Idealne życie Molly - Valerie Keogh - ebook + książka

Idealne życie Molly ebook

Keogh Valerie

3,9
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Nowy thriller autorki Fatalnego kłamstwa

Dla fanów Louise Jensen, Jess Ryder i Kathryn Croft

Czy idealne życie to tylko iluzja?

Molly Chatwell ma wszystko – pracę, w której się spełnia, piękny dom w centrum Londynu, przystojnego męża Jacka i dwoje dorosłych dzieci. Czego chcieć więcej? Jednak po tym jak Remi i Freya wyjeżdżają na studia, we wspaniałym życiu Molly coś zaczyna się psuć. Jack staje się bardziej nieobecny. Pracuje do późna, a czasem nawet w weekendy.

Pewnego dnia stara przyjaciółka Amelia Lovell zaprasza Molly na wspólny weekend w wiejskim kurorcie w Wiltshire. Kiedy Jack odmawia, wymawiając się pracą, Molly postanawia pojechać sama. Podczas porannego joggingu spotyka młodego przystojnego mężczyznę. Od razu czuje do niego nieodparty pociąg, jest gotowa na wszystko. On jednak się od niej odsuwa. Upokorzona i wstrząśnięta, postanawia wracać natychmiast do domu i zapomnieć o niefortunnej przygodzie.

Okazuje się to jednak niemożliwe, bo mężczyzna niespodziewanie odwiedza Molly w Londynie. Zostawia w drzwiach kartkę z numerem telefonu i prośbą o kontakt. Dzień później policja odnajduje jego zwłoki, a Molly staje się główną podejrzaną. Do czasu… kiedy to ona staje się niedoszłą ofiarą morderstwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 286

Data ważności licencji: 11/30/2026

Oceny
3,9 (231 ocen)
83
74
41
26
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KMyk85

Z braku laku…

Do bólu przewidywalna, bez krzty oryginalności (luksusowe osiedle, perfekcyjne małżeństwo bla bla), zakończenie oczywiste, a główna bohaterka zachowuje się po prostu idiotycznie. To smutne, że Autorka postanowiła napisać dla pieniędzy coś, co jest kalką stu podobnych książek. Jestem fanką gatunku, ale tę pozycję odradzam.
30
AnetaSzablewska

Dobrze spędzony czas

"Idealne życie Molly" jest nowością wydawniczą 2022 roku, jednak cały czas miałam wrażenie, że już gdzieś z podobną historią się zetknęłam 🤔 Tytułowa Molly jest kobietą dojrzałą, ma dwoje dorosłych, studiujących dzieci, męża, dobrą pracę i ładny dom w Londynie. Ma też przyjaciół i dobre auto, i w zasadzie można by stwierdzić, że jej życie jest idealne 📚 Pewnego dnia Molly wyjeżdża na weekend do uroczego hotelu. Miał towarzyszyć jej mąż, ale zatrzymały go sprawy służbowe. Na miejsce przybywa za to jej przyjaciółka Amelia z mężem. Nic takiego, korzystają ze spa, odpoczywają, korzystają z wszelkich dóbr, jakie daje dobry hotel. Molly jak co rano wybiera się pobiegać. Podczas joggingu poznaje Oliviera, młodego, niezwykle pociągającego mężczyznę, o niewiarygodnie turkusowych oczach. Amelia już by go uwiodła, Molly woli być wierna Jackowi. No, chyba że raz się zapomni....📚 Weekend się kończy, Molly wraca do swojego poukładanego życia. Od tego momentu jednak idealny świat, jaki sobie...
10
AnnaProchowicz

Dobrze spędzony czas

Nic odkrywczego, ale całkiem szybko się czyta. Wciąga, jedynie główna bohaterka deczko irytująca
00
marzannagk

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, trzyma w napięciu od pierwszych do ostatnich stron
00
magnesik

Nie oderwiesz się od lektury

Na początku intryga nie porywała, jednak później ksiazka ciekawiła coraz bardziej. Bardzo dobrze się ją czytało. Polecam !
00



Tytuł oryginału: The Perfect Life

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz/Chat Blanc

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Julia Diduch-Stachura/Słowność

Copyright © 2020 Valerie Keogh

Published by arrangement with Rights People, London

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022

© for the Polish translation by Beata Ziemska

Fotografia na okładce

© ablokhin/iStock by Getty Images

Wszystkie postacie występujące w tej książce są fikcyjne i wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób oraz zdarzeń jest przypadkowe.

ISBN 978-83-287-2030-5

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

Dedykuję tę książkę swojej siostrze, Joyce Doyle, z wdzięcznością za wiele pięknych wspomnień. To dla mnie zaszczyt, że jestem częścią Jej wspaniałej rodziny.

Idealne życie to iluzja, fantazja, kłamstwo, którymi się karmimy, dopóki ktoś nie rzuci na nie światła. Wtedy widzimy, że ten wymyślony przez nas świat jest pełen rys, pęknięć i dziur. W panice i z niedowierzaniem próbujemy wszystko naprawić – szpachlujemy rysy, wypełniamy szczeliny, łatamy dziury, a gdy znów gaśnie światło i wszystko wygląda idealnie, łudzimy się, że nam się udało.

Anonim

1

Molly Chatwell obudziła się i przesunęła ręką po pościeli, tam gdzie sypiał – zazwyczaj na brzuchu, z ramionami nad głową – Jack. Jego miejsce było puste. Nie zaskoczyło jej to ani nie zaniepokoiło. Jack wstawał codziennie o szóstej, po czym wymykał się po cichu, by jej nie obudzić. Brał prysznic, golił się, a potem ubierał w pokoju gościnnym i natychmiast wychodził. Kawę, którą wypijał zaraz po przyjściu do pracy, kupował w kawiarni naprzeciwko biura.

Kiedyś, na samym początku ich wspólnego życia, zanim jeszcze się pobrali i przez kilka lat po ślubie, przychodził się pożegnać. Dzieci, słysząc, że wstaje, wbiegały do sypialni i wskakiwały do ich łóżka. Jack przed wyjściem obejmował całą trójkę i cmokał każdego z osobna. To były dawne, dobre czasy.

Teraz, kiedy Freya i Remi wyjechali na studia, Molly mogła pospać dłużej. Nastawiony na siódmą budzik jeszcze nie dzwonił. Zamknęła oczy w nadziei na kilka dodatkowych minut. Prawie udało jej się zasnąć, gdy nagle usłyszała hałas cofającego samochodu. Dziwne, pomyślała. To nie był dźwięk, który normalnie dało się słyszeć o tej porze… chyba że… Przewróciła się na drugi bok, chwyciła telefon i spojrzała z przerażeniem na czarny ekran. Jak mogła zapomnieć naładować komórkę? Właśnie dzisiaj… Nigdy jej się to nie zdarzyło.

Dwa tygodnie wcześniej, po tym, jak wypiła ciut za dużo, opowiadała z dumą przyjaciółkom, jakie to uczucie, kiedy własne dzieci urzeczywistniają marzenia. Remi wybrał Massachusetts Institute of Technology, Freya Sorbonę. „Zaczynają nowe życie, które zaplanowały sobie w najdrobniejszych szczegółach” – powiedziała wtedy, lekko bełkocząc. Po raz pierwszy od dwudziestu lat zostali sami, tylko ona i Jack. Po kilku kieliszkach łatwej jej było odnaleźć w sobie odrobinę entuzjazmu. Nie wspomniała, że w domu panuje martwa cisza. Ostatnio coraz częściej zastanawiała się, o czym teraz będą z Jackiem rozmawiać. Syndrom pustego gniazda. Nienawidziła tego określenia. Oznaczało przecież, że gniazdo już na zawsze pozostanie puste. Nie mogła się z tym pogodzić. I właśnie wtedy jedna z przyjaciółek podrzuciła pomysł, który w tamtej chwili wydał jej się doskonały:

– Masz tyle wolnego czasu, Molly. Może urządzisz przyjęcie?

– Przyjęcie?! Dlaczego by nie?! – ucieszyła się, podnosząc kieliszek. – Czujcie się zaproszone.

Następnego ranka, z bólem głowy i kacem, jakiego nie miała od lat, wspomniała o tym planie Jackowi.

– Świetnie – zgodził się – ale pod jednym warunkiem. Musimy je urządzić w piątek wieczorem. Sama wiesz, że nikt z moich znajomych nie przyjedzie do miasta w weekend.

Molly wolałaby spotkać się z przyjaciółmi, a nie ze współpracownikami męża. Ale pomyślała, że w końcu kilka osób więcej nie robi różnicy. Przy okazji zaprosi koleżanki z pracy. Po co im idealny dom, gdyby mieli nigdy z niego nie korzystać?

– W takim razie – uśmiechnęła się – umawiamy się na piątek wieczór.

To był właśnie ten piątek.

Molly nie miała pojęcia, która godzina. Wyskoczyła z łóżka i wbiegła na półpiętro. Stał tam na parapecie bogato zdobiony zegar, który ktoś podarował im w prezencie ślubnym przed dwudziestoma laty. Jack go uwielbiał. Molly nie znosiła, choć musiała przyznać, że działał bez zarzutu. A teraz przypominał jej, że jest spóźniona.

Wróciła do sypialni, podłączyła telefon do ładowarki i bez namysłu włożyła czarne dopasowane spodnie, białą bluzkę i czarną kurtkę, bo tak ubierała się do pracy. Jako singielka była bardziej ekstrawagancka. Potrafiła spędzić godzinę lub dłużej na komponowaniu odpowiedniej stylizacji. To się nie zmieniło nawet po ślubie. Do czasu, kiedy na świat nie przyszły dzieci. Po urlopie macierzyńskim niespodziewanie odkryła zalety dobrze skrojonych spodni. Początkowo łączyła je z kolorowymi koszulami. Aż pewnego dnia sprawiła sobie białą bluzkę od Armaniego.

Jedyną odmianę w jej codziennym stroju stanowiła biżuteria. Dziś wybrała sznur granatowych szklanych koralików Murano. Kupili je z Jackiem w Wenecji w pierwszą rocznicę ślubu. Były ciężkie, sięgały niemal do pasa i sprawiały, że we wszystkim wyglądała dobrze.

Sprawnie nałożyła makijaż i szybko wyszczotkowała długie kasztanowe włosy. Po chwili była gotowa do wyjścia. Chwyciła torbę i częściowo naładowany telefon. Zbiegła po schodach do kuchni, by zabrać listę rzeczy do zrobienia, przyczepioną do lodówki. Popatrzyła na nią i zaklęła w myślach.

Co za idiotyczny pomysł! Co ja sobie wyobrażałam!

I pomyśleć, że jeszcze przed kilkoma tygodniami mieli gosposię. Rebecca pojawiła się w ich domu, kiedy dzieci były małe. Po wielu nieudanych próbach z au pair i nieprzyjemnych doświadczeniach z przedszkolami znajoma znajomych wspomniała im o kobiecie, która szuka zajęcia w niepełnym wymiarze godzin. Rebecca uczyła angielskiego. Chciała przejść na wcześniejszą emeryturę. Rozglądała się wtedy za czymś mniej uciążliwym, by móc łączyć pracę z opieką nad swoim obłożnie chorym mężem. Zresztą krótko potem owdowiała. Freya i Remi natychmiast polubili tę przemiłą kobietę o niewyczerpanych zasobach cierpliwości i dobrego humoru. Miała zostać na chwilę, a spędziła z nimi wiele lat. Prowadziła dom łagodnie i niespiesznie. Czekała na dzieci, kiedy przychodziły ze szkoły. Co wieczór witała zmęczoną pracą Molly dzbankiem świeżo zaparzonej herbaty. Rebecca szybko stała się częścią rodziny. Świętowała, kiedy dzieci dostały się na upragnione studia, szlochała wraz z Molly, kiedy wyjeżdżały – najpierw Remi, potem Freya.

Tydzień po wyprowadzce Freyi Jack uparł się, że trzymanie gosposi dla dwóch osób zwyczajnie się nie kalkuluje. Jak to powiedział – trudno uzasadnić tak duży wydatek na dwoje.

Molly spojrzała na niego przerażona. Chyba zwariował. Rebecca ma odejść? Jack chce się jej pozbyć? Chyba nie mówi serio! Nie zamierzała tak łatwo się poddać. Przecież oboje ciężko pracują. Perfekcyjnie prowadzony dom dawał im komfort, na który bez wątpienia zasługiwali. Ale nie powiedziała mu tego. Wystarczyło jedno spojrzenie, widok zatroskanej miny, a słowa utkwiły jej gdzieś w gardle.

Ostatnio dziwnie się zachowywał. Nie przejmowała się tym zbytnio. Wiedziała, że świat finansów bywa kapryśny. A może wcale nie chodziło o pracę? Może był jakiś inny powód? Jack wracał później niż zwykle, nie najlepiej wyglądał, nie chciał rozmawiać. A gdy pytała, czy ma jakiś problem, odpowiadał wymijająco. Kiedy pewnego dnia poczuła od niego alkohol i zwróciła mu uwagę, tłumaczył się, że wpadł na starego przyjaciela w mieście i wstąpili do baru. Następnym razem, a zdarzyło się to zaledwie dzień lub dwa dni później, tylko pokiwał głową i popatrzył na nią tym swoim wzrokiem, który mówi: „Lepiej nie pytaj”.

– Czy w biurze wszystko w porządku? – zaryzy­kowała, chcąc w ten sposób dać mu okazję, żeby się wygadał, choć tak naprawdę nie spodziewała się odpowiedzi.

Jack był z natury powściągliwy. Wiedziała, że nie lubi mieszać pracy zawodowej z życiem rodzinnym. Nieraz próbowała go przekonać, żeby się przed nią otworzył. Setki razy namawiała go, by nie dusił w sobie emocji. On patrzył na nią pobłażliwie i wyśmiewał się z jej – jak to nazywał – psychologizowania.

– W pracy wszystko w porządku – zakomunikował jak zwykle, całując ją w policzek.

Dostała odpowiedź, jakiej się spodziewała.

– Ale to nie oznacza, Mol, że możemy szastać pieniędzmi na prawo i lewo. W ciągu najbliższych trzech, czterech lat wydamy na dzieci fortunę.

– Przecież opłaciliśmy czesne z góry, Jack.

Przypomniała sobie, że miała wtedy opory. Nie chciała się pozbywać wszystkich oszczędności. Ale mąż nalegał. Nie sprzeciwiła się. Jak zwykle.

– Sama wiesz, ile nas wyniesie zakwaterowanie i utrzymanie. Musimy też wziąć pod uwagę nieprzewidziane wydatki i tak dalej… – Pokiwał głową.

Wiedziała aż nadto. Sorbona nie była droga, ale życie w Paryżu już tak. Studia na najbardziej prestiżowej uczelni technicznej w Stanach, Massachusetts Institute of Technology, wiązały się z astronomicznymi wydatkami, a Boston nie jest wcale tańszy od Paryża. Molly oniemiała na widok rachunku za trzyletnie czesne i obowiązkowe zakwaterowanie na kampusie podczas pierwszego roku. Przez chwilę wydawało jej się, że ktoś omyłkowo dodał jedno zero. Nie przyznała się Jackowi, że zrobiło jej się słabo, kiedy obliczyła, jak dużo będą ich kosztować studia dzieci.

Pomyślała, że nie zaszkodziłoby trochę zacisnąć pasa.

– Pewnie masz rację – przyznała niechętnie. – Możemy spróbować obyć się bez gosposi. – Kiedy tylko to powiedziała, poczuła się jak zdrajczyni. – No dobrze, porozmawiam z Rebeccą jutro. Dam jej miesięczne wypowiedzenie.

Jak się okazało, Rebecca nie była wcale zaskoczona.

– Muszę przyznać – powiedziała swoim łagodnym głosem – że od wyjazdu dzieci czuję się zbędna w tym ogromnym, pustym domu. Nie ukrywam jednak, że będzie mi was bardzo brakowało.

Molly nie mogła powstrzymać łez. Rebecca też. Stały tak długą chwilę, trzymając się w objęciach i pocieszając nawzajem. Nic nie będzie tak jak dawniej.

Ledwo minął dzień, Molly musiała się zmierzyć z nową sytuacją, która ją przerastała. I choć zwolnienie gosposi to był pomysł Jacka, wydawało się, że wcale nie zamierza brać na siebie jej obowiązków. Pranie, prasowanie góry ubrań czy zakupy – przecież to wszystko nie zrobi się samo! Jack przychodził do domu wieczorami, oczekując, że kolacja będzie gotowa. A gdy mu to wypominała, zasłaniał się przemęczeniem.

Ona też pracowała i też przychodziła do domu wykończona. Widząc wymizerowaną twarz męża, nie drążyła jednak tematu. Zdawała sobie sprawę, że inne kobiety bez pomocy wychowują dzieci, prowadzą dom i w dodatku pracują na pełen etat. Gdyby przez lata nie miała gospodyni i pani do sprzątania, też bez wątpienia musiałaby sobie jakoś radzić. Ale przecież stać ich było na pomoc i przynajmniej w tej chwili nie zamierzała zupełnie z niej rezygnować.

By ułatwić sobie życie, złożyła w pobliskim supermarkecie zamówienie na niezbędne produkty spożywcze i higieniczne, które miały im starczyć na cały tydzień. Był to pewnego rodzaju kompromis – coś za coś. Później ustali ze sklepem, żeby zaopatrywał ich w te same artykuły w każdą sobotę.

Absolutnie nie zgodziłaby się na zwolnienie Terry, która u nich sprzątała. Dziewczyna chciała sobie dorobić i na szczęście zgodziła się pracować kilka dodatkowych godzin tygodniowo. Miała przejąć po Rebecce pranie i prasowanie.

– Obiecujesz, że dom będzie lśnił? – spytała niepewnie, a Terry odpowiedziała z taką żarliwością, jakiej nigdy wcześniej u niej nie widziała.

– Ależ oczywiście, pani Chatwell.

– Cieszę się bardzo – przyjęła jej zapewnienia z ulgą. – Liczę na to, że się na tobie nie zawiodę.

Nie wiadomo dlaczego, mając teraz więcej obowiązków, Terry nagle straciła zapał do pracy. Po zaledwie dwóch tygodniach od odejścia Rebekki dom wydawał się zaniedbany. Część białych koszul od Armaniego nabrała szarego odcienia różu. W szafach wisiały niedoprasowane ubrania.

Molly schowała do kieszeni listę rzeczy do zrobienia i rozejrzała się dookoła. Salon w kształcie litery L idealnie nadawał się na przyjęcia. Między innymi dlatego kupili ten dom. Długa, wąska wyspa z marmurowym blatem oddzielała od reszty pokoju lśniącą ultranowoczesną kuchnię. Pod oknem wykuszowym, które sięgało od podłogi po sufit i wpuszczało dużo światła, stał okrągły elegancki stół. Francuskie okno wychodziło na szeroką werandę. Drugą część wnętrza zajmowały dwie ogromne, wygodne sofy ustawione po obu stronach niskiej ławy. Na ścianach wisiały obrazy. W jednej z bogato zdobionych ram ukrywał się telewizor. Było to bez wątpienia idealne miejsce do zabawiania gości. Musi tylko przypomnieć Terry, żeby dzisiaj bardziej się postarała.

Otworzyła szufladę i wyciągnęła notes. Wyrwała kartkę, na której napisała wiadomość: Terry, bądź tak uprzejma i posprzątaj dokładnie. Wieczorem urządzamy przyjęcie. Oparła kartkę o dzbanek do kawy. Dziewczyna, która wypija hektolitry tego napoju dziennie, z pewnością ją zauważy.

Molly prędko dotarła do stacji metra South Kensington. Wtopiła się w tłum Londyńczyków o zmęczonych twarzach bez wyrazu. Ściśnięta jak sardynka w puszce odbyła krótką podróż do Hyde Park Corner. Na samą myśl, co ją jeszcze czeka, robiło jej się słabo. Był piątek. I w dodatku ona była spóźniona.

2

Siedziba Dawson Marketing, firmy, w której Molly pracowała od czasu uzyskania dyplomu, znajdowała się zaledwie dziesięć minut piechotą od stacji metra. Kierownicze stanowisko, które zajmowała, gwarantowało jej godziwe wynagrodzenie i niebotyczne premie. A co nie mniej istotne, Molly sama ustalała sobie godziny pracy. Zwykle zjawiała się w biurze o ósmej i kończyła o wpół do piątej. Dziś zamierzała wyjść o trzeciej. Miała na głowie przyjęcie, a do pracy była spóźniona ponad godzinę.

Droga, którą codziennie pokonywała w dziesięć minut, nie wymagała od niej zbytniego skupienia. Znała na pamięć każdy zakręt, każde skrzyżowanie. Z telefonem przyklejonym do ucha koncentrowała się na zadaniach, nie patrząc, dokąd idzie. Miała słabo naładowaną baterię, więc starała się mówić zwięźle. Szybko potwierdziła catering i zamówiła sześć skrzynek wina. Zanim dotarła do drzwi frontowych biurowca, była zestresowana i spocona.

Biuro znajdowało się na czwartym piętrze. Weszła do windy. W głowie miała zamęt. Co ją podkusiło, żeby zgodzić się na ten idiotyczny pomysł? Trzeba było zaprosić kilka osób do restauracji albo wynająć lokal, albo nawet zlecić komuś zorganizowanie imprezy! Nie musiałaby teraz marnować czasu ani energii. W windzie panował ścisk. Zaczęło jej brakować powietrza. Poczuła nagłe uderzenie gorąca. Serce waliło jej coraz mocniej, do twarzy napłynęła krew. Musiała wysiąść. Natychmiast. Gdy tylko winda zatrzymała się na pierwszym piętrze, przecisnęła się przez tłum. Szybko wyszła na zewnątrz i wciągnęła do płuc haust powietrza. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Wszyscy byli zbyt pochłonięci własnymi sprawami, by zajmować się cudzymi.

Na klatce panował przyjemny chłód. Wchodziła po schodach bez pośpiechu, powoli odzyskując oddech. Przypomniała sobie, dlaczego zgodziła się na to nieszczęsne przyjęcie. Desperacko pragnęła, by jej dom znów zaczął tętnić życiem. Chciała wypełnić głuchą pustkę, jaka pozostała po Remim i Freyi. Tęskniła za hałasem, śmiechem, za radością i zabawą. Spojrzała na zegarek i mamrocząc coś pod nosem, przyspieszyła kroku.

Wykorzystała przerwę na lunch, by nadrobić zaległości. A gdy wskazówki zegara na biurku przesunęły się powoli z 14.59 na 15.00, wyłączyła komputer, chwyciła torbę i rzuciła sekretarce szybkie „Cześć, miłego weekendu, widzimy się w poniedziałek”. Ostatnie słowa wymawiała w biegu, nie oglądając się za siebie.

Po chwili siedziała skulona w metrze. Na kolejnym przystanku wszedł mężczyzna i usiadł naprzeciwko. Gapił się, ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku. Ignorowanie go nie sprawiało jej żadnej trudności. Korzystając przez te wszystkie lata z komunikacji miejskiej, miała do czynienia z niejednym dziwakiem. Poza tym jej umysł był dzisiaj wyjątkowo skupiony na odhaczaniu spraw do załatwienia. Jeszcze krótki telefon do Jacka, żeby wrócił wcześniej… na wypadek gdyby zapomniał… Molly czuła, jak oddycha miarowo i stopniowo odzyskuje kontrolę. Ostatni odcinek trasy do domu pokonała pieszo w znacznie lepszym nastroju.

Mieszkali w Chelsea, na spokojniejszym, zadrzewionym końcu Elystan Street. Urocza dwupiętrowa wiktoriańska willa była wciśnięta między dwa budynki mieszkalne, jeden pięciopiętrowy, drugi trzypiętrowy. Przed drzwiami frontowymi mieli miejsce na niewielką wysepkę, a za domem znajdował się długi ogród otoczony wysokim murem. Był tak zaprojektowany, że wydawało się, iż nie ma końca. Domy w sąsiedztwie zostały zaplanowane tak, aby nie zakłócać prywatności ich posesji.

Zanim na świat przyszły dzieci, często korzystali z tej intymności ogrodu. Latem opalali się nago. Lubili przebywać na świeżym powietrzu po zmierzchu. Wtedy jedynym źródłem światła były lampki choinkowe, które Molly rozwiesiła pewnego dnia na ścianie i tak już zostało. Kochali się na aksamitnym, starannie wypielęgnowanym trawniku przy dźwiękach dużego miasta. A kiedy zdecydowali, że nadszedł czas, by pomyśleć o powiększeniu rodziny, nie musieli się długo starać. Po prostu się stało. Molly była niemal pewna, że poczęli Freyę właśnie w ogrodzie.

Uśmiechała się do siebie, kiedy otwierała drzwi frontowe. Wizja imprezy przestała budzić w niej niechęć. Weszła do przedpokoju i nagle uśmiech zniknął z jej twarzy. Usłyszała hałas. Z salonu dochodziły stłumione krzyki. Zesztywniała z przerażenia. Włamywacze? W biały dzień?! Tyle się teraz słyszy o napadach z bronią w ręku. Z walącym sercem cofnęła się powoli. Już miała wybiec na ulicę i wołać o pomoc, gdy w tle wrzasków usłyszała ochrypły kobiecy rechot. Bardziej zaciekawiona niż wystraszona podeszła bliżej i nadstawiła uszu. Przez szparę w drzwiach dochodziły niskie męskie głosy. Wzięła głęboki oddech, mocno chwyciła za klamkę i ostrożnie weszła do środka.

Terry leżała rozwalona na kanapie z nogami na stoliku. W jednej ręce trzymała papierosa, w drugiej kubek z kawą. Była tak pochłonięta filmem, że nawet nie zauważyła, że ktoś wszedł. Śmiała się głośno. Rozbawił ją widok strzelających do siebie bandytów.

Molly spojrzała na brudne tenisówki i podniesionym głosem spytała:

– Co się tu dzieje, do diabła?!

Jakkolwiek by na to patrzeć, było to pytanie retoryczne. Wystarczyło rozejrzeć się dookoła. Właściwie nic się tam nie działo albo działo się niewiele. Sterta niewyprasowanych ubrań leżała na krześle, dokładnie tam, gdzie Molly je zostawiła przed wyjściem do pracy. Na środku dywanu stał odkurzacz. Sądząc po warstwie kurzu na podłodze, bynajmniej nie był używany.

– Zrobiłam sobie małą przerwę – wyjaśniła Terry bez cienia skruchy, po czym wrzuciła niedopałek do kubka z kawą i wstała niespiesznie.

– Paliłaś papierosa?! – Molly patrzyła na nią z niedowierzaniem, jak gdyby czekała na odpowiedź. Kłęby dymu i intensywna woń w powietrzu potwierdzały, że wypalonych papierosów musiało być więcej.

– Nic mi pani nie mówiła, że tu nie wolno palić.

To fakt, nie mówiła. Do głowy by jej nie przyszło, że w ogóle powinna była powiedzieć.

– Wiesz co? Mam tego dosyć! – powiedziała wzburzona, chwytając się za głowę. – Nie fatyguj się! Zapłacę ci za dzisiaj, ale nie chcę, żebyś tu więcej przychodziła. Potrzebuję kogoś, na kim mogłabym polegać.

– Mam to w nosie – odparowała Terry, beztrosko wzruszając ramionami. Z hukiem postawiła kubek na stole. – Idę po płaszcz.

Molly spojrzała na stos ubrań i skamieniała. Przez chwilę żałowała, że pospieszyła się z decyzją. Co ona teraz zrobi? Bez pomocy będzie jej trudno. Bardzo trudno. Jej wzrok padł na kubek i natychmiast zrobiło jej się niedobrze. Istnieją pewne granice, pomyślała. Są sytuacje, kiedy nie można ustąpić. Tym razem nie zamierzała odpuścić.

Usłyszała głośnie trzaśnięcie drzwiami i została sama. Z bałaganem. Miała mało czasu, a sporo do zrobienia przed przybyciem gości.

Przez moment zastanawiała się, czy by wszystkiego nie odwołać. Mogłaby na przykład zasłonić się chorobą lub bodaj chwilową niedyspozycją. Wiedziała, że będzie jej trudno utrzymać standardy, które sobie narzuciła. Przyjaciele dokuczali jej, że jest taka perfekcyjna. Perfekcyjna do bólu, mówili. Wszystko, co robiła, robiła perfekcyjnie. Molly ma życie jak z żurnala… idealny dom, idealna rodzina. Fałszywa skromność nakazywała jej zaprzeczać, ale jeszcze do niedawna sama uważała, że jej życie było prawie idealne. Do niedawna.

Niepostrzeżenie coś się zmieniło. Nie umiała dokładnie wskazać, kiedy to się stało ani co to było. Ostatnio mieli z Jackiem mało czasu dla siebie. To prawda, oboje ciężko pracowali. Ponadto byli zbyt pochłonięci wyprowadzką dzieci. Uznała to za zrozumiałe. Liczyła, że gdy w końcu zostaną sami – tylko on i ona – odzyskają bodaj cząstkę tej bliskości, tej szczególnej więzi, która ich kiedyś łączyła. Ale Jack stawał się coraz bardziej milczący, zniecierpliwiony, zdystansowany. Wracał późno i pracował również w weekendy. To mu się nigdy wcześniej nie zdarzało.

A teraz, po odejściu Rebekki, w ich pięknym, pustym domu nie było śladu życia. Z pokojów na górze dobiegała pamięć przytłumionych odgłosów dzieci, ale dziś wspomnienia przytłaczały Molly jeszcze bardziej niż zwykle.

Bez entuzjazmu przebrała się w legginsy i podkoszulkę. Zaczęła sprzątać bałagan, który zostawiła po sobie Terry. Miała niewiele czasu. Znalazła wiklinowy kosz. Wrzuciła do niego pogniecione ubrania i wyniosła go do pomieszczenia gospodarczego. Prasowanie musi poczekać. Molly zastanowi się później, czyby w przyszłości nie skorzystać z usług pralni chemicznej. Będzie musiała zbadać sprawę. Potem dokładnie odkurzyła wszystkie zakamarki, ułożyła równo poduszki i przeorganizowała krzesła. Godzinę później rozejrzała się dookoła z satysfakcją. Salon był gotowy na przybycie gości.

3

– Jak to? Zwolniłaś Terry? – spytał z niedowierzaniem Jack, przekładając na półmisek wyszukane przystawki, które godzinę wcześniej dostarczyła firma cate­ringowa.

Nie było to skomplikowane zadanie. Dlatego Molly mu je powierzyła. I choć skupiał się głównie na podjadaniu, postanowiła tym razem nie zwracać mu uwagi. Kręciła się po pokoju, porządkując ostatnie drobiazgi.

– Nie uwierzysz, ale przyłapałam Terry na paleniu – oburzyła się. – Zresztą, jak wiesz, nie byłam zadowolona z jej pracy. Zwłaszcza kiedy przejęła niektóre obowiązki po Rebecce. Nie martw się, poszukamy kogoś na jej miejsce.

Molly nie wspomniała, że znalezienie osoby do sprzątania, nawet tak nieudolnej jak Terry, wcale nie było łatwe. W najgorszym razie będą musieli dać sobie radę sami. Używała liczby mnogiej, choć dobrze wiedziała, że Jack nie kiwnie palcem. Nigdy się nie przejmował takimi rzeczami. Dlaczego więc miałby teraz to robić? Przeszło jej przez myśl, żeby zadzwonić do Terry i błagać ją, żeby wróciła. Ale natychmiast przypomniała sobie śmierdzący niedopałek papierosa pływający w kawie. Odruchowo chwyciła się za brzuch. Samo wspomnienie przyprawiło ją o mdłości. Nie ma mowy, zdecydowała. Prędzej czy później musi się ktoś znaleźć na jej miejsce. Pogada z dziewczynami z pracy. Może jej kogoś polecą.

Rozejrzała się po pokoju. Jack dekorował brzegi kwadratowego naczynia krewetkami.

– Trzeba będzie wstawić ten talerz do lodówki – ostrzegła go. Wzięła jedną krewetkę i włożyła do ust. Popsuła mu tak pieczołowicie wypracowaną kompozycję. Uśmiechnęła się, widząc, że go to zirytowało.

Dokończył układanie i zaniósł półmisek do lodówki. Gdy się odwrócił, w ręku trzymał butelkę piwa.

– A teraz nagroda za wysiłek! – powiedział zadowolony z siebie i sięgnął do szuflady po otwieracz. Po czym wypił duży haust prosto z butelki.

Choć uważała, że było za wcześnie na picie alkoholu, nie powiedziała mu ani słowa na ten temat. Jeszcze niedawno zwróciłaby mu uwagę. Ale ostatnio tak łatwo wybuchał. Zauważyła, że denerwowały go drobiazgi, które wcześniej by go rozśmieszyły. Nie chciała psuć sobie nastroju.

Zaprosili około czterdziestu osób. Ponad połowa gości to byli koledzy Jacka z pracy. Tylko kilku z nich poznała wcześniej. W firmach zajmujących się doradztwem finansowym rotacja personelu jest tak duża, że trudno nadążyć za wszystkmi zmianami. Na każdej imprezie pojawiają się nowe, nieznane twarze. To dlatego Jack zawsze dbał o to, by wszystkich sobie przedstawić. Lubił, by goście czuli się w ich domu komfortowo.

– Nie spiesz się tak z tym piciem! – odezwała się w końcu, zanim poszła wziąć prysznic i się przebrać.

Godzinę później Molly powoli schodziła po schodach. Miała na sobie jedwabną bordową sukienkę, którą kupiła specjalnie na tę okazję. Nie była pewna, czy dobrze w niej wygląda. Zastanawiała się, czy dekolt nie jest zbyt głęboki, w końcu nie była nastolatką, i czy kolor pasuje do jej kasztanowych włosów. Gdyby Freya nie wyjechała na studia, stałaby teraz uśmiechnięta, z przechyloną głową i przyglądałaby się jej uważnie. Cokolwiek by powiedziała, Molly zaakceptowałaby to z radością. W domu brakowało jej niewinnego uśmiechu jak powietrza.

– Co ty na to? – spytała, wchodząc do salonu.

Jack stał przy oknie z butelką piwa w ręce.

Odwrócił się, podniósł piwo do ust i wziął duży łyk, zanim się odezwał.

– Czy nie jest trochę… – Pomachał rękami przy klatce piersiowej, jakby chciał jej coś pokazać.

Spojrzała w dół i poprawiła dekolt. Zmarszczyła brwi.

– Myślisz, że jest zbyt wyzywająca?

Wykonał przeczący gest ręką, w której trzymał butelkę.

– Nie, jest w porządku.

Wolałaby usłyszeć: „Wyglądasz zjawiskowo, kochanie”. Pewnie zadowoliłoby ją nawet stwierdzenie, że wygląda ładnie. Popatrzyła na niego ze smutkiem, a potem spojrzała jeszcze raz na sukienkę. Zawahała się. Zostało trochę czasu. Zdąży pójść na górę i się przebrać.

– Wybacz mi. – Podszedł do niej i objął ją w talii. – Ślicznie dziś wyglądasz. Nie zwracaj na mnie uwagi.

– Naprawdę? Jesteś pewien? – spytała, kładąc dłoń na jego ramieniu.

– Jestem pewien. Wyglądasz prześlicznie.

Molly się uśmiechnęła. Miała nadzieję, że jej to powie. Tylko szkoda, że nie zrobił tego od razu. A jednak się ucieszyła. Jeszcze raz otaksowała wzrokiem pokój i ułożyła równo poduszki, które Jack już zdążył porozrzucać.

– Molly, wyluzuj trochę i przestań się przejmować drobiazgami – powiedział, wyjmując kolejne piwo z lodówki.

– Wiesz, że lubię, jak wszystko jest perfekcyjne – odezwała się, układając ogromny bukiet kwiatów w wazonie. Nie była przekonana, czy dobrze wybrała. Cofnęła się o krok, przechyliła głowę na bok i popatrzyła na wazon, mrużąc oczy. – Nie wydaje ci się, że ten kolor jest trochę nudny?

Kiedy nie odpowiedział, odwróciła głowę w jego stronę. Zmarszczyła brwi, widząc go z kolejną butelką.

– Niedługo przyjdą goście, Jack. Weź szklankę.

– Tak lepiej smakuje. – Westchnął i pociągnął duży łyk piwa. – A o kwiaty się nie martw, są idealne. Mogłabyś na chwilę odpuścić, do jasnej cholery!

Podniosła wzrok zdziwiona. Jack rzadko przeklinał.

– Wytłumacz mi, co jest takiego złego w dążeniu do…

– Perfekcji? – wszedł jej w słowo, po czym szybko opróżnił butelkę. – Ty w kółko to samo… wyluzuj, na Boga.

Wyluzować? Łatwo powiedzieć. Chciała tylko, żeby dom wyglądał pięknie. Przecież Jack lubił robić dobre wrażenie na znajomych. Molly odwróciła się urażona. Poczuła ucisk w gardle.

Na szczęście Jack przyciągnął ją do siebie i mocno objął.

– Wybacz mi, Mol – wyszeptał, zanurzając usta w jej włosach. – Mam ostatnio tyle na głowie.

To nie odgrywaj się na mnie, pomyślała poirytowana. Pewnie by mu to powiedziała, gdyby nie rozległ się dzwonek do drzwi. Wyrwała się z uścisku.

– Pójdę otworzyć – powiedziała.

Z czterdziestu osób, które zaprosili, przyszli prawie wszyscy. O wpół do ósmej salon wibrował od rozbawionych głosów i salw śmiechu. Zabawa rozkręcała się na dobre. Molly krążyła po pokoju, dbając, żeby nikomu nie zabrakło wina. Dwoiła się i troiła, by każdy bez wyjątku czuł się swobodnie. Przedstawiała gości sobie nawzajem: nieznajomych znajomym, swoje koleżanki z pracy kolegom Jacka z pracy.

– Częstujcie się! – zachęcała, wskazując stół z przystawkami. – Bez obaw, nie ja je przygotowałam – dodała, próbując rozbawić przyjaciół, którzy wiedzieli, że nie umie i nie lubi gotować, do czego się zresztą chętnie przyznawała.

Jedzenie było smaczne, więc wszyscy je zachwalali. Molly zatrzymała się na chwilę i spojrzała na Jacka. Patrzyła zadowolona, jak zabawia gości. Cieszyło ją, że rozmawia z Amelią. Nigdy nie ukrywał, że nie przepada za większością jej koleżanek. Uważał je za aroganckie, apodyktyczne, zanadto nachalne.

Raczej zbyt błyskotliwe… Przyjaciółki Molly były wygadane, mądre i rzadko chodziły na kompromis. Nie mogła mu powiedzieć, że bystrością nie dorównywał żadnej z nich. Zresztą nie w jego inteligencji się zakochała. Urzekły ją ciepło bijące z jego błękitnych oczu, zawadiacki uśmiech i ciemnoblond loki na skroniach. Przypominał z profilu rzymskiego cesarza. Wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziała, że to ten. Minęło dokładnie dwadzieścia jeden lat i wciąż go kochała. Nie mniej niż wtedy, kiedy się poznawali. Mimo że czasem doprowadzał ją do szału.

Molly przyglądała się Amelii. Jak odgarnia włosy do tyłu i chichocze głośno z czegoś, co powiedział Jack. Uśmiechnęła się do siebie. Wszyscy dobrze się bawili. To była udana impreza. Mogła w końcu odetchnąć.

Odwróciła się, by porozmawiać z kolegami Jacka. Tylko kilku z nich znała z imienia. Najdłuższej z Jackiem pracował Charlie Forster. Stary, lojalny przyjaciel. Podeszła do Charliego i pocałowała go w oba policzki.

– Dawno cię nie widziałam – odezwała się pierwsza, rozglądając się za jego żoną. – A gdzie Zara?

Charlie pokiwał głową.

– Jack nic ci nie mówił? Rozstaliśmy się z Zarą jakieś sześć miesięcy temu.

Molly zdała sobie sprawę, że się czerwieni.

– Przykro mi, Charlie, nie miałam pojęcia – powiedziała, wachlując twarz ręką. – Ale tu gorąco. Poczekaj, tylko otworzę drzwi kuchenne.

Wyszła na werandę i wzięła długi wdech. Powiew świeżego powietrza przyniósł jej pewną ulgę. Nie mogła uwierzyć, że Jack nawet jej o tym nie wspomniał. Powinien ją ostrzec. Poczuła się zażenowana. Nie wiedziała, co powiedzieć Charliemu. Wróciła do pokoju i jeszcze raz go przeprosiła. Upłynęło jednak kilka minut, zanim zdołała wziąć się w garść.

Te cholerne hormony, przeklęła w myślach. Odgarnęła włosy i przypięła uśmiech do twarzy. W międzyczasie Charlie podszedł do Jacka. Nie słyszała, o czym mówią, ale wyglądali bardzo poważnie. Sprawy służbowe, domyśliła się. Poczeka jeszcze kilka minut i przyłączy się do nich. Nie chciała, żeby z przyjęcia zrobiło się spotkanie biznesowe. Korciło ją, by zapytać, dlaczego Charlie rozstał się z Zarą. Może Jack go właśnie pocieszał? Miała taką nadzieję. Lubiła Charliego. Był jedną z tych osób, której obecność wszystkich cieszyła. Czego nie mogła powiedzieć o zdecydowanej większości tych ważniaków od finansów, niemających za grosz dystansu do siebie.

Tak jak inny stary znajomy Jacka, Stuart Mercer, który właśnie zmierzał w jej kierunku z przymilnym uśmiechem. Pewnie wydaje mu się, że wygląda interesująco. Nie wyglądał. Stuart był przystojny, ale w taki nijaki, trochę nudny sposób. Zwykle wykrzywiał usta, jakby połknął coś obrzydliwego. Miała tylko nadzieję, że nie wyczuje fałszu w jej głosie.

– Cześć, Stuart, jak leci? To ty nie w Hongkongu? – spytała, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie.

– Na szczęście już nie – odpowiedział Mercer. – Jestem w Londynie od kilku miesięcy. Przyznam, że Hongkong stracił swą magię po roku. Ale prawdę powiedzia­wszy, nie dlatego wróciłem. Dostałem awans. Wygląda na to, że na razie nigdzie się nie wybieram.

– Awans? No to gratuluję! Jack nic mi nie wspominał. – Spojrzała przepraszająco na Stuarta i pomyślała, że będzie musiała zamienić słówko z mężem. Dlaczego jej nie uprzedził? Nie musiałaby teraz świecić oczami. – Żałuję, że Jack musi tyle podróżować. W tym roku był kilka razy w Vegas. Wybiera się tam w przyszłym miesiącu. – Roześmiała się. – Chce, żebym z nim się zabrała. Problem w tym, że w ogóle nie ciągnie mnie do Vegas. Co innego Hongkong – dodała. – Nie wahałabym się ani sekundy.

– Vegas? – zdziwił się Stuart. – Nie miałem pojęcia, że robimy interesy w Vegas. Pracujemy z Jackiem w tym samym biurowcu, ale równie dobrze moglibyśmy przebywać na dwóch krańcach świata. Rzadko się widujemy. Od kiedy wróciłem do Londynu, nie mam ani chwili spokoju. Najpierw przeprowadzka do nowego domu, a teraz mam ręce pełne roboty w związku z promocją. Jak dotąd nie zdążyłem nadrobić zaległości. Zbyt długo żyłem na walizkach. Czuję się trochę odizolowany od świata. Może to się zmieni, jak wreszcie osiądę gdzieś na stałe.

Spojrzała na Stuarta ze współczuciem. Rozpoznała tęsknotę w jego oczach. Nie narzekał, ale wiedziała, że musi się czuć samotny. Może mu kogoś przedstawi? Miała parę niezamężnych przyjaciółek. Położyła dłoń na jego ramieniu i przysunęła się bliżej.

– Wiesz, czego ci trzeba, Stuart… – Nie dokończyła, bo w rogu pokoju zrobiło się małe zamieszanie. – Wybacz, ale muszę zobaczyć, co się tam dzieje – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Porozmawiamy później, dobrze?

Właściwie nic takiego się nie stało. Tyle że wszyscy byli wstawieni i z drobnego incydentu zrobił się dramat. Brenda upuściła kieliszek i rozlała wino. Czerwona ze wstydu i od alkoholu mamrotała pod nosem, że jej przykro. Zgięła się wpół i próbowała wytrzeć kałużę na podłodze chusteczką do nosa.

– Bądź tak miła i odsuń się – rozkazała Molly, przesuwając Brendę na bok i próbując powstrzymać innego gościa, którego nazwiska nie pamiętała, od zbierania ostrych kawałków szkła palcami. – Jeśli pozwolicie, kochani – położyła dłoń na ramieniu mężczyzny – ja się teraz tym zajmę.

Jej stanowcza uprzejmość poskutkowała. Towarzystwo chętnie zajęło inny kąt, by po chwili kontynuować ożywioną rozmowę.

Molly wróciła z kuchni z papierowym ręcznikiem, szufelką i szczotką. Kilka odłamków szkła wylądowało pod niskim stolikiem kawowym. Schyliła się, by je stamtąd wydostać. Cofając się, uderzyła głową o blat i przeklęła cicho.

– Słyszałam to.

Molly się wyprostowała. Jedną ręką pocierała czoło, w drugiej trzymała szufelkę.

– Masz szczęście, że słyszałaś tylko to – odpowiedziała, odwracając się do Amelii z uśmiechem. – Zaczekaj, wyrzucę to do kosza i zaraz pogadamy.

Dwie sekundy później była z powrotem. Rozejrzała się jeszcze szybko, by się upewnić, że wszyscy mają pełne kieliszki, i chwyciła przyjaciółkę za ramię, wyprowadzając ją z pokoju. – Chodźmy do gabinetu. – Otworzyła drzwi i wciągnęła ją do środka. – Potrzebuję pięciu minut, muszę ochłonąć.

– Przyjęcie zaczyna się rozkręcać. – Amelia usiadła na krześle za biurkiem i rozejrzała się po pokoju. – Może powinnaś przemeblować ten pokój, skoro dzieci już nie ma?

Molly zmarszczyła czoło.

– Jeszcze wrócą – odparła, ignorując powątpiewające spojrzenie przyjaciółki i brak komentarza. – Tak czy inaczej… co u ciebie słychać? Jaka piękna sukienka! Nowa?

– Ten stary łach? – Amelia wygładziła dłonią jedwabną tkaninę i roześmiała się głośno. – Żartuję, kupiłam ją w zeszłym tygodniu. Cudna, prawda?

– Boska – przytaknęła Molly.

Znały się do zawsze, razem studiowały na uniwersytecie. Były nierozłączne. Potem ich drogi się rozeszły. Jeszcze na studiach Amelia poznała Tristana. Krótko potem wyszła za niego za mąż. Tristan zarządzał hotelami, więc przez kolejne lata przenosili się z miasta do miasta. Później z jednego zakątka świata do innego. Sporadycznie bywali w kraju. Dziewczyny kontaktowały się z sobą coraz rzadziej. Kiedyś pisały długie e-maile, a ostatnio ograniczały się do krótkich wiadomości na WhatsAppie.

– Jak idą prace remontowe? – spytała Molly. Apartament, który kupili po tym, jak Tristan przeszedł na emeryturę sześć miesięcy wcześniej, robił wrażenie. Molly zazdrościła im obszernego dupleksu przy Pem­bridge Square Gardens. Było czego zazdrościć.

– Jeszcze trochę – odpowiedziała Amelia, poprawiając swoje starannie ułożone blond włosy. – Pod koniec przyszłego miesiąca urządzamy wielkie przyjęcie. Musimy to oblać!

– Świetnie! – ucieszyła się Molly. – Zdecydowanie wolę chodzić na przyjęcia, niż sama je urządzać.

– Nie przesadzaj. Twoje imprezy są zawsze super! Zresztą wystarczy zapewnić dużo alkoholu i wszyscy świetnie bawią się do rana. – Amelia zamilkła i zmrużyła oczy. – Byłam niedawno na przyjęciu w ambasadzie Hongkongu, gdzie spotkałam Stuarta Mercera. – Pochyliła się i dodała konspiracyjnym tonem: – Nie uszło to mojej uwadze, że Stuart przyglądał ci się jakoś dziwnie. Czy jest coś, czego mi nie mówisz?

– No coś ty! Stuart czuje się trochę samotny, to wszystko. Właśnie chciałam mu przedstawić kilka dziewczyn z pracy, kiedy Brenda wylała wino.

Amelia uniosła brwi.

– Coś mi się wydaje, że jest zainteresowany tobą. Złapałam go na tym, jak patrzy na twój tyłek, kiedy zbierałaś szkło spod stołu.

– Zawsze miałaś bujną wyobraźnię – Molly się zaśmiała, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Niech ci będzie. – Amelia wzruszyła ramionami. Zapewnienia Molly nie bardzo ją przekonały.

– Po co mi Stuart – uśmiechnęła się do niej – kiedy mam Jacka?

– No jasne. Jack jest taki seksowny.

Przez nanosekundę zdawało jej się, że dostrzegła w twarzy Amelii cień… pożądania? Poczuła lekki niepokój. Wiele się zmieniło od czasów, kiedy wspólnie przeżywały wzloty i upadki. Nie były już tymi samymi na­i­wnymi dziewczynami. Życie uformowało każdą z nich na swój sposób. Ostatnio nie miały ze sobą wiele wspólnego. Molly nie była nawet pewna, czy darzy Amelię taką samą czułą sympatią jak kiedyś. Niedawno ze zdumieniem odkryła, że dla Amelii wierność znaczyła tyle, co… spanie z jednym mężczyzną naraz. „Wierność – oznajmiła Amelia któregoś dnia po kilku koktajlach – jest, co by nie mówić, niewiarygodnie wręcz przereklamowana”.

Musiało jej się przywidzieć. W końcu się przyjaźnią. Od lat. Chyba Amelia by się nie odważyła? A Jack? Wyglądało na to, że się lubią… Śmiali się, dowcipkowali, kiedy na nich patrzyła… Może się lubią… za bardzo?

Nagle Molly zdała sobie sprawę, że Amelia przygląda jej się zatroskana. Uśmiechnęła się mimowolnie i wykrztusiła zduszonym głosem:

– Wracajmy, zanim wszystko wypiją!

– Poczekaj chwilę! – Amelia wyciągnęła rękę, by ją powstrzymać. – W sobotę wyjeżdżamy z Tristanem na długi weekend. Może byście do nas dołączyli? W okolicy jest pole golfowe, a w hotelu spa z basenem i nieźle wyposażona siłownia. Byłaby okazja spędzić ze sobą trochę czasu. Co ty na to?

Teraz, kiedy Freya i Remi wyjechali na studia, Molly nawet nie pamiętała, że zbliżał się długi weekend. Kiedyś często robili sobie małe wypady całą rodziną. Dzieci to uwielbiały. Było im obojętne, dokąd pojadą. Wycieczka do Francji czy Włoch była dla nich tak samo ekscytująca jak trzy zimne i deszczowe dni w Devon. Właściwie miała w planach zarezerwować coś dla siebie i Jacka, ale wypadło jej to z głowy.

– Błagam – naciskała Amelia – będzie fajnie.

Weekend z Amelią i Tristanem? Może faktycznie to nie był głupi pomysł? Jack pogra w golfa, zaliczy kilka dołków. Dobrze mu to zrobi.

– Myślisz, że są jeszcze wolne miejsca?

Amelia uśmiechnęła się i wyjęła z torebki telefon komórkowy. Kilkanaście sekund później kiwała głową.

– Mają parę wolnych pokoi – potwierdziła, trzymając telefon przy uchu. – Powiedz „tak”!

Właściwie dlaczego by nie? Molly podjęła szybką decyzję.

– Okej, zgoda.

– Zobaczysz, jak tam pięknie. – Amelia cieszyła się po dokonaniu rezerwacji. – I w dodatku niewiarygodnie spokojnie. Hotel znajduje się w małej wsi Semington w hrabstwie Wiltshire, nad samym kanałem. To fantastyczne miejsce na długie spacery i bieganie. Nadal biegasz?

– Owszem – odpowiedziała Molly z uśmiechem. Pomysł spędzenia paru dni na łonie natury wydawał się idealny. Marzyła o odpoczynku od zgiełku, spalin i codzienności. – Brzmi fantastycznie.

Teraz będzie musiała tylko przekonać Jacka. A wcale nie była taka pewna, czy jej się uda.

4

– Weekend z Amelią? Mowy nie ma! – zaprotestował Jack, gdy poinformowała go rano, że już zarezer­wowała pokój.

Niewykluczone, że byłby innego zdania, gdyby poczekała, aż odchoruje kaca. Położyła dłoń na jego ramieniu.

– Byłoby miło spędzić parę dni za miastem dla odmiany. Hotel jest pięknie położony, moglibyśmy spacerować nad kanałem. Wyobraź sobie idealną ciszę, spokój i czyste powietrze.

Jack wykrzywił twarz.

– Cisza i spokój? Wyobrażam sobie to ciągłe trajkotanie Amelii i przynudzanie Tristana o fluktuacjach na giełdzie papierów wartościowych.

Jack nie umiał pogodzić się z tym, że dzięki kilku mądrym i intratnym decyzjom Tristan mógł sobie poz­wolić na wcześniejszą emeryturę i w dodatku cieszyć się luksusami, które były poza zasięgiem większości zwykłych śmiertelników.

Molly podniosła dzbanek i nalała kawy.

– Przydałby się nam krótki odpoczynek. Ostatnie pół roku mnie wykończyło. Najpierw przeprowadzka dzieci, potem odejście gosposi, no i te wszystkie obowiązki, które na mnie spadły...

– Tak, to wszystko moja wina – wycedził przez zaciśnięte usta. – Nie zapominaj, że sama się zgodziłaś.