Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 255
Data ważności licencji: 6/25/2026
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Dorota Piekarska, Barbara Milanowska
Zdjęcie na okładce:
© Deagreez/iStockphoto
© text by Charlotte Mils
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1686-5
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
Antoniemu
Leo
Zawsze powtarzałem, że to Emily kochała się zbyt mocno w swoich adoratorach. Dzisiaj zmieniłbym zdanie. Nie liczyłem, ile już razy Cameron odrzuciła moje starania. To ja kochałem zbyt mocno.
Czy miała kogoś innego? Nie chciała się do tego przyznać, ale aż mnie skręcało na myśl o innym facecie. Nie mogłem się z tym pogodzić, że byłem jej wierny aż do bólu, a ona rzuciła mnie bez skrupułów, wymieniła na kogoś innego.
Ścisnąłem dłoń w pięść zdenerwowany, że moje myśli znowu zagalopowały tak daleko. Dlaczego odeszła? Przecież to bez sensu. Kochała mnie. Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości, tylko musiałem jej o tym uczuciu przypomnieć.
Stanąłem na rogu ulicy i oparłem się ramieniem o brudną elewację baru, do którego ostatnio często wpadałem. Nie po to, by szukać towarzystwa czy zapijać smutki. Wypatrywałem Cameron. Lubiła tu przychodzić, a ja głupi myślałem, że w końcu nakryję ją z kimś innym. Może z lepszym od siebie? A potem plułbym sobie w brodę, że ich razem widziałem.
– Masz ogień? – usłyszałem głos za plecami.
Odwróciłem się i zobaczyłem grupkę mięśniaków; jeden z nich przywoływał mnie ręką. Podszedłem do nich; sam chętnie bym zapalił, ale bałem się choć na chwilę odwrócić wzrok, żeby nie przegapić idącej do baru Cameron.
– Mam. – Podałem mu zapalniczkę; reszta przyglądała mi się uważnie.
– Co tu tak stoisz? – zapytał jeden z nich.
– Czekam, aż przyłapię dziewczynę na zdradzie – wyznałem, wzruszając ramionami. Wcale nie sądziłem, że mi uwierzą. Myślałem, że się roześmieją, a tymczasem zgodnie pokiwali głowami.
– Przydałoby ci się trochę kasy, co? Wtedy niunia by cię nie zdradzała.
– No, nie wiem. – Schowałem zapalniczkę do kieszeni i chciałem odejść, ale facet mówił dalej.
– Możemy ci pomóc dobrze zarobić, wtedy wszystkie w okolicy będą twoje – powiedział, a ja wyczuwałem w jego głosie nutę kpiny.
Doskoczyłem do kolesia i zaryzykowałem. Złapałem go za koszulkę, licząc w duchu, że jutro będę żywy.
– Co ty sobie myślisz? – rzuciłem, gotowy mu przywalić.
Zdawałem sobie sprawę z ich liczebnej przewagi, ale zimny pot oblał mnie dopiero, gdy reszta wyciągnęła spluwy. Wymierzyli we mnie; nawet nie mogłem już puścić tego faceta, bo strach sparaliżował mi dłonie.
– Możemy dobić targu – podjął czarnowłosy, którego trzymałem. – Ty dołączysz do nas, przy okazji nieźle zarobisz, a my zapomnimy o tym twoim wybryku. To całkiem dobra oferta.
Spojrzałem na ich zawzięte miny i przełknąłem głośno ślinę. Miałem wybór?
Powoli opuściłem ręce i przytaknąłem, niezdolny wykrztusić choćby jednego słowa.
– A teraz powiesz nam, kto jeszcze chętnie by zgarnął trochę hajsu. – Uśmiechnął się szyderczo.
Emily
Wyjście z więzienia na wolność było dla mnie jak złapanie świeżego powietrza w płuca. Z pewnością jeszcze lepiej oddychałoby się mi samym tlenem, ale na to zdecydowanie musiałam jeszcze poczekać. Miałam nadzieję, że wkrótce obudzę się ze stanu, w którym tkwiłam, i znów będę sobą, tą sprzed więzienia, która nie bała się ludzi. Stopniowo uczyłam się wszystkiego od nowa. Nie byłam ograniczona w rozwoju, lecz po prostu mocno wycofana z życia. Z każdego jego etapu.
Bałam się wyjść z domu, bo obcy ludzie napawali mnie lękiem. Bałam się podejmować jakiekolwiek nowe działania, bo tylko rutyna mnie uspokajała.
Najgorzej, że nie potrafiłam nawiązać kontaktu z własnym synem. Bardzo się zmienił od ostatniego razu, gdy go widziałam na własne oczy. Popadałam w coraz większy dół emocjonalny. Nie mówiłam nikomu o tym, że czuję się przygnębiona, bo nikt nie utrzymywał ze mną aż tak bliskiej relacji, żebym odważyła się zwierzać. Wszyscy zakładali, że trzeba dać mi spokój, że muszę mieć trochę czasu, żeby się zaadaptować w normalnej rzeczywistości, otrząsnąć z tego, co mnie spotkało. Teraz mogłabym powiedzieć, że się mylili. Ja właśnie potrzebowałam kogoś bardzo bliskiego, godnego zaufania. Powierzyłabym tej osobie swoje myśli i sekrety. Może żyłoby mi się lżej, nawet jeśli komuś byłoby ciężej od moich wyznań.
Te uczucia skumulowały się akurat w dniu, kiedy przyjaciele i rodzina postanowili zorganizować skromne przyjęcie z okazji mojego powrotu.
Wtedy właśnie po raz pierwszy zdecydowałam, że jakoś się zbiorę w sobie i postąpię inaczej niż codziennie. Wybrałam się z Johnnym i Marcusem do parku. Szliśmy dobrze znaną mi alejką, wysadzaną zielonymi drzewami; w tym przyjaznym otoczeniu czułam się dobrze. Po raz pierwszy od długiego czasu wystawiłam nos z domu; byłam z siebie dumna. Zrobiłam postęp, chociaż nikt nie wiedział, ile taki wysiłek mnie kosztuje i jak wiele dla mnie znaczy. To był prawdziwy siedmiomilowy krok.
Doceniałam gest i dobre chęci życzliwych mi osób, bez oficjalnego powitania też by się obeszło. Zresztą tak jak bez tych wszystkich pokrzepiających słów, które były zbędne, bo nie mogły zmienić przeszłości i nijak nie wpływały na teraźniejszość.
Nie miałam żalu do Marcusa. Dla niego krwawe wydarzenia sprzed lat były równie dramatyczne jak dla mnie. W końcu to jego eksżona się zabiła… choć moimi rękami, co brzmi głupio, ale tak było. Opowiedział mi tę całą historię z Rosalie i przyznał, że gdybym go nie poznała, to wcale bym teraz nie cierpiała. Owszem, miał rację. Pośrednio na pewno przyczynił się do tragedii. To znajomość z nim uruchomiła serię nieszczęśliwych wypadków. Kto to jednak mógł przewidzieć? Dobrze pamiętam tamten czas, sama chciałam być przy Marcusie jak najbliżej. Pragnęłam wtedy tworzyć z nim normalną parę, mieć rodzinę, o nic się nie bać.
– W weekend pojedziemy może do mojej mamy – zasugerował, kiedy zbliżaliśmy się do domu.
Wiatr przybierał na sile i nie chcieliśmy, żeby John z tego spaceru wrócił z katarem albo przeziębieniem. Nie wzięłam mu kurtki, która teraz bardzo by się przydała; moglibyśmy jeszcze trochę pobyć na dworze. Wciąż przyzwyczajałam się do macierzyństwa, ale John wyrósł już z okresu niemowlęcego, więc sprawa była trochę trudniejsza.
– W ten weekend? – odpowiedziałam pytaniem, nie wiedząc, jak delikatnie odmówić. Jeszcze nie czułam się na siłach, żeby poznawać nowe osoby.
– Tak.
– Czy to konieczne?
– Jeszcze nie poznałaś mojej mamy, więc myślę, że fajnie by było, gdybyście się w końcu spotkały. Jest dla mnie ważna. Po śmierci taty jeszcze bardziej zacieśniliśmy więź. Bądź co bądź, kiedyś musisz ją poznać. Przyjęłaś moje oświadczyny – przypomniał mi, choć pamiętałam to przecież doskonale.
Chyba nie przestałam go kochać; poza tym chciałam, żeby John w końcu miał normalną rodzinę, mnie samej też na tym zależało. Przyjęcie oświadczyn okazało się jednak dla mnie znacznie łatwiejsze niż spotkanie z matką Marcusa.
– A może jeszcze to rozważymy? – zasugerowałam. – Chyba nigdzie się nam nie spieszy. – Miałam nadzieję, że nie będzie drążył tematu.
– Co tu jest do rozważania? Ja zdążyłem poznać część twojej rodziny, a przede wszystkim twoich rodziców. Teraz ty musisz poznać moją mamę, taka kolej rzeczy.
Nie chciałam już wchodzić w szczegóły i wskazywać na drzewie genealogicznym osób, o których nawet nie słyszał, bo nie utrzymywałam z nimi bliskich relacji. Nie pomogłoby mi to w wyperswadowaniu mu tego głupiego pomysłu.
Nie odpowiedziałam na jego argument. Marcus zakładał więc, że pojedziemy do jego matki, a ja obmyślałam, jak się z tego wykręcić. Nie chciałam znowu wysłuchiwać lamentów, jak bardzo skrzywdziło mnie życie. Już bez tego popadałam w otchłań depresji.
Marcus otworzył drzwi do domu. Weszłam do środka, mocno przytulając Johnny’ego, żeby się rozgrzał, bo wciąż marudził, że mu zimno. I wtedy zupełnie bez uprzedzenia zza kanapy w salonie, zza komody i wszystkich większych mebli wyłoniły się głowy.
Mama wyskoczyła z piskiem: „Niespodzianka”, Sheila krzyknęła: „Witaj z powrotem”, a Richard strzelił korkiem od szampana. Travis podbiegał z kieliszkami, żeby nie rozlać trunku na podłogę, Stella głośno klaskała, a Leo dmuchał w papierową trąbkę, którą pewnie kupił w jakimś sklepiku z tanimi dziecięcymi pierdołami.
Wszyscy z szerokim uśmiechem patrzyli na mnie i wiwatowali. Zaskoczona i trochę wystraszona odskoczyłam gwałtownie i wpadłam na Marcusa. Na szczęście jednak mnie przytrzymał, dzięki czemu nie tylko nie upadłam, ale też nie wypuściłam dziecka z rąk. Marc śmiał się serdecznie ze wszystkimi.
Serce łomotało mi w piersi tak, jakbym zaraz miała dostać zawału. Oddech na kilka sekund uwiązł mi w gardle, a palce ścierpły, bo cała krew odpłynęła mi do głowy i omal nie rozsadziła mi czaszki. To było dla mnie zdecydowanie za dużo.
Pierwsza podeszła mama. Naprawdę starałam się normalnie zareagować, tak jak zrobiłby to każdy człowiek w zwykłych okolicznościach, ale nawet wykrzesanie małego uśmiechu okazało się nadzwyczaj trudne. Przypominały mi się te wszystkie momenty, w których musiałam się mieć na baczności, najczęściej na wspólnym spacerze, gdy inne więźniarki mnie zaczepiały.
Gdy mama mnie przytuliła, jej dotyk wcale nie przyniósł mi ukojenia. Wręcz przeciwnie, zapragnęłam się wyrwać z czułych ramion, wydostać się tak jak zwierzę z klatki.
Łzy cisnęły mi się do oczu, bo czułam się totalnie bezradna i beznadziejna. Coś ewidentnie było ze mną nie tak, a mimo wszystko nie wiedziałam, jak to zmienić.
Mama puściła mnie i cała rozpromieniona przyjrzała się mojej twarzy, wtedy chyba coś do niej dotarło, tak jak do wszystkich zgromadzonych.
Zebrali się wokół mnie i zamilkli zdezorientowani, gdy wybuchłam płaczem. Stałam jak sierota, zalewając się łzami, i to nie ze szczęścia, że urządzili mi taką cudowną niespodziankę.
– Emily? – szepnęła mama, nie wiedząc, jak się zachować.
– Chcę zostać sama – wychlipałam cicho, tak że tylko ona mogła mnie usłyszeć.
Kiwnęła głową i dzięki Bogu już mnie nie dotknęła, nie przytuliła, chcąc tym wesprzeć, tak jak dawniej miała w zwyczaju.
Ominęłam całe towarzystwo i nie zważając na to, co sobie pomyślą, wymaszerowałam do sypialni, żeby się uspokoić. Miałam to gdzieś, że w ich oczach wyglądam jak wariatka. Może właśnie tak się czułam?
Usiadłam na podłodze, podciągnęłam pod brodę nogi i oparłam czoło o kolana. Zamknęłam oczy; brałam głębokie wdechy, uspokajając serce i głowę.
Po kilkunastu minutach oparłam się o ścianę, a nogi oplotłam rękoma. Gapiłam się w drzwi, które po chwili się uchyliły i do środka wszedł Marcus. W ciszy usiadł obok mnie, na podłodze i dotrzymywał mi towarzystwa.
Miło z jego strony, że nie pytał, nie krzyczał. Po prostu był.
– Pomyślałem, że potrzebujesz takiego wsparcia – wyszeptał po jakimś czasie.
– Dziękuję – wymamrotałam.
– Chyba trochę nawaliłem; nie przypuszczałem, że ta niespodzianka może mieć taki finał. Przepraszam. Za to, że nie wychwyciłem twojego nastroju, też przepraszam.
Przechyliłam głowę, żeby móc na niego spojrzeć. Był spokojny, nie to co ja. Nadal ogarniał mnie lęk, który próbowałam tłumić, żeby jakoś funkcjonować.
– Umówiłem cię na próbną sesję do bardzo miłej psycholożki. Proszę, spotkaj się z nią chociaż raz. Ona mogłaby przyjeżdżać do ciebie, nie musiałabyś nawet wychodzić z domu. Zgadzasz się?
Myślałam dłuższą chwilę nad odpowiedzią. Miałam przyjmować tutaj kogoś obcego…
– Tylko jeśli ty wtedy będziesz w domu – odpowiedziałam.
Ja też pragnęłam wrócić do normalności, więc jeśli ta kobieta sprawi, że nie będę histerycznie płakać nad przeszłością, warto zaryzykować i się z nią spotkać.
– Będę. Obiecuję.
I rzeczywiście dotrzymał słowa. Regularnie spotykałam się z psycholożką, która pomagała mi wyjść z traumy. Czułam, że rozmowa dobrze mi robi. Szczególnie byłam z tych sesji zadowolona, kiedy odważyłam się odwiedzić swoich rodziców, i to bez Marcusa.
Kiedy wysiadłam z auta, ręce mi się nie trzęsły, serce biło miarowo i nie czułam napływających łez. Byłam dumna ze swoich postępów.
Szłam pewnym krokiem w stronę otwartego garażu, gdzie tata jak zawsze pochylał się nad samochodem – swoją wieczną udręką. Dostał go po dziadku, a do tej pory nie udało mu się usunąć usterek. Pracował w pocie czoła, odkąd pamiętałam, mimo to nie chciał pomocy specjalisty. Pewne rzeczy w ogóle się nie zmieniały.
– Cześć, tato – zawołałam, podchodząc do niego bliżej.
Podniósł głowę znad silnika i wytarł brudne ręce w jeszcze brudniejszą szmatę. Chyba każdy majsterkowicz ma taki kawałek ścierki przy sobie i łudzi się, że wysmarowany materiał do czegoś się przydaje.
– Przyjechałaś z Marcusem? – zapytał, patrząc na mnie badawczo.
Pokręciłam głową.
– Jestem sama.
Tata mocno się zdziwił, bo szeroko otworzył oczy, okolone zmarszczkami, które zdradzały jego wiek. Zdecydowanie przybyło mu lat. Wyglądał tak, jakby podczas mojej odsiadki przybyło mu więcej lat, niż w rzeczywistości minęło. A może to tylko zmęczenie?
– Przyjechałaś sama? Bez nikogo? – dopytywał uparcie.
Spodziewałam się, że to będzie dla niego szok, ale nie przypuszczałam, że mi nie uwierzy.
Rozglądał się, tak jakby za moimi plecami miał zaraz wyłonić się autobus pełen ludzi.
– Całkiem sama, już coraz lepiej sobie radzę – wyznałam, nawet się uśmiechając.
– Mama robi obiad. Wejdziesz do domu?
– Przyjechałam spędzić z wami trochę czasu, chyba nie każesz mi rozgościć się w garażu, co?
Cóż, wróciło mi nawet moje słabe poczucie humoru. Każdy dzień przynosił poprawę.
– Nie, nie. – Energicznie pokręcił głową.
Zaprosił mnie gestem dłoni do środka. Przekroczyłam próg dobrze znanego mi domu, w którym się wychowywałam. Tu dorastałam razem z bratem Leem; w tych kątach czułam się całkiem bezpiecznie.
Weszłam do kuchni; mama podśpiewywała sobie pod nosem jakąś nieznaną mi melodię i kroiła marchewkę.
– Zobacz, kto przyjechał nas odwiedzić. I to sam – podkreślił ojciec, a mama obejrzała się za siebie.
Prawie podskoczyła z radości na mój widok, bo ostatni raz widziała mnie na tym nieudanym przyjęciu niespodziance.
– O! Toż to prawdziwy gość. – Podeszła i już chciała mnie przytulić, ale powstrzymała się w ostatnim momencie i tylko poklepała mnie po ramieniu.
– Zjesz z nami obiad?
– Na to liczę – powiedziałam wesoło. – Może ci w czymś pomóc?
Mama na dłużej zawiesiła na mnie wzrok i rozweseliła się, widząc mój entuzjazm, bo jeszcze nie tak dawno raczej bym się wycofała.
– Już kończę, możesz rozłożyć talerze na stole – powiedziała, ale wciąż mi się przyglądała.
Podeszłam do szafki z naczyniami i wzięłam dla każdego po jednym talerzu. Mama co i raz na mnie zerkała, krojąc przy tym warzywa.
– Nie musisz mnie tak pilnować, nie bój się, nie wybuchnę płaczem – uspokoiłam ją, bo to musiało być trudne: uważać i na mnie, i na ostry nóż w rękach.
– Widzę, że te sesje ci naprawdę pomagają.
– Chyba tak – przytaknęłam, lekko się uśmiechając.
– Jak miło zobaczyć cię znów w tej kuchni – wtrącił się tata, wchodząc już z czystymi dłońmi.
– Mówisz tak, jakby tu było moje miejsce. – Ściągnęłam brwi.
– Może nie tu, bo teraz masz własny dom, ale miło się na ciebie patrzy… w normalnym otoczeniu, a nie…
– …wśród zapuszkowanych – dokończyłam za niego.
Westchnęłam głęboko, ale nie wpadłam w histerię. O swoim pobycie w więzieniu też mogłam rozmawiać, wspomnienia już tak bardzo mnie nie bolały. Cóż, wyglądało na to, że jestem za miękka na więzienne klimaty.
– Chyba to miałem na myśli. Przepraszam. – Podrapał się po skroni zawstydzony.
– To nic złego. Byłam za kratkami, taka jest prawda.
– A jak ci się urzęduje w kuchni Marcusa? – spytała mama z ożywieniem.
Wsypała warzywa do miski, gdzie leżało soczyste mięso, i postawiła na stole jako danie główne.
– Nie gotuję zbyt często – odparłam spokojnie. – Potrzebuję jeszcze czasu, żeby odnaleźć się tam jako gospodyni.
– Oj, skarbie – sapnęła mama. – Ja nie o tym. Pytam o życie.
Usiadłam przed swoim talerzem; mama nałożyła mi porcję zdecydowanie przewyższającą moje możliwości. Szykowałam się na obiad, ale żeby tyle zjeść, musiałabym głodzić się z tydzień. Może mama stwierdziła, że marnie wyglądam i trzeba mnie dożywić, szczególnie że w więzieniu nie karmili zbyt dobrze. Cóż… szefa kuchni nie mieli wymagającego.
– U Marcusa dobrze mi się mieszka. – Wzruszyłam ramionami, tak jakby nie było specjalnie o czym mówić.
– Ale się dogadujecie?
– Marc stara się pod każdym względem, żebym czuła się tam jak u siebie. Może nawet czasami za bardzo się nade mną trzęsie. – Przewróciłam oczami.
– Ale nadal jesteście narzeczeństwem? – wypaliła.
A więc o to jej chodziło. Mogła zapytać wprost.
– Nie dał mi powodu, żebym zmieniła zdanie – odparłam szczerze. – Nie chcę tego psuć. Fajnie mieć własną rodzinę, zwłaszcza że John jej potrzebuje.
– No tak… – Odchrząknęła, wyraźnie nie całkiem przekonana, że wszystko w porządku.
– Bo jakby co, to nasze drzwi są zawsze otwarte, córciu – wtrącił tata.
– Nie wiem, czemu uważacie go za jakiegoś złego człowieka. Przecież to on pomógł wyciągnąć mnie z więzienia. Gdyby nie Marcus… – Urwałam, przełykając gulę w gardle, która pojawiła się po tych myślach o ewentualnej przyszłości. Nie chciałam do nich wracać i razem z moją terapeutką zdecydowałyśmy, że jest za wcześnie, żeby rozważać ten temat. Najpierw trzeba skupić się na teraźniejszości.
– Wiesz, że zawsze chodzi nam o twoje dobro – próbował usprawiedliwić się ojciec.
– Tak – mruknęłam. – Bardzo smaczny obiad.
Mama się uśmiechnęła; zrozumiała, że nie ma co ciągnąć tego wątku. Resztę posiłku przetrwaliśmy w ciszy; potem wymieniliśmy zaledwie kilka niezobowiązujących zdań. To było lepsze niż mówienie w kółko o tym samym.
Wróciłam do domu w dobrym humorze i nawet sama przygotowałam dla Marcusa kolację. Do tej pory nie miałam tego w zwyczaju, ale przecież musiałam iść do przodu, nie stać w miejscu.
Już od progu słyszałam jego kroki. Wydawałoby się, że waha się, czy do mnie przyjść, ale po kilku minutach ruszył do kuchni. Zapewne kierował się zapachem. W całym domu unosił się bowiem apetyczny aromat cynamonu, którego dodałam do szarlotki.
– Coś się stało? – Patrzył na mnie w skupieniu.
– Miło cię widzieć po całym dniu – odpowiedziałam, podając mu lampkę wina.
Nie byłam pewna, czy właśnie takie lubi, ale mnie smakowały słodkie trunki. Podniosłam swój kieliszek w toaście.
– Za co pijemy?
– Za ciebie – odpowiedział miło.
– Dziękuję.
Stuknęliśmy się szkłem i upiłam kilka łyków na odwagę. Planowałam spędzić ten wieczór inaczej niż do tej pory. Tak normalnie.
– Co tam masz? – Wskazał gorący piekarnik.
– Kolację – odparłam. – Myślałam, że po całym dniu poza domem będziesz głodny.
– Dobrze myślałaś. – Patrzył na mój dekolt tak, jakby to mnie chciał zjeść.
Postawiłam pieczeń z dorodnego indyka, którego udało mi się wypatrzeć w pobliskim supermarkecie, po czym z dumą wręczyłam Marcusowi nóż.
– Pokrój i zaproś dzieci. Pewnie też chętnie zjedzą.
Marcus zastygł z nożem w ręku i gdybym zrobiła mu wtedy zdjęcie, miałabym niezłą pamiątkę do wspominania na każdym rodzinnym zjeździe. Ubaw byłby aż po pachy.
– No co?
– Indyk?
– Nie lubisz?
– Lubię, tylko że nie mamy Święta Dziękczynienia.
– Tak, ale chciałam przygotować coś specjalnego. To jest specjalna okazja… pierwsza od długiego czasu przygotowana przeze mnie kolacja w tej kuchni.
Marcus kiwnął głową i nie zadawał już zbędnych pytań, nawet się uśmiechnął.
– Cameron! – zawołał dziewczynę, wciąż stojąc w miejscu.
– Też umiem krzyczeć, idź po nią – prychnęłam, robiąc minę.
– Cały dzień mnie nie było i jeszcze się tobą nie nacieszyłem – odpowiedział z lekkim uśmiechem, ale ja wyczuwałam w nim obawę o mnie.
– Przecież nie ucieknę, nie podetnę sobie żył ani nie zrobię nic głupiego – odparowałam zła.
– Zastanawiam się, co się wydarzyło. Jesteś dzisiaj jakaś… promienna. Dawno cię takiej nie widziałem.
Rozchmurzyłam się na jego słowa. Nie prawił mi komplementów, odkąd wyszłam z więzienia, i nawet zauważył, że się umalowałam. Chyba o to mu chodziło.
– Przyzwyczaj się, postanowiłam być taka częściej. – Posłałam mu szeroki uśmiech.
– Coś tu ładnie pachnie, nawet cudownie – usłyszeliśmy Cameron; weszła do kuchni, trzymając Johnny’ego na rękach. Obiecała się nim zająć, jeśli przygotuję coś wyśmienitego. Raczej nie powinna się zawieść.
– Kolacja – oznajmił Marc jednym słowem.
– Indyk! – krzyknęła uradowana i podała mi syna.
John wyciągał rączki w stronę jedzenia. Wszyscy byli zadowoleni, a ja najbardziej, widząc ich takich szczęśliwych. Jeśli tak działał na nich kawałek mięsa, to mogłam przygotowywać go częściej.
– Miałeś pokroić. – Wskazałam na nakryty stół. – Wszystko już gotowe. Możemy zaczynać.
– No to na co czekasz? – zapytała Cam, siadając na krześle. – Chodźcie.
– Właśnie. – Marc odchrząknął i wziął się do roboty.
Pięć minut później każdy dostał swoją część na talerz i zajadał w milczeniu. Pomagałam Johnny’emu, ale w sumie sam radził sobie całkiem nieźle. Tak sprawnie wkładał sobie rączką do buzi rozdrobniony obiad, że znowu sobie przypomniałam, ile mnie ominęło.
– Co dzisiaj robiliście? – przerwał ciszę Marcus. Niemal cały czas mi się przyglądał.
– Byłam u rodziców – odezwałam się pierwsza.
Marc wytrzeszczył na mnie swoje duże oczy i ledwo zdołał przełknąć kawałek mięsa. Dobrze, że się nie zadławił.
– Sama? To znaczy bez Cameron? Beze mnie? – dodał, ale przecież doskonale wiedział.
– Tak. Nie potrzebuję obstawy. To tylko dziesięć minut drogi stąd. Nie zapomniałam, jak się prowadzi samochód.
– No, oczywiście, ale myślałem, że… że jeszcze nie jesteś gotowa na samodzielne wyprawy – powiedział dyplomatycznie.
Westchnęłam tylko, bo wolałam o tym nie rozmawiać. Zrobiłam mały krok naprzód i bałam się, że przez roztrząsanie tego tematu znowu się cofnę.
– Czułam się na siłach, więc pojechałam. – Ucięłam dyskusję. – Smakuje wam?
Marcus spojrzał na pusty talerz; najpierw swój, potem i Cameron. Zjedli wszystko, więc się uśmiechnęłam z satysfakcją.
– Pysznie gotujesz – skwitował.
– Bardzo się cieszę – przyznałam i pozbierałam brudne naczynia. Marcus pomógł mi ustawiać rzeczy w zmywarce. Cameron szybko zniknęła w swoim pokoju, nawet nie zawracając sobie głowy sprzątaniem po posiłku.
Cóż… miałam nadzieję, że pewne nawyki przyjdą jej z czasem.
– John usnął – zakomunikował Marcus.
Spojrzałam ponad jego ramieniem na kanapę, gdzie mały jeszcze przed chwilą się bawił. Teraz moje dziecko smacznie spało po całym dniu wygłupów.
– Przeniosę go do łóżeczka – powiedziałam, ale Marc zaszedł mi drogę.
– Ja to zrobię – oznajmił stanowczo. – Sprzątaj dalej, zaraz ci pomogę.
Marc delikatnie wziął Johna na ręce i poszedł z nim do pokoiku. Kiedy wrócił, już zdążyłam ogarnąć w kuchni i właśnie myłam ręce w ciepłej wodzie.
Trochę mnie zaskakując, Marcus podszedł i objął mnie od tyłu. Położył dłonie na mojej talii; wydawałoby się, że wszystko jest w porządku, ale coś we mnie sprzeciwiało się jego czułości. A powinno to być dla mnie normalne, w końcu próbowaliśmy stworzyć rodzinę, udawaliśmy zwyczajną parę. Ja jednak dziwnie się czułam, gdy mnie obejmował, przytulał, a nawet choćby przelotnie dotykał.
Wytarłam ręce w ściereczkę i odwróciłam się do niego przodem. Oparł ręce na blacie tuż za mną i chyba myślał, że może posunąć się dalej. Żeby jednak nie rozczarować go sobą, szybko się wyswobodziłam i przepraszająco uśmiechnęłam.
– To był długi dzień. Idę pod prysznic – powiedziałam cicho i zniknęłam w łazience.
Wiedziałam, że kiedyś nastąpi ten moment, kiedy będę musiała się zmierzyć z każdym aspektem normalności, z tym, czego Marcus ode mnie oczekuje.
Codziennie zastanawiałam się, jak by to było, gdyby jego usta odkrywały moje ciało na nowo, ale za każdym razem kończyło się to tak samo – obawą, czy będę dostatecznie dobra, czy zdołam go usatysfakcjonować, bo wciąż miałam niskie mniemanie o sobie i bałam się bliskości. Przytulanie jeszcze całkiem dobrze znosiłam i wszystko było w miarę w porządku, dopóki nie czułam porannego wzwodu Marca. Tulenie się do jego torsu czasami nawet pomagało mi przetrwać noce, bo wciąż miewałam złe sny.
W piżamie, która nie odkrywała za wiele, wyszłam z łazienki i podeszłam do łóżka. Marcus właśnie zdejmował koszulę. Przypomniała mi się noc na statku, kiedy ten widok zapierał mi dech w piersi, powodował szybsze bicie serca i drżenie rąk. Dziś miałam Marca dla siebie, byliśmy parą, ale obezwładniał mnie strach, że nie dam rady odwzajemnić jego czułości, a tak bardzo nie chciałam przy nim płakać.
W samych spodniach podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Dotknęłam jej, bo naprawdę pragnęłam być taka jak kiedyś. Tęskniłam za tamtym dawnym życiem.
Od jego torsu dzieliły mnie centymetry, oddech Marcusa owiewał moje ciało, które drżało, ale nie z podniecenia. Objął mnie, głaskał moje plecy. Zamknęłam oczy. Pozwoliłam mu się dotykać, z całych sił próbowałam poddać się pieszczotom. Denerwowało mnie to, że moje ciało wcale nie chce mnie słuchać i nie reaguje tak jak kiedyś.
– Przytulać cię co noc to było jeszcze niedawno moje jedyne marzenie, ale teraz chciałbym już mieć ciebie całą, Emily – wyszeptał tuż przy moim uchu.
Otworzyłam oczy na to wyznanie. Patrzyłam wprost na jego promienną twarz. Dotknął mojego policzka i odczekał kilka sekund, ale go nie odepchnęłam, nie zabroniłam mu posuwać się dalej. Na tyle jeszcze było mnie stać, żeby pocałował moje stęsknione usta, żebym zatopiła się w falach jego pożądania.
Postępował delikatnie, całował moje wargi tak, jak gdyby były najcenniejszym diamentem. Ledwo muskał moją skórę. Każdy jego ruch był przemyślany; Marc wyraźnie nie chciał mnie wystraszyć.
Powoli przesunęłam dłonią po umięśnionej ręce i pierwszy raz od niepamiętnych czasów dotknęłam jego włosów. Moje palce doskonale je pamiętały, poruszały się jakby automatycznie, aż dotarły do policzków pokrytych lekkim zarostem.
– Mogę? – wyszeptał przy moim policzku, dotykając brzegu piżamy.
Kiwnęłam głową, przygryzając wargę z niepewności. Zaraz potem wsunął dłoń pod ten dzielący nas materiał i przesunął nią w dół moich pleców. Zaczerpnęłam więcej powietrza, żeby psychicznie lepiej przygotować się na to, co zamierzał zrobić, i na to, czego podświadomie pragnęłam.
Pocałunkami dotarł do mojej szyi i nie pominął żadnego centymetra. Robił to tak, jakby chciał się upewnić, że mimo upływu czasu wszystko jest takie, jak zapamiętał.
Myślałam, że dam radę, że powoli, na spokojnie uda nam się zrobić kolejny krok. Nagle jednak Marcus chyba uznał, że nie potrzebuję już więcej delikatności, i popchnął mnie do tyłu. Opadłam na łóżko, a on przygwoździł mnie ciałem, namiętnie całując.
Może dlatego, że w ogóle się nie spodziewałam takiej nagłej zmiany tempa, albo dlatego, że Marc bądź co bądź zachował się dość agresywnie, przestraszyłam się. Zaczęłam gwałtownie drżeć, a łzy pojawiły się w moich oczach zupełnie nieproszone. Widząc to, Marcus szybko przetoczył się na bok i przytulił mnie mocno.
– Zrobiłem coś źle? – zapytał, wciąż mnie kołysząc.
Pokręciłam głową. Nie wiedziałam. Ta reakcja była u mnie jak zaprogramowana i nie umiałam jej wyłączyć. Jego zachowanie odblokowało w mojej głowie coś, co przywołało wspomnienia tego, jak się czułam za kratami. Może to przez tę jego zaborczość, która niestety nie kojarzyła mi się z łóżkowymi pieszczotami.
– Nie wiem – wyszeptałam załamana. – Może to ja robię coś źle.
– Nie. Wszystko robisz dobrze. – Pogłaskał mnie po głowie, tak jakbym była małym dzieckiem. – Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa, poczekamy. Przepraszam, powinienem wcześniej z tobą o tym porozmawiać, zamiast z góry zakładać, że masz ochotę na seks.
Zamknęłam oczy i w jego ramionach zaczęłam się uspokajać. Był lepszy niż niejedna terapia. Cieszyłam się, że o tym nie wie, bo wbrew pozorom wciąż nie odzyskał pełni mojego zaufania.
Nikt już nie pamiętał o mojej odsiadce. Sama bardzo starałam się o tym zapomnieć i ku mojemu zaskoczeniu sesje terapeutyczne mi w tym pomagały. Coraz bardziej wierzyłam w swoją wartość, choć oczywiście miewałam dni zwątpienia.
Wciąż jeszcze nie ufałam Marcusowi na tyle, żeby czuć się przy nim bezpiecznie. Przy nikim się tak nie czułam, co raczej nikogo nie dziwiło. W końcu byłam pozbawiona wolności. W więzieniu wciąż czaiły się różne zagrożenia. Na spacerniaku obawiałam się innych więźniarek. Lubiły znęcać się fizycznie nad słabszymi. Za to klawisze znęcali się nad nami psychicznie. Na nikogo tam nie mogłam liczyć i zawsze musiałam mieć oczy szeroko otwarte.
Gdyby nie psycholożka, regularnie opłacana przez Marcusa, dzisiaj nie stałabym w swoim dawnym miejscu pracy, by witać nową kierowniczkę.
Rene miała ciemne włosy do ramion, nieprzeniknioną minę i surowy wzrok. Może dlatego wszyscy trochę się jej obawiali. Oprócz Stelli. Ona żałowała, że nie dostała tego stanowiska, i zamierzała uprzykrzać życie nowej osobie na tyle mocno, żeby ta szybko nas opuściła. Twierdziła, że jest skłonna zaryzykować, bo nie po to tyle lat była pieskiem Rosalie, żeby teraz służyć kolejnej babie.
– Dziękuję bardzo – powiedziała, gdy wręczyliśmy jej kosz kwiatów na powitanie.
Zachowaliśmy się jak lizusy, ale chcieliśmy zbudować dobre relacje, zwłaszcza po doświadczeniach z tak zwaną gorylicą.
– To tylko symbolicznie, w imię dobrej współpracy – wypaliła Stella ze zgorzkniałą miną.
Przypominaliśmy jej, że ma być miła, i oczekiwaliśmy nieco więcej niż to, co zaprezentowała.
Rene jednak nie odniosła się do jej komentarza ani sposobu, w jaki został wypowiedziany. Kazała nam wracać do pracy, tylko mnie poprosiła jeszcze na słowo.
Kiedy wszyscy szybko opuścili jej gabinet, zapadła nieprzyjemna cisza.
– Wiem, że miałaś problemy przez moją poprzedniczkę – zaczęła, obdarzając mnie chłodnym spojrzeniem.
– Niemałe – skwitowałam lapidarnie; wolałam sobie nie przypominać, jaką męką było spędzanie długich miesięcy z dala od synka.
– Nie zamierzam ani praktykować, ani tolerować takich nagannych zachowań. Liczę na rzetelną współpracę. – Coraz bardziej nie mogła skupić wzroku na jednej rzeczy.
– Tak, mnie też na tym zależy – przyznałam, zastanawiając się, co ją trapi.
Chwilkę później, zanim kobieta zdążyła podzielić się ze mną kolejną informacją, do gabinetu wszedł młody chłopak; Rene poderwała się z fotela. Nie była zaskoczona jego widokiem.
– Emily, to Steve. – Podeszła do chłopaka i popchnęła go lekko w moją stronę. – Będzie u nas na stażu przez najbliższy czas; chciałabym, żebyś się nim zaopiekowała.
Wysoki brunet wydawał się onieśmielony.
– Miło mi poznać – odezwałam się, też lekko zmieszana. Nikt nic nie wspominał o stażyście.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, a Rene wreszcie się trochę rozluźniła.
– Wiem, że to ja powinnam wziąć go pod swoje skrzydła, ale bardzo cię proszę, żebyś się wszystkim zajęła. Sama muszę się najpierw wdrożyć. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.
Uwielbiałam, kiedy ktoś pytał mnie o wybór, tak naprawdę mi go nie dając. No bo jak mogłabym jej odmówić? Gdybym się nie zgodziła, na pewno naraziłabym się nowej szefowej. Już ona dałaby mi popalić. Podejrzewałam, że potrafi być złośliwa. I to mocno.
– Jasne. Pokażę Steve’owi, co i jak – powiedziałam, miałam nadzieję, że z entuzjazmem.
– Świetnie. – Skinęła głową, a ja się uśmiechnęłam.
Uścisnęła mi dłoń, co najmniej tak, jakby gratulowała mi dobrej oceny na dyplomie, i wskazała drzwi.
Wyszłam od niej z nowym kolegą. Chłopak szedł za mną cicho, aż dotarliśmy do mojego pokoju. Wskazałam mu wolne krzesło, sama usiadłam w fotelu.
– Nie mam za bardzo doświadczenia w nauczaniu stażystów – zaczęłam niepewnie. – Jest niewiele rzeczy, które mógłbyś tutaj robić.
Steve patrzył na mnie jak na wyrocznię, a ja nie wiedziałam, co z nim robić. Przecież jakoś będziemy musieli razem funkcjonować. Spojrzałam na ekran komputera i otwarty dokument. Musiałam dokończyć artykuł, ale chłopak się nie nadawał, żeby to przejąć. Najprędzej to mógłby u mnie posprzątać, chociaż może nawet na robieniu biurowych porządków się nie znał.
– Masz jakieś doświadczenie? Pracowałeś już w jakimś wydawnictwie? Jakie skończyłeś studia? Opowiedz coś o sobie – nalegałam, gdy tak siedział bez słowa. Może po prostu będzie dobrym kompanem?
– Jeszcze nigdy nie pracowałem – zaczął, przyglądając mi się uważnie. – Myślałem, że tutaj czegoś się nauczę.
– Chociaż masz chęci – szepnęłam bardziej do siebie niż do niego. Musiałam go czymś zająć, więc wyciągnęłam z szafy pamiętne listy od czytelniczek. Dopóki nie wymyślę, co mógłby robić, lepsza lektura tych wynurzeń niż ciągłe gapienie się w ścianę. – Przeczytaj i wybierz te w miarę sensowne. Później napiszesz na nie odpowiedzi. – Wręczyłam mu stosik i pokierowałam go do stolika.
Grzecznie usiadł i z przejęciem zaczął wykonywać polecenie.
Wróciłam do komputera i zaczęłam czytać swój dotychczasowy tekst. Nie miałam określonego terminu oddania tego artykułu, ale też nie wiedziałam, czego się spodziewać po Rene. Wolałam jej nie podpaść; ostatecznie przez moje złe stosunki z Rosalie wylądowałam w kiciu.
Uniosłam głowę, bo kątem oka zauważyłam, że Steve gapi się na mnie. Do tej pory siedziałam tu zawsze sama, teraz jego wzrok mnie po prostu krępował. Pod bacznym spojrzeniem obserwatora czułam się dość dziwnie, więc zapytałam:
– Skończyłeś?
– Nie. Tylko tak panią podziwiam – wyznał zmieszany. Był młody, może świeżo po studiach albo nawet jeszcze w trakcie. Owszem, nie byłam o wiele od niego starsza, ale na pewno nie gustowałam w takich małolatach.
– Podziwiasz mnie? – powtórzyłam zupełnie niepotrzebnie. Mogłam udać, że tego nie słyszałam. Może wtedy pracowałoby nam się bardziej komfortowo.
– No tak. Uważam, że jest pani piękna – wyszeptał.
Zrobiłam wielkie oczy i zastygłam na moment. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Nie takiego partnera w pracy oczekiwałam. Zaskoczona zawiesiłam się na moment. Dopiero po kilku sekundach otrząsnęłam się, spojrzałam to na ekran, to znów na chłopaka. Nadal nie spuszczał ze mnie wzroku. Co się powinno robić w takiej sytuacji?
– Steve… może skoczysz nam po kawę? – zapytałam; chciałam choć na trochę się go pozbyć. – Ulicę dalej sprzedają świetną kawę na wynos. Bądź tak miły i weź dla mnie na odtłuszczonym mleku.
Chłopak wstał energicznie, jakby uradowany nowym zadaniem, i wyszczerzył się do mnie w uśmiechu.
– Już lecę – rzucił i niemal wybiegł.
Odczekałam chwilę, próbując zebrać myśli, i też wyszłam z pokoju. Wydawało mi się, że Steve jest zdecydowanie zbyt dorosły, żeby tak bez pamięci zadurzyć się od pierwszego wejrzenia, a mimo to nie miałam innego wytłumaczenia na jego zachowanie. Ten maślany wzrok, ta gotowość do wykonywania wszelkich poleceń… Tak czy inaczej, to było niepokojące.
Zapukałam cicho do Stelli i otworzyłam drzwi. Siedziała z nosem w jakiejś książce. Podniosła na mnie swoje duże oczy i zaprosiła do środka.
Usiadłam na krzesełku.
– Mam problem – wyznałam od razu.
– Ja też. Miałam zostać kierowniczką, a siedzę tutaj. – Rozparła się w fotelu i niedbale machnęła ręką, wskazując biurko.
– A ja nie wiedziałam, że będę bujała się z jakimś stażystą, który na dodatek się we mnie podkochuje.
Stella zaśmiała się w głos i nachyliła do przodu, jakby żądała więcej szczegółów. Nie mogłam jej odmówić, tym bardziej że oczekiwałam pomocy.
– Rene dała mi pod opiekę chłopaka, który podobno ma odbyć u nas staż. Muszę się nim zająć, a on już po pięciu minutach wyznał mi, że jestem piękna. Ciągle się na mnie gapi i nie bardzo wiem, jak sobie z nim radzić.
– Masz adoratora – zaśmiała się. – Zawsze chciałam, żeby pół miasta się we mnie kochało, a potem dorosłam.
– Stella! To poważna sprawa, czuję się dość niekomfortowo z tym chłopakiem. – Wyprostowałam się na krzesełku i posłałam jej wściekłe spojrzenie.
– Co więc mogę dla ciebie zrobić, moja ty perełko? – Znów się zaśmiała, ale tym razem nie zareagowałam oburzeniem.
– Weź go na jakiś czas. Pokażesz mu, czym ty się zajmujesz. Możemy się tak zamieniać – rzuciłam na koniec, widząc jej kwaśną minę. – Dam mu listy od czytelników, niech się tym zajmie, byleby tylko siedział u ciebie.
– Stawiasz mi dobrego drinka na kolejnej imprezie integracyjnej.