Dziedzictwo Kostuchy. Kroniki pośmiertne. Tom 1 - Akardin - ebook

Dziedzictwo Kostuchy. Kroniki pośmiertne. Tom 1 ebook

Akardin

3,5

Opis

Czy to możliwe, że wypadki nie są po prostu nieszczęśliwym zrządzeniem losu, a samobójstwa są tylko pozorowane? Czy ich ofiary są tylko marionetkami istoty wyższej? Co jeśli to, kto następnym razem odegra główną rolę w takim spektaklu, zależy tylko i wyłącznie od rozpieszczonego chłopca z bogatego i starego domu? Co jeśli ci, co pozornie lekko umarli, w rzeczywistości doświadczyli niewyobrażalnego bólu? Co jeśli ich wielokrotnie gwałcono albo nawet obdzierano ze skóry? Czy to wszystko coś by znaczyło? Czy ktoś powstrzymałby istoty okrutne, pragnące tylko jednego… twojej śmierci?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 142

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (8 ocen)
1
3
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Emiczytam

Nie oderwiesz się od lektury

Super !!!
00

Popularność




Akardin
Dziedzictwo Kostuchy. Kroniki pośmiertne, t. 1
© Copyright by Akardin 2018
ISBN 978-83-7564-567-5
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Dla Pauli i Marcina,

życzę Wam, by wasza miłość

była solidna jak skała,

niczym niezachwiana

i na wieczność

PROLOG

Czy istnieje prawdziwy Pan Życia?

Taki, którego ciało nie ulegnie rozkładowi, a umysł wciąż będzie prężny?

Na poszukiwanie odpowiedzi zmarnowałem lata…

Zostałem sługą Kostuchy…

DIEGO

Życie czternastowiecznego chłopa nie było proste. Zależeli ekonomicznie od swoich panów, to od nich potrzebowali zgody na ślub i to im służyli. Mimo to sołtysi, choć sami należeli do tej warstwy społecznej, mogli mieć własne ziemie i innych chłopów do służby.

Dziś młodzież powiedziałaby, że są oni niewolnikami. Ale tak nie było, to wyglądało zupełnie inaczej…

Tyle że MNIE to kompletnie nie obchodziło. Ja nie urodziłem się chłopem, byłem kimś o niebo ważniejszym. Byłem Bogiem…

Mój ojciec był najbogatszym szlachcicem w promieniu stu mil. Jego włości osiągnęły trzydzieści łanów. Miał ponad stu pięćdziesięciu podległych mu chłopów. A ja byłem jego synem…

Miałem wszystko.

Mogłem wszystko.

Byłem Bogiem.

* * *

– Paniczu Diego, paniczu Diego, ojciec każe ci się obudzić.

Służąca potrząsnęła lekko moim ramieniem, ale odtrąciłem ją wściekle. CHCIAŁEM SPAĆ!!!

– Odwal się!

Dziewczyna miała nie więcej niż szesnaście lat. Długie, czarne włosy zawsze chowała pod grubą chustą – tego wymagał mój ojciec. Może i etykieta nakazuje teraz nawet podwładnych traktować z szacunkiem, ale wtedy tak nie było. Wtedy służących mogłem traktować jak śmieci, i właśnie tak robiłem. Kto miałby mi zabronić?

– Diego!!! – rozbrzmiał potężnie wściekły głos mojego ojca.

Zerwałem się rozbudzony. Z kim jak z kim, ale z ojcem zadzierać nie chciałem.

– Idę, ojcze!

Byłem w samej bieliźnie, więc dziewczyna podała mi ubrania i wycofała się w kąt, czekając, aż wyjdę, dając jej możliwość wysprzątania mojej komnaty.

Ochlapałem twarz wodą stojącą w misce i osuszyłem pierwszą szmatą, jaka wpadła mi w ręce.

Wyszedłem z komnaty, zbiegłem po schodach i niemal na baczność stanąłem przed ojcem.

Był wielkim mężczyzną z kilkudniowym zarostem, z rozeźloną miną i zwężonymi źrenicami. Jedną stronę twarzy przecinała mu ohydna szrama pozostawiona przez jednego z jego starych wrogów, a u pasa kołysał się miecz.

– Miałeś być na nogach już godzinę temu! – zagrzmiał.

– Wybacz, ojcze. Służba mnie nie obudziła.

Przecież wcale nie musiał wiedzieć, że w istocie, próbowała.

Ojciec chrząknął groźnie.

– Załatwię to.

– Tak, ojcze.

– Wyjeżdżam, a ty w tym czasie pilnuj, by chłopi pilnie pracowali.

– Tak, ojcze.

To moje ulubione zajęcie, ale tego nie powiedziałem na głos.

Położył dłoń na rękojeści szabli, odwrócił się i wyszedł.

Dwa lata… Żeby dostać swój własny miecz, musiałem czekać jeszcze dwa lata! DWA CHOLERNIE DŁUGIE LATA!!! Żeby uczyć się walki, byłem wystarczająco dorosły już siedem lat temu, ale nie… Żeby mieć miecz, muszę czekać jeszcze DWA LATA!!

Patrzyłem za nim chwilę, a potem uśmiechnąłem się szeroko.

– Służba – krzyknąłem i jakaś starucha pojawiła się w pomieszczeniu niemal natychmiast. Musiała czekać za drzwiami. – Jestem głodny. Przynieście mi posiłek do jadalni.

– Oczywiście, paniczu Diego.

Nie poświęcając jej więcej uwagi, przeszedłem do komnaty obok i rozsiadłem się za okrągłym stołem.

– Co tak długo? – warknąłem na służkę, choć prawda była taka, że nie musiałem nawet czekać.

– Wybacz, paniczu Diego. – Na oko czternastoletnia dziewczyna dygnęła ze strachem.

Odesłałem ją, rozkoszując się jej przerażeniem.

Wskoczyłem na Władcę i ruszyłem przed siebie. Był bardzo agresywnym ogierem i tylko ja byłem w stanie go opanować. Nie tolerował też siodła, dlatego mu go oszczędzałem.

Kiedy przejeżdżałem przez moje ziemie, chłopi natychmiast coś zaczynali robić, nawet gdy nic konkretnego do pracy nie było. Wiedzieli, że lubię się nad nimi pastwić.

Pogoniłem Władcę.

Czułem już lekkie znudzenie, gdy w końcu ją zobaczyłem. Szła z jakąś chłopką u boku, obie z czarnymi, opadającymi na ramiona włosami. U mnie byłoby to niedopuszczalne.

Dziewczyna była wysoka, szczupła i doskonale znałem brąz jej oczu i bladą cerę. Wiedziałem też, że jej obszerna suknia ma głęboki dekolt, mimo iż widziałem jej plecy.

Była córką biednego szlachcica. Ich niewielka posiadłość była otoczona naszą.

Kobieta uwielbiała tę chłopkę i chyba właśnie przez to tak wyjątkowo jej nie znosiłem. Gdyby się kiedykolwiek rozstawały, jej pani byłaby moja już dawno. Ale nie, ona musiała robić jej za przyzwoitkę!

Spiąłem Władcę i dogoniłem je.

– Witaj, madame.

Spojrzała na mnie. Chciałem, by zobaczyła słynnego rycerza, ale choć bardzo chciałem jej go pokazać, zobaczyła idealnie zbudowanego szesnastolatka, z ciemnymi włosami i oczami. Bez miecza i zarostu.

POWINIENEM MIEĆ TEN CHOLERNY MIECZ!!!

– Witaj. – Ledwie na mnie spojrzała.

– Jest zimno, a przed sobą masz jeszcze daleką drogę – ciągnąłem uprzejmie, już to powinno być szokiem. – Pozwól mi zawieźć się do domu.

– Konie nie lubią, gdy dosiada ich dwoje jeźdźców. – Wciąż się nie zatrzymała.

– Władca jest silny, a ty, pani, zapewne lekka jak piórko i tak piękna, że to będzie dla niego zaszczytem.

– Jak zapewne widzisz, panie: jesteśmy we dwie.

– Obiecuję, że nie pozwolę, by została w tyle.

Rosalie spojrzała w twarz chłopki pytająco. Nie zauważyłem żadnej reakcji, ale najwyraźniej jakaś nastąpiła bo szlachcianka podjęła nagle decyzję.

Idealnie ukrywając wysiłek, wciągnąłem ją do siebie. Niepewnie chwyciła grzywy.

– Z siodłem jest agresywny – odpowiedziałem na niezadane pytanie.

Nim ojciec wrócił do domu, zdążył zapaść zmrok. Siedząc bezczynnie w domu, zastanawiałem się, czy niepokoiłbym się o niego bardziej, gdyby Ludwig Węgierski nie ustanowił przywileju koszyckiego. Miałem wtedy dwanaście lat i doskonale pamiętam, jak przerażały mnie wtedy jego wyprawy.

Kiedy wszedł do salonu, wyglądał na bardzo złego.

– Czy coś się stało, ojcze? – spytałem.

– Nasz sąsiad oświadczył mi, gdy wracałem do domu, że jego chłopka chciałaby wyjść za jednego z naszych sług. Nie wiem dokładnie za którego. Zdenerwował mnie tak, że omal nie sięgnąłem po szpadę.

– Właściwe moglibyśmy się z nim dogadać – szepnąłem, niemal mając nadzieję, że tego nie dosłyszy.

– Słucham?!

Zadrżałem.

– Zostaw nas – warknąłem na sługę, a kiedy wyszedł, podjąłem swoją dyskusję.

Po długim czasie udało nam się dojść do porozumienia.

Ruszyłem do stajni i siadając na Władcę, kazałem jakiemuś chłopu jechać za mną. Nie miałem pewności, po co go biorę.

Na granicy posiadłości zsiedliśmy z wierzchowców i prowadziliśmy je aż do miejsca, w którym mogliśmy je przywiązać.

Podeszliśmy do drzwi.

– Ojciec Kevina mówił, że bardzo dużo będzie zależało od tego rozpieszczonego Diega.

Słysząc płaczliwe słowa, wstrzymałem się od pukania. Mężczyzna, który mi towarzyszył, przestąpił nerwowo z nogi na nogę.

– Przykro mi – odpowiedziała Rosalie.

Cofnąłem się.

– Ty zapukaj – rozkazałem.

Uderzył tylko raz. Drzwi otworzyła służka, którą już dziś widziałem. Z miejsca rzuciła mu się na szyję. Zdrętwiał i odsunął ją od siebie niemal tak chłodno, jak tylko ja potrafiłem.

Przerażenie zniekształciło rysy jej twarzy.

Uznałem, że wystarczy tej zabawy.

– Witam.

Odskoczyła, dzięki czemu mogłem wejść do środka.

– Przepraszam za najście o tak późnej porze – odezwałem się do szlachcica.

– Czy mogę w czymś pomóc? – Z trudem panował nad emocjami.

– Pomyślałem, że moglibyśmy ustalić warunki przejścia Kevina na pańską służbę.

Spojrzał niepewnie na córkę.

– Proszę tylko o kolację we dwoje z lady Rosalie.

Trochę byli w szoku.

– Pozwolę wam się zastanowić, a ciebie zwalniam z reszty dzisiejszej służby. Odstaw konia, nim wstanie świt.

Może i próbował mi dziękować, ale ja już wyszedłem.

Porozumienie z ojcem było niczym w porównaniu z porozumieniem z Rosalie!

Może i odpowiedź przyszła już następnego dnia, ale znalezienie warunków, na które oboje moglibyśmy przystać, graniczyło z cudem.

Nim wszystko zostało ustalone, nastała wiosna (w końcu topniał śnieg). Większe zniecierpliwienie od mojego przejawiał jedynie Kevin.

Ustaliliśmy: kolacja miała się odbyć na ich dworze z ochroną za zamkniętymi drzwiami. W tym czasie jej ojciec miał jeść przyjacielski poczęstunek na naszym. Wszystko miało się odbyć tydzień po zorganizowanym przez nas ślubie i przejściu Kevina do nich. Na posiłek miałem dojechać na osiodłanym (!!!) Władcy, by nie było problemu, gdyby chciała się wybrać na przejażdżkę.

Tyle że Władca pod siodłem był jeszcze gorszy niż bez niego…

Pomijając to, że samo osiodłanie Władcy zajęło mi przeszło godzinę, dojechałem do domu Rosalie w miarę spokojnie (stanął dęba jedynie cztery razy).

Nie docierało do mnie, że próbuje jedynie mi się obrzydzić. Może dlatego, że jej śmiertelnie nudny monolog przelewał mi się przez czaszkę niemal niezauważony? Zamiast jej słuchać, myślałem tylko o tym, że jesteśmy sami. I o tym, że musimy te chwile jak najlepiej wykorzystać.

Zbiłem ją z tropu, przysuwając się bliżej, ale szybko doszła do siebie.

Odskoczyła, kiedy pochyliłem się, by ją pocałować.

– O co chodzi? – Mówiłem cicho i delikatnie.

– Nie rób tego – mruknęła, unikając mojego wzroku.

– Dlaczego?

– To nie wypada.

– Nikt nas nie widzi, a oboje tego chcemy.

Kiedy znów się zbliżyłem poderwała się.

– Więc tylko po to upierałeś się na kolację we dwoje?

– Och, nie. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Chcę zdecydowanie więcej.

– Ojciec mi mówił „po kimś takim jak on nie spodziewaj się wiele”, a ja, głupia, mu nie wierzyłam!

Też się zerwałem, w głowie buczała mi wściekłość.

– To znaczy jakim!?

– Jesteś rozpieszczonym bachorem, który myśli, że wszystko mu wolno!

Chciałem się na nią rzucić, ale krzyknęła i nim zdążyłem ją tknąć, wpadła straż.

Posłałem jej nienawistne spojrzenie i wyszedłem. Wskoczyłem na konia, ignorując jego opór, i pognałem go daleko od domu.

Zostawiałem za sobą kolejne mile. Niebo przybrało szarą, zimną barwę. Ciężkie chmury zasłoniły wszystkie gwiazdy.

Władca szarpnął się, ale tylko go kopnąłem. Czarna ściana lasu zbliżała się z każdą sekundą, ale miast wstrzymać ogiera, poganiałem go.

Zakląłem i stęknąłem, lądując na plecach, i tylko to, że zwinąłem się z bólu, uchroniło mnie od przyjęcia ciosu dwóch podków. Władca zarzucił łbem i zniknął w ciemnościach.

Podniosłem się, klnąc. Daleko przed sobą dostrzegłem ciemną postać. Ruszyłem w tamtą stronę, zamierzając odreagować na nieszczęśniku. Choć w zasadzie miał szczęście, że nie miałem miecza, by go nim zabić.

Zatrzymałem się dwa kroki od tej istoty. Istoty, bo nie byłem pewien, czy to człowiek. Posturą przypominała mnie: umięśnione ciało, niewysoka, ale i nie niska, długie ręce. Ale strój… Ubrania dziwnie do niej przylegały, a z ramion zwisała długa peleryna. Na głowie miała czapkę z pewnego rodzaju daszkiem, zasłaniającym czoło. Wszystko to było szare. No i twarz…

Twarz była brudnoszara, ale ładna, z głęboko osadzonymi oczami. I jednocześnie wykrzywiał ją nieludzki grymas nienawiści, wymieszanej z okrucieństwem. Patrzyła na mnie tak, jakby miała mi się zaraz wgryźć w gardło.

I nie poruszała się. Stała bezruchu jak wykuta z kamienia.

– Ktoś ty? – warknąłem. – Czego tu szukasz?

Nie drgnęła nawet, kiedy podszedłem bliżej, przybierając groźną minę ojca.

– Mówię do ciebie!

Wyciągnąłem rękę, chcąc ją pchnąć, ale moje ciało przeszył tak ostry ból, że padłem na ziemię i wydarłem się. Krew buchnęła mi w twarz, z trudem zlokalizowałem jej źródło. Choć cięcie nie miało więcej niż siedem cali, było tak głębokie, że całe moje ciało pulsowało bólem.

Wściekle zacisnąłem zęby i zdałem sobie sprawę, że ta istota pochyla się nade mną. Nie poruszyła się! A twarz nie była już tak nienawistna, w oczach czaiła jej się radość, jakby robiła coś, na co długo czekała.

Wziąłem zamach, pewny, że jestem w stanie ją pokonać, ale nim padł cios, zamknęła moją pięść w swojej. NIE RUSZYŁA SIĘ!!! Usłyszałem serię głośnych trzasków i nowa fala bólu mnie oślepiła.

Usłyszałem krzyk agonii. Nie przyszło mi do głowy, że to mój własny.

– Stój.

KOSTUCHA

Nie zależało mi na tym osobniku aż tak bardzo, by biec. Zresztą dopadł go ten, który zabija długo – nic mu się przecież nie stanie, jak trochę pocierpi. Jak to mówią: z bólu nikt nie umarł. Poza tym możliwości, które zyska, w pełni mu to wynagrodzą.

Zerknęłam na swoje odbicie w kałuży.

Wszyscy widzieli we mnie słabą i zadufaną „madame” z dobrego, bogatego domu. Taką z czarnymi włosami, idealną figurą, w  obszernej sukni. Z twarzą niewyróżniającą się w tłumie i ciałem skrywanym tak dokładnie, jak to wypadało.

W rzeczywistości wyglądałam zupełnie inaczej.

Miałam wygolony łuk nad lewym uchem, a resztę płomienno-rudych włosów splotłam w ciasny warkocz i położyłam na prawym ramieniu. Skórę na całym ciele miałam barwy brudnej bieli, ale wyraźnie delikatną i czystą – bez żadnej skazy. Oczy jarzyły się w ciemności, ubarwione tak, że źrenice i tęczówki zlewały się w jedną krwistą czerwień. Duże, czarne wargi przyciągały uwagę, a szeroki uśmiech odkrywał lśniące zęby.

Smukłe i seksowne ciało okryłam dwoma małymi skrawkami materiału. Ogromne piersi niemal wypływały na wierzch.

Nie dokuczał mi chłód, choć byłam prawie naga, a noce wciąż miały w sobie coś z zimy.

Byłam piękna i istniałam, by mnie podziwiano i słuchano moich rozkazów.

Zobaczyłam mojego Szarego Sługę pochylonego nad skamlącym osobnikiem płci męskiej. Był w ferworze pastwienia się nad nim.

– Stój.

Skutek mojego głosu był natychmiastowy. Szary odskoczył i znieruchomiał między drzewami. Chłopak, który stał się jego ofiarą, wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Twarz wykrzywiał mu grymas bólu, niemożliwego cierpienia.

Z jego ciemnych oczu wyzierała chęć zemsty – to tylko potwierdziło trafność mojego wyboru.

Przykucnęłam przy nim. Powiódł po mnie rozszerzonymi do granic możliwości źrenicami.

– Cześć. Wiesz, czym jestem? – Mówiłam powoli, nie przejmując się jego bólem. Wydawało się, że od początku znał odpowiedź.

– Kostuchą…

DIEGO

Piękno Kostuchy było wyjątkowe. Była idealna, jej ciało było dokładnie takie, jakie powinno, by pociągać przeciętnego mężczyznę. Głos miała delikatny, ale to w nim kryło się to coś… Za tą warstwą delikatności i pod tym pięknem była ukryta jej prawdziwa strona.

Widziałem to.

Agresja. Nienawiść. Okrucieństwo. Złośliwość. Mściwość. Wrogość. Nietolerancja. Widziałem to, bo był to opis mnie.

Byłem taki sam. I dlatego wszystko, co reprezentowało jej ciało, straciło znaczenie. Chciałem znaleźć się jak najdalej od niej, może wrócić w objęcia jej Szarego Sługi, choć wciąż drżałem z bólu, bylebym nie został JEJ ofiarą.

Było w niej zbyt wiele mnie, bym mógł jej pragnąć.

Kiedy powiedziałem pierwsze, co mi przyszło na myśl, dotknęła mnie. Złapała mnie dwoma palcami za oba policzki. Jej skóra patrzyła jak rozżarzone węgle.

– Czuję, że będziesz dobrze mi służył – syknęła, a ja nie zdołałem powstrzymać dreszczu.

Nawet nie usłyszałem własnego wrzasku, a z pewnością taki z siebie wydałem, gdy wbiła całą dłoń w moją pierś. Czułem, jak porusza we mnie palcami i jak zaciska je na czymś. Moje ciało ogarnęły drgawki. Ból był tak potworny, że w oczach stanęły mi gwiazdy, i mimo to byłem go zbyt świadom. A potem, gdy drgawki minęły, szarpnęła ręką i wszystko ustało…

Trzymała coś o trudnym do zidentyfikowania kształcie. Coś, co ociekało jakimś ciemnym płynem.

– Tylko nie próbuj zapomnieć, że jesteś moją Okrutną Śmiercią.

I pochłonęła mnie ciemność.

OKRUTNA ŚMIERĆ

Kiedy wróciła mi świadomość, miałem zamknięte oczy i nic nie czułem. Zaskoczyło mnie to. Wiedziałem, że to mi się nie przyśniło, bo wciąż leżałem na twardej ziemi. I zmienił się mój strój: ubrania do mnie przylegały, miałem czapkę i dziwne buty.

Kiedy przypomniałem sobie o sercu, które mi wyrwano, zdałem sobie sprawę, że nie czuję jego uderzeń tylko w klatce piersiowej, a w całym ciele. Nawet w końcówkach palców.

Spróbowałem się podnieść, ale gdy tylko o tym pomyślałem, już stałem prosto, jakby to nie mięśnie sterowały ciałem, tylko umysł.

– Spójrz pod nogi – usłyszałem nagle.

Odwróciłem się gwałtownie w stronę, z której pochodził głos. Wbiłem wzrok w istotę, która próbowała mnie zabić, i doznałem szoku.

Wciąż było ciemno, ale widziałem go jeszcze wyraźniej, niż widziałbym w dzień. Dostrzegłem masę nic nie znaczących szczegółów (skórę miał bledszą, niż przypuszczałem; oczy bardziej jaskrawe; ubrania w jednym odcieniu szarości).

Stał ze czterysta kroków ode mnie, a wszystkie jego mięśnie były napięte do granic możliwości. Wyglądał tak, jakby się mnie obawiał. Ale przecież prawie mnie zabił! Nie stanowiłem dla niego zagrożenia. O co chodzi?

Przez parę sekund wahałem się, czy mogę zaryzykować na tyle, by spełnić jego prośbę (nie spuszczał ze mnie wzroku), aż w końcu uznałem, że jeśli zechce mnie zabić, i tak nie będę w stanie stawiać oporu.

Spojrzałem na ziemię i zmarszczyłem brwi, nie widząc nic wartego uwagi. Rozejrzałem się i zamarłem. Tuż przy moich stopach leżało… leżałem ja!

Moje ciało było nieruchome, poobijane i poznaczone wyraźnymi odciskami podków. Miałem na sobie zwyczajne ubrania, tylko porwane i brudne.

– Co to znaczy? Co się dzieje? – Zaskoczony siłą swojego głosu, spojrzałem na towarzysza.

Odprężył się lekko.

– Co pamiętasz?

Zastanowiłem się. Byłem pewien, że nic szczególnego mi nie umknęło.

– To naprawdę była Kostucha? – Brnąłem dalej, kiedy skinął głową. – Jak mam rozumieć jej słowa? Kim jesteś? Powiedziała coś, że jestem jej Okrutną Śmiercią.

– Dosłownie. Jesteś Okrutną Śmiercią.

– Co to znaczy? Powiedź coś tak, żebym zrozumiał. Kim jesteś?

Zaczynałem się niecierpliwić. Chciałem wiedzieć, jakim cudem z nim rozmawiam i jednocześnie leżę martwy u WŁASNYCH stóp.

– Zostałeś Śmiercią, sługą Kostuchy. Od teraz twoje życie polega na zabijaniu.

– Więc kim TY jesteś?

– Jestem Śmiercią, sługą Kostuchy.

– Przed chwilą powiedziałeś to samo o mnie.

– Kostucha ma pod sobą osiem śmierci.

Milczałem, próbując zdecydować, czy w to wierzyć czy nie. Podjąłem decyzję, gdy dotarło do mnie, że jestem w czerni.

Znów się cały spiął, kiedy skoczyłem w jego stronę. Ugiął nogi i rozłożył szeroko ręce, gotując się do ataku. Ale ja tylko stanąłem jak wryty, widząc swoje odbicie w powierzchni kałuży.

Miałem lśniące, równiutkie zęby. Moje tęczówki przybrały odcień głębokiej czerni, a źrenice zrobiły się koloru krwi. Twarz, choć nie wychudła, postarzała się.