Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Emocjonujące urban fantasy, które przypadnie do gustu nie tylko miłośnikom gatunku, ale także fanom romantasy i literatury Young Adult.
Główną bohaterką serii jest Jillian, młoda dziewczyna należąca do Rodu Feniksa, która musi odnaleźć swoje miejsce w brutalnym świecie po tym, jak jej rodzina została brutalnie wymordowana, a ona sama znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To opowieść pełna mitologicznych inspiracji, mrocznych sekretów i walki o przetrwanie - znajdziemy tu nawiązania do stworzeń nadnaturalnych, tajemniczych artefaktów i postaci znanych z folkloru. Skomplikowane relacje, poznawanie świata Mitycznych i rządzących się nim praw i rozwój bohaterów dodają powieści realizmu, a niewyjaśnione motywy antagonisty zachęcają do zagłębiania się w fabułę. Wyraźny podział Mitycznych na Skalanych - złoczyńców i Jegersów - łowców tworzy dynamiczne napięcie i zapewnia widowiskowe sceny akcji, które przyciągną miłośników dynamicznych starć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 358
Po grafitowym niebie wędrowały ciemne, skłębione chmury. Mimo że wieczorna pora wzbudzała niepokój, dla Jillian była szansą. Wiatr prawie nie wiał. Pojedyncze drzewa zacieniały ulicę, pogrążając małe fragmenty chodnika w mroku.
Wyostrzyła zmysły, by dokładnie lustrować okolicę. Szła dziarskim krokiem przed siebie, coraz bardziej oddalając się od cywilizacji. Z uwagą rozglądała się dookoła. Przez dłuższy czas nie dostrzegła ani jednej żywej duszy. Nawet kierowcy samochodów nie mieli potrzeby, by tędy przejeżdżać.
Dlatego wybrała to miejsce.
Kwaśny odór wdarł się do jej nozdrzy niespodziewanie. Jillian aż się wzdrygnęła, przechodząc obok ciemnego zaułka. Starała się być jeszcze mniej widoczna. Cicho stąpała po brudnym chodniku, przemykając od jednego zacienionego miejsca do kolejnego. W tej opuszczonej dzielnicy latarnie uliczne nie działały. Było to miejsce zarezerwowane dla marginesu społecznego. Tych, którzy już dawno zapomnieli o swoim człowieczeństwie.
Jillian skradała się jak kot, wsłuchując się w odgłosy nocy. Czuła niesamowitą wdzięczność za swoje nadnaturalne zdolności. Nie zgrywała odważnej, takie działania były już od jakiegoś czasu jej codziennością. Wędrując w poszukiwaniu chimer po obrzeżach miasta, rozmyślała także o świecie Mitycznych.
Była jedną z ostatnich osób należących do rodu Feniksa.
Z utęsknieniem czekała na dzień, w którym przejdzie przemianę. Na razie nie mogła wykorzystywać w pełni swojego potencjału. Musiała płacić za to surową karę. Dlatego udawała kogoś innego, skrywając swoje dziedzictwo.
Mimo braku pełni mocy Jillian nie czuła się zupełnie bezbronna. Postarała się o to po masakrze, jakiej doświadczyła jej rodzina. Od dawna trenowała sztuki walki. Dzięki swym nadnaturalnym zmysłom po niedługim czasie osiągnęła naprawdę wysokie wyniki.
Widok cierpienia, jakiego doświadczyli jej najbliżsi, sprawił, że odkryła w sobie demona, z którego obecności nie zdawała sobie wcześniej sprawy. Chciała pomścić swoją rodzinę. Nie miała pojęcia, kto ich zamordował, dlatego na razie skupiła się na niszczeniu wrogów, którzy nie stanowili dla niej wielkiego zagrożenia. Pomagały jej w tym dwa kukri, wcześniej należące do jej rodziców. Ostrza nepalskich noży wykonane zostały z niebywale wytrzymałej stali. Czarną rękojeść ozdobiono motywem ptasich piór, które znajdowały się również na bogato zdobionej pochwie. Noże, mimo swej wielkości, odznaczały się lekkością. Zakrzywione klingi przypominały wyglądem bumerangi. Broń ta wyróżniała się jednocześnie delikatnością i morderczą skutecznością. Stanowiła przedłużenie jej rąk. Jillian wiedziała, że kukri nie ocaliłyby jej, gdyby zaatakował Skalany, ale mimo to czuła się z nimi pewniej.
Rozejrzała się po mrocznym zaułku i wypatrzyła swoje ofiary. Skradała się jak drapieżnik, cierpliwie obserwując poczynania przeciwników. Były to chimery, jakich nie widziała nigdy wcześniej. Przypominały bardziej zwierzęce hybrydy niż ludzi, którymi wcześniej byli. Ich cielska stanowiły makabryczną kombinację cech konia i ryby. Twarze łączyły w sobie cechy ludzkie i zwierzęce.
Stwory zmierzały w kierunku pary obszarpanych narkomanów, która opierała się o stary śmietnik, kołysząc się miarowo.
Jillian wyciągnęła oba kukri z pochew przytroczonych do pleców.
— Uciekajcie stąd, natychmiast! — krzyknęła.
Dwójka nieszczęśników nie zwracała jednak uwagi na to, co się wokół nich dzieje. Pogrążeni byli w świecie Boga Odlotu. Śmierdziało od nich rzygowinami. Ubrania mieli dziurawe i brudne. Mężczyzna był zarośnięty, rysy jego twarzy zagubiły się w skołtunionej gęstwinie. Kobieta uśmiechała się neurotycznie, na jej policzkach widniały zaognione rany, które prawdopodobnie sama sobie zadała podczas głodu narkotykowego.
Chimery zbliżały się do nich nieubłaganie.
— Cholera jasna — wyszeptała Jillian, widząc, że stwory są aż cztery.
Uznała jednak, że się nie wycofa. Chciała wykorzystać to, że stwory skoncentrowały się na parze narkomanów. Skrzeczały do siebie, wypluwając niezrozumiałe dźwięki. Nagle jeden z nich odwrócił się za siebie i jął wpatrywać w księżyc. Jillian przyglądała się mu jak zaczarowana. Stwór miał długą, człowieczo-końską twarz i szczerzył grube, mocne zębiska, które wydostawały się zza mięsistych warg. Jego uszy należały do człowieka. Długie, proste włosy okalały przedziwną twarz. Najbardziej ludzkie były jego oczy o barwie granatu. Jillian miała przez chwilę wrażenie, że odmalowało się w nich uczucie tęsknoty.
Towarzysze obserwującego nocne niebo stwora zaskrzeczeli głośno i wyrwali istotę z transu, w jakim się znalazła. Cała czwórka stanęła nad parą narkomanów i ryknęła. Pierwsza chimera zadała brodatemu mężczyźnie cios topornym końskim kopytem. Uderzyła go w klatkę piersiową, dało się słyszeć dźwięk miażdżonych kości. Mężczyzna zaskowyczał, na ubraniu pojawiła się ciemna plama, materiał został rozdarty przez zdeformowane żebro.
— Nie, tylko nie to — szepnęła Jillian ledwie słyszalnie.
Nie była wystarczająco szybka. Stąpała niezwykle cicho, zakradając się do przeciwników, którzy pochylali się nad ofiarami i napawali zadawaniem im bólu. Jeszcze nie zaczęli się posilać, najpierw chcieli wyrządzić tym ludziom jak najwięcej cierpienia. Chimera o ludzkim spojrzeniu raz za razem wbijała masywne kopyto w bok kobiety. Jednocześnie w oczach monstrum widniała udręka. Jillian pomyślała, że gdyby kiedykolwiek przyszło jej podzielić los tych skrzywdzonych stworzeń, pragnęłaby, by ktoś skrócił jej męki. W jej oczach byłby wybawcą.
Dlatego zbliżyła się do przeciwnika i poderżnęła nieszczęśnikowi gardło. Ciepła krew zachlapała jej płaszcz i spodnie.
Towarzysze chimery odwrócili się w kierunku intruzki, szczerząc groźnie zęby. Jillian, nie tracąc czasu, kopnęła osobnika stojącego po swojej lewej stronie w kolano i usłyszała trzask łamanej kości. Stwór się zatoczył, ale nim oddał ostatnie tchnienie, zdążył zamachnąć się kopytem. Dziewczyna odskoczyła, po chwili znalazła się za kolejnym atakującym i zatopiła broń w jego szyi. Przesunęła ostrzem nepalskiego noża po skórze i tym sposobem zabiła trzecią chimerę.
Szybko przemieściła się obok i spojrzała na ostatniego przeciwnika. Trzymała kukri pewnie w dłoniach. Stwór spoglądał na nią gorejącymi oczami, jego końskie nozdrza rozszerzały się i zwężały. Opanowała go niepohamowana wściekłość.
Jillian stała nieruchomo, czekając na jego ruch. Dokładnie obserwowała napastnika, wiedząc, że nawet najmniejsze poruszenie może zdradzić jego kolejne działanie.
Nagle błoniasta stopa chimery drgnęła nieznacznie. Stwór skoczył na Jillian, chcąc pochwycić ją w śmiercionośne objęcia. Stworzenie miało bardzo szeroki zasięg ramion i dziewczynie z trudem udało się uniknąć złapania. Uskoczyła, przybliżyła się ponownie i wbiła kukri w brzuch przeciwnika. Ten jednocześnie dosięgnął ją i uderzył w żebra.
Stęknęła cicho, atak pozbawił ją powietrza. Zastanawiała się, ile żeber zdążyła złamać. Nie spuściła jednak gardy. Panowała nad bólem. Jej przeciwnik również nie zważał na zadane cięcie. Mimo że z jego brzucha wypływała krew, nadal atakował, napędzany gniewem i głodem.
Jillian schyliła się i przemknęła pod górną kończyną chimery.
Potwór zaryczał gniewnie. Jego ruchy były chaotyczne i niezborne. Działał instynktownie, zatracając się w amoku, dzięki czemu Jillian łatwiej było unikać jego ciosów. Cięła go w odsłonięte ramię, a potem wykorzystała tę niewielką ilość mocy Feniksa, jaką dysponowała, i jeszcze bardziej przyspieszyła swoje ruchy. Wpadła w ślizg i przedostała się za stwora. Wbiła mu kukri w plecy, przecinając kręgosłup.
Ból złamanych żeber przyszedł, kiedy ferwor walki zanikł, a adrenalina opadła. Jill oddychała z trudem. Pomacała bok i odkryła, że co najmniej dwa żebra zostały złamane.
Dowlokła się do pokonanych stworzeń i wyszarpnęła z ich ciał broń. Ułożyła cielska obok siebie. Wyciągnęła piersiówkę z kieszeni płaszcza i polała stwory alkoholem.
Na szczęście pozbycie się trupów nie wymagało użycia dużej ilości mocy. Zaczerpnęła ze źródła i podpaliła stos. Kontrolowała płomienie. Nie chciała zostać zdemaskowana.
Poczuła na plecach ciepłą, skondensowaną energię Feniksa, przeszywającą ciało niczym ostrza noży. Zacisnęła zęby z bólu, a ciepła ciecz wsiąknęła w bandaże, którymi Jillian owinęła swoje plecy i brzuch.
Ból był zapłatą za użycie mocy, którymi nie powinna jeszcze władać.
Przyglądała się płomieniom, które wywołała. Na szczęście stworzenia paliły się szybko. Jakby wiedziały, że nie powinno ich tu być. Po chwili wiatr poniósł za sobą ciemnoszary popiół.
Jillian zostawiła nieżywych narkomanów i powlokła się w kierunku opuszczonego ogródka działkowego, który był jej bazą wypadową. Często zostawała tam też na noc. Nie chciała pokazywać się babci w takim stanie.
Okłamywała Gabrielle, by jej nie martwić. Ale nie był to jedyny powód. Wiedziała, jak babcia zareagowałaby na jej wybory życiowe. Nie zaakceptowałaby ich. A Jillian nie zamierzała zrezygnować z polowań na chimery. Dlatego oszukiwała babcię, wmawiając jej, że w czasie nocnych eskapad przebywa u przyjaciół albo wymyślonego chłopaka Josha.
Szła powoli, trzymając się za pulsujący bólem bok. Uważnie wsłuchiwała się w odgłosy nocy, gotowa w każdej chwili podjąć walkę.
Okolica była wyludniona, pojedynczy ludzie kulili się obok siebie, nie zwracając uwagi na Jillian. Powłóczyła nogami, bardzo zmęczona po niedawnej walce. Wiatr rozwiewał jej włosy na twarz, dlatego naciągnęła na głowę kaptur. Na ulicy walało się pełno śmieci, w powietrzu unosił się zapach zepsutego jedzenia z pobliskiego śmietnika.
Pokonała trasę w niecałe pół godziny. Zardzewiała furtka otworzyła się ze skrzypiącym odgłosem.
Jillian przemierzyła zaniedbany, zarośnięty trawnik i pociągnęła masywne drzwi. Sięgnęła po leżącą na parapecie latarkę i zapaliła ją. Ściągnęła płaszcz, opadła na materac i otuliwszy się szczelnie kocami, odpłynęła do krainy snów.
Jillian rozciągnęła zesztywniałe po śnie mięśnie. Zerknęła na kukri. Broń czekała na poranne czyszczenie. Zanim jednak dziewczyna oddała się tej czynności, pomacała dokładnie bok i z ulgą skonstatowała, że kości zrosły się podczas odpoczynku. Możliwości jej ciała nadal ją zadziwiały. Krążąca w niej moc Feniksa sprawiała, że urazy, które powinny goić się kilka tygodni, po paru godzinach snu były tylko wspomnieniem.
Bardzo szybka rekonwalescencja była jedną z mocy, które członkowie rodów otrzymywali już przy narodzinach. Oczywiście nie u każdego Mitycznego zdolność ta była tak efektywna. Feniksjanie byli w tym najlepsi. W przeszłości w jej domu często gościli inni Mityczni. Jej rodzice i babka chętnie pomagali innym. Zdarzyły się nawet sytuacje, gdy pojawiali się u nich Jegersi.
Jillian sięgnęła po nepalskie noże i skupiła się na ich czyszczeniu. To zajęcie ją uspokajało. Dotyk zimnej, śmiercionośnej stali był dla niej jak pieszczota. Lubiła polerować ostrza i przypatrywać się, jak lśniły w słońcu. Siedziała na parapecie w otwartym oknie i przecierała szmatką po klindze.
Ciepłe, jesienne promienie słoneczne delikatnie otulały twarz dziewczyny. Jill cicho nuciła melodię, którą poznała w japońskiej wiosce. W głowie słyszała dźwięczne tony wygrywane przez flet. Melodia była hipnotyzująca, wolne tempo pełne zróżnicowanych przejść. Miała w sobie coś wyciszającego. Tony pieściły uszy jak delikatny chłodny wiaterek, dający ukojenie w gorący dzień.
Kiedy była młodsza, Jillian nie rozumiała więzi, jaką odczuwali samurajowie ze swoimi katanami. Teraz jej nastawienie bardzo się zmieniło. Kukri stanowiły brakujące kawałki jej duszy. Należały tylko do niej i stanowiły połączenie z przeszłością.
Wyjrzała za okno i powiodła wzrokiem po szeregu ogródków. Przebywanie w tym zapomnianym miejscu było dla niej niezwykle cenne. Tutaj mogła się wyciszyć i spędzić długie godziny na medytacji. Mimo że było stąd tak blisko do miasta, nie czuło się tu jego ducha.
Naszło ją wspomnienie Japonii. Kiedy zamykała oczy, a wiatr muskał jej nagie ramiona, potrafiła wyobrazić sobie, że jest w japońskim lesie. Prawie czuła obecność bóstwa lasu. Udawało się jej na chwilę znów poczuć tę magiczną atmosferę. Wrócić do czasu, gdy jej dłonie nie były splamione krwią.
Już od dłuższego czasu podążała mroczną ścieżką. Zabijała chimery. Jej dusza została zbrukana. Jill straciła swoją niewinność. Atakowała, zadawała cierpienie, zabijała. Nie była kruchą dziewczyną czekającą na ratunek. Ceniła niezależność, jaką osiągnęła. Nie żałowała zabójstw, których dokonała.
Po pierwszym razie nie mogła przestać wymiotować, kiedy zdała sobie sprawę, że właśnie odebrała życie innej istocie. Jej ciałem wstrząsały nieustające drgawki. Bała się, że śmierć już zawsze będzie tak na nią wpływać, jednak z każdym kolejnym odebranym życiem stawała się na to coraz bardziej obojętna.
Zabijała, by chronić. Zabijała, by pomścić śmierć tych, których kochała. Była to niebezpieczna droga, jednak nie zamierzała z niej zbaczać. Odnalazła w tym swój cel. Najbardziej obawiała się jednak, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy zabijanie przyniesie jej radość.
Jej broń tańczyła wraz z nią niebezpieczny taniec. Dlatego zawsze tak dokładnie ją czyściła. Kiedy usuwała krew z noży, przywracając im pierwotny stan, pozwalała sobie myśleć, że jej nieczysta dusza również ulega oczyszczeniu. To był jej rytuał, dający jej spokój wewnętrzny.
Nadała imiona obu kukri. To, które należało wcześniej do jej mamy, o połyskującej fioletowo klindze, było jak cichy, wietrzny wojownik. Nóż o jasnoniebieskim zabarwieniu, wcześniej dzierżony przez jej tatę, stanowił cień, mrok jej duszy. Kaze i Kage — Wiatr i Cień. Razem stanowiły cień wiatru. Kaze no kage. Ulotne i niepojęte, a jednak wciąż obecne w jej życiu.
Istniały dwie Jillian. Nocna i dzienna. Ta, która zajmowała się zabijaniem, oraz ta, która piekła ze swoją najlepszą przyjaciółką Sue babeczki i rozmawiała o chłopakach, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Która wychodziła z Adamem do kina i godzinami rozmawiała o anime.
Cieszyła się, że mogła pokazać babci tę zwyczajną część swojego życia. Przecież była także normalną dziewczyną, studiującą dziennie dziennikarstwo i dorabiającą sobie w kawiarni.
Wstała. Założyła długi, skórzany płaszcz i przytroczyła broń do pleców. Czarne jeansy i ciężkie buciory w połączeniu z płaszczem jasno pokazywały, że lepiej z nią nie zadzierać.
Rozpoczęła wędrówkę do domu.
•
Było późne popołudnie. Gabrielle powinna w tym czasie przebywać na tyłach domu. Jillian szybko przemknęła do znajdującej się na parterze łazienki. Schowała brudne ciuchy i kukri w nieużywanej szafce. Umyła ręce i twarz, ogarnęła włosy i narzuciła na siebie grubą bluzę. Kiedy oceniła, że wygląda całkiem schludnie, poszła przywitać się z babcią.
Wielki dom wydawał się jej bardzo pusty. Brakowało w nim ludzi, dźwięków prowadzonych rozmów, śmiechu, radosnej krzątaniny. Nie był ciepły, przytulny, przywodził raczej na myśl wiktoriańskie, ponure domostwo.
Jill skierowała się do szklarni. Im była bliżej niej, tym głośniejsze stawały się tony muzyki, którą słuchała Gabrielle, kiedy zajmowała się pielęgnowaniem ogrodu różanego. Z gramofonu sączyły się przejmujące dźwięki z Tristana i Izoldy. Rozdzieleni kochankowie nie mogli znaleźć szczęścia. Muzyka była mroczna.
Dziewczyna wkroczyła do parnego pomieszczenia i wypatrzyła babcię.
— Witaj, kochanie, późno wróciłaś. Jadłaś coś porządnego? — przywitała się Gabrielle.
Babcia była bardzo wytworną kobietą, miała w sobie pewien rodzaj arystokratyczności. Nie chodziło o to, że czuła się lepsza od innych. Ona po prostu była inna. Wysławiała się w elokwentny sposób, często używając archaicznych sformułowań. Co było całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę fakt, ile tak naprawdę miała lat.
Dziś miała na sobie ciemnozieloną, elegancką bluzkę z długim rękawem oraz czarną, długą spódnicę. Wydawała się szczuplejsza niż zazwyczaj. Ciemne włosy związała w kok. Na jej twarzy widniały ślady zmęczenia i pewnej kruchości.
— Tak, zamówiliśmy wczoraj z Sue i Adamem pizzę na kolację. — Kłamstwo przeszło jej przez gardło z łatwością.
— Przygotowałam gulasz, mam nadzieje, że zjemy razem obiad — powiedziała Gabrielle i spojrzała ciepło na wnuczkę.
— Z wielką chęcią — odparła Jillian i podeszła do babki. — Widzę, że róże poddane twojej opiece stają się swoimi najpiękniejszymi wersjami. Wyglądają pięknie — dodała, rozglądając się po szklarni.
— Miło mi to słyszeć, kochanie.
Jillian posłała babci szelmowski uśmiech.
— Adam czasem się śmieje, że to musi być wampirzy ogród. Że kwiaty spijają krew naszych ofiar i dlatego ich płatki porażają swoją intensywną, czerwoną barwą.
Gabrielle popatrzyła na nią wymownie. Zaplotła ręce za plecami i jeszcze bardziej się wyprostowała.
— Macie zdecydowanie zbyt wybujałą wyobraźnię. Wampiry, jakie wampiry? Chyba naczytaliście się zbyt dużo tych waszych komiksów. Przecież stworzenia nadnaturalne nie istnieją. — Usta Gabrielle powędrowały z wdziękiem ku górze.
— Czyli cały czas żyłam w błędnym przekonaniu o istnieniu istot nadnaturalnych? — zapytała ze śmiechem Jillian.
— No a jak! Swoją drogą, może zaprosisz tu niedługo Sue i Adama? Dawno ich nie widziałam. Przygotujemy jakieś pyszne jedzenie. — Gabrielle zmieniła temat.
— Jasne, to świetny pomysł. Pójdę do siebie i wezmę prysznic. Spotkajmy się za pół godziny, dobrze?
— Oczywiście, zmykaj na górę.
Jillian wyszła ze szklarni. Skierowała się do swojego pokoju, po drodze zgarniając brudne ciuchy i kukri. Jej kroki były szybkie, chciała jak najprędzej znaleźć się u siebie.
Dom był dwupoziomowy. W salonie postawiono staroświecki fortepian. W małym przejściu wiodącym do tego pomieszczenia kryły się schody z drewna w złoto-brązowej barwie. Na ścianach w wielu miejscach widniały złoto-szkarłatne zdobienia i wisiały rodzinne zdjęcia. Jillian za każdym razem czuła ból w sercu, gdy spogląda na swoich najbliższych.
Jej pokój znajdował się na piętrze, na końcu korytarza. Gdy pogoda była ładna, przez wielkie okno wpadały promienie słońca przedzierające się przez gałęzie starego, masywnego klonu. Dziewczyna uważała, że jej pokój, łazienka i kuchnia to jedyne ciepłe i przytulne miejsca w całym budynku. W pozostałych wnętrzach czuła się nieswojo. Dom był według niej za duży, wydawał się opuszczony i panowała w nim upiorna atmosfera. Jakby zatrzymał swoje piękno, ale jego dusza zastygła, zamrożona w czasie.
Jillian wkroczyła do swojego pokoju. Pomieszczenie miało kształt dużego kwadratu, w środku panował minimalizm. Nie było tu wielu niepotrzebnych rzeczy. Jillian nie lubiła nieporządku i uczucia zagracenia przestrzeni.
Na środku pokoju stało ogromne łóżko z twardym materacem. Obok niego mieścił się wysoki, szeroki czarny regał na książki, mocno nimi wypchany. Przed nim, w głębi pomieszczenia, stał niski stolik, również w czarnej barwie, na którym stały czarki do herbaty i porcelanowy dzbanek.
Do pokoju przylegała garderoba, do której prowadziły przesuwane brązowe drzwi. Proste, jasnobrązowe deseczki ułożono w równych odstępach.
Najpiękniej prezentowała się ściana, przy której stało łóżko. Jillian powiesiła na niej obraz przedstawiający czaplę spokojnie czekającą przy stawie na swoją ofiarę. Barwa szmaragdowej wody mieszała się ze złoceniami i czerwieniami zachodu słońca. Smukła, długa szyja czapli wyginała się majestatycznie, ptak miał w sobie wiele dystynkcji. Jego upierzenie było białe niczym najczystszy śnieg. Pojedyncze płatki kwiatu wiśni wirowały, niesione przez wiatr.
W kącie pomieszczenia znajdowała się jeszcze częściowo przeszklona komoda, na której stało kilka ramek ze zdjęciami. W jej wnętrzu Jillian pochowała najróżniejsze płyty. Muzyka była ważną częścią jej życia. Nad komodą w zdobnej ramie wisiała biała kartka z ręcznie kaligrafowanym czarnym kanji oznaczającym wolność. Jillian bardzo się starała, kiedy pisała ten znak piórem o cienkiej stalówce.
Z sufitu zwisały trzy białe lampy wystylizowane na okrągłe lampiony.
Jillian zrzuciła ubrania na podłogę. Wyciągnęła z garderoby czystą bieliznę i dres i ruszyła z pakunkiem do łazienki. Wrzuciła płaszcz i ubrania, w których walczyła, do pralki i weszła pod prysznic.
Parę minut później przyjemnie odświeżona ruszyła do kuchni. Gabrielle już tam na nią czekała, krzątając się przy kuchence. W pomieszczeniu unosił się aromat jedzenia.
— Pomóc ci w czymś? — zapytała Jill.
— Nie, nie, nie trzeba, już nakładam. Zaparzyłam herbatę, ale jeśli wolisz sok, to jest w lodówce.
Dziewczyna pokręciła głową i usiadła na krześle. Po chwili Gabrielle postawiła przed nią talerz z parującym obiadem. Jill zamieszała sos z kaszą i zabrała się do pałaszowania. Pyszny posiłek był dokładnie tym, czego potrzebowała po nocnej eskapadzie i braku śniadania.
— Gulasz jest przepyszny — pochwaliła.
— Dziękuję, kochanie. Co nowego na studiach?
Szybko zrelacjonowała babci bieżący tydzień, ciesząc się, że była na większości zajęć. Opowiedziała też o wtorkowej wyprawie na łyżwy, w której towarzyszyli jej Sue i Adam.
— Brzmi jak mnóstwo dobrej zabawy — stwierdziła Gabrielle i uśmiechnęła się do Jillian. Wpatrywała się we wnuczkę z czułością. — Przenieśmy się do salonu, chciałabym o czymś z tobą porozmawiać.
— Jasne, nie ma sprawy.
Jill wstała, pozbierała naczynia i umieściła je w zmywarce, a następnie udała się za Gabrielle do pogrążonego w półmroku pomieszczenia. Zajęła miejsce w fotelu i zwróciła się w kierunku babci. W rękach trzymała kubek z letnią już herbatą. Była niebywale ciekawa, o czym też babcia chciała porozmawiać.
— Zbliża się przerwa świąteczna, a to oznacza, że będziesz miała dwa tygodnie wolnego, nieprawdaż? — zaczęła Gabrielle. Wpatrywała się w Jillian z tajemniczym uśmiechem.
— Zgadza się.
— Pomyślałam, że miło by było wykorzystać ten czas i zrobić coś wyjątkowego. Co ty na to, abyśmy kupiły bilety do Japonii i spędziły okres świąteczny gdzieś w pobliżu Kioto?
Jillian popatrzyła na Gabrielle, na której twarzy widniał teraz szeroki uśmiech, z niedowierzaniem. Zaraz jednak cała się rozpromieniła i doskoczyła do babci, by ją uściskać z całych sił.
— Ten pomysł jest absolutnie fantastyczny! — odparła z ekscytacją.
— Tak myślałam. Widzę, jak bardzo tęsknisz za Japonią. Nawet mimo tego, co się tam wydarzyło. To miejsce, w którym czułaś się najlepiej sama ze sobą. A mnie bardzo zależy na tym, byś była szczęśliwa.
— Dziękuję, dziękuję — szeptała Jillian, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, że babcia zdecydowała się na tak daleką podróż.
Kilka lat temu ich rodzina przeniosła się do Kraju Kwitnącej Wiśni. Jillian i Sharon, jej bliźniaczka, nie rozumiały wtedy, czym spowodowana była ta decyzja. Musiały się po prostu dostosować.
Mimo początkowej niechęci do Japonii, po jakimś czasie stosunek Jill do tego miejsca bardzo się zmienił. Pokochała spokój i życie w zgodzie z naturą, tak charakterystyczne dla tamtejszej ludności. Miała wrażenie, że Japończycy żyli po swojemu. Powoli, robiąc, co do nich należy, i czerpiąc z tego radość. W małej wiosce, w której zamieszkali, panowała aura beztroski. Ludzie się nie spieszyli. Mieli czas, by usiąść i po prostu wpatrywać się w niebo.
Bywały dni, kiedy bardzo tęskniła za tamtymi uczuciami. Wrażeniem, że kolejny dzień przyniesie coś dobrego. Życie w małej wiosce, z dala od miasta, pozwoliło jej wówczas odnaleźć w sobie spokój. Wielokrotnie spacerowała po pagórkach, wzdłuż nurtu małego strumyka. Uwielbiała wchodzić do cedrowego lasu i wędrować godzinami po leśnych ścieżkach z prowiantem zapakowanym w plecaku. Sharon często towarzyszyła jej w takich wycieczkach.
To był świat jak z marzeń. Jej rodzice zostali zielarzami i uzdrawiali mocami Feniksa niczego nieświadomych ludzi. Jillian czuła się wtedy tak bezpiecznie. Jej rodzice i babcia także wyglądali na odprężonych. Zdawało się, że cała rodzina odnalazła ukojenie. Co więcej, byli przekonani, że miejsce to jest wolne od destrukcji Skalanych.
Jakże bardzo się mylili. Jillian wkrótce się przekonała, że Skalani są wszędzie i nigdzie nie można czuć się bezpiecznie…
Mimo tragedii, jaka spotkała jej najbliższych, Jillian nadal kochała Japonię. To Skalani odpowiadali za śmierć jej rodziców i Sharon i mogli ich dopaść wszędzie. Dlatego dziewczyna obiecała sobie, że nigdy nie znienawidzi Kanaderu, wioski, w której zamieszkali. Pielęgnowała miłość do Kraju Kwitnącej Wiśni. Między innymi właśnie dzięki zamiłowaniu do japońskiej kultury zaprzyjaźniła się z Adamem. To była ich pierwsza nić porozumienia.
— Adama zeżre zazdrość, kiedy dowie się, gdzie spędzimy przerwę świąteczną — rzuciła z rozbawieniem.
Gabrielle spojrzała na nią z udawaną przyganą.
— Myślałam, że w pierwszej kolejności pomyślisz o tym, co zrobić, aby zabrać przyjaciół ze sobą. Ale nie, ty cieszysz się jak dziecko, ponieważ Adam będzie ci zazdrościł. Nieładnie, Jillian, nieładnie.
Jillian wzruszyła ramionami, cały czas okazując radość.
— Będziemy musiały zachować niebywałą ostrożność. — Gabrielle zmieniła ton. Na jej twarzy nie było już ani śladu rozbawienia.
— Wiem, babciu, wiem. Ukrywamy dziedzictwo Feniksa, aby zapewnić sobie jak największe bezpieczeństwo. Nic się w tej kwestii nie zmieni. — Jillian poczuła ukłucie w sercu.
Tym razem kłamstwo przyszło jej z większym trudem. Gabrielle okazała jej właśnie tyle dobroci, a ona nie była z nią szczera. Niemniej, nie zamierzała zrezygnować z polowania na chimery.
Potrafiła zrozumieć, dlaczego Gabrielle tak bardzo odizolowała się od świata Mitycznych. Nie oznaczało to, że Jillian pragnęła tego samego dla siebie. Nie, dla niej decyzja Gabrielle wiązała się z niesłabnącym poczuciem osamotnienia. Jillian nie mogła nawiązać z nikim relacji opartej na uczciwości i zaufaniu. Najsmutniejsze było to, że nie mogła być szczera również wobec babki.
Gabrielle z kolei nie chciała rozmawiać o Mitycznych. Tak niewiele wspominała Jillian o ich dziedzictwie. I choć niewiedza bardzo jej ciążyła, a śmierć bliskich odcisnęła na niej ogromne piętno, dziewczyna starała się nie naciskać na babcię.
— Czy mogłabym mieć do ciebie jeszcze jedną małą prośbę? — zapytała po chwili.
— Pytaj. Zobaczymy, czy prośba rzeczywiście jest taka mała, i czy się zgodzę. Kto wie, może poproszę o coś w zamian — oznajmiła Gabrielle. Wpatrywała się w Jillian, w jej ciemnobrązowych oczach malowało się zaciekawienie.
— Czy mogłabyś ukazać mi się w pełnej feniksjańskiej krasie? Tęsknię za tym widokiem — wyznała cicho Jill, uśmiechając się nieśmiało.
Istniało kilka wspólnych cech dla każdego rodu Mitycznych. Jedną z nich było to, że potrafili ukrywać cechy wizualne swojego stworzenia mitycznego. Gabrielle robiła to nieustannie.
Przez twarz starszej kobiety przemknął wyraz smutku. Odłożyła kubek z herbatą na szklany stolik kawowy. Wyswobodziła włosy z ciasno ściśniętego koka i przymknęła na chwilę oczy. Jillian z fascynacją obserwowała, jak ciemne kosmyki babci nabierają pięknej, intensywnej barwy szkarłatu.
Kiedy Gabrielle rozwarła powieki, Jill aż zaparło dech w piersi. Oczy babki pięknie się skrzyły. W tęczówkach dominowała ciemnozłota barwa, pojawiły się także oranżowe i czerwone plamki. Gdyby kobieta stanęła teraz w słońcu, zdawałoby się, że płonie nieziemskim ogniem niczym mityczny ptak.
Gabrielle wysunęła dłoń do przodu i ułożyła ją płasko. Nad jej ręką pojawiły się płomienie. Unosiły się w majestatycznym tańcu, poddane jej woli.
— Wyglądasz przepięknie, babciu — powiedziała cicho Jillian. — Feniks obdarował nas naprawdę wspaniałymi darami.
— To prawda, kochanie. Pamiętaj jednak, że to jednocześnie wspaniały dar, jak i okrutne przekleństwo. — Gabrielle zgasiła płomienie i ukryła atrybuty Feniksa. — Pójdę do siebie, odpocznij trochę przed poniedziałkiem — rzekła i wstała.
Jillian ze smutkiem wpatrywała się w plecy odchodzącej babki. Dla Gabrielle dziedzictwo Feniksa jawiło się jako przekleństwo. Jillian zaś czekała na nie z utęsknieniem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dedykacja
Rozdział 1
Rozdział 2