Jedna noc - Kinga Wójcik - ebook + audiobook + książka

Jedna noc ebook

Kinga Wójcik

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Przeszłość i teraźniejszość tworzą mieszankę wybuchową, a lont jest coraz krótszy…

Julia Szyszka wyrusza w swoją pokutną wędrówkę z plecakiem przez Polskę. Kiedy kontuzja zmusza ją do zrobienia przerwy w podróży, zatrzymuje się w opustoszałej jesienią Spale i wynajmuje domek nad Pilicą. Następnego dnia znajduje na brzegu rzeki zwłoki dziewczyny...

Była policjantka mimowolne zostaje wmieszana w śledztwo. Odkrywając tajemnice mieszkańców miasteczka, naraża się na coraz większe niebezpieczeństwo. Zbrodnia nie może zostać bez kary, jednak komuś zależy na tym, żeby to, co wydarzyło się w Spale, na zawsze w Spale zostało. Nawet jeśli wymaga to kolejnych ofiar.

Kinga Wójcik (ur. 1994) z wykształcenia jest politologiem. Ukończyła Wydział Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Pochodzi z rodziny policyjnej. Prywatnie fanka buldogów francuskich i filmów z serii „Transformers”. Autorka znakomitych serii kryminalnych z Leną Rudnicką i Aleksandrem Zamojskim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 266

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Kinga Wójcik, 2025

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

Ilustracja na okładce

© Magdalena Russocka/Trevillion Images

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Joanna Serocka

Korekta

Barbara Szymanek

Małgorzata Denys

ISBN 978-83-8391-898-3

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

Dla Babci,

mojej najwierniejszej czytelniczki.

Dziękuję za wszystko.

PROLOG

Chociaż wokół panował chaos, ona niczego nie słyszała.

Mokry od deszczu asfalt połyskiwał w świetle samochodowych reflektorów. Blask księżyca odbijał się w tafli rzeki płynącej spokojnym nurtem, nieświadomej rozgrywającej się obok tragedii.

Z porośniętego zaroślami pobocza wyłonił się mężczyzna w kurtce przeciwdeszczowej i butach za kostkę. Podszedł bliżej i położył jej rękę na ramieniu. Pokręcił głową. Wiedziała, co chciał powiedzieć.

– Nie żyją.

I nagle, w jednej sekundzie, dotarły do niej wszystkie dźwięki. Podniesione głosy policjantów, krzyki, pomruk prowadzonych rozmów. Czerwone i niebieskie refleksy policyjnych lamp tańczyły na pniach drzew i ślizgały się po wodzie. Słyszała szum kołysanych wiatrem gałęzi.

Czuła na sobie współczujące spojrzenia. To niemożliwe. To tylko sen, pomyślała. Koszmar, z którego zaraz się obudzę.

Ale to nie był sen.

To wszystko działo się naprawdę. A jej życie właśnie się skończyło.

1

W ciszy pokonywała kolejne kilometry. Paliły ją mięśnie, bolały kolana, na małych palcach stóp zrobiły się bolesne odciski. Poczuła wilgoć w bucie i była pewna, że skóra jej krwawi. Zastanawiała się nad przystankiem, ale wiedziała, że jeśli zdejmie trampki, nie założy ich ponownie.

Walcząc ze zniechęceniem, przeszła półtora kilometra. Między drzewami majaczył w oddali znak z nazwą miejscowości. To był jej cel, chociaż zaczęła wątpić, czy zdoła tam dotrzeć. Ból się nasilał. Jeszcze kawałek, przekonywała samą siebie, chociaż słowa wcale nie dodawały jej otuchy. Obserwując przejeżdżające samochody, pomyślała, że złapie stopa. Wędrowała z plecakiem, spała w namiocie, a raz na kilka dni zatrzymywała się w przydrożnym hotelu lub pensjonacie, żeby się umyć. Ale tak źle jeszcze się nie czuła. Podróż miała potrwać rok, a ona nie zamierzała dopuścić, by zakończyła się raptem po kilku tygodniach. Potrzebowała jednak odpoczynku. I świeżych skarpet. A pewnie także opatrunku.

Kilkaset metrów dalej dostrzegła znak z napisem SPAŁA, jeden z punktów na mapie, które wyznaczyła przed wyjściem z domu. Wreszcie mogła odetchnąć. Teraz pozostawało tylko znaleźć nocleg. A to raczej nie powinno być trudne, bo Spała to miejscowość turystyczna. Hoteli tutaj nie brakowało, a w październikowe popołudnie na pewno nie będzie tłoku.

Gdy nieostrożnie postawiła stopę, kolano wygięło się zbyt mocno. Nie zauważyła wystającego kamienia, potknęła się i upadła. W ustach poczuła ziemisty posmak.

– Noż kurwa – mruknęła.

Usiadła na mokrej ziemi i otrzepała ręce. Wędrowanie z plecakiem coraz bardziej dawało się jej we znaki. Podróż miała być oczyszczeniem. Wstępem do nowego życia. Albo jego końca. Miała jej pomóc zapomnieć o tragicznych wydarzeniach. Ze zmęczenia bolało ją całe ciało, a natrętne myśli wcale nie ucichły. Wręcz przeciwnie.

Nigdy nie przepadała za aktywnością fizyczną. Górskie wędrówki czy kilkukilometrowe biegi były nie dla niej. Wolała seanse przed telewizorem, a do marketu jeździła samochodem. Dlatego wybrała się w tę podróż. To miała być kara. Kara za to, że wciąż żyła.

Kierowcy patrzyli na nią z politowaniem ze swoich ogrzewanych samochodów i wygodnych foteli. Oczywiście nikt się nie zatrzymał. Pieprzona znieczulica.

W końcu wstała, podpierając się rękoma. Omiotła wzrokiem okolicę. Las się przerzedzał, ustępując miejsca niskim zabudowaniom. Gdy ruszyła chodnikiem, zdała sobie sprawę, jak bardzo się pomyliła. Kiedy przygotowywała się do wyprawy, założyła, że Spała będzie dobrym przystankiem. Nie miała jednak pojęcia, że jesienią miejscowość aż tak opustoszeje. Kuśtykała z nadzieją, że hotel, który znalazła w internecie, będzie czynny po sezonie. W oknie jednej z kamienic dostrzegła kobietę palącą papierosa. Skinęła jej głową, ale palaczka nie zwróciła na nią uwagi.

Zakładała, że spędzi w miasteczku jedną, może dwie doby, ale wszystko wskazywało na to, że z powodu bolącej stopy będzie zmuszona zmienić plany.

Przy ulicy Nadpilicznej stał czterogwiazdkowy hotel, w którym zamierzała się zatrzymać. Po kilkutygodniowym spacerze marzyło się jej miękkie łóżko i ciepła kąpiel. Budynek z czerwonej cegły widziała z daleka, ale jej uwagę przykuł szyld wiszący na płocie jednej z posesji.

Wynajmę domek nad Pilicą. Tanio.

Pod spodem ogłoszeniodawca zamieścił adres i numer telefonu, ale w miejscu dwóch cyfr szyld był przerwany. Zatrzymała się. W domku mogłaby zostać nieco dłużej. Noc w hotelu kosztowała kilkaset złotych. Nie brakowało jej pieniędzy, ale wrodzona oszczędność kazała się zastanowić. Jeżeli właściciel nie ściemniał i rzeczywiście wynajem był tani, mogłaby zostać na tydzień. Co najmniej. Dłuższy odpoczynek dobrze by jej zrobił. Miała za sobą wiele kilometrów. Przed zimą chciała dotrzeć do znajomych mieszkających w Bielsku Podlaskim, przy granicy z Białorusią. Prowadzili kameralny pensjonat, gdzie zamierzała zawekować się na mroźne miesiące, aby wiosną ruszyć nad morze i pokonać pieszo wybrzeże.

Taki był plan.

Poruszyła zdrewniałymi palcami u stóp. Organizm domagał się odpoczynku. Łóżka, kołdry i ciepłej herbaty. Niewiele myśląc, wyciągnęła z kieszeni kurtki telefon i wpisała w GPS adres z przydrożnej reklamy.

2

Położoną w Puszczy Pilickiej Spałę otaczał gęsty las. Wzdłuż głównej drogi znajdowało się kilka restauracji i hoteli, które w to mgliste październikowe popołudnie sprawiały wrażenie opustoszałych. Przy wejściu do jednego z barów dwie kelnerki paliły papierosy i zerkały z zaciekawieniem na kobietę z wypchanym plecakiem, jakby siłą woli chciały ją zmusić, by weszła do środka. Na skrzyżowaniu stała zamknięta budka z lodami i goframi, a dalej kilka przyczep z ułożonymi równo kolorowymi kajakami. I ani żywej duszy.

Minęła zakręt. W powietrzu unosił się zapach igliwia i mokrej ziemi. Kierowała się zgodnie ze wskazówkami wyświet­lanymi na ekranie smartfona, chociaż nie była przekonana, czy aplikacja prowadzi ją w dobrą stronę. Parking nad rzeką był pusty, a po usłanym żółtymi liśćmi chodniku spacerowała kobieta z kudłatym psem. Kundel zastrzygł uszami i węszył.

– Skręć w lewo – nakazał metaliczny głos telefonicznej nawigacji.

Posłuchała i przeszła obok drewnianego mostu, kierując się w dół. Asfaltowa droga zmieniła się w polną dróżkę. Stąpała ostrożnie po nierównym gruncie. Kolejny upadek mogłaby przypłacić skręceniem kostki. Jeszcze kawałek. Sto metrów, jeśli wierzyć Google Maps.

Domek wyłonił się zza gęsto rosnących świerków. Wyglądał na letniskowy. Drewniany, z zielonymi okiennicami i sporą werandą, sprawiał przyjemne wrażenie. Nie była wybredna. W gruncie rzeczy przespałaby się wszędzie, gdzie byłoby ciepło i deszcz nie ciekłby na głowę. Dostrzegła ulatujący z komina dym.

Ogłoszeniodawca nie kłamał i domek rzeczywiście stał tuż nad rzeką, do której prowadził pomost, a plaża zachęcała żółtym piaskiem. Spodobało jej się to.

W drzwiach stanął barczysty pięćdziesięciolatek w długim płaszczu przeciwdeszczowym i rybackiej czapce. Na nogach miał kalosze. Na jej widok uśmiechnął się i wyjął ręce z kieszeni.

– Dzień dobry? – Miał ton handlowca usiłującego wcisnąć klientowi kredyt przez telefon.

– Dzień dobry. – Przyzwyczajona do oficjalnych kontaktów, wyciągnęła do niego rękę. – Julia Szyszka.

– Bernard. – Odwzajemnił uścisk, a potem spojrzał na jej plecak.

– Widziałam przy drodze reklamę tego domku, ale widzę, że jest zajęty…

– Skądże!

Zerknęła na smużkę dymu wylatującą z komina.

– Wpadam tutaj, kiedy nie ma gości – wyjaśnił. – Raz na jakiś czas trzeba napalić, bo się wychładza. Chciałaby go pani wynająć?

– Jeśli to nie problem.

– Zapraszam. – Zrobił zamaszysty gest dłonią. – Zaczeka pani chwilę i wszystko przygotuję. Zejdzie trochę, zanim w środku się nagrzeje. Dorzucę drewna i…

– Nie ma sprawy. Umiem palić w kominku. Dam radę.

Uniósł lekko brwi, jakby zadowolony z tak niewymagającej klientki.

– Zapas drewna znajdzie pani pod schodami – poinformował ją. – Jest telewizja i internet. I hasło do wi-fi zapisane na routerze.

Spojrzała na niego. Nie potrzebowała telewizji, ale z internetu się ucieszyła. Lubiła być online. Miała niewielu znajomych, z którymi mogłaby rozmawiać przez wideoczat, ale była typem człowieka, który chce być na bieżąco. Kawa i internetowa prasówka to był jej poranny rytuał. Rytuał z poprzedniego życia Julii Szyszki. W ostatnich tygodniach nie interesowała się polityką ani wypadkami drogowymi. Jej życie się skończyło.

– Dziękuję – odparła.

Chciała jak najszybciej wejść do ciepłego domku.

– Gdzie pani samochód?

– Nie mam.

– Przyszła pani pieszo?

– Tak.

Ta informacja zbiła go z tropu. Zmarszczył brwi. Julia postanowiła ułatwić mu sprawę.

– Podróżuję z plecakiem – wyjaśniła. – Spałam w pensjonatach, ale głównie nocowałam pod namiotem. Takie hobby.

To ostatnie akurat było kłamstwem.

– Rozumiem. – Uśmiechnął się szeroko. Pewnie uznał ją za wariatkę. Deszczowy i zimny październik to kiepska pora, żeby nocować na dziko. – Jest pani z miasta i chciała pani, hm… Jak to się mówi? Oczyścić głowę?

Bernard okazał się całkiem bystry. Wolała jednak, żeby nie poznał prawdy.

– Mieszkam w dużym mieście i chciałam przeżyć przygodę. – Posłała mu jeden ze swoich ujmujących uśmiechów, który zazwyczaj zmiękczał serca facetów. – Tylko nie przemyślałam, że to jednak nie dla mnie. Chciałabym odpocząć kilka dni, a potem mój chłopak po mnie przyjedzie. – Kolejne kłamstwo. – Mam nadzieję, że będę mogła zostać na dłużej niż jedną noc?

– Och, oczywiście. Ile pani zechce. Następnych gości mamy dopiero za trzy tygodnie.

– Super.

– Spała to piękna miejscowość. Szkoda, że nie przyjechała pani latem. Wtedy robi nieco lepsze wrażenie.

– Mnie się podoba.

Wyciągnęła z kieszeni kurtki portfel. To była drobna sugestia, że miła i kurtuazyjna pogawędka dobiegła końca.

– Mogę zapłacić z góry – oznajmiła.

– Pół na pół. Nie biorę wszystkiego z góry, bo kiedy klienci skracają pobyt, trzeba oddawać. Lubię pieniądze i nie lubię się z nimi rozstawać.

Zaśmiała się, bo ten żart nawet ją rozbawił.

– Ile za noc? – zapytała.

Kiedy podał sumę, przekazała mu banknoty. Nie przeliczył. Widocznie nie lubił pieniędzy aż tak bardzo, jak twierdził.

– Mam nadzieję, że się pani spodoba – powiedział. – Proszę wejść do środka, a ja przygotuję świeżą pościel.

Odczekała chwilę i poczłapała za nim.

3

Obudziło ją skrzeczenie wron.

Otworzyła oczy i poczuła narastającą panikę. Nie rozpoznała wnętrza, ale po chwili przypomniała sobie ostatnie wydarzenia. Ból stopy, rozmowa z Bernardem, szybki prysznic i miękka pościel. Była w domku nad rzeką. Uspokoiła oddech i podciągnęła się do pozycji siedzącej. Skierowała wzrok na okno. Na parapecie dostrzegła ciemnego ptaka. Przyglądał się jej, lekko przechylając głowę.

Wysunęła nogi spod kołdry i postawiła stopy na dywanie z owczej skóry. Stęknęła, gdy wyprostowała plecy. Od noszenia ciężkiego plecaka bolał ją kręgosłup, ale nie to było najgorsze. Rwało ją w małym palcu lewej stopy, a bandaż nie zdołał zatamować krwawienia. Śnieżnobiała pościel zabarwiła się na czerwono. Drobne plamki dostrzegła także na prześcieradle i zaklęła pod nosem. Będzie musiała dopłacić. Była pewna, że facet jej nie odpuści. W końcu lubił pieniądze.

Przeszła do kuchni połączonej z salonem. Plecak stał oparty o stołową nogę, a obok leżała sterta brudnych ubrań. Było chłodno, więc wygrzebała sweter i zarzuciła na ramiona. Powinna napalić w kominku, ale zamiast tego wstawiła wodę na kawę. Wczoraj nie miała siły oglądać wnętrza. Skupiła się na tym, by wziąć prysznic, a kiedy położyła się na łóżku, od razu zasnęła.

Czekając, aż woda się zagotuje, rozejrzała się po pomieszczeniu. Było nieduże, ale zadbane. Wystrój stanowił połączenie nowoczesności i góralskiego stylu, który nijak nie pasował do miasteczka w centralnej Polsce. W części salonowej znajdowały się płaski telewizor i niski stolik, w pobliżu stały dwa fotele, kanapa oraz witryna z zestawem ceramicznych filiżanek i imbrykiem w środku. Julia uśmiechnęła się na ten widok. Wiele lat temu jej babcia w podobnym naczyniu parzyła herbatę. Była słodka i na języku pozostawiała lepki posmak, konsystencją przypominała syrop.

Czajnik pstryknął. Wsypała do kubka dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej, odczekała chwilę i wlała wodę. Otworzyła lodówkę w poszukiwaniu mleka, ale domek nie był aż tak dobrze wyposażony.

Trudno. Przecież i tak zamierzała wybrać się do sklepu.

Przez najbliższe dni miała zamiar leżeć na kanapie, oglądać filmy na Netfliksie i napawać się ciszą i spokojem. Chciała odpocząć, ale wiedziała, że powinna też spacerować, aby ciało nie rozleniwiło się za mocno, chociaż najchętniej wcale nie wychodziłaby z domku. Albo sprawdziła rozkład pociągów i wróciła do domu.

Rzecz jednak w tym, że ona już nie miała domu.

Wzięła kubek z kawą i wyszła na werandę. W chłodnym porannym powietrzu nad rzeką unosił się delikatny welon mgły. Rosnące na drugim brzegu drzewa były ledwo widoczne. Złote liście szeleściły, kołysząc się w rytm wiatru. Poczuła się jak bohaterka komedii romantycznej. Jak Judyta, która zostawiła za sobą wszystko i zaczęła życie od nowa. W nowym miejscu, z nowymi ludźmi. Julia pomyślała, że mogłaby zamieszkać tutaj na stałe i codziennie patrzeć w spokojny nurt rzeki. W głębi duszy była romantyczką, chociaż raczej nikt jej o to nie posądzał. Zerknęła na ubłocone buty stojące przy drzwiach, a potem na opatrunek na małym palcu.

– Pieprzyć to – mruknęła.

Zeszła z werandy i postawiła gołe stopy na wilgotnej trawie. Źdźbła ją łaskotały, ale było to miłe uczucie. Postanowiła cieszyć się z chwilowego szczęścia. Bała się, że szybko je straci. Tak jak traciła wszystko i wszystkich, których kochała.

Ruszyła w dół na pomost. Tuż przy rzece znajdowała się niewielka prywatna plaża. Bernard miał rację. Latem musiało tutaj być naprawdę pięknie. Na twarzy czuła kropelki mgły. Osiadały na rzęsach i brwiach. Przystanęła i mimowolnie dotknęła dłonią policzka. Upiła łyk kawy. Drewniane deski pomostu zaskrzypiały pod jej ciężarem.

Na drugim brzegu rzeki dostrzegła kilka skulonych kaczek. Siedziały w szuwarach przytulone do siebie. Mimowolnie uniosła kąciki ust i zdała sobie sprawę, że dawno się nie uśmiechała. Zapomniała, jakie to przyjemne uczucie. Kiedyś była radosna i wesoła. Miała wszystko, czego potrzebowała. Cieszyła się życiem. Śmiała się i piła wino. Chodziła na koncerty, latała na egzotyczne wycieczki i realizowała się zawodowo. Osiągnęła wiele, ale ktoś jej to odebrał.

Potrząsnęła głową. Nie chciała wracać do trudnych wspomnień. Nie teraz. Nie dziś.

Przeszła wzdłuż plaży i wtedy w zaroślach dostrzegła niebieską kurtkę. Zmrużyła oczy. Zrobiła jeszcze dwa kroki. Zza wysokiej trawy wyłoniły się dżinsy, a potem czarne adidasy. Julia poczuła, jak oblewa ją fala gorąca, a serce przyspiesza.

W krzakach przy brzegu leżała martwa dziewczyna, a nad głową Julii zadudniły koła samochodu przejeżdżającego pobliskim mostem.

4

Kiedy czekała na przyjazd policji, zdążyła wypić całą kawę. Owinęła się ciaśniej swetrem, bo zrobiło jej się zimno. Starała się nie patrzeć na zwłoki dziewczyny, ale jej wzrok sam biegł w tamtą stronę.

Denatka była młoda, zaledwie dwudziestokilkuletnia. Włosy w intensywnym odcieniu miedzi unosiły się na wodzie. Ręce leżały bezwładnie rozrzucone po bokach. Miała bladą twarz, usta lekko rozchylone. Martwe oczy patrzyły w niebo.

Czy sama skoczyła z mostu, czy może ktoś jej pomógł? Jeśli uderzyła się w głowę albo złamała kark, śmierć była natychmiastowa. Woda mogła ponieść jej ciało w zarośla przy brzegu. Nurt wcale nie musiał być silny. Wystarczyło, że ciało zahaczyło o wystającą trawę lub znajdujący się na dnie konar albo wpadło w zatoczkę, gdzie nurt słabnie.

A może ktoś ją zabił i wrzucił do rzeki?

Julia przełknęła ślinę i przeszła kilka kroków. Wzdrygnęła się, kiedy z trzcin wyleciała kaczka. Uderzyła skrzydłami o wodę, a potem uniosła się w powietrze i przeleciała do swoich kompanów na drugim brzegu.

Julia podeszła bliżej. Nie lubiła oglądać trupów, ale nauczyła się patrzeć martwym w oczy, chociaż nie było to przyjemne.

Usłyszała dźwięk silnika. Wyszła zza trzcin, poszła w kierunku domku i wyjrzała na podjazd. Z zielonego suzuki wysiadł mężczyzna, a z siedzenia pasażera wygramoliła się krępa kobieta. Kiedy zmierzali w stronę Julii, wyglądali dość zabawnie. On, postawny i wysoki na co najmniej metr dziewięćdziesiąt, ona, sięgająca mu ledwie do ramienia. On ubrany we flanelową koszulę i bezrękawnik, ona zaś w pełnym umundurowaniu. Przy boku zwisała jej policyjna pałka, którą przytrzymywała ręką, jakby zamierzała za chwilę jej użyć.

– To pani dzwoniła?! – zawołał mężczyzna.

Skinęła głową.

Przystanęli i zmierzyli ją wzrokiem. On ruszył pierwszy.

– Aspirant Miłosz Orłowski. – Wyciągnął dłoń.

– Julia Szyszka.

– To sierżant Agata Mordoń. Moja partnerka.

Policjantka stanęła na baczność. Czujnym wzrokiem przypatrywała się Julii.

– Zaprowadzę was – powiedziała Szyszka. – Chodźcie za mną.

Kawałek dzielący ich od miejsca znalezienia zwłok pokonali w milczeniu. Julia słyszała za plecami ciężki oddech policjanta, który najwyraźniej nie mógł pochwalić się najlepszą kondycją. Przystanęli. Orłowski spojrzał na leżące w wodzie ciało, a potem odwrócił się do Agaty Mordoń, która przysunęła się bliżej Julii. Pewnie na wypadek, gdyby ta chciała dać w długą.

– O której godzinie znalazła pani ciało? – zapytał Orłowski.

– Kiedy tylko ją zobaczyłam, zadzwoniłam do was.

– A co pani tutaj robi? – wtrąciła Mordoń.

– Wynajęłam domek.

– Kiedy?

– Wczoraj.

– Na jak długo?

Julia starała się nie okazywać zdenerwowania. Wiedziała, że policjanci traktują ją z rezerwą, ponieważ jej nie ufają. Była obca, a do tego dzień po przyjeździe do miasteczka znalazła martwą dziewczynę. Gdyby była na ich miejscu, też zachowałaby powściągliwość.

– Nie wiem na jak długo – odparła. – Może na tydzień. Może krócej, a może dłużej.

– Kto go pani wynajął? – zapytał policjant.

– Jakiś Bernard.

– Jakiś Bernard – powtórzył i wymienił znaczące spojrzenie ze swoją partnerką. – No dobrze. – Jego wzrok mimowolnie powędrował w kierunku gołych stóp Julii. – Pani krwawi – zauważył.

Julia zerknęła w dół. Zapomniała zmienić zakrwawiony bandaż.

– To nic takiego – odparła.

– Co się pani stało?

– Nabawiłam się odcisków. – Posłała mu krzywy uśmiech. – Trochę kilometrów zrobiłam, zanim tutaj dotarłam. I obtarłam sobie stopę.

– Aha.

– Szłam kilka tygodni – dodała, widząc podejrzliwą minę Orłowskiego.

Wydawał się miłym facetem. Sprawiał wrażenie gościa, który uwierzyłby w każde kłamstwo atrakcyjnej kobiety i bez mrugnięcia okiem zrobił wszystko, o co by poprosiła. Wokół oczu i ust miał zmarszczki, a na czole spore zakola. Z pewnością bliżej mu było do pięćdziesiątki niż trzydziestki. Wydał się jej może nie przystojny, ale intrygujący.

– Nie widzę samochodu – zauważył. – Przyszła pani pieszo?

– Właśnie to przed chwilą powiedziałam.

– No tak.

Wydawało się, że brak samochodu wydał mu się kompletnie niezrozumiały.

Agata Mordoń odchrząknęła.

– Skąd zna pani tę dziewczynę?

Julia przechyliła głowę. Nie ze mną te numery, pomyślała.

– Nie znam jej.

– Nie widziała jej pani?

– Niby gdzie? Jestem tu od wczoraj.

Mordoń posłała jej uśmiech.

– Pytam, czy nie widziała jej pani na plaży lub w okolicy domku – odparła.

Wzrok Julii powędrował w stronę mostu, a raczej mostku. Mijała go wczoraj. Był krótki i obowiązywał na nim ruch naprzemienny, ponieważ był zbyt wąski, aby przejechały po nim równolegle dwa samochody.

– Nie widziałam jej – powiedziała Julia. – Ale myślę, że łatwo sprawdzicie, czy przyszła pieszo. Mogła zostawić jakieś ślady na ścieżce. A jeśli ich nie będzie, to znak, że prawdopodobnie zginęła w innym miejscu, a nurt zniósł ciało tutaj. Albo popełniła samobójstwo. Możliwości jest wiele, ale pewnie szybko ustalicie przyczynę zgonu.

Orłowski zmrużył oczy.

– Sporo pani wie – zauważył.

Skrzyżowała ramiona.

– Lubię seriale kryminalne – odparła.

Policjant przyglądał się jej przez chwilę, a potem przeniósł spojrzenie na denatkę.

– Czy w nocy coś panią zaniepokoiło? – zapytał.

– Nie.

– Niczego pani nie słyszała?

– Spałam.

Kiwnął głową bez przekonania.

– Pojedzie pani na komisariat, dobrze? – Wyjął z kieszeni telefon w skórzanym etui. – Ktoś spisze pani zeznania.

– Jasne.

– Agata, zawieziesz panią?

– Muszę się przebrać – zauważyła Julia.

– Nie ma sprawy. – Orłowski był zajęty wybieraniem numeru w telefonie, który po chwili przytknął do ucha.

Mordoń skinęła głową w kierunku domu.

– Chodźmy.

Julia ruszyła pod górkę. Bandaż stawał się coraz bardziej czerwony. Powinna zmienić opatrunek, ale nie była pewna, czy policjantka jej na to pozwoli.

– Nie wiem, czy dam radę założyć but – odezwała się.

Mordoń posłała jej pytające spojrzenie.

– Moja stopa jest w kiepskim stanie – wyjaśniła Julia.

– Musiała mieć pani cholernie niewygodne buty.

– Przeszłam sporo kilometrów.

– Ile?

– Co najmniej kilkaset. Nie mam licznika kroków i trochę zboczyłam z trasy. Staram się iść zgodnie ze znakami i nie kierować się Google Maps, bo takie aplikacje strasznie zżerają baterię. A mam tylko dwa powerbanki.

Mordoń przystanęła. Wyglądała na zaintrygowaną, ale Julia dostrzegła w jej oczach promyk sympatii.

– Skąd pani idzie? – zapytała.

– Z domu.

– Rozumiem. A gdzie ten dom?

– Nieważne. I tak już go nie ma.

Policjantka odpuściła, za co Julia była jej wdzięczna. Nie chciała opowiadać o tym, dlaczego chodzi bez celu po Polsce.

Weszły na werandę. Julia pchnęła drzwi i skierowała się do leżącego na podłodze plecaka. Wyjęła dżinsy, czysty sweter i bieliznę.

– Pójdę do łazienki – powiedziała. – Może pani poczekać pod drzwiami. Tam jest tak małe okno, że na pewno się nie przecisnę.

– Jest pani bystra – przyznała policjantka. – A z takimi jak pani nigdy nie wiadomo.

– Więc zostawię uchylone drzwi.

– Okej.

Nad umywalką obmyła twarz i ciało, a potem wlała ciepłą wodę do miski i usiadła na sedesie. Założyła nogę na nogę i zabrała się do zdejmowania bandażu, który przykleił się do rany. Gdy go odrywała, poczuła szczypanie. Bandaż był przemoczony i brudny. Musiała założyć nowy, ale uświadomiła sobie, że nie wzięła ze sobą opatrunku. Umyła nogę, a potem kuśtykając, wyszła z łazienki.

Policjantka czekała w kuchni. Najwyraźniej zaufała Julii na tyle, że uznała, iż nie musi stać pod drzwiami.

– Kiepsko to wygląda – oceniła. – Ma pani nowy opatrunek?

– Tak. Gdzieś tu był. – Julia pochyliła się nad plecakiem i zanurkowała dłonią w największej kieszeni. – Jest. – Wyjęła zapakowany bandaż i usiadła na kanapie. Powinna zdezynfekować ranę, ale nie miała żadnego sprayu. Zanotowała w myślach, by dopisać go do listy zakupów. Oczywiście, o ile nie zamkną jej w areszcie.

Agata Mordoń podeszła bliżej.

– Może są tutaj jakieś klapki – powiedziała.

– Widziałam crocsy w korytarzu. Ale są przynajmniej trzy rozmiary za duże.

– Na pewno będą lepsze niż buty, przez które nabawiła się pani tego cholernego odcisku.

To prawda, pomyślała Julia i poszła poszukać gumowych chodaków. To nie był najlepszy pomysł, aby chodzić w czyichś butach, ale nie miała innego wyjścia. Wsunęła w nie stopy i spojrzała na Agatę Mordoń.

– Jestem gotowa.

5

Dzień upływał Julii na oczekiwaniu. Najpierw na policjantów, teraz zaś czekała, by złożyć zeznania. Gdyby wiedziała, że to tyle potrwa, pewnie by zaprotestowała, ale sądziła, że oddelegują jakiegoś gliniarza, który spisze kilka słów, poprosi o potwierdzenie i puszczą ją wolno. Tak się jednak nie stało. Kiedy Julia podała Agacie Mordoń dowód osobisty, policjantka wpisała dane w komputer, a potem kazała czekać. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a kiedy funkcjonariuszka wróciła, wyjaśniła, że wkrótce zjawi się aspirant Orłowski, który z nią porozmawia. Godzinę później wpadł zdyszany do pokoju, obiecał, że zaraz wróci, i znowu zniknął.

Po piętnastu minutach uznała, że wystarczy. Wstała i wyszła na korytarz. Miała dość. Nie zamierzała spędzać całego dnia na czekaniu, aż ci nierozgarnięci policjanci wreszcie z nią porozmawiają.

Był to typowy prowincjonalny komisariat. Pachniało kurzem i wychodzącą na ściany wilgocią. Wyposażenie mieli nowoczesne, ale wystrój pozostawiał wiele do życzenia. Pomyślała, że gdyby popracowała tu miesiąc, na pewno skończyłaby z depresją.

Orłowskiego nietrudno było znaleźć. Przeszła zaledwie kilka kroków i zobaczyła go w sąsiednim pokoju. Stał z telefonem przy uchu i marszczył brwi. Na widok Julii szybko się rozłączył.

– Możemy pogadać? – zapytał.

– Czekam na to od godziny.

– Tak, wiem. Przepraszam.

– Po co tyle mnie trzymacie?

Orłowski rozchylił usta, ale nie odpowiedział. Drzwi wejściowe trzasnęły, a w korytarzu stanęła dojrzała hipiska. A przynajmniej tak Julia o niej pomyślała. Kobieta koło pięćdziesiątki miała spięte w kok posiwiałe włosy. Ubrana była w luźne spodnie i kurtkę z frędzlami, spod której wystawała kwiecista koszula. Na nadgarstkach Julia dostrzegła koralikowe bransoletki.

Za kobietą stanął policjant. Gestem nakazał, by weszła do środka, a potem zniknęli w jednym z pomieszczeń.

Miłosz Orłowski odchrząknął.

– Chodźmy – powiedział i poprowadził Julię do pokoju, gdzie przez ostatnią godzinę wpatrywała się w poszarzałe od brudu ściany.

Skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał jej w oczy. Miała serdecznie dosyć obskurnego komisariatu, ale przeszywający wzrok Orłowskiego kazał jej milczeć.

– Nazywa się pani Julia Szyszka. – To nie było pytanie.

Nie odpowiedziała.

– Urodzona pierwszego lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku w Cieszynie.

– Do czego zmierzasz?

Jej nagłą bezceremonialność Orłowski skwitował uśmiechem.

– Dobrze wiesz, do czego zmierzam – odparł. – Pani podkomisarz.

Było oczywiste, że poznają prawdę, a jednak poczuła dyskomfort, jakby przyłapali ją na gorącym uczynku.

– Była podkomisarz – odparowała. – Stare dzieje.

– Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej, że jesteś policjantką z kryminalnego?

– Byłam.

– Byłaś – przyznał. – Chociaż niektórzy mówią, że policjantem zostaje się na całe życie.

– Gówno prawda. Pieprzenie dla młodzików ze szkółki w Szczytnie.

Znów się uśmiechnął.

– Poza tym niewiele to zmienia – dodała.

– Masz rację.

Sięgnął po długopis i pstryknął nim kilka razy. Julia obserwowała jego ruchy. Był zdenerwowany. Nie miał pojęcia, w jaki sposób rozegrać tę rozmowę.

– Co tutaj robisz? – zapytał.

– Już mówiłam.

– Wynajęłaś domek.

– Tak.

– Od Bernarda, którego nazwiska nie znasz.

– Zgadza się.

Potarł podbródek.

– Sęk w tym, że właścicielem domku był niejaki Jacek Kujawski.

– Okej, więc może źle usłyszałam imię.

Wiedziała, że to nieprawda.

– Jacek Kujawski nie żyje od pięciu lat – oznajmił policjant, świadomy, że ta informacja będzie dla niej zaskoczeniem.

I nie mylił się. Julia przez chwilę poczuła się zbita z tropu.

– Chciałbym więc się dowiedzieć, od kogo wynajęłaś domek. To istotne, biorąc pod uwagę, że niedługo po przyjeździe znalazłaś martwą dziewczynę.

– Kim ona jest?

– Wiesz, że ci nie powiem.

– Musiałam spróbować.

Opadła na oparcie krzesła. Skoro Jacek Kujawski nie żył od pięciu lat, kim był facet, który dał jej klucze do domu?

– Przyszłam i zastałam tego faceta na posesji – wyjaśniła. – Uznałam, że to właściciel. Wybacz, że go nie wylegitymowałam.

– Jak wyglądał?

– Potrafisz wyobrazić sobie domokrążcę, który usiłuje wcis­nąć ci najnowszy model odkurzacza? Chce ci się śmiać, bo przecież masz odkurzacz, ale gdy zaczynasz go słuchać, coraz bardziej jesteś przekonany, że właśnie w tym momencie potrzebujesz tego cholernego odkurzacza.

– Znam takich.

– Właśnie. A więc dodaj mu jakieś dwadzieścia lat. Gość był koło pięćdziesiątki. Duży, barczysty. Ubrany w płaszcz przeciwdeszczowy i rybacką czapkę. Na nogach miał kalosze.

– Co drugi facet nosi w tym miasteczku kalosze.

Wzruszyła ramionami.

– Gładko ogolony, oczy jak szparki. Tyle pamiętam. Byłam zmęczona i jedyne, o czym marzyłam, to klucze i święty spokój.

– Poznałabyś go?

– Oczywiście.

– W jaki sposób mu zapłaciłaś?

– Gotówką.

Pokręcił głową.

– To mógł być oszust – zauważył.

– Dał mi klucze. Czy oszust miałby klucze?

Na to pytanie Orłowski najwyraźniej nie znał odpowiedzi.

– Słyszałaś coś w nocy? – zapytał. – Może ktoś kręcił się po okolicy?

– Mówiłam już, że nie mogę ci pomóc. Niczego nie słyszałam. Padłam na łóżko i spałam do rana. – Zastanowiła się. – Dlaczego o to pytasz?

– Bo to ważne.

– Dlaczego?

Orłowski zasznurował wargi.

– To nie było samobójstwo, prawda? – domyśliła się. – Co znaleźliście?

Miłosz otworzył usta, ale w tym momencie rozległo się pukanie. Policjant wstał i uchylił drzwi. Zamienił kilka słów z innym policjantem i po chwili do pomieszczenia weszła kobieta. Smukłą sylwetkę kryła pod szarym dresem ze śliskiego materiału. Włosy w odcieniu głębokiej czerni spięte miała w pozornie niedbały kok, który z pewnością nie był dziełem przypadku, ale co najmniej kilkunastu minut spędzonych przed lustrem.

– Pani Karolino, musimy wyjaśnić jedną sprawę – odezwał się Orłowski.

Kobieta spojrzała na Julię. Z jej twarzy trudno było cokolwiek wyczytać.

– Ta pani twierdzi, że wczoraj wynajęła domek nad Pilicą – ciągnął policjant. – Czy poznaje ją pani?

– Nie.

– Nie wynajmowała jej pani domu?

– Nie.

Julia się skrzywiła.

– Mówiłam, że to był facet – przypomniała. – Czy ta piękna pani wygląda jak mężczyzna?

– Dom, w którym pani spała, należy do mnie i mojego zmarłego męża – odezwała się nieznajoma. – Kto dał pani klucze?

Szyszka wzruszyła ramionami.

– Jakiś Bernard.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

Spis treści

PROLOG

1

2

3

4

5

Punkty orientacyjne

Okładka