Hieny - Maciej Kaźmierczak - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Hieny ebook i audiobook

Kaźmierczak Maciej

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

27 osób interesuje się tą książką

Opis

Zmarli nie powracają z grobów. Zazwyczaj.

W starej leśniczówce odnalezione zostają zmumifikowane zwłoki małżeństwa zmarłego dwadzieścia lat temu. Ciała ukradł ich syn – nie potrafił się z nimi rozstać. Przez lata spał z nimi, jadł przy nich, prowadził dziennik… I polował. Na ludzkie szczątki.

Tymczasem Władysław Kalinowski dostaje zaproszenie na wyjątkowo upiorną imprezę urodzinową. W planie – prezent, którego nie da się rozpakować bez krzyku. A jego córka zaczyna podejrzewać, że ojciec ukrywa coś, czego nie da się wybaczyć.

"Hieny” to czwarta część serii z komisarzem Robertem Foksem, który tym razem trafia na ślad łączący złodzieja zwłok, handlarza ludźmi i kolekcjonera makabry. Ale zanim połączy kropki, sam stanie oko w oko z czymś, co powinno zostać pod ziemią. Na zawsze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 386

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 51 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Sławomir Popek

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © 2025 MACIEJ KAŹMIERCZAK

All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone

Copyright © 2025 WYDAWNICTWO INITIUM

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja: MARTYNA TONDER-ŁEPKOWSKA

Korekta: KATARZYNA KUSOJĆ

Projekt okładki: MARIUSZ BANACHOWICZ

Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, MAŁGORZATA SZOSTAK

Lektor audiobooka: SŁAWOMIR POPEK

WYDANIE I

ISBN 978-83-68205-62-6

Wydawnictwo INITIUM

www.initium.pl

e-mail: [email protected]

facebook.com/wydawnictwo.initium

Fragment

Od autora

Część pierwsza

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

CZĘŚĆ DRUGA

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

CZĘŚĆ TRZECIA

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

CZĘŚĆ CZWARTA

39

40

41

42

43

44

45

46

47

48

49

50

51

52

53

54

55

56

57

58

59

60

61

62

63

64

65

66

67

68

69

70

71

72

73

74

75

76

77

78

79

POSŁOWIE

OD AUTORA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

„Nigdy nie mogłam zrozumieć ludzkiego zamiłowania do grzebania ciał. Wszyscy mówią, że grób to pomnik pamięci, ale prawda jest taka, że trupy zakopuje się w ziemi, (…) aby powstrzymać czający się w zakamarkach umysłu strach przed tym, że zmarli powrócą. Wyjdą z ziemi, brudni i nadgnili. Znajdą jakąś drogę powrotną do domu i przyjdą po resztę rodziny, bo śmierć uczyniła z nich przeciwników życia. Bzdury. Ciała na ogół nie wracają”.

Łukasz Śmigiel, Krąg, w: Mordercy, Gdańsk 2011

Od autora

Drogi Czytelniku, trzymasz właśnie w dłoniach czwarty tom serii z komisarzem Robertem Foksem. Rozwija on część wątków opisanych w tomie pierwszym (Pomsta) oraz w tomie trzecim (Larwy), dlatego chciałbym przedstawić Ci ich streszczenie, żeby żaden element nie pozostał bez wyjaśnienia.

Zimą w Złotych Tarasach zamaskowany mężczyzna zamordował nastolatkę, zrzucając jej ciało z wysokości. Nóż z wyrytą wiadomością „Niżej już nie upadniesz” sugerował mroczne sekrety ofiary. Sprawą zajął się komisarz Robert Foks, który tego wieczoru przypadkiem poznał Nadię Czarnenko, córkę hotelarza. Wkrótce odkryto ciało kolejnej dziewczyny. Foks ustalił, że zamordowane nastolatki były przyjaciółkami, imprezowały w klubie Pod Powierzchnią, brały narkotyki i sprzedawały swoje ciała. Choć pochodziły z dobrych domów, prowadziły podwójne życie w wynajmowanym mieszkaniu na Mokotowie. Sprawa się zagęściła, gdy wyszło na jaw, że Nadia znała ofiary, a jej ojciec zniknął tuż po pierwszym morderstwie.

Do Foksa zgłosiła się żona jego dawnego partnera, prosząc o pomoc w odnalezieniu zaginionej córki. Choć nie planował nowego śledztwa, przypadkiem odkrył powiązania z dawną akcją ojca dziewczyny, który wpadł w pułapkę podczas rozpracowywania siatki dilerów. Trop zaprowadził Foksa do podobnej sprawy i byłego prokuratora Sikory, którego charakter pisma pasował do notatek z miejsc zbrodni. Komisarz podejrzewał, że Sikora – podobnie jak ojciec zaginionej – działa pod przymusem, spłacając dług za bezpieczeństwo rodziny. W tym samym czasie doszło do trzeciej zbrodni. W pustostanie w centrum Warszawy została zamordowana nastolatka. Foks dowiedział się, że spotkania dziewcząt z klientami fotografowano, a zdjęcia umieszczano na portalu przeznaczonym dla osób o pedofilskich skłonnościach. Dzięki temu komisarz dotarł do miejsca, gdzie więziono córkę dawnego znajomego, a w końcu do niej samej. Okazało się, że znajomy jest szantażowany, a dług miał spłacić, podając nazwiska dziewcząt sprzedających swoje ciała. Wśród nich była jego córka, więc ukrył ją, by ochronić przed niebezpieczeństwem.

Foks wpadł na trop dawnego sutenera, którego agencję kiedyś zamknął prokurator Sikora. Odszukał jego nowe kluby i odkrył informacje o nadchodzącym nietypowym show. Tymczasem jego ludzie znaleźli ciało mężczyzny podejrzanego o napaść na nastolatkę – ślady pasowały do mordercy. Policja uznała sprawę za zamkniętą, ale Foks podejrzewał, że ofiara była tylko pionkiem. Trop prowadził do Sikory, który przez lata budował wpływy w półświatku. Za zbrodnią stał natomiast dyrektor prywatnego liceum, pedofil, którego Sikora kiedyś chronił w zamian za przyszłą lojalność. Dług właśnie został spłacony.

Foks odkrył, że nastolatki spotykały się z klientami między innymi w hotelu ojca Nadii Czarnenko – byłego sutenera. Nadia czuła się przez niego lekceważona, a gdy poznała prawdę o nim, założyła własną agencję, by udowodnić swoją wartość. Tymczasem Sikora planował wielkie otwarcie nowego interesu i nie zamierzał tolerować konkurencji, zwłaszcza ze strony dawnego rywala. Porwał więc ojca Nadii, by dać przykład innym, choć nie miał pojęcia, że za wszystkim stała córka byłego sutenera.

Sikora stworzył w jednym z klubów agencję z nieletnimi cudzoziemkami. Foks przerwał proceder, ale w wyniku podstępu Nadia Czarnenko trafiła w ręce handlarza ludźmi, współpracownika Sikory. Komisarz doprowadził do aresztowania byłego prokuratora, odpowiedzialnego za morderstwa na konkurencji. Nierozwiązane pozostało tylko porwanie Nadii i ucieczka Bułgara – głównego dostawcy dziewczyn.

Kilka miesięcy później w podwarszawskich Rybikach znaleziono rozkładające się ciało z wypalonym znakiem na karku. Foks ruszył na miejsce, podejrzewając, że może trafić tam na ślady zaginionego Bułgara. Wkrótce z rzeki wyłowiono kolejne zwłoki kobiety, również z tajemniczym znakiem. Trop zaprowadził Foksa do smażalni ryb, gdzie niespodziewanie spotkał Nadię Czarnenko. Unikała opowiedzenia prawdy, ale w końcu zaprowadziła go do drewutni w lesie i pokazała zakopane ciało – rzekomo Bułgara, którego miała zabić w odwecie. Foks jej nie uwierzył – coś mu w tej historii nie pasowało.

Tajemniczy sprawca napadał kolejne osoby, które znakował rozgrzanym żelazem. Jedna z nich, zamknięta żywcem w trumnie i zjadana przez larwy, ledwo przeżyła i trafiła w ręce policji. Śladem kobiety od razu podążył komisarz Foks, trop zaprowadził go do starej leśniczówki, gdzie mieszkał jeden z synów dawnych mieszkańców. Od razu został zatrzymany z pogrzebaczem, którym znakował ofiary. Motywy jego działań pozostawały niejasne. W leśniczówce znaleziono wykradzione z cmentarza zwłoki jego rodziców i dziennik opisujący rabunki, więzienie żywcem i znęcanie się nad ofiarami.

Foks, wraz z prokurator Kowalczyk, pojechał na cmentarz, chcąc potwierdzić, że to właśnie miejsce pochówku rodziców mężczyzny zostało okradzione. Zostali tam jednak napadnięci, ktoś obezwładnił ich i zamknął w miejscu przypominającym grób.

Co tak naprawdę łączy ofiary z wypalonym piętnem? Kto stoi za ich śmiercią? Dlaczego zatrzymany przez Foksa mężczyzna posługiwał się pogrzebaczem i czy działał sam? Bułgar naprawdę nie żyje? Czy Nadia kłamała, a on wciąż handluje żywym towarem? I wreszcie – czy komisarz Foks i prokurator Kowalczyk wyjdą z tego cało? Tego wszystkiego dowiecie się już za chwilę. Życzę emocjonującej lektury!

Część pierwsza

1

– Tęsknisz czasem za rodzicami?

– Tak. Bywają nawet dni, kiedy żałuję, że ich zabiłem.

Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami bez wyrazu, niezdradzającymi żadnych emocji. Psycholog Marek Jarosz starał się wybadać, kim tak naprawdę jest jego rozmówca, ale nie miał pewności, czy może wierzyć w jakiekolwiek wypowiadane przez niego słowo. Mężczyzna plątał się w zeznaniach, zniekształcał przedstawiane historie. Psycholog nie był pewny, czy specjalnie konfabuluje, czy robi to nieświadomie, jednocześnie siebie samego zaskakując tym, co podpowiada mu umysł.

– Ale to rzadko – dodał po chwili. – Zasłużyli na to, co ich spotkało.

– Co właściwie ich spotkało?

Jarosz wiedział, że ciała rodziców zatrzymanego Bronisława Kubackiego znaleziono w starej leśniczówce, gdzie rodzina mieszkała od czasu, gdy spłonął ich położony po drugiej stronie Rybików dom. Niedługo po wypadku dwaj starsi bracia wyjechali w poszukiwaniu pracy. Wcześniej cała trójka pomagała rodzicom przy gospodarstwie. Kubaccy utrzymywali się z uprawy ziemi i hodowli kilku krów oraz świń, ale po pożarze byli zmuszeni sprzedać to, co ocalało, i diametralnie zmienić styl życia.

Nie chcieli przenosić się zbyt daleko, na pewno nie poza rodzinną miejscowość. W mieście stało kilka domów, które można było kupić, lecz nie mieli pieniędzy, żeby pozwolić sobie na taki wydatek. Z pomocą przyszedł właściciel niezamieszkanej od lat leśniczówki z ofertą sprzedaży niemal za bezcen. Przeprowadzili się razem z najmłodszym synem, który nie zamierzał ich opuszczać, i tam – według oficjalnej wersji wydarzeń – wyzionęli ducha.

Dziesięć lat temu ustalono, że się zaczadzili. W budynku nie przebywał nikt poza nimi. Zagadką pozostawało, gdzie wówczas znajdował się jeden z trzech synów małżeństwa. Można było jednak podejrzewać, że policja nie chciała ani sobie, ani Bronisławowi utrudniać życia, więc potraktowano go tak, jakby w ogóle tam nie mieszkał. Żaden z protokołów nie uwzględniał jego obecności podczas zdarzenia, tak jakby najmłodszy syn Kubackich nie przeprowadził się z nimi do leśniczówki.

– Zaczadzenie nie jest niczym dziwnym – powiedział we wcześniejszej rozmowie z Markiem Jaroszem podkomisarz Paweł Radecki. – Dziwne jest więc, że postanowiono odsunąć syna od sprawy.

– To racja. Ktoś mógł zauważyć, że w śmierci tej pary brały udział osoby trzecie. Będzie trzeba wyciągnąć z faceta wszelkie informacje na temat tamtej nocy. Możliwe, że jednak był w domu, a jeśli nie, to trzeba ustalić, gdzie się wtedy znajdował.

– Mimo wszystko policjanci z Rybików twierdzą, że zarówno przed śmiercią rodziców, jak i lata po tym wydarzeniu Bronisław Kubacki nie był widziany w Rybikach – podpowiedział Radecki, który rozmawiał wcześniej z komisarzem Foksem.

Zauważył, że według oficjalnych doniesień Bronisław w pewnym momencie jakby się rozpłynął w powietrzu, zniknął, chociaż do niedawna był częścią społeczności, wśród której doskonale go znano. Po tragicznej śmierci Kubackich mogła więc zapanować zmowa milczenia, mająca uchronić Bronisława przed odpowiedzialnością, a informacja o zaczadzeniu była tylko oficjalnym kłamstwem. Nikt go o nic nie oskarżał, lecz samo to wystarczyło, żeby teraz być podejrzliwym.

– Musieli mieć świadomość, że facet jest chory psychicznie. Czy też cierpi na zaburzenia rozwoju.

– Z podobnymi wnioskami jeszcze bym się wstrzymał – uciął Jarosz. – Owszem, Bronisław Kubacki wygląda na osobę zaburzoną, ale nigdy nie postawiono mu żadnej diagnozy. A przynajmniej oficjalnie. To, czy jest chory i niepoczytalny, czy w pełni świadomy swoich czynów, okaże się w trakcie dochodzenia i moich badań.

Dwaj bracia Bronisława dawno temu wyemigrowali z Rybików i nigdy już się w nich nie pojawili. Nie udało się jeszcze z nimi porozumieć, zerwali wszelkie kontakty, a miejscowi mogli podzielić się zaledwie podejrzeniami co do miejsca ich pobytu. Mówiono też, że któryś z braci zapewne zabrał najmłodszego Bronisława do siebie, żeby odciążyć rodziców, ale śledczy podejrzewali, że Kubacki się ukrywał. I tak było – w tajemnicy wciąż mieszkał w leśniczówce.

Ale nie sam. Choć jego rodzice zmarli, on postanowił nadal żyć razem z nimi.

* * *

Podkomisarz Paweł Radecki jeszcze kilka godzin wcześniej patrzył na dwa spoczywające w fotelach trupy i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Miał okazję oglądać ciała w najróżniejszych sytuacjach i stadiach rozkładu. Po wypadkach, morderstwach, samobójstwach. Pierwszy raz jednak widział, żeby ktoś przywlókł do domu ciała własnych rodziców, dbał o nie, spał obok nich i dzień w dzień wdychał wydobywający się z nich smród. Zapewne teraz nie był już tak intensywny jak kilka lat temu, lecz wysuszona skóra wydzielała bardzo charakterystyczny zapach, którym przesiąkło wszystko w obskurnym pomieszczeniu.

– Jak bardzo trzeba kogoś kochać i za nim tęsknić, żeby postąpić w ten sposób? – spytał robiący zdjęcia technik.

– Nie stawiałbym na miłość, lecz na nienawiść – odparł Radecki. – Jeśli kogoś kochasz, to owszem, płaczesz za nim, lecz nie wyciągasz jego truchła z grobu. Każdemu należy się choć odrobina szacunku i spokoju, tym bardziej po śmierci. A Kubacki ten spokój zakłócił.

– Tylko po co miałby ich wtedy trzymać we własnej sypialni? – zastanawiał się głośno technik.

– Żeby każdego dnia przypominały mu o jego zwycięstwie.

– Można byłoby tak o nim powiedzieć, gdyby ich zabił i pozostawił ciała jako trofea. Ale z tego, co wiadomo, umarli śmiercią dość naturalną. Zaczadzili się.

– Ale czy na pewno? – spytał Radecki, domyślając się, że ich zatrzymany był zdolny do wielu czynów. Nikt nie wiedział, co działo się w jego głowie, ale musiało to być przerażające.

* * *

– Umarli – powiedział Bronisław Kubacki. – Każdy musi umrzeć.

Psychologa zastanowiło użycie słowa „musi”. Zabrzmiało to, jakby mężczyzna podświadomie wiedział, kto – oczywiście tylko według niego – zasługuje na śmierć, a komu dane będzie umrzeć z przyczyn naturalnych.

– Więc jak do tego doszło?

Skwaśniała mina Bronisława wskazywała na to, że doskonale zna odpowiedź, ale nie chce jej w tym momencie zdradzić. Nie chce albo nie może, bo ktoś mu zabronił. Gdyby jednak chodziło o oficjalną przyczynę, której Jarosz nie chciał teraz przypominać, żeby niczego podejrzanemu nie sugerować, to z pewnością chętnie by po nią sięgnął. Najwyraźniej jednak albo o niej zapomniał, albo nigdy nie poznał ustaleń policji.

Jarosz od razu zanotował tę uwagę. Należało jeszcze raz przyjrzeć się sprawie, przejrzeć akta i raporty sporządzone przez miejscowych stróżów prawa. Obaj z Radeckim wiedzieli jednak, że komendant Zięba z Rybików lubił zmyślać lub ukrywać informacje. Według przedstawionych przez komisarza Foksa raportów kierownik posterunku wraz z dzielnicową Kamilą Lenartowicz zatajali fakty dotyczące śmierci kobiety, której ciało znaleziono w rzece. Tym samym kryli właścicielkę pobliskiej smażalni, a ta regularnie wręczała policjantom łapówki. Możliwe więc było, że i w tym przypadku pieniądze z łatwością ich uciszyły.

– Oni przestali oddychać – powiedział w końcu Bronisław. – W nocy.

– Byłeś wtedy z nimi?

– Nie – odpowiedział bardzo szybko.

– Gdzie wtedy przebywałeś?

– Ja nie umiem spać – przyznał.

– Co to znaczy?

Bronisław splótł ramiona na piersi tak mocno, jakby chciał zmiażdżyć sobie klatkę piersiową.

Jaroszowi mimo wszystko było go szkoda. Wyglądał na naprawdę zagubionego i zaniedbanego. Jego włosy od dawna nie zaznały nie tylko nożyczek, ale też wody i szamponu, podobnie jak rzadka i spłowiała broda, przetykana wieloma łysymi plackami. Kości policzkowe wyraźnie odznaczały się pod szarą, cienką skórą, a zapadnięte oczy otaczały sine obwódki. Sylwetka Bronisława wskazywała na lata pracy fizycznej, i to w warunkach skrajnie wykańczających – kręgosłup był pokrzywiony, ramiona powyginane w taki sposób, że niemożliwe było utrzymanie ich prosto wzdłuż tułowia. Najbardziej charakterystycznym elementem jego wyglądu był garb i drżące w stresujących sytuacjach nogi, zupełnie jak u dziecka.

Bronisław miał w tym momencie około czterdziestu lat, ale wyglądał na przynajmniej dziesięć więcej. Na razie znali tylko przybliżoną datę urodzin Kubackiego, podaną przez aspiranta Ziębę. Komisarz Foks miał ustalić dokładną na podstawie ksiąg parafialnych, jednocześnie przeprowadzając wywiad z proboszczem, ale od kilkunastu godzin nie było z nim kontaktu.

– Czasem zasypiam gdzieś pod drzewem, czasem, gdy usiądę nad rzeką – przyznał. – Nie umiem spać w łóżku.

– Od dawna masz problemy ze snem?

– Od zawsze – przyznał. – Odkąd mnie zamknęli – doprecyzował.

– Kto cię zamknął i gdzie?

Bronisław spojrzał na Jarosza i nagle zaczął się trząść. Z każdą sekundą coraz mocniej i bardziej histerycznie, a z jego ust wydobył się dziwny szloch, który bardziej przypominał nie płacz, ale zwierzęce zawodzenie.

Musieli przerwać przesłuchanie. Ale wiedzieli, że trzeba je będzie jak najszybciej wznowić.

2

Bronisław nie lubił być sam. Za każdym razem, gdy nie czuł czyjejś obecności, jego mózg wariował. Władzę przejmował chaos, który towarzyszył Kubackiemu od lat. Widok rodziców zawsze pomagał, ale teraz nie było ich w pobliżu. Natomiast obecność obcych, wypytujących go ludzi wywoływał niemalże fizyczny ból. Krzyki w głowie przybierały na sile, przeplatały je dziwne trzaski, kłujące w uszy, świdrujące mózg. Trudno było mu się wysłowić, ledwo słyszał, co do niego mówiono. Nie potrafił racjonalnie odpowiadać, lecz nawet gdyby mógł, to nie wiedziałby, jakich słów użyć.

Gdy jednak rozmawiający z nim mężczyzna wyszedł, krzyki ustały. Zamiast nich przed oczami pojawiły się różnokolorowe plamy, powoli układające się w sceny, których nie chciał pamiętać. Początek zawsze był ten sam. Przejmująca ciemność, zamknięcie, chłód, o których myśli od lat wywoływały w nim dreszcze, aż w końcu szarpanina i próba ucieczki z miejsca, gdzie można było jedynie krzyczeć.

Potem umysł przypominał mu, czego sam się dopuścił. Najpierw zobaczył ostatnią płytę nagrobną, którą odsunął, używając stalowej dźwigni. Nie pamiętał samego kopania, ocknął się dopiero w momencie, gdy dotarł do trumny i musiał postanowić, co dalej. Za pomocą łomu dostał się do jej wnętrza i zawartości, chociaż trumna była już zbutwiała, wystarczyło kopnięcie, żeby się rozpadła. Musiał być jednak ostrożny, żeby nie naruszyć spoczywającego w środku ciała.

Powoli odsunął pokrywę, wziął głęboki oddech i pochylił się, żeby wymacać czaszkę. Mocował się chwilę, aż w końcu udało mu się ją wyjąć i ukryć w worku. Nie zamykał z powrotem trumny. Reszta kości nie była do niczego zdatna, więc zabrał się do zasypywania dołu. Pamięć znów zdawała się poszarpana, bo miał wrażenie, że dosłownie chwilę później z powrotem układał płytę nagrobną. Szybko wycofał się z cmentarza i skierował do osoby, która na niego czekała może kilometr dalej.

Moment rozkopywania ostatniego grobu przeplatał mu się w głowie z chwilami, gdy z trumien nie wyciągał samych czaszek, lecz całe szkielety – ubrane w strzępu sukien lub garniturów, pokryte wysuszoną skórą, obsypane wypłowiałymi włosami, często nadal gnijące, cuchnące i wyjadane przez robale. Pakował do worka wszystko, co tylko wymacał w drewnianej skrzyni, niezmiennie budzącej w nim przerażenie. Same trupy były dla niego niczym najzwyklejsze mięso bądź truchło rozjechanego psa. Jedynie widok trumny sprawiał, że dygotał, a faktura materiału, którym drewniana skrzynia była wyłożona od wewnątrz, wywoływała mimowolne zgrzytanie zębami i rodzący się w gardle krzyk. Dlatego starał się jej nie dotykać, jedynie wyławiać z wnętrza miękkie ciała, twarde kości i uciekać, gdy tylko zdobył to, po co przyszedł.

Najprzyjemniejszym momentem było oglądanie zdobyczy. Rozwiązywał worek i wyrzucał na podłogę jego zawartość. Siadał obok po turecku, wybierał do pojemnika wszelkie żerujące na ciele owady, po czym segregował członki, układał je tak, aby przypominały człowieka. Sprawdzał, które kości są uszkodzone i nie będą przydatne. Chował je z powrotem do worka, a na resztę jeszcze długi czas patrzył z uwielbieniem, wzrokiem szukając ostatnich larw. Zbierał je i odkładał, żeby potem przyjrzeć się każdemu wygryzionemu otworowi, dostrzec, co zostało wyjedzone, a co robalom nie smakowało. Zaglądał między żebra, w puste oczodoły, przesuwał dłonią po chropowatej powierzchni kości i uśmiechał się sam do siebie, nie chcąc nikomu oddawać swojej zdobyczy. Wiedział jednak, że musi – kazali mu zwracać wszystko, co wykopał. Dlatego tak chętnie chodził na kolejne polowania, chciał ponownie poczuć tę satysfakcję.

– Wyciągnąłem cię – powtarzał, patrząc na truchło. – Jesteś mój. Mój – szeptał, wyszczerzając zęby w chytrym uśmiechu.

Udało mu się teraz przywołać jedną z tych chwil. Dlatego się uspokoił, zapatrzył przed siebie i oglądał to, co podsuwał mu umysł, pozwalając przetrwać ten nieprzyjemny czas.

3

Komisarz Robert Foks czuł tępy ból w potylicy, pulsujący i promieniujący na szczękę oraz szyję, zupełnie jakby został ogłuszony nie metalową rurką i paralizatorem, ale bliskim spotkaniem z tirem.

Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Jedyne, co pamiętał, to fakt, że zostali zaskoczeni razem z Kowalczyk przy cmentarnym parkanie. Nie zdążyli dojść do samochodu, ktoś wyłonił się z szarówki pogłębiającego się mroku. Wcześniej przeczesywali okolicę wokół starej leśniczówki, zabezpieczali dwa szkielety i wszelkie możliwe dowody zarówno w budynku, jak i poza nim. Było tego całkiem sporo, ale najważniejsze miały się okazać trzy elementy: wykopany kilkaset metrów od domu dół oraz znaleziony pod łóżkiem na piętrze dziennik. Poza tym na komisariacie mieli podejrzanego, posługującego się starym pogrzebaczem z dospawaną do szpikulca końcówką o kształcie identycznym jak wypalone na trzech ciałach znamiona.

Schwytali więc podejrzanego, który mógł odpowiadać za śmierć dwóch osób i próbę morderstwa dwóch kolejnych. Okazało się jednak, że w leśniczówce działo się znacznie więcej, niż mogliby sobie wyobrazić.

„Dlaczego jedne ofiary zwabiał właśnie tam, a inne pozostawiał w przypadkowych miejscach?” – pytał samego siebie Foks i nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Tym bardziej że ból zdawał się rozrywać mu czaszkę, a przejmująca ciemność nie pozwalała dostrzec, gdzie właściwie się znajduje. W takich warunkach trudno było zebrać myśli. Nie mógłby ich też wypowiedzieć na głos, bo w usta wetknięto mu cuchnący knebel. Wcześniej próbował wołać Elizę, ale na nic zdały się jego próby.

Wiedział jedynie, że spoczywa w czymś na kształt kamiennej niszy, która została bardzo dobrze wyciszona. Każdy dźwięk, jaki udawało mu się wywołać, w dziwny sposób niknął, z pewnością nie wydostając się poza ciemną przestrzeń.

Bardzo nie chciał dopuścić do siebie pewnej myśli. Tym bardziej że przed oczami cały czas miał obraz tamtej kobiety, która szła ulicą przez Rybiki. Była na skraju wyczerpania, jej skóra wyglądała na wyżartą przez robactwo, a oszpecona twarz przywodziła na myśl najgorszy możliwy koszmar.

„Ktoś zamknął ją w grobie – pomyślał Foks, stając niedługo potem nad wykopanym przy leśniczówce dołem. – Zamknął i pozwolił, żeby z leżących obok trupów przeszły na nią czerwie i wyżarły wszystko, co tylko się da. Ktoś uwięził ją żywcem w trumnie i potraktował jak trupa, którym jeszcze nie była”.

„Jeszcze” – powtórzył w myślach, zastanawiając się, czy udzielona jej w szpitalu pomoc wystarczyła, by utrzymać kobietę przy życiu.

„A czy ja przeżyję?” – spytał, zdając sobie sprawę, że właśnie znalazł się w podobnej sytuacji. Ktoś jego także zamknął w grobie. Ciemnym, zimnym i odosobnionym.

4

Podkomisarz Radecki obserwował, jak dwóch techników rozkopuje znaleziony niedaleko leśniczówki dół. Zasypano go dość niedbale, ziemi nie ubito, duża jej część utworzyła porastany teraz trawą wał wokół krawędzi. Kilka miesięcy temu ktoś musiał w pośpiechu coś tam zagrzebać, a technicy nie mieli wątpliwości, co to może być.

Dobrą godzinę zajęło im dotarcie do pierwszego zakopanego obiektu. Starali się nic nie uszkodzić, dlatego każdy ich ruch był ostrożny i powolny. Zdawali sobie sprawę, że nie mogą naruszyć materiału dowodowego, dlatego ucieszyli się, gdy dostrzegli, że w dole ukryto wór, odpowiednio chroniący zawartość.

W ciągu kilkunastu kolejnych minut udało im się wyciągnąć na powierzchnię ważący może dziesięć kilogramów pakunek.

– Czy tam jest to, o czym myślę? – spytał Radecki, gdy technik zajrzał do środka.

– Nie do końca.

Podkomisarz spodziewał się względnie świeżego ciała w zaawansowanym stadium rozkładu, lecz technicy zaczęli wyciągać na powierzchnię stare, pożółkłe kości. W dużej mierze połamane, nadkruszone, zmurszałe przez lata spędzone w grobie.

– Co, do cholery? – rzucił podkomisarz, oglądając po kolei każdą wyciągniętą kość.

Widział połamaną miednicę, fragmenty żeber, kręgosłupa, złamaną na pół łopatkę i obojczyki. Od razu dało się zauważyć, że brakuje wielu elementów.

– Nie ma czaszki i kości długich. Jest tylko złamana kość piszczelowa, pozostałych brak.

– Wątpię, żeby był to szkielet kogoś z amputowanymi kończynami – zauważył Radecki.

– W życie bez rąk i nóg można uwierzyć, ale bez głowy byłoby już nieco trudniej – rzucił ironicznie technik.

– Czyli ktoś przywlókł trupa, zostawił sobie nienaruszone elementy, a resztę zakopał? Po co?

– Cholera wie po co, ale przynajmniej wiemy, skąd go wziął.

Technik wyciągnął z worka ostatnią rzecz. Była to tabliczka, którą przybijano do krzyża przy grobach pozbawionych nagrobka, jedynie przysypanych ziemią. Zardzewiała i nieczytelna, ale charakterystyczny kształt od razu podpowiadał, skąd pochodziła, natomiast jej stan dawał znać, że zmarły, o którego personaliach informowała, musiał zejść z tego świata naprawdę dawno temu.

– Po co ktoś ukradł z cmentarza stary szkielet, a potem zakopał jego resztki w ogródku? – spytał Radecki, gdy technicy robili zdjęcia i zabezpieczali kości. – Kubacki robił zupę z trupów czy o co chodzi?

Jeden z techników parsknął śmiechem. Podkomisarz po chwili stwierdził, że ten pomysł wcale nie jest aż tak absurdalny w zaistniałych okolicznościach.

* * *

– Gdzie oni się podziali? – spytał, gdy teren został już zabezpieczony i ogrodzony, technicy przejrzeli każdy kąt, podejrzany został zabrany do aresztu, a Foks razem z Kowalczyk od wielu godzin nie pojawili się na miejscu zdarzenia.

Z Radeckim zostali jedynie dzielnicowa Lenartowicz i komendant Zięba, ale oboje nie wyglądali na specjalnie zainteresowanych zniknięciem komisarza.

– Podobno pojechali na cmentarz – od niechcenia powiedziała dzielnicowa. – Ale nie mam pewności, nie chciałam ich podsłuchiwać.

– Skoro i tak zaczęłaś, to mogłaś to zrobić nieco uważniej – odparł opryskliwie.

– Nie mam takiego obowiązku – rzuciła na odchodne.

– Zdaje mi się, że swoich obowiązków i tak nie wykonujesz.

– Co z tą Wojciechowską? – spytał go komendant, zachodząc podkomisarza od tyłu i kończąc tym samym jego ostrą wymianę zdań z Lenartowicz.

– A kto to?

Tamten spojrzał na niego zdziwiony.

– Dzielnicowa zatrzymała ją przy Szkieletach.

Zamilkł, a Radecki próbował wyłowić jej nazwisko z gąszczu wszystkich innych, jakie miał w głowie. Dopiero po kilku sekundach zapaliła mu się zielona lampka.

– Chodzi o tę kobietę, która jako ostatnia widziała pierwszą ofiarę? Tę z dachu opuszczonego budynku? – Komendant skinął głową. – A co z nią? Czemu znowu jest zatrzymana?

– Pojawiła się na miejscu zdarzenia, komisarz Foks ją przesłuchiwał, ale rozmowę przerwało pojawienie się tamtej skatowanej kobiety.

Radecki pokręcił energicznie głową, gubiąc się coraz bardziej w tej historii.

Musiał sobie wszystko uporządkować.

Najpierw na dachu opuszczonego budynku został znaleziony niejaki Łukasz Prusin. Przeleżał tam kilka miesięcy, a gdy zbadano ciało, na skórze ujawniono wypalone piętno o niecodziennym kształcie. Niedługo potem prokurator Kowalczyk dotarła do kobiety, która być może widziała go jako ostatnia, ale wszystkiego się wyparła i wątek porzucono. Podobny wypalony znak odkryto na zwłokach wyłowionych z pobliskiej rzeki – okazało się, że to uczestniczka wieczoru panieńskiego, zakończonego kłótnią i być może rękoczynami. Trzeci znak pokazał śledczym na własnym ciele chłopak, który sam zgłosił się na komendę. W końcu przez centrum Rybików przeszła zmaltretowana kobieta, wielokrotnie wcześniej potraktowana podobnym rozgrzanym żelazem i zamknięta w grobie wraz z kilkoma trupami. Jej świeże rany zwabiły tysiące larw. Ostatecznie udało się zatrzymać podejrzanego, i to z narzędziem zbrodni w rękach. Sprawa zdaje się wyjaśniona, a mimo to powrócił wątek kobiety, o której wszyscy już zapomnieli.

„Czy Foks uważał, że sprawców mogło być więcej?”– spytał w myślach Radecki.

– Gdzie on, kurwa, jest? – warknął bardziej do siebie niż do komendanta, który tylko skrzywił się, słysząc te słowa. – Za dużo się dzieje, żeby teraz tak po prostu znikał. Ktoś tu musi być ze wszystkim na bieżąco.

– Ja jestem – powiedział Zięba.

– I pewnie nie omieszka pan o tym wspomnieć każdemu dziennikarzowi, który tylko pojawi się w okolicy? – spytał drwiąco. – Na pana miejscu trzymałbym język za zębami, bo zwolnienie dyscyplinarne może za takie coś dosięgnąć każdego.

– Grozi mi pan? – obruszył się.

– Jedynie podpowiadam, jakie ma pan obowiązki i jakich zasad powinien się trzymać, bo zdaje się, że zdążył pan o tym zapomnieć.

Zięba zacisnął zęby i poczerwieniał na twarzy.

– Więc co z tą Wojciechowską? – ponowił pytanie.

– Niech siedzi w areszcie, jutro się nią zajmę.

Komendant bez dalszych słów odwrócił się i skierował w stronę radiowozu.

– A myślałem, że to u nas jest patologicznie – powiedział do siebie Radecki.

Stara leśniczówka została odpowiednio zabezpieczona, technicy cały dzień zbierali materiały dowodowe, ale to jeszcze nie był koniec. Należało przekopać teren, szczególnie ze względu na znaleziony niedaleko budynku pusty grób. W jego wnętrzu ujawniono ślady biologiczne, jednak po ciałach pozostały wyłącznie krwawe plamy.

Słońce powoli zachodziło, ale ostatnie promienie przesączające się przez liście drzew pozwoliły Radeckiemu spojrzeć w głąb otoczonego taśmą dołu. Było niemal pewne, że to właśnie w tym miejscu przetrzymywano zmaltretowaną kobietę. Spód dołu wyłożono deskami, obok spoczywała drewniana pokrywa i jakieś szmaty, którymi zapewne maskowano otwór. Radecki nie rozumiał, po co właściwie ktoś miałby tam zamykać swoje ofiary, w oczekiwaniu, aż umrą. Bez wątpienia jednak było ich wiele, o czym świadczyły fragmenty ludzkiego ciała, które przywarły do desek i nadal stanowiły posiłek dla czerwi. Technicy pobrali już wiele próbek w celu uzyskania materiałów porównawczych, lecz na wyczyszczenie desek w odruchu zwykłej ludzkiej przyzwoitości dopiero miał przyjść czas.

Jedyne kompletne zwłoki, jakie na razie odkryto, znajdowały się na piętrze domu. Radecki wszedł ostrożnie do leśniczówki i stanął w progu kolejnego makabrycznego miejsca. W jednym z pomieszczeń technicy ujawnili ślady biologiczne, w szczególności krew, resztki tkanki i tłuszcz. Większość plam i pozostałości znajdowała się wokół stołu, na którym ktoś najprawdopodobniej oprawiał ludzkie mięso.

– Pojebańcy – rzucił Radecki, chociaż nie wiedział, o kim właściwie mówi.

Ich podejrzany spał obok zwłok swoich rodziców, zasypiał przy nich i przy nich się budził. Przy nich jadł i masturbował się, jak stwierdzili technicy po znalezieniu kolejnych charakterystycznych plam przy łóżku.

Mężczyzna posługiwał się pogrzebaczem z dospawaną końcówką. Dało się zauważyć, że było to dość nietypowe, domowej roboty piętno o prostokątnym kształcie, już nieczytelne przez częste eksploatowanie. Kiedyś musiał przedstawiać jakiś wzór bądź inicjały, teraz nie dało się tego rozstrzygnąć.

Nie ulegało wątpliwości, że ich podejrzany miał problemy psychiczne. Ale czy działał sam? Radecki był przekonany, że nie. Jaki jednak miał, sam czy z kimś, powód więzienia ludzi i wypalania na ich ciałach tajemniczych znaków? Tutaj już trudniej było snuć domysły.

Najważniejsze w tym momencie były zeznania podejrzanego i zmaltretowanej kobiety, którą zamknięto żywcem w grobie, a także treść znalezionego w sypialni dziennika.

– Co on sobie wyobrażał? – spytał wcześniej Foks, gdy jeszcze był na miejscu. – Znęcał się nad ludźmi, być może rozkopywał groby, a potem wszystko to skrupulatnie notował? I sądził, że nic nie wyjdzie na jaw?

– Nikt nie uważa, że chciał się wiecznie ukrywać – odparła prokurator Kowalczyk, błądząca razem z nimi po leśniczówce i wokół niej. – Tacy psychopaci bardzo często chcą być złapani. Albo wiedzą, że robią źle, i chcą, żeby ktoś to zakończył, albo chcą się podzielić ze światem swoimi dokonaniami. Ten pojeb ewidentnie wiele dokonał, a najwyraźniej nikt do tej pory nie zwracał na niego uwagi, więc może wypuścił tę kobietę, żeby nas tu ściągnąć.

– To brzmi logicznie – poparł ją Radecki.

– Nie do końca – odparł Foks – bo gdyby chciał się pochwalić dokonaniami, to w jednym z pomieszczeń znaleźlibyśmy stertę kości, które ukradł z cmentarza, w grobie leżałyby świeże ludzkie zwłoki. A co dostaliśmy zamiast tego?

Należało przekopać cały ten teren, a ostatecznie zrównać leśniczówkę z ziemią i dokładnie przesiać każde ziarenko piasku. Nawet jeśli sprawca coś w okolicy zakopał, to uczynił to dawno temu. Bez wątpienia w ostatnim czasie ta ziemia wchłonęła dużo świeżej krwi i płynów ustrojowych. A mimo to po najświeższych ciałach nie było śladu.

– W zamian dostaliśmy skamlącego faceta, który nie chciał, żebyśmy coś zrobili jego rodzicom – odparł podkomisarz.

Radecki nie mógł pozbyć się sprzed oczu widoku leżącego na ziemi mężczyzny, który szarpał się, płakał, próbował otrzeć twarz z wypływającej z nosa wydzieliny i zamiast jakkolwiek się bronić – błagał, żeby zostawili jego rodziców, przekonywał, że nie są niczemu winni, że on za wszystko odpowiada, a rodzice o niczym nie wiedzieli.

Od razu uznaliby to za przyznanie się do winy, ale fakt, że traktował tych dwoje jak żywych, nieco komplikował sytuację.

– Facet tak bardzo przeżył śmierć swoich rodziców, że nie chciał się z nimi rozstawać – skomentowała to Lenartowicz.

– Każdy cierpi, gdy straci kogoś bliskiego, ale nie każdy wygrzebuje go potem z grobu – uciął te rozważania Foks. – A wy za to odpowiecie – zwrócił się do niej i komendanta. – Nie wierzę, że nie wiedzieliście o obecności tego kolesia. Musieliście widywać go co jakiś czas, a mimo to wmawialiście mi, że leśniczówka jest pusta, a wszyscy trzej synowie martwego małżeństwa wyjechali.

– Nic takiego nie mówiliśmy – odparł niepewnie komendant.

Foks podszedł do niego. Miał ochotę złapać Ziębę za szmaty i docisnąć do ściany, ale wiedział, że teraz zbyt wiele par oczu jest zwróconych w jego stronę. Dlatego tylko wycelował palcem w pierś komendanta.

– Jesteście bezużyteczni – wycedził przez zęby, po czym się wycofał.

Foks w raportach już wcześniej dawał znać, że tutejsi funkcjonariusze są niekompetentni, lecz do tej pory nie było na to dowodów. Postępowanie wewnętrzne powinno to zmienić, ale to już inna sprawa. Teraz musieli poświęcić czas i energię ważniejszym kwestiom.

– To miejsce ściąga same nieszczęścia – powiedział, wychodząc z leśniczówki. – Oby tylko nie trzeba było zrównać z ziemią całych Rybików, żeby to zakończyć – dodał, spoglądając na obskurne ściany budowli.

5

Z ust Roberta Foksa wydobył się cichy i niezrozumiały bełkot. Dobrze było od czasu do czasu dać samemu sobie znać, że wciąż się żyje. W głuchej i ciemnej przestrzeni można się było poczuć jak w próżni, niczym podczas dryfowania po bezkresnej przestrzeni wszechświata, w której nie liczyło się na pomoc, a jedynie czekało, aż w skafandrze zabraknie tlenu.

Foks nie miał pewności, czy do miejsca, w którym spoczął, dociera świeże powietrze. Z każdą kolejną godziną czuł coraz większą duchotę, a jego płuca z trudem mieliły dwutlenek węgla, który sam produkował.

Nie mógł sobie darować, że tak łatwo pozwolił się podejść. Tłumaczył to rozkojarzeniem, wywołanym dwuznaczną rozmową z Elizą, ale musiał przyznać, że sam był sobie winien, nic nie mogło go wytłumaczyć. Brak snu przez całą noc, wyczerpujący wyścig z czasem i zbyt mało płynów w ciągu dnia były już silniejszymi argumentami, ale i tak ich do siebie teraz nie dopuszczał.

Najważniejsza była kamienna trumna, w którą walił raz po raz, ale nie przynosiło to żadnego efektu.

Nagle zamarł.

– Halo! – zawołał, gdy zdało mu się, że słyszy kroki. – Jest tam ktoś?! – próbował krzyczeć, ale głos nie był w stanie przebić się przez wetkniętą w usta szmatę.

Zaczął się szarpać, uderzał co chwilę barkiem w kamienną powierzchnię, podobnie piętami i potylicą, starając się nie zważać na ból. Nie było to proste, ale nie miał w tym momencie innego wyjścia.

6

Paweł Radecki wszedł niespiesznie na teren zapomnianego przez wszystkich cmentarza, który coraz szybciej zalewał półmrok. Dzień już się kończył, podkomisarz marzył o lampce wina pitej w łóżku, ale musiał jeszcze obejrzeć to napawające niepewnością miejsce.

– Foks? – zawołał, nie sądząc jednak, że może go tu jeszcze spotkać. – Pani prokurator? – spróbował kilka kroków dalej, krzywiąc się, że musi ją w ten sposób tytułować.

Nikt mu nie odpowiedział.

Gdy słońce już całkiem schowało się za horyzontem, znalazł grób, z którego najprawdopodobniej wyciągnięto zwłoki znalezionej w leśniczówce pary. Wyglądał na naruszony dawno temu, co z pewnością Foks także zauważył, a mimo to w żaden sposób tego nie skomentował, a jedynie nagle zniknął razem z kobietą, której dopiero co nienawidził.

„To dość podejrzane”, pomyślał rozdrażniony.

Chwilę później wycofał się szybkim krokiem i skierował w stronę małej kaplicy stojącej niedaleko bramy. Wrota były zamknięte na klucz, ale dałoby się je sforsować, gdyby tylko Radecki miał pewność, że w środku znajdzie cokolwiek interesującego. Zapukał, drzwi zaskrzypiały i drgnęły. Radecki złapał więc za klamkę i pociągnął mocno, tym samym sprawiając, że drewno zatrzeszczało głośno, a zardzewiały skobel zagroził wyrwaniem. Dzięki temu jednak między drzwiami a futryną powstała duża szczelina, przez którą można było zajrzeć do środka.

– Jest tam ktoś? – spytał na wszelki wypadek, ale nie spodziewał się odpowiedzi. Usłyszał jedynie dziwny szum dochodzący z wnętrza, ale gdy poczuł na twarzy i stopach podmuch powietrza, domyślił się, że to jedynie dźwięk wywołany przeciągiem.

Budynek, jak większość nagrobków, powoli się rozpadał i groził rychłym zawaleniem. Radecki skierował snop światła latarki w szczelinę i dostrzegł, że chociaż pozornie nikt się tym miejscem nie zajmował, to mimo wszystko co jakiś czas ktoś musiał się tam pojawiać. Dało się zauważyć wydeptaną w kurzu ścieżkę, biegnącą od drzwi aż do ołtarza.

Radecki kilka minut przyglądał się wnętrzu, starając się dostrzec jak najwięcej. Niedługo potem odsunął się jednak, gdy wokół zrobiło się już o wiele ciemniej, i skierował się z powrotem do samochodu.

Już w środku wybrał numer do Lenartowicz.

– Kto zajmuje się starym cmentarzem i kaplicą? – spytał bez zbędnych wstępów i powitań.

– Teoretycznie proboszcz razem z grabarzem, ale zdaje się, że od dawna tam nie zaglądali – wyjaśniła. – Trzeba by ich zapytać, kiedy ostatnio chociaż przechodzili obok.

– W kaplicy odprawiane są czasem jakieś nabożeństwa?

– Absolutnie nie. Z kaplicy aktualnie nikt nie korzysta, ksiądz pojawia się wyłącznie w kościele parafialnym, a jedynym funkcjonującym, że tak to ujmę, cmentarzem jest cmentarz tuż obok. Tam tętni życie – dodała na koniec i zaśmiała się.

– Śmieszne – uciął z ironią. – Wyślesz mi dane grabarza?

– Oczywiście – odparła już poważnie. – Domyślam się, że chodzi o grób tego małżeństwa z leśniczówki?

– Między innymi – odpowiedział wymijająco. – Trzeba znaleźć odpowiedzialnego za wszelkie uchybienia.

– Jakie uchybienia?

– A nie sądzisz, że niewiedza zarządcy o tym, że ktoś wiele lat temu rozkopał grób i ukradł dwa ciała, to poważna sprawa? – Nie doczekał się komentarza. – Możliwe też, że naruszono inne groby. Zrobiło się tu u was niezłe bagno. Foks wcale nie przesadzał, w ogóle nad tym nie panujecie.

Milczeli kilka sekund.

– To wszystko? – spytała i rozłączyła się, gdy Radecki odpowiedział twierdząco.

Kilka minut później, gdy był już w drodze, dostał wiadomość z nazwiskiem i adresem zarządcy.

– No to do zobaczenia, panie Wiesławie – powiedział tylko i zablokował telefon.

7

Foks nasłuchiwał, ale dźwięk już się nie powtórzył. Mimo to jeszcze kilka minut uderzał w kamienną powierzchnię, ale jedyne, co uzyskał, to wzmożony ból całego ciała. Dodatkowo im mocniej się szarpał, tym silniej w skórę wrzynał mu się powróz, którym spętano mu nadgarstki i kostki. Nie rozumiał, po co to zrobiono, mała przestrzeń i tak skutecznie ograniczała jakiekolwiek ruchy.

Sklepienie miał kilka centymetrów nad sobą, stopami i czubkiem głowy dotykał ścianek w szczytach, a ramiona ocierały się o boczne kamienie, gdy wykonywał choćby najmniejszy ruch. Grób był idealnie dopasowany, tak jakby tylko czekał, aż nadejdzie moment pochówku komisarza.

„Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zamawiał szyte na miarę miejsce na cmentarzu” – pomyślał, próbując zażartować, ale w tym momencie marnie mu to wychodziło.

Trudno jest podnosić się na duchu, gdy czeka się na śmierć. Tym bardziej że gdzieś tam obok Eliza musiała być w podobnej sytuacji, a on nie mógł jej pomóc.

„Jesteś słaby” – pomyślał w rozgoryczeniu.

8

– Kto widział go ostatni? – spytał naczelnik, rozglądając się po zebranych w sali osobach.

Gajewski ściągnął na odprawę cały zespół, który miał się zająć sprawą z Rybików. Zatrzymali podejrzanego, przejęli jego notatki, ale należało teraz dokładnie zweryfikować wszystkie zebrane ślady i dowody. Nie mogli ot tak uwierzyć w bełkot podejrzanego, ale nie mogli go też zignorować, a to oznaczało wiele pracowitych godzin.

– Widzieliśmy go chyba wszyscy, gdy opuszczał miejsce zdarzenia. Wraz z prokurator Kowalczyk skierował się w stronę cmentarza – powiedział Radecki. – Pojawiłem się tam niedługo potem, znalazłem ślady po samochodzie komisarza. Niestety nic więcej.

– A Kowalczyk?

– Po niej też słuch zaginął – przyznał niechętnie podkomisarz.

Jeszcze wczoraj sądził, że zaszyli się gdzieś razem, ale teraz, gdy oboje nie pojawili się na swoich stanowiskach, sprawa zaczęła się komplikować.

– Trzeba tam kogoś wysłać i ich poszukać – powiedział Gajewski, a podkomisarz skinął głową. Teraz on był jego prawą ręką i wykonywał najważniejsze polecenia. – Jednocześnie trzeba dokładnie sprawdzić dziennik podejrzanego. Zajmij się nim osobiście – zwrócił się do Radeckiego. – Chcę mieć jak najszybciej rozszyfrowane te zapiski i przyporządkowane do nich wydarzenia, o których wiemy, jasne?

– Oczywiście – odparł pokornie.

– Jednocześnie wokół leśniczówki będzie działała ekipa, która przekopie ten teren wzdłuż i wszerz. Podejrzewam, że mogą tam spoczywać kości niejednej osoby. W międzyczasie trzeba sprawdzić, czy jest więcej ofiar tego popaprańca, bo jeśli szczątkowe notatki, które zdołaliśmy odczytać, mówią prawdę, to w ostatnich latach naprawdę sporo udało mu się zdziałać.

Na chwilę zapadła cisza.

– Na koniec pozostaje jeszcze jedno pytanie – dodał po chwili milczenia. – Kubacki działał sam czy posiadał wspólników?

– Mam na liście wiele osób do przesłuchania – powiedział Radecki. – Wszystkie nazwiska ująłem w raporcie, który dostarczyłem dziś rano – dodał. – Trzeba przesłuchać między innymi komendanta, proboszcza i zarządcę cmentarza. Poza tym trzeba dotrzeć do dwóch braci Kubackiego.

– Gdzie oni się w tym momencie znajdują?

– Obaj wyjechali z Rybików przed śmiercią rodziców i nigdy więcej się tam już nie pojawili.

– Tak samo miało być z naszym podejrzanym – wtrącił naczelnik.

– Dlatego trzeba wypytać ludzi, czy jednak nie zjawiali się w okolicy. Tak czy inaczej, jeden z Kubackich zameldowany jest w Olsztynie, drugi w Krakowie. Już wydałem konkretne dyspozycje, jeszcze dziś będziemy wiedzieli, czy znajdują się w miejscach swojego zamieszania.

– Wiadomo, gdzie pracują?

– Jeden jest bezrobotny, drugi to akwizytor.

– Czyli obaj mogą być w ciągłym ruchu – zauważył Gajewski.

– Znajdziemy ich – zapewnił Radecki i chwilę później odprawa została zakończona.

Radecki skierował się do gabinetu Foksa i wybrał do niego numer. Po raz kolejny odpowiedział mu komunikat o niedostępności abonenta.

– Pieprzony Foks… – mruknął, siadając przy jego biurku.

Na blacie spoczywały już odbitki wszystkich stron dziennika. Należało odpowiednio go przebadać i dołączyć do akt, które robiły się coraz grubsze. Zapiski zostały podzielone na trzy części i trzy osoby mozolnie, zdanie po zdaniu, już po chwili rozszyfrowywały pisane na kolanie notatki. Radecki tymczasem szukał elementów, które mogły pasować do znanych im spraw, żeby móc jak najszybciej dowiedzieć się, co wspólnego z ostatnimi wydarzeniami z Rybików miał Bronisław Kubacki. Wtedy będzie można mu zadać konkretne pytania podczas kolejnego przesłuchania.

Zaczął od uporządkowania wydarzeń, którymi zajmował się Foks.

– Co my tu mamy…? – mruknął, sięgając po czerwony marker. – Gnijący trup na dachu opuszczonego budynku, zgwałcona dziewczyna w lesie, zagubiony chłopak z Łomży i zmaltretowana uczestniczka wieczoru panieńskiego – wyliczał, markerem podkreślając przybliżone daty śmierci i zaginięć wszystkich tych osób.

Mazurkiewicz przeprowadził już sekcje obu ciał, mieli więc dość dokładnie określony czas zgonów. Z łatwością zatem dało się dopasować obie daty do zapisków w dzienniku.

– To chyba jakiś żart – powiedział do siebie, gdy odczytał notatkę sporządzoną przy dacie odpowiadającej śmierci mężczyzny z dachu jednego ze Szkieletów.

Wydanie I

ISBN 978-83-68205-62-6

www.initium.pl

e-mail: [email protected]

facebook.com/wydawnictwo.initium