Czekoladowa Wielkanoc - Mia Ahl - ebook + audiobook

Czekoladowa Wielkanoc ebook i audiobook

Mia Ahl

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kontynuacja przygód bohaterek książki „Słodkie święta”!

Jessika, Jenny i Sofia to trzy przyjaciółki mieszkające w Göteborgu. Jenny tydzień przed Wielkanocą skończy czterdzieści lat. Delikatna jak walec drogowy Sofia i nieprzekonana Jessika przygotowują jej niespodziankę. Co dziwne, Magnus, mąż Jenny, nie chce brać w tym udziału. Twierdzi, że u nich w domu nie świętuje się urodzin i wygląda na to, że nie planuje nawet nic kupić żonie.

Jenny uświadamia sobie, że jeśli ten dzień ma być wyjątkowy, musi wziąć sprawy w swoje ręce. Wbrew skąpemu mężowi zapisuje się na kurs produkcji wyrobów czekoladowych, do którego miłym dodatkiem jest sam cukiernik, swoją drogą niezłe ciacho.

Gdy Jenny częściej niż o kursie opowiada o jego prowadzącym, przyjaciółki zdają sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. Czy uda im się uzmysłowić wygodnemu i niezbyt lotnemu Magnusowi, że przez niego jego żona może nieopatrznie spowodować eksplozję?

Mia Ahl wraca na Wielkanoc z cyfrową pralinką wypełnianą pragnieniem, rozbrajającym humorem i – rzecz jasna – czekoladą. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 172

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 11 min

Oceny
4,2 (11 ocen)
6
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Oliwiamilena25

Dobrze spędzony czas

fajna, dobrze się słucha
00
Annku90

Całkiem niezła

#czytam_se "Po­sta­no­wi­łam, że nie będę już zaj­mo­wać sobie głowy uro­dzi­na­mi Ma­gnu­sa. W końcu cią­gle po­wta­rza, że nie chce ich świę­to­wać. A jeśli zro­bi­ła­bym to dla sie­bie, wy­szła­bym na ego­ist­kę, praw­da? Poza tym on nie chce ob­cho­dzić moich uro­dzin, mimo że w tym roku koń­czę czter­dziest­kę. Więc dla­cze­go niby mia­ła­bym or­ga­ni­zo­wać coś dla niego?" Myślicie, że zrobiła tak jak powiedziała? Pamiętacie książkę o której pisałam w grudniu "Słodkie Święta"? Poznałam ją dzięki @mag_rzska za co jestem wdzięczna :) "Czekoladowa Wielkanoc" jest jej kontynuacją. Jessika, Sofia oraz Jenny to trzy przyjaciółki mieszkające w Göteborgu. Ta część skupia się najbardziej na tej ostatniej kobiecie, która przed Świętami kończy czterdziestkę. Przyjaciółki chcą zrobić imprezę, ale chęci nie wyraża jej mąż, twierdząc, że w ich domu nie wyprawia się urodzin. A Jenny? Jenny za długo pozostawała pod wpływem Magnusa. Teraz chce zrobić coś dla siebie. Dlatego zapisuje się n...
00
aniaiirmina

Dobrze spędzony czas

przyjemna przed Wielkanocą☺
00

Popularność




Tytuł oryginału: Chokladägget

Przekład z języka szwedzkiego: Jagna Krajewska

Copyright © Mia Ahl, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Maria Borgelöv

Redakcja: Maria Zając

Korekta: Joanna Kłos

ISBN 978-87-0237-261-8

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Rozdział 1

Piątek, 26 stycznia 2018 roku

Jenny trzymała przed sobą kartkę papieru.

– Co to jest? – spytała.

– Rachunek! – wyjaśniła Sofia.

– Widzę. Ale dlaczego mi go dajesz?

Jenny wpatrywała się w arkusz A4: standardowa faktura z trzydziestodniowym terminem płatności. Została wystawiona w znanym programie do fakturowania 28 grudnia 2017, co znaczyło, że niedługo trzeba będzie ją zapłacić. Była dość szczegółowa, znajdowały się na niej takie pozycje jak podróż czy ubrania. I butelka bollingera.

– To za mikołaja. No wiesz, tego striptizera, którego zamówiłyśmy Jessice na Wigilię. Już mu zapłaciłam, ale musisz mi oddać połowę kasy. Może być przelewem.

Był ostatni piątek miesiąca, dzień, kiedy jadły obiad na mieście. Jak zawsze wybrały się do Dorsii. Wcześniej chodziły też do innych miejsc, ale w którymś momencie Sofia zdecydowała, że będą spotykać się tylko tam. Nie przeszkadzało jej, że zdaniem niektórych restauracja przypominała nieco ekskluzywny burdel. A może właśnie dlatego ją wybrała? W końcu z Sofią nigdy nic nie wiadomo.

Ale Dorsia miała również świetną lokalizację, była położona w centrum Göteborga, a co najważniejsze – blisko centrum handlowego Nordiska Kompaniet, gdzie Sofia kupowała dosłownie wszystko.

Kiedyś Jessika, Jenny i Sofia były nierozłączne. Wskoczyłyby za sobą w ogień. Dzieliły się ze sobą nie tylko radościami, lecz także smutkami, i wiedziały o sobie naprawdę dużo. Sofii wydawało się nawet, że Jessika i Jenny nie mają przed nią żadnych tajemnic, ale to była już raczej przesada.

Teraz jednak z trzech przyjaciółek zostały tylko dwie. Trzylistna koniczyna przerwała się w ostatnie Boże Narodzenie. Każda z nich przeżyła to po swojemu. Problem tkwił w tym, że teraz Jessika nigdy nie miała czasu albo chęci na spotkanie. Pracowała na pełen etat w sklepie jubilerskim na bulwarze Avenyn, miała nieregularne godziny pracy i całkiem dobrze zarabiała. W ten piątek Jenny i Sofia spotkały się bez niej.

Jenny patrzyła na zastygły na polędwicy sos bearneński. Żółta mieszanina masła i jajek połączyła się z czerwoną strużką krwi. Kobieta pomyślała o pacjencie, który przyszedł do nich przed południem z uporczywym bólem ósemki. Odsunęła od siebie talerz. Powinna była zamówić rybę. Bo to chyba krwiste mięso odebrało jej apetyt?

– To mnóstwo pieniędzy – zaczęła.

– A co myślałaś? Że chłopak przebierze się za mikołaja za dwie stówki?

Jenny sięgnęła po kieliszek i wypiła łyk wina. Było cierpkie. To przez taniny.

– Wydawało mi się, że zrobi to na czarno – wytłumaczyła.

Jeszcze raz spojrzała na fakturę, na której widniał sześcioprocentowy podatek od usług artystycznych. I numer ewidencyjny przedsiębiorstwa. Ciekawe, jak mikołaj opisał w książce stringi typu G z czerwonej lamy. Pewnie jako odzież roboczą. A ponieważ zażądał całej kwoty za bieliznę, Jenny zaczęła się zastanawiać, czy majteczki przypadkiem nie były jadalne.

– To profesjonalista. Tancerz – wyjaśniła Sofia. – Nie zarabia kokosów. Dostaje na rękę niewiele więcej niż ubiegający się o kredyt student. Sam tak powiedział. Chodzi mi tylko o to, że niefajnie koczować w akademiku i żywić się głównie zupkami chińskimi.

Sofia nigdy nie musiała dzielić z nikim kuchni ani jeść gotowców. Jako studentka mieszkała w domu rodzinnym i dogadzała sobie obiadkami mamusi. Jednocześnie nie brakowało jej fantazji i miała romantyczne usposobienie. Jej ulubiony film to Pretty Woman, najbardziej podobała jej się scena, gdy Julia Roberts wybiera się na zakupy.

– Za tyle mógłby wynająć dwupokojowe mieszkanie na Avenyn i zajadać się ikrą z sielawy! – wybuchnęła Jenny.

Sofia zachichotała.

– On jest taki młody. – Jenny ścisnęła kieliszek, nie odrywając wzroku od faktury. – Rocznik dziewięćdziesiąty.

Jessika też o tym wspomniała. Powiedziała, że chłopak, który zrobił dla niej w Wigilię striptiz, był chyba świeżo po bierzmowaniu. I raczej nie uznała tego za seksowne. Choć przecież w połowie akcji do pokoju wparowała jej mama. I troje dzieci. A także mąż, z którym się rozwodziła. Przez co mikołaj nie dostał nawet szansy, żeby urządzić jej ekscytujące show.

Po chwili Jenny przybrała minę doświadczonej księgowej i raz jeszcze zaczęła analizować fakturę.

– Każe nam płacić za ubrania – zauważyła.

– No tak. Ale to odzież robocza.

– Rozumiem, ale chyba jednak trochę tego za dużo. Spodnie, marynarka… – Jenny spojrzała na Sofię znad kartki. – I majtki za trzysta koron!

– Pewnie były szyte na miarę.

Jenny spojrzała na szczerzącą się przyjaciółkę. I ciężko westchnęła.

– Przecież i tak zdejmuje te ubrania – zaznaczyła.

– I tak też zrobił – przypomniała Sofia.

Jenny parsknęła. Striptizer w przebraniu mikołaja to był pomysł Sofii. Ale gdy Jenny zrozumiała, w co się wpakowała, było już za późno, by się z tego wycofać. Jessika opisała im, jak to wyglądało. Miała dar do opowiadania historii, a kiedy powiedziała przyjaciółkom, że do pokoju z półnagim mikołajem nieoczekiwanie wpadli jej były, matka i troje dzieci, kobiety śmiały się do łez.

Jessika też się chichrała. I im podziękowała. Mimo wszystko.

„Wiem, że chciałyście dobrze” – zaznaczyła, a wtedy do Jenny dotarło, że prezent nie był do końca trafiony. Z kolei teraz, wpatrując się w fakturę, pomyślała, że nie podobał się również jej. Nie spodziewała się takich kosztów. To nie była kwota, jaką tak po prostu wyjmowało się z portfela.

– Przecież musisz oddać mi tylko połowę – przypomniała Sofia.

– To i tak sporo jak na prezent gwiazdkowy – odparła Jenny.

Sofia się zdenerwowała.

– Musisz oddać tylko połowę – powtórzyła. – A ile Magnus wziąłby za godzinę pracy? Z dojazdem do klienta, i to w święto? W końcu chodziło o Wigilię.

Jenny zastanawiała się, jak mikołaj spędził resztę dnia. Może miał jeszcze inne zlecenia?

– Dobrze. Zapłacę. Ale nie teraz. Nie da się przelać tyle kasy naraz. To znaczy ja nie mogę.

– Nie mogłabyś wziąć tego na firmę? Wpisać rachunek w koszty reprezentacji albo wydatki socjalne?

Jenny wyobraziła sobie, jaką minę na widok faktury od striptizera w kostiumie mikołaja zrobiłby Bengt Göransson, księgowy zatrudniony przez Magnusa. Göransson był niemal karykaturą konserwatywnego księgowego, nosił szary garnitur, niemodny krawat, a do tego miał łupież.

Według Sofii małżeństwo mogłoby teoretycznie wynająć mikołaja, żeby umilić sobie święta.

– Nie wydaje mi się. – Jenny się uśmiechnęła, złożyła rachunek i wsunęła go do torebki.

Sofia uważnie jej się przyglądała. Nie była totalnie wyzuta z uczuć, tylko trochę egoistyczna.

– A tak z innej beczki – kobieta postanowiła zmienić temat na taki, który interesował ją najbardziej – zobacz. Dostałam na święta zegarek.

Wyciągnęła lewą rękę i pokazała przyjaciółce szeroki, niemal męski zegarek z błyszczącymi kamieniami wokół tarczy.

– Cudny! – oceniła szczerze Jenny.

Sama rzadko kiedy nosiła zegarki. Gdy pracuje się w nitrylowych rękawiczkach, bransoletki, pierścionki i lakier do paznokci niespecjalnie zdają egzamin. Jenny sprawdzała godzinę w telefonie, a poza tym w pracy w każdym pomieszczeniu wisiał zegar. Kobieta dbała o swoje pierścionki, bo bardzo jej się podobały i symbolizowały jej związek z Magnusem. Teraz jednak z drżeniem serca zauważyła, że nie ma ich na palcu. Na moment wstrzymała oddech, próbowała odszukać w pamięci, gdzie i kiedy je ostatnio widziała. Nagle wszystko sobie przypomniała. I odetchnęła z ulgą.

Jenny i Sofię chyba najbardziej różniły ręce. Poza tym były tego samego wzrostu (metr siedemdziesiąt trzy), miały blond loki, zadbaną cerę, dyskretny makijaż z mocno podkreślonymi brwiami.

– To Michael Kors – powiedziała Sofia z zadowoleniem. – A ty co dostałaś na gwiazdkę? Od Magnusa.

– Nic – odparła Jenny. – Magnus nie daje mi już prezentów na święta. Ani na urodziny. Mówi, że prezenty powinno się dawać tylko dzieciom.

Nagle zapadła cisza. To się praktycznie nie zdarzało. Sofia nie znosiła ciszy i zawsze starała się wypełnić ją mniej lub bardziej sensowną paplaniną. Teraz jednak dała za wygraną.

– Ale Clara podarowała mi podróżne pudełko na biżuterię – dodała po chwili Jenny. – Jest przepiękne. Z jedwabiu i z małym wałeczkiem na pierścionki.

Sofia podniosła wzrok.

– Wybieracie się teraz dokądś?

– Nie. Tak naprawdę nie potrzebuję tego pudełeczka. Ale jest bardzo ładne.

– Czyli ty i Magnus nie wymieniacie się prezentami?

– Mhm. – Nieco zakłopotana Jenny przechyliła głowę na bok. – Ja lubię dawać. I zawsze mu coś kupuję, ale on mnie już nie. Nawet kwiatów na walentynki. Kiedyś było inaczej. Ale odkąd skończyłam trzydziestkę, uważa, że jestem za stara na prezenty. Tak mi powiedział.

– Jakie to smutne! – krzyknęła przejęta Sofia. Wydawało jej się, że kiedyś już o tym słyszała, ale nie podejrzewała, że sprawy mają się aż tak źle.

Jenny gorzko się uśmiechnęła.

– Muszę już iść – rzuciła. – Obiecałam Magnusowi, że odbiorę paczkę od technika dentystycznego. – Rzuciła okiem na lewą rękę, po czym dodała: – Przypomniało mi się też, że zostawiłam w klinice obrączkę i pierścionek zaręczynowy. A wolałabym je mieć na weekend.

– W klinice?

– Tak. Pierścionki są mało praktyczne, gdy wkłada się ludziom palce do ust. Ostre i raczej niesterylne. – Uśmiechnęła się zawstydzona. – Co rano wsuwam je na palec. A później ściągam i wrzucam do szklanego kieliszka w zamykanej na klucz szafce na leki. Zakładam je dopiero przed wyjściem do domu. Ale dzisiaj o tym zapomniałam. – Jenny spojrzała na Sofię. Poczuła się, jakby przyjaciółka oskarżyła ją o przestępstwo, więc zaraz potem dodała: – Wcześniej zdarzyło mi się to tylko raz.

Lecz Sofia nie zamierzała karać przyjaciółki za zapominalstwo. W międzyczasie zdążyła wrócić do dawnych czasów i powiedziała rozmarzonym głosem:

– Przypomniało mi się, jak świetnie bawiliśmy się sześć lat temu, gdy pojechaliśmy razem w góry. Pamiętasz?

Sofia uśmiechnęła się do Jenny, a przyjaciółka odpowiedziała jej tym samym. To było piękne wspomnienie – jazda na nartach i wspólnie spędzony czas. Kiedyś Jenny całkiem nieźle radziła sobie na stoku. W tamte ferie Clara była jeszcze malutka, a córka Sofii, Chloe, zachowywała się zaskakująco dobrze. Dużo się śmiały. Mężowie jeździli czarnymi trasami po muldach, a Jenny i Sofia na zmianę opiekowały się dziewczynkami i wchodziły na stoki oznaczone na czerwono i zielono. Jenny wybierała też czasem te czarne.

Nagle przypomniało jej się, jak to jest, zjeżdżać w dół. Uczucie, gdy ciało jej się podporządkowuje, a mięśnie i stawy ze sobą współpracują. Pamiętała również, że w którymś momencie podjechała do Sofii, a córeczka z zaaferowaniem krzyknęła: „Mama!”. I perliście się zaśmiała. Jenny wiedziała, że Magnus także się wtedy dobrze bawił. Wszystko było takie proste. Czuła się silna i piękna.

– To był cudowny tydzień! – Jenny cała się rozpromieniła. – Choć… – dodała – wydaje mi się, że od tego czasu minęły całe wieki.

– Nie chodzi mi o to, że mamy to powtórzyć – skłamała Sofia. Gdyby tylko mogła, cofnęłaby się o sześć lat. Do czasów, gdy miała trzydzieści parę lat, a jej kochana córeczka Chloe nie była złośliwą nastolatką, która tupała nogą, gdy tylko usłyszała słowo „nie” czy nawet „może”, tylko rumianym słodziakiem. A ona sama nie musiała się martwić drobnymi zmarszczkami wokół oczu. – Ale niedługo masz przecież okrągłe urodziny – ciągnęła. – Więc tym razem chyba coś dostaniesz? Co z imprezą? Magnus coś zorganizuje, prawda?! Zaprosi znajomych i sąsiadów. – Sofia zauważyła, jak uśmiech na ustach przyjaciółki przechodzi w grymas.

– Nie wydaje mi się – odpowiedziała Jenny. – Czterdzieści lat to bardzo dorosły wiek. Niemal starczy. – Kobieta wstała z miejsca, dając przyjaciółce do zrozumienia, że musi już iść.

– Nie przesadzaj – rzuciła Sofia, wypierając fakt, że na jej cerze widać już pierwsze oznaki starzenia.

Na twarzy Jenny pojawił się grymas, który mógł znaczyć dosłownie wszystko.

– Pamiętam, jaką świetną imprezę urządziłaś Magnusowi – ciągnęła Sofia.

– Mhm – przytaknęła Jenny. Czuła się niekomfortowo, stojąc z torbą na ramieniu. Zastanawiała się, czy powinna wyznać przyjaciółce prawdę. Ale wybrała milczenie. Tak było prościej. – Naprawdę muszę już iść – rzuciła.

Sofia wstała z miejsca i ją objęła.

– Miłego weekendu – powiedziała.

– Wzajemnie. Prześlę ci też kasę za obiad – zapewniła Jenny. – Pamiętaj tylko, żeby mi napisać, jaki zostawisz napiwek.

Sofia odprowadziła przyjaciółkę wzrokiem.

Rozdział 2

Jenny wyszła z Dorsii. Skręciła w prawo i ruszyła przed siebie zamaszystym krokiem, jakby miała do załatwienia jakąś pilną sprawę. Poniekąd tak było, ale paczka, którą obiecała odebrać w imieniu męża, miała na nią czekać dopiero kwadrans po piętnastej.

Kobieta myślała nad słowami przyjaciółki. Męczyły ją. Przypomniało jej się, jak świetnie się bawiła, gdy trzy lata temu razem z Jessiką i Sofią urządziła mężowi przyjęcie-niespodziankę.

Magnus bardzo się ucieszył. Wprawdzie trochę marudził i powtarzał, że nie ma czego świętować, lecz ona czuła, że w głębi duszy docenił jej gest.

„Człowiek się starzeje” – powiedział. „No tak. Ale pomyśl, co innego nam zostaje” – odparła Jenny. Mąż spojrzał na nią wyczekująco. „Alternatywą jest tylko śmierć! Możemy albo się starzeć, albo od razu się zabić” – dodała.

Jenny wiedziała, że zdaniem Magnusa urodziny nie były powodem do świętowania. I że – jeśli będzie przekonywać go do zmiany zdania – mąż tylko się zirytuje. Ale i tak próbowała. W zeszłym roku zarezerwowała im dwudniowy pobyt w romantycznym zamku w Södermanlandii. Zdecydowała się na apartament i zapłaciła za niego ze wspólnych pieniędzy, dlatego w końcu musiała mu o tym powiedzieć. Clara została u Sofii, bo Jessika była akurat z dziećmi na wakacjach. Wakacjach, po których rozpadło się jej małżeństwo. Bo, podczas gdy ona spędzała czas z dzieciakami, jej – teraz już były – mąż zabawiał się przez tydzień z kochanką Melanie.

Magnus długo suszył Jenny głowę o to, co zaplanowała. Nie chciał świętować urodzin, a tym bardziej jechać do Södermanlandii na romantyczny weekend. Jeśli żonie brakowało romantyzmu, mógł zadbać o niego w domu. Tak powiedział. Wtedy Jenny zaproponowała, że w takim razie mogliby uczcić jej urodziny, które wypadały raptem tydzień później. Ale mąż uznał, że to głupi pomysł.

A gdy potem mimo wszystko wyruszyli do zamku, cały czas wypominał jej, ile co kosztuje, i nie cieszył się ani ze wspólnej kąpieli z bąbelkami, ani z szampana do śniadania. Ostatecznie wyjazd nie był zbyt udany.

Jenny doszła do pomnika konnego Karola IX Wazy. Powinna iść dalej prosto i wsiąść do tramwaju jadącego na Hagę. Zamiast tego skręciła w lewo i weszła na most. Jak zawsze w styczniu pogoda w Göteborgu nieszczególnie sprzyjała spacerom. Ale Jenny czuła, że potrzebuje chwili dla siebie. Zatrzymała się i spojrzała na kanał, którym pływały łodzie paddan. Wciąż myślała o swoich urodzinach. Chciała je obchodzić. Była tego pewna. Chciała przyjęcia, krzątaniny i prezentów. I przemów.

Przyszło jej do głowy takie zdanie:

„Aby coś dostać, czasami wystarczy tylko poprosić”.

Często słyszała to w szkole. Tak naprawdę Jenny była nauczycielką przedszkola, w klinice pracowała tylko dlatego, że tak było lepiej, przynajmniej według jej męża. Magnus twierdził, że dzięki temu pieniądze zostaną w rodzinie. Poniekąd miał rację. Jenny już dawno przestała rozmawiać z nim o emeryturze i podatkach czy też tym, że personel przedszkola zarabia więcej niż ona. Bo wtedy Magnus odparowywał, że właśnie w tym rzecz. Nie musiał płacić jej tyle, co wykwalifikowanej pomocy.

Jenny lubiła pracę w przedszkolu, choć ta miała sporo minusów. Jako nauczycielka musiała wcześnie wstawać i późno wracała do domu, bo część rodziców pracowała w sklepach albo należała do służby medycznej. Poza tym Jenny ciągle chodziła przeziębiona i zarażała Magnusa i Clarę. Ale już z tym skończyła. Maseczka na twarz i nitrylowe rękawiczki zapewniały jej doskonałą ochronę przed wirusami i bakteriami. Choć gdyby weszła w nich do przedszkola, niektóre dzieci pewnie wystraszyłyby się nie na żarty.

Po chwili, gdy oczy zaszkliły się jej od wiatru, dotarło do niej, że właściwie nie umiała prosić o to, czego chciała. Zbyt łatwo ulegała innym. Zwłaszcza Magnusowi. Myśl nie była przyjemna. Jenny poczuła się żałośnie, jak Filifionka.

Regularnie postanawiała sobie, że zacznie walczyć o swoje i nauczy się mówić „nie”, i to zarówno w domu, jak i w pracy. „O ile te sfery w ogóle da się od siebie oddzielić” – pomyślała gorzko. Wiedziała, czego chce i co potrafi, w końcu miała trzydzieści dziewięć lat i dziesięć miesięcy.

– Alternatywą jest śmierć – powiedziała pod nosem. Zdanie brzmiało jak tytuł szwedzkiego kryminału.

Zaraz potem przeszła przez most i ruszyła na Hagę.

Rozdział 3

Jessika wcisnęła przycisk, żeby przywołać osobę z numerem sześćdziesiąt pięć. Następnie uśmiechnęła się profesjonalnie do kobiety, która zdecydowanym krokiem zbliżyła się do lady.

Nieoczekiwanie między nią a klientką wyrosła Sofia. Nieznajoma była zszokowana, stanęła w bezruchu, jakby spotkała się z wielką bezczelnością.

– Muszę z tobą porozmawiać! – rzuciła Sofia. – Chodzi o Jenny. – Zaraz potem trochę się opamiętała i zwróciła do kobiety, która miała pierwszeństwo: – To sprawa życia i śmierci! – zapewniła.

– Za dziesięć minut będę mogła pójść na przerwę – wyjaśniła Jessika. Sofii musiało to wystarczyć.

Jessika była jedną z nielicznych osób, które potrafiły się jej sprzeciwić. Oprócz niej umiały to zrobić jeszcze dwie inne kobiety. Mama Sofii, która w nazwisku panieńskim miała przyimek „von”. Oraz córka Chloe. Sofia nie umiała im się postawić. Ale się do tego nie przyznawała. Zwłaszcza przed sobą.

– Poczekaj na mnie w kawiarni – poprosiła Jessika.

Uśmiechnęła się, choć właściwie był to tylko skurcz musculus orbicularis oris. Bo tak nazywa się mięsień, który odpowiada za ruch warg, ale tego nie wiedziała ani Jessika, ani Sofia, bo w ich triadzie tylko Jenny uchodziła za ekspertkę od ust. Na twarzach przyjaciółek zagościły wymuszone uśmiechy.

– Zamówić ci coś? Latte? – spytała Sofia, robiąc krok do tyłu.

– Tak, byłoby miło – odpowiedziała Jessika, która poniekąd zmusiła przyjaciółkę, żeby ta zapłaciła za jej drogi napój z kofeiną.

Klientka odprowadziła Sofię wzrokiem, po czym machnęła Jessice karteczką z numerem jak przepustką.

– W czym mogę pani pomóc? – zaczęła Jessika.

– Szukam bransoletki – oznajmiła kobieta, mimo że znacznie chętniej porozmawiałaby o tym, kim była Jenny i co się jej przydarzyło. Tak naprawdę będzie zastanawiać się nad tym do końca dnia, a wieczorem, oglądając telewizję, omówi tę kwestię z mężem, który niestety nie wyrazi zainteresowania sprawą i nie podzieli się z nią żadną hipotezą.

Gdy Jessika obsłużyła klientkę, położyła szefowi rękę na ramieniu.

– Mogę wyjść na przerwę? – spytała cichutko.

Jej przełożony miał na imię Claes i był w niej szaleńczo zakochany. Mężczyzna przytaknął głową i wymamrotał, że się zgadza. Kiedy Jessika zniknęła w korytarzu przed sklepem, nie zastanawiał się, co stało się Jenny, tylko czy później o tym usłyszy. Dobrze wiedział, kim była Sofia. I Jenny. Jego stosunek do nich przypominał stosunek rodzica do źle wychowanych kolegów dzieci. Claes nie był wrogo nastawiony do przyjaciółek Jessiki, ale miał na nie oko, tak by móc sprawnie zażegnać ewentualne konflikty.

Jessika tak się śpieszyła do Sofii, że nie zabrała torebki. Nie narzuciła nawet płaszcza. By dotrzeć do kawiarni, nie trzeba było wychodzić na zewnątrz – zarówno kafejka, jak i zakład jubilerski znajdowały się w małej galerii handlowej, w której mieściły się ponadto sklep z markowymi torebkami, obuwniczy i butik z ekskluzywną odzieżą damską. Jessika nigdy tam nie wchodziła, ale za to często wstępowała do niewielkiej kwiaciarni prowadzonej przez rodzinę imigrantów.

Sofia siedziała na kanapie w głębi sali, przed nią stały dwa kubki latte i talerzyk z dużą złocistą bułeczką posypaną cukrem.

– Cześć! – powiedziała kobieta na widok Jessiki. Następnie wstała z miejsca i – jak miała w zwyczaju – lekko ją objęła.

– Wygląda pysznie – oceniła przyjaciółka, wskazując ręką na wypiek.

– Kupiłam ją dla ciebie. Ja jestem na diecie wysokotłuszczowej – wyjaśniła Sofia, po czym spojrzała na deser, jakby ten był tygrysem i lada moment miał się na nią rzucić, niwecząc cały jej projekt. Swoją drogą miało to sens. W końcu niejeden padł ofiarą bułeczek z sosem waniliowym.

Jessika podziękowała za drożdżówkę i odłamała sobie mały kawałek. Wiedziała, że Sofia i tak zje co najmniej połowę bułeczki.

– Co z Jenny? – spytała Jessika, upijając łyk kawy, która miała idealną temperaturę i doskonały smak.

– Masz na sobie ten naszyjnik – zachichotała przyjaciółka.

Mimo że Jessika była kilka centymetrów wyższa od Sofii, ważyła nieco mniej niż ona. I to nie dlatego, że stosowała dietę wysokotłuszczową. Wynikało to raczej z tego, że nie miała samochodu, a w pracy dużo stała. Albo z czegoś, na co nie ma się wpływu. Czyli genów.

Była ubrana w elegancki strój do pracy. Szykowną spódnicę, wygodne buty i ciemny kaszmirowy sweter. Kiedyś Jessika miała kartę kredytową do Nordiska Kompaniet i mężczyznę, który bez mrugnięcia okiem podpisywał wszystkie czeki. Ale tamte dni już minęły, a teraz była samodzielną matką trojga dzieci.

Jednak dziś najbardziej spektakularnego elementu jej stylizacji nie stanowiły dyskretny makijaż ani małe kolczyki z diamentami, tylko właśnie naszyjnik. Był duży i ciężki, z czerwonych i zielonych szklanych koralików, a do tego emanował miłością, bo zrobił go Elliot, najmłodszy synek Jessiki. Naszyjnik wydawał się absolutnie wyjątkowy, podobnej błyskotki próżno szukać nawet w najlepszych sklepach jubilerskich, zwłaszcza tych, w których królują proste ozdoby z białego złota i diamentów. Taką ozdobę z dumą nosiłaby każda mama.

– Tak – potwierdziła Jessika, a następnie dodała niższym głosem: – Po południu przyjdą do mnie Molly i Elliot. Musimy kupić coś Williamowi na urodziny.

Molly i William to starsze dzieci Jessiki.

– Super! – krzyknęła Sofia, która uwielbiała szukać prezentów. Szczególnie dla siebie.

– Gdybym tylko miała jakiś sensowny pomysł… Ale powiedz mi lepiej, co z Jenny.

Sofia wyciągnęła dłoń i oderwała sobie kawałek bułeczki, żeby wzmocnić się trochę cukrem.

– Chodzi o prezenty. A raczej ich brak. – Zaraz potem Sofia opowiedziała przyjaciółce, czego dowiedziała się od Jenny. – Była taka smutna! – wyjaśniła. – Zmarkotniała, a później przybrała dziarską minę, jak zawsze, gdy nie ma ochoty, by inni wiedzieli, jak naprawdę się czuje.

– Nikt nie chce użalać się nad sobą podczas obiadu z przyjaciółką – wymamrotała Jessika, która niejedno już przeżyła.

– Racja. W każdym razie pomyślałam, że powinnyśmy przygotować jej niespodziankę. Tak jak tobie!

Jessika wybuchnęła śmiechem.

– Jesteś niemądra. Chcesz dobrze, ale chyba nie tędy droga. O czym teraz pomyślałaś? O striptizerze, który przyjechałby do niej do domu? – Jessika wzięła głęboki oddech, po czym dodała: – Striptizerze w kostiumie kurczaka? Albo kogucika? A może zająca wielkanocnego? To by dopiero było podniecające. Jenny ma urodziny dwudziestego piątego, tydzień przed Wielkanocą. Zauważyłam to, gdy układaliśmy grafik na wiosnę. Może facet wziąłby też ze sobą trochę bazi, to na pewno podgrzałoby atmosferę.

Widać było, że Sofia się obraziła. Chwyciła resztę bułeczki i demonstracyjnie wcisnęła ją sobie do ust.

– Nie musisz być niemiła – powiedziała, udając urazę.

Jessika nie przestawała się śmiać.

– Masz rację. Przepraszam.

Sofia wzięła łyk kawy, żeby zapić bułkę.

– Wydaje mi się, że Henrik to rzadki przypadek, wyjątek potwierdzający regułę o żonatych mężczyznach – podjęła Jessika. – Po dziesięciu latach od ślubu jest dobrze, jeśli mąż w ogóle pamięta o urodzinach żony. Czy o rocznicy. Ale to dziwne, żeby zapomniał o świętach. Chociaż wtedy kobieta przeważnie musi zadowolić się kartą podarunkową. Wiem to, bo przed Gwiazdką sprzedałam ich całe mnóstwo.

– Okropne! – krzyknęła przejęta Sofia. – Ale nieczuły mąż Jenny nie kupuje jej zupełnie nic. Nawet voucherów.

– Niektóre kobiety niepokoją się, gdy dostają prezenty. Boją się, że mężowie mają wyrzuty sumienia i chcą coś ukryć.

Sofia zastanowiła się nad słowami przyjaciółki i przeszedł ją dreszcz. Po chwili jednak podjęła na nowo:

– W każdym razie uważam, że powinnyśmy jej coś dać. Zasługuje na to. Tyle mi pomogła. Jest miła, troskliwa i opiekuńcza. Należy jej się huczna impreza. Do diabła, przecież kończy czterdziestkę! – Sofia spojrzała na Jessikę i podkreśliła: – Takie przyjęcie to świetny pomysł!

Jessika westchnęła. Wypiła trochę kawy.

– Tak. To dobry pomysł, a Jenny z pewnością na to zasługuje. Ale jak my z tym zdążymy? I pieniądze. Kto zapłaci za tę przyjemność?

– Porozmawiam z Magnusem – zapowiedziała Sofia. – Myślę, że nawet tak ograniczony facet jak on powinien zrozumieć, że Jenny należy się przyjęcie.

Jessika przełknęła łyk kawy, a zaraz potem jej twarz wykrzywił grymas.

– A niech mnie, już jest zimna. – Następnie podniosła wzrok na przyjaciółkę i dodała: – Wiem, że chcesz być miła. Ale jesteś pewna, że właśnie na tym zależy Jenny?

Sofia energicznie pokiwała głową.

– Tak. Pamiętasz, jak trzy lata temu Magnus kończył czterdziestkę, a ona wyprawiła mu przyjęcie-niespodziankę?

– Tak, a on się na nią wściekł – wtrąciła Jessika. – Chociaż nic nie powiedział. Po prostu było to po nim widać.

– Chcę jej coś zorganizować – nalegała Sofia. – Nie chodzi mi o to, co podarowałyśmy tobie. W końcu byłoby nieciekawie, gdyby Magnus zauważył, że nasz zajączek ma lepszy sprzęt od niego. Myślałam tylko o imprezie. Niespodziance. Dla naszej trójki albo całej starej paczki.

– Całej paczki – powtórzyła Jessika. Przypomniały jej się przyjęcia, na które chodziła, gdy mieszkała z Robertem w Hindås. – Spotykacie się jeszcze? – spytała, mimo że obiecała sobie, że nigdy, przenigdy nie stanie się jedną z tych, które zmuszają znajomych, by stanęli po którejś ze stron.

Sofia wypiła trochę kawy i nieco zawstydzona przytaknęła głową.

– Zorganizowaliśmy imprezę noworoczną – przyznała. – Ale zazwyczaj spotykamy się głównie latem. W noc świętojańską albo na ucztę rakową. I brunch wielkanocny. Jednak odkąd się wyprowadziłaś, ani razu nie zrobiliśmy grilla.

Jessika pamiętała imprezy rakowe i noce świętojańskie w wesołym gronie znajomych. Sąsiedzi, piękne stroje i słuszne ilości alkoholu. I pewien typ, który obmacywał ją wbrew jej woli. Dziś powiedziałoby się na to #metoo. Ale na ulicy Jessiki nie mówiono na niego Harvey Weinstein, tylko Birger Sjöö.

Kobieta przytaknęła.

– Okej. Jestem za. Impreza. Ale pamiętaj, żeby nie była droga. Naprawdę nie mam kasy. Robert wmówił adwokatowi, że stoi na krawędzi bankructwa. Płaci mi marne alimenty i co drugi weekend zabiera dzieci do siebie. Właściwie mi to pasuje. Zresztą nam wszystkim. Co nie zmienia faktu, że jest nieobliczalny.

Sofia czekała na ciąg dalszy, ale Jessika zacisnęła wargi i zamilkła. Wpatrywała się w pusty kubek, na którego ściankach osiadły resztki pianki. Nie wyglądało to zbyt apetycznie.

– Jestem za – powtórzyła Jessika. – Pomyślę nad tym. Ty zrób to samo, ale trzymaj się z daleka od golizny. A później do mnie zadzwoń. Dzięki za kawę i bułeczkę.

Wstała z miejsca i objęła przyjaciółkę na pożegnanie. Następnie wyszła z kawiarni, a Sofia po raz drugi tego dnia została porzucona. To nie było przyjemne.

– Pogadam z Magnusem – krzyknęła do pleców przyjaciółki.

Jessika odwróciła się i uniosła kciuk do góry, a wtedy Sofia poczuła się nieco lepiej. I trochę podskoczyła jej samoocena.

Rozdział 4

Jenny szła na Hagę wzdłuż kanału. Spacer nie należał do najłatwiejszych, miała kozaki na skórzanej podeszwie i obcasach, a pod cienką warstwą śniegu krył się zdradziecki lód. Zatrzymała wzrok na malującym się przed nią wzgórzu, a jej myśli podążyły w nieznanym kierunku.

Musi się skupić. I wpaść na jakiś pomysł. Który nie obejmowałby Magnusa. Ani Sofii. Na samą myśl o tym czuła oszołomienie. Odkąd wyszła za mąż, nie zrobiła niczego bez konsultacji z Magnusem lub Sofią. Ale czy aby na pewno? Zastanawiała się nad tym tak intensywnie, że aż się poślizgnęła i o mały włos się nie przewróciła.

Gdy odzyskała równowagę, rozejrzała się dookoła. Czy ktoś widział, jak wygięła się na jednej nodze niczym pijana łyżwiarka figurowa? O zgrozo, tak! Podbiegł do niej mężczyzna w jej wieku. Nie odrywał od niej wzroku, a gdy był już blisko, rzucił:

– To mogło się skończyć naprawdę nieciekawie.

Jenny czuła, że powinna powiedzieć coś zabawnego i wybuchnąć zalotnym perlistym śmiechem, ale zamiast tego milczała. Jej policzki i szyję oblał ceglany rumieniec. Zrobiło jej się gorąco, ale zaraz potem to uczucie minęło. Stała nieruchomo, a po chwili ostrożnie odwróciła się do nieznajomego. Był przystojny. Wysoki, radosny brunet. Jak Magnus, kiedy się w nim zakochała. Zanim jeszcze urodziło im się dziecko. Gdy tylko Clara przyszła na świat, Magnus zmienił się w odpowiedzialnego ojca rodziny. Ale nie w tym sensie, że wstawał do dziecka w nocy, karmił je i zmieniał mu pieluchy (choć oczywiście czasem mu się to zdarzało). Chodziło raczej o to, że zaczął mendzić o oszczędzaniu, funduszach inwestycyjnych i rozsądku. I emeryturze. Cały czas powtarzał, że należy na nią odkładać. Jenny dobrze to rozumiała, jednak chciała też czerpać jakąś radość z pieniędzy, zanim skończy sześćdziesiąt pięć lat.

Wiedziała, że wszystko, co mówi Magnus, jest mądre i dobre, ale chciała również, żeby mąż choć raz postawił na spontaniczność i przestał być taki porządny. Marzyła o podróżach za granicę. Różach na 14 lutego i błyszczącym designerskim zegarku. Teraz kupowała ubrania za pieniądze przeznaczone na jedzenie, a metki z ceną odrywała jeszcze przed powrotem do domu. Droższe zdobycze chowała do plastikowej siatki z H&M, którą zawsze nosiła ze sobą w torebce. Mimo że ją korciło, nigdy nie przyniosła zakupów w eleganckich papierowych torbach o jedwabnych sznurkach z droższych göteborskich sklepów.

Teraz Jenny się odwróciła i spojrzała na ciemnowłosego mężczyznę, który sekundę wcześniej ją zaczepił. Miał miły głos. I choć ślizgając się na lodzie jak jelonek Bambi, musiała wyglądać co najmniej zabawnie, nieznajomy wydawał się pełny troski.

On też zwrócił się w jej stronę. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Uśmiechnęli się do siebie. Zaraz potem Jenny obróciła się i ruszyła na Hagę.

Szła wolno, ale nie dlatego, że wystraszył ją niedoszły wypadek. Po prostu wiedziała, że technik nie przygotuje zamówienia przed piętnastą piętnaście. Przysiągł, że wyrobi się do za kwadrans trzecia, ale punktualność nie była jego najmocniejszą stroną. Jenny wiele razy musiała czekać na paczki w laboratorium, wdychając zapach gipsu, złota i porcelany. Irytowało ją, że technik nie szanował jej czasu i nawet nie starał się sprostać potrzebom klientów, ale mimo to nie brała mu tego za złe. Mężczyzna pozwalał sobie na to, bo wiedział, że jest niezastąpiony. W każdym razie ona nie potrafiła wykonywać jego pracy. Kiedyś próbowała zrobić wyciski, jednak nawet to się jej nie udało.

Lecz tego dnia nie miała ochoty siedzieć na niewygodnym krześle obrotowym i obserwować milczącego specjalisty. Snuła się po mieście, oglądając sklepowe witryny. Zobaczyła chińskie wazy, które być może, choć prawdopodobnie nie, pochodziły z dynastii Ming lub Tang, i się zatrzymała. Zaraz potem zauważyła eleganckie srebrne i złote łańcuszki i wprost nie mogła oderwać od nich wzroku.

Następnie jej spojrzenie padło na jajko. A właściwie na zawieszkę w kształcie jajka, która wyglądała jak wielkanocne czekoladowe jajko z aksamitnym nadzieniem truflowym. W błyszczącym czerwonym sreberku. Na dołączonej metce widniał napis: „Sprawdź cenę u sprzedawcy”, który zdradzał, że mimo wszystko mowa o czymś znacznie ekskluzywniejszym od czekolady.

Jenny wpatrywała się w jajko. Chciała je mieć. Naprawdę. Westchnęła, bo wiedziała, że to się nigdy nie ziści. Coś takiego nadawało się tylko na prezent, a ona ich przecież nie dostawała. Mama dała jej kiedyś za małe dresy, a Magnus, jak wiadomo, nie kupował jej nic.

Ruszyła dalej, lecz zamiast skręcić w prawo, zboczyła w lewo i natrafiła na kawiarnię, do której jeszcze nigdy nie wstępowała. Stanęła przed nią i zajrzała przez szybę. Tamtejszy asortyment był przynajmniej tańszy niż u jubilera. Jenny wyjęła telefon, żeby sprawdzić godzinę, po czym otworzyła drzwi i weszła do środka. Malutka kawiarnia wyglądała jak typowe miejsce na Hadze, ale właściwie mogłaby mieścić się gdziekolwiek.

Trzy okrągłe stoliki, krzesła z plecionymi oparciami z metalu i przyjemny zapach świeżo pieczonego chleba, czekolady i wanilii. Pachniało też kawą, dlatego Jenny skusiła się, by ją zamówić. Dopiero później zauważyła, co znajdowało się za ladą. Sandwicze z kiełbasą lub szynką, serem brie i kiełkami oraz kanapki z krewetkami, sałatą, plasterkami jajka i dużą ilością majonezu.

A także wypieki, które bynajmniej nie były dietetyczne. Puszysty tort księżniczki z bitą śmietaną i marcepanową polewą, z którego wykrojono już jeden kawałek. Kuszące napoleonki, pavlova i szwedzkie semle, z których – choć do Wielkanocy daleko – bezwstydnie wystawało białe nadzienie.

– Życzy sobie pani coś do kawy? – spytała dziewczyna za ladą. Była wysoka i szczupła, a spod czapki wystawały jej rudawe włosy. Na fartuchu miała plakietkę z imieniem Malin.

Jenny spojrzała na nią i powiedziała:

– Kawałek ciasta migdałowego Sarah Bernhardt.