Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszystko, co warto wiedzieć, zanim zostaniesz opiekunem!
Ewa Zielińska – pielęgniarka z ponad trzydziestoletnim stażem – w wieku pięćdziesięciu trzech lat postanowiła odmienić swoje życie, podejmując pracę jako opiekunka osób starszych w Niemczech.
W szczerym i poruszającym poradniku dzieli się doświadczeniami z piętnastu lat pracy. Opisuje proces rekrutacji, warunki zatrudnienia oraz kolejne rodziny, u których zdobywała nowe umiejętności i uczyła się języka. Przybliża codzienne wyzwania opiekunów i oferuje cenne wskazówki – od radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych i unikania konfliktów, po… sprawdzone przepisy, które pomagają zyskać sympatię podopiecznych.
To pełna praktycznych porad opowieść o odwadze, determinacji i budowaniu wiary w siebie – mimo chwil zwątpienia. Obowiązkowa lektura dla każdego, kto rozważa pracę w tym wymagającym, ale niezwykle potrzebnym zawodzie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 340
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Władysława Magiera
I zamilkły fortepiany
To powieść o losach kobiet (ale nie tylko ich), którym przyszło żyć w trudnych czasach drugiej wojny światowej. Bohaterki walczyły, chociaż w różny sposób, o wolność ojczyzny i pozostawiły po sobie kilkustronicowe wspomnienia. Są to właściwie dwie osobne narracje, ponieważ kobiety nie spotkały się w czasie okupacji, a ich losy splotły się dopiero po wojnie. Wanda, po spektakularnej ucieczce z kraju, wojenny szlak przemierzyła z armią Andersa, natomiast Milada zetknęła się na robotach przymusowych w Wiedniu z grupą wywiadu KG AK „Stragan”. Włączyła się w jej prace, ale w wyniku rozpracowania siatki przez Gestapo została w sądowym procesie skazana na śmierć.
Czytelnik razem z bohaterkami przemierza iracką pustynię, spotyka się z agentami wywiadu w Wiedniu czy wreszcie czeka na wyzwolenie w celi śmierci. Postacie występujące w powieści są autentyczne, a książka jest próbą złożenia hołdu tym, którzy walczyli o naszą wolność.
Przybliża temat nieznany szerokiemu gronu czytelników – walkę, jaką prowadzili działacze wywiadu Armii Krajowej w Wiedniu. Spora część członków siatki wywiadowczej znała się już przed wojną, pochodzili wszak ze Śląska Cieszyńskiego, ziemi, która przez ponad sześćset lat pozostawała poza Polską, a po pierwszej wojnie została sztucznie podzielona między Polskę a Czechosłowację, zaś w okresie drugiej wojny w całości znalazła się w Rzeszy. Bezpośrednie uczestnictwo Zaolziaków w walce z okupantem było, w ich wypadku, dodatkowo manifestacją polskości. Bohaterowie przymusowe zatrudnienie znaleźli w Wiedniu i tam koncentrowała się ich działalność konspiracyjna w ramach grupy terenowej wywiadu WO-1 „Południe” z siedzibą w Wiedniu, działającej w ramach Referatu „Zachód” Wydziału Wywiadu Ofensywnego „Stragan” Oddziału II Komendy Głównej Armii Krajowej. Siatka skupiała grupę bardzo silnych indywidualności, nietuzinkowych postaci, które do dziś mogą i powinny inspirować oraz służyć za wzór swoją szlachetnością i odwagą.
Mimo wielu publikacji poświęconych działalności konspiracyjnej i wojskowej na Śląsku Cieszyńskim nadal niedostatecznie ukazano udział w niej kobiet. Jest on przede wszystkim przedstawiony nieproporcjonalnie w stosunku do rzeczywistej ich liczebności w konspiracji i roli, jaką odgrywały. Ta opowieść jest również próbą zwrócenia uwagi na ten problem, chociaż bohaterkami książki są nie tylko kobiety.
Spotykały się prawie codziennie w pracy. Uczyły wszak gry na fortepianie w tej samej szkole muzycznej, a znały się przecież jeszcze sprzed tej strasznej wojny.
– Co robisz po lekcjach? – zapytała Wanda. – Może pójdziemy na herbatę do Zamkowej. Lubię tam czasem usiąść, miła atmosfera. Chyba nie spieszysz się do domu?
– Nie, do kogo miałabym się spieszyć, sama jestem. Siostra wyjechała na wycieczkę.
– Ja też się nie spieszę, zresztą wiesz o tym, a ciotka, z którą mieszkam, czuje się teraz lepiej, mam czas. Cieszmy się tym, że możemy decydować, co chcemy robić, że jesteśmy wolne.
– Codziennie się modlę i dziękuję Panu za każdy dany mi dzień, za to, że mogę ciągle oglądać słońce – powiedziała Milada. – Wszak miałam umrzeć, zostałabym zgilotynowana.
– Coś o tym słyszałam, opowiesz mi. Chodźmy.
Kawiarnia przywitała je półmrokiem, a kelnerka w ludowym stroju od razu podeszła do ich stolika. Tę jedną z kobiet znała z widzenia, odwiedzała już tę kawiarnię, ale do tej pory zawsze sama. Słyszała, że uczy w szkole muzycznej, pewnie przyszła z koleżanką.
Miło wyglądające panie zamówiły herbatę i ciastko.
– Jakie piękne jest nasze miasto. Myślałam o tych uliczkach, o Olzie, o zamku, kiedy gotowałam się na śmierć w celi. Ach, wolę tego nie wspominać. Cieszę się tym, co mam, każdego dnia – powiedziała Milada.
– Ja trochę żałuję powrotu. Miałam pracę, przyjaciół. Wyspy to jednak inny świat. Gdyby nie ciotka, zostałabym w Szkocji.
– Jak to, wróciłaś, bo cię prosiła? – Zdziwiona Milada zrobiła wielkie oczy. – Byłaś na Zachodzie, miałaś pracę, mówisz jeszcze, że dobrą, i przyjechałaś do komunizmu? Dlaczego?
– Ano musiałam zaopiekować się ciotką, ona mnie wychowała. Gdybym lepiej znała realia, nie zdecydowałabym się chyba na powrót… Chociaż koledzy przestrzegali. „Nie jedź”, powtarzali ciągle, więzieniem straszyli. Mówili: „Z armii Andersa to wszystkich zamykają, nawet bez sądu”. I tak dobrze, nikt się mnie specjalnie nie czepiał. Brata mam w Anglii, pojadę do niego. Chyba dadzą mi paszport.
– Nie wiem, nie wiem, czy dostaniesz. Przekonasz się, jak wystąpisz o dokument, ale łatwo ci nie będzie. Teraz inne czasy, tamte sprzed wojny już nie wrócą… Niby wszyscy jesteśmy równi, ale ja uważam, że równi to jesteśmy wobec śmierci – powiedziała poważnie a Milada, ale zaraz zamilkła, widząc minę Wandy. – Dobrze, dobrze, już nie wspomnę o śmierci. Ty, chociaż też byłaś w niebezpieczeństwie, jednak nie czekałaś dwa miesiące, a właściwie dwa lata na wykonanie wyroku.
– Nie czekałam, ale niewiele brakowało i też bym pewnie zginęła. Dobrych ludzi miałam wokół siebie. Szczęście miałam, chociaż co to teraz za życie. Męża straciłam… – westchnęła.
– Ale chociaż w walce zginął, a nie zabili go w obozie, jak naszych, jak mojego narzeczonego. – Z oczu Milady spłynęły łzy. – Masz rację, dobrzy ludzie są wszędzie, ale tych złych chyba jest więcej.
– Mówiłaś kiedyś o swoim pobycie w Wiedniu po wyzwoleniu, tam w pierwszych dniach przebywałaś u Austriaczki?
– Tak, ale to była antyfaszystka, siedziała w więzieniu. Nie chcę wracać do tych strasznych czasów… Lepiej powiedz: lubisz tę pracę, lubisz uczyć?
– Lubię, chociaż pewnie jako żona oficera nie pracowałabym, nie wypadałoby, inne wiodłabym życie. – Tym razem Wanda zaczęła płakać.
– Widać, że bardzo kochałaś Gustawa, minęło już przecież tyle lat…
– Kochałam szalenie, ale pogodziłam się z jego śmiercią, nikt i nic życia mu nie wróci. Teraz marzę tylko o tym, by kiedyś pojechać na jego grób. Nawet nie wiem, gdzie go pochowali, ale pewnie tam, gdzie zginął. Wiesz, w czasie wojny nawet w pewnym momencie chciałam na nowo ułożyć sobie życie. Nie wyszło jednak…
– Jeszcze znajdziesz mogiłę i pojedziesz, wszystko się ułoży, przecież musi być coraz lepiej. Nie wiedziałam, że chciałaś wyjść za mąż.
– Kiedyś ci o tym opowiem, a wracając do Gustawa, był bardzo dobrym mężem, zresztą tych gorszych chwil już nie pamiętam… Pamięć nieraz płata figle, wydaje mi się, że to wszystko działo się w jakimś innym życiu, a to przecież było tak niedawno. Przed wojną wiele szczęśliwych chwil przeżyłam… Inne życie wiodłam, gospodynię miałam, w pięknym domu mieszkaliśmy. Trochę tęskniłam do rodziny, bo daleko, na wschodniej granicy, mąż służył. Zawsze, jak przychodziły smutne myśli, to grałam. Często odwiedzali nas znajomi, oczywiście koledzy Gustawa z rodzinami, umilałam spotkania graniem. Ach, nie mam prawie żadnej pamiątki po mężu.
– Wojna, wojna, zniszczyła naszą młodość. Mnie zabrała narzeczonego, zdrowie. Prawie rok po powrocie do domu nie byłam do niczego zdolna, leczyłam i ciało, i duszę. Przeżyłam pobyt w więzieniu, a to nie było zwyczajne więzienie. Chcę zapomnieć tamten czas.
– Wiesz, powinnaś spisać swoje wspomnienia dla przyszłych pokoleń, by już nigdy nie powtórzyły się takie bestialstwa. Ja mam zamiar opisać swoje przygody.
– Ale dla ciebie przeszłość nie łączy się z takim bólem, strachem, łatwiej ci będzie. Nie, ja na razie nie dałabym rady, może kiedyś…
– Wiesz, jak trochę napiszę, będę ci czytała. Powiesz, czy się na coś nada, nie wiem zresztą, jak mi pójdzie. Zobaczę, może przedwcześnie się pochwaliłam.
– Jak zależy ci na tym, to na pewno dasz radę.
– Jeśli będę pisać, to wrócę znowu do tych cudownych miejsc, spotkam się z przyjaciółmi, przynajmniej w myślach, będzie to chyba ciekawe przeżycie, tak mi się wydaje.
– Ty możesz wracać do tamtych lat, ja nie dałabym rady, chyba tylko do mojego Willy’ego.
– Nie wiedziałam… Miałaś kogoś? – Wanda była bardzo zdziwiona. Zastanowiła się jednak na chwilę. Skoro jej wojna zabrała męża, to i Milada mogła stracić narzeczonego.
– Skończyło się, zanim na dobre się zaczęło, nie chcę teraz o tym mówić, to jeszcze zbyt świeże, kiedyś ci opowiem.
– Nie wracajmy, jak nie chcesz. Kończymy, spróbuję w domu pisać. A ty, co będziesz robić?
– Czytać, książki to moje najlepsze towarzyszki, kiedy leczyłam się po wojnie, lekarz mówił: „Czytaj, oderwiesz się od rzeczywistości, zapomnisz chociaż na chwilę”. Tak też się stało i bardzo polubiłam czytanie.
Koleżanki poszły, każda w swoją stronę ze swoimi marzeniami, bo na pewno takowe miały, ale nie wierzyły, by kiedykolwiek miały się spełnić. Za bardzo doświadczył je los, za wiele złych przeżyć zostawiły za sobą. Nie miały już złudzeń, cieszyły się jednak każdym spokojnym dniem.
Wanda zdecydowała się rozpocząć pisanie, deszcz za oknem nie skłaniał do spaceru i tak idąc ze szkoły, przemoczyła buty, woda płynęła po ulicy, padało porządnie. Wyciągnęła maszynę, wkręciła papier i… Te proste czynności nie wymagały wysiłku, ale od czego zacząć? Czy od 1 września 1939 roku? Czy od początku? Jakiego początku? Czy może od czasu, kiedy poznała Gustawa? Chociaż on wcale nie miał na imię Gustaw, tylko Augustyn, ale wszyscy mówili na niego Gustaw. A może sięgnąć jeszcze wcześniej, opisać swoje dzieciństwo i młodość? Tak, to był cudowny czas, pełen marzeń, częściowo przecież spełnionych. Przeżyła prawdziwą miłość, kochała, może nawet nie raz, ale czy wypada o tym napisać? Chyba tak, była przecież wdową, a wojna, ciągłe ryzyko, strach, wszystko się mieszało…
Początki zawsze są najtrudniejsze, czytała o tym w wielu książkach. Zamknęła więc oczy i zobaczyła swój dawny dom, piękny ogród, stolik na tarasie, przy którym siedzi z rodzicami i rodzeństwem. Dziwne, zapamiętała zapach lip, chociaż one kwitną co roku i pachną tak samo, a może wtedy pachniały inaczej?
– Zacznę od początku – powiedziała sama do siebie – ale tylko trochę napiszę o domu na Mnisztwie, wszak nie mieszkałam tam długo, ale odwiedzałam rodziców. Kochałam ich i rodzeństwo, nie tylko siostrę, z którą zamieszkałam u cioci. Wujostwo też kochałam. Ale to tak dziwnie zaczynać: Urodziłam się trzynastego marca tysiąc dziewięćset piątego roku w Cieszynie. – Przyjrzała się swojej dacie urodzenia, jakby widziała ją po raz pierwszy. Trzynastka… a może to ona jest powodem jej życiowych problemów? Nie, Wanda nie jest przecież przesądna, zresztą nie miała tak źle, wielu miało gorzej, cierpieli męki w obozach, więzieniach, chociażby Milada. A ona miała wielką miłość i kochanego męża. Nie, dzisiaj raczej niczego nie napisze, poczyta.
*
– Pisałaś coś? – zapytała na drugi dzień Milada. – Jak ci szło?
– Niczego nie napisałam, to nie takie proste. Nie wiedziałam, jak zacząć, czy od wojny czy od początku, a jeśli tak, to jakiego.
– No cóż, wiedziałam, nie będzie łatwo, ale nic ci nie mówiłam. Mnie lekarz radził, bym przelała na papier swoje złe emocje. Podobno jak piszemy, to wyrzucamy z siebie nagromadzone w nas napięcie, ale nie dałam rady. Niby wiedziałam, co chcę napisać, myślałam nawet, że będę pisać niby-list do mamy lub siostry, ale nawet tego nie umiałam zrobić, kreśliłam, kreśliłam i kolejne kartki lądowały w koszu.
– Masz rację, wyciągnęłam maszynę i na tym się skończyło. Myślałam, myślałam, aż przeniosłam się na fotel i wróciłam do lektury.
– Spróbuj jednak, masz o czym pisać, może pisz tak, jakbyś mi opowiadała. Swoją młodość opisz krótko, a jak przejdziesz do czasów wojny i przygód, rozpiszesz się. Zawsze możesz później jeszcze pisać o dzieciństwie.
– Obiecuję, spróbuję znowu, może to dobry pomysł?
– Dobry, niedobry, jakoś powinnaś zacząć. Będę ci kibicować, te twoje przygody, to będzie interesująca lektura.
– Zacznę rano, jutro mam lekcje po południu. – Wanda była zdecydowana. – Napiszę trochę o młodości, a potem… – Uśmiechnęła się do swoich myśli, do tego, o czym będzie pisała później.
Rzeczywiście, rano jakoś lepiej wszystko wyglądało. Słońce zaglądało do pokoju, na biurku położyła kilka zdjęć, by pomóc wyobraźni. Zaczęła całkiem prozaicznie.
*
Urodziłam się w 13 marca 1905 roku w Cieszynie, w domu rodzinnym na Mnisztwie. Przy domu był słoneczny taras i duży ogród, sad. Mieliśmy kucharkę, dziewczynę do pomocy, nianię. Tata miał niewielki zakład mięsny, mama oczywiście nie pracowała. W domu mieszkała jeszcze babcia, była bardzo kochana, no i oczywiście rodzeństwo, miałam brata i trzy siostry. Miałyśmy jeden pokój. Niestety z pierwszych lat niewiele pamiętam, a potem już ze starszą o dwa lata siostrą mieszkałyśmy u cioci Pliszowej w Karwinie. Wujostwo nie miało własnych dzieci, zabrali nas. Oczywiście odwiedzałyśmy Cieszyn i dom na Mnisztwie. Jeździliśmy pociągiem, początkowo trochę bałam się lokomotywy, ale dość szybko się przyzwyczaiłam. Siostra pamiętała może więcej z rodzinnego domu, wszak była dwa lata starsza. Obie uczyłyśmy się gry na fortepianie, panienki z dobrego domu powinny posiąść tę sztukę. Byłyśmy ponoć bardzo muzykalne i po dwóch latach dostałyśmy nowego nauczyciela, uczył nas gry na skrzypcach. Zresztą rodzeństwo też grało, w domu był fortepian i chyba wszyscy lubiliśmy muzykę, nauka nie sprawiała nam trudności, nikt się nie buntował. Jednak ja chyba najbardziej lubiłam grać. Kochałam muzykę, dużo ćwiczyłam. Siostra też, ale zauważyła, jak się zmieniałam, kiedy grałam, wyglądałam ponoć inaczej.
Wanda Swaczyna z d. Filipek.
– Przy fortepianie oczy ci błyszczą, uśmiechasz się nawet. Ty byś tylko ćwiczyła i grała. Ja też lubię grać, ale są jeszcze inne, przyjemniejsze rzeczy do zrobienia.
– Wiesz, bardzo lubię grać, kocham muzykę, mówiłam ci to już tyle razy. Kiedy gram, widzę różne rzeczy, to wcale nie jest nudne. Nie ćwiczę, tylko gram dla własnej przyjemności, chciałabym studiować kiedyś grę na fortepianie, dojść do doskonałości.
– A ja chciałabym poznać pięknego chłopca, który by nie widział świata poza mną i bardzo mnie kochał. Marzy mi się ślub w białej sukni z długim welonem i szczęśliwe życie aż po grób. – Bogna zawsze była bardziej konkretna.
– Na pewno spotkamy miłych młodzieńców – tego byłam pewna – wszak wszyscy o nas mówią „ładne panienki”.
– Za mną oglądają się gimnazjaliści, to i za tobą będą, przecież po wakacjach idziesz do gimnazjum, a tam chodzą przeważnie chłopcy.
W Orłowej, w polskim gimnazjum im. Juliusza Słowackiego, bardzo mi się podobało. Rzeczywiście, prawie sami chłopcy na korytarzach, w klasach było nas tylko kilka dziewcząt. Jednak koledzy wydawali mi się jacyś dziecinni. Można z nimi było porozmawiać co najwyżej o zadaniach, poważne tematy ich nie interesowały. Wymyślali śmieszne psikusy, wygłupiali się jak dzieci. Wujostwo postanowiło nam jednak zapewnić odpowiednie towarzystwo, byłyśmy przecież panienkami na wydaniu. Zabierali nas na bale i zabawy. Na jednym z nich, tak zwanym polskim balu, Bogna poznała przyszłego męża i szykowała się do ślubu. Miał się odbyć zaraz po maturze. Wujostwo, mimo początkowych oporów, zabierało i mnie na bale. Mieli pewne obawy, byłam ponoć za młoda, ale Bogna poprosiła:
– Niech Wandzia też z nami idzie. Lubi muzykę, umie tańczyć, będzie mi raźniej.
Był to jeden z tych nielicznych momentów, kiedy starsza siostra wstawiła się za mną. Przeważnie rywalizowałyśmy – i w nauce, i w graniu. Ciocia i wujek traktowali nas równo, nie wyróżniali żadnej. Poszłyśmy więc razem i dobrze, bo wujostwo miało swoje towarzystwo, i niekoniecznie poruszane w tym kręgu tematy były dla nas ciekawe. Przed pierwszym balem żadna z nas nie wiedziała, jak to tam będzie, czy pojawi się jakieś ciekawe towarzystwo, kawalerowie. Chociaż gdyby nie było młodych, to chyba ciocia by nas nie zabierała. Do tańca miałyśmy podobno wyczucie i dryg, zatrudniono też wcześniej dla nas nauczyciela, szło nam ponoć bardzo dobrze. Pamiętam, lubiłyśmy te lekcje bardzo, bardzo. Trudno się dziwić, z muzyką przecież byłyśmy osłuchane od dawna i rożne rodzaje kroków wcale nie wydawały nam się trudne, od razu wpadałyśmy w rytm. Przed balem z ciocią kilka razy chodziłyśmy na przymiarki do krawcowej. Suknie dostałyśmy piękne, długie. Byłyśmy gotowe na przygodę! Oczywiście nikt nie zakładał, że już na pierwszym balu poznamy kawalerów. A jednak! Bogna bawiła się cały czas z synem znajomych wujostwa, który wrócił z wojska. Wcześniej tylko słyszałyśmy o nim, nie udało nam się go jednak poznać. Na balu zaś… chyba siostra bardzo mu się spodobała. Zapytał wuja, czy może przyjść w niedzielę, i dostał pozwolenie. Bawiłam się świetnie, ale nikt jakoś specjalnie mnie nie zainteresował, zresztą miałam jeszcze przed sobą dwie klasy gimnazjum.
Wujostwo nadal zabierało nas na bale. Podobno byłam ładna, ale nikim bliżej się nie zainteresowałam, ciocia zresztą bardzo się z tego cieszyła. Chciała, bym spokojnie dokończyła naukę. Wreszcie, kiedy zdałam już do ostatniej klasy, poznałam Gustawa. Gdzieś na festynie rozmawiał z naszym bratem i tak się poznaliśmy. Bardzo mi się podobał – wysoki, przystojny, a mundur też robił wrażenie i dodawał uroku. Chciałam, by zwrócił na mnie uwagę, i na szczęście brat nas sobie przedstawił, a Gustaw od razu poprosił mnie do tańca. Tańczyliśmy kilka razy. Okazał się bardzo rozmowny, opowiadał ciekawie. Był starszy ode mnie aż o dziewięć lat, ale nie przeszkadzało mi to zupełnie. Nie wyglądał na swoje lata. Mieszkał niedaleko, w Solcy, i był na urlopie. Opowiadałam mu o swoim gimnazjum, którego także okazał się absolwentem. Ostatnią klasę kończył dopiero po wojnie, bo już w sierpniu 1914 zgłosił się do Legionów Polskich. Niestety obecnie jego pułk stacjonował w Zambrowie, gdzieś na Podlasiu. W czasie urlopu zaczął, za zgodą wujostwa oczywiście, odwiedzać często nasz dom. Spacerowaliśmy dużo, mówił mi o swojej służbie w polskim wojsku, o walkach w czasie wielkiej wojny i ucieczkach z niewoli. Jako przyszły mąż zrobił na domownikach bardzo korzystne wrażenie.
– Chciałaś studiować muzykę – śmiała się Bogna – a teraz wyjdziesz za mąż po maturze, tak jak ja.
– Jeszcze będę studiowała, bardzo chciałabym studiować. Gustaw będzie się starał o przeniesienie na Śląsk.
– Życzę ci, byś spełniła swoje marzenia, ale nie wierzę, że ci się uda.
Wreszcie matura. Zdałam ją bardzo dobrze, z nauką nigdy nie miałam problemu, a czasu też mi nie brakowało, wszak narzeczony był daleko. W lecie, owego pamiętnego dla mnie roku 1923, odbyło się wesele. Po ślubie, na krótko, pojechaliśmy do pensjonatu w Ustroniu, niby w podróż poślubną. Cudowny czas, leniwe ranki, romantyczne spacery nad Wisłą, kolacje, ach… Szybko jednak musieliśmy wrócić do rzeczywistości, na mnie czekała przeprowadzka do Zambrowa. Tam bowiem stacjonowała jednostka męża. Powoli, bardzo powoli, przyzwyczajałam się do życia w obcym mieście i wśród wojskowych. Całe szczęście mogłam i tam grać na fortepianie.
Wanda Swaczyna z d. Filipek.
Wanda Swaczyna z d. Filipek.
Wanda Swaczyna z d. Filipek.
*
W poniedziałek Milada od razu zapytała:
– Pisałaś?
– Tak – odpowiedziała uśmiechnięta Wanda. – Możemy pójść znowu na herbatę i ci przeczytam.
– Och, jak się cieszę. Poczekasz na mnie? Mam chyba dzisiaj o jedną lekcję więcej niż ty.
– Nie bój się, poczekam, przemyślę sobie parę spraw, uzupełnię papiery.
Spotkały się jak zwykle w Zamkowej i Wanda od razu zaczęła czytać. Nie czekała nawet na herbatę, ciekawa była zdania koleżanki.
– I co?– zapytała po skończonej lekturze. – Wiem, niewiele tego, ale teraz już pójdzie. Najgorzej się zaczynało.
– Skróciłaś bardzo swoją młodość, nic o pierwszych pocałunkach, uniesieniach. Byłaś przecież taka młoda… Gustaw podobał ci się od samego początku. Wyobrażam sobie: przystojny, w mundurze, starszy, poważny, musiał robić wrażenie.
– Były, były, ale nie widywaliśmy się często, rzadko przyjeżdżał, a nasze piękne listy, niestety, zaginęły na Wschodzie. Uciekałam z jednym plecakiem, a więcej tam nie wróciłam. Zostały pewnie spalone. A Gustaw pięknie pisał, moje też byłyby ciekawą lekturą, nawet dla mnie. Opisywałam nie tylko przygotowania do egzaminu dojrzałości, ale też swoje marzenia, wrażenia z lektur, pisałam nawet o tym, co grałam, co najbardziej lubiłam wtedy grać…
Szkoda. Ach, ta wojna, wszystko zniszczyła, nie tylko naszą młodość… – westchnęła Milada.
– A ty? Może napiszesz chociaż o swoim dzieciństwie? Na pewno to był dobry czas w twoim życiu. Spróbuj.
– Pomyślałam o tym, kiedy czytałaś swoje wspomnienia. Mieszkałam cały czas z rodzicami, było może zwyczajnie, ale spokojnie, kochaliśmy się bardzo. Może faktycznie coś naskrobię i przyniosę na przyszły poniedziałek? Bo wtedy chyba najlepiej nam pasuje iść na herbatę.
– Tak, chyba to poniedziałkowe ciasteczko będzie naszą tradycją.
*
– Pisanie jednak rzecz niełatwa – szepnęła Milada do Wandy przed konferencją rady pedagogicznej. – Ale może w niedzielę coś napiszę.
– Dasz radę. – Tylko tyle usłyszała, bo dyrektor rozpoczął spotkanie i rozmowy ucichły.
*
Nie dam rady – myślała Milada. – Chociaż bardzo chciałam, granie jest jednak zdecydowanie łatwiejsze. W domu pusto, nikogo nie ma, muszę to wykorzystać i zacząć, może się uda. Wandzia dała radę to i mnie się musi udać. Początek nie będzie przecie trudny, też się urodziłam, bocian mnie nie przyniósł, i też w domu.
Zaczęła pisać – wolała wprawdzie ręcznie, ale pomyślała, że może kiedyś przepisze na maszynie. Bała się jednak czasu wojny, ale wiedziała, że musi, musi o nich napisać, ktoś powinien. Zginęli, niczego już sami nie powiedzą, a ludzie szybko zapomną, jeszcze w takich czasach, kiedy oficjalnie nie można ich nawet wspomnieć.
*
Urodziłam się 14 października 1914 roku w Suchej Górnej (obecnie Czechosłowacja, tak zwane Zaolzie) w rodzinie nauczycielskiej. Mam tylko jedną siostrę, Irenę. W domu uczyłyśmy się razem gry na fortepianie. Lubiłyśmy te lekcje, początkowo uczył nas tato. Kiedy się zorientował, że jesteśmy bardzo utalentowane, zawsze tak mówił, do domu zaczął przychodzić prawdziwy nauczyciel muzyki. Byłyśmy dumne, że uczy nas, tylko dwie panienki, i jeszcze więcej ćwiczyłyśmy, chciałyśmy zostać nauczycielkami muzyki. No i się udało. Rodzice wysłali nas do gimnazjum imienia Antoniego Osuchowskiego, do Cieszyna. Później studiowałyśmy fortepian w Krakowie.
*
– Ach, jak kochałam to miasto, jeszcze teraz lubię tam jeździć – westchnęła Milada i wróciła do pisania. – To rzeczywiście łatwe, jakbym pisała swój życiorys, ale co będzie dalej? Zobaczymy.
*
W Krakowie spotykałam wielu młodych ludzi, chodziłam na randki, ale jakoś nic się nie działo, nie spotkałam tego jedynego. Czasami wydawało mi się, że to już, już ten wymarzony… Niestety, mówił później coś takiego, coś się zdarzyło nie tak i odchodziłam. I znowu byłam sama i czekałam, czekałam… Edukację w Krakowie skończyłam w 1936 roku i trzeba było pożegnać się z grodem pod Wawelem. Żal mi było wyjeżdżać, ze smutkiem poszłam po raz ostatni na spacer Plantami, żegnałam miasto. Wiedziałam, jeszcze nie raz go odwiedzę, ale już nic nie będzie tak samo. Skończył się pewien etap i beztroskie chwile nie wrócą, choćbym nie wiem jak zaklinała rzeczywistość.
Po wakacjach rozpoczęłam pracę w Cieszynie, w szkole podstawowej numer 2. Uczyło mi się dobrze, pracę lubiłam, a grono pedagogiczne przyjęło mnie przyjaźnie, uczniowie też nie narzekali. Po dwóch latach przeniosłam się do polskiej szkoły wydziałowej w Trzyńcu. Tutaj przeżyłam przyłączenie naszej ziemi do Polski w październiku 1938 roku. Ach, co to był za czas, wszyscy się cieszyli, chociaż w pracy było trochę zamętu, ale dość szybko sytuacja się ustabilizowała. Swoich uczniów lubiłam, żyłam z nimi w przyjaźni, ponoć uchodziłam za wymagającą, ale sprawiedliwą. Surową panią na pewno nie byłam.
Moje życie prywatne niewiele się zmieniło. Mieszkałam z rodzicami i siostrą, nadal nikogo ciekawego nie spotkałam. Może wymarzyłam sobie ideał, a takich nie ma…? Razem z siostrą aktywnie uczestniczyłyśmy w życiu polskiej młodzieży. Rodzice radzi by nam wyprawili wesela, marzyli o wnukach, a myśmy jakoś nie mogły się zdecydować. Teraz, z perspektywy czasu, wydaje mi się, że może przesadzałam z tymi wadami, które dostrzegałam u młodych mężczyzn. Dzisiaj chyba inaczej bym się zachowała, ale cóż, czasu nie cofnę.
*
Przerwała pisanie, chronologicznie dochodziła do wojny i chociaż wiedziała, że powinna to opisać, to jednak bała się tych wspomnień. Oczywiście na początku jeszcze nikt nie wiedział, z jakim bestialstwem i okrucieństwami przyjdzie się ludziom mierzyć. Część znajomych miała już wtedy wiadomości z Trzeciej Rzeszy, wiedzieli, co Niemcy robią, co z Żydami, ale o obozach Milada nie słyszała. Może inni wiedzieli, zresztą, jakie to ma teraz znaczenie…
Kiedy koleżanki spotkały się w kolejny poniedziałek, Milada przeczytała Wandzi swój tekst.
– Z opowieścią zatrzymałaś się przed wojną. Zresztą nic ciekawego nie napisałaś. To suche fakty.
– Podobnie jak ty – powiedziała z uśmiechem Milada – a przecież wiodłaś ciekawsze życie, spotkałaś ukochanego, wyszłaś za mąż.
– Masz rację, dla mnie wojna to też był straszny, ale i wyjątkowy czas. I mnie nie będzie łatwo o tym pisać.
– A wiedziałaś o tym, że atak na Polskę miał się rozpocząć dwudziestego szóstego sierpnia? – zapytała Milada – Pewnie mąż coś mówił.
– Nie pamiętam, ogłoszono jakoś tak wtedy, końcem sierpnia, tak zwaną cichą mobilizację, o tym się u nas mówiło. Nic jednak nie pamiętam, by ktoś mówił o jakichś incydentach, o wcześniejszym wybuchu wojny. Zresztą Hitler większość swoich ataków zaczynał w piątek, a pierwszego września to był przecież piątek.
– Masz rację, ale o tych piątkach dowiedzieliśmy się dopiero później, a może były to tylko zbiegi okoliczności?
– Nie sądzę, nic nie dzieje się bez przyczyny.
– Wiem. Jednak myśmy na Zaolziu uświadomili sobie całą grozę sytuacji tak naprawdę już dwudziestego szóstego sierpnia. Rano, w szkole, przed lekcjami, dowiedziałam się o ataku Niemców w Mostach koło Jabłonkowa.
– Jak to ataku? Co tam się stało? Skąd już rano o tym wiedzieli w Trzyńcu? – pytała zdumiona Wanda.
– Odpowiem ci po kolei. Wieść o próbie przekroczenia granicy przez jednostki niemieckie rozeszła się lotem błyskawicy. O wszystkim opowiedzieli robotnicy, którzy jechali do huty. Bo to działo się w nocy, właściwie koło czwartej nad ranem. Niemcy ostrzelali stację kolejową w Mostach i stojącą obok willę kierownika polskiej szkoły, w której stacjonowało już polskie wojsko. Zajęli dworzec i wzięli do niewoli właśnie tychże polskich robotników, udających się do roboty, do huty w Trzyńcu. Chcieli obsadzić tunel, ale im się nie udało, bo tam już podeszli zaalarmowani strzałami Polacy. Podobno nie zajęli nawet całej stacji, bo telefonistka zawiadomiła o wszystkim polskie dowództwo. Nad ranem sami opuścili stację i wycofali się pieszo w góry. Tak później pisały o tym gazety.
– A wiesz, to by się zgadzało. Wszak dwudziestego piątego sierpnia Polska podpisała sojusz z Wielką Brytanią. Pewnie planowano atak, ale zrezygnowano, a tam, w góry, nie doszła informacja o odwołaniu operacji. I stąd dywersanci zaczęli przygotowywać wkroczenie wojska.
– Wtedy zrozumieliśmy: wojna jest nieunikniona. Ktoś, kto przeczytał Mein Kamf, mówił o ideologii Hitlera i nikt już właściwie nie miał złudzeń. Tylko tych okropności to jednak nie przewidywano. Żyły przecież osoby doskonale pamiętające wielką wojnę, teraz nazywaną pierwszą wojną światową, i kolejną wyobrażano sobie na jej podobieństwo. A okazała się całkiem inna i w niczym nie przypominała tej z początku wieku.
– Zgodzę się z tobą, zresztą każdy o tym wie. Tutaj w Cieszynie wojna trwała wyjątkowo długo. Ta ziemia wiele przeszła – stwierdziła Wanda.
– Niemcy zajęli Cieszyn już pierwszego września, a opuścili trzeciego maja tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego, całe pięć lat. Jeszcze trzydziestego kwietnia na cmentarzu żydowskim Niemcy rozstrzelali Polaków, chyba ponad osiemdziesięciu ludzi.
– Dlaczego? Wojna praktycznie się skończyła, przecież wiedzieli o tym, a tu takie bestialstwo. Na pewno zginęło wielu niewinnych i dobrych ludzi. Dni Niemców w Cieszynie były przecież policzone, zdawali sobie chyba z tego sprawę i nie bali się sądu?
– Sąd ich czekał, ale chyba Boży, bo pewnie uciekli, nie czekali na zamknięcie w tych samych celach, w których trzymali swoich rzekomych „przeciwników”. Wiesz, w tym strasznym czasie spotkałam wielu dobrych ludzi, ale złych jeszcze więcej. Niektórzy chyba byli opętani przez diabła. Nawet w tych ostatnich dniach, zamiast się bać i uciekać, to jeszcze mordowali. Ach, nic więcej nie powiem, bo znowu myślę o tej tragedii w Stein. Nie potrafię… – Milada zaczęła płakać, łzy ciekły jej ciurkiem po twarzy.
Wanda wzięła ją za rękę, siedziały w milczeniu. Wreszcie odważyła się przerwać ciszę.
– W następnym tygodniu ja ci przeczytam, trochę już napisałam, będziesz słuchała innych rzeczy, bo tam, na Wschodzie, było inaczej.
– Ale od razu tam nie mieszkaliście?
– Nie, o tym też napisałam, dowiesz się szczegółów, bo wiele się wydarzyło, zanim trafiłam do Delatyna.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
I zamilkły fortepiany
ISBN: 978-83-8423-026-8
© Władysława Magiera i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Magdalena Białek
KOREKTA: Joanna Kłos
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
ŹRÓDŁA ZDJĘĆ: Ze zbiorów: Dobrochny Makulec, rodziny Gojniczków, rodziny Pilchów, Parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Cieszynie.
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
