Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
78 osób interesuje się tą książką
Zbyt elficka w świecie Ludzi, zbyt ludzka w świecie Elfów, zbyt jasna w onyksowych murach stolicy Mrocznych Elfów. Taka jest Ava – główna bohaterka powieści „Gdzie Światło spotyka Mrok”.
Wyobraź sobie świat, którego równowaga opiera się na współistnieniu magii Światła i Mroku. W takim świecie osiemnastoletnia Ava, córka króla Ludzi, traci swoją pozycję na rzecz nowo narodzonego brata. Uwikłana w dworskie intrygi, zmuszona jest uciekać z pałacu.
Podczas ucieczki odkrywa, że jej przeznaczeniem jest odnaleźć legendarny Szafirowy Sztylet ukryty na odległej północy. W tej pełnej akcji podróży po krainach magii towarzyszyć jej będzie nieoczekiwany sojusznik – Mroczny Elf, równie irytujący, co fascynujący.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Magdalena Klimczyk, Kraków 2025
Realizacja projektu: Agencja wydawnicza Od Słowa do Słowa, www.odslowado.pl
Projekt okładki: Kamil PotęgaRedakcja: Monika Pertek-KoprowskaSkład i łamanie: Tomasz Chojecki, Od Słowa do SłowaAdiustacja i korekta: Sylwia Chojecka, Od Słowa do SłowaGrafiki: adobe.stock.com, freepik.com
ISBN ePub 978-83-974486-3-6ISBN Mobi 978-83-974486-2-9
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, fonograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
https://lenaklimka.pl/
https://www.facebook.com/LenaKlimka
https://www.instagram.com/lena.klimka.official/
Rodzicom
I Klątwa
„Klątwa ciąży na moim ojcu, nie na mnie…” – ta myśl, choć zaskakująca w sytuacji, gdy się rodzi nowe dziecko, była pierwszą, która pojawiła się w głowie osiemnastoletniej królewny Avy. Ulga, jaką poczuła, była tak obezwładniająca, że pod dziewczyną aż się ugięły kolana.
Dama dworu, lady Gaelia, spojrzała na Avę współczująco. Narodziny przyrodniego brata oznaczały, że królewna właśnie utraciła prawo do tronu. Taka wieść może przyprawić co wrażliwszą kobietę nawet o omdlenie. I choć Gaelia wiedziała, że Ava nie należy do słabowitych, zdawała sobie sprawę z tego, jak wielki to musiał być dla niej cios.
Tyle lat przyuczała się do roli królowej w Królestwie Czerwonego Kruka, szkoliła się w etykiecie, historii świata, dyplomacji i sztukach walki. I teraz wszystko przepadło!
– Przecież spodziewałyśmy się, że twoja macocha może urodzić syna… – przypomniała szeptem lady Gaelia. – Od dawna przygotowywałam cię na ten moment. Nie wolno ci okazywać słabości. Nie teraz! Pamiętaj, że twój ojciec ma tu wszędzie szpiegów! Nie mogą mu donieść o tym, że tak bardzo się zmartwiłaś!
Ava podniosła wzrok na nieoficjalną opiekunkę, a w jej zielonych oczach błysnęło zaskoczenie. Z bliżej nieznanych jej powodów wolała nie dzielić się z lady Gaelią prawdziwymi emocjami, które wywołała w niej wiadomość o narodzinach brata. Nie miała przecież podstaw, by jej nie ufać.
Była to oddana przyjaciółka i pierwsza dama dworu jej matki. Choć służyła teraz nowej królowej, poczuwała się do opieki nad sierotą. Prowadziła ją tak, jak prawdopodobnie wychowywałaby ją własna matka. W trosce o życie Avy lady Gaelia uznała za słuszne jak najszybsze przekazanie nowiny o narodzinach brata, którego pojawienie się właśnie unieważniło polisę bezpieczeństwa młodej królewny.
Najistotniejszym szczegółem, na który Ava zwróciła uwagę, były uszy nowo narodzonego. Równie szpiczaste jak jej własne. Całe życie musiała je ukrywać pod nietypową jak na dwór królewski fryzurą. Jej jasnoblond włosy nie były upinane zgodnie z uznanym kanonem mody – nad uszami, by spływać kaskadą na ramiona. Zmuszona była zaplatać luźny kok lub warkocz tak, by szpiczaste zakończenie uszu było zawsze przykryte.
Te uszy były jej zmorą przez osiemnaście lat. To przez nie ojciec nie mógł znieść widoku córki. To przez nie jej ukochana matka straciła życie… Oczywiście nikt nie udowodnił związku pomiędzy plotkami o nieślubnym pochodzeniu następczyni tronu a śmiercią królowej Maeve. Król Tamain zadbał o zatuszowanie tej zbrodni. Jednak Ava domyśliła się prawdy. Czuła ją całą sobą. Nie umiała tego wytłumaczyć. Nie udało jej się też znaleźć żadnych dowodów. Nawet lady Gaelia nie wierzyła w te domysły i wprost ostrzegała podopieczną, że to nierozsądne obnosić się z takimi podejrzeniami – szczególnie wobec króla.
Dlatego też Ava siedziała cicho, choć była to dla niej wyjątkowo przykra lekcja dyplomacji. Kiedy ma się sześć lat, trudno zapanować nad naturalną tendencją do podążania ścieżką dobra i prawdy. Dwanaście lat później co najwyżej mogła się uśmiechnąć z politowaniem nad swoją naiwnością. Dwór to nie miejsce dla uczciwych Ludzi. Teraz już to wiedziała.
– Przekaż, proszę, Jej Królewskiej Mości moje najszczersze gratulacje – oznajmiła oficjalnie Ava, odpowiednio głośno, by służący podsłuchujący pod drzwiami mogli zanieść te słowa bezpośrednio do króla. – Bardzo mnie cieszy, że bogowie pobłogosławili moich wspaniałych rodziców potomkiem płci męskiej!
Lady Gaelia przewróciła wymownie oczami, dając znać królewnie, że przesadziła. Ta tylko wzruszyła ramionami. Było jej wszystko jedno. Ojciec i tak nie uwierzy w ani jedno jej słowo. Oby służący, który zaniesie mu te podsłuchane brednie, zachował swą głowę…
– Oczywiście, że przekażę! – Dama dworu ukłoniła się i już-już miała ruszyć w stronę drzwi, kiedy zawahała się i zerknęła z niepokojem na królewnę.
– Coś jeszcze, lady Gaelio? – Ava poderwała głowę zaintrygowana.
– Myślę, że będę miała dla ciebie prezent z okazji narodzin brata…
– Och… – Nie wiedziała, jak zareagować na tę dziwaczną obietnicę. – Doprawdy nie potrzebuję żadnego…
– Tego akurat będziesz potrzebować – szepnęła lady Gaelia, a potem opuściła komnatę królewny.
Ava wreszcie została sama. Wstała z szezlongu, na którym przysiadła po wysłuchaniu wieści przyniesionych przez damę dworu. Odruchowo wygładziła jedwabną suknię, mimo że miała ochotę rozedrzeć to paskudztwo na tyle nieszczęśliwie, żeby można było je wyrzucić. Nie znosiła różowego koloru, ale król nawet w zakresie garderoby swojej córki musiał mieć ostatnie słowo. Uparł się ubierać ją w różowe jedwabie, choć ona najlepiej czuła się w zieleni i brązach. Kiedy odważyła się o tym powiedzieć, ojciec wpadł w taką furię, że niewiele brakowało, a uderzyłby ją przy dworzanach!
Ubierała się więc w różowe jedwabie, nie znosząc ich każdą komórką ciała. Tylko podczas nauki sztuk walki wręcz i fechtunku pozwolono jej nosić ulubione barwy. Sir Leonàrch potrafił wykorzystać swoją pozycję na dworze i uzyskać akceptację króla co do nietypowego stroju następczyni tronu. Wszak chodziło o wyszkolenie jej na wojowniczkę, a do tego musiała czuć się swobodnie podczas lekcji.
Ach, zatęskniła do zajęć szermierki. Potrzebowała spożytkować gdzieś nagromadzoną energię, wybiegać frustrację i po prostu wyjść z tych czterech ścian! Ale nie wypadało. Miała spacerować po komnacie i zaczytywać się poezją! Ewentualnie wypadało podziwiać widoki rozpościerające się z jej okna… Och, co za nudy!
Wyszła na niewielki taras przylegający do jej komnaty. Nic nowego. Drzewa porastające odległe wzgórza były dokładnie takie same jak zawsze. Żeby chociaż zmieniały kolory wraz z następstwem pór roku! Ale nie. To musiały być wiecznie zielone drzewa rosnące w puszczy Królestwa Elfów. Tym to się zieleń nigdy nie znudzi… Kochała ten kolor podobnie jak i oni – zapewne w genach otrzymała nie tylko elfie uszy, ale i zamiłowanie do przyrody i zieleni – potrzebowała jednak jakiegoś urozmaicenia w swojej jednostajnej egzystencji.
Westchnęła i pogładziła kieszeń sukni. Był to jeden z nielicznych przejawów buntu, na jakie pozwalała sobie królewna. Przemyciła ten pomysł podczas projektowania najnowszej garderoby. I choć nadworna krawcowa nie chciała początkowo myśleć o tak jawnym złamaniu królewskich rozkazów, ostatecznie uległa namowom dziewczyny. Ava mogła sobie pogratulować talentu perswazji – najwyraźniej lekcje dyplomacji się opłaciły!
Trochę się natrudziły z krawcową, by kieszeń spełniała funkcję kryjówki dla niewielkiego sztyletu, który królewna chciała mieć zawsze przy sobie. Jedwab był zbyt delikatnym materiałem i ostrze zdradzało się przy najmniejszym nawet ruchu. Wreszcie szwaczka zaproponowała zdobienie brzegów sukni tradycyjnym wzorem, co pozwoliło na użycie sztywniejszych szwów i ukrycie kieszeni. Król przełknął tę zmianę bez mrugnięcia okiem, zupełnie jakby od momentu, w którym jego druga żona zaszła w ciążę, było mu wszystko jedno, w co ubrana była jego córka. Pod warunkiem że nie było to nic zielonego.
Dotknięcie rękojeści sztyletu działało na Avę jak zaklęcie. Natychmiast odzyskiwała spokój i poczucie bezpieczeństwa. Broń była mizernych rozmiarów, ale materiał sukni nie pozwalał na schowanie czegokolwiek większego. Królewna pocieszała się myślą, że w zwinnych rękach nawet mały nożyk mógłby wyrządzić duże szkody. A sam sir Leonàrch nieraz przyznawał, że nie miał jeszcze ucznia z takim talentem do sztyletów.
Ava ponownie westchnęła i spojrzała wymownie na zalesione wzgórza. Te na dalekiej północy wydawały się wręcz czarne – równie ciemne jak Mroczne Elfy zamieszkujące tamte tereny. Nie było to miejsce, o którym mówiono zbyt wiele w Tamunsterze, stolicy Królestwa Ludzi. Rozprawianie o tych skrytobójcach i trucicielach postrzegane było na dworze króla Tamaina jako coś w wyjątkowo złym guście. O sąsiadach z Wiecznej Puszczy też nie wspominano – głównie ze względu na zdradę, której podobno dopuściła się królowa Maeve. Co powiedzą teraz o królowej Laenne? Czy ona też powiła nieślubne dziecko? Czyżby na dworze ukrywał się jakiś Elf, który uwodzi kolejne żony króla? Czy może to z królem było coś nie tak?
Ava, jak przystało na wyrodną córkę, skłaniała się ku tej drugiej teorii.
II Wyrok
– Jego Królewska Mość prosi Waszą Królewską Wysokość do sali tronowej – oznajmił suchym tonem szambelan króla Tamaina.
Przemawiał jak zawsze z wzrokiem utkwionym gdzieś w okolicy podsufitowych stiuków. Ava stłumiła westchnienie irytacji. Nie lubiła szambelana, który kojarzył się jej z bezwolną kukiełką. Władca rozkaże, ślepy sługa wykona bezrefleksyjnie. Kiedy przyuczano ją do roli przyszłej królowej, powtarzano jej, że o takich służących trzeba dbać najbardziej. Poddawanie Ludzi tresurze wydawało się królewnie mało szlachetne i nie wyobrażała sobie rządzenia krajem w otoczeniu takich bezwolnych stworzeń. Teraz jednak to i tak nie był jej problem. Już nie była następczynią tronu.
Prośba ojca o spotkanie była tak naprawdę rozkazem. Ava nie mogła odmówić udania się na audiencję. Czasami miała wrażenie, że z obowiązku nie zwolniłaby jej nawet ciężka choroba. Może śmierć… Ojciec nie mógłby jej zabić po raz drugi.
Królewna wygładziła suknię, delikatnie sprawdzając położenie szwów i ukrytego sztyletu, a następnie ruszyła za szambelanem. Czekał ich długi spacer. Komnaty Avy znajdowały się na drugim piętrze – we wschodnim skrzydle pałacu, dobudowanym przez ojca króla Tamaina, by właśnie tam przyszły król urządził apartamenty dla nowo założonej rodziny. Tyle że Tamain nigdy nie zamieszkał w tej części pałacu. Jego ojciec umarł, zanim królowa Maeve zdążyła splamić honor swego męża. Po narodzinach Avy królowa z dzieckiem zamieszkała we wschodnim skrzydle, władca zaś pozostał w apartamentach w skrzydle zachodnim – byle dalej od wiarołomnej żony.
Sala tronowa znajdowała się w części centralnej. Ava miała policzony każdy krok między swoją komnatą a miejscem, w którym najczęściej przebywał jej ojciec. Ilekroć była wzywana przed jego oblicze, czekało ją łajanie lub lista nowych obowiązków. Spacer traktowała jako okazję do szybkiego przeanalizowania ostatnich wybryków i przygotowania ewentualnej linii obrony.
Dzisiaj nie wiedziała, czego się spodziewać. Od rana przyszło jej do głowy co najmniej dziesięć sposobów, na które ojciec będzie próbował pozbyć się jej z pałacu. Najbardziej prawdopodobne były rychłe zamążpójście lub skrytobójstwo. Z dwojga złego wolała truciznę albo cios w plecy… Król ze swoim upodobaniem do sadyzmu zapewne już wybrał jakiegoś starego zgreda na jej męża i ustalił nawet datę ślubu! Aż się wzdrygnęła z obrzydzenia!
Tamain czekał na nią przed wejściem do sali tronowej. Zaskoczyło ją to. Zazwyczaj siedział na tronie i przyjmował ją na audiencji, jakby była jedną z jego licznych poddanych. Zmrużył oczy na jej widok. Wyraźniej nie mógł okazać, jak bardzo jej nienawidził! Czuły ojczulek… „O bogowie! Gdzieście byli, jak mi dawaliście te cholerne elfie uszy!” Bóg Ognia, Fou, znany był ze swojego poczucia humoru, ale z tym żartem trochę go poniosło.
– Przejdźmy się! – rzucił król oschle w stronę córki. Obrzucił ją szybkim spojrzeniem, ale nie dostrzegłszy przejawów jej elfiego pochodzenia, wrócił do ostentacyjnego ignorowania jej widoku.
Ruszył w stronę drzwi prowadzących do ogrodów. „Ach, czyli jednak cios w plecy…” – przemknęło Avie przez myśl. „I dobrze. Nie lubię żyć w niepewności…”
– Chcę, żeby była jasność! – odezwał się Tamain po dłuższej chwili spacerowania w idealnej ciszy. – Narodziny mojego syna nie zmieniają twojej pozycji jako mojej pierworodnej córki.
To było coś nowego! Przez całe życie dawał jej do zrozumienia, że może sobie być córką królowej, ale on do tego ręki nie przyłożył. Kiedyś lady Gaelia zasugerowała w rozmowie, że brał nawet pod uwagę odebranie jej tytułu królewskiego potomka i nadanie statusu księżniczki. Ta zniewaga bolała Avę do dzisiaj. Nie wierzyła, że matka mogła dopuścić się zdrady. Przez dwanaście lat jej obraz mocno się zatarł w jej pamięci, ale pozostały fragmenty emocji, kombinacja zapachów, szmer głosu… Matka była dobrym człowiekiem i z pewnością pozostała wierna mężowi do końca. Czyżby szpiczaste uszy kolejnego potomka wreszcie otworzyły królowi oczy?
– Niemniej… – kontynuował Tamain, a córka w ostatniej chwili powstrzymała się od pokręcenia głową z rozczarowaniem: „A jednak! Wilk zmienia skórę, lecz nie obyczaje”. – Uczono cię, więc zakładam, że wiesz, iż tron w pierwszej kolejności przechodzi na potomka płci męskiej. To oznacza, że Tamael nabył pierwszeństwo przed tobą.
Ava kiwnęła głową, na wypadek gdyby ojciec stwierdził, że brak przytaknięcia świadczy o jej głupocie albo nieuwadze podczas lekcji heraldyki i historii. Nadal nie wiedziała, dokąd zmierza ta rozmowa. Na wszelki wypadek zachowywała więc dalece posuniętą ostrożność.
– Dopóki jednak mój syn – podkreślił „mój” tak wyraźnie, że córka miała ochotę krzyknąć: „Czyżby jego uszy nie były równie szpiczaste jak moje?!” – nie osiągnie wieku odpowiedniego do rozpoczęcia nauk, pozostajesz główną infantką. Rozumiemy się?
– Tak, Wasza Królewska Mość. – Kiwnęła głową tak, jak ją uczono.
– Ojcze! – poprawił ją cierpkim tonem.
– Ojcze – powtórzyła pokornie, zdumiona tą zmianą. Do tej pory nie pozwalał tak się tytułować.
– Doskonale! – Rozpogodził się. – Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Twój plan zajęć nie ulegnie zasadniczej zmianie. Jak rozumiem, nadal chcesz rozwijać swój talent walki.
– Tak, o… ojcze… – Zastanawiała się przez chwilę, niepewna, czy nadal obowiązywało przyzwolenie na zwracanie się do niego w ten sposób.
– Doskonale! – powtórzył. – Sir Leonàrch bardzo cię chwalił za postępy. Podobno opanowałaś już szermierkę, sztylety oraz walkę wręcz?
– Wkrótce mamy przejść do noży – wyjaśniła, choć wiedziała, że król z pewnością już został o tym poinformowany.
– Noże… To taka mało subtelna dziedzina walki. Ale jakże przydatna. Jakże przydatna… – mruknął bardziej do siebie niż do niej. – Cóż… Dziękuję ci, córko, za wspólny spacer. Mam nadzieję, że nasza pogawędka była dla ciebie równie miłym doświadczeniem jak dla mnie.
– Oczywiście, ojcze – odparła powściągliwie, na co on ukłonił się z uznaniem.
Wytrąciło ją to z równowagi. Zachowywał się, jakby go podmieniono. Niemożliwe, żeby zmienił się w ciągu jednej chwili tylko dlatego, że urodził mu się syn. Z elfimi uszami. Ava nie zrozumiała z tej pogawędki zupełnie nic – ani jej celu, ani tego, co się w niej tak podobało jej ojcu. „Miłe doświadczenie”. Co to miało znaczyć?! Od kiedy król Tamain potrafił mieć miłe doświadczenia?!
Analizowała przebieg tej rozmowy w czasie powrotu do swojej komnaty. Ale skończona liczba kroków nie wystarczyła, by Ava doszła do jakichkolwiek wniosków. Odpowiedź na te wątpliwości znajdowała się wewnątrz jej apartamentu.
Na szezlongu siedziała lady Gaelia z niewielkim brązowym pudlem w objęciach. Na pytające spojrzenie królewny gestem nakazała zamknięcie drzwi, po czym oznajmiła dramatycznym szeptem:
– Wydał na ciebie wyrok śmierci…
III Trucizny
Ava zszokowana wpatrywała się w damę dworu.
– Niemożliwe! – wykrztusiła wreszcie. – Przed chwilą zapewniał mnie, że wszystko zostaje po staremu, dopóki Tamael nie dorośnie!
– A potem co? Wyda cię za mąż? Taką podstarzałą pannicę? – Lady Gaelia się zaśmiała. – Chyba nie jesteś tak naiwna, żeby sądzić, że król planuje wspólną przyszłość całej waszej szczęśliwej rodziny!
„Oczywiście, że nie!” – Ava to miała na końcu języka, ale powstrzymała ją jakaś wewnętrzna siła. Nie zależało jej na przekonywaniu kogokolwiek o stopniu własnej naiwności. Dwór nie był miejscem dla uczciwych Ludzi – tę bolesną prawdę powtarzała sobie codziennie i zamierzała się jej trzymać do końca. Nawet jeśli rozmówczynią była najbliższa przyjaciółka jej matki.
– Król wie, że twój talent walki jest wyjątkowy. Raczej nie zleci zabójstwa…
– Skąd to wszystko wiesz? – wyrwało się Avie.
– Mam swoje źródła. Kiedy będziesz przebywać na dworze tyle lat co ja, będziesz wiedziała, gdzie szukać informacji.
– Z twoich wieści wynika, że raczej nie pożyję wystarczająco długo – skomentowała kwaśno królewna, ale lady Gaelia zignorowała te słowa.
– Bardziej prawdopodobne jest systematyczne podtruwanie. Nie uchronię cię przez truciznami podczas wspólnych posiłków, ale póki jadasz sama w swojej komnacie, możemy spróbować. Jeść i pić przecież musisz!
– Wynalazłaś detektor trucizn?
– Prawie…
– Nie wierzę! Coś takiego nie istnieje! Już prędzej odtrutka…
– I będziesz chodziła z kuferkiem eliksirów i łykała je wszystkie? Wierz mi, taka ich ilość może zabić, zamiast pomóc.
– Więc co?
– Mój prezent dla ciebie z okazji narodzin brata. Ten oto pies.
– Pies… – Ava utkwiła ironiczne spojrzenie w damie dworu. – Serio?
– Żywy detektor na trucizny.
– Wszystkie?
– Wszystkie mi znane.
– Trułaś go, żeby go wytresować?
– Nie przeżyłby tego! Nie bądź głupia! Nie twoja sprawa, jak go wytresowałam. Zostawiam ci go. Powinien wyczuć truciznę w twoim jedzeniu i piciu.
– I co wtedy? Mam nie jeść?
– Zjadaj to, co bezpieczne. Nie zatrują całej potrawy. Raczej będą podtruwać cię małymi dawkami, żebyś stopniowo zapadała na zdrowiu. Potem rozpuszczą plotkę o jakiejś tajemniczej zarazie. Nikt nie połączy tych faktów.
– Zupełnie jak…
– Nie kończ! – ostrzegła lady Gaelia. – Sama dobrze wiesz, że nie było żadnych dowodów. Nie pozwolę, żeby to się powtórzyło!
Ava milczała przez dłuższą chwilę. Musiała przetrawić najnowsze odkrycie, że opiekunka podzielała jej podejrzenia co do zabójstwa matki. Dlaczego nigdy wcześniej nie przyznała jej racji? Czyżby udowodnienie prawdy było aż tak niebezpieczne?
– Ykhm… – odchrząknęła wreszcie i postanowiła zmienić temat: – Jak wabi się ten psiak?
– Możesz go nazwać, jak zechcesz.
– Jeśli go tresowałaś, to zapewne już jest przyzwyczajony do jakiegoś imienia – stwierdziła Ava zdumiona unikiem lady Gaelii. – Nie będzie prościej?
– Wołałam na niego po prostu „piesku”.
„Jak oryginalnie…” – skomentowała w myślach dziewczyna, ale się nie odezwała. To była jedna z takich sytuacji, kiedy milczenie popłaca. Na wszelki wypadek nie drążyła kwestii imienia zwierzaka. Lepiej było przystać na osobliwy plan damy dworu.
– No dobrze… – Westchnęła. – Spróbuję z tym twoim wykrywaczem. Czy nikogo nie zdziwi, że nagle zaczynam obnosić się z jakimś futrzakiem?
– Jesteś córką króla. Możesz mieć kaprysy… – Lady Gaelia się uśmiechnęła.
– Faktycznie… – odparła Ava z przekąsem. – Do tej pory nie miewałam żadnych.
– Poza niebywałym uporem ubierania się w spodnie!
– Jak według ciebie miałabym uczyć się walczyć w tych cholernych jedwabiach?!
– Wyrażaj się! – syknęła ostrzegawczo opiekunka. – Waszej Wysokości nie wypada używać wulgaryzmów!
– Nawet we własnej komnacie?
– Zwłaszcza we własnej komnacie! W tym pałacu nie ma miejsca, w którym możesz sobie pozwolić na swobodę.
– Nie można się pilnować na każdym kroku!
– Ty musisz! Nie wolno ci opuścić gardy choć na chwilę! Pozostań czujna!
Ava przewróciła oczami. Tak często słuchała takich przestróg, że zaczynało się to robić nudne. „Pozostań czujna, pozostań czujna…” Oszaleć można! Myślałby kto, że za każdym rogiem czai się skrytobójca! Nic dziwnego, że własny ojciec jawi się jej jako sadysta planujący morderstwo!
– Obiecuję, że będę ostrożna – stwierdziła wreszcie ugodowo. – A teraz powiedz mi, co mam zrobić z tym psem.
Zerknęła na pudla, który leżał na dywaniku przy kominku. Łeb złożył na przednich łapach i nie odrywał wzroku od królewny. Może to było tylko złudzenie, ale te oczy zdawały się pełne łez. Czyżby ten pies nawąchał się tylu trucizn, że wyczuwał ich opary nawet w tej komnacie? Czy istniały śmiertelne eliksiry, których nie trzeba było dodawać do potraw, by uśmiercić człowieka? Dlaczego uczono ją etykiety, dyplomacji i tańców dworskich, a nie przekazano istotnej wiedzy o truciznach?
„I zaklęciach…” – podpowiedział jej cichy głosik w głowie.
Ten temat był zakazany w pałacu. Poza tym, od kiedy odkryto w niej talent walki, magia natychmiast została wykluczona z kręgów jakiegokolwiek zainteresowania. Bogowie mogli obdarzyć tylko jednym wiodącym talentem i była to albo walka, albo magia. Ludzie zazwyczaj otrzymywali ten pierwszy. Rzadkie przypadki talentu magicznego skutkowały usunięciem ze społeczności – taki wyrzutek musiał szukać schronienia w sąsiadującym Królestwie Elfów, którzy specjalizowali się w Magii Życia, zwanej też Magią Światła. Nie znaczyło to wcale, że nie rodziły się Elfy z talentem walki. Ava uczyła się o ich wybitnych wojownikach. I mimo że żaden nie potrafił wówczas opanować nawet podstaw Magii Życia, byli cenieni w swoim kraju na równi z Elfami obdarzonymi talentem magicznym. Widać Bogini Aeveréin, którą czcili, była bardziej niż bóstwa Ludzi skora do zachowania równowagi.
Niewiele wiadomo było – przynajmniej królewnie – o zdolnościach Mrocznych Elfów. Jej nauczyciele unikali tego tematu jak ognia, zasłaniając się znikomą potrzebą zdobywania wiedzy o odległej krainie odmieńców. Powtarzali, że najpierw i tak trzeba by przedrzeć się przez Wieczną Puszczę, której strzegą Elfy – zarówno w jedną, jak i drugą stronę. To dawało Królestwu Ludzi poczucie bezpieczeństwa zapewnionego przez bufor w postaci bezpośrednich sąsiadów. Według Avy była to tylko ułuda. Wiedza o wrogu, nawet tym oddalonym i nieosiągalnym, dawałaby prawdziwą przewagę.
Jako że nauczyciele zawiedli ją w tym zakresie, postanowiła poszukać informacji na własną rękę. Na szczęście królewska biblioteka było bogato wyposażona, królewna zaś spędzała tam tak wiele czasu, że żaden z nieodstępujących jej szpiegów nie wytrzymywał długo przesiadywania w półmroku w całkowitej ciszy. Uwolniona od towarzystwa niechcianych opiekunów, sięgała po zakazane księgi. Dowiedziała się z nich, że Mroczne Elfy oddają cześć siostrze Aeveréin – Daoiréin, która była Boginią Śmierci czy, jak kto woli, Mroku. Ich specjalnością były wszelkiego rodzaju eliksiry i trucizny. Częściej też rodziły się tam dzieci z talentem magicznym. Ale te z talentem walki były równie niebezpieczne. To właśnie one stawały się doskonałymi skrytobójcami.
Pewnego dnia wszystkie księgi o Mrocznych Elfach zniknęły z biblioteki i tym samym Ava zakończyła swoją edukację na ten temat. Utwierdziła się w przekonaniu, że w pałacu nigdy nie była całkiem sama i ktoś odkrył jej lekturę uzupełniającą.
W obecnej sytuacji znajomość choćby podstawowych trucizn i odtrutek byłaby bardziej niż przydatna. Niestety do tej wiedzy nie zdążyła dotrzeć, zanim książki zostały usunięte. Musiała polegać na smutnym pudlu, którego ponoć wytresowała lady Gaelia. Ciekawe, jak to zrobiła… Skąd wzięła te wszystkie trucizny, żeby nauczyć to biedne stworzenie je rozróżniać? Nie podobało jej się to, ale życie w pałacu nauczyło ją bardzo wskazanej w tej sytuacji umiejętności – cierpliwości.
IV Próba
„Będzie siniak!” – pomyślała Ava, kiedy po raz kolejny wylądowała biodrem na drewnianej podłodze. Sir Leonàrch nie miał dzisiaj dla niej litości. Nie, poprawka! On nigdy nie miał dla niej litości, ale dzisiaj zaplanował wyjątkowo uciążliwy trening. Królewna biegała, wspinała się, walczyła wręcz i za pomocą sztyletów… Dała się obalić raz, potem zaskoczyć ciosem znienacka, żeby następnie paść na ziemię podcięta sprytnie przez swojego mistrza.
– Jesteś bez formy, Wasza Wysokość… – skomentował beznamiętnie sir Leonàrch. – Mam za to winić fizjologię czy…?
– Jeszcze czego! – warknęła i zerwała się na równe nogi. „Wstrętny mizogin!”
Nauczyciel sztuk walki uśmiechnął się pod siwiejącym wąsem. Siła motywacji u królewny była wprost niespotykana! Wystarczyło ją zdenerwować. A jeśli znało się ją odpowiednio długo, wiedziało się, czym najłatwiej ją sprowokować.
– Drabinka! – rzucił i się odsunął.
Ava pobiegła do ściany i zaczęła się wspinać, jakby ją goniło stado wygłodniałych wilków. Była już na dwóch trzecich wysokości, kiedy Leonàrch przesunął niewielką dźwignię u podstawy drabinki. Szczeble natychmiast schowały się do boków i królewna z krótkim okrzykiem zaczęła spadać. Wyciągnęła dłoń przed siebie i odbiła się od powierzchni lekko w prawo. Złapała za konstrukcję.
– Ty stary, wredny… – wycedziła ze złością. Nienawidziła, kiedy to robił!
– Góra, góra! Nie gadamy! – dobiegło ją z dołu. – Nie obijaj się.
Wykrzywiła usta w grymasie i wspięła się po palu. Zziajana, usiadła z ulgą na półce. Pot lał się po plecach, ręce się trzęsły. Dobrze chociaż, że na treningu mogła zaplatać włosy wedle własnej wygody – w ciasny warkocz, bo jej dozwolona codzienna fryzura uniemożliwiała chłodzenie się skóry na szyi i głowie. Nauczyciela sztuk walki nie interesował stopień szpiczastości jej uszu, tylko umiejętności wojenne.
– Nie ma odpoczynku! – krzyknął. – Dół! – Wskazał wiszącą nieopodal linę.
– Chyba cię pogięło! – jęknęła. Nie czuła się na siłach, żeby tam doskoczyć.
„Najwyżej się zabiję i będzie z głowy!” – pomyślała. Była już zmęczona tymi przeciągającymi się podchodami trucicieli. Jej pudel od paru tygodni obwąchiwał wszystkie przekąski, dania i napoje. Na wszystkie jej ulubione przysmaki robił nieszczęśliwą minę i skomlał cichutko. Zostawały same świństwa, za którymi nie przepadała, ale coś jeść musiała… Tyle że jadła mniej niż zwykle. Schudła nieco, zbladła i osłabła na tyle, że trening z sir Leonàrchem zwyczajnie ją wykańczał.
Zacisnęła zęby i zerwała się do skoku. Złapała linę i zsunęła się na dół, a tam padła bez ruchu na podłogę. „Szlag by to trafił – będzie kolejny siniak!”
Sir Leonàrch podszedł do uczennicy i wyciągnął do niej rękę. Skorzystała z pomocy i choć spodziewała się, że zaraz zostanie zaatakowana, było jej już wszystko jedno. Tymczasem nauczyciel poprzestał na postawieniu jej na nogi. Położył obie dłonie na jej ramionach i obrzucił ją uważnym spojrzeniem, po czym westchnął smutno.
– Tak wielu rzeczy jeszcze cię nie nauczyłem…
– Mamy czas! – Wzruszyła ramionami.
Sir Leonàrch nigdy nie zwracał się do niej w ten sposób. Owszem, chwalił ją, kiedy coś osiągnęła albo go czymś zaskoczyła. Najczęściej zaś ponaglał lub beształ. Albo wyprowadzał ją z równowagi, żeby zmotywować do większego wysiłku.
Potrząsnął głową.
– Już się zaczęło odliczanie. Musisz polegać na tym, co umiesz.
– Jakie odliczanie?
– Robisz się coraz słabsza… – powiedział takim tonem, jakby to wszystko tłumaczyło.
Zrozumiała. Miał na myśli wpływ trucizn…
– Musisz być gotowa – dodał.
Wiedziała, że powinna zadać naiwne pytanie: „Na co?”, ale nie chciała obrażać inteligencji swojego mistrza. Ani własnej. Tyle lat trenowali razem, że nie trzeba było wielu słów.
– Będę – obiecała.
– Świetnie. Dzisiaj skończymy wcześniej… Powinnaś odpocząć…
Zdziwiło ją to. Na treningach walki nie było taryfy ulgowej. Sir Leonàrch nie odpuszczał, ona zaś dawała z siebie wszystko. Nie tylko dlatego, że chciała udowodnić – i sobie, i jemu – że jest dobra bez względu na płeć i pozycję. Zwyczajnie sprawiało jej to frajdę.
Poza tym lubiła się zmęczyć. Po ciężkim treningu wypoczywało się wyjątkowo przyjemnie. Kiedy sir Leonàrch dał jej wreszcie sygnał, że lekcja skończona, wybiegła z sali ćwiczeń prosto do swoich apartamentów. Zastanawiała się, jakich olejków eterycznych zażyczy sobie do kąpieli regenerującej. Zazwyczaj prosiła o lawendowy, bo pomagał zrelaksować się po wysiłku i wpływał kojąco na zbolałe mięśnie. Dzisiaj jednak miała nieokreśloną ochotę na olejek różany. Dziwne…
Z impetem weszła do swojej komnaty. Chciała zaordynować kąpiel jak najszybciej, a służące z pewnością jeszcze się jej nie spodziewały. Okrojona dieta mocno wpłynęła na wydolność jej organizmu, więc potrzeba regeneracji była dość paląca. Głos uwiązł jej w gardle, gdy tylko przekroczyła próg.
Na kremowym niegdyś dywaniku, tuż obok jej szezlongu leżał brązowy pudel. A raczej to, co z niego zostało po rozpłataniu go na pół. Podłoga zaś zalana była krwią biednego zwierzaka. Najwyraźniej ktoś odkrył, do czego królewnie służył nowy pupil…
Ava stłumiła szloch. Nie żeby zdążyła bardzo przywiązać się do „pieska”, któremu nawet nie nadała imienia. Jednak fakt zaszlachtowania go – i to jeszcze na środku jej pokoju – wstrząsnął nią do głębi.
Ostrożnie podeszła do łóżka, starając się stawiać stopy z daleka od kałuży krwi. Wpatrywała się w truchło na dywaniku, mrugając przy tym zawzięcie, żeby nie pozwolić łzom zebrać się w oczach i zaburzyć jej widzenia.
Na łóżku leżała niewielka kartka złożona na pół. Drżącą ręką Ava sięgnęła po papier. Zanim przeczytała, co było tam napisane, już wiedziała, że nie jest dobrze… Charakter pisma wskazywał na lady Gaelię.
„Uciekaj!”
V Niespodziewane
Paniczny strach chwycił Avę za gardło. Nie miała żadnego planu ani żadnej instrukcji. Dokąd niby miała uciekać? Gdzie się ukryć? W pałacu znali ją wszyscy! A poza lady Gaelią i sir Leonàrchem właściwie każdy mógł ją zdradzić i zaprowadzić prosto do ojca. Albo czekającego na nią kata.
Poza tym jej mięśnie krzyczały o odpoczynek w kąpieli. Bolał ją każdy skrawek ciała, które musiało się dzisiaj wspiąć na wyżyny możliwości, żeby wypełnić wszystkie polecenia nauczyciela walki. Chciała odpocząć. Może to tylko jakiś głupi żart?
Zerknęła na zwłoki pudla. To zdecydowanie nie mógł być dowcip. Nikt dla żartu nie morduje pupila córki króla, chyba że sam chce się pożegnać z życiem.
Musiała działać szybko. Wiedziała o tym. Czuła całą sobą, że pośpiech jest wskazany. Tymczasem stała wrośnięta w ziemię i gapiła się na swojego psa. Wewnętrzna siła, którą nazywała wyjątkową intuicją, pchnęła ją wreszcie do działania!
Z przerażeniem uświadomiła sobie, że jej powrót z treningu – choć wcześniejszy – musiał zostać zauważony. Nie kryła się przecież, a drzwiami tak rąbnęła, że ktokolwiek na nią czyhał, już wiedział, gdzie jej szukać.
„Rusz tę królewską dupę!” – nakazała sobie i jej stopy oderwały się od podłoża. Co wziąć ze sobą? Gorączkowo analizowała najpotrzebniejsze rzeczy. Strój do walki na szczęście miała na sobie, więc mogła być spokojna o swobodę poruszania się. Koszula nie krępowała ruchów, a w kamizelce miała ukryte cztery sztylety.
Sztylety! Zawahała się. Na oparciu fotela wisiała suknia, którą miała na sobie dzisiejszego ranka, zanim udała się na lekcję walki. Jeśli odejdzie z pałacu, wyda się mała krawiecka tajemnica – co było ukryte w grubszych szwach na brzegu sukni. Narazi krawcową na śmierć lub przynajmniej tortury. Kobietę, która z dobrego serca spełniła jej zachciankę. Nie, nie zrobi tego! Nawet jeśli odkryją kieszenie w innych sukniach, nie będą wiedzieć, do czego służyły. Zawsze mogła tam nosić głupie chusteczki lub pamiątkę po matce. To nie było zabronione. A poza tym… Dokądkolwiek się uda, jedna suknia może się przydać. Szczególnie że, zbiegiem okoliczności, nie była różowa, tylko bladozielona. W jej garderobie jedyna, której koloru nie wybrał ojciec…
Dojście do tego wniosku zajęło Avie śmieszny ułamek sekundy. Właściwie jeszcze nie skończyła formułować myśli, a dłonie już zręcznie zwijały suknię w zgrabny wałek. Wreszcie cały ten jedwab na coś się przydał. Zwinięty, zajmował bardzo mało miejsca. Wcisnęła gruby rulonik i kartkę od lady Gaelii do sakwy przytroczonej do paska. Żadnych śladów prowadzących do osób, które jej pomogły!
Obrzuciła komnatę szybkim spojrzeniem. Nie było tu nic, co byłoby jej potrzebne, a czego zabranie nie spowolniłoby ucieczki lub ją uniemożliwiło. Pytanie brzmiało: którędy i dokąd miała się udać? Nikt nigdy nie poruszał z nią tematu bezpiecznych kryjówek, na wypadek gdyby król postanowił pozbyć się jej nie tylko z pałacu, ale też z tego padołu. Odnotowała w myślach, że jeśli kiedykolwiek jeszcze spotka lady Gaelię lub sir Leonàrcha, wypomni im to niedopatrzenie.
„O bogowie! Ratunku!” – jęknęła w duszy. Może oni by pomogli? Ale do którego się pomodlić? Ojcu z pewnością sprzyjał Bóg Ognia, Fou. Ze wszystkich czterech żywiołów król Tamain zdecydowanie preferował ogień, wojnę, zniszczenie, a bóg zdawał się odpłacać za tę wiarę wyjątkową przychylnością. Pozostałymi żywiołami opiekowały się boginie: bliźniaczki Eirël i Teirël oraz Haël. Wszystkie jednak sympatyzowały z Fou. Pozostały jeszcze Światło i Mrok.
Bogini Aeveréin…
To by oznaczało sprzeniewierzenie się bogom Ludzi! Dlaczego w jej głowie pojawiła się ta myśl? Na widok śmierci pomyślała o życiu? A może zapragnęła światła, które poprowadzi ją przez mrok? Daoiréin… – zaszemrał głos w jej głowie. Głos uwodzący obietnicą… Nie, Ava nie chciała mroku! Naczytała się o Mrocznych Elfach wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że to oni w pierwszej kolejności będą nastawać na jej życie. Kto, jak nie oni, dostarczał królowi trucizn, które dodawano do jej posiłków?!
– Aeveréin, prowadź mnie, proszę! – powiedziała cicho. – Nie znasz mnie, wiem… Ale…
Głos jej się załamał, lecz właśnie wtedy delikatny wiatr wpadł przez otwarte okno i owionął ją ciepłym powiewem niosącym zapach… magnolii. Magnolie? Ava wciągnęła powietrze raz jeszcze. Niemożliwe. Magnolie nie rosły w okolicy. Ojciec wyraźnie zakazał sadzenia tych drzew w ogrodzie i zawsze żądał zamykania okien, kiedy wiało od wschodu, żeby przypadkiem nie nadciągnęła upajająca woń tych kwiatów z sąsiedniego królestwa.
Przez głowę królewny przemknęła myśl, że to może Eirël przysłała wiatr, zagniewana przywołaniem innej bogini. Ale magnolie były świętymi drzewami Elfów, zatem ich zapach świadczyłby o tym, że…
– Jesteśmy jednością – odezwał się słodki kobiecy głos w głowie Avy, a jej serce napełniły niewytłumaczalna radość i spokój.
– Kto jest jednością? – zadała to pytanie głosowi i sobie.
– Eirël i ja. I Teirël. I Haël. Och, nawet Fou… – zachichotał głos, po czym dodał miękko: – I Daoiréin.
– Aeveréin?
Cóż za oczywiste pytanie! Mogła sobie pogratulować naiwności. Głos w jej głowie roześmiał się, a brzmiało to, jakby żywiej zaszemrała woda, zaszeleściły drzewa, poruszyły się dzwonki wietrzne…
– Chodź! – nakazała Bogini.
– A dokąd konkretnie? – spytała Ava zgryźliwie.
– Byle dalej, czyż nie? – Bogini zachichotała jej w głowie, zupełnie jakby były umówione na popołudniową herbatkę, a nie próbowały wyciągnąć królewnę ze śmiertelnej pułapki. – Musisz dotrzeć do końca korytarza prawego skrzydła pałacu. Schodami w dół. Uciekniesz wyjściem dla służby. Ruszaj!
Ava nie zastanawiała się już ani chwili. Rozbawiona czy nie, Bogini Elfów najwyraźniej chciała jej pomóc. Może rzeczywiście wszystkie bóstwa współpracowały ze sobą, zamiast wzajemnie się zwalczać. Czy nie było tak, że z romansu Eirël i Fou brały się burze z piorunami, Teirël z Fou tworzyli przerażające wulkany i pożary, kiedy zaś Bóg Ognia obcował z Haël, występowały gwałtowne powodzie? Strach pomyśleć, co by było, gdyby zaczął kombinować z Aeveréin lub Daoiréin…
Chichot w głowie dziewczyny przybrał na sile. Dzwoneczki brzęczały coraz głośniej. Bogini Światła i Życia wyraźnie była ubawiona tokiem myślenia królewny, której te refleksje zupełnie nie przeszkadzały w niemal bezszelestnym biegu w stronę bocznej klatki schodowej. Znała to wyjście bardzo dobrze, bo w ramach ćwiczeń z sir Leonàrchem zdarzało jej się wymykać boczną furtką z terenów pałacowych.
Zbiegła po krętych schodach i ostrożnie uchyliła drzwi wyjściowe. Rozejrzała się wokoło, a potem podniosła wzrok na mury. Nie było widać strażników, jednak nie to martwiło Avę. Jeśli król wynajął skrytobójcę, nie uda jej się go wypatrzyć. Prędzej poczuje ostrze wbijane między żebra, niż odkryje jakikolwiek ślad mordercy.
„Trudno. I tak wszyscy kiedyś umrzemy”.
– Tak łatwo się poddajesz?
– Nigdy! – zapewniła Ava i wyskoczyła na zewnątrz.
Od drzwi do bocznej furtki prowadziła wydeptana ścieżka. Służba używała tego przejścia do opróżniania przeróżnych nieczystości. Nic dziwnego, że nie było to miejsce popularne wśród dworzan, a członkowie rodziny królewskiej przeważnie nawet o nim nie wiedzieli – z wyjątkiem tych, którzy mieli nauczycieli z oryginalnymi pomysłami. Ava zatęskniła za zapachem magnolii przyniesionych przez Eirël i Aeveréin.
„Cholera jasna!” – przeklęła w myślach, kiedy poślizgnęła się na pomyjach. W jej głowie zaszemrał łagodny śmiech, jakby te słowa rozbawiły Boginię.
– Przepraszam! Zapomniałam, że słuchasz!
– Ja zawsze słucham… – wyszeptała Aeveréin.
– No to z góry cię przepraszam za to, że dość często będę przeklinać.
– Wiem, znam cię, Avalean.
– Ava! – poprawiła i natychmiast skarciła się za impertynencję. Czy ona właśnie pyskowała Bogini?!
Ale znów rozległ się szmer chichotu Aeveréin.
– Myślę, że będziemy musiały porozmawiać o twoim imieniu, Avalean – zapowiedziała wesoło, po czym dodała nagląco: – A teraz się spiesz!
I Ava pchnęła drzwi bocznej furtki.
VI Ucieczka
Nikt jej nie gonił. Trochę ją to zdziwiło. Może nie powinna tak pochopnie uciekać? Może… Nie, nie mogła zapomnieć o pudlu, który leżał na kremowym dywanie jak krwawe ostrzeżenie. I o liściku lady Gaelii. Sir Leonàrch też wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że nadchodzi pora, kiedy będzie musiała wykorzystać nabyte umiejętności. I to wcale nie na wojnie…
Może więc wysłannicy króla jeszcze się nie zorientowali, że zniknęła? I tylko dlatego nie ruszyli za nią w pogoń? To było bardzo prawdopodobne. Nikt się nie spodziewał, że trening będzie krótszy, a Ava znajdzie w sobie wystarczająco dużo sił, żeby uciec. Poza tym tak potężna Bogini jak Aeveréin nie przyszłaby jej z pomocą, gdyby sytuacja nie była beznadziejna, prawda?
– Aeveréin? – spytała w myślach, ale odpowiedziała jej cisza.
Szemrzący strumyk z dzwonkami wietrznymi wyniosły się z jej głowy, gdy tylko opuściła teren pałacu. To by było na tyle, jeśli chodzi o boską opatrzność. Teraz musi radzić sobie sama! Westchnęła i zaczęła ostrożnie zsuwać się po zboczu wzgórza, omijając w miarę możliwości zacieki z wylewanych przez służbę nieczystości.
– Tak łatwo się poddajesz. – Bogini się zaśmiała.
Ava aż podskoczyła i straciła równowagę. Upadła na obolały po treningu tyłek i zjechała na nim kilkadziesiąt metrów.
– No brawo, cholera! – warknęła. – Jeśli rozdarłam spodnie, to będę musiała przedzierać się przez krzaki w jedwabnej sukni… Świetna robota, Ava! Pogratulować!
Dzwoneczki w głowie zabrzęczały. Przynajmniej Bogini świetnie się bawiła! Szkoda tylko, że Ava nie podzielała tej radości. Wstała i otrzepała się z ziemi. Pomacała materiał spodni na siedzeniu i z ulgą stwierdziła, że wytrzymał przejażdżkę po zboczu. Jeśli kiedykolwiek jeszcze spotka nadworną krawcową, podziękuje jej za wykonanie świetnej roboty.
– Już wiem, o czym zapomniałam – mruknęła, kiedy dotarł do niej pierwszy sygnał głodu. – O jedzeniu…
– I tak byś nic nie zabrała z pałacu, skoro nie masz pojęcia, co możesz bezpiecznie zjeść.
– Skąd wiesz?
– Ja wiem wszystko. No, prawie wszystko…
– Powiesz mi, gdzie znajdę jedzenie?
– Avalean… – Głos nabrał odcienia nagany. – Czyżbyś robiła się leniwa? Czyż nie jesteś mistrzynią sztyletów? Czyż nie jesteś światłą…? Tak, to dobre określenie… – W głosie znów słychać było śmiech. – Lubię światło.
– Dlaczego nazywasz mnie Avalean?
– Nie wszystko naraz, kochane dziecko. Nie wszystko naraz… Porozmawiamy o twoim imieniu, kiedy już będziesz bezpieczna. Odwiedzisz mnie przy świętym dębie.
– Dębie? Nie magnolii?
– Och, nie… Nie magnolii. Kiedyś zrozumiesz.
– Taa, na pewno. – Ava się skrzywiła. Była sceptycznie nastawiona do tych wszystkich półsłówek, którymi raczyła ją Aeveréin.
– Pamiętaj o naszym spotkaniu! A gdybyś była w kłopotach, zawsze możesz mnie zawołać! Chyba że zapragniesz usłyszeć się z moją siostrą. Myślę, że Daoiréin już nie może się doczekać waszego spotkania!
– Dlaczego Bogini Śmierci chce się ze mną spotkać? Niespieszno mi na tamten świat!
– Ludzie i ich upraszczanie postrzegania świata! – Aeveréin westchnęła przeciągle. – Nie wszystko naraz, kochane dziecko – powtórzyła. – Tu cię zostawię. Jesteś już prawie bezpieczna. Twój strój przetrwał, więc jedwabie możesz zostawić na bardziej wyszukaną okazję. A jestem przekonana, że takowa czeka cię w bliskiej przyszłości. O tak…
– Prawie bezpieczna? – podchwyciła Ava. – Jak to prawie?!
– Taka niecierpliwa! – W głosie znów pojawiła się nutka nagany. – Dasz sobie radę. Najważniejsze, że opuściłaś pałac. Twoi opiekunowie wyposażyli cię w odpowiednie umiejętności. Ruszaj! Pamiętaj o naszym spotkaniu przy świętym dębie. Będę na ciebie czekać!
– Powiesz mi wtedy o moim imieniu? I o Daoiréin? I…
– Nie wszystko naraz… – upomniała ją Aeveréin, a dziewczynie się zdało, że wiatr delikatnie pogładził jej włosy.
Potem dźwięk dzwoneczków powoli cichł w głowie Avy, aż wreszcie wszystko umilkło. Królewna nagle poczuła się samotna i wbrew temu, co mówiła Bogini – znów wróciło poczucie niebezpieczeństwa czyhającego za każdym drzewem i krzakiem. Dobrze chociaż, że do zmierzchu zostało kilka godzin, a pokryte lasem wzgórza wcale nie wydawały się tak daleko. Musiała tam dotrzeć przed zmrokiem.
Krew pod wpływem adrenaliny i strachu zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach. Miała nowy cel i przez chwilę czuła się jak podczas treningów pod okiem sir Leonàrcha. To tylko kolejne zadanie, które jej zadał. Mięśnie odpoczną później. „Przejdź z punktu A do punktu B, omijając pułapki i otwarty teren. Mam cię nie widzieć!” – tak by jej doradził, gdyby to była lekcja.
Poprawiła pasek, sprawdziła, czy sakwa jest porządnie zamknięta. Przypomniała sobie o tym, że nie spakowała jedzenia, i o tym, co rzekła Bogini Światła. Fakt, nie zabrałaby żywności ze swojej komnaty. Jej osobisty detektor trucizn zapłacił życiem za ratowanie jej skóry przez ostatnich kilka tygodni. Gdyby usunęli go po cichu, mogliby ją spokojnie otruć dużo wcześniej.
Właśnie… Dlaczego ktoś ujawnił krwiożercze plany wobec niej tak oczywistym aktem przemocy? Gdyby to ona była na miejscu swojego ojca, przeprowadziłaby całą operację zdecydowanie subtelniej. Zaskoczyło ją to, że takie myśli przyszły jej w ogóle do głowy. Nigdy nie miała takich zapędów. Nie potrafiłaby zabić z zimną krwią, z ukrycia, podstępem. Ona taka nie była!
– Hmm… – zamruczał cichy głos, ten uwodzący, który już dzisiaj słyszała. Ten, który wypowiedział imię Bogini Mroku.
– Nie! – zaoponowała Ava, przestraszona samą myślą, że w jej głowie zadomowiła się kolejna Bogini.
Może i dobrze być pod stałą pieczą bóstwa – nieważne, czy opiekującego się którymś żywiołem, czy Życiem, czy Śmiercią. Dlaczego więc tak bała się bliskości Daoiréin?
Odetchnęła głęboko. Zawsze mogła przywołać Aeveréin. Postanowiła jednak nie nadużywać serdeczności Bogini Światła. Powinna wykazać się samodzielnością, choćby po to, żeby znów nie usłyszeć przygany, że robi się leniwa. Do roboty!
Ruszyła przed siebie zgodnie ze sztuką, której nauczył ją sir Leonàrch. Kluczyła pomiędzy kępami krzaków, aż dotarła do linii pierwszych drzew. Oceniła na szybko odległości pomiędzy poszczególnymi pniami. Jeśli pogoń się rozpoczęła, jej ślady musiały zniknąć z powierzchni ziemi. Wspięła się szybko na najbliższe drzewo, tak jakby nauczyciel walki wydał jej dopiero pierwsze polecenie w ciągu dnia. Nie myślała o zmęczeniu mięśni. Na użalanie się nad sobą przyjdzie jeszcze czas.
Kiedy zniknęła w koronie drzewa, mogła się za siebie obejrzeć, żeby sprawdzić, na ile się oddaliła od pałacu. Rozczarowana, musiała stwierdzić, że nie przebyła nawet połowy dystansu między podnóżem zamkowego wzgórza a ścianą lasu, który stanowił granicę Królestwa Ludzi i Królestwa Elfów. Pałac na górze zasnuty był mgłą. Gdzieś na dnie serca pojawiła się iskierka nadziei, że może to Haël przyszła jej z pomocą i zrzuciła wodną zasłonę na jej prześladowców. Odwróciła wzrok. Musiała skupić się na tym, co przed nią. Nie należało oglądać się za siebie.
Sąsiednie drzewo znajdowało się nie dalej niż lina, na którą sir Leonàrch kazał jej dzisiaj skoczyć z półki pod sufitem. Ava wiedziała, że sobie poradzi, jednak paraliżowała ją świadomość, że to nie był trening, a na dole nie podejdzie do niej nauczyciel i nie podniesie tego, co z niej zostanie, jeśli skok się nie uda. Spróbowała rozluźnić mięśnie. Jeszcze dwa głębsze oddechy… I skoczyła.
Złapała się pnia sosny z ulgą i jednoczesną satysfakcją. Nie było to jednak przyjemne doświadczenie, bo pień był chropowaty, nie zaś gładki jak elementy konstrukcji, na których ćwiczyła podczas swoich treningów. Sprawdziła, czy nie uszkodziła ubrania, i zaśmiała się na myśl o tym, że następne skoki musiałaby odbywać w jedwabnej sukni. Paradne!
Pięć drzew dalej nie czuła już rąk, a mięśnie ud, na których sile opierała tę wysokopienną turystykę, zaczęły łapać skurcze. Przeliczyła swoje możliwości – stopniowo zaczęła zdawać sobie z tego sprawę i przerażało ją to, bo znaczyłoby, że popełniła błąd. Nie osiągnęła podstawowego celu, bo dystans był na tyle krótki, że psy gończe natychmiast złapią jej trop, straciła za to siły i czas. To zmobilizowało ją do wykonania kolejnego skoku. I jeszcze kilku następnych. Granica lasu zdawała się zbliżać do niej, o ile tylko nie pozwalała sobie na folgowanie słabościom. Nie da się złapać żywa!
Adrenalina całkowicie zagłuszyła sygnały zgłaszane przez obolałe ciało. Dziewczyna uparcie nie zwracała uwagi na podarte skórzane rękawiczki ani na naderwane rękawy koszuli. Nie myślała o głodzie, od którego ręce i nogi zaczynały się trząść. Skupiona była na ciemniejącej granicy Wiecznej Puszczy – miejsca, do którego musiała dotrzeć, nie dotykając ziemi.
Jeśli pogoń straci trop przy granicy z Elfami, król Tamain pod pozorem odzyskania uprowadzonej córki może rozpocząć wojnę z sąsiednim królestwem. Lepiej, żeby królewna Ava zniknęła z powierzchni ziemi tak, jak chciał – po cichu, w niewyjaśnionych okolicznościach. Bez śladu.
Jeszcze trzy drzewa, jeszcze dwa… Ostatni skok. To już naprawdę ostatni skok! Odepchnęła się resztką sił i pofrunęła w gęstwinę drzew Wiecznej Puszczy. Leciała wprost w koronę dorodnego dębu i wpadła w delikatną jak mgiełka złocistą pajęczynę. Straciła przytomność…
Spis treści
I Klątwa
II Wyrok
III Trucizny
IV Próba
V Niespodziewane
VI Ucieczka