Dawny przyjaciel - Samantha Towle - ebook + audiobook

Dawny przyjaciel ebook i audiobook

Samantha Towle

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Jeden z największych zagranicznych bestsellerów autorki Revved, Revived i Rivera!

Minęło dwanaście lat, od kiedy Tru Bennett ostatni raz widziała swojego najlepszego przyjaciela Jake’a Wethersa, a on złamał jej serce… Teraz kobieta musi przeprowadzić z nim wywiad. Wątpi, że mężczyzna w ogóle ją pozna.

 

Natomiast ona doskonale wie, kim obecnie jest Jake Wethers – wytatuowanym, niepokornym, notorycznie pakującym się w kłopoty i niesamowicie seksownym wokalistą jednego z najsłynniejszych zespołów muzycznych na świecie.

 

Dobrze, że serce Tru jest przygotowane na spotkanie z rockmanem. Dziewczyna ma chłopaka, Willa. Razem planują wspólną przyszłość. Przecież przyjaciel z dzieciństwa, który nawet pewnie jej nie pamięta, nie może tego zepsuć. Prawda?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 586

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 40 min

Lektor: Samantha Towle

Oceny
4,4 (665 ocen)
412
142
68
33
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdazyta

Z braku laku…

czegoś brakowało tej historii. nie polubiłam głównej bohaterki - wydawała się naiwna i nie wiedziała czego chce. a po bonusowym rozdziale również główny bohater stracił...
30
Ruddaa
(edytowany)

Nie polecam

dopóki wydawnictwo nie doda reszty rozdzialow (jest tylko spis tresci) do audiobooka to liczby gwiazdek nie zwiekszę.
10
Martakonowalskaa

Nie oderwiesz się od lektury

przyjemna na wieczór
00
baloo1

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie czytałam tak świetnej książki. Już od pierwszych kartek wiedziałam że będzie ciekawie,teraz czas na drugą część 🙂
00
mucha19945

Nie polecam

Chyba nie jestem w stanie skończyć. Główne postacie niby są dorosłe, ale ich zachowanie jest tak infantylne, ze dawno nie spotkałam się z podobnym. Mogłaby to być niezła książka, gdyby nie wybory autorki, które zupełnie odbierają radość z czytania.
00

Popularność




Tytuł oryginału

The Mighty Storm

Copyright © 2012 by Samantha Towle

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2021

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Agnieszka Sajdyk

Korekta:

Magdalena Mieczkowska

Marta Bronicka

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN:978-83-8178-745-1

ROZDZIAŁ 1

Dzwoni telefon. Odbieram go, siadając jednocześnie przy biurku i upijając łyk kawy.

– Trudy Bennett.

– Tru, tu Vicky. Zbierz szybko swój zgrabny tyłeczek i biegnij do mojego biura. Musimy pogadać.

– Okej, daj mi pięć minut. – Odkładam słuchawkę.

Vicky jest moją szefową i właścicielką gazety, dla której pracuję – „Etiquette”.

Jestem dziennikarką muzyczną. A „Etiquette” jest… no cóż, to magazyn o modzie.

Jestem zatem dziennikarką muzyczną pracującą dla gazety o modzie.

To była pierwsza i jedyna oferta pracy, jaką dostałam po ukończeniu studiów z zakresu dziennikarstwa muzycznego. Od zawsze moimi dwiema największymi miłościami w życiu były – i nadal są – muzyka i pisanie. Dokładnie w takiej kolejności. Więc kiedy po skończeniu szóstej klasy szukałam dla siebie studiów, nie musiałam długo zastanawiać się nad ich wyborem.

To miała być tymczasowa praca, zanim dostanę jakiś etat w czasopiśmie w stylu „New Musical Express” albo „Rolling Stone”. Minęło jednak sześć lat, a ja nadal jestem tutaj.

Do moich obowiązków w „Etiquette” należy pisanie recenzji nowych albumów, opisywanie znanych zespołów i piosenkarzy oraz przeprowadzanie wywiadów.

Jestem całkiem niezłą pisarką, a jeśli chodzi o muzykę – jestem najlepsza. Mój tata jest muzykiem, więc dorastałam w takim otoczeniu. Od urodzenia mnie tym karmił.

Praca w magazynie modowym nie jest pracą moich marzeń, ale bardzo lubię Vicky. Zaprzyjaźniłyśmy się. Kiedy zaczynałam, byłam tylko felietonistką, ale Vicky chciała, żebym tu została, więc pozwoliła mi zrobić z mojej kolumny całą stronę. Nalegałam na to.

To był dla mnie szczęśliwy dzień.

Strona funkcjonuje już od roku i muszę przyznać, że została dobrze przyjęta przez czytelników.

Jedynym mankamentem mojej pracy jest to, że muszę się trzymać mainstreamu, bo tego oczekują czytelniczki „Etiquette”.

Nie jestem zwolenniczką muzyki dziewczęcej, no może poza Adele, którą uwielbiam, ale generalnie moimi typami są raczej muzyka rockowa i alternatywna. I o tym chciałabym pisać w moich artykułach – o zespołach rockowych, metalowych, indie i innych nowych odkryciach.

Chciałabym opowiadać o kapelach, o których nikt nie słyszał, a na które natknęłam się w klubach. Takich, które zasługują, by dać im szansę na zaistnienie.

Na szczęście ostatnio wielu zespołom rockowym udało się przebić do mainstreamu i wejść do Top 40, więc teraz dziewczyny czytające „Etiquette” słuchają właśnie takiej muzyki, a ja mogę o tym pisać. Ale to nadal główny nurt, a ja chciałabym pisać o nieprzetartych szlakach.

No cóż, na razie muszę się trzymać nurtu easy listening1.

Ale kto wie, może kiedyś?

Włączam mojego Maca, biorę kolejny łyk kawy i parzę się przy tym w język. Wstaję, by przejść przez nasz redakcyjny korytarz do biura Vicky.

Kiedy tam przybywam, drzwi są już otwarte, a ona rozmawia przez telefon.

Zauważa mnie i z szerokim uśmiechem zaprasza do środka. Siadam na krześle naprzeciwko jej biurka.

Vicky jest olśniewająca. Powiedziałabym, że jest po czterdziestce – chociaż nigdy nie udało mi się namówić jej, by zdradziła mi swój wiek, a wierzcie mi, że próbowałam. Ale niezależnie od tego, ile ma lat, wygląda na trzydziestolatkę i mogę mieć tylko nadzieję, że w jej wieku będę wyglądała tak samo dobrze.

Ma długie do ramion blond włosy, ścięte na boba. Jej figura jest fantastyczna i nie mam pewności, czy wszystko w niej jest dziełem matki natury. Uwielbiam ją. Jest rozsądna. Ma ogromne poczucie humoru. Jest też niesamowitą pisarką i kobietą sukcesu.

Vicky zaczynała swoją karierę jako dziennikarka w pewnym czasopiśmie. Tam poznała swojego męża. Był bogatym, starszym biznesmenem. Bardzo staroświeckim, takim, który nie akceptował pracujących kobiet. Miały siedzieć w domu z dziećmi. Vicky bardzo go kochała, więc zrezygnowała dla niego z kariery.

Pobrali się i wtedy okazało się, że Vicky nie może mieć dzieci. Od tej pory ich małżeństwo nie należało do najszczęśliwszych.

Ona była dla niego żoną-trofeum. A on był nałogowym oszustem.

Zmarł dziesięć lat temu na atak serca i pozostawił Vicky wielki majątek. Jego biznes nadal się kręci. Nie bardzo wiem, czym się zajmował, chyba to coś związanego z akwizycją. Nie jestem pewna i Vicky chyba też nie. Mają zarząd i prezesa, który wszystkim zarządza, więc kiedy jej mąż zmarł, Vicky postanowiła się w to nie mieszać. Zamiast tego, wzięła część pieniędzy, które jej zostawił, i wróciła do swojej pierwszej miłości, czyli do dziennikarstwa. To wtedy założyła „Etiquette”.

Jest to niewielka gazeta, miesięcznik, który ma pięćset tysięcy czytelników.

Ledwo wiąże koniec z końcem. Vicky niewiele na nim zarabia, robi to, bo to kocha i chce mieć jakieś zajęcie.

Jest zdeterminowana, aby odnieść sukces, a ponieważ zaryzykowała i dała mi pracę, kiedy nikt inny nie chciał, a także dlatego, że kocham ją do szaleństwa, ja również jestem zdeterminowana, aby pomóc jej spełnić to marzenie.

Jest błyskotliwą, pełną życia kobietą, która miała gówniane życie i zasługuje na szczęście. Sukces tego magazynu sprawi, że będzie szczęśliwa.

A kto wie, może pewnego dnia, kiedy magazyn się rozrośnie, pozwoli mi się odłączyć i stworzyć do niego wkładkę muzyczną?

No dobra, pomarzyć wolno.

Tymczasem moja szefowa kończy rozmowę, rozłącza się i uśmiecha do mnie. Jej wielkie orzechowe oczy lśnią i już wiem, że do czegoś zmierza.

– Co? – pytam podejrzliwie.

– Jake Wethers – mówi, a właściwie podśpiewuje to nazwisko.

Moje serce zamiera. Brakuje mi tchu.

Jake Wethers, jedna z największych gwiazd muzyki rockowej na świecie, główny wokalista odnoszącej ogromne sukcesy grupy rockowej, The Mighty Storm.

A także, dawno temu, mój najlepszy przyjaciel.

Jako dzieciaki byliśmy sąsiadami. Chodziliśmy razem do szkoły i byliśmy nierozłączni do czasu, kiedy przeprowadził się z rodzicami do Ameryki. Mieliśmy wtedy po czternaście lat.

Był również największą miłością mojego życia. Oczywiście nie miał o tym pojęcia, a ja byłam zrozpaczona, kiedy wyjechał.

Nie mam ani jednego wspomnienia z dzieciństwa, w którym nie byłoby Jake’a.

Kiedy wyjechał, by zamieszkać z rodziną tysiące kilometrów stąd, przysięgaliśmy sobie, że pozostaniemy w kontakcie. Ale to było dwanaście lat temu, kiedy dzieciaki nie miały jeszcze dostępu do Internetu ani telefonów komórkowych. To były rzeczy zarezerwowane wyłącznie dla dorosłych i to tych, którzy mieli więcej pieniędzy niż moja rodzina czy rodzina Jake’a.

Pisaliśmy, rozmawialiśmy przez telefon, ale potem przestał dzwonić, a listy przychodziły coraz rzadziej, aż w końcu całkiem przestały.

Pisałam do niego jeszcze przez jakiś czas, ale nie odpisywał, więc też odpuściłam.

Długo miałam złamane serce przez Jake’a Wethersa. I jeśli mam być szczera, to chyba nigdy się do końca nie zagoiło.

Przez sześć lat nie widziałam go i nie słyszałam o nim. Dopiero sześć lat temu…

Byłam na drugim roku studiów i mieszkałam z moją, po dziś dzień najlepszą przyjaciółką, Simone. Oglądała, popularny wtedy, sobotni program muzyczny. Ja leczyłam kaca, jak przez większość dni, i właśnie szłam z kuchni do salonu z kubkiem kawy, kiedy zobaczyłam na ekranie Jake’a, który patrzył mi prosto w oczy.

Dorósł, wyglądał nieco inaczej, ale to był on.

Zakryłam rękami usta i upuściłam kubek na podłogę. Kawa się rozlała, ale nie zwracałam na to uwagi. Stałam tam jak w transie i patrzyłam, jak śpiewa razem ze swoim zespołem.

Słyszałam o tym nowym, szybko zdobywającym popularność zespole – The Mighty Storm. Nawet słyszałam ich piosenki w radiu, ale nigdy dotąd nie widziałam żadnych zdjęć członków zespołu, aż do teraz.

Simone była oczywiście bardzo zainteresowana tym, dlaczego właśnie zmieniłam wystrój naszego salonu na mocno kawowy, więc usiadłam z nią i opowiedziałam jej moją historię z Jakiem. Po czym obie natychmiast poszłyśmy do mojego pokoju, by wygooglować informacje na jego temat.

To, że Jake został muzykiem, miało sens. Kochał muzykę tak samo jak ja.

Wiedziałam, że ma dobry głos, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak świetnym jest wokalistą.

Od tamtej pory obserwowałam jego karierę. Widziałam, jak wznosi się na wyżyny. Widziałam również jego upadki.

Nadal mi na nim zależało; przez dużą część mojego życia był moim najlepszym przyjacielem. Dzieliliśmy się wszystkim.

Ale nie jestem już w nim zakochana. To skończyło się lata temu. A poza tym, co nastolatki mogą wiedzieć o miłości?

Jedną z rzeczy, których nigdy nie robię, jest opowiadanie ludziom o tym, że znałam Jake’a w dzieciństwie.

Ogólnie rzecz biorąc, jestem skrytą osobą i wydaje mi się, że mówienie ludziom, że dobrze go znałam, brzmiałoby jak przechwałki. Gdyby moi znajomi i przyjaciele dowiedzieli się, że byliśmy ze sobą blisko, chcieliby znać szczegóły. A są takie rzeczy z przeszłości Jake’a, o których wiem, że nie chciałby się nimi z nikim dzielić. Więc, aby uniknąć tego, że coś mi się wymsknie, wolę udawać, że nigdy go nie znałam i że jestem po prostu zwyczajną fanką TMS.

Poza tym… wiem, że to zabrzmi głupio, ale rozmawianie o Jake’u byłoby jak dzielenie się nim.

Jest teraz znany całemu światu, a ja nie chcę dzielić się Jakiem, jakiego znałam, bo… cóż… z tego, co widzę i co czytam w wiadomościach, Jake nie jest już tym chłopakiem, którego znałam kiedyś.

Jest teraz ucieleśnieniem gwiazdy rocka.

Jedyną osobą, której opowiedziałam o Jake’u jest Simone, no i oczywiście moi rodzice też go znają i… och, no dobrze, powiedziałam też Vicky, ale to był pijacki błąd.

W zeszłym roku straszliwie spiłam się na firmowym przyjęciu bożonarodzeniowym i z nieznanych mi przyczyn, bardzo alkoholowych, popełniłam ten fatalny błąd, mówiąc Vicky, że kiedyś znałam Jake’a.

A kiedy mówię fatalny, nie chodzi o to, że powiedziała komuś o mojej znajomości z nim. Nie, nie. Chodzi o to, że odkąd dowiedziała się, że byliśmy kumplami, ciągle jęczy mi za plecami, żebym się z nim skontaktowała, żeby przeprowadzić ekskluzywny wywiad dla „Etiquette”.

Kompletnie przeoczyła to, że już się z nim nie przyjaźnię i to od dwunastu lat. Nie mogę tak po prostu zadzwonić do niego i poprosić o wywiad.

Ona uważa, że mogę. Twierdzi, że Jake się ucieszy, kiedy mnie usłyszy. Wiem, że mówi tak tylko dlatego, żeby zachęcić mnie do kontaktu z nim.

Ale ja się nigdy z nim nie skontaktuję. Uważam, że jeśli chciałby się ze mną spotkać, to już dawno sam by się do mnie odezwał.

Szczerze mówiąc, sądzę, że już o mnie zapomniał. Zajął się innymi, ważniejszymi sprawami i dla nas obojga byłoby niezręcznie, gdybym tak znienacka pojawiła się w jego życiu z prośbą o wywiad.

Zrobiłam co mogłam, aby wyjaśnić to Vicky, ale do niej nic nie dociera, więc teraz jestem na etapie unikania jej, kiedy tylko gdzieś pojawi się jego nazwisko.

– Ziemia do Tru! Słyszałaś choć słowo z tego, co do ciebie powiedziałam? – Vicky pstryka palcami, starając się zwrócić na siebie moją uwagę. Zdaję sobie sprawę, że chyba trochę odpłynęłam.

Rumienię się.

– Umm… nie, wybacz. – Przygryzam wargę. – Po prostu cała ta sprawa z Jakiem… Wiem, że chcesz, żebym się z nim skontaktowała, ale ja po prostu nie mogę…

Unosi swoją perfekcyjnie wypielęgnowaną dłoń do góry, aby mnie uciszyć.

– Cóż, gdybyś mnie słuchała, moja droga, usłyszałabyś, że nie potrzebuję twojej pomocy w zdobyciu zgody na wywiad z Jakiem Wethersem.

Szczerzy się jak dzieciak, któremu wydaje się, że właśnie zobaczył prawdziwego Świętego Mikołaja w Harrodsie.

Szlag, że też musiałam się tak zamyślić!

Prostuję się na krześle.

– M-masz wywiad z Jakiem?

Kiwa z dumą głową.

– Jak? – Jestem w szoku. Wstrzymuję powietrze.

Jake jest znany z tego, że nie udziela wywiadów. To jeden z powodów, dla którego Vicky tak bardzo na mnie naciskała. Wyłączność.

On bardzo dba o swoją prywatność. Kiedy już musi się wypowiedzieć dla celów PR, mówi wyłącznie o swojej muzyce. Nigdy o sobie.

Co jest dość zabawne, biorąc pod uwagę styl jego życia – w wielu aspektach bardzo publiczny – picie, używki… kobiety.

Vicky wierci się na krześle i lekki grymas wykrzywia jej twarz.

– Cóż, nie ma znaczenia, jak go dostałam – po prostu się udało, a ty przeprowadzisz ten wywiad.

– Co?! – Prawie przewracam się razem z krzesłem.

– Nie bądź taka zaskoczona. Jesteś moją najlepszą dziennikarką, Tru, i… no, cóż… jesteś moją jedyną dziennikarką muzyczną. No i masz tę niesamowitą więź z Jakiem, dorastaliście razem, na miłość boską! Otworzy się przed tobą bardziej niż przed kimkolwiek innym. Możesz zdobyć dla nas coś wyjątkowego, wyłączność.

– Nie, nie, nie. – Gwałtownie potrząsam głową. – Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.

Mogę być dziennikarką, ale mam też to coś, co się nazywa moralnością. Nie mam zamiaru rozsmarowywać wnętrzności Jake’a w prasie w imię dobrego tytułu na okładce.

– Tru, to wspaniały pomysł, a my tego bardzo potrzebujemy. – Jej zazwyczaj gładkie czoło marszczy się. – Sprzedaż nam leci, a taki ekskluzywny wywiad z Jakiem Wethersem da nam kopa, na który czekamy.

Ech. Ma rację. Dla gazety to będzie dobre. Nie, wróć. Dla gazety to będzie rewelacyjne.

Muszę jedynie zrobić świetny wywiad z Jakiem i jednocześnie zachować moje morale.

Ja pierdolę! Czy to się dzieje naprawdę? Serio, mam po tylu latach znowu spotkać się z Jakiem?

Przez moje ciało przebiegają nerwowe dreszcze.

On mnie pewnie nawet nie będzie pamiętał. Minęło dwanaście lat.

– Dobra, zrobię to.

– Moja dziewczynka. – Vicky uśmiecha się i klaszcze w dłonie.

– Gdzie i kiedy?

– Jutro, o dziesiątej, w hotelu The Dorchester.

– Jutro? – Kolejny, jeszcze większy, nerwowy spazm wstrząsa moim ciałem.

– Jest w Wielkiej Brytanii tylko na kilka dni. To jedyne okienko, jakie mamy.

– Okej… czy mam dzwonić po Jima, żeby poszedł ze mną? – Jim jest naszym fotografem.

Potrząsa głową.

– Żadnych zdjęć. Użyjemy starej prasówki. Będziesz tam solo, księżniczko.

Cholera. Miałam nadzieję na wsparcie.

Przełykam nerwowo ślinę i kiwam głową.

– Dobra.

– Nie denerwuj się tak, dasz sobie świetnie radę. Ach, masz tu kopię nowego albumu. – Podnosi z biurka płytę CD i czyta. – Creed… ooo… – podśpiewuje. – W każdym razie, posłuchaj jej sobie przed spotkaniem. Tylko pamiętaj, to nie jest jeszcze wydane, więc wiesz….

– Nie puszczę pary z ust. – Biorę od niej płytę i zaczynam wychodzić z jej biura.

– Założę się, że będzie zachwycony, kiedy cię zobaczy – rzuca śpiewnym tonem.

Spoglądam na nią przez ramię, robię minę i pokazuję język.

Śmieje się.

– No dobra, jak będziesz robić takie miny, to nie będzie.

Uśmiecham się i z moją nową płytą The Mighty Storm i ciężarem wywiadu na barkach, wychodzę z jej biura.

Siadam ciężko na krześle przy swoim stanowisku pracy i patrzę na płytę, którą trzymam w dłoniach.

Okej, jutro o dziesiątej rano zobaczę się z Jakiem po dwunastu latach.

Z Jakiem Wethersem, mężczyzną, który kiedyś był chłopcem, którego kochałam.

Z Jakiem Wethersem, największą gwiazdą rocka i najbardziej pożądanym mężczyzną na świecie, a ja nie mam najbledszego pojęcia o co go zapytać.

Wkładam płytę do odtwarzacza w moim Macu, zakładam słuchawki i zaczynam słuchać muzyki sączącej mi się do uszu.

Wyciągam załączoną książeczkę i zaczynam przeglądać listę utworów, po czym idę na koniec i czytam dedykacje.

Jest tam jedna osoba, którą bez wątpienia znam, a której ten album jest między innymi dedykowany.

Współtwórca albumu, który został zatytułowany jego imieniem – Jonny Creed.

Jonny był najlepszym przyjacielem Jake’a, gitarzystą w zespole i jego partnerem biznesowym. Trochę ponad rok temu zginął w wypadku samochodowym.

Samochód Jonny’ego rozbił się o barierkę i stoczył w dół stromego wąwozu w LA, niedaleko miejsca, w którym mieszkał.

Widziałam zdjęcia w wiadomościach następnego dnia po wypadku. Z jego auta nic nie zostało.

Nie miał żadnych szans.

W wypadku nie brały udziału inne pojazdy. Autopsja wykazała w jego krwi ilość alkoholu daleko poza dopuszczalną normą, zaś poziom narkotyków mógł powalić małego konia. Przynajmniej tak to przedstawiono.

Wypadek zdarzył się późną nocą i policja twierdziła, że Jonny mógł gwałtownie skręcić, by ominąć jakieś zwierzę, które wyskoczyło mu przed maskę, albo mógł zasnąć za kierownicą z powodu sporej ilości alkoholu i narkotyków wykrytych w jego krwi. Ale nie ma dowodów na potwierdzenie żadnej z tych teorii.

Prasa spekulowała nad samobójstwem, ale rzecznicy zespołu stanowczo temu zaprzeczyli. Nie było też żadnych dowodów na to, że Jonny miał depresję.

Miał dobre życie. Był na szczycie. Miał po co żyć.

Zespół bardzo źle zniósł jego śmierć. A Jake jeszcze gorzej. Prasa opisywała jego ból, by cały świat mógł go zobaczyć.

Jake rzucił się w alkohol i narkotyki, a potem, osiem miesięcy po śmierci Jonny’ego, na scenie w Japonii zaliczył fatalną wtopę.

To był pierwszy koncert zespołu od śmierci Jonny’ego. Jake był wrakiem człowieka. Ledwo mógł mówić, a co dopiero śpiewać. Kiedy tłum zaczął okazywać swoje niezadowolenie ze słabego występu, nawymyślał im. Kiedy próbowali go przekrzyczeć, rozpiął spodnie i oddał mocz na scenę.

Został aresztowany za publiczne obnażanie się.

Widziałam fragmenty tego koncertu. Bolało mnie serce, gdy na to patrzyłam.

To nie był Jake, jakiego przez lata oglądałam w prasie. A tym bardziej nie był to Jake, jakiego pamiętałam i kochałam.

Zatracił się w żalu i próbował go zdusić alkoholem i narkotykami. W tym jednym momencie stracił nad sobą kontrolę.

To mogło zrujnować jego karierę.

Na szczęście dla niego tak się nie stało. Jeśli w ogóle, to tylko podniosło jego status i świat zaczął mieć jeszcze większą obsesję na jego punkcie.

Jest największym bad-boyem sceny rockowej.

Jake został ukarany grzywną za swoje zachowanie w Japonii i wydalony z kraju. Później poszedł na odwyk do zamkniętego ośrodka.

Spędził tam cztery miesiące, wyszedł miesiąc temu i od tamtej pory nie udziela się publicznie.

Wiem jednak, że wkrótce się to zmieni, stąd ten wywiad, ponieważ zespół ma do wydania i wypromowania album, który Jake i Jonny nagrali razem.

Przez jakiś czas fani martwili się, że po śmierci Jonny’ego zespół się rozpadnie. W końcu jednak po tym jak Jake wyszedł z odwyku TMS wydało informację prasową, z której wynikało, że zespół był życiem i miłością Jonny’ego, a ten ostatni album, jego spuścizna, był jego najlepszym dotychczasowym dziełem. Przyznali, że jeśli nie wydadzą tego albumu, Jonny najprawdopodobniej wróci i skopie im tyłki za to, że teraz odchodzą.

I to nie jest cynizm z mojej strony, ja po prostu rozumiem biznes muzyczny i cóż… w zasadzie zespół jest tym, co utrzymuje wytwórnię muzyczną na wysokim poziomie, a Jake jest właścicielem wytwórni, z którą TMS są związani; jeśli jest to w ogóle możliwe, aby podpisać kontrakt z własnym zespołem.

Ale zasadniczo, jeśli wytwórnia upada z powodu rozpadu zespołu, to wielu ludzi zostaje bez pracy.

Kiedy TMS zaczynało swoją działalność, podpisali kontrakt z małą wytwórnią Rally Records, ale w miarę jak zespół szybko się rozrastał, stając się jednym z najszybciej rozwijających się zespołów w historii i bijąc rekordy sprzedaży na całym świecie, byli w zasadzie fenomenem, Jake również rósł w siłę. On i jego koledzy szybko przerośli małą wytwórnię, z którą się związali.

Jest bardzo dobrze udokumentowane, że Jake, jak na swój młody wiek, jest cwanym biznesmanem i wielkim profesjonalistą. Pomijam tu oczywiście jego uzależnienie od narkotyków i alkoholu oraz incydent ze szczaniem na tłum. Powszechnie wiadomo również, że jest cholernie trudny we współpracy.

Podobno kiedyś prasa zacytowała jego słowa: „Kiedy jesteś najlepszy, jak ja i tak jak ja dajesz z siebie wszystko, dlaczego masz nie oczekiwać tego samego od innych?”.

Mogę w to uwierzyć, bo to bardzo przypomina mi Jake’a, którego znałam. Nigdy nie umiał trzymać języka za zębami i nie przebierał w słowach.

Więc kiedy zespół stał się już zbyt popularny dla Rally, odeszli z wytwórni i wykupili swój kontrakt.

Nigdy nie podano za ile. Ale nie mam wątpliwości, że mogli sobie na to pozwolić.

Mówi się, że majątek Jake’a jest szacowany na trzysta milionów dolarów i ciągle rośnie. Podobno tylko w zeszłym roku zarobił dziewięćdziesiąt milionów.

Kiedy odeszli z Rally, Jake i Jonny wspólnie założyli TMS Records, umieścili zespół w wytwórni i odtąd podpisywali kontrakty również z innymi rozwijającymi się zespołami i muzykami.

Tak przynajmniej było do czasu śmierci Jonny’ego.

Po jego śmierci, połowa udziałów przeszła, na pogrążonych w żałobie, rodziców. Mówi się, że Jake je wykupił, zgodnie z ich życzeniem, ponieważ było to dla nich zbyt bolesne, aby w jakikolwiek sposób angażować się w działalność wytwórni po stracie Jonny’ego.

Więc teraz Jake jest jedynym właścicielem TMS Records. I, jak słyszałam w wiadomościach, nawet będąc na odwyku, prowadził firmę zdalnie.

Ale niestety to nie talent Jake’a do łączenia muzyki i interesów jest na pierwszych stronach tabloidów.

Pomijając akcję z sikaniem w Japonii, był już na tapecie z powodu picia, imprezowania i wielkiej słabości do kobiet. Ciężko pracuje, ale jeszcze ciężej się bawi. Traktuje dziewczyny tak, jak większość ludzi traktuje drobniaki. Umawia się z najpiękniejszymi aktorkami, modelkami i piosenkarkami świata. Lista ciągnie się bez końca.

Ostatnio trochę o nim przycichło z powodu leczenia. Ale teraz wrócił, jest czysty i gotowy do odzyskania swojego miejsca w prasie i na listach przebojów.

Pewnie dlatego Vicky udało się zdobyć ten wywiad.

Jake będzie chciał pokazać, że znowu jest na topie. O dziwo, od czasu incydentu w Japonii popularność Jake’a i TMS jeszcze wzrosła.

Fani kochają go za jego ekscentryczne zachowanie. Faceci chcą być nim, a kobiety chcą się z nim pieprzyć… większość chce być tą, która ujarzmi nieposkromionego Jake’a Wethersa.

Tamtej nocy w Japonii Jake zdobył nieśmiertelność jako bóg rocka, za którego ludzie zawsze go uważali, stawiając go w szeregu z innymi, mimo że miał dopiero dwadzieścia sześć lat.

To szalone – opuścił Wielką Brytanię w wieku czternastu lat, cztery lata później podpisano z nim kontrakt, a w wieku dwudziestu lat zaczął już zdobywać wielką popularność.

Szybka kariera. I tak się zastanawiam – jeśli to wszystko osiągnął w ciągu ośmiu lat, to wyobraźcie sobie, co będzie w stanie osiągnąć na rynku muzycznym za dwadzieścia lat.

Ale poza tym wszystkim, poza blaskiem i pieniędzmi, kiedy patrzę na jego zdjęcia, widzę mojego starego przyjaciela, Jake’a Wethersa. Chłopaka, z którym spędzałam wieczory przy filmie i pizzy. Faceta, który pomógł mi pochować Fudge’a, mojego króliczka, gdy ten zdechł. I który siedział ze mną, trzymając mnie za rękę przez cały dzień, kiedy płakałam po jego stracie.

Minęło tak dużo czasu, tak dużo czasu spędziliśmy osobno, nasze życia podążyły różnymi ścieżkami. Co będziemy mieli sobie do powiedzenia? Czy cokolwiek? Czy będzie mnie w ogóle pamiętał?

Nagle moje rozmyślania przerywa dźwięk telefonu. Ściągam słuchawki i odbieram.

– Trudy Bennett.

– Cześć, piękna.

Rozpływam się. To mój ukochany, cudowny, blondwłosy, niebieskooki, inteligentny chłopak, Will.

Jestem z nim od dwóch lat. Po raz pierwszy spotkałam go na uniwersytecie, ale nic się wtedy między nami nie wydarzyło. Później, po skończeniu studiów, nie widziałam go, aż do pewnego dnia, dwa lata temu, kiedy wpadłam na niego podczas naszego wypadu na miasto z Simone. Od tamtej pory jesteśmy razem.

– Cześć, kochany.

– Jesteśmy umówieni na kolację?

– Jasne – mówię z uśmiechem.

– Cudownie, przyjadę po ciebie o siódmej.

– Do zobaczenia.

Rozłączam się z Willem i gapię się w monitor. Wchodzę na Google i zaczynam szukać zdjęć Jake’a.

Klikam na jedno i powiększam je na cały ekran. Ma gołą klatę i jest absolutnie piękny.

Ma szczupłą, ale umięśnioną sylwetkę, wąskie biodra i czarne włosy wygolone po bokach a dłuższe na górze, które układa wysoko i niedbale.

U każdego innego faceta ta fryzura wyglądałaby głupio, ale nie u niego. On wygląda w niej doskonale. Jego niebieskie oczy, zadziwiająco podobne do koloru oceanu, kontrastowały z czarnymi włosami.

Odkąd pamiętam, zawsze miał na nosie te urocze piegi. Teraz, w jakiś sposób, jeszcze bardziej uwydatniają one jego wspaniałą osobowość bad-boya.

Jest pokryty tatuażami. Są one tak samo znane jak jego muzyka i wybryki.

Prawe ramię ma całe w tatuażowym rękawie. Na lewym przedramieniu, na wewnętrznej stronie, ma wytatuowane litery: „TMS”, ale dla mnie najbardziej charakterystyczny jest jego tatuaż na klatce piersiowej. Rozciąga się na całej jego szerokości i zaczyna się tuż pod obojczykiem.

I wear my scars, they don’t wear me2.

Czasami zastanawiam się, na ile to stwierdzenie jest prawdziwe.

Patrząc wstecz, nie wiem dokładnie kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem zakochana w Jake’u. Chyba zawsze byłam.

Mama mówiła, że kiedy byliśmy maluchami, to łaziłam za nim jak mały szczeniak.

Jake i ja byliśmy najlepszymi przyjaciółmi – byliśmy tak blisko, jak to możliwe. I wiem, że to było wszystko, czego on chciał i kiedykolwiek widział we mnie. Zawsze był poza moją ligą.

Myślę, że najsmutniejszą rzeczą dla mnie, choć może z perspektywy czasu najlepszą, było to, że kiedy zdałam sobie sprawę z głębi moich uczuć do Jake’a, on odszedł.

Zadziwiające dla mnie jest to, jak Jake teraz postępuje z kobietami. Jest praktycznie męską dziwką, a kiedy był młodszy, dziewczęta w ogóle go nie interesowały.

Wtedy wszystko kręciło się wokół muzyki. Myślę, że to nas łączyło. To i jeszcze inne rzeczy. Złe rzeczy, które przydarzyły się Jake’owi w życiu.

On był zawsze mocno związany z muzyką, tak samo jak ja, a to wszystko dzięki mojemu tacie.

Tata w latach osiemdziesiątych był gitarzystą w małym zespole rockowym The Rifts.

Od najmłodszych lat byłam karmiona muzyką. Tę miłość tata przekazał również Jake’owi. Myślę, że dla mojego taty Jake był synem, którego nigdy nie miał.

Moje życie różniło się od życia moich rówieśników. Kiedy ich rodzice śpiewali im Twinkle Little Star, mój tata uczył mnie słów do (I Can’t Get No) Satisfaction.

Wychowałam się na piosenkach The Rolling Stones, Dire Straits, The Doors, Johnny’ego Casha, Fleetwood Mac, Eagles i wielu innych tego typu zespołach.

Mama starała się to zrównoważyć, ale tata zawsze żył i oddychał muzyką i miał tak wielki wpływ na moje życie, że nie miała z nim szans. Oczywiście kocham moją mamę, ale to ojca absolutnie uwielbiam.

Więc z powodu tych różnic, a wierzcie mi – było ich sporo, nigdy nie umiałam wpasować się w środowisko dzieci w szkole. Tak samo jak Jake.

Żyliśmy we własnym świecie, a kiedy wyjechał, długo dryfowałam w samotności.

Tata nauczył mnie grać na pianinie, próbował też z gitarą, ale do tego nie umiałam się przekonać. Za to dla Jake’a gitara była jak przedłużenie ręki. Na siódme urodziny tata podarował mu jego pierwszą gitarę sześciostrunową.

Zawsze powtarzał, że Jake jest urodzonym muzykiem, więc jego sukces nie jest chyba dla niego zaskoczeniem.

Tata jest naprawdę dumny z jego kariery.

Zawsze mi powtarzał, że powinnam się z nim skontaktować, ale olewałam go, więc nie ma mowy, żebym zadzwoniła do niego z informacją, że jutro się z nim spotykam. Pewnie chciałby pójść ze mną…

To będzie takie nierealne, zobaczyć Jake’a po takim czasie.

Zamykam zdjęcie i otwieram kolejne. Widzę zbliżenie jego twarzy. Wpatruję się w nie i znajduję bliznę na podbródku. Tę, która rozciąga się na całej linii szczęki. Nie jest już tak widoczna jak kiedyś, a może teraz zakrywa ją makijażem.

Wiem o Jake’u więcej niż ktokolwiek inny. Wiem o niewygodnych sprawach z jego przeszłości, które udało mu się ukryć przed resztą świata.

Nagle przychodzi mi do głowy pewna myśl. Może nie będzie chciał się ze mną spotkać? Może chce zostawić za sobą to życie, które tutaj wiódł i dlatego zerwał ze mną kontakt? Może ja i Wielka Brytania, przypominamy mu o czasie, o którym wolałby zapomnieć?

Miał dość trudne dzieciństwo. Jego tata Paul poszedł do więzienia, kiedy on sam miał ledwie dziewięć lat. Suzie, mama Jake’a, kilka lat później poślubiła wspaniałego faceta o imieniu Dale. Był architektem, przeniesionym z siedziby firmy w Nowym Jorku do pracy nad długofalowym projektem w Manchesterze, gdzie mieszkaliśmy. Kiedy Jake miał czternaście lat, jego ojczym dostał awans wraz z propozycją powrotu do siedziby w Nowym Jorku i przyjął ją.

Sześć tygodni później Jake’a już nie było. A moje serce zostało złamane.

Z ciężkim westchnieniem zamykam Google i twarz Jake’a znika z mojego monitora.

Zmuszam się do otwarcia Worda, by przygotować sobie pytania na jutro, zanim pójdę na kolację z Willem.

Nigdy nie chodzę na wywiady nieprzygotowana. Zwłaszcza, jeśli wspomniany wywiad ma być z moim starym przyjacielem i miłością mojego życia.

ROZDZIAŁ 2

Jakoś udało mi się wymyślić listę pytań odpowiednich na jutrzejsze spotkanie z Jakiem. Wracam do domu, stawiam torebkę na stolik kawowy, zsuwam kurtkę z ramion i rzucam ją na sofę, a potem ściągam buty.

Simone jest w kuchni. Mieszkamy w skromnym, dwupokojowym mieszkaniu na parterze w Camden, które wynajmujemy od kuzyna Simone, który jest deweloperem. Marc i Simone bardzo się przyjaźnią, dlatego mamy bardzo przyzwoity czynsz. Inaczej nigdy nie mogłybyśmy sobie na nie pozwolić.

Wchodzę do domu przy akompaniamencie gotującej się wody w czajniku.

– Chcesz? – pyta, wskazując na puszkę z kawą.

– Chętnie, dzięki.

Biorę z szafki paczkę herbatników, a Simone wręcza mi moją kawę. Z ciasteczkami pod pachą idę za nią do naszego niewielkiego salonu.

Siadam obok niej na sofie i kładę herbatniki pomiędzy nami.

– Jak ci minął dzień – pytam, przeżuwając ciastko.

To wstęp do rozmowy o Jake’u.

Jak ci minął dzień, Simone? Co u mnie, pytasz? No cóż, jutro rano mam wywiad z Jakiem Wethersem – po czym następują piski i krzyki Simone. No dobra, moich trochę też.

– Dobrze – rzuca i zakłada sobie swoje blond włosy za ucho. – W zasadzie to świetnie. – Odwraca się przodem do mnie i siada po turecku. – Zdobyliśmy Pennersów.

– Poważnie?

– Tak! A potem Daniel zaprosił mnie do swojego biura i poinformował mnie, że dostaję awans na kierownika działu!

– Aaaaaaa! – krzyczę.

– Wiem! – odkrzykuje.

– To cudownie, Simone! Jestem taka szczęśliwa z twojego powodu! I bardzo dumna! – Obejmuję ją ramieniem, starając się nie rozlać kawy.

Simone pracuje w agencji reklamowej. Od wielu miesięcy pracowała nad zdobyciem kontraktu z firmą Penners, więc wiem, jakie to jest dla niej ważne. Kocha swoją pracę i, jak właśnie udowodniła, jest w tym świetna.

Jest również oszałamiająco piękna i nie ma pojęcia, jakie wrażenie robi na mężczyznach. Ma piękne, długie blond włosy, niebieskie oczy i kremową skórę.

Jest miła, życzliwa i przekochana, a ja oddałabym za nią życie.

– Musimy to uczcić – mówię z entuzjazmem, a z każdym słowem jeszcze bardziej się nakręcam. – Umówiłam się co prawda na kolację z Willem, ale odwołam. Wystroimy się, pójdziemy na drinka do Mandarin...

– Nie. – Macha mi przed nosem ręką. – Nie możesz odwołać Willa.

– Mogę i zrobię to.

– Wariatka. – Szturcha mnie stopą w nogę i chichocze.

– I za to mnie kochasz – szczerzę się do niej.

– Wcale nie.

– Nie przejmuj się, on zrozumie. Will jest bardzo wyrozumiały. – Biorę kolejny kęs herbatnika, który kruszy mi się na bluzkę. Strzepuję okruszki ręką. – Dzisiejsze spotkanie to nic wielkiego, mieliśmy tylko razem zjeść kolację. Mówię serio – idziemy świętować. Już dzwonię do Willa.

Szczerze powiedziawszy, chętnie się dzisiaj napiję, bo cała jestem spięta przed jutrzejszym wywiadem z Jakiem, a Simone jest moją najlepszą towarzyszką do kieliszka.

– Jesteś pewna?

– Zdecydowanie – uśmiecham się.

– No to zdecydowanie idziemy.

Odstawiam kawę i sięgam do torby po telefon.

Czeka na mnie SMS od Vicky:

Powodzenia jutro, moja droga. Jak skończysz z Jakiem przyjdź prosto do mojego biura, chcę znać WSZYSTKIE szczegóły ;)

Zabawna, uśmiechnięta buźka. Jezu, ona sprawia, że to brzmi jak pieprzona randka.

Za każdym razem, kiedy o tym myślę, zalewa mnie fala gorąca.

Chryste, Tru, wyluzuj.

A: Jake jest poza twoją ligą, zawsze był.

B: To tylko wywiad.

C: Masz cudownego chłopaka o imieniu Will, którego właśnie zamierzasz spławić.

Opadam na oparcie sofy i wybieram numer Willa.

– Hej, skarbie – grucha w słuchawkę. – Wszystko okej?

– Tak, w porządku… tak się tylko zastanawiam… bardzo będziesz wkurzony, jak odwołam naszą dzisiejszą kolację? Simone pozyskała dzisiaj ważnego klienta, nad którym pracowała od miesięcy, a na dodatek dostała awans na kierownika działu! Więc pomyślałam, że powinnam pójść z nią to oblać.

– Jasne, nie mam nic przeciwko temu. Idźcie, bawcie się. I pogratuluj Simone ode mnie. To co, przekładamy na jutro, skarbie?

– Zdecydowanie.

– Kocham cię.

– Ja ciebie też.

Rozłączam się i rzucam telefon na stolik.

– Zbieraj się – mówię, uśmiechając się do Simone. – Bo dzisiaj ja i ty – świętujemy!

***

Biorę szybki prysznic i myję włosy. Suszę je i prostuję prostownicą.

Moje włosy są ciemne, grube i naturalnie kręcone… w głównej mierze niesforne. Nie obcinam ich, noszę je długie, żeby móc je prostować. Tę dziką szopę odziedziczyłam po mamie. Jest Portorykanką. Tata jest Anglikiem.

I nie, nie wyglądam jak J.Lo. Chciałabym. No, może mój tyłek jest tak samo wielki jak jej.

Moi rodzice spotkali się, kiedy tata koncertował po Ameryce ze swoim zespołem The Rifs. Mama była na pierwszym roku studiów. Przeprowadziła się do San Francisco z Puerto Rico, żeby pójść na studia. Dla niej i dla jej rodziny to było wielkie wydarzenie – jako pierwsza z rodziny poszła na studia.

Mój tata miał koncert na jej kampusie i to była miłość od pierwszego wejrzenia. Całe cztery dni, które tata spędził w San Francisco, byli nierozłączni.

Kiedy wyjechał w dalszą trasę, utrzymywali kontakt. Sześć tygodni później okazało się, że mama jest w ciąży. Ze mną.

Miała wtedy tylko osiemnaście lat, tata miał dwadzieścia trzy i mieli przed sobą całe życie.

Tata wrócił do San Francisco i musieli podjąć decyzję.

Powiedzieli, że nigdy nie rozważali pozbycia się mnie, więc jedno z nich musiało z czegoś zrezygnować.

Albo tata z muzyki, albo mama ze studiów.

Mama rzuciła studia.

Powiedziała mojemu tacie, że teraz najważniejsze jest dla niej bycie matką, bo sama straciła swoją, kiedy była bardzo mała.

Przekazała nowiny swojemu ojcu i zaczęła się walka. Dał jej ultimatum. Albo ja i mój tata, albo jej rodzina.

Wybrała nas.

Wyrzekł się jej. Cała rodzina się od niej odcięła.

Więc wyjechała z San Francisco, zostawiając tam swoje marzenia i pojechała w trasę z moim tatą i The Rifs, żeby spełniać jego sny.

Starali się poukładać sobie to wszystko w trasie, ale niemowlę nie mogło żyć w takich warunkach, więc w końcu tata podjął decyzję o odejściu z zespołu. Wrócili do Anglii, do Manchesteru, skąd pochodzi mój tata i tam się pobrali.

Przez pierwsze dwa lata mojego życia wszyscy mieszkaliśmy z dziadkami w ich domu, dopóki rodzice nie zarobili na swój własny dom.

I wtedy zostaliśmy sąsiadami z Jakiem.

Czasami myślę, że z mojego powodu tata nie osiągnął wielkiego sukcesu, a mamie zabrałam szansę na karierę. Żadne z nich nigdy nie dało mi tego odczuć i wiem, że złościliby się, że w ogóle tak myślę. Ale głównie chodzi mi o tatę. Wiem, jak bardzo kocha muzykę i jak musiało mu być trudno ją porzucić.

Maluję rzęsy mascarą, nakładam złoty cień na powieki, który doskonale pasuje do moich brązowych oczu, i pociągam usta bladoróżowym błyszczykiem. Decyduję się na czarną sukienkę maxi. Wsuwam stopy w srebrne szpilki i biorę kopertówkę z łańcuszkiem, do której wkładam pieniądze i błyszczyk.

Rzucam ostatnie spojrzenie na siebie w lustrze. Nieźle, Tru. Może nie jest idealnie, ale nie jest źle.

Spotykam Simone w korytarzu.

– Wyglądasz cudownie – mówię. Ma na sobie krótką jasnoniebieską, rozkloszowaną sukienkę.

Potrząsa biodrami.

– Tak samo jak ty, sexy.

– A to mnie nazywasz wariatką. – Potrząsam głową ze śmiechem. – Masz klucze?

Brzęczy nimi w powietrzu.

– Dobra, idziemy.

Simone zamyka drzwi na klucz i wychodzimy w noc, kierując się do naszego lokalnego miejsca spotkań, baru Mandarin, gdzie serwują najlepsze na świecie drinki.

Jak na czwartkowy wieczór, jest tam zaskakująco dużo ludzi. Zamawiamy dzbanek margarity i siadamy przy wolnym stoliku.

Nalewam nam drinki do szklanek.

Podnoszę swój i mówię:

– Za moją cudowną i bardzo mądrą przyjaciółkę. Przejmij kiedyś tę firmę!

Chichocząc, stukamy się szklankami.

Biorę łyk drinka. Alkohol spływa mi do gardła. Tego właśnie potrzebowałam.

– Co słychać w „Etiquette”? – pyta Simone.

Parskam śmiechem.

Dobra, zaczyna się…

– Ja, hmm… jutro przeprowadzam wywiad z Jakiem Wethersem.

Jest zaskoczona, co widać, bo otwiera usta formując z nich idealne „O”.

– Tak. Dokładnie. – Kiwam głową.

Zaczyna krzyczeć, przyciągając parę spojrzeń.

– Sorry – mówi zażenowana.

Śmieję się z niej.

– Okej – mówi, uspokajając się i wachlując sobie twarz. – Jest jakiś szczególny powód, dla którego mówisz mi o tym dopiero teraz?

– Twój awans. To jego dzisiaj świętujemy. Nie chciałam, żeby rozmowa o Jake’u to przyćmiła.

– Hmm… – Rzuca mi głupie spojrzenie. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby Jake Wethers przebijał moje awanse, choćby codziennie. – Błyska oczami.

Przewracam swoimi.

– Jak udało wam się umówić na wywiad? Zakładam, że to nie twoja zasługa.

– Vicky.

– Jak, do diabła, udało jej się zdobyć wywiad z Jakiem? Powołała się na ciebie, żeby się zgodził?

Przez chwilę rozważam jej słowa.

Potrząsam głową.

– Nie zdradziła mi jak, ale nie, nie sądzę. Moje nazwisko w niczym by jej nie pomogło.

Simone robi minę, którą zawsze przywołuje na twarz, gdy tylko pojawia się temat Jake’a, a ja sugeruję, że on się mną już nie interesuje.

To nie znaczy, że rozmawiamy o nim jakoś często czy coś.

– Założę się, że będzie w siódmym niebie, kiedy cię zobaczy. Wie, że to ty będziesz przeprowadzała wywiad?

Wie?

– Nie jestem pewna. – Wzruszam ramionami. – Jego ludzie będą znali moje nazwisko, ale szczerze wątpię, żeby on się interesował tym, kto będzie z nim rozmawiał… i wcale nie będzie zachwycony, Simone, nie widzieliśmy się przez dwanaście lat. Już dawno o mnie zapomniał.

– Tak, na pewno – mówi, biorąc kolejny łyk. – Bo pierwszą miłość tak łatwo zapomnieć.

– Nie byłam jego pierwszą miłością! – wykrzykuję.

– Byłaś piękną dziewczyną z sąsiedztwa. – Wzrusza ramionami. – Oczywiście, że byłaś jego pierwszą miłością.

Potrząsam głową i patrzę na nią z rozpaczą.

– Przestań – mówi z uśmiechem i dolewa mi drinka, a potem sobie. – Wygląda na to, że świętujemy dzisiaj dwa sukcesy.

ROZDZIAŁ 3

O, Boże. Co ja sobie myślałam wczoraj, upijając się? To nie był najmądrzejszy plan. Nie, żebym w ogóle jakiś miała.

Ale byłam tak zdenerwowana na samą myśl o tym, że dzisiaj zobaczę Jake’a. A im dłużej rozmawiałam o tym z Simone, tym więcej alkoholu potrzebowałam.

Kiedy zasugerowała, że Jake prawdopodobnie nie będzie się mnie spodziewał, bo gwiazdy rocka nie są informowane o tym, kto będzie z nimi przeprowadzał wywiad, i że kiedy tam wejdę zrobi się dziwnie i niezręcznie… cóż, piłam jeszcze więcej, żeby zapić narastającą we mnie panikę.

Prawie osuszyłyśmy bar w Mandarin. Śpiewałyśmy Jouney (Don’t Stop Believing) na karaoke, jakbyśmy były na przesłuchaniu do Glee i dotoczyłyśmy się do domu o drugiej nad ranem.

Miałam wtedy przed sobą sześć godzin snu. Teraz mam kaca i jadę właśnie metrem, czując, że w każdej chwili mogę zwymiotować.

Z jednej strony kac… z drugiej nerwy.

Kiedy w końcu wysiadam z metra na Hyde Park Corner, pędzę do Starbucksa po kawę i wypijam ją duszkiem, mając nadzieję, że uspokoi moje galopujące myśli, po czym idę pieszo do The Dorchester, gdzie zatrzymał się Jake.

Im bliżej jestem hotelu, tym bardziej się denerwuję. Żołądek zaciska mi się w panice.

Nie, dość tego, Tru. Jesteś poważną dziennikarką, a to jest zwykły wywiad. Przeprowadzałaś ich już setki. Nie ma znaczenia, kim on jest, ani że kiedyś go kochałaś.

Nadal kochasz.

Wcale nie.

No świetnie, teraz kłócę się sama ze sobą.

Słyszę dźwięk przychodzącego SMS-a. Wyciągam telefon z torby. To od Simone; zdążyła wyjść do pracy, zanim ja zdołałam zwlec się z łóżka. Nie mam pojęcia, jak dała radę.

Otwieram wiadomość.

Oddychaj. Dasz sobie radę. Zanim się zorientujesz będziecie sobie opowiadać historie z dzieciństwa :) Zadzwoń, jak skończysz. Buźka :*

Wrzucam telefon z powrotem do torby i kiedy podnoszę wzrok, widzę przed sobą gmach The Dorchester. Wyrzucam kubek do najbliższego kosza na śmieci, zdejmuję cienką kurtkę i chowam ją do mojej przepastnej torby.

Założyłam dziś czarną trapezową spódnicę, luźny szary T-shirt wiązany w pasie i moje ulubione szare zamszowe botki na obcasie. Nie za krzykliwe, nie za swobodne, a ja czuję się w nich komfortowo. Są jak druga skóra. A wygoda jest teraz dla mnie najważniejsza.

Spoglądam na górujący nad miastem hotel.

Okej, dam radę.

Biorę głęboki wdech i idę w kierunku drzwi wejściowych.

Konsjerż otwiera je przede mną i już znajduję się w wyłożonym wykładziną foyer.

Natychmiast czuję się nie na miejscu. Może powinnam była ubrać się bardziej klasycznie?

Ale zawsze tak się ubieram do pracy i na wywiady z gwiazdami, choć muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie przeprowadzałam wywiadu z kimś tak znanym jak Jake, ani też z kimś, z kim w wieku pięciu lat bawiłam się w kradzione całusy.

O, Boże. Jestem w totalnej dupie. I kompletnie nie na miejscu.

Nerwowym ruchem strzepuję niewidzialny pyłek ze spódnicy.

Spoko, dam radę.

Podnoszę wysoko głowę i podchodzę do recepcji.

Kobieta za ladą jest bardzo atrakcyjna i zadbana w sposób, którego ja nigdy nie będę w stanie osiągnąć.

Przygląda mi się badawczo.

– Dzień dobry – mówię, starając się okazać pewność siebie, której nie czuję. – Nazywam się Trudy Bennett i jestem umówiona z Jakiem Wethersem.

Uśmiecha się. To się nie dzieje naprawdę.

– Jasne. A on się oczywiście ciebie spodziewa.

Aha. Jasne. Jest suką. Myśli, że jestem jakąś zwariowaną groupie.

Sięgam do torby, wyciągam z niej moją legitymację prasową i kładę ją na ladzie.

– Jestem dziennikarką. Pracuję dla magazynu „Etiquette” i jestem tu, aby przeprowadzić wywiad z Jakiem Wethersem.

Znowu mi się przygląda, mruży oczy, po czym podnosi słuchawkę telefonu i wybiera numer.

– Dzień dobry. Jest tutaj w recepcji Trudy Bennett, na spotkanie z panem Wethersem… tak… oczywiście.

Odkłada słuchawkę.

– Proszę wjechać windą na ostatnie piętro, jeden z pracowników pana Wethersa spotka się tam z panią.

Zabieram legitymację i odchodzę bez słowa. Jest to wbrew moim dobrym manierom, ale ona była dla mnie niemiła.

Kompletnie nie rozumiem takich zarozumiałych suk. Czy ja wyglądam jak psychofanka?

Boże, mam nadzieję, że nie. Przystaję i przyglądam się sobie w lustrze, znajdującym się po drodze do windy.

Włosy mi się nieco zmierzwiły od porannego wilgotnego powietrza. Próbuję je wygładzić ręką i przesuwam wzrokiem po własnym odbiciu w lustrze.

Nie wydaje mi się, żebym wyglądała jak groupie. Wyglądam jak totalnie profesjonalna dziennikarka w mojej… hmmm… trapezowej spódniczce, która jest dość krótka – zawsze była taka krótka, czy tyłek mi urósł?

Jasna cholera. Faktycznie wyglądam jak napalona psychofanka.

Nie przypominam sobie, żebym tak wyglądała, kiedy rano przeglądałam się we własnym lustrze. Pewnie nadal miałam na sobie moje „margaritowe okulary”, które mówiły: „Tru we wszystkim wygląda świetnie”.

Zaje-kurwa-biście. Nie widziałam Jake’a od dwunastu lat i pierwszy raz po takim czasie zobaczę się z nim, wyglądając jak pieprzona groupie w za krótkiej spódniczce.

Nieźle to wykombinowałaś, Tru. Zalać się w noc przed spotkaniem z Jakiem i przyjść ubrana jak na imprezę.

Pogodzona z moim losem, staję przy windzie i naciskam guzik.

Za kilka minut stanę z nim twarzą w twarz. Ręce mi drżą.

Drzwi windy otwierają się z cichym brzdęknięciem.

Jest pusta, więc wchodzę i nadal drżącymi palcami naciskam guzik na najwyższe piętro, by zawiozła mnie do podniebnych apartamentów.

Stoję tam i podryguję nogą, dłonie zaciskam w pięści i liczę piętra. Im wyższe piętro, tym mocniej ściska mnie w żołądku.

Winda dojeżdża na górę, zatrzymuje się i drzwi się otwierają.

Za nimi stoi przerażająco wielki facet. Jest ogolony na łyso i ma przynajmniej sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i tyle samo szerokości.

– Pani Bennett? – odzywa się najniższym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałam.

– Tak. – Zamiast normalnego głosu prezentuję kłopotliwe zachrypnięcie.

Uśmiecha się do mnie. Trochę mnie to rozluźnia.

– Jestem Dave, dowódca zespołu ochrony Jake’a. Proszę za mną.

Jake ma zespół ochroniarzy?

No ba! Oczywiście, że ma.

Trzymam się blisko Dave’a. Wydaje się, że nie ma tu innych ludzi. Pokoje muszą być ogromne, bo minęliśmy dopiero jedne drzwi w tym korytarzu, a idziemy już jakąś chwilę. Zastanawiam się, czy Jake wynajął dla siebie i swojej ekipy całe piętro.

Podchodzimy do drzwi na końcu korytarza. Dave głośno puka w drzwi jeden raz i odsuwa się, staje obok i opiera się o ścianę, zostawiając mnie przed drzwiami samą.

Od razu czuję się niepewnie. Twarz mi płonie ze zdenerwowania.

A co, jeśli Jake faktycznie mnie nie pamięta i wtedy stanie się to po prostu żenujące i straszne?

Tu i teraz podejmuję decyzję, że nie powiem ani słowa na temat naszego dzieciństwa i nie dam po sobie poznać, że go pamiętam. Poczekam, aż pierwszy się odezwie i będę spokojna i wyluzowana. A jeśli nic nie powie, bo mnie nie pamięta, to będzie spoko, bo nie wyjdę na idiotkę, wyjaśniając, kim jestem.

Albo nie.

Wszystko jedno.

Po prostu nie odezwę się pierwsza.

Drzwi się otwierają i staje przede mną elegancko ubrany mężczyzna w designerskim garniturze i najbardziej błyszczących butach, jakie kiedykolwiek widziałam. I, kurwa mać, jest piękny.

– Witam, pani Bennett. Jestem Stuart, osobisty asystent Jake’a. Bardzo miło mi panią poznać. – Uśmiecha się do mnie ciepło i wyciąga do mnie dłoń.

Rumienię się. Jest boski i miły. Asystenci zazwyczaj nie są mili dla dziennikarzy. Ani tacy przystojni.

Biorę jego dłoń i ściskam w mój najbardziej profesjonalny sposób, mówiący: „Jestem poważną dziennikarką”. Mam tylko nadzieję, że nie zauważył, jaki ten mój uścisk jest drżący.

Ponownie się do mnie uśmiecha i w kącikach jego oczu pojawiają się drobne zmarszczki.

Cholera, wyczuł moje drżenie i wie, że się denerwuję.

– Jake jest w salonie, czeka na panią. Proszę za mną. – Wskazuje mi drogę gestem ręki.

Idę za nim korytarzem, a drzwi w magiczny sposób zamykają się za mną; to pewnie Dave.

Stuart skręca za rogiem, idę za nim i nagle znajduję się w wielkim salonie, a po drugiej jego stronie stoi Jake.

Serce wyskakuje mi z piersi, skacze przez pokój i wskakuje prosto na niego.

Czuję się zagubiona.

Nasze oczy się spotykają i widzę to… rozpoznał mnie.

Pamięta mnie.

Moje wnętrze jest tak rozedrgane, jakby małe małpki huśtały się na wszystkich zakończeniach nerwowych, które w sobie mam. Czuję przy tym natychmiastową ulgę.

Jake ma na sobie dopasowane czarne jeansy i czarny T-shirt z dekoltem w kształcie litery „V”. Włosy ma ułożone w charakterystyczny dla niego sposób. To jego znak rozpoznawczy.

I jest tak piękny, że aż zatyka mnie w piersi.

Stuart usuwa się, a ja wchodzę nieco dalej do pokoju na naprawdę trzęsących się nogach. Teraz żałuję, że założyłam szpilki.

Jake nie odrywa ode mnie wzroku. Wydaje mi się, że jest trochę zaskoczony i w tym momencie nie jestem pewna, czy to dobrze, czy źle.

– Tru? – Ten głos. Brzmi tak samo, jest tylko głębszy, bardziej męski i oczywiście bardziej amerykański niż brytyjski, ale ciągle ten sam. Słyszałam go już wypowiadającego się w telewizji, ale słyszeć go teraz, mówiącego do mnie… to po prostu Jake – Jake, którego znam.

– Trudy Bennett? – powtarza. – Moja Trudy Bennett?

Jego Trudy Bennett?

Moje serce podskakuje i wraca bezpiecznie na swoje miejsce, do mojej klatki piersiowej. Dzięki Bogu, że on tego nie słyszy.

Podchodzi do mnie.

– Cholera, to naprawdę ty.

Kiwam głową.

– Tak. To naprawdę ja. – Brzmię jak jego echo, ale naprawdę nie wiem, co innego mogłabym powiedzieć.

Nie jestem pewna, czemu byłam taka przerażona i zdenerwowana spotkaniem z nim. Wydawało mi się, że to dlatego, bo jest teraz tym, kim jest. Jest taki sławny. Ale patrząc na niego teraz, dokładnie wiem, czego się bałam.

Bałam się, że kiedy zobaczę go po takim czasie, moje uczucia do niego odżyją.

I widząc Jake’a, stojącego tak przede mną, wiem już, że jestem całkowicie i totalnie w czarnej dupie.

A to dlatego, że znowu jestem czternastoletnią Trudy.

ROZDZIAŁ 4

– O, szlag! – wykrzykuje Jake, a jego usta rozciągają się w ujmującym uśmiechu, gdy robi kolejny krok w moim kierunku. – Kiedy Stuart powiedział mi, że wywiad ze mną będzie przeprowadzała Trudy Bennett, pomyślałem: Ile kobiet w UK może nazywać się Trudy Bennett, co nie? To znaczy, pewnie trochę jest, ale… – śmieje się. Z zaskoczeniem stwierdzam, że jest trochę zdenerwowany. – Ale potem pomyślałem, że to byłby zbyt wielki zbieg okoliczności, żebyś to była ty… i, cholera… to ty.

– To ja. – Znowu powtarzam za nim. Brzmię jak pieprzona obciachowa papuga.

Podchodzi do mnie. Z każdym jego krokiem moje serce wali coraz mocniej.

Zatrzymuje się tylko kilka centymetrów przede mną.

Jasna cholera, z bliska jest jeszcze przystojniejszy i dużo wyższy, niż pamiętam. Ostatnim razem widziałam go jednak, kiedy miał czternaście lat. Wygląda lepiej niż w telewizji.

Wow, naprawdę wydoroślał.

Pachnie mieszaniną papierosów, płynu po goleniu i mięty. Jest to zadziwiająco ponętny zapach i mocno na mnie działa.

– Ile minęło? Jedenaście lat? – mówi, teraz już ciszej.

– Dwanaście. – Przełykam ślinę.

– Dwanaście. Jezu, faktycznie, racja. – Przeczesuje ręką włosy. – Wyglądasz inaczej… ale tak samo… no wiesz. – Wzrusza ramionami.

– Wiem. – Uśmiecham się. – Ty też inaczej wyglądasz. – Wskazuję na tatuaże na jego ramionach. Patrzy na nie z uśmiechem i z powrotem przenosi wzrok na mnie. – Ale ciągle tak samo. – Wyciągam palec w kierunku piegów na jego nosie.

Jestem zaskoczona tym, jak bardzo palce mnie świerzbią, aby go dotknąć. Cofam rękę.

Jake drapie się po nosie.

– Racja, nie pozbyłem się ich.

– Zawsze je lubiłam.

– Tak, ale ty lubiłaś „Troskliwe Misie”, Tru.

Oblewam się rumieńcem. To niebywałe, że on to pamięta.

Jack Wethers, bóg rocka, pamięta, że lubiłam „Troskliwe Misie”, kiedy byłam mała.

– Pamiętasz to? – mamroczę, a policzki mi płoną.

– Dużo pamiętam. – Uśmiecha się diabolicznie. – Chodź, usiądźmy.

Chwyta mnie za rękę, a mnie przechodzi nagły dreszcz. Jego dłoń jest szorstka, palce zrogowaciałe. To musi być efekt wielu lat grania na gitarze.

Jake prowadzi mnie w kierunku sofy i siada, puszczając moją dłoń. Natychmiast robi mi się w nią zimno.

Przyciskam torbę łokciem i siadam obok niego.

Odwraca się w moją stronę i siada ze stopą opartą o udo. Dopiero wtedy zauważam, że jest boso.

Serio, co jest w facetach w jeansach i z bosymi stopami, że jest to tak cholernie podniecające?

Zdejmuję torbę z ramienia i odstawiam na podłogę.

– Napijesz się czegoś? – pyta.

Obracam się przodem do niego. Patrzy mi w oczy.

Rumienię się pod ciężarem jego spojrzenia.

– Poproszę o wodę, dzięki.

Właściwie to wolałabym czystą wódkę, żeby się uspokoić. Kac już zniknął. Ale jest dziesiąta rano, a Jake jest po odwyku.

– Woda? Jesteś pewna, że nie chcesz soku pomarańczowego czy czegoś?

Potrząsam głową.

– Woda wystarczy.

– Stuart! – krzyczy głośno, aż podskakuję.

Kilka sekund później przez drzwi z prawej strony wchodzi Stuart.

Stał pod drzwiami i czekał, czy co? Właściwie to dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że nawet nie zauważyłam, kiedy zniknął. Koleś jest jak ninja.

– Przynieś proszę szklankę wody dla Tru i sok pomarańczowy dla mnie. – Jake wydaje mu polecenia.

Tru.

Uwielbiam brzmienie jego głosu, kiedy wypowiada moje imię. Czuję ciepło rozchodzące się po całym ciele.

Stuart kiwa głową, uśmiecha się do mnie i znowu znika.

Kątem oka widzę, że Jake podryguje nogą. Czuję nieodpartą potrzebę, by sięgnąć i położyć mu rękę na kolanie, aby go uspokoić, ale oczywiście tego nie robię.

– Trochę to szalone, co nie? – mruczy Jake.

– Mhm. Trochę. – Uśmiecham się delikatnie.

Właściwie to myślałam raczej… surrealistyczne, nie z tej ziemi.

Między nami zapada cisza.

Wow, minęło dwanaście lat i jestem po prostu duszą towarzystwa, nieprawdaż?

To dziwne, ale nie wiem co powiedzieć, a miałam cały wczorajszy dzień, aby się przygotować. Po prostu postanowiłam polegać na nim, bo on świetnie sobie radzi podczas rozmów.

Zawsze był lepszy w kontaktach z ludźmi niż ja. Dlatego pewnie osiągnął taki sukces. To zasługa jego głosu i, naturalnie, wyglądu. Ma cudowną, miłą twarz i umięśnione, szczupłe ciało…

– Więc… jak się masz? – pyta.

– Dobrze. Świetnie. Jestem dziennikarką muzyczną, jak widać… – Urywam.

– Zawsze dobrze pisałaś – mówi.

– Poważnie?

Nawet nie wiedziałam, że tak uważał.

– No tak, te wszystkie historie, które wymyślałaś, kiedy byliśmy mali, a później kazałaś mi siadać i słuchać, kiedy mi je czytałaś. – Oczy rozświetlają mu się na to wspomnienie.

Czuję, że robię się czerwona.

– O, Boże – jęczę zażenowana. – Byłam żałosna.

Znowu się śmieje, tym razem głośniej.

– Miałaś pięć lat, Tru. Myślę, że można ci to wybaczyć. – Przeczesuje włosy palcami. – No i zawsze kochałaś muzykę, więc nic dziwnego, że połączyłaś te dwie sprawy – dodaje.

Moje serce rozpływa się jak masełko na patelni. Pamięta o wiele więcej, niż sądziłam.

– Nadal grasz na pianinie? – pyta.

– Nie. Przestałam…

Przestałam grać po twoim wyjeździe.

– Ja… ekhm… już od dawna nie grałam. Wypadłam z rytmu, wiesz o czym mówię. No nie, oczywiście, nie wiesz. – Wskazuję na gitarę opartą o przeciwległą ścianę.

Uśmiecha się. Stuart wraca z naszymi napojami.

– Dziękuję – mówię, kiedy wręcza mi szklankę z wodą.

– Czy coś jeszcze? – pyta Jake’a.

Jake spogląda na mnie pytająco. Potrząsam głową.

– Nie, dzięki, to wszystko.

Stuart wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Zostawia nas samych.

Rzucam Jake’owi ukradkowe spojrzenie, kiedy pije swój sok. To takie dziwne; to Jake, ale jednak nie on.

Nie wiem dlaczego, ale w jego obecności czuję się jednocześnie bardzo zakłopotana i rozluźniona. To najdziwniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam.

Biorę łyk wody. Jest zimna i orzeźwiająca.

– Zapytałabym, jak się masz, ale… – Zataczam ręką koło, wskazując na hotelowe wnętrze i odstawiając szklankę na stół.

– Tia… – śmieje się trochę wymuszonym śmiechem. Zauważam, że pociera dłonią bliznę na podbródku. – Mam się świetnie. – Wzrusza ramionami, uśmiecha się i pochyla, by odstawić swoją szklankę. Obserwuję, jak przy każdym ruchu napinają mu się mięśnie na ramionach.

Nie opiera się z powrotem, siada wyprostowany, dłonie kładzie na udach i patrzy prosto przed siebie.

Wygląda teraz trochę nieswojo i natychmiast żałuję swoich słów.

Jak mogłam być tak głupia?

Dopiero co wyszedł z odwyku. Nieco ponad rok temu zmarł jego najlepszy przyjaciel. Jasne, że nie jest okej. Nie sądzę, żeby pieniądze czy najlepsze pokoje hotelowe świata mogły to zmienić.

Nawet gdybym się specjalnie starała, nie mogłam być bardziej nietaktowna. Założę się, że teraz uważa mnie za kompletną idiotkę.

– Śledziłam twoją karierę muzyczną – mówię pogodnym, ale zbyt głośnym tonem. Po prostu chcę mówić o czymś innym.

– Poważnie? – Odwraca się do mnie, zaskoczony.

– Oczywiście. – Uśmiecham się. – Muzyka to moja praca. – Wyraz jego twarzy się zmienia i od razu wiem, że znowu palnęłam gafę. – Ale to nie jedyny powód – dodaję pospiesznie. – Chciałam widzieć, jak sobie radzisz. Bardzo dużo osiągnąłeś. Byłam z ciebie bardzo dumna, kiedy widziałam cię w telewizji i czytałam artykuły na temat twojej muzyki, a kiedy założyłeś własną wytwórnię… po prostu – wow. No i oczywiście kupiłam wszystkie twoje płyty. Są naprawdę świetne. – Gadam trzy po trzy. Niech mnie ktoś uciszy.

Znowu się na mnie gapi, ale teraz widzę w jego wzroku coś innego.

– Dlaczego się ze mną nie skontaktowałaś, Tru?

To pytanie mnie zaskakuje. Patrzę na niego zdezorientowana.

Dlaczego się z nim nie skontaktowałam? To on przestał do mnie dzwonić. Przestał pisać. Ignorował moje listy.

A ja nawet nie wiedziałam, gdzie jest, dopóki nie stał się sławny, a wtedy już nie dałabym rady się do niego zbliżyć, nawet gdybym bardzo chciała.

To znaczy, oczywiście, że chciałam, ale nie mogłam.

– Hmm… – Zaschło mi w ustach. – Nie jest łatwo się z tobą skontaktować, panie Sławna Gwiazdo Rocka. – Staram się mówić lekkim tonem, ale nawet ja słyszę napięcie w moim głosie.

– No tak, to ja. Jeden z najbardziej znanych i niedostępnych ludzi na tej planecie. – Jego spojrzenie jest surowe.

Wkurzyłam go czymś, czy co?

I teraz to ja czuję się nieswojo, bo jeśli ktokolwiek miałby być wkurzony, to ja. To on zerwał ze mną kontakt.

Nagle czuję zalewającą mnie falę gniewu i nieodpartą potrzebę, żeby na niego nawrzeszczeć. Chcę go zapytać, czemu nigdy nie próbował się ze mną skontaktować. Nie byłoby mu trudno mnie znaleźć.

To on zerwał kontakt, nie ja, więc to on powinien mnie odszukać.

Chcę wiedzieć, dlaczego tak nagle zniknął z powierzchni ziemi i nie pojawił się więcej, dopóki nie zobaczyłam go we własnym telewizorze.

Ale nie zadaję żadnego z tych pytań. Boję się jego odpowiedzi; strach zamyka mi usta. Na wywiad mam maksymalnie pół godziny i nie chcę zmarnować tego czasu na kłótnie o to, co zdarzyło się dwanaście lat temu. Nie chcę też spieprzyć tego wywiadu – jest zbyt ważny dla Vicky i dla całego czasopisma.

Wyciąga paczkę papierosów z kieszeni jeansów i wyjmuje jednego. Wkłada sobie do ust, wyciąga zapalniczkę i robi przerwę.

– Palisz? – pyta z papierosem w kąciku ust.

– Nie.

– To dobrze – odpowiada.

Hipokryta.

– Będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę?

– Nie.

Zapala papierosa, rzuca paczkę i zapalniczkę na stół i zaciąga się głęboko.

Przyglądam się, jak dym wydobywa się z jego ust i rozpływa się w powietrzu.

Ma naprawdę ponętne usta.

Mój telefon odzywa się dźwiękiem SMS-a. Szlag, zapomniałam go wyłączyć. To bardzo nieprofesjonalne w trakcie wywiadu.

Wzrok Jake’a podąża za moim w kierunku torby.

– Sorry – mamroczę. Wyjmuję telefon i wyciszam go. – To może być moja szefowa.

Ale to nie ona. To Will, pyta jak mija mi dzień, zapewnia, że za mną tęskni i że nie może się doczekać naszego wieczornego spotkania. Jest naprawdę kochany.

– Adele? – Jake szczerzy się, odnosząc się do dźwięku wydobywającego się z mojego telefonu.

– Lubię ją – odpowiadam obronnym tonem.

– Och, ja też. – Kiwa głową. – Jest miłą dziewczyną. Ale z tego, co pamiętam, to zazwyczaj słyszałem z twojego telefonu Stonesów.

– Cóż, dużo się zmieniło od czasu, kiedy mnie znałeś. – Moje słowa zabrzmiały ostrzej, niż bym tego chciała.

Unikając jego spojrzenia, wyłączam telefon, wrzucam go do torby i wyciągam z niej długopis i notatnik, gotowa do rozpoczęcia wywiadu.

Mam też ze sobą dyktafon. Ale teraz koniecznie muszę się na czymś skupić, zrobić coś z rękami i pisanie wydaje się dobrym pomysłem, zwłaszcza że pytania mam zapisane w notesie.

Kiedy podnoszę wzrok, widzę, że Jake przygląda się mojemu notatnikowi. Nasze oczy się spotykają. Przez chwilę wydaje mi się, że widzę w jego oczach rozczarowanie.

– Myślę, że powinniśmy już zacząć wywiad. Jestem pewna, że jesteś bardzo zajęty i nie chcę zabierać ci więcej czasu, niż jest to konieczne.

– Nie zabierasz mi czasu – rzuca krótko. Zaciąga się mocno papierosem. – I nie jestem dzisiaj zajęty. W zasadzie mam wolne.

– Och? Nie masz zaplanowanych innych wywiadów?

Przez jego twarz przemyka lekki uśmiech.

– Miałem… możesz je uznać za odwołane.

– Nie! Nie rób tego z mojego powodu – wołam.

Zdaję sobie sprawę, jak trudno było tym dziennikarzom umówić się z nim na spotkanie. Z reakcji Vicky, gdy wczoraj ją o to zapytałam, wynikało, że dużo ją to kosztowało. Ale podoba mi się fakt, że zrobiłby to dla mnie.

Bardzo mi się podoba.

Pochmurnieje, więc szybko dodaję:

– Nie chodzi o to, że nie cieszę się, że cię widzę. Bardzo się cieszę i z wielką przyjemnością pogadałabym z tobą o starych czasach, ale nie chcę, żeby inni stracili swoją wielką szansę przeze mnie.

– Wielką szansę? – kpi.

Wzruszam ramionami.

– Wiesz, o czym mówię.

– Słuchaj, Tru. – Odwraca się do mnie. – Nie widzieliśmy się dwanaście lat. Ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, to rozmawianie z tobą o interesach, tak samo zresztą jak z każdym innym. Chcę wiedzieć o tobie wszystko – co robiłaś, odkąd widzieliśmy się ostatni raz. – Przygląda mi się z zaciekawieniem. Jego niebieskie oczy przewiercają mnie na wylot.

Po kręgosłupie przebiega mi dreszcz.

– Niewiele. – Wzruszam ramionami i patrzę w dół.

– Jestem pewien, że robiłaś coś więcej niż „niewiele” – mówi zaskakująco stanowczym tonem.

Wydaje się być o wiele bardziej stanowczy niż kiedyś. No ale wtedy był nastolatkiem. Teraz jest mężczyzną.

Bardzo bogatym i bardzo sławnym mężczyzną.

I natychmiast znowu czuję się onieśmielona.

– Co robiłam po tym, jak wyjechałeś z Manchesteru? – Wzruszam ramionami, spoglądając na niego. – Po prostu żyłam, skończyłam szkołę. – Moje słowa brzmią gorzko, samą mnie to zaskakuje.

– Jak było? – Jego twarz pozostaje niewzruszona. Nie spuszcza ze mnie wzroku.

– Szkoła? Jak to szkoła. Byłam nieco samotna po twoim wyjeździe, ale jakoś przez to przeszłam.

To było celowe, aby go zranić. Ale jeśli mi się udało, nie dał tego po sobie poznać.

Nadal intensywnie się we mnie wpatruje i zaczynam kurczyć się pod tym jego badawczym spojrzeniem.

– Widujesz się z kimś ze szkoły?

Zakładam włosy za ucho.

– Nie, mam kilka osób w znajomych na Facebooku, ale to wszystko. A ty? – pytam.

Zawsze zastanawiałam się, czy utrzymuje kontakt z kimś jeszcze. Nie, żeby miał wielu przyjaciół poza mną, to znaczy po tym, kiedy wyjechał i o mnie zapomniał.

Śmieje się.

– Nie. To co robiłaś po skończeniu szkoły?

– Przeprowadziłam się tutaj, żeby iść na uniwerek. Skończyłam dziennikarstwo i wylądowałam w „Etiquette”, gdzie pracuję do dziś.

– Super. – Kolejny raz zaciąga się papierosem. – Nie wyszłaś za mąż? – Razem ze słowami wydmuchuje dym i widzę, że rzuca okiem na moją lewą dłoń.

– Nie.

– Chłopak? – Znowu się zaciąga, po czym pochyla się i gasi niedopałek w popielniczce.

Serce mi staje. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że nie powinnam mówić mu o Willu.

– Tak – mówię powoli.

– Mieszkacie razem?

– Nie. – To bardzo osobiste pytania i trochę ich za dużo. Dlaczego tak się tym interesuje? – Wynajmuję mieszkanie z moją przyjaciółką Simone, w Camden.

Jego twarz pozostaje beznamiętna.

– Jak długo jesteście razem? Z twoim chłopakiem?

– Ma na imię Will i jesteśmy razem dwa lata.

– A czym zajmuje się Will?

Czemu tak nagle zainteresował się Willem?

– Jest doradcą inwestycyjnym.

– Mądry facet. – Nie jestem pewna, czy to sarkazm, czy nie.

– To prawda – potakuję. – Jest bardzo mądry – był najlepszy na roku na uniwerku i bardzo szybko pnie się po szczeblach kariery.

Nie wiem dlaczego, ale nagle czuję potrzebę przekonania go, jak świetnym gościem jest Will. Pewnie dlatego, że nie chcę pozostać w tyle za bogatą megagwiazdą, jaką jest Jake, choć jedyne, czym mogę zabłysnąć, to mój chłopak, Will.

Jake wyjmuje kolejnego papierosa z paczki i odpala go.

Wow, dużo pali.

Stukam palcami w notatnik.

Atmosfera się zmieniła i nie jestem pewna, co na to wpłynęło. Po prostu chcę już stąd wyjść. Skończyć ten wywiad i uciec.

To nie jest Jake, jakiego pamiętam. Ani Jake z gazet. Właściwie to nie wiem, kim jest ten Jake, który siedzi przede mną.

Wypinam długopis z notesu i otwieram go na stronie, na której mam przygotowane pytania.

– Naprawdę miło się z tobą gawędzi, Jake, ale muszę zrobić z tobą ten wywiad – zwłaszcza jeśli chcę zachować etat. – Staram się zachować profesjonalny ton i uśmiech.

Vicky nigdy by mnie nie zwolniła, a przynajmniej mam taką nadzieję, ale on nie musi o tym wiedzieć.

– Nie zwolnią cię.

– Brzmisz, jakbyś był tego całkiem pewien. – Mój śmiech jest wymuszony.

– Bo jestem.

Ponownie się zaciąga i znowu się na mnie patrzy.

Odwracam wzrok i wiercę się nerwowo.

– Wszystko w porządku? – pyta. – Wyglądasz trochę niekomfortowo.

Bezpośredni jak zawsze. To się najwyraźniej nie zmieniło.

– Wydaje ci się. – Jasne, że czuję się nieswojo. Jestem onieśmielona przez ciebie, zdezorientowana przez twoje pytania, zdenerwowana i jeśli mam być szczera, to gotowa, aby stąd wyjść. – Po prostu muszę…