Kiedy cię ujrzałem. Niewidzialna miłość. Tom 1 - Mikołajczyk Kamila - ebook + książka

Kiedy cię ujrzałem. Niewidzialna miłość. Tom 1 ebook

Mikołajczyk Kamila

4,6

25 osób interesuje się tą książką

Opis

NIEWIDOMA kobieta, która myśli, że NIKT jej nie dostrzega.

Mężczyzna, który nie tylko ją WIDZI, ale także jej PRAGNIE.

Trevor Owens jako osiemnastolatek popełnił błąd, którego konsekwencje były poważne: skasowanie samochodu wpływowego Meksykanina i śmierć niewinnej kobiety. Aby spłacić dług u właściciela auta, przez pięć lat brał udział w nielegalnych walkach w klatkach. Gdy wygrywa ostatnią i uwalnia się, zamierza zacząć życie na nowo. Nie jest to jednak łatwe, bo nie radzi sobie z agresją. Decyduje się na trenowanie boksu, licząc, że pomoże mu to zapanować nad gniewem. Nie spodziewa się, że dzięki temu pozna Amy, niewidomą byłą bokserkę i córkę trenera. Kobietę, której naprawdę zapragnie.

Amy McCoy w wypadku straciła więcej niż tylko wzrok. Jej ukochana matka nie żyje, kariera bokserska, o której marzyła, legła w gruzach, a wszyscy przyjaciele się od niej odwrócili. Pomimo tego nie użala się nad sobą, przystosowuje się do życia w nowych warunkach i planuje zostać fizjoterapeutką sportową. Choć życie Amy z pozoru wydaje się szczęśliwe, w głębi duszy kobieta wcale tak się nie czuje. Doskwiera jej samotność i poczucie bycia niewidzialną niewidomą. Nie wie, że na jej drodze stanie Trevor. Mężczyzna, który samym brzmieniem swojego głosu wywrze na niej piorunujące wrażenie.

Nie interesowały go głębsze relacje z kobietami, ale na nią od razu zwrócił uwagę. Stała się jego obsesją. Pokusą.

Zakazaną córką trenera.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 352

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (872 oceny)
622
160
68
18
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Basiaaaa123

Nie oderwiesz się od lektury

wow bardzo piękna historia która chwyta za serce od samego początku i nie pozwala się odłożyć i tu się sprawdza przysłowie kto się czubi ten się lubi a Anti Trevor powoli się w sobie zakochują ale nie zawsze może być pięknie bo przeszłość chłopaka musiała go znowu dopaść i teraz musi zadbać nie tylko o siebie alei o nią i tu się kończy mówię dlaczego i czekam z niecierpliwością na kolejną część 😘❤️❤️❤️
60
SyciaB

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna, przez tą książkę po prostu się płynie. Kamila Mikołajczyk po raz kolejny pokazała, że zna się na rzeczy👌👍świetne i niesamowicie plastyczne ukazanie świata odczuwanego przez osoby niewidome pozostałymi zmysłami. Czytając, chwilami ma się ochotę zamknąć oczy i poczuć świat tak jak Amy. Stanowczo i definitywnie POLECAM ❤️❤️❤️ No i ja się pytam kiedy kolejny tom!? 😁
60
karolinanowicka

Nie oderwiesz się od lektury

świeta.lekko się czyta.fajna odskocznia od romansów mafijnych,ktore czasmi już męczą.polecam i czekam na kolejny tom.
40
Niezapominajka1981

Nie oderwiesz się od lektury

Książka przeczytana prawie na raz świetnie napisana i ciekawość co dalej trzyma w napięciu.. 😘
30
magdzik26

Nie oderwiesz się od lektury

świetna polecam 😉
20

Popularność




Copyright © Kamila Mikołajczyk

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Redakcja: Beata Stefaniak-Maślanka

Korekta: Beata Stefaniak-Maślanka

Przygotowanie wersji elektronicznych: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki: Angelika Karaś

Zdjęcie na okładce: Shutterstock.com

Druk: Drukarnia LEGA

Wydanie I

Andrychów 2022

ISBN: 978-83-963885-8-2

Wydawnictwo Inspire

Kamila Mikołajczyk-Jasica

E-mail: [email protected]

Powieść ta jest wyłącznie fikcją literacką.

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci lub zdarzeń jest przypadkowe.

Prolog

Pięć lat wcześniej

Trevor

Dym o intensywnym, słodkim, ziołowym zapachu wypełnia przestrzeń garażu i kłębi się ponad naszymi głowami. Nie osiada jednak na lśniącej czarnej karoserii SUV-a GMC, tylko spływa po jego bokach i masce, delikatnie go muskając. Tak jakby nawet on wiedział, że konsekwencje uszkodzenia tego samochodu będą gorsze niż przerażające. Dlaczego więc ja zupełnie nie czuję strachu?

Obserwuję bez wzruszenia, jak chłopaki na przemian wsiadają za kierownicę SUV-a i drą się z uciechy. Nieczęsto ma się okazję zobaczyć takie auto, a jeszcze rzadziej pojawia się możliwość, by obejrzeć je od środka. Nadal nie mam pojęcia, dlaczego jego bogaty właściciel wybrał akurat mój warsztat.

Zaciągam się blantem, a jego żarząca się końcówka odbija się krwistą czerwienią w przedniej szybie samochodu. Dym drażni moje gardło, a w głowie czuję przyjemne otępienie. Teraz jest mi już całkiem wszystko jedno. Bawi mnie ekscytacja chłopaków. Prawda jest taka, że żaden z nas nigdy nie dorobi się takiego auta. Nawet gdyby sprzedał własną nerkę.

Komuś wypada z rąk butelka whisky i odgłos tłuczonego szkła przebija się przez krzyki. W panującym w pomieszczeniu półmroku nie widać, gdzie dokładnie leżą odłamki. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Ale wzrok wszystkich momentalnie koncentruje się na mnie, gdy wyjmuję z kieszeni kluczyki i potrząsam nimi kilkukrotnie.

Czuję, jak w chłopakach rośnie ekscytacja. Uśmiecham się półgębkiem. Niech mają coś z życia. Rzucam kluczami, a jeden z nich łapie je w locie. Wydaje mu się, że ma szczęście. Ale już w tamtym momencie jest pechowcem i przyszłym mordercą. Tego jednak nie jestem w stanie przewidzieć.

Może gdyby klucze złapał ktoś inny, wszystko zakończyłoby się inaczej. Może gdyby nie było ich tylu. Może gdyby każdy z nich nie był upalony i pijany. Może gdyby nie było ślisko i pochmurnie. Może gdyby nie przekraczali prędkości. Może gdyby zdążyli wyhamować. A na pewno gdybym nie dał im wtedy kluczyków.

Amy

Obserwuję z uśmiechem krajobraz szybko zmieniający się za szybą auta i tupię stopą do rytmu piosenki lecącej w radiu. To mój ulubiony kawałek z najnowszej płyty Lany Del Rey. Głos kobiety staje się głośniejszy, a ja spoglądam w śmiejące się do mnie oczy taty widoczne we wstecznym lusterku. Wie, że lubię te piosenkę, więc specjalnie pogłośnił. Ale radość, która bije z jego oczu, jest wywołana jeszcze czymś innym. On też jest podekscytowany na myśl o czekającym nas jutrzejszym dniu. Jak na zawołanie moje palce mocniej zaciskają się na rękawicach bokserskich leżących na moich kolanach. Żołądek skręca mi się z ekscytacji pod wpływem rosnącej adrenaliny.

Siedząca na miejscu pasażera mama wyłapuje nasze uśmiechy i unosi pytająco brwi. Ogląda się do tyłu, a kiedy jej wzrok ląduje na trzymanych przeze mnie rękawicach, w jej błękitnych oczach widzę niepokój. Nie podziela naszego entuzjazmu. Zawsze się martwi, kiedy staję na ringu. Dla niej boks to krwawy sport, w którym nie powinno być miejsca dla szesnastolatek takich jak ja. Ale choć nie lubi mojej pasji, pozwala mi się realizować. Pod czujnym okiem taty.

Pojedyncze krople deszczu lądują na szybie, by następnie zygzakiem spływać po niej, ścigając się o pierwsze miejsce. Przestaję je obserwować, kiedy w końcu znikają. Niebo zostaje całkiem przesłonięte przez szare chmury, a na szybie pojawia się coraz więcej kropli. Zaczyna padać.

Kiedy nasilający się deszcz coraz głośniej bębni o dach samochodu, zamykam oczy i w umyśle powtarzam wszystkie wyuczone ciosy. Wyobrażam sobie, że stoję na ringu i walczę ze swoją przeciwniczką. Moje ruchy są płynne, idealnie wyważone. Robię uniki i za każdym razem trafiam rywalkę celnie prosto w twarz.

Nagły krzyk mamy wyrywa mnie z zamyślenia. Otwieram oczy, słysząc głośny pisk. Z przerażeniem rejestruję dwa wielkie światła czarnego SUV-a pędzącego prosto na nas. Krzyk mamy urywa się w momencie, kiedy czuję potężne uderzenie. Ostry ból przeszywa mój kark, a zaraz potem unoszę się bezwładnie, nie panując nad własnym ciałem. Nie mogę oddychać.

Moje rękawice spadają w dół, by zaraz potem z powrotem polecieć do góry. Kolejne szarpnięcie, które pozbawia mnie powietrza. W uszach słyszę dzwonienie, a przez szybę w oknie widzę, że niebo i ziemia zamieniły się miejscami. Dociera do mnie, że nasz samochód dachuje.

Pas wrzyna się boleśnie w moją klatkę piersiową. Unosimy się, a głowa lata mi bezwolnie razem z ramionami. Gwałtowna siła wstrząsa całym samochodem. Coś uderza mnie w skroń, przez co przez moją czaszkę przechodzi fala dojmującego bólu. Tracę świadomość.

A potem jest już tylko ciemność.

Rozdział 1

Twój ojciec by mnie zabił, gdyby się dowiedział

Trevor

Trzymam gardę, nie spuszczając przeciwnika z oka. Słyszę swój głośny oddech, którego nie zagłusza nawet wrzask ludzi za oktagonem. Moja klata unosi się i opada wraz z każdym szybkim wdechem i wydechem. Zmęczenie daje mi się we znaki, ale jeszcze nie jestem u kresu sił. Wygram tę walkę. Muszę.

Atakuję, wymierzając szybki prosty w kierunku twarzy rywala. Osłania się, dlatego momentalnie wykonuję cios drugą pięścią i tym razem trafiam w jego szczękę. Cofa się chwiejnie, tracąc równowagę, a ja bez litości ponawiam kombinację prawy – lewy. Mój przeciwnik szybko wraca do pionu i uderza mnie mocnym sierpowym. Dociera do mnie chrzęst i wiem, że złamał mi nos, ale nawet nie odczuwam bólu. Rewanżuję się celnym ciosem prawą pięścią, a potem pimp slapem z otwartej lewej dłoni. To na moment go oszałamia. Wykorzystuję to błyskawicznie i kopię go z półobrotu w twarz.

Głowa mojego rywala odskakuje bezwładnie do tyłu, a jego nogi się krzyżują, co wyłapuję w ułamku sekundy. Wykonuję low kicka i trafiam go w wewnętrzną część uda. Chłopak upada na matę, a ja natychmiast wybijam się i spadam na niego całym ciężarem swojego ciała, uderzając go jednocześnie z dużą siłą zgiętym przedramieniem.

Teraz walka toczy się w parterze. Obejmuję szyję rywala i duszę go, nie pozwalając mu wstać. Okłada mnie pięściami gdzie popadnie, usiłując się wyrwać i wydostać spode mnie, ale przetrzymuję to, jeszcze mocniej zaciskając ramiona. Mimo to mojemu przeciwnikowi udaje się nieco podnieść i rzucić się na bok, przez co boleśnie uderzam plecami w siatkę oktagonu. Mój uchwyt jest jednak mocny.

Cały czas przytrzymuję rywala, a drugą ręką wymierzam kilka szybkich hammer fistów, uderzając dolną częścią pięści w bok jego głowy. Chłopak ponownie próbuje się podnieść razem ze mną, ale w moment zmieniam pozycję i robię dźwignię. Teraz już mi nie ucieknie. Otrzymuję mocny cios w bok i w szczękę, kiedy mój rywal próbuje się bronić na wszystkie możliwe sposoby. Podduszam go, robię dźwignię na kark i gilotynę. Trzymam gościa mocno, napinając każdy mięsień ciała.

Odpłyń, chuju.

Sekundy, które mijają, dłużą mi się jak pełne minuty. Dyszę głośno na równi z moim przeciwnikiem, który uparcie walczy, by nie stracić przytomności.

Odpłyń, do kurwy!

Gnój jest zawzięty. Zakładam dźwignię na jego kark i duszę go przedramieniem. Zaciskam zęby, prawie wyjąc z wysiłku, a krew wymieszana ze śliną ucieka mi z ust przy każdym chrapliwym oddechu. Zabiję go, jeśli nie puszczę na czas. A nie zamierzam mieć kolejnej osoby na sumieniu.

Ryzykuję i przetaczam się razem z nim. Błyskawicznie siadam na nim okrakiem i duszę go nogami, w tym samym czasie wymierzając potężne uderzenie w jego odsłoniętą twarz. Na jednym ciosie nie poprzestaję. Oklepuję go bez opamiętania, masakrując mu gębę. Krew leje się z jego rozwalonego nosa i widzę, że chłopak nie ma już siły walczyć. Biorę zamach i zbieram całą moc, jaką jeszcze mam. Uderzam. Głowa mojego ledwo żywego przeciwnika odskakuje gwałtownie w bok, a fontanna krwi tryska mu z ust. Czuję, jak jego ciało wiotczeje. Odpłynął. Znokautowałem go.

Wygrałem.

Zsuwam się z nieprzytomnego rywala i przetaczam się na plecy. Leżę na macie, patrząc w ostre światło lampy wiszącej nad ringiem. Ledwo łapię powietrze i czuję w ustach posmak ciepłej krwi, ale śmieję się jak głupi. To koniec. Ostatnia walka dla tego skurwysyna. Udało się.

Ktoś podnosi mnie z ziemi i wyprowadza z oktagonu. Czuję się jak na haju. Obraz zamazuje mi się przed oczami. Jestem tak wykończony, że ledwo idę, ale wewnątrz czuję się jak miliarder. Wygrałem.

Ktoś prowadzi mnie do ciemnego pokoju, a mój wzrok od razu koncentruje się na znienawidzonej mordzie, która śni mi się po nocach. Antonio Moretti. Meksykanin, który zmienił ostatnie pięć lat mojego życia w prawdziwe piekło.

Rozwiązuję rękawice, patrząc mu prosto w twarz. Tym razem to mój uśmiech jest bardziej demoniczny. Rzucam rękawicami na blat przed nim.

– Wsadź je sobie do chuja – warczę niskim głosem. – Dług spłacony.

Moretti uśmiecha się szerzej, niezdziwiony moimi słowami. Sięga po rękawice, ale nie zabiera ich, tylko podnosi i wyciąga z powrotem w moim kierunku.

– Zatrzymaj je. Może jeszcze ci się przydadzą.

Nie ruszam się i nie zabieram rękawic. Posyłam mu ostatnie pełne pogardy spojrzenie, po czym odwracam się. Chcę wyjść i nigdy nie wracać.

– Współpraca z tobą to była prawdziwa przyjemność, Trevorze Owensie.

Nieruchomieję, ale nie odwracam się do niego.

– Może wpadnę kiedyś do twojego warsztatu. Do zobaczenia.

Gniew zalewa mój umysł, a mięśnie barków napinają mi się automatycznie. Nie odpowiadam na jego słowa i wychodzę z pomieszczenia, mając nadzieję, że nieprędko zobaczę ponownie mordę Morettiego.

Ryk silnika czarnego SUV-a, który wyłania się zza zakrętu, zagłusza melancholijny szum deszczu. Kierowca samochodu dociska pedał gazu i jedzie coraz szybciej środkiem drogi. Woda chlupocze pod kołami, rozbryzgując się na boki. Biała linia wyznaczająca środek ulicy raz pojawia się po lewej stronie auta, a raz po prawej, bo SUV nie utrzymuje się na swoim pasie. Z drogi naprzeciwko wyłania się drugi samochód. Kierowca SUV-a hamuje ostro, ale wpada w poślizg na mokrej nawierzchni i traci kontrolę nad autem. Z impetem uderza w osobówkę. Mniejszy samochód pod wpływem uderzenia zaczyna dachować. Obraca się kilkukrotnie. Miażdży zderzakiem barierkę przy szosie i zatrzymuje się dopiero kilkanaście metrów dalej, lądując z hukiem dachem do dołu.

Silnik SUV-a nadal jest uruchomiony, ale siedzący w samochodzie kierowca i pasażerowie chyba są zbyt przerażeni, by zrobić cokolwiek. Deszcz zacina coraz bardziej. Po chwili w skasowanym samochodzie otwierają się drzwi od strony pasażera. Ze środka wychodzi kobieta. Jej ciało jest wygięte pod dziwnym kątem, a na twarzy ma krew.

– Pomocy… – prosi charczącym głosem. Jej ciałem wstrząsa spazm, a wtedy z jej ust wypływa strużka krwi.

Z SUV-a wychodzi młody chłopak, który siedział na miejscu pasażera. Idzie, chwiejąc się na boki. Nie podchodzi jednak do kobiety, by jej pomóc, tylko ucieka w drugą stronę, jak najdalej od poszkodowanej. Wtedy otwierają się tylne drzwi czarnego auta. Z samochodu wychodzą kolejno następne cztery osoby i rzucają się biegiem za oddalającym się chłopakiem. W SUV-ie pozostał tylko kierowca, ale on nie wykonuje żadnego ruchu.

Ranna kobieta chyba uświadamia sobie, że od niego też nie uzyska pomocy. Podnosi dłoń i wskazuje wprost na mnie. Czuję się sparaliżowany pod wpływem jej zrozpaczonego i oskarżycielskiego spojrzenia. Z każdą sekundą na twarzy kobiety jest coraz więcej krwi. Czerwone strugi spływają wzdłuż jej ciała, odznaczając się wyraźnie na białym swetrze.

– Zabiłeś mnie – charczy w moją stronę i chwyta się za brzuch. Spomiędzy jej palców tryska krew. – To twoja wina. Dałeś im kluczyki. To przez ciebie nie żyję. Jesteś mordercą!

Chcę uciec, ale nie potrafię. Nie mogę się ruszyć. Słowa kobiety dudnią mi w uszach, rozrywając mnie od środka.

Jesteś mordercą. Zabiłeś mnie. To twoja wina. Morderca!

Zrywam się w łóżku, oddychając płytko, a krzyk kobiety w moich uszach ustaje. Moja klatka piersiowa unosi się i opada w szalonym tempie, oddech mi się rwie, a serce wali. Opadam z powrotem na poduszkę, psychicznie wycieńczony. Te sny za każdym razem ryją mi banię.

Tym razem przynajmniej miała wszystkie kończyny. Czasem kobieta wychodzi z samochodu bez ręki lub nogi, a z otwartej rany sączy jej się krew albo tryska jak z fontanny. Po tych snach zawsze przez cały dzień chodzę struty, bo nie potrafię zapomnieć. Przed oczami cały czas mam ten koszmarny obraz.

Te sny męczą mnie od pięciu lat. Zaraz po wypadku zdarzały się częściej, ale z upływem lat częstotliwość, z jaką mnie nawiedzają, stała się mniejsza. Wątpię jednak, by kiedykolwiek zniknęły całkowicie.

Bo czujesz się winny. – Słyszę w głowie cichy głos, ale zagłuszam go, wzdrygając się.

Wracam do rzeczywistości, a wtedy dochodzi do mnie, że na materacu obok mnie ktoś leży. Klnę w myślach, gdy rozpoznaję nagie ciało i czarne włosy Megan. Drugi raz w tym tygodniu. Całkiem mnie popierdoliło.

Próbuję przypomnieć sobie, jak to się stało, że wylądowałem z nią w łóżku. Rano zawsze mam problem z zebraniem myśli i pobudzeniem swojego mózgu do współpracy. Ale co się dziwić, skoro cała krew spłynęła mi do fiuta.

Wspomnienia z poprzedniego wieczoru powracają w ślimaczym tempie. Honda z uszkodzoną tarczą hamulcową. Jack daniel’s, którego piję z gwinta. Megan w krótkiej sukience i jej długie nogi, które widzę, gdy zerkam na nią spod samochodu. Jej dłonie wkradające się do moich bokserek i dotykające mojego penisa. Ja, gdy trzymam ją pod udami i pieprzę na masce hondy. A pomiędzy stała gadka szmatka, kiedy ja przypominam jej, że między nami koniec, a ona udaje, że mnie nie słyszy, i nakręca mnie na seks.

Wstaję z łóżka, udając, że Megan tu nie ma. Wkładam pierwsze lepsze ciuchy, które mam pod ręką, i schodzę do warsztatu. Muszę dzisiaj skończyć dwa auta. Wymiana paska rozrządu i naprawa uszkodzonej poduszki amortyzatora zajmie mi kilka godzin.

Teraz przynajmniej mogę rozwinąć nieco swój biznes i brać więcej samochodów do naprawy niż dotychczas. Nie jestem już suką Morettiego. A on nie zmusi mnie więcej, bym dla niego walczył. W końcu, po pięciu latach, uwolniłem się od niego.

Chyba jeszcze to do mnie nie dotarło. Od mojej ostatniej walki w klatce minął już prawie miesiąc. Czuję się jak młody bóg i wlewam w siebie dzień w dzień litry alkoholu, ciesząc się z odzyskanej wolności. Ale wieczorami, gdy siedzę sam w warsztacie, co chwilę przyłapuję się na nasłuchiwaniu. W ciszy próbuję wychwycić odgłos silnika nadjeżdżającego bentleya bentaygi.

Pewnych wspomnień nigdy się nie pozbędę. Niektóre obrazy nadal będą mnie nawiedzać w snach. A na moim ciele już na zawsze pozostaną blizny, które będą znakiem tego, co przeżyłem. Trwałe skazy, ukryte pod misternymi tatuażami i niewidoczne dla oczu. Nie zdołam się ich pozbyć, choćbym miał pokryć tuszem całe ciało.

Wbijam wzrok w swoje odbicie widoczne w bocznej szybie toyoty. Teraz w końcu moja twarz wygląda normalnie. Po świeżych siniakach, opuchliznach i rozcięciach, które pojawiały się na moim ciele regularnie przez pięć ostatnich lat, nie ma już śladu. Złamany nos ponownie został nastawiony i prawie nie pamiętam, że coś było z nim nie tak.

Czarne włosy, które aż proszą się o wizytę u fryzjera, opadają mi na czoło, ale nie zasłaniają zgrubienia na prawej brwi. Tę pamiątkę mam już od roku, z walki, podczas której przeciwnik zarąbał mi z kolana w twarz. Cieszę się, że trafił w oko i rozciął brew, a nie wybił mi zębów.

Sporo tych śladów, a to tylko twarz. To były mało istotne urazy w porównaniu z tymi, które odniosłem w niższych partiach ciała. W ciągu ostatnich pięciu lat walk w klatkach nie raz porządnie oberwałem. Złamane i stłuczone żebra – kiedyś nawet żebro przebiło mi płuco – zgnieciona klatka piersiowa, złamany mostek, różnego rodzaju urazy kości rąk, od barków aż po dłonie. Złamania kości stopy po mocnych kopnięciach, pęknięta miednica po tym, jak z wysokości rzuciłem się na rywala. A to i tak nie wszystko. O wiele łatwiej byłoby mi wymienić to, czego nigdy nie złamałem, niż to, co miałem uszkodzone.

Dwie godziny później kończę montowanie nowego paska rozrządu. Czyjaś dłoń uderza o dach toyoty. Prostuję się i widzę przed sobą ucieszoną twarz Setha. Domyśliłem się, że to raczej nie Megan. Ona zapewne zaszłaby mnie od tyłu i od razu oplotła ramionami w pasie, przyczepiając się do mnie jak ośmiornica.

– Widzę, że od rana ostro działasz, sąsiedzie.

Obrzucam go wzrokiem. Seth opiera się o drzwi toyoty i odpala papierosa, szczerząc się w szerokim uśmiechu.

– A ty, widzę, od rana upalony.

– O nie, nie – zaprzecza z oburzeniem, ale jego entuzjazm nie gaśnie. – Takie atrakcje zostawiam sobie na wieczór. Mam dzisiaj sparing u McCoya.

I wszystko jasne. Odkąd Seth zaczął trenować boks u jakiegoś typa z Rosewood, nie gada już o niczym innym niż treningi i sam McCoy. Gdybym go nie znał i nie widział na własne oczy, jak liże się z laskami, pomyślałbym, że mam kumpla geja. Nie żebym miał coś przeciwko homo, ale wolałbym wiedzieć, czy Seth nie zadaje się ze mną dlatego, że ma parcie na mój tyłek.

– Wpadnij. Zobaczysz, co i jak, i na bank się przebranżowisz – usiłuje mnie przekonać i zaciąga się tytoniem. – Boks to całkiem inna bajka niż walka w klatce, a McCoy jest zajebistym trenerem.

Przewracam oczami, słysząc po raz enty tę samą śpiewkę. Seth celuje we mnie papierosem, wypuszczając z ust kłęby dymu.

– A tobie przydałoby się wyżyć na worku.

Marszczę brwi, nie rozumiejąc, co on insynuuje.

– Co ci zrobił ten łysy typ we wtorek w barze, że go tak skasowałeś? – pyta, otrzepując papierosa. – Krzywo się na ciebie popatrzył czy za głośno oddychał?

Grymas złości przechodzi przez moją twarz, ale tego nie komentuję. Szczerze, to już nawet nie pamiętam, o co poszło i dlaczego nagle siedziałem na obcym gościu, oklepując go pięściami. Przestałem tylko dlatego, że Seth wywlókł mnie za szmaty z baru. Nie mam nic na swoje wytłumaczenie. Wkurwiłem się i tyle.

– Skończyłem z tym – burczę, mając na myśli wszelkiego typu walki. Nie zamierzam już nigdy być niczyim przydupasem od brudnej roboty.

Seth parska ironicznie. Nie wierzy mi.

– Jak to? – zamiast niego odzywa się Megan, która nagle pojawia się w drzwiach łączących moje mieszkanie z warsztatem.

Ma na sobie jedynie moją koszulkę, którą najwyraźniej wyjęła z szafy, bo z tego, co pamiętam, rano spała nago. Seth lustruje ją wzrokiem, by zaraz potem posłać mi znaczące spojrzenie. Widzę w jego oczach nieme pytanie: „Przecież miałeś z nią skończyć?”. No właśnie, kurwa. Miałem.

Megan podchodzi do mnie, ignorując Setha.

– Nie będziesz już walczył? – dziwi się, a w jej głosie słyszę rozczarowanie. – Chcesz teraz żyć… – rozgląda się wokół ze zniesmaczoną miną – …z tego?

Wycieram szmatką smar z rąk, nie kryjąc irytacji wywołanej widokiem kobiety i jej słowami. To, że wczoraj się z nią pieprzyłem, nie ma znaczenia. Od początku wiedziałem, jaką osobą jest Megan. Pustą laską, która kręciła się przy mnie tylko ze względu na to, że walczyłem w klatkach. Zresztą tam też ją poznałem. Miała być tylko dziewczyną na jedną noc, ale te noce szybko zaczęły się powtarzać, a ona uparcie nie dawała mi spokoju. Widocznie mniej zależało jej na swojej dumie niż na możliwości pokazywania się u mojego boku.

– Tak, z tego. Nie masz swoich ciuchów? – warczę.

– Myślałam, że kończysz tylko z walkami u Morettiego, a nie całkiem rezygnujesz. – Jej ładna, choć wytapetowana twarz wykrzywia się w obrzydzeniu. – Nie będę z mechanikiem.

– To bądź tak miła i zabierz wszystkie swoje rzeczy, a potem wypierdalaj z mojego mieszkania.

Megan wydaje z siebie pełne oburzenia parsknięcie. Ciska w moją stronę kluczem, który miała pod ręką, ale nie trafia i narzędzie przelatuje jakieś pół metra obok mojej głowy, po czym z brzękiem upada na ziemię.

– Dupek! – obraża mnie, krzycząc wysokim głosem. – Ciekawe, gdzie znajdziesz drugą taką jak ja! Powiem ci! Nigdzie!

– Oby. – Wznoszę oczy ku górze, życząc sobie, by złorzeczenia Megan się spełniły.

Seth parska śmiechem, a kobieta warczy wściekle. Odwraca się na pięcie, wraca do mieszkania i trzaska za sobą drzwiami.

– Dwa dni i przyleci w podskokach – zapewnia Seth, nadal się śmiejąc. – Albo na kolanach.

Po moim, kurwa, trupie. Koniec z blacharami pokroju Megan. A na pewno koniec ze spaniem z laskami więcej niż jeden raz. Potem mam tylko problemy, bo zaczynają za dużo sobie wyobrażać. Potrzebuję restartu, a nie panny kręcącej mi się koło dupy.

Moje przemyślenia przerywa Seth, który odbija się od samochodu i rusza w stronę otwartych na oścież drzwi do warsztatu.

– Na mnie już pora. Przemyśl moje słowa, a najlepiej wpadnij na sparing.

Klepie mnie na pożegnanie w bark, przez co klucz, który trzymam w ręce, prawie wpada mi pod maskę. Mamrotam coś w odpowiedzi. Brzmi to jak ciche warknięcie i zarazem ostrzeżenie, by chociaż on mnie nie wkurwiał. Mój kumpel jednak nic sobie z tego nie robi. Jest przyzwyczajony do moich wybuchów.

– A! Wieczorem jest impreza u Ashwortha – rzuca, zaglądając ponownie do warsztatu. – Mamy zapro.

Olewam jego słowa, bo w tym momencie ważniejsze jest dla mnie to, by skończyć naprawę tych dwóch samochodów, niż imprezowanie u smarkatych bogaczy. Choć jestem od nich i od Setha zaledwie o dwa lata starszy, czuję, jakby różnica wieku między nami była dużo większa.

Po wyjściu kumpla w mojej głowie długo krąży myśl o ponownym założeniu rękawic.

Amy

Z dłonią na poręczy schodzę stopień po stopniu, poruszając przed sobą laską. Wolałabym nie nadepnąć na kogoś siedzącego na schodach, a w panującym wokół rozgardiaszu trudno mi zlokalizować inne osoby. Moje uszy wypełnia zgiełk, jaki tworzą głosy rozmawiających ze sobą studentów.

Docieram do ostatniego stopnia, robię pięć następnych kroków i dotykam końcem laski jednej z dwóch kolumn. Dzięki temu wiem, że muszę teraz skręcić odrobinę w lewo. Pomiędzy kolumnami, trzy kroki dalej, znajdują się główne drzwi. Głosy idących za mną dziewczyn nasilają się. Wiem, że musiały zwolnić, bo zapewne stoję im na drodze. Stukam laską, chcąc wyczuć nią drzwi, ale nie natrafiam na szkło. Czuję za to czyjąś obecność po swojej prawej stronie i intensywny zapach męskich perfum. Rozpoznaję cedr, kolendrę i goździki. Marszczę nos przez intensywność tego zapachu.

– Proszę. – Słyszę uprzejmy głos mężczyzny, który psiknął się o dwa razy za dużo, a teraz najwyraźniej otwiera przede mną drzwi. Poznaję to po dźwiękach z zewnątrz, które stają się głośniejsze, i po powiewie świeżego powietrza na twarzy. Zapach perfum przestaje być aż tak natarczywy.

– Dziękuję – odpowiadam kulturalnie i stukam przed sobą laską, wychodząc z uczelni.

Idę prosto przed siebie, czując pod stopami równy chodnik, którym otoczony jest budynek. Teraz głosy wokół są już słabiej słyszalne, ale i tak wiem, że sporo osób siedzi niedaleko na ławkach i na trawie, chowając się przed słońcem w cieniu drzew. Wiosna rozgościła się na dobre w Kolumbii w Karolinie Południowej, a ciepłe promienie słońca przyjemnie ogrzewają moją twarz.

Dwadzieścia kroków później głosy studentów są już niesłyszalne, a ja opuszczam teren University of South Carolina. Do moich uszu docierają odgłosy ruchu ulicznego. Dźwięki pracujących silników samochodowych i piski hamujących opon. Czuję smród spalin i zapach ciepłego asfaltu, rozgrzanego od słońca i jadących po szosie aut.

Droga zaczyna prowadzić nieco w lewo, dlatego zwalniam. Zbliżam się do głównej ulicy. Chodnik zmienia się w nierówny i sporo w nim dziur. Hałas staje się donośniejszy. Słyszę obok siebie kroki kilku osób, które mnie wyprzedzają, a po chwili wyłapuję piszczenie sygnalizatora dźwiękowego. Kiedy wyczuwam końcem laski metalowy kosz, wykonuję jeszcze dwa kroki i się zatrzymuję. Jestem przed przejściem dla pieszych.

Pokonuję tę trasę dwa razy dziennie od ponad półtora roku, odkąd zaczęłam studiować fizjoterapię na uczelni najbliżej mojego domu. Dotarcie do Rosewood, dzielnicy, w której mieszkam, zajmuje mi niecałe dwadzieścia minut spacerkiem. Zdążyłam już dokładnie zapamiętać całą trasę i wszystkie szczegóły, które pozwalają mi bezpiecznie przejść przez ruchliwą ulicę i nie pomylić drogi do domu. Polegam głównie na swoim słuchu, ale dużym ułatwieniem jest też laska. Ułatwieniem i równocześnie znakiem dla innych, że jestem niewidoma.

Czasem zastanawiam się, czy laska zamiast pomagać, nie utrudnia dodatkowo życia osobie niewidzącej. Ludzie na mój widok nie rzucają się z pomocą, wręcz przeciwnie. Odwracają się albo udają, że mnie nie widzą, jakby bojąc się, że gdy się odezwą, zacznę ich na oślep okładać tą laską.

Rzadko kiedy ktoś zwraca na mnie uwagę. A jeszcze rzadziej nieznajoma osoba z własnej woli postanawia do mnie zagadać. Przez to często czuję się, jakbym była niewidzialna. Dawniej, jako dziecko, chciałam nauczyć się znikać. Chciałam być niewidoczna i podsłuchiwać rozmowy innych. Teraz nie wiem, co ja miałam wtedy, do cholery, w głowie. Nikt nie chce być niewidzialnym. A tym bardziej niewidzialnym niewidomym.

A nie, przepraszam. Czasem jednak mnie dostrzegają. Niekiedy ktoś mi pomoże. Tak jak dzisiaj ten facet od goździkowych perfum. Zazwyczaj pomagają wtedy, gdy robię korek – wtedy ktoś w końcu traci cierpliwość i otwiera przede mną drzwi, których szukam. Albo pomaga mi spakować zakupy do reklamówki, bo stoi za mną w kolejce do kasy i chce, bym szybciej ruszyła dupsko.

Po pięciu latach zdążyłam się już przyzwyczaić do życia w całkowitych ciemnościach i samotności. Nigdy nie użalałam się nad sobą i nie załamałam się po stracie wzroku. Moje życie się nie skończyło, stało się po prostu nieco trudniejsze. Ale czasem, zwłaszcza kiedy słyszę rozmowy moich rówieśników, którzy opowiadają, jak spędzili weekend, co robili i co zobaczyli, mimowolnie zaczynam im zazdrościć. Ja nie mam takiej możliwości. Nie mam przyjaciół ani choćby jednej bliskiej osoby, z którą mogłabym wyjść na imprezę, przejechać się do maka albo posiedzieć w parku i wypić piwo. W takich chwilach mam wrażenie, że oprócz tego, że nie widzę, nie mam również „normalnego życia”.

Czuję zapach świeżego pieczywa i już wiem, że zaraz minę piekarnię. Dotarłam do swojego osiedla. Jakiś mężczyzna po mojej lewej prosi sprzedawczynię o paczkę papierosów. Przechodzę obok niewielkiego sklepu, którego drzwi zawsze są otwarte na oścież. Zbliżam się do miejskiej drogi. Nasłuchuję. Nie słyszę, by nadjeżdżał jakiś samochód, więc przechodzę na drugą stronę.

Tutaj chodnik jest już prosty, odnowiony w zeszłym roku. A to wszystko zasługa mojego przewrażliwionego i nadopiekuńczego taty, który poruszył ziemią i niebem, by zapewnić na całym osiedlu warunki idealne dla mnie. Jestem mu za to wdzięczna, choć czasem mnie wkurza, bo stanowczo przesadza. Na przykład gdy postanowił zażądać od burmistrza auta przystosowanego do przewozu osób niepełnosprawnych i kierowcy, który codziennie zawoziłby mnie na uczelnię i odwoził po zajęciach do domu. Na szczęście zdołałam w porę wybić mu ten pomysł z głowy. Jestem ślepa, a nie niedołężna.

Słyszę szczekanie psa. Podbiega pod płot, obok którego teraz idę. To dom naszych sąsiadów. Pies ujada, jakby nie marzył o niczym innym, jak tylko o przedarciu się przez ogrodzenie i upierdzieleniu mnie w nogę. Jego akurat mogłabym walnąć laską. Lubię zwierzęta, ale pies naszych sąsiadów jest ewidentnie nawiedzony.

Unoszę rękę, wyczuwając po lewej ogrodzenie, które otacza nasz dom. Idąc wzdłuż niego, docieram do furtki. Wciskam dłoń między dwa metalowe pręty, odnajduję klucz po wewnętrznej stronie i przekręcam go. W domu składam laskę i odkładam ją na półkę w przedpokoju. Tutaj już nie muszę jej używać. Znam na pamięć układ pokoi i mebli w naszym domu. Co do jednego kroku.

Idę po schodach na górę, do swojego pokoju. Wchodzę i kładę torbę z książkami na łóżko. Przebieram się w wygodne dresy, chcąc jak najszybciej pójść na salę. Dzisiaj chłopaki mają sparingi między sobą. Lubię przysłuchiwać się ich walkom i wyobrażać sobie, jakie ciosy zadają przeciwnikom.

Akurat wciągam na siebie bluzę, kiedy moja komórka zaczyna dzwonić. Wzdycham w zniecierpliwieniu, słysząc piosenkę, którą ustawiłam dla numeru taty.

– Gdzie jesteś? – Słyszę jego zaniepokojony głos, a w tle wychwytuję dźwięki uderzeń i śmiechy ćwiczących chłopaków.

Oczywiście musiał się przejąć, dlaczego jeszcze mnie nie ma. Mam dwadzieścia jeden lat, a mój ojciec traktuje mnie, jakbym miała najwyżej dziesięć. Jak tylko jestem poza domem, co chwilę do mnie wydzwania, by się upewnić, czy aby na pewno nie wywaliłam się gdzieś na drodze i nie czołgam się na oślep, szukając swojej laski, jak Velma okularów w Scooby Doo.

Całkiem mu odbiło po wypadku. Z luzackiego ojca stał się kłębkiem nerwów obchodzącym się ze mną jak z jajkiem.

– Jestem już w domu. Ostatnie zajęcia nieco się przedłużyły – odpowiadam, wciskając ręce w rękawy bluzy. – Zaraz przyjdę.

– Przyszło dużo ludzi. Może le…

Rozłączam się, nim zdąży dokończyć. Już przebrana wracam na dół. Odnajduję dłonią klamkę drzwi w przedpokoju prowadzących do przejścia do sali treningowej. Sala, na której mój tata trenuje bokserów, jest połączona z naszym domem, dzięki czemu po kilku krokach jestem przed odpowiednimi drzwiami. Otwieram je, a wtedy odgłosy uderzeń rękawic o worek bokserski stają się głośniejsze. Uśmiecham się mimowolnie. Nie przeszkadza mi nawet wyczuwalny w powietrzu fetor spoconych męskich ciał.

– Amy! – Tata błyskawicznie pojawia się obok i kładzie sobie moją dłoń na ramieniu, chcąc mnie prowadzić.

Zabieram rękę stanowczym ruchem, by wiedział, że znowu przesadza. Przecież nie zabiję się na miękkiej macie!

Tata chrząka zakłopotany, najwyraźniej dostrzegając moją złość.

– Za ile pierwszy sparing? – pytam i idę w kierunku ringu usytuowanego po drugiej stronie sali, przyciągana niewidzialną siłą jak ćma do światła.

– Zaraz skończą rozgrzewkę i wtedy pierwsza dwójka zacznie.

Nie zdążam zapytać, kto dokładnie, bo obok nas pojawia się jeden z zawodników.

– Trenerze… – zwraca się do mojego ojca, ale najwyraźniej zauważa też moją obecność, bo dodaje: – O, cześć, Amy!

Wyginam wargi w uśmiechu. Po głosie rozpoznaję, kto to.

– Cześć, Seth.

– Czyli dzisiaj możemy liczyć na twoje czarodziejskie dłonie? – żartuje mężczyzna, ale mój ojciec od razu go gasi, jak zawsze, kiedy tylko któryś z jego podopiecznych według niego przekracza granicę normalnej relacji i normalnej rozmowy.

– Najpierw to ty licz na siebie, bo złamanego nosa nikt ci tu nie nastawi – rzuca tata w odpowiedzi.

Na tym kończy się nasza wymiana zdań, a Seth momentalnie poważnieje i zmienia temat. Wykorzystuję okazję, gdy mój ojciec koncentruje się na udzieleniu mu rad co do tego, na czym powinien się najbardziej skupić podczas walki, i oddalam się. Zatrzymuję się dopiero przy samym ringu. Pod ścianą są ławeczki. Wyczuwam, że siedzi na nich kilka osób, a zaraz potem słyszę, że przesuwają się, robiąc mi miejsce. Dziękuję im, po czym siadam, dotykając ostrożnie drewna.

– Ale się dzisiaj napierdolę, jak to wygram.

Słyszę głos siedzącego niedaleko mnie mężczyzny. Zaraz po tym właściciel głosu uderza rękawicami o siebie i wydaje gardłowy pomruk ekscytacji, jakby już nie mógł się doczekać momentu, w którym wejdzie na ring albo wleje w siebie alkohol.

– Chyba jak przegrasz – kpi z niego drugi facet. Po charakterystycznej chrypie poznaję, że to Jace. – Załatwię cię w maks dwie minuty.

– Chcesz się założyć?

Cmokam wymownie ustami, słysząc tę słowną przepychankę dwóch przepełnionych testosteronem osiłków. Uważają się za znakomitych bokserów, choć obaj trenują nie dłużej niż pół roku. Ja za to mogę się założyć, że po sparingu przyjdą do mnie, wyjąc z bólu.

Chcąc nie chcąc, i tak słyszę ich dalszą wymianę zdań.

– Ten, kto przegra, wypija pod rząd dziesięć szotów tequili na domówce u Willa – proponuje Jace.

– Za słabo. Dziesięć szotów plus wbiega nago do basenu, drąc się, że jest dziwką Ashwortha.

Jace parska śmiechem, ale godzi się na nowe warunki i obaj pieczętują zakład mocnym uderzeniem rękawic.

A więc u Willa jest domówka — zastanawiam się w myślach.

Słyszałam o tych imprezach z opowieści innych. Will Ashworth to typ z bogatej dzielnicy, który za każdym razem, gdy jego rodzice wyjeżdżają na weekend w delegację, urządza dwudniowe melanże i sprasza wszystkich. Coś w stylu Projekt X, ale bez skakania z dachu. Chociaż kto wie, co tam się dzieje.

Słyszę, jak krążący po sali ojciec zarządza koniec rozgrzewki i mówi do dwóch pierwszych zawodników, by przygotowali się do sparingu. Po chwili więcej osób zbliża się do nas, bo każdy chce oglądać walki z bliska. Dwóch mężczyzn wchodzi na ring, by na znak mojego taty przystąpić do ataku. Rozlega się odgłos uderzania rękawicami o ciało, a potem do moich uszu dochodzi pisk butów, gdy guma ślizga się po macie. Krzyki z każdą chwilą narastają, ludzie z entuzjazmem kibicują swoim faworytom. Wsłuchuję się uważnie w dźwięki trwającej walki, wyobrażając sobie, jakie uderzenia wyprowadzają mężczyźni.

Czuję czyjąś obecność za swoimi plecami, a zaraz potem ktoś zatyka mi nos dużą, szorstką dłonią.

– Kilian! – opieprzam właściciela szorstkiej dłoni głosem Kaczora Donalda.

– Skąd wiedziałaś? – dziwi się ze śmiechem i zabiera rękę, a ja mogę już normalnie oddychać.

Mężczyzna siada na ławce obok mnie, a do moich nozdrzy momentalnie dociera cytrusowy zapach jego perfum.

Prawdę mówiąc, nie miałam stuprocentowej pewności, czy to na pewno Kilian. A on specjalnie zatkał mi nos, bym nie rozpoznała go po zapachu. Zdradziły go jednak dłonie, a także fakt, że niewielu podopiecznych ojca mnie zagaduje.

– Tylko ty mogłeś wpaść na taki durny pomysł – odpowiadam, przechylając głowę w jego kierunku.

Słyszę jego oddech bliżej przy swoim uchu, przez co domyślam się, że siedzi na ławce okrakiem, twarzą do mnie.

– Poprawka. Tylko ja nie boję się twojego ojca, Kreciku.

Ton jego głosu upewnia mnie, że właśnie uśmiecha się z zadowoleniem. Ale jego słowa to bzdura. Każdy się go boi. Unoszę pytająco brew, a Kilian chrząka wymownie.

– No dobra, boję się. Wykorzystałem okazję, że jest zajęty, by cię zagadnąć.

Uśmiecham się kącikiem ust. Miło z jego strony. Kilian jako jeden z niewielu ludzi, których znam, traktuje mnie normalnie, nie patrząc na mnie przez pryzmat mojej ślepoty. Jest w moim wieku i nawet studiuje na tej samej uczelni co ja, ale nasza znajomość nie wykracza poza teren sali. Rozmawiamy tylko tutaj, kiedy trenuje u mojego ojca.

– Przyszłaś pooglądać moją walkę? – Szturcha mnie zaczepnie w ramię, śmiejąc się. – Tylko nie mdlej, jak już zobaczysz mnie bez koszulki.

Parskam cicho. Kilian jako jedyny potrafi żartować z mojej niepełnosprawności.

– Postaram się. Tylko krzyknij, jak będzie twoja kolej. Wiesz… – Wzruszam ramionami. – Mogę przegapić.

– Ja to ten największy, z sześciopakiem na brzuchu – informuje z udawaną dumą.

– Czyżby? Ostatnio zauważyłam, że coś ci przybyło tłuszczyku.

Śmieję się, kiedy Kilian szturcha mnie za karę w żebra.

– Kreciku, nie szarżuj! – ostrzega mnie nadal wesołym tonem. – I lepiej już rozgrzewaj dłonie, bo wyślę do ciebie dzisiaj kilku przegranych zawodników. Zakrwawionych i z lepkimi od potu ciałami.

Specjalnie mocno akcentuje ostatnie słowa, a ja wykrzywiam się bezwiednie na samą myśl. Oczywiście wątpię, by dziś doszło do rozlewu krwi między zawodnikami. Mój ojciec nie dopuści do tego, by jego podopieczni wzajemnie się pokiereszowali. Ale przed potem nic nie uchroni ani ich, ani mojego węchu.

Kiedy dwa lata temu postanowiłam studiować fizjoterapię, nie sądziłam, że będę w tym naprawdę dobra. Wtedy chciałam jedynie pomóc tacie i zyskać jakikolwiek plan na życie. Jako fizjoterapeutka sportowa mogłabym zarabiać na siebie plus nadal obracać się w bokserskim świecie. Już na pierwszym roku studiów okazało się, że mam do tego smykałkę, a moje dłonie potrafią zdziałać cuda. Myślę, że duża w tym zasługa mojego wyostrzonego zmysłu dotyku. Kiedy straciłam wzrok, moje pozostałe zmysły stały się bardziej wrażliwe, tak by w jakimś stopniu zastąpić mi oczy. Dzięki temu potrafię odbierać dźwięki, smaki, a nawet poczuć fakturę przedmiotu o wiele wyraźniej niż osoba widząca.

– A może na koniec jakiś bonusowy masaż dla zwycięzcy? Czyli dla mnie. – Zachęcający ton Kiliana nie wywołuje we mnie żadnego entuzjazmu. Musiał to zauważyć, bo momentalnie prycha z oburzeniem. – Przypominam, że jako twój główny królik doświadczalny powinienem mieć większe względy.

Parskam rozbawiona. Rzeczywiście, Kilian był moim królikiem doświadczalnym, a właściwie nadal jest, bo to na nim zwykle uczę się nowych technik masażu. Zapewne w życiu by do tego nie doszło, gdyby któregoś dnia Kilian nie przeforsował barku przy podnoszeniu ciężaru o za dużej masie. Oczywiście mój tata od razu wpadł w panikę i chciał jechać z Kilianem do szpitala, a potem pewnie i na blok operacyjny. Ale ja akurat przerabiałam na studiach temat urazów barku. Wiedziałam, że nic poważnego się nie stało. Zwykłe przeciążenie. Ponaciskałam Kiliana w odpowiednich miejscach, rozmasowałam i ból przeszedł.

Od tamtego dnia bokserzy trenujący pod okiem mojego ojca ustawiali się do mnie w kolejce, bym zrobiła im masaż. No i tak zostało do dzisiaj. Ja ćwiczę na nich nowe metody, oni relaksują się po ciężkim treningu. Mogę śmiało powiedzieć, że obmacałam większość podopiecznych swojego taty.

– Nie ma nic za darmo – stwierdzam, robiąc wyniosłą minę.

– Kobiety… jak zawsze, ciągle im mało. – Kilian wzdycha teatralnie. – Dobra, dawaj, zrobię, co tylko chcesz.

Śmieję się z niego, nie wierząc, że naprawdę uznał, że mówię serio. Może dlatego zanim pomyślałam, to już opuściło moje usta…

– Zabierz mnie na imprezę do Ashwortha.

Gryzę się w język, bo czuję, że palnęłam głupotę, ale jest już za późno. Czy ja oszalałam? Jak mogłam go o to poprosić?!

Po jego tonie słyszę, że też jest w szoku.

– Co… Amy… Mówisz poważnie? – pyta podejrzliwie, a w jego głosie już nie ma ani krzty wcześniejszej wesołości.

– Dobra, nieważne. – Chcę jak najszybciej zakończyć temat, bo jestem zażenowana. – Tak tylko powiedziałam.

Niestety Kilian przejął się tym bardziej, niż przypuszczałam, i nadal drąży:

– Amy… Twój ojciec by mnie zabił, gdyby się dowiedział, że…

– Nie dowiedziałby się – znowu mówię, zanim pomyślę.

Chryste! Brzmię jak żałosna nastolatka, która zrobi wszystko, byle tylko chociaż na moment wyrwać się z domu i zaznać czegoś nowego. Czy naprawdę stoczyłam się do tego stopnia, by błagać kogoś o to, żeby zabrał mnie na imprezę? Najwyraźniej tak.

Moje życie jest do dupy.

Już mam obrócić to w żart i zaproponować, żebyśmy zapomnieli o ostatnich pięciu minutach, ale wtedy Kilian zaskakuje mnie swoimi słowami:

– Okej, zabiorę cię.

Z wrażenia rozchylam usta. Czuję, jak mężczyzna przysuwa się do mnie, a zaraz potem jego palce owijają się wokół mojego nadgarstka.

– Ale masz trzymać się cały czas blisko mnie – informuje z powagą, a ja jestem w takim szoku, że potrafię tylko słuchać go z rozdziawionymi ustami. – Wolę sobie nawet nie wyobrażać, co twój ojciec by mi zrobił, gdyby coś ci się przeze mnie stało.

Rozdział 2

Ciągnie cię do złych typków

Amy

– Uwaga, próg – uprzedza mnie Kilian.

Przytrzymuję się go mocniej, idąc nieco z tyłu, a po chwili rzeczywiście czuję pod stopą uwypuklenie na podłodze. Jestem teraz całkowicie zależna od Kiliana. W obcym otoczeniu. W domu pełnym imprezowiczów. Czuję się bardziej niż nieswojo. Co ja sobie myślałam, przychodząc tu, na imprezę? Ja, niewidoma. Nie znając nikogo oprócz Kiliana. Całkiem upadłam na głowę.

Jeszcze zanim wymknęłam się z domu, gdy mój ojciec smacznie spał w pokoju obok, czułam ekscytację. Cieszyłam się na myśl, że idę na imprezę. Moje podekscytowanie szybko jednak zamieniło się w strach, który czuję za każdym razem, gdy znajduję się w nieznanym miejscu. Odkąd weszliśmy do domu Ashwortha, cały czas mam wrażenie, że zaraz przywalę w coś czołem albo potknę się i polecę jak długa. Gdyby Kilian mnie teraz zostawił, byłabym w czarnej dupie. I to dosłownie w czarnej.

Ale Kilian tkwi u mojego boku, jak zapowiedział, nie odstępując mnie nawet na krok. Przedstawia mnie każdej napotkanej osobie, którą zna bądź która go zagaduje, i oprowadza po całym domu, opowiadając mi, co gdzie jest i co jak wygląda. Przez to czuję się, jakbym była dla niego kulą u nogi. Nawet go za to przepraszam, ale od razu zapewnia, że wcale tak nie myśli. O dziwo, jego głos brzmi naprawdę szczerze.

– Jeszcze parę kroków i jesteśmy – informuje mnie spokojnie, a ja ufnie stawiam kolejne kroki.

Tutaj, gdzie jesteśmy, już nie słychać tak wyraźnie muzyki dudniącej w salonie, a i głosów rozmawiających ze sobą ludzi jest o wiele mniej. Domyślam się, że docieramy do kuchni, do której Kilian mnie prowadził.

– Zaraz przed tobą jest blat. Ostrożnie.

Unoszę dłoń przed siebie, a po chwili czuję, jak palcami natrafiam na drewnianą powierzchnię.

– Świetnie sobie radzisz w oprowadzaniu mnie. Może zatrudnię cię jako psa przewodnika? – żartuję, ale naprawdę jestem pod wrażeniem i jest mi zwyczajnie miło. Jeszcze ani razu się przy nim nie potknęłam.

– Się grało w GTA, to wiem mniej więcej, jak kierować ludźmi.

– Ale samochodów nie każ mi kraść – ostrzegam z rozbawieniem. – Nawet ty tego nie przeskoczysz i nie pokierujesz moimi dłońmi, choćbyś był najlepszym przewodnikiem niewidomych. Zanim odnalazłabym drogę od dźwigni zmiany biegów do kierownicy, na pierwszym zakręcie wpakowalibyśmy się w barierkę.

– Kreciku, nie doceniasz mnie. Byłbym twoimi dłońmi, oczami i nogami, a w wolnej chwili jeszcze przełączałabyś muzykę.

Znowu się śmieję, bo ta wizja staje się realna w mojej głowie. Prowadzę auto, słuchając poleceń Kiliana. Ale nie, dzięki. Nie chcę być potem pokazywana w wiadomościach albo siedzieć w więzieniu.

Przystajemy w miejscu przy końcu kuchennego blatu. Słyszę charakterystyczny dźwięk stukającego o siebie szkła i domyślam się, że Kilian podnosi teraz butelki z alkoholem.

– Whisky, drink czy może coś bezalkoholowego? – pyta mnie.

Waham się. Nie powinnam pić alkoholu, bo połączenie tego, że nie widzę, i trudności w utrzymaniu równowagi wywołanych procentami nie jest specjalnie rozsądne.

– Słabego drinka – decyduję się.

Kilian aż gwiżdże ze zdziwienia.

– Kreciku, zaskakujesz mnie. Bylebym tylko nie musiał później trzymać ci włosów, bo tego nie zdołam zrobić. Zapewne skończyłoby się na tym, że rzygalibyśmy razem, walcząc o kibel.

– Bez obaw – uspokajam go, lekko poklepując go palcami w ramię, na którym trzymam rękę. – Nie zamierzam ci się tu schlać.

Kilian chwyta moją drugą dłoń i podaje mi gotowego drinka. Dziękuję mu i próbuję. Czuć głównie sok pomarańczowy i delikatny posmak alkoholu. Idealny.

– Czyli nie mam co liczyć na przytulanie? – Jego głos jasno wskazuje, że żartuje.

Udaję, że się zastanawiam.

– A jesteś wysokim brunetem o zielonych oczach?

– Dla ciebie mogę być – stwierdza ze śmiechem, ale nie wychodzi z roli.

Ten udawany flirt nawet mnie bawi. Po chwili czuję, jak mężczyzna obejmuje mnie w pasie i kładzie dłoń na moim biodrze.

On jest niemożliwy.

– Radzę ci zabrać rękę, jeśli nie chcesz zaraz leżeć z twarzą przyciśniętą do tego blatu – ostrzegam, przywołując na usta sztucznie słodki uśmiech. – To, że nie widzę, nie oznacza, że bym sobie z tobą nie poradziła. Gówniarzu.

– Gówniarzu? Jesteśmy w tym samym wieku, mendo! – Zabiera dłoń, ale po to, by dać mi prztyczka w nos. Fukam, niezadowolona, próbując odepchnąć jego rękę, ale oczywiście natrafiam na powietrze, czym wywołuję jeszcze głośniejszy śmiech Kiliana.

– Kilian! – Ktoś woła mojego przewodnika, podchodząc do nas.

Wytężam słuch, bo głos mężczyzny wydaje mi się znajomy.

– Jace! – wita się z nim Kilian.

Aha, to już wiem, skąd go znam. Jace też trenuje u mojego ojca. I to jego rozmowę podsłuchałam dzisiaj, założył się z kimś o to, kto przegra na sparingu.

Mężczyzna podchodzi do nas, a ja poznaję po krokach, że ktoś mu towarzyszy. Zatrzymują się przy nas, a Jace wciąga głośno powietrze, wyraźnie zaskoczony.

– Amy? Ty tutaj? – dziwi się. – Nie wiedziałem, że ze sobą kręcicie!

Otwieram usta, chcąc zaprzeczyć, ale Jace mnie uprzedza:

– Nieźle się kryjecie przed twoim ojcem! Stary, współczuję ci teścia! – Jego głos nieco się oddala, przez co wiem, że teraz kieruje słowa do tak samo zmieszanego jak ja Kiliana. – Będziesz miał tresurę jak pies!

Cały czas stoję, trzymając dłoń na bicepsie Kiliana, więc nie dziwię się, że z boku może to wyglądać, jakbyśmy byli razem. Ale Jace mnie zna i wie, że jestem niewidoma, więc powinien się domyślić, że tylko trzymam się Kiliana. Najwyraźniej się przeliczyłam.

– To nie jest… – zaczynam, ale ewidentnie za cicho, bo Jace nawet mnie nie słyszy.

– Tak w ogóle, poznajcie się! To jest Grace, moja dziewczyna – kontynuuje.

Czyli miałam rację. Są dwie osoby.

– Kilian.

– Grace.

Następuje cisza, przez co domyślam się, że teraz moja kolej na przedstawienie się. Nim zdążę się odezwać, odzywa się Grace:

– Ona nie widzi?

– Ale za to słyszy – rzucam, nim zdążę się ugryźć w język.

Naprawdę zirytowało mnie to, że kolejny raz nie mogłam nic powiedzieć. No przepraszam, że mój refleks nie jest na wysokim poziomie!

– O, sorry – bąka zakłopotana dziewczyna Jace’a.

Zapada krępująca cisza, a ja nie wiem, co się dzieje. Na ratunek przychodzi mi Kilian.

– Eee, Grace podaje ci rękę – wyjaśnia, a ja mam ochotę palnąć się w czoło.

Wyciągam przed siebie dłoń i po chwili czuję, jak palce kobiety zaciskają się na niej. Jace, chcąc zakończyć tę żenującą sytuację, szybko zmienia temat:

– Zaraz Tom będzie wskakiwał nago do basenu. Pokonałem go na sparingu, więc przegrał zakład – wyjaśnia. – Chodźmy to zobaczyć! – Zachłystuje się powietrzem, kiedy uświadamia sobie, co powiedział. – To znaczy… eee, chodźmy tam i…

– Spoko. – Uśmiecham się, bo robi mi się go szkoda. – Nie muszę widzieć, by wyobrazić sobie, jak ktoś wskakuje do basenu. A przynajmniej nie zobaczę gołego tyłka Toma.

Jace śmieje się nerwowo. Słyszę, że rusza pierwszy, ciągnąc za sobą Grace. Tak naprawdę gdyby sam się nie speszył, nawet nie zwróciłabym uwagi na jego słowa. Nie jestem przewrażliwiona na punkcie swojego wzroku i nie wkurzam się, gdy ktoś omyłkowo zaproponuje oglądanie czegoś. Bardziej irytują mnie sytuacje, gdy ludzie zachowują się w mojej obecności właśnie tak, jak Jace przed chwilą. Traktując mnie inaczej. Jakbym miała rozpaść się na milion kawałków, gdy tylko ktoś w mojej obecności powie cokolwiek na temat widzenia.

– Wziąć ci drinka? – proponuje Kilian, prowadząc mnie z powrotem w stronę salonu, a potem zapewne w kierunku basenu znajdującego się za domem.

Zauważył, że zawsze asekuracyjnie badam ręką przestrzeń wokół siebie, a teraz mam to utrudnione przez plastikowy kubeczek, który trzymam w wolnej dłoni.

– Nie, dzięki. Dam radę – odmawiam, choć czuję się teraz o wiele mniej pewnie, idąc przy jego boku i nie mogąc się niczego przytrzymać.

Wystarczy, że Kilian pomaga mi przemieszczać się po tym domu. Nie będzie za mnie jeszcze trzymał drinka!

Muzyka na nowo staje się głośniejsza, tak samo jak głosy osób obecnych w domu Ashwortha, organizatora imprezy. Wokół wyczuwam mieszankę różnorodnych zapachów damskich i męskich perfum, charakterystyczną woń alkoholu i spoconych ciał. Z ulgą wdycham świeże powietrze, kiedy wychodzimy z domu. Do moich uszu dociera odgłos wody obijającej się o brzeg, przez co orientuję się, gdzie mniej więcej jest basen.

Otaczające mnie dźwięki pozwalają mi wyobrazić sobie, jak część osób kręci się w mniejszych lub większych grupkach w pobliżu basenu, a inni pływają albo siedzą w wodzie, pewnie sącząc drinki. Tak samo niemal widzę wbiegającego do basenu Toma, który krzycząc na cały głos „jestem dziwką Ashwortha”, wskakuje z rozpędu na bombę do wody i wywołuje tym salwę głośnych wiwatów i krzyków. Sama śmieję się na równi z resztą, bo takie akcje są w stylu moich dawnych przyjaciół, z którymi kiedyś się trzymałam. Zapewne gdybym widziała, pierwsza wskakiwałabym teraz na główkę do basenu. Ale jest, jak jest, i muszę się powstrzymać.

– Kilian – zwracam się do swojego przewodnika, kiedy słyszę, że przestał już rozmawiać ze stojącymi obok nas Jace’em i Grace. – Nie musisz cały czas przy mnie być. Jak chcesz, to idź do basenu czy gdzie tam masz ochotę, a ja tu zaczekam.

– Amy, wykluczone – stanowczym tonem odrzuca moją propozycję. – Obiecałem, że będę się tobą opiekował, i słowa dotrzymam. Poza tym… z tobą u boku też się świetnie bawię.

Cmokam wymownie, nie wierząc w szczerość jego słów. Specjalnie zabieram dłoń, przestając się go przytrzymywać.

– Bez dyskusji. Nie będziesz mnie niańczył przez cały wieczór.

Kilian od razu zaczyna protestować, ale do rozmowy włącza się Jace.

– Luz, stary. Będę miał ją na oku.

– Kreciku, to nie jest…

Wchodzę mu w słowo:

– To chociaż idź i przynieś mi drinka.

– Przecież nawet nie wypiłaś tego, co masz – ripostuje mężczyzna z powątpiewaniem.

Natychmiast unoszę kubeczek i wypijam jego zawartość jednym haustem. Krzywię się delikatnie, bo na końcu mocniej czuć smak alkoholu.

– Już wypiłam. – Podaję mu pusty kubeczek, celując dłonią w jego kierunku.

– Jak już idziesz, to przy okazji weź też nam – wtrąca Jace, śmiejąc się z kumpla.

Uśmiecham się zadowolona, kiedy Kilian odchodzi, gderając pod nosem. Już i tak czuję się źle z myślą, że tak go wykorzystuję. Nie lubię być od nikogo zależna. Nic mi się nie stanie, jak postoję sobie przez chwilę sama.

Wciągam się w rozmowę z Grace, która ponownie przeprasza mnie za wcześniejszą sytuację, a potem wypytuje, jak to jest być niewidomą. Po jej tonie poznaję, że jest szczerze zaciekawiona, zresztą jak każda osoba, która mnie dopiero poznaje i dowiaduje się, że nie widzę. Na szczęście nie pyta o to, jak straciłam wzrok. O tym nie lubię rozmawiać.

W pewnym momencie do naszej trójki ktoś podbiega. Po reakcji Jace’a szybko orientuję się, że to Tom. Mężczyźni zaczynają się na żarty obrażać, zakładając się przy okazji o coś nowego. Tym razem kto zdoła wypić więcej szotów, zanim go odetnie zgon.

Przysłuchuję się temu mimowolnie. Nagle Tom wydziera się głośno, krzycząc moje imię. Wzdrygam się przestraszona. Nie znam go za dobrze, bo odkąd trenuje u mojego ojca, zamieniłam z nim zaledwie kilka zdań. A teraz na mój widok reaguje jak na widok dawno niewidzianej znajomej. Sądzę, że duża w tym zasługa upojenia alkoholem, bo kiedy porywa mnie w ramiona, wyczuwam od niego intensywny zapach whisky. Fuj.

Mężczyzna coś tam bełkocze, na przemian mówiąc, że nie wierzy, że tu jestem, i wychwalając moje zwinne dłonie. Przy tym cały czas tarmosi mnie w ramionach. Nie jest to dla mnie zbyt komfortowe, a na pewno nie czuję się przez to pewniej. Robi się jeszcze gorzej, kiedy Tom nagle chwyta moją rękę i zaczyna mnie obracać, a ja wykonuję piruet za piruetem i zaczynam się gubić. Niespodziewanie mężczyzna puszcza moją dłoń. Zataczam się, tracąc równowagę. Nie zdążam nawet pisnąć ze strachu, kiedy lecę bezwładnie do tyłu.

Automatycznie zamykam oczy, szykując się na konkretne grzmotnięcie tyłkiem o ziemię. Nic takiego jednak się nie dzieje, bo ktoś w porę łapie mnie w pasie.

Czuję na swojej talii dotyk dużych męskich dłoni. Silne ramiona przytrzymują mnie w miejscu i ratują przed upadkiem. Zdumiona biorę głębszy oddech, a wtedy dociera do mnie intensywny zapach mojego wybawcy. Orientalne nuty cytryny, anyżu i kwiatu drzewa oliwnego w połączeniu z domieszką skóry i tytoniu. Mimowolnie zaciągam się mocniej. W tym samym momencie dociera do mnie, że pod palcami czuję twarde mięśnie klatki piersiowej nieznajomego. Ten dotyk jest równie przyjemny jak jego zapach. Zakłopotana wyrywam się z ramion swojego wybawcy.

– Przepraszam… i dziękuję – mruczę pod nosem.

Mężczyzna zabiera dłonie i odchodzi, nie odzywając się nawet słowem, a razem z nim znika ta ujmująca orientalna, korzenna woń.

– Amy! – To Kilian, który podbiega do mnie i szybko chwyta mnie za rękę. – Kurwa, człowieku! Pojebało cię?! – Te słowa kieruje już do Toma, który momentalnie zaczyna się tłumaczyć, mówiąc, że nie chciał mi zrobić krzywdy.

Dotykam pleców Kiliana w uspokajającym geście.

– Kilian, nic się nie…

Ale dzisiaj ewidentnie nie mam siły przebicia.

– Czy to jest…? – Jace ma problem ze sformułowaniem zdania, ale nie jest to spowodowane procentami, tylko szokiem, który słychać w jego głosie. – Nie wierzę, to serio on.

– Trevor Owens – dopowiada Tom, a ja marszczę czoło.

Uświadamiam sobie, że najwyraźniej mówią o mężczyźnie, który mnie złapał.

Coś mi mówi to nazwisko…

– Ale byk! – ekscytuje się Jace.

– Ponoć już nie walczy – odzywa się ponownie Tom, podłapując temat. Pewnie specjalnie, by Kilian przestał się już na niego wydzierać. – W zeszłym miesiącu ostatni raz wszedł do klatki.

Doznaję olśnienia. To już wiem, skąd znam jego nazwisko. Tata kiedyś rozmawiał na temat Owensa z jednym ze swoich podopiecznych. Mówili o nim, że walczy w klatkach i jeszcze nikt go nie pokonał. Mój ojciec jednak nie uznaje tej dyscypliny. Dla niego boks jest prawdziwą sztuką, wymaga samokontroli i przede wszystkim ciężkiej pracy nad sobą, a walka w klatce to bezmyślna klepanka, której jedynym celem jest zwycięstwo przez znokautowanie przeciwnika.

A ja podzielam zdanie ojca.

– Kurde, szkoda – martwi się Jace. – Był najlepszy.

– Byłem na jednej jego walce – chwali się Tom. – Mówię wam, ma chłop moc w rękach.

– No, w końcu z czegoś się wzięło jego pseudo „Dusiciel”. Jak już sprowadzi walkę do parteru, to nie ma szans, by z nim wygrać. Ma chwyt jak w imadle.

– To ma szczęście, że w porę złapał Amy. Inaczej to ja zostałbym dusicielem – odzywa się nagle Kilian, a po chwili słyszę świst powietrza i odgłos plaśnięcia jak przy uderzeniu. Niemal w tym samym momencie docierają do mnie jęki Toma i Jace’a. – Przez was, głąby, rozlałem drinki, bo tak biegłem!

– Kilian, zaczynasz się zachowywać gorzej niż mój ojciec! – Nie wytrzymuję.

Mężczyźni wydają z siebie przeciągłe „uuu”, napieprzając się ze swojego kumpla, ale ja jeszcze nie skończyłam.

– Żyję? Żyję. Nie roztrząsajmy tego i chodźmy się bawić!

Tom i Jace od razu na to przystają i proponują, byśmy wrócili do środka i dołączyli do reszty bawiących się tam imprezowiczów. Pierwsi idą w kierunku domu, chcąc jak najszybciej przystąpić do realizacji swojego nowego zakładu. Kilian jest spięty i domyślam się, że czuje się urażony moimi słowami, dlatego podnoszę dłoń i chwytam go za szczękę. Namierzam jego twarz, po czym unoszę się na palcach i całuję go w policzek.

Kilian wzdycha ciężko, ale czuję, że nieco się rozluźnia.

– Masz rację. Chyba za bardzo przejąłem się swoją rolą – oznajmia ze skruchą. – Wiem, że nie lubisz, kiedy ktoś cię tak traktuje, ale wizja twojego ojca tłukącego mnie na kwaśne jabłko sprawia, że nie mogę się o ciebie nie martwić.

Szturcham go biodrem.

– Zaproś mnie do tańca, a puszczę to w niepamięć.

Kilian parska śmiechem.

– Okej, Kreciku. Ty tu rządzisz.

Przez następne dwie godziny na przemian bawimy się z resztą imprezowiczów na parkiecie i pijemy drinki. Tak dobrze jak dzisiaj nie czułam się chyba ani razu w przeciągu ostatnich pięciu lat. Brakowało mi wyjścia do ludzi i spędzania czasu z rówieśnikami, a nie tylko z ojcem i jego podopiecznymi. Poznałam masę nowych osób, a nawet natrafiłam na kilku znajomych, w tym dwóch bokserów taty i ludzi z mojej uczelni. Co zaskakujące, niektórzy sami do mnie podeszli, mówiąc, że mnie kojarzą.

Na szczęście Kilian wyluzował i przestał traktować mnie jak niedojdę życiową, przez co od razu zaczęłam lepiej się bawić. Oczywiście nadal nie odstępował mnie na krok, ale przynajmniej nie opieprzał każdego, kto przez przypadek mnie trącił. Okazało się, że Kilian jest naprawdę świetnym facetem. Nie wiem, czy wcześniej nie zwracałam na to uwagi, czy za mało go znałam, ale po dzisiejszym dniu stwierdzam, że chciałabym mieć go na krótkiej liście swoich bliskich znajomych.

Wychodzę z łazienki i idę wąskim korytarzem w kierunku schodów, sunąc dłonią po ścianie. Kiedy docieram do rogu, a ściana teraz ciągnie się w lewą stronę, wiem, że jeszcze parę kroków i zaczną się schody. Wyczuwam stopą pierwszy stopień i przytrzymując się barierki, schodzę na dół. Wiem, że Kilian czeka na mnie przy ich końcu. Ale kiedy pokonuję ostatni stopień, nikt do mnie nie podchodzi i nie słyszę nikogo w pobliżu. Nie przejmuję się tym jednak. Pamiętam, że zaraz przy schodach skręcało się w prawo, więc kieruję się w tamtą stronę. Dziwię się, bo zamiast przejść na kolejny korytarz, natrafiam na ścianę. Czyżbym coś pokręciła? Może jednak miałam skręcić w lewo?

Wracam do schodów i sprawdzam, co jest na lewo od nich. Stąpam powoli, dotykając wszystkiego z uwagą. W pewnym momencie ściana kończy się ostrym kantem i następnie skręca w lewo. A dałabym sobie rękę uciąć, że miałam skręcić w prawo. No cóż… mogłam się pomylić.

Ruszam przed siebie, ale głosy ludzi dobiegające z wnętrza domu stają się coraz cichsze. Na bank coś poknociłam. Idę jednak dalej, a po chwili czuję pod stopami miękki dywan. Podobny czułam, gdy wchodziliśmy do domu na początku imprezy. O nie… tylko mi nie mówcie, że… Moja dłoń natrafia na drewno. Wyczuwam klamkę. Otwieram drzwi, a powiew świeżego powietrza na twarzy upewnia mnie w moich przypuszczeniach. Jakimś cudem znalazłam się przed głównym wejściem. Brawo, Amy.

Nie pamiętam, jak szliśmy z Kilianem, kiedy weszliśmy do domu Ashwortha. Wtedy za dużo działo się naraz, byłam zdenerwowana i nie skupiłam się na zapamiętywaniu szczegółów. Mogłabym teraz wrócić do schodów i tam spróbować odnaleźć drogę, ale skoro już jestem na zewnątrz, postanawiam się przewietrzyć. Zapach świeżego powietrza to taka miła odmiana dla mojego wrażliwego węchu.

Pamiętam, że zanim weszliśmy, musieliśmy pokonać kilka podłużnych schodków. Powoli posuwam się do przodu, a po chwili czuję pod stopą pierwszy stopień. Przysiadam na nim i opieram się barkiem o kamienną balustradę, która wygina się fantazyjnie w różne strony. Obok siebie znajduję leżące na stopniu papierowe pudełko. Podnoszę je, otwieram i ze zdziwieniem wyczuwam, że w środku jest kilka papierosów, a pomiędzy nimi zapalniczka. Waham się przez moment.

Ten moment jednak szybko mija i wyciągam jednego. Wieki nie paliłam. Wyczuwam opuszkiem palca właściwy koniec papierosa i wkładam go do ust. Z zapalniczką jest trudniej. Rzadko kiedy używam ognia. Tata mi tego kategorycznie zabrania, bo obawia się, że przez przypadek podpalę siebie albo dom. Ale teraz nie ma go przy mnie. Odpalam zapalniczkę i powoli przybliżam ją do ust, licząc, że trafię na koniec papierosa. Udaje się za pierwszym razem. Zaciągam się, a kiedy ostry dym dostaje się do mojego gardła, kaszlę głośno. Boże, zaraz wyksztuszę płuca.

Po chwili mi przechodzi, więc przykładam ponownie papierosa do ust. Prawie biorę kolejnego bucha, kiedy nagle ktoś otwiera z impetem drzwi za mną i wychodzi z domu. Nieruchomieję, słysząc ciężkie kroki. Zaraz potem ta osoba schodzi po schodach obok mnie. Domyślam się, że to jakiś mężczyzna, ale na pewno nie Kilian. On chodzi inaczej.

Drzwi za mną ponownie się otwierają i tym razem uderzają donośnie o ścianę domu.

– Ej, ty! – woła jakiś mężczyzna, najwyraźniej zwracając się do człowieka, który przed chwilą przeszedł obok mnie. Po głosie od razu poznaję, że jest wściekły. – Zaczekaj!

Teraz ten drugi zbiega po schodach. Spinam się, czując się niekomfortowo i nie na miejscu. Chciałabym wstać i uciec, ale wtedy tylko niepotrzebnie zwróciłabym na siebie uwagę. Nie chcę przez przypadek od nich oberwać.

– Jeszcze z tobą nie skończyłem! – wydziera się ten, który wyszedł jako drugi. – Myślisz, że jak jesteś znany, to możesz sobie podrywać zajęte laski?! Trzymaj się od niej z daleka, fiucie!

Słyszę, że pierwszy mężczyzna, który dotąd się nie odzywał, teraz zatrzymuje się w miejscu.

– Jak mnie nazwałeś? – pyta groźnie.

Skóra na moim karku automatycznie cierpnie, kiedy słyszę jego głos. Niski, gardłowy, z wyraźnie słyszalną groźbą. Przełykam ciężko ślinę, czując, jak na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Powinnam teraz bać się jeszcze bardziej, ale ja zamiast tego wytężam słuch, czekając na dalszy rozwój sytuacji. Nieznajomy ma naprawdę niesamowicie pociągający głos. Tak pociągający, że momentalnie zapominam, co powiedział.

– Fiutem, który wyrywa zajęte laski – powtarza ten wściekły, ale już mniej pewnie.

Mężczyzna o niskim głosie wydaje z siebie parsknięcie. Brzmi, jakby był rozbawiony.

– Planowałem ci przyjebać, ale właściwie masz rację, bo to nie ja ją wyrwałem, tylko mój fiut – stwierdza, a na mojej skórze znów pojawia się gęsia skórka.

Chryste, ale facet ma głos. Mógłby zostać lektorem w jakimś filmie erotycznym. Słuchałabym go na okrągło, tylko dla jego głosu.

Powracam do rzeczywistości, kiedy mężczyzna kontynuuje:

– Ja jej o nic nie prosiłem. Sama wyszła z inicjatywą i zaczęła mi robić loda.

Ta odpowiedź niezbyt spodobała się wściekłemu, który najwidoczniej był chłopakiem wspomnianej dziewczyny. Słyszę, że rzuca się w stronę mężczyzny o seksownym głosie.

– Ty skurwysynie! – wrzeszczy z furią.

Zaczynają się szamotać, choć właściwie mam wrażenie, że wściekły usiłuje uderzyć seksownego, który cały czas robi uniki i ma z tego ubaw.

Potem słyszę donośny odgłos uderzenia i jeden z mężczyzn upada na ziemię.

– Jednak zmieniłem zdanie. – Aha, czyli ten o niskim głosie, który znów wydaje się groźny, jednak się wkurzył. Słyszę jakiś szelest, jakby ktoś się nad kimś pochylał, a sekundę później dociera do mnie głośny skowyt człowieka leżącego na ziemi. – Przyjebię ci, a wiesz dlaczego? Bo przez ciebie nie zdążyłem zalać jej ust spermą.

Unoszę brwi. O kurde.

Po chwili słyszę odgłosy uderzeń i jęki bólu bitego mężczyzny. Mijają kolejne sekundy, a facet o niskim głosie nadal oklepuje wściekłego, najwyraźniej nie mając zamiaru przestać. Chyba siedzi na nim okrakiem, bo jego ruchy są rytmiczne, a dźwięki, które słyszę, świadczą o tym, że ciała mężczyzn nie poruszają się w żadną stronę. Niepokój narasta we mnie błyskawicznie. Nie chcę być świadkiem morderstwa. A ten obijany typ ewidentnie przestał się bronić i tylko przyjmuje kolejne mocne ciosy.

Nim zdążę zastanowić się nad tym, co chcę zrobić, oznajmiam głośno:

– Radzę ci przestać.

Tak jak myślałam, odgłosy uderzeń momentalnie cichną. Mężczyzna pewnie podniósł na mnie wzrok, bo czuję, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mi elektryzujący dreszcz. Teraz już nie ma odwrotu.

Kiedy myślę, że się nie odezwie, słyszę jego głos.

– Bo?

Wzruszam obojętnie ramionami.

– No, chyba że chcesz jeszcze bardziej się zbłaźnić – rzucam.

– O chuj ci chodzi?!

Moje słowa go rozdrażniły. Właściwie wcale mnie to nie dziwi. Mam tylko nadzieję, że do mnie nie wystartuje. Nie chciałabym być na miejscu tego zmasakrowanego faceta. Ale oczywiście o tym nie pomyślałam, zanim otwarłam usta. Moja bokserska dusza sama za mnie przemówiła. Ojciec zbyt wiele razy mi powtarzał, by zawsze dobierać równego sobie przeciwnika, żeby walka miała jakiś sens i pozwalała się czegoś nauczyć. No i nigdy nie walczyć ze słabszymi od siebie. Jego słowa są głęboko zakorzenione w moim sercu, a ja przez to nie potrafię być obojętna, gdy silniejszy katuje słabszego.

– Startuj do równych sobie – wypowiadam swoje myśli z reprymendą w głosie. – Oklepywanie twarzy słabszemu od siebie przeciwnikowi niezbyt dobrze o tobie świadczy.

Przypominam sobie, że cały czas trzymam papierosa, dlatego zaciągam się delikatnie, mając nadzieję, że nie narobię sobie siary i nie zacznę się znowu krztusić. Czuję drapanie w gardle, ale powstrzymuję chęć odkaszlnięcia. Łzy wypełniają mi oczy, ale przetrzymuję to i wypuszczam spokojnie dym spomiędzy lekko rozchylonych ust.

Mężczyzna cały czas musi na mnie patrzeć, bo czuję na sobie jego wzrok. W końcu rzuca:

– Akurat ten typ zasłużył na wpierdol.

Unoszę brew, bo nie jestem tego taka pewna.

– Czyżby?

– Przez niego Jessica nie dokończyła mi robić loda. – Słyszę delikatne rozbawienie w jego głosie. Jakby bawiła go rozmowa ze mną.

Nawet mnie to nie zaskakuje. To jakaś abstrakcja. Niewidoma laska pali samotnie papierosa, wtrąca się do bójki dwóch obcych typów i jeszcze z jednym z nich wchodzi w bezcelową konwersację.

Dociera do mnie zduszony jęk pobitego mężczyzny, przez co przypominam sobie o jego obecności.

– Ty chuju… mówisz o mojej dziewczynie – skrzeczy niewyraźnie.

– Cii – ucisza go ten o niskim głosie, a następny dźwięk pozwala mi stwierdzić, że właśnie spoliczkował swoją ofiarę. – Przerywasz nam rozmowę.

No właśnie – dodaję w myślach, nagle też tym wszystkim rozbawiona. Co ja wyprawiam? Nie wiem, ale mam ochotę to kontynuować.

– Jego dziewczyna robiła ci loda, a ty go jeszcze teraz oklepujesz? – dziwię się, uśmiechając się lekko.

Ponownie biorę bucha i mimowolnie zaczynam wyobrażać sobie, jak może wyglądać mój rozmówca. Na podstawie odgłosu jego kroków i sposobu poruszania się jestem prawie pewna, że jest wysoki i dobrze zbudowany. Może nawet nieziemsko przystojny. W końcu facet z takim obłędnym głosem nie może być szpetny. Prędzej onieśmielający. Fascynujący i wywołujący piorunujące wrażenie.

– Bo jej przerwał. – Głos mężczyzny wyrywa mnie z fantazji na jego temat.

Kiwam głową, udając, że to rozważam.