FURIA - Jolanta Bartoś - ebook

FURIA ebook

Bartoś Jolanta

5,0

Opis

Cz.III "Obłędu"

 

FURIA to zakończenie losów Karoliny Ciesielskiej, bohaterki Obłędu i Fatum. Kobieta obdarzona niecodziennym darem jasnowidzenia zmaga się z tym przekleństwem. Gdy pozornie jej życie wraca do normy, zaczyna budowę domu i oczekuje narodzin dziecka. Ale zło nie zamierza odpuścić. Karolinie po raz kolejny przyjdzie walczyć z nienawiścią, która osacza ją z każdej strony.

 

 ***

Jolanta Bartoś nie oszczędziła Karoliny Ciesielskiej. Wizje, koszmary, tajemnica rodzinna oraz ogromna tragedia osobista. A wszystko podszyte tak wielką nienawiścią, że współczucie dla kobiety towarzyszy od pierwszych stron. Nic, tylko czytać, śledząc akcję, trzymającą w napięciu aż do ostatniej strony.

Adam Widerski, Daj się złapać książce

 

 

Jeśli po odłożeniu książki zaczynasz o niej śnić, to oznacza, że dopadła Cię FURIA. Jolanta Bartoś uzależnia i przyciąga, wprowadzając czytelnika w stan, którego nie chce wymazać ze swojej świadomości. Gdy Twój umysł spijać będzie treść fabuły, przejdzie Cię zimny dreszcz. Trzecia część trylogii to kunsztownie zawiązany finał historii, która wryje się w Twoją pamięć po wsze czasy. Nie traćcie czasu i sięgnijcie po twórczość Jolanty Bartoś.

 Tomasz Kosik, Czyt-NIK

 

FURIA to tajfun: porwie Cię, osaczy i wstrząśnie Twoim światem. Pełen napięcia i nieprzewidywalny finał mrocznej trylogii. Jesteś gotowy na podróż w głąb otchłani?

Renata Przybysz, Diabeł poleca

 

Jolanta Bartoś po raz kolejny zabiera swoich czytelników w paraliżującą, niebezpieczną podróż, gdzie staną oko w oko z obezwładniającym mrokiem, przeszywającym strachem i nienawiścią, która zaraża w zastraszającym tempie. Odważ się przepaść w tej hipnotyzującej lekturze i razem z bohaterami stań do bezlitosnej walki z kwintesencją zła, które nie cofnie się przed niczym, aby zarzucić na Ciebie swe wyniszczające sidła. Solidna porcja niezapomnianych, wywołujących dreszcze doznań gwarantowana!

Anna Rydzewska, Z fascynacją o książkach

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 247

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro

Copyright © by Jolanta Bartoś

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek

Wizerunku użyczyła: Marzena Romańska

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja i korekta: Aleksandra Zok-Smoła

Redaktor prowadzący: Agnieszka Kazała

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2023

Patroni:

Leszczyniak

Krotoszyn Nasze Miasto

Życie Krotoszyna

Z fascynacją o książkach – blog

Diabeł Poleca – blog

Czytam dla przyjemności – blog

Relaksownia – blog

Daj się złapać książce – blog

ISBN: 978-83-66945-69-2

Moim Kochanym Rodzicom

***

Kolejny upalny dzień ani na chwilę nie chciał przynieść nawet lekkiej ulgi mieszkańcom miasta. Żar lał się z nieba już piąty tydzień, nie dając w zamian ani kropli deszczu. Klimatyzacja w biurze ledwo działała, coraz częściej zatrzymując się na kilka minut, które ostatnio trwały coraz dłużej, przypominając, że wymaga gruntownego przeglądu.

Włodzimierz Grzelak po raz kolejny przejrzał papiery dotyczące sprzedaży domu. Nie mogło być w nich żadnego błędu ani wątpliwości, które mogłyby spowodować wycofanie się właścicieli posesji z transakcji. Spojrzał na zegarek, spodziewając się za kilka minut zainteresowanych stron. Klimatyzator zatrzeszczał, dając wyraźnie znać, że ma dość. Niemal w tej samej chwili w drzwiach pojawił się Dariusz Pielka, pełnomocnik kupującego.

– Myślisz, że się czegoś domyślają? – zapytał, podając dłoń notariuszowi.

– Wątpię. Gdyby tak było, podbiliby cenę, a oni chcą się pozbyć tego domu.

– Ale masz świadomość, do kogo należał?

– Jasne. I wiem również, że właściciel nie żyje. Pora tchnąć życie w coś tak pięknego. Zwłaszcza że sprzedają za pół ceny. Tylko idiota zastanawiałby się, czy skorzystać z takiej okazji.

– Wiesz… jakoś nie było chętnych na zakup. Dlatego cena jest tak niska – dodał Pielka.

– Właśnie dlatego to jest okazja. I nie zamierzam wypuścić jej z rąk. – Notariusz zauważył przez uchylone drzwi wchodzących interesantów.

– Zapraszam. – Podszedł do drzwi, otwierając je szerzej. – Miło mi, że państwo się nie rozmyślili. Bardzo proszę. – Witał się, podając dłoń przybyłym. – Pełnomocnik kupującego już czeka. Dokumenty też mam przygotowane…

– Natalko… – Starszy pan spojrzał na swoją synową. – Może jeszcze to przemyślisz?

– Nie będę tam mieszkać – odparła zdecydowanie kobieta. – Tato doskonale wie, że on – wzięła głęboki oddech, nie chcąc wypowiadać imienia mężczyzny, który zmienił jej życie w koszmar – dokładnie wyczyścił moje konto. Nie chcę nic, co należało do niego. Pragnę tylko stąd wyjechać i zacząć życie od nowa.

– Zechcą państwo usiąść. – Grzelak wskazał miejsca przy stole, podając przygotowane wcześniej dokumenty.

– Czy pana klient wie, do kogo należał dom? – Upewnił się Czesław Nowakowski, nie spuszczając z oka Dariusza Pielki.

– Tak. Chyba nie zamierzają państwo podbijać ceny? – dopytywał mężczyzna.

– Cena jest zbyt niska – przyznał starszy mężczyzna. – Ale to decyzja naszej synowej. Dom jest jej własnością.

Maria uścisnęła dłoń męża, dostrzegając jego zdenerwowanie.

– Wszystko w porządku. – Natalia odetchnęła, widząc przygotowane dokumenty i troskę, jaką otaczali ją rodzice zmarłego męża. – Nie będę podbijać ceny. Wszystkie warunki są takie, jak uzgodniliśmy. Gdzie mam podpisać? – zapytała.

Notariusz pochylił się i wskazał kolejne strony, na których Natalia Nowakowska złożyła swój podpis. Odłożyła długopis i cierpliwie czekała na kolejne czynności, które notariusz bardzo sprawnie załatwiał.

– Pozostaje jeszcze zmiana wpisu do ksiąg wieczystych. Taki dokument dostanie pani w ciągu miesiąca z sądu – wyjaśnił. – Ale już te dokumenty potwierdzają zmianę własności. Chyba że zmieniła pani zdanie? – zapytał.

***

– Nikt by tego domu nie kupił – stwierdziła Natalia, stojąc nad grobem swojego męża. Zanim ostatecznie rozwiązano sprawę braci Nowakowskich i oczyszczono jej męża z zarzutów, nie chciała przychodzić na cmentarz. Nie była na pogrzebie, sądząc, że w pożarze zginął jego brat. A później jej życie zmieniło się w istny koszmar. Sama nie wiedziała, dlaczego mężczyzna, którego kochała z całego serca, tak bardzo się zmienił i odsunął od niej. Z przerażeniem patrzyła na dzieci, które go unikały i nazywały wujkiem. Dostrzegała w nim zmiany, ale za wszelką cenę chciała wierzyć, że ten mężczyzna jest jej ukochanym Hubertem i potrzebuje jej miłości, żeby wrócić do dawnego życia. Ale życie było zbyt okrutne.

– Chcę o wszystkim zapomnieć – wyznała. – Chcę zmienić nazwisko. Nie mogę pozwolić, żeby Julka i Marcel musieli borykać się z tą historią przez resztę życia. Nie chcę, żeby ktokolwiek kojarzył nas z Jakubem i nazwiskiem Nowakowski.

– Zrobisz, jak zechcesz. – Maria była wyrozumiałą kobietą. – Chyba nie zabronisz nam widywać wnuków? – zapytała ze smutkiem.

– Nie. Zawsze możecie nas odwiedzić. Ale ja nigdy nie wrócę do Wrocławia.

– Te przerażające wydarzenia odebrały nam troje dzieci. – Czesław Nowakowski postawił zapalone znicze na sąsiednim grobie, gdzie ze zdjęcia na nagrobku uśmiechała się piękna dziewczyna. – Jeśli i ty wyjedziesz, zostaniemy sami. Sylwia była naszą radością… tak ciężko nawet myśleć, że odebrał nam ją jej brat…

– On był potworem. – Natalia dusiła w sobie emocje, które w każdej chwili mogły eksplodować. Spojrzała na nagrobek Huberta. Nie chciała, żeby było na nim zdjęcie mężczyzny. Wszystkie pamiątki z nim związane spakowała i zawiozła do teściów. Bała się, że każde wspomnienie będzie wywoływało w jej dzieciach paniczny strach, który widziała w oczach małego Marcela.

***

Włodzimierz Grzelak stał na chodniku, przyglądając się dużej willi, którą kupił niemal za bezcen. Od dawna marzył, żeby zapewnić żonie poziom życia, do jakiego przywykła jako córka przedsiębiorcy. Zawsze czuł się czarną owcą w tej rodzinie i unikał wizyt, nie chcąc się narażać na złośliwe komentarze dotyczące małego, dwupokojowego mieszkania, w którym gnieździli się z dwójką dzieci.

– To wszystko jest nasze. – Rozpierała go duma, gdy przesuwał wzrokiem po domu.

W pewnym momencie coś jakby poruszyło się w oknie, ale gdy skupił na tym miejscu wzrok, niczego nie zauważył. Wiedział, że dom był pusty od wielu miesięcy. Z tego, co mówiła poprzednia właścicielka, zrozumiał, że niemal od trzech lat nikt w nim nie mieszkał, stąd nieporządek i kurz, które dostrzegł podczas oglądania. To go nie przerażało. Wszystko da się posprzątać, odmalować i urządzić. Był zafascynowany tym, co widział wewnątrz. Nawet pomyślał, że dom wiele straci, gdy właścicielka zabierze meble, a jego nie stać na urządzenie go od nowa. Ale Natalia Nowakowska nie chciała niczego stąd zabierać. Stwierdziła, że jeśli ma zostawić puste pokoje, to wynajmie ekipę, która wywiezie wszystkie sprzęty i odda je potrzebującym. To on był potrzebujący. Wydał praktycznie wszystkie oszczędności, zadłużając się nawet, ale dom był okazją.

– To nie dom, tato – wykrzyknęła zadowolona nastolatka – to pałac.  Będę miała swój pokój?

– Nawet dwa. – Włodzimierz przytulił żonę. – Chodźcie. Pora zajrzeć do środka. – Rzucił jeszcze okiem w kierunku okna, gdzie wcześniej zauważył jakiś cień, ale teraz nic tam nie było.

***

Karolina Ciesielska siedziała w ogrodzie swojej prababki, przyglądając się pracom murarzy, którzy kończyli pierwsze piętro. Jeszcze przed zimą mieli położyć dach, a w kolejnym roku miała tu zamieszkać.

Od kilku miesięcy w jej życiu zapanował spokój, choć w głębi duszy wiedziała, że taka sielanka nie potrwa długo.

Walka z Nowakowskim wyczerpała wszystkie jej siły, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Ilekroć zamykała powieki, widziała twarz wykrzywioną bólem i nienawiścią; oczy, które wbijały się w jej ciało i wierciły dziury, sącząc w nie cierpienie.

Spojrzała na miejsce, w którym niegdyś stał dom Dobromiły, teraz było to rumowisko, którego nie pozwoliła posprzątać. Pośród dziko rosnących krzaków zauważyła psa. Wydał jej się dziwnie znajomy. Zwierzę nawet nie drgnęło. Nieruchome patrzyło w jej kierunku. Karolina podniosła się, przytrzymując stołu, na którym zachybotał dzbanek zimnej wody z cytryną.

– Coś się stało? – zapytał siedzący obok mężczyzna.

– Nic, tato. – Dziewczyna na chwilę spojrzała na ojca, a kiedy wróciła wzrokiem do zwierzęcia, już go tam nie było.

Murarze skończyli zalewanie stropu i przygotowywali teren pod fundamenty mniejszego domku dla gości, w którym miał zamieszkać Maciej Ciesielski.

Karolina ruszyła w kierunku rumowiska. Czuła, jak serce zaczyna jej szaleć w piersi z każdym krokiem, gdy zbliżała się do dawnej chaty Dobromiły. Chciała w tym miejscu postawić letnią altankę porośniętą pnącymi roślinami, byłoby to miejsce, w którym mogłaby medytować, a obecność prababki zawsze dodawała jej sił. Teraz jednak odczuwała niepokój tak silny, że wprawiał ją w panikę, która zmusza do ucieczki.

– Tato… – Spojrzała na ojca, który wciąż siedział w cieniu, czytając.

Mężczyzna wyczuł w jej głosie strach. Odrzucił książkę, podbiegając do córki.

– Co się dzieje, skarbie? – zapytał, gdy osunęła się w jego ramionach.

– Szefie, znaleźliśmy coś! – Usłyszał głos mężczyzn kopiących fundamenty kilka metrów dalej. Wiedział, że dopiero co zaczęli i wykop był dość płytki. Trzymał w ramionach córkę, która z trudem oddychała, próbował ją uspokoić.

– Spokojnie, skarbie, nic ci nie grozi. Oddychaj, myśl o swoim dziecku. Oddychaj… – Maciej spojrzał w kierunku pracujących mężczyzn, którzy zabezpieczyli znalezisko sznurami i zaczynali wyciągać je z wykopu.

W oczach Karoliny czaił się strach. Skrzynia okazała się dużym kufrem z metalowymi okuciami. Była bogato zdobiona rzeźbieniami na wieku i bokach. Niewielka kłódka puściła przy pierwszym uderzeniu łopatą. Mężczyźni otworzyli skrzynię i cofnęli się kilka kroków.

– Tato, pomóż mi wstać – poprosiła Karolina, zbierając resztkę sił, które jej pozostały.

Maciej nie zamierzał kłócić się z córką, od kilku miesięcy dbał, żeby niczego jej nie brakowało i żeby nigdy nie była sama. Odkąd wyszła ze szpitala po walce z Nowakowskim, troszczył się o nią na każdym kroku, bojąc się o potomka w jej łonie.

Karolina dotknęła swojego ciążowego brzuszka, gdy dziecko zaczęło zbyt intensywnie kopać.

– Może nie powinnaś tam podchodzić? – zapytał Maciej. – Ja sprawdzę, poczekaj.

– Tato, nie. – Trzymała jego dłoń, więc nie zamierzał się jej sprzeciwiać.

Podeszli do znaleziska. Zatrzymali się przy robotnikach i Maciej sam zajrzał do środka. Ale gdy to uczynił, zabrakło mu słów, żeby powiedzieć córce, co widzi. Stał jak zamurowany, patrząc na drobny szkielet otulony jedwabną tkaniną, z której pozostały już tylko przegniłe strzępy. Nie słyszał pytań córki, która nie doczekawszy się odpowiedzi, podeszła do ojca.

Czuła łomotanie serca aż w gardle i krew buzującą w skroniach.

– Dobromiła – wyszeptała, upadając na kolana obok skrzyni. Wyciągnęła rękę i dotknęła delikatnie czaszki.

Przez jej głowę przeleciało wiele obrazów i odczuć. Nie od razu umiała je odczytać, ale spowodowały napływ emocji, których nie umiała wytrzymać. Osunęła się na ziemię obok odnalezionego kufra.

***

– Powiedz, że to nie jest déjà vu. – Kamiński z przerażeniem patrzył na duży dom, przy którym siedziała dwunastoletnia dziewczynka, przyglądająca się z daleka pracy policjantów.

– Mam nadzieję, że nie – odparł Hardy. – Po otrzymaniu zawiadomienia zastanawiałem się, skąd znam ten adres. – Odetchnął. – Na szczęście nie tam nas wezwano.

– Ufff.– Śledczy poczuł zimne dreszcze biegnące po plecach. – Dobra, co tutaj mamy? Znasz sierżant Krasowską? – zapytał, przedstawiając swoją partnerkę.

– Ewelina. – Policjantka podała dłoń Hardemu.

– Hardziński. Hardy. Tak wszyscy na mnie mówią. Długo pani u nas zabawi?

– Mam nadzieję, że się przydam.

– Hardy. Nie pora na grzeczności. – Kamiński już stał na posesji, czekając na kolegę. – Rozumiem, że mamy trupa?

– Tak. – Policjant pośpieszył, puszczając przodem Ewelinę. – Denat miał czterdzieści pięć lat, został zaatakowany nożem. Ciało leży na werandzie, wejście od ogrodu. – Prowadził przybyłych śledczych.

– Kto go znalazł?

– Żona. Zadzwoniła na numer alarmowy, ale kiedy się zjawiliśmy, mogliśmy tylko stwierdzić zgon.

– Jakieś ślady. Podejrzani? – dopytywał Kacper.

– Sam zobaczysz.

Weszli do ogrodu, gdzie policjanci zabezpieczali miejsce zdarzenia. Mężczyzna leżał na schodach przykryty ręcznikiem przesiąkniętym krwią, której ślady były wszędzie. Kilka metrów dalej, przy wejściu do mieszkania, leżał zakrwawiony nóż.

– Istna jatka – podsumował Nadolny. – Czemu jak mam dyżur z tobą, to zdarzają się takie rzeczy? – Podał dłoń Kamińskiemu.

– Też chciałbym to wiedzieć. Gdzie żona denata?

– W salonie.

Kobieta siedząca na brzegu sofy miała ręce i szlafrok umazane we krwi. Cała dygotała, była nieobecna myślami i nie zwracała uwagi na kręcących się wokół niej ludzi. Na ławie leżała komórka, również zaplamiona krwią.

– Jasna cholera. – Kamiński potarł czoło.

Doskonale wiedział, jak to wygląda. Kobieta mogła być sprawcą okrutnego morderstwa lub przerażona znalezieniem męża w takim stanie chciała go ratować. Spojrzała na detektywa ze łzami w oczach

– Czy on nie żyje? – zapytała.

– Niestety. Pamięta pani, co się wydarzyło?

– Adam wyszedł rano z psem, ja zasnęłam… Mam problemy ze snem, więc biorę pigułki. Kiedy się obudziłam, znalazłam go tam…

– Nic pani nie słyszała?

– Nie. Czy mogę się umyć? – Spojrzała na swoje zakrwawione dłonie.

– Jeszcze chwilę. Technicy muszą pobrać próbki. Ewelino, zajmij się panią. Ten szlafrok trzeba zabezpieczyć – przypomniał koleżance.

– Ja bym też zrobiła kilka zdjęć. Rozpryski krwi na twarzy mogą być dowodem.

– Hardy, zawołaj któregoś z techników. – Kamiński dojrzał kolegów zabezpieczających ślady wokół denata. – Panią przewieziemy później na komisariat – podpowiedział sierżant Krasowskiej. – Pilnuj jej.

Wyszedł na taras, gdzie ciało zamordowanego włożono już do czarnego worka i zasunięto zamek.

– To nie było morderstwo w afekcie – odparł Patryk Salamon. – Został zadźgany z ogromną furią. Jeszcze nie jestem w stanie powiedzieć, ile otrzymał ciosów, ale z całą pewnością sprawca działał pod wpływem ogromnej nienawiści. – Patolog sądowy nie pozostawił wątpliwości. – Więcej będę mógł powiedzieć po sekcji.

– Cholera, ta okolica nie ma najlepszej opinii. – Kamiński westchnął i wyciągnął dzwoniącą komórkę.

Spojrzał na ekran, gdzie wyświetlało się nazwisko Macieja Ciesielskiego.

Ojciec Karoliny nie zwykł dzwonić do niego bez przyczyny, a właściwie nie dzwonił wcale, więc zaintrygował go ten telefon.

– Karolinka jest w szpitalu. – Usłyszał w słuchawce zaniepokojony głos mężczyzny.

***

Leżała, wijąc się i krzycząc z bólu, który rozrywał jej ciało. Kobieta, nachylając się nad nią, próbowała wypchnąć dziecko z jej brzucha, zadając przy tym niewyobrażalne cierpienie. Próbowała powstrzymać jej ręce, ale nie mogła ich dosięgnąć. Wokół wszystko spowijał mrok, tylko kilka świeczek i lampa naftowa dawały niewiele światła.

– Nie rób tego, to moje dziecko. Błagam – krzyczała. – Nie zabijaj go. Błagam cię na wszystko…

Kobieta spojrzała na nią i otarła pot z czoła cierpiącej.

– Jeszcze chwilka – szepnęła. – Zaraz odpoczniesz.

– Dobromiło – szepnęła. Jej zaschnięte usta nie chciały wypowiadać słów, a bolące od krzyku gardło chrypiało przy każdym dźwięku, który starała się z siebie wydobyć.

– Dobromiło, nie rób tego, błagam… – Zdawało się, że nie słyszy jej słów.

– Jeszcze trochę, Dobrochna, jeszcze poprzyj i wyleci wszystko. No, Dobromiłko, przyj – mówiła kobieta, która się nad nią nachylała.

Miała ochotę krzyczeć, że nie jest Dobromiłą, bo przecież to ona stara się wypchnąć dziecko z jej łona. Dobromiła. Babka, którą spotkała kilka lat temu, ale młodsza, piękniejsza i w oczach miała coś…

Spojrzała na leżącą w posłaniu, wijącą się z bólu kobietę.

– Dobromiła – wyszeptała.

Dobromiła, która miała około trzydziestu lat. Ale nie miała brzuszka ciążowego. Nie spodziewała się dziecka, więc dlaczego ją tak męczy? Dlaczego?!

Nadusiła po raz kolejny dłonią w okolicy łona leżącej kobiety i zobaczyła krew wypływającą spomiędzy nóg, a zaraz potem pokazało się coś, co przypominało płód.

Czuła cierpienie, niewyobrażalny ból kobiety, z której wypchnęła poczęte dziecko, i współczucie pełne troski, które nosiła w sercu ta druga.

Była jednocześnie obiema kobietami. Była Dobromiłą, która siłą wypycha z niej poczęte życie, i była Dobromiłą cierpiącą, ciężarną, której płód leżał między jej nogami.

***

Kacper już na korytarzu szpitala słyszał przeraźliwe krzyki Karoliny. Z daleka dostrzegł jej ojca próbującego wejść do sali zabiegowej, w której była jego córka, ale stojący w drzwiach sanitariusz nie chciał go wpuścić. W kilka sekund znalazł się obok.

– Zostawcie mnie! To moje dziecko, nie rób mu nic. Błagam, to moje dziecko! – Krzyki Karoliny nie cichły.

Kamiński wyjął legitymację, pokazał ją sanitariuszowi, który na moment stracił pewność siebie, co śledczy natychmiast wykorzystał, popychając drzwi i wchodząc do środka.

Karolina leżała przywiązana do łóżka, próbowała się uwolnić, ale pielęgniarki przytrzymywały ją, żeby lekarz mógł jej zrobić zastrzyk.

– Zostaw ją! – wydał rozkaz Kamiński.

– Kim pan jest? – Lekarz spojrzał na mężczyznę, który wtargnął do gabinetu.

Bez słowa wyjął swoją policyjną odznakę.

– Pacjentka jest niebezpieczna, może zrobić krzywdę sobie i dziecku – tłumaczył lekarz, nachylając się ponownie nad Karoliną

– Odłóż to. – Kamiński jednym ruchem wyjął pistolet i przystawił go lekarzowi do głowy. – Odłóż! – powtórzył wściekły. – Odsuń się! Siostry też! Panie Macieju, proszę sprawdzić, co z Karoliną – wydał polecenie.

Maciej Ciesielski nachylił się nad córką, która rozpaczliwie prosiła, żeby nie zabierać jej dziecka. Mężczyzna odwiązał jej skrępowane ręce, na których pojawiły się ślady od zbyt mocnego uścisku. Śledczy schował pistolet do kabury, a przerażone pielęgniarki natychmiast uciekły z pokoju zabiegowego.

– Co jej podałeś? – ryknął na lekarza.

– Jeszcze nic. Miała atak. Powinna trafić na oddział psychiatryczny. Zrobi krzywdę sobie i dziecku. – Lekarz nie zamierzał odpuścić ani wychodzić z sali. Uznał, że jego obowiązkiem jest dbać o dobro pacjenta, a w tym przypadku nienarodzonego dziecka.

– Co wywołało wizje? – Kamiński spojrzał na Macieja, domyślając się, że Karolina nie miała ataku tak po prostu.

– Znaleźliśmy w ogrodzie Dobromiły ogromny kufer, w którym były ludzkie kości – wyjaśnił.

Kacper złapał jej dłoń, przyciskając ją do serca, nachylił się nad nią.

– Karolinko, już dobrze – szepnął.

– Moje dziecko, chcieli mi zabrać dziecko… – Płakała.

– Już dobrze, kochana. Zabiorę cię stąd. – Wziął ją na ręce, ale lekarz stanął mu na drodze.

– Nie pozwolę, żeby zabrał pan pacjentkę. Ona jest niebezpieczna! – Wygłaszał swoje diagnozy.

– Won! – Mężczyzna tracił cierpliwość. Ominął lekarza i wyszedłszy na korytarz, ruszył w kierunku wyjścia. Już prawie dochodzili do drzwi, gdy pojawili się policjanci.

– To ten mężczyzna! – wykrzyknął lekarz, który szedł tuż za nim. – Trzeba go zatrzymać!

***

– Gdzie Karolina? – Wójtowicz pojawił się w mieszkaniu Kamińskiego niespełna godzinę po ich powrocie ze szpitala.

– Odpoczywa w salonie – wyjaśnił zaskoczony Kacper. – Coś się stało? – Wizyta prokuratora była dość zaskakująca.

– A nie?! – Mężczyzna nie krył złości, jaką wzbudziła w nim wiadomość o incydencie w szpitalu. – Nie myśl sobie, że jesteś bezkarny!

– Wcale tak nie uważam. Skąd pan o tym wie?

Prokurator obrzucił śledczego wzrokiem mówiącym, żeby nie przeginał pały, i ruszył w kierunku salonu.

– Karolinko – jego głos stał się ciepły na widok umęczonej dziewczyny. – Co się stało? – Spojrzał na Macieja.

– Przyjechałem na kilka dni. Karolinka chciała pojechać na działkę, żeby zobaczyć, jak idzie budowa. Jest taka piękna pogoda, więc uznałem, że nie ma co jej męczyć w domu. Od kilku miesięcy nie miała żadnej wizji i mieliśmy nadzieję, że to się skończyło – wyjaśniał.

– Więc co wywołało wizję?

– Robotnicy wykopali stary kufer, w którym był ludzki szkielet.

– Co? – Wójtowicz nie wierzył w to, co usłyszał. – Jaki szkielet? O czym pan mówi?

– To Dobromiła – szepnęła Karolina.

– Karolinka dotknęła czaszki i zemdlała. Zawiozłem ją do szpitala, nie chciałem ryzykować, że coś się stanie. I na SOR-ze miała wizję. Lekarz uznał, że ma atak. Nie chciał mnie wpuścić do sali zabiegowej, żeby wyjaśnić, i wtedy zjawił się Kacper. Gdyby nie on, to nie wiem, co by jej podali, a wszystko może zaszkodzić dziecku. Zwłaszcza leki uspokajające.

– Dobromiła? – powtórzył Kacper – zabiła kogoś?

– Nie. Ta osoba w kufrze to Dobromiła.

Mężczyźni patrzyli na nią zdziwieni, a później wymienili spojrzenia, jakby mówiąc między sobą, że Karolina zwariowała.

– Ja wiem, jak to brzmi. Nie jestem wariatką. Jestem pewna, że w skrzyni była Dobromiła.

– Przyjmując, że masz rację, kim w takim razie była kobieta, którą poznałaś kilka lat temu? – zastanawiał się prokurator. – Czy widział ją ktoś oprócz ciebie?

– Przecież znaleźliśmy ciało, była sekcja zwłok – przypomniał Kamiński. – Jeśli idziemy tym tokiem myślenia, to trzeba zapytać, kim była kobieta, którą spotkała Karolina.

– Dobromiła – odparła pewnie. – Wiem, to wariactwo. To jakby miała dwa życia, a to już absurd. Nie umiem tego wyjaśnić, ale jestem pewna, co czuję. Zresztą tak samo miałam w tej wizji.

– Opowiedz nam. Może to coś wyjaśni. – Kamiński przysunął pufę i usiadł obok niej.

– Widziałam Dobromiłę. Piękną, młodą, nie miała jeszcze trzydziestu lat. Była w pierwszych miesiącach ciąży, jeszcze nie było widać. Leżała w jakimś ciemnym pokoju, a nad nią stała… – spojrzała na słuchających ją mężczyzn – Dobromiła… nieco starsza… i próbowała… doprowadziła do poronienia tej młodej… to tak bolało… rozszarpywało mi wnętrzności, ale ona powtarzała, że nie mogę urodzić tego dziecka. I patrzyłam na nią, jak tak cierpiała, i musiałam… musiałam… aż wypchnęłam płód, a ona krwawiła i rozpaczała…

– Zaraz… – prokurator nie umiał sobie poukładać słów dziewczyny – którą Dobromiłą byłaś?

– Obiema. Widziałam siebie leżącą, cierpiącą wśród tych szmat i byłam tą, która zmuszała ją do poronienia. – Zamknęła oczy, zakrywając twarz dłońmi. – Boże, mówię jak obłąkana.

– Być może da się to racjonalnie wyjaśnić. Nie znamy życia twojej babki. Być może przychodziły do niej po ratunek kobiety, które wpadły w kłopoty. Kiedyś ciąża pozamałżeńska to był grzech i wstyd. – Prokurator próbował uspokoić Karolinę. – Zgłosiliście znalezienie tych szczątków? – zapytał Macieja.

– Tak. Przyjechali policjanci, później pojawili się technicy, ale Karolinka czuła się coraz gorzej, więc zabrałem ją do szpitala.

Usłyszeli dzwonek do drzwi, więc Kacper poszedł otworzyć i po chwili wrócił z kobietą, której nikt z siedzących w pokoju nie znał.

– Kim pani jest? – Wójtowicz zauważył, jak Karolina skuliła się na widok kobiety, zasłaniając rękoma brzuch.

– Pani jest pracownikiem socjalnym – wyjaśnił Kacper.

– Dorota Wiśniowska. – Przedstawiła się. – Jestem z opieki społecznej. A pan? – Jej wzrok aż wiercił dziury. Niemal dało się wyczuć nieomylność tej osoby, a jej decyzje musiały być święte.

– Prokurator generalny Wojciech Wójtowicz. – Podał jej rękę, ale kobieta tylko prychnęła, mierząc go wzrokiem.

– Tak… szkoda, że nie Święty Mikołaj – skomentowała uszczypliwie. – Mam doniesienie, że w tym mieszkaniu przebywa niezrównoważona psychicznie ciężarna, istnieje zatem uzasadnione podejrzenie, że zrobi krzywdę sobie i, co gorsza, dziecku.

***

– Jesteś zawieszony! – grzmiał niczym burza komendant.

– Ale szefie, chodziło o Karolinę… – Kamiński próbował wyjaśnić sytuację, choć komendant nie chciał tego słuchać.

– Ja ciebie nie pytam dlaczego! Nieuzasadnione użycie broni jest przestępstwem, więc ciesz się, że nie wyleciałeś jeszcze z roboty.

– Szefie, wiem, że pana to nie interesuje, ale dla mnie to ważne!

– Kurwa! – Mężczyzna uderzył dłonią w stół. – Kamiński, prywatnie ciebie rozumiem, ale byłeś na służbie. Weź kilka dni urlopu. Chłopaki sprawdzają tego lekarza. Albo coś na niego znajdą, albo musimy poczekać, aż sprawa przycichnie. Inaczej będę cię musiał wysłać na jakieś zadupie.

– A sprawa tego morderstwa? – Śledczy wciąż próbował wpłynąć na decyzję komendanta.

– Ewelina Krasowska się tym zajmie.

– Ale ona nic nie wie o prowadzeniu śledztwa. Jest całkiem zielona.

– Nie jesteś jedynym śledczym w mieście. A teraz łaskawie oddaj broń i zajmij się przez kilka dni żoną. – Nazywał tak Karolinę, choć doskonale wiedział, że ślub odłożyli na kolejny rok ze względu na ciążę jego dziewczyny.

***

Karolina oparła głowę na poduszce, próbując rozsiąść się wygodniej w ogrodowym fotelu, ale nie umiała znaleźć dla siebie miejsca. Co chwilę jej wzrok wędrował na rumowisko po starym domu, jakby coś ją ciągnęło w tym kierunku.

– Kochanie, wszystko w porządku? – Maciej niepokoił się zachowaniem córki. Wiedział, że nie spała niemal całą noc po wizycie opiekunki społecznej, która starała się jej wmówić, że powinna dobrowolnie zgłosić się do szpitala na oddział zamknięty, inaczej jej wizyty będę częstsze i już nie tak miłe. Jakby do tej pory była miła. Ofuknęła prokuratora, który zażądał od niej legitymacji służbowej. Robiła wszystko, żeby Karolina przyznała, że jest chora lub choćby, że ma omamy, co byłoby równoznaczne z psychozą, której kobieta starała się dowieść. Kamiński z trudem hamował nerwy, słysząc w jaki sposób rozmawia z ciężarną, chcąc ją zmusić do leczenia. Ale to Wójtowicz nie wytrzymał i stanowczo poprosił o opuszczenie mieszkania. Według niego nie miała podstaw do nachodzenia Karoliny.

– Nie pan mi będzie rozkazywał! – Wściekała się Dorota Wiśniowska. – Takich jak pan bez problemów zamykam w areszcie! Jeszcze jedno słowo i wezwę policję! – zagroziła, nieświadoma tego, co miało za moment nastąpić. A ponieważ Wójtowicz nie odpuszczał, zadzwoniła na numer alarmowy i w krótkim czasie pojawili się policjanci. Tyle, że ostatecznie wyprowadzili z mieszkania awanturującą się ją samą.

– Nie spałaś w nocy, może przyjazd tutaj był błędem. W domu miałaś wygodniej.

– Nie, tato, tutaj mi się lepiej odpoczywa. Poza tym obawiam się, że tam znowu pojawi się ta okropna kobieta. Mam co do niej złe przeczucia.

– Zdenerwowała cię wczoraj? W sumie sam miałem ochotę wyrzucić ją z mieszkania – przyznał.

– Nie mogę zapomnieć o tej wizji – wyznała. – Tam stał pies. Widziałeś go? – zapytała, wskazując na rumowisko.

– Teraz? Nie, nic nie widziałem.

– Nie teraz, tato. Wczoraj. Chwilę przed tym, jak wykopali tę skrzynię.

– Nie. Nic nie widziałem – przyznał. – Może jakiś bezpański się przypętał.

– Nie tato, to jest pies, który mnie pilnował, gdy medytowałam w ogrodzie przed walką z Nowakowskim. On też pokazał mi drogę, tam w lesie.

Usłyszeli zbliżające się kroki i zaraz ujrzeli Kacpra. Wiedział, że właśnie tu ich znajdzie. Przykucnął obok Karoliny i złapał jej dłoń.

– Jak poszło? – zapytała.

– Dostałem urlop – westchnął. – Ale będę miał czas zająć się tutaj naszymi sprawami.

– Zawiesili cię. – Karolina dotknęła jego twarzy.

Nawet nie chciał zaprzeczać. Wiedział, że z Karoliną to nie ma sensu. Ona i tak znała prawdę.

– Nie ma dziś robotników? – Zdziwił się.

– Jutro będą. Ale tak myślę o tych ruinach. Czy tam nic nie było, gdy wszedłeś szukać Dobromiły? Czy… – nie wiedziała, o co zapytać.

– Karolino, tam było ciemno. Wszędzie pełno pyłu. Nic nie było widać. Sama widziałaś jak wyglądało ciało twojej babki i jak wyglądałem ja po wyjściu stamtąd. Nawet nie widzieliśmy, że Dobromiła zginęła od strzału, bo wszystko było przykryte kurzem. Co miałem tam dostrzec?

– Nie wiem. – Podniosła się i ruszyła wolnym krokiem do rumowiska. – Wszystko się zapadło, grzebiąc tajemnicę…

***

Ewelina Krasowska przeglądała dokumenty, które dostarczono jej z prosektorium. Z teczki wysypały się zdjęcia tworzące dokumentację. Odwróciła wzrok, choć nie pierwszy raz widziała trupa, to jednak tym razem nie mogła patrzeć. Patolog doskonale wykonał swoją robotę, wypisując wszystkie zadane ciosy. Było ich trzydzieści pięć, każda rana dokładnie opisana i sfotografowana. Aż poczuła dreszcz strachu na plecach, jakby macki zła dotknęły jej osobiście.

Sięgnęła po komórkę i wybrała numer. Miała nadzieję, że przyjaciółka odbierze szybko, ale nie doczekała się jej głosu, czytała więc raport z sekcji zwłok. Spodziewała się, że przy tylu uderzeniach któryś cios musiał trafić w serce, co doprowadziło do śmierci. Poza tym ofiara straciła ogromną ilość krwi. Brak było oznak walki, więc mężczyzna nie spodziewał się ataku i najprawdopodobniej któryś z pierwszych ciosów pozbawił go życia.

Podskoczyła na dźwięk dzwonka komórki.

– Hej, Ewelinko, nie przeszkadzam?

– Nie, nie.

– Nie chciałabym, żeby twój nowy partner od razu cię skreślił, bo ze mną rozmawiasz.

– Jestem sama. Spokojnie. Siedzę nad dokumentami i nie umiem znaleźć żadnego punktu zaczepienia.

– Nic nie kazał ci sprawdzić? Zazwyczaj wszyscy detektywi wysługiwali się tobą, a wszystkie zasługi przypisywali sobie.

– Oj, Edyto. – Westchnęła Ewelina. – Ale dzięki tej pomocy, której – jak mówisz – nikt nie zauważał, dostałam szansę na awans.

– No, to wykorzystaj swoje atuty, zrób te maślane oczka, które działają na facetów, i poproś o pomoc. Mam nadzieję, że wieczorem mi opowiesz o wszystkim. Fajny ten twój partner?

– Nie miałam okazji go bliżej poznać. Dostał urlop, a ja zostałam sama ze sprawą morderstwa…

Usłyszała pukanie do drzwi, po czym osoba stojąca na zewnątrz od razu zajrzała do jej pokoju

– Sierżant Krasowska. – Zobaczyła przyjazną twarz Hardzińskiego. – Szef prosi do siebie.

– Edyto, odezwę się. – Zakończyła szybko rozmowę. – Już idę, czy mam wziąć jakieś dokumenty? – upewniła się.

– Pewnie chodzi o to morderstwo, więc… – Wszedł do pokoju, spoglądając na jej biurko. – Piękne zdjęcia – powiedział z uznaniem, biorąc do ręki jedno. – Morderca to jakiś opętany złością fanatyk. Sprawdziła pani, czy nie było gdzieś podobnych zdarzeń? – Pomógł zbierać rozsypane fotografie.

– Nie… Jeszcze nie. Niedawno dostałam te dokumenty.

Muszę jeszcze raz zobaczyć miejsce zbrodni… – stwierdziła, chcąc pokazać, że to ona decyduje o toku śledztwa.

– Są tu. – Podał kolejne dokumenty. – Zdjęcia i dokładny opis znalezionych rzeczy.

– Tak… – Wzięła do ręki. – Ale mimo wszystko chciałabym tam pojechać. – Wrzuciła do teczki ostatnie dokumenty. – Idziemy?

***

Karolina próbowała rozmasować skronie, gdy ciśnienie niemal rozsadzało jej głowę. Telefon z policyjnego prosektorium wprawił ją w jeszcze większe zdenerwowanie i choć właściwie lekarz nie powiedział zbyt wiele, to zdołała zrozumieć, że w skrzyni była ofiara morderstwa. Nogi jej drżały, gdy weszła do gabinetu lekarza, wdzięczna, że nie zaprosił ich do prosektorium, gdzie stały wielkie lodówki, w których przechowywano zwłoki. Aż ciarki przebiegły jej po plecach na samą myśl.

– Trzymasz się jakoś? – Kacper uścisnął jej dłoń.

– Jestem przerażona – przyznała. – Mam nadzieję, że dowiemy się, kim była.

Lekarz przyniósł dokumenty i notatki, które sporządził podczas oględzin.

– Na początek muszę uprzedzić, że jeszcze nie wiem, kim była osoba znaleziona w skrzyni. Szkielet rozsypał się podczas wyjmowania. Poukładaliśmy kości, na podstawie których można stwierdzić, że są to szczątki kobiety.

– W jaki sposób to stwierdziliście? – Zainteresował się Kacper.

– Miednica kobiet jest inaczej ułożona i jest nieco szersza niż u mężczyzn. To z całą pewnością była kobieta. Ustaliłem, że zmarła dość dawno. Być może jakieś czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu. Ale to muszę potwierdzić dokładniejszymi badaniami. Znalazłem też rany na kościach żeber i w okolicy kręgosłupa. Jakby coś bardzo cienkiego je zarysowało.

– Jak nóż? – Kamiński próbował dociec prawdy.

– Nie… – Lekarz zastanowił się chwilę. – Niestety nie ma ciała, więc trudno mi określić, jak wyglądały rany. Mogę tylko domniemywać, że było to coś znacznie cieńszego, jak… długie i bardzo cienkie ostrze. Gdybyśmy żyli w innych czasach, określiłbym to jako rany powstałe od strzał. I to w dodatku takich prymitywnych, bez grotu, tylko z zaostrzonym końcem. Takie zarysowania na kościach żeber i kręgosłupa są w dwóch miejscach, więc przypuszczam, że otrzymała dwa ciosy. Niestety były śmiertelne. Nawet jeśli nie zmarła natychmiast, to spowodowały silne krwawienie. Miała na pewno przebite płuco i bardzo możliwe, że uszkodzone serce.

– Mój Boże… – Karolina nie umiała powstrzymać napływających do oczu łez.

– Moim zdaniem, jeśli dostała cios w serce, nie cierpiała długo, w innym wypadku męczyłaby się kilka dni.

– Czy da się określić, kim była? – Śledczy widział ból Karoliny, więc uścisnął jej dłoń, chcąc dodać otuchy.

– Istnieje taka szansa. Należy odtworzyć wygląd twarzy na podstawie kości czaszki. W Polsce tylko kilka osób robi takie badania…

– Doktor Paluch – powiedzieli niemal równocześnie Karolina i Kacper.

– Tak – przyznał lekarz. – Słyszałem o niej, ale jest naukowcem, a nie praktykującym lekarzem…

– Jest antropologiem, ale pomagała już prokuraturze we Wrocławiu, więc myślę, że da się to załatwić – przyznał śledczy.

– No tak… Kąty Wrocławskie nie mają takich możliwości… – Lekarz westchnął.

– Postaram się to załatwić. A badania DNA? Czy nie da się ich przeprowadzić?

– Oczywiście, możemy je wykonać. Ale będą miały sens tylko jeśli w naszej bazie będzie materiał genetyczny do porównania, inaczej takie badanie tylko określi markery DNA, nie powie nam, kim była.

– Czy mogę ją zobaczyć? – Karolina zapytała niepewnym głosem.

– Chyba nie powinnaś. – Kamiński martwił się o nią.

– Muszę – szepnęła.

– Oczywiście. – Patolog wstał. – Zapraszam. – Ruszyli korytarzem, a on dalej referował: – W skrzyni było jeszcze kilka rzeczy, ale wymagają badań. Są zanieczyszczone i zbutwiałe. Wysłaliśmy je do laboratorium, do Wrocławia. Niestety nie mamy tu takich warunków… Proszę. – Otworzył drzwi do małego pokoju, gdzie na środku stał stół do sekcji zwłok przykryty białym prześcieradłem, które teraz odsunął.

– Jak państwo widzą, była dość drobną kobietą, raczej średniego wzrostu.

Karolina podeszła do stołu i wyciągnęła dłoń, chcąc dotknąć kości.

– Nie. – Kacper zatrzymał ją.

– Muszę – szepnęła. – Ona tego chce.

Odsunął rękę, ale stał tuż obok wiedząc, że Karolina może mieć w każdej chwili wizję.

Kobieta przesunęła dłonią nad rozłożonymi kośćmi i ledwie musnęła kość żebra.

Wracała do domu. Zmrok zapadał coraz wcześniej i słychać było tylko poszczekujące w okolicy psy. Sąsiedzi mieszkali daleko. Ostatnio żaden nie przychodził nawet po zioła, więc musiała zadbać, żeby mieć co do garnka włożyć. W obórce miała jedną krowę, toteż na mleko i ser zawsze mogła liczyć.