Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
265 osób interesuje się tą książką
Czy nienawiść od miłości naprawdę dzieli tylko jeden krok?
Abi i Charlie poznali się jako dzieci, ale jeden niefortunny wypadek zmienił ich relację w bryłę lodu. Ona – ambitna łyżwiarka figurowa z głową pełną marzeń. On – hokeista z przeszłością, która zostawiła blizny głębsze niż niejedna kontuzja. Przez lata się unikali… aż wspólne korepetycje zaczęły topić to, co miało pozostać zimne na zawsze.
Kiedy Abi stara się o wymarzoną rolę w spektaklu, a zazdrość i sabotaż mogą zniweczyć jej karierę, Charlie staje za nią murem. I wtedy wszystko się zmienia. Jeden pocałunek, jeden przełamany lęk – i cały świat nabiera kolorów.
Ta historia jest SWEET. Sugerowany wiek: 16+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 452
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczyni: Olga Gorczyca-Popławska Redakcja: Justyna Yiğitler Korekta: Małgorzata Denys Projekt okładki: Anna Jamróz
Copyright © Nikola Enenkiel, 2025
Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I Białystok 2025 ISBN 978-83-8417-334-3
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Plik przygotował Woblink
woblink.com
Wszystkim, którzy kiedyś w siebie zwątpili. Uwierzcie w swoje możliwości i spełniajcie marzenia. Na to nigdy nie jest zbyt późno
OSTRZEŻENIE Książka porusza trudne tematy takie jak: trudne dzieciństwo, wulgaryzmy, przemoc domowa, znęcanie się psychiczne i fizyczne. Kontakty do miejsc, które oferują wsparcie, znajdziesz na końcu książki.
OD AUTORKI Mimo że starałam się wiernie odwzorować to, jak wygląda profesjonalna gra w hokeja w lidze NHL oraz realia tańca na lodzie, w książce mogą pojawić się drobne nieścisłości. Niektóre rzeczy zostały zmienione na potrzeby tekstu.
Charlie
Życie potrafi zaskakiwać. Moje na przestrzeni kilku ostatnich lat zmieniło się nie do poznania. Z cichego chłopca zamykającego się na świat i uciekającego przed problemami do klocków Lego stałem się odważnym młodym dorosłym, który może zostać kapitanem uniwersyteckiej drużyny hokeja. Kiedyś było mi trudno zawierać nowe przyjaźnie, a teraz mam wokół siebie grono kumpli z drużyny i najlepszego przyjaciela, z którym znam się od lat.
Moja matka odnalazła miłość, o której czyta w książkach, i wreszcie jest w pełni szczęśliwa. Ryan sprawił, że jej życie nabrało sensu, i wniósł do niego beztroskę. To dzięki niemu uciekliśmy do Toronto przed agresywnym ojcem. To on załatwił mamie pracę, o której od zawsze marzyła, i wyremontowane mieszkanie, do którego mogliśmy się od razu wprowadzić. Mój ojczym okazał się cichym bohaterem.
Zoey natomiast poznała tutaj swoją najlepszą przyjaciółkę, o której kiedyś tylko mogła pomarzyć. A później zaprzyjaźniła się z jej rodziną i zakochała w hokeiście, do którego wzdychała od lat. Teraz nie wyobraża sobie bez nich życia. Sprawili, że jej energiczna strona znowu jest widoczna i wreszcie przestała się wszystkim zamartwiać. Wraz z Frostem, jej mężem, stworzyła rodzinę, która stała się dla niej całym światem.
Już pierwszego dnia, gdy poznałem Frosta, wiedziałem, że dużo zmieni w naszym życiu. Miał problemy, aby otworzyć się na miłość do mojej siostry, ale gdy w końcu to zrobił, przepadł na amen. A ja po cichu liczyłem na to, że zostanie z nami już do końca. To on pomógł nam z ojcem, gdy pewnego dnia zaczął dobijać się do naszych drzwi. Jego przyjaciel Nick tulił mnie całą noc i dał mi ogromne wsparcie, tak samo jak i starszy Ward.
A później wpoili mi miłość do gry w hokeja. Przedtem byłem zagorzałym fanem i oglądałem każdy ich mecz, marząc o tym, aby kiedyś zostać profesjonalistą. I tak też się niedługo stanie. Byłem ich osobistym testem, czy nadają się na trenerów, gdy Adrien Ward zdecyduje się w końcu ustąpić, choć jak na razie nie ma takich planów. Jak wiem, Frost chce grać tak długo, jak będzie mógł. A teraz zajmuje się z Nickiem grupą młodzików, do której kiedyś należałem, dopóki nie zacząłem chodzić do liceum i nie przeniosłem się do tamtejszej drużyny.
Wszyscy trzej spotkaliśmy tutaj fantastycznych ludzi, którzy są z nami do dziś. Kto by pomyślał, że zwykła przeprowadzka za lepszą pracą mamy wywróci nasze życia do góry nogami.
Nadal myślę o przeszłości, od tego nie da się uciec. Ale teraz skupiam się na uczelni, przyjaciołach i przede wszystkim grze. Wiele osób mi mówi, że niepotrzebnie zapisałem się do uczelnianej drużyny i chcę brać w udział w drafcie, bo mogę dołączyć do Mavensów już teraz. Wystarczy jedno słowo Frosta. Ale nie chcę robić tego po znajomości. Chcę na to zasłużyć. Chcę poznać smak gry dla uczelnianej drużyny i się tym nacieszyć, a nie od razu przechodzić na zawodowstwo.
I właśnie dlatego siedzę teraz z moją uczelnianą drużyną Toronto Bulldogs w sali multimedialnej na naszym lodowisku. Jesteśmy w trakcie wybierania kapitana – z racji tego, że poprzedni ukończył studia, czas na kogoś nowego. Nie ukrywam, że bardzo bym chciał nim zostać.
– To bez sensu – burzy się Wade. – Charlie ma zostać kapitanem? Bo co, był nim w liceum i ma wtyki? Draft też już ma ogarnięty?
Przewracam oczami na jego oburzenie.
– Każdy oprócz pierwszoroczniaków może zostać kapitanem – przypomina ostro trener Duncan. – To, że Charlie ma w rodzinie zawodowych hokeistów, nic nie znaczy. Gra naprawdę dobrze, wiesz o tym, Wade. Poza tym ma doświadczenie w kierowaniu drużyną.
Po sali roznosi się szmer rozmów zawodników. Wzdycham i poprawiam bluzę na ramieniu. Ukradkiem wyciągam z kieszeni telefon i zerkam na niego, aby zobaczyć, która godzina. Krzywię się, gdy widzę, że już spóźniam się na spotkanie z Jasperem piętnaście minut. Wysyłam mu szybko wiadomość, żeby pojechał do domu i na mnie nie czekał. To spotkanie na pewno się przeciągnie.
– Skoro nie potraficie zdecydować teraz, macie czas do czwartku, aby porządnie to przemyśleć – oświadcza trener. – A teraz wynocha.
Hokeiści jednocześnie podnoszą się z krzeseł i opuszczają salę multimedialną. Wade, przepychając się obok, szturcha mnie ramieniem i rzuca mi wkurzone spojrzenie. Unoszę brwi i kręcę pobłażliwie głową na jego dziecinny sposób okazywania zirytowania.
– Nie przejmuj się, Charlie. – Oliver klepie mnie po plecach. – Ja na pewno na ciebie zagłosuję.
– Dzięki – rzucam. – Choć zaczynam myśleć, że to nie jest do końca taki dobry pomysł. Jeżeli wygram, on nie da mi żyć.
– Wade lubi cwaniaczyć – odzywa się Gabe. – Wszyscy wiedzą, że idealnie się nadajesz na to stanowisko.
Uśmiecham się pod nosem.
Olivera i Gabe’a poznałem w liceum na pierwszym spotkaniu drużyny. Zakumplowaliśmy się, a teraz mamy okazję dalej razem grać. Szkoda tylko, że Jasper nie poszedł w nasze ślady i nie został hokeistą, ale niestety nie potrafi utrzymać pionu na łyżwach dłużej niż minutę.
Chwilę później wychodzimy przed lodowisko. Na parkingu przy moim samochodzie zauważam Jaspera, który unosi dłoń na powitanie. Odwzajemniają gest, po czym po pożegnaniu wsiadają do samochodu Gabe’a i odjeżdżają.
– Pisałem ci, żebyś poszedł do domu – mówię. Odblokowuję auto i rzucam torbę na tylne siedzenie.
– Wolałem poczekać. – Wzrusza ramionami. – Poza tym… spotkałem Ruby i trochę pogadaliśmy. Wracała akurat ze sklepu, więc eskortowałem ją bezpiecznie do domu.
Unoszę brwi i kiwam głową z uznaniem.
Wzdycha do Ruby, odkąd jakoś w połowie wakacji wpadł na nią przed lodowiskiem Warda. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że dziewczyna przyjaźni się z Abi, córką Logana, który jest wieloletnim przyjacielem Nicka. Wychowali się razem w domu dziecka, a później Lowen trenował Abi, gdy była małą dziewczynką. Jest na mnie cięta, odkąd raz przypadkowo przerwałem jej trening, przez co upadła dość boleśnie na lód i miała potem siniaka na udzie. Od razu po jej upadku chciałem jej pomóc i przynieść zimny okład, ale zjechała mnie od góry do dołu, zebrała swoje rzeczy i wyszła z lodowiska, marudząc pod nosem.
Parę dni później wpadłem na nią na mieście. Gdy tylko mnie zobaczyła, poczerwieniała ze złości i zaczęła się na mnie wydzierać. Od tamtego momentu unikam jej jak ognia, byle tylko znowu nie wdać się z nią w bezsensowną kłótnię. Choć jest to odrobinę trudne, zważywszy, że nasze rodziny są niejako połączone.
– Ty wiesz, że ona ma siedemnaście lat? – upewniam się.
– No i co? – prycha. – Wydaje się ogarnięta jak na swój wiek, nie to, co inne laski. Chcę ją bardziej poznać, wydaje się miła.
– Tak jak Abi – sarkam.
– Ona jest taka cięta tylko na ciebie. – Śmieje się i wsiada do samochodu.
Obchodzę pojazd, opadam na miejsce kierowcy, odpalam silnik i ruszam w stronę domu. Kilka lat temu, po wyprowadzce Zoey do Frosta, zamieniliśmy mieszkanie na mały domek. Mama jest zadowolona, bo w letnie wieczory może usiąść na tarasie i poczytać książkę. Dodatkowo dzieciaki Frosta i Nicka mogą sobie tu pobiegać i się pobawić.
– Cześć, chłopaki – słyszę męski głos, jak tylko przekraczamy próg. – Jak było na treningu, Charlie? Zostałeś kapitanem?
– Nie – burczę. Odkładam na bok torbę i zsuwam buty z nóg. – Parę osób uważa, że nie powinienem nim zostać.
– Co? – Marszczy brwi. – Przecież grasz najlepiej z całej waszej drużyny.
Wyszczerzam się w jego stronę.
– Dzięki, tato – mruczę, a on roztrzepuje moje włosy, na co jęczę z udręką. Nie jestem już małym dzieckiem!
Przez te wszystkie lata Ryan stał się mi naprawdę bliski. W dzieciństwie pomagał mi w lekcjach i jeździł ze mną na treningi hokeja. Prawie nigdy nie pominął ani jednego mojego meczu i zawsze siedzi w pierwszym rzędzie, gorąco mi kibicując. Stał się dla mnie ojcem, którego potrzebowałem. Traktuje mnie i Zoey jak swoje własne dzieci.
– Ryan?! – woła mama z kuchni. – Czy mógłbyś pomóc mi odkręcić ten słoik?
Tata salutuje nam i wraca do swojej żony, a ja podążam za nim. Wchodzę do kuchni, gdzie witam się z mamą pocałunkiem w policzek, zabieram z lodówki sok, z szafki dwie szklanki i dołączam do przyjaciela, który rozgościł się już w moim pokoju. Idę na moment do łazienki, gdzie rozpakowuję torbę, nie chcąc, aby mama kolejny raz na mnie krzyczała, że zostawiam mokry ręcznik w środku, po czym wracam do Jaspera.
– Dobra, to jaki mamy plan? – pyta przyjaciel, wyciągając z plecaka tablet.
Dwa miesiące temu rozpoczęliśmy trzeci rok studiów na kierunku automatyka i robotyka. Od dziecka uwielbiamy wykonywać wszelkie budowle, głównie z klocków Lego, a na studiach możemy w dodatku pobawić się komputerami. Na zaliczenie mamy wykonać robota. Sprawi nam to mnóstwo frajdy.
Następne trzy godziny spędzamy na planowaniu naszego projektu. Gdy wybija siódma wieczorem, mój brzuch zaczyna burczeć. Z jękiem podnoszę się z łóżka i sięgam po telefon.
– Zamawiamy pizzę? – proponuję. Jasper wyszczerza się w moją stronę, co jest dla mnie jednoznaczną odpowiedzią. – Pójdę zapytać rodziców, czy też chcą.
Idę do salonu, gdzie mama leży wtulona w ramiona taty, oglądają jakiś serial. Gdy staję nad kanapą, unosi głowę i posyła mi ciepły uśmiech. Pytam, czy też mają ochotę na pizzę, a gdy przytakują, włączam aplikację i składam duże zamówienie. Dwadzieścia minut później dostawca jest już pod moim domem. Odbieram od niego kartony z pizzą, jeden z nich podaję rodzicom, a kolejne dwa zabieram do swojego pokoju.
– Och, tak, najwyższy czas – jęczy Jasper, odbierając ode mnie swoją pizzę. – Umieram z głodu.
Siadam na łóżku, otwieram karton i nie czekając ani chwili, wsuwam do ust pierwszy kawałek.
– Zostajesz na noc? – pytam pomiędzy kęsami.
– Jeszcze pytasz? – parska. – Wiesz, że mam w plecaku nowy model Ferrari do złożenia?
Wchodząc na lodowisko Warda, ziewam szeroko. Rozglądam się wokół, jednak nie widzę ani żywej duszy, na co marszczę brwi. Przecież byliśmy umówieni, gdzie oni wszyscy się podziali?
– Co tam, młody? – Isaac wyłania się zza mnie i mocno klepie mnie w plecy, na co się wzdrygam. – Coś ty taki przestraszony?
– Nie wyspałem się – mamroczę.
Odkładam torbę z łyżwami na ławkę i przeciągam się, chcąc rozluźnić sztywne mięśnie. Całą noc składałem z Jasperem model Ferrari z Lego, przez co położyliśmy się jakoś po czwartej, a na lodowisku miałem być już o dziewiątej. Spałem cztery godziny.
Ja i Jasper robimy tak od najmłodszych lat, a później narzekamy, że się nie wyspaliśmy. Lego nie jest tylko dla dzieci, wręcz przeciwnie, niektóre zestawy są tak skomplikowane, że nawet my mamy z nimi problem i zajmują nam kupę czasu.
– A jak na studiach? – zagaduje. – Kiedy gracie jakiś mecz? Z chęcią bym wpadł i pooglądał takich dzieciaków jak wy.
Piorunuję go wzrokiem.
– Dzieciakiem to możesz nazwać swoją córkę, nie mnie – burczę, wyciągając łyżwy z torby.
Siadam na ławce, aby je zawiązać, a gdy kończę, od razu wchodzę na lód. Poprawiam czapkę i zaczynam jeździć wzdłuż bandy, czekając na pojawienie się reszty. Noszeniem czapek tył na przód zaraził mnie Nick. Raz mu ją podkradłem i tak zostało do dziś.
– Chyba go zdenerwowałem – mruczy Isaac. Zerkam w jego stronę i widzę Frosta i Nicka stojących obok niego. Pod nogami kręcą się im Cody i Hunter, ich sześcioletni synowie, jak zwykle się przepychając, bo każdy z nich chce wejść na lód jako pierwszy.
– Co jest? – Frost patrzy na mnie z niepokojem.
Robi tak od samego początku naszej znajomości i naprawdę to doceniam, ale czasami mnie irytuje. Dlaczego żaden z nich nie rozumie, że nie jestem już tym samym chłopcem, który wiecznie potrzebował pomocy? Daję sobie teraz świetnie radę, nie muszą obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Przecież dobrze wie, że gdyby coś było nie tak, przyszedłbym z tym do niego.
– Wujek! – krzyczy uradowany Hunter, jadąc w moją stronę. Ten mały jest moim ulubieńcem. Oczywiście Cody, widząc, co robi jego kuzyn, zaczyna pędzić przed siebie, byle tylko wyprzedzić młodego Lowena i zepchnąć go w bok.
Podjeżdżam bliżej i kucam z rozłożonymi ramionami, w które dwa szkraby od razu wpadają. Hunt śmieje się głośno, gdy czochram jego kręcone włosy. To samo robię z Codym, choć ten nie jest z tego zadowolony i szybko próbuje uciec z mojego uścisku z grymasem na twarzy.
Kiedy podnoszę się do pionu, czuję na sobie pytające spojrzenie Frosta. Wzdycham ciężko. Jeżeli mu nie powiem, o co chodzi, nie da mi spokoju.
– Wczoraj mieliśmy wybierać kapitana. Wiecie, że chciałbym nim zostać – przyznaję markotnie. – Tyle, że… parę osób twierdzi, że nie powinienem objąć tej funkcji.
– A ile osób twierdzi, że powinieneś? – Nick unosi brew.
– Połowa drużyny? – bąkam.
Frost zagania chłopców do ćwiczeń, polecając im, aby się rozgrzali, a następnie opiera się o bandę, aby móc rozmawiać ze mną i jednocześnie mieć oko na dzieciaki. Isaac i Nick przystają obok nas.
– Z czym mają problem? – pyta. – Grasz świetnie. W dodatku byłeś kapitanem w liceum, więc wiesz, z czym to się je.
– Ale drużyna uniwersytecka to co innego niż licealna – wyjaśniam. – Tutaj większość ludzi liczy na draft do NHL. I parę chłopaków twierdzi, że dostanę tę pozycję ze względu na was. Jak to będzie wyglądało, gdy ktoś z Mavensów przyjdzie do nas na mecz w poszukiwaniu nowych talentów i dziwnym trafem wybierze mnie?
Wszyscy trzej nagle milkną. Frost oblizuje usta i zerka na mnie z głupim uśmieszkiem.
– Nie musimy cię wybierać, bo już jesteś wybrany.
Jęczę z udręką, odchylając głowę.
– Charlie, rozumiemy, że chcesz się dostać do NHL w tradycyjny sposób – dodaje uspokajająco Nick. – A przedtem ukończyć studia. Ale to nic złego, że masz lepszy start. Masz okazję, więc z niej korzystaj. – Zaciska dłoń na moim barku. – Frost i ja mieliśmy tak samo. Żaden z nas na nie poszedł na studia, bo Adrien zaciągnął nas do gry. I nikt nie miał z tym problemów, wiesz dlaczego?
Kręcę głową. Nick podjeżdża bliżej, obejmuje mnie ramieniem i lekko mną potrząsa.
– Bo nadrabiamy umiejętnościami – kontynuuje. – Jesteście jeszcze młodzi i to normalne, że ktoś będzie ci tego zazdrościł. Ale to od ciebie zależy, jak tym zagrasz. Pokaż, że to nie znajomości robią z ciebie dobrego hokeistę, ale zdolności. Pokaż im, że potrafisz być wspaniałym kapitanem i poprowadzisz ich do zwycięstwa.
Isaac i Frost przytakują równo.
– Ja to właśnie zrobiłem – odzywa się Ward. – Udowodniłem, że zasługuję na miano kapitana. Że ojciec trener nie ma z tym nic wspólnego. A ty pokażesz, że ja nie mam z tobą nic wspólnego. Że zapracowałeś na to sam. To trudne, ale nie niemożliwe.
Uśmiecham się pod nosem. Sekundę później Frost przyciąga mnie do siebie i ściska z całej siły, przez co moje żebra aż trzeszczą.
– Dobra, jazda na lód – rozkazuje, popychając mnie w tył. – Pokaż tym dupkom, że zasługujesz na NHL.
Nick chrząka i spogląda na przyjaciela znacząco. Mąż mojej siostry krzywi się i zerka na swojego syna i siostrzeńca, ale chłopcy są zajęci zabawą, więc na pewno tego nie usłyszeli.
Isaac zagania nas na środek tafli, gdzie dzielimy się na dwie drużyny. Nie dziwi mnie nawet, że zostaję przydzielony do Hunta i Cody’ego. Przewracam oczami, jednak nic nie mówię, tylko podaję krążek młodemu Lowenowi. Hunter z szerokim uśmiechem pędzi przed siebie, a w pewnym momencie jego ojciec zagradza mu drogę. Wybija mu krążek spod kija, jednak mały się nie poddaje i znowu mu go odbiera. Oczywiście wszyscy czterej dajemy dzieciakom fory. W końcu mają tylko sześć lat.
– No nie! – stęka Isaac, gdy pozwala, aby krążek prześlizgnął się pomiędzy jego nogami, wprost do bramki. Po lodowisku roznosi się okrzyk dziecięcej radości.
Chwilę później Nick przejmuje krążek. Unosi kącik ust i spogląda na mnie z błyskiem w oku.
– Pokaż, co potrafisz, kapitanie. – Śmieje się, rzucając mi wyzwanie.
Wyszczerzam się do niego i nie czekając ani chwili, ruszam szybko przed siebie. Frost i Isaac odsuwają na bok dzieciaki, abyśmy ich bez przypadek nie staranowali podczas naszej rozgrywki jeden na jednego.
Wpadamy w jakiś szał. Jeździmy po całym lodowisku, próbując nawzajem odebrać sobie krążek. Jak tylko mam go pod swoim kijem, Nick mnie taranuje i zabiera go dla siebie. Już prawie ma go wbić do bramki, gdy podcinam go delikatnie, zabieram krążek i posyłam go do swojej. Dysząc ciężko, opieram się o kij i demonstracyjnie się kłaniam. Śmieję się głośno, gdy chłopcy wydają z siebie okrzyki radości, wiwatując.
– I ty masz jeszcze jakieś wątpliwości? – pyta Nick. Unosi lewy kącik ust i zerka na swojego przyjaciela, który z dumą kiwa głową.
Cholera jasna, to był test. I zdałem go na sto procent.
Isaac przyciąga mnie do swojego boku i poleca:
– Zrób ten trik na treningu, kiedy będziecie wybierać kapitana, a wszyscy padną na kolana i będą cię błagać, żebyś nim został.
Unoszę głowę i spoglądam na niego z wdzięcznością. Następnie przenoszę wzrok na Nicka i Frosta, którzy z uśmiechami potwierdzają słowa swojego przyjaciela.
Biorę głęboki wdech i się prostuję. Udowodnię wszystkim w drużynie, że nadaję się na kapitana. I że poprowadzę ich w tym roku do zwycięstwa.
Abigail
Przeciskam się przez tłum ludzi, rzucając pod nosem różne obelgi w ich stronę. Trzy osoby na mnie wpadają i nawet nie raczą za to przeprosić. Matko Boska, rozumiem, że są zestresowani, gdy ja byłam na ich miejscu, czułam dokładnie to samo, ale wypadałoby mieć choć trochę kultury.
Nienawidzę dni organizacyjnych. Liczba ludzi plączących się po lodowisku doprowadza mnie do szału. W dodatku muszę być dla wszystkich miła i odpowiadać na ich durne pytania. Nie mam pojęcia, dlaczego się zgodziłam, aby tu dziś pomagać.
– Abigail! – woła pani Monroe, nasza trenerka, machając do mnie z szerokim uśmiechem. – Podejdź tutaj! Skoro jesteś wcześniej, to może wytłumaczysz nowicjuszom, jak działamy?
Biorę głęboki wdech, przywołuję na twarz uśmiech, podchodzę do grupki dzieciaków w wieku mniej więcej dziesięciu lat i wykonuję polecenie trenerki.
W naszym klubie tańca figurowego Fairytale podzielono tancerzy na trzy grupy zgodnie z wiekiem. Pierwsza to dzieci od pięciu do dziewięciu lat, druga od dziesięciu do czternastu oraz trzecia od piętnastu do osiemnastu. A co się dzieje, gdy przekroczysz osiemnaście lat? Masz trzy opcje: idziesz na studia i rezygnujesz z tańca, co robi wiele osób, dla których te zajęcia są po prostu dziecięcą rozrywką i które nie wiążą przyszłości z tańcem na lodzie. Kolejną możliwością jest przejście na łyżwiarstwo figurowe indywidualne lub w parach. A trzecim wyjściem jest dołączenie do profesjonalistów związanych z Fairytale, dla których taniec nie jest już tylko zabawą. Staje on się pracą, a pokazy są organizowane o wiele częściej. Nie da się do tego zespołu dostać ot tak, jak w przypadku trzech pierwszych grup. Trzeba przejść kwalifikacje, które odbywają się raz w roku. Nie ukrywam, że bardzo chciałabym do nich dołączyć.
W końcu kończę opowiadać dzieciom, jak działa nasza grupa. Życzę im powodzenia, posyłam kolejny wymuszony uśmiech i odchodzę do szatni, gdzie opadam na ławkę, wzdychając ciężko. Chwilę później do środka wbiega Ruby, moja najlepsza przyjaciółka. Poznałyśmy się na pierwszych zajęciach, gdy miałyśmy po pięć lat. Obie zamierzamy wspiąć się na szczyt tańca na lodzie. Nie spoczniemy, dopóki nie osiągniemy sukcesu i nie spełnimy wszystkich marzeń.
– Ale mam farta, udało mi się umknąć przed panią Monroe – mówi, odrzucając włosy z twarzy.
Ruby jest jedną z najpiękniejszych dziewczyn w naszym klubie. Rude, grube loki opadają jej aż do pasa, twarz zdobi mnóstwo piegów, a ciemne, brązowe oczy przeszywają na wskroś. Nie raz widziałam, jak jakiś chłopak wpadł na słup, gdy się na nią zapatrzył.
– A mnie nie – mamroczę z grymasem. – Jak tylko weszłam na lodowisko, od razu mnie zawołała, żebym wytłumaczyła jakimś dzieciakom, jak działamy.
Ruby chichocze i przysiada obok mnie, po czym pochyla się, aby założyć łyżwy. Dziś nie musimy mieć na sobie kolorowych strojów, więc obie postawiłyśmy na wygodę – sportowe legginsy i top.
– Czyżby któryś z nich zdążył nadepnąć ci na odcisk?
– Parę osób już na mnie wpadło – marudzę. – Chodzą po lodowisku jak święte krowy i nie patrzą pod nogi…
Ruby wybucha śmiechem i kręci głową.
Czasami zastanawiam się, dlaczego ona się ze mną przyjaźni. Jest chodzącym słoneczkiem, a ja uwielbiam na wszystko narzekać. Ale jak to się mówi, przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
– A co z tobą? Skąd ten dobry humor? – zagajam, kiedy idziemy w stronę głównej hali.
Gdy wchodzę na taflę, wzdycham z ulgą. Potrzebowałam tego jak nigdy. Nie mogę się powstrzymać i robię kilka piruetów z wyskokami, za co zostaję nagrodzona oklaskami dzieciaków. Uśmiecham się pod nosem, kiedy krzyczą w moją stronę: „Jeszcze jeden!”, i bez słowa sprzeciwu wykonuję ich prośbę. Teraz jakoś mniej mnie denerwują.
Poprawiam kucyk i spoglądam na przyjaciółkę. Posyłam jej przepraszające spojrzenie i ponawiam swoje pytanie sprzed kilku chwil.
– Natknęłam się wczoraj na Jaspera. – Jej policzki się rumienią. – Wracałam ze sklepu i zaproponował, że mnie odprowadzi i wyręczy w niesieniu ciężkiej torby.
Jasper jest naprawdę przystojny, chociaż ja nie przepadam za blondynami. Z jej opowieści wiem, że ma fajny charakter i nie myśli tylko o jednym jak większość chłopaków w jego wieku. Byłby idealnym kandydatem na jej partnera, gdyby nie to, że ma fatalny gust co do przyjaciół.
– Wyobrażasz sobie, że piszemy ze sobą na Instagramie prawie codziennie, odkąd się poznaliśmy? – ekscytuje się, obracając się wokół własnej osi.
– Wow – bąkam.
Ruby się szczerzy i ciągnie mnie w oddalony fragment tafli, gdzie nie kręcą się żadne dzieciaki ani nikt z naszej ekipy. Opiera się o bandę i spogląda na mnie rozmarzonymi oczami.
– On mi się bardzo podoba, Abi – mówi, przygryzając dolną wargę. – I chciałabym, żeby… – Urywa, zerkając gdzieś za mną. – Pogadamy później, na osobności.
Nie mija sekunda, kiedy czuję za sobą czyjąś obecność. Obracam się i staję twarzą w twarz z Mattem. Nie wiem, czy istnieje człowiek, który irytuje mnie bardziej niż on. W kwietniowych kwalifikacjach dostał się do profesjonalnej drużyny Fairytale i szczyci się tym w każdym możliwym momencie.
– Cześć, Abi – rzuca, uśmiechając się szeroko. – Będę wam dziś tu pomagał.
– Mam zacząć klaskać?
– Nie musisz – rzuca pewnie według niego seksownym głosem. Dla mnie brzmi jednak ohydnie. – Wiesz, szkoda, że masz dopiero siedemnaście lat. Przydałabyś się już w naszej grupie.
Zgrzytam zębami, słysząc ten jego tandetny podryw. Sięgam po dłoń Ruby i odjeżdżamy na drugi koniec lodowiska, jak najdalej od niego. Dobrze, że trenerka nas do siebie woła, bo dzięki temu mam idealną wymówkę, aby od niego uciec.
– Dobrze, kochani! – Pani Monroe klaszcze w dłonie. – Zaprosiłam tutaj najlepszych tancerzy z Fairytale. To oni pokażą wam kilka prostych kroków, które za nimi powtórzycie.
Teraz przychodzi czas, aby dzieciaki pokazały swoje umiejętności, zwłaszcza ci najmłodsi. Ma to na celu podzielenie ich na tych, którzy dopiero co uczą się jeździć, oraz tych, którzy mają o tym już jakieś pojęcie i nie potrzebują dodatkowych lekcji jazdy.
Wszyscy nowicjusze stają w szeregu naprzeciwko niej. Ja, Ruby, dwie inne dziewczyny oraz Matt podjeżdżamy do nich. Pani Monroe dzieli ich na pięć mniejszych grup, po czym każdej przydziela opiekuna i pokazujemy im najprostsze kroki z naszego starego spektaklu.
Uwielbiam to, że nie jesteśmy jakąś zwyczajną grupą taneczną, a nasze pokazy dotyczą bajek. W lutym ma się odbyć spektakl Zaplątanych, a ja już nie mogę się doczekać ogłoszenia listy tancerzy i ról. Tak bardzo chciałabym zostać Roszpunką! Kocham tę bajkę.
– Czy to będzie trudne? – pyta mała dziewczynka z dwoma kucykami. Mocno zaciska dłonie w pięści. Widać, że bardzo się denerwuje.
– Nie, każdy z was i tak jest już w Fairytale – odpowiadam, na co wszyscy wydają z siebie dzikie piski. O matko. Przełykam ślinę i kontynuuję: – Teraz chcemy tylko zobaczyć, jak jeździcie i czy ktoś nie potrzebuje dodatkowych zajęć.
Dzieci równo kiwają głowami, a kiedy pytam, czy są gotowe, powtarzają ten gest. Podjeżdżam pod bandę, gdzie leżą wcześniej przygotowane szarfy, i rozdaję je małym tancerzom. Później biorę głęboki wdech, zatrzymuję się przed nimi i przyjmuję odpowiednią pozycję. Pokazuję im najprostsze kroki z możliwych, a kiedy ich nie łapią, robię to jeszcze raz i jeszcze raz. Cierpliwość mi się powoli kończy, zwłaszcza że przez cały czas czuję na sobie natarczywe spojrzenie Matta. Przewracam oczami, zirytowana jego zachowaniem. Chyba nie wytrzymam, jeżeli za jakiś czas będziemy w tej samej grupie.
– Nie tak! – wołam, kiedy jedna starsza dziewczynka próbuje zrobić piruet, machając szarfą nad głową, a w efekcie owija się nią cała, ograniczając sobie ruchy. Ledwo powstrzymuję się przed wybuchnięciem śmiechem. To byłoby bardzo nieprofesjonalne. – Poczekaj, odwiążę to…
Kucam przed nią i powoli odwijam szarfę z jej ciała. Kiedy zostaje uwolniona, śmieje się głośno i znowu zaczyna machać paskiem materiału nad głową. Muszę się uchylić, bo inaczej obwiązałaby nim i mnie.
– Możemy ćwiczyć dalej? – pytam, prostując się.
Dziewczynka przytakuje wesoło, więc prostuję się i wracam na swoją poprzednią pozycję. Uważnie obserwuję ruchy dzieci, a kiedy podjeżdża do nas pani Monroe, mówię jej, kto potrzebuje jeszcze dodatkowych zajęć i co u kogo kuleje.
Gdy dzień organizacyjny się kończy, jestem wyczerpana. Wszyscy nowi uczestnicy zostali przypisani do odpowiednich grup. Dobrze, że ci, którzy już są w Fairytale, wiedzą, czy przechodząc do nowej grupy wiekowej, czy zostają w starej. Oszalałabym, gdyby przyszło tu tak dużo osób.
Powłócząc nogami, kieruję się w stronę szatni, a po chwili dołączają do mnie Ruby oraz dwie pozostałe dziewczyny, które dziś tu pomagały. Zrzucamy z nóg łyżwy i pakujemy swoje rzeczy do toreb, a później opuszczamy lodowisko, plotkując o przyszłych występach.
Po półgodzinnym spacerze z Ruby docieram do domu. Żegnam się z przyjaciółką, która rusza w stronę swojego osiedla, a ja otwieram furtkę i wbiegam na ganek. Jak tylko przekraczam próg, do mojego nosa dociera zapach świeżej zapiekanki, przez co od razu do ust napływa mi ślina.
Od razu pędzę do łazienki, aby umyć dłonie, a następnie ruszam do salonu, gdzie czeka już na mnie rodzina. Obchodząc stół, składam pocałunki na policzkach rodziców, siadam na swoim stałym miejscu i nie czekając ani chwili, zaczynam zajadać się obiadem. Jestem głodna jak wilk.
– Jak było na lodowisku, słonko? – zagaduje tata i wkłada do ust porcję zapiekanki.
– Dobrze, choć wyczerpująco – odpowiadam. – Nie zliczę, ile razy musiałam powtarzać ten sam krok, bo dzieciaki tego nie ogarniały. Raz prawie zostałam związana szarfą.
Ojciec śmieje się głośno.
– Nikogo nie pobiłaś? – Unosi brew. – Ani nie przejechałaś?
– Logan! – woła mama, uderzając swojego męża w ramię.
– No co? – bąka. – Nie znasz naszej córki? Ma charakterek.
– Ja i kogoś pobić? – pytam, dociskając dłoń do piersi. – Nigdy… Byłam dla nich wszystkich miła i z radością ciągle odpowiadałam na te same pytania.
Axe, mój młodszy brat, prycha i rzuca pod nosem:
‒ Już w to wierzę.
Mama wzdycha, a ja uśmiecham się tak szeroko, że ukazuję wszystkie swoje zęby.
No cóż, taka już jestem. Odziedziczyłam charakter po tacie. Podobno za młodu był niezłym rozrabiaką, a cięty język ma aż do teraz. Dokładnie tak samo jest w przypadku mnie i mojego brata.
– A wiadomo coś o twoim awansie? – dopytuje tata.
Chichoczę na jego pytanie. „Awansem” nazywa moje przeniesienie do zawodowej grupy Fairytale.
Kręcę głową.
– W kwietniu są kwalifikacje, więc pewnie wtedy się tam przeniosę – wyjaśniam.
– Musisz brać w nich udział? – dziwi się mama. – Sądziłam, że Monroe od razu przerzuci was do profesjonalistów. Pamiętam, że opowiadałaś mi chyba rok czy dwa temu, że z kimś tak zrobiła.
– Wątpię, że będę taką szczęściarą. Gdyby coś takiego planowała, to raczej by mi już o tym napomknęła, prawda?
Tata pochyla się nad stołem, sięga po moją dłoń i zaciska na niej palce.
– Nie trać wiary, słonko. Na pewno ci się to uda.
Posyłam mu wdzięczny uśmiech.
– To teraz ty się czymś pochwal, Axe – proponuje mama. – Jak w szkole, skarbie?
Brat wzdycha głośno i wsuwa dłonie pod stół.
– Nasz wuefista mówi, że nadawałbym się do gry w koszykówkę – wydusza. – Powiedział, że mam przyjść we wtorek na trening.
Tata się prostuje i prawie podskakuje na krześle.
– Dlaczego nie mówiłeś wcześniej? – Kto by pomyślał, że dorosły mężczyzna z dwójką dzieci będzie piszczeć jak mała dziewczynka. – To świetna wiadomość!
– Dopiero wczoraj mi to zaproponował – wyjaśnia brat. – Stwierdziłem, że dam sobie trochę czasu na przemyślenie, czy chcę do tej drużyny dołączyć. No i… Chciałbym. Tyle że potrzebuję nowych butów.
Mój brat koszykarzem, to ci dopiero. Ale cieszę się, że znalazł nowe hobby. Oczywiście dopiero w ten wtorek przekona się, czy ta dyscyplina na pewno jest dla niego, ale sądząc po jego świecących się oczach, właśnie tak będzie.
– Szybko kończcie jeść – poleca tata. – Jedziemy zaraz do sklepu.
Nie dziwię się Axe’owi, że nie powiedział rodzicom od razu o tej propozycji. Tata ekscytuje się tym o wiele bardziej niż on.
Zjadamy szybko posiłek, bo tata ciągle nas pośpiesza, po czym robimy sobie rodzinne wyjście na zakupy. Jedziemy do galerii i od razu kierujemy się w stronę sklepu sportowego. Zostawiam ich w tyle, a sama skręcam w stronę alejki ze sprzętem łyżwiarskim.
Unoszę głowę i przyglądam się ścianie pełnej wyeksponowanych łyżew. W pewnym momencie mój wzrok pada na biały but w kolorowe kwiatki z sekcji dziecięcej. Nie mogąc się powstrzymać, ściągam go z półki i przeciągam dłonią po czubku.
Od tego wszystko się zaczęło. Tata chciał zabrać mamę na randkę, więc poprosił wujka Nicka, aby się mną zajął jednego wieczoru. Ten nie miał pomysłu, co możemy robić, a ja w pewnym momencie wypaliłam, żeby nauczył mnie jeździć na łyżwach. Do dziś pamiętam, jak powiedział, że nie mam łyżew, na co ja odparłam: „To mi kup”. Pojechaliśmy do sklepu, wujek kupił mi wszystkie rzeczy potrzebne do jazdy i zabrał mnie na lodowisko Warda. Spędzaliśmy tam naprawdę wiele czasu, a ja często marudziłam tacie, aby zadzwonił do wujka, żeby ten zabrał mnie na lód. To dzięki niemu pokochałam jazdę na łyżwach.
Jakiś czas później, kiedy pod jego czujnym okiem nauczyłam się dobrze jeździć, poprosiłam tatę, aby zapisał mnie na zajęcia. Na samym początku chciałam zostać hokeistką jak wujek, ale pewnego wieczora zobaczyłam w telewizji jakieś zawody jazdy figurowej. Siedziałam na kanapie przez wszystkie występy i nie potrafiłam oderwać wzroku od telewizora.
Następnego dnia tata przyszedł do mnie do pokoju i powiedział, że znalazł coś dla mnie idealnego. Pokazał mi stronę Fairytale i przeczytał każdy szczegół. Byłam zachwycona i jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy na lodowisko, gdzie okazało się, że już niedługo będzie nabór do drużyn.
– Patrz, Abi, co dla ciebie znalazłam. – Z rozmyślań wyrywa mnie głos mamy. Spoglądam na nią, aby się dowiedzieć, co dla mnie ma, ale ona chowa to coś za plecami, a teraz patrzy na łyżwę w moich dłoniach. – O matko… Dokładnie takie same, jak kupił ci Nick.
Kiwam głową, uśmiechając się lekko.
– My je nadal mamy? – pytam, odkładając but na półkę.
– Oczywiście, że tak. Są schowane w plastikowym pudełku na strychu, razem z twoim pierwszym strojem z występu z Krainy lodu.
W oczach stają mi łzy.
Jestem niesamowicie wdzięczna wszechświatowi, że dał mi takich rodziców. Mój tata jest chodzącym aniołem. Może to przez to, że do czternastego roku życia wychowywał się w domu dziecka. Mimo że później został adoptowany, nigdy nie zapomniał o tym, co przeszedł.
Pewnego dnia zapytałam go, jak tam było – w odpowiedzi się rozpłakał. Powiedział, że jego rodzice adopcyjni są wspaniali i traktowali go jak syna, a on i tak w głębi ducha żałował, że nie są jego prawdziwymi rodzicami. Potem wydusił z siebie, że przed Nickiem udawał mocnego, aby i ten się nie załamał, ale nie mógł żyć z tym, że go tam zostawił. Później gdy byli starsi i mieli więcej obowiązków, ich kontakt osłabł. Na szczęście nigdy się nie urwał i wspierają się do dziś. A teraz i on, i wujek Nick mają rodziny, o których zawsze marzyli. I nigdy nie pozwolą, aby ich dzieciom czegoś zabrakło lub poczuły się źle.
– Pokażę ci, jak wrócimy do domu – dodaje mama, a ja zdaję sobie sprawę, że odleciałam myślami. Potrząsam głową i w pełni skupiam się już na niej. Stoi przede mną z uśmiechem i świecącymi oczami. – A teraz masz.
Wybucham śmiechem, kiedy mama zza pleców wyciąga miękkie ochraniacze na płozy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że są one pluszowymi flamingami. Po bokach mają różowe szydełka i białe stópki, a na przodzie głowy z dziobem oraz małym kwiatkiem na czubku.
– Bierzemy je! – wołam. – Są cudowne!
Dołączamy do taty i Axa, którzy czekają już na nas przy kasie. Ojciec śmieje się całą drogę do samochodu z mojego nowego sprzętu, zwłaszcza wtedy, gdy potrząsam żartobliwie głową flaminga.
Wracamy do domu, a tam mama od razu ciągnie mnie na strych. Nawet nie szuka wspominanego pudełka – od razu zdejmuje je z regału, dobrze pamiętając, gdzie się ono znajduje. Otwieram je i zaciskam mocno wargi. Rozkładam przed sobą mały, niebieski strój z kryształkami i wzdycham ze wzruszeniem. Delikatnie odkładam sukienkę do pudełka, po czym wyjmuję z niego łyżwy. Są wielkości mojej dłoni.
– Wtedy jeszcze nie wiedziałaś, jak wiele osiągniesz – mówi mama, a jej głos dziwnie się łamie. – A ile jeszcze przed tobą…
Kiwam głową z zaciśniętym z emocji gardłem.
Mała Abi na pewno jest ze mnie dumna.
Charlie
Spoglądam na telefon, żeby sprawdzić godzinę. Gdy widzę na ekranie drugą pięćdziesiąt, wzdycham głośno. Jestem spóźniony. Przynajmniej od dziesięciu minut powinienem być już w szatni, a równo o trzeciej na lodowisku. Cholera jasna, niby jak chcę wygrać z Wade’em i zostać kapitanem drużyny, skoro nie potrafię przyjść na trening na czas?
Zajęcia wreszcie dobiegają końca, więc najszybciej, jak potrafię, zbieram swoje rzeczy i wraz z Jasperem opuszczamy salę. Idziemy na parking, gdzie podchodzimy do naszych samochodów zaparkowanych obok siebie.
– Masz jutro trening? – pyta kumpel. – Musimy się w końcu zabrać za tego robota.
– Nie – odpowiadam. Wrzucam na tylne siedzenie mojego auta plecak, a z bagażnika wyciągam torbę na trening wraz z kijem. – Dzisiaj też mogę do ciebie wpaść, zaczniemy, a jutro pójdziemy do mnie. Pasuje?
Jasper przytakuje.
– To widzimy się później – mówi, podrzucając w dłoni kluczyki. – Powodzenia, panie kapitanie. Nie daj się Wade’owi wytrącić z równowagi. W końcu walczycie o tę samą pozycję, będzie chciał cię dojechać na treningach.
– Gdyby to było takie proste… – mamroczę pod nosem.
Poprawiam torbę na ramieniu i po pożegnaniu z przyjacielem szybkim krokiem ruszam w stronę lodowiska. Klnę pod nosem, kiedy kolejny raz sprawdzam godzinę i widzę, że zostało mi pięć minut, aby wejść na lód i nie zarobić nagany od trenera. W drodze do szatni zaczynam się już do tego mentalnie przygotowywać, bo nie ma opcji, żebym zdążył na czas.
– Proszę, proszę – odzywa się Wade. Stoi przy wejściu do hali i opiera się przedramieniem o kij. – Czyżby słynny Charlie Dawson się spóźnił na trening?
– Zamknij się – syczę w jego stronę.
Chłopak głośno rechocze, a ja mijam go i wchodzę do prawie pustej szatni. Zrzucam ciężką torbę na ławkę, jednym ruchem ściągam z siebie bluzę razem z koszulką pod spodem i zaczynam wkładać strój hokejowy.
– Myślałem, że dzisiaj nie przyjdziesz – mówi Oliver, opierając się łokciami o kolana. Na twarzy Gabe’a widnieje grymas. – Trochę lipa, że spóźniłeś się akurat przed wyborami…
– Wiem, ale zajęcia się przedłużyły – jęczę. – Idźcie już na lód, nie chcę, żeby i na was trener był wściekły. Zaraz dołączę.
Kumple kiwają głowami, po czym opuszczają pomieszczenie. Przebieram się w strój, ciągle marudząc pod nosem, czemu musiałem się spóźnić akurat dziś. Jeżeli to samo wydarzy się przed następnym treningiem, będę miał gdzieś zajęcia i wyjdę w trakcie, byle tylko nie spóźnić się na wybieranie kapitana.
Kiedy jestem gotowy, wychodzę z szatni. Wpycham pod pachę rękawice i kij, a w drodze do hali zakładam kask. Gdy tylko przekraczam próg, czuję na sobie mordercze spojrzenie trenera.
– Niech mnie pan nie zabija, naprawdę przedłużyły mi się zajęcia – mówię na wstępie. – Te akurat były dość ważne, nie mogłem wyjść wcześniej. – Mężczyzna patrzy na mnie z uniesioną brwią i założonymi na piersi ramionami. – Sam pan mówił, że mamy trzymać dobrą średnią, żeby nas pan nie wykopał…
– Wchodź na lód – przerywa mi stanowczym głosem, w którym czai się nutka rozbawienia.
Salutuję mu ze śmiechem i wykonuję jego polecenie. Wsuwam dłonie w rękawice, zaciskam palce na kiju i podjeżdżam do kumpli, którzy są w trakcie rozgrzewki. Czuję na sobie wzrok Wade’a, więc obracam się i nawiązuję z nim kontakt wzrokowy. Posyła mi dumny uśmieszek i odjeżdża w bok. Wzdycham ciężko. Jestem pewny, że dziś zrobi wszystko, aby mnie sfaulować podczas gry.
Gdy tylko kończymy pierwszą część treningu i ćwiczenia indywidualne, trener dzieli nas na grupy, po czym rozpoczynamy krótkie mecze. Jestem pewny, że Duncan specjalnie przydziela mnie i Wade’a do przeciwnych drużyn, żeby zobaczyć, jak się zachowamy.
Biorę głęboki wdech, kiedy rozbrzmiewa gwizdek rozpoczynający rozgrywkę. Jadę szybko przed siebie, zgarniam krążek pod kij, po czym zgrabnie omijam przeciwnika. Kątem oka zauważam, że Wade się na mnie czai. Podaję więc krążek do Gabe’a, a sam uciekam przed Wade’em, który ciągle siedzi mi na ogonie. Chwilę później krążek jest znowu w moim posiadaniu. Pędzę z nim przed siebie i z pomocą innego gracza przebijam się przez obronę przeciwników. Już mam strzelać na bramkę, kiedy Wade mnie taranuje i posyła na bandę, o którą uderzam z impetem. Krzywię się, gdy czuję pulsowanie w plecach. Przypominam sobie słowa Jaspera, że mam nie dać mu się wytrącić z równowagi. Dysząc ciężko, spoglądam mu prosto w oczy, po czym odpycham go od siebie. Skoro chcę zostać kapitanem i wzorem do naśladowania, nie mogę dać się sprowokować.
Wkrótce nasz mecz się kończy, zmieniamy się z drugą grupą, rozsiadamy na ławkach przy bandzie i przyglądamy się ich grze. Wade non stop rzuca mi wkurzone spojrzenia, które skrupulatnie ignoruję, skupiam się na rozgrywce chłopaków.
W końcu wszyscy schodzimy do szatni. Zrzucam z siebie przepocony strój i umieszczam go w koszu stojącym na środku pomieszczenia. Z racji tego, że się spóźniłem, idę pod prysznic jako ostatni. To taka nasza wewnętrzna zasada. Po prysznicu szybko wkładam ubrania i pakuję torbę. Chcę czym prędzej pojechać do Jaspera, bo musimy się wreszcie zabrać za nasze zaliczenie.
Czy tylko my uwielbiamy zostawiać wszystko na ostatni moment?
– Dawson, powiem prawdę. Wkurwiasz mnie – wypala nagle Wade, stając przede mną z zaplecionymi na piersi rękami.
Parskam suchym śmiechem i zerkam na niego z uniesioną brwią.
– Nie przeginasz, Rogers? – rzuca w jego stronę Chris, jeden z naszych obrońców.
– Nie, mówię, co myślę – odpowiada. Gdyby to była kreskówka, z jego uszu właśnie buchałaby para. Chłopak się prostuje, rozgląda wokół po naszych kolegach z drużyny i mówi: – Nikogo z was nie wkurza to ulgowe traktowanie? My musimy ciężko pracować, a on ma wszystko ot tak, bo jego siostra…
Robię dwa kroki w jego stronę, zaciskam palce na jego koszulce i popycham go na ścianę.
– Nawet nie kończ, bo nie ręczę za siebie – cedzę przez zęby. – Nie masz prawa mówić niczego o mojej siostrze. Gówno wiesz, Wade. Ciężko trenuję od małego, tak samo jak ty.
– Twoim trener był Ward. To chyba logiczne, że będziesz grał najlepiej z nas wszystkich. Jak mamy się wykazać, skoro ty zbierasz wszystkie pochwały i jesteś ciągle w centrum zainteresowania? Jak mamy udowodnić przed ludźmi z NHL, że zasługujemy na draft?
Przełykam ślinę i robię krok do tyłu. Oni naprawdę tak na to patrzą? Że ich blokuję?
– Nie zgodzę się z tobą, Rogers – odzywa się po chwili Scott. – Ja tam będę się cieszył, jeżeli Dawson zostanie naszym kapitanem. Jestem pewny, że poprowadzi nas w następnym roku do zwycięstwa. A to, że trenował go sam Frost Ward, będzie działało na naszą korzyść. Nauczy nas zagrań prosto z NHL.
Po szatni roznoszą się głosy aprobaty. Spoglądam na Scotta z wdzięcznością. Jego słowa naprawdę podnoszą mnie na duchu i utwierdzają w tym, że moje poprzednie myśli nie są prawdziwe. To tylko Wade sądzi, że musi grać w moim cieniu.
Chłopak warczy coś pod nosem i przepycha się obok, szturchając mnie przy tym ramieniem. Zabiera swoje rzeczy i idzie do drzwi, ale w ostatnim momencie obraca się, obrzuca wszystkich zezłoszczonym spojrzeniem i mówi:
– Zastanówcie się porządnie, czy będziecie twierdzić to samo, jak za rok to na nim skupią się wszyscy sponsorzy i trenerzy drużyn NHL, a nie na was. – Wychodzi, trzaskając drzwiami.
Wzdycham ciężko, przymykam powieki i kręcę głową, po czym sięgam po swoją torbę i kieruję się do wyjścia.
– Nie zamierzam zabierać wam „sławy”. – Robię palcami cudzysłów w powietrzu. – I naprawdę chcę, abyśmy dostali się do finałów i je wygrali. Ale tak jak powiedział Wade, zastanówcie się porządnie, kogo chcecie w roli kapitana. W końcu to do was należy ten wybór.
Nie mówię już niczego więcej, tylko opuszczam szatnię i idę do swojego samochodu. Kiedy jestem już w środku, wyciągam telefon i piszę do Jaspera wiadomość.
Od: Charlie
Możemy przełożyć ten projekt na jutro?
Od: Jasper
Trening nie poszedł po twojej myśli?
Od: Charlie
Wade się do mnie przywalił i zaczął pieprzyć jakieś głupoty. Nie mam nerwów, żeby budować dziś tego robota.
Od: Jasper
Jasna sprawa. To widzimy się jutro.
Od: Charlie
Dzięki, stary.
Wracam do domu w okropnym humorze. Chcę od razu zaszyć się w pokoju, jednak mama zatrzymuje mnie w korytarzu i wypytuje, jak poszedł trening. Nie zamierzam się jej żalić, więc mówię tylko, że nic ciekawego się nie wydarzyło, po czym życzę jej miłego wieczoru i ruszam do siebie. Kładę się na łóżku, odpalam konsolę i włączam NHL. Do uszu wciskam słuchawki, a dzięki muzyce odcinam się od świata zewnętrznego.
Jestem jakoś w połowie pierwszego meczu, gdy drzwi do mojego pokoju się otwierają, a zza nich wyłania się Frost. Pokazuje mi gestem ręki, że mam wyciągać słuchawki. Opuszczam więc trwająca rozgrywkę i wkładam je do etui.
– Mama po ciebie zadzwoniła? – pytam go.
Frost marszczy brwi.
– Nie, czemu miałaby po mnie dzwonić? – Przysiada na krawędzi łóżka i wbija we mnie zaciekawione spojrzenie.
– Nieważne. – Potrząsam głową. – Po co przyszedłeś?
– Zapytać, jak poszedł ci trening – wyjaśnia. – Momentami mam wrażenie, że ja bardziej się przejmuję tymi waszymi wyborami na kapitana niż sam zainteresowany.
Prycham. Gdyby tylko wiedział, jaka była dzisiaj zadyma w szatni.
– Ale po twojej minie widzę, że coś poszło jednak nie tak. Opowiadaj.
Wzdycham głośno, odrzucam na bok pada i zakładam ramię za głowę, po czym zaczynam relacjonować, co działo się w szatni. Kiedy kończę, między nami zapada cisza.
– Chyba się nie poddasz? – mówi po chwili. Kiedy nie odpowiadam, wzdycha głośno. – Charlie…
– Szczerze mówiąc, sam nie wiem, co robić – przyznaję. – Chcę zostać kapitanem, ale jeżeli mam przez cały czas kłócić się z Wade’em, to…
– Nie odpuszczaj – wtrąca stanowczym głosem. – Ja też nie odpuściłem. I miałem gdzieś, co wszyscy o mnie myślą. Bo wiedziałem, że za jakiś czas dotrze do nich, że dobrze gram. Przechodzisz teraz przez to samo. Powiedziałeś przecież przed chwilą, że ten jeden chłopak się za tobą wstawił, a reszta go poparła.
– No tak, ale…
– Nie ma „ale” – znowu mi przerywa. – Charlie, twoim marzeniem jest udowodnić tym wszystkim zawistnym ludziom, że to nie znajomości robią z ciebie zajebistego hokeistę, ale umiejętności. Teraz masz do tego świetną okazję. Przestań przejmować się jakimś dupkiem, który ci zwyczajnie zazdrości. Jeżeli drużyna wybierze na kapitana, to on nie będzie miał nic do powiedzenia.
Nie mogę powstrzymać cichego śmiechu. Frost dobrze wie, jak poprawić mi humor.
– A teraz powtarzaj za mną…
– Nie, Frost, to dziecinada.
Ward obrzuca mnie rozbawionym spojrzeniem.
– Dziecinada, która zawsze działa – kwituje. – No już, powtarzaj: „Nie odpuszczę, obejmę pozycję kapitana i pokażę wszystkim gnojkom, na co mnie stać”.
Rechoczę głośno, na co Frost uderza mnie w ramię i pogania do wypowiedzenia tych słów. Przewracam oczami i w końcu robię to, co mi każe:
– Nie odpuszczę, obejmę pozycję kapitana i pokażę wszystkim gnojkom, na co mnie stać.
– Właśnie! – woła, klaszcząc w dłonie. – A teraz dawaj drugiego pada. Pokażę ci, jak gra kapitan z wieloletnim doświadczeniem.
Uśmiecham się do niego szeroko. Czy ja już wspominałem, że mam niesamowitą rodzinę?
Następnego dnia rano jestem nie do życia. Przez pół nocy grałem z Frostem w NHL na konsoli, aż w końcu zadzwoniła do niego Zoey z pretensjami, gdzie znikł na tyle godzin. Okazało się, że miał pojechać tylko po jakieś dokumenty na lodowisko, jednak przy okazji zahaczył o mój dom. Stracił poczucie czasu, a po telefonie od żony wypadł z mojego domu jak poparzony.
Podczas zajęć wypijam kawę, a później kuszę się nawet na energetyka, co wreszcie stawia mnie na nogi. Normalnie pewnie zrobiłbym sobie drzemkę, gdy tylko wróciłbym do domu, ale dziś to niestety odpada. W końcu obiecałem Jasperowi, że zabierzemy się wreszcie za nasze zaliczenie. Dodatkowo chciałem wpaść chociaż na godzinę na lodowisko, żeby móc przećwiczyć kilka zagrań na czwartek.
– Stary, możemy się umówić, że przyjadę do ciebie jakoś o piątej? – zagaja Jasper, ciągle wpatrzony w telefon. – Mama prosi mnie o pomoc.
Kiwam głową.
– To nawet dobrze się składa – mówię. – Przed twoim przyjściem pojadę na lodowisko i zrobię sobie krótki trening.
– Okej, to widzimy się u ciebie.
Żegnamy się, po czym rozchodzimy do swoich samochodów. W pierwszej kolejności jadę do domu, gdzie zjadam szybki obiad, po czym zabieram torbę na trening i ruszam na lodowisko Warda. Kiedy jestem już na miejscu, rzucam swoje rzeczy na ławkę i zostaję tylko w bluzie. Z torby wyciągam słuchawki, wciskam je do uszu i odpalam ulubioną playlistę. Telefon wsuwam do przedniej kieszeni bluzy, a następnie idę do składziku, z którego zabieram pojemnik z krążkami.
Wracam do hali, zakładam łyżwy i wchodzę na lód. Rozrzucam po tafli krążki, a następnie wsuwam dłonie w rękawice i zaciskam palce na kiju. Układam krążki w równym rządku, a później po kolei wrzucam je do bramki. Kiedy mi się kończą, zbieram je i na nowo układam, tym razem w połowie lodowiska w innej konfiguracji. Zaczynam się bawić i próbuję różnych zagrań, omijając nieistniejących przeciwników.
W pewnym momencie muzyka w moich słuchawkach zostaje przerwana. Dysząc ciężko, wyciągam z kieszeni telefon i wyłączam budzik, który ustawiłem, aby o odpowiedniej porze stąd wyjść i nie kazać Jasperowi na mnie czekać. Schodzę z lodu, przebieram się, pakuję swój sprzęt do torby i zanoszę pudełko z krążkami do składziku, a potem opuszczam lodowisko. Zamykam za sobą drzwi, a w drodze do samochodu piszę przyjacielowi wiadomość, że niedługo będę w domu.
Nagle odbijam się od czyjegoś ciała, przez co telefon prawie wypada mi z dłoni. Unoszę głowę i otwieram usta, chcąc przeprosić, jednak milknę, gdy moje oczy napotykają zdenerwowaną twarz Abi.
– Patrz, jak chodzisz – syczy, poprawiając torbę na ramieniu, która musiała zsunąć się jej podczas naszego zderzenia. – Chcesz nabić mi kolejnego siniaka?
Ledwo powstrzymuję się przed przewróceniem oczami.
– Przeprosiłem cię wtedy – przypominam jej. Szczerze mówiąc, denerwuje mnie to, jak długo chowa urazę. Ile jeszcze będziemy w to grać? – Chciałem ci pomóc, przynieść lód i…
– Nie wystąpiłam wtedy w spektaklu, na którym bardzo mi zależało! – wtrąca oburzona. – Gdybyś wtedy nie skradał się jak ninja, to by się nie wydarzyło!
– To nie moja wina, że miałaś słuchawki i mnie nie słyszałaś! – Unoszę się. – To był głupi wypadek, Abi!
Dziewczyna prycha i wznosi dłoń, aby odsunąć pasemko włosów, które przykleiło się jej przez wiatr do ust.
– Wypadek, przez który nie mogłam zatańczyć w spektaklu – powtarza.
Śmieję się cicho, kręcąc przy tym głową.
– Nie nudzi cię już to? – Unoszę brew. – Bo mnie tak. I to bardzo.
Abi prycha, po czym mija mnie i z uniesioną głową rusza w stronę głównego wejścia na lodowisko. Patrzę na nią, dopóki nie znika za drzwiami, a potem wsiadam do swojego samochodu i wzdycham głośno.
Prawda jest taka, że zauroczyłem się nią przy pierwszym naszym spotkaniu. Było to w szkole podstawowej, gdy nasze drużyny organizowały razem imprezę charytatywną na lodowisku Mavensów. Pomiędzy meczem a występem Nick nas sobie przedstawił. Wystarczyło mi jedno spojrzenie w jej oczy. Przez lata wodziłem za nią rozmarzonym wzrokiem, a im starsi byliśmy, tym bardziej sądziłem, że kiedyś staniemy się kimś więcej niż przyjaciółmi.
Wszystko prysło, gdy przeze mnie nabiła sobie tamtego siniaka. Mimo że naprawdę wiele razy ją przepraszałem, znienawidziła mnie za to. Szybko wybiłem ją sobie z głowy, zdenerwowany jej zachowaniem wiecznie obrażonej i rozkapryszonej dziewczynki. Jak widać, do dziś nic się nie zmieniło, a ona nadal czuje do mnie niechęć. Zresztą z wzajemnością. Wątpię, żeby kiedykolwiek udało nam się dojść do porozumienia.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Rozdział 1. Rodzinny mecz
Rozdział 2. Pamiątka z dzieciństwa
Rozdział 3. Nie daj wytrącić się z równowagi
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie