Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Ileż w sercu twoim będzie naiwności? Czy otworzysz mi drzwi, kiedy przyjdę w gości?
Kail Karov pożegnał się z Wilczym Dworem i wyruszył w drogę do domu. Po przybyciu do Ruby okazało się, że zaszły w niej wielkie zmiany. Wraz z bliskimi musi zamieszkać w kamienicy ekscentrycznego Gustava Mrukova, który nadzoruje każdy krok lokatorów. To jednak nie koniec problemów. Kail szybko orientuje się, że w stolicy podzielonej na dwie strefy wciąż funkcjonuje ruch oporu. Po miesiącach spędzonych w Docji przestaje się jednak utożsamiać z wieloma poglądami głoszonymi przez rebeliantów.
Tymczasem do dockiej części Ruby jako minister przybywa Lutz Vogel. Chociaż pozornie koncentruje się na pełnieniu swojej funkcji, cel jego wizyty jest zupełnie inny: pragnie odnaleźć Aleksandra Weissa. Nie wie jednak, że polują na niego członkowie ruchu oporu, a Charles dokładnie obserwuje jego poczynania.
Kontynuacja emocjonującej powieści Czerwony Ptak. Wilczy Dwór przeniesie cię do brutalnych realiów okupowanej Ruby. Czy Kail zdoła nie tylko przetrwać w tym brutalnym świecie, lecz także ocalić rodzinę? Czy w środowisku pozbawionym podstawowych dóbr jest jeszcze miejsce na miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 624
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 18 godz. 1 min
Lektor: Marta Kiermasz
Książka zawiera treści, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych. Wśród nich są: przemoc (psychiczna i fizyczna), ksenofobia, homofobia, opisy zbrodni wojennych. Bohaterowie wielokrotnie znajdują się w bardzo trudnych sytuacjach, które zmuszają ich do wątpliwych etycznie wyborów.
Wydarzenia opisane na kartach powieści są fikcyjne, podobnie jak nazwy krajów, miast oraz struktur politycznych.
I.
Przybysz z zachodu
Rzeczywistość bywa okrutna. Od dziecka uczą nas, jak ją postrzegać. Niezależnie od czasów, w których żyjemy, Kierują nami uczucia i wartości. Trudno kochać, gdy wierzymy, że świat nas nienawidzi. Trudniej, jeśli ta miłość niesie zagrożenie. Ale czy da się kochać tak, aby skończyć… …bez złamanego serca i bez złamanych skrzydeł?
W tej walce liczy się plan. Plan musi być dobry. Jeden zły ruch i znikasz. Jeden dobry i pijesz szampana, Ci, co przetrwali, biją brawo, Ci, co zawiedli, chylą czoła.
Ruba (Kasseria)
Tego dnia w kamienicy przy ulicy Czerwonej pojawiło się nowe ogłoszenie. Zawisło na samym środku tablicy, pomiędzy zawiadomieniem o podwyżkach cen prądu a ulotką reklamującą nowy zakład szewski. Wytłuszczonym drukiem napisano: „Drodzy lokatorzy, zapraszamy na uroczyste otwarcie nowego lokalu Gustava Mrukova”. Kontrastowało z małym dopiskiem na dole: „obecność obowiązkowa”.
– To nie jest zaproszenie, tylko przymuszenie – przyznał Maks, po czym wziął łyk mocnej czarnej kawy.
Niegdyś pijał ją z mlekiem, ale to było w czasach, gdy nie musieli oszczędzać cukru. Gorzka i biała przestała mu smakować.
Anna wzruszyła ramionami. Nacisnęła pedał maszyny, igła przebiła krawędź rękawa ostatniej kurtki. Początkowo Popovscy narzekali na hałasy, ale umilkli, gdy pani Karov dostała zlecenie od samego towarzysza Mrukova. Kobieta wiedziała jednak, że ten stan nie będzie trwał wiecznie. Na szczęście pracowała w zakładzie krawieckim i nie musiała się ograniczać do przyjmowania zleceń od prywatnych klientów.
– Nic na to nie poradzimy. Właściciel kamienicy oczekuje, że pojawimy się w lokalu po godzinie dziewiętnastej, więc najlepiej będzie, jeśli się dostosujemy – odpowiedziała.
Sprane prześcieradło wiszące na przedzielającym pomieszczenie sznurku nagle zadrżało. Klementyna Popovska, przysłuchująca się rozmowie Karovów, nie wytrzymała. Wstała, energicznie odsunęła prowizoryczną zasłonkę i popatrzyła na współlokatorów z niesmakiem.
– Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego wypowiadacie się o towarzyszu Mrukovie z taką pogardą! Naszą rodzinę ucieszyło to zaproszenie. Naprawdę wolelibyście, żeby kierowały nami te dockie hieny?!
W pierwszym odruchu Maks chciał powiedzieć, że nie życzy sobie, aby ktokolwiek nim kierował. Przypomniał sobie jednak ostatnią wizytę w piwnicy Gustava i ostatecznie ugryzł się w język.
– A co takiego złego powiedzieliśmy? – zapytała Anna i włożyła ostatnią uszytą kurtkę do płóciennego worka. – Nie wszyscy muszą lubić wieczorne imprezy, dlatego nie zareagowaliśmy ze szczególnym entuzjazmem. Bycie domatorem to chyba nie zbrodnia?
Spojrzała Klementynie prosto w oczy. Ton jej głosu nie był uprzejmy, ale oschły. Popovska dostrzegła w nim cień sarkazmu. Mąż wielokrotnie powtarzał, że ta rodzina sprowadzi na nich same nieszczęścia, a jednak nigdy nie mogli przyłapać Karovów na jakimś nieregulaminowym zachowaniu. Często ich to frustrowało.
– To jest po prostu niegrzeczne – powiedziała w końcu, odwróciła się gwałtownie i wróciła do swojej części mieszkania.
Maks odstawił pustą szklankę na stół. Czuł, że nie wytrzyma w tym domu ani minuty dłużej. Na szczęście miał już plany na resztę dnia, i nie chodziło tylko o wieczorne spotkanie z Mrukovem.
– Wychodzę – rzekł, wstając z miejsca. – Nie wrócę na obiad.
Usłyszał zza kotary ciche parsknięcie. Faktycznie, Karovom ostatnio się nie przelewało, a podstawę ich diety stanowiły najtańsze produkty, takie jak nabiał, ziemniaki i jajka. Maks znalazł jednak nową pracę, w restauracji. Jak niegdyś Kail. Liczył, że ich sytuacja finansowa wkrótce się poprawi.
– Dobrze. Tylko, proszę, bądź punktualny. Nie potrzebuję więcej zmartwień.
Chłopak spojrzał w zatroskane oczy matki i kiwnął głową. Umył szklankę, postawił ją na blat i wyszedł z domu, nie żegnając się z Popovskimi. Alfred nigdy nie dbał o to, by rzucić im choćby krótkie „dzień dobry” czy „do widzenia”, więc dlaczego on miałby się starać?
Zbiegł po schodkach i wyszedł na plac przed kamienicą. W powietrzu czuć było powiew nadchodzącego lata. Zza chmur wreszcie wyjrzało słońce. Uśmiechnął się lekko, gdy ciepłe promienie musnęły jego blade policzki. Spojrzał na zegarek i przyspieszył kroku. Pamiątka po ojcu przypominała mu o umówionym spotkaniu z Annuszką. Jedynym plusem kamienicy Mrukova (jak zwykli nazywać ją z matką) był fakt, że znajdowała się niedaleko osobliwego domu Bukovskich. Maks zdążył jeszcze bardziej zżyć się z mieszkającą w nim córką aptekarzy, choć po śmierci brata sądził, że nie będzie to możliwe. Teraz łączył ich wspólny cel – wizyta w „Krzywym Dziobie”. Lokal o dość osobliwej nazwie był czymś więcej niż nowym miejscem zatrudnienia Maksa. Mimo podziału Ruby podziemie nie spało. Tak się złożyło, że buntownikami ze strefy B dowodził nowy pracodawca Karova. Konrad Radecki o pseudonimie „Koliber” miał reputację cierpliwego i pogodniejszego od dawnego dowódcy „Sowy”. Teraz Adam Santer, który niegdyś nie przyjął Kaila do wojska, stacjonował w strefie A i dowodził tamtejszymi żołnierzami. Maks wielokrotnie analizował, jak mogłyby się potoczyć ich losy, gdyby Kail stanął na podeście razem z nim i Simonem. Może dostałby swoje zadania i nigdy nie pokłóciłby się z przyjacielem?
Maks westchnął ciężko, opierając dłoń o furtkę prowadzącą na posesję Bukovskich. Nim zdążył jednak wykonać kolejny krok, drzwi do domu otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Annuszka stanęła w progu, odgarnęła gruby warkocz i podbiegła do chłopaka.
– Cześć, Maks – przywitała się ciepło i pocałowała go w policzek.
Chłopak poczerwieniał. Chociaż spędzali razem coraz więcej czasu, bliskość panny Bukovskiej wciąż go peszyła.
– Cześć. Ładnie wyglądasz w tej niebieskiej sukience – rzekł, nieśmiało jej się przyglądając.
– Dziękuję. – Obróciła się wdzięcznie, pozwalając, by kreacja zawirowała wokół. – Z kolei ty wyglądasz jakoś blado. I chyba znowu schudłeś – stwierdziła po chwili.
– Nie będę ukrywał. Matka znowu musiała zwęzić mi spodnie. Czasy są trudne, ale dziś zabieram cię na obiad. Radecki mówił, że w restauracji możemy zamówić, co tylko zechcemy – rzekł i podał jej ramię.
Annuszka chwyciła je ochoczo i uśmiechnęła się wdzięcznie.
– Ten cały „Koliber” wydaje się znacznie sympatyczniejszy od „Sowy”. W sumie to trochę zabawne, że wszyscy dowódcy wybierają sobie ptasie pseudonimy.
Było po drugiej, gdy pociąg z Wolfenbergu zajechał do Ruby. Niewielu dockich żołnierzy i urzędników wysiadało na dworcu wschodnim. W końcu to dworzec główny znajdował się w przypisanej im strefie A. Poniekąd to właśnie pustki na peronie skłoniły pewnego młodzieńca, by opuścił pojazd w tym miejscu. Pierwszy krok postawiony na ojczystej ziemi przyprawił go o kołatanie serca. Do niedawna myślał, że nie dane mu będzie ponownie oddychać tym samym powietrzem, słyszeć rodzimą mowę, widzieć dobrze znane budynki. Odniósł wrażenie, że nic się nie zmieniło. Gdy jednak zobaczył wielką tablicę stojącą przed wejściem do budynku dworca, zrozumiał, że zmieniło się wszystko.
Grafika przysłonięta grubą szybą przedstawiała mapę miasta. Było inne od tego, które Kail zapamiętał sprzed dziewięciu miesięcy. Przez środek Ruby przechodził mur dzielący stolicę na dwie części. Po prawej stronie znajdowała się legenda i to ona w pierwszej kolejności zwróciła uwagę chłopaka. Czerwonym kolorem zaznaczono budynki, które zajmowało dockie wojsko. Skanował wzrokiem nazwy ulic, aż zatrzymał się na Srebrnej 16. Intuicja go nie zawiodła. Podskórnie czuł, że ich przestronne mieszkanie miało wystarczający potencjał, aby skusić Doków. Teraz pozostało pytanie, co się stało z jego rodziną.
Kail miał przepustkę uprawniającą do wejścia do strefy zarówno A, jak i B, ale wiedział, że nie będzie mógł jej nadużywać. Posiadał również dockie dokumenty, ale wolał z nich nie korzystać. W niewielkiej walizce spoczywał mundur, który zdjął przed wyjściem z pociągu. Musi się go pozbyć w pierwszej kolejności. Aleksander Weiss powinien przestać istnieć. Im szybciej ludzie o nim zapomną, tym bezpieczniej dla Karova i jego bliskich. Chłopak zdawał sobie sprawę, że zanim podejmie dalsze kroki, musi ustalić, co się stało z jego rodziną. Utkwił wzrok w samotnym jasnym punkcie, umieszczonym na mapie po sewickiej stronie muru. Wszystko wskazywało na to, że obce wojska nie zajęły domu Annuszki. To właśnie tam postanowił szukać informacji.
Wiedział, że w tym okrutnym świecie liczy się plan, ale na szczęście miał dobrego nauczyciela. Do jego realizacji postanowił przystąpić metodycznie. Najpierw musi się dowiedzieć, gdzie przebywają Maks i ciotka Anna, następnie pozbyć się niektórych zakazanych przedmiotów. Postanowił, że włoży mundur do płóciennego worka, a worek wrzuci do rzeki. Dobrym pomysłem byłaby też wymiana nowych skórzanych butów na takie, na które mógł sobie pozwolić przeciętny Kasseryjczyk. Kail wciąż się bał potknięcia. Intuicyjnie spoglądał za siebie, by sprawdzić, czy nikt go nie śledzi. Poniekąd nabawił się manii prześladowczej. Ale czy dało się jej uniknąć?
– Dobrze, że mu nie uległem, gdy chciał mi wcisnąć tę wielką walizkę – mruknął pod nosem i ruszył przed siebie.
W drodze odruchowo nasłuchiwał odgłosu ciężkich oficerskich butów. Cały czas miał wrażenie, że Charles Vogel kroczy tuż obok. Kiedy spoglądał w bok, ogarniało go jednak dojmujące uczucie pustki. Był sam. Całkiem sam. I tak miało pozostać. Odgarnął z twarzy kosmyki jasnych przydługich włosów. Czy już nikt nie zrobi tego za niego? Czy już nikt nie przypomni mu, by szedł z podniesioną głową? Nikt nie poprawi koszuli i nie zwróci uwagi, by zapiął marynarkę?
– Jakie to wszystko trudne – szepnął, czując ucisk w żołądku wywołany nie tyle stresem, ile jakimś nieprzyjemnym uczuciem, jakby w środku rosła mu pulsująca gula. Momentami do głosu dochodziła rozpacz, ale dawał radę ją wyciszać. Myślał o rodzinie, o jej bezpieczeństwie i o planie. Adrenalina pozwalała mu się skupić na zadaniu. Nie mógł teraz pozwolić umysłowi zbaczać na dziwne tory. Wybrał i przyszło mu się mierzyć z konsekwencjami.
Opuścił gmach dworca. Naprzeciwko znajdowała się poczta. Uwagę chłopaka przykuł nietypowy element przytwierdzony do ściany dworca. Czerwone flagi z wizerunkiem niedźwiedzi stanowiły nowy dodatek do znanego obrazka. Dotąd widywał je jedynie w książkach, a teraz przywitały go, ledwie wyszedł na główną ulicę. O tej porze nie była szczególnie zatłoczona. Większość dorosłych wciąż pracowała, a dzieciaki dopiero kończyły zajęcia w szkołach. Kail przyspieszył kroku na widok nadjeżdżającego tramwaju. W pierwszej chwili chciał do niego wsiąść, lecz coś go powstrzymało. Po której stronie powinien stanąć – dockiej, a może kasseryjskiej? Czy na powrót stał się Kailem Karovem? Czy LAB-110223-08Ruba ożył? Cholera, wciąż miał w kieszeni i walizce dockie kły. Gdzie powinien wymienić walutę? Wziął kilka głębszych oddechów i przypomniał sobie, że przecież znalazł się w strefie B. Tu mogły nie obowiązywać podziały w komunikacji miejskiej. Tym razem nie było przy nim Charlesa Vogla, który pokazywał wszystko palcem. Musiał radzić sobie sam, wykorzystać to, czego się nauczył.
Ostatecznie Kail zdecydował, że do Annuszki pójdzie na piechotę. Musiał pokonać ze dwa kilometry. Nic trudnego. Szedł, unikając kontaktu wzrokowego z przechodniami. W myślach układał różne hipotetyczne scenariusze. Wciąż zastanawiał się, co Simon powiedział Maksowi. Czy przyznał się przyjacielowi do swojej zdrady? Po wszystkich przejściach Kail nie czuł do niego szczególnej urazy. Jak nikt inny wiedział, że strach odbiera trzeźwość myślenia. Musiał przedstawić jednak rodzinie bezpieczny przebieg wydarzeń. Nie mógł przecież wyznać, że od początku stycznia przebywał w luksusowej posiadłości, rywalizując z dockim ministrem na strzelnicy i knując z jego kuzynem. Wszyscy zapewne pomyśleliby, że zwariował, ale nie to było dla Karova najważniejsze w tym całym szaleństwie. Wiedział, iż pod żadnym pozorem nie może wymawiać imienia i nazwiska Charlesa Vogla. Nie mógł narażać go na niebezpieczeństwo. Powinien również za wszelką cenę ukrywać wzór wytatuowany na nadgarstku.
Sewicka strona Ruby witała przyjezdnych widokiem fabryk i zakładów. Kail niejednokrotnie bywał już w dzielnicy przemysłowej, a jednak zaskoczyła go tym, jak bardzo się rozrosła. Ze wszystkich stron dobiegał do niego hałas. Stukot dochodzący z zakładów, warkot silników, odgłos pracujących maszyn. Po drodze minął kilku robotników w osmolonych ogrodniczkach lub poprzecieranych ubraniach roboczych. Przypomniał sobie o dedykacji dla ludzi wiecznie zmęczonych i znów poczuł w środku pulsującą gulę. Zagryzł zęby i jeszcze bardziej przyspieszył kroku. Przystanął przed przejściem, by przepuścić nadjeżdżający samochód. Po drugiej stronie ulicy zobaczył kilka kwitnących krzewów. To zwiastowało nadchodzące lato. Cholera, jakże inne będzie od zeszłorocznego. Kurwa mać, jaki on był inny! Wyobraził sobie Charlesa stojącego naprzeciwko. Gdyby faktycznie tak się stało, bez wahania rzuciłby się ku niemu pędem.
– Dlaczego pan tak stoi? Samochody już przejechały. – Usłyszał ochrypły głos jakiejś staruszki.
Kasseryjski język momentalnie go otrzeźwił.
– Tak, przepraszam. Zagapiłem się.
Nie wiedział, czy faktycznie mówił z obcym akcentem, czy tylko sobie to wmawiał. Przeszedł na drugą stronę i skręcił. Szedł wyszczerbionym chodnikiem i usiłował przypomnieć sobie kilka kwestii. Musi pamiętać, że w tym świecie jego jasne włosy i niebieskie oczy przestały stanowić jakikolwiek atut. Należy również przestawić się na myślenie w języku kasseryjskim. Najważniejszym i zarazem najtrudniejszym zadaniem było jednak zapomnienie o Charlesie. Dostał możliwość powrotu do swojego dawnego życia. Skorzystał z niej i nie powinien analizować alternatywnych wersji rozwoju wydarzeń.
– Podjąłeś decyzję – pouczył samego siebie i skręcił w kolejną boczną uliczkę.
W oddali ukazał się słynny dom Bukovskich. Kail westchnął głośno i odgarnął włosy z czoła. Bagaż powoli zaczynał mu ciążyć i kolejny raz dziękował sobie, że nie przyjął od Charlesa gigantycznej walizki, w której Dok wyniósł go z LAB-u. Wspomnienie tamtych chwil wywołało w nim nostalgię. Obaj byli silni i zaszli tak daleko. Wiele wskazywało na to, że nawet dalej niż Aleksander pierwszy.
Kail przerwał rozważania i podniósł wzrok. Do furtki zbliżał się mężczyzna. Adrenalina momentalnie dodała mu sił. Zaczął biec w jego kierunku. Wszędzie poznałby tę twarz. To aptekarz, ojciec Annuszki.
– Panie Bukovski! – zawołał.
Daniel ledwie zdążył przekręcić kluczyk w furtce, gdy usłyszał wołanie młodzieńca. Odwrócił głowę w jego stronę, skórzany neseser wypadł mu z ręki. Wówczas i Kail przystanął. Neseser kojarzył mu się z jednym: z feralną zdradą Simona Morka.
– Kail? – wychrypiał mężczyzna.
Zastygł w miejscu i patrzył na niego, jakby zobaczył ducha. Uchylił usta, lekko klepiąc się po policzku. Zapewne sądził, że ten gest go ocuci. Chłopak przełknął ślinę. Liczył, że nie będzie zmuszony do żadnych głębszych wyjaśnień. Postanowił wykorzystać chwilowe zaskoczenie Bukovskiego, by jak najszybciej zdobyć potrzebne informacje.
– Potrzebuję pańskiej pomocy – rzekł, podchodząc bliżej.
– O Boże, moja teściowa miała rację – powiedział mężczyzna i przyłożył dłoń do serca. – Wszyscy mówili, że nie żyjesz.
Kail wiedział, że nie powinien się teraz skupiać na zbędnych szczegółach. Chociaż zaciekawiła go wzmianka o babce Annuszki, nie miał teraz czasu na dyskusje. Dopóki nie dowie się, gdzie jest jego rodzina, nie osiągnie spokoju potrzebnego do normalnej egzystencji.
– To długa historia. Teraz szukam swojego brata i ciotki. Czy wie pan, gdzie ich przesiedlono?
– Nie do wiary, nie do wiary – mruczał pod nosem mężczyzna, drapiąc się po łysej głowie.
– Musi mi pan pomóc! – powiedział w końcu Kail podniesionym głosem. – Proszę – dodał ciszej, kiedy uświadomił sobie, że jego ton mógł brzmieć rozkazująco.
Pan Bukovski podtrzymywał się płotu i oddychał ciężko. Starał się upewnić, że nie ma żadnych omamów. Próbował ze wszystkich sił przypomnieć sobie adres, ale nigdy nie miał pamięci do liczb.
– Mieszkają w kamienicy przy ulicy Czerwonej. Obok placu, na którym dawno temu znajdowała się fabryka. Dojdziesz tam, jak skręcisz w lewo w uliczkę za domem i będziesz szedł cały czas prosto. – Próbował wskazać mu drogę.
Machnął ręką w lewą stronę. A potem jeszcze raz i kolejny. Kail próbował nadążyć za jego niedbałymi instrukcjami.
– To daleko?
– Nie. Jakieś piętnaście minut stąd. Najlepiej będzie, jak na miejscu zapytasz o Gustava Mrukova. On kojarzy lokatorów. – Uśmiechnął się krzywo po tym, jak wymówił nazwisko Sewity. Jego akurat zapamiętał bardzo dobrze.
– A kogo mam o niego pytać? – zdziwił się Kail.
– No, ludzi przy ulicy Czerwonej. Mrukova zna każdy. Chociaż spoufala się z mieszkańcami, nie daj się zwieść. To szycha. Zdecydowanie większa niż chce, żebyśmy myśleli. To jemu raportują wojskowi. Przynajmniej tak mówią ludzie.
– A skąd on ma wiedzieć, co się stało z moją rodziną?
– Bo mieszka z lokatorami w tym samym budynku.
– Jakaś sewicka szycha mieszka z Kasseryjczykami? Czy to nie dziwne? – dopytywał się Kail z powątpiewaniem.
– Nie znasz go. Zresztą, ja tylko powtarzam, co inni mówią. Uważaj na siebie, synu. – Poklepał go po ramieniu. – Następnym razem możesz już nie mieć tyle szczęścia.
II.
Nietypowe zaproszenie
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci wprowadza zamęt.
Ruba (Kasseria)
Kail szedł we wskazanym przez Bukovskiego kierunku i co pewien czas pytał o drogę. Niegdyś całkiem dobrze odnajdywał się w tym mieście, a teraz zaczynał się gubić. Czy to z powodu zmian nazw ulic, a może nowych szyldów sklepów? Po drodze mijał kilka znajomych lokali. Niektóre były zamknięte. Inne figurowały pod zmienioną nazwą. Musiał się pogodzić z faktem, że Ruba nie była już tą, którą znał. Musiał również zaakceptować swoje przeznaczenie. Nie dla niego były huczne bankiety. Nie dla niego było życie wśród elit. Nie dla niego występy w teatrze. I Charles również nie był dla niego.
Spuścił głowę i utkwił wzrok w czubkach butów. Skórzane oficerki, jeszcze pachnące nowością. Nie powinny tak wyglądać. Cicho przeklął po docku i zboczył z wyznaczonej ścieżki. Skręcił w prawo. Wszedł w boczną, ciasną uliczkę. Zawilgocone ściany budynków porastał gęsty bluszcz. Czarny kot miauknął głośno i przebiegł mu drogę. Aleksander Weiss niczego się nie bał, Aleksander Weiss nie wierzył w głupie zabobony. Pozostał jednak pewien problem. Aleksander Weiss przestał istnieć.
Kail minął omszałe schodki prowadzące na tyły podrzędnego baru i wyszedł na niewielki plac, na którym kiedyś mieścił się rynek. Tym razem szczęście go nie opuściło. To miejsce wciąż tętniło życiem. Kail nie mógł dopuścić do sytuacji, w której zdradzą go szczegóły, a przez emocjonujące spotkanie z Bukovskim miał ochotę pognać prosto do rodziny. Uzmysłowił sobie jednak, że w niewielkiej walizce wciąż spoczywa docki mundur, który zamierzał wrzucić do rzeki.
– Ładne trzewiki – skłamał, pochylając się nad straganem zgarbionej przekupki.
Były zszarzałe, wytarte, ale podeszwa jeszcze się trzymała. Idealne buty dla Kaila Karova, kasseryjskiego kelnera.
– Podobają ci się, młodzieńcze? – Uśmiechnęła się szeroko, z dumą prezentując lśniący srebrny ząb.
Karov postanowił od razu przejść do rzeczy. Nie powinien tracić czasu na pogaduszki. Schylił się, by rozwiązać sznurowadła, a następnie zdjął prawy but i otrzepał go z piasku.
– Takich pani nie widziała i takie są tutaj trudno dostępne. Wymienię je na te trzewiki. – Wskazał na obdrapane buty stojące na straganie. – Jeśli pani dorzuci mi jeszcze trzydzieści piór. Uważam, że to uczciwa propozycja.
Na widok nowych oficerskich butów aż zaświeciły jej się oczy. Skóra wciąż była błyszcząca. Na takie z pewnością znajdzie kupca! Gdy Kail wspomniał o dopłacie, uniosła swoje krzaczaste brwi. Pomarszczona dłoń bezwiednie zaczęła bawić się bransoletą.
– Skąd ty się urwałeś, młodzieńcze? Jakie pióra? Przecież kasseryjska waluta przestała obowiązywać. Do obiegu wprowadzono sewickie vormity. Co powiesz na wymianę i czterdzieści vormitów?
Chłopak wyobraził sobie stojącego obok Charlesa Vogla. Niemal słyszał, jak go poucza i upomina, że nie powinien przyjeżdżać tak pospiesznie, bez przygotowania. Kail nie znał przelicznika, więc musiał się wykazać sprytem. Podszedł do sąsiedniego stoiska, na którym jakiś młodzik sprzedawał warzywa.
– Ile za worek ziemniaków? – zapytał głośno.
– Osiemdziesiąt vormitów – odparł sprzedawca.
Wrócił do kobiety, której raptownie zrzedła mina.
– Zgodzi się pani na wymianę i zapłaci sześć razy tyle co za worek ziemniaków albo poszukam innego sprzedawcy. To i tak dobra cena.
Kobieta zazgrzytała zębami, ale ostatecznie kiwnęła głową. W ten oto sposób dobili targu. Kail zmienił buty i ponownie oddalił się w stronę ponurej uliczki. Chciał skręcić w lewo. Niczego więcej nie pragnął, niż ruszyć w kierunku ulicy Czerwonej i odnaleźć tajemniczego Gustava Mrukova. Musiał jednak ustalić pewne priorytety. W jego walizce wciąż spoczywały mundur i płócienny worek. Słowa Bukovskiego dały mu do myślenia. W normalnych okolicznościach pozbyłby się go w nocy. Gdy usłyszał, że jego bliskich dogląda jakaś wojskowa szycha, zmienił zdanie. Nie mógł mieć przy sobie zakazanych przedmiotów. Ruszył więc przed siebie. Wiedział, że prowadzi wyścig z czasem. Ludzie wychodzili już z pracy, a wybrzeża rzeki Morgi stanowiły wprost idealne miejsce dla spacerowiczów. Do obleganych punktów należał także most Laskovski, po którym można było przejść na drugi brzeg. Karov zamierzał wrzucić pakunek do wody, ledwie jednak wszedł na pomost, zobaczył w oddali punkt, który wzbudził w nim niepokój. Jakieś bramki. Czemu służyły? Dopiero gdy minął go przejeżdżający samochód o obcych rejestracjach, uzmysłowił sobie, że było to przejście graniczne. Po drugiej stronie stacjonowali Docy.
– Idiota – skarcił samego siebie i momentalnie zawrócił.
Zaczynał rozumieć, dlaczego Charles tak bardzo buntował się przed jego przyjazdem do Ruby. On się po prostu szalenie martwił. Tu każdy ruch wystawiał Karova na niebezpieczeństwo. Vogel pojął jednak, że nie może odbierać mu prawa o decydowaniu o sobie, nawet jeśli te wybory miały nieść ryzyko. Docki mundur skrywany w walizce i tatuaż ukryty pod apaszką stanowiły aktualnie jego największy problem. Pierwszego musiał się pozbyć, drugiego powinien strzec. I lepiej, żeby zamienił jed-wabną apaszkę na coś, co nie rzuca się w oczy. Nadchodziło lato i nie mógł już zakrywać się długimi rękawami.
Szedł chwilę zrezygnowany, gdy nagle jego uwagę przykuł kiosk. Niewiele myśląc, wychylił się do okienka.
– Buteleczkę nafty i zapałki poproszę – powiedział, delektując się każdym kasseryjskim wyrazem.
– A co pan będzie palił? – zapytała z uśmiechem wyjątkowo atrakcyjna kasjerka.
– Pamiątki po mojej byłej – odparł.
Zachichotała i podała mu wszystko w papierowej torbie. Karov zapłacił pieniędzmi, które uzyskał ze sprzedaży butów. Nie chciał sięgać do ukrytych w walizce dockich kłów. To byłaby ostateczność.
Ponownie wrócił na tę samą ulicę, ale zamiast iść w opisanym przez Bukovskiego kierunku, skręcił w stronę ciasnej uliczki. Przy omszałych schodkach prowadzących na zaplecze baru stał spory kosz na śmieci. Była pora obiadowa, liczył więc, że nikt nie zwróci na niego uwagi. Otworzył walizkę, wyjął z niej docki mundur i szybkim ruchem wrzucił do pobliskiego kubła. Zajrzał do papierowej torby i uzmysłowił sobie, że oprócz zakupionych przedmiotów atrakcyjna kasjerka dorzuciła mu również karteczkę ze swoim numerem telefonu. Szkoda. Niewiele myśląc, torba również trafiła do metalowego kubła na śmieci. Następnie oblał jego zawartość naftą i wrzucił zapałkę. Chwilę patrzył na ulatniający się dym. Wiedział, że nie powinien pozostawać w tym miejscu zbyt długo. Jeśli docki mundur spłonie w całości, wezmą jego czyn za akt wandalizmu. Jeśli nie, ludzie będą snuć różne domysły i teorie spiskowe, ale bez jego udziału. Właśnie dlatego Kail się ulotnił, a wraz z nim zniknął jeden z dowodów obecności w Wilczym Dworze.
W stronę ulicy Czerwonej kierował się z drżącym sercem. Na torsie, za cienkim materiałem koszuli spoczywały dokumenty Aleksandra i przepustka, z której nigdy nie zamierzał korzystać. Bał się, że Mrukov przeszuka mu walizkę. Musiał być ostrożny. Przeczuwał, że zostanie przepytany, dlatego miał gotową historię.
– Mój Aleksander niczego się nie boi – powtórzył pod nosem słowa Charlesa.
Kilka głębszych oddechów. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Przecież już wybrał. I wybrał mądrze. Teraz będzie się trzymać obranej ścieżki. Wtem jego uwagę zwrócił nastolatek przejeżdżający na rowerze. Bingo.
– Przepraszam! – zawołał i podbiegł w jego stronę.
– Tak? – rzekł tamten, zwalniając.
– Gdzie znajdę kamienicę Gustava Mrukova?
– To tamten budynek z czerwonej cegły – odpowiedział młodzik.
Kail podziękował mu, ukłonił się za grzecznie niż wymagała tego okazja i przyspieszył kroku. Szedł we wskazanym kierunku, aż jego oczom ukazał się spory plac otoczony kwitnącymi krzewami. Nim zdążył do niego podejść, usłyszał pisk opon. Samochód za nim zatrzymał się nagle. Wysiadł z niego mężczyzna w czarnej koszuli i niedbale narzuconej na nią kamizelce. Na ramionach dumnie prezentowały się sewickie pagony. Kail zwrócił twarz w jego stronę, a wtedy ten pobladł.
– Rodion. – Z jego ust wyrwało się jedno słowo, którego Kail nie znał i którego znaczenia nie rozumiał.
– Przepraszam, mówi pan do mnie?
Na twarzy nieznajomego pojawił się dziwny uśmiech. Konsternacja ustąpiła na rzecz nieznanej, innej emocji, której Kail nie potrafił zinterpretować.
– Nic takiego. Coś sobie mruknąłem pod nosem – rzekł beztrosko mężczyzna, przeczesując przydługą brązową grzywkę. – Mogę ci pomóc? Wyglądasz na zagubionego – przyznał z nutą troski.
Kail ściągnął brwi. Po miesiącach trudnych doświadczeń nie stracił czujności, jednak musiał uzyskać niezbędne informacje. Mężczyzna mówił po sewicku, wplatając do tego języka pojedyncze kasseryjskie słowa.
– Szukam Anny i Maksymiliana Karovów – oznajmił Kail tak poważnym tonem, na jaki tylko potrafił się zdobyć.
– To się świetnie składa, bo będą dziś na moim przyjęciu w nowo otwartym lokalu towarzyskim – odparł, podszedł do Kaila i chwycił go pod lewe ramię. – I ty też czuj się zaproszony. Chodź, zaprowadzę cię. Zrobimy twoim bliskim niespodziankę.
Prawa dłoń Karova mocniej zacisnęła się na rączce walizki. Ta nagła wylewność wcale go nie zaskoczyła. Przeżył już Charlesa, który w towarzystwie traktował go jak narzeczonego. Przeżył jego matkę, która przy każdej okazji zadawała mu osobiste pytania. I wreszcie przeżył Lutza Vogla, który okazał się wyrachowanym psychopatą. Dlaczego dziwaczne zachowanie wysoko postawionego Sewity miałoby go zaskoczyć?
– Dobrze – powiedział wyuczonym, zaczerpniętym od Charlesa tonem.
Jego obojętny głos zaskoczył Mrukova. Zwykle miał do czynienia z trzema rodzajami Kasseryjczyków. Przestraszonymi, przypochlebiającymi się lub podejrzliwymi. Ten chłopak zdawał się nie zaliczać do żadnej z tych grup.
– Pan nazywa się Kail? – zapytał Mrukov, łącząc fakty. Po cichu liczył, że zaskoczy chłopaka swoją wiedzą.
– A pan nazywa się Gustav – oznajmił Kail bez zająknięcia.
Mrukov ponownie się zdziwił. Wszystko wskazywało na to, że ten był dość dobrze zorientowany. Zrobiło się ciekawie. Gustav postanowił wyłożyć kolejną kartę na stół i dać chłopakowi odczuć, że wie o nim więcej, niż ten mógłby przypuszczać.
– Pana kuzyn myśli, że pan zginął. Och, jaka to będzie niespodzianka!
Przeszli przez plac. Uwagę Karova zwróciła sucha, jakby od lat nieużywana fontanna. Najbardziej interesujący okazał się jednak duży stojący na placu budynek. Podobnie jak ich kamienica był wzniesiony w całości z czerwonej cegły. Kształt, komin i masywne drzwi wskazywały jednak, że pierwotnie nie pełnił funkcji budynku mieszkalnego.
– To tam znajduje się pana lokal? – Kail zmienił temat.
– Tak, wszystko ci pokażę, a teraz chodźmy.
Gustav przyspieszył, a Kail musiał dorównać mu kroku. Już po zamienieniu kilku zdań mężczyzna wydał się Karovowi podejrzanie wesoły, a w tych okrutnych czasach była to nietypowa cecha. Wręcz niepokojąca. Cały czas pamiętał jednak słowa Bukovskiego. Wiedział, że musi się pilnować. Ważyć każde słowo. Być możliwie szarym, zwykłym i nierzucającym się w oczy człowiekiem.
– Nie wiem, czym zasłużyłem sobie na życzliwość z pana strony, ale nie chciałbym pana fatygować. Właściwie to wystarczy mi jedynie wskazanie adresu – rzekł w końcu Kail.
Mężczyzna spojrzał na niego i obdarzył chłopaka jednym ze swoich szerokich uśmiechów. Karov odniósł wrażenie, że w jego zielonych oczach widzi cień obłędu.
– Przejdźmy na ty, towarzyszu.
– To byłoby chyba niestosowne – rzekł, pod żadnym pozorem nie chcąc burzyć dzielącego ich dystansu. – Pan jest właścicielem również tych kamienic? – Wskazał na budynki stojące przy gmachu starej fabryki.
Podejrzewał, że gdzieś tam jest jego rodzina. Wolałby zapukać. Przywitać się. Mieć chwilę prywatności. Zamiast tego musiał grać w kolejną gierkę, nie wiedząc, jaki cel ma jego rozmówca.
– Och, jak ja nie lubię słowa „właściciel”. Jest takie pretensjonalne, nie sądzisz? – zapytał, na co Kail wzruszył ramionami. – Staram się wprowadzić w kamienicach wspólnotowy charakter. Nie ignoruję tego, co dzieje się u innych lokatorów. Przecież regularnie ich widuję, przecież mieszkamy w jednym budynku.
Skierowali się na tyły starej fabryki. Po drodze minęli grupkę mężczyzn, którzy na widok Gustava zdjęli czapki i kiwnęli głowami.
– Widzisz, jak mnie szanują? – zapytał Mrukov.
Kail bardzo dobrze znał reakcje ludzi, których sam określał mianem wiecznie zmęczonych. W ich oczach nie widział podziwu, tylko strach. Najchętniej podziękowałby Gustavowi za pomoc i na własną rękę rozejrzał się po okolicy, pytając o Karovów innych mieszkańców pobliskich budynków. Miał jednak pecha, że trafił na Mrukova, a ten najwyraźniej tutaj rządził. Nie mógł uciec z planszy, gdy gra już się rozpoczęła.
– Dlaczego nie chcesz po prostu podać mi numeru mieszkania i budynku?
Gustav zatrzymał się w połowie kroku. To, że proponował mu przejście na „ty”, nie oznaczało, że przypuszczał, iż chłopak ostatecznie na to przystanie.
– Lubię oglądać ludzkie reakcje. Kiedyś marzyłem, żeby zostać reżyserem albo scenarzystą…
Karov uniósł brew. Gustav ciągle zmieniał temat i uciekał od odpowiedzi na najważniejsze pytania.
– Sprawiasz więc wrażenie człowieka pracy, a takim ludziom nie wolno przeszkadzać i przesadnie odrywać ich od codziennych obowiązków, nieprawdaż?
Zatrzymali się przed odrapanymi starymi drzwiami prowadzącymi na zaplecze lokalu. Mrukov skrzyżował ręce na ramionach i spojrzał swojemu rozmówcy prosto w oczy. Spryt Kaila spodobał mu się na tyle, że postanowił na chwilę naruszyć zasady gry, którą zaczął z nim toczyć.
– Pocałowałbyś klamkę albo zostałbyś odprawiony przez współlokatorów. Anna obecnie jest w pracy. Maksymiliana również nie ma w domu. Za dwie godziny organizuję pierwsze spotkanie w nowo otwartym lokalu dla mieszkańców kamienicy. Posadzę was przy jednym stoliku. To naprawdę dobry pomysł.
Usta Kaila zacisnęły się w wąską kreskę. Wiedział, że w tej propozycji był jakiś haczyk, ale nie potrafił tego z Gustava wyciągnąć. Żałował, że nie spalił dokumentów Aleksandra Weissa.
– Nie wiem, jak się odwdzięczyć. Obawiam się, że nie mam pieniędzy. Możesz przeszukać moją walizkę – rzekł w końcu.
Liczył, że gdy sam to zaproponuje, Gustav nie wykaże zainteresowania przeszukiwaniem jego rzeczy.
– Nie ma takiej potrzeby – rzekł Mrukov wesołym tonem i poklepał chłopaka po ramieniu. – A teraz chodź za mną.
Nacisnął rdzewiejącą klamkę i drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Mruknął pod nosem, że będzie musiał je naoliwić, ale Kail w żaden sposób nie zareagował na ten komentarz. Grunt, że uniknął przeszukiwania. Jeżeli jednak Gustavowi nie chodziło o pieniądze i nie miał innych podejrzeń dotyczących zawartości jego walizki, to co nim kierowało?
Pomieszczenie, do którego weszli, przypominało magazyn. Pod ścianami stały ciężkie metalowe regały, na których pracownicy ustawiali puszki konserw, słoiki przetworów, kartony kasz i worki z mąką. Minęli dwóch mężczyzn turlających ciężkie drewniane beczki pod ścianę.
– To akurat bardzo dobre wino. Sprowadziliśmy je z południa. Myślę, że przypadnie do gustu bardziej wyrafinowanym podniebieniom. Twój współlokator będzie pędził dla nas bimber. Ten alkohol jest popularny wśród Kasseryjczyków, prawda? – Gustav wszedł po kilku niskich schodkach na podest.
– Mój współlokator? – zapytał Kail, próbując za nim nadążyć.
– No, Alfred Popovski. Bo zakładam, że zechcesz zamieszkać z bliskimi?
Kail nie odpowiedział, tylko kiwnął głową, próbując nie zagubić się w natłoku informacji. Tymczasem Mrukov wyjął z kieszeni pęk kluczy i zaczął przeglądać je pod światłem w poszukiwaniu właściwego. Wówczas Karov obejrzał się przez ramię i zauważył, że pracownicy przyglądają mu się z ciekawością.
– Już mam – powiedział Gustav, przekręcając klucz w drzwiach.
Zamek był stary i wysłużony, dlatego musiał użyć siły, aż ten ustąpił. Od progu uderzył Kaila odurzający zapach kadzideł. Znaleźli się w długim korytarzu wyłożonym kilkoma perskimi dywanami. Wzorzysta tapeta raziła w oczy krwistą czerwienią, a postać damy z nagim biustem spoglądała na nich z obrazu. W dłoni trzymała przekrojony owoc i lubieżnie zlizywała sok, który spływał jej po nadgarstku. Wcześniej Kail nie potrafiłby go nazwać, ale po pobycie w Wilczym Dworze wiedział, że to mango.
– Zaprosił pan rodziny mieszkające w kamienicy na otwarcie burdelu? – zapytał szczerze Kail.
– Nieee… Tak. W sumie to poniekąd tak. Ale burdel jest tylko w tej części. W tej drugiej, do której zaraz przejdziemy, jest zwykły bar. Tu będą dziwki, a tam będzie można napić się wódeczki i zjeść kotlety mielone. Zatrudniłem świetną kucharkę, a Kasseryjczycy uwielbiają wódeczkę i kotlety mielone. Będą też zakąski, ogórki, grzyby marynowane, gry karciane na pieniądze. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – powiedział wyraźnie dumny ze swojego pomysłu na biznes.
Tym razem Kail nie zdołał zachować kamiennego wyrazu twarzy. Patrzył na Gustava szeroko otwartymi oczami. Nim zdążył coś powiedzieć, w korytarzu pojawiły się dwie osoby. Była to blondynka z orlim nosem w czerwonym gorsecie i niski, szczupły chłopak z kręconymi włosami. Miał ciemną karnację, wydatne usta i złote kolczyki w uszach. Niewątpliwie pochodził z innego kraju. Kail nigdy nie widział człowieka, który choć w najmniejszym stopniu byłby do niego podobny. Tajemniczy chłopak wraz ze swoją towarzyszką nieśli belkę czerwonego aksamitu. Na widok materiału Gustavowi zabłysły oczy.
– Wyśmienicie! Więc udało się go sprowadzić. – Pogładził tkaninę. – Myślę, że Anna Karov zgodzi się uszyć zasłony do pokojów dla bardziej wyrafinowanych gości.
– Gdzie go zanieść? – zapytała blondynka.
– Może do pokoju numer sześć na końcu korytarza. – Wskazał im drogę. – I za pół godziny chcę widzieć kelnerów przy barze. Tylko pamiętajcie o stosownym odzieniu. To nie jest dobre na otwarcie. Na początek strój musi być dość uniwersalny – rzekł i zahaczył palcami o kokardkę przy dekolcie jej gorsetu.
Dziewczyna poczerwieniała onieśmielona tym ruchem.
– Też mam się stawić? – zapytał chłopak.
Sewicki był na tyle podobny do kasseryjskiego, że Kail bez problemu rozumiał Gustava. Gdy jednak przemówił tajemniczy cudzoziemiec, musiał się dokładnie wsłuchać, aby go zrozumieć. Mówił po sewicku, ale z dziwnym, trochę śpiewnym akcentem.
– Nie, Rami. Ty nie. Kasseryjczycy otwarcie twierdzą, że nie lubią urozmaicenia. Pod tym kątem są trochę podobni do Doków. Niby walczą o swoje idee, a jednak skrycie mają się za tych lepszych. Na tym właśnie polega ich słabość, a gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. – Uśmiechnął się pod nosem. – Kelner o takim wyglądzie może budzić zgorszenie. Dajmy im więc to, co znają i lubią. Kelnerki w dłuższych spódnicach, ale z głębszymi dekoltami, wódeczka, zakąski, kotlety mielone. Na urozmaicenia przyjdzie pora i raczej będzie do nich dochodzić w tej części budynku.
Porównanie Kasseryjczyków do Doków zaskoczyło Kaila, a jednocześnie dało mu do myślenia. Po raz pierwszy zgodził się z Gustavem w pewnej kwestii: obie nacje podskórnie uważały się za najlepsze. Dopiero po wizycie w Docji uzmysłowił sobie, jak bardzo uprzedzeni w wielu kwestiach byli jego rodacy.
– O czym myślisz? Dziwnie zamilkłeś. – Gustav spojrzał badawczo na Karova.
– Nie jestem pewien, czy Kasseryjczycy faktycznie aż tak bardzo lubią kotlety mielone.
– Lubią, odkąd wprowadzono kartki na mięso. Prawdziwą pułapką ludzkiej natury jest to, że najbardziej pragniemy tego, czego nie możemy mieć.
III.
Niespodzianka Mrukova
Nie ciesz się, żegnając starą tęsknotę. Nowa już puka do twoich drzwi.
Ruba (Kasseria)
Gustav zaprowadził Kaila do głównej sali, która na pierwszy rzut oka faktycznie nie budziła żadnych skojarzeń z domem publicznym. Bar zdecydowanie nie był najelegantszym, jaki widział Karov, a jednak stanowił przyjemny kontrast dla obskurnego magazynu. Z wyjątkowo wysokiego sufitu zwisały trzy stare żyrandole, rzucając żółtawe światło na i tak dość ciemne wnętrze. Podłogę wyłożono jasnymi kafelkami, a na półkach za nieco obdrapanym drewnianym barem dumnie połyskiwały butelki drogich alkoholi. Jak przypuszczał Kail, pełniły głównie funkcję dekoracyjną, bo niewielu Kasseryjczyków mogło sobie pozwolić na zakup szczególnie wyszukanych drinków.
– Tym obiektem będą zarządzać moje dwie siostry. Niedługo poznasz Anastazję i Ivankę – powiedział Gustav, gdy wraz z Kailem usiedli przy barze. – Blanko, proszę o dwie filiżanki mocnej czarnej kawy. – Wyszczerzył się szeroko do brunetki stojącej za barem. Kobieta miała oliwkową cerę, grube, czarne brwi i kolczyk w nosie. Kail nigdy nie widział podobnej ozdoby. Szybko sobie uzmysłowił, że Gustav zatrudniał w swoim lokalu wielu cudzoziemców. Co ciekawe, do większości z nich zwracał się po imieniu, jakby chciał celowo zmniejszyć dystans. – W najbliższym czasie zamierzam zatrudnić jak najwięcej Kasseryjczyków. Łatwo będzie szukać pracowników wśród mieszkańców kamienic, a tutaj, jak zauważyłeś, potrzeba rąk do pracy – wyjaśnił, jakby czytał Karovowi w myślach.
Chłopak pokiwał głową. Nagle przed nimi znalazły się dwie filiżanki, cukiernica i dzbanuszek ze śmietanką. Kail miał przeogromną ochotę, by poprosić o syrop z czarnego bzu, ale wiedział, że dockie zwyczaje powinien zostawić za sobą.
– Więc w kamienicach mieszkają osoby eksmitowane z terenów, które zostały włączone do strefy A? – odezwał się w końcu Karov.
– Częściowo tak, ale nie tylko. To wszystko zależy od naszych ustaleń z Dokami. Wiem, że wy nie żyjecie z nimi zbyt dobrze, ale my, Sewici, jesteśmy inni. Nie dbamy o jakieś różnice genetyczne.
Kail uniósł brew. Mrukov wcale nie kojarzył mu się z ostoją tolerancji. Sprawiał wrażenie kogoś, kto pilnuje swoich interesów, choć tłumaczy własne działania dbałością o dobro publiczne. Chłopak obiecał sobie, że w obecności Gustava nie wypowie się na temat politycznych przekonań. Nie ufał mu. Chciał tylko odnaleźć rodzinę i zapewnić bliskim bezpieczny byt.
– Rozumiem – rzekł w końcu Kail i upił łyk kawy.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał Mrukov. Chciał, aby Karov odniósł się do jego słów. Chłopak znów przybrał jednak ten wyraz twarzy, z którego nie potrafił nic wyczytać. Postanowił więc zapytać wprost.
– Niezmiernie nurtuje mnie jedna rzecz. Jak właściwie doszło do tego, że twoi najbliżsi myślą, że nie żyjesz? Faktycznie wymknąłeś się śmierci? Nie martw się, ja nie donoszę Dokom na moich lokatorów. Współpracujemy w kilku kwestiach, to prawda, ale nie zamierzam ingerować w ich sprawy, a zwłaszcza donosić – oznajmił i przyłożył dłoń do serca.
Karov zrozumiał, że musi grać. Parsknął śmiechem i z udawanym rozbawieniem pokręcił głową.
– Więc zaprosiłeś mnie tu, aby się tego dowiedzieć? Tak sądziłem, że usłyszę to pytanie. Muszę cię jednak rozczarować, to wcale nie jest ciekawa, porywająca historia – stwierdził pewnie.
Dyskretnie spojrzał na opartą o stołek barowy walizkę. Miał ją na oku, lecz wciąż czuł się niepewnie, jakby w dowolnej chwili ktoś mógł podbiec, zabrać ją i uciec.
– Pozwól, że ja to ocenię – odpowiedział Gustav.
– Dobrze. Pomyśl o ludziach mijanych codziennie na ulicach Ruby. Wiecznie zmęczeni, przepracowani, przesiąknięci stresem, żyjący w poczuciu bezsensu. Byłem, a właściwie jestem jednym z nich. Lubisz obserwować ludzi, więc zapewne wiesz, jak silny jest w nich instynkt przetrwania.
– I jak to się ma do twojego losu?
– Czy tamtego feralnego dnia faktycznie zadarłem z docką władzą? Tak, ale z pychy, nie dla wyższych idei. Mogłem mieć nieprzyjemności, więc zacząłem uciekać. Pracowałem wówczas w barze i łapałem różne kontakty. Pomógł mi jeden z poznanych tam znajomych. Tak się złożyło, że wracał w rodzinne strony, daleko stąd. Zabrałem się z nim i wywiózł mnie do swojego domu na skraju lasu.
Gustav zmarszczył czoło, próbując wyobrazić sobie poszczególne elementy tej historii.
– Docy lubią przeszukiwać auta. Bywają drobiazgowi. Jak to się stało, że cię nie znaleźli?
– Gdy było niebezpiecznie, ukrył mnie w walizce. Nie takiej jak ta, ale naprawdę dużej. – Skinął na bagaż oparty o stolik. – Proszę się nie martwić, nie przywiozłem ze sobą kolegów. W tej zmieściłby się co najwyżej zając.
– I co robiłeś w tym domu na skraju lasu? – dopytywał się Gustav.
– Pomagałem jego rodzinie w różnych drobnych robótkach. Naprawiałem zlewy, maszyny do szycia, czasem doglądałem dzieci. Wszystko po trochu.
– Dlaczego nie kontaktowałeś się z bliskimi? Domyślasz się, jak to przeżywali?
Kail pokiwał głową. Dopił kawę i postawił na blacie pustą filiżankę.
– Oczywiście, że tak. To byłoby jednak zbyt niebezpieczne. Nie chciałem narażać ani ich, ani siebie. Czekałem więc do momentu, aż wszystko przycichnie. Boję się, że jakiś Dok mógłby mnie rozpoznać.
– A czym im tak podpadłeś?
– Przenosiłem tajne dokumenty. Nie znałem jednak ich treści, bo nie należały do mnie. To był wypadek.
Mrukov musiał przyznać, że chłopak umiał odpowiedzieć na każde pytanie. Nie zastanawiał się, nie jąkał, co w pewien sposób dodawało mu wiarygodności.
– A dlaczego ostatecznie wróciłeś i jak ci się udało to zrobić?
– Wszyscy mówili o podziale kraju, ale kluczowy był dla mnie mur przechodzący przez Rubę. Liczyłem na to, że po sewickiej stronie będę bezpieczny. Odczekałem swoje, a potem do Ruby podrzucił mnie wuj znajomego, który przyjeżdżał tu w interesach.
– Jak nazywa się rodzina, która cię przyjęła?
Kail westchnął ciężko i spojrzał w oczy swojego rozmówcy. Nie wiedział, na ile może sobie pozwolić, ale intuicja podpowiadała mu, że Gustav nie bez powodu zmniejszył dzielący ich dystans.
– Czy nasza miła rozmowa naprawdę musi się zmieniać w przesłuchanie? Nie mogę zdradzić nazwisk, ponieważ złamałbym obietnicę. Chyba nikt nie lubi niesłownych ludzi. Na kogo bym przed tobą wyszedł?
Tym razem usta Gustava wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Czy uważał, że wszystko, co powiedział mu chłopak, było w stu procentach prawdą? Niekoniecznie, a jednak ta historia miała kilka logicznych i spójnych elementów. Celem Mrukova nie było jednak ustalenie prawdziwego przebiegu wydarzeń dotyczącego rozdzielenia Kaila z rodziną. On miał wobec tego chłopaka zupełnie inny plan.
Anna pochyliła się nad małym pękniętym lusterkiem, aby upiąć włosy. Miała wrażenie, że od zniknięcia Kaila przybyło jej zmarszczek, a cienie pod oczami się pogłębiły.
– Więc to pewne, że dostałeś pracę w „Krzywym Dziobie”, tak? – zapytała syna po raz kolejny.
Maks siedział na krześle przy stole, bezwiednie bawiąc się leżącym na nim naparstkiem. Matka bombardowała go pytaniami o pracę. Jego cierpliwość prawie osiągała limit, próbował jednak skupić się na tym, w jak trudnej są sytuacji. Brał kilka głębszych wdechów, tłumacząc sobie, że kobieta po prostu bardzo przejmowała się ich bytem. Ich sytuacja jeszcze nigdy nie była tak ciężka.
– Tak, i rozmawiałem z właścicielem. To naprawdę miły facet.
Na tym etapie wolał jej nie wspominać, że Konrad Radecki był szefem oddziału operacyjnego w strefie B i kierował ruchem oporu po sewickiej stronie Ruby. Anna często powtarzała, że nie chce stracić drugiego syna, dlatego nie zamierzał niepokoić jej faktem, że wciąż angażował się w działalność ruchu oporu.
– Jak wyglądam w tej sukience? – Zza sznura na pranie usłyszeli radosny świergot Veroniki Popovskiej, prezentującej rodzicom swój odświętny strój.
Współlokatorzy Karovów emocjonowali się zaproszeniem do lokalu Mrukova i nie kryli swojej radości.
– To nie wesele – mruknął Maks, ale matka dyskretnie kopnęła go pod stołem.
Ostatnim, czego teraz potrzebowali, były konflikty w domu.
– Wychodzimy. W końcu na takie wydarzenie nie wypada się spóźnić – rzekł Popovski i wyłonił się zza prowizorycznej kotary w towarzystwie córki i żony.
Sięgnął po wiszący na wieszaku kaszkiet i posłał Karovom pełne litości spojrzenie. Do przyjęcia pozostało piętnaście minut, a oni nawet się nie spieszyli.
– Zamierzasz pójść w tej podomce? – Klementyna zmierzyła znoszoną sukienkę Anny pogardliwym spojrzeniem.
Alfred zmrużył oczy i pokiwał głową na znak, że zgadza się z komentarzem żony. Maks raptownie poczerwieniał. Potrafił wiele znieść, ale obelg w stosunku do matki tolerować nie mógł.
– Nie, kurwa, ja zamierzam w niej pójść. Jeszcze powiem Mrukovowi, że ty mi kazałeś – warknął w stronę Popovskiego.
Olbrzymie policzki i szyja Alfreda przybrały odcień dojrzałego pomidora. Żyła na jego skroni zaczęła pulsować. Klementyna już wiedziała, że jej mąż się zdenerwował. Szybko chwyciła go za ramię.
– Chodź, bo się spóźnimy. Nie warto tracić na nich czasu – powiedziała i pociągnęła go w stronę drzwi.
W innych okolicznościach Popovski by nie odpuścił, ale tym razem faktycznie zależało mu na czasie. Chciał zająć dobre miejsca i świetnie wypaść przed towarzyszem Mrukovem. W końcu na przyjęciu będzie podany jego bimber. Oczami wyobraźni widział, jak zgarnia pochwały od lokatorów zajmujących sąsiednie stoliki.
– Masz rację – warknął.
Maks ścisnął naparstek w dłoni tak mocno, jakby chciał rozgnieść go w drobny mak. Gdy wreszcie drzwi za Popovskimi się zamknęły, podniósł głowę, a z jego ust wyrwało się kilka niekontrolowanych przekleństw.
– Za jakie grzechy przyszło nam mieszkać z agresywnym przygłupem w budynku zarządzanym przez psychopatę?!
– Nie wiem, los nigdy nie był sprawiedliwy dla naszej rodziny – powiedziała Anna i wstała.
– Jeszcze się nie domyślili, że czekamy, by wyszli pierwsi, bo nie chcemy iść razem z nimi. – Parsknął Maks.
Anna okryła ramiona haftowaną chustą niegdyś gustowną i elegancką, dziś wypłowiałą i cerowaną w kilku miejscach.
– Narzuć coś na siebie, Maks. Wieczory mogą być chłodne.
– Nie ma takiej potrzeby. W środku dosłownie płonę z oburzenia i złości.
Zostało pięć minut do planowanego otwarcia lokalu, gdy Maks i Anna opuścili kamienicę. Nie spieszyli się. Zaproszenie od Mrukova traktowali raczej jak przykry obowiązek. Żadne z nich nie zamierzało sprzedać honoru za drobne przekupstwa.
Przed głównym wejściem do budynku ustawiła się spora kolejka. Karovowie stanęli na jej końcu i dopiero wtedy Maks zwrócił uwagę na szyld zawieszony nad drzwiami.
– „Pijany Żuraw”. Też wymyślił. – Prychnął Maks.
– A to nie jest tak, że wy, Kasseryjczycy, lubicie wszelkie ptasie nawiązania? – odezwała się nagle kobieta z wyraźnym sewickim akcentem.
Dopiero wtedy Maks zauważył, że tuż obok nich stały dwie siostry Gustava Mrukova. Ivanka w męskim mundurze, z wiecznie zaciętą miną i pogodna Anastazja w ołówkowej spódnicy. Karov przełknął ślinę. Przed oczami przewinęło mu się wspomnienie piwnicy Gustava i pomyślał, że nie chciałby im podpaść.
– W naszym godle jest ogniwaczek, nie jakieś dowolne ptactwo – powiedział, choć bez większego przekonania.
– Mniejsza o to. Nie musicie stać w kolejce. Macie rezerwację – rzekła Anastazja i uśmiechnęła się szeroko.
Anna i Maks popatrzyli na siebie. Jaka rezerwacja? Czyżby Mrukov przygotował kolejny podstęp?
– To pewnie pomyłka. Nie przypominam sobie, żebyśmy robili rezerwację – powiedziała pani Karov.
– Ale jest rezerwacja na wasze nazwisko. Chodźcie z nami – odparła rozweselona Ivanka.
Jej uśmiech wydawał się Maksowi jeszcze bardziej złowieszczy niż u samego Gustava. Przeszły go nieprzyjemne ciarki, a jednak wyszli wraz z matką z kolejki. Posłusznie dali się poprowadzić Sewitkom. Oboje powtarzali sobie w duchu, że przecież niczym nie zawinili. Początkowo Maksowi przeszło przez myśl, iż współlokator na niego doniósł. Gdy jednak przystanęli przy drzwiach, jego wzrok odszukał wśród stojących w kolejce zaskoczone spojrzenie Alfreda Popovskiego. Wyglądał na równie zdziwionego co Karovowie.
– No, chodźcie, śmiało. Nie ma się czego bać. Obiecuję! – zawołała beztrosko Anastazja.
Weszli do sali, z której dochodziła sewicka muzyka popularna. Męski głos płynący z głośników zdawał się zawodzić tak żałośnie, że Maks naprawdę walczył ze sobą, by po raz kolejny nie przewrócić oczami. Pozostali goście powoli zajmowali miejsca. Ich posadzono przy okrągłym stoliku ustawionym najbliżej baru. Anna się rozejrzała i pomyślała, że lokal Gustava wyglądał lepiej, niż śmiałaby przypuszczać.
– Poczekajcie tu. Kelner zaraz przyniesie wam zamówione dania – powiedziała Anastazja.
– Ale my niczego nie zamawialiśmy – rzekła stanowczo Anna.
– Wychodzi na to, że na wasze nazwisko zostały zamówione dania z naszej karty – oznajmiła Ivanka i zajrzała do czarnego notesu.
Przez chwilę udawała, że przegląda kartki. Ostatecznie wzruszyła ramionami i wraz z Anastazją udały się w swoją stronę.
– Te siostry Mrukov są przerażające. Myślisz, że to jakaś pułapka? Może po wszystkim zmuszą nas do płacenia? – dopytywał Maks.
Anna westchnęła ciężko. Zsunęła z ramion wzorzystą chustę i położyła ją na sąsiednim siedzeniu.
– Nie sądzę. Mam wrażenie, że tą przesadną uwagą Gustav próbuje mi dokuczyć – szeptała, nieznacznie pochylając się nad synem.
– Tobie? Dlaczego? – zdziwił się Maks.
Położył dłonie na stole i zaczął nerwowo bawić się krawędzią serwetnika. W stresujących sytuacjach musiał zająć czymś ręce, by nie drżały, zdradzając jego niepokój, a on nie chciał dać po sobie poznać, jak bardzo był zdenerwowany.
– Przed laty miałam wybór. Gdybym podjęła decyzję, ty i Kail wychowywalibyście się w lepszym miejscu. Twój ojciec był jednak uparty. Nasłuchałam się tego, co mi mówił, i po latach uważam, że źle wybrałam. Gustav wie o moim błędzie. Myślę, że najzwyczajniej się tym bawi.
Maks rozchylił usta, aby coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Takie sentymentalne wyznania nie były w stylu matki. Próbował poukładać sobie wszystko w głowie, gdy nagle muzyka w sali ucichła, światła przygasły. Odwrócił głowę i przez moment jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Alfreda Popovskiego. Mężczyznę wraz z żoną i córką posadzono przy długim stole, który bardziej przypominał ławę. Nagle uwagę zgromadzonych skupił na sobie Gustav, który wkroczył na środek sali w towarzystwie sióstr. Wszyscy umilkli, a Sewita uśmiechnął się szeroko.
– Drodzy towarzysze, Ivanka wnikliwie sprawdziła listę gości i wynika z niej, że prawie wszyscy zaproszeni lokatorzy są obecni w sali – zaczął przemówienie.
Maks rozejrzał się i szybko wywnioskował, że Gustav nie miał jedynie na myśli mieszkańców jednej kamienicy, ale również sąsiednich.
– Zaraz kelnerzy przyniosą wódkę i zakąski, a dodatkowe przysmaki będziecie mogli zamówić w naszym barze. Karta jest obszerna i na pewno znajdziecie coś, co przypadnie wam do gustu. Przypominam, że dzisiaj obowiązują również promocyjne ceny – oznajmił, a jego słowa spotkały się z aprobatą tłumu. – Ale nim zaczniemy, chciałbym zaprosić jeszcze jednego gościa. Nie tylko takiego, który będzie naszym towarzyszem dzisiejszej biesiady, ale również nowym lokatorem jednej z kamienic. Powitajcie go gromkimi brawami.
Wszyscy niczym marionetki wstali i energicznie zaczęli bić brawo. Anna i Maksymilian byli jednymi z ostatnich, którzy podnieśli się z miejsc. Wydawało się, że tajemniczy lokator wejdzie głównym wejściem, lecz gdy oklaski ucichły, otworzyły się boczne drzwi znajdujące się przy barze i stanął w nich szczupły chłopak z walizką w ręce. W półmroku trudno było dostrzec jego twarz, ale on doskonale wiedział, w którym kierunku powinien iść.
– Pierwszy stolik przy barze, pierwszy stolik… – szeptał takim tonem, jakby wypowiadał jakieś zaklęcie.
Serce waliło mu niczym młotem. Pomieszczenie, w którym jeszcze przed chwilą pił kawę w towarzystwie Gustava Mrukova, wypełniały dziesiątki ludzi. Tłum wciąż wzbudzał w nim poczucie dyskomfortu, choć już dawno powinien do niego przywyknąć. W sali pełnej obcych twarzy znajdowały się dwie osoby, którym chciał poświęcić uwagę. Wiedział, że ten moment będzie dla niego próbą. Serce ponownie pęknie, ale przecież już tyle razy zdołało się zrosnąć. Przyspieszył kroku i dostrzegł dwie dobrze znane mu sylwetki.
– Niemożliwe. – Maks nie dowierzał własnym oczom.
Pomyślał, że doświadcza jakichś dziwnych omamów. W którym momencie ktoś go odurzył?! Postać, która ku niemu zmierzała, była łudząco podobna do Kaila. To nieprawdopodobne! Przecież jego brat zginął wiele miesięcy temu. Dopiero gdy spojrzał na matkę i dostrzegł, że ta zakrywa usta dłonią, pojął, co się właśnie wydarzyło. To nie były urojenia. Nic mu się nie przewidziało. Przed nim stał prawdziwy Kail.
– Przepraszam, że tak późno. Inaczej nie dałem rady – wyszeptał chłopak, czując, że musi coś powiedzieć.
Nie przeszkadzało mu, że gra w przedstawieniu dla Gustava i jego podwładnych. Może jego przeznaczeniem było właśnie szokowanie publiki. Podobne przemyślenia nie miały jednak najmniejszego znaczenia. Nie wiadomo, w którym momencie Maks wstał i mocno objął chłopaka. Walizka wypadła z rąk Kaila, ale ten nawet nie myślał, by ją podnieść. Oparł czoło o ramię brata, pozwalając łzom swobodnie płynąć. Objął Maksymiliana i w pewien sposób poczuł, jakby dotykał obcej osoby. Jego ciało się zmieniło. Był chudy, wręcz patykowaty. Kail wyczuwał pod palcami żebra i odstające łopatki. Chłopak nie przypominał siebie z sierpnia ubiegłego roku.
– Jak to możliwe? – wychrypiał Maks.
– Nie wiem. To bardzo skomplikowane.
Bliskość brata uśmierzała jego ból. Ledwie zniknęła jedna tęsknota, przyszła druga. Kail nie potrafił wypuścić Maksa z ramion. Jakby się bał, że ten zaraz zniknie, rozpłynie się niczym senna mara. Tkwili w uścisku przez kolejne sekundy, aż Kail wypatrzył w oddali wysokiego blondyna. Czarna marynarka opinała jego szerokie ramiona i przez moment chłopak był przekonany, że kilka stolików dalej naprawdę siedział Charles. Wstrzymał oddech, gdy tajemnicza postać drgnęła. Mężczyzna obrócił się w stronę swojej partnerki i wtedy Kail pojął, jak bardzo się pomylił. Okulary, zarost, krzaczaste brwi. Patrzył na zupełnie obcą osobę.
– Nie mogę w to uwierzyć – szepnął Maks, gdy wreszcie odsunął się od brata.
Dotknął jego ramion, włosów, twarzy. Robił to szybko i gorliwie.
– Sprawdzasz, czy jestem prawdziwy? – zapytał cicho Kail, a po jego policzku spłynęła łza.
Maksymilian zacisnął usta, licząc, że to go powstrzyma przed napadem szlochu. Jego nos i policzki poczerwieniały, a oczy szkliły się w przytłumionym świetle. Wyglądał, jak ktoś, kto spędził zbyt dużo czasu na ostrym mrozie. Drżące wargi i ręce mogłyby przeciętnemu obserwatorowi sugerować, że chłopak przemarzł, a jednak była to zupełnie inna reakcja organizmu. Bo rany psychiczne nadal są ranami. Trudniej je namalować i opisać ból, który ze sobą niosą. Człowiek jednak odczuwa je całym ciałem i tak właśnie było w przypadku Maksa.
– Boże, dziecko, daj mi do niego podejść – odezwała się wreszcie Anna.
Szok objawiał się u niej inaczej. Scenę powitania braci obserwowała wciśnięta w krzesło, kończyny odmówiły jej posłuszeństwa. Czuła się jak zahipnotyzowany widz w teatrze, patrzący na pokaz magicznych sztuczek. Cały i zdrowy Kail przedstawiał się jej niczym zjawa. Potrzebowała czasu, aby jej umysł faktycznie uznał jego obecność. Głos siostrzeńca ją ocucił. Kiedy go usłyszała, poczuła, jakby ktoś zdjął z niej urok. Zdołała unieść dłoń, by zasłonić uchylone wargi. W końcu wstała, przemówiła, a Maks zrobił jej miejsce. Wówczas zawładnęły nią emocje. Z całej siły objęła Kaila. Matczynym gestem gładziła jego włosy i całowała policzki. Poczuła olbrzymią ulgę, gdy się upewniła, że jego skóra jest ciepła. Upiorny głos w głowie podszeptywał jej okropne rzeczy. Podświadomie bała się, że będzie trupio zimna, a chłopak nagle upadnie lub obróci się w pył.
– Moje dziecko, moje dziecko, moje… – powtarzała, płacząc.
Reakcja ciotki ścisnęła chłopaka za serce. Do tej pory tylko raz widział Annę płaczącą. Było to wiele lat temu, gdy obcy żołnierze zabrali jej męża.
– Jestem tu. – Uśmiechnął się, chwytając jej kościste ręce. – Wszystko dobrze. Już dobrze.
IV.
Kasseryjskie intrygi
Kto wrogów trzyma blisko, ten osłania przyjaciół.
Ruba (Kasseria)
Muzyka rozbrzmiała ponownie dopiero wtedy, kiedy Anna, Kail i Maks usiedli do stołu. Karovowie nie zwrócili na nią uwagi. Niespodziewane spotkanie było tak emocjonujące, że nie dochodziły do nich żadne inne dźwięki. Zupełnie tak, jakby otoczenie magicznie umilkło, a czas zatrzymał się na ich życzenie. Maks zajął miejsce naprzeciwko brata. Kątem oka zerknął na Alfreda Popovskiego siedzącego w oddali przy wspólnej ławie. Mężczyzna kurczowo trzymał widelec i nerwowo zagryzał wargi, nie mogąc znaleźć ujścia dla swojej złości. A kiedy przy stoliku Karovów pojawiła się kelnerka i zaczęła otwierać butelkę wina, Popovski zdawał się wręcz puchnąć z zazdrości.
– Zobaczysz, mamy takiego pojebanego współlokatora – powiedział Maks do brata.
To wprawdzie nie był temat, od którego powinien zacząć, ale na usta cisnęło mu się tak wiele słów, że wybór go przerastał.
– Maks – szepnęła Anna zażenowana faktem, że przeklął przy kelnerce, która nalewała im wino.
Kail zupełnie się tym nie przejął. Rozpoznał blondynkę, która wcześniej przemykała w skąpym gorsecie po drugiej stronie lokalu. Faktycznie, w czarnej spódnicy prezentowała się naprawdę elegancko. Zapadła między nimi dziwna cisza. W milczeniu obserwowali, jak kieliszki kolejno napełniają się czerwonym trunkiem. Dla Anny i Maksa taka obsługa była nowością, dla Kaila nie. Zastanawiał się, dlaczego Mrukov tak ich wyróżnił. Dostali jeden z lepszych stolików, a obsługa podeszła do nich w pierwszej kolejności.
– Przepraszam, ale na winie dzisiaj skończymy. Obawiam się, że w obecnej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na kolacje w lokalach – zwróciła się Anna do kelnerki.
– Proszę się tym nie martwić. Dzięki uprzejmości towarzysza Mrukova dziś napoje i dania są dla was na koszt firmy. – Blondynka uśmiechnęła się i puściła do Kaila oczko.
Gdy kobieta w końcu się oddaliła, Maks odrobinę za głośno wypuścił powietrze. Musieli porozmawiać na osobności, a atmosfera w kamienicy temu nie sprzyjała.
– Maks chciał powiedzieć, że nasi współlokatorzy nie są szczególnie godni zaufania. Nie można swobodnie przy nich rozmawiać na każdy temat – wyjaśniła Anna.
Kail pokiwał głową na znak, że rozumie aluzję. Mieli ten jeden wieczór, aby wszystko wyjaśnić.
– Gdzie byłeś? Sądziliśmy, że nie żyjesz. – Maks pochylił się nad stołem.
Wersja wydarzeń, którą Kail zamierzał przedstawić rodzinie, była dokładniejsza i bliższa prawdy niż historia opowiedziana Mrukovowi. Wiedział, że bliscy chcieli jego dobra, jednak chronienie Charlesa traktował priorytetowo. Na wszelki wypadek wolał ukryć jego tożsamość. Nim udzielił odpowiedzi na pytanie brata, postanowił wyjaśnić jedną rzecz.
– Co dokładnie powiedział ci Simon?
Spojrzał bratu prosto w oczy, pod stołem zaciskając dłonie na nogawkach spodni. Miesiącami analizował różne scenariusze wydarzeń. Czasami czuł żal do Simona. Innym razem go usprawiedliwiał. Tamtego feralnego dnia dawny przyjaciel bez wątpienia został postawiony przed trudnym wyborem. Być może najtrudniejszym w życiu.
– Simon powiedział mi, że… – Maks chwilę się zawahał i spojrzał na matkę, jakby oczekiwał od niej pozwolenia. Anna skinęła na znak, by kontynuował. – …Wiesz, on był w ciężkim szoku. Trząsł się, mieszał dni, niektóre detale. Spotkaliśmy się raz, w towarzystwie bliźniaków Kozów. Potem nasz kontakt osłabł. To było bardzo bolesne. Wiem, że to nie jego wina, a jednak nie mogłem patrzeć na Simona. Potem wcielono jego i chłopaków do strefy A.
– Nie odpowiedziałeś mu na pytanie – szepnęła Anna.
– Cholera, faktycznie – powiedział Maks, wplatając palce we włosy. – Ta sytuacja zasiała ferment w mojej głowie. Simon twierdził, że widział, jak cię rozstrzelali. Nie potrafił jednak szczegółowo opisać tej sceny.
Kail był wdzięczny Charlesowi za wszystkie umiejętności, których go nauczył. Niektóre doskonalił celowo, inne przyswajał bezwiednie. Do tych drugich należała zdolność zachowywania kamiennej twarzy. Bardzo się przydawała w takich chwilach jak ta. Wyznanie Maksa go zabolało. W pewien sposób poczuł się zdradzony po raz drugi. Próbował jednak postawić się w sytuacji Simona. Może powinien zmusić się do przebaczenia? Życie z takim ciężarem na pewno nie było dla niego łatwe. Kail wiedział również, że nie może jednoznacznie podważyć jego wersji wydarzeń. Musiał przedstawić spójną historię, bez Vogla w roli głównej.
– Chybili. Być może tego już nie widział. Ja też byłem wówczas zajęty zbyt wieloma rzeczami, aby zauważyć, na co patrzył Simon. – Wymusił uśmiech, ale na twarzach Anny i Maksa nie zobaczył nawet cienia rozbawienia.
– Opowiesz nam, co się z tobą działo? – Anna z załzawionymi oczami wyciągnęła ku niemu dłoń, a chłopak czule pogładził jej nadgarstek.
Drżący głos zwykle chłodnej i opanowanej kobiety wzbudzał w nim ogromne współczucie. Chciał ją pocieszyć. Pragnął obiecać, że żadne tragedie już nie spotkają ich rodziny. Niestety, nie miał takiej pewności.
– Pobili mnie i odurzyli. W zasadzie to niewiele pamiętam. Na pewno straciłem przytomność. Wiem jednak, że nikogo nie wsypałem. Przysięgam.
– Przecież wiem. Znam swojego brata. Zawsze byłem i będę z ciebie dumny – rzekł Maks i upił łyk wina, które dotychczas pozostawało nietknięte.
Po jego słowach Kail poczuł, jakby od środka wypełniło go dziwne ciepło. Maks wciąż w niego wierzył. Ufał mu. Z jednej strony ta świadomość wywoływała w chłopaku poczucie szczęścia, z drugiej – wywoływała w nim wyrzuty sumienia. Czy Maks powtórzyłby to zdanie, gdyby znał całą prawdę? Czy patrzyłby na niego bez cienia pogardy, gdyby wiedział, że oddał serce Voglowi? Czy zdołałby go zrozumieć?
– Dawno nie piłam tak dobrego wina – odezwała się Anna, jakby chciała nieco rozluźnić poważną atmosferę.
Wówczas i Kail zanurzył usta w ciemnoczerwonym trunku. W jego ocenie ten smak był raczej przeciętny. Podniebienie rozpieszczane szampanem i najlepszą docką whiskey nauczyło się rozpoznawać niuanse smakowe. W tym winie wyczuwał lekki siarkowy posmak, choć nigdy by tego nie przyznał. Sam dobrowolnie zeskoczył z piedestału. Wrócił do stanu, w którym mógł jedynie pomarzyć o luksusach.
– Rzeczywiście, dobre – skłamał.
Nim zdążyli wrócić do najważniejszego tematu, do sali znów weszli kelnerzy. Maks ponownie zerknął na Popovskiego, przy którym postawiono miseczki z zagryzką. Gdy na stole Karovów pojawiły się trzy duże talerze, obruszył się i szepnął coś do żony. Współlokator dostrzegł grymas Alfreda.
– Dla nas kotlety z ziemniakami, dla nich ogórki i marynowane grzybki. Coś czuję, że ta kolacja nie poprawi atmosfery panującej w mieszkaniu – mruknął Maks.
– Później będziemy się tym martwić. Niech Kail opowie, co było dalej – powiedziała Anna.
Dopiero zapach gorącego jedzenia uzmysłowił Kailowi, że nie jadł nic od przyjazdu do Ruby. Wcześniej trzymała go adrenalina, która skutecznie zagłuszała głód. Tak bardzo skupił się na szukaniu bliskich, że nie potrafił myśleć o niczym innym.
– Jak już mówiłem, byłem odurzony, pobity i ledwie kontaktowałem. Docy chcieli mnie gdzieś wywieźć. Niewiele się o tym mówi i żyjemy w przekonaniu, jakbyśmy stanowili jedyny ruch oporu, ale to nieprawda. W sprzyjającym momencie pomogli mi dobrzy ludzie. Ukryli mnie w wielkiej walizce, a następnie przenieśli.
Maks zmarszczył brwi. Opowieść Kaila była tak mało spójna jak opowieść Simona. Brakowało w niej wielu logicznych elementów.
– Moment, jacy dobrzy ludzie? Skąd oni się wzięli? Jak udało im się ciebie odbić?
Kail przełknął kawałek mięsa, który zapił winem. Spodziewał się takich pytań. Nie zamierzał jednak kłamać bardziej, niż było to konieczne.
– Nie wszystko wiem, a tego, co wiem, nie mogę powiedzieć. Obiecałem, że nie zdradzę działania tego systemu.
– Przecież możesz nam zaufać. Jesteśmy rodziną – rzekł z przekonaniem Maks.
– Tak, lecz muszę być lojalny wobec moich wybawców. Zawieziono mnie do dużego domu położonego na skraju lasu. Tam mieszkali też inni ludzie. Nie mogłem zdradzić im swojej prawdziwej tożsamości, musiałem przetrwać pod fałszywym imieniem i przeczekać najgorszy moment. Tylko człowiek, który mnie przywiózł, ją znał. Niektórzy nawet nie wiedzieli, komu pomagają. Myślałem, żeby jakoś się z wami skontaktować, ale ten, który mi udzielił wsparcia, powtarzał, że to niebezpieczne.
– A wiesz cokolwiek o tej osobie? – zapytała Anna.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Bezwiednie zaczął wodzić palcami wokół brzegów kieliszka, jak jasnowidz przepowiadający przyszłość ze szklanej kuli.
– Nazywał się Aleksander i pomógł wielu ludziom, którzy zadarli z docką władzą. Ruch oporu to nie tylko Ruba i czołowe kasseryjskie miasta. Buntowników jest więcej, ale kryją się na różne sposoby.
– Więc czekałeś z powrotem aż do podziału Ruby? To w sumie logiczne. Jest mniejsze ryzyko, że za przewinienia wobec Docji aresztują cię po sewickiej stronie – rzekł Maks.
Jego wniosek był nie do końca zgodny z prawdą, a jednak wydał się Kailowi na tyle sensowny, że twierdząco pokiwał głową.
– Dziecko, ile ty miałeś szczęścia. To wręcz nieprawdopodobne – szepnęła Anna.
Kail pomyślał, że nie wiedziała nawet o połowie sytuacji, w których mu się upiekło. W pomieszczeniu zrobiło się gwarno, bimber Popovskiego powoli zaczynał uderzać niektórym do głów, ale Karovowie nie zwracali uwagi na głośniejsze rozmowy i krzyki. Musieli w pełni wykorzystać czas, który dał im los.
– A co się z wami działo? Jak to się stało, że skończyliście w kamienicy Mrukova? – zapytał Kail.
– Na osiedlu krążyły informacje o podziale. Docy do ostatniej chwili ukrywali, które ulice zostaną objęte eksmisją. Nie chcieli, żeby lokatorzy powynosili z nich cenne meble. My akurat nie mieliśmy zbyt wielu wartościowych przedmiotów, ale mówiło się o takich, którzy powywozili swój dobytek do rodzin mieszkających poza miastem – wyjaśniła Anna.
– Logiczne. Docy uwielbiają otaczać się tym, co drogie i piękne – przyznał Kail.
Naszła go ogromna ochota na papierosa. Niestety, w okolicy nie było mężczyzny, który służył mu dotychczas swoją srebrną papierośnicą.
– Pewnego ranka zjawili się u nas doccy żołnierze. Wzięliśmy maszynę do szycia, kilka gratów i wywieźli nas do kamienicy Mrukova. Fatalny standard tego miejsca nie jest jedynym problemem. Zostaliśmy nie tylko okradzeni, ale też odarci z prywatności. Gustav Mrukov mieszka na ostatnim piętrze, w wyremontowanym lokalu powstałym z dwóch mieszkań. Udaje, że tworzy jakąś rodzinną, wspólnotową atmosferę, ale to bzdura. To wyrachowany manipulator – mówił szybko Maks. – Myślisz, że ta dzisiejsza kolacja będzie za darmo? On czegoś chce. Lubi manipulować ludźmi. Pod żadnym pozorem nie można mu ufać. Zrobił naszemu sąsiadowi wodę z mózgu. Popovski widzi w nim wybawiciela przed Dokami, a tak naprawdę to kolejny problem.
Maks błagalnie spojrzał w oczy brata, jakby się obawiał, że ten już uległ urokowi Mrukova. Charyzmatyczny Sewita miał w sobie coś, co przyciągało ludzi, a gdy już przyciągnęło, sprytnie owijał ich sobie wokół palca.
– Wiem. Musiałem jednak z nim rozmawiać, jeśli chciałem was odnaleźć – powiedział Kail. – Nadal nie potrafię rozgryźć, dlaczego postanowił mi pomóc. I to zwracając na naszą rodzinę dużą uwagę. Wiecie, o co może mu chodzić?
Anna i Maks popatrzyli na siebie. Nim jednak zdążyli odpowiedzieć, muzyka ponownie ucichła. Początkowo nie przeszkadzało to pozostałym uczestnikom biesiady w prowadzeniu głośnych dyskusji, gdy jednak na środku pomieszczenia zmaterializował się Gustav Mrukov, wszyscy zamilkli. Dopiero w tym momencie Kail uświadomił sobie, że organizator tego wydarzenia dotychczas nie brał w nim udziału.
– Towarzysze i towarzyszki, niezmiernie miło mi was gościć w „Pijanym Żurawiu”. Ten lokal będzie codziennie otwarty do pierwszej w nocy, a w weekendy pozostanie czynny aż do czwartej nad ranem! – rzekł entuzjastycznie, na co zgromadzeni nagrodzili go gromkimi brawami. – To jednak nie wszystko, co mogę wam zaoferować. Wiem, że w obliczu trudnych czasów wielu z was zmaga się z kryzysem bezrobocia. Postanowiłem temu zaradzić.
Mężczyzna pstryknął palcami, na co jego siostry przeciągnęły z dotychczas zamkniętego pomieszczenia tablicę na kółkach. Ostatni raz Kail widział taką w szkole.
– W tabelce rozrysowanej na tej oto tablicy wypisałem wolne miejsca pracy. Brakuje magazynierów, pomocy kuchennej, sprzątaczy, kelnerów, ochroniarzy, majstrów – wymieniał, wskazując kolejne miejsca w tabelce.
– Ja jebię – powiedział Maks tak cicho, że tylko Anna i Kail mogli go usłyszeć. – Wiedziałem, że będzie jakiś podstęp.
– Ciii… – syknęła Anna.
Widziała, że synem zaczynają targać emocje, a musieli się teraz skupić na przekazywanych przez Gustava informacjach.
Mrukov zrobił krótką pauzę, aby lokatorzy mogli mniej więcej zapoznać się z treścią przedstawioną na tablicy. Ivanka podała mu wskaźnik, ale zanim skierował jego koniec w stronę tabelki, przez moment się nim bawił, jakby to był miecz.
– Co za psychol – szepnął Maks i dopił wino.
Anastazja odchrząknęła cicho, widząc skołowane miny zebranych, tymczasem Gustav wrócił do tematu.
– Chociaż przy tym projekcie zatrudniliśmy już wiele osób, wciąż przydadzą się nowi ludzie. Proszę, aby każda rodzina zgłosiła po jednej osobie, która podejmie pracę w „Pijanym Żurawiu”. Jakieś pytania?
Po wypowiedzi Gustava zapanował chaos i to bynajmniej nie spowodowany nadmiarem ochotników. Zgromadzeni mieli wątpliwości. Część z nich bała się Mrukova. Innych nurtowała kwestia wynagrodzenia, ale najzwyczajniej bali się o nie zapytać.
– Ja mam pytanie. – Drobna kobieta siedząca kilka stolików za Karovami podniosła rękę.
Gustav szeroko uśmiechnął się na ten widok.
– Tak? – zapytał wyraźnie zaciekawiony. – Proszę. Śmiało.
– Czy liczy się po jednej osobie z każdej rodziny, czy po jednej osobie z każdego lokalu?
Po tym pytaniu na twarzy Ivanki pojawił się grymas.
– Przecież mój brat powiedział, że z jednej rodziny. Czego nie rozumiesz, towarzyszko?! – Podniosła głos, na co przerażona kobieta wybełkotała przeprosiny i opadła na krzesło.
Ostry ton Ivanki odebrał wielu odwagę. Znów pojawiły się ciche szmery. Ludzie żywo ze sobą dyskutowali, pośpiesznie omawiając kluczowe kwestie. U niektórych zatrudnienie u Mrukova wiązało się z porzuceniem dotychczasowej posady. Podejmowanie tak trudnych decyzji nie było proste, gdy do głów lokatorów zdążył uderzyć alkohol. Sprytny gospodarz wiedział jednak, co robi, podając bimber w pierwszej kolejności.
– Zapytam, co się stanie, jeśli ktoś się nie zdecyduje – powiedział Kail, na co Maks pobladł.
– Lepiej nie. To psychopata. Będzie się mścił.
– Psychopata czy nie, musimy dokonać jakiegoś wyboru.
Głośne rozmowy jeszcze nie umilkły, gdy ku wielkiej uciesze Gustava ręka Kaila znalazła się w górze.
– Wyśmienicie! – Rozemocjonowany mężczyzna aż klasnął w dłonie. – Chciałbyś zgłosić się jako pierwszy? Widziałbym cię w roli barmana.
Kail zamierzał odmówić, ale w jego głowie zrodziła się pewna myśl. Potrafił funkcjonować, trzymając wrogów blisko. W zasadzie to poniekąd był wręcz wyszkolony w tej kwestii. Doskonale opanował umiejętność działania w stresujących sytuacjach, a tym razem musiał unikać wszelkich kontaktów z Dokami.
Chociaż Karovowie przebywali w strefie B, Ruba nie była zamknięta dla okupantów z dockiej strony. Jeżeli mieli ochotę, mogli dobrowolnie kręcić się po ulicach, robić zakupy w dowolnych miejscach i jadać, gdzie tylko im się podobało. Kail nie chciał mieć z nimi styczności. Wiedział, że odzywała się w nim dziwna mania prześladowcza, a jednak tatuaż na jego nadgarstku nie zniknął. Istniało ryzyko, że ktoś go rozpozna. Jego, Kaila Karova, wiecznie zmęczonego kelnera ze spracowanymi dłońmi. Tego, który mógł sprowadzić nieszczęście na Charlesa. Czy jednak Docy z własnej woli szukaliby rozrywki właśnie w obskurnym lokalu Mrukova? Miał wątpliwości.
– Tak, ale kompletnie nie znam języka dockiego. Nie chciałbym musieć rozmawiać z dockimi gośćmi, gdyby odwiedzili to miejsce – skłamał.