Kamień pogan - Nora Roberts - ebook

Kamień pogan ebook

Nora Roberts

0,0

Opis

Spokojnemu miasteczku znowu zagrażają śmierć i szaleństwo. Co siedem lat, siódmego dnia siódmego miesiąca w mieście rozpętuje się piekło. Tym razem zło jest potężniejsze niż kiedykolwiek; teraz jednak Gage, Fox i Caleb oraz trzy związane z nimi kobiety mają broń, żeby powstrzymać ciemne siły: heliotrop, który znowu stanowi całość. 

Hazardzista Gage nie waha się postawić wszystkiego na jedną kartę. Wierzy, że razem znajdą sposób, aby wykorzystać kamień w walce z demonem. I wie, że taka kobieta jak Cybil, ze swoim bystrym umysłem, siłą i oszałamiającą urodą, odmieni jego życie. Na lepsze czy gorsze, tego nie wie nikt. Może to już koniec koszmaru w Hawkins Hollow?

 

Cykl: Znak Siedmiu, t. 3

 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.

Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.

 

Książka dostępna w zasobach:

Biblioteka Publiczna Gminy Grodzisk Mazowiecki (2 egz.)

Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (3 egz.)

Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (8 egz.)

Miejska Biblioteka Publiczna w Mszanie Dolnej (2 egz.)

Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu

Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Kole (2 egz.)

Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Słupcy

Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (3 egz.)

Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Drezdenku

Gminna Bibliotek Publiczna im. Marii Dąbrowskiej w Komorowie

Gminna Biblioteka Publiczna w Lesznowoli

Biblioteka Publiczna w Mirosławcu

Biblioteka Publiczna w Piasecznie (2 egz.)

Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Pobiedziska im. Łukasza Opalińskiego (4 egz.)

Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Nałkowskiej w Przasnyszu (2 egz.)

Gminna Biblioteka Publiczna w Raszynie

Miejska Biblioteka Publiczna im. Ks. Anny Jabłonowskiej w Siemiatyczach

Miejska Biblioteka Publiczna w Swarzędzu (4 egz.)
Biblioteka Publiczna Gminy i Miasta Zduny

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 432

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




NORAROBERTS

KAMIEŃ POGAN

Przełożyła

Xenia Wiśniewska

Prószyński i S-ka

Tytuł oryginałuTHE PAGAN STONEBOOK THREE OF THE SIGN OF SEVEN TRILOGY

Copyright © 2008 by Nora RobertsAll rights reserved

Fotografia na okładce© Studio Wartenberg/zefa/Corbis

Opracowanie graficzne i projekt okładki

RedakcjaEwa Witan

Redakcja technicznaElżbieta Urbańska

Korekta

Mariola Będkowska

Łamanie

Ewa Wójcik

ISBN 978-83-7648-173-9

Warszawa 2009

WydawcaPrószyński Media Sp. z o.o.02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7www.proszynski.pl

Druk i oprawaDrukarnia Naukowo-TechnicznaOddział Polskiej Agencji Prasowej SA03-828 Warszawa, ul. Mińska 65

Dla starych przyjaciół

Gdy nie ma widzenia, naród się psuje.

Księga Przysłów 29.18

Nie mam nic do zaoferowania, tylko krew, trud, łzy i pot.

Winston Churchill

Mazatlan, Meksyk

Kwiecień 2001

Perłowe promienie słońca różowiły niebo, rozlewały się na błękitnej wodzie i pełzały po białym piasku, kiedy Gage Turner szedł po plaży. Związał postrzępione sznurówki starych nike’ów i powiesił sobie buty na ramieniu. Nogawki spodni miał poprzecierane, a same dżinsy już dawno wyblakły do bieli na szwach. Tropikalny wietrzyk rozwiewał mu włosy, których nie tknęła ręka fryzjera od ponad trzech miesięcy.

Gage przypuszczał, że w tej chwili nie wyglądał dużo lepiej od bezdomnych, którzy wciąż chrapali na piasku. Sam raz czy dwa spał na plaży, kiedy szczęście go opuściło, i wiedział, że wkrótce ktoś ich stąd przepędzi, zanim wypłacalni turyści obudzą się na przynoszoną do pokojów kawę.

Obecnie, mimo potrzeby prysznica i golenia, czuł, że szczęście mu sprzyja. I to bardzo. Z jeszcze gorącą nocną wygraną w kieszeni mógłby zamienić pokój z widokiem na ocean na apartament.

Korzystaj z okazji, póki możesz, pomyślał, bo jutro może cię oskubać do zera.

Miał coraz mniej czasu, który przesypywał się między palcami zaciśniętej pięści jak ten biały piasek, całowany przez słońce. Dwudzieste czwarte urodziny Gage’a były odległe o niecałe trzy miesiące, a już zaczęły powracać sny. Krew i śmierć, ogień i szaleństwo. Wszystko to i Hawkins Hollow wydawało się odległe o całe światy od dzisiejszego łagodnego, tropikalnego świtu.

Ale żyło w nim.

Otworzył szklane drzwi pokoju, wszedł do środka i rzucił buty. Zapalił światło, zasunął zasłony, wyjął z kieszeni wygraną i niedbale przerzucił plik banknotów. Przy obecnym kursie był do przodu o jakieś sześć tysięcy dolarów. Niezła noc, całkiem niezła. W łazience zdjął denko puszki z pianką do golenia i wepchnął banknoty do środka.

Chronił to, co do niego należało. Nauczył się tego już w dzieciństwie, kiedy ukrywał małe skarby, żeby ojciec nie mógł ich znaleźć i zniszczyć w pijackim widzie. Może i Gage nie miał bladego pojęcia o edukacji w college’u, ale sądził, że przez te prawie dwadzieścia cztery lata życia nauczył się całkiem sporo.

Wyjechał z Hawkins Hollow zaraz po skończeniu liceum. Spakował swój dobytek, wystawił kciuk i zniknął.

Uciekl, pomyślał teraz, zdejmując ubranie. Nie miał kłopotów ze znalezieniem pracy - był młody, silny, zdrowy i nie wybrzydzał. Ale kiedy kopał rowy, przerzucał drewno, a zwłaszcza podczas tamtych miesięcy, gdy zalewał go pot na przybrzeżnej platformie, nauczył się ważnej lekcji: więcej pieniędzy mógł zarobić na kartach niż na swoich plecach.

Hazardzista nie potrzebował domu. Potrzebował jedynie gry.

Gage wszedł pod prysznic i odkręcił gorącą wodę. Spłynęła po opalonej skórze, twardych mięśniach i gęstych, czarnych włosach wymagających strzyżenia. Zastanawiał się, czy by nie zamówić do pokoju kawy i czegoś do jedzenia, ale postanowił najpierw przespać się kilka godzin. Zdaniem Gage’a była to kolejna zaleta jego zawodu.

Chodził, dokąd chciał, jadł, kiedy był głodny, spał, gdy był zmęczony. Ustanawiał swoje własne zasady i łamał je, jeśli mu tak pasowało.

Nikt nie miał nad nim władzy.

Nieprawda, musiał przyznać, oglądając białą bliznę biegnącą w poprzek nadgarstka. Absolutnie nieprawda. Przyjaciele mężczyzny, prawdziwi przyjaciele, zawsze mieli nad nim władzę. A nie było prawdziwszych przyjaciół niż Caleb Hawkins i Fox O’Dell.

Bracia krwi.

Urodzili się tego samego dnia, tego samego roku, nawet - o ile mu było wiadomo - w tym samym momencie. Gage nie pamiętał czasów, kiedy ich trójka nie stanowiła... jedności, chyba tak mógł to określić. Chłopiec z klasy średniej, dziecko hipisów i syn agresywnego pijaka. Pewnie nic nie powinno ich łączyć, pomyślał Gage z uśmiechem, który ocieplił wyraz jego zielonych oczu. Jednak byli rodziną, braćmi, na długo przed tym, zanim Cal przeciął ich nadgarstki scyzorykiem, żeby umocnić przyjaźń rytuałem.

I to zmieniło wszystko. Czy na pewno?, zastanawiał się Gage. A może po prostu otworzyły się drzwi, które zawsze tam były, czekały?

Pamiętał wszystko tak dokładnie, każdy krok, każdy szczegół. Zaczęło się jak przygoda: trzech chłopców wyruszyło na tajemną wyprawę do lasu w dniu poprzedzającym ich dziesiąte urodziny. Obładowani magazynem z panienkami, piwem i fajkami - wkład Gage’a - śmieciowym jedzeniem i colą od Foxa oraz koszem piknikowym pełnym kanapek i lemoniady, który przygotowała matka Cala. Oczywiście Frannie Hawkins nie spakowałaby prowiantu, gdyby wiedziała, że jej syn planował spędzić noc przy Kamieniu Pogan w Hawkins Wood.

Cały ten wilgotny upal, wspominał Gage, muzyka z magnetofonu i absolutna niewinność, którą nieśli razem z ciastkami z czekoladą i piankami, a którą mieli utracić, zanim wyszli z lasu rano.

Wyszedł spod prysznica i wytarł ręcznikiem mokre włosy. Wtedy bolały go plecy po laniu, które ojciec sprawił mu poprzedniego wieczoru. Rany pulsowały, gdy siedzieli wokół ogniska na polanie. Pamiętał to tak samo, jak światło, które migotało i obmywało szary kształt Kamienia Pogan.

Pamiętał słowa, które zapisali i które wypowiedzieli na głos, kiedy Cal czynił z nich braci krwi. Pamiętał ostry ból spowodowany przez ostrze przecinające skórę oraz dotknięcie nadgarstków Cala i Foxa, gdy połączyli swoją krew.

I wybuch, żar i lód, siłę i strach, kiedy ich zmieszana krew upadła na spaloną ziemię polany.

Pamiętał, co wyszło spod ziemi, czarną masę, i późniejszy oślepiający błysk. Czyste zło czerni, oszałamiający blask bieli.

Kiedy wszystko się uspokoiło, na plecach nie miał ani śladu skaleczenia, nie czuł żadnego bólu, a w dłoni ściskał jedną trzecią heliotropu. Zawsze ją miał przy sobie - tak samo, był tego pewny, jak Cal i Fox nosili swoje kawałki kamienia. Trzy części całości. Gage przypuszczał, że były identyczne.

W tamtym tygodniu Hollow ogarnęło szaleństwo, które przeszło przez miasto niczym plaga, zarażając dobrych i normalnych ludzi i zmuszając ich do potwornych czynów. To opętanie powracało na siedem dni co siedem lat.

Tak, jak on sam, pomyślał Gage. A jaki miał wybór?

Nagi, wciąż wilgotny po prysznicu, wyciągnął się na łóżku. Miał jeszcze czas, wciąż jeszcze mógł rozegrać kilka partyjek, popatrzeć na gorące plaże i kołyszące się palmy. Zielone lasy i błękitne góry Hawkins Hollow były tysiące kilometrów od niego - aż do lipca.

Gage zamknął oczy i zasnął niemal natychmiast.

We śnie usłyszał wrzaski i płacz, zobaczył ogień, który z radością pożerał drzewa, domy i ludzkie ciała. Czuł ciepłą krew na rękach, kiedy ciągnął rannych w bezpieczne miejsce. Na jak długo?, myślał. Gdzie było bezpiecznie? I kto wiedział kiedy - i czy w ogóle - ofiara nie zamieni się w napastnika?

Szaleństwo objęło we władanie ulice Hollow.

We śnie stał z przyjaciółmi na południowym krańcu Main Street naprzeciwko stacji benzynowej Qwik Mart z czterema dystrybutorami. Trener Moser, który poprowadził drużynę Hawkins Hollow Bucks do zwycięstwa w mistrzostwach piłki nożnej, kiedy Gage był w ostatniej klasie, bełkotał coś ze śmiechem, oblewając siebie, ziemię i budynki strumieniem benzyny z dystrybutorów.

Biegli do niego we trzech nawet wtedy, gdy Moser uniósł zapalniczkę niczym trofeum, kiedy taplał się w kałużach benzyny jak chłopiec w kałużach deszczu. Biegli nawet wtedy, gdy z zapalniczki wystrzelił płomień.

Nastąpił błysk i wybuch, który parzył im oczy i rozrywał uszy. Siła żaru i powietrza odrzuciła Gage’a w tył tak, że wylądował na jakiejś stercie śmieci, omal nie łamiąc sobie wszystkich kości. Ogień i oślepiające chmury dymu wystrzeliły pod niebo, a wokoło fruwały kawałki desek, asfaltu, odłamki szkła i płonące zwoje metalu.

Gage poczuł, jak zrasta się jego złamana ręka i kolano, powodując ból sto razy gorszy niż przy samym złamaniu. Zacisnął zęby, przetoczył się na brzuch i to, co zobaczył, sprawiło, że serce stanęło mu w piersi.

Cal leżał na ulicy i płonął jak pochodnia.

- Nie! Nie! Nie!

Gage czołgał się krzycząc, chwytając tlen w skażonym powietrzu. Nieopodal leżał Fox, twarzą do dołu, w powiększającej się kałuży krwi.

Wtedy nadszedł on, czarna chmura w płonącym powietrzu, która zamieniła się w mężczyznę.

- Nie potraficie wyleczyć się ze śmierci, prawda, chłopcze?

Gage obudził się zlany potem i roztrzęsiony. Obudził się, czując w gardle palący smród płonącej benzyny.

Już czas, pomyślał.

Wstał, ubrał się i zaczął pakować w powrotną podróż do Hawkins Hollow.

Hawkins Hollow, Maryland

Maj 2008 roku

Sen obudził go o świcie i Gage się wkurzył. Wiedział z doświadczenia, że mając przed oczami widok płonącej krwi, już nie zaśnie. Im bliżej lipca, im bliżej siódemki, tym bardziej realne i potworne miewał sny. Wola! już nie dosypiać i działać, niż zmagać się z koszmarami.

Albo wizjami.

Tamtego lipca owego ranka, dawno temu Gage wyszedł z lasu z ciałem, na którym rany same się goiły, i z darem widzenia przyszłości. Nie sądził, że może w pełni polegać na tych wizjach. Różne wybory, różne działania, odmienne skutki.

Siedem lat temu wyłączył dystrybutory na stacji Qwik Mart i w ramach dodatkowych środków ostrożności zamknął trenera Mosera w piwnicy. Nigdy się nie dowiedział, czy w ten sposób ocalił życie swoich przyjaciół, czy tamten sen był tylko snem.

Ale nie chciał ryzykować.

I nadal nie zamierzał podejmować ryzyka, pomyślał wkładając bokserki, na wypadek gdyby się okazało, że nie jest w domu sam. Wrócił, tak jak każdego siódmego roku. Tym razem przyszło mu grać pospołu z trzema kobietami, które zmieniły trio jego, Foxa i Cala w drużynę sześciorga.

Narzeczona Cala, blond seksbomba Quinn Black, pisarka zainteresowana zjawiskami paranormalnymi, często spędzała noc w domu swojego chłopaka, dlatego Gage wolał nie schodzić nago do kuchni po kawę. Jednak dziś rano atrakcyjny dom Cala w lesie wydawał się pusty, bez ludzi, duchów i wielkiego, leniwego psa Cala, Kluska. I bardzo dobrze, Gage wolał samotność, przynajmniej dopóki nie wypił porannej kawy.

Domyślał się, że Cal spędził noc w domu, który trzy przyjaciółki wynajmowały w mieście. Fox wykonał skok na główkę w miłosne życie z seksowną brunetką Laylą Darnell, więc pewnie też gruchali w sypialni Layli lub w mieszkaniu Foxa nad kancelarią. Tak czy inaczej byli niedaleko, a z talentem Foxa do czytania w cudzych myślach mogli porozumiewać się bez telefonu.

Gage nastawił kawę i wyszedł na taras.

To w stylu Cala, pomyślał, zbudować dom na skraju lasu, w którym ich życie wywróciło się do góry nogami. Ale taki był Cal: podejmował określoną decyzję i nigdy się nie poddawał. Zresztą Gage musiał przyznać, że miejsce było idealne, jeśli na kogoś działał czar natury. Zielone lasy, z ostatnimi wiosennymi dzikimi dereniami i górskim wawrzynem lśniącym w promieniach słońca, wydawały się oazą spokoju - jeżeli nie wiedziałeś, co się czai wśród drzew. Tarasowate zbocze przed domem mieniło się kolorami krzewów i drzew ozdobnych, a u jego stóp szumiał kręty strumień.

To okolica pasowała do Cala jak ulał, tak jak i dama jego serca. Gage doszedł do wniosku, że jego samego ta wiejska cisza doprowadziłaby do szału w ciągu miesiąca.

Wrócił do kuchni po kawę; wypił mocną i czarną. Drugi kubek zabrał ze sobą na górę. Zanim wziął prysznic i ubrał się, zaczął go dręczyć niepokój. Spróbował uciszyć go kilkoma pasjansami, ale dom był zbyt... stabilny. Złapał kluczyki i wyszedł. Poszuka kumpli i jeśli nic się nie dzieje, to może wyskoczy do Atlantic City na cały dzień, znajdzie sobie jakieś zajęcie.

To była spokojna przejażdżka, ale w końcu Hollow było spokojnym miasteczkiem, kropką na mapie pośród pofalowanego krajobrazu Marylandu, którego mieszkańcy ożywali jedynie podczas corocznej parady w Dniu Pamięci, pokazu fajerwerków w parku na czwartego lipca i okazjonalnych rekonstrukcji bitew z wojny secesyjnej. Oraz, oczywiście, podczas szaleństwa, które ogarniało miasto co siedem lat.

Nad drogą sklepiały się luki drzew, obok płynął strumyk. Nagle oczom Gage’a ukazał się widok na falujące, pełne skalnych jaskiń wzgórza, odlegle góry i niebo w kolorze delikatnego, wiosennego błękitu. To nie było jego miejsce, ani ten sielski krajobraz, ani ukryte pośród niego miasteczko. Istniały spore szanse, że tu umrze, ale nawet wtedy nie będzie jego. Mimo to Gage postawiłby na niepewną kartę, że on, jego przyjaciele i trzy kobiety nie tylko przeżyją, ale i pokonają demona, który nękał Hollow. Ze tym razem go unicestwią.

Minął stację Qwik Mart, na której wygrał dzięki przeczuciu lub szczęściu, a potem pierwszy ze schludnych domów i sklepów stojących wzdłuż Main. Zauważył furgonetkę Foxa przed budynkiem, gdzie przyjaciel miał mieszkanie i kancelarię. Kawiarnia i Spiżarnia Ma były otwarte, właśnie serwowano licznym klientom śniadanie. Kobieta w zaawansowanej ciąży wyszła z piekarni, niosąc dużą białą torbę i ciągnąc za sobą dziecko. Brzdąc gadał jak najęty, kiedy jego mama kolebała się wzdłuż ulicy.

Dalej stał pusty sklep z upominkami, który wynajęła [nieczytelne] z myślą o założeniu modnego butiku. Na samą myśl o tym Gage potrząsnął głową, skręcając na główny plac. Nadzieja żyła, pomyślał, a miłość dawała jej niezłego kopa.

Zerknął na kręgielnię, niemal lokalną instytucję i spadek Cala. I natychmiast odwrócił wzrok. Dawno, dawno temu mieszkał nad kręgielnią z ojcem, w smrodzie starego piwa i papierosów, mając nieustannie poczucie zagrożenia pięściami lub pasem.

Bill Turner wciąż tam mieszkał, nadal pracował w kręgielni i podobno od pięciu lat był trzeźwy. Gage miał to głęboko w dupie, tak długo, jak staruszek trzymał się od niego z daleka. Myśli o ojcu paliły go w żołądku, więc je odpędził, odsunął na bok.

Zaparkował przy krawężniku za karmannem ghia - własnością niejakiej Cybil Kinsky, szóstej z drużyny. Zmysłowa Cyganka miała ten sam dar przewidywania, co on - tak, jak Quinn dzieliła z Calem zdolność patrzenia w przeszłość, a Layla z Foxem umiejętność czytania tego, co ukryte w teraźniejszości. Gage przypuszczał, że owa wspólnota czyniła z nich pewnego rodzaju partnerów i to przypuszczenie kazało mu się mieć na baczności.

Była niezła, musiał to przyznać, rozmyślał ruszając w stronę domu. Mądra, bystra i ostra jak brzytwa. W innym czasie i w innym miejscu mógłby się zabawić, rozgrywając z nią kilka partyjek, żeby zobaczyć, kto zwycięży. Ale myśl, że jakaś zewnętrzna siła, prastare moce i magiczny spisek mogły odegrać rolę w ich spotkaniu, sprawiła, że Gage bardzo wcześnie powiedział „pas”.

Cal i Fox ze swoimi kobietami to zupełnie inna sprawa. Gage po prostu nie był stworzony do długotrwałych związków, a instynkt podpowiadał mu, że nawet krótkotrwały romans z kobietą taką jak Cybil byłby zbyt skomplikowany jak na jego gust i styl.

Nie zapukał. Używali wynajętego domu i domu Cala jako pewnego rodzaju baz, więc nie widział potrzeby.

W środku grała muzyka - coś z New Age, same flety i gongi. Gage odwrócił się, szukając źródła dźwięku i zobaczył Cybil. Miała na sobie luźne, czarne spodnie i koszulkę, która odsłaniała gładki, twardy brzuch i szczupłe, umięśnione ramiona. Jej nieposkromione czarne loki spływały kaskadą spod elastycznej opaski.

Paznokcie u stóp pomalowała jaskraworóżowym lakierem.

Gage patrzył, jak Cybil oparła głowę o podłogę i uniosła całe ciało w górę. Rozsunęła lekko nogi, trzymając je prosto nad podłogą, po czym skręciła tors, jakby był jakimś zawiasem. Płynnie opuściła jedną nogę, aż postawiła stopę płasko na podłodze, tworząc z tułowia coś w rodzaju erotycznego mostu. Zupełnie bez wysiłku zmieniła pozycję, podwijając jedną nogę pod biodro, podczas gdy drugą uniosła za siebie. Sięgnęła do tyłu i przyciągnęła stopę do głowy.

Gage uznał, że nie ślini się tylko dzięki ogromnej sile woli.

Cybil zginała się i płynęła, układając swoje ciało w - wydawałoby się - niemożliwe pozycje. Gage nie miał aż tak ogromnej siły woli, żeby nie wyobrażać sobie, że każda tak giętka kobieta musiała być zadziwiająca w łóżku.

Wygięła się w luk ze stopą za głową, a błysk w tych głębokich, ciemnych oczach powiedział mu, że Cybil zdała sobie sprawę z jego obecności.

- Nie przeszkadzaj sobie.
- Nie będę. Już prawie skończyłam. Odejdź.

Z żalem, że nie może zobaczyć finału sesji, Gage poszedł do kuchni i nalał sobie kubek kawy. Opierając się o blat, zauważył, że poranna gazeta leżała nietknięta na małym stole, psia miska, którą Cal zostawił tu dla Kluska, była pusta, a miska z wodą obok wypełniona tylko do połowy. Może i pies już zjadł swoje śniadanie, ale jeśli jadł je ktokolwiek inny, to pozmywał po sobie naczynia. Ponieważ wiadomości nie interesowały go w tej chwili, usiadł i rozłożył pasjansa. Był w trakcie czwartego rozdania, kiedy weszła Cybil.

- Ależ z ciebie dziś poranny wesoły ptaszek.

Gage położył czerwoną ósemkę na czarnej dziewiątce.

- Cal jeszcze śpi?

- Wszyscy już ruszyli do akcji. Quinn wyciągnęła go do siłowni. - Nalała sobie kawy i sięgnęła do pojemnika na chleb. - Bajgla?

- Pewnie.

Przekroiła jeden zgrabnie na pół i włożyła do tostera.

- Zły sen? - Gdy Gage na nią spojrzał, przekrzywiła głowę. - Mnie obudził koszmar o pierwszym brzasku. Tak samo Cala i Quinn. Nie rozmawiałam z Foxem i Laylą, są u niego, ale myślę, że oni mieli taką samą pobudkę. Lekarstwo Quinn to ciężary i maszyny, moje - joga, twoje... - Wskazała na karty.

- Każdy coś ma.

- Skopaliśmy jaja Wielkiemu Złemu Sukinsynowi kilka dni temu. Musimy się spodziewać rewanżu.

- Przy okazji niemal spłonęliśmy - przypomniał jej Gage.

- „Niemal” mi wystarczy. Złożyliśmy z powrotem w całość trzy fragmenty heliotropu, przy użyciu magii. Odprawiliśmy rytuał krwi. - Popatrzyła na gojącą się ranę biegnącą przez środek dłoni. - I przeżyliśmy. Mamy broń.

- Której nie potrafimy użyć.

- A on umie? - Cybil wyjęła talerze i topiony ser do bajgli. - Czy nasz demon wie o niej więcej niż my? Giles Dent nadał kamieniowi moc ponad trzysta lat temu i, jak sądzimy, użył go, żeby uwięzić demona w postaci Lazarusa Twisse’a w trwającej przez wieki śpiączce.

Mówiąc, kroiła jabłko w zgrabne plasterki. - Twisse nie znał albo nie doceniał mocy kamienia ani wtedy, ani, najwidoczniej, setki lat później, kiedy go uwolniliście swoim chłopięcym rytuałem i kamień rozpadł się na trzy równe części. Jeśli będziemy się trzymać tej logiki, mu-simy uznać, że teraz też nie ma o tym pojęcia, co daje nam przewagę. Możemy jeszcze nie wiedzieć, jak działa kamień, ale przynajmniej w ogóle wiemy, że posiada moc. - Odwróciła się i podała Gage’owi talerz z połową bajgla. - Złożyliśmy z powrotem trzy kawałki heliotropu w całość. Nie tylko Zły Wielki Sukinsyn włada mocą.

Lekko zafascynowany Gage obserwował, jak Cybil kroi swoją połówkę bajgla jeszcze na pół i rozsmarowuje na obu ćwiartkach coś, co mógłby określić jedynie jako cień sera. Obficie posmarował swój kawałek, a ona ugryzła kęs, który według jego oceny mógł składać się z jakichś sześciu okruszków.

- Może powinnaś po prostu patrzeć na zdjęcie jedzenia zamiast zawracać sobie głowę jego przygotowywaniem. - Kiedy tylko się uśmiechnęła i wzięła do ust kolejny miniaturowy kęs, powiedział: - Widziałem, jak Twisse zabijał moich przyjaciół. Widziałem to niezliczoną ilość razy na niezliczoną ilość sposobów.

Cybil popatrzyła mu w oczy ze zrozumieniem.

- To minus naszych przeczuć, oglądanie wszystkich możliwych scenariuszy w brutalnym technikolorze. Bałam się, kiedy szliśmy na polanę odprawić rytuał. Nie śmierci, chociaż nie chcę umierać. Tak naprawdę jestem stanowczo temu przeciwna. Bałam się tego, że przeżyję i będę patrzeć, jak umierają najbliżsi mi ludzie, a co gorsza, że stanę się za to w jakiś sposób odpowiedzialna.

- Ale poszłaś.
- Wszyscy poszliśmy. - Wzięła plasterek jabłka i skubnęła. - I nie umarliśmy. Nie wszystkie nasze sny czy wizje są... wyryte w kamieniu. Ty wracasz na każdą siódemkę.
- Złożyliśmy przysięgę.
- Tak, jak mieliście dziesięć lat. Nie kwestionuję znaczenia dziecięcej przysięgi - ciągnęła - ale wracałbyś i bez niej. Wracasz dla nich, dla Cala i Foxa. Ja przyjechałam tu dla Quinn, więc rozumiem potęgę przyjaźni. Nie jesteśmy tacy jak oni, ty i ja.

-Nie?

- Nie. - Cybil wzięła kubek i upiła mały łyk kawy. - To miasto i jego mieszkańcy nie są nasi. Dla Cala i Foxa, a teraz także dla Quinn i Layli, tu jest dom. Ludzie potrafią posunąć się bardzo daleko, żeby chronić swój dom. Dla mnie Hawkins Hollow to tylko miejsce, w którym przypadkiem się znalazłam. Quinn jest moim domem, a teraz także Layla, więc przez związek z nimi także Cal i Fox. No i chyba ty także. Nie zostawię swojego domu, dopóki nie będę pewna, że jest bezpieczny. Inaczej, chociaż uznaję całą tę sprawę za intrygującą i fascynującą, nie przelałabym za nią krwi.

Promienie słońca wpadały przez kuchenne okno, otaczając włosy Cybil aureolą i odbijając się od małych, srebrnych kółek w jej uszach.

- A ja myślę, że jednak tak.

- Naprawdę?

- Tak, bo to wszystko strasznie cię wkurza. Chcesz skopać mu tyłek i między innymi dlatego tu jesteś i chcesz zostać do końca.

Ugryzła kolejny mikroskopijny kęs bajgla i uśmiechnęła się.

- Masz mnie. Oto my, Turner, dwa niespokojne duchy, które utknęły tu przez miłość i ogólne wkurzenie. No dobrze, idę pod prysznic - powiedziała. - Czy mógłbyś zostać, przynajmniej zanim nie wrócą Quinn i Cal? Od przygody Layli z wężami pod prysznicem czuję się nieswojo, kiedy się kąpię, jak nikogo nie ma w domu.

- Nie ma sprawy. Zamierzasz to dokończyć?

Cybil popchnęła w jego stronę talerz z nietkniętą ćwiartką bajgla. Kiedy wstała, żeby umyć kubek po kawie, Gage popatrzył na czarno-niebieski siniak na jej ramieniu. To mu przypomniało lanie, jakie oberwali podczas pełni przy Kamieniu Pogan i że rany Cybil - odwrotnie niż Cala, Foxa i jego samego - nie goiły się w kilka sekund.

- Masz brzydki siniak na ramieniu.

Wzruszyła ramionami.

- Powinieneś zobaczyć mój tyłek.

- Z wielką chęcią.

Cybil ze śmiechem spojrzała przez ramię.

- Mówiłam retorycznie. Miałam nianię, która uważała, że dobry klaps kształtuje charakter. Myślę o niej za każdym razem, kiedy siadam.

- Miałaś nianię?

- Tak. Ale pomijając klapsy, lubię myśleć, że sama wykształtowałam swój charakter. Cal i Quinn powinni zaraz wrócić. Może zrobisz drugi dzbanek kawy?

Gdy wychodziła, Gage uważnie obejrzał jej wspomniany wcześniej tyłek. Pierwsza klasa, uznał. Cybil była interesującą i jego zdaniem, skomplikowaną mieszaniną cech w bardzo atrakcyjnym opakowaniu. Miał słabość do atrakcyjnych opakowań, ale wołał prostszą zawartość, jeśli chodzi o partnerki do gier i zabaw. Jednak jako towarzyszka podczas walki na życie i śmierć Cybil Kinsky była dokładnie tym, co spełniało zalecenia lekarza.

Na wycieczkę do Kamienia Pogan zabrała ze sobą broń. Małą dwudziestkę dwójkę z perłową kolbą i użyła jej z zimnym spokojem zawodowego Strzelca. To ona znalazła opis rytuału krwi i przeprowadziła dochodzenie genealogiczne, które udowodniło, że Cybil, Quinn i Layla pochodzą od demona znanego jako Lazarus Twisse i Hester Deale, dziewczyny, którą zgwałcił ponad trzysta lat temu.

I ta kobieta potrafiła gotować. Zrzędziła przy garnkach, myślał Gage wstając, żeby zrobić drugi dzbanek kawy, ale potrafiła radzić sobie w kuchni. Szanował Cybil za to, że zwykle mówiła to, co myślała, a w kryzysowych sytuacjach zachowywała zimną krew. To nie była słaba kobietka, którą trzeba chronić.

Pachniała jak tajemnica i smakowała jak ciepły miód.

Pocałował ją tamtej nocy na polanie. Oczywiście wtedy sądził, że wszyscy zaraz umrą w wielkim wybuchu i pomyślał, a co mi tam, do diabła. Ale i tak pamiętał, jak smakowały jej usta.

Chyba rozmyślanie na ten temat nie było zbyt mądre - tak jak zastanawianie się nad faktem, że ona właśnie teraz jest na górze, naga i mokra. Ale facet musiał mieć jakieś rozrywki podczas przerwy w walce z prastarym ziem. I, co dziwne, Gage nie miał już nastroju na wycieczkę do Atlantic City.

Usłyszał odgłos otwieranych drzwi frontowych i krótki wybuch seksownego śmiechu Quinn. Zdaniem Gage’a Cal trafił z nią w dziesiątkę, choćby przez sam ten śmiech. Jeśli dodać do tego ponętne ciało, wielkie, niebieskie oczy, rozum, poczucie humoru i odwagę, to jego przyjaciel miał oczko i pokera z ręki na raz.

Gage dolał sobie kawy i słysząc kroki Cala, wyjął drugi kubek.

Cal wziął kubek z wyciągniętej ręki Gage’a, powiedział „cześć” i otworzył lodówkę w poszukiwaniu mleka.

Gage zauważył, że przyjaciel wyglądał cholernie rześko jak na faceta, który był na nogach od świtu. Wysiłek fizyczny może i uwalniał endorfiny, ale jeśli miałby się zakładać - a uwielbiał zakłady-postawiłby duże pieniądze, że to dzięki kobiecie jego przyjaciel ma tak sprężysty krok.

Szare oczy Cala były jasne, twarz i ciało zrelaksowane. Ciemnoblond włosy miał wilgotne i pachniał mydłem, musiał wziąć prysznic w siłowni. Dolał sobie mleka do kawy i wyjął z szafki pudełko płatków.

- Chcesz?

- Nie.

Cal z mruknięciem nasypał płatków do miski i polał mlekiem.

- Zespołowy sen?

- Na to wygląda.

- Gadałem z Foxem. - Cal, jedząc płatki, oparł się o blat. - On i Layla też mieli sen. A ty?

- Miasto krwawiło - zaczął Gage. - Domy, ulice i każdy, kto miał pecha i był na zewnątrz. Krew bulgotała na chodnikach, spływała z budynków. I paliła wszystko, po czym płynęła.

- Tak, to samo. O ile mi wiadomo, to pierwszy raz, kiedy cała nasza szóstka miała wspólny koszmar. To musi coś znaczyć.

- Dzięki naszej szóstce heliotrop jest znowu cały. Cybil pokłada duże nadzieje w tym kamieniu jako źródle mocy.

- A ty?

- Chyba muszę się z nią zgodzić, o ile moje zdanie ma jakieś znaczenie. Wiem za to na pewno, że mamy niecałe dwa miesiące na rozgryzienie tajemnicy kamienia. Albo i mniej.

Cal skinął głową.

- On nadchodzi szybciej i jest silniejszy. Ale zraniliśmy go, Gage, już dwa razy wyrządziliśmy mu sporą krzywdę.

- Lepiej, żeby trzecie koty były za płoty.

Gage nie został długo. Jeśli zachowają dotychczasową rutynę, kobiety spędzą lwią część dnia na poszukiwaniach odpowiedzi w książkach i internecie. Będą przeglądały swoje katalogi, wykresy i mapy, próbując spojrzeć na wszystko pod nowym kątem. I będą gadały, gadały i gadały. Cal pójdzie do kręgielni, a Fox otworzy kancelarię. A on, Gage, był hazardzistą, a nie mógł grać.

Miał cały dzień dla siebie.

Mógłby wrócić do Cala, załatwić kilka telefonów, napisać parę mejli. Miał własny zakres badań. Od lat interesował się demonologią i legendami, zgłębiał je w przeróżnych zakątkach świata. Kiedy zestawili jego dane z tym, co znalazły Cybil, Quinn i Layla, okazało się, że wszystko do siebie pasuje.

Bogowie i demony walczyli ze sobą na długo przed powstaniem człowieka. Stopniowo się wybijali, więc kiedy na scenę wpełzł ludzki ród, szybko zaczął przewyższać ich liczebnie. Nastał „czas człowieka”, jak to określił Giles Dent według pamiętnika jego kochanki, Ann Hawkins. Wtedy pozostali tylko jeden demon i jeden strażnik - Gage tego nie kupował, ale w sumie on sam był zainteresowany tylko jednym demonem. Śmiertelnie ranny strażnik przekazał swą moc i misję młodemu chłopcu, którego spadkobiercy przekazywali ją sobie przez wieki aż do czasów Gilesa Denta.

Gage myślał nad tym, prowadząc samochód. Akceptował istnienie Denta, godził się na to, że on i jego przyjaciele byli spadkobiercami jego i Ann Hawkins. Wierzył, tak jak pozostali, że Dent znalazł sposób, żeby - naginając lekko zasady i składając ofiarę z ludzi - uwięzić demona i samego siebie aż do chwili, gdy wieki później trzech chłopców uwolniło złe moce.

Gage mógł nawet zaakceptować, że takie było ich przeznaczenie. Nie musiało mu się to podobać, ale zdołałby to przełknąć. Ich przeznaczeniem było stanąć z demonem twarzą w twarz, walczyć z nim i go zniszczyć albo umrzeć. Ostatnio kilka razy składał im wizytę duch Ann Hawkins, sugerując enigmatycznymi uwagami, że podczas tej siódemki będzie wóz albo przewóz.

Wszystko albo nic. Życie lub śmierć.

Ponieważ większość z jego wizji przedstawiała śmierć, na przeróżne nieprzyjemne sposoby, Gage nie obstawiał, że to ich drużyna wykona taniec zwycięstwa.

Doszedł do wniosku, że pojechał na cmentarz, ponieważ myślał o śmierci. Wysiadł z samochodu i wcisnął ręce w kieszenie. Przyjście tu było głupotą. I nie miało sensu, mimo to ruszył przez trawnik otaczający kamienie i pomniki.

Powinien był przynieść kwiaty, pomyślał, po czym natychmiast potrząsnął głową. Kwiaty także nie miały sensu. Jaki z nich pożytek dla zmarłych?

Jego matka i dziecko, które usiłowała wydać na świat, nie żyją już od bardzo dawna.

Maj zazielenił trawę i drzewa poruszane lekkim wietrzykiem. Ziemia falowała delikatnymi wzniesieniami i wgłębieniami; wyrastały z nich surowe szare płyty i wierne białe pomniki rzucające długie cienie. Matka i dziecko, które z nią umarło, miały białą płytę. Pomimo że minęło wiele, wiele lat, odkąd był tu ostatnio, Gage pamiętał, jak ją znaleźć.

Pojedynczy kamień był bardzo prosty, mały, zaokrąglony, z wyrytymi jedynie nazwiskami i datami.

CATHERINE MARY TURNER1954-1982

ROSE ELIZABETH TURNER

1982

Gage ledwo ją pamiętał. Czas zatarł obrazy, dźwięki, poczucie jej obecności. Miał tylko bardzo mgliste wspomnienie, jak matka kładzie jego dłoń na swoim wielkim brzuchu, żeby poczuł kopiące dziecko. Nosił jej zdjęcie, więc wiedział, że przypomina matkę kolorem włosów, kształtem oczu i ust. Nigdy nie widział siostry i nikt mu nie powiedział, jak wyglądała. Ale pamiętał, że był szczęśliwy, bawił się małymi ciężarówkami w plamie słońca wpadającego przez okno. I, tak, nawet biegł do drzwi, kiedy ojciec wracał z pracy, i krzyczał z radości, gdy ojcowskie ręce unosiły go wysoko w górę.

Był czas, bardzo krótki, kiedy ręce ojca go podnosiły, zamiast bić. Czas plamy słońca. Potem ona umarła i dziecko razem z nią, a wszystko stało się ciemne i zimne.

Czy matka kiedykolwiek na niego nakrzyczała, ukarała go, nie miała do niego cierpliwości? Na pewno czasami. Jednak Gage tego nie pamiętał albo nie chciał pamiętać. Może ją idealizował, ale komu to szkodziło? Skoro chłopiec tak krótko miał matkę, mężczyzna miał prawo uważać ją za idealną.

- Nie przyniosłem kwiatów - wyszeptał. - A powinienem był.

- Ale przyszedłeś.

Odwrócił się błyskawicznie i popatrzył w oczy o tym samym kolorze, tym samym kształcie co jego własne. Matka uśmiechnęła się do niego i Gage poczuł ucisk w sercu.

Ona jest taka młoda - to była jego pierwsza myśl. Młodsza niż on teraz, zdał sobie sprawę, kiedy tak stali, patrząc na siebie nad jej grobem. Odznaczała się spokojną, klasyczną urodą, pełną prostoty, dzięki której pozostałaby piękna aż do starości. Ale nie dożyła nawet trzydziestki.

I jeszcze teraz, jako dorosły mężczyzna, poczuł ból na myśl o tej stracie.

- Dlaczego tu jesteś? - zapytał, a na jej ustach znowu rozkwitł uśmiech.

- Nie chcesz, żebym tu była?

- Nigdy wcześniej nie przychodziłaś.

- Może nigdy wcześniej nie patrzyłeś. - Potrząsnęła ciemnymi włosami i odetchnęła głęboko. - Taki piękny dzień, cały skąpany w majowym słońcu. A ty wyglądasz na tak zagubionego, wściekłego. Smutnego. Nie wierzysz, że istnieje lepsze miejsce, Gage? Że śmierć jest początkiem nowego życia?

- Dla mnie była końcem. - Wreszcie to powiedział, wyartykułował na głos. - Z tobą umarło to, co najlepsze.

- Biedny mały chłopiec. Nienawidzisz mnie za to, że cię zostawiłam?

- Nie zostawiłaś mnie. Umarłaś.

- Wychodzi na to samo. - W jej oczach malował się smutek, a może litość. - Nie było mnie przy tobie i zrobiłam coś gorszego niż zostawienie cię samego. Zostawiłam cię z nim. Pozwoliłam, żeby zasiał we mnie ziarno śmierci. Zostałeś sam, bezbronny, z człowiekiem, który bił cię i przeklinał.

- Dlaczego za niego wyszłaś?

- Kobiety są słabe, w twoim wieku musisz już to wiedzieć. Gdybym nie była słaba, zostawiłabym go, zabrała ciebie i opuściła jego i to miejsce. - Obróciła się lekko, żeby popatrzeć na Hollow. W jej oczach było coś jeszcze - teraz Gage dostrzegł ten błysk - coś ostrzejszego niż litość. - Powinnam była chronić i ciebie, i siebie. Mogliśmy żyć razem daleko stąd. Ale mogę chronić cię teraz.

Gage obserwował jej ruchy, sposób, w jaki opadały jej włosy, jak trawa falowała wokół jej stóp.

- W jaki sposób umarli mogą chronić żywych?

- Widzimy więcej. Więcej wiemy. - Odwróciła się do niego i wyciągnęła ręce. - Pytałeś, po co tu jestem. Właśnie po to. Żeby cię chronić, czego nie robiłam za życia. Żeby cię ocalić. By ci powiedzieć, żebyś odszedł, wyjechał stąd. Zostaw to miejsce. Tu nie ma nic oprócz śmierci i nieszczęścia, bólu i straty. Odejdź stąd i żyj. Zostań, a umrzesz, będziesz gnić w ziemi tak samo jak ja.

- No widzisz, aż do tej chwili szło ci całkiem nieźle. - Gage czuł lodowatą, ognistą wściekłość, ale głos miał opanowany. - Może i bym to kupił, gdybyś dalej ciągnął tę rolę mamusi syneczka. Ale za bardzo się pośpieszyłeś.

- Chcę tylko, żebyś był bezpieczny.

- Chcesz, żebym umarł albo przynajmniej stąd wyjechał. Nigdzie się nie wybieram, a ty nie jesteś moją matką. Więc wyskakuj z tej kiecki, dupku.

- Mamusia będzie musiała dać ci za to klapsa. - Demon skinął ręką i powietrze eksplodowało. Siła podmuchu

zwaliła Gage’a z nóg. Kiedy próbował się podnieść, demon zaczął zmieniać postać.

Z jego oczu, które stały się czerwone, zaczęły płynąć krwawe łzy, wył ze śmiechu.

- Niegrzeczny chłopiec! Ukarzę cię najsurowiej ze wszystkich złych chłopców! Obedrę cię ze skóry, wy-piję twoją krew, obgryzę kości.

- Tak, tak, jasne. - Gage nonszalancko wsunął kciuki w przednie kieszenie.

Twarz jego matki przemieniła się w coś potwornego, nieludzkiego. Ciało zgięło się, z tyłu wyskoczył garb, dłonie i stopy zamieniły się w pazury, a potem w kopyta. Nagle wszystko skręciło się w falującą bezkształtną masę, która zatruła powietrze odorem śmierci.

Wiatr dmuchnął smrodem prosto w twarz Gage’a, ale on zaparł się mocno obiema nogami i stał dalej. Nie miał żadnej broni i po krótkiej kalkulacji postanowił zaryzykować. Zwinął dłoń w pięść i rąbnął w cuchnącą czerń.

Żar był obezwładniający. Gage wyrwał dłoń i uderzył znowu. Ból zaparł mu dech w piersi, więc nabrał więcej powietrza i walnął po raz trzeci. Demon wrzasnął. Z wściekłości, pomyślał Gage. Słyszał tę czystą wściekłość, nawet kiedy przeleciał nad grobem matki i rąbnął ciężko o ziemię.

Teraz demon stał nad nim na szczycie nagrobka, w postaci chłopca, którą często przybierał.

- Będziesz błagał o śmierć-wysyczał. - Będziesz mnie błagał jeszcze długo po tym, jak rozedrę pozostałych na strzępy. Będę się tobą żywił przez lata.

Gage otarł krew z ust i uśmiechnął się mimo napływających mdłości.

- Chcesz się założyć?

Demon w postaci chłopca zanurzył dłonie we własnej piersi i rozerwał ją na pół, po czym zniknął, śmiejąc się jak szaleniec.

- Pieprzony wariat. Ten sukinsyn jest pieprzonym wariatem. - Gage siedział przez chwilę, próbując złapać oddech i oglądając dłoń. Była poharatana, pokryta pęcherzami, z których sączyła się ropa, i płytkimi rankami, które zdaniem Gage’a pochodziły od kłów. Czuł, jak rany się goją, sprawiając mu obezwładniający ból. Przytrzymując ramię drugą ręką, wstał i zachwiał się, kiedy wskutek zawrotów głowy ziemia zakołysała mu się pod stopami.

Musiał znowu usiąść, oprzeć się plecami o grób matki i siostry, dopóki nie przeszły mu mdłości, a świat nie przestał wirować. W pięknym majowym słońcu, w miejscu, gdzie tylko umarli dotrzymywali mu towarzystwa, Gage oddychał miarowo pokonując ból, koncentrował myśli na gojeniu ran. W miarę jak ustępowało pieczenie, odzyskiwał równowagę.

Wstał, obrzucił grób ostatnim spojrzeniem, odwrócił się i odszedł.

*

Gage wstąpił do kwiaciarni i kupił kolorowy wiosenny bukiet, na widok którego pracująca tam Amy zachodziła w głowę, kim może być szczęśliwa wybranka. Gage zostawił ją z tym pytaniem. Trudno byłoby wytłumaczyć - i to nie jej cholerny interes - że jego myśli krążyły wokół kwiatów i matek.

To jeden z problemów - a zdaniem Gage’a znalazłoby się ich mnóstwo - z małymi miejscowościami. Wszyscy chcieli wiedzieć wszystko o innych albo udawali, że chcą. A kiedy nie wiedzieli wystarczająco dużo, zmyślali i przysięgali, że to święta prawda.

Mnóstwo ludzi w Hollow szeptało i plotkowało na jego temat. Biedny dzieciak, zły chłopak, same kłopoty, chwała Bogu, że zniknął. Może to go raniło od czasu do czasu i może ostrze wchodziło głębiej, kiedy był młodszy. Ale miał coś, co mógł chyba nazwać balsamem. Miał Cala i Foxa. Miał rodzinę.

Jego matka odeszła bardzo dawno temu, dzisiaj ostatecznie zdał sobie z tego sprawę, rozmyślał, wyjeżdżając z miasta. Dlatego wykona gest, który powinien był zrobić już dawno.

Oczywiście może jej nie być w domu. Frannie Hawkins nie pracowała poza domem - w dokładnym tego słowa znaczeniu. Jej pracą był dom i przeróżne komitety, którym przewodziła lub do których należała. Jeśli w Hollow działał jakiś komitet, stowarzyszenie albo organizacja, było prawie pewne, że matka Cala maczała w tym palce.

Zaparkował za czystym samochodem, który rozpoznał jako jej własność, na podjeździe schludnego domu, gdzie mieszkała rodzina Hawkinsów, odkąd tylko Gage sięgał pamięcią. Energiczna kobieta, która prowadziła ten dom, klęczała na kwadracie jaskraworóżowej pianki i sadziła - chyba petunie - na skraju już i tak imponującego klombu.

Lśniące blond włosy przykryła słomkowym kapeluszem z szerokim rondem, na rękach miała grube, brązowe rękawice. Gage uznał, że uważała granatowe spodnie i różową koszulkę za strój roboczy. Słysząc samochód, odwróciła głowę, a na widok Gage’a uśmiech rozświetlił jej ładną twarz.

To zawsze mu się wydawało małym cudem. To, że się uśmiechała szczerze na jego widok. Wstała, zdejmując rękawice.

- Jaka miła niespodzianka. I spójrz tylko na te kwiaty! Są prawie tak wspaniałe jak ty.
- Przywiozłem drewno do lasu.

Frannie dotknęła jego policzka, po czym wzięła bukiet.

- Nigdy nie mam dosyć kwiatów. Chodźmy do domu, wstawię je do wody.
- Przeszkodziłem ci.
- Praca w ogrodzie nie ma końca. Nie mogę przestać się z tym bawić.

Gage wiedział, że w domu było tak samo. Frannie zmieniała obicia mebli, szyła, malowała, robiła małe artystyczne ozdoby. A jej dom był zawsze ciepły, gościnny, bez śladu sztywności czy zadęcia.

Zaprowadziła go przez kuchnię do pralni, gdzie, będąc Frannie Hawkins, miała specjalny zlew do układania kwiatów.

- Wstawię je tylko do wody i zrobię nam coś zimnego do picia.
- Nie chcę zabierać ci czasu.
- Gage. - Machnęła ręką, żeby uciszyć jego protesty, po czym wyjęła wazon i napełniła go wodą. - Usiądź sobie z tyłu na patio, jest zbyt ładnie, żeby siedzieć w domu. Przyniosę nam mrożonej herbaty.

Zrobił, jak powiedziała, głównie dlatego że musiał pomyśleć, co dokładnie chciał jej powiedzieć i w jaki sposób to zrobić. Ogrodem z tylu domu też już się zajęła. Wszystkie kolory, kształty i faktury wydawały się magicznie idealne i zupełnie naturalne. Gage wiedział, że Frannie co roku szkicowała plany rabat i gazonów.

Odwrotnie niż matka Foxa, Frannie Hawkins nigdy nie pozwalała nikomu pielić. Nie ufała nikomu, że zamiast zielska nie wyrwie petunii czy innych kwiatów. Ale Gage przez lata przerzucił u niej dobrą stertę ściółki i kamieni. Chyba dzięki temu jej ogród jak z okładki magazynu należał trochę do niego, w bardzo ograniczonym sensie.

Frannie wyszła na patio, niosąc pękaty zielony dzbanek mrożonej herbaty z kilkoma listkami mięty, szklanki do kompletu i talerz ciasteczek. Usiedli przy zacienionym stole z widokiem na przyciętą trawę i powódź kwiatów.

- Zawsze będę pamiętał ten ogród - powiedział

Gage. - Farma rodziców Foxa była jak świat przygód, a to jak...

Frannie roześmiała się.

- Co? Obsesja mamy Cala?

- Nie. Coś pomiędzy krainą czarów a sanktuarium.

Jej uśmiech nabrał ciepła.

- Jak ślicznie to nazwałaś.

Nagle Gage zdał sobie sprawę, że wie, co chce powiedzieć.

- Twoje drzwi zawsze były dla mnie otwarte. Rozmyślałem dziś o różnych sprawach. Ty i matka Foxa zawsze witałyście mnie z otwartymi ramionami. Nigdy, przenigdy, nie zamknęłyście mi drzwi przed nosem.

- A dlaczego, u Boga Ojca, miałabym to zrobić? Gage popatrzył prosto w jej ładne, niebieskie oczy.

- Mój ojciec był pijakiem, a ja wiecznie sprawiałem problemy.

- Gage!

- Jeśli Cal i Fox mieli kłopoty, to prawdopodobnie ja ich w nie wpakowałem.

- Myślę, że oni sami też nieźle sobie radzili.

- Ty i Jim zadbaliście, żebym miał dach nad głową, daliście mi jasno do zrozumienia, że to może być wasz dach, że przyjmiecie mnie zawsze, gdy będę tego potrzebował. Trzymaliście mojego ojca na posadzie w kręgielni nawet wtedy, kiedy powinniście byli go wyrzucić, i robiliście to dla mnie. I nigdy nie daliście mi odczuć, że to jałmużna. Wy i rodzice Foxa dbaliście, żebym miał czyste ubranie, buty i pracę, bym mógł zarobić na drobne wydatki. I nigdy nie daliście mi odczuć, że robicie to z litości nad tym biednym dzieciakiem Turnera.

- Nigdy nie myślałam o tobie, a Jo Barry też na pewno nie, jako o „biednym dzieciaku Turnera”. Byłeś i jesteś synem mojej przyjaciółki. Twoja matka była moją przyjaciółką, Gage.

- Wiem. Ale i tak mogliście zabronić Calowi przyjaźnienia się ze mną. Wielu ludzi tak by postąpiło. To był mój pomysł, żeby tamtego wieczoru pójść do lasu.

Frannie posłała mu czysto matczyne spojrzenie.

- I żaden z nich nie miał z tym nic wspólnego?
- Oczywiście, że tak, ale to był mój pomysł i pewnie wiedzieliście o tym dwadzieścia lat temu. I nadal wasze drzwi stały dla mnie otworem.

- Nic z tego, co się wydarzyło, nie jest twoją winą. Niewiele wiem o tym, co teraz robicie, cała wasza szóstka, co odkryliście, co planujecie dalej. Cal trzyma przede mną wszystko w tajemnicy, a ja mu na to pozwalam. Ale wiem wystarczająco dużo, by mieć pewność, że to, co się stało przy Kamieniu Pogan, kiedy byliście dziećmi, nie było twoją winą. I wiem, że gdyby nie wy trzej i to wszystko, co zrobiliście, co zaryzykowaliście, nie siedziałabym tu na swoim patio w ten piękny majowy dzień. Bez was nie byłoby Hawkins Hollow, Gage. Bez ciebie, Cala i Foxa to miasto stałoby się martwe.

Położyła mu dłoń na ręku i uścisnęła.

- Jestem z ciebie taka dumna.

Z nią, zwłaszcza z nią, Gage musiał być absolutnie szczery.

- Nie przyjechałem tu dla miasta.

- Wiem. I z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jestem z ciebie jeszcze bardziej dumna. Jesteś dobrym człowiekiem, Gage. Jesteś - powtórzyła z mocą, widząc protest na jego twarzy. - I nigdy mnie nie przekonasz, że może być inaczej. Jesteś dla mojego syna najlepszym przyjacielem. Najlepszym bratem. Moje drzwi nie tylko stoją przed tobą otworem. To jest twój dom, kiedykolwiek będziesz go potrzebował.

Gage potrzebował chwili, żeby się uspokoić.

- Kocham cię. - Popatrzył jej w oczy. - Chyba przyszedłem właśnie po to, żeby ci to powiedzieć. Nie pamiętam dobrze swojej matki, ale pamiętam ciebie i Jo Barry. Zmieniłyście moje życie.

- Och. No i masz babo placek. - Z jej oczu popłynęły łzy, więc wstała i objęła go mocno.

Żeby dokończyć dzieła, Gage pojechał do sklepu ogrodniczego zaraz za miastem. Doszedł do wniosku, że Joanne Barry wołałaby roślinę niż kwiaty, więc wybrał kwitnącą orchideę. Pojechał na farmę i kiedy nie zastał nikogo w domu, zostawił kwiat na dużej werandzie z liścikiem pod doniczką.

To i rozmowa z Frannie uspokoiły jego nerwy skołatane wizytą na cmentarzu. Pomyślał, żeby wrócić do domu i poszukać trochę na własną rękę, ale upomniał siebie że - czy tego chce czy nie - jest członkiem zespołu. Jego pierwszy wybór padł na Foxa, ale kiedy przejeżdżał obok kancelarii, podjazd był pusty. Zapewne jest w sądzie, uznał Gage, albo na spotkaniu z klientem. Nie było mowy, żeby odwiedził Cala w kręgielni, gdzie wciąż pracował jego stary.

Zawrócił więc i pojechał w stronę domu dziewczyn. Wyglądało na to, że ten dzień miał spędzić w towarzystwie dam.

Przed domem stały samochody Cybil i Quinn. Gage wszedł do domu tak samo jak rano, bez pukania. Myśląc o kawie ruszył do kuchni, kiedy na szczycie schodów pojawiła się Cybil.

- Dwa razy w ciągu jednego dnia - powiedziała. - Tylko mi nie mów, że stałeś się towarzyski.
- Chcę kawy. Jesteście z Quinn w gabinecie?
- Takie z nas dwie pracowite pszczółki uwijające się przy demonach.
- Zaraz dojdę.

Zanim się odwrócił, zobaczył, jak seksownie uniosła brew. Zaopatrzony w kubek kawy poszedł na górę. Quinn siedziała przed komputerem, stukając szybko w klawiaturę. Nie przerwała, nawet kiedy podniosła wzrok i posłała mu promienny uśmiech.

- Cześć, siadaj.

- Nie, dzięki. - Gage podszedł do rozwieszonej na ścianie mapy miasta i przyjrzał się kolorowym szpilkom, z których każda oznaczała incydent związany z działaniem sił zła.

Zauważył, że cmentarz nie był ulubionym miejscem demona i przeniósł wzrok na wykresy i słupki, które zrobiła Layla. W nich także cmentarz nie występował jako ulubione miejsce „nawiedzania” - z braku lepszego określenia. Może był zbyt banalny i ograny jak na standardy Wielkiego Złego Sukinsyna.

Za plecami Gage’a Cybil wpatrywała się w ekran laptopa.

- Znalazłam źródło, według którego heliotrop był pierwotnie częścią wielkiej Alfy - albo Kamienia Życia. To interesujące.

- Czy piszą tam, jak zabić skurwysyna?

Cybil podniosła na chwilę wzrok i przemówiła do pleców Gage’a.

- Nie. Jednak jest tu opisana wojna między ciemnością i światłem, Alfą i Omegą, bogami i demonami, zależy od wersji mitologii. Podczas tych wojen wielki kamień eksplodował i rozpadł się na mnóstwo kawałków nasączonych krwią i mocą bogów. A te fragmenty zostały podarowane strażnikom.

- Poczekaj. - Quinn przestała pisać i odwróciła się twarzą do Cybil. - To pasuje. Jeśli tak było, Dent dostał krwawnik, bo był strażnikiem. A sam z kolei przekazał kamień podzielony na trzy równe części naszym chłopcom.

- Inne źródła podają, że heliotrop jest stosowany w magicznych rytuałach jako kamień, który dodaje siły fizycznej i przyśpiesza gojenie ran.

- Znowu bingo - powiedziała Quinn.

- Znany jest też z tego, że reguluje kobiecy cykl menstruacji.

Gage odwrócił się na te słowa.

- Czy mogłabyś?

- Oczywiście - odpowiedziała Cybil ze spokojem. - Ale, co dla nas ważniejsze, według wszystkich źródeł heliotrop jest kamieniem, który leczy.

- To już wiemy. Cal, Gage i ja odrobiliśmy pracę domową na temat kamienia całe lata temu.

- Wszystko sprowadza się do krwi - ciągnęła Cybil. - To także wiemy. Krwawa ofiara, więzy krwi, krwawnik. I do ognia. Ogień występował w wielu incydentach i był głównym czynnikiem tej nocy, kiedy starli się Dent i Twisse oraz tego wieczoru, gdy ty, Cal i Fox urządziliście sobie piknik pod Kamieniem Pogan. I na pewno wtedy, kiedy nasza szóstka połączyła kamień z powrotem w jedną całość. Pomyśl o tym, co się dzieje, kiedy potrzesz jeden kamień o drugi? Powstaje iskra, a z iskry płomień. Rozpalenie ognia było prawdopodobnie pierwszym magicznym działaniem człowieka. Heliotrop - kamień i krew. Ogień nie tylko pali, ale też oczyszcza. Może to ogień go zabije.

- Co, chcesz stać i pocierać o siebie dwa kamienie w nadziei, że magiczna iskra padnie na Twisse’a?

- Czyż nie jesteś dziś w doskonałym nastroju?

- Gdyby ogień mógł go zabić, już by nie żył. Widziałem, jak jeździ na płomieniach jak na cholernej desce surfingowej.

- To był jego ogień, nie nasz - wytknęła Cybil. - Nasz to ogień wykrzesany z kamienia Alfa, z fragmentu, który bogowie przekazali wam przez Denta. Stopienie go w całość tamtej nocy spowodowało cholerną eksplozję.

- Jak proponujesz rozpalić magiczny ogień jednym kamieniem?

- Pracuję nad tym. A ty? - spytała zaczepnie Cybil. - Masz jakiś lepszy pomysł?

Nie po to tu przyszedł, upomniał samego siebie Gage. Nie przyszedł, żeby debatować o magicznych kamieniach i wyczarowaniu boskiego ognia. Nie był nawet do końca pewien, dlaczego prowokował Cybil. W końcu to ona przeprowadziła całą operację scalenia trzech części kamienia w jedną.

- Nasz lokalny demon złożył mi dzisiaj wizytę.

- Dlaczego od razu nie powiedziałeś? - Quinn natychmiast sięgnęła po dyktafon. - Gdzie, kiedy, jak?

- Na cmentarzu, niedługo po tym, jak stąd wyszedłem.

- Która to mogła być godzina? - Quinn popatrzyła na Cybil. - Około dziesiątej. A zatem między dziesiątą a dziesiątą trzydzieści? - zapytała Gage’a.

- Jakoś tak. Nie patrzyłem na zegarek.

- W jakiej postaci przyszedł?

- Mojej matki.

Quinn popatrzyła na niego ze współczuciem.

- Och, Gage, tak mi przykro.

- Czy robił to już wcześniej? - chciała wiedzieć Cybil. - Pojawiał się pod postacią kogoś, kogo znałeś?

- Nowa sztuczka. Dlatego przez chwilę dałem się nabrać. W każdym razie wyglądał jak ona, tak, jak ją pamiętam. Chociaż właściwie nie pamiętam jej zbyt dobrze. Wyglądał jak ona na zdjęciach, które widziałem.

Jak na zdjęciu, które ojciec trzymał na stoliku przy łóżku.

- Była... był... młoda - ciągnął. - Młodsza niż ja i miała na sobie letnią sukienkę.

Teraz usiadł i popijając chłodną kawę, opowiedział o wszystkim, referując rozmowę niemal słowo po słowie.

- Uderzyłeś go? - zawołała Quinn.

- Wtedy mi się wydawało, że to dobry pomysł.

Cybil wstała bez słowa, podeszła do Gage’a i wzięła go za rękę. Obejrzała grzbiet dłoni, wnętrze, palce.

- Ani śladu. Ciekawa byłam, czy rany kompletnie się zagoją, jeśli zada ci je sam demon.

- Nie powiedziałem, że mnie zranił.

- Oczywiście, że cię zranił. Wbiłeś pięść w brzuch bestii, w dokładnym tego słowa znaczeniu. Jakie to były rany?

- Oparzenia, ślady zębów. Skurczysyn mnie ugryzł. Bije się jak baba.

Cybil przekrzywiła głowę, doceniając poczucie humoru Gage’a.

- Ja jestem babą i nie gryzę... nie w walce. Jak długo się goiły?

- Trochę. Może godzinę.

- Znacznie dłużej niż gdybyś się poparzył zwykłym ogniem. Jakieś efekty uboczne?

Gage już miał wzruszyć ramionami, ale przypomniał sobie, że każdy szczegół ma znaczenie.

- Lekkie mdłości, zawroty głowy. Ale bolało jak wszyscy diabli, więc to zrozumiałe.

Cybil przekrzywiła głowę i popatrzyła na niego z namysłem.

- Co robiłeś potem? Od incydentu minęło kilka godzin.

- Miałem kilka spraw do załatwienia. Teraz podbijamy karty zegarowe?

- Po prostu jestem ciekawa. Zapiszemy to i zaznaczymy na wykresie. Zaparzę herbatę. Masz ochotę, Quinn?

-Napiłabym się piwa korzennego, ale... - Quinn uniosła butelkę wody. - Zostanę przy tym.

Cybil wyszła, a Gage przez chwilę bębnił palcami po udzie, po czym wstał.

- Idę dolać sobie kawy.

- Idź. - Quinn patrzyła na niego z namysłem, dopóki nie wyszedł. Nie tylko kamienie krzesały iskry przy zderzeniu, pomyślała.

Cybil wstawiła wodę, wyjęła imbryk i odmierzyła porcję herbaty. Kiedy Gage wszedł do kuchni, wyjęła jabłko z miski, przekroiła je na zgrabne ćwiartki i podała mu jedną.

- I znowu tu jesteśmy. - Wyjęła talerz, pokroiła drugie jabłko i dodała kilka gałązek winogron. - Kiedy Quinn mówi o piwie korzennym, to oznacza, że potrzebuje przekąski. Jeśli masz ochotę na coś bardziej treściwego, to w lodówce jest coś na kanapki i zimna sałatka z makaronem.

- Nie, dziękuję. - Patrzył, jak Cybil dodaje kilka krakersów i ser w kostkach. - Nie musisz się złościć.

Cybil uniosła brew.

- A dlaczego miałabym się złościć?

- No właśnie.

Wzięła plasterek jabłka i opierając się o blat, ugryzła miniaturowy kęs.

- Źle mnie zrozumiałeś. Zeszłam do kuchni, bo chciałam zrobić sobie herbatę, a nie dlatego, że byłam na ciebie zła. Nie czułam irytacji. Prawdopodobnie nie spodoba ci się to, co czułam, co nadal czuję.

- Co takiego?

- Jest mi przykro, że użył przeciwko tobie twojej żałoby.

- Nie noszę żadnej żałoby.

- Och, zamknij się. - Tym razem ugryzła jabłko ze złością. - To wkurzające. Byłeś na cmentarzu. Szczerze wątpię, że poszedłeś tam podziwiać przyrodę, więc wnioskuję, że wybrałeś się na grób matki. A Twisse zbezcześcił - albo próbował - twoje wspomnienia. Nie mów mi, że nie odczuwasz żalu po stracie matki. Ja wiele lat temu straciłam ojca. Sam zdecydował, że chce mnie opuścić, strzelił sobie w głowę, a ja wciąż czuję żal. Nie chciałeś o tym mówić, więc nie nalegałam, a ty przyszedłeś tu za mną i wmawiasz mi, że się wkurzam.

- Co najwidoczniej jest już nieaktualne - powiedział sucho - bo nie jesteś ani odrobinę wściekła.

- Nie byłam - warknęła Cybil. Wypuściła powietrze i ugryzła jabłko. Woda zaczęła się gotować. - Powiedziałeś, że wyglądała bardzo młodo. Jak młodo?

- Mogła mieć niewiele więcej niż dwadzieścia lat. Większość moich wspomnień o niej pochodzi z fotografii. Ja... cholera, cholera. - Wyciągnął portfel i wyjął spod prawa jazdy małe zdjęcie. - Tak, tak wyglądała, była nawet w tej samej cholernej sukience!

Cybil wyłączyła gaz i podeszła do Gage’a, żeby obejrzeć fotografię. Na zdjęciu była szczupła kobieta z ciemnymi, rozpuszczonymi włosami, ubrana w żółtą, letnią sukienkę. Chłopiec mógł mieć około roku, może półtora, uznała Cybil. Siedział na biodrze matki i oboje śmiali się do aparatu.

- Była śliczna. Przypominasz ją.

- Wziął ją z mojej głowy. Co do tego miałaś rację. Nie patrzyłem na to zdjęcie... nie wiem, od kilku lat. Ale to moje najwyraźniejsze wspomnienie o niej, bo...

- Nosisz je przy sobie. - Cybil położyła mu rękę na ramieniu. - Wściekaj się, jeśli w ten sposób sobie z tym radzisz, ale tak strasznie mi przykro.

- Wiedziałem, że to nie ona. Już po minucie poznałem, że to nie ona.

A przez tę minutę, pomyślała, musiał czuć niewyobrażalny smutek i radość. Odwróciła się, żeby nalać wody do imbryka.

- Mam nadzieję, że uszkodziłeś mu kilka organów wewnętrznych, o ile takie posiada, kiedy go rąbnąłeś.

- I to właśnie w tobie lubię, zdrowe zamiłowanie do przemocy. - Schował zdjęcie z powrotem do portfela.

- Jestem fanką fizycznej strony życia pod wieloma względami. To ciekawe, że pierwsze, co usiłował osiągnąć w tym przebraniu, to namówić cię, żebyś wyjechał. Nie zaatakował cię ani nawet nie zelżył, jak to robił wcześniej, ale wykorzystał znaną ci postać, żeby kazać ci wyjechać, ratować siebie. Myślę, że daliśmy mu powody do zmartwienia.

- Tak, wyglądał na naprawdę zatroskanego, kiedy pchnął mnie na dupę.

- Ale wstałeś, prawda? - Ustawiła talerz, imbryk i filiżanki na tacy. - Cal powinien wrócić za godzinę, Fox i Layla niedługo po nim. Jeśli nie masz lepszych propozycji, to może zostaniesz na kolacji?

- Ty gotujesz?

- Najwidoczniej to moja działka w dziwnym życiu, które teraz prowadzimy.

- Przyjmuję zaproszenie.

- Dobrze. Zanieś to na górę i znajdziemy ci coś do roboty.

- Ja nie robię wykresów.

Wychodząc z kuchni, Cybil posłała mu pełne satysfakcji spojrzenie.

- Dzisiaj robisz, jeśli chcesz jeść.

Później Gage siedział na frontowych schodach, rozkoszując się z Foxem i Calem pierwszym piwem tego wieczoru. Fox przebrał się z garnituru w dżinsy i koszulkę z krótkim rękawem i wyglądał, jak to zwykle Fox, swobodnie we własnej skórze.

Ile razy tak siedzieli, zastanawiał się Gage, popijając razem piwo? Niezliczoną ilość razy. I często, będąc w innej części świata, popijał piwo i myślał o nich tutaj, w Hollow.

Czasami wracał pomiędzy siódemkami, bo brakowało mu przyjaciół tak, jakby mu brakowało własnych nóg. Wtedy siadywali tak, jak teraz, wśród wydłużających się wieczornych cieni, nie czując ciężaru świata, a przynajmniej tego zakątka, na swoich barkach.

Jednak czuli ów ciężar teraz, kiedy zostało mniej niż dwa miesiące do chwili, w której, z czym już się wszyscy pogodzili, zwyciężą albo zginą.

- Moglibyśmy wrócić na cmentarz we trzech - zaproponował Fox. - Sprawdzić, czy drań nie ma ochoty na drugą rundę.
- Nie sądzę. Już się zabawił.
- Następnym razem, jak będziesz szedł na przechadzkę, to nie idź bez broni. I nie mówię o tej cholernej pukawce - dodał Cal. - W sklepie Mullendore’a możesz kupić przyzwoity i legalny nóż składany. Nie ma sensu, żebyś dawał mu okazję do obgryzania twojej ręki.

Gage bezmyślnie rozprostował prawą dłoń.

- Poczułem się lepiej, kiedy rąbnąłem sukinsyna, ale masz rację. Nie miałem przy sobie nawet cholernego scyzoryka. Po raz drugi nie popełnię tego błędu.
- Czyli on może się pojawiać pod postacią umarłych... przepraszam - dodał Fox, kładąc rękę na ramieniu Gage’a.
- Nie szkodzi. Quinn już o tym mówiła. Przyjmowanie postaci żywych wymaga wielkich umiejętności, ale z umarłymi też nie jest łatwo. Cybil uważa inaczej. Ma jakąś skomplikowaną, naukową teorię, której przestałem słuchać, kiedy zaczęły się spierać. Ale ja się skłaniam do zdania Cybil. On wydawał się materialny, ale jego postać i kształt były jak skorupa, którą... pożyczył. Takie jest sedno długiego, zawiłego wykładu Cybil na temat zmiany ciała i postaci. Nie może pożyczać jej od żywych, bo oni wciąż noszą swoją skorupę, że tak powiem.

- Tak czy inaczej - powiedział Fox po chwili - wiemy, że Twisse ma nowy trik w zanadrzu. Jeśli zechce jeszcze raz go wykorzystać, będziemy gotowi.

Może, pomyślał Gage, ale mieli małe szanse. I coraz mniejsze z każdym dniem.

W luźnych, bawełnianych spodniach i koszulce, które jej zdaniem nadawały się tylko do spania, Cybil wiedziona życiodajnym zapachem kawy, ruszyła do kuchni. Jak cudownie, że ktoś wstał przed nią i włączył ekspres. Na ogół to było jej zadanie, bo wstawała na długo przed innymi domownikami.

Oczywiście cała reszta nie spała sama, więc dostawali kawę i seks. To nie fair, uznała, ale tak już działał świat. Zresztą dzięki takiemu działaniu świata nie musiała prowadzić rozmów przed poranną dawką kofeiny i mogła spokojnie poczytać gazetę, zanim zakochane kundle powstają z łóżek.

W połowie drogi między schodami a kuchnią przystanęła i pociągnęła nosem. To nie tylko kawa pachniała. W powietrzu unosił się zapach bekonu, co oznaczało, że powinna zaznaczyć ten dzień na czerwono w kalendarzu. Ktoś poza nią gotował.

Stanęła w drzwiach kuchni i zobaczyła Laylę, która krzątała się przy kuchence, nucąc pod nosem, z ciemnymi włosami spiętymi w krótki ogonek na karku. Wyglądała na taką szczęśliwą, pomyślała Cybil i zastanowiła się, dlaczego traktuje Laylę jak młodszą siostrę.

W końcu były w tym samym wieku i chociaż może Layla nie podróżowała tak wiele jak Cybil, to mieszkała przez kilka lat w Nowym Jorku i nawet w obciętych spodniach i koszulce prezentowała miejski szyk. Cybil poczuła z Quinn natychmiastową bliskość, kiedy poznały się w college’u, i teraz tak samo było z Laylą.

Ze swoją siostrą nigdy nie czuła takiej bliskości. Ale w sumie ona i Rissa nigdy się do końca nie rozumiały; młodsza siostra kontaktowała się z Cybil głównie wtedy, kiedy czegoś potrzebowała albo wpakowała się w kolejne kłopoty.

Cybil doszła do wniosku, że powinna się uważać za szczęściarę. Spotkała Quinn, która była jak brakujący element jej samej, a teraz Layla gładko dopasowała się do nich obu, czyniąc z wszystkich trzech spójną drużynę.

Layla odłożyła na bok bekon, żeby odsączyć go z tłuszczu, sięgnęła po karton jajek i podskoczyła na widok Cybil.

- Boże! - Ze śmiechem chwyciła się za serce. - Przestraszyłaś mnie.

- Przepraszam. Wcześnie wstałaś.

- I z apetytem na jajka na bekonie. - Zanim Cybil zdążyła się ruszyć, Layla wyjęła kubek i nalała jej kawy. - Usmażyłam mnóstwo bekonu. Pomyślałam, że wstaniesz, zanim skończę, a Fox jest wiecznie głodny.

- Hmm - mruknęła Cybil, dolewając mleka do kawy.

- Mam nadzieję, że ty też jesteś głodna, bo usmażyłam z połowę świni. A jajka są prosto z farmy O’Dellów. Przyniosłam gazetę. - Layla wskazała na stół. - Może usiądziesz sobie i wypijesz kawę, a ja tu dokończę?

Cybil wypiła pierwszy, ożywczy łyk.

- Muszę zadać to pytanie. Czego chcesz, Darnell?

- Przezroczysta jak tiul. - Layla krzywiąc się, wbiła pierwsze jajko do miski. - Chciałabym cię prosić o małą przysługę i przekupywałabym też śniadaniem Quinn, gdyby nie była u Cala. Mam wolny poranek i mnóstwo próbek farb. Myślałam, że namówię ciebie i Quinn, żebyście pojechały dziś ze mną do sklepu i pomogły mi wybrać kolorystykę.

Cybil odgarnęła włosy, wypiła więcej kawy.

- Mam pytanie. Dlaczego sądziłaś, że którakolwiek z nas pozwoli ci samej wybrać kolory do twojego własnego sklepu, bez naszych nieomylnych opinii?

- Naprawdę?

- Nikt nie może się obyć bez mojej opinii, ale chętnie zjem bekon i jajka.

- Dobrze. Dobrze. To takie szalone, martwić się o kolor ścian, kiedy mamy na głowie sprawy życia i śmierci.

- Kolor ścian to też jest sprawa życia i śmierci.

Layla roześmiała się, ale potrząsnęła głową.

- Mamy na głowie demona, który pragnie naszej śmierci i mniej więcej za sześć tygodni osiągnie szczyt swojej mocy, a ja uwijam się jak w ukropie, chcąc otworzyć własny butik w mieście, które ten drań wybrał sobie na plac zabaw. W tym czasie Fox musi przeprowadzać rozmowy kwalifikacyjne i wyszkolić - a raczej ja muszę wyszkolić - kogoś, kto zastąpi mnie na stanowisku kierownika biura w jego kancelarii, a wszystko to w przerwach w wymyślaniu sposobów, jak mamy przeżyć i zniszczyć starodawne zło. I zamierzam poprosić Foxa, żeby się ze mną ożenił!

- Nie możemy przestać żyć tylko dlatego, że... O rany. - Cybil uniosła dłoń i odczekała chwilę, żeby jej umysł się dobudził. - Na zajęciach z dziennikarstwa nazywaliśmy to przemycaniem informacji. Nieźle ci wyszło.

- Czy to szaleństwo?

- Oczywiście ty nigdy nie przemycasz informacji. - Skoro już tam był, Cybil sięgnęła po plasterek bekonu. - I tak, oczywiście, małżeństwo jest szaleństwem. Dlatego jest ludzkie.

- Nie mówię o małżeństwie, tylko o tym, że to ja go poproszę. To zupełnie nie w moim stylu.

- Mam nadzieję. Nie chciałabym myśleć, że chodzisz po świecie i od niechcenia oświadczasz się mężczyznom.

- Zawsze sądziłam, że kiedy wszystko będzie na swoim miejscu, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, poczekam, aż mężczyzna, którego kocham, wszystko zaaranżuje, padnie na kolana. - Layla westchnęła i wbiła do miski kolejne jajko. - Właśnie to jest w moim stylu - a raczej było. Ale teraz nie obchodzi mnie, czy wszystko jest na swoim miejscu i kto może, do diabla, wiedzieć, zwłaszcza my, czy to odpowiednia chwila? Nie chcę czekać.

- Dopadnij go, siostro.

- A czy ty byś... w zaistniałej sytuacji?

- Na sto cholernych procent.

- Czuję się... idzie - wyszeptała Layla. - Nic nie mów.

- Cholera, właśnie miałam wszystko wypaplać i rzucić kilka garści konfetti.

- Dzień dobry. - Fox posłał Cybil rozespany uśmiech, po czym rozpromienił się na widok Layli. - Gotujesz.

- Mój szef dał mi wolny ranek, więc mam trochę czasu.

- Twój szef powinien zawsze dawać ci to, czego potrzebujesz. - Sięgnął do lodówki po colę i otwierając puszkę, przeniósł wzrok z jednej kobiety na drugą. - Co? Co się dzieje?

- Nic. - I myśląc o jego umiejętności czytania w myślach i uczuciach, wycelowała w niego trzepaczką. - I nie podglądaj. Rozmawiałyśmy o butiku, próbkach kolorów i tym podobnych. Ile chcesz jajek?

- Kilka. Trzy.

Layla uśmiechnęła się do Cybil z satysfakcją, kiedy Fox pochylił się, żeby ją pocałować i zwędził za jej plecami plasterek bekonu.

Budynek, w którym Layla zamierzała otworzyć butik, był przestronny, jasny i miał dobrą lokalizację. Zdaniem Cybil to ważne zalety. Layla miała za sobą lata doświadczenia w handlu odzieżą i doskonałe oko do mody - kolejne wielkie plusy. Do tego umiejętność czytania w myślach, wyczuwanie, czego klientka naprawdę chce, tak więc butik był skazany na sukces.

Cybil przechadzała się po sklepie. Podobały się jej stare, drewniane podłogi, ich ciepły kolor i szerokie deski.

- Czarująco czy grzecznie?
- Czarująco z leciutkim ugrzecznieniem. - Stojąc przy frontowym oknie z Quinn, Layla uniosła jedną z próbek do światła. - Chcę zachować wrażenie przestronności i podrasować je małymi smaczkami. Ma być kobieco, wygodnie, ale nie słodziutko. Przystępnie, ale zaskakująco.
- Żadnego różu, różyczek i lilii.
- Absolutnie nie - powiedziała Layla zdecydowanie.
- Parę wygodnych krzeseł dla klientek - zasugerowała Quinn - żeby mogły mierzyć buty albo poczekać na przyjaciółkę, która poszła do przebieralni, ale żadnych materiałów w kwiatki, żadnego perkalu.
- Gdyby to była galeria, powiedziałybyśmy, że twoim wystrojem będzie sztuka.
- No właśnie. - Layla uśmiechnęła się promiennie do Cybil. - Dlatego myślałam o ścianach w naturalnych, ciepłych kolorach, żeby pasowały do drewna. I zamiast lady - machnęła ułożoną płasko dłonią na wysokości uda - chcę postawić staroświeckie stylowe biurko albo ładny stolik. A tam - wcisnęła Quinn próbki w rękę i przeszła po gołej podłodze - ustawię niesymetrycznie przezroczyste regały na buty, mniejsze torebki. Za to tutaj...

Cybil szła za Laylą, która przechodziła od pomieszczenia do pomieszczenia, opisując rozkład butiku. Z jej stów wyłaniał się wyraźny obraz: otwarte stojaki, półki, śliczne oszklone gabloty na dodatki.

- Chciałbym, żeby ojciec Foxa zrobił z tyłu dwie przebieralnie.
- Trzy - powiedziała Cybil. - Trzy są bardziej praktyczne, bardziej interesujące dla oka i to magiczna liczba.
- W takim razie trzy, z dobrym, łaskawym oświetleniem i trzyskrzydłowymi lustrami.
- Nie cierpię tego draństwa - mruknęła Quinn.

- Jak my wszystkie, ale to zło konieczne. A tu, widzicie, jest mała kuchnia. - Machając, żeby poszły za nią, Layla ruszyła w głąb sklepu. - Cały czas tu była, przeżyła wszystkie reinkarnacje budynku. Pomyślałam, że mogłabym tu robić raz w miesiącu małe scenografie. Na przykład postawić na stole świece i wino, jakieś kwiaty, rzucić na oparcie krzesła haleczkę albo suknię koktajlową. Albo postawić na blacie pudełko płatków, w zlewie jakieś talerze po śniadaniu, na stole aktówkę, a pod nim parę butów. Wiecie, o czym mówię?

- Zabawne. Sprytne. Tak, wiem, co masz na myśli. Pokaż mi te próbki. - Cybil wzięła je od Quinn i podeszła do okna.
- Mam więcej - powiedziała Layla. - To są te, które wstępnie wybrałam.
- I masz już swoją ulubioną - dokończyła Quinn.
- Tak, ale wołałabym usłyszeć wasze zdanie. Poważne opinie, bo jestem przerażona tak samo, jak podekscytowana i nie chcę wszystkiego schrzanić przez...
- To. Bąbelki szampana. Najbledsze złoto, właściwie tylko impresja koloru. Subtelny, neutralny, ale z tym smaczkiem, z tym czymś frywolnym. I na tym tle będzie się wyróżniał każdy kolor.

Quinn z wydętymi wargami studiowała próbkę nad ramieniem Cybil.

- Ona ma rację. Jest fantastyczny. Kobiecy, elegancki, ciepły.

- To był mój wybór. - Layla zamknęła oczy. - Przysięgam, wybrałam to samo.

- Co dowodzi, że wszystkie trzy mamy doskonały gust - podsumowała Cybil. - W tym tygodniu idziesz złożyć wniosek o pożyczkę?

- Tak. - Layla wypuściła powietrze z płuc, aż zatańczyła jej grzywka. - Fox mówi, że to bułka z masłem. Mam referencje od niego, od Jima Hawkinsa i mojej byłej szefowej z butiku w Nowym Jorku. Moje finanse są, hm, skromne, ale uporządkowane. A miasto potrzebuje sklepów. Wspomagaj lokalną przedsiębiorczość, zamiast chodzić do centrum handlowego i tak dalej.

- To dobra inwestycja. Masz świetną lokalizację, na Main Street, kilka kroków od rynku. Wychowałaś się w tym biznesie, skoro twoi rodzice mieli sklep z odzieżą. Masz doświadczenie w branży i doskonałe wyczucie stylu. Bardzo dobra inwestycja. Chciałabym w niej uczestniczyć.

Layla zamrugała.

- Słucham?

- Moje finanse są w dobrej kondycji. Nie jestem krezusem, ale mam na tyle dużo, żeby móc coś zainwestować w dobre przedsiębiorstwo. Jaki wyliczyłaś koszt rozruchu?

- Cóż... - Layla wymieniła kwotę i Cybil skinęła głową. - Stać by mnie było na pokrycie jednej trzeciej. Quinn?

- Tak, dałabym radę.

- Żartujecie? - Layla tylko tyle mogła wykrztusić. - Nie żartujecie?

- Co by oznaczało, że musiałabyś pokryć pozostałą jedną trzecią albo z twoich skromnych oszczędności, albo z pożyczki. Na twoim miejscu skorzystałabym z pożyczki, nie tylko dla bezpieczeństwa, ale i ze względów podatkowych. - Cybil odgarnęła włosy. - Chyba że nie chcesz mieć inwestorów.

- Chcę, jeżeli to wy macie nimi zostać. Och Boże, to jest... poczekajcie. Powinnyście pomyśleć przez chwilę. Naprawdę. Poczekajmy trochę, zastanówcie się. Nie chcę, żebyście...

- Myślałyśmy o tym.

- I rozmawiałyśmy - dodała Quinn. - Odkąd się na to zdecydowałaś. Chryste, Layla, popatrz, ile już zainwestowałyśmy w siebie nawzajem, w to miasto. W twoim biznesie chodzi tylko o pieniądze i, jak pewnie powiedziałby Gage, chcemy podnieść stawkę.

- Uda mi się. Naprawdę. - Layla otarła łzę. - Uda mi się. Wiem, ile dla siebie znaczymy, ale jeśli to zrobicie, to chcę, żeby wszystko było zgodnie z prawem i tak, jak powinno. Fox się tym zajmie. Wiem, że mi się uda. Zwłaszcza teraz jestem tego pewna.

Objęła Quinn, po czym wyciągnęła rękę, żeby uścisnąć także Cybil.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję.

- Nie musisz. Pamiętaj, co jeszcze mógłby powiedzieć Gage - przypomniała jej Cybil.

- Co?

- Żadne z nas może nie dożyć do sierpnia. - Cybil ze śmiechem klepnęła Laylę w pośladek, po czym się odsunęła. - Myślałaś już o jakiejś nazwie?

- Żartujesz? Hej, to ja. Mam listę. Tak naprawdę to mam trzy listy. Ale wszystkie je wyrzucę, bo właśnie wymyśliłam idealną nazwę. - Layla uniosła dłonie wnętrzem do góry. - „U Sióstr”.

Rozstały się. Layla pojechała do kancelarii, Quinn na lunch z matką Cala, żeby przedyskutować plany ślubne, a Cybil wróciła do domu. Chciała dalej śledzić wątek heliotropu jako broni i zbadać teorię, według której kamień mógł być częścią większego źródła mocy.

Lubiła ciszę i samotność. Wtedy dobrze jej się myślało, analizowało. Przekładała refleksje jak puzzle, aż poszczególne elementy zaczynały do siebie pasować. Potrzebowała zmiany otoczenia, więc zniosła laptop i wydruki na temat heliotropu do kuchni. Otworzyła tylne drzwi i okno, żeby wpuścić do środka wiosenne powietrze, przygotowała sobie mrożoną herbatę i małą miskę sałatki. Przy lunchu przejrzała notatki.

Siódmy lipca tysiąc sześćset pięćdziesiątego drugiego roku. Giles Dent (strażnik) miał na szyi amulet z heliotropem tej nocy, kiedy Lazarus Twisse (demon) poprowadził zainfekowany przez siebie tłum do Kamienia Pogan w Hawkins Wood, gdzie w małej chacie mieszkał Giles. Przed tą nocą Dent mówił o heliotropie i pokazywał go Ann Hawkins, swojej kochance i matce jego trzech synów (trojaczków, które urodziły się właśnie w nocy siódmego lipca tysiąc sześćset pięćdziesiątego drugiego roku). Ann wspominała o tym, krótko i tajemniczo, w pamiętnikach, które pisała po tym, jak Dent ją odesłał (do domu, obecnie należącego do O’Dellów), żeby urodziła synów w bezpiecznym miejscu.

Następne dane o heliotropie pochodziły z nocy, kiedy kamień został podzielony na trzy części i znalazł się w zaciśniętych dłoniach Cala Hawkinsa, Foxa O’Della i Gage’a Turnera, którzy odprawili rytuał Braci Krwi o północy wspólnych urodzin (siódmego lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku). Rytuał krwi uwolnił demona, który przez siedem dni, co siedem łat, zarażał szaleństwem mieszkańców Hawkins Hollow, zmuszając ich do aktów przemocy, a nawet morderstw.

Jednak wraz z uwolnieniem demona chłopcy zyskali dar samoleczenia i zdolności parapsychiczne. Broń.

Cybil skinęła głową na widok słowa, które podkreśliła.

- Tak, to jest broń, narzędzia, dzięki którym wciąż są żywi, wciąż walczą. I ta broń pochodzi od heliotropu, albo jest w jakiś sposób z nim powiązana.

Przejrzała notatki ze wstępu pamiętnika Ann Hawkins, gdzie Ann pisała o połączeniu trzech części w jedność i z rozmów prowadzonych z Calem i Laylą. Jedność w trzy, trzy w jedność, rozmyślała Cybil i poczuła lekką irytację, że Ann nie chciała się jej ukazać.

Chętnie przeprowadziłaby wywiad z duchem.

Zaczęła zapisywać myśli w formie strumienia świadomości, który później przeanalizuje i sprecyzuje. Przerywała od czasu do czasu, żeby zrobić odręczną notatkę na temat czegoś, czemu chciała przyjrzeć się uważniej.