Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
On jest wpływowym milionerem. Ona – dziewczyną, którą doświadczył los.
Pewnego dnia zdesperowana i pozbawiona innych możliwości Elena Rousseau wchodzi do klubu dla dżentelmenów, gotowa sprzedać swoje ciało. Jest to ostatnia próba zarobienia pieniędzy, aby móc uratować życie matki, która od kilku lat przebywa w śpiączce. Dziewczyna nie spodziewa się, że spotka tam multimilionera Alexandra Kennedy’ego, znajomego z dawnych lat. A już na pewno nie przypuszcza, że on zaproponuje jej małżeństwo z rozsądku. Poślubienie Alexandra oznacza stanie się narzędziem w jego planie zemsty. Ale czy Elena ma wybór? Czy małżeństwo bez miłości ma szansę przetrwać próbę czasu? Czy Alec i Elena mimo wszystko będą razem na zawsze?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 440
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkim kobietom, które były dla mnie wzorem, gdy dorastałam. Matkom, które zasługują, by o nie walczyć. Tym, które zrobią wszystko dla swoich dzieci. Tym, dzięki którym pojęcie bezwarunkowej miłości nabiera znaczenia.
Nawet jeśli kochacie swoje córki nad życie, nigdy nie zapominajcie, że my kochamy was równie mocno.
OD AUTORKI
Książka zawiera sceny erotyczne, a jeden z jej bohaterów to straszny maczo, choć nie do końca negatywny. Jeśli to nie twoje klimaty, lepiej nie zmuszaj się do jej czytania.
Dopijam drinka z wódką i zamawiam drugiego, ignorując próby flirtu ze strony barmana. Dzięki niebiosom za potwornie dudniącą muzykę, która całkowicie zagłusza jego głos. Nie jestem dzisiejszego wieczoru w nastroju do udzielania się towarzysko, jak zawsze zresztą. Nie powinnam była w ogóle wychodzić, ale uznałam, że trzeba jakoś uczcić swoje dwudzieste trzecie urodziny.
Barman podaje mi drinka, a ja usilnie tłumię w sobie chęć, żeby opróżnić szklankę do dna jednym haustem. Przekonałam się już, że alkohol nie jest w stanie wypełnić pustki i zagłuszyć mojego nieustannego uczucia niepokoju. Gdyby to było możliwe, najprawdopodobniej już parę lat temu stałabym się pełnoobjawową alkoholiczką. Przynajmniej daje mi przyjemne rozluźnienie, a tyle mi na dzisiaj wystarczy.
Uśmiecham się przepraszająco do barmana, który raz po raz zerka w moją stronę, odwracam głowę i błądzę wzrokiem po parkiecie. Nie trwa długo, nim wyławiam z tłumu dziewczyny, z którymi tutaj przyszłam. Pracujemy razem w tym samym barze, więc gdy dowiedziały się o moich urodzinach, uparły się, żebym tu z nimi przyszła. Powinnam była odmówić, jak zawsze. Czuję, że od nich odstaję, ale nie potrafię wykrzesać z siebie zainteresowania tym, która w kim się aktualnie podkochuje. Chciałabym być tak wyluzowana jak one chociaż przez jeden wieczór, ale marnie mi idzie.
Sączę drinka, przebiegając wzrokiem po zatłoczonej sali i migających światłach. Frustruje mnie to, że prawie przestałam słyszeć swoje myśli. Jest nawet gorzej: basy są tak głośne, że praktycznie wibrują na mojej skórze. Na pewno nie usłyszę komórki, gdyby akurat zadzwoniła, i na samą tę myśl przebiega mi po plecach dreszcz strachu.
Wydaję z siebie westchnienie ulgi, gdy udaje mi się dotrzeć na taras na dachu. Ciepłe powietrze przynosi mi odprężenie. Oddycham głęboko i lawiruję między stolikami i grupkami palaczy ku swojej ulubionej miejscówce w rogu baru. Prawie nigdy nie jest zajęta, więc przy tych rzadkich okazjach, kiedy staram się żyć jak rówieśnicy i wychodzić do ludzi, zawsze w końcu ląduję właśnie tutaj. Przytulny kącik na uboczu przeważnie jest pusty, ale tym razem ku swojego zaskoczeniu stwierdzam, że jest inaczej.
Posyłam grymas niezadowolenia plecom faceta zajmującego moje ulubione miejsce. Jego szerokie barki i rzucający się w oczy drogi, szyty na miarę garnitur podpowiadają mi, że to na pewno jakiś nadęty buc. Czyli dokładnie ten rodzaj facetów, od których wolę się trzymać z daleka dzisiejszego wieczoru – jak i każdego innego.
Mężczyzna sztywnieje na całym ciele, jakby poczuł na karku mój wzrok. Zaraz potem się odwraca i… serce zamiera mi w piersi.
– Alexander? – wyrywa mi się jego imię, zanim zdążę pomyśleć.
Nasze spojrzenia się spotykają, a mnie zapiera dech. Mam wrażenie, że świat wokół nas stanął w miejscu, ale w oczach mężczyzny nie dostrzegam błysku, który świadczyłby, że mnie rozpoznał.
Na dźwięk swojego imienia Alexander spogląda na mnie skonsternowanym wzrokiem. Zaraz jednak uśmiecha się uprzejmie i spogląda na mnie z pytającą miną.
Nie dziwię się, że mnie nie rozpoznaje. W końcu bardzo się zmieniłam od czasu, gdy miałam piętnaście lat – pod wieloma względami, nie tylko fizycznie. Zmieniło się całe moje życie. Jestem już zupełnie kimś innym niż tamtą beztroską kumpelą jego młodszego brata.
Przez chwilę czuję ukłucie żalu na wspomnienie Luciana, młodszego brata Alexandra i mojego przyjaciela z dzieciństwa. Luce to jedna z wielu osób, z którymi straciłam kontakt, gdy mój ojciec ponownie się ożenił. Cząstka dawnego życia i świata, do którego już nie należę.
Prześlizguję się wzrokiem po Alexandrze – jego mocno zarysowanych kościach policzkowych, gęstych, ciemnobrązowych włosach i urzekających ciemnozielonych oczach. Jest przystojny jak zawsze i nie ma bladego pojęcia, kim jestem.
Może to i lepiej. Nie jestem już dla niego zwyczajną znajomą… Teraz będzie we mnie widział przede wszystkim młodszą siostrę Matthew. Nic nie zmieni to, że od dłuższego czasu nie rozmawiam z bratem. I tak będę mu przypominała o facecie, który odbił mu narzeczoną i poważnie zaszkodził jego firmie.
Alexander wędruje wzrokiem po moim ciele i gdy dostrzegam w jego oczach uznanie, wstrząsa mną ukryty dreszczyk emocji. Nagle zaczynam się cieszyć, że pozwoliłam dziewczynom wybrać dla mnie ciuchy na wieczór. Mam na sobie szmaragdową minisukienkę idealnie podkreślającą moje kształty, w której czuję się atrakcyjnie. Kiedy widział mnie ostatnim razem, miałam piętnaście lat, paskudną nadwagę i grzywkę na pół twarzy. Okulary w parze z aparatem na zębach też robiły swoje. Nic dziwnego, że mnie nie poznaje.
Alexander uśmiecha się i obrzuca mnie spojrzeniem, którego nie da się określić inaczej niż podryw. Niewiarygodne, że ten mężczyzna wciąż potrafi wywrócić mój świat do góry nogami. Zawsze tak na mnie działał, chociaż nigdy nie dawałam tego po sobie poznać.
Zanim zdążę pomyśleć, podchodzę do niego i z mocno bijącym sercem siadam obok.
– My się chyba nie znamy. Na sto procent zapamiętałbym taką kobietę jak ty – stwierdza, odchylając się na oparcie krzesła. Wyjątkowo tandetny tekst, ale ja i tak o mało nie mdleję z wrażenia. Uśmiecha się do mnie szeroko, aż jestem zaskoczona jego swobodą i flirciarskim nastrojem. Dawny Alexander, w czasach gdy go znałam, był zawsze zestresowany i przepracowany.
Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam jego słowom. Zamiast tego się uśmiecham, kręcąc przecząco głową.
– Od lat dużo o tobie mówią w telewizji. Nie da się nie usłyszeć o słynnym Alexandrze Kennedym, spadkobiercy jednego z największych światowych konglomeratów. Dałabym sobie rękę uciąć, że widziałam w jakimś brukowcu relację z twoich zakupów w supermarkecie. Na twoim miejscu brałabym wtedy z półek same dziwaczne rzeczy, typu ogórek i wazelina, tylko po to, żeby dać dziennikarzom do myślenia.
Robi zaskoczoną minę, a potem zaczyna się śmiać, budząc motyle w moim brzuchu. Głębokim i szczerym śmiechem, od którego cały się trzęsie. Nie wytrzymuję i też muszę się zaśmiać. Alexander kręci głową, przyglądając mi się z wyraźnym zainteresowaniem.
Nie należę już do jego świata. Nie spodziewałam się, że w ogóle jeszcze kiedyś go zobaczę. Ten moment… tylko tyle mogę od niego dostać. Skradzione chwile. Zabiorę je ze sobą i ukryję w szkatułce pamięci, żeby rozjaśniały mi najczarniejsze dni życia. Jeśli to wszystko, co mogę od niego mieć, zamierzam wycisnąć z nich, ile tylko się da.
Alexander
Te jej oczy… są fascynujące. Zielone plamki na jasnobrązowym tle, piękne i jakby znajome. Siedząca obok mnie dziewczyna zauroczyła mnie swoją ponadczasową urodą. Chłonę wzrokiem jej absurdalnie długie rzęsy, wysokie kości policzkowe i bujne, długie włosy. Klasyczna piękność, zupełnie inna niż wszystkie te plastikowe lale, które zazwyczaj się koło mnie kręcą. Żadnego wciskania kitu, żadnych poprawek wszystkiego, co się da, sztucznych paznokci, sztucznych rzęs, sztucznych włosów, sztucznych ust. Już mnie to znudziło. Ta dziewczyna… jest prawdziwa. Wydaje mi się najpiękniejszą kobietą, którą dotąd widziałem.
Wygląda na zdenerwowaną, gdy zajmuje miejsce obok mnie. Skubie palcami brzeg sukienki, jakby czuła się nieswojo w tak seksownym ciuchu. Absolutnie bez powodu. Jest diabelnie atrakcyjna, ale uroda nic a nic nie ujmuje jej klasy. Podnosi głowę i kiedy napotykam jej spojrzenie, jestem jak zaczarowany.
– Stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji. Znasz moje imię, a ja twojego nie.
Nieznajoma otwiera nieco szerzej oczy, jakby zaskoczona moim pytaniem, aż czuję się zaintrygowany. Wydaje się zupełnie nie pasować do tego miejsca, a mimo to odnoszę wrażenie, że jej oczy rzucają mi wyzwanie.
– Diana – odpowiada cicho drżącym głosem. Przygryza dolną wargę, a ja śledzę zachłannie każdy jej ruch i przełykam ciężko ślinę, zastanawiając się, jak smakują jej usta. Mam jednak przeczucie, że nie będzie łatwo skraść jej całusa.
– Hmm… bogini łowów. Na co dziś polujesz, Diano? – pytam zaczepnym tonem. Uśmiecha się rozbawiona moim kiczowatym tekstem.
– Szczerze? Na trochę ciszy i spokoju.
Unoszę brwi i wodzę wzrokiem po jej twarzy. Jasne, mogłem się domyślić. Wszystkie kobiety, z którymi rozmawiam, zawsze czegoś ode mnie chcą, ale nie Diana. Jeśli już, jest wyraźnie poirytowana, że zająłem jej miejsce.
– Czyli chcesz się schować?
Diana wzrusza ramionami, ale zanim odwraca głowę, dostrzegam cień smutku w jej oczach.
– A ty nie? Inaczej nie siedziałbyś na moim miejscu.
Spoglądam z uśmiechem w dół na swoje nogi, jakbym szukał potwierdzenia, że faktycznie zająłem jej miejscówkę.
– Na twoim miejscu? Czy to znaczy, że następnym razem też cię tu znajdę?
Diana uśmiecha się, kręcąc głową.
– Nie. Nie bywam w Inferno zbyt często. Ale jeśli już, zwykle ląduję tutaj.
Kiwam głową, uśmiechając się do niej szeroko.
– Zapamiętam to sobie.
Już wiem, że to będzie pierwsze miejsce, które sprawdzę, kiedy przyjdę tu następnym razem.
– A ty od czego dziś uciekasz? – pyta Diana.
Wzdycham i z miejsca przychodzą mi na myśl tysiące spraw do załatwienia, niekończące się wymagania matki i absurdalny warunek postawiony mi przez dziadka: mam się ożenić, zanim pozwoli mi przejąć firmę, choć od lat wypruwam sobie dla niej żyły.
– Od odpowiedzialności – mruczę pod nosem.
Diana kiwa głową i odwraca wzrok, jakby dobrze mnie rozumiała, chociaż wątpię, żeby tak było. Zauważyłem jej tanie, znoszone buty i zaniedbane, niepomalowane paznokcie. Pewnie należy do grona tych wybrańców losu, którzy wierzą, że pieniądze mogą rozwiązać wszystkie problemy, podczas gdy zwykle to oni sami cieszą się szczęściem, o jakim ja mogę tylko pomarzyć: kochającą się rodziną, udanym życiem, własnymi marzeniami, wolnym wyborem własnej drogi.
– Skoro już oboje uciekamy… może postarajmy się uciec od czarnych myśli. Wymień trzy dobre rzeczy, które cię dzisiaj spotkały – prosi Diana, wyrywając mnie z zamyślenia.
Wpatruję się w nią coraz bardziej okrągłymi oczami. To pytanie… brzmi znajomo, ale nie mogę sobie przypomnieć dlaczego. Kryje się w nim jakaś nostalgia, może chodzi o coś z mojego dzieciństwa? Uśmiecham się do Diany i odpędzam od siebie te myśli.
– Hmm… wreszcie sfinalizowałem umowę, nad którą pracowałem od miesięcy. Zabrałem dziś mamę na cotygodniowy lunch i udało się nam fajnie pogadać… I spotkałem ciebie.
Diana uśmiecha się, ale jej oczy mówią coś innego. Pojawia się w nich zrozumienie i jakiś cień tęsknoty. Opuszcza wzrok na swoje kolana i przytakuje.
– Cóż, wygląda na to, że miałeś udany dzień – mruczy pod nosem, a ja dopijam szampana. Prawie natychmiast jak spod ziemi wyrasta przy mnie kelner, żeby napełnić mój pusty kieliszek, zaskakując nas oboje. Wręczam Dianie kieliszek szampana, a ona posyła mi uśmiech.
– Bycie Alexandrem Kennedym ma swoje zalety – stwierdza. – Mnie ani razu się tutaj nie zdarzyło, żeby ktoś podszedł przyjąć ode mnie zamówienie – dodaje, trącając mnie ramieniem.
Nie mogę się powstrzymać i wybucham śmiechem. Nie jest pretensjonalna jak większość dziewczyn. Do tego stopnia przyzwyczaiłem się do swojego uprzywilejowanego życia, że zaskakują mnie jej spontaniczność i swoboda.
Razem z Dianą wpatrujemy się w horyzont Manhattanu przyjemnie zrelaksowani. Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio siedziałem w towarzystwie kobiety, która nie próbowałaby zagadać mnie na śmierć. Czuję dzięki temu dziwny spokój mimo wszechobecnego zgiełku muzyki.
– Hej, a gdybyś miał jedno życzenie, co byś wybrał? – pyta Diana, kolejny raz mnie zaskakując. Spoglądam na nią ze skonsternowaną miną.
– Przyznaję, że nikt jak dotąd nie zadał mi takiego pytania.
Diana parska śmiechem, wznosi twarz ku niebu i wpatruje się w gwiazdy. Jest piękna i słodko niewinna. Zbyt niewinna dla takiego faceta jak ja.
– To nie jest odpowiedź – protestuje. – Tak łatwo się nie wykręcisz.
Śmieję się i pociągam duży łyk szampana, po czym zamyślam się na chwilę.
– Zażyczyłbym sobie prawdziwego szczęścia, Diano – odpowiadam, zdobywając się na szczerość. Przez krótki czas myślałem, że udało mi się spełnić to marzenie, ale się myliłem. Kręcę głową, czując się zagubiony.
– A ty? – pytam cichym głosem.
Diana posyła mi słodko-gorzki uśmiech.
– Zdrowie – odpowiada – dla każdego, kogo kocham.
Zdrowie. Pieniądze mogą kupić prawie wszystko, ale nie kupią zdrowia. Nawet gdyby Diana chciała mnie o coś poprosić, co bez skrępowania robią inne kobiety, tej jednej rzeczy nie mógłbym jej podarować.
Wzdycham i odchylam się na krześle, prześlizgując się wzrokiem po jej ciele.
– Skoro oboje od czegoś uciekamy, może uciekniemy razem? Przynajmniej na ten jeden wieczór.
Wyciągam do niej rękę, a ona ujmuje moją dłoń. Kiedy pomagam jej wstać, traci na moment równowagę i chwieje się na wysokich obcasach, więc prędko łapię ją wpół.
– Masz ochotę zatańczyć, Diano?
Odchyla się do tyłu w moich ramionach i zaczyna się śmiać, a ja czuję, jak jej śmiech przenika moje ciało.
– Tutaj? – pyta zdziwiona, rozglądając się po ciasnym kącie, w którym się ukrywamy.
– Czemu nie?
Przyciągam ją bliżej, aż przywiera do mnie całą sobą. Nasze ciała idealnie się do siebie dopasowują.
Kołyszemy się z Dianą do starego kawałka Eda Sheerana, nucąc melodię pod nosem. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio się uśmiechałem, robiąc coś tak głupiego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś kobieta przyprawiła mnie o szybsze bicie serca, nie licząc tych, co robiły mi na kolanach laskę. Diana… jest kimś wyjątkowym.
– Marni z nas tancerze – mówi ze śmiechem, kiedy kolejny raz obracam nią w tańcu. Nie przestaje się śmiać i kiedy przyciągam ją do siebie, zarzuca mi ręce na szyję.
– My? Mów za siebie, moja damo. Ja wymiatam – odpowiadam, kołysząc biodrami kompletnie nie do rytmu.
Diana znów parska śmiechem, a ja pochylam głowę i przyciskam czoło do jej czoła, delektując się tą intymną chwilą. Kiedy ostatni raz tak szczerze się śmiałem? Znalazłem się tu dziś zupełnie przypadkiem, ale cieszę się jak diabli, że tak się stało.
Zsuwam dłonie na talię Diany i przyciągam ją do siebie, aż przywiera do mnie ciasno każdym skrawkiem ciała. Podnosi na mnie wzrok z czarującym uśmiechem na twarzy. Spoglądam jej prosto w oczy, nie mogąc się pozbyć wrażenia, że już je kiedyś widziałem, choć przecież są jedyne w swoim rodzaju.
– Jesteś pewna, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy? – pytam, opuszczając wzrok na jej usta.
Diana uśmiecha się i nieco się ode mnie odsuwa.
– Nie mówiłeś przypadkiem, że na pewno byś mnie zapamiętał?
Przysuwam się o krok, aby znów poczuć tę cudowną bliskość. Diana kładzie ręce z powrotem na mój kark, a ja wodzę dłońmi po jej ciele, zsuwając je na biodra.
– Racja, na pewno bym cię nie zapomniał, Diano. – Pochylam się i pocieram nosem jej nos, a potem cofam głowę. – Chciałem cię spytać, czy nie masz ochoty gdzieś się stąd wyrwać, ale twoja komórka non stop brzęczy. To musi być coś pilnego – dodaję, wskazując głową stolik za naszymi plecami. Diana odwraca się i gdy spogląda na rozświetlony ekran, w jej oczach pojawia się coś, czego nie da się odczytać inaczej niż jako strach.
Wypuszczam ją z ramion, żeby sprawdziła nieodebrane połączenia. Czuję wielki zawód na widok jej przepraszającego uśmiechu.
– Muszę iść – oznajmia łamiącym się głosem.
– To chociaż daj mi swój numer.
Kręci głową.
– To chyba nie jest dobry pomysł, Alec. Ale miło było znowu cię zobaczyć. Cieszę się, że dobrze sobie radzisz.
Zamieram w bezruchu, wpatrując się w nią z niedowierzaniem. Tylko parę osób zwraca się do mnie Alec, i to nigdy w miejscach publicznych. Diana musi być kimś z bliskiego otoczenia mojej rodziny, skoro wie, jak mnie zdrobniale nazywają.
– Jak do mnie powiedziałaś? – pytam, czując wzbierającą w środku złość.
– Przepraszam, muszę iść – odpowiada Diana z wyczuwalną nutą żalu w głosie. Sięga prędko po komórkę i torebkę, mija mnie i oddala się pośpiesznym krokiem.
Kusi mnie, żeby za nią pójść i zażądać od niej wyjaśnień.
Ale tego nie robię.
Elena
Pielęgniarka zajmująca się zwykle moją matką wita mnie ciepło, kiedy wchodzę do szpitalnej sali.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, moja droga. Tak mi przykro, że musieliśmy cię dziś wezwać. Powinnaś się od czasu do czasu rozerwać, jak to młodzi. Ale wiesz, jaki jest doktor Johnson.
– Dziękuję, June – odpowiadam, siląc się na uśmiech, i przysiadam na brzegu łóżka mamy.
Doktor Johnson nie jest zadowolony, że musi ją tutaj przetrzymywać, skoro mógłby przeznaczyć jej łóżko dla innego, bardziej rokującego pacjenta, ale nie może się mnie pozbyć. Przynajmniej na razie, dopóki nadal płacę za jej leczenie.
Osiem lat. Moja matka już od ośmiu lat jest w śpiączce, a ja jestem jedyną osobą, która wciąż wierzy, że kiedyś się z niej wybudzi. Ciężko mi się do tego przyznać, ale mam uczucie, że ścigamy się z czasem. Pozostaje otwartą kwestią, co skończy się pierwsze: moje pieniądze, które utrzymują matkę przy życiu, czy resztki zdrowia, które jej jeszcze pozostały.
Doktor wchodzi do sali, witając mnie skinieniem głowy. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała, jak się uśmiecha.
– Doktorze Johnson – odpowiadam na powitanie.
– Mam do przekazania trudną wiadomość – zaczyna z poważną miną. Zamykam oczy, tak bardzo nie chcę jej usłyszeć. Cokolwiek to jest, nie zwiastuje nic dobrego.
– Twoja matka ma infekcję. Coraz trudniej nam pilnować, żeby jej stan się nie pogarszał. Poza tym każda kolejna infekcja pociąga za sobą dodatkowe koszty.
Przytakuję, doskonale wiedząc, co zaraz usłyszę.
– Rozumiem, doktorze. Ale nie zamierzam zrezygnować z walki o jej życie. Wciąż wierzę, że się wybudzi. Zapłacę, ile trzeba, żeby nadal utrzymywać ją przy życiu.
Doktor Johnson przytakuje, ale widzę w jego oczach litość, której nie mogę znieść. Wyraźnie nie wierzy, że moja matka kiedykolwiek wybudzi się ze śpiączki, przez co zaczynam żałować, że nie mogę zmienić mamie lekarza. Wolałabym, żeby leczył ją ktoś, kto tak jak ja wierzy w jej powrót do zdrowia.
– Podpisz tu, proszę. Wyślę ci rachunek. Jest o parę tysięcy wyższy niż w zeszłym miesiącu – odzywa się w końcu doktor.
Wypełniam formularze, żeby wyrazić zgodę na dalsze leczenie matki i wiążące się z tym koszty. W momencie gdy odrywam długopis od papieru, przymykam z rezygnacją oczy.
Oddycham z ulgą, słysząc, jak doktor Johnson zamyka za sobą drzwi. Pięć tysięcy dolarów. Jeszcze parę lat temu na widok takiej kwoty nawet nie drgnęłaby mi powieka. Miałam w swojej garderobie kilka torebek, które kosztowały co najmniej cztery razy więcej. Ale to już przeszłość.
Dokładnie rok po tym, jak moja matka zapadła w śpiączkę, ojcu udało się nakłonić lekarzy, żeby stwierdzili u niej śmierć mózgową, dzięki czemu mógł się ponownie ożenić. W dniu jego ślubu z macochą nasza firma ubezpieczeniowa przysłała mi informację, że przestają płacić za leczenie matki. Nie przywiązywałam wtedy do tego zbyt dużej wagi – ostatecznie nosiłam nazwisko Rousseau – i to był błąd. Powinnam była się domyślić, co się święci, zanim zrobiło się za późno.
Miałam zaledwie szesnaście lat, gdy w ciągu kilku miesięcy najpierw straciłam matkę, a potem razem z bratem zostałam zmuszona do zamieszkania pod jednym z dachem z macochą i jej córką. Nie mogłam zrozumieć, jak ojciec mógł w taki sposób porzucić matkę, ale może jakoś bym to przebolała. Starałabym się nawet być dla macochy miła, gdyby nie wymogła na ojcu, żeby przestał płacić za szpital mamy.
Miałam nadzieję, że razem z Matthew, moim bratem, będziemy w stanie uratować mamę. Byłam pewna, że on stanie po mojej stronie. Jakże się myliłam! Macocha całkiem go omotała i zdołała przekonać, że trwonię pieniądze na straconą sprawę. Pewnie nawet nie poznałabym teraz Matthew. Wyprowadziłam się z domu zaraz po osiemnastce, on tam został.
Miałam szczęście, że matka ustanowiła dla mnie fundusz powierniczy, bo dzięki niemu mogłam utrzymywać ją przy życiu. Aż do teraz. Nie mam już pieniędzy. Dosłownie nie mam czym zapłacić za leczenie mamy. Na samą tę myśl nie mogę się powstrzymać i wybucham płaczem.
Zaczynam żałować, że pozwoliłam sobie dziś w barze na dwa drinki, choć dobrze wiem, że to i tak bez znaczenia. Przez ostatnie sześć lat wydałam ponad osiem milionów dolarów na rachunki za szpital, płacąc średnio po dwa tysiące dolarów dziennie, i to tylko za te dni, w których u mamy nie wystąpiły komplikacje. Osiem milionów dolarów – tyle, ile ulokowano na moim funduszu powierniczym. Teraz doszłam do ściany. Sprzedałam kilka rzeczy i dzięki temu udało mi się przez jakiś czas utrzymać mamę przy życiu, ale nie wiem, jak zapłacić rachunek za przyszły miesiąc. Nie zostało mi już nic cennego. Jestem kompletnie spłukana.
Biorę mamę za rękę, łudząc się, że odwzajemni mój uścisk. Ale oczywiście tak się nie dzieje. Za każdym razem moja nadzieja się rozwiewa, ale nigdy nie przestałam wierzyć.
– Mamo, proszę – szepczę załamanym głosem, który brzmi dokładnie tak, jak się w tej chwili czuję. – Proszę, obudź się. Nie rób mi tego, tak bardzo cię potrzebuję. Nie mogę z zrezygnować z walki o twoje życie, ale naprawdę nie wiem, jak zdobyć pieniądze. Proszę, obudź się. Mamo, proszę – błagam resztką sił, starając się stłumić szloch.
Moje błagania nie pomagają, mama się nie budzi. Wierzę, że to się stanie, gdy do niej dotrze, że tym razem naprawdę mam kłopoty, ale rozum podpowiada mi, że to nie nastąpi. Szkoda, że nie jestem twardsza. Czy moje życie byłoby łatwiejsze, gdybym była taka jak doktor Johnson czy Matthew? Gdybym myślała racjonalnie i przyjęła do wiadomości, jakie jest rzeczywiste prawdopodobieństwo wyleczenia mojej matki?
Opieram czoło o krawędź szpitalnego łóżka, desperacko ściskając dłonie matki, i szlocham tak rozpaczliwie, że aż piecze mnie w piersi. Dopiero gdy czuję na ramieniu poklepywanie czyjeś dłoni, uświadamiam sobie, że nie jestem sama. Prostuję się i sięgam po chusteczkę, którą podaje mi June.
– Nie miałam pojęcia, że masz problemy z pieniędzmi, skarbie.
June gładzi mnie po ramieniu z troską w oczach. Próbuję się do niej uśmiechnąć, ale mi to nie wychodzi. Nie potrafię się zmusić do udawania, że wszystko jest w porządku.
– Od kiedy masz problemy? Nie wiedziałam, że nie dajesz rady finansowo.
Przytakuję, wpatrzona w matkę, i ocieram łzy.
– Z roku na rok było coraz gorzej – zdobywam się na szczerość. – Ale teraz… teraz… – Nie jestem w stanie wymówić tych słów. Nie potrafię wypowiedzieć prawdy na głos. Po latach walki mogę… mogę stracić matkę. Pociągam głośno nosem i czuję, że do oczu znów napływają mi łzy. Przytłacza mnie bezradność, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie doświadczyłam. W końcu biorę drżący oddech, próbując odzyskać optymizm i odpędzić od siebie czarne myśli.
June wyciąga z kieszonki fartucha wizytówkę w czarnym kolorze i wręcza mi ją z niepewną miną.
– Siostra jednej z moich pacjentek powiedziała mi o tym miejscu – oznajmia z wahaniem w głosie. – Pomogli jej, kiedy miała problemy z opłacaniem rachunków za leczenie siostry. To chyba jakiś klub dla mężczyzn albo coś w tym stylu. Mówiła mi… mówiła, że dość przyzwoicie płacą świeżym dziewczynom.
Pielęgniarka wygląda na zdruzgotaną i widać, że wolałaby mi tego nie mówić.
– Mam nadzieję, że nie będziesz musiała korzystać z tej wizytówki. Ale jeśli do tego dojdzie, pamiętaj, że to żaden wstyd robić, co się da, żeby ratować czyjeś życie.
Przytakuję i spoglądam na kartonik. Widnieje na nim tylko sama nazwa Vaughn’s oraz adres. Nie ma numeru telefonu ani żadnej innej informacji. Gruby i sztywny papier, złote tłoczone litery – wizytówka prezentuje się luksusowo.
Wpatruję się w nią, modląc się w duchu, żebym nie musiała jej używać, ale wiem, że pewnie do tego dojdzie.
Alexander
Przechadzam się nerwowo po swojej sypialni kompletnie wyczerpany. Nie zmrużyłem oka przez całą noc, próbując odgadnąć, kim jest Diana.
– Znajdź ją – polecam Vaughnowi, właścicielowi Inferno i większości nocnych lokali w mieście. – Powiedziała, że ma na imię Diana. Długie brązowe włosy, zjawiskowe zielono-brązowe oczy… i ten uśmiech. Wątpię, żeby była stałym gościem w Inferno. Wygląda zbyt świeżo i niewinnie, żeby bywać w twoich spelunach.
Vaughn parska śmiechem.
– Od kiedy to interesują cię takie dziewczyny?
Przygryzam wargę, nie mogąc się pozbyć myśli o Dianie. Nie umiem określić, co w niej takiego było. Przecież nawet jej nie pocałowałem. Wiem tylko, że chcę ją znowu zobaczyć. Muszę się z nią spotkać i dowiedzieć się, dlaczego nazwała mnie Alec.
– Ona była inna. Nie wiem.
Przyjaźnimy się z Vaughnem od dzieciństwa. Wie tak samo dobrze jak ja, że dziewczyny pokroju Diany zdecydowanie nie są w moim typie. Zwykle kręci się koło mnie jakaś przebojowa seksbomba. Nie żeby Diana nie była seksowna… Była, i to jak diabli! Ale nie epatowała swoją seksualnością, zupełnie jakby w ogóle nie zdawała sobie sprawy ze swojej urody.
– Spróbuję, stary. Powiem bramkarzom, żeby się za nią rozejrzeli, ale weź… długie brązowe włosy i zjawiskowe zielono-brązowe oczy? Nie pomagasz za bardzo. Dobra, każę moim ludziom przejrzeć nagrania z kamer.
Wydaję z siebie jęk bezsilności.
– Nie mogę uwierzyć, że nie zdobyłem jej numeru. Ona musi być kimś znajomym. Powiedziała do mnie Alec. Nie powinno być trudno ją odszukać, skoro jest z naszego towarzystwa. Na pewno znajdzie się ktoś, kto zna kogoś, kto zna ją.
Vaughn chrząka i na chwilę milknie.
– Skoro już mowa o twoim typie dziewczyn – odzywa się ostrożnie – jest coś, o czym powinieneś wiedzieć. Lepiej, żebyś usłyszał to ode mnie, niż dowiedział się z prasy.
Serce podchodzi mi do gardła. Jest tylko jeden temat, o którym Vaughn wypowiada się z taką ostrożnością. I tylko jedna osoba, o której w normalnych okolicznościach nigdy przy mnie nie wspomina. Na samą myśl o niej czuję ucisk w piersi, ale mój żal szybko ustępuje złości.
– Jennifer się zaręczyła – oznajmia Vaughn zbolałym głosem. – Z Matthew Rousseau. Ustalili już datę ślubu. Planują potajemnie cichy ślub na Bahamach w przyszłym roku… dwudziestego czerwca.
Dwudziesty czerwca. Dzień, w którym Jennifer miała zostać moją żoną. To nie może być zbieg okoliczności, na pewno wybrała tę datę celowo. Kolejna dobra okazja dla tej wrednej suki, żeby wbić mi nóż w serce i go przekręcić.
Uważałem Jennifer za inną od wszystkich. To była pierwsza dziewczyna, która, jak mi się wydawało, nie leciała na moje pieniądze i którą interesowałem ja, a nie moje nazwisko.
Myliłem się.
I to bardzo.
Do tej pory nie wiem, czy łączyło nas prawdziwe uczucie, czy z jej strony to była tylko gra. Wiem za to, że to ona wyniosła z firmy poufne informacje, przez co straciłem na rzecz Matthew Rousseau wielomilionowy kontrakt, nad którym harowałem całe lata. Zrobiła to sprytnie, a przynajmniej tak się jej wydaje. Zatarła za sobą ślady, ale nie do końca. Sam już nie wiem, ile razy kusiło mnie, żeby na nią donieść, ale nie mogę wykorzystać nielegalnie zdobytych dowodów. A nawet gdybym mógł, nie zrobiłbym tego. Nie zrobiłbym czegoś takiego jej.
Chociaż tyle przeszedłem przez Jennifer, nie chcę, żeby trafiła za kratki.
– Sorki, stary – ciągnie Vaughn. – Wiedziałem, że prędzej czy później i tak się o tym dowiesz. W naszym kręgu wiedzą już prawie wszyscy, więc w końcu dotarłoby to i do ciebie. Znając Jennifer, pewnie będzie cyrk w mediach już sekundę po tym, jak ogłoszą swoje zaręczyny, aż do samego ślubu. Zawsze miała parcie na szkło.
O tak. Życie to dla Jennifer jedno wielkie przedstawienie. Zawsze taka była, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy, aż było już za późno.
– Dobra, muszę kończyć – rzucam do słuchawki.
– Alexander…
Rozłączam się, czując, jak pulsuje we mnie z trudem powstrzymywany gniew. Pewnie byłbym w stanie przeboleć wszystko, co Jennifer mi zrobiła. Cholera, mógłbym jej nawet wybaczyć! Mam gdzieś pieniądze, które przez nią straciłem. Przecież miała zostać moją żoną.
Ale nie. Musiała mnie zdradzić akurat z Matthew Rousseau. Ten drań od lat bruździł mojej firmie. Jakąkolwiek decyzję bym podjął, w jakikolwiek projekt się zaangażował, zawsze, ale to zawsze czułem na plecach jego oddech. Tyle że tym razem nie chodziło mu o przejęcie spółki. Wziął na cel miłość mojego życia, a ona ochoczo za nim poszła.
Czy byłaby jakaś różnica, gdyby rzuciła mnie dla kogoś innego? Tego nie wiem. Wątpię, żeby nie bolało i jej zdrada mniej mnie dotknęła. Biorę do ręki fotografię ze swojej szafki nocnej. Jesteśmy na niej razem z Jennifer, oboje uśmiechnięci – memento, co się dzieje, gdy się zakochuję i pozwalam sobie na słabość. Trzymam to zdjęcie na takie chwile jak ta: kiedy ktoś mnie przelotnie zafascynuje, gdy zauroczy mnie dziewczyna, tak jak Diana.
Z ciężkim sercem odstawiam fotografię z powrotem na szafkę. Czy to, co łączyło mnie i Jennifer… było choć trochę prawdziwe?
Nigdy się tego nie dowiem.
Alexander
Wpatruję się w fotki mojego ojca, które dostałem na maila, zaciskając coraz mocniej dłoń na komórce. Tym razem jest w Tijuanie w towarzystwie dwóch blondynek, dwa razy młodszych od niego.
– Wiesz, co masz zrobić – mówię, bezwiednie zaciskając zęby. – Dopilnuj, żeby te zdjęcia nigdzie nie wypłynęły.
– Jasne – odpowiada Elliot i zaczyna nawijać o kosztach, które musi ponieść, żeby zdjęcia zniknęły z sieci.
– To bez znaczenia – przerywam mu. Elliot to jeden z moich najbliższych przyjaciół, a przy tym chyba najlepszy ze wszystkich hakerów na świecie. Dobrze o tym wie, więc nie ma skrupułów oskubać mnie z kasy w zamian za wymazanie tych przeklętych zdjęć z Internetu. – Dopilnuj, żeby moja matka ich nie zobaczyła. Nikt nie może ich zobaczyć.
Rozłączam się poirytowany. Ojciec już nawet nie stara się ukrywać swoich skoków w bok. Nie chce mu się wymyślać wymówek, rzekomych podróży służbowych czy innych kłamstw. Po prostu znika na długie miesiące, za każdym razem łamiąc mojej matce serce.
Wydałem jak dotąd ponad dwadzieścia tysięcy dolarów, żeby zatuszować jego romanse, ale wątpię, żeby matka niczego się nie domyślała. Usuwam zdjęcia ze skrzynki pocztowej, czując mdłości z odrazy. Ich na pozór szczęśliwe małżeństwo to farsa. Zresztą jak każde, które znam. Nie potrafię wymienić ani jednej szczęśliwej pary małżeńskiej.
Spoglądam na zegarek i krzywię się, bo już czas jechać na mój cotygodniowy lunch z matką. Coraz trudniej mi ukrywać przed nią zdrady ojca i coraz bardziej mnie to gryzie – jak wolno działająca trucizna. Jak wisząca w powietrzu katastrofa.
Wzdycham ciężko, sięgając po marynarkę, poprawiam krawat i wychodzę. Jadę do domu swoim astonem martinem, którego używam co środę, głównie dlatego, że to kabriolet, a matka uwielbia czuć wiatr we włosach, kiedy wiozę ją na lunch. Ten jeden jedyny raz w tygodniu mam gwarancję, że zobaczę uśmiech na jej twarzy.
Kiedy podjeżdżam pod wejście do naszej rezydencji, matka już czeka na mnie na zewnątrz. Wysiadam z samochodu i obchodzę go dookoła, żeby otworzyć jej drzwi, a ona uśmiecha się do mnie na powitanie.
– Dzień dobry, kochanie.
Cmokam ją w policzek z uśmiechem.
– Cześć, mamo. Jedziemy na lunch?
Matka przytakuje i wsiada do samochodu, a ja biegnę na swoje miejsce. Uśmiecha się szeroko, kiedy składam dach, aż robi mi się ciepło na sercu. Bije od niej w tym momencie autentyczne szczęście. Nie, nie ma mowy, nie pozwolę, żeby ktoś jej je odebrał.
Prowadzę samochód zatopiony w myślach przez całą drogę do restauracji. Jestem nieobecny duchem, nawet gdy zajmujemy już miejsca przy stoliku. Z zamyślenia wyrywa mnie dopiero dźwięk mojego imienia wypowiedzianego przez matkę.
– Jesteś dziś jakiś rozkojarzony, kochanie – stwierdza. – Pewnie już słyszałeś?
Mrugam kilkakrotnie zaskoczony i nagle mnie oświeca.
– Nawet ty już wiesz o Matthew i Jennifer?
Wygląda na to, że dowiaduję się jako ostatni. Wszyscy chodzą dookoła mnie na paluszkach, co mnie strasznie denerwuje. Nie znoszę litości.
– Alec – odzywa się ostrożnie matka – Jennifer nie jest jedną z nas. Wasz związek nie miał przyszłości.
Uśmiecham się cierpko.
– Nie jest jedną z nas? Naprawdę? Bo nie ma pieniędzy?
Mama kiwa potakująco głową, a mnie przeszywa dreszcz irytacji.
– Tata też nie miał – rzucam ostro. – Dziadek zmusił go, żeby przyjął twoje nazwisko, bo był nikim. Ludzie mogą mieć krótką pamięć, ale taka jest prawda. Skoro był wystarczająco dobry dla ciebie, dlaczego pogardzasz takimi jak ona?
Mama wygląda na dotkniętą, a ja momentalnie żałuję swoich słów.
– Przepraszam, mamo. Nie powinienem był tak mówić. Naprawdę przepraszam.
Mama odpowiada skinieniem głowy i wymuszonym uśmiechem. Zastanawiam się, czy to z powodu ojca jest tak uprzedzona do ludzi spoza naszej sfery. Mam obawy, że próbuje usprawiedliwić sama przed sobą jego wybryki tym, że każde z nich pochodzi z innego świata. Moim zdaniem wcale tak nie jest. Nie mam żadnych miłych wspomnień związanych z ojcem. Ani jednego.
Z ciężkim sercem spoglądam na matkę. Włosy w idealnym odcieniu blondu, każde pasemko na swoim miejscu, na twarzy ani jednej, nawet najdrobniejszej zmarszczki. Widać, że trzyma formę. Idealna żona, głowa rodziny Kennedych. Maska, którą nosi, uformowała się z biegiem lat. Za każdym razem, gdy ojciec od nas odchodził, powstawała jej nowa warstwa. Czasami zastanawiam się, co matka widzi, gdy spogląda w lustro. Czy dostrzega kobietę, którą kiedyś była? Tę, którą zniszczył mój ojciec? Czy może jednak wierzy w swoje własne kłamstwa?
Mama wyjmuje z torebki doskonale mi znaną teczkę, na widok której z trudem tłumię jęk. Wyjmuje z niej zdjęcia i zaczyna je układać na blacie stolika.
– Te dziewczęta i ich rodziny są zainteresowane wejściem w koligację z rodziną Kennedych. Moim zdaniem najlepsi będą Vanderbiltowie. Oferują fuzję, jeśli ożenisz się z ich najstarszą córką.
Posyła mi nerwowy uśmiech i spogląda na mnie błagalnym wzrokiem.
– Tylko się z nimi spotkaj, Alec. Kto wie, może akurat w którejś się zakochasz?
Zakocham? Po wszystkich tych latach, ciężkich przejściach i zdradach ojca, który tyle razy ją – nas – porzucał, matka nadal wierzy w miłość. Nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że to tak naprawdę przekleństwo.
– Pamiętaj, że kończy ci się czas, który dał ci dziadek. Walczysz teraz z Dylanem o stołek prezesa. Jeśli się nie ożenisz do końca czerwca, to stanowisko automatycznie przypadnie Dylanowi, mimo że to ty najbardziej na nie zasługujesz. Naprawdę chcesz, żeby nasza firma przeszła w ręce twojego kuzyna? On nie jest ani w połowie tak inteligentny jak ty i dużo mniej pracuje.
Wzdycham z rezygnacją i pochylam się nad zdjęciami.
– Mamo, nie mogłabyś porozmawiać z dziadkiem? – proszę cichym głosem. – Jesteś jego jedyną córką, wiesz, że ma do ciebie słabość. Może mógłby to jeszcze raz przemyśleć? Haruję dla firmy jak wół w przeciwieństwie do Dylana. On robi tylko absolutne minimum i dziadek dobrze o tym wie.
Mama kręci głową.
– Próbowałam, skarbie, ale dziadek nie chce ustąpić. Ma swoje przekonania, wierzy w wartości rodzinne i nie zamierza naginać dla ciebie zasad. Każdy członek naszej rodziny musi najpierw zawrzeć małżeństwo, jeśli chce wejść do zarządu. To dotyczyło również mnie, kochanie. Zawsze obowiązywała taka zasada i nic jej nie zmieni. Może zrobiłby dla ciebie wyjątek, gdybyś akurat nie chodziło o jego stanowisko, ale skoro masz być jego następcą, musisz mieć żonę, Alec. Nie łudź się, dziadek nie zmieni zdania.
Wbijam wzrok w zdjęcia odrętwiały z rezygnacji. Nie ma mowy, żeby firma przeszła w ręce Dylana. Nie pozwolę, żeby moja harówka poszła na marne. Od dziecka żyłem w przeświadczeniu, że odziedziczę firmę po dziadku, dlatego nie odpuszczę.
Wzdycham ciężko i przytakuję matce.
– Będzie, jak chcesz, mamo – mruczę pod nosem. – Zgoda, możesz umawiać mnie na randki z dziewczynami, które uznasz za odpowiednie. Wybiorę jedną i się z nią ożenię.
Elena
Unoszę głowę i wpatruję się w fasadę okazałej rezydencji widocznej za imponujących rozmiarów bramą. Biorę głęboki oddech i zmuszam się do zrobienia kroku naprzód. Zbliżam dłoń do fotokomórki i oddycham z ulgą, widząc, że skrzydła bramy się rozchylają. Miałam niejasne obawy, że nie zostanę wpuszczona do środka. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby macosze udało się usunąć z systemu moje dane biometryczne. Ledwo pojawiła się w naszym życiu, od razu próbowała mnie odseparować od ojca i brata – i to się jej udało. Nie przyszłabym tu dzisiaj, gdyby nie zależało od tego życie mojej matki.
Sięgam nerwowo do klamki, spuszczając wzrok na swoje znoszone ciuchy i dziurawe buty. Jeszcze kilka lat temu za nic bym nie pozwoliła, żeby ktokolwiek zobaczył mnie w takim stroju, ale dzisiaj nie stać mnie na lepsze ubrania. Bardzo rzadko wstydzę się swojego obecnego życia, ale stojąc pod swoim rodzinnym domem, gdzie, jak doskonale wiem, krytycznie ocenią mój wygląd… Nie da się ukryć, że to boli.
Dobija mnie myśl, że w ogóle musiałam tu przyjechać, że nie daję już rady zajmować się matką samodzielnie. Ciągle rozpamiętuję wszystkie swoje dotychczasowe decyzje i zadręczam się każdą sumą pieniędzy, którą mogłam i powinnam była zaoszczędzić.
Biorę się w garść i wchodzę do środka. Już od progu mam poczucie kompletnej obcości w tym zimnym i nieprzyjaznym wnętrzu, w którym nie odnajduję już żadnych śladów swojego dzieciństwa. Przystaję przy komodzie w holu i przeciągam czubkami palców po blacie. Kiedyś stały tu trzy fotografie: moich rodziców, mnie i Matthew, i całej naszej czwórki razem. Zastąpiono je innymi zdjęciami, pozbywając się w ten sposób z domu wszelkich śladów po mnie i mojej matce. Zupełnie jakby macosze zależało, żeby odtworzyć te fotografie, lecz już beze mnie i mamy. Krzywię się na ich widok, czując lekkie ukłucie żalu w sercu. To miejsce było kiedyś przepełnione miłością, mama zdołała tu stworzyć prawdziwy dom. Dziś nie został po nim nawet ślad, a ja nie jestem już tu mile widziana.
– A co ty tu robisz?
Odwracam się z gorzkawym uśmiechem. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby te słowa padły z ust Elise, mojej przyrodniej siostry, czy nawet macochy, Jade. Ale nie, tak powitał mnie mój rodzony brat.
– Cześć, Matthew – mamroczę niewyraźnie, starając się zamaskować swoje rozżalenie starannie wypracowanym uśmiechem.
Brat krzywi się z jawnym obrzydzeniem, mierząc wzrokiem mój strój. Spinam się cała, jakbym szykowała się na cios, który zaraz mi zada. Przenoszę wzrok na stojącą obok niego kobietę i czuję ucisk w środku.
– To twoja siostra? – pyta Jennifer.
Nigdy wcześniej się nie spotkałyśmy, ale widziałam w mediach mnóstwo jej zdjęć, przeważnie z okresu, gdy chodziła z Alexandrem. Wzbiera we mnie fala zazdrości – do której przecież nie mam żadnego prawa – na wspomnienie tego, jak on wtedy na nią patrzył. Zupełnie jakby nikt inny dla niego nie istniał. Nie mieści mi się w głowie, że Jennifer mogła zostawić Alexandra dla takiego padalca jak mój brat. Jestem wdzięczna losowi, że nie byłam wtedy z nimi blisko i nie musiałam w tym uczestniczyć. Sądząc po tym, czego się dowiedziałam z plotek, pewnie straciłabym do Matthew tę ostatnią odrobinę szacunku, która we mnie jeszcze pozostała.
– Nie – odpowiada Matthew. – Nie widzisz, że ona kompletnie do nas nie pasuje? – dodaje z pogardą.
Te słowa odbierają mi mowę i cała sztywnieję, starając się nie brać ich serca. Po wypadku mamy ja i Matthew bardzo się od siebie oddaliliśmy. Mój brat jest przekonany, że mama przeze mnie cierpi, bo z egoistycznych pobudek na siłę podtrzymuję ją przy życiu. Dał mi to dobitnie do zrozumienia. Nie zliczę, ile razy tata i Matthew próbowali mnie przekonać, że powinnam pozwolić mamie odejść, aż nie mogłam ich już dłużej słuchać. A mimo to kilka lat później znowu tu jestem, zdana na ich łaskę.
– Nie zajmę wam dużo czasu – odzywam się cicho. – Chodzi o mamę.
Matthew unosi brew, splatając ręce na piersiach.
– Umarła? – pyta suchym tonem, jakby w ogóle nie obchodził go los własnej matki.
Zaciskam zęby, kręcąc przecząco głową.
– W takim razie nie chcę wiedzieć – oświadcza mój brat, ujmując dłoń Jennifer. Dziewczyna przesyła mi przepraszające spojrzenie, ale i tak dostrzegam malujące się w jej oczach rozbawienie.
– Co tu się dzieje?
Odwracam się i widzę w holu ojca z Jade u boku. Na ten widok przetacza się przeze mnie fala nienawiści, aż dostaję gęsiej skórki. Macocha jest wyraźnie poirytowana moją wizytą i mierzy mnie z góry na dół zaskoczonym wzrokiem
– Tato – mamroczę niewyraźnie.
Ojciec wzdycha, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Spójrz na siebie. Co za wstyd. Nie możesz przynajmniej normalnie się ubrać, Eleno?
Przygryzam wargę, czując, jak dławi mnie w gardle z desperacji.
– Przepraszam, tato – mówię i natychmiast żałuję tych słów.
Ojciec odwraca wzrok.
– Matka zostawiła ci kilka milionów w funduszu powierniczym, a ty tak wyglądasz? Byłoby jej wstyd nazywać cię córką.
Na wspomnienie o mojej matce Jade cała sztywnieje. Jej reakcja jest prawie niedostrzegalna, ale ja i tak ją widzę. Dostrzegam nienawiść w jej oczach i defensywną postawę.
– Tato, czy możemy porozmawiać? Proszę.
Jade unosi brwi.
– W naszej rodzinie nie mamy przed sobą tajemnic – oznajmia. – Cokolwiek chcesz powiedzieć ojcu, możesz również powiedzieć mnie.
Tata przytakuje, obejmując ją wpół. Macocha opiera głowę na jego ramieniu – słodki obrazek idealnej pary. Jeden rok. Tylko tyle zajęło ojcu załatwienie z lekarzami, by stwierdzili u jego żony śmierć mózgową, dzięki czemu mógł się ożenić z Jade. Czy on w ogóle kiedykolwiek kochał moją mamę? Czy kiedykolwiek kochał mnie? Pozbył się mnie ze swojego życia z taką łatwością, że czasem w to wątpiłam.
– Chodzi o mamę.
Ojciec sztywnieje i mogłabym przysiąc, że przez sekundę w jego oczach błyska niepokój, który jednak momentalnie znika.
– Ja… tato… nie mogę… nie mam za co już dłużej utrzymywać jej przy życiu. Wydałam wszystkie pieniądze z funduszu powierniczego na jej leczenie. Nie mam czym zapłacić rachunku za ten miesiąc, a jeśli nie zapłacę, przestaną utrzymywać ją przy życiu. Proszę, tato – dodaję łamiącym się głosem – proszę, pomóż mi. Pomóż mi uratować, mamę, błagam.
Ojciec robi okrągłe oczy i ciężko przełyka ślinę, ale Jade natychmiast obejmuje go mocniej i podnosi na niego oczy.
– Kochanie, ta sprawa nie dotyczy naszej rodziny – oświadcza, po czym spogląda na mnie z uśmiechem. – O ile mi wiadomo, ty również nie należysz do rodziny. Odeszłaś z naszego domu z własnej woli, przysięgałaś, że nigdy więcej tu nie wrócisz, a teraz przychodzisz prosić o pieniądze? Miałam urodziny w zeszłym tygodniu, nawet do mnie nie zadzwoniłaś. A mimo to oczekujesz, że dostaniesz od nas pieniądze, żeby je roztrwonić na straconą sprawę?
Ojciec sztywnieje i jej przytakuje.
– Jade ma rację, Eleno. Czas, żebyś pozwoliła swojej matce odejść. To, co robisz, jest wbrew naturze, a ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Poza tym Jade słusznie zauważyła, że sama odeszłaś z naszej rodziny. Nie jesteś teraz jedną z nas, nie możesz tu przychodzić i żebrać o pieniądze. Myślałem, że lepiej cię wychowałem.
Po policzku spływa mi łza wściekłości, ale zaraz ocieram ją dłonią. Już mam na końcu języka, że to nie on mnie wychowywał, tylko mama. Ale nie mogę tego powiedzieć na głos.
– Proszę, tato. Zrobię, co tylko zechcesz. Wrócę do domu i będę dla ciebie pracować. Zrobię wszystko, tylko pomóż mi uratować mamę. Przysięgam, że będę odtąd idealną córką.
Dobiega mnie z tyłu piskliwy śmiech Elise i czuję ogarniającą mnie bezsilność. Moja przyrodnia siostra podchodzi do ojca i swojej matki, która otacza ją ramieniem.
– On już ma idealną córkę – odzywa się Elise – i nie jesteś nią ty.
Ogarnia mnie panika i osuwam się na kolana. Staram się za wszelką cenę normalnie oddychać, ale czuję, jak dławi mnie z desperacji. Podnoszę głowę i spoglądam na ojca oczyma pełnymi łez.
– Tato, mama umrze, jeśli mi nie pomożesz – wyduszam w końcu z siebie zbolałym głosem. – Obiecuję, że nigdy więcej o nic cię nie poproszę. Proszę, pomóż mi utrzymać ją przy życiu. Nie chcę nic innego. Błagam.
Ojciec spogląda na mnie jeszcze bardziej skonsternowany.
– Nie rób scen, Eleno. Wstań, na miłość boską! Mówiłem ci to już wcześniej i powtórzę jeszcze raz: nie wydam ani centa więcej na twoją matkę. Stwierdzono u niej śmierć mózgową, czas, żebyś się z tym pogodziła i w końcu odpuściła.
Jade przytakuje z satysfakcją i pociąga ojca za sobą, a ja wybucham płaczem skulona na podłodze. Macocha ogląda się na mnie z zadowolonym uśmiechem, a ja przymykam oczy kompletnie załamana.
Wyczerpałam już wszystkie możliwości, by kontynuować leczenie mamy. Wszystkie – oprócz jednej. Przypominam sobie wizytówkę, którą dostałam od pielęgniarki w szpitalu. Na samą myśl o niej ściska mnie w żołądku, ale podnoszę się z podłogi.
Sprzedałabym duszę, żeby uratować matce życie, więc jeśli będzie trzeba, sprzedam też swoje ciało.
Elena
Spoglądam z uniesioną głową na zdobioną fasadę wznoszącego się przede mną budynku i jeszcze raz sprawdzam adres na wizytówce. Jestem zaskoczona, bo to miejsce wcale nie wygląda podejrzanie. Spodziewałam się klubu ze striptizem w podziemiach czy czegoś podobnego, tymczasem mam przed sobą elegancką rezydencję ze starannie wypielęgnowanymi trawnikami i wielką bramą odgradzającą mnie od bez wątpienia najgorszej decyzji ze wszystkich, które kiedykolwiek podejmę w życiu.
Podchodzę nieśmiało do dwóch ochroniarzy pilnujących wejścia. Ich sztywna postawa przywodzi mi na myśl strażników strzegących wrót pałacu, a wrogie miny tylko potęgują moje nerwy. Kiedy do nich podchodzę, mierzą mnie tak zimnym wzrokiem, że przez chwilę mam obawy, czy zaraz nie sięgną po przypiętą do pasków broń. Oddycham z ulgą na widok ich prób uśmiechów.
– Szanowna pani – odzywa się ochroniarz z prawej, witając mnie skinieniem głowy. Obracam nerwowo wizytówkę w palcach, bo właściwie nie wiem, co im powiedzieć. Nie mogę przecież wypalić prosto z mostu, że jestem tu po to, żeby sprzedać się facetowi, który zaoferuje najwyższą cenę. Ochroniarz spogląda na wizytówkę w mojej dłoni i kiwa głową, po czym przyciska guzik na pilocie. Brama się otwiera, zanim mam szansę się odezwać.
– Dzięki – mamroczę niewyraźnie. W oczach ochroniarzy nie dostrzegam potępienia i wtedy przychodzi mi do głowy, że może do środka wpuszczają każdą osobę z wizytówką, a nie tylko kobiety, które zamierzają handlować swoim ciałem. A może po prostu są już do tego przyzwyczajeni. Na pewno nie jestem jedyną dziewczyną, która znalazła się w trudnej sytuacji.
Idę w stronę budynku, starając się nie myśleć, dlaczego tu przyszłam. Nie mogę sobie pozwolić, żeby dopadły mnie wątpliwości. Staram się miarowo oddychać i utrzymywać równy krok.
Drzwi rezydencji otwierają się, jeszcze zanim do nich docieram. To, co widzę, sprawia, że zamieram w bezruchu i na krótką chwilę dosłownie staje mi serce. Nie mogę uwierzyć własnym oczom.
To chyba ostatnie miejsce, w którym spodziewałabym się wpaść na Luciana, mojego przyjaciela z dzieciństwa. Blednę, czując, jak zalewa mnie nagła fala mdłości. Lucian idzie w moją stronę, a ja z każdym jego krokiem czuję ostre ukłucia paniki w całym ciele.
Przy każdej innej okazji byłabym zadowolona, że go spotkałam. Poświęciłabym chwilę, żeby go przeprosić za to, w jaki sposób zniknęłam z jego życia. I wyjaśnić, że nie miałam innego wyjścia, bo inaczej zabroniliby mi w ogóle odwiedzać matkę. Ale nie teraz. To nie jest odpowiedni moment.
Lucian przystaje kilka kroków przede mną. Mogę przysiąc, że gdyby podszedł bliżej, usłyszałby, jak łomocze mi serce. Przełykam ciężko ślinę i prostuję zesztywniałe plecy.
– Lucian – witam się zadowolona, że pomimo swoich obaw mówię równym, a nie drżącym głosem.
– Co ty tutaj robisz? – pyta z widocznym na twarzy zdumieniem.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
TEJ SAMEJ AUTORKI
Dostępne w wersji pełnej
O AUTORCE
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:Forever After All
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Justyna Yiğitler Korekta: Małgorzata Denys Projekt okładki: Marta Lisowska Zdjęcie na okładce: © RinaM, © Anna / Stock.Adobe.com
Copyright © 2021 by Catharina Maura
Copyright © 2023 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Regina Mościcka, 2023
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-664-5
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Karol Ossowski