JAD - Jolanta Bartoś - ebook + audiobook + książka

JAD ebook i audiobook

Bartoś Jolanta

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Głowa rodziny, stanowczy i zimny profesor Rafalski, umiera w niewyjaśnionych okolicznościach. Daje to początek śledztwu, w którym na jaw wychodzą rodzinne brudy, tak usilnie skrywane przed resztą świata. Kolejne intrygi, zdrady, morderstwa - komplikują sprawę i wprowadzają nowych podejrzanych. Poboczne wątki – przemoc w rodzinie, intymna relacja między jedną z podejrzanych a detektywem, romans żony zmarłego – powodują, że historia staje się coraz bardziej zagmatwana i zaskakująca. Szybka akcja, ciągłe jej zwroty i wciąż nie wiadomo, kto zabił! Zwłaszcza że... każdy podejrzany miał motyw.

Czy morderca zostanie złapany? Czy winny jest tylko jeden, a może cała rodzina brała udział zbrodni?  Czy dostaną to, na co zasłużyli?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 276

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 27 min

Lektor: Jolanta Bartos

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Majka888

Z braku laku…

Brawa dla lektorki
00
Basiakuhn

Z braku laku…

pierwsze 2 książki autorki bardzo dobre. ta niestety rozczarowuje. za dużo grzybów w tym barszczu, (tzn. za mnogo tu morderców) w dodatku słabo umotywowanych, np. kuzynka. śledczy nawiązujący romans z jedną z podejrzanych. od początku wiedziałam kto zabił pierwszą ofiarę w książce itd... W dodatku lektorka jeszcze pogarsza odbiór tej książki, mówi jakby miała cały czas gardło ściśnięte stresem. lepszy byłby syntezetor mowy.

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Jolanta Bartoś

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek

Korekta: Aleksandra Sitkiewicz

Skład i łamanie: WLBP

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2023

Patronat:

Panorama Leszczyńska

Rzecz Krotoszyńska

Zbrodnia w bibliotece

Miłość Do czytania – miłoscdoczytania.wordpress.com

ISBN: 978-83-66945-15-9

Pamięci

mojego ukochanego braciszka

Krzysztof Jelak

1976 – 2012

Do zobaczenia po drugiej stronie tęczy…

***

Samochód profesora Rafalskiego zatrzymał się przed głównym wejściem do luksusowej willi. Alicja siedząca obok kierowcy ciężkim wzrokiem spojrzała na budynek. Nienawidziła tego domu. Zawsze, odkąd pamiętała, chciała stąd uciec jak najdalej.

– Wysiadaj. – Głos ojca nie pozostawiał cienia wątpliwości, że jest to bardziej rozkaz niż prośba.

Przez całą drogę nie odezwał się do niej ani razu. Wiedziała, że jest na nią wściekły, ale ojciec nigdy nie pozwalał sobie na publiczne okazywanie uczuć względem swoich dzieci. Nieważne, czy był zły, czy zadowolony. Jego mina zawsze wyrażała obojętność. Alicja czuła, że jest dla niego ciężarem, od którego nie można się uwolnić. Miała ochotę powiedzieć cokolwiek, żeby się odczepił albo żeby ją przytulił, ale nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Głowa ciążyła niemiłosiernie, powieki opadały same, jakby były zbyt ciężkie. Próbowała złapać za klamkę, aby otworzyć drzwi, ale ręka nie chciała słuchać poleceń. Najchętniej stopiłaby się z siedzeniem. Była nicością rzuconą w realny świat, który ją ranił.

Drzwi samochodu otworzyły się z jej strony.

– Wysiadaj! – Ojciec szarpnął ją za rękę, chcąc zmusić do opuszczenia pojazdu.

– Zostaw ją – powiedziała matka, podbiegając od drzwi frontowych. – Widzisz, że jest chora – usprawiedliwiła córkę. – Chodź, Alicjo. Pomogę ci, kochanie…

– Nie jestem chora, mamo… – wyszeptała, ale jej głos był doskonale słyszalny. Ochrypły i ciężki. Nigdy tak nie mówiła. Jakby mówił ktoś inny, nie ona.

– Jasne, jest pijana i naćpana – podsumował profesor, zatrzaskując drzwi samochodu.

Nie pamiętała, ile wypiła i z kim. Wiedziała tylko dlaczego. Od pół roku powód zawsze był ten sam. Straciła ukochanego faceta. Odszedł i już nigdy nie wróci. To dla niego chciała żyć. Dla niego chciała codziennie wstawać z łóżka i przy nim zasypiać. Chciała patrzeć na jego zamyśloną twarz, gdy przeglądał poranną prasę, i widzieć jego uśmiech, gdy witał ją rano delikatnym pocałunkiem. Chciała się z nim kochać do utraty sił, jak tamtego dnia, zanim odszedł…

Dziś było jej wszystko jedno. Nie miała odwagi, by odebrać sobie życie. I nie miała sił, by żyć. Czekała ją kolejna reprymenda od ojca, jakby była małą dziewczynką. Właściwie chciała, żeby na nią nakrzyczał, żeby przywołał do porządku, ukarał, zabronił korzystać z Internetu, dał jej szlaban na wyjścia po zajęciach w szkole… Jak kiedyś… A potem ona go przeprosi i wszystko wróci do normy. Tylko te czasy już minęły. Odkąd pamiętała, zawsze starała się zasłużyć na miłość swojego ojca. Zawsze chciała, żeby ją przytulił, był z niej dumy. Chciała, żeby chwalił się swoją córeczką kolegom i rodzinie, ale ani razu na żadną pochwałę nie zasłużyła. Gdy zrozumiała, że ojciec nigdy jej nie zauważy, zmieniła swoje zachowanie i robiła wszystko, żeby wiedział, że ma dzieci. Gdy była niegrzeczna w szkole, to tylko dlatego, by ojciec się o tym dowiedział. A on wyznaczał dla niej karę i tyle. Potem szła go przeprosić w nadziei, że może ją przytuli, że gdy okaże skruchę, on będzie choć na moment jej tatą. Ale nigdy się tak nie stało. Ojciec siedział za swoim biurkiem, a ona stała naprzeciw, jakby była jego pracownikiem, i tłumaczyła się ze swojego postępowania. Nie było łez, wzruszeń, przebaczenia. Zimna, konkretna rozmowa o jej winie. Potem siedziała w pokoju i zastanawiała się: dlaczego? Dlaczego jej ojciec nie potrafi być ojcem?

Tak było do czasu, gdy w ich domu pojawiła się Weronika. Miała wtedy dwanaście lat i straciła rodziców w tym strasznym wypadku, o którym Alicja wolała nie myśleć. Weronika od razu stała się młodszą siostrą, o której zawsze marzyła. Miała tylko brata – Andrzeja, ale on od dzieciństwa był zupełną odwrotnością Alicji. Weronika była przyjaciółką, której jej brakowało. I Weronika jakimś cudem sprawiła, że ojciec potrafił ją przytulić. Zazdrościła kuzynce tego, ale nie potrafiła jej nienawidzić. Jeszcze bardziej do niej przylgnęła.

Zamknęła za sobą drzwi łazienki. Potrzebowała zmyć z siebie zapach policyjnego aresztu i resztę przymulającego zapachu alkoholu, który towarzyszył jej od kilku miesięcy. Nic nie chciało wrócić do normy. Wszystko było wiecznym chaosem, w jakim trwała i z którego nie potrafiła się obudzić.

Ojciec zwołał zebranie całej rodziny w salonie. Zawsze tak robił, jakby nie potrafił ukarać winnego na osobności. Potrzebował jeszcze bardziej ją upokorzyć w oczach rodziny. Brakowało Andrzeja. Już od kilku lat, odkąd założył własną rodzinę, nie mieszkał z nimi.

– Przynajmniej uwolnił się od tego syfu – podsumowała kiedyś Alicja i coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że ma rację.

Weronika siedziała cichutko, skulona na sofie przy oknie. Miała dwadzieścia cztery lata, a wciąż nie potrafiła wydobyć z siebie żadnej przebojowości. Mama nerwowo chodziła wzdłuż regału z książkami, co chwilę zerkając na księgozbiór, jakby szukając czegoś, co ją uspokoi lub odsunie myśli od zbliżającej się awantury. Ojciec niczym król siedział w fotelu przy kominku, trzymając w ręce jakieś dokumenty.

– Nareszcie nas zaszczyciłaś swoją obecnością – powiedział tym swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem, gdy weszła do salonu. Niespiesznie poskładał wszystkie kartki, katując w ten sposób zebranych w salonie.

– Więc, co tym razem masz nam do powiedzenia? – zapytał, zamykając teczkę.

„Nam? Powinien powiedzieć «mi» – pomyślała. – Reszta na pewno nie ma ochoty słuchać tej historii”.

Milczała.

– Nie mamy całego dnia, moja panno! Powinnaś już dawno wyrosnąć z tych swoich wybryków. Tolerowałem to, gdy byłaś w szkole, ale chyba byłem za bardzo pobłażliwy względem ciebie.

– Pobłażliwy? – prychnęła Alicja. – Ty w ogóle wiesz, że ja istnieję? Wiesz, co czuję? Kiedykolwiek mnie zauważyłeś?

– Niestety, nie jesteś niewidoczna. A właściwie powinienem powiedzieć, że jesteś aż zanadto widoczna. Przynosisz tylko wstyd rodzinie. Nie myśl, że po raz kolejny będę cię wyciągał z aresztu czy izby wytrzeźwień. Następnym razem pozwolę ci tam zgnić. Skoro nie potrafisz wykorzystać swojego potencjału na coś pożytecznego, powinnaś być tam, gdzie twoje miejsce.

– Moje miejsce jest przy Norbercie… – powiedziała, dusząc w sobie napływające do oczu łzy.

– Było! – Ojciec podniósł głos. – On umarł! Alkohol i narkotyki nie sprawią, że wróci!

– Jesteś bez serca! – wydusiła z siebie Alicja, wycierając spływającą po policzku łzę. Wiedziała, że ojciec ma rację, ale ta bolesna świadomość w chwilach, gdy trzeźwiała, wbijała szpony w serce jeszcze bardziej.

– Może trochę za mało boli, skoro nie potrafisz logicznie myśleć? – Wojciech spojrzał na swoją żonę. Nie śmiała się wtrącić do tej rozmowy, ale cierpiała tak samo, jak jej córka.

– Czy ty nigdy nikogo nie kochałeś? Nigdy nikogo nie straciłeś? – Alicja próbowała wytoczyć ciężkie działa przeciw ojcu, ale on po raz kolejny zrobił unik.

– Miłość? Mówisz o miłości? O oddaniu? Wierności? Może zapytamy twoją mamę, co o tym sadzi? Moja droga Mario – zwrócił się do żony – myślę, że ty jesteś odpowiednią osobą, by wyjaśnić córce, że to stek kłamstw! W życiu liczy się to, co masz – mówił dalej do córki, nie czekając na reakcję żony – rozum, intelekt, charyzma. To, co dajesz innym, twoje osiągnięcia. Nie miłość, nie alkohol! Spójrz na siebie. Czy ty coś dałaś innym? Zapomnij o tym, co było! Życie toczy się dalej!

– Nie wiesz, jak boli strata ukochanej osoby. Potrafisz tylko wymagać i żądać…

– Od własnych dzieci mogę wymagać. Od ciebie, Alicjo, nie wymagam chyba zbyt dużo?

– Chcesz, żebym zapomniała o mężczyźnie, dla którego chciałam żyć! Czy to twoim zdaniem jest mało?! – Alicja była poruszona słowami ojca.

– Chcę, żebyś przestała pić i ćpać! Za chwilę wylądujesz w rynsztoku! Ostatni raz wyciągałem cię z izby wytrzeźwień. Nie dostaniesz ode mnie już ani grosza! Skoro uważasz się za cierpiącą osobę, to płać sama za te twoje cierpienia!

– Jesteś najgorszym ojcem na świecie! Wszyscy mają normalnych ojców, tylko nie ja! Udław się swoją kasą! Dam sobie radę bez ciebie! – Alicja wybiegła z salonu.

– Jak mogłeś? – Maria szepnęła do swojego męża.

– Stryju... – Weronika, która dotąd milczała, wstała, próbując się wycofać z salonu. Przeczuwała, że to nie koniec awantury, a nie miała ochoty na dalszy ciąg. – Pójdę zobaczyć, co z Alicją. – powiedziała niepewnie.

– Oczywiście kochanie, idź. – Ton Wojciecha był miękki i miły, jakby nie było awantury z córką, a on sam był uosobieniem dobroci.

Weronika wymknęła się z salonu, zamykając drzwi najciszej, jak się dało.

– Coś mówiłaś, moja droga? – Wojciech zwrócił się do żony, ponownie przyjmując zasadniczy, zimny ton.

– Nie widzisz, że ona cierpi? – Maria próbowała bronić córki. – Śmierć Norberta była dla niej ciosem.

– Wiem, co znaczy stracić ukochaną osobę. Powinnaś o tym wiedzieć najlepiej. To ty zabiłaś całą miłość, jaką do ciebie żywiłem. Zabiłaś wszystko, co było dla mnie ważne!

Maria zamknęła na moment oczy, próbując uspokoić oddech. Od dawna nic jej z mężem nie łączyło. Miała dosyć udawania szczęśliwej żony przy jego kolegach. Dosyć wysłuchiwania wiecznych zarzutów i pretensji. Dosyć upokarzania.

– Chcę rozwodu. – Zdobyła się na odwagę.

– To nie jest koncert życzeń, moja droga. Będziesz wolna po mojej śmierci, nie wcześniej. Teraz lepiej zajmij się swoją córką ćpunką. – Wojciech usiadł w swoim fotelu i wziął do ręki odłożone przed awanturą dokumenty.

– Choć raz przestań mnie ignorować! – Maria nie dawała za wygraną.

– Jestem teraz zajęty. – Zakończył rozmowę, nie patrząc na żonę, która zamilkła i wyszła z salonu.

***

Weronika powoli otworzyła drzwi do pokoju kuzynki. Alicja nerwowo wrzucała do swojej wielkiej torebki kosmetyki, których już i tak nie używała zbyt często. Ale dobrze wiedziała, że idąc wieczorem na imprezę, musi wyglądać w miarę przyzwoicie, żeby ktokolwiek zechciał jej postawić piwo. Jeśli ojciec zrealizuje swoje groźby, to wieczorem nie wypłaci ze swojej karty ani grosza, a była pewna, że na trzeźwo nie zniesie bólu i smutku, który ją ogarniał, gdy życie w domu zamierało.

– Dokąd pójdziesz? – zapytała Weronika.

– Jeszcze nie wiem. Ale nie zostanę tu ani chwili dłużej. On nie wie, jak to boli… – Alicja wytarła łzę, która spłynęła jej po policzku.

– Wiesz, myślę, że stryj ma rację… – powiedziała Weronika, siadając na łóżku.

– On ma rację? – Alicja nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Nie widziałaś, jak mnie upokorzył? Chyba przynosi mu to ogromną satysfakcję. Uwielbia wydawać rozkazy.

– Nie chodzi mi o to, że robi te swoje przedstawienia. Tylko o to, że on się o ciebie naprawdę martwi. Inaczej miałby gdzieś, co robisz, ile pijesz i czy znowu musi cię wyciągać z izby wytrzeźwień. A on się martwi.

– Tak, martwi się – przyznała gorzko Alicja – ale nie o mnie.

Martwi się o reputację, że sąsiedzi i koledzy z pracy się dowiedzą. Boi się, że będą gadać i obraz tej idealnej rodzinki nagle przestanie istnieć. Cholera, nie mogę znaleźć tych tabletek… – mówiła, wyrzucając różne rzeczy z torebki. Gdy znalazła buteleczkę, otworzyła, wysypała na rękę jej zawartość, po czym opakowanie wrzuciła z powrotem do torby.

– Wciąż je bierzesz? – zapytała Weronika. Jej głos nie wyrażał żadnych emocji. Jakby patrzyła na wszystko z boku i nie miała wpływu na to, co się dzieje.

– Tylko one mi pomagają. – Alicja wysunęła szufladę biurka. Wyciągnęła szklaneczkę i butelkę żołądkowej. Nalała, włożyła do ust dwie tabletki i połknęła, popijając wódką.

– Ale chyba nie w takiej mieszance? – Weronika bardziej stwierdziła, niż zaniepokoiła się zachowaniem kuzynki.

– Właśnie w takiej mieszance są najskuteczniejsze.

Schowała butelkę i szklankę do szuflady. Usiadła obok Weroniki.

Maria zatrzymała się przy pokoju córki. Chciała zapukać i wejść, ale drzwi były uchylone.

– Dlaczego on musiał umrzeć? – Usłyszała pytanie Alicji.

Przez szparę patrzyła na obie młode kobiety.

Weronika wzruszyła ramionami. Nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. Że taki był mu los pisany, że Bóg tak chciał? Ten sam Bóg, który odebrał jej rodzinę i który wrzucił ją do tego domu… Cały czas nie umiała się z tym pogodzić, chociaż wszyscy chwalili ją, że sobie dobrze radzi.

– Młodzi ludzie nie powinni umierać. – Alicja nie czekała na odpowiedź kuzynki. – Nie w dniu ślubu. Dlaczego Bóg nie zabiera tych, którzy nie potrafią kochać? Którzy tylko ranią, nie rozumieją bólu?

– O kim mówisz? – Weronika była jakby wytrącona z własnych myśli.

– O ojcu. Nigdy mnie nie kochał. Zawsze mu przeszkadzałam… – Jej głos stawał się wolniejszy, jakby szukała w głowie każdego słowa. – Wiesz… ja myślę, że jestem bardzo podobna do mamy… a on… nie wiem, jak to określić… ale ze wszystkich sił stara się… żeby pokazać jej, jak mało znaczy… nie chce się jej pozbyć… ale sprawia mu przyjemność, gdy może jej dopiec… również gdy poniża mnie… Jakbym była młodszą wersją jego żony… Jakbym to ja zrobiła mu jakąś krzywdę… o której nie umie zapomnieć i wybaczyć… – Spojrzała na kuzynkę. – Wcale bym się nie zmartwiła, gdyby to on umarł.

Maria cofnęła się o krok. Nie chciała, żeby któraś z dziewcząt ją zobaczyła.

– Czasami życzenia się spełniają. – Usłyszała jeszcze obojętny głos Weroniki, po czym cichutko oddaliła się, żeby nikt jej nie widział. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na podsłuchiwanie pod drzwiami, a już tym bardziej nie chciała się narażać na takie oskarżenia.

Maria wyszła do ogrodu. Nie potrafiła zebrać myśli. Po śmierci Norberta jej rodzona córka coraz bardziej się oddalała od wszystkiego, co kiedyś było dla niej ważne. Nie rozmawiała z nikim oprócz Weroniki, jakby ta dziewczyna mogła ją lepiej zrozumieć niż rodzona matka. Ale Maria zdawała sobie sprawę, że dziewczyny były dla siebie bliskie jeszcze zanim Weronika pojawiła się w ich domu na stałe. Chciała być matką dla obu, ale nie potrafiła, ciężar udawania czasami ją przytłaczał.

Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu, który przez cały czas nerwowo obracała w dłoni. Spojrzała na wyświetlacz. Dzwonił jej szef.

– Halo – powiedziała z jeszcze zaciśniętym z nerwów gardłem, po czym odchrząknęła.

– Marysiu, to ty?

– Tak.

– Wszystko w porządku?

– Tak. Przepraszam cię, troszkę mi w gardle zaschło.

– Właśnie przyszły wyniki tych testów, które zleciłaś. Chciałaś, żeby cię poinformować, gdy będą…

– Tak, dziękuję. Będę u ciebie za jakieś pół godziny.

Wsunęła telefon do kieszeni, po czym spojrzała w niebo i szepnęła:

– Boże, dopomóż…

***

Maria weszła do swojego gabinetu. Na biurku już leżały wyniki badań, które zleciła poprzedniego dnia. Usłyszała pukanie do drzwi i zaraz pokazał się Wiktor, jej szef.

– I jak? – zapytał.

– Wyniki są dość obiecujące – przyznała Maria. – Nie wiem tylko, czy pacjent wytrzyma zwiększoną dawkę leku.

– Mamy jakąś inną opcję?

– Chyba nie. – Maria odłożyła na biurko dokumenty. – Pójdę z nim porozmawiać.

– Marysiu – Wiktor złapał ją za rękę – wszystko w porządku?

– Tak. Martwię się tylko o pacjenta.

– Nie o to pytam. Kiedy zadzwoniłem, miałaś dziwny głos. W domu wszystko ok?

– Tak. Alicja miała małe załamanie. Wciąż cierpi po śmierci Norberta.

– Może potrzeba jej specjalistycznej porady. Mam znajomego psychologa. Jest bardzo dobry.

– Dziękuję ci. Ala już próbowała leczenia, wygląda na to, że źle trafiła i teraz nie chce słyszeć o żadnym psychologu. Wręcz twierdzi, że nie jest wariatką i ma prawo cierpieć.

– Niby słusznie – przyznał Wiktor. – Dobrze, że ma oparcie w tobie i swoim ojcu. To się bardzo liczy.

– Tak – przyznała Maria, siląc się na uśmiech, który miał ukryć jej prawdziwe uczucia.

Wszyscy znajomi uważali jej małżeństwo za idealne. Była przykładem kochającej żony i matki. Ilekroć widziano Marię z jej mężem, nikt nie mógł podejrzewać, że małżonków tak wiele dzieli. Nigdy publicznie nie pozwalali sobie na sceny i wyrzuty. Byli parą o nieposzlakowanej opinii.

***

Profesor Rafalski nie potrafił uspokoić nerwów. Ręce mu się trzęsły, gdy wiązał krawat. Czuł uderzenia pulsującej krwi w skroniach. To miał być cudowny wieczór, podczas którego otrzyma nagrodę za całokształt swojej pracy, a tymczasem był kłębkiem nerwów. Przecież wszyscy będą oczekiwali, że coś powie… Na dodatek Weronika, którą poprosił, żeby przyniosła mu leki, gdzieś zniknęła. Cały świat był przeciwko niemu…

– Gdzie byłaś tak długo? – zapytał ostrym tonem, gdy Weronika weszła do pokoju.

– Poszłam po wodę. Żebyś mógł popić te pigułki – powiedziała, podając mu dwie tabletki. – Ciocia nie mogła ich znaleźć – usprawiedliwiała się nadal.

Wojciech wziął z dłoni bratanicy leki i popił je wodą.

– Możesz mi pomóc z tym krawatem? – zapytał już nieco spokojniej. – Palce mam sztywne jak patyki.

– Oczywiście, stryju. – Weronika zawiązała krawat i poprawiła kołnierzyk od bladobłękitnej koszuli. Potem pomogła stryjowi włożyć marynarkę.

– Czy twoja ciotka jest już gotowa? – zapytał.

– Obawiam się, że nie.

– Do cholery! – Uderzył pięścią w stolik, aż szklanka z niedopitą wodą przewróciła się. Weronika cofnęła się przerażona. Dobrze znała wybuchy złości stryja. Chociaż ostatnio bardzo nad sobą panował, takie sytuacje jak dziś doprowadzały go do ostateczności.

– Nie powinienem się denerwować dzisiaj… – powiedział wciąż wściekły, choć starał się tłumić gniew. – Alicja jest nadal w domu?

– Tak, stryju.

–  Ma zamiar zamieszkać u swojego brata. Myśli, że nie wiem. Jakby i on miał za mało kłopotów. Niech się wynosi. Nie chcę jej widzieć, gdy wrócimy z gali. Ciekawe, jak długo Andrzej będzie zadowolony z tej przeprowadzki… I na dodatek ta kobieta, która jest moją żoną… wszyscy warci siebie. Idź powiedz jej, że ma być gotowa do wyjścia!

– Nie musisz, Weroniko. – Ciotka Maria stanęła w progu pokoju w pięknej, wieczorowej sukni. Makijaż całkowicie zakrył niedawne łzy, a na twarzy malował się delikatny uśmiech. Jeden z tych grzecznościowych, które miała przygotowane dla współpracowników męża.

– Przynajmniej to potrafi. – Wojciech westchnął z wyraźną ulgą.

– Powodzenia, stryju. – Weronika nie umiała się uśmiechać tak jak ciotka. Zazwyczaj jej mina wykrzywiała się niezdarnie, więc już dawno zrezygnowała z prób uśmiechu, ustępując miejsca minie mówiącej: „nic mnie to nie obchodzi” albo wręcz: „mam to w dupie”.

– Andrzej chyba jest? – zapytał profesor i nie czekając na odpowiedź, dodał: – Nie spóźnijcie się.

Weronika tylko skinęła głową.

– Zostawiłem ci w moim gabinecie wyniki badań. Są obiecujące. – Uśmiechnął się do bratanicy, po czym zwrócił się do żony: – Chodź moja droga, orkiestra nie będzie na nas czekać.

***

Profesor Wojciech Rafalski od ponad dwudziestu lat pracował nad eksperymentalnymi metodami leczenia dotyczącymi apitoksynoterapii. Choć medycyna od wielu lat wykorzystywała jad pszczeli do leczenia różnych schorzeń reumatycznych, profesor uważał, że wciąż nie odkryto wszystkich właściwości tego cudownego preparatu, jaki podarowała ludzkości natura. Chciał za wszelką cenę odnaleźć cudowne lekarstwo na choroby dręczące cywilizację postępu. Wiedział, że ma coraz mniej czasu i że prawdopodobnie on sam stanie się ofiarą choroby, z którą zmagał się jego ojciec. Coraz częściej obserwował u siebie objawy artretyzmu. Dobiegał już pięćdziesiątki i nie mógł dłużej lekceważyć tego, co stawało się oczywiste. Dłonie odmawiały mu posłuszeństwa, a ostatnio takie objawy zaczęły dotyczyć również stóp.

Ale dziś błyszczał i uśmiechał się do wszystkich. Nawet powiedział jakiś komplement swojej żonie, gdy weszli na salę bankietową i podszedł do nich dyrektor instytutu ze swoją małżonką.

– Ty zawsze jesteś taki szarmancki. – Żona dyrektora śmiała się. – Szkoda, że mój mąż nie mówi mi, że dziś przesadziłam z urodą. Ma pani tyle szczęścia – zwróciła się do Marii.

– Tak. Wojtek zawsze jest taki sam. – Mina Marii nie zmieniła się od wyjścia z domu.

Profesor Rafalski przechylił kieliszek szampana, który mu podano.

– Chyba potrzebuję czegoś mocniejszego. – Westchnął.

– Stres? – zapytał dyrektor Barański.

– Jak zawsze. Ale dziś coś źle się czuję. Pewnie masz rację, może za dużo emocji. Na szczęście moja urocza żona jest lekarzem, więc opiekę medyczną mam zapewnioną – zażartował.

Wszyscy zaproszeni goście zaczęli już siadać na wyznaczonych miejscach. Wojciech odsunął krzesło Marii, po czym sam usiadł przy stoliku. Natychmiast nalał do szklanki wody i wypił duszkiem.

– Strasznie mnie piecze – szepnął do żony.

– To pewnie zgaga. Uaktywnia się w czasie stresu – odparła mu szeptem, z niegasnącym uśmiechem na twarzy.

– O czym tam ćwierkacie, gołąbeczki? – przerwał im Barański.

– Próbuję namówić żonę do grzechu – zażartował Wojciech – ale wiesz, jakie są żony. Pora godowa już dawno się skończyła…

Panowie zaśmiali się z żartu, porozumiewawczo mrugając do siebie.

Na wstępie przemawiał prezes korporacji, do której należał instytut profesora Rafalskiego, po czym głos zabrał wiceminister zdrowia. Każdy z nich chwalił wszelkie osiągnięcia instytutu, wskazując konkretne przykłady, w których zostały wykorzystane badania. W końcu przy mównicy stanął dyrektor Aleksander Barański. Wojciech czuł się coraz gorzej, ale za nic nie chciał opuścić uroczystości, w której to on miał być gwiazdą. Wypił jeszcze kilka szklanek wody. Zgaga przerodziła się w spuchnięty język, miał problemy z przełykaniem, ale to nie przeszkadzało mu pić wody, która na kilka sekund przynosiła ulgę. Czoło pokryło się kropelkami potu, który próbował dyskretnie wycierać. Na szczęście wszystko mógł zrzucić na stres i duże emocje.

– Przedstawiam państwu mojego kolegę i przyjaciela – mówił dyrektor Barański. – Człowieka, który od czasów studiów, z pomocą pszczół, walczy, aby nasze życie było łatwiejsze, a choroby mniej dokuczliwe. Profesor Wojciech Rafalski!

Profesor wstał, chyba zbyt szybko, bo zakręciło mu się w głowie. Dopił jeszcze wodę, którą miał w szklaneczce i ruszył w stronę podium. Miał nadzieję, że idzie prosto, choć odnosił nieprzyjemne wrażenie, że sala coraz bardziej chwiała się na wszystkie strony. Ból brzucha stawał się nie do wytrzymania. Język tak opuchł, że uniemożliwił połykanie. Te kilka łyków wody, które wlał do ust zanim wstał, wyciekło z rozchylonych warg i spłynęło na bladoniebieską koszulę, tworząc wielkie, niebieskie plamy. Przeszedł jeszcze dwa kroki i upadł. Cały świat zasnuła ciemność.

Przerażeni ludzie podbiegli do upadającego profesora, próbując pomóc mu wstać. Zapewne wielu z nich pomyślało, że zaczął świętować zbyt szybko i to alkohol jest powodem upadku. Ale bezwładne ciało Wojciecha leżało na podłodze bez sił, aby poruszyć się choćby o centymetr.

Maria patrzyła jak zahipnotyzowana na upadającego męża. Uśmiech z jej twarzy znikł, usta zacisnęły się. Miała ochotę krzyczeć: „Masz, na co zasłużyłeś. Zdychaj sobie, nawet do tego potrzebujesz widowni”.

– Mario, musisz mu pomóc. – Z tych destrukcyjnych myśli wyrwał ją dyrektor.

– Co? – zapytała zaskoczona, jakby oglądała film.

– Wojtek chyba miał zawał…

Maria podbiegła do męża leżącego na podłodze. Sprawdziła puls na tętnicy szyjnej, rozsunęła trochę krawat.

– Oddycha, ale z trudem. Wezwijcie pogotowie. Tu mu nie pomogę, nie mam nawet stetoskopu. Trzeba go wynieść z tej sali.

– Oczywiście. Zaraz się tym zajmiemy.

Kilku mężczyzn podniosło Wojciecha. Wynieśli go na korytarz, gdzie nie było już tak duszno. Mieli go zanieść do gabinetu dyrektora, ale nieprzytomny profesor zaczął wymiotować, więc położyli go na ławce na korytarzu. Nikt w tym momencie nie potrafił pomóc Wojciechowi. Maria bezradnie usiadła obok męża, trzymając go za rękę. Tego by sobie życzył – żeby wciąż była kochającą żoną.

***

Andrzej odwiózł Weronikę do willi Rafalskich. Uroczystość zakończyła się krótkim bankietem, który nie był tak wesoły, jak powinien. Wszyscy goście bezskutecznie czekali na jakiekolwiek informacje o stanie zdrowia profesora, te jednak nie nadchodziły.

W końcu Andrzej z kuzynką uznali, że powinni wrócić do domu i tu poczekać na powrót Marii.

W willi Rafalskich panował spokój. Żona Andrzeja pomogła Alicji w przeprowadzce pod nieobecność domowników. Brat zaofiarował jej pomoc, stawiając warunki niemal nie do spełnienia. Zgodziła się, nie miała wyboru. Wiedziała, że na pomoc brata może liczyć. Ojciec tylko stawiał żądania, ale w niczym nie starał się jej zrozumieć.

Andrzej zadzwonił do żony, informując o wypadku ojca. Uprzedził, że wraz z Weroniką poczekają na powrót matki. Maria wróciła niespełna godzinę później. Spojrzeli na nią, bezgłośnie zadając pytania.

– Umarł – powiedziała Maria. Miała ochotę odetchnąć z długo wyczekiwaną ulgą, jaką odczuła po śmierci męża. Nie stać ją było choćby na jedną łzę. To, co odczuwała, było ukojeniem zszarganych przez wiele lat nerwów. W pokoju zapadła cisza.

– Mamo, dobrze się czujesz? – zapytał po dłuższej chwili Andrzej.

– Tak – odparła bez cienia emocji. – Wybaczcie, pójdę do siebie.

– I co teraz? – zapytała Weronika, gdy ciotka opuściła salon.

– Trzeba zorganizować pogrzeb, ale nie teraz. Przypuszczam, że najpierw będzie potrzebna sekcja zwłok i dopiero potem można pomyśleć o formalnościach – odparł rzeczowo.

– Sekcja? – zdziwiła się Weronika.

– Tak. Właściwie nic mu nie dolegało. Umarł nagle. W takich przypadkach zazwyczaj robią sekcję.

Weronice zadrżały ręce.

– Spokojnie. – Andrzej położył rękę na ramieniu kuzynki. – To tylko formalność. Przecież miał zawał, sama widziałaś.

***

Od rana nie mieli ani chwili spokoju. Andrzej odbierał co chwilę telefony i w imieniu matki dziękował za składane kondolencje. Dochodziła prawie jedenasta, a Maria jeszcze nie wyszła ze swojego pokoju. Siedziała tam, odkąd wróciła ze szpitala z tragiczną wiadomością. Weronika nie miała ochoty zaglądać do ciotki, której i tak nie lubiła.

– Alicjo, może ty do niej pójdziesz? – zapytał Andrzej.

Siostra spojrzała na niego ciężkim wzrokiem. Tej nocy prawie nie spała, informacja o śmierci ojca była dla niej szokiem. Dodatkowo cierpiała po odstawieniu alkoholu i leków. Drżącą ręką odstawiła kubek z kawą.

– Muszę?

– Ktoś powinien sprawdzić, jak się czuje.

– Pójdę z tobą, Alu – zdecydowała Monika, żona Andrzeja. – Za godzinę muszę odebrać dzieci, więc niewiele wam pomogę.

Maria była w pokoju męża. Od wielu lat nie mieli wspólnej sypialni. Wojciech odizolował żonę od siebie i nie reagował na jej próby zbliżenia się do niego, aż stali się dla siebie obcymi ludźmi, mieszkającymi w tym samym domu.

Kobiety zajrzały przez uchylone drzwi. Słyszały, że matka jest właśnie tam. Pokój przypominał pobojowisko. Wszystkie szafy były pootwierane, a Maria wyrzucała z nich ubrania męża na łóżko.

– Mamo, co robisz? – zapytała Alicja.

– Sprzątam, kochanie. – Maria obdarzyła córkę ciepłym spojrzeniem. – Mogłybyście mi przynieść jakieś kartony z garażu?

– Ja pójdę – zdecydowała Monika.

– Mamo, dobrze się czujesz? – zapytała Alicja. Zaczęła składać w kostkę rzeczy ojca.

– Wspaniale. – Maria zatrzymała się na chwilę i spojrzała na swoją córkę. Pół roku, które minęło od śmierci nowo poślubionego męża, odbiło się na dziewczynie dotkliwiej niż można by przypuszczać. Wychudła, jej włosy straciły dawny blask, a wokół oczu malowały się cienie, świadczące o ciągłym nadużywaniu różnych leków i alkoholu.

– Nie potrafię rozpaczać – przyznała. – Jego śmierć oznacza dla nas nowy początek. Będę mogła więcej czasu poświęcić tobie. – Odsunęła włosy spadające na twarz dziewczyny. – Powinnam ci pomóc już dawno, ale on mi nie pozwalał.

– Musimy to robić teraz? – zapytała Alicja, odkładając rzeczy ojca.

– Ja to zrobię. Odpocznij, jeśli chcesz. – Maria chciała przytulić córkę, ale Alicja odsunęła się od matki. Nie pozwalała nikomu na okazywanie czułości względem siebie. Nie chciała litości, wolała zatopić się w rozpaczy.

***

Maria przez kilka godzin pakowała rzeczy zmarłego męża. Chciała jak najszybciej pozbyć się wszystkiego, co należało do Wojciecha. Gdy oświadczyła, że pozostał jeszcze gabinet do posprzątania, Weronika natychmiast zaprotestowała.

– Nie możesz tego zrobić. Stryj ma tam dokumenty, które są bardzo ważne.

– Nie mam zamiaru przechowywać żadnych jego rzeczy. – Maria była nieustępliwa.

– Więc ja to zrobię. Nie pozwolę ci wyrzucić choćby jednej kartki, dopóki nie sprawdzę, co tam jest. Stryj całe życie poświęcił na swoje badania i dobrze wiesz, że może tu mieć ważne dokumenty.

– Mamo, Weronika ma rację. – Andrzej stanął po stronie kuzynki. – Rozumiem, że chcesz się pozbyć jego rzeczy, ale ta praca jest ważna. Nie tylko dla niego, ale również dla mnie i Weroniki. Wiesz, że poświęcił wiele lat na te badania. Przynajmniej jako lekarz powinnaś wziąć to pod uwagę.

– Dobrze, ale zróbcie to jak najszybciej. Nie chcę, żeby w tym domu pozostało cokolwiek, co mogłoby o nim przypominać. – Maria zupełnie nie przypominała osoby, którą jej dzieci znały przez ostatnie kilka lat. Nigdy nie sprzeciwiała się mężowi, zawsze to on podejmował wszelkie decyzje. Teraz energia ją rozpierała, miała siłę zmienić w tym domu wszystko, czego dotknął kiedykolwiek jej mąż.

***

Po szaleństwie pakowania rzeczy zmarłego męża, Maria postanowiła pojechać do szpitala. Chciała jak najszybciej znać datę pogrzebu.

– Najchętniej pochowałaby go jeszcze dziś – podsumowała Monika, obserwując teściową odjeżdżającą spod rodzinnej willi.

– Mama wiele przez niego wycierpiała. – Andrzej objął ramieniem żonę i przytulił do siebie.

Syknęła z bólu, odsuwając męża od siebie.

– Wybacz, zapomniałem… – pokajał się. – Wciąż cię boli? – Dotknął delikatnie jej policzka. – Teraz wszystko się zmieni. Wszystko ci wynagrodzę…

– Wystarczy mi, jeśli ty się zmienisz…

– Zmienię się. Wiesz, że nie chcę cię stracić…

***

Terminu pogrzebu nie dało się szybko ustalić. Na sekcję zwłok trzeba było poczekać, a potem lekarz sądowy miał sporo wątpliwości co do powodu śmierci.

Maria nie kryła zdenerwowania takim obrotem sprawy. Chciała załatwić wszystko jak najszybciej, ale prawie natychmiast się przekonała, że cichy i skromny pogrzeb nie wchodzi w rachubę. Profesor był cenionym naukowcem i na tej smutnej uroczystości pojawi się wiele znaczących osób.

W końcu, korzystając ze znajomości Wojciecha, postarała się, żeby wydano jej zwłoki męża. Nie miała ochoty martwić się o całą ceremonię związaną z ostatnim pożegnaniem. Uznała, że nie będzie w stanie patrzeć na trumnę, więc decyzja o kremacji wydawała się najwłaściwsza. Nie było tak, jak spodziewali się żałobnicy, ale uznali, że była to częściowo decyzja profesora, a jego kochająca żona tylko wypełniła ostatnią wolę zmarłego.

Rodzina wróciła po pogrzebie do domu. Maria zarządziła zebranie zaraz po stypie. Chciała ustalić najważniejsze rzeczy dotyczące spadku. Miała też nadzieję, że w jakiś sposób zmusi swoją córkę do leczenia. Alicja, mimo przyrzeczeń, wciąż nie potrafiła rzucić alkoholu.

***

Dzwonek do drzwi zdziwił wszystkich. Nikt nie spodziewał się gości zaraz po stypie. Maria poprosiła syna, żeby pozbył się natrętów. Uznała, że to kolejni sąsiedzi przyszli osobiście wyrazić swoje kondolencje. Była już tym zmęczona.

Andrzej wrócił do salonu, prowadząc niespodziewanych gości.

– Mamo – zwrócił się do matki. – Państwo są z policji. – Wskazał na wchodzących za nim mężczyznę i kobietę.

– Z policji? – powtórzyła zaskoczona Maria.

– Wydział kryminalny. Podinspektor Tomaszek – przedstawiła się kobieta, pokazując swoją legitymację – i komisarz Woźniak. – Wskazała na kolegę, który również trzymał legitymację.

– Czemu zawdzięczamy państwa wizytę? – zdziwiła się pani domu.

– Mamy dowody, że profesor Wojciech Rafalski został otruty.

– Otruty? – powtórzył Andrzej.

– Musimy ustalić fakty, a jeden jest niewątpliwy. Przyczyna śmierci profesora nie była naturalna.

W pokoju zapadła grobowa cisza. Maria nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w podinspektor Tomaszek, jakby chciała jeszcze raz usłyszeć powód wizyty. Andrzej stanął jak wryty, nie mogąc się poruszyć. Weronika zatrzymała wzrok na ciotce, mrużąc oczy. Tylko Alicja sprawiała wrażenie, jakby nic do niej nie dotarło. Siedziała na krześle i machała nogą, przesuwając stopę po dywanie.

Natrętną ciszę przerwał nerwowy śmiech Marii.

– Państwo raczą żartować? Niby kto miałby to zrobić? Wojciech był najlepszym ojcem i mężem. – Oświadczyła wyniośle, szybko przyjmując wyuczoną rolę kochającej żony.

– Jesteśmy śmiertelnie poważni. Z wyników autopsji wynika, że profesor miał w organizmie ogromną ilość melityny i apaminy. – Podinspektor poratowała się, zaglądając do swojego kieszonkowego notesu. – Czy pani mąż przyjmował jakieś leki? Był na coś chory?

– Nie – zaprzeczyła Maria, zanim zdążyła się zastanowić nad odpowiedzią. Wojciech nie skarżył się na żadne przewlekłe dolegliwości, a ona nie pytała.

– Stryj miał artretyzm – wtrąciła Weronika.

Poczuła na sobie wzrok ciotki, który przewiercał ją na wylot.

– O czym ty mówisz, moje dziecko – zaśmiała się nerwowo. – Gdyby był chory, wiedziałabym o tym. To jego ojciec zmarł na tę chorobę. Coś ci się pomieszało. Myślałaś pewnie o dziadku…

– Nie – przerwała jej w połowie zdania Weronika. – Stryj Wojtek cierpiał na artretyzm od kilku lat. Powinnaś zauważyć, że czasami miał problemy z utrzymaniem czegokolwiek w dłoni.

Maria miała ochotę uciszyć bratanicę męża, ale niestety nie potrafiła.

– Czy profesor brał jakieś leki? – zapytała pani podinspektor.

– Oczywiście. Próbował również leczenia eksperymentalnego.

Pracowaliśmy nad nowym lekiem. Dopiero co zakończył kurację jadem pszczelim. Może to jest wytłumaczenie, dlaczego w jego organizmie znaleziono apaminę i melitynę.

– Sprawdzimy to – podsumowała podinspektor. – A wszystkich państwa będę chciała przesłuchać. Nadal istnieje podejrzenie zabójstwa.

Policjanci pożegnali się i opuścili willę Rafalskich.

– Czyś ty zwariowała? – Andrzej potrząsnął Weroniką, trzymając jej ramiona.

– To boli. Puść – jęknęła, ale on nie zamierzał odpuszczać.

– Postawiłaś matkę w złym świetle. Teraz będą ją podejrzewać. – Potrząsał nadal kuzynką, aż ona kopnęła go w kostkę na tyle boleśnie, że ją puścił.

Syknął z bólu.

– Nie jestem twoją lalką do bicia! – krzyknęła. – Wyładuj swoją złość na kimś innym! – Wybiegła z salonu.

– Zostaw ją. – Maria zatrzymała syna, gdy chciał dogonić kuzynkę. – Trzeba się zastanowić… W sumie to, jakby nie było, dała nam wszystkim alibi.

– Ale sprawiła też, że policja tobie nie ufa, skoro nie wiedziałaś o chorobie własnego męża.

– No cóż… – Maria westchnęła. – Ja też mu nie mówiłam o swoich dolegliwościach. To się da wyjaśnić troską. Zawsze mogę powiedzieć, że nie chciał obarczać rodziny swoją chorobą, gdy wciąż mógł normalnie funkcjonować.

– Ale Weronika powinna nas uprzedzić. – Andrzej wciąż wściekał się na kuzynkę.

– Zawsze była lojalna wobec twojego ojca… jakby miał nad nią władzę absolutną… Trudno mi to zrozumieć…

***

Policjanci opuścili dom Rafalskich i szli długim podjazdem do samochodu, który zostawili przy zamkniętej bramie.

– Co myślisz? – komisarz zwrócił się do swojej partnerki.

– Chyba widziałeś to co ja, prawda? Obraz kochającej się rodziny nagle pękł. Mam nadzieję, że się nie pozabijają nawzajem.

– Myślę, że mimo choroby profesora powinniśmy przyjąć, że i tak któreś z nich pomogło mu pożegnać się z życiem.

– Też tak uważam. Zajmiesz się tą małą, bratanicą profesora. Umiesz rozmawiać z kobietami, a ja bym ją zagryzła. Tylko Paweł… – Popatrzyła wymownie na kolegę. – Bez romansowania.

– Ona nie jest w moim guście – podsumował Woźniak. – I widziałaś jej twarz? Dziwna jakaś…

Zauważyli na posesji po drugiej stronie ulicy starszą panią, która niecierpliwie kręciła się po ogrodzie, przyglądając się im dokładnie.

– Porozmawiajmy z sąsiadami, może coś wiedzą.

Starsza pani, jak tylko zobaczyła policyjne legitymacje, wpuściła gości na swoją posesję. Nie mogła przestać mówić jaki to żal, że profesor tak nagle zmarł i jakim to był troskliwym ojcem i że często przywoził chorą córkę do domu.

– Nie dalej jak dwa tygodnie temu też przyjechał z córką. Ona to jest strasznie nieszczęśliwa. Straciła narzeczonego w dniu ślubu. Właściwie to ślub wzięli, ale on zmarł podczas wesela i potem rodzice, znaczy rodzice młodego, unieważnili ten ślub. I ta biedna dziewczyna tak choruje z rozpaczy. Ale profesor zawsze dba o rodzinę. Nawet jego żona tak nie potrafi. Ona tylko praca i praca… Ale lekarze tak mają, wiecznie dyżury i nie ma ich w domu.

– Kłócili się? – zapytał Woźniak.

– Jak to w małżeństwie. Są lepsze i grosze dni. Ale oni byli dobrą parą. Rzadko ich widziałam razem. Szkoda profesora… Naprawdę szkoda…

***

– Miła rodzinka, nie ma co… – podsumował Wożniak, patrząc z ulicy na okazałą willę Rafalskich.

– Trzeba pokopać trochę w papierach. Potrzebuję dokładniejszego raportu toksykologicznego i postaraj się zdobyć cokolwiek na temat śmierci pana młodego. Jedziemy. – Wsiedli oboje do samochodu.

– Myślisz, że to ktoś z nich? – zapytał mężczyzna, gdy odpalił silnik.

– Wiesz, że potrzebujemy dowodów, nie przeczucia. Ale skoro pytasz, jestem więcej niż pewna, że to nie był wypadek.

***

Andrzej wrócił do domu wcześniej, niż spodziewała się go żona. Dzieci wciąż bawiły się w salonie, a dobrze wiedziała, że często go to denerwowało, zwłaszcza że zabawki porozrzucane były po całym dywanie.

Trzasnął drzwiami samochodu. Dobrze wiedziała, że nie ma najlepszego humoru. Zawołała dzieci i zaczęła zbierać zabawki do pojemnika. Dwójka maluchów rozumiała, że tata wrócił i musi być porządek. Po chwili trzasnęły drzwi wejściowe. Poszedł do kuchni, więc miała jeszcze chwilkę na uporządkowanie salonu i zabranie dzieci do ich pokoju na piętrze.

– Kuba, pomóż Piotrusiowi, mamusia musi wziąć wasze zabawki – pouczyła obu chłopców.

Gdy wychodziła z dziećmi, Andrzej wszedł do pokoju, trzymając w ręce puszkę piwa.

– Mówiłem ci, że mają się tu nie bawić – powiedział ostrym tonem.