Króliczek: W pogoni za marzeniami - Katarzyna Jankowiak - ebook

Króliczek: W pogoni za marzeniami ebook

Katarzyna Jankowiak

5,0

64 osoby interesują się tą książką

Opis

Natalia na imprezie przypadkiem wpada na Syriusza i od tego momentu nie potrafi wyrzucić go ze swojej głowy. Marzy o romantycznej miłości i życiu u jego boku. Kobieta nie zdaje sobie jednak sprawy, że to, co wyobraża sobie na temat mężczyzny i świata, do którego on należy, niekoniecznie jest zgodne z rzeczywistością.

Jaką cenę przyjdzie jej zapłacić, gdy wpląta się w sam środek mafijnych porachunków?

 

 

Przeczytaj fragment:

 

Na imprezę dostajemy się taksówką, za którą płaci Wiktoria. Obiecuję, że oddam jej pieniądze lub zapłacę za taksówkę powrotną, ale zbywa mnie machnięciem ręki.
Jest moją przyjaciółką od urodzenia. Dosłownie. Nasze mamy, choć mieszkamy blisko siebie, poznały się dopiero na porodówce. Leżały obok siebie na sali i bardzo szybko znalazły wspólny język. Wika urodziła się dzień po mnie, więc można powiedzieć, że i my się tam poznałyśmy. Od tamtego czasu spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Kobieta zna sytuację mojej rodziny,
więc za każdym razem, gdy chcę jej oddać za coś pieniądze, mówi, że mam je wrzucić do skarbonki, do której zbieramy na leczenie Tymka. Mówi, że to taki jej wkład, bo była wtedy ze mną na imprezie i też czuje się winna. Początkowo chciałam odmówić, ale nie mogę odbierać tego Tymkowi, a argument o poczuciu winy całkowicie do mnie przemawia.
Pod klubem standardowo stoi już sporo ludzi, więc ustawiamy się w kolejce. Kiedy jesteśmy blisko wejścia, obok nas przepycha się kobieta ubrana od góry do dołu w lateks. Spogląda na nas z pogardą. Otwieram usta, aby zwrócić jej uwagę na kolejkę, ale ochrona wita się z nią wylewnie i wpuszcza do środka. No tak. Równi i równiejsi. Spoglądam z irytacją na Wiktorię, ale ona tylko wzrusza ramionami. Jest dużo spokojniejsza ode mnie i akceptuje swoją rolę w społeczeństwie. Ja nie. Nie podoba mi się, że jestem tylko szarakiem, który musi stać w kolejkach, podczas gdy inni wchodzą wszędzie jak do siebie.
W końcu, po półgodzinnym oczekiwaniu, znajdujemy się w środku. Od razu zmierzamy do baru po drinki. Barmanka uśmiecha się na nasz widok i, zanim zdążymy cokolwiek powiedzieć, zaczyna przygotowywać nasze napoje. Po chwili przed Wiktorią ląduje red bull z wódką, a przede mną tequila sunrise. Pierwszego drinka stawiam ja. Każdy kolejny już będzie po stronie Wiktorii, co wcale mi się nie podoba, więc zazwyczaj kończę zabawę na dwóch.
Wszystkie loże w klubie są wykupione, więc nie siadamy. Zamiast tego upijamy drinki i ze szklaneczkami w dłoniach znajdujemy miejsce na parkiecie. Kołyszemy się w rytm muzyki, o ile to coś można w ogóle nazwać muzyką. Słyszę tylko łup, łup, łup, łup. Nie zostajemy na długo. W klubie znajduje się kilka sal, a w każdej grają inną muzykę. Przechodzimy do kolejnej, ale latynoskie rytmy również nie należą do naszych ulubionych. W trzeciej w końcu odnajdujemy coś dla nas. Zremiksowane popularne piosenki. Na tej sali jest najbardziej tłoczno, więc ustawiamy się gdzieś z boku. Przeciskając się między ludźmi, staramy się nie rozlać drinków.
– Nie sądziłam, że będzie taki tłok – Wiktoria krzyczy do mojego ucha.
Muzyka jest tak głośna, że ledwie ją słyszę. Aby jej odpowiedzieć, muszę się odwrócić i tym razem to ja przykładam usta do jej ucha.
– Jest weekend, to normalne, że jest tyle ludzi – krzyczę.
– Ale są wakacje, nie ma studentów.
– Ci, którzy pracują, zostali.
– Wciąż powinno być ich mniej – upiera się.
Ma rację. W wakacje zawsze jest mniej ludzi, ale tego dnia jest zupełnie inaczej.
Bawimy się, co jakiś czas wykrzykując do siebie jakieś komentarze. W klubie nie można rozmawiać. Głośna muzyka skutecznie to uniemożliwia, ale przecież nie przyszłyśmy tu, aby prowadzić konwersację. Po jakimś czasie idziemy po drugiego drinka. Dla mnie to za szybko. Nie chcę zbyt wcześnie kończyć imprezy i nie chcę też naciągać przyjaciółki na alkohol.
Podchodząc do baru, zauważam kobietę w lateksie. Klei się do jakiegoś faceta. Kiedy odsuwają się od lady, mężczyzna wpada prosto na mnie. Odwraca głowę, a ja czuję, jak rumienię się pod jego spojrzeniem. Jest dużo wyższy ode mnie i wielki! Przez dopasowaną koszulkę widać, jak napina mięśnie ramion. Unoszę wzrok i nasze spojrzenia się spotykają. Mam wrażenie, że niebieskie tęczówki prześwietlają mnie całą. Przełykam ślinę. Unoszę kąciki ust. Przez moment mam nadzieję, że odwzajemni mój uśmiech, ale on wciąż wpatruje się we mnie bez emocji. Zaczynam czuć się jak karaluch, który stanął mu na drodze. Przyglądam się, jak napina mięśnie twarzy. Przez ten cholerny kilkudniowy zarost i krótkie włosy zaczesane w górę nie mogę oderwać od niego oczu.
– Nic ci nie jest? – pyta niskim, lekko zachrypniętym głosem.
Przecząco kręcę głową. Chcę mu odpowiedzieć, ale boję się, że nic mi z tego nie wyjdzie. Mam ściśnięte gardło. Mężczyzna obejmuje mocniej lateksową barbie i odchodzą. Odwracam się za nimi. Mam taką cichutką nadzieję, że nieznajomy również się odwróci. Jak to w filmach, kiedy bohaterowie patrzą sobie w oczy, potem odchodzą, ale jeszcze muszą chociaż raz na siebie spojrzeć. On tego nie robi. Nie wiem czemu, ale czuję się zawiedziona.
– Wszystko w porządku? – pyta Wiktoria. Spoglądam na nią. Na twarzy ma wymalowany strach i cała się trzęsie. – Może powinnyśmy już wracać do domu…
– Wiesz, kto to był? – patrzę raz na nią, raz w kierunku, w którym odeszła parka.
– Syriusz – szepcze mi do ucha.
Coś mi to mówi. Jestem pewna, że gdzieś już słyszałam to imię.
Spoglądam na nią z ukosa. Raczej nie ma na myśli ojca chrzestnego Harry’ego Pottera. Przewraca oczami.
– Syriusz. Ten Syriusz – powtarza z naciskiem.
W mojej głowie coś zaczyna świtać. Syriusz, ten gangster. Spoglądam ponownie w stronę, w którą odszedł. Już wiem, kim on jest. Wszyscy w Poznaniu wiedzą, choć o nim się nie rozmawia. Przełykam ślinę. Chcę odetchnąć z ulgą, że nie strzelił mi w głowę za to, że stanęłam mu na drodze.
Nie umiem jednak pozbyć się zupełnie innego uczucia. Moje serce, które powoli wraca do normalnego rytmu, wcale nie przyśpieszyło ze strachu.
Przez moment pomyślałam, że chciałabym być na miejscu lateksowej Barbie, i wcale nie umiem pozbyć się tej myśli i tego „chciejstwa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bozena812

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00



Króliczek: W pogoni za marzeniami

Copyright © Katarzyna Jankowiak, 2024

Wydanie I

ISBN 978-83-975386-1-0

Redakcja: Sandra Solińska

Korekta: Barbara Kostrzewska

Skład: Katarzyna Jankowiak

Korekta po składzie: Ewa Szczygieł

Ilustracje: Katarzyna Jankowiak

Okładka: Juliusz Zujewski

Zezwalamy na udostępnienie okładki książki w Internecie.

All right reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

„Króliczek” to opowieść o marzeniach, które nie powinny się spełnić, o ślepej miłości, która wszystko usprawiedliwi, i o tym, że ludzie mają więcej niż jedno oblicze, a nikt nie jest tylko zły lub tylko dobry.

Jest to powieść fikcyjna – opisane wydarzenia nie zdarzyły się naprawdę. Powieść zawiera sceny przemocy (również seksualnej), sceny erotyczne, wulgaryzmy oraz opisy działań przestępczych. Przeznaczona jest tylko dla czytelników dorosłych.

Dla wszystkich, którzy zdają sobie sprawę,że nie wszystkie marzenia powinny się spełnić.

Prolog

5 lat wcześniej

Ostatni raz poprawiam kreskę nad okiem. Przyglądam się sobie w lustrze.

Nie jestem zadowolona, ale próbowałam już chyba z piętnaście razy i ona ciągle nie wygląda tak, jakbym sobie tego życzyła. Starałam się podkreślić makijażem zieleń oczu, ale muszę przyznać sama przed sobą – nie jestem makijażystką. Wzdycham z irytacją, chowając eyeliner do kosmetyczki. Przez chwilę grzebię w niej w poszukiwaniu bazy pod tusz do rzęs oraz samego tuszu.

Pukanie do drzwi na moment odwraca moją uwagę od odbicia w lustrze. Zanim zdążę odpowiedzieć, do pokoju wchodzi moja przyjaciółka, Wiktoria Dziędziel. Jest wysoka i bardzo szczupła, a sukienka, którą ma na sobie, jeszcze bardziej to podkreśla. Obcisła czarna miniówka z głębokim dekoltem. Wysokie szpilki wysmuklają jej, już i tak szczupłe, nogi. Jestem zazdrosna. Za każdym razem, kiedy gdzieś z nią wychodzę, zastanawiam się, czy jakikolwiek facet jest w stanie mnie zauważyć.

Wita mnie szerokim uśmiechem. Kołysząc biodrami, przechodzi przez pokój, po czym pochyla się nade mną. Wiem, co zaraz zrobi, i nie mylę się.

Cmoka z niezadowoleniem i kręci głową. Chwilę później poprawia mój niezbyt wprawny makijaż.

– No, teraz dużo lepiej – mówi zadowolona ze swojej pracy.

– Dziękuję – odpowiadam.

Staram się za wszelką cenę ukryć irytację. Powinnam być jej wdzięczna i jestem. Boli mnie tylko fakt, że ona ma wszystko, a ja nic. Nie tylko jest piękna, ale też potrafi zrobić makijaż, który nawet ze mnie robi ślicznotkę.

Przeglądam się w lustrze. Jestem skłonna uwierzyć, że poznam dzisiaj swojego męża. Kiedy przenoszę wzrok na Wiktorię, zmieniam zdanie. No, chyba że ten mój mąż będzie miał wadę wzroku. Wtedy mam szansę.

Wyciągam z szafy swoją sukienkę. Wcięta w talii, z rozkloszowanym dołem. Nie jestem gruba, choć mojej figurze daleko do modelki. Dzięki takiemu krojowi jestem w stanie zakryć swoje szerokie biodra i choć trochę uwydatnić biust. Jeżeli nie twarzą, to może chociaż ciałem uda mi się kogoś przyciągnąć. Kątem oka spoglądam na przyjaciółkę, która krąży po pokoju.

Nie. Ciałem również ze mną wygrywa. Nie mam nic.

W końcu jestem gotowa i wychodzimy. Wiktoria kieruje się już korytarzem do wyjścia, ale ja zaglądam jeszcze do pokoju sąsiadującego z moim.

Mój brat leży na łóżku i ogląda telewizję. Jest sparaliżowany od pasa w dół. Lekarze mówili, że jest szansa, aby go wyleczyć, ale wymagałoby to specjalnej rehabilitacji, na którą nas nie stać. Podchodzę do łóżka i pochylam się, by dać mu całusa w policzek. Obejmuje mnie.

– Uważaj na siebie – mówi, a ja widzę w jego spojrzeniu wyrzuty sumienia. Kiedy byliśmy młodsi, zawsze się mną opiekował. Odkąd uległ wypadkowi, nie potrafi pogodzić się z tym, że nie może mnie dłużej pilnować.

– Będę – obiecuję i wychodzę, zanim zdąży zauważyć łzy zbierające się w moich oczach.

Tymek mnie nie obwinia. Rodzice też nie. Wiem jednak, że to przeze mnie nie może teraz ruszać nogami. Nie uległby wypadkowi, gdyby nie jechał odebrać mnie z imprezy. Świętowaliśmy ze znajomymi moje osiem-naste urodziny w klubie, a mój brat obiecał po mnie przyjechać. Nie chciał, żebym wracała sama nocnymi autobusami. Wjechał w niego pijany kierowca, który najwyraźniej urządzał sobie nocny rajd po ulicach Poznania. Mój brat długo walczył o życie, ale w końcu doszedł do siebie. No, prawie. Jest sparaliżowany. Obiecałam sobie, że zdobędę pieniądze, by go wyleczyć.

W dni, kiedy mam mniej zajęć na uczelni, pracuję jako bibliotekarka i odkładam każdy grosz. Prawie każdy.

– Idziemy? – pyta Wiktoria. Jedną rękę trzyma już na klamce.

– Wychodzę – wołam do rodziców.

Mama pośpiesznie wychodzi z kuchni. Przytula mnie mocno i daje buziaka w policzek.

– Uważaj na siebie – szepcze mi do ucha. – Wrócicie taksówką? – pyta, odsuwając się ode mnie.

Potwierdzam i razem z Wiką opuszczamy mieszkanie. Tata nie wyszedł z salonu. Od dnia wypadku Tymka jest przeciwny jakimkolwiek moim wieczornym wyjściom, ale nic nie mówi. Widzę to w jego oczach i niezadowolonej minie. Próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale zawsze ucina temat. Rozumiem, że się boi, ale nie jestem dzieckiem i nie mogę ciągle być pod kloszem.

(\_/)

Na imprezę dostajemy się taksówką, za którą płaci Wiktoria. Obiecuję, że oddam jej pieniądze lub zapłacę za taksówkę powrotną, ale zbywa mnie machnięciem ręki.

Jest moją przyjaciółką od urodzenia. Dosłownie. Nasze mamy, choć mieszkamy blisko siebie, poznały się dopiero na porodówce. Leżały obok siebie na sali i bardzo szybko znalazły wspólny język. Wika urodziła się dzień po mnie, więc można powiedzieć, że i my się tam poznałyśmy. Od tamtego czasu spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Kobieta zna sytuację mojej rodziny, więc za każdym razem, gdy chcę jej oddać za coś pieniądze, mówi, że mam je wrzucić do skarbonki, do której zbieramy na leczenie Tymka. Mówi, że to taki jej wkład, bo była wtedy ze mną na imprezie i też czuje się winna. Początkowo chciałam odmówić, ale nie mogę odbierać tego Tymkowi, a argument o poczuciu winy całkowicie do mnie przemawia.

Pod klubem standardowo stoi już sporo ludzi, więc ustawiamy się w kolejce. Kiedy jesteśmy blisko wejścia, obok nas przepycha się kobieta ubrana od góry do dołu w lateks. Spogląda na nas z pogardą. Otwieram usta, aby zwrócić jej uwagę na kolejkę, ale ochrona wita się z nią wylewnie i wpuszcza do środka. No tak. Równi i równiejsi. Spoglądam z irytacją na Wiktorię, ale ona tylko wzrusza ramionami. Jest dużo spokojniejsza ode mnie i akcep-tuje swoją rolę w społeczeństwie. Ja nie. Nie podoba mi się, że jestem tylko szarakiem, który musi stać w kolejkach, podczas gdy inni wchodzą wszędzie jak do siebie.

W końcu, po półgodzinnym oczekiwaniu, znajdujemy się w środku.

Od razu zmierzamy do baru po drinki. Barmanka uśmiecha się na nasz widok i, zanim zdążymy cokolwiek powiedzieć, zaczyna przygotowywać nasze napoje. Po chwili przed Wiktorią ląduje red bull z wódką, a przede mną tequila sunrise. Pierwszego drinka stawiam ja. Każdy kolejny już będzie po stronie Wiktorii, co wcale mi się nie podoba, więc zazwyczaj kończę zabawę na dwóch.

Wszystkie loże w klubie są wykupione, więc nie siadamy. Zamiast tego upijamy drinki i ze szklaneczkami w dłoniach znajdujemy miejsce na parkie-cie. Kołyszemy się w rytm muzyki, o ile to coś można w ogóle nazwać muzyką. Słyszę tylko łup, łup, łup, łup. Nie zostajemy na długo. W klubie znajduje się kilka sal, a w każdej grają inną muzykę. Przechodzimy do kolejnej, ale latynoskie rytmy również nie należą do naszych ulubionych. W trzeciej w końcu odnajdujemy coś dla nas. Zremiksowane popularne piosenki. Na tej sali jest najbardziej tłoczno, więc ustawiamy się gdzieś z boku. Przeciskając się między ludźmi, staramy się nie rozlać drinków.

– Nie sądziłam, że będzie taki tłok – Wiktoria krzyczy do mojego ucha.

Muzyka jest tak głośna, że ledwie ją słyszę. Aby jej odpowiedzieć, muszę się odwrócić i tym razem to ja przykładam usta do jej ucha.

– Jest weekend, to normalne, że jest tyle ludzi – krzyczę.

– Ale są wakacje, nie ma studentów.

– Ci, którzy pracują, zostali.

– Wciąż powinno być ich mniej – upiera się.

Ma rację. W wakacje zawsze jest mniej ludzi, ale tego dnia jest zupełnie inaczej.

Bawimy się, co jakiś czas wykrzykując do siebie jakieś komentarze.

W klubie nie można rozmawiać. Głośna muzyka skutecznie to uniemożliwia, ale przecież nie przyszłyśmy tu, aby prowadzić konwersację. Po jakimś czasie idziemy po drugiego drinka. Dla mnie to za szybko. Nie chcę zbyt wcześnie kończyć imprezy i nie chcę też naciągać przyjaciółki na alkohol.

Podchodząc do baru, zauważam kobietę w lateksie. Klei się do jakiegoś faceta. Kiedy odsuwają się od lady, mężczyzna wpada prosto na mnie.

Odwraca głowę, a ja czuję, jak rumienię się pod jego spojrzeniem. Jest dużo wyższy ode mnie i wielki! Przez dopasowaną koszulkę widać, jak napina mięśnie ramion. Unoszę wzrok i nasze spojrzenia się spotykają. Mam wrażenie, że niebieskie tęczówki prześwietlają mnie całą. Przełykam ślinę. Unoszę kąciki ust. Przez moment mam nadzieję, że odwzajemni mój uśmiech, ale on wciąż wpatruje się we mnie bez emocji. Zaczynam czuć się jak karaluch, który stanął mu na drodze. Przyglądam się, jak napina mięśnie twarzy. Przez ten cholerny kilkudniowy zarost i krótkie włosy zaczesane w górę nie mogę oderwać od niego oczu.

– Nic ci nie jest? – pyta niskim, lekko zachrypniętym głosem.

Przecząco kręcę głową. Chcę mu odpowiedzieć, ale boję się, że nic mi z tego nie wyjdzie. Mam ściśnięte gardło. Mężczyzna obejmuje mocniej lateksową barbie i odchodzą. Odwracam się za nimi. Mam taką cichutką nadzieję, że nieznajomy również się odwróci. Jak to w filmach, kiedy bohaterowie patrzą sobie w oczy, potem odchodzą, ale jeszcze muszą chociaż raz na siebie spojrzeć. On tego nie robi. Nie wiem czemu, ale czuję się zawiedziona.

– Wszystko w porządku? – pyta Wiktoria. Spoglądam na nią. Na twarzy ma wymalowany strach i cała się trzęsie. – Może powinnyśmy już wracać do domu…

– Wiesz, kto to był? – patrzę raz na nią, raz w kierunku, w którym odeszła parka.

– Syriusz – szepcze mi do ucha.

Coś mi to mówi. Jestem pewna, że gdzieś już słyszałam to imię.

Spoglądam na nią z ukosa. Raczej nie ma na myśli ojca chrzestnego Harry’ego Pottera. Przewraca oczami.

– Syriusz. Ten Syriusz – powtarza z naciskiem.

W mojej głowie coś zaczyna świtać. Syriusz, ten gangster. Spoglądam ponownie w stronę, w którą odszedł. Już wiem, kim on jest. Wszyscy w Poznaniu wiedzą, choć o nim się nie rozmawia. Przełykam ślinę. Chcę odetchnąć z ulgą, że nie strzelił mi w głowę za to, że stanęłam mu na drodze.

Nie umiem jednak pozbyć się zupełnie innego uczucia. Moje serce, które powoli wraca do normalnego rytmu, wcale nie przyśpieszyło ze strachu.

Przez moment pomyślałam, że chciałabym być na miejscu lateksowej Barbie, i wcale nie umiem pozbyć się tej myśli i tego „chciejstwa”.

Rozdział 1

Przewracam kartkę. Nie mogę oderwać się od historii Annabell Moretti i Matteo Costello. W mojej głowie Annabell ma moje imię – Natalia, a Matteo to Syriusz. Odkąd pięć lat temu wpadliśmy na siebie w klubie, nie potrafię przestać o nim myśleć. Nikomu o tym nie mówiłam. Wie tylko Wiktoria, ale przed nią nie umiem nic ukryć. Wielokrotnie mówiła mi, że fantazjuję bez sensu o kimś, kogo nie znam, i powinnam wybić go sobie z głowy, ale nie potrafię. Umawiałam się w międzyczasie z różnymi mężczyznami, ale każdego porównywałam z nim i żaden nie był w stanie mu dorównać.

Kolejna strona za mną. Jestem już przed końcem książki i aż mnie ściska, aby jak najszybciej dowiedzieć się, jak ta historia się skończy.

Zaciskam pięść ze złości, gdy drzwi do mojego pokoju się otwierają.

Przyjaciółka spogląda na lekturę, którą trzymam w dłoniach, a na jej twarzy widzę zażenowanie. Przewraca oczami i wchodzi, zamyka za sobą drzwi, a później przechodzi przez pomieszczenie. Spod stojącego pod oknem biurka bierze fotel i przejeżdża nim pod łóżko, na którym leżę. Pościel zakryta jest brązowym kocem, który podwinęłam, by przykryć stopy. Od zawsze strasznie mi marzną. Zanim Wiktoria siada na fotelu, spogląda jeszcze na mój wąski regał z książkami. W całości zajmują go mafijne romanse.

– Mówiłam ci, że powinnaś z tym skończyć – mówi bez przywitania.

– Żyjesz marzeniami.

– Co w tym złego?

– W marzeniach? Nic. Ale kiedy zapominasz o prawdziwym życiu, robi się trochę niebezpiecznie.

– Ale zdziwiłabyś się, gdyby w końcu udało mi się go poznać – mówię z szerokim uśmiechem na twarzy. W głowie ponownie pojawia mi się obraz mnie i jego. Razem.

– Bardzo bym się zdziwiła – odpowiada i mocno zaciska usta, wyraźnie podenerwowana.

Muszę przyznać, że mimo swojej niechęci do mojego obiektu marzeń dzielnie wspiera mnie w dążeniu do celu. No, może nie widać tego w naszych rozmowach, ale raz w tygodniu wychodzi ze mną w najbardziej uczęszczane miejsca w Poznaniu, mając nadzieję, że może i Syriusz się tam pojawi. Pomijając oczywiście naszą imprezownię, bywamy na Ter-mach Maltańskich, spacerujemy po Starym Browarze czy Posnanii, a nawet zaczęłam regularnie chodzić na siłownię, choć za każdym razem na inną.

Wiem, że w końcu musi mi się poszczęścić i gdzieś go spotkam. Jeszcze nie wiem, co wtedy zrobię i jak go do siebie przekonam, ale się nie poddaję.

Wiktoria nie jest zachwycona moją obsesją. Uważa, że nie zakochałam się w Syriuszu, tylko w swoim wyobrażeniu o nim. Wielokrotnie podkre-ślała, że nie powinnam się tak zachowywać, powinnam skupić się na dostępnych mężczyznach, ale nie chcę jej słuchać.

Spoglądam w kierunku okna. Na dworze zaczyna szarzeć, co oznacza, że jest już bardzo późno. Unoszę rękę, by spojrzeć na smartwatch.

Już dawno po dwudziestej pierwszej, co oznacza, że wizyta Wiktorii ma określony cel i bynajmniej nie chodzi o spotkanie towarzyskie. Jutro rano musi pojawić się w pracy. Ja zresztą też.

– Coś się stało? – pytam.

– Niewiele – odpowiada spokojnie. – Zastanawiam się, jak Tymek. Mówiłaś ostatnio, że rehabilitacja przebiega coraz lepiej.

– I tak jest! – na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. – Zrobił już kilka kroków. Oczywiście trzymając się barierek, ale to duży postęp.

Nie wiem, jak tacie udało się zdobyć pieniądze na leczenie w prywatnej klinice, ale faktem jest, że przynosi ono pożądany efekt. Ja również dołożyłam wszystko, co udało mi się zaoszczędzić. Wiem, że Wiktoria i jej rodzina też nas wspomogli. Mój brat początkowo nie chciał przyjąć od nich pieniędzy, ale było w tym więcej kurtuazji niż faktycznej niechęci.

Mogłabym powiedzieć, że aż przebierał nogami, aby wreszcie udać się na leczenie, ale nogami to on akurat nie ruszał.

– Rozmawiałam z twoją mamą. Chciałam jeszcze do niego zajrzeć, ale powiedziała, że już śpi – mówi z opuszczoną głową.

Po sposobie, w jaki wykręca palce, poznaję, że się denerwuje. Był czas, kiedy podejrzewałam, że przyjaciółka kocha się w moim bracie, i mocno im kibicowałam. Szybko wyprowadziła mnie z błędu. Trochę się zawiodłam, bo gdyby wzięli ślub, stalibyśmy się rodziną. Mimo to zrozumiałam, że traktuje Tymka jak własnego starszego brata, a w tym wypadku żadne romantyczne relacje nie mają prawa bytu.

– Dzisiaj był na ćwiczeniach – odpowiadam. – Znasz go. Trenuje tak długo, aż już naprawdę opada z sił. Potem, jak tylko się położy, od razu zasypia i śpi do rana.

– Postaram się przyjść jutro, zaraz po pracy. O której kończysz?

– O czternastej. Mogę podejść do ciebie do pracy – proponuję i dostrzegam, jak Wiktoria się spina.

– Nie ma takiej potrzeby – odpowiada natychmiast. Słyszę w jej głosie zdenerwowanie.

– Coś się stało?

Patrzę na nią podejrzliwie, chcąc wyczytać cokolwiek z jej twarzy. Odwraca wzrok. Rozgląda się po pokoju, byle tylko nie spojrzeć mi w oczy.

Ukrywa coś. Nie trzeba nawet zgadywać. Znamy się od zawsze, a jej zachowanie w tym momencie jest wyjątkowo podejrzane. Nawet ona to wie, bo kiedy po chwili stara się ukradkiem na mnie spojrzeć, dostrzegam w jej oczach poczucie winy.

– Spotykasz się z kimś? – pytam, bo to pierwsze, co przychodzi mi do głowy.

– Nie – odpowiada, wzdychając. – Wręcz odwrotnie. Odkąd rozstałam się z Darkiem, z nikim się nie spotykam.

Darek Dutkiewicz to jej były facet. Spotykali się ze sobą prawie dwa lata, a przez ostatni rok co najmniej raz dziennie mówiłam jej, że powinna go zostawić. Mężczyzna w ogóle jej nie szanował. To był czas, kiedy zamiesz-kali razem i momentalnie zmienił się nie do poznania. Wcześniej albo tego nie dostrzegałyśmy, albo udawał. W każdym razie, kiedy już żyli pod jednym dachem, bardzo rzadko ze sobą rozmawiali. Nagle okazało się, że zależało mu tylko na zaspokajaniu swoich potrzeb seksualnych. Poza tym jej nie dostrzegał. Wracał z pracy, siadał przed telewizorem i przypominał sobie o niej, kiedy miał chętkę. W końcu udało mi się ją przekonać, aby go zostawiła. Bała się, że sama sobie nie poradzi, że będzie musiała ponownie zamieszkać z rodzicami. I faktycznie tak się stało. Wróciła do rodziców, ale już po tygodniu odetchnęła z ulgą i niemalże na kolanach dziękowała mi, że ją do tego zmusiłam.

– To, że trafiłaś na jednego idiotę, nie znaczy, że każdy taki jest – mówię łagodnym tonem.

Podnosi na mnie wzrok. Uśmiecha się delikatnie, a skinieniem głowy wskazuje na mój regał.

– To, że w książkach są tacy idealni, nie znaczy, że naprawdę też tak z nimi jest.

– Wiem – zgadzam się, bo naprawdę mam świadomość, że to, co czytam, jest tylko fikcją literacką. – Ale też nie znamy ich. Nie znamy go, więc nie mamy pojęcia, jaki jest.

– Pójdę już – mówi, wstając z fotela, po czym przysuwa go z powrotem do biurka. – Wolałabym, żebyś skończyła z tymi bzdurami i znalazła sobie kogoś prawdziwego.

– Idziemy jutro na miasto? – zmieniam temat.

Przewraca oczami, po czym wzdycha ciężko.

– Myślę, że nam obu dobrze to zrobi – odpowiada. – Pójdziemy. Może przyjadę po ciebie do biblioteki?

– Kończę pracę godzinę przed tobą. Wygodniej będzie, jak podejdę pod przedszkole i pojedziemy gdzieś razem.

Znowu widzę, jak zaczyna się denerwować. Niemal dostrzegam obra-cające się trybiki w jej głowie, gdy próbuje znaleźć jakąś wymówkę. Zdecydowanie nie jest to mistrzyni kłamstw i intrygi.

– Nie umiesz kłamać – mówię. – Co przede mną ukrywasz?

Ponownie ciężko wzdycha. Rękę trzyma już na klamce, ale nie wygląda, jakby chciała wyjść. No, chyba że uciec, ale wtedy pobiegłabym za nią.

– Nie lubię, gdy ktoś z moich znajomych tam przychodzi – odpowiada. – Wiesz, jacy potrafią być rodzice. Potrafią skurwić człowieka od góry do dołu tylko dlatego, że coś im się nie spodoba. Ubzdurają coś sobie albo mają ciężki dzień w pracy, a później wyżywają się na nas. I teraz wyobraź sobie, że miałabym stać i patrzeć, jak jakaś zapatrzona w siebie mamuśka lub zadufany tatuś jadą z tobą jak z psem, bo książka, którą wypożyczyłaś ich dziecku, ma zagięte strony, a przecież ich bąbelek zasługuje na wszystko, co najlepsze. Powinnaś mu dawać tylko książki nowiutkie, z księgarni, a nie jakiś używany szmelc, który był dotykany brudnymi łapskami przez setki dzieci przed nim.

– Nie myślałaś, żeby jednak przenieść się do publicznego przedszkola i nie musieć użerać się z tymi zadufanymi biznesmenami, którym się wydaje, że są pępkiem świata i cały wszechświat krąży wokół nich?

– Wiesz, ile płacą w publicznym przedszkolu? – pyta, a ja kiwam głową.

– I wiesz, ile dostaję w prywatnym. Już wolę być zwyzywana, ale godnie żyć, niż gdyby mieli całować mnie po rękach, a później nie miałabym za co ugotować obiadu.

– Też racja – zgadzam się. – W bibliotece może i kokosów nie zarabiam, ale za to szacunek klientów jest. Czasem myślę sobie, że może powinnam się przebranżowić i znaleźć bardziej opłacalne zajęcie.

– A nie zrobisz tego, bo ciągle czekasz na swojego Syriusza na białym koniu? – pyta, unosząc przy tym jedną brew.

Uśmiecham się, ale nie odpowiadam. Nie muszę. Wiktoria zna mnie doskonale. Macha ręką z bezsilności i opuszcza mój pokój. Kiedy tylko to robi, natychmiast wracam do książki.

(\_/)

Budzik dzwoni zbyt wcześnie i zbyt głośno. Wyłączam go w pośpiechu, aby nie pobudził reszty domowników. Blask wschodzącego słońca wlewa się przez uchylone okno wprost do mojego pokoju, rażąc w oczy. Uwielbiam wiosnę między innymi za to, że kiedy wstaję, jest już jasno.

Powoli gramolę się z łóżka. Przecieram twarz, ale niewiele to daje, wciąż jestem śpiąca. Po omacku odnajduję stopami kapcie, po czym niczym zombie wydostaję się z pokoju i przechodzę wąskim korytarzem do łazienki.

Obmywam się zimną wodą i dopiero to stawia mnie w pełni na nogi.

Wykąpana, owinięta ręcznikiem, wracam do swojego pokoju. Zanim wybiorę rzeczy, które założę tego dnia, sprawdzam jeszcze pogodę. Ma być ciepły, słoneczny dzień. Stawiam na zwiewną sukienkę na ramiączkach, a z drugiej szafy wyciągam cieniutki sweter. O tej porze jest jeszcze chłodno, do tego przez pół dnia będę siedzieć w klimatyzowanym pomieszczeniu.

Wolałabym się nie przeziębić. Ciężko byłoby poderwać Syriusza, gdybym go dzisiaj spotkała, mając czerwony nos i podpuchnięte oczy.

Nakładam na twarz delikatny makijaż. Trochę podkładu, korektor, puder, jakiś cień i tusz do rzęs – czyli sprawdzony zestaw, którym nie zrobię sobie krzywdy, a może nawet uda mi się cokolwiek z mojej twarzy wydobyć.

Zanim wyjdę z mieszkania, wchodzę jeszcze do pokoju mojego brata. Tak jak się spodziewałam, Tymek jeszcze mocno śpi. Podchodzę na palusz-kach i daję mu całusa w czoło. Nie umiem wyjść, nie żegnając się z nim wcześniej. Z kuchni biorę kanapki, które przygotowałam sobie dzień wcześniej, oraz butelkę z wodą.

Mam przeczucie, że to będzie dzień, który zmieni moje życie. Nawet domyślam się, dlaczego, i mimowolnie moje usta rozciągają się w uśmiechu.

Jestem podekscytowana i czuję, jak na policzki napływają mi rumieńce.

Kiedy dochodzę do biblioteki, niemal tańczę z radości. To będzie bardzo długi dzień w pracy. Zawsze, kiedy mam poranną zmianę, dzień dłuży się niemiłosiernie. Rano mało kto przychodzi wypożyczyć lub oddać książkę. Najczęściej ludzie robią to po pracy, więc czekają mnie długie godziny siedzenia za biurkiem. Oznacza to jednak, że będę miała czas na czytanie, a w bibliotece jest jeszcze kilka romansów mafijnych, których nie miałam okazji poznać.

Rozdział 2

Praca tego dnia ciągnie się w nieskończoność. Rano przyszło kilku czytelników, ale szybko ich obsłużyłam. Skatalogowałam książki, poodkładałam na półki te, które przynieśli, i zrobiłam porządek na regałach. Czasami ludzie przestawiają różne pozycje, więc kiedy mam chwilę wolnego, staram się doprowadzić wszystko do porządku.

Wracając do biurka, zgarniam kolejny mafijny romans. Kawa, którą zrobiłam po przyjściu, jest już zimna, dlatego idę do kuchni, by zaparzyć kolejną. Przez otwarte drzwi widzę wejście do biblioteki, więc mogę obserwować, czy ktoś wchodzi.

W mojej głowie pojawia się obraz Syriusza, który przekracza próg mojego królestwa. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś taki jak on miał czytać, ale tak naprawdę niewiele o nim wiem. Większość to tylko moje wyobrażenie, więc choć nie myślę o nim jak o łagodnym baranku, mam nadzieję, że jest w nim trochę dobra.

Uśmiecham się. Przecież to, że ktoś robi złe rzeczy, wcale nie znaczy, że również jest zły. Może po prostu nie ma innego wyjścia. Może kiedy mnie pozna, odkryje, że to nie jest jedyna droga w życiu.

Otwartą dłonią uderzam się w twarz. Już wiem, co ma na myśli Wiktoria, kiedy twierdzi, że niektóre marzenia są niebezpieczne. Wyobrażanie sobie Syriusza jako kogoś dobrego jest ryzykowne, ale nie potrafię inaczej. Minęło pięć lat, a cały czas pamiętam spojrzenie jego niebieskich oczu. Nie było w nich złości. Tak właściwie nie było w nich żadnych emocji. Patrzył na mnie tak obojętnym wzrokiem, że to niemal bolało. Lepiej jednak tak niż gdyby miał mnie nienawidzić.

Pyknięcie czajnika oznacza, że woda się zagotowała. Odwracam się, by zalać kawę. Przewracam oczami, gdy zdaję sobie sprawę, że nic nie przygotowałam. Zimną kawę wylewam do zlewu i pośpiesznie myję kubek. Sypię do niego nową porcję, po czym zalewam wodą. Wracam do głównego pomieszczenia i siadam na swoim krześle. Naczynie stawiam na biurku, a sama zaczynam kolejną historię, w której bohaterowie w mojej głowie przyjmują imiona: Natalia i Syriusz.

(\_/)

Kilka minut przed czternastą przychodzi Aneta. Kobieta jest ode mnie o pięć lat starsza, dużo niższa i pulchniejsza. Na nosie ma dość grube okulary, a krótkie kręcone włosy sprawiają, że wygląda jak owieczka. W dodatku czarna owieczka. Przy niej jestem ładna. Na sobie ma bluzkę w nijakim kolorze, przypominającym coś pomiędzy błękitnym i szarym, oraz krótkie spodenki do połowy uda, których nie założyłabym, gdybym miała takie nogi jak ona. Oczywiście jej tego nie mówię.

Uśmiecham się ciepło na jej widok. Aneta nie jest ładna, ale jest miła. Powiedziałabym, że jest typową panią z biblioteki. Odwzajemnia mój uśmiech.

– Jestem trochę wcześniej – mówi, wchodząc na zaplecze, gdzie zostawia swoje rzeczy. – I tak nie miałam co robić w domu.

Aneta mieszka sama z kotem. Z tego, co wiem, nigdy nie miała faceta. Podejrzewam, że jest lesbijką, ale nie chcę o to pytać. Uważam, że to tylko jej sprawa i jeżeli sama nie będzie chciała nic mówić, nie powinnam się wtrącać. Tym bardziej że z kobietą też jej nigdy nie widziałam i sama do końca nie wiem, skąd wzięła się w mojej głowie ta myśl.

– Mały ruch dzisiaj – odzywam się, bo wypadałoby też coś powiedzieć. – Dzień jak co dzień.

Obserwuję ją, jak szykuje sobie kawę. Spoglądam na zegarek. Jeszcze piętnaście minut i będę wolna. Nie mogę się doczekać, kiedy opuszczę bibliotekę. Ponownie narasta we mnie poczucie, że to ważny dzień. Ekscytuję się, choć nie wiem z jakiego powodu. Domyślam się, wmawiam sobie, ale gdzieś z tyłu głowy jest myśl, że nic się nie wydarzy.

– Wszystko w porządku? – Aneta wraca do mnie. Swój kubek stawia na biurku. W tym czasie ja wstaję, by zrobić jej miejsce. – Jesteś dzisiaj jakaś inna.

– To nic takiego – odpowiadam szybko. – Umówiłam się z Wiktorią. Pewnie pójdziemy gdzieś na miasto.

– Nie wiem, co będziecie robić na tym mieście, że tak się z tego cieszysz – mówi ze śmiechem.

Nie ma co udawać. Zarzucam torebkę na ramię w momencie, w którym zegar wybija czternastą. Żegnam się z Anetą i wychodzę z biblioteki. Do przedszkola mogłabym podjechać komunikacją miejską, ale błękit nieba i ciepłe podmuchy wiatru kuszą, a ja i tak mam jeszcze mnóstwo czasu. Idę więc pieszo, leniwie stawiając każdy krok. Mrużę oczy, gdy promienie mnie oślepiają. Zatrzymuję się, by wyjąć z torebki okulary przeciwsłoneczne.

Wejście do przedszkola znajduje się w cieniu, więc przesuwam okulary na głowę. Trzymają moje rozpuszczone, falowane włosy, które w tym momencie układają się dokładnie tak, jak sobie tego życzę. Rzadko im się to zdarza, więc jestem tym bardziej z siebie zadowolona. Czuję, że nieważne, jak mocno słońce będzie razić mnie w oczy, nie schowam ich już za ciemnymi okularami.

Ustawiam się w narożniku i czekam. Co jakiś czas mijają mnie rodzice, a chwilę później wracają z odebranymi dziećmi. Robię kilka kroków w bok, aby nie stać im na drodze. Obserwuję te małe szkraby, które z szerokimi uśmiechami opowiadają rodzicom, jak minął im dzień. Mimowolnie też się uśmiecham. Ich radość jest zaraźliwa.

Odwracam się w stronę wejścia akurat, gdy wybiega z niego mała dziewczynka o jasnych, kręconych włosach. Jest drobniutka i gdyby nie fakt, że widziałam, jak wychodzi z budynku, pomyślałabym, że jest aniołkiem. Ma beżową sukienkę i białe pantofelki, a na plecach malutki tornister.

Otwieram szeroko oczy, gdy widzę, jak potyka się na schodach i przewraca. W momencie, w którym jej kolana uderzają o chodnik, rozlega się głośny płacz. Bez zastanowienia ruszam w jej kierunku. Przyklękam i pomagam się podnieść.

– Nic ci się nie stało? – pytam, lustrując jej obdarte kolana i dłonie, na których się zatrzymała. Przynajmniej nie uderzyła się w głowę czy nie zaryła twarzą w beton.

– Boli! – płacze głośno.

– Niedługo przestanie. Chodź, wejdziemy do środka i obmyjemy kolanka. Nakleimy plasterek i zobaczysz, że za moment już nie będziesz pamiętać o tym, że się przewróciłaś – mówię bardzo łagodnym głosem. – Nie ma co płakać – wycieram z jej policzków łzy. – Jesteś już dużą i odważną dziewczynką, a to na pewno nie boli aż tak mocno.

– Baldzo boli – upiera się, ale już nie płacze.

Podaję jej rękę i, ku mojemu zaskoczeniu, dziewczynka ją ściska.

Wracamy do budynku.

Drzwi są zatrzaśnięte, więc szukam w torebce karty dostępu. Biblioteka, w której pracuję, współpracuje z pobliską szkołą oraz tym przedszkolem, więc gdy zaproponowano mi, abym dodatkowo przyjęła posadę doraźnej pomocy przedszkolnej, chętnie się zgodziłam. Kiedy któraś z nauczycielek nie może pojawić się w pracy, zastępuję ją. Choć taka sytuacja zdarzyła się do tej pory tylko raz i to krótko po tym, gdy objęłam to stanowisko, mogę dzięki temu swobodnie poruszać się po placówce.

Po wejściu natychmiast wpadamy na przerażoną Wiktorię.

– Oliwka! Mówiłam tyle razy, że nie możesz sama wychodzić z budynku! Trzeba poczekać, aż ktoś przyjdzie cię odebrać – karci ją, a dziewczynka tuli się do mojej nogi.

– Nie krzycz na nią. Oliwka jest ranna i trzeba udzielić jej pierwszej pomocy – mówię i spoglądam w dół, a gdy dziecko podnosi na mnie wzrok, uśmiecham się do niej i puszczam oczko. Jej twarz się rozpromienia.

– Jeśtem lana – powtarza moje słowa. Unosi przy tym dumnie głowę, a z jej wcześniejszego płaczu już nic nie zostaje. – I ceba mi pomóc.

– Macie tutaj jakąś apteczkę? Trzeba jej przemyć te kolana.

– I kleić plastelek – przypomina mała.

Jestem pod wrażeniem. Dzieci, z którymi miałam kontakt do tej pory, były zazwyczaj skryte i nieśmiałe. Dopiero po bliższym poznaniu zaczynały się otwierać. Ta blondyneczka jest zupełnie inna. Nie boi się, a jej ton wskazuje, że jakikolwiek sprzeciw jest tutaj niedopuszczalny.

Wiktoria spogląda na mnie poirytowanym wzrokiem. Nie chciała, żebym tu przychodziła, więc rozumiem, że jest niezadowolona. Bez słowa odwraca się i prowadzi nas do pomieszczenia na końcu korytarza. Oliwka ściska moją dłoń, kiedy wchodzimy do gabinetu lekarskiego.

Mogłam się tego spodziewać. To prywatne przedszkole, więc rodzice płacą grube pieniądze, aby im dzieciom niczego nie zabrakło. Również pielęgniarki.

Starsza kobieta w białym kitlu uśmiecha się promiennie na widok dziewczynki. Zaczyna do niej przemawiać tonem tak słodkim, że omal nie robi mi się niedobrze. Po minie Oliwki wnioskuję, że również nie jest zadowolona z takiego traktowania.

– Słoneczko się skaleczyło? Już coś na to zaradzimy. Chodź, słoneczko, usiądziesz sobie na krzesełku, a pani najpierw obmyje kolanka, a później naklei plasterek. Taki z misiami czy może z kotkami? Który byś wolała? – pyta, pokazując jej opakowania z kolorowymi plastrami.

– Z klólickami – odpowiada dziecko, a w jej oczach widzę płonące ogniki.

Nie wiem, co ta dziewczynka kombinuje, ale…

– Niestety nie mam z króliczkami. Może jednak kotki?

– Nie. Klólicki – upiera się dziewczynka. Zakłada ręce na piersi, a głowę unosi i w geście obrażenia odwraca ją w przeciwnym kierunku. Kąciki jej ust drgają, gdy patrzy na mnie i próbuje się nie roześmiać.

Rozglądam się po pomieszczeniu i dostrzegam zwykły biały plaster z gazą.

– Mogę ci na tym narysować króliczki – odzywam się, podchodząc bliżej szafki. Sięgam po opakowanie i macham nim w powietrzu. – Potrzebuję tylko jakiegoś długopisu.

– Cę klólicki! – woła wesoło dziewczynka.

Z trudem ściąga z pleców tornister. Przez moment czegoś w nim szuka, aż w końcu wyciąga fioletowy pisak.

– Klólicki – mówi, podając mi go.

Wzruszam lekko ramionami. Przez chwilę nic nie mówię. Przygryzam język, gdy staram się narysować najładniejsze króliczki, jakie umiem. I nawet mi się to udaje. Jestem z nich zadowolona.

Kątem oka spoglądam jeszcze na blondyneczkę, której pielęgniarka przemywa kolana. Domyślam się, że muszą ją szczypać, ale mocno zaciska zęby. Nawet nie pisnęła, więc mimo że ledwie ją znam, jestem z niej naprawdę dumna.

Kiedy się odwracam z pomalowanym plastrem, dziewczynka klaszcze w dłonie i prostuje nóżki w moją stronę. Klękam przed nią i opatruję jej otarcia.

Już chcę wstać, ale Oliwka zeskakuje z krzesła i przytula się do mnie.

– Dziękuję! – mówi naprawdę szczęśliwa.

Pukanie do drzwi sprawia, że wszyscy w gabinecie odwracamy się w stronę wejścia. Stoi tam średniego wzrostu kobieta o lekko pomarszczonej twarzy pokrytej idealnie nałożonym makijażem, o którym ja mogłabym tylko poma-rzyć. Na sobie ma elegancką garsonkę, a w ręce trzyma prostokątną, czarną torebeczkę. Jest tak mała, że podejrzewam, że poza telefonem i portfelem nic więcej się w niej nie mieści.

Oliwka, gdy ją zauważa, rzuca się w jej stronę.

– Babcia! – woła i przytula się do nogi kobiety.

– Możesz mi, dziecko, powiedzieć, dlaczego kolejny już raz w tym tygodniu odbieram cię z gabinetu lekarskiego? – pyta, spoglądając na dziecko z góry.

Na nas nawet nie zwraca uwagi.

– Bo skalecylam sobie nóski – odpowiada dziecko, unosząc najpierw jedną, a później drugą nóżkę.

– Moglibyście bardziej pilnować tych dzieci – zwraca się kobieta do Wiktorii. – Oddajemy ją do przedszkola, licząc, że jest tutaj bezpieczna. Najwyraźniej nie.

– Nic jej tutaj nie grozi – odpowiada moja przyjaciółka, która wcale nie kuli się pod spojrzeniem nieznajomej. Przyznam, że ja najchętniej wyskoczy-łabym przez okno, byle tylko z nią nie przebywać. – Dzieci od czasu do czasu się przewracają i jest to zupełnie normalne.

– Mimo wszystko wolałabym, żeby moja wnuczka nie wracała poharatana do domu.

– W takim razie może warto jej z tego domu w ogóle nie wypuszczać. Wtedy na pewno nie będzie WRACAĆ poharatana.

– To jest skandal, jak pani się do mnie odzywa! – kobieta unosi głos, a ja mam ochotę schować się gdzieś w kącie, byle tylko mnie nie dostrzegła. – Porozmawiam z dyrektorem tej placówki. Nie może tak być, żeby personel w ten sposób się do mnie odzywał.

Odwraca się na pięcie i wychodzi, ciągnąc Oliwkę za rękę. Dziewczynka z trudem za nią nadąża, ale daje radę jeszcze się odwrócić i do nas pomachać.

– Ona tak zawsze? – pytam szeptem przyjaciółki.

Wiktoria kiwa głową. Przez moment milczy, obserwując oddalającą się kobietę. W końcu odwraca się w moją stronę.

– Jak już mówiłam, rodzice różnie nas tutaj traktują i niekoniecznie chcę, aby moi znajomi to oglądali – przypomina swoje wczorajsze słowa.

– Co wcale też nie znaczy, że pozwolę do siebie mówić w ten sposób. Oli zdarła sobie kolana, a ta się zachowuje, jakby z rozwaloną głową jechała karetką do szpitala. Naprawdę, czasami mam serdecznie dosyć tych ludzi. A ta baba jest naprawdę najgorsza. Z innymi rodzicami można się dogadać. Nawet ojciec Oli, jak ją odbiera, jest dużo bardziej… ludzki. Kiedyś Oli się przy nim przewróciła, rozpłakała się, a on tylko na nią popatrzył i kazał jej wstać. Myślałam, że jest takim bucem, że nawet nie zainteresuje się, czy dziecku coś się stało. A wiesz, co on mi na to odpowiedział? Że nic jej nie jest, bo zbyt spokojnie płacze. I że gdyby naprawdę coś jej się stało, to byłaby taka histeria, że od razu byśmy poznali – opowiada jak najęta, gdy najpierw udajemy się do pokoju nauczycielek, a chwilę później wychodzimy z placówki. – Każdy tutaj ma swój sposób na wychowanie dzieci i naprawdę rozumiem, że niektórzy bardziej skaczą nad dziećmi, inni mniej, ale ta kobieta, babcia Oliwki, jest naprawdę z nich wszystkich najgorsza. A dziecko, jak zresztą widziałaś, kompletnie nic sobie nie robi z jej zakazów czy tego, co do nas mówi. Kiedyś też przyszła, a mała brykała po placu zabaw. Babcia krzyczy do niej, że ma natychmiast przestać, bo sobie krzywdę zrobi. A Oli co na to? Zatrzymała się. Rozejrzała po placu. Na jej twarzy pojawił się ten złośliwy uśmiech i ten błysk w oku, i… – urywa na moment, by poprawić spadającą jej z ramienia torebkę – …wdrapała się na ściankę wspinaczkową, na samą górę – kontynuuje, a ton jej głosu przestaje być zirytowany. Teraz jest rozbawiona. – Usiadła sobie tam i machała w powietrzu nóżkami, zadowolona z siebie. Myślałam, że kobieta zawału dostanie. Ale akurat tego dnia przyjechała z ojcem Oli, a ten z dumą po nią poszedł, ściągnął ją na ziemię i kazał wspiąć się jeszcze raz.

Nie przerywam Wiktorii jej opowieści. Wiem, że potrzebuje się wygadać, by w ten sposób opanować wszystkie buzujące w niej emocje.

Moja praca w bibliotece jest nudna i rzadko coś się tam dzieje. U niej natomiast każdego dnia jest mnóstwo emocji i stresów, więc zawsze, kiedy się spotykamy, opowiada mi, co się wydarzyło. Po skończonym monologu czuje się zdecydowanie lepiej.

Rozdział 3

Resztę dnia spędzamy wspólnie. Najpierw udajemy się na Półwiejską, a stamtąd do naszej ulubionej restauracji, w której serwują naleśniki. Udaje nam się ustawić w kolejce do wejścia, gdy jest tam tylko kilka osób. Niedługo po nas tworzy się już całkiem solidny wężyk.

Uważnie spoglądam na twarz każdego mężczyzny, ale nie ma wśród nich Syriusza. Mam ochotę pacnąć się w czoło. Taki ktoś jak on nie stoi w kolejkach. Gdyby się tutaj pojawił, przeszedłby obok nas i wszedł do środka jak do siebie. Od razu wyobrażam sobie, jak tak robi, a ja, oczywiście, razem z nim. Jako jego towarzyszka. Wiktoria od razu orientuje się, o czym myślę, bo szturcha mnie delikatnie w ramię.

– Weź już przestań – mówi cicho, by osoby stojące obok nas nie mogły nic podsłuchać. – Wiesz, że to nie jest dobry pomysł.

– Wiem, ale to tylko marzenia – odpowiadam.

Widzę, że moja przyjaciółka chce coś dodać, ale właśnie w tym momencie podchodzi do nas kelnerka i zaprasza do środka. Informujemy ją, że potrzebujemy stolik dla dwóch osób, a ona wskazuje nam, gdzie taki znajdziemy. Kiedy udajemy się we wskazanym kierunku, kobieta bierze karty i idzie za nami. Zajmujemy miejsca na piętrze w drugiej salce. Kelnerka kładzie tace na blacie i zapala świeczkę, która ustawiona jest na środku stołu, po czym odchodzi. Znam to miejsce doskonale, ale i tak rozglądam się wokół siebie. Ściany są pomalowane białą farbą, a krzesła i stoły w odcieniach ciemnego brązu nadają temu miejscu wyjątkowy, surowy charakter.

– Martwię się o ciebie – podejmuje temat Wiktoria, pochylając się nad kartą. – Nie mam pojęcia, na co mam ochotę – mamrocze jednocześnie do siebie.

– Naleśnik zapiekany z sosem bolońskim? – proponuję jej, ale kręci przecząco głową. – To może ten z pieczarkami i serem? Ewentualnie ten ze szpinakiem. Chyba że masz ochotę na coś słodkiego…

– Nati, proszę cię – wzdycha ciężko. – Mam kartę przed nosem, nie musisz odczytywać mi każdej pozycji. I nie zmieniaj tematu – zastrzega, patrząc na mnie surowym wzrokiem. – Wiesz, że nie mówię tego wszystkiego ze złośliwości. Naprawdę myślisz, że to byłoby takie wspaniałe życie?

– Gdyby mnie kochał? A czemu miałoby nie być wspaniałe? – pytam, starając się zachować spokojny ton. Już mnie tym irytuje.

– Gdyby. A nie masz wcale pewności, że tak by było. Nie masz pewności, że on jest w stanie pokochać kogokolwiek. A ja nie chcę, żebyś cierpiała. Przez nikogo. Ale rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać – dodaje pośpiesznie. Chyba zauważyła moją irytację. – Po prostu uważaj na siebie.

– Uważam! – odpowiadam ostrzej, niż faktycznie bym tego chciała. – Uważam – powtarzam spokojniej.

– Plany na urodziny? – zmienia temat, czym wywołuje na mojej twarzy uśmiech.

Zawsze planujemy ten dzień wspólnie. A właściwie dwa dni, bo zaczynamy świętować w moje urodziny i kończymy w jej.

– W domu urządzimy jakąś kolację, żeby Tymek również mógł na niej być, a później proponuję, żebyśmy poszły na imprezę.

– Rozumiem, że na kolację również jestem zaproszona? – pyta z nie-śmiałym uśmiechem, ale przecież doskonale wie, jak jest. Tak samo jak rok wcześniej i dwa lata wcześniej, i za każdym razem od naszych pierwszych urodzin.

– Jak najbardziej. Poczułabym się obrażona, gdybyś się nie pojawiła.

– W takim razie przybędę – mówi uroczyście. – I mam nadzieję, że ty również pojawisz się dzień później na urodzinowej kolacji u mnie.

– Pod warunkiem, że wytrzeźwieję do tego czasu, a mój skacowany żołądek będzie zdolny do przyjmowania pokarmów.

Zaczynamy się głośno śmiać. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miała kaca. Owszem, zdarzało mi się spożywać alkohol, ale nigdy szczególnie za tym nie przepadałam, więc zawsze były to mocno ograniczone ilości. Wiktoria również nie jest zwolenniczką napojów wyskokowych.

Na studenckich imprezach popijałyśmy razem i udawałyśmy, że jesteśmy równie pijane jak pozostali.

– Chciałabym cię widzieć nawaloną – mówi do mnie.

Do naszego stolika podchodzi ta sama kelnerka, która wcześniej wskazała nam miejsce. Pośpiesznie zerkamy na karty i wybieramy posiłek. Wiktoria zdecydowała się jednak na naleśnika zapiekanego z sosem bolońskim, ja natomiast wybieram ten z serem, pieczarkami i salami. Gdy kobieta odchodzi, wracamy do naszej rozmowy.

– Kiedyś się zdziwisz, kiedy naprawdę to zrobię.

– Masz rację, zdziwię się! – potwierdza, śmiejąc się. – A jak tam Tymek?

– Jak dzisiaj wychodziłam, to jeszcze spał, a później już nie dzwoniłam do domu. Wiesz, że nie lubi, kiedy go tak kontroluję. Poza tym dzisiaj znowu ma rehabilitację. Ostatnio ćwiczy każdego dnia. Wiem, że zrobił już pierwsze postępy, a od kiedy zauważył, że to działa, chce jak najszybciej stanąć na nogi.

– Cieszę się. Rozmawiałam z rodzicami i mówili, że gdybyście czegoś potrzebowali, jakichś dodatkowych pieniędzy, to oni zdążyli już coś uzbierać.

– Nie możemy brać ciągle od was pieniędzy. Już ostatnio się dołoży-liście. Nie wiem, z czego wam oddamy…

– Jesteście dla nas jak rodzina i moi rodzice też chcą pomóc twojemu bratu. Tak że ty może i nie chcesz brać od nas pieniędzy, ale nie ty o tym decydujesz.

– Tymek również…