Uwięzieni w Galerii Lochy - Jolanta Bartoś - ebook + książka

Uwięzieni w Galerii Lochy ebook

Bartoś Jolanta

4,0

Opis

Autorka powieści zostaje zaproszona na wieczór autorski, który ma odbyć się w ciekawej scenerii podziemi leszczyńskiej biblioteki, a dokładnie w jej lochach. Na spotkaniu pojawiają się jednak nie tylko czytelnicy. Krew poleje się strumieniami. Czy ktokolwiek ma szansę ujść z życiem w starciu z psychopatycznym mordercą? 

***

Jolanta Bartoś tym razem popełniła istne kryminalne mistrzostwo! "Uwięzieni" to wstrząsająca, zaskakująca i trzymająca w niemiłosiernym napięciu powieść, po której długo nie będziecie mogli się otrząsnąć. Doskonale nakreślony portret psychopaty, stopniowe odkrywanie mrocznej prawdy, mieszanka trudnych tematów, a wszystko dopieszczone niepokojącym klimatem. Ta książka to prawdziwa gratka dla fanów mocnych wrażeń!

Anna Rydzewska, Z fascynacją o książkach – blog

 

Ta książka z pewności nie pozwoli Ci się nudzić! Trzymająca w napięciu kartka po kartce zdradza straszliwy plan psychopaty- człowieka ogarniętego żądzą zemsty. Czy wszystko potoczy się tak jak sobie zaplanował?  Jeśli chcesz poczuć gęsią skórkę na plecach ta książka jest z pewnością dla Ciebie! Polecam

Karolina Chmura-Urbaś, Kropeczka Moja – blog

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 227

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
2
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
luvena

Z braku laku…

Z opisu zapowiadało się ciekawie,ale jednak to chyba nie mój klimat.
00

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro

Copyright © by Jolanta Bartoś

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja i korekta: Aleksandra Sitkiewicz, Maja Szkolniak

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2023

Patroni:

Miasto Leszno

Leszczyniak

Panorama Leszczyńska

ISBN: 978-83-66945-79-1

Wydano przy wsparciu finansowym Miasta Leszna

Iwona przesunęła się w tył i przylgnęła do zimnej ściany, widząc przechodzącego tuż obok prześladowcę. Bała się, że ją zobaczy, usłyszy jej oddech, że poczuje jej zapach i znowu rzuci się do ataku. Cała dygotała, bojąc się na niego patrzeć, i jednocześnie nie chciała odwrócić wzroku w obawie przed kolejnym natarciem. Przesunęła rękę, szukając czegoś, czym mogłaby się bronić. Poczuła czyjąś dłoń. Z kąta wyłoniła się twarz Marka. Wskazał gestem, żeby milczała i przysunęła się do niego bliżej. Objął ją ramieniem, chcąc dodać otuchy i chronić przed tym, co jeszcze mogło ją czekać.

Rozwścieczony Zenek szalał, przewracając co tylko miał pod ręką. Rzucał przedmiotami w różne miejsca, chcąc wypłoszyć swoją ofiarę z kryjówki. Cisnął krzesłem w kierunku Iwony, ale spadło tuż przed nią, jakby miał zbyt mało siły, żeby rzucić je dalej. Wciąż był lekko przygarbiony, a w jego plecach tkwił jakiś przedmiot, którego nie był w stanie sam wyciągnąć. Zakryła usta dłonią, żeby nie krzyczeć. Patrzyła w oczy prześladowcy. To nie były oczy człowieka. To, co widziała, to wzrok zwierzęcia tropiącego swoją zdobycz. Wzrok, w którym nie było nic poza nienawiścią i chęcią mordu. Jakby spojrzała w otchłań najgorszego horroru, w którym wiało grozą, a upiorne monstrum karmi się lękiem swojej ofiary. Patrzyła w jego oczy, ale on jakby jej nie widział. Odwrócił się i odszedł kilka kroków.

Iwona przerażona spojrzała na Marka. Wskazał palcem w górę. Powiodła wzrokiem za jego gestem. Nad sobą miała kopułę, sklepienie z jaśniejących chmur, którego Zenek nie widział. Cała ta nieziemska jasność zdawała się odgradzać ją niewidzialnym murem od napastnika.

– Boże – wyszeptały niemal bezgłośnie jej usta, gdy świetliste cienie przesunęły się w ślad za jej oprawcą. – Gdzie jesteśmy?

– To jest przedsionek śmierci – wyjaśnił równie cicho Marek. – Nie możesz tu zostać. Dalej idą tylko dusze.

– Dusze? – powtórzyła, jakby nie wierząc w to, co słyszy.

Skinął głową.

– Tu był cmentarz, a one są jakoś związane z tym miejscem i z… nim… – Wskazał na oprawcę.

– Nie rozumiem… – wyznała cicho.

– Wiem, że będą cię wspierać, ale nie wolno im przechodzić do świata żywych. Tak jak tobie nie wolno wejść do ich świata.

Zwiesiła głowę, próbując zrozumieć słowa Marka, ale za nic nie potrafiła sobie ich poukładać.

– Jeszcze nie nadszedł twój czas, dlatego one tu są. – Wskazał na świetliste postaci pilnujące Zenka.

– A ty…? – chciała zapytać, widząc krwawiącą ranę na jego szyi, ale przerwał jej.

– Nie martw się. Musisz walczyć o siebie. Pomożemy ci…

Wściekły Zenek wyszedł z pomieszczenia, powarkując i przeklinając. Chwilę później wszystkie postacie zaczęły się rozmywać, jakby ich tu wcale nie było.

– Idź, tylko cichutko. – Marek ponaglał Iwonę.

Chciała odpiąć czerwone szpileczki, które przeszkadzały jej w cichym poruszaniu. Stukot obcasów roznosił się echem po pomieszczeniach, a chcąc iść bezszelestnie, musiała stawać na palcach, co jeszcze bardziej utrudniało chodzenie.

– Nie zdejmuj butów – powstrzymał ją. – Będą ci potrzebne.

– Nie mogę w nich uciekać. Już raz mnie złapał…

– Nie zdejmuj butów – powtórzył. – Idź. – Wypchnął ją ze swojej kryjówki.

Weszła na starą scenę i najciszej jak tylko potrafiła podeszła do drzwi, które prowadziły do części galerii, gdzie odbywały się spotkania autorskie. Nogi jej dygotały, a serce omal nie pękło ze strachu, że znowu ujrzy oczy napastnika. Dotknęła klamki, bardzo powoli nadusiła. Bała się, że zazgrzyta, jak poprzednio. Udało jej się bezszelestnie uchylić drzwi. Otworzyła je szerzej, chcąc sprawdzić, czy może wyjść, czy za nimi nie czai się niebezpieczeństwo.

Ciszę Lochów rozdarło przeraźliwe skrzypnięcie, które echem odbijało się od ścian, wskazując jednocześnie na jej obecność.

***

Dwanaście godzin wcześniej

Kilka minut po szesnastej w lipcowe upalne popołudnie Iwona Wawrzyniak stanęła na balkonie swojego nowego mieszkania, z niepokojem spoglądając w niebo zasnuwające się ciemnymi chmurami. W ręce trzymała komórkę i nerwowo stukała świeżo pomalowanymi paznokciami w balustradę balkonu.

– No nareszcie! – powiedziała, usłyszawszy głos przyjaciółki. – Jesteś gotowa? Zaraz po ciebie będę.

– Iwona, czy ty nie widzisz, że burza idzie?

– Oj, burza… Widzę. Co mam nie widzieć, ale chcę być na tym spotkaniu. Obiecałaś, że pójdziesz ze mną…

– Wiem, ale będzie padać…

– Matko! Przecież nie zmokniesz w bibliotece. Kobieto. Ubieraj się, zaraz będę. – Nie czekając na dalsze wymówki przyjaciółki, rozłączyła się i jeszcze raz spojrzała na gęste chmury.

Zbierały się wysoko na niebie, niczym czarne kłębowiska, które za moment będą gotowe do ataku. Jeszcze wyglądały niegroźnie i miała nadzieję, że burza przejdzie bokiem, choć ostatnio ulewne deszcze coraz częściej nawiedzały Leszno. Jednak nawet burza nie była w stanie odwieść jej od podjętej decyzji. Dziś wybierała się do biblioteki miejskiej na spotkanie autorskie pisarza poczytnych kryminałów Marka Jabłońskiego.

***

Anita zakończyła rozmowę i natychmiast wybrała inny numer. Już po pierwszym sygnale jej rozmówca się odezwał.

– Będziemy w bibliotece – powiedziała. – Wyobraź sobie, że ta wariatka chce iść w taką pogodę. Przecież zaraz będzie burza.

– Anitko, kochana. To dobrze. Szybciej załatwimy co trzeba. Nie denerwuj się. Tylko pamiętaj, żeby niczego się nie domyśliła.

– Tym się akurat nie martwię. Iwona jest głupia i zapatrzona w siebie. A co, jeśli wszystkie kawiarenki będą później zamknięte? W jaki sposób mam to zrobić? Ta chmura nie wygląda zachęcająco, najchętniej bym została w domu…

– Boisz się burzy, kochana? – słyszała rozbawiony głos. – Zaproś ją do siebie. Resztę załatwię, tak jak mówiliśmy. Chyba że się rozmyśliłaś? – zapytał mężczyzna.

– Nigdy! Zapłaci mi za wszystko, suka jedna.

– Więc do zobaczenia, skarbie.

– Pa – pożegnała się krótko, po czym otworzyła swojego laptopa.

Zalogowała się na poczcie mailowej i pousuwała korespondencję. Dla pewności usunęła również wszystko, co było w folderach kosz i spam. W nowym okienku otworzyła portal randkowy. Nikt nie wiedział, że ma tam konto, a skoro dziś załatwi wszystkie sprawy, które powinna, to nie będzie już jej potrzebne. Chwilę trwało, zanim usunęła wszystko, ale po chwili po jej koncie nie pozostał ani ślad. Jeszcze tylko dziwne potwierdzenie na mailu i gotowe. Informacje przesłane na pocztę też usunęła. Odetchnęła z ulgą. Włączyła Facebooka i chwilę zastanawiała się, patrząc na ekran.

– Z tym zdążę – westchnęła do siebie i zamknęła laptop.

Poprawiła swoją błyszczącą bluzeczkę wyhaftowaną cekinami i uśmiechnęła się do siebie zadowolona. Wyglądała pięknie. Spojrzała na siebie w lustrze.

– Laska z ciebie – powiedziała do swojego odbicia. – Nie to, co ta pulchna klucha. – Poprawiła spódniczkę. Była zbyt krótka, ale Anita uwielbiała szokować strojem i wprawiać mężczyzn w zachwyt. Czuła, że jej pragną, albo tak lubiła o sobie myśleć. Tak czy inaczej, czuła się piękna, a tego wieczoru pozałatwia raz na zawsze wszystkie swoje problemy, pozbędzie się niepotrzebnych elementów i w końcu zdobędzie mężczyznę, o którym marzyła od wielu lat. Nikt, absolutnie nikt nie stanie jej na drodze!

Wzięła jeszcze telefon do ręki, ułożyła usta w całusek i zrobiła sobie zdjęcie. Iwona zawsze jej mówiła, nabijając się z jej ulubionej miny, którą mężczyźni tak uwielbiali, że robi kaczy ryjek. Przecież posyłała im całusa, więc jak można to porównać do kaczego ryjka? Anita spojrzała na zdjęcie, które zrobiła przed momentem. Iwona ma nasrane we łbie. Kaczy ryjek… Lepiej uśmiechnąć się jak żaba… jak ona.

Ustawiła się bokiem, wypinając pupę i pstryknęła jeszcze jedno zdjęcie z całuskiem. Poczuła się bosko. Uwielbiała się fotografować przed lustrem. Zrobiła jeszcze kilka zdjęć, pokazując swoje atuty. Płaski brzuszek, zgrabny tyłek i piersi, które było widać, gdy się nachyliła. Nie to, co u Iwony. Wielkie wory, które wypływały ze stanika przy każdym skłonie. „Tłusta świnia” – pomyślała Anita. „Ciekawe jak się dziś ubierze, totalne bezguście…”

***

Iwona uwielbiała swoje nowe mieszkanie. W końcu po wielu latach wyrzeczeń wyprowadziła się wraz z mężem i synem do nowego bloku z cuchnącej i zimnej kamienicy. Blok przy ulicy Jana Poplińskiego w Lesznie usytuowany był w punkcie, z którego widziała wszystkie miejsca, które kochała. Co prawda znajdował się też przy ruchliwych Alejach Jana Pawła II, ale i tak starała się nie zauważać samochodów przecinających miasto. Po prawej stronie alei stał kościół Świętego Krzyża otoczony z dwóch stron murami lapidarium z prawie wytartymi zębem czasu tablicami z piaskowca upamiętniającymi wielkich ludzi. Chodziła do tego kościoła wraz z babką, która opowiadała jej historię miasta i tych wielkich, których pamięć powinna trwać wiecznie. Od zawsze fascynowała ją historia miasta królów i z wciąż niegasnącym podziwem wpatrywała się w kolumny nagrobne, pozostałości cmentarza ewangelickiego. Czasami mawiała, że czuje obecność zmarłych, jakby ich duch wciąż był obecny w tym miejscu – co w rzeczywistości nie było naciąganiem faktów, bo obok kościoła Świętego Krzyża był cmentarz. Dziś pozostała już tylko mała kapliczka, grota kamienna w równie miniaturowym parku – świadek minionych czasów.

Spojrzała w kierunku wiaduktu, skąd złowieszcze chmury zapowiadały, że lada chwila pogoda może zmienić się w szalejącą ulewę. Tak czy inaczej, nie zamierzała rezygnować z przyjemności poznania kolejnego autora, tym bardziej, że Marek Jabłoński pisał o sprawach, które ją interesowały, a nawet osobiście dotykały. Spotkania w bibliotece były jej małą odskocznią od codzienności. Marzyła o własnej biblioteczce wypełnionej po brzegi książkami. Dotychczas nie mogła sobie pozwolić na zbyt wiele, bo każdy zarobiony grosz oszczędzali wraz z mężem na zakup wymarzonego mieszkania.

Nie miała mu tego za złe, Wojtek był jej pierwszą i jedyną miłością. Nawet jeśli czasami miała wrażenie, że wokół jest tyle pięknych, szczupłych kobiet, które swoimi wdziękami potrafią kusić o wiele bardziej niż ona, mąż przytulał ją, mówiąc, że żaden worek na kości nie ma tak czułego serca, które on kocha.

– Mamo, idę do Agnieszki. – Usłyszała głos syna dochodzący z przedpokoju.

– Zamknąłeś okno? – upewniła się, choć doskonale wiedziała, że i tak sama pójdzie to sprawdzić.

– Tak. Wrócę, jak się burza skończy. – Maciej sięgnął po bluzę wiszącą na wieszaku przy drzwiach. – Wow! Ale z ciebie laska – powiedział, widząc matkę wychodzącą z pokoju.

Iwona uśmiechnęła się do syna.

– Tylko nie wracaj zbyt późno. Ojciec powinien być po północy, a wiesz, że się denerwuje, jak nie wracasz na noc.

– Mamo! – Maciej nie lubił takich uwag. – Doskonale wiesz, że pół roku temu skończyłem osiemnaście lat. Wy w moim wieku już czekaliście na dziecko.

– I właśnie dlatego nie chcemy, żebyś popełniał nasze błędy…

– No i znowu jestem błędem… – westchnął, aktorsko przewracając oczami.

– Doskonale wiesz, że nie to miałam na myśli. – Podeszła do syna i pocałowała go w policzek. – Idź już. Tylko nie rób głupstw.

Zamknęła za nim drzwi, po czym pospiesznie weszła do każdego pokoju, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Wzięła swoją torebkę, klucze i wyszła.

Spojrzała w dół klatki schodowej, upewniając się, że ponownie nie spotka sąsiada. Był jedyną niedogodnością, jaką odczuwała po przeprowadzce. Jego natarczywe zainteresowanie wprawiało ją w niepokój pomieszany ze złością. Nie umiała mu po prostu powiedzieć, żeby się odczepił. Zamiast tego, wychodząc z domu, starała się jak najbardziej go unikać. Upuściła parasolkę i klatka schodowa wypełniła się pogłosem toczącej się po schodach drewnianej rączki. Jeszcze raz spojrzała w dół. Nie chciała sobie psuć humoru niepotrzebnym spotkaniem.

Gdy wyszła z bloku i rozejrzała się, poczuła ulgę, nie widząc nigdzie owego pana. Powietrze było gorące i ciężkie po całodziennym upale. Gałązki drzew lekko poruszały się, ożywione delikatnym podmuchem. Właściwie większość ulewnych burz omijała Leszno ze względu na jego położenie. Miała nadzieję, że i tym razem nie będzie to wielka ulewa, choć ziemia potrzebowała wilgoci.

Czasami nadkładała drogi, idąc w kierunku wiaduktu do przejścia dla pieszych. Fascynowały ją stare budowle z jeszcze starszą historią, a na tej trasie stał jeden z jej ulubionych budynków w mieście – wzniesiony w 1908 roku obiekt, w którym znajdowały się sale sportowe. Wówczas nazywany był „ćwicznią miejską”. Dziś taka nazwa wydawała się śmieszna. Renesansowy styl budynku niezmiennie przyciągał jej uwagę. Wciąż wyglądał okazale i dostojnie.

Tym razem zrezygnowała jednak z dodatkowego spaceru. Niebo coraz bardziej ciemniało, a chciała jak najszybciej znaleźć się w bibliotece. I tak musiała nadłożyć drogi, żeby wstąpić po przyjaciółkę. Tak więc zamiast iść ulicą Leszczyńskich wprost do rynku, skręciła w ulicę Szkolną i skierowała się na plac Jana Metziga.

Wszystkie te ulice wiązały się z jakimiś opowieściami, które przekazywała jej babcia. Na przykład o tym, że nazwa ulicy Świętokrzyskiej, na której babka mieszkała, wcale nie pochodziła od regionu Polski. Nazywała się tak dlatego, że wiodła wprost do kościoła Świętego Krzyża.

Zazwyczaj Iwona uwielbiała spacerować po tych małych uliczkach, gdzie historia była wciąż żywa. Czasami mówiła do przyjaciółki:

– Gdybyś wczuła się w atmosferę tego miasta, byłabyś dumna z jego historii. Tymi drogami chadzali królowie…

– Iwona, zejdź na ziemię – ganiła ją od razu Anita. – Wkurza mnie to twoje popaprane bredzenie.

Ale ona wiedziała swoje. Tu, w tym domu mieszkał lekarz, którego znała tylko z opowieści babki, ale myśląc o jego życiu, odczuwała dumę. Plac Jana Metziga w każdym swoim miejscu tchnął historią wielką. Przechodząc przy dawnym domu lekarza, zazwyczaj zatrzymywała się i czytała napis na tablicy ozdobionej płaskorzeźbą świętego Jerzego walczącego ze smokiem. Dziś się nie zatrzymała, znała ten napis na pamięć i w myślach powtórzyła go jak automat – „Dom Mieszkalny. Pl. Doktora Metziga 21. Były szpital świętego Jerzego. Barokowy. Z 1688 r.”.

Naprzeciw, tuż u zbiegu ulicy Szkolnej i placu Metziga, stał dom, w którym mieszkał dobry doktor „Jan Metzig, 1804–1868. Lekarz, publicysta. Członek towarzystw naukowych. Przyjaciel Polaków. Obrońca narodowych spraw polskich. Człowiek wielkich zalet. W tym domu mieszkał i działał”. Wiedziała, że był pochowany w lapidarium Świętego Krzyża obok innych ważnych ludzi, ale dziś nie miała czasu na zadumę o historii. Tylko w jej myślach przewijały się słowa babci, która zaszczepiła jej miłość do tego miasta.

Iwona szła szybko przez plac. Zanim skończyła czytać w myślach napis na domu lekarza, przechodziła już obok wielkiego Bartka, który stał w tym miejscu odkąd sięgała pamięcią. Posadzony w 1871 roku, dziś był okazałym dębem, o którego istnieniu wiedział każdy leszczyniak. Dalej stała fontanna, przy której bawiły się dzieci w każdy upalny dzień. Dziś ostatnie pociechy wykłócały się ze swoimi matkami, że „jeszcze trochę”, a te na siłę ciągnęły dzieci do domu, widząc coraz ciemniejsze niebo. Opuszczając plac, minęła pomnik spacerującego Stanisława Grochowiaka, poety urodzonego w Lesznie, którego imię nosiła również biblioteka miejska, do której właśnie śpieszyła.

Na ulicy Słowiańskiej musiała się cofnąć kilka kroków do kamienicy, w której mieszkała jej przyjaciółka Anita Kowalska.

Bardzo ją lubiła, choć koleżanka zawsze znajdywała cierpkie słowa, żeby ją skrytykować. Wiedziała jednak, że nie robi tego złośliwie, a każdą jej opinię przyjmowała z uśmiechem, odgryzając się czasami lekkim żartem. Zazdrościła Anicie figury. Czegokolwiek by nie zjadła, zawsze wyglądała super. Iwona walczyła z każdym gramem. Nie była gruba, ale chętnie pozbyłaby się jakichś pięciu kilogramów. Nabrałaby trochę wdzięku przy swojej lekko pulchnej budowie ciała. Jedyne, co jej się udało, to biust, którego przyjaciółka nie miała. Nie mogła sobie pozwolić na krótkie spódniczki, którymi Anita kusiła wszystkich. Pocieszała się tylko, że rozmiar 44 nie jest największy i zawsze może coś ładnego dla siebie kupić.

Anita nie odbierała domofonu, mimo że kobieta nadusiła guziczek już po raz trzeci.

– Ostatni raz – szepnęła do siebie i po raz kolejny zadzwoniła.

– Słucham. – Głos koleżanki nie był miły.

– Anito, czekam.

– Wejdź na górę. Nie jestem gotowa – usłyszała i zaraz zabrzęczał zwolniony elektromagnes.

Iwona poczekała chwilę i nadusiła jeszcze raz domofon.

– Nie wchodzę – powiedziała stanowczo. – Czekam dwie minuty. Albo idziesz ze mną, albo pójdę sama.

– Mówiłam, że nie jestem gotowa. – Anita próbowała przeciągnąć rozmowę, choć stała przy drzwiach, poprawiając błyszczącą bluzeczkę.

– Trudno. Ja idę. – Iwona podjęła decyzję i odeszła wolnym krokiem. Wiedziała, że nie musi się śpieszyć, bo za dwie minuty koleżanka wybiegnie z kamienicy piękna jak zawsze.

Ruszyła starówką w kierunku rynku. Parasolki zawieszone nad deptakiem leniwie poruszały się, jakby w ogóle nie czuły wiatru. Spojrzała na nie. Z jednej strony piękna pogoda i kolorowe parasolki na tle błękitnego nieba, a z drugiej czarne gradowe chmury, które nie wróżyły niczego dobrego. Ludzie coraz szybciej śpieszyli do domów w obawie, że burza nie ominie miasta.

– Iwona! – usłyszała za sobą wołanie.

Odwróciła się i spojrzała na błyszczącą jak zawsze koleżankę. Jej mąż zwykł mówić o tej kobiecie „błyszcząca królowa tandety”. I choć ona sama uśmiechała się na te uwagi, nigdy nie myślała o przyjaciółce złośliwie. Anita po prostu taka była, a dla niej liczyła się jej przyjaźń.

– Boże, jak ty wyglądasz? – usłyszała głośną ocenę swojego stroju. – Nie było nic bardziej wyzywającego?

– Myślisz, że jestem źle ubrana? – zapytała prawie półszeptem.

– Źle?! – Anita nie zamierzała być dyskretna. – Dwa centymetry krótsza spódniczka i mogłabyś stanąć pod latarnią. Skąd ty wzięłaś te czerwone szpilki? – Przyglądała się czerwonym sandałkom zapinanym wokół kostki na ozdobną sprzączkę w kształcie kokardki, wysadzaną cyrkoniami. – Wyglądasz w nich jak zdzira. Mówiłam ci tyle razy, że jak jesteś gruba, to nie powinnaś nosić krótkiej spódniczki i wysokich obcasów.

– Ale ja się dobrze czuję w tym stroju i kocham moje szpilki. Dodają mi kilka centymetrów i wcale nie jestem taka gruba. Chodź, chudzielcu! – Nie zamierzała stać i dyskutować z koleżanką.

– Ale wiesz… – Anita dogoniła przyjaciółkę. – Wiem, że chcesz wyglądać jak ja, ale te szpilki to przesada. Rozumiałabym na wesele albo do teatru na wielką premierę, na którą i tak nie chodzisz…

– Tak samo jak ty… – odcięła się Iwona.

– No ale to jest jakieś spotkanie autorskie z twórcą kryminałów, a ty się ubrałaś jakbyś miała tego faceta zaciągnąć do łóżka.

– A ty patrzyłaś w lustro? – Rzuciła na nią okiem. – Którędy idziemy? – zapytała, gdy weszły na rynek tuż przy zbiegu ulicy Kościelnej.

– Najlepiej z powrotem do domu.

– Możesz wracać. Ja zamierzam iść na to spotkanie.

– Nie puszczę cię samej. – Anita pociągnęła przyjaciółkę w stronę ulicy Wróblewskiego, gdzie wiatr zaczynał coraz mocniej szarpać wiszące nad chodnikiem wstążki.

Zazwyczaj, przy lekkim wietrze, osoba stojąca pod satynowym parasolem kolorowych wstążek czuła się jak nad szumiącym morzem, które tym razem zapowiadało sztorm. W ogródkach kawiarnianych kelnerki pośpiesznie zbierały naczynia, zapraszając gości do budynków, gdzie będzie bezpieczniej przeczekać burzę. Ludzie śpieszyli w różne strony, najpewniej do własnych domów, widząc ciemniejące kłębowiska chmur zbierających się nad miastem. Tylko one szły na jakieś spotkanie, zamiast siedzieć bezpiecznie w domu i popijać kawę.

– Kupiłam przepyszne tiramisu – odezwała się łagodnym głosem Anita, chcąc zachęcić koleżankę do powrotu. – Może jednak spędzimy ten wieczór w domu?

– Nie kuś mnie. Wiesz, że jeden kawałek tych pyszności i później walczę ze zbędnymi kilogramami…

Potężny grzmot wstrząsnął miastem. Iwona spojrzała na wieżę barokowego ratusza. Jego prosta budowa nie przypominała okresu barokowego, ale klasyczny, szesnastowieczny renesans. Teraz strzelista wieża niemal tonęła w zbliżającym się mroku burzy. Wiatr szarpnął wstążkami i ich szum zmienił się w odgłos sztormu szalejącego nad urwiskiem morskim.

– Chodź szybciej – Iwona ponagliła przyjaciółkę. – Został nam jeszcze tylko kawałek. Za dwie minuty będziemy w bibliotece.

– Za dwie minuty to możemy pić kawę…. Czekaj… – Anita nagle stanęła. – Nie pamiętam, czy zamknęłam okno…

– Wiesz co? – Iwona była zmęczona próbami mającymi odwieść ją od podjętej decyzji. – Skoro nie chcesz iść, to wracaj. Pójdę sama. Później ci opowiem.

– Tak… akurat… – mamrotała tamta pod nosem, ale wciąż dotrzymywała kroku koleżance. – Już ja wiem, jak ty opowiadasz… Dobra. Idziemy, tylko szybko, bo zaraz będzie lało – podjęła w końcu decyzję.

***

Miasto pogrążało się w mroku z minuty na minutę, a burzowe chmury coraz szybciej zasnuwały całe niebo. Ludzie spieszyli się, by jak najszybciej dotrzeć do swych bezpiecznych domów, tylko one szły nie wiadomo dokąd. Iwona szybko przesuwała stopy w swoich czerwonych szpileczkach. Nie nadawały się do biegania, a czuła, że za moment może zdrowo lunąć i wtedy zamiast zabłysnąć, jak sobie zaplanowała, będzie przypominała jedynie zmokłą kurę, na którą nikt nawet okiem nie rzuci. Przynajmniej Anita zamilkła i przestała krytykować jej decyzję. Musiała być na tym spotkaniu. Czuła, że ten dzień zmieni całe jej życie. Jeszcze nie wiedziała, jak i dlaczego tak będzie, ale coś jej nie pozwalało odwrócić się i odejść.

Obudziła się tego dnia wczesnym rankiem umęczona snem, który całą noc nie dawał jej wytchnienia. Było kilka minut po trzeciej i dopiero świtało. Usnęła jeszcze na małą chwilę i wtedy w jej snach pojawiła się babcia. Nie pamiętała już, co dokładnie od niej usłyszała, ale obudziła się z przeczuciem, że nie może zmienić swoich planów. Jakieś duchy przeszłości, o których nie pamiętała, coś do niej mówiły i szarpały jej duszę, żądając jej obecności. A później pojawiła się babcia i ze spokojem pokazywała budynek biblioteki, uśmiechając się do niej. Iwona wiedziała, że to znak. Że musi tego wieczora być w bibliotece.

Miastem wstrząsnął potężny grzmot, gdy wchodziły do Biblioteki Miejskiej przy ulicy Chrobrego. Drzwi zamknęły się za nimi z hukiem.

– Wyglądasz jak czupiradło – podsumowała wygląd przyjaciółki Anita.

– Ty też niczego sobie. – Iwona uśmiechnęła się, poprawiając spódniczkę, a następnie przygładzając dłonią rozwiane włosy.

Drzwi biblioteki otworzyły się ponownie i tak samo szybko zamknęły.

– Ależ Leszno mnie wita wspaniałą pogodą… – zażartował gość.

– Pan Marek Jabłoński. – Iwona otwarcie wyraziła swój zachwyt. – Jak miło, że pan dotarł. Czyli nie przyszłyśmy tu na marne, skoro jest nasza gwiazda.

– Panie, rozumiem, na spotkanie. – Pisarz uścisnął dłoń Iwony i jej przyjaciółki. – Na szczęście zdążyłem przed burzą. – Uśmiechnął się.

– No nareszcie! Panie Marku! – W holu biblioteki pojawiła się również dyrektor Marta Krawczuk, która niecierpliwie kręciła się po korytarzu, wyglądając mężczyzny. – Co prawda nie ma zbyt wielu gości, chyba pogoda wystraszyła większość, bo sam pan widział, że na Facebooku zainteresowanie było duże.

Marta była bardzo energiczną osobą, co można było wyczytać w każdym jej ruchu i zdaniu, jakie wypowiadała. Błękitna sukienka prezentowała się bardzo ładnie na jej nienagannej, wysportowanej figurze. A okulary dopełniały uroku uśmiechniętej i życzliwej twarzy z pięknie ułożoną fryzurą.

„Nie to, co my” – pomyślała Iwona, przyglądając się kobiecie.

– Panie jednak zaryzykowały, mimo tej pogody. – Pisarz wskazał na Iwonę i Anitę.

– Wobec tego zapraszam do galerii. – Uśmiechnęła się dyrektorka. – Na pewno nie będzie to stracony czas.

***

Nie zauważyli, że każdy ich ruch śledzi para oczu ukryta w szatni biblioteki, spełniającej też funkcję portierni. Nikt nie zwrócił uwagi na schowanego tam mężczyznę. Gdy tylko kobiety weszły do budynku, poznał ten zawsze roześmiany głos i natychmiast się ukrył. Okienko portierni nie pozwalało zajrzeć do środka, chyba że ktoś podszedł blisko. Mógł mieć jednak pewność, że dziś nikt nie będzie oddawał żadnego płaszcza do szatni. Był lipcowy upalny dzień, który akurat kończył się burzą. Odprowadził ich jeszcze wzrokiem, gdy skręcili w lewo w korytarz prowadzący do podziemi biblioteki. W nich właśnie znajdowała się Galeria Lochy, gdzie odbywały się spotkania autorskie.

Szybko przeliczył w pamięci, ile osób weszło ostatnio do biblioteki… Chyba niewiele, choć nie był do końca pewien. Zawsze mało go interesowało, kto pojawia się w tym budynku, ale jej nigdy tu nie spotkał. A może właśnie dlatego, że nie zwracał uwagi na ludzi… Podszedł do okna i spojrzał w niebo. Burza była coraz bliżej i zapowiadało się na ogromną ulewę.

– Taaak – szepnął pełen nadziei. Jego ciało przeniknął dziwny dreszcz i na twarzy pojawił się uśmiech. Była tu. Była w jego bibliotece. Zbyt długo prowadził normalne życie, które go nużyło. Pożądał tej kobiety i oto się zjawiła w miejscu, które tylko on tak dokładnie zna. Teraz cały wszechświat zaczyna mu sprzyjać… Uśmiechnął się zadowolony. Musi tylko zadbać, żeby tu została. W bloku, gdzie mieszkała, nie miał żadnych szans. Tam każdy krzyk usłyszeliby sąsiedzi, a ich reakcji nigdy nie był pewien i wolał nie ryzykować. Ale dziś jest tutaj… Dziś zadba, żeby tu została… A później będzie należała do niego…

***

Iwona z przyjaciółką znalazły miejsca w drugim rzędzie stolików. Pierwsze były już zajęte przez kilka osób, a nie chciały się przysiadać do nieznajomych. Anita postawiła na białym obrusie dwie filiżanki kawy, którą częstowano gości podczas takich spotkań. Pisarz wykładał na stolik egzemplarze swojej najnowszej powieści. Iwona dyskretnie przyjrzała się ludziom, którzy tak jak ona, mimo niepogody, zdecydowali się na przyjście do biblioteki.

– Ten facet na ciebie patrzy – szepnęła do przyjaciółki, gdy uchwyciła spojrzenie mężczyzny siedzącego nieco z tyłu.

– Jaki facet? – Anita obruszyła się, spoglądając w tył.

Gdy ich spojrzenia się spotkały, mężczyzna natychmiast odwrócił wzrok, szukając na ścianach lochów czegoś interesującego. Jakby gołe cegły miały w sobie coś atrakcyjnego.

Anita odwróciła się oburzona.

– Ale ty masz głupie pomysły – podsumowała spostrzeżenie koleżanki. – Wszędzie widzisz jakichś szpiegów i prześladowców.

– Nie mówiłam o szpiegach. Poza tym on się tobie przyglądał…

– Daj spokój. To ty wyglądasz, jakbyś z rewii mody się urwała – odburknęła wściekła, chcąc odwrócić jej uwagę od mężczyzny. – Jesteś przygotowana na dzisiejsze spotkanie? – zapytała, zmieniając całkowicie temat.

– Tak… – Iwona nie posiadała się z radości, że mimo wszystko dotarły do biblioteki i udało jej się zająć miejsce tak blisko pisarza. Miała nadzieję na krótką rozmowę najzupełniej prywatnie. Żeby jej doradził, podpowiedział… Myślała, że gdy znajdzie się w bibliotece, poczuje ulgę, ale coś jakby stało za jej plecami i sprawiało, że czuła się nieswojo. Obejrzała się. Nikogo nie było. Mężczyzna, który patrzył na Anitę, był zajęty przeglądaniem książki, którą pisarz położył dla zachęty na jego stoliku.

– Witam państwa w naszej bibliotece – dyrektorka przywitała zebranych. – Mamy dziś zaszczyt gościć pana Marka Jabłońskiego, który od wielu lat pisze powieści kryminalno-obyczajowe, często oparte na faktach. Nie skłamię, jeśli powiem, że chyba każda z pana książek stała się bestsellerem…

Tuż za ostatnim stolikiem w półmroku filarów podtrzymujących sklepienie łukowatą linią stał jeszcze ktoś… Nie chciał, żeby go zauważono. Przyglądał się dokładnie ludziom, którzy znaleźli się w lochach. Naliczył dwanaście osób. Przeklął w duchu. Myślał, że jest ich mniej. Ale równie dobrze mogło być znacznie więcej… Nie musiał jej szukać. Jego wzrok od razu ją odnalazł. Była jego marzeniem od roku, gdy zamieszkała w tym samym, co on, bloku. Miał ją na wyciagnięcie ręki, ale coś zrobił… powiedział… może zbyt szybko, bo zaczęła go unikać. A ostatnio bardzo stanowczo określiła swoje żądanie, żeby się do niej nie odzywał…

Kolejny grzmot przerwał powitanie dyrektorki, aż wszyscy goście podskoczyli. Na zewnątrz zaczynała szaleć burza, ale ludzie w bibliotece byli bezpieczni. Przynajmniej chwilowo…

***

Wycofał się równie cicho, jak wszedł. Zgasił światło na schodach prowadzących do Galerii Lochy i zamknął drzwi. Chwilę się zawahał, czy powinien przekręcić zamek, bo jeśli burza nie rozszaleje się na dobre, może popaść w tarapaty…

W końcu zrezygnował z tego pomysłu. Przynajmniej na razie.

Wycie wiatru wzmagało się z każdą chwilą. Podszedł do drzwi wejściowych i lekko je uchylił, chcąc sprawdzić sytuację na zewnątrz. Siła wiatru wpychała go do środka. Zanim zdołał zamknąć wejście, zauważył, że burza i wiatr unoszą wszystko, co tylko możliwe. W powietrzu wirowały śmieci, mniejsze gałązki drzew, liście i drobne kamyki. Deszcz bił niemiłosiernie w okna budynku, jakby lano wodę wprost z niemającego dna wiadra, i zdawało się, że za moment któraś szyba nie wytrzyma. Smugi deszczu zasłaniały wszystko, co działo się na zewnątrz. Miasto pogrążyło się w mroku. Nawet latarnie uliczne nie zdążyły się zapalić, bo zaprogramowano ich uruchomienie na późniejszą godzinę.

Nagle ciemność rozdarł błysk i zgasły wszystkie światła w budynku.

„Nareszcie!” – Uśmiechnął się zadowolony i pospieszył zamknąć na klucz drzwi prowadzące do Galerii Lochy.

Zdawał sobie sprawę, że w budynku jest jeszcze kilka osób – pracowników – i będzie musiał się ich umiejętnie pozbyć…

***

W Galerii Lochy zapanował mrok. Ludzie lekko się zaniepokoili i zaczęli się nerwowo kręcić.

– Proszę państwa – dyrektorka wstała, zapalając jednocześnie latarkę w swojej komórce – to pewnie chwilowa awaria spowodowana pogodą. Zazwyczaj po kliku minutach prąd jest znowu włączony. Proszę, żeby państwo zostali na swoich miejscach, zaraz coś ustalimy…

Kilka osób poszło w ślad za panią dyrektor i również zapaliło latarki w komórkach. Pomieszczenie nie było już tak straszne i ciemne jak przed momentem.

– Myślę, że pogoda na zewnątrz jest okropna i raczej nie zachęca do wyjścia… – kontynuowała kobieta – ale może to sprawdzimy za moment… Panie Szymonie – zwróciła się do fotografa – czy mógłby pan sprawdzić wyjście awaryjne? Jest znacznie bliżej i myślę, że będzie bezpieczniej opuścić bibliotekę tędy, niż po ciemku wchodzić po krętych schodach.

– Oczywiście. – Mężczyzna odłożył swój aparat na stolik i włączył komórkę.

– Pójdę z panem – zdecydował pisarz.

– Ja też. – Natychmiast wstał jeszcze inny mężczyzna.

Wyjście bezpieczeństwa znajdowało się w tym samym pomieszczeniu, za przepierzeniem w postaci czarnej kurtyny. Mężczyźni mieli dosłownie kilka kroków. Drzwi otwierały się na zewnątrz. Wiatr wyrwał klamkę z ręki Szymona i drzwi uderzyły o ścianę. Wyjście prowadziło do bramy wjazdowej na podwórze otoczone budynkami i tworzyło tunel wjazdowy, który teraz stał się kominem dla szalejącego huraganu. Wiatr wył i zawodził jak tysiące pokutników wylewających swoje żale.

Mężczyźni bez słowa zdecydowali, że drzwi należy zamknąć, a wyjście w taką pogodę może grozić śmiercią. Szymon próbował dosięgnąć klamki, ale wiatr natychmiast wyciągnął go z bezpiecznej kryjówki. Marek złapał go za drugą dłoń i przytrzymując się futryny, próbował przyciągnąć fotografa do siebie. Trzeci mężczyzna wyciągnął rękę i złapał koszulę porwanej przez wichurę ofiary. Wspólnie zdołali go wciągnąć do pomieszczenia i równocześnie zamknąć drzwi, których kurczowo trzymał się Szymon.

– Dzięki, panowie – westchnął przerażony młody mężczyzna. – Już myślałem, że mnie wywieje.

– Nie ma za co. – Uśmiechnął się Marek, podając mu dłoń.

Wrócili do reszty czekających w galerii osób. Ci nie spodziewali się dobrych wieści. Słyszeli ich zmagania i przeraźliwe wycie wiatru. To nie wyglądało dobrze…