Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Skrywane latami tajemnice, misterna intryga, zło, które czeka na nowe ofiary. Tenebris powraca.
Dziedzictwo zbrodni nie zna przedawnienia. W cieniu zamierzchłych tragedii rodzą się nowe koszmary. Gdy przeszłość upomina się o swoje, córka mordercy musi zmierzyć się z prawdą, która znów burzy wszystko, co znała. Napięcie, tajemnice, emocje, nieprzemijające piętno winy i cień, który nigdy nie znika.
Blogerzy o książce:
W Krotoszynie zaczynają ginąć młodzi ludzie. Ich śmierci nie są przypadkiem. W mrocznym świecie Tenebris granica między życiem a śmiercią zaciera się z każdą stroną tej książki. To opowieść, która wciąga jak rytuał i nie pozwala się od niej oderwać.
Michał Machnacki, Biegający Bibliotekarz
Mroczne dziedzictwo, od którego nie da się uciec. Tajemnica skryta we krwi, rodzinne fatum i koszmar, który dopiero się zaczyna. Ta historia wciąga od pierwszej strony i nie pozwala zasnąć.
Paulina Wontka, Notatnik recenzentki
Dynamiczna. Mocna. Energetyczna. Ta książka to petarda emocjonalna. Napięcie, wyczuwalne od samego początku, nie maleje ani na chwilę. Rollercoaster w papierowej wersji!
Marta Śmigielska, Książkowe poczynania
Oszustwa, chęć zemsty, machlojki, morderstwa, co jeszcze tutaj się wydarzy? Do czego są zdolni ludzie w akcie desperacji? Czy prawda ujrzy światło dzienne? Nic tu nie jest tak oczywiste, jak by się wydawało.
Anna Radomska, Żyć nie umierać
Autorka po raz kolejny manipuluje czytelnikiem, zwodzi, rzuca fałszywe tropy, trzyma w napięciu do ostatniej strony, która nadchodzi zbyt szybko. Kim jest Cień? Ja jeszcze nie wiem, ale może Ty, Czytelniku, odkryjesz to już w tej części?
Magdalena Hupało, Zagubieni w świecie książek
Jak skaza na skórze, piętno przeszłości wypala uczucia. Pełna napięcia, ekscytująca opowieść o tym, że strach niejedno ma oblicze.
Renata Przybysz, Diabeł poleca
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 294
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W. L. Białe Pióro
Copyright © by Jolanta Bartoś
Warszawa XII 2025
Projekt okładki: Agnieszka Kazała
Wizerunku na okładkę użyczyła: Żaneta Bartoś
Zdjęcie modelki: Jakub Sierchuła
Zdjęcie liceum: Jolanta Bartoś
Skład i łamanie: WLBP
Redakcja: Agnieszka Kazała
Korekta: Daria Siwek
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie: II, Warszawa 2025
ISBN: 978-83-67788-91-5
Imorce – Małgosi,
która przy każdej rozmowie
przypominała mi, że z niecierpliwością
czeka na drugą część tej powieści.
Prolog
Budzisz się każdego ranka ze świadomością, że już na zawsze zostaniesz córką mordercy, a przecież nie jesteś temu winna. Dziecko nie odpowiada za błędy swoich rodziców. Nie możesz cofnąć czasu, powiedzieć czegokolwiek, co by sprawiło, że nie dojdzie do nieszczęścia, bo on to zrobił dla ciebie, dla twojej matki.
Budzisz się, wiedząc, że czas nie zmyje winy, ucieczka nie ma sensu, a zmiana nazwiska nie sprawi, iż on przestanie być twoim ojcem.
Nie wiesz nawet, że mroczne dziedzictwo podąża za tobą każdego dnia, czekając na okazję, by zatriumfować. Jedyne, co wtedy usłyszysz, to nie będą wyrzuty sumienia, ale obrzydliwy chichot losu. Fatum.
Rozdział 1
Koniec maja 2024
Zuzanna Maciejewska dotarła do domu chwilę po północy. Krew na jej rękach skrzepła, tworząc strupy, których trudno będzie się jej pozbyć. Nie czuła bólu, strachu, ani satysfakcji. Nie czuła nic.
Drzwi trzasnęły tuż za nią, niosąc po blokowej klatce odgłos wzmagany nocną ciszą. Marta podniosła głowę znad poduszki. Widziała cień przesuwający się do pokoju jej córki. Zapaliła stojącą obok kanapy lampkę i spojrzała w kierunku korytarza. Zuzia nie zareagowała na pytanie, czy zamknęła drzwi na klucz. Postać zatrzymała się w korytarzu, ale stała tyłem do niej. Milczała. Zaniepokojona kobieta wsunęła stopy w domowe kapcie i podeszła do córki.
– Zuziu, wszystko w porządku? – zapytała cicho, nie chcąc budzić syna. Ale dziewczyna stała nieruchomo, niczym posąg. Nie drgnęła nawet, gdy położyła dłoń na jej ramieniu. – Zuzia, córeczko. – Odwróciła dziewczynę w stronę nikłego światła dobiegającego z pokoju i wtedy dojrzała ją wyraźniej, całą brudną: włosy, twarz i ręce pokrywały plamy czerwono-brunatnej mazi. Krzyknęła z przerażenia, zakrywając jednocześnie usta dłonią. Jej córka wyglądała, jakby walczyła o życie. Poszarpane umazane krwią ubranie, nie pozostawiało co do tego wątpliwości. – Jesteś ranna? – wyjąkała przerażona, ale dziewczyna milczała. – Zuzia! – Potrząsnęła nią. Nie było żadnej reakcji.
Pobiegła do pokoju po komórkę, zawsze miała ją przy łóżku. Nie zastanawiała się nad wyborem numeru. Właściwie jedyny, który w tym momencie przyszedł jej do głowy, to był ten do Adama Zmyślonego.
Nie spotykali się już od dawna, choć on czasami podsyłał prezenty dla jej synka. Nie był jego ojcem, mimo że bardzo chciał, ale coś przestało między nimi działać.
– Marta? Co się stało? – Usłyszała jego zaspany głos.
– Zuzia wróciła do domu cała we krwi. Nic nie mówi, nie mam z nią kontaktu, nie wiem, co robić! – wykrzyczała przerażona.
– Jest ranna? – zapytał już trzeźwo.
– Nie wiem. Zaraz sprawdzę.
– Czekaj! Zobacz tylko czy nie krwawi. Jeśli nie ma wycieku świeżej krwi nic nie rób. Zaraz będę.
– Może ją umyję? – zapytała drżącym głosem, w który zaczął się wdzierać płacz.
– Nic nie rób! – powtórzył głośniej. – Zaraz będę!
Odłożyła telefon i podeszła do córki. Zaczęła sprawdzać, czy nie ma jakiś krwawiących ran, ale jej ciało było całe pokryte krzepnącą czerwoną cieczą.
Weszła do łazienki, zmoczyła ręcznik i zaczęła wycierać jej twarz. Zaschnięta dotąd krew, tylko się rozmazała, więc przecierała ją jeszcze kilka razy, za każdym razem wypłukując ręcznik pod bieżącą wodą.
Domofon rozbrzmiał przeraźliwie głośno, budząc małego Wojtusia, który zaczął płakać. Marta wpuściła Adama do bloku, uchylając jednocześnie drzwi od mieszkania i poszła uspokoić syna.
– Gdzie ona jest? – Mężczyzna zjawił się w jej domu błyskawicznie.
– W łazience. – Wskazała ręką otwarte drzwi, tuląc jednocześnie do siebie płaczącego chłopca.
Adam podszedł do dziewczyny, wciąż nie było z nią kontaktu.
– Mówiłem, żebyś nic nie robiła! – krzyknął do Marty, równocześnie sprawdzając, czy Zuzia nie jest ranna.
– Nic jej nie jest? – Matka stanęła w progu, trzymając w ramionach zapłakane dziecko. – Czy to krew? – chciała się upewnić.
– Tak – odparł krótko, sięgając po komórkę. Musiał chwilę odczekać, nim ktokolwiek odebrał. – Potrzebuję radiowóz. Natychmiast! Muszę przewieźć dziewczynę na komendę. Będą mi potrzebni technicy i chyba psycholog. – Podał adres i wsunął telefon do kieszeni. – Mówiła coś? – Spojrzał na Martę.
– Nie. Zachowuje się jak nieprzytomna.
– Jest w szoku – wyjaśnił krótko. Podniósł głowę dziewczyny, dotykając jej podbródka. Chciał uchwycić jej wzrok, ale patrzyła na niego, jakby był przeźroczysty. – Zuzia, co się stało? Ktoś cię napadł? Coś cię boli?– Nie odpowiedziała. – Sprawdziłaś, czy nie jest ranna? – rzucił pytanie do matki.
– Nie krwawi, ale nie wiem. Cała jest oblepiona… – Patrzyła ze strachem na córkę. – Czy to ludzka krew? – zapytała już ciszej.
– Nie wiem. – Potarł czoło i ponownie sięgnął po telefon. – Mamy jakąś kobietę na dyżurze? – spytał, gdy po drugiej stronie zgłosił się dyżurny.
– Jest Gabi Milik, ale ona pojechała na interwencję. Mam ją ściągnąć? – dopytał tamten, słysząc, że śledczy przeklina pod nosem.
– Tak. W miarę możliwości na już.
– A reszta towarzystwa będzie ci potrzebna? – wolał się upewnić.
– Ściągnij, kogo możesz. Wiem, że jest środek nocy – wyjaśnił dyżurnemu, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. – Możemy mieć niezły burdel – dodał ciszej, wychodząc z łazienki. Zuzia stała tam bez ruchu jak słup soli.
– Gdzie była tak długo? – zapytał Martę.
– Miała spędzić noc u Oliwii. Byłam pewna, że jej rodzice są w domu.
– Masz jej adres? – ściszył głos.
– Wiem, gdzie mieszka. Na Kobylińskiej, w tej kamienicy naprzeciw Dino, na pierwszym piętrze – doprecyzowała, próbując też uspokoić Wojtka, który cały czas marudził.
– A nazwisko?
– Wiśniewska.
Domofon zadzwonił, wzbudzając ponownie strach w czterolatku. Adam podniósł słuchawkę i bez słowa wcisnął guzik w urządzeniu, by umożliwić kolegom wejście do klatki schodowej.
– Musimy zabrać Zuzię – wyjaśnił Marcie. – Nie wiem, ile to potrwa. Musimy ustalić, co się stało i dlaczego jest w takim stanie. Spróbuj się położyć i odpocząć. Zadzwonię później – mówił spokojnie, widząc w jej oczach przerażenie. Wciąż czuł do niej słabość, choć wszelkie uczucia wygasły między nimi już dawno i to w dość przykrych okolicznościach.
Gdy w mieszkaniu pojawili się funkcjonariusze, wskazał Zuzię.
– O kurwa! Co zrobiła? – zapytał Tomasz Mazur.
– Tego musimy się dowiedzieć. Zabierzcie ją, tylko spokojnie.
Tomasz sięgnął po kajdanki zawieszone przy pasku.
– Czy to konieczne? – Marta zareagowała natychmiast.
– Nie będzie uciekać. – Adam zapewnił kolegów. – Pojadę za wami. – Poczekał, aż wyjdą z mieszkania, prowadząc niereagującą Zuzię. – Marto, najpewniej rano zjawią się technicy. Będą musieli obejrzeć pokój Zuzi. Właściwie mógłbym to zrobić teraz, ale myślę, że lepiej będzie, jeśli pojadę na komendę.
Marta skinęła głową. Tuliła do siebie synka, który płaczem reagował na każdą nową osobę, zjawiającą się w mieszkaniu. Przekręciła zamek i pogasiła część świateł, zostawiając tylko małą lampkę. Dała synowi herbaty, po czym okryła go kocykiem i usiłowała uśpić, tuląc do siebie w łóżku.
Myśli nie dawały jej spokoju. Już kiedyś przeżywała to samo. Wtedy, nim zdążyła położyć się spać, rozległo się głośne łomotanie do drzwi, a potem wyprowadzili jej męża ze skutymi do tyłu rękami i pochyloną głową. Próbowała go bronić, gdy jeszcze leżał obezwładniony na podłodze, jednak szybko zrozumiała, że nie ma szans. Najpierw sama wylądowała na podłodze, a potem jeden z policjantów ją ostrzegł, że ma się uspokoić, bo i ją skują. Musiała zająć się zanoszącą się płaczem ich kilkumiesięczną córeczką.
Miała ochotę wyć z psychicznego bólu, jaki odczuwała w tej jednej chwili. Mąż ją zapewniał, że niedługo wróci, że to jakaś pomyłka, że ją kocha. A teraz jej ukochana córka została wyprowadzona podobnie jak jej ojciec.
***
Widok zakrwawionej Zuzanny Maciejewskiej wprawił wszystkich w szok. Tym bardziej, że śledczy nie uprzedził dyżurnego w jakim celu potrzebował radiowozu.
Adam wbiegł do komendy głównym wejściem, przeskakując schody po kilka stopni. Zatrzymał się przed oszklonymi drzwiami, zanim dyżurny zwolnił magnes i wpuścił go do środka. Zapytał tylko, do której sali ją zaprowadzono.
– Jak wróci Gabi, to mi ją przyślij, natychmiast! – krzyknął do dyżurnego, ignorując jego pytanie, gdzie znalazł to straszydło.
Po kilku krokach znalazł się we wskazanym pokoju przesłuchań – raptem kilkumetrowym kąciku, gdzie mieściły się jedynie: stolik i dwa krzesła. Surowa, nieprzyjazna atmosfera tego miejsca uderzyła go ze zdwojoną siłą.
– Co z nią? – zapytał szeptem stojącego przy drzwiach Tomasza.
– Nie reaguje, nie mówi, nawet nie drgnęła, gdy kazałem jej tam usiąść. Co robimy?
– Czekamy na jakiegoś technika. Nie wiem, czy to krew ludzka czy zwierzęca. Trzeba ją też obejrzeć, czy sama nie jest ranna.
– Raczej nie krwawi – zauważył Mazur.
Stali jeszcze kilka minut przy drzwiach, przyglądając się siedzącej bez ruchu dziewczynie. Wyglądała jak surrealistyczna rzeźba, którą ktoś postanowił zniszczyć, oblewając wiadrem czerwonej farby. Tę ciszę przerwało pukanie do drzwi, po chwili w pokoju zjawiły się Gabriela Milik wraz z Anną Gardias.
– Miałam się stawić – zameldowała się starsza aspirantka, spoglądając w głąb pokoju przesłuchań. – Oż, kurwa! – wyrwało jej się na widok zakrwawionej dziewczyny.
– Co się dzieje? – Anka dociekała z większym spokojem. W swojej karierze widziała już zbyt dużo makabry, więc do większości widoków starała się podchodzić bez skrajnych emocji. To był jej sposób na w miarę normalne funkcjonowanie, żeby nie zwariować.
– Na początek musimy wiedzieć, czy to jest ludzka krew – wyjaśnił Adam.
– Wiesz, że na DNA trzeba czekać. – Techniczka bardziej stwierdziła, niż zapytała.
– Pobierz próbki, żebym wiedział, co robić dalej.
Anka rozłożyła swoją torbę na stole i zaczęła szykować się do pracy.
– Tomasz, pojedziesz na Kobylińską. Nie znam dokładnego adresu, to będzie kamienica naprzeciw Dino. Odszukasz mieszkanie Wiśniewskich. Niech sprawdzą, czy ich córka, Oliwia, jest w domu.
Mazur spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy.
– Pewnie śpią o tej porze – rzucił swoją uwagę.
– Tak. Niezależnie od tego, jedź i znajdź Oliwię. Dzwoń, gdy się czegoś dowiesz.
Mazur szybkim krokiem odszedł w kierunku dyżurki. Adam przyglądał się, jak Anka miesza różne składniki z pobranymi próbkami z ciała i ubrań Zuzi.
– I co? – zapytał.
Anka potrząsała próbówką, przyglądając się jej dokładnie. Odłożyła do przygotowanego stojaka, po czym dodała surowicy do drugiej. Odczekała w milczeniu jeszcze chwilę, porównując to, co miała.
– Nie odpowiem ci jednoznacznie – westchnęła ciężko. – Zrobię badania, ale one będą gotowe na rano.
– Cholera. Co tym razem jest nie tak? – Podszedł do techniczki, patrząc na trzymane w jej dłoniach fiolki.
– Po dodaniu surowicy, w przypadku krwi ludzkiej powinno nastąpić zmętnienie lub wyraźny osad, jak tu. – Wskazała delikatne okruszki zbierające się na dnie naczynia. – Jest ich zbyt mało, a tu prawie wcale. – Sięgnęła po trzeci wykonany test i pokazała śledczemu. Na dnie szklanej próbówki widać było wyraźny osad.
– Kurwa! – zaklął i pokręcił zrezygnowany głową.
– Znasz ją? – zapytała techniczka.
– To Zuzia. Jakieś trzy lata temu spotykałem się z jej matką – wyjaśnił cicho.
– Nie zazdroszczę. – Pozbierała odczynniki do torby. – Zbadam dokładnie u siebie. Będę potrzebowała jej ciuchów i innych wymazów. Ale tutaj tego nie zrobimy.
– Weź Gabi ze sobą. Później spróbujcie ją umyć. Milik – spojrzał na młodszą koleżankę – potrzebuję całej dokumentacji, również fotograficznej. Masz porobić zdjęcia, ujmując wszystkie siniaki, zadrapania i skaleczenia. Pobieraniem śladów zajmie się Anka.
Wyszedł na korytarz, próbując złapać oddech. Już dawno nie interesował się tym, co słychać u Marty. Odkąd jej córka oskarżyła go o molestowanie, wycofał się z tego związku. Doskonale wiedział, że w tej sytuacji będzie na przegranej pozycji, cokolwiek by nie zrobił.
Był środek nocy, większość ludzi spała, zresztą i on powinien, bo o siódmej rano zaczynał swoją zmianę. Nie miał zamiaru wracać do domu, zresztą i tak nie zasnąłby w tych emocjach. Sięgnął po dzwoniącą komórkę. Na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Marty Maciejewskiej.
– Słucham – próbował wydobyć z siebie łagodny ton głosu, ale sam słyszał jak dziwnie brzmi.
– Adam, czy już coś wiecie? Jak Zuzia? – mówiła cicho, więc domyślił się, że ma obok siebie śpiącego Wojtusia.
– Marto, na razie trwają czynności. Nie mogę powiedzieć nic więcej. Zresztą dopóki Zuzia milczy, szukamy po omacku.
– Słuchaj, ona jakiś czas temu chodziła do psycholożki. Po tym zdarzeniu ze śmiercią Antosi i całej historii z Julitą. Pani doktor pomogła jej się pozbierać. Pomyślałam, że można by ją poprosić o pomoc.
– To był psycholog dziecięcy, prawda?
– Tak. Martyna Bąk. Mam gdzieś jeszcze do niej kontakt.
– Zuzia jest prawie pełnoletnia i mamy psychologa na umowie z policją. Ale jeśli będzie taka potrzeba, to nie zawadzi spróbować. Na razie postaraj się przespać. Zadzwonię rano – obiecał i zakończył szybko rozmowę, bo komórka dała znać o drugim połączeniu. – Tomek, znalazłeś to mieszkanie? – zapytał, widząc na wyświetlaczu nazwisko aspiranta.
– Tak. Matka twierdziła, że córka śpi, ale nalegaliśmy, żeby sprawdziła. Oliwii nie ma w domu.
– Rozumiem. Czy mogła gdzieś wyjść bez jej wiedzy?
– Pytałem. Rodzice przyznali, że kilka razy wymykała się z domu, żeby się spotkać z chłopakiem. Nazwiska jeszcze nie znamy , jedynie imię, Krystian.
– Dobra, spróbujcie ustalić cokolwiek: wiek, gdzie ewentualnie się uczył, czy pracował. Może wiedzą, gdzie mieszkał.
– Jasne – odmeldował się.
Adam Zmyślony ruszył do pokoju, w którym zazwyczaj urzędował. Odkąd Rafał tkwił na długim zwolnieniu lekarskim po wypadku, jakiemu uległ dziesięć miesięcy temu, nie przydzielono mu do pomocy nikogo innego. Zresztą on i tak wolał działać sam, niż ciągnąć za sobą balast, któremu trzeba wszystko tłumaczyć.
Włączył komputer i zalogował się na swoje konto. Nie miał zbyt wielu danych, ale powinien chociaż spróbować, zawężając wiek poszukiwanego. Najpewniej był to rówieśnik zaginionej nastolatki, ale równie dobrze mógł być dużo starszy. Sama gmina liczyła ponad trzydzieści osiem tysięcy mieszkańców, z czego mniej więcej połowę stanowili mężczyźni. Określił wiek od siedemnastu do dwudziestu pięciu lat. Po chwili dostał wyniki. Ponad dwieście osób.
– To szukanie igły w stogu siana – westchnął, ale mimowolnie zaczął przeglądać listę wyszukanych mężczyzn, przesuwając strzałkę coraz niżej. Żadne z nazwisk nic mu nie mówiło, było równie bezosobowe jak poprzednie i każde następujące po nim. Przeleciał wzrokiem po wszystkich. Gdy skończył, dotarła do niego myśl, że któreś z nich kojarzy. Przeczytał je jeszcze raz. Pominąwszy Nowaków czy Kowalskich, które same w sobie wydają się znajome, nie zauważył nic szczególnego, a jednak wręcz pozostał z uczuciem, że czegoś nie widzi. W końcu uznał, że bez innych informacji nie jest w stanie odnaleźć odpowiedniej osoby. Postanowił jeszcze przejrzeć konta społecznościowe Zuzi i Oliwii, ale już po chwili uznał, że poziom głupot, jakie publikują nastolatki przerasta jego cierpliwość. Każda miała w znajomych ponad dwa tysiące osób. Śledczy porównywał oba konta. Nie wyglądało na to, że dziewczyny były przyjaciółkami – nie miały siebie nawzajem w gronie znajomych, ani żadnego publicznego postu poświęconego tej drugiej. W profilu Oliwii odnalazł trzech mężczyzn o imieniu Krystian, u Zuzi – tylko jednego. Krystian Mayer. To on był łączącym ich elementem. Ten sam wiek, ta sama szkoła.
Chciał natychmiast zapytać o to Zuzię. Może nazwisko kolegi wyrwie ją z otępienia, w jakie popadła. Jeśli nie, będzie konieczne przewiezienie jej do szpitala. Dziewczyna siedziała bez ruchu, wciąż w tej samej pozie, w jakiej ją zostawili, choć teraz już wykąpana i w policyjnym zbyt dużym dresie. We włosach jeszcze gdzieniegdzie dało się dostrzec czerwone pasma niezmytej krwi. Przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy.
– Coś mówiła? – zapytał Gabi Milik, która się nią opiekowała.
– Nie. Nawet nie chciała się porządnie umyć, więc tak pobieżnie zmyłam z niej tę krew. Przez chwilę płakała, a potem na powrót zapadła w tę katatonię jak dotąd.
– Włącz kamerkę na mundurze – szepnął do funkcjonariuszki, po czym podszedł do Zuzi siedzącej na krześle w rogu pomieszczenia.
– Zuzia, czy widziałaś dzisiaj Oliwię Wiśniewską? – zapytał, próbując złapać choć na chwilę jej wzrok. Nie zareagowała. Wciąż była jak słup soli z pustym wzrokiem. Adam spojrzał na koleżankę, wskazując wzrokiem przypięty do jej munduru monitoring. Kobieta tylko skinęła głową. Wiedziała, że chodziło mu o uchwycenie reakcji dziewczyny, więc stanęła tuż za nim. Adam ukucnął przed nastolatką. – Zuziu, wiem, że był z tobą Krystian Mayer.
Oczy dziewczyny zrobiły się natychmiast wielkie z przerażenia, a źrenice rozszerzyły się, pod wpływem adrenaliny, której natychmiast dostarczył organizm. Napięła ciało, jakby spodziewała się ataku. Nic nie mówiła. Patrzyła tylko na policjanta przerażona, myśląc, że on zna prawdę. Jej broda zaczęła drżeć, ale z gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
– Zrobił ci coś złego? – Głos śledczego był łagodny, chciał, żeby czuła się bezpieczna. W tym samym momencie dziewczyna zamknęła na chwilę oczy, a jej ciało na powrót stało się bezwładne, niereagujące na nic.
Próbował jeszcze wydobyć z niej jakąkolwiek reakcję, lecz bez skutku.
– Jest w szoku, powinna dostać jakieś leki – podsumowała Milik.
– Wiem. Miałem nadzieję, że się ocknie. – Wstał. – Obejrzałaś ją dokładnie? Nie jest ranna?
– Ma kilka siniaków i zadrapań. Największe ślady na przedramionach. Jakby ktoś ją ściskał i ciągnął. Na kostkach ślady otarć. Porobiłam zdjęcia, bo ogólnie wygląda na trochę poturbowaną.
– Dobra, jeśli Anka pobrała już wszystkie materiały do badania możesz wezwać lekarza. Bądź z nią cały czas. Rano ktoś cię zmieni.
***
Tomasz Mazur właśnie wrócił na komendę, o tej porze wciąż była niemal pusta.
– Mam nazwisko tego chłopaka – zawołał, widząc nadchodzącego z przeciwka detektywa. – Matka tej Oliwii sobie przypomniała.
– Krystian Mayer, prawda? – zapytał Adam.
– Tak. Czy ta dziewczyna powiedziała?
– Nie. Wciąż jest w szoku. Niczego się od niej nie dowiemy. Chodź, odwiedzimy doktora Mayera. Mieszka na Zamkowej, spacer mi dobrze zrobi.
Szli przez park w ciszy. Nocne niebo na wschodzie zaczynało się już rozjaśniać, ale całe miasto pogrążone było we śnie.
– Myślisz, że dzieciaki będą u Mayerów? – zapytał Mazur.
– Doktor Mayer jest wdowcem. Sam wychowuje syna – wyjaśnił detektyw zmęczonym głosem. – I tak, mam nadzieję, że oboje tam będą, bo inaczej, trzeba zacząć poważne poszukiwania.
Musieli długo się dobijać, nim zaspany właściciel zapytał zza zamkniętych drzwi, czego chcą.
– Policja, proszę otworzyć. – Adam podniósł legitymację służbową na wysokość judasza, podejrzewając, że doktor mimo wszystko obserwuje przybyszy przez wizjer. Po chwili usłyszeli zgrzyt zamka.
– O tej porze? – W uchylonych tylko i wciąż zabezpieczonych łańcuchem drzwiach zobaczyli przyglądającą się im dokładnie parę oczu. – Chyba nie z aresztowaniem, bo już bym drzwi nie miał?
– Szukamy pana syna.
– Krystian śpi.
– Czy mógłby pan sprawdzić?– Doktor zawahał się chwilę, jakby uznał, że jest to niepotrzebne. Był pewien, że jego syn jest w łóżku. – Nalegam – dodał śledczy, widząc niezdecydowanie właściciela domu.
– Dobrze, zaraz sprawdzę – mruknął, po czym zamknął drzwi i przekręcił klucz.
– Bardzo ostrożny ten doktorek. – Mazur uśmiechnął się z ironią.
– Nie dziw się. Też byś nie wpuścił nikogo do domu przed trzecią nad ranem. Mundur można sobie dziś na bazarku kupić.
Po kilku minutach milczącego oczekiwania, ponownie usłyszeli zgrzyt zamka i ściągany łańcuch.
– Nie ma go! – oświadczył Mayer, zapraszając mężczyzn do środka. – Nie rozumiem, o co chodzi? Dlaczego szukacie mojego syna? I dlaczego nie ma go w domu?
– Tego właśnie chcemy się dowiedzieć. Może nam pan pokazać jego pokój? – zapytał Adam.
– Tak. Jest na końcu korytarza, proszę. – Wskazał dłonią i ruszył przed policjantami, otwierając właściwe drzwi.
Detektyw tylko spojrzał, ale nie wszedł do środka.
– Okno jest zamknięte, łóżko pościelone. Wygląda na to, że nie nocował dziś w domu. On zawsze ma taki porządek? – Adam przyglądał się idealnie posprzątanemu pomieszczeniu, które nie wyglądało na pokój zajmowany przez nastolatka. Wszyscy jego znajomi, którzy mieli dzieciaki w wieku nastoletnim narzekali na wieczny bałagan, którego nikt nie jest w stanie ogarnąć. Tu pomieszczenie wyglądało na sterylnie czyste.
– Tak. Krystian ma to po matce. Bzika na punkcie czystości i idealnie poukładanych rzeczy. To się nazywa mizofobia. U mojej żony, w momencie gdy zachorowała na raka, przyjęła bardzo głęboką postać. Wyniszczająca choroba plus problemy psychiczne… – Doktor Mayer pokręcił z rezygnacją głową. – Czasami chciałbym zobaczyć jakąś rzecz rzuconą na podłogę w pokoju syna, ale to raczej niewykonalne. Dopóki jednak zaburzenie nie wykracza poza nadmierny porządek, nie chcę ingerować. Nie rozumiem tylko, dlaczego wyszedł z domu i nic nie powiedział. Panowie wiedzą, gdzie jest? Czy coś mu się stało? – dopytywał nerwowo.
– Tego nie wiemy. Czy syn spotykał się z jakąś dziewczyną?
– Miał koleżanki, ale czy z którąś szczególnie, to chyba nie.
– Może z Oliwią Wiśniewską? – podpowiedział śledczy.
– Nie, nie przypominam sobie nawet imienia, żeby kiedykolwiek o niej mówił.
– A Zuzanna Maciejewska?
– Zuzia? Jakiś czas spotykałem się z jej matką, więc znam tę dziewczynę. Chodzą z Krystianem do jednej klasy. Wiem, że czasami się spotykali, ale mój syn mówił, że to tylko koleżeństwo. Nic ich nie łączy.
– Dobrze… – Adam potarł czoło, nim zadał kolejne pytanie. – Gdzie może być teraz Krystian?
– Nie wiem. Byłem pewien, że śpi. Czy zaginęła któraś z dziewczyn? Zuzia albo ta druga?
– Nie mogę panu odpowiedzieć na to pytanie. Gdyby syn się odnalazł, wrócił, albo przynajmniej zadzwonił proszę o pilny kontakt. – Podał doktorowi wizytówkę. – To bardzo ważne. Być może nic mu się nie stało, ale właśnie to chcemy wykluczyć.
– Rozumiem. Może powinienem zadzwonić do Marty, ale nie… jest środek nocy – rozważał gorączkowo.
– Z Zuzią nie ma pańskiego syna, ale nie możemy uzyskać od niej więcej informacji, dlatego musimy jak najszybciej znaleźć Krystiana.
– Więc coś stało się Zuzi? – Doktor natychmiast wyciągnął wnioski z wypowiedzi śledczego. – Jest ranna? Mieli wypadek?
Rozdział 2
Rok wcześniej. Czerwiec 2023.
Zuzia Maciejewska wbiegła do domu przerażona. Nie chciała rozmawiać nawet z matką, nie przywitała się z młodszym bratem, który zawsze czekał na jej powrót ze szkoły. Tego dnia nic nie było takie, jak powinno, a teraz doprowadziła do tragedii. Usiadła w kącie pomiędzy łóżkiem a szafą, podciągając kolana do głowy. Próbowała oddychać spokojnie, ale przerażone serce nie chciało się uspokoić, a przed oczami wciąż miała swoją koleżankę zalaną krwią.
Karolina Łukomska nie należała do osób, które Zuzia lubiła, choć jeszcze w ostatniej klasie podstawówki się przyjaźniły. Mogła jej powiedzieć o wszystkim i nie bać się oceniania czy wyśmiewania. Teraz, kiedy znała całą jej przeszłość, Zuzia odnosiła wrażenie, że tylko czekała na okazję, żeby jej to wytknąć.
Ale przecież nie czuła się winna. Nie chciała odpowiadać za błędy rodziców, a sama nie miała sobie nic do zarzucenia. Dawno zapomniała o Judycie i Tomku. Nigdy nie uważała ich za przyjaciół, a teraz, gdy zniknęli z jej życia, odzyskała dobre imię. Nie miała pojęcia, czy ludzie się jej boją, czy po prostu nie chcą wchodzić jej w drogę, ale miała spokój. Nikt już nie nazwał ją córką mordercy. Nikt, oprócz Karoliny.
A ona teraz walczyła o życie.
Mieszkały na tym samym osiedlu, więc wracając do domów, przemierzały tę samą drogę. Karolina szła tuż przed nią wraz z innymi dziewczynami. Zatrzymały się na światłach na skrzyżowaniu ulic Sienkiewicza i Mickiewicza. Wąski w tym miejscu chodnik utrudniał przejście pieszym, gdy przed pasami gromadzili się inni ludzie. Nagle poczuła pchnięcie – ktoś wpadł na nią całym ciężarem. Zachwiała się i runęła do przodu. Na szczęście nie upadła, zatrzymała się na kimś stojącym przed nią. Odwróciła się. Chciała zobaczyć, kto ją popchnął, może krzyknąć, że jest głupim debilem, ale nie zdążyła, bo szybko zniknął w tłumie. Usłyszała tylko krzyk i pisk hamujących samochodów. Ktoś ją pociągnął w tył, dzięki czemu nie przewróciła się, jak kilka osób, które odsuwając się, straciły równowagę. Jeden z samochodów chciał uniknąć zderzenia z pojazdami, które zatrzymały się raptownie tuż przed nim, i skręcił na chodnik. Krzyk przerażenia wypełnił powietrze otaczające grupę ludzi.
Obejrzała się, by zobaczyć, co się dzieje. Cały ruch nagle stanął. Kilka rozbitych samochodów całkowicie blokowało skrzyżowanie. Przed pierwszym, tym kilka metrów od niej, ktoś leżał. Ktoś dostał się pod koła nadjeżdżającego auta.
Zuzi szumiało w głowie. Zewsząd dobiegały krzyki przerażonych ludzi. Podeszła kilka kroków. Poznała te spodnie i bluzę, której tak jej zazdrościła… Przepełniony rozpaczą krzyk: „Karolina!” wstrząsnął nią dogłębnie. Wiedziała, że to ona, choć twarz zalała krew.
– Nie idź tam! – Poczuła silną dłoń, która ją przytrzymała. Wielkimi, przerażonymi oczami spojrzała na mężczyznę stojącego tuż obok niej. Poznała go. Był nauczycielem informatyki w liceum, do którego chodziła. – Idź stąd! – krzyknął do niej. – Wracaj do domu!
Była przerażona. To przecież mogła być ona. Ktoś ją popchnął. Cofnęła się kilka kroków. W jej głowie czaił się ogromny strach. Sama była bliska histerii, widząc koleżanki, które ogarnęła panika.
– Idź do domu! – Dotarły do niej słowa nauczyciela, który potrząsał jej ramionami, żeby przestała tam patrzeć, ale nie mogła. Ten widok zarazem przerażał, ale również hipnotyzował. Poczuła uderzenie w policzek, nie było mocne, ale wyrwało ją z otępienia, a może fascynacji w jaką popadała.
Szybko zrozumiała, że nie chciała tu być. Nie mogła. Cofała się powoli, a potem zaczęła biec. Coraz szybciej, aż czuła ból w piersiach. Aż każdy kolejny oddech stawał się niemożliwy. Oparła się o ścianę bloku. Nie mogła już dać ani jednego kroku, ale musiała wejść do domu. Stała tak, wciąż mając przed oczyma tragiczny obraz.
Dopiero po kilkunastu minutach była w stanie dostać się do mieszkania, ale nie chciała z nikim rozmawiać. Żadne słowa nie przeszłyby przez jej gardło.
Nie była w stanie wyjść z pokoju, wykonać jakiegokolwiek ruchu, nawet oddech sprawiał jej ból. Próbowała sobie przypomnieć wszystko. Sekunda po sekundzie. Czy to ona popchnęła Karolinę? Kto stał przed nią? I co działo się tuż za nią? Dlaczego straciła równowagę? To nie było zwykłe popchnięcie. Nie widziała, żeby ktoś chciał przejść chodnikiem, ale mogła tego nie zauważyć, nie rozglądała się na boki.
Samochody przejeżdżały tak szybko. W tym miejscu zawsze robił się korek, więc każdy dusił pedał gazu, żeby przejechać przez miasto. Na dodatek godziny szczytu sprawiały, że samochodów było wiele więcej niż o innej porze. Nawet żeby przejść tędy na drugą stronę ulicy na zielonym świetle, trzeba było się śpieszyć. Co jakiś czas dochodziło więc do wypadków. Ale jeszcze nigdy nie była świadkiem takiego zdarzenia.
Sięgnęła do kieszeni po komórkę. Już od jakiegoś czasu słyszała dźwięk przychodzących wiadomości, ale nie była w stanie się poruszyć.
– Jestem – odpisała na próby wywołania jej.
– Jak się czujesz? Wszystko okej?
– Tak – skłamała. Wcale nie czuła się dobrze, choć w tej chwili nie umiałaby powiedzieć, co tak naprawdę czuła.
– Kłamczuszek. Wiesz, że ja wszystko wiem. Jestem twoim cieniem.
– Skoro wszystko wiesz, to po co pytasz?
– Bo chcę, żebyś mi o tym opowiedziała.
– Karolina wpadła pod samochód. Nie wiem, czy żyje.
– Ta Karolina? – zapytał. – Ta, która dokuczała ci od ponad dwóch lat? Ta, która odbiła ci chłopaka?
Milczała. Wiedział, że o nią chodzi.
– Przecież chciałaś się jej pozbyć – dodał.
Znał jej najskrytsze myśli. Przecież mówiła mu o wszystkim. Mogła wypowiedzieć każde uczucie, a on nigdy jej nie skrytykował. Zawsze wysłuchał. Zawsze był blisko, na wyciągnięcie ręki, ale nigdy go nie poznała. Nigdy nie spojrzała mu w oczy, uważała to za zbyteczne. Był jej przyjacielem, powiernikiem, był Cieniem.
Nie miała ochoty wyjść z pokoju, choć słyszała za drzwiami prośby matki, żeby choć kilka minut poświęciła bratu. Kochała tego małego brzdąca. Nie był, jak ona, obciążony grzechami ojca, choć matka nigdy nie przyznała się kim jest facet, z którym miała romans. Długo podejrzewała Adama Zmyślonego – jakoś dziwnie zaprzyjaźnił się z jej matką, bywał u nich codziennie. Poświęcał też małemu sporo czasu, ale wszystko wskazywało na to, że to nie on był tatą Wojtusia.
Marta rozwiodła się, zanim jeszcze urodziła Zuzi brata. Robert Maciejewski nie robił problemów. Wiedział, że to nie jego dziecko, a po tym, gdy przyznał się do winy przed córką, stracił całą chęć do życia. Nie zgadzał się tylko, żeby chłopiec nosił jego nazwisko, ale sprzeciw nic nie dał. Dziecko otrzymało je po matce, która po rozwodzie została przy ślubnym. Później wiele razy tego żałowała, zwłaszcza gdy Zuzia zaczęła nalegać na zmianę – to ona najbardziej wstydziła się nazwiska ojca, przez nie pozostawała córką mordercy.
– Czy ona nie żyje? – zapytała Cienia.
– A jak myślisz? A może powinienem zapytać, jak byś chciała?
– Wyglądała, jakby była martwa – napisała. – Tam było dużo krwi. Wszystko było zalane krwią. Widziałam jej oczy. Nieruchome, bez życia. Dziwne takie, jakby cały świat się w nich zatrzymał.
– Śmierć to tajemnica. Nigdy jej nie zrozumiesz, dopóki jej nie poznasz. Powinnaś się bać ludzi, nie śmierci. Śmierć jest wyzwoleniem.
Rozdział 3
Koniec maja 2024
Dawid Pawlak odkąd przeszedł na emeryturę dorabiał sobie kilka groszy, jako woźny w liceum ogólnokształcącym. Do jego obowiązków należało dbanie o zieleń wokół terenu szkoły, wymiana lub naprawa uszkodzonych sprzętów oraz sprawdzanie, czy wszędzie jest odpowiednio czysto. Zimą musiał dopilnować odśnieżania i ogrzewania budynku. Właściwie sam uważał siebie za szefa wszystkich zatrudnionych tu sprzątaczek, mimo że nie miał z nimi prawie wcale kontaktu. Nie był ograniczony czasem, więc mógł swoją pracę wykonywać w dowolnych godzinach. Było to o wiele lepsze, niż siedzenie cały dzień w pustym domu. Co prawda i tu nie miał z kim pogadać, bo młodzież najczęściej go ignorowała, ale i tak praca sprawiała mu wiele przyjemności.
Tego dnia musiał przyciąć trawniki przed budynkiem i uporać się z żywopłotem, który rósł, jak chciał. Zszedł więc kamiennymi schodami do piwnicy, gdzie miał swój kantorek z potrzebnym sprzętem. Zauważył na schodach jakieś ciemne plamy. Początkowo nie zwrócił na nie uwagi, bo były rozmazane, jakby zadeptane przez wiele osób, które przewinęły się tędy, wchodząc bocznym wejściem do szkoły. Ale im niżej schodził, tym ślady stawały się wyraźniejsze. Zatrzymał się, drżącą dłonią szukając włącznika światła. Serce zaczęło mu bić szybciej, gdy jego oczom ukazała się zakrwawiona podłoga. Jakby ktoś rozlał w tym pomieszczeniu mnóstwo brunatnoczerwonej farby lub… krwi? Zastanawiał się przez chwilę, czy któremuś z dzieciaków nie przyszedł do głowy taki głupi pomysł i że być może to jest farba, ale fetor wydobywający się z pomieszczenia świadczył, że nie mógł się mylić.
Do piwnicy nie zapuszczał się teraz żaden uczeń. Kiedyś oprócz szatni znajdowały się tu kuchnia, jadalnia oraz harcówka. Już wiele lat temu w harcówce stworzono izbę pamięci i w niej odbywały się zbiórki, kuchni i stołówki nie używał nikt od dawna, a szatnia w ciepłe miesiące stała pusta.
Przeszedł bokiem, jak najbliżej ściany, żeby nie zadeptać żadnych śladów. Chciał zajrzeć do drugiego pomieszczenia, skąd najwyraźniej pochodziła krew. Pchnął drzwi do dawnej kuchni. Panowała tu ciemność. Nie mógł zbliżyć się, by zapalić światło, bo musiałby wdepnąć w rozlewisko krwi. Przesunął się pod przeciwległą ścianę, próbując dojrzeć cokolwiek w promieniu marnej żarówki świecącej z korytarza. Przez chwilę skupił wzrok na czymś, co leżało w głębi. Nie był pewien, co to jest. Może tylko worek z odpadami, a może coś innego?
Po chwili jego oczy zrobiły się większe, przestał mrugać, wpatrując się w to, co widział w mroku. Wyprostował się i, znów przesuwając się pod ścianą, ruszył do wyjścia. Zamknął drzwi i przekręcił klucz. Nie chciał, żeby ktokolwiek wszedł do środka. Pobiegł korytarzem, utykając na jedną nogę – od pewnego czasu kolano dokuczało mu dość boleśnie. Wbiegł po schodach na piętro i, nie tłumacząc niczego, wszedł do pokoju dyrektorki.
– Panie Dawidzie! – Teresa Karabowicz zsunęła okulary, spoglądając na zdyszanego mężczyznę.
– Pani dyrektor, szybko! Musi pani iść ze mną! – mówił drżącym głosem, w którym wyraźnie dało się wyczuć przerażenie.
– Ale o co chodzi? – Dyrektorka sceptycznie odnosiła się do rewelacji, jakie zazwyczaj miał do zakomunikowania woźny. Nigdy nie było to nic, co wymagałoby natychmiastowej interwencji.
– Pani dyrektor! – Podszedł bliżej, ściskając w dłoniach pęk kluczy. Tylko on bezbłędnie wiedział, który klucz otwiera jakie drzwi. – W piwnicy jest… trup. – Jego teatralny szept wypełnił pomieszczenie.
– Co też pan opowiada? Pewnie młodzież znowu robi panu psikusa.
– Nie, pani dyrektor! Pani pójdzie ze mną, pokażę. Tylko potrzebuję latarki… – Przeszukiwał klucze, zastanawiając się, czy w pomieszczeniu sprzątaczek znajdzie jakąś.
– Dobrze – westchnęła dyrektorka. Zdawała sobie sprawę, że Dawid Pawlak nie odpuści, a ona szybciej załatwi sprawę, gdy zejdzie z nim do piwnicy. – Taka może być? – Wyjęła z torebki małą diodową latareczkę. Sprawdziła, czy działa. Nie używała jej często, zazwyczaj tylko zimą, gdy w jej garażu przepaliła się żarówka.
Po kilku minutach stanęli przed zamkniętymi drzwiami. Dawid drżącymi dłońmi odszukał odpowiedni klucz.
– Tam jest tego więcej. I strasznie śmierdzi. – Wskazał dyrektorce rozmazane na schodach krwawe ślady.
Popchnął drzwi. Tym razem nie musiał zapalać światła, bo zostawił niezgaszone. Cała podłoga zachlapana była w mazi przypominającej zastygłą krew.
– Matko Boska! – Teresa Karabowicz zasłoniła usta dłonią. Dotąd myślała, że woźny przesadza. Teraz bała się wejść dalej.
– Pani pójdzie tu boczkiem. – Wskazał jej drogę. – O, tam staniemy. Pani poświeci latarką.
Snop punktowego światła przemknął po podłodze i zatrzymał się na leżącym w ciemności przedmiocie.
– To człowiek – szepnął Dawid.
– O Jezu! – wykrzyknęła dyrektorka i ruszyła czym prędzej do wyjścia, nie zwracając uwagi, gdzie stąpa.
Woźny przesunął się bokiem wzdłuż ściany i dogonił dyrektorkę. Zatrzymała się przy bocznym wejściu, z trudem łapała oddech. Chwiała się na nogach, jakby miała za moment upaść.
– Pani dyrektor. – Pawlak podszedł do kobiety. – Trzeba wezwać policję.
– Tak – przytaknęła, oddychając ciężko. – Proszę zamknąć piwnicę i nie wpuszczać tu nikogo. I proszę nikomu nie mówić. Matko, co się tu dzieje? – pytała sama siebie. – Pójdę do gabinetu. Muszę zadzwonić… – Chwiała się na nogach z emocji, że o mało nie upadła.
– Pani poczeka. Zamknę drzwi i odprowadzę. – Zszedł kilka stopni niżej, przekręcił klucz w zamku, po czym wrócił do dyrektorki, podał jej ramię i odprowadził do gabinetu.
– Niech pan siada. – Wskazała mężczyźnie krzesło i sięgnęła po swoją komórkę. Nie chciała dzwonić na sto dwanaście, bo z doświadczenia wiedziała, że będzie musiała opowiadać tę samą historię kilka razy. Odszukała w internecie numer krotoszyńskiego komisariatu i zadzwoniła.
Choć historia liceum sięgała niemal dwóch stuleci, nigdy nie zdarzyła się w jego murach taka makabra. Nawet w czasie wojny było tym, co trwało. Mimo że okupant szybko przejął gmach, ozdabiając go faszystowskimi symbolami, dla wielu mieszczan było symbolem niezłomności i walki o polskość.
Po zakończeniu wojny, szkoła odrodziła się jak feniks z popiołów, przywracając dawny symbol wiedzy, hartu ducha i patriotyzmu. Ale nigdy nie doszło w tym miejscu do tak krwawego morderstwa, które miało wstrząsnąć wszystkimi.
Teresa Karabowicz drżącą dłonią wybrała numer w swoim telefonie. Jej myśli krążyły po wiekach chwalebnej historii i zatrzymywały się w tym jednym punkcie. Jej świat już nigdy nie miał być tak idealny, jak dotąd.
***
Wiadomość o zwłokach w podziemiach liceum zelektryzowała wszystkich. Kilka minut później w gabinecie dyrektorki siedziało kilku policjantów. Akurat trwała przerwa, więc nikt nie chciał schodzić do piwnicy. Już samo pojawienie się dwóch radiowozów wywołało poruszenie wśród młodzieży.
– Czy ktoś oprócz państwa był w piwnicy? – zapytał funkcjonariusz.
– Nie. Pan Dawid przyszedł bezpośrednio do mnie. Drzwi są zamknięte na klucz.
– Dobrze, pan pójdzie z nami, a pani poczeka tu z kolegami. – Dwaj mundurowi wyszli z woźnym, gdy korytarze liceum opustoszały. Starszy mężczyzna otworzył drzwi, ale nie wszedł ponownie do środka. Wyjaśnił tylko, gdzie trzeba stanąć, żeby zobaczyć to, co on.
Policjant zapalił latarkę. Poświecił we wskazane miejsce i, gdy dojrzał to, o czym mówił woźny, cofnął się instynktownie, przez co wpadł na przeciwległą ścianę. Opuścił pośpiesznie piwnicę.
– Pan zamknie drzwi! – nakazał zbyt ostrym tonem i ruszył do bocznego wyjścia. Dopiero poranne powietrze otrzeźwiło go, ale wciąż odczuwał mdłości po tym, co zobaczył. Nacisnął radio i wezwał pomoc, meldując o znalezisku.
– Powiadomcie Adama Zmyślonego. Być może to któryś z zaginionych nastolatków – przekazał.
***
Marta Maciejewska chodziła nerwowo po szpitalnym korytarzu, nie mogąc wejść do sali, w której była jej córka. Nie pomogło tłumaczenie, że jest matką. Pilnujący wejścia policjant wpuszczał tylko pielęgniarki lub lekarza.
Z daleka zauważyła zbliżającego się Adama. Podbiegła do niego ze łzami w oczach.
– Adam, pomóż mi. Ten facet nie chce mnie wpuścić do Zuzi, a ja powinnam być teraz przy niej.
– Nie chciał cię wpuścić? – Detektyw spojrzał na siedzącego przy drzwiach funkcjonariusza. – Przynajmniej raz posłuchał rozkazów – mruknął pod nosem, po czym zapytał policjanta. – Ktoś jest w środku?
– Pielęgniarka weszła. – Ten wstał natychmiast.
– Proszę wpuścić panią. Jest matką dziewczyny.
– Ale były rozkazy…
– Były – przerwał mu śledczy. – Matka może wejść.
W drzwiach wpadli na wychodzącą pielęgniarkę.
– Jak ona się czuje? – zapytał Adam.
– Śpi. Państwo… – Siostra zmierzyła ich wzrokiem, po czym spojrzała na siedzącego przy drzwiach ochroniarza.
– Pani jest matką dziewczyny, a ja prowadzę śledztwo w jej sprawie – wyjaśnił detektyw. – Chciałbym porozmawiać z lekarzem.
– Oczywiście. Zaprowadzę pana.
Zostawił Martę, obiecując, że za moment wróci, i poszedł za pielęgniarką długim korytarzem, mijając kilkanaście sal z chorymi. Kobieta zapukała cicho, i następnej chwili lekko uchyliła drzwi.
– Doktorze, przyszedł pan z policji w sprawie tej dziewczyny… – oznajmiła, po czym otworzyła szerzej wejście, zapraszając detektywa do środka. Adam przedstawił się, pokazał służbową legitymację, którą zazwyczaj nosił zawieszoną na szyi.
– Na tę chwilę nie mogę panu nic powiedzieć. – Lekarz wskazał krzesło, śledczy usiadł. – Dostała środki uspokajające. Przywieziono ją w stanie szoku. Katatonię obserwuje się zazwyczaj u osób chorych psychicznie, a dziewczyna nie ma za sobą podobnych epizodów. Powinna się obudzić za kilka godzin.
– To znaczy o której? Muszę z nią porozmawiać.
– Zapewne chce się pan dowiedzieć, co spowodowało taki stan – domyślił się medyk – ale zbyt wczesne przywołanie wspomnień mogłoby ją wpędzić w kolejny szok.
– Pan nie rozumie. Zaginęło jeszcze dwoje nastolatków, z którymi prawdopodobnie była. Może im grozić niebezpieczeństwo i tylko ona może nam w tej chwili pomóc.
– Rozumiem. Postaram się ściągnąć psychiatrę, żeby był obecny przy tej rozmowie. Oczywiście dla dobra pacjentki.– Adam tylko skinął głową. – Za jakieś cztery, pięć godzin leki przestaną działać.
Śledczy wstał, dziękując za rozmowę.
– Detektywie – lekarz przytrzymał jego dłoń – proszę pamiętać, że psychika ludzka to złożony temat. Odpowiada za nasze myśli, emocje i sposób w jaki postrzegamy świat. Tam kształtują się nasze potrzeby, lęki i pragnienia. Ale mózg również potrafi się bronić przed niebezpieczeństwem. Katatonia pacjentki jest najlepszym dowodem na to.
– Próbuje mnie pan odwieść od rozmowy z Zuzią, ale ja muszę się dowiedzieć, gdzie są jej przyjaciele. Obaj ratujemy zdrowie i życie, chociaż w inny sposób.
Nim wyszedł ze szpitala, zajrzał jeszcze do pokoju, w którym leżała Zuzia. Marta siedziała przy jej łóżku, trzymając jej dłoń.
– Nie reaguje – poskarżyła się, gdy wszedł.
– Obudzi się za kilka godzin. Masz dzisiaj wolne?
– Nie. Wzięłam godzinną przepustkę, żeby do niej zajrzeć. Później muszę odebrać Wojtusia z przedszkola, a nie chcę tu przychodzić z nim.
– Ja muszę lecieć. – Spojrzał na dzwoniącą komórkę i odrzucił połączenie. – Będzie dobrze. – Położył dłoń na jej ramieniu.
Przytuliła się do niej policzkiem, jakby w tym momencie potrzebowała takiej pieszczoty i bliskości. Gdy spojrzała mu w oczy cofnął rękę. Ich krótki związek zbudowany był na silnych emocjach i wypalił się dawno, może zbyt szybko.
Adam skinął głową na pożegnanie i wyszedł. Będąc już na parkingu, zadzwonił pod numer, który uprzednio odrzucił.
– Adam! No nareszcie! – Usłyszał dobitny głos dyżurnego. – Mieliśmy zgłoszenie z liceum. W piwnicy są zwłoki.
– Które liceum? – Poczuł nagłe uderzenie adrenaliny.
– Kołłątaj. – Padła krótka odpowiedź. Tak zazwyczaj mieszkańcy miasta nazywali liceum ogólnokształcące noszące imię jednej z najważniejszych postaci polskiego Oświecenia.
