Klub książki. Bromance. Tom 1 - Lyssa Kay Adams - ebook

Klub książki. Bromance. Tom 1 ebook

Lyssa Kay Adams

4,4

31 osób interesuje się tą książką

Opis

Pierwsza zasada klubu książki: nie rozmawiasz o klubie książki.

Małżeństwo Gavina Scotta ma poważne problemy. Mężczyzna dowiedział się, że jego żona udawała WSZYSTKIE orgazmy. To prawdziwy cios w serce, zwłaszcza dla członka drużyny Nashville Legends. Pod wpływem chwili podejmuje on najgorszą z możliwych decyzji… robi żonie awanturę! Kiedy Thea uznaje, że to dla niej za dużo, prosi go o rozwód. Gavin nie może pogodzić się z rozpadem małżeństwa i chce zrobić wszystko, żeby naprawić swój błąd.

Zrozpaczony mężczyzna znajduje pomoc w tajnym klubie, w którym zasiadają najwięksi samce alfa z Nashville. I to nie jest byle jaki klub. Klub książki! Mężczyźni biorą na czytelniczy tapet najpopularniejsze romanse i przy ich pomocy próbują uratować małżeństwo Gavina.

Czy mężczyzna odzyska zaufanie żony, zanim jego związek całkowicie się rozpadnie? Czy książki pomogą mu uratować małżeństwo?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 347

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (49 ocen)
30
13
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annakondzia

Nie oderwiesz się od lektury

Jakie to było dobre. Książka opowiada historię Gavina i Thei, których małżeństwo się rozpada, z powodu udawanych orgazmów. Ale te orgazmy są tylko wierzchołkiem góry lodowej i szybko okazuje się, że niesatysfakcjonujące życie seksualne nie jest tu jedynym problemem. I tu z pomocą przychodzi Klub Książki - czyli grupa facetów czytających romanse, w których szukają wskazówek jak zrozumieć kobiety. Gavin i Thea szybko zostali rodzicami i małżeństwem. Budowaniu relacji na pewno nie pomogły również doświadczenia z przeszłości z jakimi oboje się zmagają. Polubiłam bardzo głównych bohaterów, zostali wykreowaniu w taki przyjemny sposób - nie było rzeczy która by mnie w nich denerwowała. Kilka razy książka wywołała we mnie śmiech. Dawno nie czytałam tak oryginalnej książki.
10
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna, urocza książka . Świetny pomysł na intrygę
00
KatarzynaSlabosz

Nie oderwiesz się od lektury

Wow jakie to było dobre ;)
00
Crazyyygirl

Nie oderwiesz się od lektury

ta książka jest świetna, nigdy nie warto się poddawać, powinna być bardziej znana polecam ! 😍
00
Dublerka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna. Szkoda, że nie jest bardziej znana!
00

Popularność




Babci. Tym razem złapałam robaka z dzwoneczkiem, co nie?

Rozdział 1

Gavin Scott nie bez powodu rzadko pił.

Miał słabą głowę.

Tak słabą, że zostawała na podłodze, kiedy sięgał po butelkę. I gdy próbował wstać, ale był zbyt pijany, żeby widzieć w ciemności.

Dlatego też nie podniósł się, gdy jego najlepszy przyjaciel i jednocześnie kolega z drużyny Nashville Legends, Delray Hicks, zaczął się dobijać do drzwi pokoju hotelowego na czwartym piętrze. Obecnie pokój przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy, który przypominał Gavinowi, że przynajmniej może się po mistrzowsku zeszmacić.

– Otwałte – wybełkotał.

Drzwi otworzyły się na oścież. Del włączył oślepiające górne światło i zaklął w progu.

– Cholera. Mamy rannego. – Odwrócił się do kogoś z tyłu. – Pomóż mi.

Del i drugi olbrzym podeszli do Gavina i dwie pary przerośniętych rąk chwyciły go pod ramiona. Sekundę później znalazł się w pozycji pionowej oparty o tandetną hotelową sofę. Sufit zawirował mu przed oczami i jego głowa wylądowała na poduszkach.

– Nie wygłupiaj się. – Del zdzielił go w policzek. – Pobudka.

Gavin wciągnął powietrze i zdołał unieść głowę. Zamrugał raz i drugi, po czym wwiercił sobie kłęby kciuków w oczodoły.

– Jestem pijany.

– Nie mów – skwitował Del. – Co piłeś?

Gavin uniósł rękę i wskazał na stojącą na ławie butelkę rzemieślniczego burbona. Parę tygodni temu miejscowa gorzelnia podarowała alkohol wszystkim zawodnikom na koniec sezonu. Del znowu zaklął.

– Cholera, stary. Równie dobrze mogłeś wlać sobie do gardła spirytus.

– Nie było go pod ręką.

– Pójdę po wodę – powiedział ten drugi, którego rozmazana twarz trochę przypominała facjatę Bradena Macka, właściciela kilku nocnych klubów w Nashville, ale to się zupełnie nie kleiło. Skąd miałby się tu wziąć? Spotkali się tylko raz na jakiejś imprezie charytatywnej w klubie golfowym. Odkąd to Braden przyjaźni się z Delem?

Nagle do pokoju wszedł trzeci mężczyzna, którego Gavin rozpoznał. Był nim jeden z jego kolegów z drużyny, Yan Feliciano.

– Como es el?

„Jak się czuje?” Tyle Gavin zrozumiał. O rany, po pijaku znał hiszpański.

Del pokręcił głową.

– Jeszcze kolejka i zacznie słuchać Eda Sheerana.

Gavin czknął.

– No me gusta Ed Sheeran.

– Zamknij się – uciszył go Del.

– Jako Hiszpan się nie jąkam. – Gavin znowu czknął. Tym razem poczuł w ustach coś kwaśnego. – Kiedy jestem pijany.

Yan zaklął.

– Que pasó?

– Thea chce rozwodu – wyjaśnił Del.

Yan wydał z siebie pomruk niedowierzania.

– Żona wspominała, że krążą plotki o ich problemach małżeńskich, ale nie wierzyłem.

– To uuuwierz – powiedział Gavin z jękiem, opuszczając głowę na sofę. „Rozwód”. Jego żona od trzech lat, matka jego bliźniaczek, kobieta, dzięki której uwierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, właśnie go zostawiła. I to wszystko jego wina.

– Wypij to – nakazał Del, podając Gavinowi butelkę wody. – Mieszka tu od dwóch tygodni – poinformował Yana.

– Wyrzuciła mnie – powiedział Gavin, upuszczając nieotwartą butelkę.

– Bo zachowywałeś się jak dupek.

– Wiem.

Del pokręcił głową.

– Ostrzegałem cię, stary.

– Wiem.

– Mówiłem, że nie wytrzyma, jeśli się nie ogarniesz.

– Wiem. – Jęknął, podnosząc głowę. Za szybko. Zrobił to za szybko. Fala nudności świadczyła o tym, że burbon biegnie do najbliższego wyjścia ewakuacyjnego. Gavin przełknął i zrobił głęboki wdech, ale… „O cholera”. Na czole i pod pachami wystąpiły mu krople potu.

– O kurwa, robi się zielony! – wrzasnął Być Może Braden Mack.

Przerośnięte ręce znowu go chwyciły, stawiając na nogi. Ledwie dotknął ziemi stopami, a Del i Chyba Na Pewno Braden Mack zaciągnęli go do łazienki. Dopadł do muszli dokładnie w chwili, gdy z ust trysnęło mu coś o barwie złych decyzji.

Mack zaklął, dławiąc odruch wymiotny, i pośpiesznie wycofał się z łazienki. Del twardo został i słuchał iście tenisowych postękiwań Gavina, dopóki ten nie skończył wymiotować.

– Nigdy nie miałeś mocnej głowy – stwierdził.

– Umieram. – Gavin znowu jęknął, osuwając się na jedno kolano.

– Nie umierasz.

– Więc skróć moje męki.

– Korci mnie, wierz mi.

Gavin klapnął na podłogę i oparł się o beżową ścianę łazienki, uderzając kolanem w beżową wannę ukrytą za plastikową beżową zasłonką. Zarabiał piętnaście milionów dolarów rocznie, a utknął w jeszcze bardziej gównianym pokoiku hotelowym niż za czasów gry w drugiej lidze. Stać go było na dużo lepszy, ale to miała być kara. Kara, którą sam sobie wymierzył. Bo pozwolił swojej dumie zniszczyć najlepsze, co go w życiu spotkało.

Del spuścił wodę i zamknął klapę. Wyszedł z łazienki, a po chwili wrócił z butelką wody.

– Pij. Tym razem to nie prośba.

Gavin odkręcił butelkę i wypił duszkiem połowę jej zawartości. Kilka minut później łazienka przestała wirować.

– Co oni tu robią?

– Wkrótce się dowiesz. – Del usiadł na klapie sedesu i pochylił się, opierając łokcie na kolanach. – Lepiej ci?

– Nie. – Gavin poczuł, że ściska go w gardle. „Cholera”. Zaraz się rozpłacze przy Delu. Zamknął oczy i przycisnął kciuk do czoła między brwiami.

– Śmiało, stary, ulżyj sobie – powiedział Del, czubkiem trampka trącając stopę przyjaciela. – To żaden wstyd.

Gavin znowu oparł głowę o ścianę, a po policzkach spłynęły mu dwie łzy.

– Nie mogę uwierzyć, że ją straciłem.

– Nie stracisz jej.

– Ch-ch-chce rozwodu, idioto.

Del nie zareagował na jego jąkanie. Nikt z drużyny nie zwracał już na nie uwagi, głównie dlatego że Gavin przestał z nim przy nich walczyć.

Co było tylko kolejną z długiej listy rzeczy, które zawdzięczał Thei. Zanim się poznali, miał opory przed odzywaniem się nawet w towarzystwie znajomych. Ale gdy po raz pierwszy się przy niej zająknął, Thea jakby tego nie zauważyła. Nie próbowała dokończyć za niego zdania, nie odwróciła wzroku skrępowana. Po prostu poczekała, aż skończy. Była jedyną osobą spoza rodziny, przy której nie czuł się jak niezgrabny osiłek-jąkała.

Tym bardziej bolesne było dla niego jej kłamstwo, które odkrył miesiąc temu. Bo w jego oczach tym właśnie było. Kłamstwem.

Jego żona od samego ślubu udawała orgazm.

– Tak powiedziała? – zapytał Del. – Czy że powinniście pomyśleć o rozwodzie?

– A co za różnica?

– Jedno znaczy, że to definitywny koniec. Drugie, że wciąż może być nadzieja.

Gavin przetoczył głową po ścianie w bezsilnym geście zaprzeczenia.

– Nie ma nadziei. Nie słyszałeś jej głosu. Jakbym rozmawiał z obcą osobą.

Del podniósł się i stanął nad nim.

– Chcesz zawalczyć o swoje małżeństwo?

– Tak. – „Chryste, tak”. Chciał tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Cholera, znowu poczuł ucisk w gardle.

– Do czego jesteś w stanie się posunąć?

– Do wszystkiego.

– Na pewno?

– O c-c-co ci chodzi, do cholery? Jasne, że tak.

– Dobrze. – Del podał mu rękę. – To idziemy.

Gavin pozwolił mu się podnieść i wyszedł za nim do salonu. Podchodząc chwiejnie do sofy i zwalając się na poduszki, miał wrażenie, jakby ważył tonę.

– Jakie urocze gniazdko, Scott – powiedział Mack, wychodząc z aneksu kuchennego. Wypolerował zielone jabłko o bark i głośno je ugryzł.

– To moje – mruknął Gavin.

– Nie zjadłeś.

– Ale miałem zamiar.

– Jasne. Tuż po wysuszeniu tej butelki.

Gavin pokazał mu środkowy palec.

– Daj mu spokój – nakazał Mackowi Del. – Wszyscy przez to przechodziliśmy.

Chwila moment. Że co? Co to niby miało znaczyć?

Yan rozsiadł się na drugim końcu sofy i położył stopy w kowbojkach na ławie. Mack oparł się o ścianę.

Del spojrzał na jednego i na drugiego.

– Co sądzicie, chłopaki?

Mack ugryzł drugi kęs jabłka.

– Nie wiem – odparł z pełnymi ustami. – Naprawdę myślisz, że się nadaje?

Gavin przetarł twarz dłonią. Miał wrażenie, jakby wszedł w sam środek jakiegoś filmu. W dodatku kiepskiego.

– Czy ktoś w końcu mi powie, o c-co chodzi?

Del skrzyżował ręce na piersi.

– Uratujemy twoje małżeństwo.

Gavin prychnął, ale trzy osoby wpatrywały się w niego poważnym wzrokiem. Jęknął.

– No to mogiła.

– Powiedziałeś, że zrobisz wszystko, żeby odzyskać Theę – przypomniał mu Del.

– No tak – wybąkał Gavin.

– W takim razie musisz być z nami szczery.

Gavin się spiął. Del przysiadł na ławie, która tylko jęknęła pod ciężarem jego studziewięćdziesięciopięciocentymetrowej sylwetki.

– Opowiedz nam, co się stało.

– Już mówiłem. Powiedziała…

– Nie pytam o dzisiejszy wieczór. Co się stało?

Gavin łypnął okiem na wszystkich trzech. Nawet gdyby Yana i Wyżerającego Cudze Jabłka Macka tam nie było, nie miałby ochoty o tym opowiadać. To było zbyt upokarzające. Nie dość, że musiałby wyznać, że nie potrafi zadowolić żony w łóżku, to jeszcze miałby wyjść na skończonego idiotę, przyznając, że odkrywszy to, wpadł w histerię, przeniósł się do pokoju gościnnego, a w ramach kary zaserwował jej ciche dni i nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień, bo to zagrażało jego kruchemu ego? O nie. Podziękuje i zachowa wszystko dla siebie.

– Nie mogę powiedzieć – wydusił w końcu.

– Czemu nie?

– To sprawy osobiste.

– Rozmawiamy o twoim małżeństwie. Jasne, że to sprawy osobiste – odparł Del.

– Ale to zbyt…

– Pyta, czy ją zdradziłeś, jełopie – przerwał mu Mack, wydając z siebie pomruk frustracji.

Gavin odwrócił się gwałtownie do Dela i spiorunował go wzrokiem.

– Naprawdę tak pomyślałeś? Że mógłbym ją zdradzić? – Na samą myśl miał ochotę znowu pochylić się nad toaletą i zwrócić resztki płynnej kolacji.

– Nie – zaprzeczył Del. – Ale musieliśmy zapytać. Dla zasady. Nie pomagamy zdrajcom.

– „My”, czyli kto, do cholery? Co tu się dzieje, kurwa?

– Powiedziałeś, że wczoraj zachowywała się jak obca osoba – powiedział Del. – A nie przyszło ci nigdy do głowy, że jest ci obca?

Gavin posłał mu spojrzenie pod tytułem „Co do…?”.

– W pewnym momencie wszyscy małżonkowie stają się sobie obcy – ciągnął Del. – Wszyscy jesteśmy nieskończonymi projektami i zmieniamy się w różnym tempie. Kto wie, ile małżeństw postanowiło się rozwieść tylko dlatego, że wzięli przejściową fazę za problemy nie do pokonania? – Del rozłożył szeroko ręce. – Ale wy dwoje? To cud, że w ogóle się spiknęliście.

– Czy dzięki temu mam się poczuć l-l-lepiej?

– Spotykaliście się raptem cztery miesiące, zanim zaszła w ciążę, zgadza się?

– Trzy.

Mack odchrząknął w rękę. Gavinowi zdawało się, że wykaszlał „ślub z musu”.

– Właśnie – przytaknął Del. – Zanim się obejrzeliście, było po ślubie cywilnym, a jeszcze przed narodzinami bliźniaczek dostałeś się do pierwszej ligi. Do diabła, Gavin, przez większość waszego małżeństwa byłeś w trasie, a ona została sama z dziećmi w obcym mieście. Naprawdę myślałeś, że coś takiego jej nie zmieni?

Nie, ale nie w tym problem. Jasne, że się zmieniła. On też. Lecz byli dobrymi rodzicami i byli szczęśliwi. A przynajmniej myślał, że są szczęśliwi.

Del wzruszył nonszalancko ramionami i usiadł prosto.

– Mówię tylko, że nasze kariery to duże obciążenie nawet dla par z wieloletnim stażem, które przed ślubem dobrze wiedziały, na co się piszą. A wy skoczyliście na główkę do głębokiej wody bez kamizelek ratunkowych. Żadne małżeństwo by tego nie przetrwało, nawet w najbardziej sprzyjających warunkach. Nie bez odrobiny pomocy.

– Trochę za późno na poradnię małżeńską.

– Wcale nie. Ale i tak nie o tym mówię.

– To o czym, do cholery?

Del go zignorował i znowu zerknął na Macka i Yana.

– Jaki werdykt?

– Ja jestem na tak – odparł Yan. – W przyszłym sezonie nic z niego nie będzie, jeśli ich ze sobą nie pogodzimy.

Mack wzruszył ramionami.

– Ja też, choćby po to, żeby go stąd wyrwać. Bo, stary… – Powiódł gestem po pokoju.

Gavin nachylił się w stronę Yana.

– Jak jest po hiszpańsku „odwal się”?

Mack dokończył jabłko i rzucił ogryzek za siebie. Trafił idealnie do zlewu. Gavin nienawidził go najbardziej pod słońcem.

– Dostałem to jabłko od córek.

– Ups – skwitował Mack.

– Posłuchaj – odezwał się Del. – Dziś odeśpij, a jutro wieczorem masz pierwsze oficjalne spotkanie.

– Pierwsze oficjalne spotkanie czego?

– Rozwiązania wszystkich twoich problemów.

Popatrzyli na niego tak, jakby to wszystko wyjaśniało.

– I tyle?

– Jeszcze jedno – dorzucił Del. – Pod żadnym pozorem nie możesz się widzieć z żoną.

Rozdział 2

Nie ma na świecie większej siły niż dobra kobieta, której skończyła się cierpliwość. Thea Scott miała nadzieję, że z całej ludowej mądrości, jaką przez lata wpajała jej babcia, choć to jedno jest prawdą, bo ten młot kowalski ważył chyba z tonę. Cztery próby uderzenia w cel zaowocowały jedynie małym wgnieceniem w ścianie i naciągniętym mięśniem pleców. Ale niech ją diabli porwą, jeśli się podda. Mieszkali w tym domu od trzech lat i od trzech lat wyobrażała sobie, że burzy tę ścianę.

Wczoraj patrzyła, jak jej małżeństwo rozbija się w drobny mak, a dziś przyszła kolej na nią.

A poza tym naprawdę musiała w coś uderzyć.

Jeszcze raz zamachnęła się młotem ze stęknięciem. Wreszcie ciężki koniec uderzył głucho w ścianę, zostawiając ziejącą dziurę. Z okrzykiem triumfu wyciągnęła młot i w nią zajrzała. Niemal czuła światło po drugiej stronie, czekające na wydostanie się ze swojego rozsądnie beżowego więzienia.

A w ogóle to kto postawił tu tę ścianę? Który architekt przy zdrowych zmysłach oddzieliłby salon od jadalni, blokując przepływ światła?

Thea znowu się zamachnęła i do pierwszej dziury dołączyła druga. Pod jej stopami wylądował kawałek gipsu, wzbijając chmurę kurzu, który osiadł jej na ramionach. Boskie uczucie.

Dysząc z wysiłku, upuściła młot na plastikową plandekę, którą zabezpieczyła drewnianą podłogę. Masując sobie bark, odwróciła się i rozejrzała po salonie. Tak. Tam. Pod przeszklonymi drzwiami prowadzącymi na podwórko za domem. Idealne miejsce na sztalugi i farby. Po zrobieniu dyplomu może kiedyś urządzi sobie własną pracownię. Na razie wystarczy jej powrót do malowania. Od narodzin dziewczynek nie tknęła płótna pędzlem. Obecnie jej największym dziełem sztuki były białe podkoszulki ufarbowane w celu ukrycia plam.

Naprawdę próbowała jakoś zagospodarować tę ścianę. Wieszała na niej rodzinne zdjęcia w oryginalnych konfiguracjach. Oprawione w ramki odciski dłoni dziewczynek i ich rysunki. Ulubiony kij bejsbolowy Gavina z liceum. Wszystko to z myślą, że kiedyś zrobi z nią porządek. Pomaluje na żywszy kolor. Ewentualnie coś w nią wbuduje. Albo pewnego dnia po prostu ją zburzy.

Wiedziała, że ten dzień nadszedł, gdy rano obudziła się z opuchniętymi oczami po chwili słabości – w nocy płakała w łazience z pięścią w ustach w celu stłumienia odgłosów.

Łzy do niczego nie prowadziły. Żal nie pomoże jej zacząć wszystkiego od nowa. Był tylko jeden sposób, by ruszyć z miejsca: chwycić za młot.

Dosłownie.

I tak po śniadaniu wysłała dziewczynki na lekcję tańca ze swoją siostrą Liv, która mieszkała z nią od odejścia Gavina. Potem wyciągnęła z szafy swoje stare robocze ogrodniczki, pojechała do miejscowego sklepu żelaznego i kupiła młot.

– Wie pani, jak się nim posługiwać? – zapytał sprzedawca. Jego znacząco uniesione brwi aż krzyczały od męskiej protekcjonalności.

Thea wykrzywiła usta w namiastce uśmiechu.

– Tak.

– Proszę pamiętać, by chwycić trzonek u nasady dominującą ręką.

– Okej. Będę pamiętać. – Schowała resztę do kieszeni.

Sprzedawca napiął szelki.

– Co będzie burzone?

– Struktury władzy patriarchalnej.

Zamrugał.

– Ściana.

– Przedtem proszę się upewnić, że to nie nośna.

Znowu poczuła, że zalewa ją pragnienie, by w coś uderzyć, niczym fala złości drażliwego internautę na Twitterze. Oparła młot na ramieniu, ale gdy tylko się zamachnęła, drzwi frontowe otworzyły się na oścież. Do środka wbiegły dziewczynki w różowych rajstopkach, baletowych spódniczkach i z podskakującymi rytmicznie blond kucykami. Za nimi dreptał spokojnie Butter Ball, ich golden retriever, niczym cierpliwa policyjna niania. Tyły zamykała Liv ze smyczą w dłoni.

– Mamusiu, co robisz? – zapytała Amelia, gwałtownie hamując. W jej cieniutkim głosiku dźwięczała nuta lęku przemieszanego z nabożną czcią. Thea nie mogła jej za to winić. W tamtej chwili mamusia pewnie zupełnie nie przypominała mamusi.

– Burzę ścianę – odparła lekkim tonem.

– Ach tak – odezwała się Liv, zacierając ręce. – Chętnie się przyłączę. – Puściła smycz Buttera, przeszła przez salon i sięgnęła po młot. – Mogę udawać, że to jego twarz?

– Liv – szepnęła ostrzegawczym tonem Thea. Wiedziała, że jej siostra nie powiedziałaby celowo niczego złego o Gavinie przy dziewczynkach. Obie z doświadczenia wiedziały, że gdy jedno z rodziców wylewa pomyje na drugie, cierpią tylko dzieci. Ale język Liv czasami działał niezależnie od mózgu. Tak jak teraz.

– Czyja twarz, ciociu Livvie? – zainteresowała się Amelia.

Thea posłała siostrze spojrzenie pod tytułem „a nie mówiłam?”.

– Mojego szefa – odpowiedziała pośpiesznie Liv. Pracowała dla osławionego tyrana, szefa kuchni znanej restauracji w Nashville. Tak często na niego narzekała, że dziewczynki to łyknęły.

– Czy my też możemy uderzyć w ścianę? – zapytała Amelia.

– To niebezpieczne zadanie, tylko dla dorosłych – odparła Thea. – Ale możecie popatrzeć.

Liv zamachnęła się z okrzykiem Tarzana na ustach i oderwała kolejny kawałek gipsu, który spadł na podłogę. Dziewczynki zaczęły wiwatować i podskakiwać. Ava wydała z siebie okrzyk karateki i wyprowadziła cios w powietrze. Amelia spróbowała zrobić gwiazdę. Salon oficjalnie zamienił się w arenę sportową.

– Rewelacyjne uczucie – orzekła Liv, oddając Thei młot. – Potrzebujemy podkładu muzycznego.

Gdy młot wrócił w ręce właścicielki, Liv wyjęła telefon, parę razy przesunęła palcami po ekranie i z głośników na Bluetooth popłynął głos Arethy Franklin domagającej się „sza-cun-ku”*.

Liv złapała leżący na ziemi kij Gavina, przyłożyła go do ust niczym mikrofon i ryknęła w duecie z piosenkarką. Wyciągnęła rękę do Thei, więc ta dołączyła do siostry, żeby nie psuć zabawy dziewczynkom, które zanosiły się śmiechem, zupełnie jakby ten improwizowany koncert był najzabawniejszą rzeczą, jaką w życiu widziały.

Nagle Thea i Liv znowu były nastolatkami śpiewającymi ile sił w płucach w swoim dusznym pokoju u babci. To właśnie tam – porzucone przez matkę, która „szukała siebie” w wirze złości i walki o alimenty, oraz ojca zbyt zajętego zdradzaniem żony numer dwa, by zająć się córkami – uczyły się na pamięć tekstów P!nk i poprzysięgły sobie, że nigdy nie zaufają mężczyźnie, nie będą słabe jak ich matka ani samolubne jak ojciec i zawsze będą się o siebie troszczyć.

One kontra świat. Na zawsze.

Teraz wszystko wróciło. Tyle że tym razem Thea miała pod opieką nie tylko młodszą siostrę. Musiała chronić swoje córeczki. I będzie to robić bez względu na cenę. Dopilnuje, by nie musiały dorastać w stresie i nie stały się pionkami walczących ze sobą rodziców.

Zalała ją nagła fala emocji, kąciki oczu zapiekły, a klatkę piersiową przeszył ostry ból. Słowa piosenki uwięzły w ściśniętym gardle. Odwracając się od córek, otarła twarz.

Liv jak gdyby nigdy nic roztoczyła zasłonę dymną.

– Dziewczynki, biegnijcie na górę się przebrać, dobrze? Pierwsza na schodach wybiera film na wieczór.

Ta obietnica obudziła w bliźniaczkach ducha rywalizacji i rzuciły się do schodów. Kilka sekund później piosenka ucichła.

– Wszystko gra? – zapytała Liv.

Bolesna gula w gardle odebrała Thei głos.

– A jeśli już je skrzywdziłam?

– Nie skrzywdziłaś – zaprzeczyła ostro Liv. – Jesteś najlepszą matką, jaką znam.

– Zawsze pragnęłam tylko jednego: dać im życie, jakiego my nie miałyśmy. Zapewnić im bezpieczeństwo, stabilizację i…

Liv chwyciła ją za ramiona i odwróciła twarzą do siebie.

– To on się wyprowadził.

– Bo mu kazałam. – Po miesiącu cichych dni, które jej serwował z pokoju gościnnego, w końcu nie wytrzymała. Sił wystarczyło jej tylko na dwoje dzieci w domu.

– I dzięki Bogu – stwierdziła Liv.

To prawda. A mimo to zżerało ją poczucie winy. Jej siostra nie wiedziała o wszystkim. Reakcja Gavina była przesadzona, gdy odkrył, że Thea udaje orgazmy, ale nie powinien był dowiedzieć się o tym w ten sposób.

– Do zniszczenia związku trzeba dwojga.

Liv przekrzywiła głowę.

– Tak, ale jako twoja siostra jestem biologicznie zaprogramowana, by stać wyłącznie po twojej stronie.

Popatrzyły na siebie, w duchu dziękując Bogu, że mają przynajmniej jedną osobę, na którą zawsze mogą liczyć.

Kiedyś Thea myślała, że Gavin też jest taką osobą.

Do diabła z nim! Sięgnęła po młot. Pora stanąć na własnych nogach. Wrócić do tego, co porzuciła dla niego i jego kariery. Pora spełnić obietnice, które przed laty złożyły sobie z Liv.

Zamachnęła się i w ścianie pojawiła się kolejna dziura.

Liv się roześmiała.

– Nie tylko ja wyobrażam sobie teraz jego twarz, prawda?

– Nie – warknęła Thea i znowu wzięła zamach.

– Dobrze. Wyżyj się do woli. Jesteś twardzielką, która nie potrzebuje mężczyzny.

Z głośników popłynęła piosenka wkurzonej Taylor Swift o paleniu zdjęć.

Liv znowu sięgnęła po kij Gavina.

– Uwaga, teraz ja.

– Nie! To jego ulubiony kij!

– Gdyby chciał, zabrałby go ze sobą – odparła Liv.

Thea w ostatniej chwili odskoczyła i kij z hukiem uderzył w ścianę.

Puściła młot i wyrwała siostrze kij.

– Nie możemy go zniszczyć.

– To tylko kij.

– Wygrał nim mistrzostwo stanowe.

Liv przewróciła oczami.

– Mężczyźni i ich drewno.

– Jest dla niego ważny – upierała się Thea.

– Czy nie w tym cały problem? – warknęła Liv. – Bejsbol zawsze był dla niego ważniejszy od ciebie.

– Nieprawda. – Na dźwięk niskiego tembru głosu Gavina obie gwałtownie się odwróciły.

Stał trzy metry od nich, jakby ich rozmowa przywołała jego ducha. Butter zaszczekał i radośnie do niego podbiegł, zdradziecko merdając ogonem.

Theą wstrząsnął dreszcz, gdy patrzyła, jak Gavin kładzie mu dłoń na głowie i bezwiednie drapie za uszami. Był ubrany w sprane dżinsy i szarą koszulkę. Miał zmierzwione wilgotne włosy, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica i pośpiesznie osuszył głowę ręcznikiem. Jego piwne oczy były przekrwione i podkrążone, a szczękę zacieniał co najmniej dwudniowy ciemnoblond zarost.

Mimo to jakimś tajemniczym sposobem wciąż wyglądał niesprawiedliwie seksownie i pociągająco.

Liv ściszyła muzykę i skrzyżowała ręce na piersi.

– Czego chcesz, dupku?

– Liv – rzuciła Thea ostrzegawczo. – Już tu nie mieszkasz, Gavinie – zwróciła się do niego. – Nie możesz ot tak sobie wchodzić.

Wskazał na drzwi za plecami.

– Pukałem, ale nikt nie słyszał. – Jego wzrok padł na wpół zmaltretowaną ścianę i leżący na podłodze młot. – Co… Co robisz?

– Burzę ścianę.

– To widzę – odparł powoli. – Ale dlaczego?

– Bo jej nie cierpię.

Gavin ściągnął brwi.

– Czy to mój kij?

Nagle gniew i małostkowość przepaliły ścieżkę przez jej zdrowy rozsądek.

– Tak. Znakomicie się sprawdza. – Odwróciła się i rąbnęła nim w ścianę.

Gavin instynktownie się uchylił.

– Rozstawię tu sztalugi – powiedziała Thea. Kolejne uderzenie. – Ta głupia ściana blokuje dopływ światła.

– Może powinniśmy o tym porozmawiać, zanim… – Gavin skrzywił się, gdy zamachnęła się po raz trzeci.

– Może powinniśmy byli porozmawiać o wielu rzeczach – warknęła, odsuwając się od ściany. Otarła krople potu z czoła.

Rozmowę przerwał im pisk dobiegający ze schodów.

– Tatuś! – Amelia zeskoczyła z ostatniego stopnia, podbiegła do Gavina i objęła go za nogi. – Mamusia burzy ścianę! – Roześmiała się i wyciągnęła do niego rączki, żeby ją podniósł.

Nie odrywając nieufnego spojrzenia od Thei, wziął córkę na ręce. Amelia natychmiast przekrzywiła głowę.

– Jesteś chory, tatusiu?

– Eee… nie, skarbie – odparł. – Po prostu źle spałem. – Pocałował ją w policzek. – Pachniesz syropem. Mamusia zrobiła na śniadanie specjalne sobotnie naleśniki?

– Tak, z kawałkami czekolady! – Zasepleniła i wyszło „z kawałkami czekołady”.

Gavin napotkał wzrok Thei i na krótką chwilę z przeciwników zmienili się w zwykłych rodziców. Od kilku miesięcy Amelii zdarzało się seplenić i jej ojciec bał się, że to początki trwałej wady wymowy jak u niego. Thea delikatnie się uśmiechnęła.

– To tylko seplenienie – powiedziała cicho.

Gavin wyciągnął drugą rękę do Avy, która przydreptała za siostrą.

– Cześć, maluchu.

Ava nie chciała do niego podejść i stanęła u boku matki. Ten instynktowny opiekuńczy gest niemal złamał Thei serce, tym bardziej że jej córka uniosła śmiało brodę i zakomunikowała:

– Mamusia płakała.

„O nie”. Od odejścia Gavina Ava co noc przychodziła do jej łóżka. Czyżby wczoraj słyszała, jak Thea wymyka się do łazienki? Nie chciała, by córeczki słyszały jej płacz. Nigdy.

Gavin powoli przełknął ślinę. Powędrował spojrzeniem po twarzy Thei, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, zatrzymując się na nieprzykrytych makijażem piegach i niedoskonałościach cery, po czym ponownie spojrzał jej w oczy. Thea się zaczerwieniła. Dlaczego tak na nią patrzył, do diabła?

– Czy możemy wyjść na spacer z Butterem? – zapytała Amelia. To był ich zwyczaj: spacer z psem po okolicy. A przynajmniej tak było, kiedy Gavin z nimi mieszkał.

– Kiedy indziej, kochanie – odparł. – Muszę porozmawiać z mamusią.

Amelia sięgnęła po nową, niesamowicie skuteczną broń, którą ostatnio odkryła: nadąsaną minkę. Gavin przełknął głośno i Thei prawie zrobiło się go żal.

– Przyjdę w poniedziałek na wasz szkolny musical – obiecał. – Może potem weźmiemy Buttera na spacer?

– Wyjdę z nimi – oznajmiła szorstko Liv, jakby mówiła „pieprz się”.

Butter zaczął podskakiwać przy drzwiach, gdy przypięła mu smycz i pomogła dziewczynkom włożyć polary. Wyszła, ale zaraz wsadziła głowę z powrotem do środka.

– Streszczajcie się. Musimy jeszcze założyć ci profil na portalu randkowym.

Drzwi z moskitierą trzasnęły.

Gavin wydał z siebie zagadkowy pomruk.

Thea ukryła uśmiech.

– Nie odbierasz telefonu – powiedział, gdy tylko dziewczynki zniknęły z zasięgu słuchu.

– Bateria wczoraj padła i nie chciało mi się jej ładować.

Zbliżył się do niej, a w jego spojrzeniu malowała się troska.

– Wszystko w porządku?

Thea zignorowała lekkie kołatanie serca.

– To nie ja cuchnę gorzelnią.

– Upiłem się wczoraj.

Odwróciła się do ściany, przygotowując się do kolejnego uderzenia.

– Świętowałeś odzyskanie wolności?

– Jeśli naprawdę tak myślisz, to znaczy, że dałem plamę na całej linii.

Tym razem odgłos kija wbijającego się w ścianę nie był już tak satysfakcjonujący.

– No to jest problem, bo rzeczywiście dałeś plamę na całej linii.

Nie spierał się z nią.

– Naprawdę zamierzasz założyć profil na portalu randkowym?

– Boże, nie. – Prychnęła, przecierając czoło dłonią. – To ostatnie, czego mi trzeba. – Kolejny mężczyzna? Następne niedotrzymane obietnice? Nie, dziękuję.

Gavin skinął głową z ulgą malującą się na twarzy.

– Jeśli przyjechałeś po rzeczy, to się pośpiesz, bo dziewczynki zaraz wrócą.

– Nie przyjechałem po rzeczy.

– W takim razie po co?

– Ch-ch-ch…

Serce Thei znowu zakołatało, gdy tak patrzyła, jak jej mąż próbuje wydobyć z siebie słowa.

– Chcę porozmawiać – wykrztusił wreszcie.

– Wszystko już zostało powiedziane.

– Proszę, Theo.

Cholerne kołatanie serca.

– W porządku. – Wcisnęła mu kij do ręki i pomaszerowała do kuchni. Odwróciła się do niego plecami, by nalać sobie wody z kranu, i gotując się w duchu ze złości, wbiła wzrok w olbrzymią tablicę z kalendarzem zajmującą większość ściany przy lodówce. Kiedyś uwielbiała swoją spontaniczność i beztroskę, ale teraz jej codziennością rządziło to kolorowe centrum kontroli, na którym była rozpisana każda minuta życia rodziny: lekcje tańca, wizyty u dentysty, menu obiadowe, wolontariat w przedszkolu i wytłuszczone czerwonym flamastrem przypomnienie, by znaleźć ulubione rajstopki Avy przed poniedziałkowym musicalem.

Kiedyś w kalendarzu roiło się również od dat imprez i zbiórek charytatywnych klubu WAG (ang. Wives and Girlfriends – „żony i dziewczyny”) Nashville Legends, ale od pojawienia się pogłosek o problemach w jej małżeństwie wiele dziewczyn zaczęło się od niej odsuwać. W tym miesiącu nie zaprosiły jej nawet na swój głupi lunch, i to zanim poprosiła o rozwód.

I tak nigdy nie potrafiła się odnaleźć w tym gronie, bez względu na starania. W ich towarzystwie nie mogła się pozbyć wrażenia, że mają ją za cwaniarę, która specjalnie zaszła w ciążę, żeby złapać bogatego sportowca.

Nie wiedziały, że pieniądze to ostatnia rzecz, dla której wyszłaby za mąż. Dorastając, na własne oczy widziała ich niszczycielską i deprawującą moc.

Nie. Poślubiła Gavina z miłości.

Ale patrząc na skutki, może rzeczywiście wyszłaby lepiej na małżeństwie dla pieniędzy.

Thea była kompletnie nieprzygotowana do życia żony zawodowego bejsbolisty. A bycie WAG Nashville Legends wiązało się ze swoistą sławą i obowiązkami. Znalazłszy się w wirze imprez dobroczynnych i promocyjnych, czuła się, jakby została wciągnięta do żeńskiego bractwa, do którego nigdy nie aspirowała. Nie miała nic przeciwko bractwom. Na studiach sama należała do pretensjonalnego stowarzyszenia studentek teatrologii, muzykologii i nauk feministycznych protestujących przeciwko cięciom w centrum nauk kobiecych.

Ale to bractwo było inne. Żądało konformizmu i absolutnego posłuszeństwa, a to stanowiło całkowite przeciwieństwo wszystkich wartości, jakie kiedyś wyznawała. Niemniej z maleńkimi bliźniaczkami na rękach i mężem, którego najczęściej nie było w domu, została zostawiona sama sobie. I gdzieś po drodze zatraciła się, zmieniając się nie do poznania. Jak magazyn „Southern Lifestyle” opisywał jej ostatnie lato w artykule o sportowcach i ich rodzinach z Tennessee? „Doskonale pastelowe”. Właśnie tak. I była to prawda. Cała jej garderoba od Lilly Pulitzer była chodzącym hołdem oddanym wacie cukrowej. A przecież kiedyś nosiła vintage’owe koszulki Depeche Mode i czarne trampki, na litość boską.

Tamten artykuł był jak wiadro zimnej wody. Pobudka. Nagle zdała sobie sprawę, że zamieniła się we wszystko, czym kiedyś gardziła. A Gavin albo tego nie zauważył, albo nie przeszkadzało mu, że stała się ugrzecznioną wersją siebie.

A może, co gorsza, wolał tę nową, ugrzecznioną Theę.

Słysząc jego chrząknięcie, w końcu się odwróciła. W kuchennym świetle cienie pod jego oczami przypominały dwa identyczne siniaki. Naprawdę wyglądał fatalnie. Jej mąż nie tylko z mocnym alkoholem nigdy sobie nie radził.

Przesunęła szklankę po wyspie kuchennej w jego stronę.

– Chcesz aspirynę?

– Już wziąłem.

– Nie pomogła?

– Nie bardzo. – Zdobył się na półuśmiech. Objął szklankę dłonią i kciukiem roztarł skroploną parę. Nie była w stanie powstrzymać nagłej fali pożądania, która zalała jej ciało, tu i tam wywołując mrowienie, a gdzie indziej boleści. Skoro sam widok jego kciuka bezwiednie muskającego szklankę wody pobudzał ją tam na dole, to albo sięgnęła dna żenady, albo była zwyczajnie złakniona męskiego dotyku. Od tamtej feralnej nocy ani razu jej nie dotknął, ale wbrew temu, co najwyraźniej sądził, zawsze uwielbiała jego dotyk. Tego nigdy nie udawała.

„A niego go szlag”.

– Chcę zatrzymać dom.

Gavin przekrzywił głowę, jakby nie dosłyszał. Jak pies.

– C-co?

– Wiem, że proszę o wiele, ale jeśli nam go spłacisz, nie będę potrzebowała dużych alimentów na dzieci. Oczywiście pójdę do pracy, ale…

Gavin odsunął szklankę.

– Thea…

– Myślę, że byłoby nam z Liv łatwiej, gdyby tato nie sprzedał domu po odejściu od mamy. A ponieważ dziewczynki nie znają innego domu… – Głos uwiązł jej w gardle. Wciągnęła powietrze, by to ukryć. – Musimy razem im powiedzieć, tylko nie jestem pewna, kiedy będzie najlepsza pora. Przed feriami? Po feriach? Nie mam pojęcia. Nawet nie wiem, czy zrozumieją, co to znaczy. Nadal myślą, że jesteś na wyjeździe, ale wkrótce się zorientują, że to nieprawda…

– Thea, przestań!

Jego rwący głos był rażący i zupełnie do niego niepodobny. Aż podskoczyła w środku.

– Co mam przestać?

– Nie chcę tego.

– Domu?

– Nie! Kurwa! – Przeczesał włosy palcami. – To znaczy tak. Chcę domu. I ch-ch-chcę w nim ciebie i dziewczynki.

– Nie rozumiem.

– Chcę ciebie!

Thei opadła szczęka. Zaskoczenie na chwilę odebrało jej głos, ale cynizm szybko go jej zwrócił.

– Gavin, przestań. Za późno na to.

Ścisnął krawędź blatu tak mocno, że na jego umięśnionych przedramionach wyszły żyły.

– Nieprawda.

– Najlepiej zrobić to teraz, kiedy dziewczynki są jeszcze małe i nie będą pamiętać… – Nagle poczuła gulę w gardle i nie była w stanie dokończyć zdania. Nie miała czasu na te emocjonalne bzdety.

Twarz Gavina stężała.

– Czego nie będą pamiętać? Że ich rodzice byli małżeństwem?

– Wolę, żeby tego nie pamiętały, niż cierpiały z powodu rozpadu rodziny.

– Więc nie pozwólmy, żeby się rozpadła.

– Rozbiłeś ją swoją wyprowadzką.

– To ty kazałaś mi odejść, Theo!

– I bardzo dobrze zrobiłam.

Otworzył usta, ale szybko na powrót je zamknął.

– Potrzebuję czasu, żeby wszystko sobie poukładać – wypalił w końcu.

– Teraz ci go nie zabraknie.

Gavin zgiął się nad wyspą, oparł na niej łokcie i schował głowę w dłoniach.

– Nie tak wyobrażałem sobie tę rozmowę.

Thea oderwała się od blatu.

– Tak? A jak sobie ją wyobrażałeś? Bo chyba myślałeś, że wystarczy, że się zjawisz, a ja z uśmiechem będę udawać, że wszystko gra. Robię to od trzech lat i mam już dość, Gavin.

Powoli ruszyła z powrotem do ściany. Znowu musiała w coś rąbnąć.

– C-co to do cholery znaczy? – zapytał, idąc za nią.

– To, że orgazmy są naszym najmniejszym problemem! – Właśnie to tak ją wkurzało. Był na nią wściekły, że udawała w łóżku, a nie zauważył, że od lat udaje wszystko inne?

Podniosła kij i zamachnęła się z całej siły. W ścianie pojawiła się kolejna dziura.

– Thea, zaczekaj – powiedział, oplatając kij palcami i powstrzymując ją przed następnym uderzeniem. – Proszę, posłuchaj mnie przez chwilę.

Odwróciła się na pięcie.

– Pora słuchania minęła, Gavin. Od tamtej nocy tysiąc razy prosiłam cię, żebyś mnie wysłuchał, a ty byłeś głuchy!

– Tamta noc nie była do końca okropna, Theo.

Zaczęła na niego nacierać napędzana długo tłumionym gniewem.

– Żartujesz sobie? Naprawdę myślisz, że to dobry moment na wspominki twojego wielkiego szlema?

W innych okolicznościach ta iście mistrzowska gra słów byłaby nawet zabawna. Wieczorem po swoim największym sukcesie w karierze sportowej – wielkim szlemie zapewniającym drużynie zwycięstwo w szóstym meczu mistrzostw ligowych – Gavin zaliczył jeszcze większego szlema w łóżku z Theą.

– Mam na myśli to, co zrobiliśmy po meczu – powiedział uwodzicielskim tonem, niwelując dystans między nimi. – To nie było okropne.

– W takim razie dlaczego potem przeniosłeś się do gościnnego?

Gavin uniósł ręce w pojednawczym geście.

– Bo przesadziłem z reakcją i dałem plamę, okej? Wiem o tym. I ch-ch…

Jego usta chciały wypchnąć słowa, ale mięśnie stawiały opór. Potarł szczękę dłonią i chwycił się za kark. Sfrustrowany w końcu warknął i wbił wzrok w podłogę, ściągając usta.

Nagle drzwi frontowe po raz drugi tego ranka otworzyły się z impetem. Gavin zdusił przekleństwo, gdy do domu wbiegła Amelia z Butterem, a za nimi weszły powoli Ava i Liv. Amelia zatrzymała się w przedpokoju i podniosła rączkę z psim smakołykiem najwyżej, jak umiała.

– Tatusiu, patrz!

Kazała Butterowi skoczyć. Pies uniósł tylko głowę i wyjął smakołyk z jej palców, ale ona zaczęła piszczeć, jakby właśnie nauczyła go mówić.

Gavin uśmiechnął się lekko.

– Super, malutka – powiedział ściśniętym głosem.

W drodze do kuchni Liv przelotnie spojrzała Thei w oczy. Kilka sekund później z głośników Bluetooth popłynęły dźwięki All the Single Ladies.

– Wcielenie subtelności – skwitował cicho Gavin.

– Nikt nie jest tak lojalny jak młodsza siostra.

– Idziemy poskakać na trampolinie – oznajmiła Liv, wyczuwając wciąż wiszące w kuchni napięcie.

Zanim znowu wyszła z dziewczynkami, podgłośniła muzykę.

Gavin ostrożnie podszedł do Thei.

– Powiedz mi tylko, c-c-co mam zrobić, żeby to naprawić.

Na jego twarzy malowało się błaganie, które aż za bardzo przypominało jej sztuczny ton ojca, gdy prosił matkę o drugą szansę. Albo trzecią i czwartą. Ile razy dawała wiarę jego obietnicom i przyjmowała go z powrotem? Zbyt wiele. Thea nie popełni tego błędu.

– Już na to za późno, Gavinie. – Westchnęła.

Gavin pobladł.

– Daj mi tylko szansę.

Pokręciła głową.

Zmrużył oczy. Trzymając się za głowę, obrócił się na pięcie ze zduszonym odgłosem. Gdy tak stał, bijąc się z myślami, jego mięśnie pleców napięły się pod szarą koszulką. Po chwili niepewności odwrócił się z powrotem do Thei i zdecydowanym krokiem pokonał dzielącą ich odległość.

– Zrobię wszystko, Theo. Błagam.

– Dlaczego, Gavinie? Dlaczego po tych wszystkich latach?

Jego wzrok spoczął na jej ustach i… „O Boże, chyba nie zamierza…”

Gavin wydał z siebie groźny pomruk, złapał ją za kark i przycisnął usta do jej warg. Thea zatoczyła się do tyłu i nie chcąc upaść, chwyciła się sofy. Ale nie było takiej potrzeby, bo Gavin oplótł silną, muskularną ręką jej plecy i przycisnął ją do swojego twardego ciała. Jego nieubłagane wargi brały jej usta w posiadanie. A gdy musnął je językiem, nie wytrzymała. Wplotła palce w jego koszulkę i otworzyła się przed nim z westchnieniem. Smakował pastą do zębów, whiskey i utraconymi marzeniami.

Ale otrzeźwienie przyszło równie szybko. Momentalnie wróciło rozdarcie i poczucie zdrady. Naprawdę była taka łatwa? Jeden dziki pocałunek i dosłownie mdlała w jego ramionach? Jeden pocałunek i zapomniała o wszystkim, co się między nimi wydarzyło?

Wyrwała się z jego objęć.

– Co ty, do cholery, wyprawiasz?

– Pytałaś dlaczego – wydyszał z pociemniałymi oczami. – Oto dlaczego.

* Chodzi o piosenkę Respect (przyp. red.).

Rozdział 3

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Zaloty do hrabiny
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Zaloty do hrabiny
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Zaloty do hrabiny
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Zaloty do hrabiny
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24

TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Bromance Book Club

Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawczyni: Agata Garbowska

Redakcja: Ewa Kosiba

Korekta: Ewa Popielarz

Projekt okładki: Colleen Reinhart

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Jess Cruickshank

Copyright © 2019 by Lyssa Kay Adams

All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.

This edition published by arrangement with Berkley, an imprint of Penguin Publishing

Group, a division of Penguin Random House LLC.

Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Edyta Świerczyńska, 2021

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2021

ISBN 978-83-66815-41-4

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek