Gdzie Światło spotyka Mrok - Klimka Lena - ebook
NOWOŚĆ

Gdzie Światło spotyka Mrok ebook

Klimka Lena

5,0

78 osób interesuje się tą książką

Opis

Zbyt elficka w świecie Ludzi, zbyt ludzka w świecie Elfów, zbyt jasna w onyksowych murach stolicy Mrocznych Elfów. Taka jest Ava – główna bohaterka powieści „Gdzie Światło spotyka Mrok”.

Wyobraź sobie świat, którego równowaga opiera się na współistnieniu magii Światła i Mroku. W takim świecie osiemnastoletnia Ava, córka króla Ludzi, traci swoją pozycję na rzecz nowo narodzonego brata. Uwikłana w dworskie intrygi, zmuszona jest uciekać z pałacu.

Podczas ucieczki odkrywa, że jej przeznaczeniem jest odnaleźć legendarny Szafirowy Sztylet ukryty na odległej północy. W tej pełnej akcji podróży po krainach magii towarzyszyć jej będzie nieoczekiwany sojusznik – Mroczny Elf, równie irytujący, co fascynujący.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © Mag­da­le­na Klim­czyk, Kra­ków 2025

Re­ali­za­cja pro­jek­tu: Agen­cja wy­daw­ni­cza Od Sło­wa do Sło­wa, www.od­slo­wa­do.pl

Pro­jekt okład­ki: Ka­mil Po­tęgaRe­dak­cja: Mo­ni­ka Per­tek-Ko­prow­skaSkład i ła­ma­nie: To­masz Cho­jec­ki, Od Sło­wa do Sło­waAd­iu­sta­cja i ko­rek­ta: Syl­wia Cho­jec­ka, Od Sło­wa do Sło­waGra­fi­ki: ado­be.stock.com, fre­epik.com

ISBN ePub 978-83-974486-3-6ISBN Mobi 978-83-974486-2-9

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Nie­au­to­ry­zo­wa­ne roz­po­wszech­nia­nie ca­ło­ści lub frag­men­tu ni­niej­szej pu­bli­ka­cji w ja­kiej­kol­wiek po­sta­ci jest za­bro­nio­ne. Wy­ko­ny­wa­nie ko­pii me­to­dą kse­ro­gra­ficz­ną, fo­to­gra­ficz­ną, fo­no­gra­ficz­ną, a ta­kże ko­pio­wa­nie ksi­ążki na no­śni­ku fil­mo­wym, ma­gne­tycz­nym lub in­nym po­wo­du­je na­ru­sze­nie praw au­tor­skich ni­niej­szej pu­bli­ka­cji.

https://le­na­klim­ka.pl/

https://www.fa­ce­bo­ok.com/Le­na­Klim­ka

https://www.in­sta­gram.com/lena.klim­ka.of­fi­cial/

Ro­dzi­com

I Klątwa

„Klątwa ci­ąży na moim ojcu, nie na mnie…” – ta myśl, choć za­ska­ku­jąca w sy­tu­acji, gdy się ro­dzi nowe dziec­ko, była pierw­szą, któ­ra po­ja­wi­ła się w gło­wie osiem­na­sto­let­niej kró­lew­ny Avy. Ulga, jaką po­czu­ła, była tak obez­wład­nia­jąca, że pod dziew­czy­ną aż się ugi­ęły ko­la­na.

Dama dwo­ru, lady Ga­elia, spoj­rza­ła na Avę wspó­łczu­jąco. Na­ro­dzi­ny przy­rod­nie­go bra­ta ozna­cza­ły, że kró­lew­na wła­śnie utra­ci­ła pra­wo do tro­nu. Taka wie­ść może przy­pra­wić co wra­żliw­szą ko­bie­tę na­wet o omdle­nie. I choć Ga­elia wie­dzia­ła, że Ava nie na­le­ży do sła­bo­wi­tych, zda­wa­ła so­bie spra­wę z tego, jak wiel­ki to mu­siał być dla niej cios.

Tyle lat przy­ucza­ła się do roli kró­lo­wej w Kró­le­stwie Czer­wo­ne­go Kru­ka, szko­li­ła się w ety­kie­cie, hi­sto­rii świa­ta, dy­plo­ma­cji i sztu­kach wal­ki. I te­raz wszyst­ko prze­pa­dło!

– Prze­cież spo­dzie­wa­ły­śmy się, że two­ja ma­co­cha może uro­dzić syna… – przy­po­mnia­ła szep­tem lady Ga­elia. – Od daw­na przy­go­to­wy­wa­łam cię na ten mo­ment. Nie wol­no ci oka­zy­wać sła­bo­ści. Nie te­raz! Pa­mi­ętaj, że twój oj­ciec ma tu wszędzie szpie­gów! Nie mogą mu do­nie­ść o tym, że tak bar­dzo się zmar­twi­łaś!

Ava pod­nio­sła wzrok na nie­ofi­cjal­ną opie­kun­kę, a w jej zie­lo­nych oczach bły­snęło za­sko­cze­nie. Z bli­żej nie­zna­nych jej po­wo­dów wo­la­ła nie dzie­lić się z lady Ga­elią praw­dzi­wy­mi emo­cja­mi, któ­re wy­wo­ła­ła w niej wia­do­mo­ść o na­ro­dzi­nach bra­ta. Nie mia­ła prze­cież pod­staw, by jej nie ufać.

Była to od­da­na przy­ja­ció­łka i pierw­sza dama dwo­ru jej mat­ki. Choć słu­ży­ła te­raz no­wej kró­lo­wej, po­czu­wa­ła się do opie­ki nad sie­ro­tą. Pro­wa­dzi­ła ją tak, jak praw­do­po­dob­nie wy­cho­wy­wa­ła­by ją wła­sna mat­ka. W tro­sce o ży­cie Avy lady Ga­elia uzna­ła za słusz­ne jak naj­szyb­sze prze­ka­za­nie no­wi­ny o na­ro­dzi­nach bra­ta, któ­re­go po­ja­wie­nie się wła­śnie unie­wa­żni­ło po­li­sę bez­pie­cze­ństwa mło­dej kró­lew­ny.

Naj­istot­niej­szym szcze­gó­łem, na któ­ry Ava zwró­ci­ła uwa­gę, były uszy nowo na­ro­dzo­ne­go. Rów­nie szpi­cza­ste jak jej wła­sne. Całe ży­cie mu­sia­ła je ukry­wać pod nie­ty­po­wą jak na dwór kró­lew­ski fry­zu­rą. Jej ja­sno­blond wło­sy nie były upi­na­ne zgod­nie z uzna­nym ka­no­nem mody – nad usza­mi, by spły­wać ka­ska­dą na ra­mio­na. Zmu­szo­na była za­pla­tać lu­źny kok lub war­kocz tak, by szpi­cza­ste za­ko­ńcze­nie uszu było za­wsze przy­kry­te.

Te uszy były jej zmo­rą przez osiem­na­ście lat. To przez nie oj­ciec nie mógł znie­ść wi­do­ku cór­ki. To przez nie jej uko­cha­na mat­ka stra­ci­ła ży­cie… Oczy­wi­ście nikt nie udo­wod­nił zwi­ąz­ku po­mi­ędzy plot­ka­mi o nie­ślub­nym po­cho­dze­niu na­stęp­czy­ni tro­nu a śmier­cią kró­lo­wej Ma­eve. Król Ta­ma­in za­dbał o za­tu­szo­wa­nie tej zbrod­ni. Jed­nak Ava do­my­śli­ła się praw­dy. Czu­ła ją całą sobą. Nie umia­ła tego wy­tłu­ma­czyć. Nie uda­ło jej się też zna­le­źć żad­nych do­wo­dów. Na­wet lady Ga­elia nie wie­rzy­ła w te do­my­sły i wprost ostrze­ga­ła pod­opiecz­ną, że to nie­roz­sąd­ne ob­no­sić się z ta­ki­mi po­dej­rze­nia­mi – szcze­gól­nie wo­bec kró­la.

Dla­te­go też Ava sie­dzia­ła ci­cho, choć była to dla niej wy­jąt­ko­wo przy­kra lek­cja dy­plo­ma­cji. Kie­dy ma się sze­ść lat, trud­no za­pa­no­wać nad na­tu­ral­ną ten­den­cją do podąża­nia ście­żką do­bra i praw­dy. Dwa­na­ście lat pó­źniej co naj­wy­żej mo­gła się uśmiech­nąć z po­li­to­wa­niem nad swo­ją na­iw­no­ścią. Dwór to nie miej­sce dla uczci­wych Lu­dzi. Te­raz już to wie­dzia­ła.

– Prze­każ, pro­szę, Jej Kró­lew­skiej Mo­ści moje naj­szczer­sze gra­tu­la­cje – oznaj­mi­ła ofi­cjal­nie Ava, od­po­wied­nio gło­śno, by słu­żący pod­słu­chu­jący pod drzwia­mi mo­gli za­nie­ść te sło­wa bez­po­śred­nio do kró­la. – Bar­dzo mnie cie­szy, że bo­go­wie po­bło­go­sła­wi­li mo­ich wspa­nia­łych ro­dzi­ców po­tom­kiem płci męskiej!

Lady Ga­elia prze­wró­ci­ła wy­mow­nie ocza­mi, da­jąc znać kró­lew­nie, że prze­sa­dzi­ła. Ta tyl­ko wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Było jej wszyst­ko jed­no. Oj­ciec i tak nie uwie­rzy w ani jed­no jej sło­wo. Oby słu­żący, któ­ry za­nie­sie mu te pod­słu­cha­ne bred­nie, za­cho­wał swą gło­wę…

– Oczy­wi­ście, że prze­ka­żę! – Dama dwo­ru ukło­ni­ła się i już-już mia­ła ru­szyć w stro­nę drzwi, kie­dy za­wa­ha­ła się i zer­k­nęła z nie­po­ko­jem na kró­lew­nę.

– Coś jesz­cze, lady Ga­elio? – Ava po­de­rwa­ła gło­wę za­in­try­go­wa­na.

– My­ślę, że będę mia­ła dla cie­bie pre­zent z oka­zji na­ro­dzin bra­ta…

– Och… – Nie wie­dzia­ła, jak za­re­ago­wać na tę dzi­wacz­ną obiet­ni­cę. – Do­praw­dy nie po­trze­bu­ję żad­ne­go…

– Tego aku­rat będziesz po­trze­bo­wać – szep­nęła lady Ga­elia, a po­tem opu­ści­ła kom­na­tę kró­lew­ny.

Ava wresz­cie zo­sta­ła sama. Wsta­ła z szez­lon­gu, na któ­rym przy­sia­dła po wy­słu­cha­niu wie­ści przy­nie­sio­nych przez damę dwo­ru. Od­ru­cho­wo wy­gła­dzi­ła je­dwab­ną suk­nię, mimo że mia­ła ocho­tę ro­ze­drzeć to pa­skudz­two na tyle nie­szczęśli­wie, żeby mo­żna było je wy­rzu­cić. Nie zno­si­ła ró­żo­we­go ko­lo­ru, ale król na­wet w za­kre­sie gar­de­ro­by swo­jej cór­ki mu­siał mieć ostat­nie sło­wo. Upa­rł się ubie­rać ją w ró­żo­we je­dwa­bie, choć ona naj­le­piej czu­ła się w zie­le­ni i brązach. Kie­dy od­wa­ży­ła się o tym po­wie­dzieć, oj­ciec wpa­dł w taką fu­rię, że nie­wie­le bra­ko­wa­ło, a ude­rzy­łby ją przy dwo­rza­nach!

Ubie­ra­ła się więc w ró­żo­we je­dwa­bie, nie zno­sząc ich ka­żdą ko­mór­ką cia­ła. Tyl­ko pod­czas na­uki sztuk wal­ki wręcz i fech­tun­ku po­zwo­lo­no jej no­sić ulu­bio­ne bar­wy. Sir Le­onàrch po­tra­fił wy­ko­rzy­stać swo­ją po­zy­cję na dwo­rze i uzy­skać ak­cep­ta­cję kró­la co do nie­ty­po­we­go stro­ju na­stęp­czy­ni tro­nu. Wszak cho­dzi­ło o wy­szko­le­nie jej na wo­jow­nicz­kę, a do tego mu­sia­ła czuć się swo­bod­nie pod­czas lek­cji.

Ach, za­tęsk­ni­ła do za­jęć szer­mier­ki. Po­trze­bo­wa­ła spo­żyt­ko­wać gdzieś na­gro­ma­dzo­ną ener­gię, wy­bie­gać fru­stra­cję i po pro­stu wy­jść z tych czte­rech ścian! Ale nie wy­pa­da­ło. Mia­ła spa­ce­ro­wać po kom­na­cie i za­czy­ty­wać się po­ezją! Ewen­tu­al­nie wy­pa­da­ło po­dzi­wiać wi­do­ki roz­po­ście­ra­jące się z jej okna… Och, co za nudy!

Wy­szła na nie­wiel­ki ta­ras przy­le­ga­jący do jej kom­na­ty. Nic no­we­go. Drze­wa po­ra­sta­jące od­le­głe wzgó­rza były do­kład­nie ta­kie same jak za­wsze. Żeby cho­ciaż zmie­nia­ły ko­lo­ry wraz z na­stęp­stwem pór roku! Ale nie. To mu­sia­ły być wiecz­nie zie­lo­ne drze­wa ro­snące w pusz­czy Kró­le­stwa El­fów. Tym to się zie­leń ni­g­dy nie znu­dzi… Ko­cha­ła ten ko­lor po­dob­nie jak i oni – za­pew­ne w ge­nach otrzy­ma­ła nie tyl­ko el­fie uszy, ale i za­mi­ło­wa­nie do przy­ro­dy i zie­le­ni – po­trze­bo­wa­ła jed­nak ja­kie­goś uroz­ma­ice­nia w swo­jej jed­no­staj­nej eg­zy­sten­cji.

Wes­tchnęła i po­gła­dzi­ła kie­szeń suk­ni. Był to je­den z nie­licz­nych prze­ja­wów bun­tu, na ja­kie po­zwa­la­ła so­bie kró­lew­na. Prze­my­ci­ła ten po­my­sł pod­czas pro­jek­to­wa­nia naj­now­szej gar­de­ro­by. I choć na­dwor­na kraw­co­wa nie chcia­ła po­cząt­ko­wo my­śleć o tak jaw­nym zła­ma­niu kró­lew­skich roz­ka­zów, osta­tecz­nie ule­gła na­mo­wom dziew­czy­ny. Ava mo­gła so­bie po­gra­tu­lo­wać ta­len­tu per­swa­zji – naj­wy­ra­źniej lek­cje dy­plo­ma­cji się opła­ci­ły!

Tro­chę się na­tru­dzi­ły z kraw­co­wą, by kie­szeń spe­łnia­ła funk­cję kry­jów­ki dla nie­wiel­kie­go szty­le­tu, któ­ry kró­lew­na chcia­ła mieć za­wsze przy so­bie. Je­dwab był zbyt de­li­kat­nym ma­te­ria­łem i ostrze zdra­dza­ło się przy naj­mniej­szym na­wet ru­chu. Wresz­cie szwacz­ka za­pro­po­no­wa­ła zdo­bie­nie brze­gów suk­ni tra­dy­cyj­nym wzo­rem, co po­zwo­li­ło na uży­cie sztyw­niej­szych szwów i ukry­cie kie­sze­ni. Król prze­łk­nął tę zmia­nę bez mru­gni­ęcia okiem, zu­pe­łnie jak­by od mo­men­tu, w któ­rym jego dru­ga żona za­szła w ci­ążę, było mu wszyst­ko jed­no, w co ubra­na była jego cór­ka. Pod wa­run­kiem że nie było to nic zie­lo­ne­go.

Do­tkni­ęcie ręko­je­ści szty­le­tu dzia­ła­ło na Avę jak za­klęcie. Na­tych­miast od­zy­ski­wa­ła spo­kój i po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa. Broń była mi­zer­nych roz­mia­rów, ale ma­te­riał suk­ni nie po­zwa­lał na scho­wa­nie cze­go­kol­wiek wi­ęk­sze­go. Kró­lew­na po­cie­sza­ła się my­ślą, że w zwin­nych rękach na­wet mały no­żyk mó­głby wy­rządzić duże szko­dy. A sam sir Le­onàrch nie­raz przy­zna­wał, że nie miał jesz­cze ucznia z ta­kim ta­len­tem do szty­le­tów.

Ava po­now­nie wes­tchnęła i spoj­rza­ła wy­mow­nie na za­le­sio­ne wzgó­rza. Te na da­le­kiej pó­łno­cy wy­da­wa­ły się wręcz czar­ne – rów­nie ciem­ne jak Mrocz­ne Elfy za­miesz­ku­jące tam­te te­re­ny. Nie było to miej­sce, o któ­rym mó­wio­no zbyt wie­le w Ta­mun­ste­rze, sto­li­cy Kró­le­stwa Lu­dzi. Roz­pra­wia­nie o tych skry­to­bój­cach i tru­ci­cie­lach po­strze­ga­ne było na dwo­rze kró­la Ta­ma­ina jako coś w wy­jąt­ko­wo złym gu­ście. O sąsia­dach z Wiecz­nej Pusz­czy też nie wspo­mi­na­no – głów­nie ze względu na zdra­dę, któ­rej po­dob­no do­pu­ści­ła się kró­lo­wa Ma­eve. Co po­wie­dzą te­raz o kró­lo­wej La­en­ne? Czy ona też po­wi­ła nie­ślub­ne dziec­ko? Czy­żby na dwo­rze ukry­wał się ja­kiś Elf, któ­ry uwo­dzi ko­lej­ne żony kró­la? Czy może to z kró­lem było coś nie tak?

Ava, jak przy­sta­ło na wy­rod­ną cór­kę, skła­nia­ła się ku tej dru­giej teo­rii.

II Wy­rok

– Jego Kró­lew­ska Mość pro­si Wa­szą Kró­lew­ską Wy­so­ko­ść do sali tro­no­wej – oznaj­mił su­chym to­nem szam­be­lan kró­la Ta­ma­ina.

Prze­ma­wiał jak za­wsze z wzro­kiem utkwio­nym gdzieś w oko­li­cy pod­su­fi­to­wych stiu­ków. Ava stłu­mi­ła wes­tchnie­nie iry­ta­cji. Nie lu­bi­ła szam­be­la­na, któ­ry ko­ja­rzył się jej z bez­wol­ną ku­kie­łką. Wład­ca roz­ka­że, śle­py słu­ga wy­ko­na bez­re­flek­syj­nie. Kie­dy przy­ucza­no ją do roli przy­szłej kró­lo­wej, po­wta­rza­no jej, że o ta­kich słu­żących trze­ba dbać naj­bar­dziej. Pod­da­wa­nie Lu­dzi tre­su­rze wy­da­wa­ło się kró­lew­nie mało szla­chet­ne i nie wy­obra­ża­ła so­bie rządze­nia kra­jem w oto­cze­niu ta­kich bez­wol­nych stwo­rzeń. Te­raz jed­nak to i tak nie był jej pro­blem. Już nie była na­stęp­czy­nią tro­nu.

Pro­śba ojca o spo­tka­nie była tak na­praw­dę roz­ka­zem. Ava nie mo­gła od­mó­wić uda­nia się na au­dien­cję. Cza­sa­mi mia­ła wra­że­nie, że z obo­wi­ąz­ku nie zwol­ni­ła­by jej na­wet ci­ężka cho­ro­ba. Może śmie­rć… Oj­ciec nie mó­głby jej za­bić po raz dru­gi.

Kró­lew­na wy­gła­dzi­ła suk­nię, de­li­kat­nie spraw­dza­jąc po­ło­że­nie szwów i ukry­te­go szty­le­tu, a na­stęp­nie ru­szy­ła za szam­be­la­nem. Cze­kał ich dłu­gi spa­cer. Kom­na­ty Avy znaj­do­wa­ły się na dru­gim pi­ętrze – we wschod­nim skrzy­dle pa­ła­cu, do­bu­do­wa­nym przez ojca kró­la Ta­ma­ina, by wła­śnie tam przy­szły król urządził apar­ta­men­ty dla nowo za­ło­żo­nej ro­dzi­ny. Tyle że Ta­ma­in ni­g­dy nie za­miesz­kał w tej części pa­ła­cu. Jego oj­ciec uma­rł, za­nim kró­lo­wa Ma­eve zdąży­ła spla­mić ho­nor swe­go męża. Po na­ro­dzi­nach Avy kró­lo­wa z dziec­kiem za­miesz­ka­ła we wschod­nim skrzy­dle, wład­ca zaś po­zo­stał w apar­ta­men­tach w skrzy­dle za­chod­nim – byle da­lej od wia­ro­łom­nej żony.

Sala tro­no­wa znaj­do­wa­ła się w części cen­tral­nej. Ava mia­ła po­li­czo­ny ka­żdy krok mi­ędzy swo­ją kom­na­tą a miej­scem, w któ­rym naj­częściej prze­by­wał jej oj­ciec. Ile­kroć była wzy­wa­na przed jego ob­li­cze, cze­ka­ło ją ła­ja­nie lub li­sta no­wych obo­wi­ąz­ków. Spa­cer trak­to­wa­ła jako oka­zję do szyb­kie­go prze­ana­li­zo­wa­nia ostat­nich wy­bry­ków i przy­go­to­wa­nia ewen­tu­al­nej li­nii obro­ny.

Dzi­siaj nie wie­dzia­ła, cze­go się spo­dzie­wać. Od rana przy­szło jej do gło­wy co naj­mniej dzie­si­ęć spo­so­bów, na któ­re oj­ciec będzie pró­bo­wał po­zbyć się jej z pa­ła­cu. Naj­bar­dziej praw­do­po­dob­ne były ry­chłe za­mążpó­jście lub skry­to­bój­stwo. Z dwoj­ga złe­go wo­la­ła tru­ci­znę albo cios w ple­cy… Król ze swo­im upodo­ba­niem do sa­dy­zmu za­pew­ne już wy­brał ja­kie­goś sta­re­go zgre­da na jej męża i usta­lił na­wet datę ślu­bu! Aż się wzdry­gnęła z obrzy­dze­nia!

Ta­ma­in cze­kał na nią przed we­jściem do sali tro­no­wej. Za­sko­czy­ło ją to. Za­zwy­czaj sie­dział na tro­nie i przyj­mo­wał ją na au­dien­cji, jak­by była jed­ną z jego licz­nych pod­da­nych. Zmru­żył oczy na jej wi­dok. Wy­ra­źniej nie mógł oka­zać, jak bar­dzo jej nie­na­wi­dził! Czu­ły oj­czu­lek… „O bo­go­wie! Gdzie­ście byli, jak mi da­wa­li­ście te cho­ler­ne el­fie uszy!” Bóg Ognia, Fou, zna­ny był ze swo­je­go po­czu­cia hu­mo­ru, ale z tym żar­tem tro­chę go po­nio­sło.

– Przej­dźmy się! – rzu­cił król oschle w stro­nę cór­ki. Ob­rzu­cił ją szyb­kim spoj­rze­niem, ale nie do­strze­głszy prze­ja­wów jej el­fie­go po­cho­dze­nia, wró­cił do osten­ta­cyj­ne­go igno­ro­wa­nia jej wi­do­ku.

Ru­szył w stro­nę drzwi pro­wa­dzących do ogro­dów. „Ach, czy­li jed­nak cios w ple­cy…” – prze­mknęło Avie przez myśl. „I do­brze. Nie lu­bię żyć w nie­pew­no­ści…”

– Chcę, żeby była ja­sno­ść! – ode­zwał się Ta­ma­in po dłu­ższej chwi­li spa­ce­ro­wa­nia w ide­al­nej ci­szy. – Na­ro­dzi­ny mo­je­go syna nie zmie­nia­ją two­jej po­zy­cji jako mo­jej pier­wo­rod­nej cór­ki.

To było coś no­we­go! Przez całe ży­cie da­wał jej do zro­zu­mie­nia, że może so­bie być cór­ką kró­lo­wej, ale on do tego ręki nie przy­ło­żył. Kie­dyś lady Ga­elia za­su­ge­ro­wa­ła w roz­mo­wie, że brał na­wet pod uwa­gę ode­bra­nie jej ty­tu­łu kró­lew­skie­go po­tom­ka i nada­nie sta­tu­su ksi­ężnicz­ki. Ta znie­wa­ga bo­la­ła Avę do dzi­siaj. Nie wie­rzy­ła, że mat­ka mo­gła do­pu­ścić się zdra­dy. Przez dwa­na­ście lat jej ob­raz moc­no się za­ta­rł w jej pa­mi­ęci, ale po­zo­sta­ły frag­men­ty emo­cji, kom­bi­na­cja za­pa­chów, szmer gło­su… Mat­ka była do­brym czło­wie­kiem i z pew­no­ścią po­zo­sta­ła wier­na mężo­wi do ko­ńca. Czy­żby szpi­cza­ste uszy ko­lej­ne­go po­tom­ka wresz­cie otwo­rzy­ły kró­lo­wi oczy?

– Nie­mniej… – kon­ty­nu­ował Ta­ma­in, a cór­ka w ostat­niej chwi­li po­wstrzy­ma­ła się od po­kręce­nia gło­wą z roz­cza­ro­wa­niem: „A jed­nak! Wilk zmie­nia skó­rę, lecz nie oby­cza­je”. – Uczo­no cię, więc za­kła­dam, że wiesz, iż tron w pierw­szej ko­lej­no­ści prze­cho­dzi na po­tom­ka płci męskiej. To ozna­cza, że Ta­ma­el na­był pierw­sze­ństwo przed tobą.

Ava kiw­nęła gło­wą, na wy­pa­dek gdy­by oj­ciec stwier­dził, że brak przy­tak­ni­ęcia świad­czy o jej głu­po­cie albo nie­uwa­dze pod­czas lek­cji he­ral­dy­ki i hi­sto­rii. Na­dal nie wie­dzia­ła, do­kąd zmie­rza ta roz­mo­wa. Na wszel­ki wy­pa­dek za­cho­wy­wa­ła więc da­le­ce po­su­ni­ętą ostro­żno­ść.

– Do­pó­ki jed­nak mój syn – pod­kre­ślił „mój” tak wy­ra­źnie, że cór­ka mia­ła ocho­tę krzyk­nąć: „Czy­żby jego uszy nie były rów­nie szpi­cza­ste jak moje?!” – nie osi­ągnie wie­ku od­po­wied­nie­go do roz­po­częcia nauk, po­zo­sta­jesz głów­ną in­fant­ką. Ro­zu­mie­my się?

– Tak, Wa­sza Kró­lew­ska Mość. – Kiw­nęła gło­wą tak, jak ją uczo­no.

– Oj­cze! – po­pra­wił ją cierp­kim to­nem.

– Oj­cze – po­wtó­rzy­ła po­kor­nie, zdu­mio­na tą zmia­ną. Do tej pory nie po­zwa­lał tak się ty­tu­ło­wać.

– Do­sko­na­le! – Roz­po­go­dził się. – Cie­szę się, że do­szli­śmy do po­ro­zu­mie­nia. Twój plan za­jęć nie ule­gnie za­sad­ni­czej zmia­nie. Jak ro­zu­miem, na­dal chcesz roz­wi­jać swój ta­lent wal­ki.

– Tak, o… oj­cze… – Za­sta­na­wia­ła się przez chwi­lę, nie­pew­na, czy na­dal obo­wi­ązy­wa­ło przy­zwo­le­nie na zwra­ca­nie się do nie­go w ten spo­sób.

– Do­sko­na­le! – po­wtó­rzył. – Sir Le­onàrch bar­dzo cię chwa­lił za po­stępy. Po­dob­no opa­no­wa­łaś już szer­mier­kę, szty­le­ty oraz wal­kę wręcz?

– Wkrót­ce mamy prze­jść do noży – wy­ja­śni­ła, choć wie­dzia­ła, że król z pew­no­ścią już zo­stał o tym po­in­for­mo­wa­ny.

– Noże… To taka mało sub­tel­na dzie­dzi­na wal­ki. Ale ja­kże przy­dat­na. Ja­kże przy­dat­na… – mruk­nął bar­dziej do sie­bie niż do niej. – Cóż… Dzi­ęku­ję ci, cór­ko, za wspól­ny spa­cer. Mam na­dzie­ję, że na­sza po­ga­węd­ka była dla cie­bie rów­nie mi­łym do­świad­cze­niem jak dla mnie.

– Oczy­wi­ście, oj­cze – od­pa­rła po­wści­ągli­wie, na co on ukło­nił się z uzna­niem.

Wy­trąci­ło ją to z rów­no­wa­gi. Za­cho­wy­wał się, jak­by go pod­mie­nio­no. Nie­mo­żli­we, żeby zmie­nił się w ci­ągu jed­nej chwi­li tyl­ko dla­te­go, że uro­dził mu się syn. Z el­fi­mi usza­mi. Ava nie zro­zu­mia­ła z tej po­ga­węd­ki zu­pe­łnie nic – ani jej celu, ani tego, co się w niej tak po­do­ba­ło jej ojcu. „Miłe do­świad­cze­nie”. Co to mia­ło zna­czyć?! Od kie­dy król Ta­ma­in po­tra­fił mieć miłe do­świad­cze­nia?!

Ana­li­zo­wa­ła prze­bieg tej roz­mo­wy w cza­sie po­wro­tu do swo­jej kom­na­ty. Ale sko­ńczo­na licz­ba kro­ków nie wy­star­czy­ła, by Ava do­szła do ja­kich­kol­wiek wnio­sków. Od­po­wie­dź na te wąt­pli­wo­ści znaj­do­wa­ła się we­wnątrz jej apar­ta­men­tu.

Na szez­lon­gu sie­dzia­ła lady Ga­elia z nie­wiel­kim brązo­wym pu­dlem w ob­jęciach. Na py­ta­jące spoj­rze­nie kró­lew­ny ge­stem na­ka­za­ła za­mkni­ęcie drzwi, po czym oznaj­mi­ła dra­ma­tycz­nym szep­tem:

– Wy­dał na cie­bie wy­rok śmier­ci…

III Tru­ci­zny

Ava zszo­ko­wa­na wpa­try­wa­ła się w damę dwo­ru.

– Nie­mo­żli­we! – wy­krztu­si­ła wresz­cie. – Przed chwi­lą za­pew­niał mnie, że wszyst­ko zo­sta­je po sta­re­mu, do­pó­ki Ta­ma­el nie do­ro­śnie!

– A po­tem co? Wyda cię za mąż? Taką pod­sta­rza­łą pan­ni­cę? – Lady Ga­elia się za­śmia­ła. – Chy­ba nie je­steś tak na­iw­na, żeby sądzić, że król pla­nu­je wspól­ną przy­szło­ść ca­łej wa­szej szczęśli­wej ro­dzi­ny!

„Oczy­wi­ście, że nie!” – Ava to mia­ła na ko­ńcu języ­ka, ale po­wstrzy­ma­ła ją ja­kaś we­wnętrz­na siła. Nie za­le­ża­ło jej na prze­ko­ny­wa­niu ko­go­kol­wiek o stop­niu wła­snej na­iw­no­ści. Dwór nie był miej­scem dla uczci­wych Lu­dzi – tę bo­le­sną praw­dę po­wta­rza­ła so­bie co­dzien­nie i za­mie­rza­ła się jej trzy­mać do ko­ńca. Na­wet je­śli roz­mów­czy­nią była naj­bli­ższa przy­ja­ció­łka jej mat­ki.

– Król wie, że twój ta­lent wal­ki jest wy­jąt­ko­wy. Ra­czej nie zle­ci za­bój­stwa…

– Skąd to wszyst­ko wiesz? – wy­rwa­ło się Avie.

– Mam swo­je źró­dła. Kie­dy będziesz prze­by­wać na dwo­rze tyle lat co ja, będziesz wie­dzia­ła, gdzie szu­kać in­for­ma­cji.

– Z two­ich wie­ści wy­ni­ka, że ra­czej nie po­ży­ję wy­star­cza­jąco dłu­go – sko­men­to­wa­ła kwa­śno kró­lew­na, ale lady Ga­elia zi­gno­ro­wa­ła te sło­wa.

– Bar­dziej praw­do­po­dob­ne jest sys­te­ma­tycz­ne pod­tru­wa­nie. Nie uchro­nię cię przez tru­ci­zna­mi pod­czas wspól­nych po­si­łków, ale póki ja­dasz sama w swo­jej kom­na­cie, mo­że­my spró­bo­wać. Jeść i pić prze­cież mu­sisz!

– Wy­na­la­złaś de­tek­tor tru­cizn?

– Pra­wie…

– Nie wie­rzę! Coś ta­kie­go nie ist­nie­je! Już prędzej od­trut­ka…

– I będziesz cho­dzi­ła z ku­fer­kiem elik­si­rów i ły­ka­ła je wszyst­kie? Wierz mi, taka ich ilo­ść może za­bić, za­miast po­móc.

– Więc co?

– Mój pre­zent dla cie­bie z oka­zji na­ro­dzin bra­ta. Ten oto pies.

– Pies… – Ava utkwi­ła iro­nicz­ne spoj­rze­nie w da­mie dwo­ru. – Se­rio?

– Żywy de­tek­tor na tru­ci­zny.

– Wszyst­kie?

– Wszyst­kie mi zna­ne.

– Tru­łaś go, żeby go wy­tre­so­wać?

– Nie prze­ży­łby tego! Nie bądź głu­pia! Nie two­ja spra­wa, jak go wy­tre­so­wa­łam. Zo­sta­wiam ci go. Po­wi­nien wy­czuć tru­ci­znę w two­im je­dze­niu i pi­ciu.

– I co wte­dy? Mam nie jeść?

– Zja­daj to, co bez­piecz­ne. Nie za­tru­ją ca­łej po­tra­wy. Ra­czej będą pod­tru­wać cię ma­ły­mi daw­ka­mi, że­byś stop­nio­wo za­pa­da­ła na zdro­wiu. Po­tem roz­pusz­czą plot­kę o ja­kie­jś ta­jem­ni­czej za­ra­zie. Nikt nie po­łączy tych fak­tów.

– Zu­pe­łnie jak…

– Nie ko­ńcz! – ostrze­gła lady Ga­elia. – Sama do­brze wiesz, że nie było żad­nych do­wo­dów. Nie po­zwo­lę, żeby to się po­wtó­rzy­ło!

Ava mil­cza­ła przez dłu­ższą chwi­lę. Mu­sia­ła prze­tra­wić naj­now­sze od­kry­cie, że opie­kun­ka po­dzie­la­ła jej po­dej­rze­nia co do za­bój­stwa mat­ki. Dla­cze­go ni­g­dy wcze­śniej nie przy­zna­ła jej ra­cji? Czy­żby udo­wod­nie­nie praw­dy było aż tak nie­bez­piecz­ne?

– Ykhm… – od­chrząk­nęła wresz­cie i po­sta­no­wi­ła zmie­nić te­mat: – Jak wabi się ten psiak?

– Mo­żesz go na­zwać, jak ze­chcesz.

– Je­śli go tre­so­wa­łaś, to za­pew­ne już jest przy­zwy­cza­jo­ny do ja­kie­goś imie­nia – stwier­dzi­ła Ava zdu­mio­na uni­kiem lady Ga­elii. – Nie będzie pro­ściej?

– Wo­ła­łam na nie­go po pro­stu „pie­sku”.

„Jak ory­gi­nal­nie…” – sko­men­to­wa­ła w my­ślach dziew­czy­na, ale się nie ode­zwa­ła. To była jed­na z ta­kich sy­tu­acji, kie­dy mil­cze­nie po­pła­ca. Na wszel­ki wy­pa­dek nie drąży­ła kwe­stii imie­nia zwie­rza­ka. Le­piej było przy­stać na oso­bli­wy plan damy dwo­ru.

– No do­brze… – Wes­tchnęła. – Spró­bu­ję z tym two­im wy­kry­wa­czem. Czy ni­ko­go nie zdzi­wi, że na­gle za­czy­nam ob­no­sić się z ja­ki­mś fu­trza­kiem?

– Je­steś cór­ką kró­la. Mo­żesz mieć ka­pry­sy… – Lady Ga­elia się uśmiech­nęła.

– Fak­tycz­nie… – od­pa­rła Ava z prze­kąsem. – Do tej pory nie mie­wa­łam żad­nych.

– Poza nie­by­wa­łym upo­rem ubie­ra­nia się w spodnie!

– Jak we­dług cie­bie mia­ła­bym uczyć się wal­czyć w tych cho­ler­nych je­dwa­biach?!

– Wy­ra­żaj się! – syk­nęła ostrze­gaw­czo opie­kun­ka. – Wa­szej Wy­so­ko­ści nie wy­pa­da uży­wać wul­ga­ry­zmów!

– Na­wet we wła­snej kom­na­cie?

– Zwłasz­cza we wła­snej kom­na­cie! W tym pa­ła­cu nie ma miej­sca, w któ­rym mo­żesz so­bie po­zwo­lić na swo­bo­dę.

– Nie mo­żna się pil­no­wać na ka­żdym kro­ku!

– Ty mu­sisz! Nie wol­no ci opu­ścić gar­dy choć na chwi­lę! Po­zo­stań czuj­na!

Ava prze­wró­ci­ła ocza­mi. Tak często słu­cha­ła ta­kich prze­stróg, że za­czy­na­ło się to ro­bić nud­ne. „Po­zo­stań czuj­na, po­zo­stań czuj­na…” Osza­leć mo­żna! My­śla­łby kto, że za ka­żdym ro­giem czai się skry­to­bój­ca! Nic dziw­ne­go, że wła­sny oj­ciec jawi się jej jako sa­dy­sta pla­nu­jący mor­der­stwo!

– Obie­cu­ję, że będę ostro­żna – stwier­dzi­ła wresz­cie ugo­do­wo. – A te­raz po­wiedz mi, co mam zro­bić z tym psem.

Zer­k­nęła na pu­dla, któ­ry le­żał na dy­wa­ni­ku przy ko­min­ku. Łeb zło­żył na przed­nich ła­pach i nie od­ry­wał wzro­ku od kró­lew­ny. Może to było tyl­ko złu­dze­nie, ale te oczy zda­wa­ły się pe­łne łez. Czy­żby ten pies na­wąchał się tylu tru­cizn, że wy­czu­wał ich opa­ry na­wet w tej kom­na­cie? Czy ist­nia­ły śmier­tel­ne elik­si­ry, któ­rych nie trze­ba było do­da­wać do po­traw, by uśmier­cić czło­wie­ka? Dla­cze­go uczo­no ją ety­kie­ty, dy­plo­ma­cji i ta­ńców dwor­skich, a nie prze­ka­za­no istot­nej wie­dzy o tru­ciz­nach?

„I za­klęciach…” – pod­po­wie­dział jej ci­chy gło­sik w gło­wie.

Ten te­mat był za­ka­za­ny w pa­ła­cu. Poza tym, od kie­dy od­kry­to w niej ta­lent wal­ki, ma­gia na­tych­miast zo­sta­ła wy­klu­czo­na z kręgów ja­kie­go­kol­wiek za­in­te­re­so­wa­nia. Bo­go­wie mo­gli ob­da­rzyć tyl­ko jed­nym wio­dącym ta­len­tem i była to albo wal­ka, albo ma­gia. Lu­dzie za­zwy­czaj otrzy­my­wa­li ten pierw­szy. Rzad­kie przy­pad­ki ta­len­tu ma­gicz­ne­go skut­ko­wa­ły usu­ni­ęciem ze spo­łecz­no­ści – taki wy­rzu­tek mu­siał szu­kać schro­nie­nia w sąsia­du­jącym Kró­le­stwie El­fów, któ­rzy spe­cja­li­zo­wa­li się w Ma­gii Ży­cia, zwa­nej też Ma­gią Świa­tła. Nie zna­czy­ło to wca­le, że nie ro­dzi­ły się Elfy z ta­len­tem wal­ki. Ava uczy­ła się o ich wy­bit­nych wo­jow­ni­kach. I mimo że ża­den nie po­tra­fił wów­czas opa­no­wać na­wet pod­staw Ma­gii Ży­cia, byli ce­nie­ni w swo­im kra­ju na rów­ni z El­fa­mi ob­da­rzo­ny­mi ta­len­tem ma­gicz­nym. Wi­dać Bo­gi­ni Aeve­réin, któ­rą czci­li, była bar­dziej niż bó­stwa Lu­dzi sko­ra do za­cho­wa­nia rów­no­wa­gi.

Nie­wie­le wia­do­mo było – przy­naj­mniej kró­lew­nie – o zdol­no­ściach Mrocz­nych El­fów. Jej na­uczy­cie­le uni­ka­li tego te­ma­tu jak ognia, za­sła­nia­jąc się zni­ko­mą po­trze­bą zdo­by­wa­nia wie­dzy o od­le­głej kra­inie od­mie­ńców. Po­wta­rza­li, że naj­pierw i tak trze­ba by prze­drzeć się przez Wiecz­ną Pusz­czę, któ­rej strze­gą Elfy – za­rów­no w jed­ną, jak i dru­gą stro­nę. To da­wa­ło Kró­le­stwu Lu­dzi po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa za­pew­nio­ne­go przez bu­for w po­sta­ci bez­po­śred­nich sąsia­dów. We­dług Avy była to tyl­ko ułu­da. Wie­dza o wro­gu, na­wet tym od­da­lo­nym i nie­osi­ągal­nym, da­wa­ła­by praw­dzi­wą prze­wa­gę.

Jako że na­uczy­cie­le za­wie­dli ją w tym za­kre­sie, po­sta­no­wi­ła po­szu­kać in­for­ma­cji na wła­sną rękę. Na szczęście kró­lew­ska bi­blio­te­ka było bo­ga­to wy­po­sa­żo­na, kró­lew­na zaś spędza­ła tam tak wie­le cza­su, że ża­den z nie­od­stępu­jących jej szpie­gów nie wy­trzy­my­wał dłu­go prze­sia­dy­wa­nia w pó­łm­ro­ku w ca­łko­wi­tej ci­szy. Uwol­nio­na od to­wa­rzy­stwa nie­chcia­nych opie­ku­nów, si­ęga­ła po za­ka­za­ne ksi­ęgi. Do­wie­dzia­ła się z nich, że Mrocz­ne Elfy od­da­ją cze­ść sio­strze Aeve­réin – Da­oiréin, któ­ra była Bo­gi­nią Śmier­ci czy, jak kto woli, Mro­ku. Ich spe­cjal­no­ścią były wszel­kie­go ro­dza­ju elik­si­ry i tru­ci­zny. Częściej też ro­dzi­ły się tam dzie­ci z ta­len­tem ma­gicz­nym. Ale te z ta­len­tem wal­ki były rów­nie nie­bez­piecz­ne. To wła­śnie one sta­wa­ły się do­sko­na­ły­mi skry­to­bój­ca­mi.

Pew­ne­go dnia wszyst­kie ksi­ęgi o Mrocz­nych El­fach znik­nęły z bi­blio­te­ki i tym sa­mym Ava za­ko­ńczy­ła swo­ją edu­ka­cję na ten te­mat. Utwier­dzi­ła się w prze­ko­na­niu, że w pa­ła­cu ni­g­dy nie była ca­łkiem sama i ktoś od­krył jej lek­tu­rę uzu­pe­łnia­jącą.

W obec­nej sy­tu­acji zna­jo­mo­ść cho­ćby pod­sta­wo­wych tru­cizn i od­tru­tek by­ła­by bar­dziej niż przy­dat­na. Nie­ste­ty do tej wie­dzy nie zdąży­ła do­trzeć, za­nim ksi­ążki zo­sta­ły usu­ni­ęte. Mu­sia­ła po­le­gać na smut­nym pu­dlu, któ­re­go po­noć wy­tre­so­wa­ła lady Ga­elia. Cie­ka­we, jak to zro­bi­ła… Skąd wzi­ęła te wszyst­kie tru­ci­zny, żeby na­uczyć to bied­ne stwo­rze­nie je roz­ró­żniać? Nie po­do­ba­ło jej się to, ale ży­cie w pa­ła­cu na­uczy­ło ją bar­dzo wska­za­nej w tej sy­tu­acji umie­jęt­no­ści – cier­pli­wo­ści.

IV Pró­ba

„Będzie si­niak!” – po­my­śla­ła Ava, kie­dy po raz ko­lej­ny wy­lądo­wa­ła bio­drem na drew­nia­nej podło­dze. Sir Le­onàrch nie miał dzi­siaj dla niej li­to­ści. Nie, po­praw­ka! On ni­g­dy nie miał dla niej li­to­ści, ale dzi­siaj za­pla­no­wał wy­jąt­ko­wo uci­ążli­wy tre­ning. Kró­lew­na bie­ga­ła, wspi­na­ła się, wal­czy­ła wręcz i za po­mo­cą szty­le­tów… Dała się oba­lić raz, po­tem za­sko­czyć cio­sem znie­nac­ka, żeby na­stęp­nie paść na zie­mię pod­ci­ęta spryt­nie przez swo­je­go mi­strza.

– Je­steś bez for­my, Wa­sza Wy­so­ko­ść… – sko­men­to­wał bez­na­mi­ęt­nie sir Le­onàrch. – Mam za to wi­nić fi­zjo­lo­gię czy…?

– Jesz­cze cze­go! – wark­nęła i ze­rwa­ła się na rów­ne nogi. „Wstręt­ny mi­zo­gin!”

Na­uczy­ciel sztuk wal­ki uśmiech­nął się pod si­wie­jącym wąsem. Siła mo­ty­wa­cji u kró­lew­ny była wprost nie­spo­ty­ka­na! Wy­star­czy­ło ją zde­ner­wo­wać. A je­śli zna­ło się ją od­po­wied­nio dłu­go, wie­dzia­ło się, czym najła­twiej ją spro­wo­ko­wać.

– Dra­bin­ka! – rzu­cił i się od­su­nął.

Ava po­bie­gła do ścia­ny i za­częła się wspi­nać, jak­by ją go­ni­ło sta­do wy­głod­nia­łych wil­ków. Była już na dwóch trze­cich wy­so­ko­ści, kie­dy Le­onàrch prze­su­nął nie­wiel­ką dźwi­gnię u pod­sta­wy dra­bin­ki. Szcze­ble na­tych­miast scho­wa­ły się do bo­ków i kró­lew­na z krót­kim okrzy­kiem za­częła spa­dać. Wy­ci­ągnęła dłoń przed sie­bie i od­bi­ła się od po­wierzch­ni lek­ko w pra­wo. Zła­pa­ła za kon­struk­cję.

– Ty sta­ry, wred­ny… – wy­ce­dzi­ła ze zło­ścią. Nie­na­wi­dzi­ła, kie­dy to ro­bił!

– Góra, góra! Nie ga­da­my! – do­bie­gło ją z dołu. – Nie obi­jaj się.

Wy­krzy­wi­ła usta w gry­ma­sie i wspi­ęła się po palu. Zzia­ja­na, usia­dła z ulgą na pó­łce. Pot lał się po ple­cach, ręce się trzęsły. Do­brze cho­ciaż, że na tre­nin­gu mo­gła za­pla­tać wło­sy we­dle wła­snej wy­go­dy – w cia­sny war­kocz, bo jej do­zwo­lo­na co­dzien­na fry­zu­ra unie­mo­żli­wia­ła chło­dze­nie się skó­ry na szyi i gło­wie. Na­uczy­cie­la sztuk wal­ki nie in­te­re­so­wał sto­pień szpi­cza­sto­ści jej uszu, tyl­ko umie­jęt­no­ści wo­jen­ne.

– Nie ma od­po­czyn­ku! – krzyk­nął. – Dół! – Wska­zał wi­szącą nie­opo­dal linę.

– Chy­ba cię po­gi­ęło! – jęk­nęła. Nie czu­ła się na si­łach, żeby tam do­sko­czyć.

„Naj­wy­żej się za­bi­ję i będzie z gło­wy!” – po­my­śla­ła. Była już zmęczo­na tymi prze­ci­ąga­jący­mi się pod­cho­da­mi tru­ci­cie­li. Jej pu­del od paru ty­go­dni ob­wąchi­wał wszyst­kie prze­kąski, da­nia i na­po­je. Na wszyst­kie jej ulu­bio­ne przy­sma­ki ro­bił nie­szczęśli­wą minę i skom­lał ci­chut­ko. Zo­sta­wa­ły same świ­ństwa, za któ­ry­mi nie prze­pa­da­ła, ale coś jeść mu­sia­ła… Tyle że ja­dła mniej niż zwy­kle. Schu­dła nie­co, zbla­dła i osła­bła na tyle, że tre­ning z sir Le­onàr­chem zwy­czaj­nie ją wy­ka­ńczał.

Za­ci­snęła zęby i ze­rwa­ła się do sko­ku. Zła­pa­ła linę i zsu­nęła się na dół, a tam pa­dła bez ru­chu na podło­gę. „Szlag by to tra­fił – będzie ko­lej­ny si­niak!”

Sir Le­onàrch pod­sze­dł do uczen­ni­cy i wy­ci­ągnął do niej rękę. Sko­rzy­sta­ła z po­mo­cy i choć spo­dzie­wa­ła się, że za­raz zo­sta­nie za­ata­ko­wa­na, było jej już wszyst­ko jed­no. Tym­cza­sem na­uczy­ciel po­prze­stał na po­sta­wie­niu jej na nogi. Po­ło­żył obie dło­nie na jej ra­mio­nach i ob­rzu­cił ją uwa­żnym spoj­rze­niem, po czym wes­tchnął smut­no.

– Tak wie­lu rze­czy jesz­cze cię nie na­uczy­łem… 

– Mamy czas! – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

Sir Le­onàrch ni­g­dy nie zwra­cał się do niej w ten spo­sób. Ow­szem, chwa­lił ją, kie­dy coś osi­ągnęła albo go czy­mś za­sko­czy­ła. Naj­częściej zaś po­na­glał lub besz­tał. Albo wy­pro­wa­dzał ją z rów­no­wa­gi, żeby zmo­ty­wo­wać do wi­ęk­sze­go wy­si­łku.

Po­trząsnął gło­wą.

– Już się za­częło od­li­cza­nie. Mu­sisz po­le­gać na tym, co umiesz.

– Ja­kie od­li­cza­nie?

– Ro­bisz się co­raz słab­sza… – po­wie­dział ta­kim to­nem, jak­by to wszyst­ko tłu­ma­czy­ło.

Zro­zu­mia­ła. Miał na my­śli wpływ tru­cizn…

– Mu­sisz być go­to­wa – do­dał.

Wie­dzia­ła, że po­win­na za­dać na­iw­ne py­ta­nie: „Na co?”, ale nie chcia­ła ob­ra­żać in­te­li­gen­cji swo­je­go mi­strza. Ani wła­snej. Tyle lat tre­no­wa­li ra­zem, że nie trze­ba było wie­lu słów.

– Będę – obie­ca­ła.

– Świet­nie. Dzi­siaj sko­ńczy­my wcze­śniej… Po­win­naś od­po­cząć…

Zdzi­wi­ło ją to. Na tre­nin­gach wal­ki nie było ta­ry­fy ulgo­wej. Sir Le­onàrch nie od­pusz­czał, ona zaś da­wa­ła z sie­bie wszyst­ko. Nie tyl­ko dla­te­go, że chcia­ła udo­wod­nić – i so­bie, i jemu – że jest do­bra bez względu na płeć i po­zy­cję. Zwy­czaj­nie spra­wia­ło jej to fraj­dę.

Poza tym lu­bi­ła się zmęczyć. Po ci­ężkim tre­nin­gu wy­po­czy­wa­ło się wy­jąt­ko­wo przy­jem­nie. Kie­dy sir Le­onàrch dał jej wresz­cie sy­gnał, że lek­cja sko­ńczo­na, wy­bie­gła z sali ćwi­czeń pro­sto do swo­ich apar­ta­men­tów. Za­sta­na­wia­ła się, ja­kich olej­ków ete­rycz­nych za­ży­czy so­bie do kąpie­li re­ge­ne­ru­jącej. Za­zwy­czaj pro­si­ła o la­wen­do­wy, bo po­ma­gał zre­lak­so­wać się po wy­si­łku i wpły­wał ko­jąco na zbo­la­łe mi­ęśnie. Dzi­siaj jed­nak mia­ła nie­okre­ślo­ną ocho­tę na ole­jek ró­ża­ny. Dziw­ne…

Z im­pe­tem we­szła do swo­jej kom­na­ty. Chcia­ła za­or­dy­no­wać kąpiel jak naj­szyb­ciej, a słu­żące z pew­no­ścią jesz­cze się jej nie spo­dzie­wa­ły. Okro­jo­na die­ta moc­no wpły­nęła na wy­dol­no­ść jej or­ga­ni­zmu, więc po­trze­ba re­ge­ne­ra­cji była dość pa­ląca. Głos uwi­ązł jej w gar­dle, gdy tyl­ko prze­kro­czy­ła próg.

Na kre­mo­wym nie­gdyś dy­wa­ni­ku, tuż obok jej szez­lon­gu le­żał brązo­wy pu­del. A ra­czej to, co z nie­go zo­sta­ło po roz­pła­ta­niu go na pół. Podło­ga zaś za­la­na była krwią bied­ne­go zwie­rza­ka. Naj­wy­ra­źniej ktoś od­krył, do cze­go kró­lew­nie słu­żył nowy pu­pil…

Ava stłu­mi­ła szloch. Nie żeby zdąży­ła bar­dzo przy­wi­ązać się do „pie­ska”, któ­re­mu na­wet nie nada­ła imie­nia. Jed­nak fakt za­szlach­to­wa­nia go – i to jesz­cze na środ­ku jej po­ko­ju – wstrząsnął nią do głębi.

Ostro­żnie po­de­szła do łó­żka, sta­ra­jąc się sta­wiać sto­py z da­le­ka od ka­łu­ży krwi. Wpa­try­wa­ła się w tru­chło na dy­wa­ni­ku, mru­ga­jąc przy tym za­wzi­ęcie, żeby nie po­zwo­lić łzom ze­brać się w oczach i za­bu­rzyć jej wi­dze­nia.

Na łó­żku le­ża­ła nie­wiel­ka kart­ka zło­żo­na na pół. Drżącą ręką Ava si­ęgnęła po pa­pier. Za­nim prze­czy­ta­ła, co było tam na­pi­sa­ne, już wie­dzia­ła, że nie jest do­brze… Cha­rak­ter pi­sma wska­zy­wał na lady Ga­elię.

„Ucie­kaj!”

V Nie­spo­dzie­wa­ne

Pa­nicz­ny strach chwy­cił Avę za gar­dło. Nie mia­ła żad­ne­go pla­nu ani żad­nej in­struk­cji. Do­kąd niby mia­ła ucie­kać? Gdzie się ukryć? W pa­ła­cu zna­li ją wszy­scy! A poza lady Ga­elią i sir Le­onàr­chem wła­ści­wie ka­żdy mógł ją zdra­dzić i za­pro­wa­dzić pro­sto do ojca. Albo cze­ka­jące­go na nią kata.

Poza tym jej mi­ęśnie krzy­cza­ły o od­po­czy­nek w kąpie­li. Bo­lał ją ka­żdy skra­wek cia­ła, któ­re mu­sia­ło się dzi­siaj wspi­ąć na wy­ży­ny mo­żli­wo­ści, żeby wy­pe­łnić wszyst­kie po­le­ce­nia na­uczy­cie­la wal­ki. Chcia­ła od­po­cząć. Może to tyl­ko ja­kiś głu­pi żart?

Zer­k­nęła na zwło­ki pu­dla. To zde­cy­do­wa­nie nie mógł być dow­cip. Nikt dla żar­tu nie mor­du­je pu­pi­la cór­ki kró­la, chy­ba że sam chce się po­że­gnać z ży­ciem.

Mu­sia­ła dzia­łać szyb­ko. Wie­dzia­ła o tym. Czu­ła całą sobą, że po­śpiech jest wska­za­ny. Tym­cza­sem sta­ła wro­śni­ęta w zie­mię i ga­pi­ła się na swo­je­go psa. We­wnętrz­na siła, któ­rą na­zy­wa­ła wy­jąt­ko­wą in­tu­icją, pchnęła ją wresz­cie do dzia­ła­nia!

Z prze­ra­że­niem uświa­do­mi­ła so­bie, że jej po­wrót z tre­nin­gu – choć wcze­śniej­szy – mu­siał zo­stać za­uwa­żo­ny. Nie kry­ła się prze­cież, a drzwia­mi tak rąb­nęła, że kto­kol­wiek na nią czy­hał, już wie­dział, gdzie jej szu­kać.

„Rusz tę kró­lew­ską dupę!” – na­ka­za­ła so­bie i jej sto­py ode­rwa­ły się od podło­ża. Co wzi­ąć ze sobą? Go­rącz­ko­wo ana­li­zo­wa­ła naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy. Strój do wal­ki na szczęście mia­ła na so­bie, więc mo­gła być spo­koj­na o swo­bo­dę po­ru­sza­nia się. Ko­szu­la nie krępo­wa­ła ru­chów, a w ka­mi­zel­ce mia­ła ukry­te czte­ry szty­le­ty.

Szty­le­ty! Za­wa­ha­ła się. Na opar­ciu fo­te­la wi­sia­ła suk­nia, któ­rą mia­ła na so­bie dzi­siej­sze­go ran­ka, za­nim uda­ła się na lek­cję wal­ki. Je­śli odej­dzie z pa­ła­cu, wyda się mała kra­wiec­ka ta­jem­ni­ca – co było ukry­te w grub­szych szwach na brze­gu suk­ni. Na­ra­zi kraw­co­wą na śmie­rć lub przy­naj­mniej tor­tu­ry. Ko­bie­tę, któ­ra z do­bre­go ser­ca spe­łni­ła jej za­chcian­kę. Nie, nie zro­bi tego! Na­wet je­śli od­kry­ją kie­sze­nie w in­nych suk­niach, nie będą wie­dzieć, do cze­go słu­ży­ły. Za­wsze mo­gła tam no­sić głu­pie chu­s­tecz­ki lub pa­mi­ąt­kę po mat­ce. To nie było za­bro­nio­ne. A poza tym… Do­kąd­kol­wiek się uda, jed­na suk­nia może się przy­dać. Szcze­gól­nie że, zbie­giem oko­licz­no­ści, nie była ró­żo­wa, tyl­ko bla­do­zie­lo­na. W jej gar­de­ro­bie je­dy­na, któ­rej ko­lo­ru nie wy­brał oj­ciec…

Do­jście do tego wnio­sku za­jęło Avie śmiesz­ny uła­mek se­kun­dy. Wła­ści­wie jesz­cze nie sko­ńczy­ła for­mu­ło­wać my­śli, a dło­nie już zręcz­nie zwi­ja­ły suk­nię w zgrab­ny wa­łek. Wresz­cie cały ten je­dwab na coś się przy­dał. Zwi­ni­ęty, zaj­mo­wał bar­dzo mało miej­sca. Wci­snęła gru­by ru­lo­nik i kart­kę od lady Ga­elii do sa­kwy przy­tro­czo­nej do pa­ska. Żad­nych śla­dów pro­wa­dzących do osób, któ­re jej po­mo­gły!

Ob­rzu­ci­ła kom­na­tę szyb­kim spoj­rze­niem. Nie było tu nic, co by­ło­by jej po­trzeb­ne, a cze­go za­bra­nie nie spo­wol­ni­ło­by uciecz­ki lub ją unie­mo­żli­wi­ło. Py­ta­nie brzmia­ło: któ­rędy i do­kąd mia­ła się udać? Nikt ni­g­dy nie po­ru­szał z nią te­ma­tu bez­piecz­nych kry­jó­wek, na wy­pa­dek gdy­by król po­sta­no­wił po­zbyć się jej nie tyl­ko z pa­ła­cu, ale też z tego pa­do­łu. Od­no­to­wa­ła w my­ślach, że je­śli kie­dy­kol­wiek jesz­cze spo­tka lady Ga­elię lub sir Le­onàr­cha, wy­po­mni im to nie­do­pa­trze­nie.

„O bo­go­wie! Ra­tun­ku!” – jęk­nęła w du­szy. Może oni by po­mo­gli? Ale do któ­re­go się po­mo­dlić? Ojcu z pew­no­ścią sprzy­jał Bóg Ognia, Fou. Ze wszyst­kich czte­rech ży­wio­łów król Ta­ma­in zde­cy­do­wa­nie pre­fe­ro­wał ogień, woj­nę, znisz­cze­nie, a bóg zda­wał się od­pła­cać za tę wia­rę wy­jąt­ko­wą przy­chyl­no­ścią. Po­zo­sta­ły­mi ży­wio­ła­mi opie­ko­wa­ły się bo­gi­nie: bli­źniacz­ki Eirël i Te­irël oraz Haël. Wszyst­kie jed­nak sym­pa­ty­zo­wa­ły z Fou. Po­zo­sta­ły jesz­cze Świa­tło i Mrok.

Bo­gi­ni Aeve­réin…

To by ozna­cza­ło sprze­nie­wie­rze­nie się bo­gom Lu­dzi! Dla­cze­go w jej gło­wie po­ja­wi­ła się ta myśl? Na wi­dok śmier­ci po­my­śla­ła o ży­ciu? A może za­pra­gnęła świa­tła, któ­re po­pro­wa­dzi ją przez mrok? Da­oiréin… – za­szem­rał głos w jej gło­wie. Głos uwo­dzący obiet­ni­cą… Nie, Ava nie chcia­ła mro­ku! Na­czy­ta­ła się o Mrocz­nych El­fach wy­star­cza­jąco dużo, żeby wie­dzieć, że to oni w pierw­szej ko­lej­no­ści będą na­sta­wać na jej ży­cie. Kto, jak nie oni, do­star­czał kró­lo­wi tru­cizn, któ­re do­da­wa­no do jej po­si­łków?!

– Aeve­réin, pro­wa­dź mnie, pro­szę! – po­wie­dzia­ła ci­cho. – Nie znasz mnie, wiem… Ale…

Głos jej się za­ła­mał, lecz wła­śnie wte­dy de­li­kat­ny wiatr wpa­dł przez otwar­te okno i owio­nął ją cie­płym po­wie­wem nio­sącym za­pach… ma­gno­lii. Ma­gno­lie? Ava wci­ągnęła po­wie­trze raz jesz­cze. Nie­mo­żli­we. Ma­gno­lie nie ro­sły w oko­li­cy. Oj­ciec wy­ra­źnie za­ka­zał sa­dze­nia tych drzew w ogro­dzie i za­wsze żądał za­my­ka­nia okien, kie­dy wia­ło od wscho­du, żeby przy­pad­kiem nie nad­ci­ągnęła upa­ja­jąca woń tych kwia­tów z sąsied­nie­go kró­le­stwa.

Przez gło­wę kró­lew­ny prze­mknęła myśl, że to może Eirël przy­sła­ła wiatr, za­gnie­wa­na przy­wo­ła­niem in­nej bo­gi­ni. Ale ma­gno­lie były świ­ęty­mi drze­wa­mi El­fów, za­tem ich za­pach świad­czy­łby o tym, że…

– Je­ste­śmy jed­no­ścią – ode­zwał się słod­ki ko­bie­cy głos w gło­wie Avy, a jej ser­ce na­pe­łni­ły nie­wy­tłu­ma­czal­na ra­do­ść i spo­kój.

– Kto jest jed­no­ścią? – za­da­ła to py­ta­nie gło­so­wi i so­bie.

– Eirël i ja. I Te­irël. I Haël. Och, na­wet Fou… – za­chi­cho­tał głos, po czym do­dał mi­ęk­ko: – I Da­oiréin.

– Aeve­réin?

Cóż za oczy­wi­ste py­ta­nie! Mo­gła so­bie po­gra­tu­lo­wać na­iw­no­ści. Głos w jej gło­wie ro­ze­śmiał się, a brzmia­ło to, jak­by ży­wiej za­szem­ra­ła woda, za­sze­le­ści­ły drze­wa, po­ru­szy­ły się dzwon­ki wietrz­ne…

– Cho­dź! – na­ka­za­ła Bo­gi­ni.

– A do­kąd kon­kret­nie? – spy­ta­ła Ava zgry­źli­wie.

– Byle da­lej, czyż nie? – Bo­gi­ni za­chi­cho­ta­ła jej w gło­wie, zu­pe­łnie jak­by były umó­wio­ne na po­po­łu­dnio­wą her­bat­kę, a nie pró­bo­wa­ły wy­ci­ągnąć kró­lew­nę ze śmier­tel­nej pu­łap­ki. – Mu­sisz do­trzeć do ko­ńca ko­ry­ta­rza pra­we­go skrzy­dła pa­ła­cu. Scho­da­mi w dół. Uciek­niesz wy­jściem dla słu­żby. Ru­szaj!

Ava nie za­sta­na­wia­ła się już ani chwi­li. Roz­ba­wio­na czy nie, Bo­gi­ni El­fów naj­wy­ra­źniej chcia­ła jej po­móc. Może rze­czy­wi­ście wszyst­kie bó­stwa wspó­łpra­co­wa­ły ze sobą, za­miast wza­jem­nie się zwal­czać. Czy nie było tak, że z ro­man­su Eirël i Fou bra­ły się bu­rze z pio­ru­na­mi, Te­irël z Fou two­rzy­li prze­ra­ża­jące wul­ka­ny i po­ża­ry, kie­dy zaś Bóg Ognia ob­co­wał z Haël, wy­stępo­wa­ły gwa­łtow­ne po­wo­dzie? Strach po­my­śleć, co by było, gdy­by za­czął kom­bi­no­wać z Aeve­réin lub Da­oiréin…

Chi­chot w gło­wie dziew­czy­ny przy­brał na sile. Dzwo­necz­ki brzęcza­ły co­raz gło­śniej. Bo­gi­ni Świa­tła i Ży­cia wy­ra­źnie była uba­wio­na to­kiem my­śle­nia kró­lew­ny, któ­rej te re­flek­sje zu­pe­łnie nie prze­szka­dza­ły w nie­mal bez­sze­lest­nym bie­gu w stro­nę bocz­nej klat­ki scho­do­wej. Zna­ła to wy­jście bar­dzo do­brze, bo w ra­mach ćwi­czeń z sir Le­onàr­chem zda­rza­ło jej się wy­my­kać bocz­ną furt­ką z te­re­nów pa­ła­co­wych.

Zbie­gła po krętych scho­dach i ostro­żnie uchy­li­ła drzwi wy­jścio­we. Ro­zej­rza­ła się wo­ko­ło, a po­tem pod­nio­sła wzrok na mury. Nie było wi­dać stra­żni­ków, jed­nak nie to mar­twi­ło Avę. Je­śli król wy­na­jął skry­to­bój­cę, nie uda jej się go wy­pa­trzyć. Prędzej po­czu­je ostrze wbi­ja­ne mi­ędzy że­bra, niż od­kry­je ja­ki­kol­wiek ślad mor­der­cy.

„Trud­no. I tak wszy­scy kie­dyś umrze­my”.

– Tak ła­two się pod­da­jesz?

– Ni­g­dy! – za­pew­ni­ła Ava i wy­sko­czy­ła na ze­wnątrz.

Od drzwi do bocz­nej furt­ki pro­wa­dzi­ła wy­dep­ta­na ście­żka. Słu­żba uży­wa­ła tego prze­jścia do opró­żnia­nia prze­ró­żnych nie­czy­sto­ści. Nic dziw­ne­go, że nie było to miej­sce po­pu­lar­ne wśród dwo­rzan, a człon­ko­wie ro­dzi­ny kró­lew­skiej prze­wa­żnie na­wet o nim nie wie­dzie­li – z wy­jąt­kiem tych, któ­rzy mie­li na­uczy­cie­li z ory­gi­nal­ny­mi po­my­sła­mi. Ava za­tęsk­ni­ła za za­pa­chem ma­gno­lii przy­nie­sio­nych przez Eirël i Aeve­réin.

„Cho­le­ra ja­sna!” – prze­klęła w my­ślach, kie­dy po­śli­zgnęła się na po­my­jach. W jej gło­wie za­szem­rał ła­god­ny śmiech, jak­by te sło­wa roz­ba­wi­ły Bo­gi­nię.

– Prze­pra­szam! Za­po­mnia­łam, że słu­chasz!

– Ja za­wsze słu­cham… – wy­szep­ta­ła Aeve­réin.

– No to z góry cię prze­pra­szam za to, że dość często będę prze­kli­nać.

– Wiem, znam cię, Ava­le­an.

– Ava! – po­pra­wi­ła i na­tych­miast skar­ci­ła się za im­per­ty­nen­cję. Czy ona wła­śnie py­sko­wa­ła Bo­gi­ni?!

Ale znów roz­le­gł się szmer chi­cho­tu Aeve­réin.

– My­ślę, że będzie­my mu­sia­ły po­roz­ma­wiać o two­im imie­niu, Ava­le­an – za­po­wie­dzia­ła we­so­ło, po czym do­da­ła na­gląco: – A te­raz się spiesz!

I Ava pchnęła drzwi bocz­nej furt­ki.

VI Uciecz­ka

Nikt jej nie go­nił. Tro­chę ją to zdzi­wi­ło. Może nie po­win­na tak po­chop­nie ucie­kać? Może… Nie, nie mo­gła za­po­mnieć o pu­dlu, któ­ry le­żał na kre­mo­wym dy­wa­nie jak krwa­we ostrze­że­nie. I o li­ści­ku lady Ga­elii. Sir Le­onàrch też wy­ra­źnie da­wał jej do zro­zu­mie­nia, że nad­cho­dzi pora, kie­dy będzie mu­sia­ła wy­ko­rzy­stać na­by­te umie­jęt­no­ści. I to wca­le nie na woj­nie…

Może więc wy­słan­ni­cy kró­la jesz­cze się nie zo­rien­to­wa­li, że znik­nęła? I tyl­ko dla­te­go nie ru­szy­li za nią w po­goń? To było bar­dzo praw­do­po­dob­ne. Nikt się nie spo­dzie­wał, że tre­ning będzie krót­szy, a Ava znaj­dzie w so­bie wy­star­cza­jąco dużo sił, żeby uciec. Poza tym tak po­tężna Bo­gi­ni jak Aeve­réin nie przy­szła­by jej z po­mo­cą, gdy­by sy­tu­acja nie była bez­na­dziej­na, praw­da?

– Aeve­réin? – spy­ta­ła w my­ślach, ale od­po­wie­dzia­ła jej ci­sza.

Szem­rzący stru­myk z dzwon­ka­mi wietrz­ny­mi wy­nio­sły się z jej gło­wy, gdy tyl­ko opu­ści­ła te­ren pa­ła­cu. To by było na tyle, je­śli cho­dzi o bo­ską opatrz­no­ść. Te­raz musi ra­dzić so­bie sama! Wes­tchnęła i za­częła ostro­żnie zsu­wać się po zbo­czu wzgó­rza, omi­ja­jąc w mia­rę mo­żli­wo­ści za­cie­ki z wy­le­wa­nych przez słu­żbę nie­czy­sto­ści.

– Tak ła­two się pod­da­jesz. – Bo­gi­ni się za­śmia­ła.

Ava aż pod­sko­czy­ła i stra­ci­ła rów­no­wa­gę. Upa­dła na obo­la­ły po tre­nin­gu ty­łek i zje­cha­ła na nim kil­ka­dzie­si­ąt me­trów.

– No bra­wo, cho­le­ra! – wark­nęła. – Je­śli roz­da­rłam spodnie, to będę mu­sia­ła prze­dzie­rać się przez krza­ki w je­dwab­nej suk­ni… Świet­na ro­bo­ta, Ava! Po­gra­tu­lo­wać!

Dzwo­necz­ki w gło­wie za­brzęcza­ły. Przy­naj­mniej Bo­gi­ni świet­nie się ba­wi­ła! Szko­da tyl­ko, że Ava nie po­dzie­la­ła tej ra­do­ści. Wsta­ła i otrze­pa­ła się z zie­mi. Po­ma­ca­ła ma­te­riał spodni na sie­dze­niu i z ulgą stwier­dzi­ła, że wy­trzy­mał prze­ja­żdżkę po zbo­czu. Je­śli kie­dy­kol­wiek jesz­cze spo­tka na­dwor­ną kraw­co­wą, po­dzi­ęku­je jej za wy­ko­na­nie świet­nej ro­bo­ty.

– Już wiem, o czym za­po­mnia­łam – mruk­nęła, kie­dy do­ta­rł do niej pierw­szy sy­gnał gło­du. – O je­dze­niu…

– I tak byś nic nie za­bra­ła z pa­ła­cu, sko­ro nie masz po­jęcia, co mo­żesz bez­piecz­nie zje­ść.

– Skąd wiesz?

– Ja wiem wszyst­ko. No, pra­wie wszyst­ko…

– Po­wiesz mi, gdzie znaj­dę je­dze­nie?

– Ava­le­an… – Głos na­brał od­cie­nia na­ga­ny. – Czy­żbyś ro­bi­ła się le­ni­wa? Czyż nie je­steś mi­strzy­nią szty­le­tów? Czyż nie je­steś świa­tłą…? Tak, to do­bre okre­śle­nie… – W gło­sie znów sły­chać było śmiech. – Lu­bię świa­tło.

– Dla­cze­go na­zy­wasz mnie Ava­le­an?

– Nie wszyst­ko na­raz, ko­cha­ne dziec­ko. Nie wszyst­ko na­raz… Po­roz­ma­wia­my o two­im imie­niu, kie­dy już będziesz bez­piecz­na. Od­wie­dzisz mnie przy świ­ętym dębie.

– Dębie? Nie ma­gno­lii?

– Och, nie… Nie ma­gno­lii. Kie­dyś zro­zu­miesz.

– Taa, na pew­no. – Ava się skrzy­wi­ła. Była scep­tycz­nie na­sta­wio­na do tych wszyst­kich pó­łsłó­wek, któ­ry­mi ra­czy­ła ją Aeve­réin.

– Pa­mi­ętaj o na­szym spo­tka­niu! A gdy­byś była w kło­po­tach, za­wsze mo­żesz mnie za­wo­łać! Chy­ba że za­pra­gniesz usły­szeć się z moją sio­strą. My­ślę, że Da­oiréin już nie może się do­cze­kać wa­sze­go ­spo­tka­nia!

– Dla­cze­go Bo­gi­ni Śmier­ci chce się ze mną spo­tkać? Nie­spiesz­no mi na tam­ten świat!

– Lu­dzie i ich uprasz­cza­nie po­strze­ga­nia świa­ta! – Aeve­réin wes­tchnęła prze­ci­ągle. – Nie wszyst­ko na­raz, ko­cha­ne dziec­ko – po­wtó­rzy­ła. – Tu cię zo­sta­wię. Je­steś już pra­wie bez­piecz­na. Twój strój prze­trwał, więc je­dwa­bie mo­żesz zo­sta­wić na bar­dziej wy­szu­ka­ną oka­zję. A je­stem prze­ko­na­na, że ta­ko­wa cze­ka cię w bli­skiej przy­szło­ści. O tak…

– Pra­wie bez­piecz­na? – pod­chwy­ci­ła Ava. – Jak to pra­wie?!

– Taka nie­cier­pli­wa! – W gło­sie znów po­ja­wi­ła się nut­ka na­ga­ny. – Dasz so­bie radę. Naj­wa­żniej­sze, że opu­ści­łaś pa­łac. Twoi opie­ku­no­wie wy­po­sa­ży­li cię w od­po­wied­nie umie­jęt­no­ści. Ru­szaj! Pa­mi­ętaj o na­szym spo­tka­niu przy świ­ętym dębie. Będę na cie­bie cze­kać!

– Po­wiesz mi wte­dy o moim imie­niu? I o Da­oiréin? I…

– Nie wszyst­ko na­raz… – upo­mnia­ła ją Aeve­réin, a dziew­czy­nie się zda­ło, że wiatr de­li­kat­nie po­gła­dził jej wło­sy.

Po­tem dźwi­ęk dzwo­necz­ków po­wo­li ci­chł w gło­wie Avy, aż wresz­cie wszyst­ko umil­kło. Kró­lew­na na­gle po­czu­ła się sa­mot­na i wbrew temu, co mó­wi­ła Bo­gi­ni – znów wró­ci­ło po­czu­cie nie­bez­pie­cze­ństwa czy­ha­jące­go za ka­żdym drze­wem i krza­kiem. Do­brze cho­ciaż, że do zmierz­chu zo­sta­ło kil­ka go­dzin, a po­kry­te la­sem wzgó­rza wca­le nie wy­da­wa­ły się tak da­le­ko. Mu­sia­ła tam do­trzeć przed zmro­kiem.

Krew pod wpły­wem ad­re­na­li­ny i stra­chu za­częła szyb­ciej krążyć w jej ży­łach. Mia­ła nowy cel i przez chwi­lę czu­ła się jak pod­czas tre­nin­gów pod okiem sir Le­onàr­cha. To tyl­ko ko­lej­ne za­da­nie, któ­re jej za­dał. Mi­ęśnie od­pocz­ną pó­źniej. „Przej­dź z punk­tu A do punk­tu B, omi­ja­jąc pu­łap­ki i otwar­ty te­ren. Mam cię nie wi­dzieć!” – tak by jej do­ra­dził, gdy­by to była lek­cja.

Po­pra­wi­ła pa­sek, spraw­dzi­ła, czy sa­kwa jest po­rząd­nie za­mkni­ęta. Przy­po­mnia­ła so­bie o tym, że nie spa­ko­wa­ła je­dze­nia, i o tym, co rze­kła Bo­gi­ni Świa­tła. Fakt, nie za­bra­ła­by żyw­no­ści ze swo­jej kom­na­ty. Jej oso­bi­sty de­tek­tor tru­cizn za­pła­cił ży­ciem za ra­to­wa­nie jej skó­ry przez ostat­nich kil­ka ty­go­dni. Gdy­by usu­nęli go po ci­chu, mo­gli­by ją spo­koj­nie otruć dużo wcze­śniej.

Wła­śnie… Dla­cze­go ktoś ujaw­nił krwio­żer­cze pla­ny wo­bec niej tak oczy­wi­stym ak­tem prze­mo­cy? Gdy­by to ona była na miej­scu swo­je­go ojca, prze­pro­wa­dzi­ła­by całą ope­ra­cję zde­cy­do­wa­nie sub­tel­niej. Za­sko­czy­ło ją to, że ta­kie my­śli przy­szły jej w ogó­le do gło­wy. Ni­g­dy nie mia­ła ta­kich za­pędów. Nie po­tra­fi­ła­by za­bić z zim­ną krwią, z ukry­cia, pod­stępem. Ona taka nie była!

– Hmm… – za­mru­czał ci­chy głos, ten uwo­dzący, któ­ry już dzi­siaj sły­sza­ła. Ten, któ­ry wy­po­wie­dział imię Bo­gi­ni Mro­ku.

– Nie! – za­opo­no­wa­ła Ava, prze­stra­szo­na samą my­ślą, że w jej gło­wie za­do­mo­wi­ła się ko­lej­na Bo­gi­ni.

Może i do­brze być pod sta­łą pie­czą bó­stwa – nie­wa­żne, czy opie­ku­jące­go się któ­ry­mś ży­wio­łem, czy Ży­ciem, czy Śmier­cią. Dla­cze­go więc tak bała się bli­sko­ści Da­oiréin?

Ode­tchnęła głębo­ko. Za­wsze mo­gła przy­wo­łać Aeve­réin. Po­sta­no­wi­ła jed­nak nie nad­uży­wać ser­decz­no­ści Bo­gi­ni Świa­tła. Po­win­na wy­ka­zać się sa­mo­dziel­no­ścią, cho­ćby po to, żeby znów nie usły­szeć przy­ga­ny, że robi się le­ni­wa. Do ro­bo­ty!

Ru­szy­ła przed sie­bie zgod­nie ze sztu­ką, któ­rej na­uczył ją sir Le­onàrch. Klu­czy­ła po­mi­ędzy kępa­mi krza­ków, aż do­ta­rła do li­nii pierw­szych drzew. Oce­ni­ła na szyb­ko od­le­gło­ści po­mi­ędzy po­szcze­gól­ny­mi pnia­mi. Je­śli po­goń się roz­po­częła, jej śla­dy mu­sia­ły znik­nąć z po­wierzch­ni zie­mi. Wspi­ęła się szyb­ko na naj­bli­ższe drze­wo, tak jak­by na­uczy­ciel wal­ki wy­dał jej do­pie­ro pierw­sze po­le­ce­nie w ci­ągu dnia. Nie my­śla­ła o zmęcze­niu mi­ęśni. Na uża­la­nie się nad sobą przyj­dzie jesz­cze czas.

Kie­dy znik­nęła w ko­ro­nie drze­wa, mo­gła się za sie­bie obej­rzeć, żeby spraw­dzić, na ile się od­da­li­ła od pa­ła­cu. Roz­cza­ro­wa­na, mu­sia­ła stwier­dzić, że nie prze­by­ła na­wet po­ło­wy dy­stan­su mi­ędzy pod­nó­żem zam­ko­we­go wzgó­rza a ścia­ną lasu, któ­ry sta­no­wił gra­ni­cę Kró­le­stwa Lu­dzi i Kró­le­stwa El­fów. Pa­łac na gó­rze za­snu­ty był mgłą. Gdzieś na dnie ser­ca po­ja­wi­ła się iskier­ka na­dziei, że może to Haël przy­szła jej z po­mo­cą i zrzu­ci­ła wod­ną za­sło­nę na jej prze­śla­dow­ców. Od­wró­ci­ła wzrok. Mu­sia­ła sku­pić się na tym, co przed nią. Nie na­le­ża­ło oglądać się za sie­bie.

Sąsied­nie drze­wo znaj­do­wa­ło się nie da­lej niż lina, na któ­rą sir Le­onàrch ka­zał jej dzi­siaj sko­czyć z pó­łki pod su­fi­tem. Ava wie­dzia­ła, że so­bie po­ra­dzi, jed­nak pa­ra­li­żo­wa­ła ją świa­do­mo­ść, że to nie był tre­ning, a na dole nie po­dej­dzie do niej na­uczy­ciel i nie pod­nie­sie tego, co z niej zo­sta­nie, je­śli skok się nie uda. Spró­bo­wa­ła roz­lu­źnić mi­ęśnie. Jesz­cze dwa głęb­sze od­de­chy… I sko­czy­ła.

Zła­pa­ła się pnia so­sny z ulgą i jed­no­cze­sną sa­tys­fak­cją. Nie było to jed­nak przy­jem­ne do­świad­cze­nie, bo pień był chro­po­wa­ty, nie zaś gład­ki jak ele­men­ty kon­struk­cji, na któ­rych ćwi­czy­ła pod­czas swo­ich tre­nin­gów. Spraw­dzi­ła, czy nie uszko­dzi­ła ubra­nia, i za­śmia­ła się na myśl o tym, że na­stęp­ne sko­ki mu­sia­ła­by od­by­wać w je­dwab­nej suk­ni. Pa­rad­ne!

Pięć drzew da­lej nie czu­ła już rąk, a mi­ęśnie ud, na któ­rych sile opie­ra­ła tę wy­so­ko­pien­ną tu­ry­sty­kę, za­częły ła­pać skur­cze. Prze­li­czy­ła swo­je mo­żli­wo­ści – stop­nio­wo za­częła zda­wać so­bie z tego spra­wę i prze­ra­ża­ło ją to, bo zna­czy­ło­by, że po­pe­łni­ła błąd. Nie osi­ągnęła pod­sta­wo­we­go celu, bo dy­stans był na tyle krót­ki, że psy go­ńcze na­tych­miast zła­pią jej trop, stra­ci­ła za to siły i czas. To zmo­bi­li­zo­wa­ło ją do wy­ko­na­nia ko­lej­ne­go sko­ku. I jesz­cze kil­ku na­stęp­nych. Gra­ni­ca lasu zda­wa­ła się zbli­żać do niej, o ile tyl­ko nie po­zwa­la­ła so­bie na fol­go­wa­nie sła­bo­ściom. Nie da się zła­pać żywa!

Ad­re­na­li­na ca­łko­wi­cie za­głu­szy­ła sy­gna­ły zgła­sza­ne przez obo­la­łe cia­ło. Dziew­czy­na upar­cie nie zwra­ca­ła uwa­gi na po­dar­te skó­rza­ne ręka­wicz­ki ani na na­de­rwa­ne ręka­wy ­ko­szu­li. Nie my­śla­ła o gło­dzie, od któ­re­go ręce i nogi za­czy­na­ły się trząść. Sku­pio­na była na ciem­nie­jącej gra­ni­cy Wiecz­nej Pusz­czy – miej­sca, do któ­re­go mu­sia­ła do­trzeć, nie do­ty­ka­jąc zie­mi.

Je­śli po­goń stra­ci trop przy gra­ni­cy z El­fa­mi, król Ta­ma­in pod po­zo­rem od­zy­ska­nia upro­wa­dzo­nej cór­ki może roz­po­cząć woj­nę z sąsied­nim kró­le­stwem. Le­piej, żeby kró­lew­na Ava znik­nęła z po­wierzch­ni zie­mi tak, jak chciał – po ci­chu, w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach. Bez śla­du.

Jesz­cze trzy drze­wa, jesz­cze dwa… Ostat­ni skok. To już na­praw­dę ostat­ni skok! Ode­pchnęła się reszt­ką sił i po­fru­nęła w gęstwi­nę drzew Wiecz­nej Pusz­czy. Le­cia­ła wprost w ko­ro­nę do­rod­ne­go dębu i wpa­dła w de­li­kat­ną jak mgie­łka zło­ci­stą pa­jęczy­nę. Stra­ci­ła przy­tom­no­ść…

Spis tre­ści

I Klątwa

II Wy­rok

III Tru­ci­zny

IV Pró­ba

V Nie­spo­dzie­wa­ne

VI Uciecz­ka