Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
239 osób interesuje się tą książką
W pożarze domu ginie młoda kobieta, jej syn cudem unika śmierci. Wszystko wskazuje na nieszczęśliwy wypadek, ale czy na pewno?
W drodze do pracy Alicja zauważa dym unoszący się z domu stojącego pod lasem. Alarmuje straż, ale i sama rusza z pomocą, zwłaszcza że przed zadymionym budynkiem biega zrozpaczony sześcioletni Mikołaj. Chłopcu cudem udało się wydostać z zamkniętej, płonącej pułapki, jednak wewnątrz uwięziona pozostała jego matka. Pomoc przychodzi zbyt późno i kobiety nie daje się uratować.
Kto chciał śmierci Moniki? Czy możliwe, że sama zaprószyła ogień w środku lata? Mimo wysiłków siostry zmarłej, śledztwo zostaje umorzone z braku dowodów. Pozostaje zająć się osieroconym chłopcem i jego traumą. Tu znów z pomocą przychodzi Alicja. Dorota jednak nie odpuszcza, ma wrażenie, że wszyscy coś wiedzą, jednak nikt nie chce jej pomóc. Mijają lata, a rodzina Mikołaja doświadcza kolejnych ciosów.
Ile nieszczęść potrzeba, by mieszkańcy małej wiejskiej społeczności przestali się bać i kryć mordercę? Czy ktoś wreszcie zajmie się sprawą na tyle skrupulatnie, by wyciągnąć odpowiednie wnioski i połączyć fakty? Jak udowodnić coś, co jest nie do udowodnienia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Jolanta Bartoś
Copyright © by W. L. Białe Pióro
Projekt okładki: Agnieszka Kazała
Zdjęcie na front okładki: Zbigniew Kazała
Redakcja: Agnieszka Kazała
Korekta: Izabela Durasiewicz
Skład i łamanie: WLBP
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie: II, Warszawa 2025
ISBN 978-83-67788-74-8
Dariuszowi
Dziękuję, że jesteś.
Część I
Alicja Mosiczuk pośpiesznie wsiadła do samochodu. Była już trochę spóźniona, na dodatek spodziewała się utrudnień w ruchu, te zawsze zdarzały się w dni targowe. Liczyła, że nadrobi trochę czasu, zanim dojedzie do miasta. Boczne drogi były o tej porze niemal puste i mogła trochę docisnąć pedał gazu, choć jadąc przez wioski, musiała zwolnić.
Ledwie odjechała kilka kilometrów, gdy z daleka dostrzegła dym unoszący się między drzewami. W pierwszym odruchu pomyślała, że okoliczne dzieciaki rozpaliły ognisko, ale było zbyt wcześnie, o tej porze powinny być raczej w szkole. Zwolniła, dostrzegając zjazd na boczną ziemistą drogę. W oddali zauważyła samotny mały domek spowity gęstym dymem. Nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi na to, że tutaj stoi. A skoro coś się paliło, to najpewniej mieszkają tam ludzie. Skręciła, choć wszystko w niej krzyczało, żeby tego nie robiła. Spóźni się do pracy, to było więcej niż pewne. Głos rozsądku podpowiadał, żeby jechała dalej, ale było coś, co nie pozwalało jej tego zrobić. Samochód toczył się wolno po piaszczystej nierównej drodze. W pewnym momencie dostrzegła płaczącego chłopca biegającego przed budynkiem. Najwyraźniej nie wiedział, co zrobić.
Zatrzymała auto i podbiegła do dziecka.
– Jak masz na imię? – zapytała.
– Mikołaj. – Jego oczy wypełniało przerażenie, a po umorusanej buzi płynęły łzy.
– Mikołaj, jesteś tu sam?
– Nie. Tam jest moja mama. – Chłopiec wskazywał dom wypełniony dymem.
Alicja spojrzała na małą chatkę, która lada moment mogła cała stanąć w płomieniach.
– Chodź ze mną. – Pociągnęła Mikołaja w stronę swojego samochodu i tam kazała mu czekać. Sięgnęła po komórkę i wybrała numer alarmowy. Przekazała szybko informację o płonącym budynku, błagając, żeby przyjechali jak najszybciej.Jak najszybciej, czyli kilka, może kilkanaście minut, kalkulowała szybko, czy zdążą. – Mikołaj, powiedz mi, w którym pomieszczeniu jest twoja mama? – zapytała, chcąc się dowiedzieć, gdzie powinna szukać.
– Mama śpi – wychlipał, połykając słowa.
– Zostań tu, dobrze? Przyprowadzę ją, tylko tu zostań. Nie ruszaj się, okej? Pójdę po twoją mamę i niedługo wrócę razem z nią. Zostań.
Chłopiec skinął głową, więc pobiegła do budynku. Dotknęła klamki, by sprawdzić, czy nie jest gorąca. To oznaczałoby, że wewnątrz jest ogień, który spowoduje eksplozję przy dopływie świeżego powietrza. Drzwi były zimne, ale zamknięte na klucz. Szarpnęła kilka razy, lecz nawet nie drgnęły. Szybko podjęła decyzję, że musi sprawdzić, czy któreś z okien jest otwarte, w końcu chłopiec w jakiś sposób wydostał się na zewnątrz. Przeszła na podwórko. Usłyszała wołanie o pomoc przerywane duszącym kaszlem. Dojrzała małe okienko, było lekko uchylone, ale zbyt wysoko, żeby mogła tam dosięgnąć.
– Halo! – zawołała.
– Pomocy… – Jej uszu dobiegł coraz słabszy głos.
Spojrzała na maleńki otwór, z którego wydobywały się kłęby dymu. Wiedziała, że nie ma czasu do stracenia. Nie powinna się zastanawiać, tylko działać. Kilka kroków dalej dostrzegła drzwi. Podbiegła do nich. Może Mikołaj właśnie nimi wyszedł na podwórko. Ale i to wejście zabezpieczono skoblem zamkniętym na kłódkę.
Alicja szarpnęła ją mając nadzieję, że się otworzy. Niestety. Zamknięcie okazało się solidne. Rozejrzała się wokół. Musiała znaleźć coś, co pomoże rozwalić kłódkę albo chociaż podważyć skobel. Podwórko przypominało zbieraninę przeróżnych gratów, których nikt nie wywiózł na wysypisko śmieci. Sięgnęła po długi pręt. Wydawał się solidny, więc postanowiła spróbować. Wsunęła go pomiędzy mur a skobel i pociągnęła kilka razy, zamknięcie nawet nie drgnęło. Rozżalona i zdesperowana zaczęła uderzać nim w kłódkę w nadziei, że ta po prostu odpadnie. Uderzyła jeszcze raz i kolejny. Narastała w niej wściekłość. Jedyne, o czym w tej chwili myślała, to żeby zerwać zamknięcie i pomóc uwięzionej opuścić płonącą pułapkę. Waliła wściekła tak długo, dopóki kłódka nie odpadła.
Szarpnęła drzwi i cofnęła się kilka kroków, gdy z wnętrza domu buchnął czarny dym. Zatrzymała się na moment, ale w jej głowie wciąż kręciła się jedna myśl, że musi pomóc tej kobiecie. Musi! Nie było płomieni, tylko gęsty dym, który otoczył ją w jednej chwili.
Czuła, że serce wali jej jak oszalałe. Cofnęła się, spojrzała na ścianę, oceniając odległość od wejścia do okna, gdzie prawdopodobnie pozostawała matka chłopca. Zaledwie kilka metrów. Wbiegnie tam, pomoże kobiecie wyjść i będą bezpieczne. Jej umysł nie podsuwał zagrożeń. Wszystko było proste do zrobienia. Musi tylko tam wejść. Później będzie się trzymała lewej strony, więc trafi bez problemu. To tylko kilka metrów, podpowiadał zdesperowany instynkt. Cofnęła się jeszcze bardziej, oddychała głęboko, próbując nabrać w płuca jak najwięcej powietrza, patrząc jednocześnie w głębię zasnutego czernią korytarza. Nie widziała innego rozwiązania. Wzięła większy rozbieg i ruszyła w stronę wypełnionego dymem wejścia.
Tuż przed samym progiem ktoś złapał ją w pasie i odciągnął na bok.
– Spokojnie! – Usłyszała nad sobą władczy głos. – My się tym zajmiemy.
Dopiero teraz zauważyła, że na miejsce zdążyli przyjechać strażacy. Szybko wyjaśniła, że słyszała głos przy małym okienku i tam powinni szukać. Dwóch ratowników zabezpieczonych w maski tlenowe weszło w czarną otchłań wypełnioną dymem i zanim strażak przekonał ją, że powinna odejść, bo nie jest tu bezpieczna, wynieśli z domu nieprzytomną kobietę.
Mężczyzna położył ją na ziemi i rozpoczął reanimację. Nie wyczuwał pulsu. Przyłożył do twarzy poszkodowanej maskę tlenową, a jego kolega rytmicznie uciskał na klatkę piersiową.
– Jak pani na imię? – zapytał strażak, który powstrzymał ją przed wbiegnięciem do płonącego budynku.
– Alicja – odparła drżącym głosem.
– Alicjo, zajmij się chłopcem. Czeka przy twoim samochodzie. Nie powinien tego widzieć.
– Uratujecie ją? – zapytała zrozpaczona, jakby ta obca osoba była jej najbliższą rodziną.
Strażak wykonujący czynności ratunkowe pokręcił przecząco głową, dając tym samym znak, że ofiara nie reaguje.
– Będziemy ją reanimować do przyjazdu pogotowia – obiecał mężczyzna. – Idź do chłopca.
Wróciła do swojego samochodu. Mikołaj siedział na trawie zapłakany. Wokół niego kręciło się kilku strażaków szykujących sprzęt gaśniczy.
– Bardzo duże zadymienie! Trzeba uważać na ponowne pojawienie się płomieni. – Strażacy przekazywali sobie informacje.
– Znalazła ją pani? – Mikołaj nie patrzył na Alicję, obawiając się złej informacji.
– Strażacy ją znaleźli. Próbują ratować – wyjaśniła, jednocześnie powstrzymując łzy. Dopiero teraz poczuła obezwładniający strach i bezsilność. Z oddali słyszała kolejne wozy. Nadjeżdżały, informując o tym syrenami.
– Nie mogłem jej znaleźć. – Mikołaj próbował w jakiś sposób wyjaśnić, dlaczego nie mógł uratować swojej mamy. – Było dużo dymu. Nic nie widziałem, nie mogłem oddychać.
– To nie twoja wina. Jak wyszedłeś z domu?
– Przez okno. Nie mogłem rozbić szyby. Kopałem w nią i trochę się odgięła od dołu. Przecisnąłem się. Chciałem otworzyć drzwi, ale były zamknięte… Nie mogłem jej pomóc…
Alicja przytuliła szlochającego chłopca.
– Nie płacz, nie jesteś niczemu winien. Słyszysz? – mówiła łagodnym głosem, żeby choć w ten mały sposób podtrzymać dziecko na duchu.
Pogotowie zatrzymało się na wąskiej drodze tuż za jej samochodem. Ratownicy pośpieszyli w kierunku, który wskazywali im strażacy. Mikołaj spojrzał w ich stronę i natychmiast odwrócił wzrok.
– Boję się – wyznał cicho.
– Już dobrze. – Alicja nie przestawała tulić go do siebie.
– Kto jeszcze był w domu? – Stanowczy ton strażaka spowodował, że chłopiec skulił się jeszcze bardziej.
– Mikołaj, spójrz na mnie. – Alicja podniosła palcami jego brodę, którą niemal wtulił we własne kolana – Czy w domu był ktoś jeszcze oprócz ciebie i mamy? – zapytała najłagodniej, jak potrafiła.
– Nie – odparł i zalał się łzami. – Tata pojechał do pracy.
Alicja spojrzała w kierunku podwórka, skąd wracali ratownicy. Nie nieśli ze sobą noszy z poszkodowaną osobą, nie śpieszyli się.
– Pani jest krewną chłopca? – zapytał ratownik, podchodząc do niej.
– Nie. – Pokręciła głową. Nie chciała usłyszeć tej wiadomości, nie chciała, żeby ktoś wrzucał na jej barki taki ciężar.
– Przykro mi, było już za późno. – Mężczyzna dotknął jej ramienia, chcąc dodać otuchy.
– Boże. – Zakryła usta dłonią. Zmarła była jej obca, ale ból, spowodowany tą wiadomością, rozsadzał jej piersi.
Ukucnęła ponownie obok chłopca.
– Mikołaj, przepraszam cię, nie zdołałam jej uratować. – Przytuliła dziecko, próbując powstrzymać łzy, ale te płynęły, rozdzierając jej serce na drobne kawałki.
***
Alicja krążyła po drodze prowadzącej do spalonego domu, rozmawiając ze swoim pracodawcą. Nie chciała przekazywać tak niewiarygodnej informacji, że pomagała ratować kobietę z płonącego domu. Kto by jej uwierzył? Sama sobie by nie uwierzyła. Poprosiła o jeden dzień urlopu na życzenie.
– Czy coś się stało? – usłyszała w słuchawce pytanie, na które nie chciała odpowiadać.
– Po prostu źle się czuję. Jutro będę w pełni dyspozycyjna – obiecała, próbując powstrzymać łzy, które wciąż płynęły ilekroć spojrzała na małego chłopca siedzącego na stopniach wozu strażackiego.
Miała nadzieję, że będzie mogła odjechać, ale musiała czekać na przyjazd prokuratora.
– Jak się pani czuje? – zapytał strażak, widząc jej drżące dłonie.
– Jak postronny obserwator, który przypadkiem znalazł się w centrum wydarzeń.
– Naprawdę chciała pani wbiec do tego budynku?
Pokiwała głową i spojrzała na mężczyznę, który przewyższał ją o głowę.
– Jest pani dzielną kobietą – przyznał z uznaniem, podając jej dłoń. – Nieodpowiedzialną, ale dzielną – dodał.
– Powiedziałam mu, że uratuję jego mamę. – Patrzyła na Mikołaja.
– Było za dużo dymu. Ogień praktycznie dusił się w jednym pomieszczeniu. Nie zdołałaby pani nawet do niej dotrzeć.
Skinęła głową, a jej oczy natychmiast wypełniły łzy. Doskonale pamiętała, co znaczy stracić mamę, sama była dużo starsza od Mikołaja, a ona odeszła po ciężkiej walce z nowotworem tuż przed jej maturą. Nie zobaczyła, jak Alicja odbiera świadectwo dojrzałości, nie widziała jej sukcesów, gdy kończyła studia, nie było jej, gdy się zaręczyła. I nie będzie w dniu ślubu. Ale Mikołaj stracił mamę zanim jeszcze poszedł do szkoły. Miała tylko nadzieję, że jego ojciec będzie umiał kochać go równie mocno, jak jej tato kochał ją.
– To nie była twoja wina – powiedział strażak z naciskiem na każde słowo. Chciał, żeby w nie uwierzyła.
– Gdybym była tu wcześniej… – zastanawiała się.
– Też byś nic nie zrobiła. W domu było za dużo dymu. Gdybyś tam weszła mielibyśmy dwie ofiary. – Widział, że bije się z myślami, nie mogąc pogodzić się ze śmiercią tej kobiety. Sięgnął do samochodu po koc termiczny. Otulił ją, bo cały czas drżała.
Usiadła obok Mikołaja. Bała się na niego spojrzeć, wiedząc, że nie dotrzymała danej mu obietnicy. Chłopiec przysunął się i oparł głowę o jej ramię. Objęła go i pozwoliła, żeby się do niej przytulił.
***
– Alicjo, odwiozę cię do domu, nie powinnaś prowadzić – zaofiarował się strażak, gdy prokurator pozwolił jej się wreszcie oddalić.
– Dziękuję. – Była wdzięczna, że o tym pomyślał, faktycznie nie czuła się na siłach siąść teraz za kierownicę. – Poproszę narzeczonego, to później odwiezie pana do remizy. – Nie była w stanie nawet się uśmiechnąć. – A co z Mikołajem?
– Jego ojciec już jedzie. Chyba, że chcesz jeszcze trochę z nim posiedzieć?
Spojrzała na zegarek. Nie przypuszczała, że jest już tak późno, ale też nie chciała zostawiać chłopca, żeby nie poczuł się samotny w tym tłumie pracujących tu ludzi. Usiadła na powrót obok sześciolatka. Już nie płakał, chyba nie miał sił na więcej łez. Podała mu małą butelkę wody. Upił kilka łyków i cały czas patrzył tępo na spalony dom.
– Twój tato już jedzie – powiedziała.
Milczał. Jakby jego świat nagle się skończył. Pamiętała, że po śmierci mamy też nie miała ochoty na rozmowę. Potrzebowała tylko, żeby ktoś był blisko. Ktoś, kogo może złapać za rękę i czuć się bezpiecznie.
Zamknęła więc dłoń Mikołaja w swojej. Uścisnął ją lekko, jakby właśnie tego oczekiwał. W milczeniu patrzyli razem na strażaków wciąż pracujących przy pogorzelisku.
– Jak długo potrwa ustalenie przyczyny pożaru? – zwrócił się prokurator do dowódcy strażaków.
– Kilka dni. Oczywiście na tę chwilę trzeba brać pod uwagę każdą możliwość. Również umyślne podpalenie.
Obaj spojrzeli w kierunku nadjeżdżającego samochodu, podjechał tak blisko, jak tylko mógł, nie zwracając uwagi, że tym samym zablokował wyjazd. Wyskoczył z niego zdenerwowany mężczyzna.
– Boże! – wykrzyknął przerażonym głosem. – Co z moją rodziną? Boże! Gdzie moja żona i syn? – Pobiegł w stronę spalonego domu, gdzie zatrzymali go strażacy.
– Nie może pan wejść do środka.
– Muszę ich zobaczyć. Boże. Nie wierzę, że spłonęli. Boże mój!
– Aleksander Piasecki? – usłyszał za sobą zimny służbowy ton głosu.
– Tak… – Odwrócił się.
– Tadeusz Plewiński – przedstawił się mężczyzna w garniturze. – Jestem prokuratorem. Muszę panu zadać kilka pytań.
– Tak… oczywiście. Czy oni nadal tu są? Moja żona i syn? – Głos mu drżał, gdy zadał to pytanie.
– Pańską żonę zabrano do prosektorium – wyjaśnił prokurator, nie okazując emocji. – Syn na pana czeka.
– Mogę go pożegnać? Zobaczyć? – dopytywał, zakładając, że oboje stracili życie.
– Pański syn żyje. Tam siedzi. – Wyciągnął rękę w stronę wozu strażackiego.
Ojciec spojrzał zaskoczony we wskazanym kierunku.
– Jak to? Udało mu się wyjść? – Wydawał się oszołomiony taką wiadomością. Szukał wzrokiem dziecka, które siedziało niczym posąg obok drobnej kobiety. Nie ruszył w jego stronę, jakby nie do końca wierzył, że to, co słyszy i widzi, jest prawdą. – Słucham? – Spojrzał na prokuratora, bo wydawało mu się, że ten o coś pytał.
– Rozumiem, że może pan być w szoku. Chce pan podejść do syna?
– Nie… Pan chciał ze mną rozmawiać? – Pogubił się w całej sytuacji, jakby nie docierało do niego to, co widzi.
– Macie się gdzie zatrzymać? Dom niestety nie nadaje się do mieszkania.
Mężczyzna zastanowił się chwilę.
– Tak. Zawiozę go do szwagierki. Mieszka niedaleko – wyjaśnił krótko.
– Dobrze… – Prokurator spojrzał na chłopca, który dużo już przeszedł tego dnia. Nie miał sumienia, żeby zatrzymywać go jeszcze dłużej. – Jutro o dziewiątej rano zgłosi się pan w prokuraturze. Muszę zadać panu kilka pytań. Teraz proszę zabrać syna, ale najpierw poproszę adres, gdzie się pan zatrzyma. Jeszcze dziś odwiedzi pana dzielnicowy. Postaram się też załatwić pomoc psychologiczną.
– Nie, nie trzeba. Poradzę sobie. – Potarł nerwowo twarz dłonią.
– Pan być może tak, ale Mikołaj potrzebuje pomocy.
– Zajmę się nim.
Aleksander Piasecki podał adres szwagierki, która mieszkała w Konarzewie, zaledwie kilka kilometrów od ich spalonego domu, i podszedł do syna. Alicja wstała bez słowa, zostawiając ich samych, ale wciąż obserwowała chłopca. Nie słyszała słów. Miała tylko nadzieję, że ojciec go przytuli i pomoże przejść przez ten trudny dzień.
– Trzymasz się? – zapytał Aleksander, kucając przed chłopcem. Ten tylko skinął głową i pociągnął nosem. Wzrok miał utkwiony w ziemi, nie spojrzał na ojca nawet przez ułamek sekundy. – Idziemy. Zawiozę cię do cioci – powiedział takim samym tonem, jaki chłopiec znał od zawsze.
– Mama… – pisnął Mikołaj, nie mogąc wypowiedzieć więcej słów.
– Mama umarła – odparł krótko ojciec. – Teraz musisz być dzielny. Musisz pokazać, że jesteś mężczyzną, a nie ciepłą kluchą. Rozumiesz?
Chłopiec pokiwał głową i otarł spływające po policzkach łzy, które i tak cały czas napływały do jego oczu. Usta wygięły mu się w podkówkę, zaciskał je z całych sił, żeby nie płakać. Dobrze wiedział, że tata nie lubi, gdy zachowuje się jak małe dziecko. Wstał i poszedł za ojcem do jego samochodu.
***
Dorota Staniszewska słyszała już, że gdzieś niedaleko spalił się dom, ale żaden ze znajomych nie umiał powiedzieć, gdzie dokładnie. Wieś ciągnęła się kilka kilometrów, a ona nie miała tyle czasu, żeby wsiąść na rower i pojechać sprawdzić. Mogła wybrać się tylko do pobliskiego marketu, ale tam też nikt nic więcej nie wiedział poza tym, że kilka jednostek straży pożarnej przejechało przez wieś na sygnale. Tyle sama widziała z własnej posesji.
Ktoś rzucił informację, że płonął dom poza wsią, ktoś inny, że to stóg słomy pozostawionej na polu. Tak czy inaczej nikt nie wiedział nic konkretnego. Wróciła pośpiesznie do domu i wstawiła ziemniaki na kuchenkę, spodziewając się rychłego powrotu męża. Syn już jakiś czas temu wrócił ze szkoły i chciał iść pobiegać z kolegami, ale mu nie pozwoliła. Czuła w sobie jakiś niepokój. Nawet próbowała dodzwonić się do Romana, ale ten nie odbierał, więc nerwy chwilami wzbierały na sile.
Odetchnęła z ulgą dopiero, gdy jej ślubny pojawił się w progu, przeklinając komórkę, której zapomniał naładować.
– Ludzie mówią, że jakiś pożar był. – Podała mężowi obiad, podsuwając talerz wypełniony po brzegi ziemniakami, przy których pysznił się pokaźnych rozmiarów kotlet schabowy. Kapusta stała w osobnej misce. Roman lubił dobrze zjeść, ale pracował fizycznie, więc nie było po nim widać obżarstwa.
– Pożar? U nas, we wsi? – zainteresował się.
– Nie wiem dokładnie. Trzy straże pożarne jechały, chwilę później pogotowie i policja.
– Ech… – Machnął ręką. – Jedz, póki ciepłe. Bartek ty też. Nie mieszaj na talerzu, to nie karuzela. – Upomniał syna, który nie przepadał za ziemniakami, kotleta mógł zjeść bez innych dodatków. – Nie ma co myśleć, cieszmy się, że wszyscy jesteśmy zdrowi.
Mimo wszystko Dorota nie potrafiła pozbyć się niepokoju. Sięgnęła po telefon, by zadzwonić do siostry. W końcu Monika mieszkała na drugim końcu wsi, w starym domu po rodzicach, więc może będzie wiedziała coś więcej. Ledwie usłyszała sygnał w słuchawce, gdy na podwórko podjechał samochód szwagra. Odłożyła komórkę i wyszła przywitać gości.
Aleksander otworzył tylne drzwi samochodu, z którego wysiadł jej siostrzeniec.
– Mikołaj? – Niemal wykrzyknęła widząc brudnego i z zaciekami od łez na buzi chłopca. – Na rany Jezusa! Co się stało? – Spojrzała na szwagra.
– Dom się spalił – odparł spokojnie, nie chcąc uzewnętrzniać swoich emocji.
– Idź do domu, do Bartka. Zaraz do was przyjdę – powiedziała łagodnie do chłopca, który bez słowa, i ze zwieszoną głową wykonał polecenie. – Jak to się spalił? – żądała wyjaśnień.
– Niemal doszczętnie. W każdym razie nie nadaje się, by w nim mieszkać.
– O Boże! – Zakryła usta dłonią. – A gdzie Monika? Nic jej się nie stało?
– Monika nie żyje – odparł tym samym tonem.
– Jezus, Maria! Co ty mówisz?! Jak to nie żyje?
– Spłonęła. – Sięgnął do kieszeni po papierosa, musiał zapalić. Zaciągnął się dymem, wypełniając nim płuca, a potem spokojnie wypuścił ustami. Dopiero wtedy mówił dalej: – Nie mam pojęcia, w jaki sposób udało się Mikołajowi wyjść z domu. Strażak mówił, że wybił okno, ale to niemożliwe, bo wstawiłem pleksę w oknie w jego pokoju.
– Boże mój! Boże! – Rozpacz wywołana tą wiadomością była zbyt przytłaczająca. – Jak dobrze, że chociaż on się uratował. Ale Monika? Boże! Dlaczego?! – Jej krzyk przeszywał okolicę. Upadła na kolana zdjęta nagłym bólem, który przeszył jej ciało.
Roman, słysząc rozpaczliwy głos żony wybiegł z domu. Początkowo nie mógł zrozumieć sceny, która rozgrywała się na jego oczach.
Aleksander stał obok swojego samochodu, a Dorota klęczała niedaleko niego zanosząc się spazmatycznym płaczem, który przeszył i jego serce. Podbiegł do kobiety, objął ją ramieniem.
– Monika! Boże, dlaczego?! Dlaczego ona?! Moja mała siostrzyczka. Boże mój? Gdzie byłeś? Dlaczego?! – krzyczała, wstrząsana boleścią wywołaną usłyszaną wiadomością.
– Kochanie. – Roman próbował ją podnieść – Chodź, wejdźmy do domu. Spojrzał na Aleksandra.
Stał tam niczym pomnik – z kamiennym wyrazem twarzy i bez żadnego ruchu.
***
Samochód Alicji zatrzymał się na podjeździe jej domu w Baszkowie. Wysiadła z auta i pomachała do koszącego trawnik starszego mężczyzny. Ten natychmiast wyłączył sprzęt i podszedł się przywitać, widząc, że nie jest sama.
– To mój tato – przedstawiła. – Wojtek był tak dobry, że mnie odwiózł. – Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. – Igor już jest? Chciałam, żeby zawiózł go do Krotoszyna, do remizy.
– Jest, ale jakiś dzisiaj zdenerwowany.
Alicja ruszyła w stronę wejścia.
– Ma pan niezwykle odważną córkę. – Strażak pogratulował mężczyźnie.
– Alicja zawsze była niepokorna. Co tym razem zrobiła głupiego?
– Może to i było głupie – przyznał Wojtek – ale też wielu ludzi nie stać by było na taki akt odwagi.
Kobieta zniknęła za drzwiami i zaczęła nawoływać narzeczonego. Siedział w salonie i rozmawiał z kimś przez telefon.
– Czekaj, nieważne. Właśnie wróciła. – Zakończył rozmowę i, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zaatakował ją. – Gdzie byłaś, do cholery? Tylko nie mów, że w pracy.
– Nie dojechałam do pracy, po drodze… – próbowała wyjaśnić.
– To już wiem! – przerwał jej. – Dzwoniłem tam i twój szef powiedział, że wzięłaś urlop na życzenie, bo źle się czułaś. To gdzie byłaś do tej pory?!
– Po drodze zdarzył się wypadek i… Mógłbyś odwieźć Wojtka do Krotoszyna, możesz moim samochodem. – Nie miała sił na kłótnie.
– Kogo?! Ty wstydu nie masz, żeby przywozić do domu swojego gacha i jeszcze mnie prosisz, żebym go odwiózł? Czemu sama tego nie zrobiłaś?
– Nie czuję się na siłach, żeby prowadzić. Zrób to dla mnie, proszę.
– Ani mi się śni! Doprawiasz mi rogi i mam wozić twojego kochanka? Kobieto, weź się zastanów, co robisz! I poszukaj sobie innego głupka, który będzie tolerował twoje skoki w bok. To koniec!
Wyszedł z salonu, a po chwili usłyszała trzaśnięcie drzwi w ich sypialni. Zmęczona potarła skronie. Miała wrażenie, że Igor zrobił tę scenę tylko po to, żeby za nim pobiegła, żeby go przepraszała i błagała, by został, ale nie miała na to ani sił, ani ochoty.
Wyszła przed dom, gdzie jej ojciec rozmawiał ze strażakiem.
– Tato, mogłabym cię prosić, żebyś odwiózł Wojtka? – zapytała zrezygnowana. – Muszę odpocząć.
– Oczywiście. – Spojrzał na córkę zatroskany. Nie pytał o nic, wydarzenia dnia znał już z relacji strażaka.
– Może wystarczy do Konarzewa – wtrącił młody mężczyzna. – Właśnie dostałem wiadomość, że koledzy wciąż jeszcze są na miejscu.
Pożegnał się z Alicją i odjechali.
Stała jeszcze przed domem. Nie miała ochoty wchodzić do środka i kontynuować bezsensownej kłótni z Igorem. Im bliżej wyznaczonej daty ślubu, choć pozostało jeszcze dziesięć miesięcy, tym częściej się kłócili. I to o jakieś bzdury, o które nigdy nie podejrzewałaby narzeczonego. Wręcz zachowywał się, jakby chciał się wycofać, ale nie stać go było na szczerą rozmowę.
Usiadła na schodach przed domem, postanowiła zaczekać na powrót ojca.
***
Aleksander Piasecki zjawił się w prokuraturze nieco przed wyznaczonym czasem. Wiedział, że zanim będzie mógł pochować żonę, muszą wykonać sekcję. Zresztą tego się spodziewał. Był też ciekaw ekspertyzy fachowców ze straży pożarnej, którzy badali pogorzelisko.
Rano, nim jeszcze ruszył do prokuratury, zajechał w pobliże działki, gdzie rozegrała się tragedia. Tym razem nie zbliżył się do spalonego domu. Z daleka widział, że wciąż kręcą się tam jacyś ludzie. Zbierają ślady, robią zdjęcia. Nie powinien być w tym miejscu, ale musiał jeszcze raz rzucić okiem na zgliszcza. Potem już z czystym sumieniem pojechał do prokuratury.
– Proszę opowiedzieć dokładnie, co pan robił wczoraj. Ze szczegółami. – Prokurator był sam w pokoju. – Zapewniam, że to formalność, ale musimy wykluczyć pewne wątki.
– Uważa pan, że to podpalenie? Ktoś chciał zabić Monikę?
– Tego dowiemy się wkrótce. A więc, co pan robił wczorajszego ranka?
– Wstałem jak zwykle o szóstej. Monika spała. W pokoju obok spał nasz syn. Umyłem się, zrobiłem kanapki i wyszedłem do roboty.
– Żadnej kawy czy śniadania w domu?
– Moja żona gotowała na starym piecu, bo gaz w butli się skończył, a kasy nie było na rachunki. W pracy kawę mam za darmo.
– O której pan wyszedł z domu?
– Około szóstej trzydzieści. Może kilka minut w tę czy w tamtą stronę. Nie patrzyłem na zegarek. Wsiadłem do samochodu i pojechałem. W pracy byłem przed siódmą. Wszyscy to potwierdzą. – Wzruszył ramionami, jakby to, co mówi, było zbyt oczywiste.
– Nigdzie pan się nie oddalał, nawet w czasie przerwy?
– Nie było potrzeby. Fajki miałem, jedzenie też. A roboty w bród, nawet przerwy tyle, żeby się najeść i z powrotem na rusztowanie.
– Będę musiał to sprawdzić, więc muszę rozmawiać również z pana szefem.
– Proszę bardzo. – Piasecki ponownie wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno.
– Czy ktoś chciałby skrzywdzić pana żonę? Była z kimś pokłócona?
– Nic o tym nie wiem. Trzy miesiące temu z roboty ją wywalili i nie mogła nic znaleźć, więc w domu siedziała.
– Jaki był powód zwolnienia?
– Dużo imprezowała. Alkohol, dragi. Nie starczało na rachunki. Prąd nam też wyłączyli, bo w elektrowni zalegamy chyba z pół roku.
– Pan nie ma problemów z alkoholem? – Prokurator spojrzał na zniszczoną twarz mężczyzny. Miał trzydzieści pięć lat, ale na oko dałby mu dużo więcej. Wiedział jednak, że ciężka praca od świtu do nocy potrafi człowieka postarzyć.
– Gdybym miał, to bym roboty nie dostał. – Piasecki od razu zaczął się bronić, argumentując swoją wypowiedź. – Nie mówię, piwko, czy dwa po pracy na dobry sen – mrugnął do prokuratora, rozsiadając się wygodniej na krześle – to każdy normalny facet musi wypić. No ale Monika to czasami przesadzała. Mówiła, że ma deprechę i musi przestać myśleć o kłopotach. – Poprawił się nieco, widząc, że mężczyzna nie zareagował na jego przyjazne gesty. Cholerny służbista – pomyślał.
– Jak układało się pana pożycie z żoną?
– To znaczy? – Aleksander nie bardzo wiedział, o jak intymne sprawy może chodzić prokuratorowi.
– Kłóciliście się?
– Właściwie nie. Tylko o to, że ona roboty nie szukała. Ja harowałem od rana do wieczora, a ona siedziała na dupie. No każdego by ruszyło. Ale taki mój psi obowiązek, żeby babę i dzieciaka utrzymywać.
– Był pan zły na żonę?
– Zły? – powtórzył i zamilkł, uznając, że powiedział zbyt dużo, choć nie był przesłuchiwany, a tylko składał wyjaśnienia.
– Tak. Pytam, czy w związku z tymi okolicznościami, o których pan mówi, był zły na żonę?– doprecyzował prokurator, wciąż przyglądając się rozmówcy podejrzliwie.
– Nie – zaprzeczył z tym samym wyrazem twarzy, co przed momentem, opowiadając o piwku. – Kochałem ją i syna.
***
Jan Wiśniewski niemal cały dzień poświęcił na zebranie potrzebnych informacji. Drobiazgowo zweryfikował alibi Aleksandra Piaseckiego. Zarówno jego szef, jak i pracownicy potwierdzili, że mężczyzna przyjechał przed siódmą i nie opuszczał miejsca pracy. Świadków było kilku, więc nawet jeśli ekspertyza wykaże podpalenie, to muszą wykluczyć męża jako sprawcę.
Na wszelki wypadek powinien sprawdzić, czy Monika Piasecka miała jakichś wrogów. Szybko ustalił, że ostatnio pracowała w małym pubie przy rynku, który serwował gościom głównie drinki i piwo. Jedyna zagryzka, jaką tam serwowano, to orzeszki lub chipsy.
Właściciel baru nie miał o kobiecie dobrego zdania.
– Miałem ją zwolnić dyscyplinarnie, ale sama rzuciła pracę z dnia na dzień – podsumował, nie kryjąc złości. – Zostawiła mnie z kłopotem, bo brakowało obsady za barem. No ale nie można tolerować takich rzeczy.
Śledczy zapisał w notesie kilka zdań i pożegnał przybytek, do którego nie zamierzał już wracać.
– Mogę z panem porozmawiać? – Tuż za rogiem czekała na niego młoda dziewczyna w stroju kelnerki z baru, który właśnie opuścił. Właściwie inne dziewczyny miały tak kuse spódniczki i przykrótkie bluzeczki, że więcej odsłaniały niż zakrywały. Ta dziewczyna nie pokazywała zbyt dużo ciała, ale też była znacznie pulchniejsza od pozostałych.
– O czym? – Prokurator zatrzymał się.
– O tych bzdurach, które szef panu nawciskał.
– Nie mówił prawdy?
– On? – prychnęła oburzona. – To stary cap, żadnej ładnej dziewczynie nie przepuści. Mnie nie dotknął, bo mam trochę ciała, a on takimi się brzydzi. Ale szanująca się zgrabna dziewczyna nie miała tu lekko. Zazwyczaj dawał jej ze dwa dni, żeby się nie wystraszyła, a potem zapraszał do gabinetu i składał propozycje.
– Jakie?
– No co pan? Tak trudno się domyślić? Chciał seksu. Łaził wokół niej, ocierał się, klepał po tyłku i niby to przypadkiem dotykał biustu. Wstrętny typ.
– Monikę Piasecką też tak traktował?
– Monika była śliczną dziewczyną. Zgrabna, mądra i bardzo pracowita. Chciała swojemu synowi zapewnić lepsze życie niż to, które sama miała. Wytrzymała, ile mogła, ale jak się na nią rzucił i musiała się bronić, to stwierdziła, że ma dosyć. Więcej w pubie się nie pojawiła. Rzuciła robotę w cholerę. I nie ma się co dziwić.
– Dlaczego pani tu wciąż pracuje?
– Bo wszyscy chcą zgrabnych lasek, jako kelnerki, a ja do takich nie należę. Nikt mnie nie chciał zatrudnić, a tu ciągle brakowało obsady. Poza tym, jak faceci popiją, to niezłe napiwki potrafią dać. W każdym razie niech pan nie wierzy w to, co on gadał. Świnia i tyle.
Trudno było się z tym nie zgodzić. Sam widział, jak właściciel wodził wzrokiem za jedną z kelnerek wycierającą stoliki na sali. Uznał, że facet lubi mieć wszystko pod kontrolą, ale teraz zdał sobie sprawę, że jego zainteresowanie mogło być niezdrowe.
– Uważa pani, że szef byłby zdolny do podłożenia ognia? Był na nią aż tak wściekły?
– Nie! – zaprzeczyła szybko, ale natychmiast zaczęła się zastanawiać. – O matko! – zakryła usta dłonią. – Myśli pan, że to on?
– Prowadzę śledztwo, więc na razie nie mogę niczego wykluczyć. Jeśli chodzi o molestowanie w pracy, to można złożyć odpowiednie doniesienie – podpowiedział zachęcającym tonem.
– Wie pan, jak to się skończy? Żadna dziewczyna nic nie powie, bo boi się o swoją pracę, a jak odejdzie, to on zrobi jej taką opinię, że nigdzie roboty nie dostanie. Zniszczy każdego jak Monikę.
***
Dorota Staniszewska z niepokojem przyglądała się swojemu siostrzeńcowi. Odkąd ojciec go przywiózł, chłopiec nie odezwał się do nikogo ani słowem. Siedział w pokoju, nie patrząc nawet w telewizor, mimo że włączyła mu bajki, które lubił.
– Jak to wygląda? – zapytała męża, który właśnie wrócił do domu.
– Strasznie. Dom nadaje się do rozbiórki. Zrób mi kawę – poprosił, siadając przy stole. – Cały się trzęsę z tych nerwów. Nie wpuścili mnie blisko, wciąż pełno tam policji. Szukają jakichś śladów.
– Może melisy ci zaparzę? Prędzej się uspokoisz niż po kawie. – Dorota przyjrzała się mężowi.
– Nic mi nie jest. Nie wyobrażam sobie, co on musi czuć. – Spojrzał na chłopca siedzącego w salonie na kanapie, tulił do siebie misia, którego dał mu ich syn. – Ten dom, to była płonąca pułapka.
Dorota wsypała do kubka dwie łyżeczki kawy i postawiła na blacie obok kuchenki.
– Ja sobie zrobię ziółek. Wciąż nie mogę w to wszystko uwierzyć. Mogliśmy i jego stracić. – Widziała zatroskany wzrok męża. – Myślisz, że Alek będzie umiał się nim zająć?
– Wątpię. Najchętniej bym go tu zatrzymał. Może przy nas odzyska spokój, ale twojego szwagra nie chcę u nas widzieć.
– Przecież go nie wygonię. – Zalała kawę i podała mężowi. – Stracił żonę, gdzie mają się podziać?
– Nie cierpię tego faceta. Zawsze był cwaniaczkiem. Możesz być pewna, że tym razem też tak będzie – dodał z przekonaniem.
– Dzwonił do mnie jakiś policjant, nie pamiętam nazwiska. Mówił, że chce porozmawiać o Monice.
– Może coś więcej nam powie o pożarze, bo twój szwagier tak się kontroluje, jakby się obawiał, że ktoś zarzuci mu podpalenie.
***
Alicja usiadła przy kuchennym stole. Jej ojciec mieszał w garnku potrawę, którą mieli zjeść na obiad.
– Może powinnaś wziąć kilka dni wolnego? – zapytał, widząc malujące się na jej twarzy zmęczenie.
– Nie mogę. Tyle dzieci czeka na rehabilitację, a już wczoraj zwaliłam na koleżanki dużo obowiązków – westchnęła ciężko. – Przejeżdżałam obok spalonego domu. Strasznie to wygląda, nawet z daleka.
– Niepotrzebnie się tym dręczysz. Ten strażak mówił, że nie byłabyś w stanie jej uratować.
– Cały czas mam przed oczami tego chłopca. Nie wiem, jak on wyszedł. Wszystkie drzwi były pozamykane. A wejście od podwórka zabezpieczone kłódką. To wyglądało tak, jakby ktoś ich zamknął w domu i czekał aż spłoną. – Zakryła twarz dłońmi. – Gdybym wyjechała ciut wcześniej…
– Kochanie. – Ojciec usiadł obok niej i objął ją ramieniem. – Wiem, że to zabrzmi samolubnie, ale ja się cieszę, że nie weszłaś do tego domu. Że nie byłaś tam wcześniej. Nie przeżyłbym, gdybym i ciebie stracił – dodał z westchnieniem.
– Przepraszam tato, nie myślałam o sobie.
– Nigdy o sobie nie myślisz, a powinnaś. Zwłaszcza jeśli chodzi o twoje życie. – Uścisnął jej dłoń. – Igor wyprowadził się, gdy byłaś w pracy. Chyba zabrał wszystkie swoje rzeczy.
– Ostatnio coraz częściej się kłóciliśmy. A wczoraj przeszedł już sam siebie, zarzucając mi romans z tym strażakiem. Chciał, żebym go przeprosiła, bo inaczej nie widzi szansy dla naszego związku. – Obróciła kilkakrotnie pierścionek na palcu.
– Wyjaśniłaś mu, co się wczoraj stało?
– Nie. Za każdym razem, gdy próbowałam mu powiedzieć, przerywał mi, że nie chce słuchać kolejnych bajek. Skoro nie umiem przyznać się do błędu i romansu, to on nie widzi szansy dla nas. – Westchnęła ciężko i zsunęła pierścionek z palca. – W sumie ja też nie widzę takiej możliwości. Nie mogę być z kimś, kto mi nie ufa. – Położyła pierścionek na blacie i wstała. – Wezmę szybki prysznic i zjemy obiad.
***
– Przepraszam, że tak późno do państwa dotarłem. – Jan Wiśniewski stanął w progu domu Staniszewskich chwilę przed siedemnastą. – Rozumiem, że Aleksander Piasecki zatrzymał się u państwa? – Śledczy rozglądał się, czy zauważy gdzieś mężczyznę.
– Teoretycznie tak. Zostawił u nas syna. – Roman wciąż był zły na szwagra. – Rano wyszedł z domu i jeszcze nie wrócił. Chyba, że go aresztowaliście? – W jego głosie pobrzmiewała nadzieja.
– Prowadzę śledztwo, jak dotąd nikogo nie aresztowałem.
– Proszę. – Dorota wskazała śledczemu miejsce, gdzie mógłby usiąść.
– Nie zabawię u państwa długo. Właściwie już większość faktów zdążyłem ustalić. Pani siostra nie pracowała, prawda?
– No, niezupełnie. – Dorota nie wiedziała, czy powinna o tym mówić.
– Pracowała na czarno? – domyślił się śledczy.
– Brała różne zlecenia od ludzi. Sprzątała mieszkania, czasami tylko myła okna. Raz, czy dwa razy w tygodniu. Zawsze parę groszy zarobiła, bo z tego co jej szwagier dawał, to nie dałoby się wyżyć.
– Rozumiem. Syna zostawiała u pani?
– Tak. Ja nie pracuję, po wypadku mam rentę inwalidzką, więc mogłam zająć się Mikołajem.
– Czy pani siostra nadużywała alkoholu lub brała narkotyki?
– Co?! – Dorota niemal wykrzyknęła oburzona podobnym podejrzeniem.
– No takie głupoty to mógł tylko Alek opowiadać. – Roman prychnął, jakby spodziewał się właśnie takiego zachowania po mężu szwagierki.
– Rozumiem, że nie? Żadnej trawki, drinka przy grillu i tym podobne.
– Jasne, że przy grillu wypiła piwo, ale takie babskie, co to ma więcej soku niż alkoholu – wyjaśnił mężczyzna.