Dla Lucy - Jewel E. Ann - ebook
NOWOŚĆ

Dla Lucy ebook

Jewel E. Ann

4,6

20 osób interesuje się tą książką

Opis

Kradnę Tatum Bradshaw innemu mężczyźnie tylko dlatego, że nadarza mi się ku temu okazja. Dziewczyna myli mnie z kimś, z kim przyjaciele umówili ją na randkę w ciemno, a ja postanawiam, że zasługuje na kogoś tak punktualnego, jak ja – Emmett Riley. W końcu przyznaję się do swojej prawdziwej tożsamości i przekonuję ją, że nie jestem zbokiem – tylko złodziejem. Swoim seksownym uśmiechem i ciętym dowcipem podbijam jej serce, proszę ją o rękę i rozpoczynamy idealne życie. Niestety perfekcja to iluzja, podobnie jak nasze śluby małżeńskie. Nikt nie jest w stanie przygotować człowieka na niewyobrażalne – na bolesny wyjątek od zasad życia. Wszystko rozpada się w zaledwie pół minuty, a ja muszę odnaleźć się w nowej sytuacji i dotrzymać słowa, że zawsze najbardziej będę kochał naszą córkę. Dla Lucy dochowam tajemnicy, obserwując, jak moja żona zakochuje się w innym mężczyźnie. Czy otrzymując szansę od losu… zdołam odzyskać żonę i ponownie poskładać z fragmentów nasze życie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 303

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (68 ocen)
50
11
3
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
parasolka00

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka, warta przeczytania! Bohaterowie cudowni, a perspektywa pisana z punktu widzenia mężczyzny- cudo!
70
saoirse123456

Z braku laku…

Jedną z książek, które ciężko poczuć kiedy na własnej skórze nie przeżyło się podobnej sytuacji. Czułam ogromny wstręt do głównej bohaterki przez jej zachowanie, ale czy istnieje instrukcja odpowiedniego zachowania dla osoby, która przeżyła taką tragedię? Może gdybym miała do przeczytania jej perspektywę, to spojrzałabym na to inaczej, bo tak to tylko się namęczyłam. Za to Lucy jest świetna, wizja czytania scen z jej udziałem tylko mnie motywowała do nie rzucenia tej książki, bo reszta bohaterów nużąco nijaka
Magda161617

Nie oderwiesz się od lektury

polecam 😊
20
graziapp

Nie oderwiesz się od lektury

przepiękna,wciągająca historia. wzruszyła mnie
10
Ale_andraaa01

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! Wzruszająca, nie obyło się bez łez
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu mężowi – mojemu „Emmettowi”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bez względu na to, jak bardzo ktoś nie zasługuje

na przebaczenie, każdy jest go wart.

– Emmett Riley

 

Playlista

 

 

 

 

 

Isak Danielson – Start Again

Mumford & Sons – Believe

Forest Blakk – Breathe

Katelyn Tarver, Jake Scott – Sinking In

Clinton Kane – Fix It to Break It

Of Rust & Bone – Next to You

Forest Blakk – Easy to Lie

Jamie Grey – Broken

Jamie Grey – Arms Around You

Emily James – If Walls Could Talk

 

Rozdział 1

 

 

 

 

 

Trawnik niegdyś należał do mnie, lecz wtedy nie rosły na nim mlecze ani kurdybanek, nie było suchych, żółtych plam. Dbałem o to, co moje, jak na przykład o żonę. Dlatego właśnie kilkanaście razy pomalowałem ten płot.

Na biało.

Myślała, że symbolizował nasze idealne życie.

Jedyną naprawdę idealną rzeczą w nim był sposób, w jaki ją skradłem. Genialne posunięcie. Przez lata z tego żartowaliśmy. Tatum zdmuchiwała z oczu kasztanową, niesforną grzywkę, przy czym jednocześnie się uśmiechała i krzywiła, następnie nazywała mnie: „Złodziejem Emmettem”.

Nie jestem już złodziejem, a męczennikiem – chociaż nadal żyję, a przez sześć na siedem dni w tygodniu to życie jest do bani. Dziś jednak wypada ten siódmy dzień. Nie jest do kitu, ale wpatrywanie się w te chwasty… to istna tortura.

Kiedy podwórko było moje, nie rosły na nim żadne mlecze. Ścinałem kwiaty, nim wytworzyły nasiona, nieustannie chodziłem za czerwoną kosiarką spalinową. Wywodzę się z długiej linii mężczyzn, którzy dbają o podwórko. Kiedy się nim zajmowałem, ściągałem na zimę siatkę z obręczy do koszykówki. Teraz wisi w strzępach jak zniszczona po ostatniej bitwie flaga na froncie.

No chodź, Lucy…

Przysięgam, że celowo każe mi czekać. Zakłada, że się poddam i naprawię wszystkie zepsute rzeczy, jeśli będę zmuszony wystarczająco długo się w nie wpatrywać. Niektórych jednak nie da się już naprawić – jak na przykład mojego małżeństwa. Próbowałem. Naprawdę się starałem. Przez wiele dni Lucy i jej mama stały w domu, podążając za mną martwym wzrokiem, gdy kosiłem, wyrywałem chwasty, wymieniałem ściółkę, malowałem płot, zasypywałem dół, który niegdyś był naszym basenem. Zbudowałem na nim miejsce na ognisko z rusztem i samodzielnie zaprojektowaną altanę, a także okalające to nowe miejsce spotkań donice na kwiaty.

Jednak… nikt się tam nie spotykał. Niekiedy siedziałem w altanie jako samotny, wpatrujący się w ogień widz, rozmyślając o tym, dlaczego los postanowił zniszczyć mój świat.

Kiedy siedemnaście lat temu składaliśmy sobie z Tatum przysięgi ślubne, mówiliśmy: „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”.

Stało się.

Nie złamaliśmy tych ślubów. Nasze małżeństwo wytrzymało jeszcze pół roku po śmierci. Śmierci, której nikt się nie spodziewał. Która nagle i bezsensownie wyrwała duszę z ciała.

Wszystko zaczęło się od obietnicy złożonej na sali porodowej. Po dwunastu godzinach wydawania Lucy na świat żona kazała przysiąc, że będę kochał naszą córkę bardziej. Stwierdziła, że rodzice powinni kochać swoje dzieci bardziej niż siebie nawzajem. Wygadywała jakieś sentymentalne bzdety na temat tego, że nasza maleńka jest najlepszą cząstką nas samych. Ściskała mnie za rękę przed kolejnym skurczem, a położna skarciła mnie spojrzeniem, więc pokiwałem głową. „Oczywiście, kochanie. Czego tylko chcesz”.

Tak naprawdę nie zamierzałem kochać naszej córeczki bardziej niż Tatum. Tylko dlatego, że tak bardzo kochałem żonę, znajdowaliśmy się w tym szpitalu, czekając, aby na ten świat przyszedł owoc naszej miłości. Może w moich uczuciach nie nastąpiły gwałtowne zmiany, bo przez dziewięć miesięcy nie nosiłem Lucy pod sercem i nie byłem idiotą, który twierdziłby, że rozumie matczyną miłość. Kiedy przez kolejne pół roku obserwowałem, jak Tatum potrafi funkcjonować, przesypiając nocami zaledwie tylko kilka godzin, przyznałem, że nic na świecie nie mogło równać się z matczynym uczuciem do dziecka.

Tak właściwie miłość Tatum do naszej córeczki i jej nieprzerwane oddanie stanowczo umocniły moje uczucie do niej.

Lucy kochałem dziewięćdziesięcioma dziewięcioma procentami serca, lecz jej matkę nim całym.

Aż… nadeszła śmierć. I się rozstaliśmy.

To złe.

Okropne.

Nastąpiło niewyobrażalne.

Żadna przysięga nie zdoła przygotować człowieka na niewyobrażalne, które zrywa najsilniejsze z więzi, unieważnia przyrzeczenia i pozostawia po sobie nieodwracalną ruinę.

– Wiesz, możesz podejść do drzwi. Nawet nie wiedziałam, że przyjechałeś. – Lucy wsiada do mojego pick-upa i obdarza mnie cwaniackim uśmieszkiem. Ma opalone policzki i równie niesforne włosy, jak jej mama, chociaż kilka tonów ciemniejsze. W tej chwili związała je w kucyk.

Odpowiadam gorzkim uśmiechem, myśląc nad tym, co stało się z moją małą córeczką. Kiedy urosły jej piersi? Dlaczego nosi tak krótkie spodenki, odsłaniając długie nogi, na które z pewnością przez cały czas gapią się jakieś łobuzy? Pomalowała paznokcie na różowo, na twarz nałożyła makijaż. Doprawdy, gdzie podziała się moja mała córeczka?

– Nie spieszyło mi się. Wiedziałem, że w końcu wyjdziesz z domu.

Przewraca oczami, a rzęsy ma ciężkie od tuszu. Dlaczego? Dlaczego próbuje wyglądać jak dwudziestolatka? Co się stało z warkoczykami, z kokardkami i wiśniowym błyszczykiem do ust?

– Czy to… – Zanim wrzucam wsteczny, ruchem głowy wskazuję w jej stronę i mrużę oczy, aby lepiej się przyjrzeć. – Czy ty masz w nosie kolczyk?

Krzywi się i obraca głowę w prawo, ukrywając błyszczącą biżuterię.

– Przestań – poleca, wzdychając.

– Co mam przestać? – Chwytam ją za podbródek i zmuszam, aby na mnie spojrzała.

Lucy bardzo się dąsa. Wydyma usta, ale zaraz mruga psotnymi oczami. Na tę dziewczynę po prostu nie sposób się złościć.

– Przestań być takim tatą.

Puszczam jej podbródek i parskam śmiechem. Cofam podjazdem pełnym pęknięć i kopczyków mrówek.

– Ale jestem w tym dobry. Poczekaj, aż zaczniesz umawiać się z chłopakami. Mam w zanadrzu cały wachlarz ojcowskich zachowań, dzięki którym odstraszę tych, których uznam za niegodnych mojej małej dziewczynki.

Prycha i pochyla głowę nad telefonem.

– Pff… Wiadomość z ostatniej chwili, ja już się umawiam z chłopakami.

– Słucham? – Obracam głowę na bok, zatrzymując się na przystanku trzy przecznice dalej. Obsadzona dębami o zwisających konarach, to jedna z niewielu tak urokliwych ulic w naszej mieścinie ‒ Redington w stanie Missouri. Kilka lat temu tornado o sile F5, które pojawiło się tu bez żadnego ostrzeżenia, spustoszyło nasze miasto, jednak historyczna aleja dębów na Quail Street jakimś cudem przetrwała bez szwanku.

Kiedy nadeszła trąba powietrzna, przebywałem poza miastem, ale pamiętam, że serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, gdy usłyszałem wieści. Nasza rodzina doświadczyła niewyobrażalnego. Możliwość utraty Tatum i Lucy sprawiła, że dech uwiązł mi wtedy w gardle.

– I znowu to samo – mówi Lucy i znów wzdycha.

– Co „znowu”?

– Jesteś nadopiekuńczy.

Słowa te uderzają mnie prosto w serce. Może nie zrobiła tego celowo, ale trafiła pierwszorzędnie.

Może przewracać oczami, aż wypadną jej z czaszki. Może wzdychać, jakby chciała unieść się pod chmury. Może oskarżać mnie o to, że mam ojcowskie zapędy i jestem nadopiekuńczy, ale nie zamierzam tego żałować.

Kocham Lucy bardziej. Właśnie o to prosiła mnie Tatum. I niemal pięć lat temu na to właśnie postawiłem. I nadal stawiam.

– Kocham cię. – Patrzy przed siebie, ale widzę, że kąciki jej ust unoszą się w niewielkim uśmiechu.

Szczerzę szeroko zęby.

– Też cię kocham.

Łączy nas niewypowiedziana więź. Tajemnica.

Czasami widzę ją w jej oczach i muszę wierzyć, że ona niekiedy widzi ją w moich. Nie mamy nic do dodania. Taki zawarliśmy pakt: „Nigdy nie będziemy o tym rozmawiać”.

***

– Jak mama? – pytam, gdy córka popija koktajl mleczny, bo czekamy na burgery i frytki w restauracji znajdującej się przecznicę od firmy, w której pracuję. Odchrząkuję, na co Lucy posyła mi zażenowany uśmiech i włącza blokadę ekranu w telefonie.

Nie muszę tego mówić. Lucy wie, że nie zamierzam konkurować z jej całodobowym, natychmiastowym dostępem do całego świata. Podczas rozwodu Tatum domagała się pełnej opieki nad Lucy, twierdząc, że nie nadaję się na ojca. Cholernie mnie to zabolało. Siedziałem jednak cicho po drugiej stronie stołu, kiedy nasi prawnicy rozmontowywali nasze życie i przyznawali jego fragmenty temu, którego uznawali za bardziej godnego.

Niemal wszystko dostała Tatum i nie walczyłem o nic, z wyjątkiem Lucy. Musieliśmy stanąć przed sądem. Prawnik wytargował u sędziego, że mogę spędzać z córką jeden dzień w tygodniu.

Jeden nędzny dzień.

I to nawet nie całą dobę, a dziesięć godzin.

Zabieram ją więc w soboty, z wyjątkiem tych, w których robi coś z przyjaciółmi, co zdarza się coraz częściej. Czasami wybiera się nad jezioro i całkowicie odwołuje nasze spotkania. Niekiedy prosi, żebym przyjechał później, bo odsypia noc spędzoną u koleżanek, albo chce, żebym szybciej ją odwiózł, bo… to sobota wieczór.

Biorę, co może mi dać. I tak ją kocham.

– Jak mama? – powtarza moje pytanie. Muszę przyznać, że potrafi jednocześnie pisać ze znajomymi i mnie słuchać. – Dobrze.

– Jak on ma na imię? Josh?

Wzrusza ramionami, krzywiąc się, jakby szukała w głowie najlepszej odpowiedzi.

Najlepszą byłaby: „Josh jest świetny. Uwielbia mamę”. Kocham Tatum. Kocham tak bardzo jak wtedy, gdy się z nią ożeniłem, więc zależy mi na jej szczęściu w takim samym stopniu jak wtedy. Po prostu to nie ja ją teraz uszczęśliwiam.

– Jest… czyściochem.

Parskam śmiechem.

– Czyściochem? A to źle?

Lucy kiwa głową, rozważając zagadnienie.

– Nie, że źle, ale… to jakieś zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne. Zawsze myje ręce. Wydaje się, że zaraz zedrze sobie całą skórę. Przecież sterylność nie pomaga we wspieraniu układu odpornościowego.

Kelnerka przynosi nasze talerze, więc uśmiecham się do niej i dziękuję.

– Jest chirurgiem, prawda? Tak mówiłaś?

Przytakuje.

– Zatem mycie rąk i sterylność to jego chleb powszedni. A gdybyś leżała na jego stole operacyjnym, byłabyś wdzięczna za to, że tak skrupulatnie przestrzega higieny.

– Chyba tak. – Zdejmuje wierzch bułki i wyrzuca ze środka pomidora i czerwoną cebulę.

– Ale go lubisz, prawda?

– Chyba tak. Nie widuję go zbyt często. Zazwyczaj pracuje. Albo śpi. Mama mówi, że zawsze zasypia, gdy oglądają razem film.

– Mama nadal uczy tańca? – Kiedy poznałem Tatum, zajmowała się pośrednictwem nieruchomości do sprzedaży i wynajmu, a w wolnym czasie brała udział w konkursach tanecznych. Po ślubie wynajęła lokal w Kansas City, aby przez trzy wieczory w tygodniu prowadzić zajęcia. Ja natomiast ledwie potrafiłem pstrykać palcami do prostego rytmu. Mimo to przez dwanaście lat pasowaliśmy do siebie i było tak idealnie, jak idealnie pomalowałem ten biały płot.

– Tak. Nadal uczy tańca przez trzy wieczory w tygodniu. Wiesz… – Uśmiecha się, mieszając swój koktajl. – Jeśli chcesz wiedzieć, jak ona się miewa czy co robi, sam możesz ją o to zapytać.

Wbijam wzrok w talerz, biorę do rąk burgera i wzruszam ramionami.

– Tak tylko zagadnąłem.

– A jak tam twoje życie uczuciowe? – docieka Lucy.

Wkładając sobie tłustego burgera do ust, zyskuję kilka sekund, aby stworzyć dobrą odpowiedź. Nie popełniam błędu i na nią nie patrzę, bo wiem, że bacznie mnie ocenia. Trudno nadal kochać Tatum do tego stopnia, aby nie interesować się nikim innym, a jednocześnie zapewniać Lucy, że wszystko u mnie w porządku.

Córka nie uwierzy, że jest dobrze, dopóki nie zobaczy, że żyję normalnie i odnajduję coś na kształt szczęścia. Może powinienem wymyślić jakąś historyjkę? Ale po co znów kłamać?

– Jakoś leci – odpowiadam, zerkając na nią przelotnie, nim wyglądam przez szybę po mojej prawej na parę unoszącą się z nowo wyasfaltowanego parkingu.

– Nie spotykasz się z nikim… prawda?

– Cóż… – Ocieram usta serwetką. – W zeszłym tygodniu wypiłem drinka po sąsiedzku.

– Z kobietą? – pyta Lucy, podnosząc głos o oktawę i szeroko otwierając oczy.

– Tak. – Śmieję się. – Z kobietą.

– Nie wiedziałam, że ktoś zamieszkał w tamtym domu. Jak ma na imię? Czym się zajmuje? Rozwiedziona? Wdowa? Singielka? Ma dzieci? Jak wygląda? Podoba ci się?

Tak bardzo tego chce. Czuję, że moja odpowiedź ją zasmuci.

– Ma na imię Nina, jest rozwiedzioną pielęgniarką z dwójką dzieci.

– Ile ma lat?

– Nie jestem pewien. – Ponownie wgryzam się w burgera, aby kupić sobie nieco czasu.

– Poznałeś jej dzieci?

Kręcę głową.

– Zaprosisz ją na randkę?

Przeżuwam i upijam łyk piwa korzennego. Lucy ledwie tknęła kanapkę. Moja córka, która niegdyś potrafiła pochłonąć pół dużej pizzy, teraz je jak ptaszek. Wydaje mi się, że wypiła cztery łyki koktajlu mlecznego i zjadła dwie frytki.

– To moja nowa sąsiadka. Nie wiem, czy tak szybkie randkowanie z nią to dobry pomysł. Jeśli nam nie wyjdzie, później może być niezręcznie. – Wskazuję ruchem głowy na jej talerz. – Nie jesteś głodna?

– To sporo węglowodanów. – Trzymając widelec jak broń, spod góry dodatków wyławia mięso.

– Mogłaś zamówić sałatkę. – Wbijam swój sztuciec w bułkę, ser i ogórki, które wyrzuciła. Nie ma sensu marnować dobrego jedzenia.

– Nie przepadam za sałatkami – mówi i się krzywi.

– Co więc lubisz? Mięso i…?

– Jajka. Ryż kalafiorowy. Migdały. Jogurty. I zmieniasz temat. Muszę wiedzieć, że kogoś sobie szukasz.

Córka potrzebuje zapewnienia.

Jeśli nie przedstawię jej iluzji szczęścia, przytłoczą ją wyrzuty sumienia, bo tajemnica, którą dzielimy, rujnuje życie – i małżeństwa.

– Szukam, ale musi to być właściwa kobieta. Nie zdecyduję się na pierwszą lepszą.

Lucy wskazuje na mnie widelcem.

– Może powinieneś poszukać w sieci. Nie znajdziesz nikogo w Redington. Musisz założyć sobie profil na portalu randkowym. Ma go mama Ashtona i w ciągu niecałego miesiąca była na sześciu randkach.

– Kim jest Ashton? – Wskazuję na nią widelcem, powielając jej gest.

Uśmiecha się, udowadniając, że jest moim słoneczkiem, i uderza w mój widelec swoim jak mieczem.

– Przyjacielem. – Mimo że stara się zbagatelizować tę znajomość, zdradzają ją czerwone policzki. – I być może, chociaż niekoniecznie, wyjdę z nim dzisiaj po tym, gdy odstawisz mnie do domu.

Odchylam się, rzucam serwetkę na stół i krzyżuję ręce na piersi.

– W takim razie zostanę, żeby się z nim spotkać.

– Nie musisz… – Znów używa widelca niczym wskaźnika laserowego. – Zostaniesz, w sensie wejdziesz do domu i poczekasz z… mamą?

– Mogę posiedzieć w aucie. Mam kilka rzeczy do sprawdzenia na komputerze.

– Tato, nie możesz unikać jej w nieskończoność. Minęło wiele lat. Oboje żyjecie dalej. Wszystko w porządku, prawda? To znaczy… – Smutnieje. – Nie jest idealnie, ale jest dobrze. Biorąc pod uwagę… – urywa, nim wkracza na niebezpieczne tory.

Pochylam się i biorę ją za ręce.

– Jeśli twoja mama pozwoli mi wejść, to wejdę do domu i zaczekam.

Spogląda na nasze złączone dłonie, nim unosi wzrok ku mojej twarzy.

– Kilka dni temu przekopywała się przez stare pudełka w garderobie. Znajdowały się w nich wasze zdjęcia. Te sprzed ślubu. Sprzede mnie.

Czuję, że grube blizny na sercu naciągają się, aż ból rozchodzi się po całej mojej piersi.

– Tak? Na pewno spodobały ci się jej bujne włosy, a także moja obsesja na punkcie flanelowych koszul i pasków z wielkimi sprzączkami.

Lucy chichocze, co jest idealnym lekiem na moje pogruchotane serce. Pod wieloma względami jej śmiech nadal brzmi jak wtedy, gdy podrzucałem ją ponad głowę, a potem łapałem. Piszczała i się śmiała, a Tatum patrzyła z uwielbieniem, całkowicie mi ufając.

Straciłem to jej zaufanie.

I ją.

Niemal utraciłem też Lucy.

Jestem pewien, że to by mnie zabiło.

Wystarczy jeden powód, aby nadal działać. Żyć. Czuć się potrzebnym.

Dla mnie tym powodem jest Lucy. Nie mogę tylko pozwolić, by się zorientowała. Dobiłoby ją to, że codziennie rano wstaję z łóżka tylko dla niej. Jakoś udaje mi się wytrzymać sto pięćdziesiąt osiem godzin tygodniowo, żeby móc spędzić te ostatnie dziesięć z nią.

– Co robiliśmy na tych zdjęciach? – pytam.

– Wszystko. Miała fotki z Wielkiego Kanionu. Udawałeś, że spadasz. Fotografie z czwartego lipca z Mount Rushmore, te gdy byliście na nartach w Tahoe i szukaliście muszelek na plaży w Karolinie Południowej. Po prostu wszystkie. Nie wiedziałam, że przed ślubem tak dużo podróżowaliście. – Uśmiecha się grzecznie do kelnerki i kiwa głową, gdy ta pyta, czy może zabrać jej talerz.

Widzę w niej tak dużo Tatum. To w równym stopniu udręka, co i zbawienie.

– Co? – Lucy zerka na mnie, poprawiając kucyk.

– Nic. Chyba nie zdawałem sobie sprawy z tego, że nie podzieliliśmy się z tobą tą częścią naszego życia. Uwielbialiśmy podróże. Właściwie żyliśmy tak, aby osiem cudownych miesięcy spędzić w kamperze, który należał do moich rodziców. Wyruszyliśmy pod wpływem impulsu. W ogóle tego nie żałuję.

W brązowych oczach córki dostrzegam ekscytację i zdziwienie. Podoba mi się. Żyję, by ją taką oglądać.

– Mama mówiła to samo. Stwierdziła, że to było lekkomyślne. – Uśmiecha się. – A potem miała tę dziwną minę. To chyba uśmiech. Powiedziała dokładnie to samo, co ty, że w ogóle tego nie żałuje.

Lekkomyślne.

Zastanawiam się, o co dokładnie chodziło Tatum. Przecież byliśmy lekkomyślni na tak wiele sposobów. Zapamiętałem to, gdy robiła mi loda, kiedy jechałem autostradą międzystanową z prędkością prawie stu dwudziestu kilometrów na godzinę, czy to, że uprawialiśmy seks w toaletach publicznych, gdy kabiny obok nas były zajęte. Coś mi mówi, że nie podzieliła się tymi wspomnieniami z naszą siedemnastoletnią córką.

– Czasami przekraczaliśmy dozwoloną prędkość i nie dawaliśmy wysokich napiwków w restauracjach. Więc… powinnaś się uczyć na naszych błędach. – Nie ma mowy, żebym opowiedział o tym, że uprawialiśmy zbyt dużo seksu bez zabezpieczenia, ani o tym, że kradliśmy w sklepach jakieś drobiazgi typu gumy do żucia, aby móc później mówić, że wiemy, co to życie na krawędzi – jakby ktokolwiek miał trafić za kratki za kradzież paczki listków cynamonowych. Nie mogę dawać jej przykładów, dzięki którym usprawiedliwi swoje być może kiepskie przyszłe zachowanie.

Boże, mam nadzieję, że będzie grzeczna. Nie zniosę zbuntowanej nastolatki, którą będę mógł widywać tylko raz w tygodniu. Powinniśmy dobrze się razem bawić, a nie spędzać ten czas na rodzicielskich pogadankach. Na te ma ją Tatum przez pozostałe sto pięćdziesiąt osiem godzin tygodniowo. To ona może być złym gliniarzem.

– Mama mówiła, że robiłeś znacznie więcej niż przekraczanie dozwolonej prędkości.

Muszę stłumić uśmiech, który pragnie odmalować się na mojej twarzy i przynosi ciepło do piersi, gdy myślę, że Tatum rozmawiała z Lucy o naszej miłości… Tej, która zakończyła się w sposób, jakiego żadne z nas nie mogło się spodziewać.

Jednak początek naszego romansu… był wspaniały.

 

Rozdział 2

 

 

 

 

 

Wtedy

 

Mój starszy brat Will poślubił swoją pierwszą dziewczynę. Kiepska sytuacja, bo uprawiał z siedemnastolatką seks bez zabezpieczenia. Warto też wspomnieć, że jego wybranka… była córką jego szefa.

Will miał dziewiętnaście lat.

Dostał do wyboru dwie możliwości: ślub i stabilną pracę lub bezrobocie i kastrację.

Zatem Will ożenił się z Andi tydzień po ukończeniu szkoły średniej oraz na dwa miesiące przed narodzinami mojej bratanicy. Przeprowadził się do domu rodziców żony i zamieszkał w piwnicy, aby pomagać zmieniać pieluchy. Każdego ranka jeździł do pracy ze swoim szefem i teściem Kennethem Colemanem – właścicielem firmy ogrodniczej Coleman Inc. Zajmowała się wszystkim, od wycinki drzew i mulczowania po kompostowanie i odchwaszczanie. Ken przejął interes po śmierci ojca. Chciał go przekazać synowi, ale urodziła mu się córka, po czym żona musiała przejść pilną histerektomię. Wiele lat później do jego rodziny trafił ciężko pracujący dziewiętnastolatek, który potrafił posługiwać się każdym narzędziem lepiej niż dwukrotnie starsi stażem koledzy, ale nie umiał naciągnąć prezerwatywy, zanim rozdziewiczył córkę szefa.

A kiedy Andi i Will byli małżeństwem z pięcioletnim stażem i dodali do rodziny drugie dziecko, Kenneth Coleman zmarł w wieku pięćdziesięciu pięciu lat z powodu udaru. Will przejął prowadzenie rodzinnego interesu i stał się niezwykle młodym dyrektorem, następnie zaproponował mi pracę. Ponieważ będąc barmanem, nie mogłem nigdzie awansować, a w wieku dwudziestu dwóch lat nadal nie miałem pojęcia, co począć z własnym życiem, pozwoliłem, aby Will uczył mnie koszenia, kopania w ziemi czy wycinania drzew.

Pracowałem w firmie Colemana od jakiegoś pół roku, gdy około dziewiętnastej w niedzielę wieczorem znalazłem się w barze, w którym oglądałem, jak Chiefsi dostają łomot od Packersów. Will mnie olał, ponieważ w ostatniej chwili Andi nie wypuściła go z domu, bo dzieciaki zaczęły gorączkować.

– Cody? – zapytał za moimi plecami kobiecy głos, gdy czekałem na nachosy, w prawej ręce trzymając do połowy wypite piwo korzenne.

Patrzyła na mnie dziewczyna o pofalowanych, ciemnych włosach, z błyszczącymi ustami i zaróżowionymi policzkami. Unosiła pytająco brwi i uśmiechała się ostrożnie. Nie wydawała mi się znajoma, ale wyglądała jak ktoś, kogo chciałbym poznać. Oszałamiająca piękność o delikatnych rysach, wspaniałych długich włosach i drobnej sylwetce.

Jak na ironię… w głośnikach płynęła w tej chwili piosenka Ricka Springfielda Jessie’s Girl. Nie miałem pojęcia, kim był Cody, ale zapragnąłem, by nie miał tej dziewczyny.

Te oczy…

To ciało…

– Rude włosy, szara koszula. – Ruchem głowy wskazała na mnie. – Alice powiedziała, że z łatwością cię wypatrzę. – Zdjęła granatowy, wełniany płaszcz i położyła małą, czarną torebkę na barze, następnie usiadła na wysokim stołku koło mnie.

Przez chwilę zerkałem na jej błękitny, chyba kaszmirowy sweter z dekoltem w serek oraz dżinsy idealnie dopasowane do szczupłej talii i zgrabnych nóg. Bez wątpienia spodobała mi się dziewczyna Cody’ego, nawet jeśli nie wiedziałem, kim był, tak samo jak nie miałem pojęcia, kto to jest Alice.

Jednak jeśli ta dziewczyna wzięła mnie za mężczyznę, z którym miała się spotkać, oznaczało to, że go nie znała. Przez głowę przemknęła mi tylko jedna myśl: Żal mi cię, Cody, bo ukradnę ci dziewczynę. Rick Springfield byłby dumny.

– Zamurowało? – Uśmiechnęła się półgębkiem, a jej twarz wydawała się wspaniale niedoskonała.

Pokręciłem głową, włączyłem swój urok osobisty i zacząłem operację „Ukraść dziewczynę Cody’emu”.

– Przepraszam. Nie spodziewałem się, że będziesz aż tak piękna. – Wyciągnąłem do niej rękę w dość przebiegłym geście. – Zacznijmy od nowa. Jestem Cody.

Przyjrzała się mojej ręce, zachichotała i podała mi swoją.

– Bardzo dziękuję. Jestem Tatum.

I tak po prostu dowiedziałem się, jak ma na imię. Mógłbym być skutecznym stalkerem lub seryjnym mordercą.

– Tatum. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i mocno uścisnąłem jej dłoń, nim ją puściłem. – Bardzo miło mi cię poznać.

Otworzyły się drzwi baru, wszedł facet o rudych włosach i zmrużył oczy, rozglądając się po wnętrzu. Cody miał właśnie otrzymać kilka ważnych życiowych lekcji.

Zasypiasz, przegrywasz.

Znalezione, nie kradzione.

Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.

I najbardziej podstawową ze wszystkich: należy być punktualnym.

– Co byś pomyślała o tym, żebyśmy przenieśli się do jakiegoś ładniejszego lokalu niż ten bar? – Wyjąłem dwudziestkę z portfela i rzuciłem na kontuar.

– Cóż… Alice mówiła, że w grę wchodzą tylko drinki. A właściwie tylko jeden. Mam słabą głowę, a przyjechałam samochodem. – Zmarszczyła nos i wiedziałem, że nie było mowy, bym dał jej uciec, a nawet myśl o tym lekko mnie przerażała.

Wziąłem swoją szklankę z piwem korzennym i upiłem duży łyk.

– Ja też prowadzę. To… – Ruchem głowy wskazałem na drzwi. – Po drugiej stronie ulicy jest kawiarnia. Podają gorącą czekoladę z bitą śmietaną. To też napój, nie? – Zerknąłem na Cody’ego, który usiadł dwa stołki od kobiety i cały czas rozglądał się po barze.

Tatum potarła wargami o siebie, rozważając moją propozycję.

– Mamy iść tylko na drugą stronę ulicy?

Wstałem, uważnie obserwując ciekawskiego Cody’ego.

– Tak, na drugą.

Wstała, włożyła płaszcz i wzięła torebkę.

– Gorąca czekolada brzmi idealnie.

Tatum była idealna.

Idealnie nie moja.

– Pana nachosy? – zapytał barman, zgarniając dwudziestkę z blatu.

Wyjąłem z portfela kolejną piątkę i mu podałem.

– Proszę dać kolejne piwo i nachosy facetowi na końcu baru – wymamrotałem, stojąc plecami do Tatum.

– W porządku. – Barman skinął głową.

– Gotowa? – Wziąłem kurtkę i poszedłem za kobietą do drzwi. Otworzyłem je przed nią, nim miała szansę sama to zrobić.

– Czym się zajmujesz, Cody? – Szła obok mnie, rozglądając się na boki, gdy mieliśmy przejść przez ulicę.

– Alice ci nie mówiła? – Trochę niewygodnie, że nie znałem Alice.

– Nie. Powiedziała mi tylko, że grasz w softball z Derekiem i jesteś porządnym facetem. Moje standardy są dość niskie, skoro zgodziłam się iść na randkę w ciemno jedynie na podstawie tego jednego zdania. – Roześmiała się i stało się to moim ulubionym dźwiękiem.

Wszystko układało się pomyślnie. Mogłem uprawiać dowolny sport, więc mógł być również softball z Derekiem, kimkolwiek on był. Zakładałem, że to chłopak lub mąż Alice.

– To ciekawe… – Otworzyłem drzwi kawiarni, więc weszła. – Bo ja słyszałem, że jesteś nieco nieśmiała, ponieważ przez ostatnie trzy lata mieszkałaś w obskurnym mieszkaniu jedynie z siedmioma kotami.

Obróciła się, następnie usiadła w boksie na końcu kawiarni.

– O rety! Alice naprawdę to powiedziała? Mam alergię na koty. I nigdy nie ma mnie w domu, więc zasadniczo stanowię przeciwieństwo odludka. Zabiję ją.

Uśmiechnąłem się szeroko. Sytuacja naprawdę świetnie się układała, jak na tę randkę w ciemno, i to dla obu stron. Randkę, której nie wiedziałem, że potrzebowałem. Jakie były szanse na to, że mój wygłup okaże się tak wspaniały?

Usiedliśmy, zamówiliśmy dwie gorące czekolady, następnie zapadła chwila niezręcznej ciszy.

– Zajmuję się tak jakby projektowaniem. Pracuję u Colemana. Wycinamy drzewa, sprzątamy tereny zielone i takie tam. Brat z żoną zarządzają tą firmą.

– Znam ich. Właściwie po śmierci Kennetha sprzedałam ich dom. To była moja pierwsza tak duża transakcja.

– Jesteś pośredniczką nieruchomości?

– Tak. I tańczę taniec towarzyski. Chcesz kupić dom, a może nauczyć się walca?

W tej chwili byłem gotowy kupić wszystko, co zechciałaby mi sprzedać. Jednak nie było mowy, żeby nauczyła mnie tańczyć.

– Zamierzam zignorować twoją miłość do tańca, ponieważ nie jestem w stanie jednocześnie kołysać się na piętach i pstrykać palcami. A jeśli chodzi o dom, na pewno któregoś dnia będę go potrzebował. Czy ty masz własny? Upolowałaś coś okazyjnie? Przyjaciel bankier dał ci namiar na egzekucję komorniczą?

– Nie. – Roześmiała się, a w tej samej chwili kelnerka przyniosła nasze napoje. Tatum wzięła łyżeczkę z koszyka z owiniętymi białą serwetką sztućcami i zanurzyła ją w bitej śmietanie, następnie oblizała.

Niemal umarłem. Takie coś cholernie silnie działa na facetów.

– Mieszkam z dwoma osobami, które właśnie postanowiły być dla siebie kimś więcej niż współlokatorami. Stało się wręcz niezręcznie. Czuję się jak piąte koło u wozu. A ty? Mieszkasz z kimś?

Upiłem łyk gorącej czekolady, oblizałem górną wargę i powoli pokiwałem głową.

– Z trzema osobami.

– Wow. W mieszkaniu? Czy wynajmujecie dom?

Istniał powód, dla którego tacy faceci jak ja byli singlami, i Tatum znajdowała się o krok od odkrycia go.

– Dwie z tych osób to właściciele domu.

– Pobrały się? – naciskała.

Cody prawdopodobnie miał własne mieszkanie. Uwielbiałem grać poza swoją ligą.

– Tak. Są małżeństwem.

– A co z trzecią osobą? To dziewczyna czy chłopak?

– Chłopak – udzielałem chirurgicznie precyzyjnych odpowiedzi.

– Ile ma lat? – Zgarnęła więcej bitej śmietany z kubka.

Hipnotyzowało mnie wszystko, co robiła.

– Eee… jest ode mnie młodszy.

– Studiuje?

Jeśli natychmiast nie zmienię tematu, sprawa szybko się rypnie.

– Nie. Pochodzisz z Redington?

– Z Kansas City. I tam właśnie mieści się biuro nieruchomości, w którym pracuję, ale w Redington czynsze są niższe. I tak większość ofert dostaję z tego regionu.

– Nieźle. Zwłaszcza skoro tu mieszkasz. Ale prawdziwe pytanie brzmi… lubisz sport?

Rozpogodziła się, spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Bardzo. Osoby, z którymi mieszkam, dostają karnety sezonowe od Royalsów, a mnie jest smutno za każdym razem, gdy nie mogę iść na mecz. Mój szef ma bilety na sezon Chiefsów, a ponieważ mnie lubi, dostaję jego wejściówki, gdy sam nie może iść, co ostatnio miało miejsce dość często. I… ma miejsca nad linią pięćdziesięciu jardów.

Okradłem bank. Wyniosłem największy brylant z wystawy. Cody jadł moje nachosy po drugiej stronie ulicy, a ja nie mogłem całej tej sytuacji nazwać zrządzeniem losu czy jakimkolwiek zbiegiem okoliczności, ale na pewno było to coś znaczącego.

– Bilety… w liczbie mnogiej? I ktoś musi chodzić z tobą na te mecze Chiefsów?

Objęła kubek z gorącą czekoladą, zbliżyła go do ust i się uśmiechnęła.

– Za wcześnie odkryłam karty. Teraz nigdy nie dowiem się, czy lubisz mnie dla mojej osobowości czy dla biletów w dobrym miejscu przy boisku.

– Polubiłem cię w chwili, w której cię zobaczyłem, ale poślubię cię dlatego, że masz dostęp do biletów na mecze Chiefsów – odpowiedziałem z subtelnym uśmiechem.

Zachichotała na sekundę przed tym, gdy upiła łyk napoju, w jej brązowych oczach połyskiwało rozbawienie.

– Będziesz musiał dać mi coś więcej niż same oświadczyny. Przyszłam, bo ponoć jesteś porządnym facetem, a na mecze zabieram jedynie tych uroczych i inteligentnych.

Przyglądałem się jej, bębniąc palcami po blacie.

– Wiesz już, że uważam cię za piękną. Mógłbym spróbować cię dziś upić, ale zamiast tego jesteśmy tutaj i podnosimy poziom cukru gorącą czekoladą z bitą śmietaną. To oznaka tego, że jestem czarujący. A jeśli chodzi o moją inteligencję… Co chcesz wiedzieć? Czy to, że światło przemieszcza się osiemnaście milionów razy szybciej niż deszcz? Że Mona Lisa została skradziona z Luwru w tysiąc dziewięćset jedenastym roku, a jednym z podejrzanych był Picasso? Że w Tarsdorfie w Austrii znajduje się wioska o nazwie Fucking, a jej mieszkańcy to Fuckinganie? Że heroinę pierwotnie sprzedawano jako lek na kaszel? A może chcesz się dowiedzieć, że peodeiktofilia to rzadko używane określenie na chęć rozbierania się w miejscach publicznych, aby wywołać szok? Nie cierpię na tę chorobę, ale chyba spotkałem kilka osób, które to mają.

Zanim skończyłem zasypywać ją imponującymi, choć raczej przypadkowymi faktami, Tatum patrzyła na mnie, szeroko otwierając usta.

– Czy to dlatego, że powiedziałem tę brzydko kojarzącą się nazwę miejscowości?

Parsknęła śmiechem, przechylając głowę na bok.

– Nie wyglądasz na kujona – skomentowała wesoło.

To prawda. Nie wyglądałem jak typowy mózgowiec. Bardziej przypominałem futbolistę czy hokeistę. Miałem sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry wzrostu i lubiłem podnosić sztangę, więc definitywnie nie wyglądałem jak mól książkowy.

– Wygląd może mylić. – Wzruszyłem ramionami.

– W rzeczy samej, Cody. W rzeczy samej.

Cody.

– Czy to wystarczy? Czy uznajesz mnie już za czarującego i bystrego? Czy mogę iść z tobą na mecz?

Wzruszyła ramionami.

– Muszę porozmawiać z Alice i Derekiem. Mówili, że nie chcesz w tej chwili się z nikim wiązać, co jest spoko, ale ja też nie chcę zostać wykorzystana.

Odchyliłem głowę.

– Pozwól, że coś ci wyjaśnię. Nie przeszkadzał ci brak chęci do związku na tyle, że tu przyszłaś… co prowadzi do wniosku, że szukasz czegoś niezobowiązującego… co znowu oznacza też uprawianie pewnych aktywności. I nie masz nic przeciwko temu, ale wyjście razem na mecz wydaje ci się bardziej osobiste?

Zaczerwieniła się, co oznaczało, że nie należała do osób, które uprawiałyby sporo przygodnego seksu. Tatum była pewna siebie, ale nie aż tak bardzo.

– Swobodne uprawianie pewnych aktywności to wzajemne dawanie i branie. – Zmarszczyła brwi. – Przynajmniej tak powinno być. Co więc zyskam, dzieląc się z tobą biletami?

– Oczywiście więcej mojego uroku osobistego i niezrównanej inteligencji.

Pozostała poważna przez kilka długich sekund, ale zaraz się uśmiechnęła.

– Maluję twarz… na mecz. Czy jesteś aż tak zagorzałym fanem?

– Nie noszę koszulki na trybunach, bo maluję klatę.

Kłamstwo.

Jednak poprowadziło nas do godziny rozmowy, dwóch kolejnych kubków gorącej czekolady, zjedzenia na spółkę porcji gofrów belgijskich i takiej ilości śmiechu, że bolał mnie brzuch, jak i siedemnaście używanych przy rechotaniu mięśni twarzy. Ukradłem komuś partnerkę z randki w ciemno.

Najlepsza kiepska decyzja na świecie.

Nadal się uśmiechając, Tatum dopiła ostatnie krople swojego napoju i przesunęła się do krawędzi boksu.

– Powinnam już iść. To tyle, jeśli chodzi o „szybkiego” drinka. Dzięki za czekoladę i gofry. Było…

– Idealnie – powiedziałem, zanim mogła to zepsuć jakimś słabszym określeniem.

Kilkakrotnie pokiwała głową, zastanawiając się nad tym.

– Zgadzam się.

Tak!

– Moglibyśmy iść na film, czy coś. – Nie byłem gotowy, aby się z nią pożegnać.

Wstała.

– Zadzwonię. – Puściła do mnie oko, co byłoby bardzo obiecujące, gdybym nie był dla niej Codym.

– Zaczekaj. Nie masz mojego numeru. – Poszedłem za nią do drzwi.

– Alice i Derek mi dadzą.

Musiałem coś powiedzieć, zanim przejdzie przez ulicę. Za dużo się nad nią napracowałem, żeby dać jej tak odejść.

– Nie mają mojego numeru.

Nacisnęła guzik na słupku i czekała na zmianę światła na przejściu.

– To jak powiadomili cię o naszym spotkaniu?

– Nie zrobili tego.

Zapaliło się zielone dla pieszych, więc weszła na ulicę, jak mogłaby to zrobić jedynie tancerka, rzucając mi rozbawione spojrzenie przez ramię, jakby droczyła się podobnie do mnie, gdy wypomniałem, że jest kociarą. Pobiegłem za nią.

– Pracuję u Colemana. Uwielbiam Chiefsów. Bardzo chciałbym umówić się z tobą na prawdziwą randkę, bo twoja twarz wyryła mi się w mózgu, a to nie w porządku w stosunku do wszystkich tych kobiet, które mogłyby chcieć cię dopaść, gdybyś postanowiła więcej się ze mną nie spotkać.

Tatum obróciła się z ręką na klamce białej toyoty corolli.

– Spodobałeś mi się, Cody. – Przygryzła na chwilę dolną wargę. – Bardzo. Zatem wątpię, żeby było to nasze ostatnie spotkanie.

Poklepałem się po kieszeniach, szukając czegoś do pisania, zastanawiając się przelotnie, czy nie wydrapać jej swojego numeru telefonu kluczykiem na karoserii, ale natychmiast wyrzuciłem ten pomysł na rosnący stos impulsywnych głupot, które popełniłem w swoim życiu.

– Dobranoc, Cody.

– Nie jestem Cody – odpowiedziałem szeptem, bo moje wyznanie pociągnęło za sobą wyrzuty sumienia.

Spoważniała, a gdy przyglądała mi się, przechylając głowę, kosmyk włosów przykleił się jej z jednej strony ust.

– Nie? Więc kim jesteś? – Parsknęła śmiechem.

Oczywiście, że się śmiała. Kradzież czyjejś partnerki z randki była czystym szaleństwem. Spędziłem wesoły wieczór, ale zachowywałem się również spontanicznie, odważnie.

Miałem nadzieję, że pewnego dnia, wspominając moje śmiałe zachowanie, uznamy je za romantyczne i godne podziwu, ponieważ uchwyciłem się jedynie przeczucia i goniłem za czymś, co zdawało się przeznaczeniem. Albo szaleństwem. Często granica między nimi się zacierała, bo znajdowały się tak blisko siebie.

Prawda wykrzywiała moją twarz w paskudnym grymasie.

– Rudzielcem, który przypadkowo znalazł się we właściwym miejscu i we właściwym czasie… w zależności od punktu widzenia.

– Nie nadążam. Wydaje mi się, że mówisz jakimś szyfrem – powiedziała.

Musiałem przyznać, że zasługiwała na uznanie, skoro śmiała się ze wszystkiego, co mówiłem, jakby nie miała dość mojego poczucia humoru, chociaż w tej chwili nie chciałem jej rozbawić.

– Nie jestem Codym. – Wsadziłem ręce do kieszeni dżinsów i uniosłem ramiona, jakbym chciał ją w ten sposób przeprosić i stwierdzić: „Ups, to chyba nic takiego, nie?”.

Stało się. Uśmiech spełzł z jej twarzy po moim wyznaniu.

– Założyłaś, że jestem Codym, a ja pomyślałem, że on nigdy nie doceni twojego uśmiechu tak jak ja, więc…

Spojrzała na mnie szerzej otwartymi oczami, a jej nozdrza poruszyły się, gdy odetchnęła powoli.

– Okłamałeś mnie? Ty… ty… O mój Boże! Co z tobą?

Uświadomiłem sobie, że to często było pytanie retoryczne. Mimo to musiałem się jej wytłumaczyć, ponieważ moje postępowanie było bardziej słuszne niż złe.

– Daj mi szansę, abym…

Pokręciła głową i cofnęła się w stronę samochodu.

– Poświęciłam całkowicie nieznajomemu facetowi niemal dwie godziny mojego wieczoru, a mój prawdziwy partner… – Spojrzała w kierunku baru, w którym się poznaliśmy. – Kurde. Alice się wścieknie. A Cody… – Przeszła pospiesznie do baru.

– W kinach grają nowego Bonda, jeśli piątek ci odpowiada – zawołałem, gdy porzuciła mnie przy drodze jak zgniłe jabłko, którym zresztą w tej chwili byłem.

Nie poświęciła mi nawet przelotnego spojrzenia. Pokazała mi jednak środkowy palec tuż przed tym, jak zniknęła w barze.

 

Rozdział 3

 

 

 

 

 

Teraz

 

– Powiedz, proszę, że żartowałeś, kiedy mówiłeś, że zostaniesz w samochodzie. – Lucy zamiera z otwartymi drzwiami i jedną nogą na ziemi, gdy odwiozłem ją do domu po świetnie spędzonym dniu na rowerach oraz bolesnej wycieczce do centrum handlowego po „kilka rzeczy”, która to dość mocno uszczupliła stan mojego konta.

– Kiedy ten młody ma po ciebie przyjechać?

– Ma na imię Ashton i dopiero za ponad godzinę. Muszę się wykąpać i przyszykować.

– Idealnie. Mam pracy na laptopie akurat na godzinę.

Znów pokazuje mi tę swoją nadąsaną minę.

– Nie będziesz siedział w głupim samochodzie, udając, że pracujesz, żeby nie spotkać się z mamą. A jeśli ty nie będziesz szczęśliwy, to ja też nie.

Kiedy dzielisz z dzieckiem tak wielką tajemnicę, narażasz się przez to na nieustanny szantaż, prawda? Nie mam pojęcia, co Lucy myśli o naszym sekrecie i czy w ogóle zdaje sobie sprawę, że to tylko sekret, a nie prawdziwe wydarzenia.

– To pójdę do środka i zaczekam. Albo posiedzę z tyłu. Moja altana dalej tam stoi?

– Tak. Mama cały czas w niej przesiaduje.

Ta informacja daje mi do myślenia. Czy siedzi tam, aby cieszyć się miejscem, które stworzyłem dla naszej rodziny, kiedy wciąż ją przypominaliśmy? Zdruzgotanej i zniszczonej, ale wciąż rodziny. A może ona tam go czuje? Czy też nieustannie odtwarza w myślach tamten dzień tak, jak ja to robię? Nie możemy cofnąć tego, co się stało. Zmieniłbym tę tragedię, gdybym władał jakąkolwiek nieziemską mocą, ale niestety jej nie mam. Ilekroć myślę o tym, że instynktownie ograniczyłem tamtego dnia tragedię tylko do jednej zamiast dwóch ofiar, nie żałuję, że tak postąpiłem. Myślę, że już podejmując tamtą decyzję, wiedziałem, że moje małżeństwo jest skończone.

Byliśmy idealni… aż przestaliśmy tacy być.

– Wszystko w porządku, prawda?

Mrugam powoli.

Lucy zawsze na pierwszym miejscu…

– Tak – kłamię.

Od czasu rozwodu moja komunikacja z Tatum ograniczała się do okazjonalnych rozmów telefonicznych, gdy Lucy była chora i musieliśmy odwołać jej wizyty u mnie. Nasze spotkania twarzą w twarz miały miejsce głównie podczas szkolnych wydarzeń i konkursów tańca, gdy zachowywaliśmy bezpieczny dystans, choć niekiedy córka zmuszała nas, abyśmy się do siebie zbliżyli, by zrobić zdjęcie, lub nieraz siedzieliśmy w szkole w tej samej ławce podczas zebrań dla rodziców.

Nie byłem w tym domu od dnia, w którym zabrałem ostatnie pudło ze swoimi rzeczami, po czym odjechałem od tego cholernego, idealnie pomalowanego na biało płotu.

– A co, jeśli mama nie będzie chciała, żebym zaczekał w środku? – Boże… czy zabrzmiałem tak niepewnie, jak się czuję?

– Nie będziesz jej przeszkadzał. Pewnie i tak siedzi przed komputerem, więc nawet na ciebie nie spojrzy. – Otwiera drzwi frontowe.

Zapomniałem, że nasz dom zawsze pachniał lawendą, bo to ulubiona woń Tatum i miała o tym zapachu dosłownie wszystko, od świec, przez środki czystości, po płyn zmiękczający tkaniny.

– Cześć, mamo. Idę pod prysznic, zanim Ashton po mnie przyjedzie.

Staram się ukryć moje wymykające się spod kontroli serce, gdy Tatum unosi wzrok znad leżącego na stole w kuchni laptopa, a te niesforne włosy – teraz o kilka tonów jaśniejsze – ma spięte w luźny kok, natomiast okulary do czytania w niebieskich oprawkach trzyma opuszczone nisko na nosie. Poprawia je grzbietem dłoni i zaciska usta w wąską linię, mając nadzieję, że ujdzie to za uśmiech.

Wydaje się, że minęły całe wieki, a jednocześnie pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj. Uśmiechała się szeroko, ilekroć mnie widziała. Nie ma nic bardziej magicznego w życiu niż to, że samo twoje istnienie przynosi radość drugiemu człowiekowi. Nie ma nic straszniejszego niż to samo istnienie wywołujące niekończący się ból.

Całowałem te usta tyle razy, że miałem wrażenie, iż zostały stworzone tylko dla mnie. Czy choć trochę za mną tęsknią? Czy Tatum niekiedy zapomina o tym, dlaczego znaleźliśmy się w takiej sytuacji? Czy pamięta o wszystkich tych chwilach, zanim kupiliśmy ten dom do remontu i wypełniliśmy go życiem?

Słyszę trzask drzwi na górze, więc odchrząkuję, zdenerwowany jak w dzień, w którym powiedziałem jej, że nie jestem Codym.

– Cześć. Eee… Lucy mówiła, że mogę poznać jej chłopaka. Chciałem poczekać w aucie, bo mam robotę i w ogóle, ale uparła się, żebym wszedł.

Tatum przygląda mi się przez kilka sekund z nieczytelnym wyrazem twarzy.

– Sprzedaję dom – mówi, jakby te słowa gładko przechodziły jej przez gardło.

Słyszę podtekst: „Skoro rozwód nie wystarczył, oddalę się od ciebie jeszcze bardziej”. Kiwam powoli głową. Kiedy się rozwodziliśmy, nie prosiłem o nic z wyjątkiem Lucy, ale w sprawie domu uzgodniliśmy, że albo go sprzedamy i podzielimy się zyskiem, albo ją spłacę. Wprowadziliśmy się tutaj na kilka miesięcy przed narodzinami Lucy. Remontowaliśmy pokój po pokoju, bo na całość nie było nas stać. Dom stał się niemym świadkiem wszystkich ważnych chwil w naszym życiu.

Przyjęć urodzinowych.

Świąt Bożego Narodzenia.

Zdjęć robionych na ganku z okazji pierwszego dnia szkoły.

Kupiliśmy ten budynek i sprawiliśmy, że stał się naszym prawdziwym domem.

– Mogę zapytać dlaczego?

Wzdryga się lekko, co dostrzegam.

– Naprawdę musisz?

– Dokąd się przeniesiesz?

– Na Edmond Street będzie licytacja.

– Edmond Street? – Marszczę brwi. – Sprzedajesz nasz dom, żeby przeprowadzić się dwie przecznice na północ? Lucy wie?

Tatum zerka przez okno na podwórze.

– Oczywiście, że wie.

– I nie ma nic przeciwko?

Wraca do mnie wzrokiem i kilkakrotnie kiwa głową, wypuszczając powietrze, jakby bardzo chciała pozbyć się go z płuc.

– Mam zainteresowanego kupca i…

– Nie – warczę z irytacją. – Spłacę cię.

Posyła mi grymas.

– Chyba nie mówisz poważnie. Dlaczego chcesz mieszkać w tym domu?

Ponieważ nie chcę wymazywać całego dobra tylko dlatego, że wydarzyło się tu coś złego. Może Tatum nie widzi już chwil, które przynosiły nam tu radość, ale ja tak. W tym domu bije serce. Widział już wszystko. W swoich ścianach zawsze będzie zawierał wspomnienia, które chciałbym zatrzymać.

– Nieważne, Emmett. – Spogląda na telefon, po czym coś w nim pisze, przekrzywiając usta na jedną stronę, jakby przygryzała wnętrze policzka. Znam wszystkie jej miny. Wiem, co oznaczają. Nie muszę otwierać oczu, by ją zobaczyć. Może nie mam magistra z żadnego kierunku, ale mam doktorat ze swojej żony – byłej żony.

– Idź – mówię.

Unosi głowę.

– Znam to spojrzenie. Masz plany, ale się pojawiłem. Najwyraźniej już znasz tego całego Ashtona. Nie musisz tu być. Wiem, jak zamknąć za sobą drzwi.

– To nic takiego. I nie znasz moich spojrzeń – jeży się. Odsuwa krzesło, wstaje i zanosi szklankę do zlewu.

Nie wiem, czy naprawdę mnie nienawidzi, czy może nienawidzi tego, że powinna mnie nienawidzić, ale wcale nie jest to dla niej takie łatwe. To nie żaden banał, że pomiędzy miłością a nienawiścią istnieje bardzo cienka granica. Inwestycja rodzi emocje, a między nami do niczego by nie doszło, gdybyśmy nie zainwestowali w siebie nawzajem.

– Przepraszam. Nie znam twoich spojrzeń – mówię, ale… całkowicie znam tę minę. – Tak tylko założyłem. – Siadam w fotelu we wzór paisley, który stoi obok aksamitnej, fioletowej kanapy. Nie tylko lawenda jest jej ulubionym zapachem, ale również fiolet ‒ jej ulubionym kolorem, więc cały nasz dom jest profesjonalnie udekorowany w odcieniach fioletu i kremu z dodatkami w odcieniach złota oraz czegoś, co Tatum nazywa tartą cytrynową. Wbudowane regały są pełne książek i bibelotów, świeczników i zwisających bluszczy.

Chciałem zapełnić półki płytami, których niegdyś słuchaliśmy na odziedziczonym po dziadku gramofonie. I miałem też książki, ale przewróciła oczami, widząc pogniecione grzbiety, zawinięte rogi i poplamione okładki, na których stawiałem puszki z piwem korzennym.

Trudno nie być jej mężem. Do samego końca szło mi tak dobrze. I może nigdy się nie dowie, że moim ostatnim aktem było dokładnie to, o co mnie prosiła. Wiem o tym tylko ja. Mimo to… czuję się, jakbym robił to samo od tak dawna, że nie wiem i nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłbym robić coś innego. Nie umiałbym być kimkolwiek innym niż jej mężem.

Ale już do niej nie należę.

Pięć lat, a ja nadal nie potrafię w to uwierzyć.

Wzdycha, uwalniając napięcie, które wywołała moja obecność.

– Jak się miewasz? – szepcze, gdy powoli unosi wzrok do moich oczu. W tych trzech słowach jest tyle treści, że aż dech więźnie mi w gardle.

Pięć lat.

Potrzebowała aż pięciu lat, aby mnie o to zapytać.

Czy spodziewa się ode mnie szczerej odpowiedzi? Nie sądzę.

Nie chcąc kłamać, szukam faktów. Mówię o tym, co z pewnością nie zdradzi jej, jak się czuję. Poza tym nawet nie potrafię opisać tego, co dzieje się w moim wnętrzu.

– Dużo pracuję. W przyszłym miesiącu muszę wyjechać na kilka dni na aukcję. Chcemy kupić kolejną rozdrabniarkę.

Układa delikatne palce przed sobą na blacie stołu. Tatum jest całkowitym przeciwieństwem mnie – porusza się z gracją, ma drobną sylwetkę, każdy centymetr jej skóry wydaje się miękki i nieskazitelny. Ja mam duże, szorstkie dłonie, a moją twarz pokrywa sporo rudych i nieco siwych już włosów. Tatum ma brązowe tęczówki ze złotymi plamkami, które błyszczą przy odpowiednim oświetleniu. Moje są zwyczajnie niebieskie. Nic szczególnego, lodowego, hipnotyzującego. Mam po prostu zwykłe, niebieskie oczy.

– Lucy mówiła, że twój tata zamyka warsztat.

Przytakuję z nikłym uśmiechem. Tata zawsze był ostatecznym papierkiem lakmusowym w każdym moim związku. Hal Barnes – mój najlepszy kumpel z liceum – uważał, że trudno mu znaleźć przyjaciół i dziewczynę, bo jego rodzice prowadzą dom pogrzebowy. Jego dziadek również działał w branży funeralnej. Mama Hala malowała zmarłych, aby wyglądali jak żywi. Hal wolał jednak mówić, że jest kosmetolożką – którą rzeczywiście była – ale nie dodawał, że po ślubie postanowiła zostać wizażystką w kostnicy.

Sprawiłem, że Hal i jego rodzina wydawali się zupełnie normalni. Właściciele domów pogrzebowych i wizażystki w kostnicach są naprawdę potrzebni. Ludzie umierają i ktoś ich musi przygotować do pochówku.

Moja rodzina natomiast przenosiła śmierć i konserwację na zupełnie nowy poziom – trochę mniej konieczny – ale istnieje… lub istniało niepokojące zapotrzebowanie na tego rodzaju usługi.

 

Rozdział 4

 

 

 

 

 

Wtedy

 

Nie znałem nazwiska Tatum, więc nie mogłem jej poszukać. Na szczęście dla mnie Redington to mała mieścina, w której tylko jedna pośredniczka nieruchomości miała na imię tak jak ona. „Tatum Bradshaw” głosił szyld, gdy zaparkowałem samochód przy chodniku, aby wziąć udział w prezentacji domu, na który na pewno nie było mnie stać. Moja sytuacja życiowa była mocno pogmatwana, niektórzy mogliby nawet stwierdzić, że wydawałem się leniwy.

Poprawiłem swoją elegancką koszulę, przeczesałem palcami rozczochrane, rude włosy i przeszedłem w moich „ładniejszych” butach roboczych na drugą stronę ulicy, aby dostać się do dwukondygnacyjnego domu z panelowymi, drewnianymi drzwiami, które zostały pomalowane na brązowo. Kiedy zastanawiałem się, czy zapukać, czy też bezceremonialnie wejść, otworzyły się i minęło mnie młode małżeństwo z ulotką.

Tatum na mój widok straciła swój szeroki uśmiech. Częściowo spodziewałem się, że trzaśnie mi drzwiami przed nosem.

– Przykro mi, ale nie stać cię na ten dom – oznajmiła z powagą i zmrużyła oczy.

– To nieco aroganckie z twojej strony. – Uśmiechnąłem się, przyglądając się jej sylwetce odzianej w dopasowane, czarne spodnie, bluzkę w kwiaty bez rękawów i buty na wysokim obcasie. Niesforne włosy opadały jej na ramiona i plecy. Kiedy położyła dłoń na biodrze, złote bransoletki zabrzęczały o zegarek. Omiotłem wzrokiem kobietę, która miała około stu sześćdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, i chciałem błagać, bym mógł to robić nieco dłużej.

– Nie nazwałabym tego arogancją, biorąc pod uwagę to, że mieszkasz z rodzicami.

Powinienem się wstydzić, gdy tak mówiła, ale przeczytałem między wierszami. Szukała mnie. Odeszła, pokazując mi środkowy palec, po czym mnie szukała.

– Z wyboru, a nie konieczności – odpowiedziałem z szerokim uśmiechem. Moimi współlokatorami są rodzice i młodszy brat, ale nie są to sprawy, którymi chce się człowiek dzielić na pierwszej randce, bo wie, że nie zaimponuje tym dwudziestodwulatce, która pracuje na pełen etat.

Tatum mi nie odpuściła. Patrzyła na mnie z grymasem na twarzy. Jednak skupienie na sobie jej uwagi dawało mi wiele satysfakcji. Byłbym zawiedziony, gdyby za szybko przestała się mną interesować.

Przechyliła głowę na bok jak… pies moich rodziców. Z perspektywy czasu widać było, że cały niepokój, jaki wtedy we mnie wywołała, później rozpoznałem jako miłość.

Wszystko było płynne.

Ciągle się zmieniało.

Intensywność pojawiała się falami.

– Czy dlatego próbowałeś mnie ukraść? Z wyboru, a nie z konieczności?

Ukraść ją…

Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

– Nie. Jestem pewien, że to było konieczne.

Tatum nie chciała się uśmiechnąć, przez co cień przemykający przez jej twarz wydawał się jeszcze bardziej spektakularny.

– Ale z ciebie bajerant. I oszust. Złodziej. Byłeś… – Potarła o siebie błyszczącymi, różowymi wargami, gdy zastanawiała się, jak dokończyć to zdanie.

Wszedłem do środka i rozejrzałem się po wysokim przedpokoju.

– Zostałem oczarowany. Skupiałem się na każdym twoim słowie. Oszołomił mnie twój uśmiech. – Znów na nią popatrzyłem i zauważyłem, że jej twarz była o wiele atrakcyjniejsza niż dom z zawyżoną ceną, który starała się sprzedać. – A potem zraniłaś mnie na odchodne. Pokazałaś mi palec. – Zdjąłem buty, przeszedłem przez salon, bibliotekę i kuchnię z widokiem na zadbane podwórko i płot na jego końcu.

– Jesteś kłamcą i złodziejem – wytknęła. Słyszałem za sobą stukot jej obcasów.

Obróciłem się, więc gwałtownie przystanęła, unosząc głowę. Przyglądałem się jej przez chwilę, następnie wzruszyłem ramionami.

– Nigdy w życiu nic nie ukradłem, ale ukradłbym ciebie, gdybym mógł, i taka jest prawda. Zatem jestem tylko złodziejem, a kłamcą już nie.

– Mieszkasz z rodzicami. – Zaśmiała się, odsuwając się o krok i odwracając spojrzenie.

– Zatem jesteśmy już poza tym, że chciałem cię okłamać i ukraść. – Kilkakrotnie skinąłem głową. – To dobrze. Naprawdę świetnie. Poradzę sobie z twoimi obawami o to, że zakochasz się w facecie, który nadal mieszka z rodzicami.

– Wow… zakocham się? – Natychmiast na mnie spojrzała.

– Czy Cody nadal siedział w barze? – zagadnąłem.

– Nie. – Skrzyżowała idealne ręce na piersi, przez co znów zagrzechotały jej bransoletki.

– Czy twoi przyjaciele przełożyli waszą randkę w ciemno?

Zamrugała kilkakrotnie, ale się nie odezwała.

– Uznam to za zaprzeczenie. – Puściłem do niej oko.

Pokręciła głową, przewracając oczami. Czułem woń kwiatów. Lawendę. Boże… pachniała niesamowicie i nadal była poza moją ligą.

– Bo byłaś zbyt zajęta szukaniem informacji na mój temat? Dowiedziałaś się, że mieszkam z rodzicami, więc przypuszczam, że poznałaś już moje prawdziwe imię. Jak to zrobiłaś? Zaczekałaś, aż skończę pracę, i pojechałaś za mną do domu? Twoja koleżanka mnie śledziła? Miło mi. Naprawdę.

– Jesteś bardzo arogancki.

Zaśmiałem się i wsadziłem ręce do tylnych kieszeni spodni.

– Udaję pewność siebie, bo tak naprawdę bardzo się przy tobie denerwuję.

Zmienił się wyraz jej twarzy. Subtelnie, ale wydawało się to… prawdziwe. Przedsmak tego, co miało nas czekać. Dech uwiązł mi w gardle.

– Powiedz, że te dwie godziny, które spędziłaś ze mną w kawiarni, nie były najlepszymi, jakie od dawna miałaś. Powiedz, że zostałaś dla mnie, a nie dla drugiego kubka gorącej czekolady. Powiedz, że przez ostatnie dni nie żywiłaś w duchu nadziei, że gdzieś wpadniemy na siebie i właśnie przez to nie prosiłaś przyjaciół o przesunięcie spotkania z Tobym.

Ucisnęła nasadę nosa i westchnęła, choć zauważyłem, że jej usta niechętnie rozciągnęły się w uśmiechu.

– Codym. Ma na imię Cody.

– Toby, Cody, Smrody. Nieważne. To kretyn, który spóźnił się na randkę z tobą. Ja nazywam się Emmett Riley, ale to już wiesz. I jestem punktualny.

Im więcej się śmiała, tym bardziej byłem zdenerwowany. Podobała mi się tak bardzo, że trudno mi było wyobrazić sobie, aby nie dała mi drugiej szansy.

– Nie byłeś wtedy punktualny. Po prostu tam siedziałeś.

– Najważniejsze jest wyczucie czasu, bez względu na to, czy przypadkowe, czy jednak nie. Liczą się sekundy.

Zacisnęła usta i obdarzyła mnie nieczytelnym spojrzeniem.

– Praca również ma znaczenie, a ty tak naprawdę nie jesteś zainteresowany tym domem, więc powinieneś wyjść.

– Jestem zainteresowany tobą.

– Nie jestem na sprzedaż. – Założyła włosy za ucho, odsłaniając w nim złote kółko.

– Wciąż grają tego Bonda. – Zignorowałem jej komentarz i skupiłem się na swoim celu. – Dziś chyba o dziewiętnastej. Kino samochodowe nadal jest otwarte.

– Dzięki za informację. Mam cię odprowadzić do drzwi?

– Nie, znajdę drogę. Będziesz mogła patrzeć, jak wychodzę. Zapewniano mnie, że mam niezły tyłek.

Drżały jej usta, jakby usilnie starała się nie uśmiechnąć.

– Powinieneś znaleźć sobie lepszych przyjaciół. Bardziej szczerych.

– Auć. – Dałem jej pięć kolejnych sekund na to, aby zmieniła zdanie, ale stała niewzruszona, więc obróciłem się do drzwi.

Tatum zachowała odpowiednią odległość, milcząc, gdy wkładałem buty i otwierałem drzwi. Udawałem spokój, chociaż czułem się zawiedziony, że sytuacja poszła nie tak. Tamte dwie godziny wydawały się wspaniałe – ale najwyraźniej tylko dla mnie.

– W niedzielę Chiefsi grają u siebie – powiedziała.

Nie spojrzałem na nią, ale znieruchomiałem, czekając, aż rozwinie myśl, a moje naiwne serce na chwilę zgubiło rytm.

– To nie jest randka. Pójdziemy na ten mecz jako znajomi, którzy mają bilety na miejsca obok siebie.

Szeroko się uśmiechnąłem.

– Po dzisiejszych zajęciach wrzucę bilet dla ciebie do twojej… do skrzynki twoich rodziców.

Nie obejrzałem się za siebie. Ani razu. Szedłem pewnym krokiem do auta, choć cały czas pot płynął mi po plecach, a na zewnątrz wcale nie było gorąco.

***

– Randka, co? – zapytała Andi, gdy razem z moją mamą nakrywały do stołu przed przyjęciem urodzinowym mojego brata, które odbywało się w niedzielę przed meczem Chiefsów. – Powinieneś zaprosić ją na imprezę. Z chęcią byśmy ją poznali.

Pomogłem bratanicy usiąść w wysokim siedzisku.

– To nie jest randka. Wyraziła się w tej kwestii dość jasno.

Andi cmoknęła kilkakrotnie, a rodzice i brat naśmiewali się ze mnie.

– Bzdura. Gra trudną do zdobycia, bo ją okłamałeś. Sugeruję, żebyś też grał trudnego do zdobycia. Zabaw się. Doprowadzisz ją do szału.

– Nie chcę się nią bawić. Pragnę…

Mama uniosła głowę i spojrzała na mnie wymownie.

– Pragniesz ją zdobyć. Och, mojemu synkowi dziewczyna zawróciła w głowie. Chyba nigdy cię jeszcze nie widziałam w takim stanie.

– Nikt mi nie zawrócił w głowie. Zainteresowała mnie, to wszystko.

– Oddała ci bilet z miejscem przy linii pięćdziesięciu jardów. Powiedziałbym, że też jest zainteresowana – wtrącił swoje trzy grosze Will, gdy poprawiałem małej wiercipiętce śliniaczek.

Wiedziałem, że pomimo mojej sytuacji życiowej Tatum była mną zainteresowana.

– Muszę znaleźć sobie jakieś mieszkanie. Najwyższa pora.

– Myślisz? – Will poraził mnie swoim najlepszym spojrzeniem.

– Masz dla siebie całą piwnicę z aneksem kuchennym, mikrofalówką i lodówką. Wydawanie na czynsz to strata pieniędzy, Emmett. – Mama nie chciała oddawać kolejnego dziecka dużemu, złemu światu.

Tata milczał, bo mnie rozumiał, ale nie chciał też zarobić po łbie, występując przeciwko mamie.

– Zgadzam się. Musisz się wyprowadzić. – Andi pokiwała głową i poprawiła córce śliniaczek, bo najwyraźniej źle go założyłem. – Żadna kobieta nie chce intymności z facetem w domu jego rodziców. – Zmarszczyła nos i zerknęła na moją mamę. – Bez urazy.

– Dopiero się poznali – wytknęła mama. – Myślę, że o intymności będą mogli myśleć dopiero za kilka miesięcy, jeśli w ogóle wytrzymają razem tak długo.

– Bec, nie sądzę, aby ich pokolenie czekało z seksem przez kilka miesięcy.

Mama skrzywiła się, patrząc na ojca, i ruchem głowy wskazała na wnuczkę, jakby tak małe dziecko wiedziało, co oznacza seks.

– Mam trochę oszczędności. Może byłoby mądrze kupić bliźniaka i połowę wynająć.

– Och, świetny pomysł. – Andi poczochrała mnie po głowie.

– Po co ten pośpiech. Przecież nawet nie był z nią jeszcze na prawdziwej randce. – Mama przywróciła nas do rzeczywistości.

– Zatem powinienem grać trudnego do zdobycia? – Powróciłem do poprzedniego tematu, bo nie chciałem dalej snuć hipotez.

***

Następnego dnia po raz pierwszy w życiu pomalowałem klatę, włożyłem swoją ulubioną czapkę Chiefsów i udałem się na stadion na moją „nie-randkę” z Tatum. Zatrzymałem się kilka rzędów przed wyznaczonym miejscem, aby przyjrzeć się jej, zanim mnie zobaczy. Może widziałem jedynie tył jej głowy – miała rozpuszczone i wyprostowane włosy, a na nich czerwoną czapkę – a mimo to czułem ucisk w piersi na myśl o wszystkich naszych możliwościach.

Spojrzała przez ramię, jakby mnie wyczuła, i się uśmiechnęła. Dostrzegłem jej pomalowaną twarz, gdy pomachała mi dłonią w rękawiczce.

Tylko spokojnie. Graj trudnego do zdobycia.

Odpowiedziałem uśmiechem i podszedłem do niej.

– Myślałam, że malujesz klatę. A może to było kolejne kłamstwo? – Nie traciła czasu, by mi dopiec.

Usiadłem obok niej, rozpiąłem kurtkę i odsłoniłem pomalowaną skórę. Na całej jej twarzy dało się zaobserwować dużą satysfakcję.

– Widzę, że pomalowałeś też brzuch. Nieźle.

– Poszedłem na całość i podkreśliłem sześciopak. Skoro się przyjaźnimy, możesz dotknąć, ale skoro to nie jest randka, postaraj się, aby dotyk był krótki, żeby inne wolne kobiety w okolicy nie pomyślały, że rościsz sobie do mnie prawo.

Rozchyliła na chwilę usta, następnie przełknęła ślinę.

– Wykorzystujesz moją hojność, żeby podrywać inne kobiety?

Wzruszyłem ramionami, patrząc na boisko, zasadniczo wszędzie, tylko nie na Tatum. Grałem spokojnego. Trudnego do zdobycia.

– Cóż – prychnęła – chyba już wiem, kogo nie zapraszać na mecz, gdy ponownie dostanę bilety.

– Wyjaśnijmy sobie coś. Zaprosiłaś mnie, ale nie na randkę, a mimo to nie wolno mi się rozglądać?

– Powinieneś oglądać mecz.

– Jeszcze się nie zaczął.

– Ale… – Wyciągnęła rękę i wskazała na boisko. – Zawodnicy się rozgrzewają, a przecież też dla tego tu jesteśmy!

Podobałem się jej. Bardzo. Oczywiście była zbyt uparta, żeby to przyznać. I ponosiłem za to część winy. Ego nie pozwalało jej całkowicie zignorować oszustwa – tej kradzionej randki.

Obserwowaliśmy mecz. Kibicowaliśmy głośno, aż zdarliśmy gardła. Kupiłem gorącą czekoladę, popcorn i nachosy. Tatum kupiła nam piankowe palce. Za każdym razem, gdy Chiefsi zdobyli punkt, podskakiwała, następnie rzucała mi się na szyję, aby uściskać z radości, przez co przez cały mecz miałem namiot w spodniach. Po meczu, nabuzowani adrenaliną, wraz z innymi kibicami wyszliśmy na parking. Dopiero gdy zacząłem rozglądać się za pick-upem, skupiłem uwagę na tym, że Tatum przycisnęła sobie moją rękę do piersi, jakby nie chciała, byśmy rozdzielili się w tłumie.

– Tam zaparkowałem. – Wskazałem ruchem głowy.

– A ja tam. – Pokazała w przeciwną stronę, powoli puszczając moją rękę.

– Dzięki za bilet. Świetnie się bawiłem.

Nieco spoważniała.

– Proszę bardzo. Nie ma sprawy.

Nie chciałem grać trudnego do zdobycia. Pragnąłem zaprosić ją do baru czy do kawiarni, w której już byliśmy, bo lubiłem jej towarzystwo. Podobało mi się, że łatwo mi się z nią rozmawiało. Życie wydawało się wystarczająco trudne. Dlaczego przynajmniej coś tak nostalgicznego jak miłość i wzajemny pociąg nie mogłoby być łatwe? Czy to musiała być gra, w której mieliśmy mieć zwycięzców i przegranych?

– Powinienem cię odprowadzić do auta.

Pokręciła głową.

– Nie, nie wygłupiaj się. Potem będziesz szedł do swojego całą wieczność. To zupełnie niepotrzebne. Au! – Wylądowała na mojej piersi, gdy wpadła na nią grupka podchmielonych fanów.

Objąłem ją i obróciłem, aby ochronić ją przed wolno przechodzącymi kolesiami.

– Nic ci nie jest? – Zerknąłem na nią i zobaczyłem, że patrzy na mnie, gdy nadal ją obejmowałem.

Kiedy pomyślałem o tym, żeby ją pocałować – już chyba po raz pierdylionowy tego dnia – ponownie ktoś nas popchnął.

– Przepraszam, ale nalegam, żebyś pozwoliła mi się wygłupić i odprowadzić cię do samochodu.

Tym razem się nie spierała. Właściwie uśmiechnęła się i pokiwała głową. Kiedy doszliśmy do jej corolli, zdjęła rękawiczki, żeby otworzyć drzwi.

– Brr… Ależ zimno. – Otworzyła je i obróciła się w moją stronę.

I…

Pocałowałem ją.

To było po prostu nieuniknione i stanowiło coś wręcz przeciwnego do grania trudnego do zdobycia.

Idealne.

Nie planowałem tego, ale kiedy przywarłem do jej ust, wiedziałem, że muszę to zrobić szybko, inaczej stracę panowanie nad sobą – i całą dumę. Ale kiedy chciałem się odsunąć, objęła mnie za szyję i przyciągnęła do siebie.

Zachowaj spokój!

Gdy kobieta, która bardzo ci się podoba, wsuwa gorący język między twoje wargi, prosząc o pozwolenie na posmakowanie twoich złaknionych ust, prawie niemożliwe, żeby jej odmówić.

Prawie.

Chyba że jesteś idiotą, który tak bardzo pragnie tej kobiety, że nie chce wyjść na zbyt zdesperowanego i łatwego, a przez to w jakiś sposób mniej męskiego. Wziąłem się więc w garść i odsunąłem od niej.

– Wracaj bezpiecznie do domu.

Powinienem dostać nagrodę dla Kretyna Roku.

Miałem dwadzieścia dwa lata. Dwadzieścia dwa!

Przecież mężczyźni w tym wieku nie mówili: „Wracaj bezpiecznie do domu”. Pytali za to: „Jedziemy do ciebie czy do mnie?”. Powinniśmy brawurowo przejechać w jakieś odosobnione miejsce, przez całą drogę się pieszcząc, po czym pieprzyć jak króliki w tylko do połowy zdjętych ubraniach. Miałem przed sobą całe życie, aby tak powściągliwie się zachowywać i mówić jak jakiś stary pryk: „Wracaj bezpiecznie do domu”.

Miałem dwadzieścia dwa lata, więc powinienem martwić się jedynie o to, czy mam gumki.

Tatum potarła wargami o siebie.

Byłem tak bliski stwierdzenia: „Tylko żartowałem”, wrzucenia jej na tylne siedzenie i zachowywania się na tym parkingu tak lekkomyślnie, jak na dwudziestodwulatka przystało. Ale… Zakrztusiłem się.

Stałem, podtrzymując swoją bezpieczną radę, aby jechała bezpiecznie do domu.

– Nie oponowałabym, gdybyś zaproponował mi drinka – powiedziała, trzepocząc rzęsami. Farbki na jej twarzy nieco się rozmazały, gdy złapałem ją za policzki, aby ją pocałować.

Jak jakiś rasowy debil nadal grałem trudnego do zdobycia, a może w tym momencie dała o sobie znać stara, dobra głupota.

– Rano muszę wstać do pracy.

A wcześniej wziąć środek na przeczyszczenie i namoczyć protezę zębową w szklance.

Imbecyl!

Wspominałem o tym, że nie było nawet szesnastej?

– Do… bra. – Zagryzła zęby i skinęła krótko głową.

– Jeszcze raz wielkie dzięki. Na razie. – Obróciłem się i poszedłem do auta, nim miałbym szansę palnąć kolejny kretynizm.

– Co jest z tobą nie tak? – Uderzyłem potylicą o zagłówek, zaciskając ręce na kierownicy.

Pod koniec naszej „nie-randki” nadal nie miałem jej numeru telefonu czy adresu. Gdybym chciał ponownie się z nią spotkać, musiałbym znów podejść ją w jakimś prezentowanym przez nią domu.

Dobra robota, Emmett. Naprawdę nieźle ci poszło.

***

Boże błogosław los.

Tatum okazała się pięknym aniołem, który mnie szukał, bo pięć dni później, gdy w piątek po pracy szedłem do samochodu, siedziała na tylnej klapie pick-upa. Im bliżej byłem, tym jej postać stawała się bardziej wyostrzona i mimowolnie się uśmiechnąłem. Tatum jednak nie okazała wesołości, dłonie w rękawiczkach zaciskając na brzegach klapy i machając nogami.

– Jesteś dupkiem, wiesz o tym, prawda? – rzuciła na powitanie, czego zupełnie się nie spodziewałem.

Straciłem nieco rezonu.