Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Czy pragnienie zemsty starego, zgorzkniałego, lecz majętnego człowieka może przybrać rozmiary globalnej katastrofy? Otóż może, gdy stare, sprawdzone metody szantażu i przekupstwa połączy się z najnowszymi osiągnięciami AI i IT. Wprowadzenie w życie diabolicznych planów ułatwiają dodatkowo karygodna opieszałość służb jednego supermocarstwa nuklearnego i sieć spiskowa, kiełkująca w drugim. Kolejna powieść sensacyjna legendarnego oficera wywiadu polskiego, „nielegała”, Tomasza Turowskiego łączy elementy klasycznej fabuły szpiegowskiej z fikcją polityczno–naukową i faktografią. Trzymająca czytelnika w napięciu powieść odsłania tajniki pracy wywiadowczej, pełna jest ekscytujących scen, starć zbrojnych i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Przy tym osadzona została precyzyjnie w kontekście topograficzno–kulturowym obszarów, na których przebiega. Każdy, kto sięgnie po lekturę „Jutra nie będzie” nie dozna zawodu, a czytelnicza satysfakcja wywoła głód oczekiwania na kolejne książki autora. Bo jak pisał jeden z najwybitniejszych krytyków literackich Leszek Bugajski (zm. w 2024 r): „Kto dotąd zadawał sobie pytanie czy jest możliwy polski John le Carre’ ten, biorąc do ręki powieść Tomasza Turowskiego znajdzie odpowiedź.”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
(w porządku alfabetycznym)
Andriejew – podporucznik, dowódca plutonu specjalnego pułku kremlowskiego, prezydenckiego
Bieriezin Anton – generał, dowódca „OKA”
Coleman Janet – funkcjonariuszka MI6
Diaz Valerio – kapitan delegatury SI z Kordoby
Donovan Carl – generał, szef bezpieczeństwa NORAD-u
Gonzales Fernando – pułkownik SI z Centrali w Buenos Aires
Gorion – sierżant SI, śledczy
Iwanienko Grigorij – prezydent Federacji Rosyjskiej
Malcew Wasilij – generał, szef GRU
McCormik Ivan – dyrektor i właściciel filii banku kajmańskiego w Douglas na wyspie Man
Midas Anthony – wybitny biznesman, b. prezes Bank of America, organizator nieudanych globalnych spisków, szef i moderator ich uczestników, były więzień
Obolenski Piotr – generał, szef SWR
Pietrow Andriej – genialny informatyk, kreator AI, związany z SWR, z-ca szefa „dwunastki” z „OKA”
Rosenzweig John (Johann) alias: Jose Delgado, B1B, Boris Bieriegowoj, oficer – nielegał GRU
Redford Jimmy alias Johann Schwarz – były współpracownik w akcjach spiskowych Midasa
Rublow Oleg – oficer prowadzący grupę agentów SWR w ramach naboru przez GRU specjalistów od IT i AI
Warner Sam – elektryk NORAD-u
Watkins George – informatyk NORAD-u
Wasniecow Jurij – szef placówek SWR w Choroszewie-Mniewnikach, Srebrnym Borze i Pieriediełkinie i inne incydentalnie
Argentyna – Buenos Aires, Kordoba
Man – wyspa na Morzu Irlandzkim, w Archipelagu Wysp Brytyjskich, niebędąca częścią Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, miasto Douglas
Meksyk – Matamoros, Nuevo Laredo, Playa Bagdad
Rosja – Choroszewo-Mniewniki, Gadżyjewo (Okręg Murmański), Jasieniewo, Moskwa, Pieriediełkino, Sierpuchowo, Srebrny Bór
USA – Corcoran (miasto i więzienie w Kalifornii), San Francisco, Cheyenne Mountain (masyw w Górach Skalistych)
(w porządku alfabetycznym)
BND – Bundesnachrichtendienst, wywiad niemiecki
BPM – błyskawiczne przekazanie materiałów w trakcie operacji wywiadowczych
CIA – Central Intelligence Agency, wywiad USA
DEFCON – Defence Condition, poziom zagrożenia USA, (DEFCON5 najwyższa gotowość bojowa czasu pokoju w pięciostopniowej skali)
FBI – Federal Bureau of Investigation – główny organ kontrwywiadowczy USA
FSB – Fiedieralnaja Służba Biezopasnosti, kontrwywiad rosyjski
FSO – Fiedieralnaja Służba Ochrany – jednostka zapewniająca bezpieczeństwo prezydenta Rosji, najwyższego kierownictwa rządu, parlamentu oraz ich rodzin
GRU – Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlienije – wywiad wojskowy Rosji
MAD – Nuclear Mutual Assured Destruction – zasada wzajemnego gwarantowanego unicestwienia nuklearnego (doktryna Johna von Neymana)
MI6 – Secret Intelligence Service – brytyjski wywiad wojskowy
MWD – Ministerstwo Wnutriennich Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Rosji
NORAD – Dowództwo Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej (CMAS, Cheyenne Mountain Air Station – Centrum Dowodzenia Amerykańskiego Globalnego Systemu Obrony Antyrakietowej, Masyw Cheyenne)
SI – Secretaria de Inteligencia – wywiad argentyński
SWR – Służba Wnieszniej Razwiedki – wywiad cywilny Rosji
Operacja „E” – ewakuacja agenta z wrogiego terenu
Kryptonim „OKO” – uzgodniona z Kremlem operacja SWR – kontrola poczynań GRU w obiekcie „OKO”
W jej ramach – operacja „oko w głowie” – kontrola centrum operacyjnego obiektu
Kryptonim „Nieobecna Litość” – operacja spiskowa GRU w USA
I
Był majowy poranek, gdzieś wpół do dziewiątej. Niebo, kwitnące błękitem, zwracało ludzkie myśli ku sprawom optymistycznym. W ogóle pogoda była przyjazna wszystkiemu, co żyje, tak jak to często się zdarza w Kalifornii, gdy maj zbliża się już ku czerwcowi.
Z bramy za biurem przepustek, która zatrzasnęła się z głuchym, metalicznym szczękiem, wyszedł lekko zgarbiony, wiekowy już mężczyzna. Nie wyglądał na szczęśliwego. Brama zamknęła się za kolejnym rozdziałem jego życia i należała do Corcoran State Prison – więzienia, w którym spędził ostatnie trzy lata. Nie było tam tak źle – został „pensjonariuszem” bloku znajdującego się na prawo od głównego wejścia.
Poziom bezpieczeństwa drugiego stopnia pozwalał na sen w otwartych sypialniach i na swobodne, choć kontrolowane kontakty ze współwięźniami oraz monitorowane przemieszczanie się po terenie zakładu karnego.
Całe piętnaście wcześniejszych lat, które mężczyzna „odsiedział” w ADX Florence, więzieniu o nieporównywalnym z żadnym innym w USA poziomie zabezpieczeń, było jeśli nie piekłem, to przynajmniej czyśćcem. Zajmowało obszar dwudziestu hektarów w hrabstwie Fremont w Kolorado. Ten federalny obiekt był nazywany potocznie Alcatraz Gór Skalistych.
Posiadał czterysta dziewięćdziesiąt cel pojedynczych o wymiarach 2,1 na 3,6 metra, zapewniających totalną izolację. Nawet na spacery wychodziło się pojedynczo, w kajdanach, na trzydzieści dwa kroki w stalowej klatce znajdującej się w głębokiej betonowej studni bloku „H” – budynku najwyższego bezpieczeństwa, tak aby skazaniec nie był w stanie zobaczyć rozmieszczenia poszczególnych zabudowań, co teoretycznie mogło pomóc w planowaniu ucieczki.
Zresztą od 1994 roku, gdy inaugurowano tę placówkę będącą w bezpośredniej gestii Departamentu Sprawiedliwości USA, nikt z niej nie uciekł. Natomiast samobójstw nie brakowało. Byli funkcjonariusze służby więziennej określali ADX Florence jako „przestrzeń nieprzystosowaną do egzystencji człowieka”, a przebywanie w niej jako „gorsze niż kara śmierci”.
Siwowłosy mężczyzna miał na sumieniu krew setek, jeśli nie tysięcy ludzi. Tak, na sumieniu, bo na rękach mieli ją jego podwładni. Jako wybitny finansista, zresztą miliarder, próbował przejąć ster globalnych rządów, uruchamiając spisek ponadnarodowych korporacji.
Gdy to się nie udało, sięgnął po ostatnie zdobycze technik informatycznych, aby za pomocą odpowiednio obsługiwanych i zaprogramowanych komputerów kwantowych osiągnąć to, czego nie dało się uzyskać w pierwszej odsłonie działań na rzecz przejęcia światowej władzy.
W końcu pojmany i uwięziony uniknął najwyższej kary, bowiem był sądzony w stanie USA, w którym zawieszono wyroki kary śmierci. Później przyszło Florence, gdzie miał spędzić resztę swych dni. W trakcie kontroli medycznej wykryto tam u niego raka prostaty w zaawansowanej już postaci. Decyzją sądu federalnego został przemieszczony do Corcoran, skąd właśnie wypuszczono go na wolność.
Nie liczył na taki obrót spraw, ale znowu rak paradoksalnie mu pomógł – ostatnia diagnoza wskazywała na przerzuty w kościach i stawach miednicy. Nie wróżyło to dobiegającemu siedemdziesiątki mężczyźnie długiego życia. Wówczas, ze względów humanitarnych, nieoczekiwanie nadszedł akt łaski prezydenta, w czym niewątpliwie pomogli świetni adwokaci ułaskawionego. Ten gest głowy państwa zachowano w dyskrecji przed opinią publiczną.
Ów człowiek o wielu twarzach i wcieleniach – moderatora światowego biznesu i Midasa w przedsięwzięciach przestępczych lub szanowanego przykładu sukcesu – był teraz zgorzkniałym, pełnym nienawiści do otoczenia cynikiem.
Jego myśli sprowadzały się do jednego motywu przewodniego – skoro ja nie będę żył i to już niedługo, to dlaczego ma istnieć świat poza mną? Tylko jak wymierzyć ten ostateczny cios? Czego użyć? Wprawdzie sekwestrowano wszelkie jego majątki, zajmowano konta bankowe, ale w niedużej placówce bankowej na wyspie Man miał jeszcze zdeponowane pięć milionów dolarów i liczne precjoza, dostępne na okaziciela hasła cyfrowego. Ale była to marna pociecha – trzeba jeszcze znaleźć metodę i wykonawcę.
Tymczasem zmierzał wąską alejką do parkingu znajdującego się naprzeciwko bramy, która oddzielała go przez lata od wolności. Miał zamiar wezwać tam taksówkę. Przecież nikt na niego nie czekał.
Jakież było jego zdziwienie, gdy wśród ludzi kręcących się wokół zaparkowanych maszyn ujrzał znajomą twarz. Tak, nie ma wątpliwości, to Jimmy. I co więcej, nie wydawał się on zaskoczony jego widokiem. Były osadzony szybko do niego podszedł.
– Cześć, Anthony – powiedział do niego oczekujący.
– Witaj. Przepraszam, ale będę cię nazywał Jimmy, tak jak w czasach, gdyśmy próbowali przejąć totalną władzę, między innymi dzięki konsolidacji międzynarodowych konsorcjów. Jakim cudem znalazłeś się tutaj? Przecież nikt nie powinien wiedzieć, że wychodzę, a ci, którzy wiedzą, są związani tajemnicą.
– Mam swoje dojścia i nigdy o tobie nie zapomniałem.
– To ci się chwali. W dodatku też to, że wpakowałem cię w niezłą kabałę, i to dwukrotnie.
– Wpakowałem się sam. A jeśli mam do kogoś żal, to do tych, którzy uniemożliwili wprowadzenie naszych planów w życie.
– Jesteś naprawdę oddanym, lojalnym przyjacielem. Tam, skąd przychodzę, zapomniałem sensu tych słów.
– Nie przesadzajmy. Zawsze cię podziwiałem i myślę, że jeszcze wiele wspólnej drogi przed nami.
– Teraz ty nie bądź ogrodnikiem. Nie przesadzaj z tym „wiele”. Moje dni są policzone.
– Dopóki życie trwa, to nie ma nic przesądzonego.
– Może i masz rację. Co teraz zrobimy?
– Nic. Po prostu zawiozę cię do apartamentu, który dla ciebie kupiłem w San Francisco. Zresztą i ja w tym mieście mieszkam.
– A jak udało ci się wyjść na wolność?
– To zupełnie inna historia. Przy okazji pogadamy, a tymczasem kontynuujmy twoją.
Podeszli do samochodu. Midas odnotował, że to Mercedes klasy S, z górnej półki. Usiadł obok kierowcy. Wjechali na I5N, kontynuując przez I-580W omijającą Fresno i San Jose. Czekała ich prawie czterogodzinna podróż.
Gdy ledwie ruszyli na trasę, Midas skonstatował:
– Patrząc na wóz, to musi ci się nieźle powodzić.
– Nie przeczę. Zapomniałeś chyba, że znam się trochę na IT. A to w połączeniu z AI, w której też nieźle się poruszam, stwarza szerokie perspektywy zatrudnienia.
– Mimo przeszłości, czyli przestępczych zaszłości?
– Tak. Mimo to. Współpracowałem intensywnie ze śledczymi, próbując cię nie obciążać, choć pozostali to czynili. Dostałem dzięki temu pięć lat w Corcoran, tam, gdzie byliśmy, ale od początku w bloku o najniższym stopniu kontroli. Po pięciu kolejnych latach, gdy byłeś w ADX Florence, nastąpiło zatarcie kary w dokumentacji, i mogłem zacząć rozglądać się za pracą.
– Ach tak. Wybacz, że teraz się nieco zdrzemnę. Ten dzień był dla mnie zbyt obfity w przeżycia.
– Nie będę cię więc niepokoił.
Midas przymknął oczy. Bardziej udawał, że śpi, niż spał rzeczywiście. W głowie kiełkowała mu natarczywa myśl, której nie miał zamiaru odrzucać. W końcu jednak sen go zmorzył i obudził się dopiero wtedy, gdy samochód zahamował gwałtownie już w San Francisco. Przetarł oczy i zobaczył napis: Corcoran Icon Properties, 2523 San Francisco. Jimmy patrzył na niego pytająco, z lekkim uśmiechem.
– No, masz trochę wisielcze poczucie humoru – powiedział Midas.
– Tak. Ale dzięki temu jadąc przez Franklin Street i Pine Street w ciągu ośmiu minut jesteś w samym centrum miasta i nikniesz w tłumie. A apartamenty są godne ciebie, naprawdę luksusowe. Teraz spod agencji nieruchomości, noszącej nazwę twojego miejsca odosobnienia, pojedziemy do twojego apartamentu, blisko rogu Divisadero i California Street, a dokładnie 2038 Divisadero Apartaments na pierwszym piętrze. Lokal nie jest wielki, umeblowany, ma dwie sypialnie, salon, kuchnię, łazienkę i hall. Zapłaciłem za niego ponad milion dolarów. Lodówkę masz zaopatrzoną. Zresztą zaraz na rogu jest piekarnia oraz cukiernia, a i pomoc medyczna w Kaiser Medical Center przy Geary Boulevard na wyciągnięcie ręki.
– Dzięki serdeczne. Wyrównam rachunek, nie obawiaj się.
– Nie boję się. Nie darmo nosisz to baśniowe przezwisko. Oto klucze. Jak już wejdziesz do domu, to wiedz, że szafy z ubraniami i obuwiem znajdziesz pełne.
– Jestem ci niezmiernie wdzięczny. Rozumiem, że masz dużo pracy, więc nie będę cię zatrzymywał. Pamiętaj, że jesteś mile u mnie widziany i wpadaj.
– Nie omieszkam. Tymczasem!
– Do zobaczenia.
* * *
Generał Malcew pochylił się z uwagą nad papierami, które sekretarz położył mu na biurku. Były w zaplombowanym lakową pieczęcią segregatorze. Trochę to z innej epoki – pomyślał. Ale zaraz dodał: w czasie szalejących komputerów kwantowych i sztucznej inteligencji to jednak chyba najbezpieczniejsza forma przekazywania informacji.
Człowiek prowadzący ten wewnętrzny monolog był wysokim, chudym mężczyzną po czterdziestce. Generalski mundur opinał precyzyjnie jego ciało. Widać było rękę dobrego krawca.
Twarz Malcewa wyrażała maksymalne skupienie, gdy wertując szyfrogramy „ściśle tajne”, „tajne specjalnego znaczenia”, dotarł do raportu swojego człowieka w USA. Wydatny podbródek, wąskie wargi, stalowoszare oczy rozdzielone garbatym, nieco papuzim, spiczastym dość nosem, średniej wysokości czoło zwieńczone kruczoczarnymi włosami fryzury „na jeża” skierowanymi ku przodowi – wszystko to sprawiało wrażenie, że za chwilę posiadacz tej twarzy, wiedziony wybiegającymi ku przodowi jej rysami, zerwie się z fotela i gnany jakąś niejasną wewnętrzną siłą skieruje się przed siebie, miażdżąc wszystko na swojej drodze. Trzeba przyznać, że obszerny gabinet pozwalałby się rozpędzić i że ambicje Malcewa sięgały daleko ponad stanowisko, i tak już bardzo ważkie, które piastował w Rosji.
Może i był to człowiek na czasy, które nadchodziły. Światowy ład trzeszczał w szwach. Z systemu „Wielkiej trójki” – Chin, USA i Rosji, wypracowanego na sławnej konferencji w Helsinkach i gwarantującego proporcjonalny udział w decyzjach co do zapewnienia bezpieczeństwa pozostałym podmiotom relacji międzynarodowych, po prawie ćwierćwieczu funkcjonowania zostały tylko strzępy, zwiększające stan globalnej destabilizacji. Kipiały ambicje i emocje przywódców państw dążących do poszerzenia swych stref wpływów. Ludzkość niepostrzeżenie zbliżała się do punktu krytycznego swej historii, balansując na granicy pułapki Tukidydesa. Krótko mówiąc, poprzedni ład światowy, który na wzór kongresu wiedeńskiego miał zapewnić pokój przynajmniej na cały wiek, legł w gruzach lub ujmując rzecz bardziej delikatnie – wyczerpał swoje możliwości już po ćwierćwieczu.
Dlatego właśnie generał Wasilij Malcew tak intensywnie wpatrywał się w raport swego człowieka w USA, mimo (a może właśnie dlatego) iż trzej główni sygnatariusze przechodzących do lamusa historii aktów końcowych Kongresu Helsińskiego zawarło w tychże dokumentach porozumienie o wzajemnym zaprzestaniu działalności wywiadowczej. Pan na olbrzymim gmachu GRU (Gławnowo Razwiedywatiel’nowo Uprawlienija Gienieral’nowo Sztaba Woorużonnych Sił Rossijskoj Fiedieracji), wywiadu wojskowego Rosji przy ulicy Grizodubowej 3 w Moskwie, ale też włościach rozrzuconych po całym świecie, czuł szóstym wywiadowczym zmysłem, gdzie może zostać wykrzesana iskra, która zrodzi płomień pożaru.
II
John Rosenzweig obudził się nareszcie koło południa. Teoretycznie wziął trzydniowe zwolnienie z pracy w swojej firmie IT, gdzie pracował jako programista, realnie jednak spędzał cały ten czas, z krótkimi przerwami na sen i posiłki, wykonując rozkazy swojego szefa. Mieszkał w USA od dziesięciu lat, dokąd dotarł z Meksyku w poszukiwaniu pracy. Osiedlił się w San Francisco, w dzielnicy, gdzie mieszkało wielu potomków niemieckich emigrantów, bo pasowało to do jego nazwiska, a poza tym były stąd dwa kroki do Silicon Valley. Miał świetnie przygotowaną legendę wywiadowczą – według niej pochodził z rodziny niemieckich emigrantów przybyłych do Argentyny po drugiej wojnie światowej, dziadków Johna. Teraz jednak rodzice Johna (Johanna) Rosenzweiga odeszli do wieczności w wyniku wypadku samochodowego, a on zginął podobnie, tyle iż przed nimi. Za odpowiednie kwoty „kopertówek”, poparte szantażem, dane o jego śmierci zniknęły z akt urzędu stanu cywilnego w Kordobie, a informacje o pogrzebie z dokumentów parafialnych. I tu zaczyna się „życie po życiu” Johna Rosenzweiga. Wyjeżdża do Meksyku, gdzie pomieszkuje w Cancun przez dwa lata, pracując w firmie obsługującej sprzęt elektroniczny (notebooki i smartfony turystów), posiada, a jakże, dokumenty wskazujące na przejście przeszkolenia w dziedzinie programowania IT tudzież obsługi sprzętu elektronicznego, wydane przez studium podyplomowe uczelni w Buenos Aires (można tam znaleźć dyplom w dokumentacji, którą zaaranżowała, wraz z danymi o dokumentacji w archiwum, odpowiednio zachęcona finansowo pracownica uczelni), a dyplom dostarczyli świetni specjaliści w podrabianiu dokumentów. Po dwóch latach, z dobrymi referencjami z firmy meksykańskiej, gdzie zdobył uznanie jako świetny fachowiec, w ambasadzie USA New Mexico ubiega się o prawo wjazdu i pracy w Stanach Zjednoczonych. Jego starania są uwieńczone sukcesem. Podejmuje obowiązki programisty w jednej z firm informatycznych w San Francisco, „córki” znanego producenta z Silicon Valley, gdzie po pięciu latach awansuje na stanowisko szefa działu programowania z opinią „samorodnego geniusza IT” i człowieka lojalnego wobec nowego kraju. Dlatego nie dziwi, że po tym okresie jego podanie o obywatelstwo, jak i konieczne sprawdziany zostały pozytywnie sfinalizowane. I oto mamy Johna Rosenzweiga, obywatela USA, człowieka sukcesu, o którego zatrudnienie, zachęcone jego famą w środowisku zawodowym, zabiegają elektroniczne kolosy z Silicon Valley.
Ktokolwiek zabrałby się do studiowania, a nawet kontrolowania biogramu Johna, nie znalazłby w nim najmniejszego uchybienia. No, może to, że wśród cech charakteru opisanych w materiałach pozostałych po formalnościach nadania obywatelstwa podkreślono jego „chorobliwą rusofobię” i „neoficką miłość” do nowej ojczyzny.
A jednak zmęczony wykonywaniem przychodzących z daleka rozkazów John – Johann żadnym Rosenzweigiem nie był. Był natomiast doskonale wykształconym informatykiem, a równocześnie funkcjonariuszem pionu „N”, oficerem nielegałem wywiadu wojskowego Federacji Rosyjskiej – GRU. Nazywał się po prostu Boris Bieriegowoj, kryptonim – B1B.
* * *
Życie w San Francisco toczyło się swoim nurtem, jak przystało na tak fascynujące miejsce, czyli najbardziej nonkonformistyczną metropolię USA. Równolegle w ów nurt wpisywały się egzystencje Anthony’ego Midasa i jego akolity, opatrznościowego opiekuna i wielokrotnie sprawdzonego towarzysza – Jimmy’ego. Odwiedzał on często swego byłego szefa, świadom, że jego istnienie może być liczone w latach, ale może w miesiącach. Midas jednak, jak na tak poważną chorobę, jaka go trapiła – rak prostaty z przerzutami do kości miednicy, co utrudniało mu poruszanie się, czuł się zaskakująco dobrze.
Tego dnia miał go zamiar odwiedzić zaraz po wyjściu z pracy (pracował często na odległość, ale wypadało czasami pojawić się w biurze). Wizyty te przychodziły mu tym łatwiej, że Midas był świetnym gawędziarzem, a poza tym – człowiekiem umiejącym wciąż roztaczać porywające wizje różnorakich działań. Ułatwiał je również fakt, że z jego apartamentu przy Linden Street 615 do mieszkania Midasa było blisko – oba znajdowały się w dzielnicy Hayes Valley, nieopodal śródmieścia.
Tego dnia po południu, gdy wystukał kod drzwi wejściowych do apartamentowca Divisadero Apartaments 2038, po czym po pokonaniu śluzy przy drugich drzwiach i wjechaniu windą na pierwsze piętro, wyraźnie ucieszony Midas szeroko otworzył mu podwoje swego mieszkania.
– Witaj, Jimmy, cieszę się, że cię widzę.
– Ja też, ja też, szefie.
– Przestań już mnie szefować. To może zwrócić uwagę czyjegoś ucha, a poza tym jesteśmy przecież przyjaciółmi.
– Dobrze, Anthony.
– Wchodź, mam tu dla ciebie buteleczkę Courvoisier, zaraz ją otworzę i napełnię kieliszki. Zanim bukiet koniaku nabierze mocy, przygotuję kawę, espresso doppio, jak zwykle.
– Dzięki. Po co tyle zachodu?
– Żadna to fatyga. To raczej ty będziesz wystawiony na próbę, bowiem mam zamiar podzielić się z tobą moimi przemyśleniami, a to może trochę potrwać.
– No to już siadam i zamieniam się w słuch.
Koniak w pękatych lampkach pachniał odurzająco, po chwili dołączyły do niego kawa i talerzyk z orzeszkami pokrytymi pikantną polewą z wasabi, taki starter, zwany przez Francuzów amuse-gueule (radujący podniebienie). Jimmy rozsiadł się w fotelu przy niskim szklano-stalowym stoliku – jamniku.
Po zaserwowaniu orzeszków również gospodarz przysiadł się do niego, wypełniając nieco pustkę obszernego i skąpo umeblowanego salonu.
– No i ? – zapytał Jimmy, spoglądając na Midasa.
– Widzę, że ci spieszno do początku mojego monologu. Potem sam będziesz miał nadzieję, że niebawem go skończę.
– No, nie przesadzaj, nie wymuszaj komplementów.
– Dobrze, skoro tak, to sam chciałeś. Od pewnego czasu zastanawiam się…
– Oby tylko nie nad przejęciem władzy globalnej…
– Oczywiście, że nie. Ale nie przerywaj. Teraz moje cele są o wiele bardziej przyziemne i ewentualne ich osiągnięcie da również tobie okazję do „odkucia się” finansowego, i to na znaczną skalę. Sam widzisz, że stary porządek sypie się w gruzy. To czas niebezpieczny, ale równocześnie tworzący świetne okazje do przeprowadzania operacji, wcześniej wręcz niemożliwych. Pomyślałem sobie, że można by zastanowić się nad wyciśnięciem z aktualnych wciąż jeszcze mocarstw wielkich pieniędzy. Gdyby znaleźć okazję do sprowokowania zagrożenia, im bardziej fikcyjnego, tym bardziej prawdopodobnego, jednego z głównych aktorów tego niesławnego Kongresu Helsińskiego…
– I co by to dało? – wtrącił Jimmy.
– Nietrudno się domyślić. Najpierw grożąc, a później gwarantując usunięcie stanu zagrożenia, drogą szantażu można by było „zbić kasę”, i to olbrzymią. Gros zarobku poszłoby do ciebie, a dla mnie mogłoby być mniej. I tak długo nie pożyję.
– Tak, ale jak znaleźć okazję i sposób na wywołanie u szantażowanego paniki w sposób, który byłby wiarygodny?
– W tym cały szkopuł. Trzeba szukać takich możliwości. Chociaż, mówię ci to na podstawie mojego życiowego doświadczenia, czasami, gdy podporządkowujesz swoje działania określonej koncepcji, określonej idei, to rozwiązanie pojawia się samo, wręcz przypadkowo dopasowując się do potrzeb. Takie samospełniające się życzenie.
– Oby tak było i w tym przypadku.
– Wierzę, że będzie. Rozglądaj się uważnie, może coś dostrzeżesz. W tym wypadku musisz liczyć na siebie. Ja ci nie pomogę w działaniu, moja mobilność jest ograniczona. Jeśli natomiast zajdzie potrzeba wsparcia w myśleniu, to jestem do dyspozycji. I jak ci się to podoba?
– Pomysł świetny, ale realizacja bez ludzi posiadających odpowiednie dojścia i wpływy jest niemożliwa.
– O tym właśnie mówię: rozglądaj się uważnie, może coś samo podstawi ci się na muszkę…
– Nie mam zbyt wielkich iluzji.
– To źle, trzeba wierzyć w szczęście, w szczęśliwe zbiegi okoliczności. Jak mawiają doświadczeni ludzie wywiadu „w tej pracy pięćdziesiąt procent to dobre wyszkolenie, ale druga połowa to szczęście, które się ma lub nie ma”. I tylko wtedy sukces jest możliwy.
III
Generał Wasilij Malcew zajmował olbrzymi gabinet w gmachu Centrali GRU w Moskwie przy ulicy Grizodubowej 3. Gabinet znajdował się na pierwszym piętrze, ale nie od strony głównego wejścia i półkolistej sali konferencyjnej, lecz dokładnie po przeciwnej stronie budynku, tak aby nie eksponować miejsca pracy szefa na penetracje optyczne, elektroniczne i akustyczne.
Gabinet był na tyle duży, żeby, jak dyskretnie podśmiewali się podwładni, każdy tam wezwany, nim dotrze do biurka, mógł wyobrazić sobie warianty tego, co go czeka.
Teraz lokator pomieszczenia pochylał się nad raportem – szyfrogramem sygnowanym B1B – tajnym, specznaczenia, egzemplarz pojedynczy. I bynajmniej nie chodziło o Brigitte Bardot. Informacja dotarła z USA i zawierała coś, o czym Malcew dawno myślał. Dumał zresztą także o tym, że z chęcią zamieniłby swoje wpływowe miejsce pracy z luksusowym gabinetem na to, które teraz zajmował, jego zdaniem nieporadny, Grigorij Iwanienko – prezydent Federacji Rosyjskiej – na Kremlu. Gdyby jeszcze udało się osiągnąć ten cel bez zbytnich wstrząsów dla kraju – ot, taki gabinetowy właśnie zamach stanu. Ale jak to zrobić?
Wydało mu się, że raport B1B jest właśnie światełkiem w tym tunelu lub przynajmniej jego zapowiedzią. Mówiąc w skrócie – pozyskał on tajną informację, że Anthony Midas opuszcza miejsce odosobnienia w Corcoran, więc udał się tam na wszelki wypadek. Informował, że niejaki Anthony Midas, który już nie raz próbował wywrócić globalną szachownicę, wyszedł właśnie na wolność z więzienia Corcoran i że oczekiwał go ktoś na parkingu przed główną bramą. Ktoś, kogo B1B nie był w stanie zidentyfikować, ale niewątpliwie był to dobry znajomy Midasa. B1B próbował ich śledzić, ale na tak długiej trasie – jechali z Corcoran do San Francisco – wykrycie przez nich inwigilacji w kontakcie wzrokowym było prawie nieuniknione. Starał się wprawdzie nie rzucać się im w oczy, stracił trop, ale zapamiętał rejestrację samochodu.
Uwzględniając czarną legendę Midasa i jego ludzi, pomyślał, że a nuż się to do czegoś szefostwu przyda. Pytał Malcewa, co z tym fantem zrobić.
Neurony w mózgu Malcewa zaczęły się przegrzewać od nadmiaru impulsów. Tak, to może być początek drogi na Kreml. Nie musi, ale może. Przy odpowiedniej inspiracji ta koszmarna dwójka może wyświadczyć mu wielką przysługę. Wezwał szyfranta do izolowanego pomieszczenia ciszy na drugiej kondygnacji podziemnej budynku, w pełni elektronicznie i akustycznie zabezpieczonej, i podyktował mu pilną odpowiedź do B1B:
„Ustalić tożsamość mężczyzny, który odbierał M. Dotrzeć do jego personaliów. Zlokalizować miejsce zamieszkania obu. Czekać na dalsze rozkazy”.
Po powrocie do gabinetu generał się zamyślił. Może to pozornie mało istotne odkrycie B1B pozwoli otworzyć szersze perspektywy. Pożiwiom – uwidim (Pożyjemy – zobaczymy) – skonstatował w myśli.
* * *
Po spotkaniu z Jimmym Anthony pogrążył się w rozmyślaniach. A raczej w depresyjnej ciemności, pełnej nienawiści do wszystkiego, co żyje. Dojrzewał w jego chorym, ale zdolnym do przejawów błyskotliwej inteligencji umyśle plan, którego szczegółów nie miał zamiaru zdradzać nikomu, a już najmniej Jimmy’emu. Powinien on być w jego ręku demonem zniszczenia i śmierci, ale nie takiej jednostkowej, lecz wszechobejmującej. I ten projekt, w odróżnieniu od dwóch poprzednich, których realizacja zakończyła się jego osobistą katastrofą, bo o tysiącach zabitych nie warto wspominać, musi się udać. Byle tylko nadarzyła się jakaś okazja. Jaka? Nie miał pojęcia. Ale głęboko wierzył w to swą zbrodniczą wiarą (a wiara ponoć góry przenosi), że się pojawi i że nie jest tak daleko. Znowu obsesyjnie zabrzmiały mu w wewnętrznej przestrzeni świadomości złowróżbne słowa: „skoro ja nie będę żył i niebawem skonam, to dlaczego ma istnieć świat poza mną”. Ponoć każdy człowiek jest światem samym w sobie. Skoro nastąpi koniec mojego indywidualnego świata, to z chęcią zabrałbym ten zewnętrzny ze sobą w podróż bez powrotu.
* * *
W centrali CIA, w Langley, też nie zasypiali gruszek w popiele. Śledzili poczynania Midasa, zaskoczeni nieco faktem, że odnalazł go jeden z dawnych wspólników – Jimmy. Inwigilację prowadzili trochę „po partyzancku”, co rusz potykając się o agentów FBI robiących to samo.
Z tą różnicą, że FBI robiło to zgodnie ze swymi kompetencjami kontrwywiadowczymi, natomiast oni przekraczali zakres swoich uprawnień, bo według kompetencji mogli prowadzić akcje wyłącznie poza obszarem USA. Od biedy mogli uzasadniać to faktem, że wszelkie dotychczasowe działania Midasa, a i Jimmy’ego także, miały liczne powiązania, liczne afiliacje międzynarodowe. Po kilku miesiącach dali sobie spokój – panowała w sprawie pełna stagnacja, praktycznie sprawy nie było. Owszem, schorowanego, na progu śmierci starca odwiedzał często jego były pomagier, teraz ceniony informatyk i przyzwoity przedstawiciel wyższej klasy średniej, ale nic podejrzanego się nie działo. Można było jedynie dojść do wniosku, że chodzi tu o humanitarne podejście byłego podwładnego do swego zbrodniczego w działaniu, ale jednak szefa, do którego żywił przywiązanie i, chociaż trudno to zrozumieć, szacunek.
* * *
Te dwie agencje bezpieczeństwa USA nie były jednak odosobnione w swym trudzie.
Gdy jedna z nich wypadła z gry, jej miejsce zajął przyzwoity Amerykanin – John (Johann) Rosenzweig. Działał jednak w sposób przemyślany i bardzo ostrożnie. (Ta ostrożność zawodowa kazała mu swego czasu wybrać sobie rezydencję nieprzypadkowo. Linden „brzmiała” jak Unter den Linden w Berlinie, a w tej części Hayes Valley osiedlali się swego czasu wychodźcy z Niemiec, stąd na przykład wzięły się pobliskie restauracje jak Suppenküche czy piekarnia German Bakery. Tak że osiedlenie się Johna Rosenzweiga tam właśnie było w pełni logiczne i dopełniało niejako rzetelny wydźwięk jego biografii).
Bez większego trudu, powołując się na (fikcyjny) wypadek – kolizję z samochodem, który łamiąc przepisy ruchu drogowego w San Francisco, uszkodził prawy błotnik jego limuzyny (który sam pokiereszował), i podając rejestrację wozu widzianego pod więzieniem w Corcoran agencji ubezpieczeniowej, uzyskał potrzebną informację. Podawała ona dane personalne, włącznie z adresem właściciela samochodu, domniemanego sprawcy wypadku, i kończyła się konkluzją, że właściciel wozu w terminie wskazanym przez Johna przebywał poza miastem, na co ma wiarygodnych świadków. John przeprosił agencję, zrzucając nieścisłości na karb przekłamania numeracji tablicy rejestracyjnej, podziękował i na tym zamknął się akt pierwszy tego rozwojowego spektaklu.
Akt drugi polegał na żmudnym obserwowaniu miejsca zamieszkania i pracy Jimmy’ego Redforda oraz jego kontaktów. W finale, a zabrało to ponad miesiąc, Rosenzweig zdołał wyodrębnić powtarzalną trasę, niedaleko od miejsca zamieszkania Jimmy’ego, i co jeszcze ciekawsze, jego samego. Kończyła się ona przy Divisadero Apartaments, blisko skrzyżowania Divisadero z California Street.
Jeśli uwzględnić to, że John mieszkał przy 615 Linden Street, nieopodal Hayes Valley Basketball Court, to wszyscy trzej byli mieszkańcami dzielnicy Hayes Valley i mieszkali stosunkowo blisko siebie.
To ułatwiło kolejne kroki. Zanim jednak Rosenzweig je poczynił, B1B zawiadomił Centralę GRU o postępach w sprawie, co zaowocowało i pochwałą, i odpowiedzią samego szefa, zawierającą nie tyle rozkaz, ile polecenie próby nawiązania kontaktu z Redfordem, oczywiście z zachowaniem daleko idących środków ostrożności, bowiem Jimmy prawdopodobnie jest, a przynajmniej powinien być inwigilowany prewencyjnie przez służby amerykańskie.
John rozpracował już rutynowe trasy, codziennie przez Jimmy’ego pokonywane. Do pracy, z pracy, drobne zakupy w supermarkecie, obiad – najczęściej we włoskiej knajpie Il Borgo przy Laguna Street 504, znanej zresztą z dobrej kuchni, prowadzonej przez mediolańczyka, rzadziej – w Domo Sushi na rogu Linden i Laguna Street. Dlatego sprowokowanie „przypadkowego” spotkania nie nastręczyło mu większych trudności. Parę dni jeszcze obserwował Jimmy’ego, posługując się dyskretnie lornetką, maskowaną smartfonem przystawionym do ucha, od strony chodnika i wejścia do Il Borgo. I używając raz swojej limuzyny, a kiedy indziej wynajętego samochodu.
Pewnego popołudnia, gdy w okularze lornetki zobaczył twarz Jimmy’ego, zrelaksowaną i pogodną, zdecydował się na obiad u Włocha. Było po 16:00.
Wszedł przez obszerne narożne drzwi, nad którymi metalowa kolumienka podtrzymywała niewielki daszek. Wyżej widniał duży napis: „Il Borgo, ristorante italiano”. Sala była obszerna, z przyciemnionym oświetleniem. Po prawej stronie, przy ślepej ścianie ozdobionej malowidłami uliczek włoskiego miasteczka, widniała kolumna wyrastająca z kontuaru baru.
Tam właśnie John ujrzał Jimmy’ego, który, jak widać, złożył już zamówienie, bo zaczynał posiłek przy dwuosobowym stoliku, przykrytym kraciastą czerwono-białą ceratą (w stylu rzymskich kantyn). Obok, na szczęście, był drugi wolny taki sam stolik, a pozostałe, po przeciwnej stronie lokalu, czteroosobowe, były w większości zajęte. Tam oba trójkątnie rozchodzące się mury miały przeszklenia.
John podszedł do dwuosobowego stolika, zajął miejsce. Był rad z usytuowania – ślepa ściana w głębi restauracji, półmrok, a więc okoliczności zapewniające dyskrecję i intymność. Kelner zjawił się błyskawicznie. Zamówił caprese, lasagnę (z których lokal słynął) i na deser tiramisu oraz cappuccino. Jedząc główne danie, rzeczywiście świetną lasagnę, zwrócił się do sąsiada ze stwierdzeniem:
– To prawdziwe niebo w gębie!
Z radością usłyszał odpowiedź:
– Zgadzam się. Zamówiłem to samo.
– Ale to niebo jest dość ciężką potrawą. Czy pozwoli pan, że ofiaruję mu lampkę Brunello di Montalcino?
– Widzę, że jest pan znawcą. Takiego daru się nie odmawia.
– Przepraszam, że się narzucam, ale od niedawna mieszkam w tej okolicy i nie znam dobrze tej dzielnicy ani nie mam w niej znajomych.
– Ależ nie ma za co. Mnie też jest miło zamienić parę słów z kimś przy obiedzie. Nie ma smutniejszej rzeczy niż samotne jedzenie, które przecież powinno być czynnością socjalną, formą public relations.
– W takim razie zamiast lampki zamawiam butelkę i zapraszam, jeśli łaska, do mojego stolika. Po co mamy się przekrzykiwać, jeśli możemy po prostu rozmawiać.
– Nie odmówię.
I tak zaczęła się znajomość. Kultywowana przez kilka kolejnych miesięcy zmieniła się w coś w rodzaju przyjaźni, suto podlewanej przednimi winami. Dodatkowo wspólna profesja i swobodne poruszanie się w obszarze IT i AI wzmocniły tworzącą się więź obu mężczyzn. Jimmy poinformował o niej Midasa, który zastanawiał się nad dość ryzykowną propozycją, której wysunięcie wobec Johna chciał zasugerować Jimmy’emu. Doszedł jednak do wniosku, że jest zbyt wcześnie.
Podobnie postąpił John, przesyłając pilny, sygnowany gryfem tajności najwyższego stopnia szyfrogram do rąk własnych generała Malcewa. Wszystko to działo się pod okiem raczej przymkniętym FBI, bowiem inwigilujący byli zmęczeni i zniechęceni – wielomiesięczna obserwacja nie doprowadziła do niczego spektakularnego, poza stwierdzeniem, że obiekt zainteresowania nawiązuje normalne relacje towarzyskie w okolicy, którą zamieszkuje.
IV
Generał Malcew obserwował, w miarę nadchodzenia raportów B1B, umacniające się związki jego podwładnego z Jimmym. Studiując zaś dokumentację współpracy tego ostatniego z Midasem, żywił nadzieję, że może pojawić się na horyzoncie plan jakiegoś nowego przedsięwzięcia tego przestępczego duetu, które mógłby ewentualnie wykorzystać do realizacji swych projektów wysadzenia z fotela prezydenckiego Grigorija Iwanienki po to, by zająć jego miejsce w sytuacji „wyższej konieczności”, w której może znaleźć się Rosja. Trzeba tylko tym procesem „przyjaźni” dobrze się zaopiekować, pogłębić go, a gdy zajdzie taka konieczność zagrać va banque.
* * *
Jimmy i John stanowili już nierozłączną parę do tego stopnia, że gdy przychodzili do Il Borgo, kelner pytał po prostu – to, co zawsze? – i nie tracił czasu na zachęcanie gości do poszczególnych gatunków wina. Czas mijał Rosenzweigowi i Redfordowi na rozmowach dotyczących głównie kwestii profesjonalnych – technik informatycznych i sztucznej inteligencji, czasami dotykali tematów politycznych. Gdy rzecz szła o Rosji i jej pozycji w świecie, Jimmy był wręcz zaskoczony bezkompromisową, fundamentalistyczną rusofobią Johna.
Ten ostatni nie omieszkał zawiadomić o tym Malcewa, bo to on właśnie zlecił mu odgrywanie owej roli, dodając, że wywołuje to zaskoczenie, ale i milczącą aprobatę jego rozmówcy.
Informowany równolegle Midas sądził, że ta rusofobia może zaowocować skutecznym szantażem na poziomie najwyższych władz Rosji i w efekcie, przy użyciu odpowiednich środków, pomóc w realizacji jego planów, które nazwał roboczo, na swój użytek, projektem „jutra nie będzie”.
* * *
Długopis Malcewa zawisł nad czystym jeszcze formularzem szyfrogramu. Doszedł do wniosku, że czas przejść od projektowania do działań, ale wciąż się wahał. Był prawie pewien (jeśli w wywiadzie można być czegokolwiek pewnym) lojalności Rosenzweiga i jego dyspozycyjności przy wcielaniu w życie woli szefa. Ale jednak się wahał. Gdyby przypadkiem nastąpił przeciek, a może, to jak by uzasadnił to polecenie swojemu oficerowi „N” w terenie. Sprawa jest ściśle tajna, sam zaszyfruję treść, tak że jedynymi jej dysponentami, depozytariuszami będą on i B1B. O jednego za dużo – pomyślał, używając starej wywiadowczej anegdoty.
Jeśliby jednak przyszło mu się bronić przed jakimś wyimaginowanym trybunałem, to zawsze może powiedzieć, że to prowokacja USA, których służby „odwróciły” jego agenta. W ten sposób Rosenzweig straciłby głowę, lecz on uratowałby swoją. A pozycja Iwanienki i tak uległaby osłabieniu, bo zbyt wolno reagował, zaprzeczając atakowi na USA i wskazując na jego prowokacyjną fikcyjność.
Wreszcie zaczął pisać. Tekst powoli, z pomocą specjalnie zabezpieczonego komputera bez emisji elektromagnetycznej, generującego zwielokrotniony klucz losowy, zmieniał się w grupy cyfr. Po chwili pomknęły one impulsem szybkiej telegrafii do znajdującego się akurat w zasięgu satelity wojskowego Rosji, aby tam pozostać zdeponowane do chwili, gdy w promieniu działania przekaźnika znajdzie się San Francisco. Tekst był krótki: „Przystąpić do realizacji operacji Nieobecna Litość”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki