Fotografia - P.M. Wilk - ebook

Fotografia ebook

P.M. Wilk

4,8

Opis

Gdy Oskar, ocalały z masakry po zamachu na niemieckiego generała żołnierz AK trafia do odległej o 70 lat przyszłości, działający na pograniczu biznesu i polityki były senator RP dostrzega swoją szansę zdobycia fortuny. Czy wyprawa do okupowanej Warszawy ma rzeczywiście szansę na powodzenie? Czy możliwa jest bezkarna ingerencja w przeszłość? Czym w końcu jest i jakie znaczenie ma tytułowa Fotografia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




P.M. Wilk

Fotografia

Projektant okładkiP.M. Wilk

FotografPixabay.com

© P.M. Wilk, 2020

© P.M. Wilk, projekt okładki, 2020

© Pixabay.com, fotografie, 2020

Gdy Oskar, ocalały z masakry po zamachu na niemieckiego generała żołnierz AK trafia do odległej o 70 lat przyszłości, działający na pograniczu biznesu i polityki były senator RP dostrzega swoją szansę zdobycia fortuny. Czy wyprawa do okupowanej Warszawy ma rzeczywiście szansę na powodzenie? Czy możliwa jest bezkarna ingerencja w przeszłość? Czym w końcu jest i jakie znaczenie ma tytułowa fotografia?

ISBN 978-83-8189-959-8

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Fotografując staraj się pokazać to, czego bez ciebie nikt by nie zobaczył

Robert Bresson

You know what’s inside that bank, man? There’s 16 million dollars worth of gold in the bank, sweetheart.

Oddball, Kelly’s Heroes

Wał usypano z betonowych płyt.

Pomiędzy całymi kwadratami płyt chodnikowych wciśnięte są ich połamane fragmenty, jakieś pomniejsze odłamki, do tego gruz, cegły, kamienie. Towarzyszą im kawałki mebli, połamane krzesła, stoły, gdzieś z tyłu potężne ozdobnie rzeźbione drzwi szafy. Z prawej strony drewniany trzepak z jedną nogą pochłoniętą przez betonowy stos, drugą wystawia na gładko zamiecione przedpole. Na jego górnej poziomej belce opierają się litery J.FRA, fragment szyldu umieszczonego na narożniku budynku w tle. Po drugiej stronie przeszkody, częściowo zasłonięty stalowy szkielet wagonu tramwajowego. Kiedyś pewnie czerwony, ale teraz szary jak wszystko wokół. Biała tabliczka umieszczona w połowie długości dachu oznajmia, że jest to „osiemnastka”, kursująca z Placu Żelaznej Bramy przez Królewską, Marszałkowską, Śniadeckich, Nowowiejską i Filtrową na plac Narutowicza. Drugi wagon, przewrócony na bok, bezwstydnie odsłania swoje brudne podbrzusze. W jeszcze całych szybach okien kamienicy na trzecim planie odbijają się jasne plamy nieba, tylko narożne okno balkonowe pierwszego piętra straszy ostrymi odłamkami sterczącymi z drewnianej framugi. Budynki po prawej stronie są w większym skrócie i ich okna są tylko ciemnymi, pionowymi kreskami. Okna, przynajmniej te widoczne są wysokie, ich kamienne ozdoby, wsporniki i balustrady balkonów są eleganckie. Stojące wzdłuż niknącej w oddali ulicy drzewa nadal jeszcze mają szare liście.

Stoją na tle betonowej przeszkody. Ubrani w ciemne marynarki, szare wełniane kamizelki narzucone na białe koszule, grube spodnie, często wpuszczone w wysokie buty, lub kończące się niewiele nad cholewkami spódnice. Na szyjach szare chusty, apaszki. Dwóch chłopaków wyciągnęło skądś oryginalne bluzy mundurowe, jeszcze z września i teraz z dumą wypinają piersi mogąc zaprezentować się choć w namiastce prawdziwego munduru. Mimo, że to przecież sierpień praktycznie każdy ma czapkę. Tych charakterystycznych, wojskowych jest więcej, tak niewielki element umundurowania łatwiej przecież było ukryć, bezpiecznie przechować. Są też jednak i berety i furażerki, a także zwykłe, cywilne kaszkiety. Jedna z dziewczyn obwiązała głowę chustką w kolorowe, ale teraz szare, kwiaty. Każde nakrycie głowy, niezależnie od rodzaju noszone jest z fasonem, zawadiacko przekrzywione, zsunięte do tyłu czy naciągnięte na czoło. Atmosfera jest beztroska, na twarzach uśmiechy, w postawach siła i pewność siebie. Nieliczni z bronią, ci uśmiechnięci najszerzej, ustawiają się tak, by jak najlepiej ją zaprezentować.

Stoją.

Czekają.

Myślą, że patrzą w przyszłość, nieświadomi tego, że to jednak przyszłość patrzy na nich, trzymając w swoich niemłodych już rękach ramkę czarno-białej fotografii. Wypielęgnowane, ale zdecydowanie męskie palce delikatnie pocierają pozłacaną ramkę, palec wskazujący powoli przesuwa się po niewyraźnych młodych twarzach, zatrzymując na stojącym w drugim rzędzie po lewej stronie chłopaku w berecie. Biała plama na jego ciemnym materiale pozwala się domyśleć obecności orzełka. Ciemne, zdaje się, że kręcone włosy wystają spod przekrzywionego beretu, w szerokim uśmiechu świecą białe, nierówne zęby. Trzymany w dłoniach automat uniesiony jest wysoko, tak by był widoczny nawet z drugiego rzędu. Chwilę później zdjęcie wraca na swoje miejsce na wypełnionym książkami regale.

1

Sobota, 1 lipca 1944

1 lipca 1944 roku Rada Wojskowa 1 Armii Wojska Polskiego w odezwie do Polaków wzywała do powstania zbrojnego i apelowała: „Bądźcie gotowi do powstania z bronią w ręku przeciwko niemieckim oprawcom”.

Imieniny obchodzą Halina, Marian i Otton.

Wschód słońca: 04:17, zachód: 21:02.

Ocknął się nagle, czując jak coś zimnego i mokrego obmywa mu twarz. Poderwał się kaszląc i plując, starając się usilnie pozbyć z ust obrzydliwego smaku…

…ścieków?

Gwałtowny ruch przywołał tępy, pulsujący ból, który rozlewał się po ciele, zaczynając gdzieś pod lewym ramieniem i obejmując swoim zasięgiem całą klatkę piersiową. Otworzył szeroko oczy, przynajmniej tak mu się wydawało, ale mrok, który go otaczał nadal był nieprzenikniony. Wyprostował się ostrożnie i namacał wrażliwe miejsce pod pachą. Ból, wcześniej przytępiony, eksplodował teraz z pełną siłą. Oskar zacisnął z całej siły zęby, za wszelką cenę nie chcąc krzyczeć w tej ciemności, nie będąc pewnym czy hałas go nie zdradzi. Komu i dlaczego miałby go zdradzić tego nie był jeszcze pewien, ciągle był zdezorientowany tym nagłym przebudzeniem w nieznanym miejscu. Przetarł mokrą i śliską ręką oczy, w nadziei, że uda mu się coś dostrzec.

Nic z tego.

Otaczająca go ciemność wydawała się być doskonała. Wiedział, czuł przecież, że ma otwarte, wręcz wytrzeszczone oczy ale mimo to nie widział kompletnie nic.

Oślepłem? O Boże…

Ból pozwolił mu jednak odzyskać jako taką jasność umysłu i powoli zaczął sobie przypominać co się wydarzyło. Skulony oddychał ciężko i czekał w bezruchu, aż to wściekłe pulsowanie choć trochę się uspokoi. Z zaciśniętymi wargami liczył kolejne nadciągające i przewalające się przez ciało fale bólu. Przy pięćdziesięciu zaczęło mu się wydawać, że kolejne przypływy są jakby trochę słabsze. Przy stu przestał liczyć i pozwolił sobie na ostrożną zmianę pozycji, starając się oszczędzać lewą stronę ciała. Oparł się plecami o ścianę i kiedy ból się nie nasilił, z ulgą wypuścił wstrzymywane bezwiednie powietrze. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, ale pomimo tego nie widział dalej niż na wyciągnięcie ręki. Oślizgła i zimna ceglana ściana za jego plecami łagodnym łukiem przechodziła nad głową w ledwo widoczne sklepienie. Ściana naprzeciwko majaczyła gdzieś na granicy widzialności, właściwie sygnalizując tylko swoją obecność, czuł jednak, że jest bardzo blisko. W kanale było naprawdę ciasno, tak ciasno, że gdyby wyprostował podkurczone nogi dotknąłby jej czubkiem zniszczonych i przemoczonych butów. Podnosząc rękę nad głowę mógł nie ruszając się z miejsca pogładzić śliskie i lepkie ceglane sklepienie. W ciszy otaczającej go wraz z ciemnością wyraźnie słyszał bicie swojego serca i szum krwi pulsującej w uszach. Woda, lub raczej cuchnąca ciecz, w której siedział lekko falowała. Raz na jakiś czas słychać było cichy plusk, po którym następowało głośniejsze szamotanie i znowu zapadała cisza, podkreślana jeszcze dalekim, ale wyraźnym, miarowym odgłosem kapiącej wody. Popiskiwania zamieszkujących tę podziemną część miasta gryzoni dochodzące gdzieś z czarnej jak smoła otchłani tunelu przyprawiały go o gęsią skórkę. Sama myśl o możliwości spotkania się z gromadą szczurów w ciemnym, ciasnym kanale wzbudzała w nim nieracjonalny wstręt. Przypomniał sobie wielkie jak koty i bezczelne, pławiące się w swojej bezkarności, szare bestie grasujące po podwórku domu Waldka. Jako dzieci toczyli z nimi nieustającą wojnę, w której w ruch szły najczęściej kamienie i ewentualnie kije, te drugie jednak tylko wtedy jeśli dany osobnik dał się bliżej podejść. Mimo tego szczury nie dawały za wygraną i wydawało się, że nic nie jest w stanie ich powstrzymać w zdobywaniu pożywienia. Na wspomnienie długich, różowych i obrzydliwie łysych ogonów przeszedł go dreszcz. Na szczęście piski umilkły w oddali.

Rozejrzał się dookoła. Po lewej, tuż obok niego pod ścianą majaczył się jakiś niewyraźny kształt, a za nim, patrząc kątem oka, można było domyślać się ściany. Czy tunel faktycznie się tam kończył, czy też może tylko zakręcał, Oskar nie był w stanie ocenić. Z prawej strony tunel ciągnął się prosto w ciemność. Przynajmniej tak mu się wydawało, choć tak naprawdę równie dobrze mógł spokojnie zakręcać i dwa metry od niego, a i tak by tego nie był w stanie stwierdzić na pewno. Wyciągnął z kieszeni na piersi kraciastą chustkę do nosa i przetarł sobie nią twarz. Smród jakby trochę zelżał. Trwało to jednak tylko chwilkę, bo zaraz zaatakował znowu ze zdwojoną siłą. Oskar schował chustkę i wymacał w kieszeni paczkę zapałek. Drżącymi rękami delikatnie rozsunął wilgotne pudełko i wyłuskał jedną z czterech pozostałych zapałek. Wbrew oczekiwaniu zapaliła się od pierwszego potarcia i zajaśniała słabym płomykiem. Migocące światełko rozjaśniło ciasny krąg wokół Oskara, ale jednocześnie ciemność tunelu stała się intensywniejsza i podeszła bliżej, do granicy wyznaczonej przez krąg światła. Spojrzał ponownie w lewo i o mało nie upuścił dogasającej zapałki.

Waldi leżał na boku, z twarzą do połowy zanurzoną w wodzie i nie ulegało wątpliwości, że nie żyje. Wystające nad powierzchnię lewe oko patrzyło bezmyślnie na tańczące na ścianie tunelu cienie. Zanim zapałka sparzyła go w palce i zgasła Oskar przypomniał sobie wszystko.

***

Stoją z Waldim w Alejach Ujazdowskich, oparci niedbale o słup ogłoszeniowy na wysokości ulicy Chopina obserwując łączniczkę na rogu Alei Róż. Dziewczyna właśnie zdejmuje z głowy chustę i poprawia długie, jasne włosy przechodząc na drugą stronę Alei Ujazdowskich.

To sygnał.

Czarny Opel Admirał, który majestatycznie wysunął się przed chwilą z ulicy 6–go Sierpnia i skręcił w lewo, w stronę śródmieścia to właśnie ten. U wylotu ulicy Chopina dowodzący akcją Edmund składa trzymaną w rękach gazetę.

Przygotować się.

Po obu stronach ulicy spacerujący do tej pory pozornie beztrosko młodzi ludzie nerwowo poprawiają ukrytą pod płaszczami broń. Opel zbliża się do wylotu Chopina. Edmund zdejmuje czapkę i przeczesuje ręką włosy.

Zaczynać!

Zaparkowany wzdłuż Alej elegancki Mercedes rusza powoli w kierunku Szucha, ale zaraz próbuje zawrócić w stronę Placu Trzech Krzyży. Precyzyjnie wykonany manewr skutecznie blokuje drogę Oplowi, który na widok przeszkody zwalnia.

Biegną razem z Waldim wyszarpując jednocześnie spod płaszczów Steny[1]. Z drugiej strony do toczącego się teraz wolno Opla jakby od niechcenia podchodzi Edmund, jak zwykle nieludzko opanowany. Zupełnie jakby się nie spieszył płynnym ruchem unosi rękę z pistoletem i strzela prosto w przerażoną twarz adiutanta. Inny chłopak wali przez przednią szybę do kierowcy. Opel staje. Powietrze przeszywa wzmagający się huk wystrzałów i świst kul. Teraz strzelają do nich już „wachy[2]” z otaczających budynków. Strzelają też Niemcy z okien po obu stronach ulicy. Oskar podbiega z prawej strony auta i widzi na tylnym siedzeniu skuloną postać. Niemiec w czarnym płaszczu bezskutecznie próbuje się wcisnąć w siedzenie, wtula się w martwe ciało adiutanta chcąc odsunąć jak najdalej od drzwi. Oskar podnosi automat z satysfakcją odnotowując wyraz zwierzęcego przerażenia w oczach wroga i…

…wybuch blokującego Aleje Mercedesa rzuca go na jezdnię. Oszołomiony unosi głowę, w uszach słyszy tylko jednostajny pisk. Widzi jak z płonącego, poskręcanego wraku wytacza się Felek, twarz zalewa krew. Przebiega kilka niepewnych kroków w stronę Oskara i pada trafiony w plecy.

Dźwięk wraca powoli, falami. Od strony ulicy Piusa, z parku, bije ciężki karabin maszynowy. Duży kaliber szatkuje osłaniającego go od tej strony Mercedesa. Niemcy walą długimi seriami, pomiędzy nimi słychać pojedyncze, kontrolowane strzały i krótkie serie chłopaków zmuszonych oszczędzać amunicję. Oskar widzi jak pada trafiony w głowę Edmund. Zza słupa ogłoszeniowego Jeleń ostrzeliwuje okna budynków wzdłuż Alej, usiłując zmusić strzelających stamtąd Niemców przynajmniej do chwilowego przerwania ognia tak, żeby dać czas chłopakom na wycofanie się do samochodów, które wyjeżdżają teraz z ulicy Chopina.

Z Szucha wypada z piskiem opon motocykl z przyczepą a za nim niebezpiecznie przechylając się na zakręcie ciężarówka żandarmerii. Zamontowany na przyczepie MG[3] pluje ogniem i Jeleń pada z rozpostartymi rękami na ulicę. Ciężarówka hamuje ostro ustawiając się w poprzek ulicy i z budy wyskakują żołnierze. Ostrzał z okien słabnie, Niemcy nie chcą trafić biegnących ulicą żandarmów. Ci jednak również przyłączają się do ogólnej kanonady i powietrze jest teraz gęste od kul. Oskar chwiejnie podnosi się na nogi. Waldi łapie go za ramię i ciągnie za sobą krzycząc mu coś bezpośrednio do ucha.

— ...nie żyją! Spadamy! — słyszy Oskar.

Omiata ulicę wzrokiem. Mercedes, którym zablokowali Opla już dogasa. Oba samochody ewakuacyjne stoją u wlotu ulicy Chopina podziurawione kulami. Z otwartych drzwiczek jednego zwisa bezwładne ciało kierowcy. Od strony Placu Wolności słychać tupot buciorów nadbiegających Niemców. Oskar przypomina sobie rozkazy. Bezwzględnie zabrać wszelkie dokumenty! Dopada do Opla i szarpnięciem otwiera drzwiczki. Tylne siedzenie zbryzgane jest krwią. Z szyi Niemca w czarnym płaszczu sterczy spory fragment karoserii. Wygląda na to, że mimo wszystko zadanie zostało wykonane.

Kule gwiżdżą w powietrzu i uderzają o blachę coraz bliżej, Oskar stara się jednak skupić na wnętrzu wozu. Wie, że Waldi go osłania. Pocisk przelatuje mu koło głowy roztrzaskując jedyną pozostałą szybę. Nie ma czasu na przeszukanie zwłok. Każda sekunda naraża życie osłaniających go kolegów. W ostatniej chwili dostrzega cienką brązową teczkę, wciśniętą między oparcie przedniego fotela a martwe ciało adiutanta. Szarpie mocno, ale bez skutku. Teczka zaczepiła się zamkiem o pas żołnierza i nawet po śmierci dzielny młody adiutant broni tajemnic Rzeszy. Oskar rzuca stena na siedzenie, obraca ciało i uwalnia teczkę. Chwyta ją i poślizgnąwszy się w rosnącej pod drzwiami kałuży krwi pada na jezdnię. W tym samym momencie długa seria z karabinu maszynowego roznosi kabinę Opla dosłownie na strzępy.

— Kanał! — krzyczy Waldi zatrzymując serią nadbiegającego Niemca i szarpie Oskara za ramię w stronę chodnika. Oskar ogląda się na Opla z żalem. Na siedzeniu zostawił Stena. Taki dobry pistolet…

— Do włazu!

Oskar dopiero teraz zauważa na wpół otwartą studzienkę przy krawężniku. Obok w nienaturalnej pozie leży człowiek w dziwnym płaszczu. Skąd on tutaj…? Przecież ktoś powinien był go ostrzec… Trzema susami dopada do włazu, ląduje na brzuchu wśród odprysków kostki brukowej znaczących drogę niemieckich serii i odsuwa pokrywę na bok. Martwy kanalarz obserwuje go szklanymi oczami z niemym wyrzutem.

— Wskakuj! — woła Waldi przyklękając obok i strzelając krótkimi seriami. Oskar jest po pachy zanurzony w otwór włazu kiedy widzi jak Waldi pada bezwładnie na bok. Nie słyszy strzału, jednak potwierdza go kałuża krwi wypływająca spod ciała przyjaciela.

Wszystko nagle zwalnia.

Oskar widzi wyraźnie wykrzywioną bólem twarz Waldka, tamten coś mówi, ale Oskar nic nie słyszy. Kolejny pocisk uderza z gwizdem w odsuniętą na bok pokrywę włazu i wyrywa go z transu. Z charakterystycznym stukotem wzbijając w powietrze pył i ostre fragmenty kostki brukowej w miniaturowych wybuchach zbliża się seria ze Schmeissera[4].

Oskar jednym ruchem podciąga się na rękach i już leży na ziemi obok Waldka. Łapie go za kurtkę i podciąga do siebie, rozglądając się na boki, oceniając odległość. Do domów jest teraz za daleko, zresztą we wszystkich są Niemcy. Czuje pod ręką jak Waldi rzuca się nagle i widzi, że dostał ponownie, tym razem w plecy. Nie ma czasu do namysłu, łapie przyjaciela pod pachy i wpycha do otworu. Następny pocisk uderza w ziemię tuż obok niego i wzbija chmurkę pyłu. Chcąc zyskać na czasie wyrywa jeszcze zza paska filipinkę[5] i rzuca w stronę nadbiegających żandarmów. Granat nie wybucha, jednak przestraszeni Niemcy na moment zwalniają i Oskar wykorzystując tę chwilę wahania podrywa się i trafia nogami we właz, na ślepo próbuje wcelować w szczebelki drabinki. W tym momencie czuje potężne uderzenie i ostry ból pod lewym ramieniem. Pocisk obraca nim jak kukłą i rzuca w otchłań kanału.

***

Ciężko ranny Waldek nie był w stanie iść.

Oskar wlókł go za sobą, starając się jak najszybciej oddalić od snopu światła znaczącego wejście do kanału. Intuicyjnie czuł, że im dalej uda im się zagłębić w tunel tym większe mają szanse. Nie miał czasu zająć się swoimi obrażeniami, ale wyglądało na to, że podczas upadku raczej nie złamał sobie niczego. Rana pod pachą krwawiła za to obficie i cały lewy bok kurtki miał już przesiąknięty. Wyciągnął z pod pachy śliską od krwi skórzaną teczkę z dokumentami, którą jakimś cudem musiał tam włożyć choć zupełnie tego nie pamiętał. Wcisnął ją głęboko za pasek spodni na plecach. Nie było to wygodne, ale przynajmniej obie ręce pozostawały swobodne.

Zaciskając zęby namacał palcami okolicę rany. Zakręciło mu się w głowie, jasne plamy zawirowały przed oczami. Oparł się o nierówną ścianę tunelu. Sycząc z bólu sprawdzał centymetr po centymetrze wokół niewielkiego otworu. Przy każdym naciśnięciu świeża porcja krwi wsiąkała w koszulę. Nabrzmiały boleśnie ślad prowadził przez cały bok w stronę pleców gdzie znajdował się większy otwór. Namacawszy ranę wylotową Oskar z ulgą stwierdził, że kula raczej nie została w ciele. Przystanął i wepchnął pod pachę zwinięty opatrunek przygotowany na akcję. Nic więcej nie był w stanie zrobić, musiał mieć nadzieję, że uda mu się w ten sposób zatamować krwawienie. Przynajmniej z jednej strony, bo drugiego opatrunku i tak nie miał. Zresztą i tak nie dałby go rady sobie założyć samemu. Waldek, również oparty o ścianę kanału, przyglądał się mu ciężko dysząc.

Krzywiąc się z bólu Oskar chwycił kolegę pod ramię i z wysiłkiem ruszyli z miejsca. Krok za krokiem brnęli w ciemność, przez płytką, śmierdzącą wodę. Oskar czuł coraz większą lekkość w głowie, było mu na przemian zimno i gorąco, wiedział, że długo takiego tempa nie wytrzyma. W każdej chwili spodziewał się też wybuchu granatu, który Niemcy przecież na pewno wrzucą za nimi do kanału.

— Poczekaj — jęknął słabo Waldi — Nie dam rady. Idź sam…

Zatrzymali się znowu. Posadziwszy przyjaciela po ścianą, Oskar, klęcząc w brudnej wodzie próbował złapać oddech. Rana pulsowała, ale wydawało mu się, że nie krwawi już tak bardzo jak na początku.

— Przecież nie zostawię cię tutaj — powiedział szukając po kieszeniach zapałek. Zgrzytnęło krzesiwo i w tunelu zamigotało światło. Waldi leżał oparty o ścianę kanału, w zakrwawionej ręce trzymał zapalniczkę oświetlającą mu w upiorny sposób pokrytą gęstymi kroplami potu twarz. Łapczywie chwytał ustami powietrze. Przy każdym oddechu w kąciku ust tworzyły się jasnoróżowe bąble.

— Sam zobacz — zupełnie przytomnie popatrzył na Oskara — Mam… chyba przestrzelone… płuco. Ty… też niespecjalnie… wyglądasz — skrzywił się. Mówienie sprawiało mu widoczną trudność.

— Zwariowałeś? — jęknął Oskar — Waldek… Tak nie można — głos mu się łamał — Wyjdziemy stąd razem…

— Sam… widzisz przecież… jak to wygląda — uśmiechnął się kwaśno tamten i zakaszlał cicho. Z ust pociekła mu krew. — Powiedz Zosi… — zamknął oczy i przez chwilę słychać było tylko jego świszczący, płytki oddech. Oskar też nie miał siły nic mówić, stał tylko oparty o ścianę nad umierającym przyjacielem. Po dłuższej chwili Waldek poruszył się. Płomyk zapalniczki tańczył demonicznie w jego ciemnych oczach kiedy spojrzał na Oskara. Próbował się uśmiechnąć. Oskar nachylił się, chcąc usłyszeć co Waldek chce mu powiedzieć, ale usłyszał tylko szept.

— …zimno…

Reszta słów utonęła w potoku gęstej krwi, która wylała się tak po prostu z ust chłopaka. Głowa opadła mu na pierś, z bezwładnej dłoni wysunęła się zapalniczka i zgasła wpadając z cichym pluskiem do wody. Znowu ogarnęła ich ciemność. Oskar osunął się w wodę obok Waldiego. W ostatniej chwili przypomniał sobie o teczce z dokumentami i żeby ich nie zamoczyć przełożył ją pod koszulę na piersi. Chwycił Waldka za rękę próbując namacać puls. Słaby, nierówny, raz wolny, raz galopujący. Siedzieli tak w ciszy i ciemności długo, bardzo długo. Oskar słuchał nierównego, świszczącego oddechu przyjaciela, bicia swojego serca, cichego plusku ścieków i popiskiwania szczurów w głębi kanału. Wreszcie Waldi westchnął głęboko, wypuścił powietrze i tak pozostał. Oskar ukrył twarz w dłoniach i bezgłośnie zaszlochał.

***

Zapałka zgasła i ciemność błyskawicznie rzuciła się do przodu okrywając go czarnym welonem. Oskar skulił się i objął kolana ramionami. Wiedział, że musi iść dalej, ale nie był w stanie się ruszyć. Strach przed ciasnym i ciemnym tunelem przenikał go na wskroś. A może by tak trochę posiedzieć, odpocząć?

Jeszcze tylko chwilę…

Za wszelką cenę chciał opóźnić to co nieuniknione. Sytuacja, w której samotnie miał stawić czoła labiryntowi kanałów, ranny i osłabiony, bez światła, zupełnie go przerastała. Paraliżowała go myśl o czekającym na niego ciasnym tunelu, wręcz całej sieci tuneli wijących się gdzieś tam przed nim, w mroku. W miarę trzeźwo jeszcze myśląca, ale już bardzo malutka cząstka jego świadomości, nieśmiało napominała, że nie ma innej drogi. Nie może w żadnym wypadku wrócić do włazu w niemieckiej dzielnicy. Jeśli chce żyć musi zaryzykować drogę tunelem, przynajmniej idąc kanałami nie spotka Niemców. Zaraz jednak odezwał się drugi, dużo mocniejszy i pewny siebie głos. Bezlitośnie zaczął wyliczać wszystkie możliwe niebezpieczeństwa czyhające na zapuszczającego się w podziemny labirynt.

Wystarczy, mówił, że raz źle skręcisz.

Potem kolejny raz.

Zgubisz drogę i zostaniesz tam na zawsze. Będziesz błąkał się w kompletnej ciemności aż do końca. Nie masz nawet broni żeby w razie czego chociaż o tym końcu samemu zadecydować. Umrzesz z głodu, pragnienia i wycieńczenia skulony gdzieś w ciemnej kiszce kanału. Staniesz się pokarmem dla szczurów, które może nawet nie będą czekać aż odejdziesz.

Zjedzą cię żywcem.

Lepiej zostań.

Zostań tu. Posiedź. Odpocznij…

Zerwał się i nie zważając na ból w boku, ruszył w ciemność. Szedł zataczając się i obijając o ściany, które starał się odpychać prawą ręką. Lewą trzymał podkurczoną i przyciśniętą do boku, chroniąc zranione miejsce. W kanale robiło się coraz ciaśniej i duszniej, z trudnością łapał oddech i coraz bardziej kręciło mu się w głowie. Wreszcie nie był w stanie zrobić kolejnego kroku naprzód. Osunął się na kolana po środku tunelu.

Zgrzytnęło krzesiwo.

Malutki płomień chwiał się pod wpływem wydychanego przez niego powietrza i Oskar miał wrażenie, że razem z nim ruszają się ściany tunelu. Szczególnie ta przed nim drgała i wybrzuszała się na granicy światła. Uniósł rękę przed siebie, tylko trochę dziwiąc się, że trzyma w ręku niewielkie srebrne, metalowe pudełeczko. Dolny narożnik ozdobiony był dwoma charakterystycznymi skośnymi nacięciami.

Zippo[6] Waldiego. Ale skąd…?

Światło zapalniczki dotarło do ściany na przeciwko lub raczej to ściana przybliżyła się i wdarła w niewielki krąg jasności. Z ust Oskara wyrwał się cichy jęk.

Ściana żyła.

Coś w niej przewalało się, kłębiło, pulsowało. Długie, cienkie wypustki wiły się i znikały pod powierzchnią. Małe pyski wyzierały z kłębowiska ciał, za sekundę ustępując kolejnym i kolejnym. Niezliczone łapy zgrzytały pazurami po ceglanych ścianach tunelu. Oskar chciał zawrócić, ale tunel osaczał go ze wszystkich stron. W panice zaczął cofać się na kolanach, nie zwracając uwagi na ranę pod pachą odpychał się lewą ręką. W prawej cały czas trzymał zapalniczkę, odgradzając się wątłym płomykiem od zbliżającej się fali szczurów. Te jednak parły nieprzerwanie do przodu, popychane przez napierające z tyłu niezliczone kohorty swoich pobratymców. Widział jak światło zapalniczki migocze w ich czarnych oczach, których były setki, a może już tysiące. Z kłębowiska wyrwał się olbrzymi, szary szczur z naderwanym, krwawiącym jeszcze uchem.

Odbił się od posadzki tunelu i skoczył…

Oskar zasłaniając twarz upuścił zapalniczkę i tunel pogrążył się w ciemności. Jego przeraźliwy krzyk tonął w odgłosie tysięcy sunących tunelem małych gryzoni. Ostre zęby wbiły mu się w ramie, kolejne czuł na brzuchu, nogach… Szarpał się, próbował walczyć, ale w ciasnym tunelu nie mógł się obrócić ani porządnie zamachnąć. Nagle zabrakło mu powietrza, w ustach poczuł sztywne, szczeciniaste futro. Małe zęby wgryzały mu się w język, ostre pazury rozrywały od środka dziąsła i policzki.

Metaliczny smak krwi w gardle.

Boże, niech to się szybko skończy…

Głowa zsunęła się Oskarowi z kolan. Nagły ruch wyrwał go z objęć koszmaru. Serce waliło mu jak młotem, łapczywie wciągał do płuc powietrze i czuł, że nie nadąża, nie ma czym oddychać. A może to nie był żaden koszmar? Jak mógł być pewien, że z głębi tunelu nie zbliża się na prawdę mordercza fala? Wpatrywał się usilnie w mrok, ale jedyne co mógł dostrzec to ciemność. Bał się poruszyć, zmienić pozycję czy wyciągnąć rękę, wyobrażając sobie z obrzydzeniem, że dotknie futrzanego kłębowiska małych ciał. Siedział tak skulony w ciszy dłuższy czas, aż wreszcie tę ciszę usłyszał. Powoli zaczęło docierać do niego, że jednak jest w tunelu sam. Potarł ręką twarz a potem wymierzył sobie solidny policzek.

I kolejny.

I jeszcze jeden, dla pewności.

Musiał wziąć się w garść i zachować spokój. Spokój i trzeźwy umysł, tylko to mogło go uratować. Twarz go piekła, ale czuł się znacznie lepiej. Nie miał już wątpliwości, pozostawała jeszcze kwestia kierunku w jakim miał iść.

Starał się sobie przypomnieć w którą stronę pociągnął Waldiego kiedy wskoczyli do kanału. W stronę Placu Trzech Krzyży czy może w kierunku Szucha? Głupio by było tak sobie wyjść w sercu niemieckiej dzielnicy. Znalazłszy się w ciemnym tunelu działał instynktownie i pociągnął rannego kolegę za sobą, byle dalej od włazu. Wydawało mu się, że szli w kierunku Śródmieścia, ale to było tylko przeczucie. Uczciwie musiał przed sobą przyznać, że nie miał zielonego pojęcia. Niejasne wrażenie jakby poszli w lewą stronę było przecież zupełnie niewiarygodne. Skąd w tunelu lewa czy prawa strona? A jeśli po prostu rzucił się ślepo na przód, byle dalej od zdradzieckiego wejścia, którym zaraz mogły posypać się granaty? Czy był w stanie określić w jakim kierunku w stosunku do ulicy na powierzchni poszli? Pamiętał tylko, że żandarmi nadbiegali od strony Szucha i w tym kierunku musiał strzelać Waldi kiedy go trafili. Była więc szansa, że w kanale odruchowo ruszyli w przeciwną stronę. Co prawda rozumowanie to było bardzo naciągane, ale w tych warunkach jedyne możliwe.

Zakładając, że rannego towarzysza cały czas ciągnął za sobą, Oskar przyjął, że droga do Śródmieścia leży przed nim, ciało Waldka zaś wskazuje kierunek skąd przyszli. Podjąwszy wreszcie decyzję wziął kilka głębokich oddechów i zebrał się w sobie, tłumiąc wzbierający na nowo lęk. Nigdy w życiu nie był w takiej sytuacji i perspektywa szukania wyjścia w ciemnościach cuchnących kanałów napawała go przerażeniem. Nie miał jednak wyboru i chociaż bolała go myśl, że zostawia Waldka, to racjonalna część świadomości podpowiadała mu, że tak być musi.

Podniósł się i ruszył powoli w ciemność, zostawiając za sobą zwłoki przyjaciela i kierując się w stronę, w której jak podpowiadał mu instynkt było Śródmieście. Mimo, że nie był wysokim chłopakiem, to przy swoich stu siedemdziesięciu dwóch centymetrach wzrostu nie mógł się tu wyprostować, o czym boleśnie przekonał się stawiając pierwsze kroki. W efekcie szedł zgięty nieomal wpół, prawą ręką wodząc po ścianie przed sobą jak ślepiec. Po jakimś czasie zorientował się, że coś mu przeszkadza.

Coś, co ma zawieszone na szyi.

To coś wisiało na pasku przerzuconym przez głowę, huśtając się swobodnie w rytm kroków i co chwila uderzało go, to w brzuch, to w biodro. Namacał przedmiot i rozpoznawszy go, wstrzymał oddech.

Boże, żeby tylko działała…

Ręka mu się trzęsła kiedy próbował po omacku znaleźć włącznik.

Pstryknęło.

Zaklął i zdesperowany potrząsnął latarką nie myśląc, że może zniszczyć w ten sposób żarówkę.

Udało się!

Żółty snop światła rozdarł ciemność.

Ulga jaką poczuł była tak wielka, że zrobiło mu się słabo. Oparł się o ścianę, dotykając czołem chłodnej i śliskiej cegły. Zamknął oczy. Nie miał pojęcia skąd miał tę latarkę. Najwidoczniej musiał ją zabrać temu zabitemu przy włazie… Ciekawe jak daleko jeszcze by tak brnął po omacku nieświadomy, że ma latarkę na szyi. Wzdrygnął się słysząc urywany, skrzeczący śmiech. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że to on sam wydaje ten dziwny dźwięk. Opanował się z wysiłkiem, głęboko wdychając ciężkie i gęste powietrze kanału. Po dłuższej chwili zebrał się w sobie na tyle, żeby oderwać się od ściany. Skierował światło latarki w stronę, z której przyszedł ale wydobyło z ciemności tylko owalny kształt tunelu, nie dosięgając ciała Waldka. Myśl, że zostawił go tam gdzieś w ciemnym tunelu wróciła razem z poczuciem winy ze zdwojoną siłą.

Ale cóż innego mógł zrobić?

Odwrócił się i omiótł światłem latarki drogę przed sobą. Ceglany tunel o owalnym przekroju, lekko szerszy u góry niż w dolnej, przykrytej płytką warstwą czarnej wody, części, przedzielały co jakiś czas idące w poprzek zgrubienia, przypominające żebra. Za drugim żebrem tunel ginął w mroku. Światło latarki ślizgało się po wygładzonych przez lata kontaktu z wodą ścianach i odbijało od powierzchni lekko falującej wody. W którym kierunku ściek płynął Oskar nie był w stanie ocenić.

Snop światła zamigotał, przygasł. Oskar potrząsnął latarką.

Zaświeciła z powrotem jaśniej, ale wiedział, że musi oszczędzać baterię. Przez chwilę walczył ze sobą nie chcąc rezygnować ze światła i bojąc się, że raz zgaszona latarka nie zapali się ponownie, ale rozsądek wreszcie zwyciężył. Zgasił latarkę i ostrożnie ruszył przed siebie.

Po kilkudziesięciu metrach zatrzymał się instynktownie wyczuwając przed sobą większą przestrzeń. Zapalił ponownie latarkę. Tunel, którym szedł kończył się niespodziewanie tuż przed nim. Następny krok byłby już krokiem w pustkę. Przed nim było prostokątne, stosunkowo wysokie pomieszczenie, którego sufit tonął w mroku. Połyskująca w świetle latarki powierzchnia wody pokrywającej jego posadzkę była dobre półtora metra poniżej posadzki tunelu. Jak głęboka była woda nie sposób było stwierdzić ot tak, na oko. Oskar zamknął oczy i odetchnął głęboko, nie zważając już na wszechobecny smród. Oczami wyobraźni widział się już z połamanymi od upadku nogami i rozbitą głową. Nieprzytomnego i tonącego w kilkunastu czy kilkudziesięciu centymetrach cuchnących ścieków. Usiadł na krawędzi otworu i zaciskając zęby z bólu, ostrożnie opuścił się do wody. Spodziewał się, że będzie głęboko i dotyk dna przyjął z zaskoczeniem: było tuż tuż. Ciemna, zmącona teraz ciecz sięgała mu raptem trochę powyżej kostek. Rozejrzał się wokół, wodząc snopem światła po ścianach. Po lewej stronie na podobnej wysokości zaczynał się inny tunel. Owalny otwór był jednak na tyle mały, że Oskar myśl o wciśnięciu się weń od razu odrzucił. W ścianie naprzeciwko widniał kolejny czarny owal. Ten był z kolei podobnych rozmiarów do tego, którym tu trafił i zaczynał się nad samą posadzką. Poruszona krokami Oskara woda przelewała się leniwie przez jego krawędź i cicho pluszcząc ginęła w mroku. Oskar przykucnął, nachylił się i poświecił do środka. Strumień światła próbował dzielnie poradzić sobie z ciemnością, ale docierał ledwie na kilkanaście metrów w głąb, przy czym te ostatnie metry niknęły w półmroku. Zakosztowawszy przestrzeni tego w sumie niewielkiego, ale jednak jakże innego niż ciasny tunel, pomieszczenia Oskar nie miał zupełnie ochoty zanurzyć się z powrotem w wąską i ciemną gardziel.

Innej drogi jednak nie było.

Musiał się stąd wydostać i to jak najprędzej. Już teraz miał zawroty głowy a serce waliło z zawrotną prędkością przy najmniejszym wysiłku. Rana pod pachą bolała cały czas, odzywając się mocnej przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Rozejrzał się dookoła ostatni raz, przeżegnał, skulił i wsunął w otwór.

Tym razem już nie zgasił światła. Wisząca na piersi latarka bujała się na wszystkie strony i rzucany przez nią snop światła szalał po zaokrąglonych ścianach. Te z każdym krokiem wydawały się zbliżać do siebie. Po kilku metrach Oskar szedł, a właściwie przesuwał się mozolnie do przodu w kucki. Było to bardzo niewygodne, zaczął więc iść na kolanach, z obrzydzeniem zanurzając ręce w cuchnącej cieczy, uważając przy tym żeby nie nadwyrężać lewej strony ciała. Ciasny tunel przywołał jeszcze świeże wspomnienia koszmaru i musiał użyć całej pozostałej siły woli żeby nie poddać się narastającej panice. W pewnej chwili poczuł, że woda, która do tej pory praktycznie niezauważalnie płynęła pomiędzy jego nogami naraz zaczęła go przeganiać. Zaraz też przyspieszyła i utworzyła coś w rodzaju strumienia nieczystości, który żwawo ruszył w ciemną czeluść kanału. Tunel ewidentnie zmienił nachylenie i Oskar musiał teraz włożyć więcej pracy w hamowanie rękami po oślizgłym dnie kanału niż w poruszanie się do przodu. Nagle słabsza ręka natrafiła na coś miękkiego i lepkiego, ugrzęzła w tym czymś zanim zdążył się zorientować.

Przeszył go dreszcz obrzydzenia.

Niewiele myśląc wyrwał rękę z miękkiego i śliskiego uścisku, ale w tym samym momencie prawa ręka straciła przyczepność na coraz bardziej opadającym, śliskim dnie i pojechał na niej bezwładnie do przodu upadając, z pluskiem na prawy bok. Nie zdążył nawet zakląć i już jechał w głąb kanału głową w dół.

Sunął tak, rozpaczliwie szukając sposobu na zatrzymanie się zanim pęd roztrzaska mu głowę o ścianę kanału. Dno kanału był wyślizgane przez płynącą tędy od lat wodę, ściany wilgotne i gładkie, niedające żadnego punktu zaczepienia. Obrócił się na plecy i nie zważając na rwący ból pod pachą rozpostarł ręce dotykając ścian kanału i usiłując natrafić na cokolwiek co tylko pozwoliłoby wytracić prędkość, ale jedyne co osiągnął to zerwanie kilku paznokci. Światło latarki ślizgało się po ceglanych ścianach i oświetlało kolejne, mijane żebra tunelu. Kilka metrów ponad Oskarem snop światła tracił swoją moc i tam już było widać jadącą tak jak on w dół tunelu ciemność.

Nagle tunel się skończył, a Oskar wylądował na plecach w głębszej niż dotychczas wodzie, która na szczęście trochę zamortyzowała upadek. Promień światła zatoczył chwiejny łuk, na ułamek sekundy wydobywając z mroku półokrągłe, ceglane sklepienie. Na przeciwległej ścianie mignął otwór kolejnego tunelu a nad nim jakiś napis. Latarka wpadła do wody obok Oskara i zgasła. Po omacku, kaszląc i plując podciągnął się i jęcząc z bólu wydostał się z wody, która płynęła środkiem nowego, szerszego kanału. Namacawszy ścianę usiadł opierając się o nią plecami i spróbował włączyć ponownie latarkę.

Bezskutecznie.

Zdesperowany trząsł nią na wszystkie strony i uderzał o ścianę tunelu, ale uparcie odmawiała dalszej współpracy. Zrezygnowany cisnął ją przed siebie. Uderzyła z hukiem w przeciwległą ścianę i dźwięk ten, zwielokrotniony echem powędrował w głąb tunelu.

W ciemności coś zapiszczało. Liczne drobne pluśnięcia oddaliły się razem z piskami, ale tym razem Oskar w ogóle nie zwrócił na nie uwagi. Wpół siedząc, wpół leżąc, dyszał ciężko usiłując dojść do siebie po tej szaleńczej jeździe. Rana w boku znowu się otworzyła. Czuł jak pulsuje i sączy świeżą krew na, już i tak mokrą koszulę. Jaskrawe plamy bólu wykwitały pod zaciśniętymi powiekami w takt uderzeń serca.

Oskar odczekał chwilę i ostrożnie, drżącymi rękami wyłuskał z pakunku na piersi kolejną zapałkę. Zagryzając wargi potarł ją. Trzasnęło i malutki płomień ponownie podjął nierówną walkę z ciemnością podziemnych tuneli. Tunel, do którego trafił, w odróżnieniu od poprzedniego był dosyć spory i Oskar po chwili zorientował się, że musi to być jakiś kanał zbiorczy prowadzący do Wisły. Przynajmniej miał taką nadzieję, bo wtedy kierunek w jakim płynął ściek potwierdzałby, że wybór drogi był prawidłowy i Oskar faktycznie szedł w stronę Śródmieścia. Zapałka dogasała kiedy bezpośrednio nad sobą zobaczył otwór podobny do tego, z którego wypadł.

Nad nim, białą farbą napisane było…

Światło zgasło.

Szlag by to…!

Oskar zaklął i wstał trzymając się śliskiej ściany. Zrobił kilka ostrożnych kroków w ciemność w poprzek ścieku i wyciągniętą przed siebie dłonią trafił na przeciwległą ścianę. Wymacawszy otwór, podciągnął się na rękach i jęcząc z bólu przez zaciśnięte zęby zanurzył w czeluść. Strach karmiony ciasnotą kanału podszeptywał mu, że tak naprawdę wszedł do ślepego tunelu, który będzie się teraz zwężał i zwężał, aż się w nim zaklinuje bez możliwości ruchu. Parł jednak uparcie naprzód. Instynktownie zdawał sobie sprawę z tego, że poddanie się panice w takiej sytuacji to wyrok śmierci. Te trzeźwe myśli przeplatały się z pewnym wspomnieniem. Uparcie przypominała mu się historia z książki czytanej jeszcze przed wojną. Wtedy był zafascynowany opisanymi w niej egzotycznymi krajobrazami, dawną kulturą i tajemniczą, wciągającą fabułą. Jednak największe wrażenie wywarł na nim opis wędrówki pewnego kapłana przez tajemniczy labirynt. Czytając ten fragment książki, Oskar z wypiekami na twarzy wyobrażał sobie jak sam przemierza tajemnicze, mroczne i pełne ukrytych pułapek tunele.

Jak on też się nazywał, ten kapłan?

Jakoś na S… Semuntu, Sementu…? Set?

Nie, Set to było imię boga…

Teraz, w ciemności, brnąc po omacku na czworakach, w ciasnym tunelu, pomysł z labiryntem wydawał się Oskarowi chory i okrutny. Zachodził w głowę jak mógł się nim fascynować.

Jak się do cholery ten kapłan nazywał? Może Samentu?

Myśli kłębiły mu się w głowie i zatracił zupełnie poczucie czasu. Wydawało mu się, że idzie już godzinami, ale jednocześnie czuł, że dopiero co rozmawiał z Waldkiem. No i przecież dosłownie chwilę temu udało mu się uciec przed szczurami. A potem strzelał do tego niemieckiego żołnierza w samochodzie. Nie, zaraz, chciał strzelić, ale coś mu w tym przeszkodziło.

Tylko co?

No i nie było żadnych szczurów.

Tego był prawie pewien.

Chyba…

Wszystko mu się mieszało i momentami nie wiedział już gdzie się znajduje. W ciemności miał wrażenie, że w ogóle nie posuwa się do przodu, że mimo bolących rąk i nóg cały czas tkwi w tym samym miejscu. A przecież musi iść naprzód. Nie wolno mu się zatrzymywać, bo…

Właściwie dlaczego nie?

No tak, musi iść żeby wrzucić granat.

Nie, to nie ma sensu…

Kto ma granat?

Zahaczył lewym ramieniem o żebro tunelu i ból przeszył go znów na wskroś, jednocześnie przywracając jasność umysłu. Zacisnął zęby i szedł dalej, automatycznie przesuwając na zmianę ręce i nogi. Starał się nie myśleć o niczym. Wreszcie wyczuwając jakby więcej przestrzeni wokół siebie zatrzymał się. Przestał w końcu szurać kolanami po ceglanej posadzce i w kanale zapadła cisza.

Czy na pewno?

Wstrzymał oddech. Może tylko mu się wydawało…

Cisza.

Zacisnął zęby, powtarzając sobie w myśli, że nie będzie płakał, nie będzie, do cholery, płakał, nie będzie…

Ależ tak!

Jednak!

Nie przesłyszał się!

Obrócił głowę, wystawiając ucho w stronę ciemnego korytarza. Z czeluści tunelu dobiegał ledwo słyszalny, przytłumiony, ale wyraźnie mechaniczny hałas. Ręka trzęsła mu się z wycieńczenia kiedy wyjmował z kieszeni drogocenne pudełko zapałek.

Wątły płomień przedostatniej zapałki rozświetlił niewielką przestrzeń wokół. Kanał był teraz znowu na tyle wysoki, że Oskar mógł stanąć, co prawda tylko zgięty w pół, ale przynajmniej nie musiał już brnąć w ściekach na czworakach. Zresztą posadzka kanału była tutaj praktycznie sucha, tylko miejscami, w słabym, migoczącym świetle zapałki, błyszczały osierocone kałuże. Podziemny strumień nieczystości gdzieś w międzyczasie zniknął. Zapałka zgasła i Oskar ruszył przed siebie w ciemność.

Odgłosy z tunelu stawały się wyraźniejsze i Oskar przyspieszył. W pewnym momencie ręka, którą obmacywał ścianę przed sobą trafiła w próżnię. Straciwszy równowagę zachwiał się i poleciał do przodu upadając na kolana. Odruchowo podparł się lewą ręką i ostry ból przeszył go na wylot. Przez kilka minut leżał w ciemności dochodząc do siebie. Wreszcie, gdy rozdzierające pulsowanie trochę ustało podniósł się z wysiłkiem na klęczki. Wyciągnął przed siebie prawą rękę i namacał… pustkę. Przesuwając się powoli w prawo trafił na krawędź otworu i potem na ścianę kanału. Powtórzył tą czynność sunąc na kolanach do przodu i wymacał drugą krawędź otworu. Przysiadł na piętach i długo nasłuchiwał. Dźwięki, które usłyszał wcześniej dobiegały z tego nowego odgałęzienia. Najprawdopodobniej, bo przecież akustyka w kanałach potrafiła płatać figle. W ciemności czas zyskał zupełnie nowy wymiar i Oskar nie był w stanie określić jak długo zajęło mu podjęcie decyzji. Być może nawet się zdrzemnął, bo wydawało mu się, że widzi przed sobą las potężnych kolumn ginących w ciemności. Pomiędzy kolumnami pojawiało się i znikało światło. Ciepłe, bezpieczne, kojące. Ocknął się i zanurzył się w nowy tunel.

Długo szedł przygarbiony, obmacując jak niewidomy ściany tunelu, kiedy wyciągnięta do przodu ręka natrafiła na przeszkodę. Oskar wyciągnął z pudełka ostatnią już zapałkę, ta jednak złamała się przy próbie zapalenia i główka z siarką poleciała w ciemność. Jęknął i rzucił się do przodu z wyciągniętymi rękoma. Z nadzieją zmieszaną się z lękiem wodził rękami po ścianie przed sobą, ale nigdzie nie na trafił na ślad otworu. Zdenerwowany, nie zważając na rwący ból w boku, coraz szybciej macał w ciemności sprawdzając ścianę, usiłując znaleźć dalszą drogę. Czuł w gardle rosnącą gulę strachu. Pod palcami powoli rysował się kształt przeszkody: gruzowiska, sterty kamieni, cegieł i betonowych odłamków.

Tunel był zasypany.

Oskar stał przez dłuższą chwile bezradnie w zupełnej ciemności starając się opanować duszący go lęk. Wiedział, że będzie musiał zawrócić, ale był zupełnie wyczerpany. Osunął się na ziemię i oparł plecami o blokującą mu drogę przeszkodę. Mimo wszelkich ograniczeń i uciążliwości życia codziennego w okupowanym mieście był zdrowym, silnym chłopakiem, nadal w dobrej kondycji. Jednak dzisiejsze przeżycia, fiasko misternie zaplanowanej akcji, śmierć przyjaciół, postrzał i wreszcie samotna wędrówka śmierdzącymi katakumbami Warszawy odcisnęły na nim swoje piętno. Czuł się coraz słabszy a na dodatek coraz częściej musiał walczyć z myślą, że jednak może nie udać mu się wydostać. Do tej pory był przekonany, że jego samego nic złego spotkać nie może. Jeśli już, to zawsze dotyczyć to będzie kogoś obok, kogoś innego, kogoś kto gra drugoplanową rolę w filmie jego życia. On jako główna postać był niejako nietykalny. Zarówno w trzydziestym dziewiątym, w czasie oblężenia miasta, jak i potem, podczas okupacji zdarzyło się kilka sytuacji kiedy to Oskar cudem wywinął się śmierci. Podobnie było podczas dwóch poprzednich akcji, z których to tylko on, jako jedyny wyszedł bez najmniejszego draśnięcia. Zdążył się już do tego przyzwyczaić, choć czasem czuł się niezręcznie wśród naznaczonych bliznami po ranach kolegów. Uśmiechał się słysząc przyjacielskie docinki i komentarze jak to się go kule nie imają, ale czuł się przez to w jakiś dziwny sposób winny. Tak jakby to, że los mu sprzyjał i naprawdę miał szczęście, kule go omijały, udawało mu się wyrwać z łapanek i obław, jednocześnie skazywało innych z jego otoczenia na cierpienie.

Dzisiaj jednak szczęście go opuściło.

Głęboko w duchu uświadomił sobie, że tak naprawdę przecież się tego spodziewał. Za każdym razem, gdy po raz kolejny wywinął się losowi, malutki głosik w jego głowie przypominał, że być może to był właśnie ten ostatni raz. Następnym razem już mu się ta sztuczka nie uda i wreszcie spotka go to, na co zasłużył tyle razy oszukując przeznaczenie, a co w efekcie spotykało jego towarzyszy.

Takie myślenie było oczywiście bzdurą, nie sposób było przecież matematycznie wyliczyć kiedy komu skończy się jego zapas szczęścia, ale w stresie ludzki umysł potrafi płatać figle i tworzyć najróżniejsze fantazje.

Oskar przeczesał mokre i zlepione od potu włosy i przesunął rękami po twarzy, zostawiając nowe smugi i rozmazując już zaschnięte brudne ślady. Wiedział, że musi się ruszyć, ale nie miał już siły. Nie miał też już nic co mogłoby posłużyć za źródło światła.

Pozostawała tylko ciemność, wszechobecna, przytłaczająca, nieustępliwa.

Jak miał teraz znaleźć drogę?

Coś go uwierało w brzuch. Zdziwił się namacawszy twardy kształt wsunięty pod koszulę na piersiach. Zajęło to dłuższą chwilę i wymagało sporej koncentracji, ale wreszcie przypomniał sobie teczkę z dokumentami.

Ciekawe co w nich jest?

Teraz, bez światła, nie miał nawet jak tego sprawdzić. Zresztą znał raptem tylko kilka słów niemieckiego. Oby to coś było warte tego wszystkiego…

Waldi, Edmund, Jeleń…

Nagły szloch wstrząsnął Oskarem, zupełnie go zaskakując. Po zmęczonej twarzy popłynęły łzy, żłobiąc jaśniejsze kanaliki w ciemnej warstwie brudu. Po jakimś czasie łez zabrakło i chłopak zaczął się uspokajać. Z powrotem czuł pod plecami nierówną i naszpikowaną kawałkami gruzu przeszkodę nie do przejścia.

Chociaż…

Wydało mu się naraz, że czuje leciutki powiew świeżego powietrza.

Niemożliwe, pomyślał, chciałbyś…

Jednak teraz wyraźnie czuł delikatne łaskotanie w okolicy prawego ucha. Obrócił się gwałtownie i przywarł twarzą do zwału gruzu. Na policzku czuł lekki strumień powietrza zupełnie innego od zatęchłego smrodu, w którym był uwięziony od nie wiadomo ilu godzin. Czując nagły przypływ nadziei zacisnął zęby i zaczął zachłannie rozdrapywać gruz, nie zważając na oberwane paznokcie, na ranę w boku, która znowu zaczęła krwawić.

Nagrodził go większy strumień powietrza.

Przylgnął ustami do powstałej szczeliny i łapczywie go wdychał chcąc pozbyć się cuchnących wyziewów, którymi napełniał płuca od wielu godzin. Rwał dalej ziemię palcami, wyrywał kawałki gruzu, ostre odłamki cegieł kaleczyły mu dłonie, ale myśl o rychłym wyjściu dodawała mu sił. Nagle zwał gruzu z góry runął mu na plecy i popchnął na przeszkodę. Metalowy pręt wystający z gruzowiska rozorał mu policzek mijając o włos lewe oko, jednocześnie ziemia usunęła mu się spod nóg i poleciał bezładnie w dół.

Przekoziołkował kilkakrotnie po stromym zboczu i wylądował twardo na plecach tracąc oddech. Świat wokół zaczął się rozmywać, pole widzenia zawężało się jak zamykająca się powoli migawka aparatu fotograficznego. Ostatnie co zobaczył, to olbrzymie stalowe zęby zbliżające się do niego na tle wieczornego nieba.

[1] Sten — brytyjski pistolet maszynowy z 1941 roku, z charakterystyczną sylwetką i wystającym prostopadle na bok magazynkiem, używany do lat 50. XX wieku.

[2] „wachy” — niem. „die Wache” — straż, warta.

[3] MG — z niemieckiego Maschinengewehr — karabin maszynowy.

[4] Schmeisser — niemiecki pistolet maszynowy kalibru 9 x 19 mm Parabellum. Wbrew potocznej nazwie jego projektantem był Heinrich Vollmer, a nie Hugo Schmeisser.

[5] Filipinka — polski ręczny granat, produkowany w warunkach konspiracji przez wytwórnie Armii Krajowej.

[6] Zippo — wykonana z metalu zapalniczka benzynowa produkowana przez amerykańską firmę Zippo Manufacturing Company.

2

Wtorek, 1 lipca 2014

Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko pogratulował we wtorek ukraińskim żołnierzom i pogranicznikom przywrócenia kontroli nad przejściem granicznym Dowżanskyj w obwodzie ługańskim, które wcześniej znajdowało się w rękach prorosyjskich separatystów. (źródło: onet.pl).

Imieniny obchodzą Halina, Marian i Otton.

Wschód słońca: 04:17, zachód: 21:02.

Do końca zmiany zostało jeszcze ponad dwie godziny, ale Sławek był już myślami gdzie indziej. Machinalnie przesuwał dźwignie, nabierał pełne łyżki ziemi i przekładał je na czekającą ciężarówkę. W słuchawkach iPoda wciśniętych pod ochraniacze słuchu wokalista Vadera ryczał w „The Calling”, skutecznie zagłuszając huk pracującej maszyny. Jak chcesz słuchać tego rzęchu, to rób to w robocie, powtarzała mu do znudzenia Magda, w domu nie chcę tego słyszeć. Zrzędząca ździra, pomyślał spluwając na podłogę kabiny. Nawet dobrze, że go zostawiła, teraz mógł sobie słuchać czego i kiedy tylko chciał, co też praktykował usilnie przez pierwszy tydzień od burzliwego rozstania, rozwalając się po robocie w butach na kanapie z piwem w ręku i jedną z ulubionych płyt grającą na pełny regulator. Ostatnio co prawda trochę już mu się to znudziło i niechętnie przyznawał (ale tylko przed sobą), że jest to faktycznie trochę męczące. W robocie jednak to było co innego, tutaj ostra muza dawała mu dobrego kopa i pozwalała na sprawne wykonywanie monotonnej w sumie pracy.

Nagły ruch za szybą kabiny wyrwał go z rozmyślań. Kudelski, blady jak ściana, w żółtym kasku zsuniętym na tył głowy stał na szeroko rozstawionych nogach przed koparką i rozpaczliwie machał rękoma krzyżując je nad głową. W wykrzywionej twarzy grubasa bezgłośnie poruszały się mięsiste usta.

— Co kurwa? — mruknął do siebie Sławek i przerzucił dźwignię zatrzymując łyżkę w powietrzu. Zerwał z głowy ochraniacze, słuchawki iPoda wypadły z uszu zawisając na swoich białych kabelkach i ciężki, brutalny death metal zamienił się w cieniutki, żałosny skrzek.

— Co jest? — wrzasnął wychylając się z kabiny.

— Wyłącz i złaź tutaj! — odkrzyknął Kudelski poprawiając kask, który ciągle wędrował po jego potężnej głowie jak mały, żółty skorupiak. Tłusta twarz kierownika z powrotem nabrała zwykłej dla nadciśnieniowców, czerwonawej barwy, ale zaraz potem zaczęła znowu zmieniać kolor i stała się ciemno–buraczana.

— Pojebało cię? Gdzie ty masz oczy? — wydarł się na Sławka.

Wokół koparki zebrało się już kilku pracujących w pobliżu robotników, a od strony baraku biurowego nadbiegało dwóch urzędujących tam inżynierów.

Sławek wyskoczył z kabiny czując jak rośnie mu gula w gardle. Nie będzie go żaden, kurwa, Kudelski, kierownik czy nie, obsobaczał tak przy wszystkich. Już miał powiedzieć grubasowi coś, czego później z pewnością by żałował, kiedy jego wzrok padł na ciało.

Zębata, stalowa łyżka zwisała nad nim jak najeżona pazurami łapa wielkiego dinozaura zatrzymana w locie. Do celu brakowało jej może metra. Sławkowi zrobiło się niedobrze, oczyma wyobraźni widział stalowe zęby wbijające się w ciało i rozrywające je na krwawe kawałki. Krew skapywała gęstymi, ciemnymi kroplami z łyżki koparki, a wyrwane kawałki ciała zsuwały się i opadały na ziemię z cichym mlaśnięciem…

Oparł się o gąsienice i głęboko oddychał, jego długie, jasne włosy, zwykle spinane w kitkę teraz w nieładzie opadły mu na twarz. Nie docierało do niego powstałe wokół zamieszanie ani krzyki. Najgłośniej krzyczał oczywiście Kudelski, ochlapując kropelkami śliny najbliżej stojących.

— Co on kurwa chciał zrobić? — rozglądał się po zebranych jakby ktoś z nich mógł mu udzielić konkretnej odpowiedzi, a potem nachylił się do Sławka i zionął mu w twarz czosnkiem i papierosami.

— Oślepłeś? Chciałeś gościa poszatkować? — opryskał go śliną.

— Co się dzieje? — wtrącił zdyszany Leśniak, jeden z inżynierów, którzy akurat jeszcze byli w biurze tego popołudnia.

— Facet pojawił się normalnie znikąd. O tak po prostu się sturlał w dół i Sławek o mało co go nie nadział na ten swój widelec — kierowca wywrotki oczekującej na załadunek wyciągnął paczkę LM–ów, wprawnym ruchem puknął w nią wysuwając jeden papieros i wetknął go sobie do ust. — Jak go zobaczyłem to już leciał w dół wykopu.

— Ale jak… — słabym głosem odezwał się Sławek.

Ciągle nie mógł dojść do siebie, myśl, że o mały włos nie zabił człowieka przyprawiała go o mdłości.

Tylko czy on to w ogóle żyje?

Nikt ze stojących nie kwapił się jakoś żeby to sprawdzić. Napędzany wyrzutami sumienia Sławek odepchnął na bok Kudelskiego i kierowcę ciężarówki i przyklęknął przy leżącym na wznak młodym mężczyźnie. Z bliska wyglądał on jeszcze młodziej, Sławek nie dawał mu więcej niż dwadzieścia lat. Był niemiłosiernie brudny, mokre ubranie oblepione było ziemią z wykopu oraz jakimś szlamem, a twarz wysmarowana ciemną mazią pomieszaną z zaschniętą krwią. Brzydka rana na lewym policzku ukrywała się niezdarnie pod tym kamuflażem. Wyglądał trochę jak górnik po pracy na przodku. Sławek w pierwszym odruchu chciał sprawdzić czy chłopak żyje, ale nagle zupełnie nie wiedział jak się do tego zabrać. Nachylił się nad leżącym i zaraz odsunął z obrzydzeniem. Kloaczny smród otaczał chłopaka niewidzialną, ale gęstą chmurą.

— Oż kurwa, ale cuchnie — wyrwało się Sławkowi. Zaraz też zrobiło mu się głupio. Chłopak leżał bez życia otoczony zgrają dorosłych facetów i nikt nawet nie ruszył się sprawdzić co z nim nie tak, a on się przejmował zapachem. Zasłonił sobie usta i nos rękawem i nachylił się próbując zorientować się czy tamten oddycha, ale bezskutecznie. Trzeba było poszukać pulsu. Na filmach wyglądało to raczej nieskomplikowanie, przykładało się palce do szyi delikwenta i już. Sławek przyłożył niezdarnie dwa palce do śliskiej i lepkiej szyi leżącego.

— I jak? Żyje? — zapytał Leśniak. Winnicki, drugi z inżynierów, niewysoki, młody chłopak o ciemnej, nieomalże śniadej cerze, przyglądał mu się jakby widział go po raz pierwszy. Z na wpół otwartymi ustami przenosił wzrok ze Sławka na leżącego i z powrotem. Kudelski na szczęście ucichł. Obecność Leśniaka zdecydowanie powodowała u niego deficyt pewności siebie i nie był już skłonny do rzucania kurwami na lewo i prawo.

— Chyba żyje — odparł Sławek niepewnie — Skąd on tutaj… — urwał spoglądając na pozostałych. Kierowca rozejrzał się i papierosem wskazał miejsce na zboczu wykopu.

— Po mojemu to wypadł stamtąd.

Na ścianie wykopu, mniej więcej w połowie jego wysokości widniał na wpół zasypany otwór. Kawałki cegieł wysypywały się z niego i leżały rozrzucone po stromym zboczu.

— Co to za nora? Na planach nic tu nie ma — Kudelski walczył machinalnie z kaskiem, który przewędrował z powrotem na tył głowy.

— Może bezdomni tam się urządzili. Nieważne. Co z tym tu robimy? — odezwał się milczący dotychczas drugi inżynier.

— Karetkę trzeba by wezwać — Sławek klęczał cały czas jeszcze przy leżącym chłopaku. Skoro udało mu się stwierdzić, że ten żyje, poczuł się zdecydowanie lepiej i zaczynał odzyskiwać rezon.

— Zaraz, moment. Może mu nic nie jest. Nachlał się i tyle — zaoponował trzeźwo Kudelski. — Karetka przyjedzie i od razu mamy wypadek na budowie. Inspekcja, przestój. Tylko czas stracimy, panie inżynierze — zwrócił się bezpośrednio do Leśniaka.

— Racja — przytaknął inżynier — Panie Sławku, zobaczy pan czy oddycha. Alkohol czuć?

Wyraźnie nikt z zebranych nie miał zamiaru zbliżać się do ciała bardziej niż było to konieczne, zostawiając Sławkowi tę wątpliwą przyjemność skoro sam tak się ochoczo rzucił do pomocy. Sławek ponownie, już z mniejszym entuzjazmem, nachylił się nad leżącym, tym razem przyglądając mu się dokładniej. Ciemna plama, która wypełzła niepostrzeżenie spod chłopaka powiększała się powoli, ale systematycznie.

— Panowie, gość krwawi! — wykrzyknął zdumiony — Dawajcie tę karetkę! Cały lewy bok ma we krwi.

3

Środa, 2 lipca 2014

Skończyła się hegemonia USA, Rosja podniosła się z kolan — takie oświadczenie przekazał dziennikarzom agencji Ria Novosti zastępca sekretarza Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Jewgienij Łukianow. W jego opinii konieczne jest uzgodnienie „nowego porządku świata”. (źródło: onet.pl).

Imieniny obchodzą Jagoda, Urban i Maria.

Wschód słońca: 04:18, zachód: 21:01

Światło?

Jestem?

Leżę. Lecę.

Gdzie. Jestem.

Idę?

Dokąd?

Dlaczego. Nie mogę. Się ruszyć?

Pić.

Bezwład. Bezsilność. Niemoc.

Spróbował otworzyć oczy. Ciężkie powieki jedna po drugiej niechętnie odkleiły się od siebie wpuszczając mgliste, nieprzyjemne światło. Zebrał wszystkie siły i szarpnął całym ciałem. Tak mu się wydawało, bo w efekcie tylko się lekko poruszył. Wyczuł to jednak i poczuł jak paraliżujący go strach powoli odpuszcza.

Mogę się ruszać!

Otworzył szerzej oczy. Wokół widział jednak tylko rozmyte światło i jakieś rozmazany kształt zawieszony nad nim w przestrzeni. To wystarczyło, żeby upewnił się, że nie jest już w kanale. Pamiętał, że dotarł do zasypanego tunelu, pamiętał strach i ogarniające go zwątpienie, wysysające całą resztkę nadziei otępienie.

Co stało się potem?

Na chwilę przed oczami pojawił się nie wiadomo skąd widok olbrzymich pazurów.

Jakich znowu pazurów?

Próbował sobie usilnie przypomnieć cokolwiek, ale jego umysł jakby się uparł i serwował mu wspomnienia tylko i wyłącznie z przeprawy kanałami. Te z kolei nie były chyba kompletne, a już na pewno musiały być mocno pomieszane. Jedyne co wiedział na pewno to, że możliwości były tylko dwie.

Albo znalazł się jakimś cudem wśród swoich, albo…

Na samą myśl zrobiło mu się zimno, a przed oczami stanęła zapuchnięta od ciosów i umęczona twarz Ryśka, odbitego z rąk Gestapo, tylko po to, żeby mógł umrzeć w cierpieniach wśród swoich.

Spróbował poruszyć się ponownie. Tym razem udało mu się obrócić głowę. Kątem oka zobaczył coś, co…

Świat nagle gwałtownie zawirował. Żołądek, którego istnienia do tej pory nawet się nie domyślał, podskoczył do gardła. Puste torsje targnęły nim, potrząsnęły i rzuciły z powrotem na…

…łóżko?

Leżał ciężko dysząc i próbował bezskutecznie powstrzymać zwariowaną karuzelę jaka odbywała się w jego głowie. Czuł się jak pijany, ale nie pamiętał, żeby coś pił, zresztą tak naprawdę w ogóle nie przepadał za alkoholem. Owszem, próbował kilkakrotnie, w lecie, na zgrupowaniu i przy okazji imienin Waldka, ale głównie dla towarzystwa. Przyjemny zawrót głowy i uczucie, że jest się panem świata przegrywało zdecydowanie z późniejszym złym samopoczuciem. To co czuł wtedy i co skutecznie zniechęcało go do picia było niczym wobec tego z czym musiał się zmierzyć teraz.

Zacisnął powieki i starał się nie oddychać. Miał wrażenie, że każdy, nawet najdrobniejszy ruch, zostanie zwielokrotniony i posłuży do jeszcze większego rozbujania. Powoli, bardzo powoli, huśtanie zaczęło się uspokajać. Teraz zaczęły docierać do niego różne dźwięki, wśród których wyróżniało się miarowe pikanie. Ten dźwięk był zlokalizowany gdzieś bardzo blisko, ale Oskar, mimo sporego wysiłku nie był w stanie go do niczego przypisać. Zrezygnował więc i ostrożnie otworzył oczy. Tym razem obraz był wyraźniejszy i kształt nad głową okazał się zwisającą z sufitu lampą. Powoli, żeby nie sprowokować ponownych zawrotów głowy, obrócił się w kierunku dźwięku i zamarł zdumiony.

Kilka różnej wielkości… pudeł czy skrzynek stało w pobliżu łóżka. Różnokolorowe, zmieniające się obrazki, czy może raczej ruchome wykresy przesuwały się na jednym z nich. Od skrzynek biegły kolorowe przewody, prosto do… piersi Oskara.

On sam był podłączony do tych dziwnych urządzeń!

Poczuł jednocześnie strach i dziwną, obezwładniającą ulgę. Sytuacja się wyjaśniła i z pewnością znajdował się w rękach Niemców. Mimo to, z ciekawością przyglądał się pudełkom. Jedno z nich było ewidentnie źródłem tego piszczącego i powtarzającego się uparcie dźwięku, a reszta…? Jego wzrok padł na zawieszoną na stojącym obok wieszaku butelkę. Biegnąca od niej przezroczysta rureczka kończyła się w jego lewej ręce.

Szpital… Ale jak?

Bujna wyobraźnia podsunęła mu naprędce sklecone wyobrażenia o tajemniczych i okrutnych eksperymentach niemieckich, których z pewnością stał się właśnie ofiarą. Zagryzł spieczone wargi i zacisnął powieki.

Nie będę płakał, nie będę…

Ból wkradł się niepostrzeżenie. Wysyłał co prawda już od jakiegoś czasu niewielkie sygnały, które Oskar w swoim zaaferowaniu zignorował. Teraz nagle miał wrażenie jakby jego cały lewy bok płonął. Chociaż nie, nie płonął. Rozpalał się, rozgrzewał, wciąż bardziej i bardziej, promieniując na brzuch, klatkę piersiową.

Właściwie ból był wszędzie.

Chłopak zacisnął zęby aż zgrzytnęło, ale nie zdążył powstrzymać jęku.

— Już, już, spokojnie — odezwał się głos. — Punktualny, co do minuty — mruknął bardziej do siebie niż do Oskara. — Już zaraz będzie dobrze.

Mimo skręcającego go bólu, Oskar otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Niewyraźna, biała postać pochylała się nad nim i coś majstrowała przy stojących obok urządzeniach. Obraz zaczął się niechętnie wyostrzać i Oskar zrozumiał, że musi to być pielęgniarka. Ładna dziewczyna, w różowym a nie białym fartuchu, uśmiechnęła się do niego. Chciał coś powiedzieć, zapytać, ale przyjemny widok zaczął tracić ostrość, rozmywać się, tak że pozostały tylko smugi kolorów i światła. Jednocześnie poczuł, że ból gdzieś zniknął, a on sam zapada się głębiej i głębiej w otchłań, gdzie…

4

Piątek, 4 lipca 2014

Ukraińskie siły rządowe wyparły prorosyjskich separatystów z 17 miejscowości, ale Rosja wciąż przybliża do granicy swe wojska, a separatyści atakują granicę z obu stron. Według Kijowa, w ostatnich dniach doszło do kilku przypadków naruszenia ukraińskiej strefy powietrznej. Na Ukrainę mają trafiać też kolejni ochotnicy i żołnierze rosyjskich oddziałów specjalnych. (źródło: money.pl).

Imieniny obchodzą Malwina i Teodor.

Wschód słońca: 04:20, zachód: 21:00.

Mężczyzna przetarł piekące oczy i usadowił się wygodniej w fotelu. Mimo, że był to jeden z droższych egzemplarzy na rynku, wyposażony chyba we wszelkie możliwe systemy regulacji, było to trudne, szczególnie o tej porze. Po godzinach przeglądania różnych zdjęć i dokumentów, wczytywania się w teksty i odpisywania na niezliczone ilości maili żadna pozycja nie była komfortowa. Dzisiaj było to, nie do wiary, prawie pięć godzin i praktycznie wszystkie pozycje już wypróbował. Nie cierpiał pracy przy komputerze, wślepiania się w świecący ekran, tej bezosobowej, choć błyskawicznej, formy komunikacji. Zdecydowanie wolał obracać się wśród żywych ludzi, rozmawiać, perorować, brylować, wygłaszać swoje niepodważalne opinie i oceny. Kreować postać wszechwiedzącego eksperta, potrafiącego rzucić światło na najróżniejsze tajemnice pozostawione w spadku po jakże burzliwym okresie lat czterdziestych XX wieku. No i przede wszystkim doprowadzać do szczęśliwego zakończenia transakcji, w czym, należało uczciwie przyznać, Maciej Ołdakowski był naprawdę niezły.

Właściwie jeden z najlepszych.

Przynajmniej jeśli chodziło o okres II wojny światowej i dokumenty z tego okresu. Wszystko to nie zmieniało faktu, że nawet jemu często zdarzało się spędzać przy komputerze, a za jego pośrednictwem w sieci, większość dnia.

Zegar w prawym dolnym rogu ekranu komputera wskazywał nieludzką godzinę 2:15 rano.

Znowu.

Zalety pracy na własny rachunek, pomyślał machinalnie rozwijając kolejnego Snickersa i jednocześnie zagłuszając nieśmiało odzywający się głos, który przypominał, że ta nowa marynarka zaczęła się znowu robić nieprzyjemnie ciasnawa. Problem w tym, że pracując w ten sposób można łatwo popaść w przesadę i zacząć hołdować zasadzie “Co możesz zrobić dzisiaj zrób wczoraj”. Szczególnie, gdy nie ma się rodziny.

Nie, o tym zdecydowanie nie będziemy teraz myśleć.

W efekcie człowiek stara się wycisnąć z doby jak najwięcej godzin. Tylko, że nie jest już tak zwanej pierwszej młodości, a takie ślęczenie po nocach przed ekranem to zajęcie dobre raczej dla młodych. Ołdakowski westchnął cicho, uświadamiając sobie po raz kolejny, że sam już przekroczył pięćdziesiątkę. Co prawda tylko o rok, ale zawsze. Jak zwykle, uświadamiając sobie ten fakt, czuł jakiś nieokreślony niepokój. To już nawet nie pół życia. I to jak dobrze pójdzie… Podobno ludzie z wiekiem potrzebują mniej snu. Paradoksalnie on sam spałby najchętniej z dziesięć godzin dziennie.

Rzucił zwinięte w kulkę opakowanie do stojącego pod blatem kosza i przetarł usta wierzchem dłoni. Czekoladowe okruszki posypały się na blat, dołączając do tych z całego dnia.

Koniec tego dobrego.

Przerwał pisanie ostatniego już e–maila, zapisał go jako kopię roboczą i zamknął program pocztowy. Już miał wyłączyć komputer kiedy w rogu ekranu wyskoczyło okienko czatu.

jerry68: spisz?

jerry68: zobacz to

Opanuj się, czas spać, powiedział sobie, zbliżając kursor do przycisku Start, jutro też jest dzień.

Zobaczysz to jutro rano.

W tym momencie uświadomił sobie, że to jutro jest już praktycznie teraz i skrzywił się.

jerry68: http://allegro.pl/34785–dokument–niemcy–1944– i33943134899.html

Zawahał się z palcem na lewym przycisku myszki. Naprawdę chciało mu się spać, a o dziewiątej rano czekała go mało przyjemna rozmowa z klientem, którego musiał poinformować, że niestety, bardzo mu przykro, ale sprzedawca nie przyjął jego oferty. Co gorsza w międzyczasie sprzedał długo poszukiwany dokument komu innemu, o czym poinformował Ołdakowskiego dopiero po dwóch godzinach słownych przepychanek, nie omieszkawszy obdarować go złośliwym uśmieszkiem.

Kutafon pieprzony…

Nazwa w adresie była jednak w pewien sposób intrygująca. Oczywiście coś, co zostało wystawione na Allegro nie było, nie mogło być w najmniejszym stopniu warte jego uwagi. Co więcej, przeszukiwanie Allegro i innych serwisów aukcyjnych było przecież poniżej jego godności. Wyszukiwanie wciąż krążących po świecie, jeszcze sześćdziesiąt sześć lat po zakończeniu wojny, hitlerowskich dokumentów to była jego działka. Coś w czym był dobry, na tyle, żeby jednocześnie zyskać szacunek i zawiść najlepszych marszandów w Europie. Jednak papierów, za które klienci, z sobie tylko znanych powodów, potrafili zapłacić naprawdę poważne kwoty nie znajdowało się raczej na Allegro.

Chyba, że…

No właśnie, chyba, że był to właśnie ten przypadek, gdy faktycznie cenny autentyk trafia w ręce zupełnie niemającego o tym pojęcia ignoranta, który postanawia po prostu zarobić na flaszkę.

jerry68: maciek

jerry68: jestres tam/

jerry68: jestes?

Jeszcze przez chwilę walczył ze sobą ale raczej bez przekonania. Wiedział, że nie powstrzyma ciekawości. Zresztą i tak już się nie wyśpi.

jerry68: wiem ze zbiearasz takie starocie:–)

Przeniósł kursor na okienko czatu i położył ręce na klawiaturze.

me: qrwa spac nie mozesz?

jerry68: czego sie ukrywasz?

jerry68: nie chce mi sie

jerry68: spac:–)

me: pracowalem

jerry68: wlaz tam szybciutko bo ktos ci to sprzeatnie

jerry68: cos mi to prkzypomina

jerry68: nara

W okienku pojawił się komunikat: jerry68 is offline. Messages you send will be delivered when jerry68 comes online.

Ołdakowski przewinął zapis rozmowy w okienku i spojrzał na link. No dobra, tylko jedno spojrzenie i potem spać.

Kliknął w podany adres.

Naprawdę szybkie łącze zrobiło swoje i strona z ofertą wczytała się błyskawicznie. “Dokument Niemcy SS 1944 II wojna” głosił tytuł aukcji. Miniaturowe, niewiele mówiące zdjęcie kartki papieru, zrobione ewidentnie telefonem komórkowym. Cena Kup Teraz: 51,90 zł. Jak dotąd bez rewelacji.

Przewinął stronę w dół, gdzie było umieszczone większe zdjęcie.

Niemożliwe…

Przetarł zmęczone oczy.

Obraz na ekranie drgał nieprzyjemnie.

Powiększył zdjęcie. Pojedyncza kartka z charakterystyczną hitlerowską „gapą”[1] była poplamiona i wyglądała na mocno sponiewieraną. Mimo to miał dziwne wrażenie, że jest zbyt… no właśnie, jaka? Zbliżył twarz do ekranu i skrzywił się.

No błagam…

To zakrawało na jakiś żart. Pamiętał dokładnie kiedy widział ten dokument po raz ostatni. Internet był wtedy jeszcze w fazie projektu mającego ułatwić wymianę dokumentów i pracę w CERN–ie[2]