Dziewczyna bez makijażu - Zuzanna Arczyńska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Dziewczyna bez makijażu ebook

Zuzanna Arczyńska

4,6

352 osoby interesują się tą książką

Opis

Życie potrafi przyłożyć. Kiedy Angelika widzi, że jej młodsze siostry znowu nie mają co jeść, a ojciec po raz kolejny sprzedał ich buty, by mieć na wódkę, nie waha się ani chwili. Przewróci do góry nogami własne życie, by zmienić ich przyszłość. Czy jej się to uda? Ile kosztują spokój i dostatek?

„Dziewczyna bez makijażu” to powieść o determinacji i ratowaniu swoich bliskich przed biedą i wykluczeniem. O zwykłej nastolatce, która umiejętnie wykorzystuje szansę od losu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 363

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lowener

Dobrze spędzony czas

nie wiem za bardzo jak ją ocenic
00
niania183

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawie się czyta:) tylko końcówka mnie trochę wkurzyła
00
Zofijka57

Nie oderwiesz się od lektury

polecam.Dobrze sie czyta .Ciekawy temat, realia sa i niestety takie w zyciu.
00
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo przyjemna, i fajnie napisana
00



Tytuł: Dziewczyna bez makijażu

Copyright © by Zuzanna Arczyńska, Wędrzyn 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone.

All rights reserved.

Redakcja i korekta: Anna Dzięgielewska

Projekt okładki: Łukasz Białek

Skład i łamanie: Krzysztof Biliński

Wydanie I

Wydawca: Planeta Czytelnika, Łódź 2025

planeta-czytelnika.pl

[email protected]

ISBN 978-83-67735-70-4

Wszystkim dzieciom, którym jest trudno,

bez względu na ich wiek.

Z. Arczyńska

ROZDZIAŁ 1

Mamo, wychodzę za mąż”. Albo inaczej: „Mamo, postanowiłam wyjść za mąż”. A może: „Wpadnij w sobotę na mój ślub, mamusiu. Będzie fajnie”. Jak ja mam jej to powiedzieć? Cholera! Może nie powiedzieć? Co robić? Co robić?!

Schody się kończyły, a Angelika wciąż nie miała pomysłu na to, jak wybrnąć. Musiała zaprosić matkę na własny ślub. Obiecała, że jej rodzina będzie tam na pewno. Oczywiście oprócz starego. Jemu nie powie. Jeszcze czego! Stała na półpiętrze zapyziałej klatki schodowej w cuchnącej kocim moczem kamienicy przed odrapanymi drzwiami, pod którymi hulał wiatr. Co z tego, że były zabytkowe, skoro nieszczelne i nie dało się założyć w nich normalnego zamka? Zresztą po co komu zamek do mieszkania, z którego niczego nie warto kraść? Nic nie ma tam wartości. Nic prócz ludzi.

Weszła do środka. Miała nadzieję na koniec smrodu, a nastąpiła jedynie zmiana na gorsze. Stary znów nalał gdzieś w kącie i pewnie spał oszczany. Nie dziwne, że matka wolała wąskie posłanie córki od leżenia u boku pijanego, cuchnącego wieprza, który dawno temu zapomniał, do czego służy mydło. Cud, że trafił do domu, bo ze trzy noce go nie było. W sumie trzy spokojne noce z rzędu to komfort, który zdarzał się rzadko, a za który nie trzeba było płacić.

Matka w kuchni kroiła cebulę. Płakała. Angelika zastanawiała się, dlaczego zdarza się to zawsze właśnie wtedy. Może to metoda, by w biały dzień wylać z siebie smutek i nie być osądzanym? Być może matka miała już tak dość nędzy, że potrzebowała pretekstu, by móc nad swoim życiem jawnie szlochać? Dziewczyna nigdy o to nie zapytała. Nim odłożyła plecak w pokoju, który dzieliła z trzema młodszymi siostrami, wyjęła z niego paczkę fajek – jak nigdy: Marlboro – i poszła do kuchni. Usiadła tuż obok matki, sięgnęła po popielniczkę i postawiła ją przed sobą.

– Zrób sobie przerwę, mamo. Zapalisz?

Rodzicielka spojrzała oczyma czerwonymi od płaczu, wytarła twarz rękawem, pociągnęła nosem i bez ostrzeżenia dała jej w gębę. Młoda chwyciła się za policzek, wstała nerwowo i już miała wyjść, gdy matka sięgnęła po papierosa z jej paczki.

– Mówiłam, nie puszczaj się! Skąd masz na drogie fajki? Skąd w ogóle bierzesz tę kasę?

– Piszę wypracowania za pieniądze! Przecież ci sto razy mówiłam! A soboty… No to przecież wiesz.

– To na dupę sobie coś kup, a nie przepalasz! Spodnie dziurawe, a kurtkę czwarty rok nosisz. Już się w niej po praniu ocieplenie zbiło w grudy i rękawy masz jak gołe.

– Dostałam te fajki. – Odpaliła papierosa.

Matka rolowała swojego w palcach i czekała na zapalniczkę.

– Sranie w banię. Ja raczej Marlboro nie dostaję od nikogo. Jeśli usłyszę, że się puszczasz, to cię gołymi rękami zatłukę, jasne?

– Mamo, mam sprawę. – Dziewczyna spokojnie wydmuchnęła dym. – Tylko mnie posłuchaj, zanim mi znów w gębę przypieprzysz, dobra? I ani słowa staremu, bo wszystko zepsujesz.

– Co znowu wymyśliłaś? Tylko nie mów, że na studia chcesz iść… – Westchnęła ciężko i zwiesiła głowę. – Już rozmawiałyśmy. Nie mam na to pieniędzy i nie będę miała. Przecież to rozumiesz.

– Za mąż wychodzę. – Nastolatka zaciągnęła się głęboko i oparła o krzesło.

Matka wybuchnęła śmiechem, strząsając popiół z papierosa.

Usiadła i kręciła głową, nabijając się jak z dobrego kawału.

– Jasne. Kiedy? – zadrwiła, zaciągając się i wypuszczając kółeczka dymu. – I co to za książę z bajki zabierze cię złotą karetą do lepszego świata?

– W sobotę. W tę sobotę, czyli za pięć dni. – Świadomie olała drugą, drwiącą część pytania.

Kobieta spoważniała.

– Angelika, co ty pieprzysz, córuś? Taka mądra, a taka naiwna. No co ty?

– Mamo, daj sobie opowiedzieć… – Strząsnęła popiół. – Dziś przed szkołą stała taka wypasiona audica. – Oparła się łokciami o stół i poprawiła zbyt długą blond grzywkę. – Wielki zarośnięty facet zaczepiał dziewczyny. Pytał, czy by któraś nie wyszła za mąż, bo mu żona jest pilnie potrzebna. Proponował typowe papierowe małżeństwo, tylko że on taki starszy… No, ze trzydzieści parę lat, maksymalnie cztery dyszki ma. Wszystkie się śmiały. Dobry żart, nie? Właściwie już zeszłam ze schodów i miałam skręcać do domu, ale zaczęłam główkować. Wiesz, przez łeb mi przeleciało, że nie może już być gorzej. Jak się tak zastanowiłam, to wróciłam i spytałam, co ten brodacz konkretnie oferuje.

– Czyś ty, dziecko, rozum postradała?

– Dasz skończyć?

Matka tylko przytaknęła.

– Ja cię nie pytam o radę. Decyzję już podjęłam. Słuchaj. To był ochroniarz. Ten, co pytał. I tłumacz. Kandydat na męża siedział w środku. Rusek. Jak wysiadł, to niczego sobie. Pewnie student, a może gangster, cholera wie. Blondasek. – Zaciągnęła się i przewróciła oczami. – Od razu widać, że nadziany. Ubrany jak z katalogu, same firmowe rzeczy. Wyglądał jak chodząca reklama. Ładny. Nie wsiadłam z nimi do auta, bo się bałam. Tyle się złego dzieje na świecie: porwania, zabójstwa… – Gestykulowała. – Wiesz, w życiu trzeba być ostrożnym. Zawsze to powtarzasz. On, gdy wysiadł, zaprosił mnie na kawę. Ma fajny głos. Mówił po angielsku. Poszliśmy do knajpy, zamówił i zaraz się ten ochroniarz dosiadł, bo dojechał i zaparkował. Przydał się bardzo, bo jak się miałam z tym młodym porozumieć? Moim biednym szkolnym anglikiem? Co z tego, że wkuwam godzinami, skoro mówię tylko na zajęciach? To dopiero byłby obciach. Zresztą Rusek tylko słuchał, a ja z tym Arkiem gadałam. Sprawa wygląda tak, że chłopak ma ojca uwikłanego w coś politycznego w Rosji. Mówił, że go Putin nienawidzi i chce zamordować. Stary majątek wyprowadził z kraju. Zdążył, udało mu się. Teraz patrzy, żeby jego dzieci były bezpieczne. To nie będą jednorazowe pieniądze, mamo, a utrzymanie na pięć lat. Chodzi o to, by ten chłopak po ślubie dostał nasze nazwisko, a nie ja jego. On sobie tu będzie jakiś biznes kręcił. Nie wiem jaki. Nie pytałam. Dom już kupił. Tę pustą willę, co stała na sprzedaż na wzgórzu na prawo od wylotówki, tak w głębi, na skraju miasta. Pewnie i tak wiesz którą.

Matka potwierdziła, kiwając głową.

– Oni mają swoje warunki. Trzeba razem zamieszkać, choć wiadomo, że to będzie osobno. Wynoszę się stąd, mamo. – Córka podniosła głowę, popatrzyła matce w oczy i odgarnęła grzywkę. – Teraz posłuchaj uważnie: dziewczynki zabieram ze sobą. Nawet nie dyskutuj. Jeśli będziesz oponować, zrobię to oficjalnie przez sąd. Będzie mnie na to stać. Wybacz, że tak stawiam sprawę. Ty możesz zostać z tą mendą, jeśli chcesz – ruchem głowy pokazała na pokój, w którym chrapał ojciec – albo się cieszyć, że wygrałam dla nas los na loterii, i przeprowadzić się do willi już w piątek lub nawet w czwartek. Od razu wystąpisz o rozwód z tym menelem. Natychmiast. I nigdy, pamiętaj, nigdy nie wtrącisz się do mojego małżeństwa. Podczas ślubu i wesela będziesz cała w skowronkach, a stary o niczym się nie dowie. Przynajmniej nie od ciebie.

Papieros w ręce dziewczyny się skończył i z nerwów chciwie sięgnęła po kolejnego. Matka najpierw przypatrywała się jej bez słowa, a potem już nawet nie patrzyła na najstarszą córkę, która kontynuowała:

– Zabierzesz najpotrzebniejsze rzeczy. Wiadomo… Dokumenty i takie tam. Dziewczynki wezmą zeszyty i książki do szkoły. A on, gdy się obudzi w pustym i zimnym mieszkaniu, to będzie miał do końca życia nauczkę.

Kobieta wciąż milczała. Zgasiła papierosa, też wyjęła sobie drugiego i nastawiła wodę na herbatę. Z fajką w ustach wróciła do krojenia. Łzy już nie popłynęły. Uśmiechnęła się.

– Ty jednak jesteś dobre dziecko. – Zgarnęła cebulę na patelnię, umyła ręce i znowu usiadła na stołku.

Z radia popłynęły słowa Ciechowskiego:

…już tylko moja bądź

Angeliko Angeliko Angeliko

Anioły uwięzione

Nie widzą wokół krat

Anioły kiedy zranić je

Nie czują nawet swoich ran

Aniołom skrzydła płoną

A one ciągle jeszcze lecieć chcą

I w zakochaniu swym

Spadają w niebo

Aż na dno1

ROZDZIAŁ 2

Alosza był trochę zły na ojca. Doskonale rozumiał, że jego gniew absolutnie nie ma sensu, bo w niektórych dziedzinach życia stary niewiele mógł, ale co z tego? Sprawa wyglądała beznadziejnie, a bezpieczeństwo mimo wszystko było najważniejsze. Każdy, kto zadarł z władzą, kończył jak Anna Politkowska – jako prezent urodzinowy od zabójców dla cara Wołodii, który nazwisko powinien sobie zmienić na Stalin, bo z dnia na dzień przypomina go coraz bardziej.

Ojciec chłopaka od dawna wiedział, na co się zanosi, dlatego dzieci wysłał za granicę, a teraz próbował je ukryć, by nie dostały z jedzeniem czy z herbatą czegoś radioaktywnego, jak izotop polonu podany Litwinience. Nie chciał też, by zostały wykorzystane do zmuszenia go do powrotu i oddania się w ręce kata i oprawcy, który zagarnąłby majątek dla siebie i zamknął go do czasu, gdy dojdzie do tak zwanego samobójstwa w więziennej celi.

Któregoś pięknego i mroźnego dnia tuż po Nowym Roku przed uczelnią Aloszy pojawił się człowiek papy. Miał od niego pismo uwierzytelnione tak, jak się umówili. Czekał cierpliwie, aż chłopak się spakuje i po prostu wyjedzie z nim w nieznane. Jedyne, co udało się wytargować z ochroniarzem, to zabranie aktualnej kochanki, która bez słowa skargi porzuciła uczelnię, spakowała masę ciuchów i butów do walizek, toreb oraz kartonów, przez telefon poinformowała lakonicznie rodziców, że jedzie z narzeczonym w podróż dookoła świata i zadzwoni tylko od czasu do czasu, bo będzie bardzo zajęta.

Kate była słodka, miła i cudowna w łóżku. Do tego nie pozowała na gwiazdę i potrafiła nie rzucać się w oczy. Wierzyła, że partner wynagrodzi jej sowicie porzucenie studiów. Miała nadzieję, że po prostu się pobiorą. To, czego wtedy nie wiedziała, to fakt, że ojciec zlikwidował stare rachunki dzieci, a ich gotówką dysponowali teraz doskonale opłacani ochroniarze. Nie spodobało się to ani chłopakowi, ani jego pannie. Był to zabieg czasowy, ale denerwujący tak samo, jak skąpe informacje, które uzyskali. Kiedy para zasnęła w aucie, kierowca odpoczywał od pytań, na które jeszcze nie mógł udzielić odpowiedzi. W końcu młodzi obudzili się po długiej podróży przez kanał La Manche i kawał Europy na kompletnym zadupiu, gdzieś w Polsce. Wtedy okazało się, że nie są w wymarzonej Andaluzji, gdzie mogłaby zabrać ich wyśniona hiszpańska karawana Doorsów. Dom tylko częściowo spełniał ich oczekiwania. Nie było ani sauny, ani basenu, więc chłopak trochę kręcił nosem z tego powodu.

Tak się złożyło, że papa nie wiedział o tym, iż syn ma od pewnego czasu stałą dziewczynę. Uznałby, że to coś ważnego, gdyby jego pierworodny choć o niej napomknął, gdy od czasu do czasu rozmawiali przez satelitarne szyfrowane połączenie. To, o czym nie wiedział Topolow, nie istniało. Właśnie dlatego plan papy nie uwzględniał angielskiej panny, za to zakładał żonę z polskim nazwiskiem i rozwój biznesu blisko niemieckiej, jedynie teoretycznej granicy.

Kate się wściekła i Alosza w Polsce po raz pierwszy miał okazję zobaczyć, jak próbuje czymś rzucać. Niestety minimalizm nowego domu kompletnie jej tego nie ułatwiał. W końcu przestała tupać, kląć i wrzeszczeć i dała sobie powiedzieć, że żona ma tu co prawda zamieszkać, być może nawet rządzić, jak to gospodyni, ale górne piętro lub duża jasna sypialnia z łazienką na strychu z romantycznymi skosami i balkonem obrośniętym bluszczem, który teraz wyglądał jak suche patyki, jest do ich wyłącznej dyspozycji. Aloszy żona potrzebna jest wyłącznie na papierze. Jakoś ją to przekonało, choć nie było łatwo i nie obyło się bez obietnicy nowych złotych kolczyków słusznej wagi z niewielkimi rubinami, gdy tylko jej kochanek odzyska dostęp do gotówki. Przez kilka chwil odgrażała się, że gdyby wiedziała, iż chłopak ma się żenić, zostałaby w Anglii, ale żadne z nich nie traktowało tych słów poważnie.

To mogło się udać. Kobieta przełknęła gorzki fakt, że będzie tą drugą, bo w realnym życiu miała pozostać jedyną. Nikt wtedy nie wiedział jeszcze, że znalezienie papierowej żony będzie takie trudne. Nie chodziło o to, że w Polsce brakuje chciwych kobiet. Tych jest na pęczki. Niestety ojciec miał wymagania. Panna miała być bezdzietna i ładna. Inna sprawa, że intercyza zniechęcała, a fakt, że związek należy utrzymać przez pięć lat, dla większości był nie do przyjęcia. Trafiali na różne kobiety. Przeważnie zakompleksione panie w średnim wieku, które szukały miłości na portalach randkowych. Bywały i takie, na których widok obaj, Alosza i Arek, wybuchali niepohamowanym śmiechem: panny w wieku przedemerytalnym, rozwódki zrobione na Dolly Parton czy niepełnoletnie lolitki, które chciały uciec z domu, więc udawały dorosłe.

W końcu ochroniarz świadomy tego, że czas nagli, postanowił poszukać tam, gdzie Alosza nie chciał najbardziej: przed szkołami. Małolaty ich przerażały. Bez względu na to, skąd pochodziły, były nieobliczalne. Ochroniarz dla kamuflażu zapuścił wąsy i brodę. Nie chciał być później rozpoznawalny dla bandy nastolatek. Początkowo spotykały ich głównie wybuchy śmiechu i pukanie się w czoło, aż w końcu zadziałało. Pieniądze uruchomiły czyjąś wyobraźnię.

Dziewczyna, która wróciła, żeby pogadać, była przestraszona. Nosiła kurtkę, przez którą z pewnością mocno wiało, i miała buty z płótna zupełnie nieodpowiednie na taki ziąb. Była biedna. Arek dostrzegł to na pierwszy rzut oka. Jej plecak miał łatę na dnie i wielokrotnie doszywane szelki. To dlatego wróciła. Mimo wszystko twardo pertraktowała warunki, grzejąc zmarznięte dłonie o filiżankę kawy. Mówiła wprost. Żądała i tłumaczyła, dlaczego to ważne. Negocjując przeprowadzkę matki i trzech sióstr, ich utrzymanie i warunki mieszkaniowe, wzbudziła tyle szacunku, że gdy już się rozeszli, mężczyzna tylko kiwał głową. Aloszy spodobała się nieugięta mała lwica walcząca o tych, których kocha. Imponowała mu siłą charakteru. Być może byłaby gotowa oddać samą siebie, żeby jej matka dostała pensję, prowadząc dom, żeby dzieci były porządnie ubrane i żeby miały pokój większy niż dotychczas. Czego lwiątko chciało dla siebie? Żeby mąż lub jego ochroniarz obronił je przed gniewem i atakami wiecznie pijanego ojca. Tu żądała gwarancji i nie było miejsca na negocjacje. Chciała także kasy na studia. Nic więcej. Kiedy usłyszała obietnicę, podała im obu zmarznięte palce i umówiła się na wyjazd po przedślubne zakupy. Oczywiście z Arkiem, nie z Aloszą.

ROZDZIAŁ 3

Szef był zadowolony. Sposób, w jaki Arek opisał mu rozmowę z Angeliką i ją samą, wywołał leniwy uśmiech zadowolenia na jego twarzy. Jewgienij Topolow niczego nie pragnął dla swoich dzieci tak bardzo, jak prawdziwej rodziny. Czuł, że już lubi tę małą. Kazał na nią zarejestrować firmę, matce dać etat, zatrudnić dla niej pomoc domową i oddać im do dyspozycji piętro, które syn obiecał kochance. Trudno, Arek wiedział, że Alosza będzie musiał przenieść się z kochanką na strych. Dobrze, że skosy mieściły spore garderoby, bo inaczej chłopak miałby wieczny salon mody w miejscu, gdzie musiał pisać pracę na zakończenie studiów.

Co papa powiedział, miało być wykonane. Młody Topolow nie posiadał jeszcze tyle siły, by decydować o sobie i przeciwstawić się ojcu. Nie był mięczakiem, a po prostu miał świadomość, że nie zarabia, natomiast korzystanie z zasobów ojca zobowiązuje do okazywania mu szacunku. Poza tym Alosza wierzył w rozum papy. W końcu doszedł on do majątku nie dzięki pracy swoich rąk, a dzięki umiejętności przewidywania i znajomości ludzkich charakterów. Dla chłopaka ojciec był wzorem. Nie widział potrzeby buntowania się przeciwko komuś, komu bezgranicznie ufał. Jewgienij Topolow był mądrym człowiekiem i kochał swoje dzieci. O tym Alosza był przekonany.

To właśnie dzięki takiemu nastawieniu chłopaka praca Arka była łatwiejsza, niż przypuszczał, że będzie. Byłoby ciężko, gdyby młody się stawiał i rządził, ale on słuchał. Dyskutował, lecz rozumiał, dlaczego decyzje rodzica są ważne. Z młodą lwicą mogło być inaczej. Ojciec młodego zażyczył sobie, by jej stary był obecny na ślubie. Nie chciał słyszeć argumentów, że chłop zalewa się w trupa byle czym od bardzo dawna. Kazał wykonać, więc Arek nie tylko musiał to zrobić, ale też przekonać lwicę do tego pomysłu.

Siedząc w luksusowej audicy z Angeliką, jej matką i trójką młodszych dzieci, co przekraczało liczbę dopuszczalnych osób, próbował z nią nawet pogadać, ale podekscytowane dziewczynki nie pozwalały na rozmowę, skutecznie zagłuszając każde słowo. W końcu powiedział im, jak otworzyć barek z przekąskami, i zasunął szybę, odgradzając tył samochodu i odcinając się od zgiełku.

– Pan Topolow, wkrótce twój teść, życzy sobie, żeby na ślubie pojawił się Suszyński – zaczął bez wstępów.

– Pan Topolow nie wie, o co prosi, panie… Jak mam się do pana zwracać?

– Arek.

– Panie Arek. Stary jest takim brudasem, śmierdzielem i pijakiem, że nawet moja ciągle sprzątająca matka nie była w stanie pozbyć się z domu jego cudownego aromatu – kpiła. – Trzeba by starego wymoczyć, wyszorować ten pijacki fetor, ubrać jak człowieka i jeszcze sprawić, żeby wytrzeźwiał. Zrobisz to?

– Muszę. Szef chce go na ślubnych fotografiach.

– No to gratuluję fuchy. Powiedz temu menelowi, panie Arek, że najlepiej zrobi, jeśli nie będzie się odzywał. Ciekawe, jak go przekonasz…

– Arek wystarczy, odpuść sobie pana. To bardzo proste. Dokładnie wiem, co zrobię… Zastraszę go. Powiem, że wżeniłaś się w ruską mafię, pomacham gazówką, a potem wyślę jakąś ekipę sprzątającą i zlecę, żeby go wykąpali. Nawet nie wiesz, do czego można zmusić ludzi, kiedy się odpowiednio płaci. – Uśmiechnął się pod nosem. – Kupię mu też garnitur.

– Rób, jak chcesz. Sukienkę też mi wybierzesz?

Tym razem wyszczerzył się w uśmiechu. Bezczelna. Szybko polubił tę smarkatą.

– Na szczęście matkę masz do rzeczy. Wiesz, że ona mnie spytała, czy może wydać po sto złotych na dziecko?

– Co się dziwisz? Ja też nie wiem, na czym stoję.

– Powiedziałem, że może wydać każdą kwotę, ale nie sądzę, że się uda przekroczyć pięćdziesiąt tysięcy na całą zgraję, no chyba że nie znam jej możliwości. Pewnie pomyślała, że żartuję.

– Klepałeś kiedyś biedę?

– Aż taką jak u was to pewnie nigdy.

– To skończ pieprzyć! Mama odetchnęła z ulgą, gdy dostała osiemset plus. Wyobrażasz sobie ponad dwa tysie dodatkowo do jej marnej pensji? Myślała, że jest w niebie. I wiesz, co się wtedy wydarzyło? Wracający z meliny pijany stary ją sprał, tysiaka zarąbał i przewalił na picie w tydzień! Ona jest mądra. Szybko się uczy. Kupiła dwa worki ziemniaków, mięso pomroziła, nakupiła jedzenia niemal za całą kwotę, która jej została, i jeszcze ubrała dziewczynki w lumpeksie. Zrobiła, co mogła. Przyszłoby ci do głowy, że stary posprzedawał sąsiadom mięso, kawę, herbatę i owoce? Puścił, co się dało. Zostały ziemniaki. Wiesz, co mama zrobiła po kolejnej wypłacie?

– Ja pierdolę, ale sukinsyn! Zarąbałbym go siekierą. Dawaj, co zrobiła? – W myślach postanowił poturbować gościa bardziej, niż pierwotnie zakładał, i nastraszyć go mocniej.

– Kupiła używaną zamrażarkę i wstawiła ją do piwnicy. Tam prąd jest za złotówkę miesięcznie, więc nie ma kłopotu. Od tej pory zakupy zanosiła do piwnicy, bo on tam nigdy nie chodził. Wmówiła mu, że już jej zabrał zasiłek i ktoś go okradł. Kupiła małym ciepłe buty, ale kazała chować w łóżkach, żeby im nie zwędził i nie przewalił. Nawet chleb na zapas miała w zamrażarce. Herbatę i kawę przynosiła do domu po trochu, serki do szkoły kupiła hurtem i dzieciom odmrażała co wieczór. W lodówce w mieszkaniu była tylko cebula i słonina. Aha, i margaryna do smarowania. Jedliśmy obiady w szkole, więc jemu robiła ziemniaki ze skwarkami, żeby mu przez głowę nie przeszło, że ma co sprzedać. Taka jest moja matka. Podziwiam ją. Ty też będziesz. Sam zobaczysz.

Arek znacząco pokiwał głową. Doskonały traf. Szef będzie zadowolony. Tak niezwykle przedsiębiorcza kobieta na pewno perfekcyjnie poprowadzi dom.

– Co twoja mama robiła do tej pory? To znaczy skąd miała pieniądze na opłaty?

– Sprzątała u ludzi. Wcześniej było różnie, na przykład pracowała na kasie w Biedronce, ale jak stary przyszedł pijany do niej do roboty i zaczął się awanturować, że ma mu dać flaszkę na krechę, to ją zwolnili. Wstyd na cały sklep. Za sprzątanie dostawała tygodniówki, więc robiła opłaty po trochu, żeby chociaż prądu nie wyłączyli. Telewizora ojciec nie sprzedał tylko dlatego, że nikt nie chciał kupić tak starego pudła.

– Ja pierdolę. Angelika, to Alosza ci spadł z nieba, co? – Ochroniarz z każdą chwilą nabierał do niej coraz większego szacunku.

– No co ty. To jego ojciec spadł mi z nieba. On i jego narzeczona w ciągu następnych pięciu lat niewiele mnie obejdą.

Przez głowę przeszło mu, że małolata wyrzekła się życia już na starcie. Nie wiedział, co powiedzieć.

– Aha, słuchaj, firmę trzeba otworzyć, a to trochę załatwiania jest. – Wrócił do interesów. – Spółkę zakłada się u notariusza i w sądzie trzeba zgłosić.

– Kończę lekcje o trzynastej trzydzieści. Jeśli chcesz, możesz po mnie przyjechać.

– W sobotę dostaniesz auto. Prezent ślubny. Sama możesz przyjechać. Umówimy się przed sądem. Poczekamy tam z Aloszą na ciebie.

Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.

Nie wiedział, co ją rozbawiło, więc czekał.

– Arek, mam osiemnaście lat i nigdy nie miałam w ręku dwustuzłotowego banknotu! Z telewizji wiem, że istnieje pięćsetzłotowy, a ty myślisz, że prowadzę samochód? Pobudka! Słyszałeś kiedyś, że prawko kosztuje? Dawno się tak nie uśmiałam. – Wytarła łzy z kącików oczu. – Jesteś z innej bajki. Zupełnie innej. Ciężko się przyzwyczaić.

– Naprawimy to. A twoja mama?

– Nie wiem. Nie sądzę, ale zapytaj ją.

Wcisnął guzik. Szyba pomiędzy przednią a tylną częścią samochodu wolniutko się schowała.

– Pani Suszyńska, czy pani ma prawo jazdy?

Kobieta przybrała spanikowany wyraz twarzy. Po chwili domyślili się dlaczego. Z tyłu doszedł ich nieprzyjemny zapach wymiocin.

– Bardzo pana przepraszam. Pochorowały się po tych solonych orzeszkach. Nie chciałam głowy zawracać. Niczego nie zabrudziły, daję słowo. Wszystkie zwróciły do pojemnika z barku.

– Proszę się nie martwić, to auto po ślubie idzie na sprzedaż, bo jest niepraktyczne. Zbyt rzuca się w oczy. Poza tym zaraz się wywietrzy. Pojemnik na mrożonego szampana choć raz się przydał. To jak, umie pani prowadzić auto?

– Mam prawo jazdy. Jeszcze nawet nie wymieniłam na plastikowe, bo nigdy go nie używałam. Zrobiłam przed ślubem. Dawno temu.

– Doskonale. Mam kupić pani samochód do wożenia dzieci i zakupów. Ma pani jakieś wymagania?

– Może… bezpieczny? – wyszeptała kobieta.

Usłyszał to tylko dlatego, że chorujące dzieci nie odzywały się wcale.

– Mądrze – skwitował. – Proszę odnowić dokument, pani Karino. Jeździć nauczę was sam. A teraz wysiadamy i idziemy po zakupy. Aha, i nie zabieramy niczego. Wszystko nam przywiozą. Otworzę tu kredyt dla was. Jeśli czegoś zabraknie albo zapomnimy, wybierze pani później, a ja ureguluję rachunki. Proszę zacząć od sukni ślubnej, bo szef chce fotkę do aprobaty. Potem reszta. Zaczynamy od trzeciego piętra, dzieci na drugim. Zrobię zdjęcie, pozałatwiam formalności i pojadę posprzątać auto. Zamykają o dwudziestej. Macie trzy godziny. Dobrej zabawy.

ROZDZIAŁ 4

Zakupy jeszcze nigdy nie były takie stresujące. Najpierw pani w salonie sukien ślubnych spytała, czy skoro Angelika bierze ślub tak młodo, sukienka będzie wymagała poszerzania w talii. Nie zrozumiały z Kariną, o co chodzi, bo przecież dziewczyna nie miała szans przytyć do soboty. Ekspedientka założyła, że suknia będzie potrzebna za pół roku lub ewentualnie trzy miesiące, nie na już, a tak młode narzeczone zwykle są w ciąży. Gdy usłyszała, że do soboty Angelika nie przybierze na wadze, uspokoiła się, rozpromieniła i zaczęła przynosić kreacje w najmniejszych rozmiarach.

Dopiero w dużym lustrze przymierzalni matka z córką zdały sobie sprawę z tego, jak bardzo są chude. Dziewczyna miała tak małe piersi, że konieczne były dodatkowe wkładki do stanika typu push-up. Poza tym wszystkie proponowane sukienki leżały na niej modelowo. Wybrała gładką, rozkloszowaną od talii, kremową, z delikatną koronką zamiast pleców. Grzecznie zaproponowano im dodatki, aż do pełni szczęścia został tylko zakup butów. Arek zrobił zdjęcie panny w wybranej sukni i wysłał je szefowi. Poczekał na odpowiedź i tylko pokiwał głową.

Potem przyszła kolej na dzieci. Ich wielkie oczy rozwarły się jeszcze szerzej, gdy dziewczynki wybierały kolejno majtki, podkoszulki, bluzki, spodnie i sukienki z obrazkami z bohaterami Disneya, ich niedoścignione marzenie. Potem przyszedł czas na kurtki, kozaki, rękawice, czapki i szaliki. Nowe, z metkami. Mierzone w przymierzalni sklepu, nie lumpeksu, takie, które w razie potrzeby można wymienić na mniejsze lub większe, a nie samemu przerabiać. Oszołomił je ogromny wybór wszystkiego w dobrej jakości, a w końcu Arkadiusz proszący ekspedientkę, by pomogła pani Suszyńskiej podwoić zamówienie. Nawet sprzedawczyni była zdziwiona tym poleceniem, ale z zapałem zabrała się do pracy, wiedząc, że w tym miesiącu dostanie premię jak marzenie.

Skąd Rosjanin wziął tego faceta? Karina patrzyła na niego z absolutnym zdziwieniem. W starym domu nie miałaby gdzie schować tylu ubrań, a on po prostu kazał przywieźć wszystkiego dwa razy tyle. Ludzie wykonywali jego polecenia bez słowa i jeszcze byli wdzięczni, że je wydaje. Kiedy ubrania dla małych zostały już wybrane, skrzyknął całą trójkę i pojechał z nimi do kina, zostawiając Angelikę z matką.

Obie zmęczone skakaniem dokoła trzech małych zachwyconych iskierek usiadły w fotelach przy przymierzalni. Matka wykonała ręką nieskoordynowany gest, na który dziewczyna zareagowała, podnosząc głowę.

– Chciałabym to nazwać, dziecko. Chcę, bo wiesz… To wszystko i cała reszta… No nie wierzę. A jeśli to bańka mydlana? No nie. Przecież nie śpię. Ale jeśli śpię, to nie hałasuj, bo chętnie zostanę w śpiączce. Czuję się bezpiecznie i moje dzieci też tu są.

– Wiem, no wiem, przestań. – Angelika jakby czytała w jej myślach. Miała podobne odczucia. Była zadziwiona łatwością wchodzenia w stan posiadania.

– Dzieci zapomną o biedzie – tłumaczyła Karina mętnie, próbując ubrać w słowa swoje przemyślenia. – Nawet nie wiem, jak ci za to dziękować. Ja też kiedyś próbowałam naprawić nam życie. Chciałam sprzedać nerkę, ale za nic nie umiałam tego zorganizować. Sama wiesz, nowinki technologiczne są nie dla mnie. Nie znam się. Usiadłam w kawiarence internetowej, by zamieścić ogłoszenie, ale nie dałam rady z komputerem. Dopiero wtedy sobie uświadomiłam, że jeśli ktoś mnie rozbierze na części zamienne w jakimś sterylnym, ukrytym kącie, to nikt nie będzie mnie szukał, a wy zostaniecie same z potworem. Wtedy otrzeźwiałam. To, co zrobiłaś… Ta decyzja jest niezwykła. Podjęłaś ją dla nich. Dla nas.

– I dla siebie, mamo. Pamiętaj, że ja też korzystam. Na studia pójdę. To moja przyszłość. – Próbowała umniejszyć swoją rolę, odwołując się do własnego egoizmu, lecz myślała o historii, którą właśnie opowiedziała jej mama. – Jest inaczej, prawda? No sama powiedz.

– Zupełnie inaczej. Jakoś tak… Bezpieczniej. Głupio gadam, córuś? – Matka westchnęła.

– Nie. Nie głupio. Dobra, nie rozklej mi się tu. Dawaj, ruszamy się, bo do jutra nie skończymy. Na dole widziałam automat z kawą. Jeśli się uwiniemy, to zdążymy. W końcu będę wyglądać tak, jak chcę.

To, czego pragnęła Angelika, na pewno nie było tym, co spodobałoby się bogaczowi, ale w końcu on nie będzie oglądał jej na co dzień w szkole. Kupiła mnóstwo białych bluz i czarnych spodni. Właściwie prócz tego wybrała tylko kilka ciemnoczerwonych dresów. Żadnych spódnic, sukienek, niczego opiętego, bo cokolwiek by to było, uwydatniałoby jej nadmierną szczupłość. Wyszła z przymierzalni w czarnych dżinsach i białej bluzie z kapturem, z rękami upchanymi głęboko w kieszenie. Chwyciła szarą parkę i czarną ocieplaną skórę z kapturem. Czułaby się kompletnie ubrana, gdyby nie stare buty.

Karina była rozdarta. Marzyła o powrocie do zwiewnych sukienek, w których chodziła wiele lat temu. Nie czuła się młoda, o nie, może nawet wydawała się sobie starsza, niż była. Przytłaczały ją życiowe doświadczenia, ciągła walka bez efektów i milion drobnych porażek. Teraz ich jednak nie widziała. Sukienki kusiły i zapraszały. Myśląc, że raz się żyje, kupiła sześć.

Do tego wybrała kilka kompletów luźnych ubrań do prac domowych, jakieś bluzki, spódnicę i żakiet. Postanowiła, że jeśli nie będzie musiała, już nigdy nie włoży spodni. Chciała poczuć się kobieco. Dorzuciła kilka spódniczek i bieliznę. Nie mogła odzyskać lat straconych w koszmarnym związku, za to czuła, że ma szansę odzyskać siebie taką, jaką się lubiła.

Nim ruszyły po buty, Angelika zjechała do automatu po kawę. Przyniosła dwie. Kobiety weszły z nimi do obuwniczego. Gdy zrobiły zakupy, przed galerią stał już Arek, czekając na nie, a małe kotłowały się z tyłu samochodu. Karina chciała porozmawiać z mężczyzną, więc zamieniła się z córką miejscami i dyskretnie poprosiła ochroniarza o zamknięcie szyby. Wypytywała o rodzinę Topolowów, o ojca i syna. Dowiedziała się o istnieniu kochanki chłopaka i usłyszała, na jakie warunki przystała Angelika. Coraz bardziej podziwiała własne dziecko. Z jednej strony wiedziała, że to ogromne poświęcenie, z drugiej – dziękowała Bogu za to, że okoliczności postawiły na drodze jej córki kogoś, kto w zamian za kilka lat fikcyjnego związku zapewni jej dużo lepszy start. To układ jak z samym diabłem, ale jaki korzystny! Jadąc luksusowym autem do pięknego nowego domu, modliła się w myślach, by się z tego dostatku jak ze snu nie obudzić. Wspominała entuzjazm córek ze sklepowej przebieralni, ich lśniące oczy i własną radość. Odczuwała dziwną niecierpliwość. W końcu zmierzały w nieznane. Rozpoczynały zupełnie nowe życie.

[1] Utwór „Moja Angelika” Grzegorza Ciechowskiego (słowa i muzyka) w wykonaniu Republiki; fragment ścieżki dźwiękowej do filmu pod tym samym tytułem w reżyserii Stanisława Kuźnika.