Herbaciane róże - Beata Agopsowicz - ebook

Herbaciane róże ebook

Agopsowicz Beata

4,5

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Drobny gest czułoci potrafi uratować miłość...

Katarzynę i Krzysztofa łączą trzydzieci lat wspólnego ycia w niewielkim Radlinie, dorosła córka i tajemnica, o której boją się nawet myle. Spontaniczny wakacyjny wyjazd Poli do Krakowa i skrywane przez lata emocje niespodziewanie doprowadzają do szeregu dramatycznych zdarze, wywracajcych pozornie idealne ycie rodzinne do góry nogami. Decyzja podjta przed trzema dekadami i cały cig wyborów, których póniej dokonali, doprowadzają małżonków do pytań o sens ich zwizku i nadzieje na przyszłość, take dla ich ukochanej córki. Czy Pola ze swojego domu rodzinnego wyniosła wystarczajco duo sił i mdroci, by sprostać wyzwaniom, które postawi przed nią odkrycie długo ukrywanej prawdy? Czy mimo zwtpienia uwierzy w to, e czeka na nią prawdziwa miłość?

Beata Agopsowicz w swej kolejnej książce proponuje czytelnikom poruszajcą i pełną życiowej mdroci opowieść o zwyczajnej rodzinie, w której niezwykłej historii wiele osób moe odnaleźć samych siebie. Zawiedzione nadzieje, niespełnione marzenia i bolesne zranienia to rzeczywistość wielu zwizków, take tych z długim staem. Czy mona uratować miłość pomimo tak trudnych dowiadcze? Czy wdziczność i przebaczenie naprawdę są kluczem do ludzkich serc?

Wzruszajca opowieść o tym, e choć prawda wyzwala, zrywajc bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw, to nawet stare, jtrzce się latami rany mona uleczyć balsamem przebaczenia i miłoci. Gorco polecam!
Kinga Kosiek, autorka bloga literackiego „Ogród kwitn
cych myli”

Beata Agopsowicz - pedagog, logopeda, doradca ycia rodzinnego, mediator sdowy; autorka powieci Cztery pory miłoci, Trudne wybory miłoci, Oczy Pana oraz Dajmy sobie nową szans. Jej najlepszym przyjacielem jest mąż, z którym dzieli radoci i smutki i który wspiera ją w realizowaniu marze. Ma trójkę cudownych dzieci. Uwielbia czyta, biegać po deszczu i patrzeć w chmury. Kady dzień powierza swemu Stwórcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 295

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Barbara_Ccc

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja, przeczytałam jednym tchem. Bardzo lubię książki z serii Opowieści z Wiary i jak zwykle się nie zawiodłam.
00

Popularność




Copyright © 2024 by IWR WE sp. z o.o.

REDAKTOR PROWADZĄCY: Magdalena Kędzierska-Zaporowska

KOREKTA: Dorota Marcinkowska | Na Pomoc Tekstom

REDAKCJA TECHNICZNA: Paweł Kremer

PROJEKT OKŁADKI: Lena Wójcik

ILUSTRACJE (RÓŻA): piaskun_/ Adobe Stock

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Lc Design / Adobe Stock

Wydanie I | Kraków 2024

ISBN ebook: 978-83-68031-29-4

Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111, [email protected]

Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Czerwiec 2019

Pola szybkim krokiem zmierzała w kierunku centrum miasta. To znaczy, tak powiedziałby tata. Ona zaprzeczyłaby mu stanowczo, sugerując, że idzie z jednego końca wsi na drugi. Uśmiechnęła się w duchu, wyobrażając sobie jego minę po usłyszeniu takich słów o miejscowości, w której się urodził, wychował i mieszkał przez całe swoje życie. Jego ukochany Radlin. Jak ona miała dość tego miejsca!

Radlin to miasteczko położone na Górnym Śląsku, liczące nieco ponad siedemnaście tysięcy mieszkańców, gnieżdżących się na zaledwie dwunastu kilometrach kwadratowych. Jeszcze tak niedawno był tylko dzielnicą Wodzisławia Śląskiego. „Niedawno” z perspektywy historycznej, bo samodzielność odzyskał w 1997 roku, czyli rok po jej narodzinach. Dla niej były to więc stare dzieje. Tak samo stare jak fakt, że do 1975 roku Radlin już był oddzielnym miastem. Prawa miejskie uzyskał ponad dwadzieścia lat wcześniej, w 1954 roku. Było to możliwe dzięki dobrze prosperującej kopalni Marcel, która dawała miastu niezłe perspektywy na przyszłość. Niestety późniejsza reforma administracyjna sprawiła, że miejscowość na ponad dwadzieścia lat zniknęła z ewidencji. Zresztą podobny los spotkał pobliski Pszów, Rydułtowy i Marklowice.

Ciekawa historia i niegdysiejsze perspektywy nie były jednak w stanie przekonać Poli do tego miejsca. Nie lubiła braku przestrzeni wokół siebie i wszechobecnej ciasnoty. Idąc ulicą Matejki, wypełnioną przytulonymi do siebie domami jednorodzinnymi, miała wrażenie, że jest pod nieustanną obserwacją wścibskich sąsiadów.

Humoru nie poprawiało jej nawet to, że wszystkie egzaminy zdała w pierwszych terminach. Perspektywa długich wakacji w jej wypadku nie oznaczała niczego dobrego. Co miała robić przez prawie trzy miesiące? Siedzieć w ogródku pod czujnym okiem rodziców i dziadków? Spacerować po tej dziurze?

Tyle dobrego, że Julia i Patrycja się odezwały. Może razem coś wymyślą? Obie studiowały w jej wymarzonym Krakowie. Pola niestety nie dostała się na Uniwersytet Jagielloński i z braku innych możliwości utknęła w Katowicach. Trochę im zazdrościła, choć miała też powody do zadowolenia, że jej życie tak się potoczyło. Poza studiami w Katowicach był Robert, który też tam się uczył. Od czasu do czasu go widywała. Co prawda, zwykle z daleka, ale czasem udało się zamienić kilka słów. Dla tych kilku chwil w tygodniu warto było się męczyć.

Miała nadzieję, że może dziewczyny, obyte w wielkim, krakowskim świecie, będą miały ciekawy pomysł na wakacyjny wyjazd. Poważnie się obawiała, czy wytrzyma trzy miesiące ze swoją rodziną. Wiedziała, że wszyscy bardzo ją kochają: mama, tata, babcia i dziadek… Męczyły ją jednak ich nadmierna opieka i troska. Jako jedynaczka, nieustannie czuła presję, że samodzielnie musi spełnić marzenia rodziców. Dla dziadków, co prawda, nie była jedyną wnuczką, ale jako jedyna mieszkała w pobliżu. Bardzo chciała się wyrwać z zaklętego kręgu ich nadopiekuńczości.

Kiedyś myślała, że studia dadzą jej więcej wolności. Może gdyby studiowała dalej… W każdy weekend wracała do domu. Raz tylko nie przyjechała i potem nasłuchała się tyle, że już więcej nie próbowała zostawać w Katowicach. Poza tym przynajmniej co drugi dzień musiała odbierać telefony od rodziców. Zawsze tłumaczyli się, że chcą tylko sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. Ona wiedziała jednak, że prawda jest inna, bo najczęściej dzwonił tata. Od kilku już lat był na górniczej emeryturze i najzwyczajniej w świecie mu się nudziło. Dla mężczyzny w pełni sił takie siedzenie w domu jest zabójcze. Gdyby nie odbierała jego telefonów, właściwie nie miałby w życiu żadnej rozrywki. Zresztą nieodbieranie nie wchodziło w grę, bo zawsze dzwonił do skutku, nawet kilka razy dziennie.

Pola miała szczerze dosyć. Nie wiedziała, jak może uwolnić się od swojej rodziny. Jak uciec, choć na chwilę, spod ich nadmiernie ochraniających skrzydeł? Czasem czuła się jak ptak w klatce, który przez to swoje zamknięcie oduczył się już latać… Nic nie mogła zrobić, by to zmienić. Jej życie było nijakie i nie zapowiadało się na żadną radykalną zmianę. Wręcz przeciwnie, spodziewała się, że po studiach tak jak rodzice już na zawsze utknie w tym miejscu, w tej rutynie codzienności.

Pogrążona w myślach, pokonała górkę i znalazła się na głównym skrzyżowaniu Radlina. Zatrzymała się przy przejściu dla pieszych, by zaczekać na zielone światło. Potem miała jeszcze jedną ulicę do pokonania, musiała też kolejny raz poczekać, aż zmieni się kolor sygnalizacji. Minęła pocztę, piekarnię i aptekę, po czym w końcu znalazła się na przystanku.

Do odjazdu autobusu miała jeszcze kilka minut. Obserwowała przechodzących ludzi. Dochodziła szesnasta. O tej porze ruch w miasteczku był spory. Minęli ją matka z rozwrzeszczanym maluchem. W pobliżu było przedszkole i pewnie wracali z niego, bo kobieta niosła w ręce mały, dziecięcy plecaczek. Poza tym wiele starszych osób przemierzało chodnik w sobie tylko znanym kierunku.

Na autobus czekało też kilka roześmianych nastolatek. Pewnie cieszyły się, że za kilka dni będą miały wolne od szkoły. Zazdrościła im beztroski. Ona chyba nigdy sobie na nią nie pozwalała. Owszem, cieszyła się zawsze z nadchodzących wakacji, ale nigdy tak naprawdę nie czuła, że dają jej jakąś wolność. Ktoś, kto patrzył na nią z boku, mógłby powiedzieć, że jest najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Była uwielbiana przez całą rodzinę, otoczona troską i miłością. Wszelkie jej zachcianki zaspokajano właściwie natychmiast. Nikt jednak nie wiedział, czego pragnęła naprawdę, bo nikt nie znał prawdziwej Poli. Czasem miała wyrzuty sumienia, że przez to udawanie zadowolonej jest nie fair wobec najbliższych. Nie wiedzieli, że zamiast szczerej wdzięczności odczuwa głównie złość, że nie pozwalają jej żyć tak, jak chce. A to jeszcze napędzało poczucie winy.

Wreszcie podjechała trójka. Wsiadła do środka i odetchnęła. Opuści Radlin przynajmniej na chwilę. Przynajmniej jedno popołudnie spędzi z daleka od tego, co tak ją gnębi. Właściwie to zaczęła się zastanawiać, czy nie popada w depresję. Z każdej strony atakowały ją doniesienia, że to podstępna choroba i że może zdarzyć się każdemu, nawet komuś pozornie tak szczęśliwemu jak ona.

Żeby przed spotkaniem z koleżankami nie psuć sobie humoru, postanowiła skupić się na obserwacji przesuwającego się za oknem krajobrazu. Trudno było się nim zachwycać, bo autobus mijał głównie domki jednorodzinne stojące zaraz przy drodze. Poza tym znała je na pamięć, bo przez cztery lata pokonywała tę samą trasę, dojeżdżając do liceum. Mimo to wpatrywała się bezmyślnie w kolejne zabudowania i posesje, nie zwracając uwagi na czerwcową obfitość zieleni i pięknie kwitnące kwiaty zdobiące wiele ogrodów.

Kiedy wysiadła z autobusu, skierowała się od razu na rynek. Przy fontannie siedziały już Jula i Pati. Nie zauważyły jej, bo były pogrążone w rozmowie. Podbiegła do nich i krzyknęła na powitanie. Gdy ją ujrzały, zerwały się natychmiast i wyściskały. Dobrze było znów je widzieć. Od początku liceum stanowiły nierozerwalne trio, z którego ona niestety w jakiś sposób odpadła prawie dwa lata temu. Na szczęście mimo rozłąki ich przyjaźń przetrwała.

– Stęskniłam się za wami, dziewczyny! – krzyknęła.

– My za tobą też. Bez ciebie to już nie to samo. – Jula się roześmiała.

– Dobrze, że mamy wakacje, to sobie nadrobimy ten cały rok – odparła Pola, wyraźnie rozemocjonowana. To były pierwsze od dłuższego czasu emocje, które poczuła. Naprawdę liczyła na to, że z koleżankami uda im się przeżyć coś, co wyrwie ją z tego marazmu.

– Kto ma wakacje, ten ma – stwierdziła niezadowolona Patrycja.

– Jeszcze nie skończyłaś sesji? – zapytała Pola, nieco zawiedziona.

– W przyszłym tygodniu mam jeszcze prawo cywilne. Mam nadzieję, że zaliczę. Wrzesień chcę mieć wolny.

– A ty, Jula?

– Na pedagogice jest większy luz, mam już wszystko za sobą.

– To tak jak ja. Niby super mieć tyle wolnego, ale nie bardzo wiem, co z nim zrobić.

– Też bym chciała mieć takie zmartwienia. Masz wszystko zaliczone i jeszcze narzekasz. – Pati się obruszyła i zaczęła nerwowo szukać w torebce telefonu.

– Mam pomysł! Jedź z nami do Krakowa… Skoro masz wolne… – zaproponowała tymczasem Jula. – Wracamy tam w poniedziałek. Jakoś się zmieścimy. Pati do środy będzie wkuwać, a my zabawimy się na mieście.

– Nawet mnie nie wkurzajcie!

– Uspokój się, dziewczyno. Zobaczysz, w środę wieczorem będziemy w trójkę świętować zaliczenie drugiego roku. – Julia nie dawała się zbić z tropu. Gdy coś sobie zaplanowała, skutecznie ten plan realizowała.

– Oby.

Patrycja zawsze była porywcza, łatwo poddawała się skrajnym nastrojom, w tym rozpaczy i beznadziei. Julia z kolei podchodziła do życia przeważnie pozytywnie. Gdy Pola i Pati narzekały, widząc świat w czarnych barwach, Jula zawsze pokazywała im jasną stronę ich sytuacji. To dlatego Poli tak bardzo brakowało jej spojrzenia. Gdyby mogła mieć Julię wciąż przy sobie, może nie staczałaby się w otchłań beznadziei.

W Katowicach nie potrafiła się zadomowić i z nikim zaprzyjaźnić. Owszem, miała koleżanki, z którymi dzieliły się notatkami, wspierały przy zaliczeniach, ale nic poza tym. Nie potrafiła nawiązać głębszych relacji, nie spędzała z nikim czasu wolnego. Po zajęciach od razu wracała do pokoju, który wynajmowała od starszej pani. Zresztą taka była umowa – może mieszkać w jej mieszkaniu, ale pod warunkiem, że nie będzie szwendać się po nocach. Nie mogła też nikogo do siebie zapraszać. Także dlatego właściwie z nikim się nie spotykała. Jej życie było po prostu przerażająco nudne…

Pomysł wyjazdu do Krakowa był pierwszą tego typu propozycją od dłuższego czasu. Uznała, że wybierze się tam, nawet jeśliby to miało się nie spodobać jej rodzicom. Jeżeli będą mieć jakieś wątpliwości – a była niemal pewna, że wynajdą tysiąc powodów, dla których taki wyjazd nie powinien dojść do skutku – po prostu im się postawi. Jest dorosła, ma prawo decydować o swoim życiu, a już na pewno o takich rzeczach jak to, z kim i gdzie spędza swój wolny czas. Może ten wyjazd ubarwi choć na chwilę monotonię jej codzienności?

– A co tam słychać u Roberta, Pola? Coś między wami ruszyło? Bo u nas kicha. Obydwie właśnie zerwałyśmy z facetami. Jesteśmy wolne i gotowe na nowe związki.

– Może ty jesteś gotowa. Ja wciąż pogrążam się w rozpaczy. To właściwie przez tego głupiego Maksa zawaliłam cywilne w zerówce i to przez niego muszę się teraz męczyć. Cały czas o nim myślę i nauka w ogóle mi nie idzie. Tymczasem on się dobrze bawi w towarzystwie nowej laski. Koniec z facetami…

– Ona zawsze się tak zarzeka, a potem pakuje się w kolejny związek. – Julia głośno się roześmiała. – Teraz już wysuwa szpony na takiego jednego z czwartego roku.

– Raz byliśmy na kawie.

– Na kawie faktycznie raz. A ile to razy spotkaliście się nie na kawie, żeby pomógł ci w uczeniu się do tego cywilnego? Nie wiem, co prawda, na czym ta pomoc polega. Może na tym, że ty wkuwasz, a on siedzi wpatrzony w ciebie.

– Przestań mnie wkurzać.

– Pola, musimy to znieść. Niech Pati zda ten ostatni egzamin, bo nie będziemy miały życia. Opowiedz zatem, co u ciebie. O Robercie nie wspominasz… Pojawił się ktoś nowy na horyzoncie?

Pola przecząco pokręciła głową. Na jej horyzoncie pojawiał się wyłącznie ten trzymający głowę w chmurach matematyk, który na otoczenie zwracał niewiele uwagi, a na nią to już w ogóle.

– Czyli nie wyzwoliłaś się jeszcze spod władzy Roberta?

– Nigdy nie byłam jego poddaną…

– Tak się tylko mówi. Skoro nie potrafisz spojrzeć na kogoś innego, to znaczy, że tobą szaleńczo zawładnął. Czyli mam rozumieć, że ciągle do niego wzdychasz? Głupia jesteś.

– Może… Co ja poradzę na to, że nieustannie mnie do niego ciągnie.

– Spotykasz się nim?

– Przelotnie…

– Przelotnie? Jak można się spotykać przelotnie, studiując w dwóch różnych miejscach Katowic? Chyba że robisz wielkie koło i chodzisz na Wydział Pedagogiki przez Instytut Matematyki…

– Jak mam czas, to właśnie tak chodzę…

– Jesteś szalona. A jak już się przelotnie spotkacie, to mówi coś poza „cześć”? Czy nawet o tym zapomina i zazwyczaj cię nie zauważa albo nie poznaje, jakby nie pamiętał, że przez cztery lata chodziliście do tego samego liceum?

– Bliżej tej drugiej wersji – przyznała ze smutkiem. Przyjaciółka miała rację. To było zupełnie bez sensu.

– W takim razie koniecznie musisz jechać z nami do Krakowa – stwierdziła stanowczo Julia. – Zapomnisz o tym cymbale zamkniętym w świecie liczb i znaczków.

Pogrążone w rozmowie o atrakcjach Krakowa, idąc najpierw ulicą Sobieskiego, a potem Powstańców Śląskich dotarły do placu z fontanną przy bazylice Świętego Antoniego. Dzieci chlapały się wodą i biegały wśród tryskających strumieni. Udawały, że ich unikają, choć tak naprawdę reagowały śmiechem, gdy któreś zostało zmoczone. Dziewczyny przez chwilę przyglądały się tym beztroskim zabawom maluchów. Pola pomyślała, że też chciałaby się choć przez chwilę poczuć tak swobodnie jak te dzieciaki – nie przejmować się tym, co powiedzą rodzice, i po prostu oddać się szaleństwu. Nigdy nie odważyła się na coś takiego. Zawsze była posłuszną i grzeczną córeczką, która przestrzega wszystkich zakazów stawianych jej przez rodziców, nawet jeśli chodziło tylko o ochlapanie się wodą z fontanny. Jej pełne goryczy myśli przerwała w końcu Patrycja:

– Nie wiem, jak wy, ale jak chętnie napiłabym się kawy i zjadła jakieś ciacho.

– Dobry pomysł – odparła po chwili Julia. Spojrzała na Polę, ale ta wyglądała na nieobecną, głośniej więc dodała: – Chodźmy w drugą stronę, po drodze będzie kilka cukierni.

Zawróciły i usiadły w najbliższym lokalu. Choć reszta spotkania upłynęła w miłej atmosferze, Pola wciąż wyglądała na nieco przygnębioną. Myśli, które naszły ją przy fontannie, nie pozwalały jej się skupić na tym, co mówiły przyjaciółki. Trochę wspominały dawne czasy, a trochę planowały przyszłość, przynajmniej tę najbliższą. Z tej całej paplaniny Pola zapamiętała tylko tyle, że umówiły się w poniedziałek na parkingu przy dworcu kolejowym. Patrycja miała podjechać autem i zabrać przyjaciółki na szaloną wyprawę do stolicy Małopolski.

Katarzyna z bukietem kwiatów w dłoniach przemierzała krótki dystans, jaki dzielił ją od zaparkowanego samochodu. Powoli wchodziła po schodach, a kiedy minęła bramę wyjściową, odetchnęła z ulgą. Wreszcie wakacje!

W wieku pięćdziesięciu dwóch lat i po dwudziestu ośmiu latach pracy w zawodzie, z krótką przerwą na urlop macierzyński, czuła się wypalona zawodowo. Z coraz większym trudem przekraczała codziennie próg chwałowickiej szkoły. Już chyba tylko przyzwyczajenie i poczucie obowiązku kazały jej co rano wstawać i kierować się w stronę Rybnika. I nie chodziło o to, że nie lubiła swojego zawodu. Wręcz przeciwnie. Właściwie go uwielbiała, przynajmniej na początku. Musiała jednak przyznać, że praca w szkole stawała się coraz trudniejsza: dzieci były inne niż trzydzieści lat temu, rodzice coraz bardziej roszczeniowi, do tego mnóstwo nikomu niepotrzebnych papierów… A może to ona była już po prostu zmęczona tymi latami spędzonymi przy tablicy?

Położyła kwiaty na tylnym siedzeniu i przez chwilę się w nie zapatrzyła. Bukiet zrobiony został z herbacianych róż – takich samych, jakie kiedyś otrzymała od Krzysztofa. Przypomniały jej się wydarzenia sprzed prawie trzydziestu lat. Zawsze na przełomie czerwca i lipca wspominała ten moment, który zaważył na całym jej życiu. Czy gdyby wtedy podjęła inną decyzję, byłaby szczęśliwsza? Wzdrygnęła się i odpędziła od siebie myśli, na które już od lat sobie nie pozwalała. Usiadła za kierownicą. Przekręciła kluczyk w stacyjce i włączyła klimatyzację, by schłodzić nagrzane wnętrze samochodu. Ponadtrzydziestostopniowy upał stawał się dokuczliwy, a w aucie było jeszcze goręcej. Zimne powiewy stopniowo chłodziły skwar. Odetchnęła z ulgą. Na dwa miesiące mogła opuścić nie tylko mury szkolne, ale i ich otoczenie. Na pewno podczas wakacji nie pojawi się tu ani razu, nie miała z tą okolicą dobrych skojarzeń.

Niestety nie udało jej się zaczepić w Radlinie. Zaraz po studiach, gdy składała dokumenty, nie było wolnych etatów, a potem nie chciała już nic zmieniać. Musiałaby poznać nowych ludzi, specyfikę szkoły, środowisko. Zbyt wiele by ją to kosztowało. Jej mąż twierdzi, że za bardzo się tym wszystkim przejmuje, ale ona nie potrafiła inaczej. Taka już była od zawsze. To dlatego, mimo że praca w dzielnicy Rybnika wiązała się z niedogodnościami i koniecznością dojazdu, wolała ją niż podejmowanie ryzyka zaaklimatyzowania się w nowym zespole.

I tak tkwiła w jednym miejscu od prawie trzydziestu lat. Czasem z zazdrością patrzyła na młodsze koleżanki, które płynnie przechodziły z jednej szkoły do drugiej, kończyły kolejne studia podyplomowe, zaczynały uczyć przedmiotów niemających nic wspólnego z ich pierwszym wykształceniem. Szły do przodu, podczas gdy jej nie było stać na żaden ruch. Nie miała odwagi, by spróbować czegoś nowego.

Ruszyła powoli w kierunku Radlina. Gdy wyjechała z osiedla, znalazła się na drodze, wzdłuż której rósł las. Zwolniła nieco. Ten odcinek trasy lubiła najbardziej, dlatego chciała nieco wydłużyć przejazd nim. Wiedziała, że za chwilę wjedzie na główną, ruchliwą drogę pomiędzy Rybnikiem a Wodzisławiem, a tam nie będzie już tak przyjemnie. Teraz cieszyła się chwilą spokoju i zielenią wokół.

Właśnie o tym marzyła – o ciszy. We własnym domu było o nią trudno. Odkąd Krzysztof przeszedł na emeryturę, jego głównym zajęciem było wpatrywanie się we włączony nieustannie telewizor. Czas zabijał też ciągłymi telefonami do Poli. Próbowała go przekonywać, że nie powinien jej rozpraszać i przeszkadzać w nauce, ale bezskutecznie. Znużona, wysłuchiwała więc nie tylko programów telewizyjnych, lecz także kolejnych rozmów męża z córką, które przebiegały zawsze tak samo. Nie miała dokąd uciec. Ich mieszkanko nie było duże, bo zajmowali piętro typowej kostki z czasów PRL-u. Mieli do dyspozycji raptem trzy pokoje: salon, sypialnię i pokój Poli. Na dole mieszkali jej rodzice. Na szczęście mogli korzystać z oddzielnych kuchni i łazienek.

Wjechała do Radlina. Od razu poczuła się dużo pewniej niż w Chwałowicach. Tu była u siebie. Od lat, od urodzenia. Tu mieszkała przez całe dotychczasowe życie i tu pewnie umrze. Gdyby ktoś ją zapytał, czy kocha to miejsce, z pewnością przytaknęłaby, choć w głębi serca wiedziała, że to nie miłość, lecz strach przed ewentualną zmianą. Tu znała wszystko i wszystkich. Wiedziała, dokąd pójść, by załatwić każdą sprawę. Tu znała lekarzy, proboszcza i fryzjera. Nawet na wakacje nigdzie stąd nie wyjeżdżali. Krzysiek twierdził, że najlepsze są te we własnym ogródku, choć prawdę mówiąc, sam rzadko tam przesiadywał. Najwięcej czasu spędzał na fotelu przed telewizorem.

Kiedy Pola była mała, robili sobie krótkie jednodniowe, czasem weekendowe wypady, najczęściej w pobliskie Beskidy. Gdy córka zaczęła dorastać, nawet to się skończyło. Katarzyna jednak nigdy nie zaproponowała żadnego wyjazdu, bo, prawdę mówiąc, sama nie lubiła tego całego pakowania. Poza tym nocując w obcym miejscu, zawsze czuła się niepewnie. Najważniejszy był dla niej święty spokój i w tej jednej kwestii całkowicie zgadzała się z mężem.

Samochód powoli wtoczył się na wzniesienie i znalazła się przed własną bramą, na szczęście otwartą. Zaparkowała, wyjęła kwiaty i weszła do domu. Wbiegła po schodach i weszła do środka. Zajrzała do Poli. Słuchawki na uszach i książka. Nawet jej nie zauważyła. Katarzyna nie przejęła się jednak tym brakiem reakcji ze strony córki. Najważniejsze, że dziewczyna lubiła czytać. Fakt ten jako matka uznawała zawsze za swój ogromny sukces. W dobie wszechobecnej elektroniki, wypełniającej rzeczywistość młodych – i nie tylko młodych ludzi – zainteresowanie książkami mogła jedynie pochwalić. Tym bardziej że jej mąż spędzał czas niemal wyłącznie przed telewizorem.

Zajrzała do salonu. I tym razem się nie pomyliła. Krzysiek siedział w fotelu i śledził jakiś program kulinarny. Tego dnia jednak ją zaskoczył, bo gdy tylko zauważył jej wejście do pokoju, nacisnął wyłącznik i zaległa cisza.

– Jesteś? Czekałem na ciebie.

– No, jestem. Jak zwykle w taki dzień o tej samej porze, od prawie trzydziestu lat. – Trudno było nie wyczuć sarkazmu w jej głosie.

– Pomogę ci! – Odebrał kwiaty z jej rąk. – Ten wazon co zwykle?

– Tak – odparła, zdziwiona.

Krzysztof ruszył do kuchni, by napełnić naczynie wodą. W tym czasie ona weszła do łazienki, by umyć ręce. Z oddali usłyszała jeszcze jego wołanie:

– Chcesz kawy?

– Tak, chętnie – odpowiedziała, nie przestając się dziwić niespodziewanej aktywności małżonka.

Krzysztof ją zaskoczył, choć nie propozycją zrobienia kawy, bo to czasem mu się zdarzało, szczególnie gdy go o to poprosiła. Był dobrym człowiekiem, spełniał bez słów wszystkie jej prośby. Nigdy jednak sam nie wychodził z inicjatywą – nie zrywał się, by wziąć bukiet lub zaparzyć jej kawę. Od kiedy poszedł na emeryturę, jeszcze bardziej się rozleniwił. Kiedyś miała nadzieję, że gdy w końcu nie będzie tak zajęty pracą, zacznie ją wyręczać w domowych obowiązkach. Liczyła na to, że gdzieś ją zaprosi, chociażby na kolację czy do kina, jednak zamiast ożywienia w ich związku nastała jeszcze większa stagnacja.

Kiedy wyszła z łazienki, zajrzała do kuchni. Krzysiek siedział już przy stole, na którym stały dwa kubki z kawą.

– Usiądź. Musimy pogadać.

– A o czym? – zdziwiła się jego oficjalnym tonem.

– O Poli. I o jej wyjeździe.

Zagadka dziwnego zachowania się wyjaśniła. Nie bardzo wiedziała, o czym tu dyskutować. W końcu Pola była dorosła i chciała po prostu wyjechać na tydzień do Krakowa, może zostać tam na dłużej. Katarzyna trochę obawiała się tylko tego, że córka wsiąknie w imprezowe życie, ale niczego nie mogła jej zabronić.

– Przecież powinna nas zapytać – Krzysiek ciągnął swoją wypowiedź.

– Jest dorosła.

– Ale ciągle z nami mieszka! Jest na naszym utrzymaniu – perorował.

– Chciałbyś kontrolować każdy jej krok? – zapytała z wyrzutem.

– Po prostu myślałem, że w wakacje spędzi z nami trochę czasu. Przecież odkąd studiuje, prawie jej nie widujemy.

– Nie przesadzaj, przyjeżdża na każdy weekend. Córki nie mają obowiązku zabawiać rodziców.

– Myślę, że powinniśmy jej zabronić wyjazdu – kontynuował, nie zważając na jej argumenty.

– Czyś ty oszalał?

– Dlaczego?

– Bo Pola jest dorosła! Może nam się nie podobać to, co robi, ale nie możemy trzymać jej w klatce…

– No przecież jej nie trzymamy! Na co dzień mieszka z dala od nas.

– A jak często do niej dzwonisz? Nie kłopocz się, ja ci podpowiem: codziennie!

– Ja tylko sprawdzam, czy u niej wszystko w porządku.

– A nie pomyślałeś, że ona czuje się kontrolowana?

Wreszcie zdobyła się na odwagę, by wypowiedzieć to, co od dawna nosiła w sercu. Skoro sam zaczął… Ona też chciała, żeby Pola była zawsze przy nich, żeby dzieliła się wszystkim tym, co przeżywa tak jak wtedy, gdy miała kilka lat. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Myśl, że Pola dorosła i już jej nie potrzebuje, od kilku lat napełniała ją smutkiem, ale Katarzyna rozumiała, że to naturalna kolej rzeczy. Krzysztof nie potrafił się z tym pogodzić. On ciągle traktował córkę jak małą dziewczynkę, której może wskazywać, co jej wolno, a czego nie.

– Ja tylko dbam o jej bezpieczeństwo! Czuwam nad nią. Co w tym dziwnego?

– To, że ona ma dwadzieścia jeden lat i potrafi sama o siebie zadbać.

– A tyle się teraz słyszy o gwałtach, morderstwach, napadach…

– Przez telefon i tak jej przed tym nie uchronisz.

– Ale przynajmniej mogę spać spokojnie, że u niej wszystko gra.

– Spróbuj się postawić w jej sytuacji – Katarzyna próbowała kolejnych argumentów, choć wiedziała, że to bezcelowe.

– Będąc w jej wieku, pracowałem i mieszkałem z rodzicami. Zawsze na noc wracałem do domu. Matka i ojciec nie musieli się o mnie martwić.

– Ale Pola studiuje i na dobrą sprawę mogłaby już się wyprowadzić z domu na stałe, a może nawet założyć rodzinę. Wtedy też byś do niej codziennie wydzwaniał? – zapytała, poirytowana uporem męża.

– Przecież to tylko kilka minut…

– Codziennie? Ty chyba upadłeś na głowę. Pomyślałeś, jak mógłby zareagować na to jej mąż?

– Jaki mąż?

– No potencjonalny mąż Poli – odparła spokojnie. Wydawało jej się, że rozmawia z kimś, kto stoi za szklaną szybą i mimo że widzi, jak coś się do niego mówi, z ruchu warg nie potrafi odczytać sensu wypowiedzi.

– Ale ona nie wyszła za mąż.

– Jeszcze nie, ale miejmy nadzieję, że kiedyś wyjdzie. I co wtedy? Też ją będziesz kontrolował?

– Kto tu mówi o kontroli! Ja po prostu chcę wiedzieć, co się dzieje u mojego dziecka.

– Ty naprawdę nic nie rozumiesz?

– Wybiegliśmy za bardzo w przyszłość. Mówimy o jej wyjeździe. Czy pomyślałaś, co może ją spotkać w Krakowie? A te jej koleżanki… Nieodpowiedzialne!

– Julia i Patrycja? Dorosłe dziewczyny, poza tym mieszkają w Krakowie od dwóch lat i jakoś to przeżyły…

– Dorosłe… Ale czy dojrzałe, to mam wątpliwości.

Katarzyna głęboko westchnęła i wstała od stołu. Nie była w stanie dłużej siedzieć spokojnie naprzeciwko człowieka, który tak bardzo nie chciał zrozumieć, co chce mu przekazać. Podeszła do kuchennego okna, zerknęła na podwórko i po chwili wróciła do rozmowy.

– Daj dziewczynie pożyć. Obawiam się, że jeśli nie zostawisz jej choć odrobiny wolności, ona nam ucieknie i stracimy z nią nawet ten kontakt, który mamy teraz. Ja też chciałabym, żeby wciąż była naszą małą córeczką, ale to niestety niemożliwe…

– Nie zgadzam się na jej wyjazd.

– Ale przecież nikt cię nie pyta o zgodę! Przypominam ci, że ona jest dorosła. Jeśli zamkniesz ją w klatce, ona przy pierwszej możliwej okazji ci umknie… To nikomu nie wyjdzie na dobre.

– Nie rozumiem cię.

– Pójdę się położyć. Jestem zmęczona. – Westchnęła głęboko. Czuła, że żadnymi argumentami nie zmieni podejścia Krzysztofa, dopóki ten nie pogodzi się z faktem, że czas dzieciństwa Poli nieodwołalnie się skończył.

Naprawdę czuła się wykończona. Całym rokiem szkolnym, dzisiejszym upałem, uroczystością w dusznej sali gimnastycznej, a teraz przede wszystkim rozmową z Krzysztofem. Wyszła, nie upiwszy nawet łyka kawy. Postanowiła natychmiast opuścić kuchnię, by nie musieć słuchać kolejnych idiotycznych wynurzeń męża. Najgorsze było dla niej to, że ona w głębi serca zgadzała się z nim co do joty. Różniło ich to, że w przeciwieństwie do niego, pojęła już, że powinna się kierować raczej rozumem niż sercem.

Weszła do sypialni, włączyła wentylator i wygodnie ułożyła się na łóżku. Próbowała zasnąć. Chciała ochłonąć i zebrać siły. Była pewna, że sprawa wyjazdu Poli jeszcze nie jest zamknięta i że Krzysztof będzie próbował odwieść córkę od tego pomysłu. Choć sama także bardzo pragnęła zatrzymać dziewczynę przy sobie, uznała, że nie wolno jej tego zrobić. Pola zawsze była posłuszna, nigdy się nie buntowała. Nie przeciwstawiła im się także wtedy, gdy zażyczyli sobie, by zawsze wracała na weekend. Nie chodziła na żadne imprezy, a wolny czas spędzała zawsze w domu. Katarzyna zdawała sobie sprawę, że to wcale nie jest normalne. Młodość rządzi się przecież swoimi prawami.

Jakaś cząstka Katarzyny chciała, by córka miała inne życie. Mówiąc „inne”, miała na myśli: lepsze. Pragnęła, by jej córka była odważniejsza niż ona sama, by nie bała się zmian. Dlatego, choć sama wolałaby mieć ją przy sobie, postanowiła zawalczyć dla niej o nieco wolności. Chodziło nie tylko o przekonanie Krzysztofa, by nie sprzeciwiał się wyjazdowi. Chciała wyperswadować mu także to codzienne dzwonienie i śledzenie Poli. Nie martwiła się tym, że jej mąż się na nią za to obrazi.

Zresztą to i tak niewiele by zmieniło w ich relacji. Nie mieli ze sobą właściwie nic wspólnego. Mimo przeżytych razem prawie trzydziestu lat więcej ich dzieliło, niż łączyło. Tak było właściwie od początku i tak zostało. Przez jakiś czas miała nadzieję, że gorąca miłość przyjdzie z czasem. Tak się jednak nie stało. Musiała pogodzić się z tym, że jej małżeństwo oparte jest na przyzwyczajeniu i zdrowym rozsądku. I właściwie się pogodziła, bo w życiu hołdowała zasadzie, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Jedynym, na co miała wpływ, była przyszłość Poli. Nie pozwoli Krzysztofowi jej zniszczyć.

Ułożyła się na wznak i zapatrzyła w biały sufit. Raczej nie zaśnie, ale odetchnie trochę, zanim wrócą do rozmowy. Miała czas, bo obiad przygotowała wczoraj. Zawsze była taka zapobiegliwa, bo skoro w ich związku brakowało żaru, starała się, by przynajmniej z kuchni emanowało na dom jakieś ciepło. Miała godzinę na odpoczynek. Zamknęła oczy, by choć na chwilę zasnąć, ale uniemożliwiły jej to wspomnienia, które nieproszone wdarły się do jej głowy. Przypomniała sobie siebie samą, gdy była nieco starsza od Poli. Kończyła studia…

Radlin,czerwiec 1991

W pociągu panowała duchota. Z otwartego okna nie docierał do niej żaden powiew. Wagon był zatłoczony, ludzie siedzieli upchani jak sardynki w puszce. Kasia znalazła miejsce przy oknie, ale niestety tyłem do kierunku jazdy. Nie lubiła jeździć w ten sposób, ale nie miała innego wyjścia. Mogła zostać w korytarzu, ale stanie przez prawie półtorej godziny też nie byłoby przyjemne.

Zdawała sobie sprawę, że to jej ostatni powrót z Katowic do Radlina. W nadchodzącym czasie jej życie diametralnie się zmieni. Właściwie powinna z tego powodu odczuwać radość, ale nie potrafiła. Nie lubiła zmian. Od pięciu lat żyła w ustalonym rytmie, więc z niepokojem myślała o czekających ją wyzwaniach. Bała się stawić im czoła.

Ktoś z boku powiedziałby, że ma wszystko, „o czym marzy dziewczyna, gdy dorastać zaczyna”. I tak w istocie było. Jej dziewczęce marzenia właśnie zaczynały się realizować. Dziś została magistrem polonistyki. Obroniła dyplom na najwyższą ocenę, choć nie potrafiła się z tego cieszyć nawet w połowie tak jak koleżanki, którym poszło nieco gorzej. Zastanawiała się, że musi być z nią coś nie tak, skoro nie umie odczuwać emocji tak jak inne dziewczyny w jej wieku.

Kiedy kilka tygodni temu Dorota, z którą dzieliła pokój w akademiku, zapytała ją o dalsze plany, powiedziała jej o pracy, którą ma rozpocząć od września. Mimochodem dodała, że w lipcu wychodzi za mąż.

– I ty dopiero teraz to mówisz!? Mieszkamy razem od roku, a ty ani słowem nie wspomniałaś o przygotowaniach do wesela, o twoim narzeczonym…

– To chyba normalne, że kobieta po studiach bierze ślub? Nie widzę powodu, by się tym ekscytować.

– Chyba żartujesz? Ja na przykład nie biorę. Nie mam nawet sensownego kandydata. Jesteś dziwna… Ja to bym chyba wszystkim wokół opowiadała, że wychodzę za mąż.

– Pewnie niedługo wyjdziesz…

– Najwyżej z akademika po bułki – zażartowała. – Opowiadaj mi tu zaraz wszystko ze szczegółami: jaka suknia, gdzie przyjęcie, ilu gości, gdzie będziecie mieszkać…

– Sukienka? Normalna. Biała, długa…

– Ty naprawdę jesteś nienormalna. Suknie ślubne przeważnie są białe i długie. Czy ty się w ogóle cieszysz na ten ślub? Ktoś cię do tego zmusza? – zapytała wówczas Dorota, a Kasia aż się wzdrygnęła.

To było celne pytanie. Czy ona w ogóle potrafiła cieszyć się z czegokolwiek? Zarówno decyzję o zostaniu nauczycielką, jak i o ślubie z Krzyśkiem podjęła samodzielnie. Rozważyła dokładnie wszystkie opcje za i przeciw. Jej wybory zawsze były racjonalne i sensowne, jednak siedząc teraz w pociągu, musiała przyznać sama przed sobą, że nie dawały jej radości. Nie potrafiła cieszyć się z obronionego przed trzema godzinami tytułu, nie ekscytowała się na myśl o ślubie, nie czekała z niecierpliwością na pierwszy dzień wymarzonej pracy. Magisterium było dla niej po prostu ostatnim etapem studiów, który musiała przejść. Ponieważ zawsze była sumienna i pilna, nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie skończyć studiów i nie obronić pracy. Etat w szkole, choć wydawał się sensowną opcją, nieco ją przerażał. Nowi ludzie, nowe obowiązki, wszystko nowe… Jak ona sobie poradzi? Czy w ogóle potrafi nauczyć dzieciaki czegokolwiek? Czy nie wejdą jej na głowę? Czy będzie umiała zapanować nad klasą? Na praktykach, które odbywała w radlińskiej szkole, to zawsze było największym problemem. Sprawy nie ułatwiał fakt, że ma trafić do nieznanego sobie środowiska. Dostała propozycję posady w Rybniku, co prawda nie w samym centrum, ale w Chwałowicach. Nie znała tego miejsca i czuła się w nim dosyć niepewnie. Na wszelki wypadek odsunęła od siebie myśli o pracy. Ma przecież jeszcze dwa miesiące, by się przygotować.

A ślub? Dlaczego nie cieszyła się z faktu, że wychodzi za mąż za dobrego człowieka? Wiedziała, że Krzysiek ją kocha, że się stara, że się nią zaopiekuje, dlatego nie chciała sobie zadawać pytania o swoje motywacje. Dlaczego przyjęła jego oświadczyny? W głębi duszy znała odpowiedź, choć nigdy głośno by się do tego nie przyznała. Zrobiła to nie z miłości, lecz ze strachu. Bała się, że jeśli odrzuci Krzyśka, nie dostanie już drugiej szansy na poznanie kogoś, a bardzo nie chciała iść przez życie sama. Obawiała się samotności, dlatego właściwie od razu zgodziła się na propozycję Krzysztofa. Zupełnie nie czuła podekscytowania tym, że niebawem wspólnie wejdą na nową drogę życia. Zresztą ta nowa droga wcale nie zapowiadała się ekscytująco. Mieli zamieszkać w jej rodzinnym domu. Co prawda, Krzysiek wraz z jej ojcem wyremontowali całe piętro i zorganizowali kuchnię, by zaraz po ślubie młodzi mogli być niezależni od rodziców, nie zmieniało to jednak faktu, że nawet nie będzie musiała się wyprowadzić. Z jednej strony cieszyło ją to, że nie musi stawiać czoła samodzielnemu urządzaniu się w nowym miejscu. Z drugiej czuła, że tak naprawdę nie odcina pępowiny i nie odważa się zawalczyć o prawdziwą wolność.

W ostatnich tygodniach koncentrowała się na studiach, temat ślubu odsuwając daleko od swoich myśli. To mama przymuszała ją do wyboru dodatków i pilnowała przymiarek sukni, wzięła też na siebie ciężar przygotowań wesela. Brak zaangażowania ze strony Kasi tłumaczyła sobie koniecznością nauki do obrony pracy magisterskiej. W tym córce nie mogła pomóc, uznała więc, że przejmie za nią organizację uroczystości. Na szczęście nie znała prawdy. Zresztą nawet gdyby wiedziała, że Kasia nie kocha Krzyśka, i tak pewnie namawiałaby ją do ślubu. Przecież Krzysztof to najlepsza partia, jaka mogła jej się trafić: dobry chłopak, pracowity, niepijący, niepalący, a w dodatku z porządnej rodziny.

I właściwie Kasia się z tym zgadzała. Brakowało jej jednak tego „czegoś”, co jej zdaniem jest niezbędnym elementem związku. Jakiegoś żaru czy chociażby iskierki lub małego płomyka tęsknoty, gdy byli daleko od siebie. Tymczasem Kasia z ulgą co niedzielę wyjeżdżała do Katowic, a w piątek po południu przymuszała się do powrotu do Radlina. Teraz już nie będzie miała dokąd uciec. Zostanie skazana na codzienność z Krzyśkiem przez cały tydzień.

Wymyśliła, że będzie sobie co rano powtarzać, że Krzysiek to najlepsze, co mogło ją w życiu spotkać, i że zapewne już nikogo lepszego by nie poznała. Uznała, że kiedyś w to uwierzy, a może nawet pokocha męża…

Mieszkali z Krzyśkiem w jednym mieście, a nawet w jednej dzielnicy, ale po raz pierwszy spotkali się dwa lata temu. Może dlatego że mimo iż Radlin nie był duży, żyli na jego dwóch przeciwległych końcach. Skończyli różne podstawówki, należeli do różnych parafii. Nie mieli okazji, by się na siebie natknąć.

Dwa lata temu dała się namówić rodzicom na organizowany przez kopalnię wyjazd nad morze. Na te same wczasy wybrali się państwo Drzewieccy z synem. Ojcowie byli kolegami z pracy, a matki znały się z dawnych wyjazdów, tych „sprzed dzieci”, jak usłyszała w czasie pierwszego dnia pobytu w Dziwnówku.

Kasia miała nieodparte wrażenie, że to spotkanie po latach nie było przypadkowe. Była wręcz pewna, że wszystko zostało zaplanowane przez rodziców: obie rodziny siedziały przy jednym stoliku podczas posiłków, wspólnie wybierali się też na spacery, podczas których rodzice nagle gdzieś znikali, zostawiając młodych samych. Bardzo ją to denerwowało, Krzyśka chyba mniej. Czasem wydawało jej się, że brał w tym spisku udział.

Poczuła się źle z tym, że rodzice postanowili tak bardzo ingerować w jej życie. Zastanawiała się, czy to dlatego, że bali się, że ich dwudziestodwuletnia córka zostanie starą panną. Czy w związku z tym postanowili sami wydać ją za mąż i to w dodatku za chłopaka, którego sami wybrali? A może obawiali się, że na studiach pozna kogoś z drugiego końca Polski i nie wróci już do Radlina? Nie wiedziała, co roiło się w ich głowach, bo nigdy z nimi o tym nie rozmawiała.

Efekt tych ich zabiegów był taki, że Krzysztof kręcił się wokół niej, a rodzice stwarzali mu do tego doskonałe warunki. Ponieważ Kasia poza platonicznym wzdychaniem do kolegów w liceum czy przypadkowych chłopaków spotkanych w pociągu nie miała wielkiego doświadczenia w sprawach damsko-męskich, dała się wciągnąć w tę grę. Myślała, że tak to właśnie ma wyglądać i że prawdziwe uczucie przychodzi z czasem. Przyzwyczaiła się do sobotnich wizyt Krzyśka w jej domu, do wspólnego chodzenia na niedzielną mszę, do spacerów kończonych kawą i lodami w cukierni. Kiedy rok temu Krzysiek znienacka klęknął przed nią w salonie rodziców i zadał pytanie: „Czy wyjdziesz za mnie?”, nie pozostawało jej nic innego, jak się zgodzić.

W tej scenie nie było nic romantycznego czy intymnego. Stanowiła raczej rytualne podsumowanie transakcji, którą wynegocjowano na zimno już dawno temu. Jej reakcja była więc adekwatna i ograniczyła się do spokojnego przytaknięcia. Wiedziała, że tak trzeba zrobić i już, choć w głowie kołatały jej wspomnienia scen z filmów i książek, kiedy to bohaterki na oświadczyny reagowały entuzjastycznymi westchnieniami i okrzykami. Uszczęśliwiona mama, której najwidoczniej w tej formie zaręczyn niczego nie brakowało, uściskała ją w tamtej chwili i szepnęła:

– Zobaczysz, będziesz naprawdę szczęśliwa. Krzysiek to taki dobry chłopak.

W odpowiedzi pokiwała tylko głową, a mama pewnie uznała, że to wzruszenie nie pozwala jej mówić. Ona faktycznie przełykała łzy, choć nie ze wzruszenia. Po prostu zdawała sobie sprawę, że nic lepszego jej w życiu nie spotka. Właśnie godziła się z myślą, że nie ma co czekać na rycerza na białym koniu. Ani Krzysiek, ani rodzice nigdy nie zrozumieliby jej odmowy.

Potem wszystko potoczyło się szybko. Rodzice, nie pytając jej o zdanie, ustalili datę ślubu. Kasia zdołała tylko wymóc, by odbył się już po spodziewanym terminie obrony. Następnie zajęli się organizacją uroczystości. Tata zaczął przygotowywać dla nich gniazdko na piętrze domu. Ją zostawili w spokoju, cały czas powtarzając, że powinna skupić się na studiach. W tym ferworze przygotowań z radością witała niedzielne popołudnie, kiedy to mogła wrócić do Katowic. Tam, co prawda, także nie prowadziła jakiegoś szalonego życia, raczej zakuwała w pokoju w akademiku. Przynajmniej jednak miała spokój i nikt nie dręczył ją pytaniami, kto powinien zagrać na weselu i jakiego fotografa zamówić. Wszystkie przygotowania do wielkiego dnia odbywały się poza nią. Jedyną myślą, która autentycznie ją cieszyła, było przekonanie, że przynajmniej nie będzie w życiu sama.

Pociąg powoli wtaczał się na radlińską stację. Wiedziała, że będzie tam na nią czekał Krzysiek. Obiecał, że jako pierwszy pogratuluje jej tytułu magistra.

Dostrzegła go już przez okno. Stał na peronie z bukietem w dłoni. Herbaciane róże, takie jakie najbardziej lubiła. Krzysiek był w tej kwestii nieoceniony – dbał o szczegóły, znał jej upodobania i starał się postępować według nich. To było oczywiste, że wybierze takie kwiaty, które sprawią jej największą przyjemność.

Gdy pociąg się zatrzymał i wyszła na peron, od razu weszła w swoją rolę. Uśmiechnęła się, wystawiła twarz do pocałunku i pozwoliła się przytulić. Całą sobą starała się, by pokazać, jak bardzo cieszy się nie tylko ze spotkania z narzeczonym, ale i z tego, że od dziś już nie będzie musiała nigdzie wyjeżdżać.

– Proszę, to dla ciebie, pani magister. – Wręczył jej kwiaty i oficjalnie ucałował w policzki.

– Nawet nie zapytałeś, czy zdałam…

– To chyba oczywiste. Na piątkę.

– No tak, na piątkę… – powtórzyła za nim.

– A widzisz, znam cię! Wiem, jaką mam zdolną narzeczoną – odparł z dumą.

– Nie przesadzajmy… A teraz chodźmy już do auta. Nie róbmy tu przedstawienia – zdecydowała, a Krzysztof posłusznie się z nią zgodził.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Radlin,lipiec 2019

Dostępne w wersji pełnej

Radlin,styczeń 1998

Dostępne w wersji pełnej

Radlin,lipiec 2019

Dostępne w wersji pełnej

Kraków,lipiec 2019

Dostępne w wersji pełnej

Rybnik / Radlin,lipiec 2019

Dostępne w wersji pełnej

Wodzisław Śląski,wrzesień 1997

Dostępne w wersji pełnej

Radlin / Rybnik 2019

Dostępne w wersji pełnej

Wodzisław Śląski / Wisła,grudzień 1997

Dostępne w wersji pełnej

Radlin, Rybnik,lipiec 2019

Dostępne w wersji pełnej

Kraków,lipiec 2019

Dostępne w wersji pełnej

Radlin / Rybnik,lipiec 2019

Dostępne w wersji pełnej

Wodzisław Śląski,marzec 1998

Dostępne w wersji pełnej

Rybnik,lipiec 2019

Dostępne w wersji pełnej

Kraków,lipiec 2019

Dostępne w wersji pełnej

Radlin,lipiec 2019

Dostępne w wersji pełnej

Wodzisław Śląski,maj 1998

Dostępne w wersji pełnej

Radlin,sierpień 2019

Dostępne w wersji pełnej

Kraków,sierpień 2019

Dostępne w wersji pełnej

Radlin, sierpień 2019

Dostępne w wersji pełnej

Kraków,sierpień 2019

Dostępne w wersji pełnej

Radlin,sierpień 2019

Dostępne w wersji pełnej

Wodzisław Śląski,sierpień 2019

Dostępne w wersji pełnej

Radlin,sierpień 2019

Dostępne w wersji pełnej

Kraków,wrzesień 2019

Dostępne w wersji pełnej

Radlin,wrzesień 2019

Dostępne w wersji pełnej

Kraków, wrzesień 2019

Dostępne w wersji pełnej

Katowice, październik 2019

Dostępne w wersji pełnej

Kraków, październik 2019

Dostępne w wersji pełnej

Radlin, październik 2019

Dostępne w wersji pełnej

EpilogRadlin, 28 grudnia 2019

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej