Ebook dostępny w abonamencie bez dopłat od 30.09.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
23 osoby interesują się tą książką
Gdańsk, 1985 rok. Biznesmen Erwin Ratman znika w tajemniczych okolicznościach wraz z żoną Katarzyną i dwojgiem dzieci. Śledczych niepokoi fakt, że zaginieni pozostawili w domu wszystkie swoje rzeczy – jakby opuścili go w pośpiechu, zamierzając wkrótce wrócić.
Blisko czterdzieści lat później, podczas rozbiórki słynnego sopockiego klubu Kormoran, odkryte zostają szczątki dwóch dorosłych osób. Badania genetyczne potwierdzają, że jedna z ofiar to Katarzyna Ratman. Wkrótce do warszawskiej Agencji Poszukiwań Osób Zaginionych „ECHO” zgłasza się siostra zmarłej, Anna. Jest przekonana, że dzieci Ratmanów wciąż żyją – i że jeśli ktoś może je odnaleźć, to tylko Igi Sznyder i Sandra Milton.
Detektywi niechętnie podejmują się sprawy i wyruszają do Trójmiasta. Szybko przekonują się, że niektóre tajemnice przeszłości lepiej pozostawić w spokoju. Ale jest już za późno. Dawno zapomniane zło właśnie powróciło...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 315
Rok wydania: 2025
Copyright © by Marcel Moss, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Anna Jeziorska
Korekta: Marta Akuszewska, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Anna Apanas
ISBN: 978-83-8402-495-9
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
W dzieciństwie uwielbiała zabawę w chowanego. Potrafiła przez godzinę nie wychodzić z kryjówki i cierpliwie czekać, aż zaniepokojeni rodzice wpadną na jej trop. Oni jednak nigdy nie byli w stanie jej znaleźć. Nasłuchując ich wołania i obserwując ich krążących w pobliżu, nieświadomych jej obecności, czuła się wszechmocna. W tamtych chwilach to ona dyktowała warunki i decydowała o swoim losie. Od niej też zależało, kiedy wyjdzie z cienia i pozwoli rodzicom odetchnąć z ulgą. Miała nad nimi władzę. I w kolejnych latach tylko ją umacniała.
Jako nastolatka nieustannie uciekała z domu, szlajając się po okolicy z kolegami i próbując najróżniejszych zaproponowanych jej przez nich używek. Niewinne zabawy w chowanego zamieniły się w konflikty, które często kończyły się widokiem zmęczonych twarzy rodziców, szukających jej przez całą noc. Któregoś razu, gdy nie wracała przez dwa dni, bezradni zgłosili jej zaginięcie na policję. To wtedy po raz pierwszy zrozumiała, że mając nad kimś władzę, dźwiga się na barkach olbrzymią odpowiedzialność za tę osobę. Bardzo łatwo bowiem mogła wyrządzić niepotrzebną krzywdę. A nie ma nic gorszego niż ranienie tych, którym na nas zależy. Tuląc się wówczas do zapłakanych rodziców, obiecała im i sobie, że już nigdy nie pozwoli, by stracili ją z oczu. Od tej pory mieli zawsze wiedzieć, gdzie jest, żeby nie musieli się martwić. Przez kilka lat udawało się jej dotrzymać słowa. Aż wreszcie padła ofiarą porywacza, który zaciągnął ją w miejsce tak ciemne, że nawet najjaśniejsze światło nie przebiłoby się przez otaczającą ją gęstą, czarną mgłę.
W ostatnich miesiącach nieustannie wyrzucała sobie, że tamtego wieczora postanowiła skrócić drogę do swego domu i przeciąć pobliski park. Tyle razy słyszała o napaściach na samotne kobiety, że powinna zachować większą ostrożność. Randka, z której wracała, była jednak tak udana, że kompletnie straciła czujność. Uśmiechnięta szła przed siebie, wpatrując się w ekran smartfona i wymieniając czułe wiadomości z przystojniakiem z Tindera. Gdy więc spostrzegła idącego za nią mężczyznę w kapturze, było już za późno na ucieczkę. Nieznajomy błyskawicznie jej dopadł, ogłuszył ją i wywiózł do swojej kryjówki. A potem przez wiele dni chował się w mroku, obserwując ją i zdradzając swoją obecność jedynie szybkim oddechem. Dotychczas to ona działała z ukrycia i z satysfakcją przyglądała się bezradności innych. Teraz role się odwróciły.
Z płytkiego snu wybudził ją dwukrotny huk wybuchu, po którym rozległy się męski wrzask i odgłos dziesiątek wystrzeliwanych z karabinu naboi. Była tak wycieńczona, że nie miała siły unieść powiek, by ocenić, czy to się działo naprawdę, czy tylko w jej głowie. Od tygodnia zwisała z sufitu w rzeźni – bo tak nazywali to miejsce porywacze. Odkąd tu trafiła, zdążyła poznać kilku z nich, niektórych aż za dobrze. Doskonale pamiętała moment, w którym po raz pierwszy wyłonili się z mroku, ukazując jej swoje twarze. Ich triumfalne uśmiechy uzmysłowiły jej, że władzę nie zawsze trzeba sprawować z ukrycia. Można to robić, stając przed ludźmi i narzucając im swoją wolę.
Na początku nie wiedziała, dlaczego te potwory obrały sobie za cel akurat ją. Była przecież tylko zwykłą pielęgniarką, mieszkającą w ciasnej kawalerce i prowadzącą nudne życie. Nie miała żadnych wrogów, a jej jedyną przyjaciółką była matka, do której po śmierci ojca bardzo się zbliżyła. Nie uważała się też za przesadnie atrakcyjną. Porywacze mieli więc do wyboru wiele bardziej interesujących kobiet. I wybrali je, o czym wkrótce się przekonała, gdy została przyłączona do stada.
Obecność innych dziewczyn i świadomość, że nie musiała przechodzić przez to sama, dodawały jej otuchy. Z kilkoma szybko złapała dobry kontakt. Podobnie jak ona trafiły tu stosunkowo niedawno. Te, które przebywały w rzeźni od miesięcy, nie były tak rozmowne. Zwykle trzymały się na uboczu i potrafiły całymi dniami wpatrywać się obojętnie w przeciwległą ścianę. Długo nie rozumiała, dlaczego składały broń.
– Nie możecie tracić nadziei. Musicie walczyć. Inaczej pozwolicie im wygrać – przekonywała je. A potem po raz pierwszy stanęła twarzą w twarz z prezesem, który uśmiechnął się do niej złowieszczo i spytał, czy ma ochotę na „mały eksperyment”.
Laboratorium… Na myśl o tym pomieszczeniu wszystkie włosy na jej ciele momentalnie stawały dęba. Codziennie po przebudzeniu dziękowała losowi, że prezes jeszcze jej tam nie zaciągnął. Inne dziewczyny nie miały tyle szczęścia. Jeśli udało im się przeżyć gehennę, wracały potwornie okaleczone, wręcz odczłowieczone. Nie mieściło się jej w głowie, że na tym świecie istnieją ludzie, którzy czerpią przyjemność z takiego sadyzmu. A gdy kilka dni temu na „eksperymenty” wytypowano jej najlepszą koleżankę, straciła nadzieję, że jeszcze odzyska swoje dawne życie.
Właśnie dlatego nie dawała wiary, że tocząca się za drzwiami rzeźni strzelanina działa się naprawdę. Myślała, że to tylko jeden z pięknych snów o uwolnieniu, których ostatnio miała wyjątkowo wiele. Zupełnie jakby jej mózg próbował przynajmniej w nocy odciągnąć jej myśli od okrutnej rzeczywistości. Z jednej strony próbowała się zmusić do otwarcia oczu i skonfrontowania z prawdą, a z drugiej czuła, że byłoby dla niej lepiej, gdyby trwała jak najdłużej w tej sennej iluzji. Gdy jednak rozległ się najgłośniejszy z dotychczasowych huków, wytężyła wszystkie siły i uniosła powieki.
– Boże! – westchnął stojący w wysadzonych drzwiach mężczyzna z karabinem w dłoni. Po chwili dołączyło do niego dwóch innych oraz młoda kobieta z włosami zaplecionymi w warkocz. Miała na sobie czarny kostium, przypominający zbroję.
– Miałaś rację. To nie ludzie, to pierdolone bestie – rzekł do towarzyszki kolejny z mężczyzn, który wysunął się na przód i podbiegł do innej, zwisającej ze ściany dziewczyny.
Tymczasem kobieta w zbroi zbliżyła się do niej i poprosiła jednego z towarzyszy, by przeciął linę.
– Żyjesz? – Potrząsała nią lekko. – Proszę, daj mi jakiś znak.
Dawniej potrafiła biegać sprintem po całym domu i ogrodzie, w pośpiechu szukając kryjówki przed rodzicami. Teraz wydanie z siebie cichego, krótkiego jęku kosztowało ją stukrotnie więcej sił.
– Dzielna dziewczyna! Jesteś już bezpieczna. Mam na imię Lena. Wyciągnę cię stąd.
Mało brakowało, by uwierzyła, że jeszcze nie wszystko dla niej stracone. Zaczęła sobie nawet wyobrażać, jak wraca do domu i rzuca się zapłakanej mamie w objęcia. Kiedyś uwielbiała się przed nią chować, teraz pragnęła zawołać ją z tej ciemnej nory i przysiąc, że nigdy jej nie zostawi.
Nagle rozległ się kolejny huk, a przed jej oczami zabłysło oślepiające pomarańczowe światło. I znów zapanował mrok.
CZTERY DNI PÓŹNIEJ…
Późnym wieczorem Sandra Milton obeszła wszystkie pomieszczenia w biurze Agencji Poszukiwań Osób Zaginionych „ECHO” i upewniła się, że pracownicy nie zostawili włączonych świateł. Następnie narzuciła na głowę szary kaptur, zapięła pod szyję skórzaną kurtkę i zmęczona ruszyła ku wyjściu. W drodze do windy minęła jeszcze drzwi, do których przyczepiono tabliczkę z napisanym drukowanymi literami hasłem „FUNDACJA ECHO. WSPARCIE DLA RODZIN OSÓB ZAGINIONYCH”. Był to najnowszy projekt agencji, który zainicjował wspólnik Sandry, a zarazem jej najlepszy przyjaciel, Igi Sznyder. Dwa miesiące wcześniej wparował do jej gabinetu i poinformował ją, że właśnie zwolniła się przestrzeń biurowa na tym samym piętrze.
– Zamarzył ci się większy gabinet? – spytała bez entuzjazmu Sandra. – Proszę cię, Igi, już teraz zostawiasz taki syf, że pani Oksana ledwo nadąża ze sprzątaniem po tobie.
– Jak zwykle przesadzasz. Chłopaki już tak mają.
– Raczej rozpieszczeni lalusie po trzydziestce.
– Teraz mnie uraziłaś. Że niby ja i laluś? – obruszył się teatralnie Igi, po czym bez pytania usiadł na stojącym przy biurku krześle i dodał: – Mam pewien pomysł, o którym myślę już od jakiegoś czasu. Nie chciałem ci o nim wspominać wcześniej, bo miałaś milion spraw na głowie, ale chyba nadeszła już pora. Nie chcę, by ktoś nam sprzątnął lokal sprzed nosa.
Wspólnik położył przed nią teczkę, w której znajdowało się kilkanaście kartek ze szczegółowo opisanym planem założenia fundacji, koncentrującej się na zrozpaczonych bliskich osób zaginionych. Na jej czele miałaby stanąć pracująca dla nich psycholog Amanda Rybciak, którą pieszczotliwie nazywano Rybką. Igi i Sandra mieli do niej pełne zaufanie i wiedzieli, że doskonale poradzi sobie w nowej roli.
– Rybka zajęłaby się kompletowaniem nowego zespołu. Rozbudowalibyśmy team obsługujący telefon zaufania dla rodzin zaginionych i powiększylibyśmy grono psychologów. Zatrudnilibyśmy też piarowców, którzy dbaliby o kontakt z mediami. Mogliby też działać na rzecz agencji.
Sandra w milczeniu kartkowała sporządzone przez Igiego notatki.
– Widzę, że nie próżnowałeś. Dobra robota – pochwaliła go.
– To znaczy, że się zgadzasz?
– Tego nie powiedziałam.
– Sandra…
– Zastanowię się, okej? To duży projekt, który pochłonie mnóstwo pieniędzy.
– Które mamy – zauważył Igi.
– Nawet jeśli, to trzeba to dokładnie przemyśleć. Przyjedź do mnie dziś wieczorem. Porozmawiamy o tym na spokojnie.
– Czy ty właśnie zaprosiłaś mnie na randkę?
Sandra posłała przyjacielowi surowe spojrzenie.
– Ósma – odparła krótko. – Nie każ mi czekać. I przynieś ze dwa piwa.
– Ciemne.
– No raczej.
W oczekiwaniu na przyjazd windy Sandra jeszcze raz powiodła wzrokiem ku drzwiom, za którymi znajdowały się remontowane pomieszczenia fundacji. Choć starała się tego nie okazywać przed Igim, czuła ekscytację na myśl o nowym projekcie i była wdzięczna przyjacielowi za to, że ochoczo ją wyręczał i nad wszystkim czuwał. I pomyśleć, że jeszcze cztery miesiące temu, w trakcie trudnego śledztwa w Polskim Spiszu, Sandra nie była pewna, czy w ogóle będzie miała do czego wracać. Dowiedziała się bowiem, iż Igi za jej plecami układał się z Oliwią Neumann, będącą wówczas wiceprezeską Occo Holdings – jednego z największych holdingów w Polsce, który zarządzał prawie siedemdziesięcioma spółkami. Igi planował odsprzedać jej swoje udziały i definitywnie zakończyć przygodę z „ECHO” – agencją, którą przecież sam założył. Po zaginięciu swojego młodszego brata Tymona zamierzał się skupić na pomocy ludziom znajdującym się w podobnej sytuacji jak on. Sandra nie dopuszczała do siebie myśli, że miałaby prowadzić agencję bez Igiego. I choć nie chciała tego przed sobą przyznać, w głębi duszy czuła dziwne ukłucie zazdrości na widok przyjaciela z atrakcyjną, przebojową bizneswoman.
Na szczęście po zakończeniu śledztwa Igi wyznał jej prawdę: nigdy nie zamierzał porzucać ani jej, ani współpracowników, a jego znajomość z Oliwią Neumann była od początku do końca zaplanowana z siostrą Sandry, Leną. Ukrywająca się przed ścigającymi ją gangsterami dziewczyna odkryła bliskie powiązania Occo Holdings z Radą – tajemniczą i niezwykle potężną organizacją przestępczą, w skład której wchodziły najważniejsze osoby w państwie. Lena wierzyła, że to Rada wydała przed laty wyrok na jej ojca, Wiktora Miltona, i sterowała Skorpionem – gangsterem, który uprowadził ją z domu, a potem przez kilka lat ścigał po całej Europie.
– Musimy spojrzeć prawdzie w oczy, siostra – powiedziała jakiś czas temu do Sandry. – Dopóki ta cała Rada wciąż działa, nigdy nie zaznamy spokoju. Zawsze będziemy czuli ich oddech na plecach
– Myślałam, że śmierć Skorpiona mi cię zwróci… I niby zwróciła, ale tak jakby połowicznie – odrzekła z posępną miną Sandra. Miała dość widywania siostry raz na kilka tygodni, na dodatek zawsze wieczorem, w różnych miejscach. – A jeśli nie da się pokonać Rady? Może porywamy się z motyką na słońce?
– Nawet jeśli, to musimy próbować. Czuję, że dzięki Igiemu bardzo się do nich zbliżyliśmy. A oni o tym wiedzą i trzęsą portkami.
Sandra wiedziała, co jej siostra miała na myśli. W ostatnich miesiącach w wielu powiązanych z Occo Holdings organizacjach przeprowadzano czystki, które zdaniem Leny miały na celu zatarcie wszelkich śladów prowadzących do Rady. W tajemniczych okolicznościach zamordowano prokuratora krajowego, którego dziewczyna oskarżała o utrudnianie śledztwa. Wraz z nim pozbyto się trzech funkcjonariuszy CBA, których również podejrzewano o granie na dwa fronty. A wszystko zaczęło się od informacji, które Igi zdobył na temat Oskara Rozmulskiego – syna prezesa całego holdingu. Mężczyzna posiadał znaczne udziały w spółce należącej do Occo Holdings, która istniała jedynie na papierze. Otrzymywała ona ogromne zlecenia od instytucji państwowych, a holding wykorzystywał ją do wyprowadzania pieniędzy na konta w rajach podatkowych.
– W miarę zacieśniania stosunków z Oliwią Igi…
– Daruj sobie szczegóły – przerwała siostrze Sandra, gdy ta na początku roku podzieliła się z nią szczegółami na temat operacji.
– Lubię, gdy jesteś o niego zazdrosna. – Lena uśmiechnęła się wymownie, bo pół żartem, pół serio utrzymywała, że Sandra i Igi stanowiliby idealną parę. Następnie kontynuowała opowieść: – Gdy Igi poczuł się pewnie, zamontował w sali konferencyjnej podsłuch i wkrótce zdobył nagrania z tajnego spotkania, na którym omawiano podział wpływów z projektów rządowych. Wyobraź sobie, że w spotkaniu uczestniczył minister infrastruktury.
– Rafał Świątczak? Zawsze wiedziałam, że to kawał skorumpowanego skurwysyna.
– Jak oni wszyscy – skwitowała Lena. – Zresztą wiesz o tym lepiej niż ktokolwiek.
– Taaa – mruknęła Sandra, która przed rozpoczęciem przygody z agencją „ECHO” przez wiele lat pracowała jako dziennikarka śledcza.
Początkowo pisała artykuły dla różnych mediów, a następnie dołączyła do zespołu reporterów telewizyjnego magazynu śledczego Demaskacja. W trakcie swojej kariery Sandra ujawniła wiele afer, w które nierzadko były wplątane osoby piastujące wysokie stanowiska państwowe. Zadarcie z jedną z nich okazało się zresztą dla jej rodziny tragiczne w skutkach…
– Co było potem?
– Wtajemniczyliśmy we wszystko Mastera. – Lena wspomniała o pracującym dla agencji „ECHO” informatyku Leszku Goluchu.
– Co, kurwa?! – warknęła Sandra. – Mój własny pracownik spiskował za moimi plecami?
– A ty nadal swoje… – westchnęła jej siostra. – Dobrze wiesz, że Igi i Master robili to wszystko, by mi pomóc. Masz pojęcie, jak bardzo się narażali?
Sandra wzięła łyk mocnej herbaty, która zdążyła już wystygnąć. Następnie pokręciła głową z niezadowoleniem i rzuciła:
– Mów dalej.
– Z pomocą Igiego Masterowi udało się włamać do laptopa Oliwii i wykraść bardzo ważną korespondencję z członkami zarządu spółek, które miały wejść w skład holdingu.
– Czego dotyczyła?
– W dużym skrócie: Oliwia oferowała im korzyści majątkowe w zamian za ułatwienie procesu przejęcia udziałów na możliwie najlepszych warunkach.
– Ja pierdolę…
– Słuchaj dalej. – Lena pochyliła się nieco do przodu. – Podczas gdy ty i Velma błądziłyście w zaspach gdzieś w górach, Igi wspierał mnie i Tamarę w śledzeniu Piotra Rozmulskiego, prezesa Occo Holdings. – Tamara była zaufaną przyjaciółką Leny, z którą od kilku lat prowadziła krucjatę przeciwko potężnym wrogom. – Ustaliliśmy, że obracał się w podejrzanym towarzystwie. – Po tych słowach otworzyła galerię zdjęć w smartfonie i wręczyła go siostrze. – Nie będę cię pytać, czy kojarzysz tych ludzi, bo znam odpowiedź. To widma, Sandra. Próbowaliśmy wszystkiego, ale nie byliśmy w stanie ich zidentyfikować.
Sandra powiększyła jedną z fotografii i przyjrzała się twarzom rozmawiających z Rozmulskim trzech mężczyzn ubranych w ciemne garnitury.
– Myślisz, że któryś z nich to ten psychol, który ponoć zafiksował się na twoim punkcie i chce cię dołączyć do kolekcji zwisających z sufitu kobiet-trofeów?
– Prezes?
– Mhm. – Sandra skrzywiła się na wspomnienie tego, co na temat prezesa powiedziała jej swego czasu siostra. Nie mieściło jej się w głowie, że jeden człowiek mógł być zdolny do takich potworności.
– Nie mam pojęcia, ale szczerze mówiąc, wcale bym się nie zdziwiła – wyznała Lena. – Kimkolwiek jest prezes, steruje wszelkimi działaniami Rady. Nic nie może się wydarzyć bez jego wiedzy.
– Pojawia się pytanie, czy taka szara eminencja wychodziłaby z ukrycia i spotykała ze zwykłymi śmiertelnikami.
– Rozmulski nie jest zwykłym śmiertelnikiem – zaznaczyła Lena. – I milczy jak grób.
– Żartujesz?
– Ani trochę. Pytany o tych ludzi, wzrusza ramionami i twierdzi, że nigdy mu się nie przedstawili z imienia i nazwiska. Nie potrafił też powiedzieć, w jakim celu się z nimi spotykał.
– Może najwyższy czas ściągnąć do aresztu Igiego, żeby zademonstrował temu skurwielowi swoje umiejętności w sztukach walki? – prychnęła Sandra.
– Obawiam się, że to nic nie da. Mało tego, wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wkrótce znaleziono Rozmulskiego powieszonego w celi. Nie wiem już, komu mogę ufać, siostra… – Lena westchnęła z rezygnacją. – Odnoszę wrażenie, że macki prezesa sięgają wszędzie i zawsze jest o krok przed nami.
– A jednak wciąż nie udało mu się ciebie dopaść – stwierdziła Sandra z satysfakcją. – Może wcale nie jest tak potężny, za jakiego go masz?
– Może… No, chyba że z jakiegoś powodu mnie oszczędza. A przy okazji i was. Wszak od ubiegłorocznego pożaru agencja przeżywa rozkwit. Fakt, w międzyczasie Occo Holdings próbowało was przejąć, ale od tamtej pory prezes mógł się na was zemścić na wiele sposobów. A jednak tego nie robi.
– Dziwisz mu się? Jak sama zauważyłaś, jest zbyt zajęty tuszowaniem śladów. Dotychczas to on był myśliwym. Teraz stał się zwierzyną.
– Nie byłabym tego taka pewna – odrzekła Lena, z wyczuwalną w głosie niepewnością.
Wtedy Sandra wyciągnęła ręce ku siedzącej po drugiej stronie biurka siostrze i zaczekała, aż je chwyci.
– Więcej wiary, kochana. Zobacz, jak długą drogę przeszłaś, by być tu ze mną. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jakie piekło zafundowały ci te skurwysyny.
– Lepiej sobie nie wyobrażaj – szepnęła Lena, którą wciąż często budziły w nocy koszmary związane z tym, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku lat.
– Prezes i jego poplecznicy wpadli w popłoch. A człowiek w takiej sytuacji jest bardziej skłonny do popełniania błędów. – Sandra przeniosła wzrok na ekran smartfona i dodała: – Jeśli któryś z tych śmieci to prezes, to udało nam się wykurzyć go z kryjówki. A to już coś.
Lena spojrzała na nią ponuro.
– Dzięki za wsparcie, siostra, ale w ostatnich dniach jakbym straciła cały zapał… Nie wiem, może to przez tę falę tajemniczych zgonów? Boję się, że koniec końców wszystko wróci do normy, a Rada stanie się jeszcze bardziej nieuchwytna. Wiesz, co mówią: najsilniejsi są ci, którzy zamiast poddawać się po porażce, uczą się na błędach.
– Już my dopilnujemy, by tak się nie stało. – Sandra pogładziła kciukiem dłoń Leny. Podskórnie czuła jednak, że to zadanie wcale nie będzie łatwe. Radę ścigały najpotężniejsze jednostki śledcze w kraju: CBA, ABW, Departament do spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej, a także CBŚP. Mimo to wciąż nie udało im się namierzyć prezesa. A przecież on stanowił tylko jeden z wielu elementów skomplikowanej układanki.
Sandra doskonale pamiętała rozmowę z Tamarą, w trakcie której kobieta wspomniała jej o Cieniu – jeszcze potężniejszym tworze, który rzekomo sterował Radą. Zasugerowała też, że członkowie Rady mogą nawet nie wiedzieć, kim lub czym jest ów Cień. Sandra nigdy nie była zwolenniczką teorii spiskowych, a zwłaszcza tych mówiących o grupie ludzi kontrolujących świat, ale w ostatnich latach zaczęła coraz bardziej się do nich przekonywać.
– Kimkolwiek jest Cień, Rada i ci wszyscy popierdoleńcy, nie pozwolę im skrzywdzić Leny. Nie pozwolę, kurwa – powiedziała kilka miesięcy wcześniej do Igiego. Bezpieczeństwo siostry było dla niej najważniejsze.
Po zjechaniu windą na podziemny parking Sandra ruszyła ku zaparkowanej nieopodal czarnej toyocie. Zanim usiadła za kierownicą, odczytała wiadomość, którą chwilę wcześniej Igi wysłał do niej na WhatsAppie. Pytał, czy mogłaby do niego przyjechać. Sandra od razu wybrała jego numer.
– To ty nie w Zgierzu?
– Nie – odpowiedział zdawkowo Igi, który przez całe popołudnie przebywał w sądzie, gdzie w ostatnich miesiącach toczyła się rozprawa przeciwko porywaczom jego brata, Krystianowi i Aleksandrze Wolińskim. Dziś miał zapaść wyrok.
– Jak nastrój? Czytałam newsa na Onecie. Gratulacje.
– Ehe – mruknął. – Dostali maksymalny wymiar kary. Trochę sobie posiedzą za kratami.
– A jednak nie słyszę w twoim głosie entuzjazmu. Co się stało?
– Nic… Po prostu schodzi ze mnie cały ten stres ostatnich miesięcy. Dlaczego się nie odzywałaś?
– Nie chciałam ci przeszkadzać. Uznałam, że powinieneś spędzić ten ważny czas z mamą i bratem.
– Przecież ty nigdy mi nie przeszkadzasz – zauważył Igi, po czym wyjaśnił, że jego bliscy nie przyjechali do Warszawy. – Tymon jest ostatnio w kiepskim stanie. Mama nie chciała go zostawiać. Poza tym nie była gotowa na konfrontację z Wolińskimi. Żadne z nas nie było – dodał ciszej.
– Dobrze, że mimo to pokazałeś się w sądzie – odparła łagodnie Sandra. – Mam nadzieję, że spojrzałeś im w oczy i uśmiechnąłeś się triumfalnie.
– Nie było okazji. Może to i dobrze… – Igiemu zadrżał głos. Mężczyzna odczekał chwilę i spytał: – To przyjedziesz? Jest ze mną Velma.
– Velma? Ale jak to…?
– Cześć, szefowo. – W tle wybrzmiał głos Amelii Rutki, pracującej dla nich detektyw, która pomogła im już rozwiązać kilka dużych spraw. Sandra bardzo się do niej zbliżyła podczas trudnego śledztwa w Spiszu i choć nie mówiła tego na głos, uważała Velmę za przyjaciółkę.
– A co ty robisz z Igim? Mało ci go w pracy?
– Jesteście moimi jedynymi znajomymi – odparła. – Miałam do wyboru siedzenie samej w domu i układanie tarota albo wspólne nudzenie się z Igim. Wybór był oczywisty.
– Ja tam bym wybrała tarota – rzuciła z przekąsem Sandra.
– Nie ględź, tylko przyjeżdżaj, bo chcemy zagrać w Catana – odezwał się Igi. – Zamówiłem też trzy pizze, dla ciebie mięsną. Powinny dotrzeć za jakieś trzy kwadranse. Wyrobisz się?
– Taaa…
– No i świetnie. Nie mogłaś tak od razu?
– Do zobaczenia, Sandy! – krzyknęła do telefonu Velma.
– Sandy? Co to, kurwa, za ksywka?
– Velma wymyśliła ją specjalnie dla ciebie – odparł rozbawiony Igi. – Zbieraj się, Sandy. Czekamy.
Pół godziny później Sandra zaparkowała auto przed nowoczesnym apartamentowcem zlokalizowanym w pobliżu Portu Praskiego. Na początku roku Igi spontanicznie kupił w nim pięciopokojowe mieszkanie na ostatnim piętrze. Czuł bowiem, że nadszedł czas na zmiany. Zwłaszcza że dzięki osiągającej coraz lepsze wyniki finansowe agencji mógł sobie pozwolić na tak duży wydatek.
– Jeden pokój będzie twój – powiedział, uśmiechając się z satysfakcją do przyjaciółki. – Zamierzam wstawić do niego dużą szafę na twoje rzeczy.
– Niby jakie rzeczy? Spodnie dresowe i bluzy z kapturem?
Igi podrapał się po głowie i odrzekł:
– Niech będzie zatem komoda. Cokolwiek zechcesz, bylebyś tylko zgodziła się ze mną zamieszkać.
Sandra miała coraz większe trudności z ustaleniem, kiedy Igi mówił coś poważnie, a kiedy tylko się zgrywał. O ile do pewnego momentu ich flirt wydawał się jej nieszkodliwy, o tyle zachowanie Igiego w grudniu sprawiło, że w jej głowie zapaliła się lampka ostrzegawcza. Zanim opuściła pojazd, wróciła wspomnieniami do ich pierwszej rozmowy po jej powrocie z południa Polski. To właśnie wtedy dowiedziała się o zmowie Igiego i Leny. Mężczyzna, którego spisała na straty, okazał się najwierniejszym sojusznikiem zarówno Sandry, jak i jej siostry.
– Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. To ja przez ciebie szargałam sobie nerwy i straciłam resztki wiary w ludzi, a ty wycinasz mi taki numer, w dodatku tuż przed świętami… Masz szlaban, Igi.
– Eee… Szlaban? – Popatrzył na nią zaskoczony.
– Tak, kurwa. Żadnego robienia mnie w chuja do końca życia. Koniec z kłamstwami.
– Yyy… – Zawahał się. – Kłamałem, żeby pomóc twojej siostrze i uwolnić ją od najgroźniejszych zbirów w tym kraju, a może i w całej Europie. Właściwie to narażałem dla Leny życie. Oczekiwałem raczej, że poznawszy prawdę, rzucisz mi się w ramiona i podziękujesz za dobry uczynek, czy coś takiego.
– Kłamstwo to kłamstwo. Jeszcze raz i przysięgam, że pożałujesz. – Pogroziła mu wówczas palcem wściekła Sandra.
W odpowiedzi Igi spuścił wzrok i odrzekł cichym, lekko piskliwym głosikiem:
– Psieplasiam, mamo. Obiecuję, że to się już nie powtórzy.
– Zobaczymy.
– Czyli między nami okej? – spytał niepewnie Igi.
– Nie wiem, muszę ochłonąć i zebrać myśli. Zejdź mi z oczu.
– Ale Sandra…
– Zjeżdżaj, Igi! – warknęła kobieta, a Sznyder posłusznie wycofał się w kierunku wyjścia. – Czekaj.
– Hm? – mruknął posmutniały Igi.
– Rybka dała mi dwa bilety na dzisiejszy koncert w Progresji. Gra jakiś rockowy zespół, o którym nie słyszałam. Sama nie może iść, bo wypadła jej jakaś rodzinna sprawa. Miałam zaprosić Mastera, bo Velma nie cierpi takiej muzyki, ale…
– Chcesz, żebym z tobą poszedł? – Igi momentalnie się rozpromienił. – Czy to randka?
– Od razu randka. Po prostu nie chcę, żeby bilety się zmarnowały – odrzekła z wymuszoną obojętnością Sandra. – To jak będzie?
Igi podszedł do niej i zatrzymał się na wyciągnięcie ręki.
– Jasne, że pójdę. Lepsze to niż upijanie się ze smutku, bo najbliższa mi osoba nie chce mnie znać, choć nie zrobiłem nic złego.
Sandra obrzuciła go pełnym litości spojrzeniem.
– Co chcesz usłyszeć? Że jestem ci wdzięczna za pomoc Lenie? Tak, jestem. Dziękuję.
Słysząc to, Igi zrobił dwa kroki do przodu i chwycił Sandrę za dłoń.
– Nie mogłaś być tak miła od początku?
– Co ty robisz? – spytała zaskoczona, jednak z jakiegoś powodu się nie wycofała.
– Stęskniłem się za tymi naszymi przekomarzankami, wiesz? – rzekł Igi i delikatnie przyciągnął ją do siebie. – Sandra, bo ja… chciałbym…
Milton poczuła przeszywające ciało dreszcze, a serce zaczęło jej walić jak młot.
– Igi, co ty…
– Chciałbym cię pocałować – dokończył, a Sandrze zmiękły nogi. – Tak, wiem, już kiedyś to zrobiliśmy, ale tamto się nie liczy. Byliśmy pijani i zjarani. Teraz będzie inaczej… prawdziwie. To jak, pozwolisz mi?
Sandra wciąż pamiętała towarzyszące jej w tamtej chwili emocje – zaskoczenie pomieszane z przybierającym na sile strachem. Od dawna tłumiła w sobie uczucia, których nie umiała bądź nie chciała nazwać, i choć jakaś część jej podświadomości nakazywała jej wreszcie zrzucić pancerz, ochraniający ją od czasu rodzinnej tragedii, o tyle inna potęgowała w niej obawy dotyczące przyszłości. Sandra nie chciała stracić Igiego, którego oprócz Leny i swojej matki uważała za najbliższą osobę na świecie. Czuła też do siebie żal, że w niego zwątpiła. Mimo to nawet pod wpływem silnych emocji nie zdecydowała się na przekroczenie granicy, po której mogłoby nie być dla nich powrotu.
– Przestań się zgrywać, Igi. – Odepchnęła go lekko, z przyklejonym do twarzy wymuszonym uśmieszkiem. Przez kolejne sekundy patrzyła, jak z jej przyjaciela stopniowo ulatywała pewność siebie.
– Ty to wiesz, jak podciąć facetowi skrzydła.
– Niczego ci nie podcinam. Po prostu to nie jest dobry moment na scenki rodem z Pięknej i Bestii. Oczywiście nie muszę dodawać, które z nas jest Bestią. – Mrugnęła do Igiego.
– Ale ty jesteś, Sandra… A mogliśmy mieć własną bajkę… – Nie odpuszczał. Nagle znów zbliżył się do niej i spróbował objąć w biodrach. Sandra jednak w porę się cofnęła.
– Igi, please… Jeszcze parę minut temu miałam ochotę rozszarpać cię na strzępy. Naprawdę sądzisz, że rzucę ci się teraz w objęcia i udam, że wszystko jest w porządku?
– Aha, czyli o to chodzi? W porządku, poczekam cierpliwie, aż ochłoniesz.
– Ja pierdzielę – syknęła Sandra, po czym wyjaśniła przyjacielowi, że nie jest pewna, czy powinni przenosić ich relację na wyższy poziom.
– Niby dlaczego? Lubimy się, możemy na sobie polegać… Poza tym niby gdzie znajdziesz drugiego takiego przystojniaka jak ja?
– Co jak co, ale skromności to ci Bozia nie pożałowała – stwierdziła ironicznie Sandra, po czym odsunęła się od niego i usiadła na brzegu sofy. – Wiesz, że nie lubię emocjonalnych wynurzeń. A mam wrażenie, że właśnie tego ode mnie teraz oczekujesz.
– Hm… W sumie to chciałem cię tylko pocałować. Nie musiałabyś nawet nic mówić. – Igi wzruszył ramionami i powoli zaczął zmierzać w jej stronę. – To co? Może wymażemy z pamięci ostatnią minutę i spróbujemy jeszcze raz?
– Odpuść – strofowała go Sandra. – Nie wiem, czy jestem gotowa na coś więcej niż przyjaźń… I wierz mi, że nie chodzi tu o ciebie.
– Masz kogoś?
Pytanie Igiego sprawiło, że Sandra uniosła wysoko brwi.
– Ja? Proszę cię… Wyobrażasz sobie mnie z kimś?
Igi rozłożył ręce.
– Szczerze? Tylko ze mną. Nikt inny na dłuższą metę by z tobą nie wytrzymał.
– I właśnie tego się obawiam: że ty też z czasem się do mnie zrazisz. A nie chcę, żebyś zniknął z mojego życia. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka byłam na ciebie wkurwiona o tę całą akcję z Oliwią.
– Wkurwiona, że rzekomo chciałem odejść z agencji czy że spotykałem się z inną kobietą? – prowokował ją Igi.
– Możesz przestać? I tak ciężko mi o tym mówić. Po prostu zdążyłam się już do ciebie przyzwyczaić. I nie umiałam sobie wyobrazić świata, w którym nie będziesz na każdym kroku doprowadzał mnie do szału.
– Mogę to robić codziennie, od rana do nocy, jeśli mi na to pozwolisz. – Igiego dzieliło od przyjaciółki tylko kilka centymetrów. – Wiem, że uważasz mnie za dużego chłopca i pewnie masz sporo racji, ale potrafię też zachowywać się jak dojrzały mężczyzna. Jeśli mi nie wierzysz, pozwól to sobie udowodnić.
– Już to udowodniłeś, chociażby wspierając Lenę. Jeszcze raz dziękuję.
– Ale…
Sandra zmrużyła oczy.
– Co: ale?
– Ale nigdy nie będziemy razem. Właśnie to zamierzałaś powiedzieć. Mam rację?
Sandra przyłożyła dłoń do czoła.
– Boże, Igi, co ja z tobą mam? Czy naprawdę musimy teraz o tym rozmawiać?
– Nie musimy. Spoko, nie było tematu. Pozostawiasz mnie w stanie zawieszenia, czyli tak, jak ci jest najwygodniej.
– Pierdzielisz – prychnęła. – Nie jestem święta, ale zależy mi na twoim szczęściu. Nie wiem jednak, co ci odpowiedzieć. Boję się… I sama muszę przezwyciężyć ten strach. Akurat w tej kwestii nie możesz mi pomóc.
Igi nabrał powietrza w płuca i powoli wypuścił je ustami.
– Sorry. Może byłem trochę zbyt napastliwy.
– Raczej zachowałeś się jak normalny facet, któremu na kimś zależy. To ja mam problem z okazywaniem uczuć. Dlaczego się uśmiechasz?
– Bo chyba pierwszy raz przyznałaś to na głos.
– No i?
– To krok w dobrym kierunku. Otwierasz się, Sandra, a to daje mi nadzieję, że może kiedyś…
– Jezu, Igi, nie rozmawiajmy o przyszłości. – Przewróciła teatralnie oczami. – Dopiero co byłam pewna, że nie czeka mnie już nic dobrego.
– Okej, okej. – Sznyder uniósł ręce w geście kapitulacji. A potem wyminął przyjaciółkę i usiadł na drugim krańcu sofy. – Podsumowując: nie jesteś gotowa na związek, ale nie przekreślasz ostatecznie moich szans.
Sandra pochyliła się mocno do przodu, chwytając obiema dłońmi za głowę.
– Jeszcze chwila, a eksploduje mi mózg.
– Lubisz mnie? Odpowiedz – naciskał Igi.
– Oczywiście, że tak. A niby dlaczego miałabym cię nie lubić, durniu?
– Bardzo mnie lubisz…?
Sandra westchnęła cicho z irytacją.
– Co to, kurwa, za pytania rodem z przedszkola?
– Odpowiedz.
– Tak. Bardzo cię lubię. Jesteś lojalnym przyjacielem i generalnie fajnym facetem. Zadowolony?
Igi momentalnie się rozpromienił.
– Zatem wiedz, że ja też cię bardzo lubię. Bardzo, bardzo. I nie pozwolę, by włos ci spadł z głowy.
– Dzięki, bodyguardzie – rzuciła Sandra dla rozładowania napięcia i poczuła silny ucisk w żołądku.
Jeszcze kilka lat temu po takim wyznaniu wpadłaby w objęcia Igiego i zasypała go czułymi pocałunkami. Była wrażliwą, delikatną dziewczyną, która marzyła o wielkiej miłości. Oczyma wyobraźni widziała mężczyznę, który patrzył na nią w ten sam sposób, w jaki jej ojciec spoglądał na swoją żonę. Teraz miała przy sobie Igiego, któremu na jej widok świeciły się oczy. Dostała szansę na urzeczywistnienie fantazji, a jednak nie umiała z niej skorzystać. Wszystko dlatego, że tamta Sandra Milton już nie istniała. Umarła pięć lat wcześniej w Wigilię, tuż po tym, jak do jej rodzinnego domu wtargnęli groźni przestępcy i na jej oczach zamordowali ojca. A potem uprowadzili jej ukochaną siostrę, którą Sandra odzyskała dopiero po kilku latach emocjonalnej katorgi.
– Zrozum, Igi, być może już nigdy nie będę normalna… Zapomniałam, jak to jest się uśmiechać.
– Nie chrzań. Wiele razy się przy mnie śmiałaś. A przy Lenie robisz to non stop.
– Serio?
– Ano. – Igi nieśmiało przysunął się do przyjaciółki. – Zbyt surowo siebie oceniasz. Tymczasem Sandra, która kiedyś przyszła do mnie na rozmowę kwalifikacyjną, a Sandra, z którą teraz rozmawiam, to dwie inne kobiety. Tamta była zimna jak lód i nie potrafiła utrzymać kontaktu wzrokowego dłużej niż dwie sekundy. Ty umiesz nawet przez pięć.
– Nie no, taki progres to ja rozumiem! – Zachichotała i poklepała Igiego po ramieniu. – Między nami wszystko okej?
– Zależy, o czym mówisz.
– O tym, że dalej będziemy się mogli przyjaźnić. Ja wybaczę ci tę akcję z Oliwią, a ty dasz mi więcej przestrzeni w kwestii… No wiesz…
– Przestanę cię podrywać – zadeklarował Igi.
– Dzięki. – Sandra odetchnęła z ulgą.
– Ale to nie znaczy, że składam broń – zastrzegł od razu. – Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Jestem cierpliwy i zaczekam tyle, ile będzie trzeba.
– Nie mogę ci niczego obiecać…
– Nie musisz. Ważne, że niczego kategorycznie nie ucinasz. Wystarczy mi, że mam choć cień szansy.
– I co? Będziesz się zachowywał jak pies ogrodnika? Nie chcę tego dla ciebie, Igi.
– Spokojnie, nie jestem aż takim desperatem – parsknął. – Nadal będę robił to, co dotychczas…
– Obracał Becky? – Spojrzała na niego krzywo. – Mógłbyś już sobie dać z nią spokój. Przypominam ci, że dla nas pracuje i łączy was relacja służbowa.
– I co z tego? – Wzruszył ramionami. – Gdyby na to spojrzeć z boku, już sam fakt, że zatrudniłem swoją kochankę, świadczy o pewnego rodzaju nepotyzmie, nie sądzisz?
– Głupek! – Szturchnęła go rozbawiona Sandra.
– I tak wiem, że mnie kochasz! – Igi rzucił swoje zwyczajowe hasło.
Bała się, jak tamta rozmowa wpłynie na ich dalszą relację. Na szczęście ostatnie cztery miesiące okazały się dla niej wyjątkowo spokojne. Imponowało jej to, jak szybko Igi schował męską dumę do kieszeni i obrócił całą sprawę w żart. Jednocześnie na każdym kroku dbał o to, by czuła się przy nim maksymalnie komfortowo. Nie naruszał jej prywatnej przestrzeni i ograniczył flirtowanie. Doceniała ten gest i obiecała sobie, że będzie się częściej uśmiechać.
– Czy widzisz we mnie choć cząstkę tamtej Sandry? – spytała któregoś razu Lenę.
– Cząstkę? Siostra, ty się nic nie zmieniłaś – odparła z przekonaniem. – No, może pogłębiła ci się lwia zmarszczka, ale to dlatego, że zbyt często marszczysz brwi na Igiego.
– Daj spokój. Obie wiemy, że dawniej taka nie byłam.
– Czyli jaka?
– Wredna? Ponura? Zdystansowana do całego świata? A na dodatek ten dres… – Przeniosła wzrok na szerokie szare spodnie. – Nie mam w szafie ani jednej sukienki czy spódnicy. A przecież kiedyś uwielbiałam je nosić.
– Pamiętam, ale co z tego? Każdy człowiek zmienia przyzwyczajenia. Ale to nie znaczy, że przestaje być sobą.
Im dłużej Sandra o tym wszystkim myślała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nic nie było dla niej ważniejsze od szczęścia Igiego i Leny. To oni wyznaczali kierunek jej życia. I dopóki miała ich przy sobie, nic nie mogło się zepsuć.
Po dotarciu windą na ostatnie piętro Sandra podeszła do drzwi oznaczonych numerem czterdzieści pięć i przyłożyła do nich kartę, którą Igi wręczył jej po przeprowadzce. Sekundę później usłyszała dźwięk sygnalizujący odblokowanie zamka.
Już w progu uderzył w nią intensywny zapach marihuany.
– Igi? – spytała głośno, gdy weszła do mieszkania.
– Jesteśmy w salonie! – odpowiedział.
Sandra zasłoniła nos dłonią i ruszyła przed siebie. Chwilę później ujrzała leżących na dywanie przyjaciół. Igi miał na głowie ulubioną czarną czapkę z daszkiem i naszywką w kształcie flagi Polski, zaś Velma wyjątkowo nie założyła koszuli w grochy i z kokardą pod szyją. Tym razem postawiła na cienki kremowy sweter.
– Cześć, szefowo. A może raczej… Sandy? – parsknęła pod nosem Velma.
– Nie nazywaj mnie tak, bo wystawię ci naganę – pogroziła jej Sandra, po czym zbliżyła się do nich na parę kroków i spojrzała gniewnie z góry na Igiego. – Wiem, że pytałam cię już o to ze sto razy, ale muszę to zrobić po raz kolejny: czy ciebie, za przeproszeniem, do reszty pogrzało?! Jeszcze mogę zrozumieć spędzanie wolnego czasu z pracownicą, ale żeby częstować ją zielskiem…?!
– I tu cię zaskoczę, Sandy, bo to Velma przyniosła trawkę – odparł. – Nie miałem pojęcia, że to zrobi. Myślałem, że posiedzimy przy pizzy, pogadamy o pierdołach, a w pewnym momencie Velma puści na Spotify składankę hitów swoich ulubionych popowych gwiazdeczek.
– Właśnie miałam cię pytać, czy chcesz ze mną posłuchać Dui Lipy – rzuciła Amelia. – Wszyscy się nią teraz jarają.
– Skoro już mowa o jaraniu… – Sandra spojrzała na nią spod zmrużonych powiek. – Czy to prawda? Przyniosłaś zielsko do uzależnionego od maryśki szefa?
– Czyli teraz to ja jestem tą złą? – obruszyła się Velma, po czym wyznała: – Igi miał ciężki dzień, więc chciałam go trochę rozluźnić. Poprosiłam Mastera o dwa skręty.
Sandra westchnęła głośno i pomasowała się po skroni.
– Przysięgam, że przyjdzie taki dzień, kiedy oboje mnie wykończycie.
– Jeszcze jeden nam został. Chcesz? – zaproponował jej Igi.
Sandra pokręciła z irytacją głową, po czym zrzuciła z siebie skórzaną kurtkę i usiadła obok nich na dywanie.
– Dobra, daj. To był chujowy dzień. Miałam zapieprz z papierami.
– Nareszcie mówisz z sensem – odrzekł zadowolony Igi.
– To jak było w sądzie? – spytała go Sandra po wzięciu dwóch głębokich buchów.
Igi nie zdążył odpowiedzieć, gdyż rozległ się głośny dźwięk domofonu.
– Pizza! – rzucił radośnie. – W samą porę.
Gdy wrócił z trzema dużymi pudełkami, rozłożył je na dywanie i rzekł do Sandry:
– Myślałem, że poczuję się lepiej, gdy sąd wreszcie wyda wyrok, ale tak naprawdę niczego on nie zmienił. Tymon wciąż dochodzi do siebie po całym tym koszmarze, a jego lekarze twierdzą, że być może nigdy nie wróci do pełnej samodzielności. Mówiłem ci, że ostatnio uciekł z domu?
– Tak. Biedny chłopak – skomentowała Sandra, po czym ugryzła kawałek ciepłej pizzy.
– Co właściwie się stało? – spytała szefa Velma.
– Mama wysłała go do piwnicy po słoik ogórków. Gdy zszedł po schodach, dostał ataku paniki. Widok ciemnej piwnicy przypomniał mu o… – Igi nie był w stanie dokończyć. Już samo mówienie o koszmarze, którego doświadczył Tymon, przyprawiało go o ból całego ciała. – Te potwory go zniszczyły.
– Masz. – Velma wręczyła mu skręta, którego w międzyczasie odpaliła.
– Wszystko się ułoży, Igi – stwierdziła Sandra łagodnie. – Mówiłeś, że Tymon robi postępy.
– To prawda, ale liczyłem, że szybciej się z tym upora. Tymczasem on nadal moczy się do łóżka i w ogóle nie chce rozmawiać o przeszłości.
– W sumie to nawet dobrze. Po co rozgrzebywać wspomnienia o czymś tak strasznym?
Igi zaciągnął się i po chwili odrzekł:
– To wciąż w nim siedzi, Sandra. I zawsze będzie. Może zamiast dusić w sobie negatywne emocje, lepiej je z siebie wyrzucić? Chciałbym, żeby Tymon wykrzyczał mi prosto w twarz wszystko, co go wyżera od środka. Mógłby mnie nawet okładać pięściami, gdyby to miało sprawić, że uwolniłby się od dręczących go demonów. Zniósłbym wszystko, byle tylko pomóc mu wydobrzeć. Tymczasem mijają kolejne miesiące, a ja czuję coraz większą bezradność. W zeszłym roku cieszyłem się z odzyskania brata. Teraz patrzę na niego i widzę kogoś obecnego przy mnie tylko fizycznie.
– Daj mu czas, szefie. – Velma pogładziła go po umięśnionym ramieniu. – I co najważniejsze: bądź przy nim.
– Tylko tyle?
– Aż tyle – poprawiła go i wzięła od niego skręta. – Może zamiast gadać na ponure tematy, skupimy się na czymś przyjemnym? Na przykład waszej kwitnącej relacji?
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej