Czerwony lód - Małgorzata Radtke - ebook + audiobook + książka

Czerwony lód ebook i audiobook

Małgorzata Radtke

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sierż. szt. Szadurski po policyjnej akcji w rezerwacie Beka otrzymuje wezwanie na miejsce zdarzenia do zakładu produkującego mrożonki w Szelewie. Podłoga na hali produkcyjnej zalana jest ludzką krwią. Brak ciała oraz nagrań z monitoringu od samego początku komplikuje śledztwo.

Po odnalezieniu ciała brygadzistki zostają utworzone trzy grupy śledcze. Szadurski pod ścisłym nadzorem naczelnika i prokuratora prowadzi sprawę, w której napotyka liczne komplikacje: nie tylko dyrekcja manipuluje dowodami i zeznaniami pracowników obecnych feralnej nocy na terenie zakładu, ale także jeden z istotnych świadków umiera.

Morderstwo brygadzistki wywiera na Szadego większy wpływ niż przypuszczał, co powoli prowadzi go na dno. Z czasem, przez niewiarygodne zeznania oraz podkładane dowody, jest zmuszony korzystać z niekonwencjonalnych metod.

Co takiego ukrywa zarząd firmy, że jest gotowy poświęcić ludzkie życia, aby prawda nigdy nie wyszła na jaw? Czy Szademu uda się znaleźć zabójcę? I co najważniejsze: ile będzie musiał poświęcić dla rozwiązania tej sprawy?

Czerwony lód” to nie tylko powieść kryminalna z dobrym tłem i intrygującymi postaciami, ale również konkretna dawka emocji oraz akcji, w której nie brakuje pościgów czy scen walk.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 302

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 55 min

Lektor: Jacek Zawada

Oceny
3,7 (24 oceny)
10
3
6
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Asztlz666

Nie oderwiesz się od lektury

Jeśli żyjesz na Pomorzu i szukasz klimatycznej książki, to jest to świetna pozycja dla Ciebie. 1. Fajnie opisana psychika bohaterów. Nie jest tam 1500 analiz dlaczego ktoś chce być jabłkiem albo marchewką, tylko każdego przedstawiono w odpowiedni sposób. A i tak czytelnik wyrabia sobie sam opinie o danej postaci 2. Przemysł Spożywczy - pokazany z innej perspektywy, takiej ludzkiej i normalnej. Codziennej. I nie ma zwykłych afer, tylko jest trup. A on zazwyczaj ożywia atmosferę, że się tak wyrażę. 3. Jako czytelnik/czytelniczka człowiek cały czas jest w napięciu. 4. Chciałabym zobaczyć to na Dużym Ekranie, ale...no właśnie.
00
BoSoAn
(edytowany)

Nie polecam

Frodo w Mordorze to pikuś...bardzo infantylny BOHATER, zamiast cierpieć za miliony mógłby wzrokiem skanować mózgi przestępców. Koniec i bomba, a kto..., no właśnie-po co to czytać?
00

Popularność




Copyright © by Małgorzata Radtke, 2018Copyright © by WYDAWNICTWO WASPOS, 2019All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja i korekta: Justyna Karolak

Korekta: Angelika Ślusarczyk

Projekt okładki: Shred Perspectives Works

Ilustracje w środku książki: copyright by © pngtree

Skład i łamanie: Wydawnictwo WasPos

Wydanie I

ISBN 978-83-66425-13-2

Wydawnictwo [email protected]

Wszystkie postacie, miejsca i zdarzenia są fikcyjne. Wszelkie podobieństwa do osób i miejscsą przypadkoweiniezamierzone.

UROKI PRACY W POLICJI

Północ o różnych porach roku wygląda inaczej. Latem zwiastuje kłopoty. Dochodzi do kradzieży, pobić, zaginięć. Na nic zdaje się technologia XXI wieku, gdy ludzie zapadają się pod ziemię, a samochody rozpływają w powietrzu. Jesienią pachnie ołowiem, obciąża powieki, sprawia ból w kręgosłupie od ślęczenia przy raportach, albo od spania w służbowym samochodzie. Zimą, mimo mroku, bawi się w malarza, przyozdabia biel krwawymi plamami lepiej od Picassa. Echem roznosi trzaski gniecionych blach nieostrożnych kierowców, szczypie w zziębnięte kończyny. Pozbawiaczujności.

Wiosną północ przypomina samotną i pijaną kobietę w barze. Bywa nieobliczalna: raz szara – raz kolorowa; ciepła lub chłodna. Milczy, by zaraz uderzyć hukiem pocisku wystrzelonego tuż przy uchu… W wiosennej północy nie ma nic przewidywalnego. Tak jak dzisiejszej nocy – wraz z pojawieniem się czterech zer na zegarku myślałem o ucieczce na bezludną wyspę. Ten ostatni weekend kwietnia mnie nieoszczędzał.

Nabiegałem się po bagnach, lasach, krzakach i szosach. Nie pamiętam ile zrobiłem kilometrów, ale ból w nogach nakazał mi twierdzić, że więcej niżzwykle.

Powoli martwiłem się o drogę powrotną, zostawiłem służbową bravę daleko za wniesieniem – około trzy godziny piechotą stąd. Oddech zamieniał się w parę. Mokre od potu ubranie przykleiło mi się do skóry. Śmierdziałem. Nie lubiłem tej części pracy w policji. Żyłem tym, że za pół godziny powinno być po wszystkim, jeśli informator nie nabił nas wbutelkę.

Mimo zmęczenia i przemarznięcia byłem w lepszej sytuacji od swojego partnera, który ubiorem pomylił policyjną akcję z randką. Idiota założył skórzaną kurtkę, dżinsy i lakierki. Zatrzymałem się na skrzyżowaniu traktów turystycznych gdzieś w głębilasu.

– Szady, jesteśmy na miejscu? – Błona chuchał nadłonie.

Na odczepnego skinąłem głową. Drogę spowijała gęsta mgła, dobry sprzymierzeniec akcji w terenie. Gdyby podejrzany wybrał tę ścieżkę, moglibyśmy go tropić, zachowując niskie ryzyko, że nas zdemaskuje.

Błona szczękał zębami coraz głośniej. Dla uspokojenia własnego sumienia oddałem murękawiczki.

– Myślę, że przyjdzie albo z tej, alboz tamtej strony. – Wskazałem na wschód, później na zachód. – Jeśli tu poczekamy, powinniśmy na niego trafić. To dobre miejsce. Tylko zrób coś ze swoją szczęką. Możesz przestać? Przy takiej gęstości powietrza dźwięki szybko sięrozchodzą.

Błona popukał się w czoło, na co przewróciłem oczami. Czasem miałem dość jego dziecinnych zagrywek. Dla pewności pociągnąłem go zadrzewa.

– Jak ja nienawidzędyżurów.

– Błona, zamknij się, bo nasusłyszy.

– Łazimy po tych lasach od wieków. W życiu nie zdawałem sobie sprawy, że ten rezerwat może mieć taką powierzchnię. Ile kilosów zrobiliśmy? Dwadzieścia? Jeny, jest tak zimno, że włosy na mojej dupie skuły sięlodem.

Usłyszałem coś. Piśnięcie, czy skrzypnięcie starejsprężyny.

– To nawet nie nasza akcja – kontynuowałBłona.

– Zamknij się – nakazałem i uderzyłem go lekko. Musiało jednak zaboleć, bo syknął i rozmasowywał ramię. Bez przesady, aż takiej siły nieużyłem.

Mgła opadła i stężała, nasza widoczność ograniczyła się do dwóch, trzech metrów. Od stania w miejscu zrobiło się chłodniej. Przestraszyłem się, że Błona dostanie hipotermii, tak bardzo siętrząsł.

Piszczenie sprzed kilku minut zrobiło się wyraźniejsze i powracało w regularnych odstępach. Błona odwrócił się za siebie. Ten dźwięk przypominał nienaoliwiony łańcuch sunący pozębatce.

Dużo się nie pomyliłem. Z północnej drogi wyjechał na składaku podejrzany pasujący do rysopisu podanego przez grupę delta. Skryliśmy się za drzewem. Tuż obok nas przejechał przerośnięty mężczyzna w czarnych ubraniach i czapce. Rowerz każdym obrotem pedałów wyginał się w różne strony, cały zdawał się zespawany na szybko z zardzewiałych części. Poczekaliśmy, aż się oddalii ruszyliśmy za czerwonym światełkiem na tyleroweru.

Truchtaliśmy. Nie zdążyliśmy dobrze minąć skrzyżowania, a Błona potknął się o wystający korzeń. Przeklął. Głośno. W mgnieniu oka zamarłem. Rower oddalał się – znikał wemgle.

– Nic nie usłyszał? – spytał Błona. – Jakim cudem?

– Chyba ma słuchawki. – Wróciłem do biegu. – Musi je mieć, albo mamy posprawie.

– Który złodziej bierze ze sobą słuchawki na akcję w środkunocy?

– Chodź. Dogonimy go, a reszta wyjdzie w praniu. Siema, stary – mówiłem już przez telefon do lidera grupy drugiej – zbliżamy się w waszą stronę. Widzimy podejrzanego, porusza się na składaku. Najprawdopodobniej ma słuchawki na uszach, ale i tak zachowujemy bezpieczny dystans. Przygotujciesię.

– Zrozumiałem – odpowiedział i rozłączyłsię.

Po kilometrze miałem wrażenie, że eksplodują mi mięśnie w udachi łydkach. Nawet kark i szyja paliły od bólu. Starałem się rozluźnić, pomóc sobie masażem szyi, ale w biegu nie było to łatwe. Na moje szczęście to uczucie minęło po kolejnym kilometrze. Udało mi się ustabilizować oddech. Błona biegł po gorszej stronie, gdzie kępki trawy i dziury piętrzyły się jedna za drugą. Wolałem nie wyobrażać sobie, co on w tej chwiliczuje.

Mgła opadła do kostek. Widoczność się polepszyła, tak że zwiększyliśmy odległość od roweru. Biegliśmy po obu stronach drogi, żeby w razie problemu schować się za drzewami, ale podejrzany zdawał się nie czuć zagrożenia. Jechał przed siebie, podskakując na siodełku z każdym najechaniem na dziurę lub kamień. Z mojej perspektywy wyglądał tak, jakby ukradł dziewczynce prezentkomunijny.

Na jednym z licznych skrzyżowań zwróciłem uwagę na ciemne samochody zaparkowane na leśnym parkingu. Obok nich stało trzech szemranych typów zwróconych w naszą stronę. Przypominało to typową transakcję narkotykową, ale nie mogłem porzucić podejrzanego aż do punktu zmiany. Dzisiaj najważniejsza była dla mnie ta sprawa. I wcale nie pomagała myśl, że te typki pewnie wzięły nas zaidiotów.

Minęliśmy równe trzy kilometry. Mogłem zwolnić. Złapałem też Błonę, aby sięzatrzymał.

Machnąłem dwoma palcami przed sobą i stanąłem. Z rowu zerwało się dwóch kumpli w czarnych uniformach. Przekazaliśmy pałeczkę grupie drugiej, teraz oni śledzili podejrzanego. Mogliśmyodpocząć.

Błona cupnął na powalone drzewo, a ja przystanąłem przy nim. Żałowałem, że nie występowałem w amerykańskim serialu. Tam policjanci wozili się drogimi samochodami, mieli wsparcie, szpiegowskie gadżety. W Polsce użerałem się z cięciamibudżetowymi.

Posiedzieliśmy w milczeniu dobre dziesięć minut. Błona palił papierosy i pluł na ziemię, a ja szukałem zasięgu, żeby sprawdzić wiadomości. W końcu mi się znudziło, więc rozejrzałem się po okolicy. Zauważyłem pochylone drzewo, podtrzymujące się na gałęzi innego. Kojarzyłem tomiejsce.

– Idziemy. – Poklepałem Błonę po plecach i zagłębiłem się wlas.

– Ty… Dokąd? – spytał, idąc za mną. – Przecież wiesz, że powinniśmy czekać na dalszewytyczne.

– Niedaleko stąd jest szopa. Za gówniarza jeździłem tu z ojcemi dziadkiem na polowania. Dziadek uczył mnie strzelania, bo wierzył, że kiedyś mi się to przyda. Miał fioła na punkcie wybuchu trzeciej wojny światowej. Chciał być pewny, że zaciągnę się do wojska i robił wszystko, żeby mnie ku temu skłonić. – Przeskoczyłem przez strumyk i poczekałem na Błonę. – I się zaciągnąłem. Byłem w żandarmerii w Warszawie przez trzy miesiące, do czasu śmierci dziadka.

Wyszliśmy na polanę. Ujrzałem przed sobą szopę w opłakanym stanie, z zapadniętym dachemi powybijanymi oknami. Spodziewałem się tego. Stąd widziałem ciemne plamy po kulkach z paintballu. Mogłem też odczytać napis: „Pieprzyć Polski żąd!” Szkoda, że graficiarza nie wyuczyła lepiej polonistka. Robiąc krok w zarośla, kopnąłem w pustą butelkę po taniejwódce.

– Szady, ja tu poczekam – oznajmił Błona. – Wolę zamarznąć niż umrzeć przygnieciony gruzem. Chcesz zobaczyć szopę, nie ma problemu. Ale ja tuzostaję.

Przysiadł na pieńku. Przez chwilę patrzyłem, jak pociera nogi, ale w końcu ruszyłem do szopy. Skrywała dużo wspomnień. Nie doszedłem jednak daleko, bo zatrzymał mnie utwór Bruises Unlocoz telefonuBłony.

– To grupa trzecia – stwierdził i odebrał na głośnomówiącym. – Cojest?

– Podejrzany nam uciekł! Powtarzam, podejrzanyuciekł!

Błona spojrzał na mnie ze ściągniętymi brwiami. Mi także nie chciało się dłużej biegać. Marzyłem o gorącejkąpieli.

– Podejrzany porzucił fanty i rower! – krzyczał dalej lider grupy trzeciej. – Porusza się piechotą. Jak na takie cielsko, skubaniec szybko biega! – Zatrzeszczało w słuchawce od jego sapania. – Cholera! Chyba gozgubiliśmy.

Miałem zamiar się odezwać, kiedy pociągnąłwątek:

– Nie! Jest, znalazłem go! Biegnie na wschód! Szady, Błona, podejrzany biegnie w waszą stronę! – I tyle, jeśli chodzio nieużywanie nazwisk podczasłapanek.

– Czekamyw pogotowiu – odpowiedział Błona i zmarszczyłnos.

– Jak przyjdzie nam walczyć, to zostaw to mi, jasne? Nie mam zamiaru jeszcze ciebie reanimować w… – nie dokończyłem, bo z lasu wybiegła czarna postać z latarką. – Cholera. Zostańtu.

Pobiegłem skulony do szopy, uważając na porozrzucane śmieci. Podejrzany zniknął mi z oczu. Przywarłem do ściany i wstrzymałem oddech. Sprawdziłem, czy mam broń przy pasku, ale jeszcze jej nie wyciągnąłem. Odczekałem kilka sekund i najciszej jak umiałem – doszedłem do drzwi. Zajrzałem przez szparę. Niczego nie zauważyłem. Przykucnąłem.

Już chciałem powtórzyć czynność, gdyz wnętrza szopy usłyszałem ostre przekleństwa. Podejrzany tam był. Sięgnąłem do kabury, powoli wyciągnąłem walthera. Raz. Dwa…

Bruiseswyrwało mniezrytmu.

Zdążyłem sięgnąć do kieszeni kurtki, zanim zdałem sobie sprawę, że to nie ja narobiłem hałasu. Błona stał na rogu szopy i wyłączał dzwonek. Czemu wcześniej nie wyciszyłtelefonu?!

Zatrzeszczałydrzwiczki.

– Błona, biegnij, z tamtej strony! Biegnij, już!!!

Schowałem walthera, gdyż pościgi z bronią w ręce za często kończyły się niekontrolowanym wystrzałem, i wbiegłem do szopy z włączoną latarką. Cudem ominąłem zwisającą z sufitu deskę. Mgła na polanie nie pomagała w gonitwie, była gęstsza niż wcześniej. Na szczęście podejrzany nie wyłączył swojej latarki. Pobiegłem za nim, nie oglądając się za Błoną, który spieprzyłakcję.

Dobrze, że w genach otrzymałem wysoki wzrost. W podstawówce nie lubiłem być wysoki, za bardzo się wyróżniałem chudymi nogami, ale z czasem kompleks zamieniłem w zaletę – wyrzeźbiłem mięśnie i nauczyłem się sprawnie biegać. Wbiegłem w las, przeskoczyłem przez strumyk, ominąłem powalone drzewa i obiegłem bagno, w które wpadł podejrzany. Kiedy taplał się w mieliźnie, próbując z niej wyjść, zmniejszyłem dzielącą nasodległość.

– Buli, przestań uciekać! Już po wszystkim! Jesteśzatrzymany!

W momencie gdy odzyskiwał grunt pod nogami, zagrodziłem mu drogę. Zamachnął się, ale się uchyliłem i uderzyłem go sierpowym w okolicę przepony. Buli walczył o oddechz szeroko otwartymi oczami. Sięgnąłem za pas po kajdanki, ale ich nie miałem – musiałem zostawić je w aucie. Błony też nigdzie niewidziałem.

Buli odzyskał oddech szybciej niż zakładałem. Rzucił się na mnie swoim cielskiem. Starałem się wykorzystać jego własną siłę i przerzucić go za siebie, ale przez błoto na jego ubraniach – wyślizgnął mi się. Chwycił mnie w okolicy ud – trafiłem go łokciem w kark, alei tak mnie przewrócił. Upadłem na plecy, wystający korzeń cisnął mi się pomiędzy łopatki. Buli usiadł okrakiem na moim brzuchu. Nie miałem czasu, żeby się nad sobą użalać. Zasłaniałem twarz przed pięściami, które uderzały w moje przedramiona jak młot pneumatyczny wasfalt.

Zamknąłem oczyi liczyłem. Znalazłem moment, w którym ciosy Buliego zwolniły. Wykorzystałem to i uderzyłem go dwa razy w nos. Coś chrupnęło, ale nie byłem pewien, czy to przypadkiem nie moje kości. Po tych ciosach głowa Buliego odskoczyła, więc złapałem go w okolicy torsu i rzuciłem na bok. Zaczęliśmy się szarpać. Podejrzany ważył co najmniej sto dwadzieścia kilogramów – ciężko dyszał, ale uderzenia miał mocne. Wyczułem to, gdy walnął mnie wżebra.

Sprzedałem mu kolejne ciosy – tym razem w skroń, nie zważając na ból kostek u rąk. Trochę go ogłuszyłem, dzięki czemu zyskałem na czasie. Odwróciłem podejrzanego na bok i złapałem za gardło. Zastosowałem dźwignię. Tłuścioch – mimo że blokowałem mu dostęp do tlenu – zaczął się miotać. Trafiał mnie łokciami, gdziepopadnie.

– Dobra, Szady, puść go! – krzyknął Błona z pistoletem przygotowanym do strzału. – Szady! Mamy go! Szady, bo goudusisz!

Poluzowałem ucisk. Podejrzany zachłysnął się powietrzem. Wiedziałem, że z duszeniem trzeba uważać, jednak nie mogłem przestać. To był naprawdę długi i ciężkidzień.

Błona podał mi kajdanki, skułem Buliemu ręce za plecami. Dla jego bezpieczeństwa, nieswojego.

– Gdzieś ty był, docholery?!

– Wypieprzyłem się przy strumyku i straciłem orientację. Nie biegam tak jak ty. – Błona zadzwonił do dyżurnego na głośnomówiącym. – Koniec akcji, zatrzymaliśmypodejrzanego.

Dźwignąłem się z klęczek, aby otrzepać się z trawy, błota i piasku. Część bardziej rozmazywałem pospodniach.

– Przekażcie podejrzanego najbliższej grupie i udajcie się na miejsce zdarzenia do Szelewa – odpowiedział dyżurny. - Oddzwońcie zsamochodu.

WYNIK ZERO

Krew?

Pihon stawiał na bezduszny minimalizm. Białe kafelki i szare sufity lepiej wyglądały obryzgane brunatną cieczą. Otaksowałem halę z progu. W chwili gdy zakładałem obuwie ochronne, Błona gdzieś się ulotnił. Postanowiłem samemu wejść dośrodka.

Fortuna klęczał przy ogromnej plamie, która na pierwszy rzut oka przypominała zasychającą krew. Wokół niego – z aparatem w ręku skakał Suchy, jego uczeń i świeży absolwent szkoły kryminalnej w Poznaniu. Co naciśnięcie spustu migawki strzelałfleszem.

Przystanąłem obok Fortuny. Z rękoma w kieszeniach przyglądałem się ponad trzymetrowej plamie krwi. Już na pierwszy rzut podejrzewałem, że ktokolwiek w niej leżał – czołgał się w stronę wyjścia. Wśród tych śladów rozróżniłem niewyraźne odciski dłoni ipalców.

– Ktoś musiał nieźle oberwać, wykluczyłbym samobójstwo. – Fortuna wstał i obejrzał się za siebie. Na maszynie do wyciskania owoców leżał test OBTI. – Jak dobrze widzisz, nie ma szans na to, żeby osoba podcięła sobie żyły, później próbowała się ratować, a następnie, jeśli zemdlała tutaj – pokazał na drugą, szerszą kałużę krwi – po prostu wyparowała. Poza tym te niewyraźne ślady odcisków dłoni są podejrzane. – Fortuna podszedł bliżej mnie. – W tym miejscu leżą włosy – zauważył. – Nie wydaje mi się, że ofiara sama to sobie zrobiła. – Złapał za pasek do sprawdzania krwi i skierował go w moją stronę: wykazywał dwie kreski. – Krew, jak widzisz, jest ludzka. Zaraz pobiorę próbkę, jak tylko Suchy skończy robićzdjęcia.

– A co z tymi plamami? – Pokazałem ochraniaczami na butach na miejsce, w którym widniała rozmazanakrew.

– Wygląda na to, że ktoś próbował ją zetrzeć. Przynajmniej taka mogłaby być jedna z wersji wydarzeń, ale więcej powiem po szczegółowych analizach. Dobrze wiesz, jak todziała.

Suchy właśnie przykładał do rozbryzgów miarki centymetrowe, wyciągnął też kilka metryczek śladowych i dalej fotografowałplamy.

– Tylko uważaj, żebyś mi niczego nie spieprzył! – upomniał goFortuna.

Suchy tylko pokiwałręką.

– Dobra, Fortuna, ale musisz mi dać cokolwiek. Cokolwiek, człowieku – powiedziałem. – Kogo szukam? Kobiety? Mężczyzny? Jakieś podpowiedzi? – Obszedłem brunatną plamę, wypatrując śladów ciągnięcia, ale nic takiego nie znalazłem. Przykucnąłem. Metaliczny zapach się nasilił. – No, daj mi coś, człowieku. Widzę, że wygląda to źle, plama krwi jest pokaźna, nie sądzę, żeby ktoś to przeżył, mamrację?

– Denerwujesz mnie. – Fortuna schylił się przy kępkach włosów zanurzonych we krwi. – Daj mi chwilę. Zobaczę, co da się zrobić, jasne? Idź, przesłuchaj świadka. Albo pokręć się jak reszta policjantów. Poszukaj ciała. Zrób coś pożytecznego, niech naczelnik będzie z ciebiedumny.

Przeszedłem się wewnątrz hali. Doszedłem do drzwi ewakuacyjnych i zjazdu do piwnicy, który kończył się metalową bramą. Na nich widniała naklejka ostrzegająca przed promieniowaniem, a po lewej stronie wisiał czarny czytnik na karty. Wiedziałem, że samodzielnie się tam nie dostanę, więc cofnąłem się do Fortuny. Po drodze zauważyłem białoczerwone taśmy przyklejone do framug otwartych bram wjazdowych z haliobok.

Przyglądałem się pracy techników i doszedłem do wniosku, że bez ciała nie mamy żadnej sprawy. Niby krwi było dużo, ale żaden prokurator nie postanowi wszcząć śledztwa bez nieboszczyka. Nawet taki prokurator pokroju Broczka, z którym najczęściejpracowałem.

– Szady, wyjdź stąd – mruknął Fortuna, który wyjmował pęsetą włosy. – Zadzwonię, jak będę coś wiedział. Naprawdę, gościu: idź przepytać świadków, zrób swojąrobotę.

Wzruszyłem ramionami. Na razie świadomość, że krew należała do człowieka, musiała mi wystarczyć. Wyszedłem z hali. Przy ogrodzeniu stał Błona w towarzystwie trzech osób. Wydawało mi się, że rozmawia z dyrekcją. Kojarzyłem tę czarnowłosą, choć nie pamiętałem jej nazwiska. Brała udział w biegu o Puchar Komendanta w Rzucewie.

Zamierzałem do nich podejść, ale na metalowych schodach ewakuacyjnych spostrzegłem kogoś bardziejinteresującego.

Poszedłem wzdłuż ściany po wydeptanej ścieżce, aż dotarłem do Zdzicha Zabiegłego, poprzednika Fortuny, technika kryminalistyki, który jeszcze pracował w policji, jak mnie przydzielono do komendy w Pucku. Uśmiechnąłem się i podałem murękę.

– No, no, no, panie Zabiegły – powiedziałem. – Słyszałem, że pracujesz w ochronie, ale nie wiedziałem, że dałeś się przekonać do tego miejsca. To ten wystrój wnętrz, czy szyld z brokułem na chłodni ciebie do tegoskłonił?

Zdzichu wyjął czerwone lucky strike i skierował paczkę w moją stronę, odmówiłem. Po półrocznej przerwie ciągnęło mnie do palenia – szczególnie gdy dym papierosowy poleciał z wiatrem na mojątwarz.

– Zacząłem w ochronie, bo to miała być nudna robota za średnie pieniądze – odpowiedział Zdzichu z fajką między zębami. – Ale za mną się wszystko ciągnie. A ty co? Nie masz co robić, że do mnieprzyszedłeś?

– Można tak powiedzieć. – Podciągnąłem się na pręcie, by rozciągnąć obolałe nogi. – Powiesz mi, co powinienem wiedzieć? Może być długahistoria.

Obok nas przeszło dwóch policjantów w mundurach. Świecili latarkami wtrawę.

– Miałem zmianę z Wioletą Misztalewską i tym nowym, chyba Mateuszem, czy Mariuszem. – Zdzichu zmarszczył czoło. – Nie wiem, jak on się nazywa. Nie mam takiej dobrej pamięci do wszystkiego jak ty. – Na tę uwagę się uśmiechnąłem. – Wioleta poszła na standardowy obchód koło pierwszej w nocy. Stwierdziła, że musi wejść po coś do technicznych i nie wzięła ze sobą nowego. Po około trzydziestu minutach zadzwoniła do mnie, płacząc i bełkocząc. Powtarzała w kółko: budynek o-dwa, budynek o-dwa. Zostawiłem więc nowego, by sprawdzić o co chodzi. – Skupił wzrok na żarze papierosa. – Znalazłem ją skuloną przy ścianie. Płakała. Jak podszedłem bliżej, wskazała palcem na halę. Wszedłem, bo spodziewałem się tam zobaczyć trupa, lub stado trupów. Zamiast tego znalazłem krew. Okazało się, że Wioleta słabnie na widok krwi. – Wybałuszył oczy i wydął wargę. – Po wejściu na halę zapaliłem światło, sprawdziłem najbliższy teren, a później was zawiadomiłem. Nie szwendałem się, aby nie zadeptaćśladów.

– Nie sądziłeś, że gdzieś tam dalej leży konającyczłowiek?

– Widziałeś, ile tam jest krwi? Większość życia poświęciłem policji, byłem jednym z najlepszych techników w naszym województwie. Na oko widzę, że ta kałuża to co najmniej cztery litry. Jeśli ta krew należy do jednego człowieka, to szukacietrupa.

Przez okna obserwowałem techników w białych kombinezonach i czerwonych ochraniaczach na butach, kładących na podłodze hali numerki. Utrwalali tozdjęciami.

Suchy coś na nich krzyczał i machał przy tym dynamicznierękoma.

– A co z rejestrem pracowników? – Pacnąłem dłonią w kark, żeby zabić komara. Skurczybyki szybko wybudziły się w tymroku.

– Mamy rejestr pracowników. – Zdzichu zgasił papieros o podeszwę buta, następnie zawinął go w chusteczkę, którą chwilę później schował dokieszeni.

– Więc?

– Z Zakrzewskim sprawdziliśmy stan przed twoim przyjazdem – odpowiedział, wstając ze schodów. – Na szczęście jest przestój technologiczny, więc pracowników nie było dużo. Policzyliśmy kilka razy. Nikogo nie brakuje. Właśnie w tym jest problem. Ktokolwiek tam się wykrwawił, nie widnieje w naszym systemie, ani w systemie ochrony od stronybudowy.

– Pięknie – skwitowałem. – Po prostupięknie.

Przetarłem oczy, co jedynie pogłębiło szczypanie. Dotarło do mnie, że spędzę tutaj kilka długich godzin, a już nie spałem od dwudziestu dwóch. Pieprzone życie w policji. Dlaczego zdecydowałem się w niejpracować?

Żaby odpowiedziały mirechotem.

HALA

– Powiedziałem, że nie zamykamy terenu – mówił Błona. – Proszę robić to, co dotychczas, my będziemy się tu tylko rozglądać. Jeśli nie znajdziemy ciała, nie matematu.

Kiwnąłem głową do zebranych osób. Oprócz dyrektor Ciesińskiej, której nazwisko przypomniało mi się po ujrzeniu jej twarzy, stał tam prezes Ezman, czarnowłosy mężczyzna w garniturze droższym od mojej miesięcznej wypłaty, oraz kierowniczka produkcji, Zielińska. Przynajmniej tak przedstawił mi ich Zabiegły, żebym oszczędził sobie zbędnych pytań. Moją szczególną uwagę przykuła Zielińska, nie z powodu pociągłych rysów twarzy – czy śniadej karnacji przypominającej mi o mojej byłej – a przez swoje zachowanie. Trzęsła nogą i unikała kontaktuwzrokowego.

– Czyli nie przeszkodzicie nam w przerwie technologicznej? – zapytał Ezman. – Musimy naprawić maszyny, zmodernizować trzydziestą linię i naprawić transporter przesuwający palety na hali naświetlania. Gonią nas terminy, a dopiero co podpisaliśmy umowę z Rosją. Nie chcielibyśmy tegostracić.

Oparłem się o płot, nie przyciągając ich uwagi. Błona dalej tłumaczył im zasady naszego działania i poprosił o kredyt zaufania. Żałowałem, że najwyższe głowy Pihona nie rozumiały powagi sytuacji, w końcu na ich hali znaleziono kałużę ludzkiej krwi.

– Na halę o-dwa nikt nie ma teraz wstępu, proszę nie przeszkadzać technikom w pracy, ponieważ możecie zanieczyścić ważne dowody. Nie wolno państwu tam wchodzić, aż do zakończeniaczynności.

Dyrektor coś odpowiedziała, ale już nie słuchałem. Przeszedłem się asfaltem wzdłuż płotu odgradzającego zakład od pól. Mgła w tym miejscu żyła swoim życiem. Zza jej wysokich pasm wyłaniały się skrzydła wiatraków, a na ich grzbietach rozbłyskiwały się czerwone światełka. Zapach trocin roznosił się po polach i wciąż był intensywny, chociaż tartak stał dwa kilometry odPihona.

Szukałem śladów. Po drodze naliczyłem cztery punkty kontrolne, które służyły do monitorowania obchodów ochroniarzy. Przyklejono je na słupkach ocynkowanych. Sprawdziłem, czy przypadkiem nie da się ich zdjąć, ale mocno trzymały. Zanotowałem w pamięci, aby się dowiedzieć, ile razy w nocy chodzą tądrogą.

Ogniska płotu były nienaruszone, ale na wprost drzwi od hali o-dwa zauważyłem wygięcia i odpryski farby. Przyjrzałem się lampom masztowym – żadnych kamer.

Niedobrze. Teren otwarty, niechroniony wizyjnie. Z doświadczenia wiedziałem, że obchody wykonuje się co dwie-trzy godziny. Jeśli w tej firmie też tak robiono, to morderca miał sporo czasu na pozbycie się ciała. Syknąłem.

Zawróciłem do Błony i elityPihona.

– Dlaczego w tym miejscu nie ma kamer? – zwróciłem się do Ciesińskiej, która wykrzywiła usta i uniosłabrew.

– To teren budowy. Nie widzieliśmy potrzeby instalowania kamer. Zbyt łatwo by było o ichuszkodzenie.

– Na hali również brakujekamer?

– Tak – szepnęła. – Nikt z nas nie mógł przewidzieć, że dojdzie tutaj do morderstwa. – Spojrzała na Błonę. – Domniemanego morderstwa, sierżancie Szadurski. To spokojnaokolica.

Podrapałem swędzący kark. Pieprzony komar. Kątem oka ujrzałem Zielińską. Wpatrywała się we mnie bez ruchu. Tym razem nie uciekła pierwszawzrokiem.

– A nie odnotowaliście kradzieży? – drążyłemtemat.

– Nie robiliśmy inwentaryzacji od początku roku – odpowiedziała Ciesińska. – Mogę zlecić przeliczenie towaru, ale to trochę potrwa. Pewnie kilkadni.

– Rozumiem. A może mi pani powiedzieć, co się kryje za bramą w podziemiach na hali o-dwa? Albo najlepiej powiedzieć mi, jak mam się tamdostać?

– Mogę pana tam zaprowadzić, o ile pan sobie życzy. Na miejscu mogę odpowiedzieć na wszystkiepytania.

– Jak wrócisz, przepytamy świadka pierwszego na miejscu zdarzenia – dopowiedział Błona, ale odmachałem mu tylko ręką. To mogłopoczekać.

Przed wejściem na halę poprosiłem Ciesińską, aby założyła obuwie ochronne i czepek na głowę, żeby nie zanieczyścić miejsca, choć wątpiłem, że to coś da. Na hali o-dwa było mnóstwo różnych śladów, budowlańców, ciekawskich pracowników i innych niepowołanych osób trzecich. Zaprowadziła mnie pod bramę i przyłożyła kartę do czytnika. Po zamruganiu diod na zielono brama się uniosła i przed nami rozciągnęła się ciemność. Ciesińska pstryknęła włącznik, przechodząc bardzo blisko mnie. Ledwo powstrzymałem kichnięcie od jej słodkichperfum.

Moim oczom ukazała się hala podobna do tej na parterze, różnica była taka, że oddzielono ją trzymetrowym płotem w połowie. Zdążyłem zauważyć, że z tej strony stawiano palety na transporter, a linia z drugiej strony przenosiła je dalej, najpewniej do chłodni. Mimo że się rozglądałem i kazałem Ciesińskiej iść za sobą, nie znalazłem żadnych śladówkrwi.

– Co to za miejsce? – zapytałem zciekawości.

– Naświetlamy tu żywność, dzięki czemu pozbywamy się zanieczyszczeń mikrobiologicznych i przedłużamy datę ważności owoców i niektórych warzyw.

– Ale produkujecie mrożoną żywność… – Zmarszczyłem czoło. – Po coto?

– Nie wiem, czy się pan z tym spotkał, ale odmrożone truskawki innych firm zamieniają się w papkę. Dla nas ważne jest, żeby jakość żywności była na najwyższym poziomie, nie chcemy sprzedawać ludziomśmieci.

– Ale czy promieniowanie nie jestniebezpieczne?

– Podajemy bezpieczną dawkę, minimalną, która nie zagraża ludziom. To nie Czarnobyl, panie Szadurski. W tym miejscu staramy się o najwyższej jakości produkty, które są w pełni bezpieczne. Oczywiście oznaczamy je odpowiednio i informujemy konsumentów o naświetlaniu. Niczego nie staramy się ukrywać, tym bardziej, że jesteśmy jedną z dwóch takich firm na terenie Polski. Druga, pod Warszawą, zajmuje się napromieniowywaniemprzypraw.

Przejechałem ręką po zgolonej głowie. Chociaż temperatura w tym pomieszczeniu zdawała się podwyższona, zrobiło mi się zimno. Senność dawała się weznaki.

– Więc tędy wjeżdża paleta? – dopytałem; nie mogłem się oprzeć. Nigdy nie słyszałem o czymś takim, ale prawda była taka, że rzadko przygotowywałem samodzielnie posiłki i jadałem wdomu.

– Panie Szadurski, tędy wjeżdża kontener załadowany żywnością na paletach. Czasami są to kartony, czasami tylko skrzynki. – Pokazała palcem na transporter. – Później na panelu, przy którym pan stoi, ustawiamy dawkę i czas naświetlania. Na przykład dla truskawek wynosi on sześć minut, na dawce dwóch grejów, dzięki czemu żywność już wstępnie zamrożona i zapakowana do kartonów zachowa znacznie dłuższą świeżość, a my zaoszczędzimy pieniądze nie tylko na utylizacji. Częściej napromieniowujemy żywność w opakowaniach, żeby zapobiec przypadkowemu skażeniu. I naprawdę – uśmiechnęła się – jesteśmy bezpieczną firmą. Nie robimy niczego, co mogłoby zaszkodzić ludzkiemu życiu. – Puściła mi oczko, poczułem się jak boski żigolo. – Po odpowiednim czasie naświetlania kontener wyjeżdża z drugiej strony, maszyna wyjmuje paletę i kładzie ją na podłogowej taśmie. A ta prowadzi ją do mroźni we wcześniej zaprogramowane miejsce, bądź cofa na produkcję w celu dalszejobróbki.

Chciałem wtrącić, że aż tak bezpieczni nie byli, skoro na hali wyżej znaleźliśmy krew, ale zrezygnowałem. Z przyzwyczajenia sprawdziłem telefon; brakowało tutajzasięgu.

– Czy możemy sprawdzić, czy ta linia była używana dzisiejszejnocy?

– Możemy. – Ciesińska podeszła do panelu i uruchomiła go. Na ekranie ujrzałem parametry podobne do tych, o których mówiła wcześniej. – Ostatnio promieniowaliśmy ziemniaki, panie Szadurski. Tutaj dawka jest mniejsza od truskawek, bo robimy to dlatego, żeby nie kiełkowały. – Nie pytałem, czy pokrojone na plasterki ziemniaki też potrafią kiełkować, nie chciałem się zbłaźnić. – Proszę bardzo. – Wskazała palcem daty, obok których ciągnęły się dawki, czas naświetlania oraz nazwisko, domyśliłem się, że należące do operatora. – Ostatni raz używaliśmy naświetlania dwudziestego kwietnia, czyli przed rozpoczęciem przestoju technologicznego. Ostatnia zmiana, nocna, naświetlała ziemniaki. Nic więcej tu niema.

Przyjrzałem się historii, nie miałem się do czego przyczepić, zatem odpuściłem. Zastanawiałem się, czy nasz informatyk policyjny nie będzie chciał do tego zajrzeć, żeby sprawdzić wersjęCiesińskiej.

– Kto ma dostęp do tejhali?

– Wyłącznie operatorzy maszyny oraz operatorzy sztaplarek, którzy są aktualnie na zmianie. Nie wpuszczamy tutaj nieupoważnionych ludzi, panie Szadurski. Napromieniowywanie może być niebezpieczne w przypadkowych rękach, więc nie dopuszczamy do niego osób trzecich. Zresztą to bardzo droga inwestycja, która zwraca się po latach. Wydaliśmy na tę halę grube miliony, nie mogę pozwolić, żeby jakiś Ukrainiec mi ją zepsuł. Francuzi siedzą nad naszymi głowami, chcąwyników.

Pokiwałem głową, tyle rozumiałem i cieszyłem się, że mało osób ma dostęp do tego miejsca. Poza tym czy to policja, czy firma prywatna – i tak liczyły się statystyki, to też umiałemzrozumieć.

– A działtechniczny?

– Mamy wyspecjalizowany zespół do ewentualnych napraw maszyn, ale w czasie przestoju linią zajmuje się firma zewnętrzna. Pracują w porannych godzinach, nie mam pojęcia, czy ta maszynadziała.

– Mogę namiar na tę firmę? Jeśli można, chciałbym, aby moi ludzie z nimiporozmawiali.

– Oczywiście, podam panu, jak tylko stąd wyjdziemy. Zadzwonię do inżyniera, który ichkoordynuje.

– Pani Ciesińska, czy w zakładzie pracuje dużoludzi?

– Ponad czterysta osób na dobę w okresie produkcji. W czasie przestoju skład ogranicza się do działu technicznego, ochrony, ewentualnie myjki lub dziewczyn z działu jakości, które pilnują poziomu czystości na halach. Musiałby pan zapytać ochronę olistę.

– Już to sprawdzaliśmy, dziękuję. Czy w jakiś sposób możemy zablokować bramę wjazdową na halę naświetlania, żeby się nie zamykała? Chciałbym, żeby technicy przyjrzeli się temumiejscu.

– Cze… – przerwała. – Czemu? Chce pan sprawdzić całąhalę?

– Oczywiście, to miejsce jest bardzo blisko miejsca zdarzenia. Co prawda nie wiemy, co tam się stało, czy jest ciało i gdzie je wyniesiono, ale nie możemy odrzucić żadnej ewentualności. – Rzuciły mi się w oczy kontenery stojące po drugiej stronie. – Po co ta siatka? – Złapałem za krzemowe ogniwa, żeby sprawdzić stabilność ogrodzenia. Mocnotrzymało.

– Zapobiegamy powtórnemu napromieniowywaniużywności.

– Zdarzało się cośtakiego?

– Nie. Nie odnotowaliśmy takich wybryków – powiedziała, spoglądając na kontener z dziesiątką przybitą do blachy. – Jednak wolimy dmuchać na zimne. Tak naprawdę instytuty odpowiedzialne za sprawdzanie żywności nie mogą określić dawki, jaką napromieniowało się żywność, więc za wszelką cenę chcemy uniknąć sytuacji, w których ktoś będzie rzucał w naszą stronę oskarżenia. Wie pan, każdy kombinuje jak może i chce zdobyć łatwą forsę. Zabezpieczamy się przed tym, dlatego w tym miejscu jest więcej kamer niż na zewnątrz. Nie chcemy szkodzić konsumentom, bo to nie sprzyjabiznesowi.

Opuściliśmy halę naświetlania i przy drzwiach ewakuacyjnych przypomniało mi się jeszcze jednopytanie:

– Pani Ciesińska, proszę mi powiedzieć, czy korzystacie z hali o-dwa? Widzę tam taśmy naklejone na bramy, ale widzę też, że po jednej stronie ciągnie się linia produkcyjna. Czy ten teren jestodcięty?

– Niezupełnie. – Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. – Przed rozpoczęciem przestoju technologicznego prowadziliśmy testy tej linii, trwały jedną dobę, na dobre nam to nie wyszło. Maszyny nie były poprawnie skalibrowane, taśmy się zacinały, niektóre jechały zbyt szybko, piece nie dogrzewały odpowiedniej temperatury, frostery nie chciały mrozić. Wie pan, pierwsze koty za płoty, chociaż w tym przypadku kosztuje nas to grube tysiące. – Westchnęła. – Ta hala ma służyć przede wszystkim nowym produktom, które ściągamy z zagranicy. Nie mogę jeszcze o nich rozmawiać, obowiązuje mnie tajemnica, ale mogę powiedzieć, że jak nam się uda, będzie to prawdziwa bomba na polskimrynku.

– Czyli od tamtej próby żaden z pracowników Pihona tutaj nieprzebywał?

– Nie, tylko firmy zewnętrzne odpowiedzialne za ten sprzęt, ewentualnie technicy, którzy będą opiekunami tej hali. Dopiero po przestoju zamierzamy ruszyć z kolejnymi próbami. Czyli w okolicach dziesiątegomaja.

– Skoro nie korzystacie z tych linii, dlaczego używacie tej halinaświetlania?

– Jest nowocześniejsza. Poza tym z powodu dwóch basenów ładowanych po cztery kontenery jesteśmy w stanie wykonać znacznie więcej naświetlania produktów w tym samym czasie. Na starej hali możemy wykonać naświetlanie jedynie trzech kontenerówjednocześnie.

– OK, w takim razie rozumiem. A czy pracownicy na sztaplarkach przejeżdżają przez tę halę? – Wskazałem w kierunku Fortuny iSuchego.

– Niekoniecznie, hale pakowania są ze sobą połączone, dzięki czemu łatwo o dostęp do dolnego poziomu. Wykonaliśmy w tym celu zjazdy z dwóch stron, tak że operatorzy sztaplarek nie powinni zagłębiać się na tęhalę.

Podziękowałem jej za pomoc i wziąłem od niej numer telefonu. Poprosiłem ją również o dostęp do kamer, zgodziła się je udostępnić. Cieszyłem się, współpraca z tą firmą szła w dobrymkierunku.

Odprowadziłem ją na zewnątrz. Następnie poszedłem do Błony, aby porozmawiać zeświadkiem.

MUZYKA GRA W TLE

Wioleta Misztalewska według dokumentów tożsamości miała dwadzieścia trzy lata, chociaż przypominała dojrzewającą trzydziestkę. Na zdjęciu z legitymacji ochroniarza wyglądała o wiele lepiej, a to pewnie dlatego, że podkreśliła tam swoją latynoską urodę i ukryła zbędne kilogramy poza kadrem. Dzisiaj makijaż jej spływał, a białą koszulę zastępowało czarne ubranie tuszujące kształty. Siedziała na tylnej kanapie radiowozu z traperami postawionymi na asfalcie. Obróciła w dłoniach chusteczkę i przetarła nos. W świetle latarni błysnął brokat na jejtipsach.

Skorzystałem z chwili, by wciągnąć tabakę. O ile się orientowałem, w zakładowej oczyszczalni, obok której przebywaliśmy, spływały chemiczne substancje używane podczas mycia hal. Więc dlaczego wydawało mi się, że zamknięto mnie w wychodku? Tabaka minimalnie zniwelowała tensmród.

– Opowiedz nam wszystko ze szczegółami. – Błona położył łokieć na dachu radiowozu. Paliłpapierosa.

– Już mówiłam innemupolicjantowi.

– Musisz nam powiedzieć jeszcze raz. – Przykucnąłem przed nią w poszukiwaniu kontaktu wzrokowego. Nic z tego. – Wiem, że jesteś zmęczona i możesz być w szoku, ale to ważne, abyś teraz z nami porozmawiała. Zaraz po tym kolega odwiezie cię dodomu.

– Jeszcze nie zakończyłam służby. – Zerknęła na zegarek na nadgarstku, widniał na nim napis „Now is a goodtime”.

– W tej sytuacji to nie ma znaczenia. Policja i tak będzie na miejscu przez kilkanaście godzin. Zadzwonimy do twojego przełożonego, wyjaśnimy muwszystko.

Pokiwała głową, pociągając nosem. Zerknąłem na Błonę, który przewrócił oczami i podszedł do bagażnika. Wyciągnął małą wodę niegazowaną i podałWiolecie.

Napiła się łapczywie, aż ściekło jej pobrodzie.

– Szłam na standardowy obchód. Czas obejścia tego terenu zajmuje około trzydziestu minut. To duży zakład, a my musimy obejść ściany, płoty i dobudowane magazyny. – Westchnęła. – Wszystko było w porządku. Zapowiadała się spokojnanoc.

– O której to było godzinie? – dopytałem.

– Koło pierwszej wyszłam na obchód. Nie wiem dokładnie, nie pamiętam co do minuty, ale na komputerze powinna być dokładna godzina. Zawsze zapisujemy pierwszą informację podczas wyjścia, szczegóły dopisujemy po powrocie. – Gniotła butelkę w palcach. – Kiedy wyszłam zza zakrętu, wszystko było w porządku. Sprawdziłam pierwsze drzwi, odbiłam punkt i poszłam dalej. O drugiej w nocy jest tutaj ciemno, nawet oświetlenie nie pomaga. Po podejściu do drugich drzwi, tych od hali o-dwa, pociągnęłam za klamkę i drzwi się otworzyły. A nie powinny. Z początku nie chciałam wchodzić do środka, tylko zadzwonić do technicznego, aby się przeszedł je zamknąć. Ale… coś mnie tknęło. Wszedłam.

Przymknąłem oko na jej pomyłkę językową, choć mimowolnie przypomniała mi się siostra. Karolina nie przepuściłabynikomu.

– Co ciętknęło?

– Zauważyłam dziwną plamę na podłodze, zaraz przy drzwiach. Wszedłam do środka, ale zrobiłam tylko jeden krok. Było tam ciemno i strasznie śmierdziało. – Przetarła czoło dłonią. – Wiecie panowie, jak pachnie krew? Wydaje mi się, że wydziela bardzo metaliczny zapach, jakbym wąchała zardzewiałą blachę. Z tym mi się to skojarzyło. Niemal natychmiast zadzwoniłam do Zdzisia. Poradził mi, żebym na niego zaczekała. Chyba… – Błądziła wzrokiem po pęknięciach w asfalcie. – Niezbyt pamiętam, bo złapał mnie atak paniki. Strasznie boję się krwi. Mdli mnie na jej widok. Czasemmdleję.

Upiła wody. W tym czasie podniosłem się z kucek, aż strzeliło mi w kolanach. Starość nie radość, powiadają.

– Wszędzie było pełno krwi – kontynuowała. – Mnóstwo krwi. W życiu nie widziałam jej tyle… – Przetarła palcem skórę pod okiem i rozmazała bardziej tusz do rzęs. – Zdzichu kazał mi zostać na miejscu. Gdy przyszedł, wezwałpolicję.

– Czyli dotykałaś tylkoklamki?

Skinęłagłową.

– A nie zauważyłaś niczego podejrzanego? Nie widziałaś nikogo przeskakującego przez płot? Nie słyszałaś krzyku? Trzasku drzwiami? Może słyszałaś jakieś kroki? Szelest trawy…? – Po ostatnim pytaniu przyszło mi na myśl, żeprzesadzam.

– Nie. – Spojrzała w kierunku, gdzie niedawno stała elita Pihona. Potem przerzuciła wzrok na mnie. Widziałem jej zaczerwienione i szkliste oczy. – Proszę tego nikomu nie mówić, ale miałam słuchawki w uszach. To niezgodne z regulaminem i mogą mnie za to wyrzucić z pracy. Po prostu pracuję tutaj już pięć lat i z przyzwyczajenia wiem, że nic się nie dzieje na tym obiekcie… – Odchrząknęła. – Nie działo. Zawsze idziemy skrótami, przez trawę, i boję się, że na coś nadepnę albo się o coś przewrócę, więc patrzę pod nogi. A muzyki słucham głośno. Zwyczajowo o tej porze i tak nikogo tutaj nie ma. Proszę… – Znowu pociągnęła nosem, chyba starała się nie płakać. – Proszę tego nikomu nie mówić. Z tej pensji udaje mi się studiować. To dobra praca. Jest blisko, jest zmianowa, ustawiamy sobie grafik według własnych potrzeb. Proszę. Nie chcę zostaćzwolniona…

– Zachowamy to dla siebie – włączył się Błona. – A czy będąc w środku, wciąż miała pani słuchawki nauszach?

– Do czasu wykonania telefonu. Nie wiem przez ile czasu. Bardzo mi przykro, ale nic nie słyszałam i nikogo nie widziałam. Ani na zewnątrz, ani w środku. – Kopnęła w kamień. – Przepraszam. Nawet nie powinno mnie tu być. Kazali mi przyjść dopracy.

– A czy podczas obchodu zachodziła pani w jakieś nietypowe miejsca? Rozmawiała z kimś pani? – spytałem, nawet nie wiedziałem poco.

– Nie. Czas przejścia obchodu musi być mniej więcej taki sam. Nasz kierownik potrafi zadzwonić nawet w nocy, jeśli coś się niezgadza.

– Dobrze. – Pstryknąłem palcami. – Teraz nasz kolega się paniązajmie.

Odszedłem, bo nie mogłem dłużej wytrzymać tego smrodu zoczyszczalni.

Po ominięciu metalowych schodów przeciwpożarowych zadzwonił Fortuna. Poinformował mnie, że krew należy do kobiety, tak samo jak włosy. Rude, naturalne. Tylko tyle mógł mi powiedzieć bez specjalistycznych badań z Gdańska. Byłem mu wdzięczny i przesłałem to Zakrzewskiemu. Wolałem jemu zostawić odkrycie tożsamości poszukiwanej – wczoraj wrócił z urlopu, miał więcej krzepy niżja…

I wcale mu nie zazdrościłem, gdy zadzwonił do mnie godzinę później, że zidentyfikował kobietę, której krew zalała halę. Nazywała się Natalia Nyżyńska i pracowała w firmie jakobrygadzistka.

TRZECI

– Co ile chodzicie naobchód?

Udało mi się dorwać Zabiegłego na palarni przydyżurce.

Błona w tym czasie leżał w bravie i odsypiał. Zazwyczaj tak robiliśmy, gdy zapowiadały się długienadgodziny.

– Czasem co dwie godziny, czasem co dwie i pół. Niekiedy odpuszczamy obchody, zwalając na pogodę – odpowiedział Zabiegły. – Nie naciskają na nas mocno. Niby to sprawdzają, ale od kiedy zmieniła się firma ochroniarska, dostaliśmy więcejluzu.

– A tej nocy? Co jaki czas byliście naobchodzie?

– Nie pamiętam dokładnie. Najpierw coś koło dwudziestej, potem koło jedenastej i wtedy koło pierwszej. – Zaciągnął się fajką aż do filtra. Ugasił ją w popielniczce i od razu sięgnął po następną. Wysunął do mnie paczkę, ale dzielnie odmówiłem. – Jeżeli chcesz dokładne godziny, to po spaleniu sprawdzę w elektronicznej książcesłużby.

– Będę wdzięczny. – Podrapałem się w ugryzienie po komarze. – Powiedz czemu Wioleta powiedziała mi, że wasz kierownik sprawdza waszeobchody?

– Sprawdza, ale jest z Gdańska czy innego zadupia, a tam pogoda bywainna.

– Rozumiem. Standardowo macie służby w dwieosoby?

– Tak. W dzień para mieszana, między innymi z powodu lepszego wizerunku. Według nich kobiety są bardziej komunikatywne i mają wyczucie. Natomiast w nocy siedzi dwóchfacetów.

– Zanim zajrzymy do książki, powiedz mi jeszcze: to co Misztalewska robiła na służbie, skoro w nocy mają siedziećfaceci?

– Nagle się zamieniła. – Ruszył w kierunku dyżurki. – Poprosiła o dodatkową służbę, ale nie podała mi powodu. Musiałbyś się zapytać Janusza Grunholza, bo z nim załatwiała zamianę. Podam ci namiary na niego. – Podyktował numer, zapisałem go w telefonie. – Siedzimy w dwójkę ze względu na centralę przeciwpożarową na dyżurce. Dyrekcja ma szał na punkcie bezpieczeństwa. Jak widać, to bezpieczeństwo mija się zprawdą.

– No, kamer na tyle zakładu niema.

– Bo są idiotami. Goście, którzy do nas przyjeżdżają, żartują sobie, że do NASA szybciej się włamać niż do Pihona. Ale ludzie z zewnątrz nie wiedzą, że to tylkopozory.

– Dlaczego?

– Połowa kamer nie działa. – Wzruszył ramionami, kończąc drugiego papierosa. Zdążyłem już zapomnieć, jak Zabiegły szybko pali. Powolny i skrupulatny w pracy, błyskawiczny i niechlujny na przerwie. – W maju, w zeszłym roku, w czasie burzy piorun walnął w radary wojskowe, które są niedaleko nas i coś się spaliło. Padły te lepsze kamery, optyczne. Niestety nie dało się systemu reanimować, albo dyrekcja Pihona po prostu olała sprawę. Teraz działają tylko nowe kamery, czyli domówki. Nawet jeśli coś na nich zauważycie, topiksele.

– Taka firma i nie posiada kamer z optycznym zoomem? – Wyjrzałem z palarni na kamerę. – Faktycznie wygląda na taniochę. To w ogóledziała?

– Działa, ale nie odczytasz nawet numerów rejestracyjnych. Próbowaliśmy raz znaleźć samochód, który stuknął auto pracownika z laboratorium. Nic ztego.

– Mająpodczerwień?

– Mają, ale jakość jeszcze gorsza niż wdzień.

– A te naprodukcji?

– To samo – odpowiedział Zabiegły, zerkając na zegarek. Było po siódmej, jego zmiennicy zaczęlipracę.

– Ile już tutaj pracujesz, Zdzichu?

– Prawie cztery lata. Miałem zamiar się zwolnić w przyszłym miesiącu, bo syn znalazł dla mnie pracę na jednostce, ale w tym przypadku nie wiem, czy nie pójdę stąd od razu. Chciałem uciec od trupów, nie jeprzyciągać.

– Może to znak, żeby wrócić do policji? Fortuna chętnie cię weźmie pod swoje skrzydła. Narzeka, że teraźniejsi technicy toidioci.

Zabiegły się roześmiał i wytknął mi język. Uwielbiałem ten styl starego technika. Mimo tego wszystkiego, co widział w pracy, wciąż miał pozytywne podejście dożycia.

Poszedłem za nim dodyżurki.

Wewnątrz – na biurowych krzesłach, podrapanych i zniszczonych – siedziało dwóch ochroniarzy ze spuszczonymi głowami. Odezwali się tylko po to, aby się przywitać i przedstawić. Kobieta nazywała się Janina Lac, a mężczyzna Sebastian Górski, brat szkolonego pracownika z nocnej zmiany. Ich nastroje wpasowywały się w zimny wystrój pomieszczenia, wręcz podkreślały brudnobiałe ściany, zakurzone i rozklekotane meble oraz wybrakowane z fug kafle podłogowe. Nie dowierzałem, że międzynarodowa firma może tak zaniedbać miejsce pierwszego kontaktu ze światem zewnętrznym. Gdzie tu dobry wizerunek, o którym wcześniej wspomniałZabiegły?

Zdzichu pokazał mi przebieg nocnej zmiany w książce elektronicznej. Okazało się, że pierwszy obchód wykonali około dziewiętnastej, drugi koło dwudziestej drugiej, a trzeci rozpoczął się za piętnaście pierwsza i nie dobiegłkońca.

PROZA

Po wejściu do domu uchyliłem okna w sypialni i poszedłem do łazienki. Rozebrałem się, ciuchy wrzuciłem do pralki. Ustawiłem standardowy program sportowy, następnie wszedłem pod prysznic. Puściłem ze słuchawki gorącąwodę.

Myślałem o sprawie. Przesłuchaliśmy tylu ludzi, ilu zdołaliśmy, ale od nikogo nie wyciągnęliśmy ciekawych informacji. Jeden z pracowników działu technicznego potwierdził moje podejrzenia, że w trakcie przestoju nikt nie sprawdzał nowych hal. Obchody technicznych odbywały się raz na dobę, trwały dwie godziny i nie obejmowały jeszcze części rozbudowy. Nalałem żel pod prysznic na gąbkę i zacząłem sięszorować.

Morderca miał mnóstwo czasu na zamordowanie oraz ukrycie ciała. Nikt w opuszczonej części nie przebywał od ostatniego obchodu ochrony, czyli od dwudziestej drugiej. Czy mogłem trafić na bardziej pechowąsprawę…?

Błona z naszym informatykiem starał się przejrzeć nagrania w serwerowni Pihona. Po rozmowie z Zabiegłym wątpiłem, że to coś pomoże. Ich technologia, mimo ogromnego budżetu, równała się ze starą nokią wśródsmartfonów.

Wyszedłem spod prysznica i owinąłem się w pasie ręcznikiem. Przez moment przeglądałem się w lustrze, rozważając zgolenie brody. Odpuściłem to sobie, gdy odezwał się ból zmęczonych mięśni. Potrzebowałem snu, nie lepszego wyglądu. Poza tym tydzień temu zużyłem ostatnią ostrągolarkę.

W przedpokoju zwróciłem uwagę na zdjęcie w ramce. Zrobił nam je przypadkowy turysta na wakacjach w Zakopanem. Ja, Alicja i mój przyszywany syn, Krystian. A myślałem, że wszystkie wspólne fotografie wyrzuciłem. Schowałem ramkę do szuflady i przykryłemszalami.

Doczłapałem się do łóżka. Usiadłem i dla pewności sprawdziłem telefon. Żadnej wiadomości od Błony ani Zakrzewskiego. Już zamierzałem się ułożyć do snu, gdy jednak przyszedł esemes: Za pół godziny jedziemy na serwerownie. Wpadaj.

Dwie sekundy później położyłem głowę na poduszce. Śniłem o strzelaninie w płonącymkościele.

POZA KADREM

Mruknąłem i odwróciłem głowę w stronę telefonu. Nie otwierając powiek, starałem się go dosięgnąć. Po dwukrotnym pomacaniu stolika nocnego – w końcu go znalazłem. Podsunąłem go pod twarz i uchyliłem jedno oko. Szczypało. W głowie mi szumiało. Brało mnie na mdłości. A na telefonie czekała na mnie jedna wiadomość głosowa od Zakrzewskiego i pięć esemesów od Błony. Zamierzałem im odpowiedzieć, ale oko jakoś samo się zamknęło. Zasnąłem.

Ocknąłem się z większym pokładem energii. Mięśnie rwały, ale już nie tak bardzo, jak wcześniej. Znowu szukałem telefonu, aby sprawdzić godzinę. Przeczesałem kołdrę, poduszki, szafkę nocną. Znalazłem go na podłodze. Zamiast dwunastej trzydzieści, kiedy to zamierzałem się obudzić, dochodziła czternasta. Cholera! Dwadzieścia nieodebranych połączeń od Błony, jeden od naczelnika Wróbla oraz informacja o słonecznejpogodzie.

Zerwałem się z łóżka, potknąłem o własne buty i poleciałem na szafę. Chwyciłem z krzesła koszulkę, spodnie i bluzę. Ubierałem się w podskokach do łazienki. Przepłukałem twarz wodą, usta płynem do płukania. Założyłem buty, zapomniawszy o skarpetkach. Już wybiegłem na korytarz, gdy przypomniało mi się o broni i odznace. Wróciłem do pokoju w tym samym momencie, co zawyłapralka.

– Karolina, wywieś moje pranie! – krzyknąłem na klatce schodowej do siostry. – Dzięki!

W drodze do Szelewa zahaczyłem o McDonald. Kuzynka podała mi kawę bez kolejki. W sumie trzy kawy. Jedną dla mnie na drogę, drugą dla Tediego i trzecią dla Błony, jeśli znajdę go jeszcze w Pihonie. Spróbowałem do niego oddzwonić, ale nie odbierał. Potrafił się gniewać lepiej od wszystkich moich byłych kobiet razem wziętych. Liczyłem na to, że nie zdążył przejrzeć nagrań z tych stu dwudziestukamer.

Podjechałem na parking dlagości.

Za pierwszym razem zaparkowałem za blisko stalowych słupów podtrzymujących zadaszenie, więc wycofałem i podjechałem jeszcze raz. W biegu potknąłem się o krawężnik, omal nie rozlewając kawy nachodnik.

Nie przepadałem za pośpiechem, dlatego po wejściu na dyżurkę postanowiłem odetchnąć, ale się przeliczyłem. Cuchnęło w niej potem, a zaduch wzmacniała skrzecząca klimatyzacja. Ustawili ją na trzydzieścistopni.

Na widok Sławka Frydryka, zeszłorocznego zwycięzcy Maratonu Ekstremalnego Policji, wzdrygnąłem się. Jadł jabłko wpatrzony w telefon. Jak on mógł jeść w tymsmrodzie?

W przeciwieństwie do sztywno siedzących na krzesłach ochroniarzy – nie zwrócił na mnie uwagi. Cwaniak

Chrząknąłem, wskutek czego ten dwudziestopięcioletni chłopak zarzucił na plecy długie włosy spięte w kucyk i uśmiechnął się szeroko jak Joker z Batmana.

Gdy miewałem gorsze dni, wyobrażałem sobie, jak golę gówniarza nałyso.

Nie wiedziałem, dlaczego jego włosy tak mnie denerwowały. Mogłem zapuścić własne, a jednak wolałem strzyc się na szeregowego z brodą Davida Beckhama. Tak łatwiej wtapiałem się w ulicę, za to Frydryk mógłby co najwyżej pracować jako tajniak na placuzabaw.

– Do czasu zakończenia przeszukania terenu wspomagamy ochronę na bramie – powiedział Frydryk. – Błona siedzi w serwerowni, pierwsze wejście po prawej, pod schodami. Nie wiem, czy ta kawa wystarczy, aby goudobruchać.

Machnąłem ręką. Nie przepadałem za takimi komentarzami. Szczególnie wtedy, gdy to jazawiniłem.

Serwerownia okazała się małym pomieszczeniem – półtora metra na metr. Mieściła się tu metalowa szafa, biurko i dwa krzesła ze szkolnej ławki. Postawiłem obok Błony kawę, ale z początku nie zwrócił na nią uwagi. Na mnie teżnie.

– Wiesz, co oznacza pół godziny? – Błona sięgnął po kubek i siorbnął łyka przez otworek w wieczku. – Zimna.

– Jak już, to chłodna. GdzieTedi?

– Wrócił do firmy, nic tu ponim.

Zerknąłem na monitor podzielony na szesnaście okienek. Żadnego z tych miejsc nie rozpoznawałem, a co gorsza brakowało mi tam kamerzewnętrznych.

– Co to za nagrania? – Też napiłem się kawy. Faktycznie zimna. – Gdziepodwórze?

– Tu masz korytarz prowadzący na hale o-dwa, tu wejście do chłodni od strony magazynu, tutaj kolejne wejścia na hale produkcyjne, a tu stara hala do pakowania towaru. – Błona pokazywał mi odpowiednie klatki długopisem z logo Miejskiego Ośrodka Kultury Sportu i Rekreacji w Pucku. – Na razie nie znalazłem niczego podejrzanego. Magazynierzy na wózkach przewożą towar, jakieś białe ludki przy nich przystają i coś spisują. Robole w czarnoszarych ciuchach grzebią przy maszynach. Nikt nawet nie przeszedł koło wejścia na interesującą nas halę o-dwa.

– I patrzysz na to przez tyle godzin? Co z resztą kamer? Chcę widzieć, co się dzieje na zewnątrz, a nie wśrodku.

– Serio? – spytał ironicznie Błona, unosząc ramiona. – Myślisz, że na to nie wpadłem? Ale żebyś mnie nie posądzał o niewypełnianie swoich obowiązków, to wtedy, kiedy smacznie spałeś, ja robiłem wszystko, co mogłem dla tej sprawy. Otóż na tych kamerach widać praktycznie wszystkich pracowników, na szczęście było ich mało ze względu na ten przestój technologiczny. Dwudziestu pracowników, czyli wszyscy, których wstępnie przesłuchaliśmy w nocy. Dwóch magazynierów, dwie babki z laboratorium, sześć techników. – Zdjął wieczko z kubeczka. – Pozostała dziesiątka to siedem pracowników z firmy myjącej, w tym Ukraińcy, oraz trzech pracownikówochrony.

– Super, ale to wciąż nie tłumaczy, dlaczego nie pokazujesz mipodwórka.

– Bo oprócz wjazdu na teren budowy podwórka nie ma. – Przetarł usta dłonią. – Wczoraj o godzinie trzynastej odcięto dostawę prądu. Przywrócono go o godzinie dziewiętnastej. Niestety z nieznanych mi przyczyn do życia wrócił tylko jeden serwer. Te czternaście kamer jest wszystkim, co mamy. I zanim powiesz, że widziałeś wczoraj obraz z kamer na dyżurce, wyjaśnię – uniósł palec – że dobrze widziałeś, ale niestety obraz nie nagrywał się na dyski. Są puste, wszystkie. Wygląda na to, że podczas przerwy dostawy prądu uległy awarii. Tedi stara się o wyciągnięcie dysków i zabranie do laboratorium, ale jak wiesz, wciąż nie ma ciała, więc nasze działania sąograniczone.

Zadarłem głowę i podrapałem się po szyi. Miałem wrażenie, że furia rozsadzi mi żołądek. Spodziewałem się niespodzianek z kamerami, ale nie ażtakich.

– Przecież to idealne warunki do zatuszowania morderstwa – pomyślałem nagłos.

– Taaaa. Niby nikt z pracowników nie wiedział o awarii kamer, ale nie jestem przekonany. W takich firmach informacje szybko się rozchodzą. Na szczęście udało mi się ustalić, że w potencjalnych godzinach zdarzenia na hali większość pracowników siedziała nastołówce.

– W ten sposób nie dowiemy się, co tu się stało i gdzie jest ciało. – Znowu się podrapałem, tym razem w nos. – Oglądaj dalej, ja pójdę powęszyć. I dowiedz się, dlaczego to gówno nie działało i kto o tym wiedział. Bez przypuszczeń. Chcę fakty, zeznania, konkrety.

Wyszedłem, zostawiłem po sobie kubek z kawą. Najchętniej zamknąłbym wszystkich w izolatce i torturami wyciągnął z nich informacje. O ile łatwiejsze byłyby śledztwa, gdyby stosowano takie niszowerozwiązania…

Na zewnątrz moją uwagę przyciągnął czerwony wóz strażacki. Wjeżdżał przez bramę przeciwpożarową na teren zakładu. Zatrzymał się przy Fortunie i zbiorniku z wodą. Podszedłem bliżej, zauważając Zakrzewskiego bawiącego siętelefonem.

– Co tam, Fortuna? – Przywitaliśmy się uściskiemdłoni.

– Poszukiwanie ciała ciąg dalszy. Opróżniamy zbiorniki z wodą. Już prawie kończymy, został nam teren zewnętrzny. Chłopaki zabrali się za baraki od strony budowy, a na końcu przeszukamy halę naświetlania i mroźnię. Przeszukujemy też zgliszcza wokół zakładu, ale na razie nic. To dużyteren.

– Czemu jeszcze nie przeszukaliście hali naświetlania? Przecież jest najbliżej miejscazdarzenia.

– Przejrzałem ją pobieżnie, tylko na tyle otrzymałem pozwolenie. Elita Pihona tłumaczy się, że ze względu na zagraniczną i zaawansowaną technologię chcą ją chronić przed osobami z zewnątrz. Gadałem z górą, mają to załatwić, ale potrzebują więcejczasu.

Obszedłem zbiornik. Na oko mógł mieć trzysta metrów sześciennych, więc pomysł z przeszukaniem nie wydawał się głupi. Tylko czy aby na pewno? Już po pierwszym okrążeniu oszacowałem, że na ten genialny pomysł wpadła osoba bez wyobraźni, więc wykluczyłem Fortunę. Aby otworzyć zbiornik, potrzeba kluczy do kłódki, dodatkowo na górę prowadziła wąska drabina z osłoną. W jaki sposób ktoś miałby tam wejść z ciałem? I czy nazbyt nie ryzykowałby zdemaskowania? Za plecami ciągnęła się główna droga oraz parking dlapracowników.

Z wozu strażackiego wysiadł mój kolega, dowódca plutonu straży pożarnej w Pucku, Marek Dampc. Facet dorównujący mi wzrostem i wagą. Szkoda, że nie podzielał mojego zamiłowania do walk. Chętnie zmierzyłbym się z nim na ringu. Dampc założył kurtkę, na mój widokzasalutował.

– Szukacie Elisy Lam? – spytałem.

– Próśb od Fortuny się nie ignoruje. Pomożemy wam spuścić wodę z obu zbiorników, i tyle nas widzieliście. – Marek podszedł do drabinki przy zbiorniku. – Szady, myślisz to samo, coja?

– Że wrzucenie tam ciała jest jak Mission: Impossible?

– Właśnie. A co z psami? – spytał Zakrzewskiego Dampc. – Korzystaliście znich?

– Gdańsk naciska, abyśmy wykorzystali wszystkie możliwe środki do rozwiązania tej sprawy – odpowiedział za niego Fortuna. – Ta sprawa podbija pierwsze strony gazet. Z psów zamierzamy skorzystać, ale w tej chwili są na innej akcji. Robimy, co możemy, by zamknąć dzioby przełożonym imediom.

Także szukamy trupa. Żałowałem, że nie istniała technologia jak w Raporcie mniejszości. Wolałbym ratować ludzi, zapobiegać zbrodniom – niż bawić się w tropienie psychopaty pofakcie.

Usiadłem na krawężniku, zaraz obok mnie przysiadłZakrzewski.

– Kiedy sparing, Szady?

– Dam ci znać. Na razie rozwiążmy tę sprawę, bo powieszą nas na komendzie dla przykładu. Rozmawiałeś z rodzinązaginionej?

– Rozmawiałem, ale niczego ciekawego się nie dowiedziałem. Zaginiona jest w separacji z mężem i mieszkała u siostry. Ani jej mąż, ani dzieci nie przejęli się jej zniknięciem. Siostra jest w delegacji, wyjechała w piątek wieczorem, wtedy ostatni raz widziała Natalię, gdy ta odwoziła ją na lotnisko. Właśnie wraca do Polski, skontaktuje się z nami, jak tylko wróci. Poza tym w okolicznych szpitalach nikt nie przyjmowałNyżyńskiej.

Otrzymałem esemesa od Karoliny, początkowo chciałem go zignorować, ale ostatecznie zajrzałem w link, który mi podesłała. Oglądałem chwilę na wyciszonymgłosie.

– Co mówiłeś na temat braku zainteresowania rodziny zaginięciem Natalii Nyżyńskiej? – Skierowałem w jego stronę telefon. Nagranie z konferencji prasowej ktoś wrzucił na YouTube. Mąż płakał i opowiadał ckliwe historie o zamordowanej żonie, pomiędzy szlochem błagał społeczeństwo o pomoc w rozwiązaniu sprawy morderstwa. – Co mupowiedziałeś?!

– Nic, zapytałem tylko… – Jego telefon zadzwonił. – Kurwa, mam pozamiatane przez tego idiotę. To prokurator… Tak, słucham? – Podniósł się z krawężnika iodszedł.

W tym samym momencie parking przed Pihonem zapełniały wozy telewizyjne, same sławne radiostacje: TVN, Polsat, TVP1. Nie brakowało też reporterów z naszej lokalnej telewizji TTM i radia Kaszebe. Zmyłem się stamtąd, zanim ktokolwiek spróbowałby ze mnąrozmawiać.

SPRAWDZIAN

Podjechałem pod rodzinny dom Wiolety Misztalewskiej. Po przesłuchaniu w Pihonie policjant odwiózł ją na Grodzisko w Pucku. Ich dom wyróżniał się wśród wykończonych i pomalowanych bliźniaków nieocieplonymi ścianami z pustaków i nieskoszonym trawnikiem porosłym mleczem. Nawet brama, przed którą zaparkowałem, straszyła pokrzywionymi deskami owiniętymi metalowąsiatką.

Przed zapukaniem do domu Misztalewskich postanowiłem spróbować jeszcze raz połączyć się z Januszem Grunholzem. Ucieszyłem się, gdy tym razem nie przywitała mnie poczta głosowa. Na wstępie sięprzedstawiłem.

– W czym mogę pomóc, panie Szadurski? – spytał Grunholz. Przełykał przy tym ciężko ślinę. Przyzwyczaiłem się, że ludzie denerwują się podczas rozmowy z policją. Przeczytałem artykuł jakiegoś psychologa, który zrzucał ten stres na autorytety iwładzę.

– Dlaczego nie pojawił się pan na nocnej zmianie z soboty naniedzielę?

Grunholz umilkł na siedem sekund. Gdyby nie dyszenie do słuchawki pomyślałbym, że przerwało nam połączenie. Nie lubiłem zwlekania, ale grzecznieczekałem.

– Wczoraj o jedenastej rano zadzwoniła do mnie Wioleta i poprosiła o zamianę. Zgodziłem się, bo w przeciwieństwie do niej, dla mnie praca w ochronie to kieszonkowe. Utrzymuję się zemerytury.

– Czy to normalne, że Misztalewska zamienia się nasłużby?

– Na dniówkach się zdarzało, bo fryzjer, bo rzęsy, bo paznokcie. – Westchnął. – Na nocce zdarzyło się pierwszy raz. Dziewczyny nie chodzą na nocki od pół roku, takie zarządzenie kierownika administracji i ona o tym wie. I nie przypominam sobie, żeby za mojej kadencji w Pihonie kobiety pracowały na nockach. Mimo wszystko radzę skontaktować się z naszym liderem, Sebastianem Górskim. On zajmuje się grafikami, ma ich kopie i może powiedzieć coświęcej.

Pokiwałem głową, chociaż rozmówca nie mógł mniewidzieć.

– A podała powódzamiany?

– Niestety – odpowiedział po namyśle. – Bynajmniej sobie nie przypominam. – „Bynajmniej”. Przymknąłem oko, by powstrzymać się przed poprawieniem Grunholza, chociaż nienawidziłem tego błędu językowego. – Chyba wspominała coś o przestoju, małej liczbie ludzi i dodatkowym zarobku. A może chodziło o