Czas Żniw. Tom 2. Zakon Mimów - Samantha Shannon - ebook + audiobook

Czas Żniw. Tom 2. Zakon Mimów ebook i audiobook

Samantha Shannon

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kontynuacja bestsellerowego cyklu!

Zrobili z nas przestępców.
Czas odzyskać, co nasze.

Spektakularna ucieczka z kolonii karnej Szeol I ma tragiczny finał. Zaledwie garstce udaje się ukryć na ulicach Londynu. Sajon nie śpi. Czuwa. Każdy z ocalałych musi się mieć na baczności.

Paige, najbardziej poszukiwana osoba w całym Londynie, pragnie za wszelką cenę przekazać społeczności jasnowidzów informacje o Refaitach i Emmitach. Postanawia zwołać zebranie Eterycznego Stowarzyszenia. Czy najbardziej wpływowi przywódcy przestępczego syndykatu stawią się na wezwanie? Czy pogrążeni we własnych intrygach będą chcieli słuchać o rzekomych wytworach wyobraźni młodej dziewczyny?

Refaici wiedzą, że ich sekret nie jest już bezpieczny. Wyłaniają się z cieni, by wyeliminować zagrożenie. Paige musi się ukrywać. Nie może nikomu zaufać.

Rozpoczyna się polowanie na śniącego wędrowca.

***


Obcy świat. Obce rasy. Obca magia. I jedna dziewczyna, która potrafi zabijać umysłem. Czego tu nie kochać?
Aneta Jadowska, autorka popularnej serii książek o Dorze Wilk

Samantha Shannon w Czasie Żniw zaczęła mocnym uderzeniem. W Zakonie Mimów idzie za ciosem.
Jerzy Rzymowski, redaktor naczelny „Nowej Fantastyki”

Shannon nie spoczęła na laurach. Ponownie zachwyca wykreowanym przez siebie światem oraz trzymającą w napięciu akcją. To ekscytująca historia na wysokim poziomie.
Agnieszka Dryjańska, Bookgeek.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 645

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 41 min

Lektor: Paulina Holtz

Oceny
4,5 (480 ocen)
275
156
47
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jadziafo

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejny tom z serii. opowieść się rozwija. Bardzo jestem ciekawa, jak Page poprowadzi tę polityczną rozgrywkę ze swoją największą rywalką.
00
Igusiap

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam styl pisania Samanthy Shannon. Sa tu Dość szczegółowe opisy, ale mnie to odpowiada. Lektorka czytajaca ma cudownie aksamitny głos i to tez nie jest bez znaczenia. Wyobraźnia i styl i pomysł tego świata zaświatów i jasnowidzów jest bardzo oryginalny. Polecam miłośnikom fantazy!
00
malami877

Nie oderwiesz się od lektury

🩵🩵🩵
00
NitkaMaya84

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka i przyjemna historia. Gorąco polecam
00
Poli30

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja ❤️
00

Popularność




Walczącym –

i piszącym

Aktorzy – obraz Boga sam –

Coś krążą, coś biegają –

Coś szemrzą – szepcą tu i tam.

Ach, lalki, które drgają

Na rozkaz istot bezforemnych[*].

Edgar Allan Poe

Do czytelnika

Na końcu tej książki znajduje się lista członków Eterycznego Stowarzyszenia, w skład którego wchodzą jasnowidze będący mim-lordami i mim-królowymi, działający w każdej z sekcji Sajonu Londyn, a także dodatkowe mapy najważniejszych miejsc. Znajdziecie tam również tabelę Siedmiu Kategorii Jasnowidzenia oraz słowniczek terminów używanych w Sajonie i slangu podziemia jasnowidzów.

CZĘŚĆ ISzelmowska Tarcza

I niby nie jesteśmy od nich lepsi, my Odmieńcy? Toż zbieramy Kości Społeczeństwa, choć pełzamy w Rynsztokach i błagamy o Utrzymanie, jesteśmy żywymi Kanałami do Tamtego Świata. Jesteśmy Dowodem Pomocniczego Istnienia. Jesteśmy Katalizatorami ostatecznej Energii, wiecznych Zaświatów. Ujarzmiamy samą Śmierć. Zrzucamy z konia Rozpruwacza.

− Mało znany pisarz, O wartościach odmienności

1Powrót

Rzadko kiedy opowieść zaczyna się od początku. Bywa jednak,że to właśnie koniec jest początkiem. Historia Refaitów i Sajonu zaczęła się przecież niemal dwieście lat przed moimi narodzinami – zatem dla Refaitów ludzkie życie jest równie krótkie jak pojedyncze uderzenie serca.

Niektóre rewolucje zmieniają świat w ciągu jednego dnia. Inne trwają dziesiątki, setki lat, albo i dłużej, jeszcze inne nigdy nie dochodzą do skutku. Moja rewolta zaczęła się w jednej chwili od wyboru. Od zakwitnięcia kwiatu w ukrytym mieście na granicy światów.

Potrzeba czasu, aby się przekonać, jaki będzie jej finał.

Witajcie ponownie w Sajonie.

***

2 września 2059

Każdy z dziesięciu wagonów był wystylizowany na mały salon. Bogate czerwone dywany, wytworne palisandrowe stoły, kotwica – symbol Sajonu – wyszyta w złocie na każdym siedzeniu. Muzyka klasyczna unosiła się z niewidocznych głośników.

Na końcu naszego wagonu Jaxon Hall, mim-lord odpowiedzialny za teren I-4 i jednocześnie przywódca mojego gangu londyńskich jasnowidzów, siedział z założonymi rękoma na swojej lasce, patrząc prosto przed siebie. Nie mrugnął ani razu.

Po drugiej stronie przejścia mój najlepszy przyjaciel, Nick Nygård, trzymał metalową obręcz zwisającą z sufitu. Po sześciomiesięcznej rozłące jego twarz wydawała się wspomnieniem. Ręka była poszyta spuchniętymi żyłami, wzrok utkwiony w najbliższym oknie, bacznie obserwujący przemykające światła bezpieczeństwa. Pozostali członkowie gangu rozproszeni byli w różnych miejscach: Danica trzymała się za zranioną głowę, Nadine miała zakrwawione dłonie, a Zeke ściskał skaleczone ramię. Ostatnia z nas, Eliza, została w Londynie.

Usiadłam samotnie, patrząc, jak tunel znika za nami. Moje przedramię paliło rwącym bólem, po tym jak Danica usunęła spod mojej skóry mikroczip Sajonu.

Wciąż słyszałam w głowie ostatni rozkaz Naczelnika: „Biegnij, mała śniąca”. A dokąd on pobiegnie? Zamknięte drzwi stacji były otoczone uzbrojonymi Strażnikami. Jak na wielkoluda potrafił się przemieszczać niczym cień, ale nawet cień nie byłby w stanie przeniknąć tych drzwi. Nashira Sargas, jego była narzeczona i przywódczyni Refaitów, nie spocznie przecież, dopóki go nie wytropi.

Gdzieś w ciemności był nasz złoty sznur, łącze pomiędzy duchem Naczelnika i moim. Przeszukałam zaświaty, ale po drugiej stronie niczego nie znalazłam.

Sajon na pewno wiedział już o powstaniu. Informacja musiała do nich dotrzeć, jeszcze zanim ogień zniszczył systemy komunikacyjne. Wiadomość, ostrzeżenie – nawet słowo wystarczyłoby, aby ostrzec ich przed kryzysem w kolonii. Będą czekać na nas z fluxem i bronią, aby wysłać nas z powrotem do naszego więzienia.

Mogą próbować.

− Musimy policzyć, ilu nas jest. – Wstałam. – Ile mamy czasu, zanim dotrzemy do Londynu?

− Dwadzieścia minut, przynajmniej tak mi się wydaje – odparł Nick.

− Aż boję się spytać, gdzie kończy się ten tunel.

Uśmiechnął się ponuro.

− Na wysokości Archonu. Tuż pod nim znajduje się stacja. S-Whitehall.

Poczułam ukłucie w brzuchu.

− Tylko mi nie mów, że zaplanowałeś ucieczkę przez Archon.

− Nie. Zatrzymamy pociąg wcześniej i poszukamy innego wyjścia – powiedział. – Muszą się tu znajdować inne stacje. Dani twierdzi, że może tu nawet być wyjście z metra przez tunele służbowe.

− W tych tunelach może się roić od Podstrażników – powiedziałam, zwracając się do Dani. – Jesteś tego pewna?

− Nie będą strzeżone. Te przejścia są dla inżynierów – odparła. – Ale nie wiem, jak te starsze tunele. Wątpię, żeby ktokolwiek z SajORI kiedykolwiek nimi przechodził.

SajORI był oddziałem robotyki i inżynierii Sajonu. Gdyby ktokolwiek miał coś wiedzieć o tych tunelach, to właśnie oni.

− Musi tu być inne wyjście – nie odpuszczałam. Nawet gdybyśmy dotarli do głównego wyjścia, aresztowaliby nas przy barierkach. – Możemy zmienić kierunek jazdy pociągu? Jest szansa wyjechać nim do poziomu ulicy?

− Nie ma tu sterowania ręcznego. A oni nie są na tyle głupi, żeby ta linia miała dostęp do poziomu ulicy. – Danica przyglądnęła się szmacie przesiąkniętej krwią z jej rany na głowie. – Pociąg jest zaprogramowany na bezpośredni powrót do S-Whitehall. Włączymy alarm przeciwpożarowy i uciekniemy przez pierwszą stację, jaką znajdziemy.

Pomysł przeprowadzania sporej grupy osób przez rozpadający się nieoświetlony system tunelów nie wydawał się rozsądny. Wszyscy byli osłabieni, głodni i wyczerpani, a na żółwie tempo nie mogliśmy sobie pozwolić.

− Pod Wieżą musi być jakaś stacja – powiedziałam. – Nie używaliby przecież tej samej stacji do transportu jasnowidzów i personelu Sajonu.

− To całkiem spory kawał drogi do przejścia w zgarbionej pozycji – wtrąciła Nadine. – Wieża znajduje się kilka mil od Archonu.

− Trzymają w niej jasnowidzów. Bez sensu byłoby budować pod nią stację.

− Jeżeli założymy, że pod Wieżą jest stacja, musimy włączyć alarm w odpowiednim momencie – powiedział Nick. – Dani, masz jakiś pomysł?

− Co?

− W jaki sposób możemy określić naszą pozycję?

− Mówiłam ci już, że nie znam tego systemu tunelów.

− Pomyśl.

Zastanowiła się chwilę. Jej oczy otaczały siniaki.

− Oni… mogli namalować linie, żeby pracownicy się nie pogubili. Podobne są w tunelach Sajonu. I tabliczki informujące o odległości do najbliższej stacji.

− Ale żeby je zobaczyć, musielibyśmy wysiąść z pociągu.

− Otóż to. A mamy tylko jedną szansę, żeby go zatrzymać.

− Damy radę – powiedziałam. – Znajdę coś, co pozwoli mi uruchomić alarm.

Przeszłam do następnego wagonu. Jaxon odwrócił ode mnie twarz. Zatrzymałam się tuż przed nim.

− Jaxon, masz zapalniczkę?

− Nie – odpowiedział.

− Okej.

Sekcje pociągu były oddzielone zasuwanymi drzwiami. Nie mogły być szczelnie zamknięte ani kuloodporne. Gdybyśmy tu utknęli, nie mielibyśmy żadnych szans na ucieczkę.

Wpatrywał się we mnie cały tłum – wszyscy zgromadzeni razem ocaleni jasnowidze. Miałam nadzieję, że Julian wsiadł do pociągu, kiedy nie patrzyłam, ale niestety nie widziałam go tutaj. Moje serce ścisnął żal. Nawet jeżeli on i jego cyrkowcy przeżyją tę noc, Nashira skróci ich wszystkich o głowę jeszcze przed wschodem słońca.

− Dokąd jedziemy, Paige? – zapytała Lotte, jedna z cyrkowców. Nadal miała na sobie kostium z Dwusetnicy, historycznego wydarzenia, które właśnie zrujnowaliśmy naszą ucieczką. – Do Londynu?

− Tak – odpowiedziałam. – Słuchajcie, musimy zatrzymać ten pociąg wcześniej i wydostać się pierwszym napotkanym wyjściem. Ten pociąg jedzie prosto do Archonu.

Wszyscy wstrzymali oddech, patrząc po sobie z przerażeniem.

− Nie brzmi to bezpiecznie – zauważył Felix.

− To nasza jedyna szansa. Czy ktokolwiek z was był przytomny, kiedy wsadzano nas do pociągu do Szeolu I?

− Ja – odpowiedział augur.

− Więc jest jakieś wyjście przy Wieży?

− Oczywiście. Zabrali nas z cel prosto na stację. Ale nie wracamy tam teraz?

− Wracamy, chyba że znajdziemy inną stację.

Kiedy zaczęli szemrać między sobą, policzyłam ich. Oprócz mnie i gangu było tu dwudziestu dwóch ocalonych.

Jak ci ludzie przeżyją w prawdziwym świecie, jeśli przez wiele lat traktowano ich jak zwierzęta? Niektórzy z nich ledwo pamiętają cytadelę, a ich gangi dawno o nich zapomniały. Odsunęłam od siebie tę myśl i uklękłam obok Michaela, który siedział kilka siedzeń od innych. Uroczy, łagodny Michael, jedyny poza mną człowiek, którego Naczelnik wziął pod swoje skrzydła.

− Michael? – Dotknęłam jego ramienia. Jego policzki były czymś poplamione i wilgotne. – Michael, słuchaj. Wiem, że to przerażające, ale nie mogłam tak po prostu zostawić cię w Magdalenie.

Skinął głową. Nie był całkowicie niemy, ale ostrożnie dobierał słowa.

− Nie musisz wracać do rodziców, obiecuję. Postaram się poszukać ci jakiegoś lokum. – Odwróciłam wzrok. – Jeżeli nam się uda.

Michael przetarł twarz rękawem.

− Masz może zapalniczkę Naczelnika? – zapytałam delikatnie. Zanurzył rękę w kieszeni szarej kurtki i wyjął znajomy prostokątny przedmiot. Wzięłam go. – Dziękuję.

Ivy, papilarniczka, też siedziała sama. Z ogoloną głową i zapadniętymi policzkami była żywym świadectwem okrucieństwa Refaitów. Jej opiekun, Thuban Sargas, traktował ją jak worek treningowy. Widząc jej powyginane palce i trzęsącą się szczękę, nabrałam przekonania, że nie powinna być pozostawiona sama sobie na zbyt długo. Usiadłam naprzeciwko niej, przyglądając się siniakom, które wykwitały spod jej skóry.

− Ivy?

Skinęła głową ledwo zauważalnie. Brudna żółta tunika zwisała z jej ramion.

− Wiesz, że nie możemy zabrać cię do szpitala – powiedziałam – ale chcę wiedzieć, że będziesz bezpieczna. Masz gang, który się tobą zaopiekuje?

− Nie. – Nawet mowa sprawiała jej ból. – Byłam… obszarpańcem w Camden. Ale nie mogę tam wrócić.

− Dlaczego?

Potrząsnęła głową. Camden było dzielnicą w II-4, gdzie znajdowała się największa społeczność jasnowidzów, ruchliwy miejski rynek, który skupiał dookoła obszar Wielkiego Kanału.

Położyłam zapalniczkę na błyszczącym stole i zacisnęłam dłonie. Wciąż miałam brud pod paznokciami.

− Nie masz tam nikogo, komu mogłabyś zaufać? – spytałam ściszonym głosem. Chciałam zaproponować jej jakieś miejsce, gdzie mogłaby się zatrzymać, ale Jaxon nie zgodziłby się na przygarnięcie jasnowidza, szczególnie w sytuacji, kiedy nie zamierzałam z nim wracać. Żaden z tych jasnowidzów nie przetrwałby długo na ulicach.

Objęła dłońmi ramiona, wciskając paznokcie w skórę. Po dłuższej chwili dziewczyna odezwała się:

− Jest ktoś taki. Agata. Pracuje w butiku na rynku.

− Jak nazywa się ten butik?

− Po prostu Butik Agaty. – Krew sączyła się z jej dolnej wargi. – Długo się nie widziałyśmy, ale na nią na pewno mogę liczyć.

− Okej. – Wstałam. – W takim razie wyślę z tobą pozostałych.

Jej zapadnięte oczy wpatrywały się gdzieś w dal za oknami. Świadomość tego, że jej opiekun wciąż żyje, przyprawiała mnie o mdłości.

Rozsunęły się drzwi i weszło kolejne pięć osób. Zabrałam zapalniczkę i wyszłam im na spotkanie.

− To Białe Spoiwo – ktoś szepnął. – Z sekcji I-4.

Jaxon stał z tyłu, trzymając swoją zaostrzoną laskę. Jego milczenie było zaczepne, ale nie miałam czasu na jego gierki.

− Skąd Paige go zna? – Kolejny przestraszony szept. – Chyba nie myślisz, że ona jest…?

− Jesteśmy gotowi, Śniąca – powiedział Nick.

To określenie potwierdziło ich podejrzenia. Skupiłam się na zaświatach najlepiej, jak tylko potrafiłam. Senne krajobrazy krążyły w moim promieniu niczym nerwowy rój pszczół. Byliśmy dokładnie pod Londynem.

− Teraz. – Rzuciłam Nickowi zapalniczkę. – Nie mamy chwili do stracenia.

Złapał ją, otworzył zawleczkę i zapalił. W ciągu kilku sekund alarm przeciwpożarowy zaczął się żarzyć czerwonym blaskiem.

„Uwaga – rozległ się znajomy głos Scarlett Burnish. – Wykryto pożar w tylnym wagonie. Blokada drzwi. – Drzwi do ostatniego wagonu zasunęły się i usłyszeliśmy głęboki brzęk, kiedy pociąg się zatrzymał. – Proszę się powoli i spokojnie przemieścić do przodu pociągu i zająć miejsca. Zespół ratunkowy został już wysłany. Nie należy wysiadać z pociągu. Nie należy otwierać okien ani drzwi. Proszę włączyć nawiew, jeżeli zaistnieje konieczność dodatkowej wentylacji”.

− Nie uda nam się ich oszukać na długo. – Powiedziała Danica. – Kiedy zorientują się, że nie ma żadnego pożaru, pociąg znowu ruszy.

Na końcu pociągu znajdował się mały pomost z balustradą ochronną. Przeskoczyłam przez nią.

− Podaj mi latarkę – poprosiłam Zekego. Kiedy to zrobił, skierowałam światło na tory. – Nie ma miejsca, żeby obok nich przejść. Jest jakiś sposób, żeby odłączyć napięcie, Narwańcu? – Przestawienie na slang syndykatu przyszło w sposób naturalny. To właśnie między innymi dzięki temu udało nam się tak długo przeżyć w Sajonie.

− Nie – odpowiedziała Danica. – Do tego jest spore ryzyko, że tam, na dole, wszyscy się podusimy.

− Świetnie, dzięki.

Nie spuszczając z oka trzeciej szyny, zeskoczyłam z pomostu i upadłam na kamyki. Zeke zaczął pomagać ocalonym zejść na dół.

Zaczęliśmy iść gęsiego, pomiędzy wagonami i szynami. Pod moimi brudnymi białymi butami słychać było chrzęst. Tunel był obszerny i zimny, zdawał się rozciągać w nieskończoność. Pomiędzy światłami bezpieczeństwa panowała ciemność. Mieliśmy pięć latarek, z czego w jednej padała już bateria. Słyszałam echo własnego oddechu, a po tylnej części ramion przeszyła mnie gęsia skórka. Dłonią przytrzymywałam się ściany, koncentrując się na stawianiu kroków we właściwych miejscach.

Po dziesięciu minutach szyny zadrżały, a my rzuciliśmy się na ścianę. Pusty pociąg, który wywiózł nas z naszego więzienia, przemknął obok niczym zamazana plama metalu i świateł, pędząc wprost w kierunku Archonu.

Zanim dotarliśmy do semafora na skrzyżowaniu, gdzie świeciła, na zielono, tylko jedna lampa, nogi trzęsły mi się z wyczerpania.

− Narwańcu! – zawołałam. – Co możesz o tym powiedzieć?

− To znaczy, że tory z przodu są wolne i że pociąg był zaprogramowany, aby na drugim skrzyżowaniu skręcić w prawo – powiedziała Danica.

Lewa strona była zablokowana.

− Czyli mamy skręcić na pierwszym?

− Nie mamy zbyt wielkiego wyboru.

Tunel poszerzał się w rogu. Zaczęliśmy biec. Nick niósł Ivy, która była tak słaba, że cudem w ogóle dotarła do pociągu.

Drugie przejście rozświetlone było białymi światłami. Na wagonie widniała brudna tabliczka z napisem „WESTMINSTER, 2500 M”. Przy pierwszym tunelu, zupełnie ciemnym, znajdowała się informacja: „WIEŻA, 800 M”. Przyłożyłam palec do ust. Jeżeli na peronie Westminster czekał pluton, pusty pociąg musiał już do nich dotrzeć. Możliwe nawet, że weszli już do tunelu.

Chudy brązowy szczur przebiegł nieopodal. Michael odskoczył, ale Nadine zaświeciła za nim latarką.

− Ciekawe, czym one się tu żywią.

Odpowiedź poznaliśmy kilka sekund później. W miarę jak szliśmy, szczurów było coraz więcej, a odgłosy szarpania i żucia coraz głośniej roznosiły się w tunelu. Ręka Zekego zadrżała, kiedy światło latarki natknęło się na zwłoki, którymi szczury kończyły się właśnie karmić. Ciało ubrane było w szmaty cyrkowca, a klatka piersiowa ewidentnie została zmiażdżona przez pociąg – i to nie jeden raz.

− Jego ręka znajduje się na trzeciej szynie – powiedział Nick. – Biedaczyna musiał iść bez latarki.

Jeden z jasnowidzów potrząsnął głową.

− Jak on dał radę zajść tak daleko?

Ktoś cicho załkał. Prawie mu się udało. Był już tak blisko domu.

W końcu światło latarek rozświetliło peron. Przeszłam przez tory i wspięłam się na górę; kierując latarkę na wysokość oczu, czułam każdy mięsień. Światło przeszyło przytłaczającą ciemność, ukazując białe kamienne ściany, środki dezynfekcyjne i przechowalnię wypełnioną złożonymi noszami: lustrzane odbicie stacji odbiorczej po drugiej stronie. Smród wody utlenionej szczypał w oczy. Czy ci ludzie myśleli, że zarażą się od nas jakąś zarazą? Czy zaraz po tym, jak wrzucili nas do pociągu, przemywali wybielaczem dłonie w obawie, że jasnowidzenie na nich przejdzie? Widziałam siebie przywiązaną do noszy, zwijającą się w fantasmagorii i poniewieraną przez lekarzy w białych kitlach.

Nie było ani śladu strażnika. Latarkami sprawdziliśmy każdy kąt. Do ściany przyczepiono ogromny znak: czerwony romb podzielony na dwie części niebieskim paskiem, z białym drukowanym napisem nazw stacji.

wieża londyn

Nie potrzebowałam mapy, aby wiedzieć, że Wieża Londyn nie była zarejestrowaną stacją metra.

Poniżej znaku znajdowała się mała tablica. Pochyliłam się bliżej i zdmuchnęłam kurz z wytłoczonych liter. „LINIA PENTAD”, głosił napis. Mapa pokazywała rozmieszczenie pięciu sekretnych stacji pod cytadelą. Malutkie literki świadczyły o tym, że stacje powstały w czasie budowy Kolei Metropolian, czyli dawnego londyńskiego metra.

Nick stanął obok mnie.

− Jak mogliśmy pozwolić na to wszystko? – wymruczał.

− Trzymają niektórych z nas latami w Wieży, zanim nas tu ześlą.

Złapał mnie delikatnie za ramię.

− Pamiętasz, jak cię tu przynieśli?

− Nie, otępili mnie fluxem.

Przed oczami zamajaczył mi obłok malutkich plamek. Pomasowałam skroń. Amarant, który dostałam od Naczelnika, uleczył większość szkody wyrządzonej mojemu sennemu krajobrazowi, ale słabe uczucie niemocy kotłowało się gdzieś w głowie i sprawiało, że od czasu do czasu widziałam nieostro.

− Musimy iść dalej – powiedziałam, patrząc, jak inni wspinają się na peron.

Były dwa wyjścia: ogromna winda, na tyle duża, by pomieścić kilka noszy jednocześnie, i ciężkie metalowe drzwi z napisem „WYJŚCIE PRZECIWPOŻAROWE”. Nick otworzył drzwi.

− Wygląda na to, że pójdziemy schodami – stwierdził. – Czy ktokolwiek z was zna plan kompleksu Wieży?

Jedynym punktem orientacyjnym, który znałam, była warowna Biała Wieża, serce kompleksu więziennego, zarządzana przez elitarne siły bezpieczeństwa nazywane Nadzwyczajnymi Strażami. W syndykacie ich pracowników nazywaliśmy Krukami: okrutni, ubrani na czarno Strażnicy dysponowali nieograniczoną liczbą metod torturowania.

− Ja. – Nell podniosła rękę. – Pewną część.

− Jak masz na imię? – zapytał Nick.

− Dziewięć. To znaczy, Nell. – Była na tyle podobna do mojej przyjaciółki Liss, że dzięki masce i kostiumowi mogła zwieść Nadzorcę: kręcone, czarne włosy, taka sama delikatna budowa ciała, ale ostrzejsze rysy twarzy. Jej skóra miała intensywnie oliwkową barwę. Oczy Liss były małe i bardzo ciemne, oczy Nell zaś – jak czysta woda.

Głos Nicka zmiękł.

− Powiedz nam, co wiesz.

− To było dziesięć lat temu. Mogli to zmienić.

− Każda informacja jest cenna.

− Kilkorgu z nas nie podali fluxu – powiedziała. – Udawałam, że jestem nieprzytomna. Jeśli te schody prowadzą w pobliże windy, wydaje mi się, że znajdziemy się tuż za Bramą Zdrajcy, ale będzie zamknięta.

− Poradzę sobie z zamkami. – Nadine podniosła skórzaną torbę z wytrychami. – I Krukami, jak będą szukać guza.

− Nie cwaniakuj. Nie mamy zamiaru z nikim się bić. – Nick popatrzył na niski sufit. – Paige, ilu nas tu jest?

− Dwadzieścia osiem osób – odpowiedziałam.

− Przemieszczajmy się małymi grupami. My z Nell możemy iść pierwsi. Spoiwo, Diamencie, czy możecie przypilnować…

− Mam wielką nadzieję – przerwał mu Jaxon – że nie zamierzasz wydawać mi rozkazów, Czerwona Zjawo.

W całym tym zamieszaniu z wysiadaniem z pociągu i szukaniem peronu prawie w ogóle go nie zauważyłam. Stał w cieniu, rękę trzymał na lasce, prostej i jasnej niczym świeżo zapalona świeca.

Nick zacisnął szczękę.

− Prosiłem cię o pomoc – powiedział.

− Zostanę tutaj, dopóki nie oczyścicie terenu. – Jaxon pociągnął nosem. – Możecie pobrudzić sobie ręce, wyrywając Krukom piórka.

Złapałam Nicka za ramię.

− Jasne, że możemy – wymamrotał na tyle cicho, że Jaxon nie usłyszał.

− Popilnuję ich – odezwał się Zeke. Przez całą podróż pociągiem nie odzywał się ani słowem. Jedną rękę trzymał na ramieniu, a drugą zacisnął w zbielałą na kostkach pięść.

Nick przełknął ślinę i skinął na Nell.

− Prowadź.

Zostawiając więźniów z tyłu, we trójkę poszliśmy za Nell po krętych schodach. Była szybka jak ptak, z trudem za nią nadążałam. Palił mnie każdy mięsień w nogach. Odgłosy naszych kroków były zbyt głośne, odbijały się echem za nami. Za mną szedł Nick, a Nadine trzymała go za łokieć.

Na górze Nell zwolniła i uchyliła kolejne drzwi. W korytarzu słychać było odległy ryk syren obrony cywilnej. Jeśli wiedzieli o naszej ucieczce, to była tylko kwestia czasu, zanim domyśliliby się, gdzie jesteśmy.

− Teren czysty – wyszeptał Nick.

Wyjęłam z plecaka nóż myśliwski. Broń palna ściągnęłaby na nas uwagę wszystkich Kruków jednocześnie. Nick wyciągnął mały, szary zestaw słuchawkowy i wcisnął kilka klawiszy.

− Pośpiesz się, Elizo – wymamrotał. – Jävla telefon[1]…

Zerknęłam na niego.

− Wyślij jej obrazek.

− Już to zrobiłem. Musimy wiedzieć, kiedy tu przyjedzie.

Tak jak przypuszczała Nell, wejście na klatkę schodową było naprzeciwko wyłączonej windy. Po prawej znajdowała się ściana z ogromnych cegieł, uszczelniona zaprawą murarską, a po lewej zbudowana pod ogromnym kamiennym sklepionym przejściem Brama Zdrajcy: monumentalna czarna budowla z zakratowanym świetlikiem, używana jako wejście w czasach monarchii.

Byliśmy dość nisko, na tyle nisko, by nie zostać zauważonymi z wież strażniczych. Kamienne schody pokryte porostem rozciągały się poniżej bramy, a na nich znajdowała się wąska rampa na nosze.

Księżyc oświetlał słabo widoczną Białą Wieżę. Pomiędzy wieżą i bramą był wysoki mur, za którym moglibyśmy się ukryć. Ze szczytu wieży świecił potężny reflektor. Syreny wyły nieustannym pojedynczym dźwiękiem. W Sajonie oznaczało to poważne naruszenie bezpieczeństwa.

− Tam mieszkają strażnicy. – Nell wskazała na wieżę warowną. – Jasnowidzów trzymają w Krwawej Wieży.

− Dokąd dojdziemy tymi schodami? – zapytałam.

− Do najskrytszej wieży warownej. Musimy się pospieszyć.

W tym momencie oddział Kruków przemaszerował ścieżką bezpośrednio naprzeciwko bramy. Przylgnęliśmy do muru. Na skroni Nicka zadrżała kropelka potu. Jeśli zobaczyli, że brama jest nietknięta, mogli jej nie sprawdzać.

Mieliśmy szczęście. Kruki nas minęły. Kiedy zniknęli z naszego pola widzenia, odepchnęłam się od muru drżącymi dłońmi. Nell osunęła się na ziemię, przeklinając pod nosem.

Powyżej naszej kryjówki włączono kolejnych kilka syren. Próbowałam otworzyć bramę, ale bezskutecznie. Łańcuchy były spięte kłódką. Widząc to, Nadine odsunęła mnie i zza pasa wydobyła malutki płaski śrubokręt. Wsunęła go w niższą część dziurki od klucza, po czym wyjęła srebrny wytrych.

− To może zająć chwilę. – Z trudem ją słyszałam w tym hałasie. – Bolce zardzewiały.

− Nie mamy chwili.

− Zbierz pozostałych. – Nadine nie spuszczała wzroku z kłódki. – Powinniśmy się trzymać razem.

Nick przyłożył do ucha telefon i wyszeptał:

− Muzo? – odezwał się do Elizy niskim głosem. – Będzie tutaj tak szybko, jak tylko da radę – powiedział do mnie. – Wysyła nam na pomoc rozbójników Skoczypięty Jacka na pomoc.

− Ile jej to zajmie?

− Dziesięć minut. Rozbójnicy powinni przybyć wcześniej.

Dziesięć minut to szmat czasu…

Reflektor świecił nam nad głowami, przeszukując najskrytszą wieżę. Nell schowała się, w blasku jej oczy się zwęziły. Wcisnęła się w kąt i splotła ramiona. Oddychała przez nos.

Przeszłam powoli między ścianami, sprawdzając każdą cegłę. Jeżeli Kruki były na obchodzie wokół kompleksu, wrócą lada moment. Musieliśmy otworzyć bramę, wydostać więźniów i zostawić kłódkę na swoim miejscu. Wbiłam palce w bruzdę pomiędzy drzwiami windy, usiłując je rozdzielić, ale nawet nie drgnęły.

Kilka stóp ode mnie Nadine wyjęła kolejny wytrych. Pracowała pod niewygodnym kątem, biorąc pod uwagę fakt, że kłódka była po drugiej stronie bramy, ale ręce miała stabilne. Wtedy z klatki schodowej wyłonił się Zeke – prowadził grupę zdenerwowanych więźniów. Potrząsnęłam głową na znak, żeby został na miejscu.

Nadine wreszcie rozpracowała kłódkę. Pomogliśmy jej pociągnąć ciężkie łańcuchy z krat, uważając, żeby nie narobić zbyt dużego hałasu, i wspólnymi siłami otworzyliśmy Bramę Zdrajcy. Szurała o żwir, jej nieużywane zawiasy skrzypiały, ale dźwięk syren zagłuszył hałas. Nell wbiegła po schodach i skinęła na nas.

− Musieli zablokować wszystkie wyjścia – powiedziała, kiedy się do niej zbliżyłam. – Kłódka była jedynym słabym punktem w tym miejscu. Będziemy musieli się wspiąć na południowy mur.

Wspinaczka. Moja mocna strona.

− Zjawo, zbierz pozostałych – powiedziałam. – Bądźcie gotowi do ucieczki.

Zakradłam się po schodach, schylona, w obu rękach trzymając pistolet. Kolejne schody prowadziły do jednej z wież po drugiej stronie sklepionego przejścia. Wystarczyło przeskoczyć i znaleźlibyśmy się pomiędzy dwoma krenelażami w sąsiednim murze, który był o wiele niższy, niż się spodziewałam. Najwyraźniej Sajon nie spodziewał się, że jasnowidze, jeśli uciekliby z Krwawej Wieży, dostaliby się tak daleko. Dałam znać Nickowi, aby przyprowadził pozostałych, po czym skierowałam się na kolejną kondygnację schodów.

Oświetlałam sobie drogę pod stopami, lecz pozostawałam w cieniu. Kiedy dotarłam do luki pomiędzy krenelażami, wstrzymałam oddech.

Oto on.

Londyn.

Za murem znajdowało się strome nabrzeże. Po lewej był Tower Bridge. Gdybyśmy poszli na prawo, bylibyśmy w stanie okrążyć kompleks niezauważeni i dotrzeć do głównej drogi. Nick wyjął z kieszeni woreczek i roztarł kredę w dłoniach.

− Pójdę pierwszy – zamruczał. – Ty pomożesz pozostałym na dole. Eliza będzie czekać na drodze.

Spojrzałam na most, wypatrując snajperów. Żadnego nie zauważyłam, ale wyczułam trzy senne krajobrazy.

Nick przecisnął się z trudem przez krenelaże i złapał każdy z nich w dłoń, kierując twarz w stronę muru. Stopami szukał jakiegoś kamiennego oparcia.

− Ostrożnie – powiedziałam, chociaż nie musiałam tego mówić. Nick był lepszy we wspinaczce niż w chodzeniu po prostym terenie. Uśmiechnął się do mnie przelotnie, po czym oderwał się od muru i wylądował na ziemi w przysiadzie.

Czułam się nieswojo, kiedy między nami był mur.

Wyciągnęłam ręce po pierwszego więźnia. Michael był z Nell, obydwoje pomagali Ivy. Wzięłam ją za łokcie i poprowadziłam do krenelaży.

− Do góry, Ivy. – Zdjęłam płaszcz Nicka i okryłam ją nim, sama zostając tylko w białej sukni. – Podaj mi ręce.

Z pomocą Michaela wciągnęliśmy ją na mur. Nick złapał ją za szczuplutkie biodra i przeniósł na trawę.

− Michael, pomóż tu przejść rannym, szybko  – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam.

W pierwszej kolejności zajął się kulejącym Felixem.

Jeden za drugim przeszli przez mur: Ella, Lotte, roztrzęsiony kryształmistrz, następnie augur ze zwichniętym nadgarstkiem. Po zejściu wszyscy pozostawali na miejscu chronieni przez Nicka z pistoletem w ręku. Kiedy wyciągnęłam rękę do Michaela, Jaxon odsunął go na bok. Z łatwością wspiął się na krenelaż, uniósł laskę, potrząsnął nią, po czym nachylił się do mnie i wyszeptał mi do ucha:

− Masz jeszcze jedną szansę, moja śliczna. Wróć do Tarcz, a ja zapomnę o tym, co powiedziałaś w Szeolu I.

Patrzyłam prosto przed siebie.

− Dziękuję, Jaxon.

Zeskoczył z krenelaży tak elegancko, że niemal szybował. Obejrzałam się na Michaela. Krew z rany na twarzy spływała mu po szyi i wsiąkała w koszulę.

− Dalej. – Złapałam go. – Tylko nie patrz w dół.

Udało mu się przełożyć nogę przez mur. Palce wbił w moje ramiona.

Z gardła Nell wyrwał się jęk. Na jej nogawce rosła długa plama krwi. Uniosła głowę i spojrzała na mnie, a jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Moje ciało przeszył prąd.

− Na ziemię! – przekrzyczałam syreny. – Na ziemię, już!!!

Nikt mnie nie słuchał. Stojących na schodach więźniów przeszył deszcz kul.

Ciała upadały, targane drgawkami, przyjmując nienaturalne pozycje. Umierający wydawali przeszywający krzyk. Nadgarstek Michaela wyśliznął mi się z palców. Rzuciłam się za poręcz na ziemię i zakryłam rękami głowę.

Nadrzędnym celem było zabicie nas na miejscu, bez zadawania jakichkolwiek pytań. Nick ryczał z dołu moje imię, krzyczał, żebym się ruszyła, skoczyła, ale mnie sparaliżował strach. Moja percepcja zawęziła się do tego stopnia, że jedyne, czego byłam świadoma, to bicie serca i płytki oddech, a także stłumiony huk wystrzałów. Czyjeś ręce mnie złapały i przeniosły przez mur. Poczułam, że spadam.

Uderzyłam podeszwami o ziemię, czując wstrząs aż w biodrach. Zachwiałam się. Z tępym łomotem i stęknięciem kolejna ludzka postać wylądowała tuż obok mnie. Nell. Przeczołgała się po ziemi, wstała i kuśtykając, pognała przed siebie. Zaczęłam pełznąć w tym samym kierunku, ale Nick złapał mnie za szyję. Wyrwałam mu się.

− Musimy ich zabrać…

− Paige, chodź!

Nadine przedostała się przez mur, ale pozostała dwójka dalej wspinała się po krenelażach. Kolejna kanonada z Białej Wieży rozproszyła ocalonych we wszystkich możliwych kierunkach. Danica i Zeke skoczyli; dwie drobne sylwetki w oślepiającym świetle księżyca.

Wyczułam nad nami snajpera. Uciekająca ślepa spadła na dół, a jej czaszka wybuchła niczym dojrzały owoc. Michael prawie się o nią potknął. Snajperka go namierzyła.

Każdy nerw w moim ciele zapłonął czerwonym ogniem. Wyrwałam rękę z uścisku Nicka. Resztkami sił rzuciłam duchem i wryłam się w jej senny krajobraz, wysyłając jej ducha w zaświaty, a ciało poza balustradę. Kiedy ciało upadło na trawę, Michael przeskoczył przez mur i popędził w kierunku rzeki. Krzyczałam jego imię w huku syren, ale znikł mi z pola widzenia.

Moje stopy pędziły szybciej niż myśli. Pęknięcia w sennym krajobrazie poszerzały się niczym świeżo otwarte rany.

Byliśmy już blisko drogi, coraz bliżej, już prawie na miejscu… Widziałam latarnie uliczne. Strzały dudniły z wieży. Nagle rozległ się ryk silnika i ujrzałam zabarwione na niebiesko światła. Skórzane fotele pod moimi rękami. Silnik. Wystrzał. Pojedynczy wysoki dźwięk. Za róg, przez most. I wtedy zniknęliśmy w cytadeli, niczym kurz w cieniu, pozostawiając za sobą ryk syren.

2Długa opowieść

Pojawiła się o szóstej rano. Niezawodnie.

Złapałam rewolwer. Grała muzyka Oko Sajonu, opasła, teatralna kompozycja oparta na dwunastu kurantach Big Bena.

Czekałam.

I wreszcie pojawiła się. Scarlett Burnish, Wielki Gawędziarz Londynu. Biała koronka wystawała spod górnej części jej czarnej sukni. Zawsze wyglądała tak samo, naturalnie – niczym diabelski automat – ale czasami, kiedy jakiś biedny mieszkaniec został „zabity” lub „zaatakowany” przez odmieńca, tryskała sztuczną rozpaczą. Niemniej dzisiaj uśmiechała się.

Dzień dobry, przywitajmy kolejny dzień w Sajonie Londyn. Mamy dobre wiadomości, jako że Bractwo Stróżów ogłasza właśnie rozwój Dziennej Dywizji. Przynajmniej pięćdziesięciu oficerów ma być zaprzysiężonych w najbliższy poniedziałek. Dowódca Stróżów potwierdził, że Nowy Jork przyniesie nowe wyzwania dla cytadeli i że w tych niebezpiecznych czasach niezbędne jest dla mieszkańców Londynu, aby pozostali w zjednoczeniu i…

Wyłączyłam ją.

Nie nadawali żadnych istotnych wiadomości. Cisza. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Żadnych twarzy. Żadnych egzekucji.

Odłożyłam pistolet na stół. Całą noc leżałam na kanapie, wzdrygając się, gdy słyszałam najcichszy nawet dźwięk. Moje mięśnie były sztywne i obolałe; nie od razu dałam rade ustać o własnych siłach. Za każdym razem, kiedy ból zaczął ustępować, nadchodziła świeża fala, rozchodząc się z rwącego siniaka lub jednego z licznych nadwyrężonych miejsc na moim ciele. Powinnam się kłaść do łóżka, jak zwykłam to robić o świcie, ale musiałam wstać chociaż na minutę. Błysk naturalnego światła dobrze mi zrobi.

Kiedy wyprostowałam nogi, włączyłam odtwarzacz w rogu. Rozbrzmiało Guilty Billie Holiday. Nick podrzucił mi kilka zakazanych płyt ze swojej kryjówki po drodze do pracy, razem z niewielką sumą pieniędzy, które zaoszczędził, i stosem książek, których nawet nie tknęłam. Złapałam się na tym, że brakuje mi gramofonu Naczelnika. Można się było łatwo przyzwyczaić do kołysanek usychających z miłości piosenkarzy wolnego świata.

Od ucieczki upłynęły trzy dni. Moim nowym domem była brudna noclegownia w I-4, ukryta w zaułkach wąskich uliczek Soho. Większość placówek jasnowidzów stanowiły nory w opłakanym stanie, w których z trudem można było mieszkać, ale wynajmujący – klucznik, który według moich przypuszczeń otworzył noclegownie tylko po to, żeby móc podrabiać klucze i zarabiać w ten sposób na życie – trzymał to miejsce z dala od gryzoni oraz wszechobecnej wilgoci. Nie miał pojęcia, kim jestem, wiedział jedynie, że muszę się ukrywać, ponieważ zostałam brutalnie pobita przez Stróża, który może mnie szukać, aby dokończyć robotę.

Dopóki nie ustalimy wszystkiego z Jaxonem, będę musiała się przenosić z jednego wynajmowanego pokoju do drugiego średnio raz na tydzień. Już kosztowało to fortunę – dawałam jakoś radę, dzięki gotówce Nicka – ale był to jedyny sposób, by Sajon nie mógł mnie namierzyć.

Po opuszczeniu rolet do pokoju nie docierał nawet jeden promyk światła. Uniosłam je odrobinę. Złote światło słońca oślepiło moje podrażnione oczy. Para ślepców przemknęła wąską uliczką poniżej. Na rogu jakiś wróżbita rozglądał się za jasnowidzami, którzy skusiliby się na szybkie wróżenie. W swojej desperacji ryzykował spotkaniem ślepca. Ci czasem byli ciekawi, lecz niekiedy okazywali się szpiegami. Sajon od dawna miał agentów prowokatorów na ulicach, kuszących jasnowidzów, aby się ujawnili.

Z powrotem opuściłam roletę. W pokoju zrobiło się ciemno. Przez sześć miesięcy żyłam w trybie nocnym, mój rytm dnia musiał się dopasować do rytmu mojego refaickiego opiekuna; teraz nie zmieni się to ot tak.

Padłam na kanapę, sięgnęłam po szklankę wody na stole i popiłam dwie niebieskie tabletki nasenne.

Mój senny krajobraz wciąż był kruchy. Podczas konfrontacji na scenie – kiedy Nashira usiłowała zabić mnie przed emisariuszami – jej upadłe anioły zostawiły szczeliny przy linii włosów, pozwalając wspomnieniom przesiąkać do mojego snu. Kaplica, gdzie Seb stracił życie. Komnata w Magdalenie. Brudne, rozpadające się rudery Rookery i psychomanteum Dostawcy, gdzie moja twarz przybierała monstrualne rozmiary i stawała się zniekształcona, pozbawiona szczęki, krucha niczym stara ceramika.

Potem Liss, jej usta zszyte złotą nicią. Wyciągnięta na zewnątrz jako posiłek dla Emmitów, potworów, które nawiedzały lasy wokół kolonii. Siedem krwawych kart wirujących wokół niej. Sięgnęłam po nie, usiłując zobaczyć ostatnią z nich – moją przyszłość, mój koniec – ale kiedy jej dotknęłam, natychmiast strawił ją ogień. Zerwałam się o zmierzchu cała mokra od potu. Moje policzki były wilgotne, a w ustach czułam smak soli.

Te karty jeszcze długo będą mnie prześladować. Liss przewidziała moją przyszłość w sześciu etapach: pięć kielichów, król – odwrócona; diabeł, kochankowie, śmierć – odwrócona; osiem mieczy. Ale nigdy nie dokończyła wróżenia.

Poszłam po omacku do łazienki i popiłam kolejną partię środków przeciwbólowych. Nick mi je zostawił. Domyślałam się, że ta duża szara była jakimś środkiem uspokajającym. Czymś, co miało złagodzić wstrząs, ukoić nerwy i osłabić potrzebę nierozstawania się z bronią.

Ktoś lekko zastukał do drzwi. Powoli podniosłam broń, sprawdziłam, czy jest naładowana, i schowałam ją za plecami. Wolną ręką uchyliłam drzwi.

W korytarzu stał właściciel, grubo ubrany, na szyi nosił zawieszony na łańcuchu zabytkowy żelazny klucz. Nigdy go nie zdejmował.

− Dzień dobry panienko – powiedział.

Zmusiłam się do delikatnego uśmiechu.

− Czy ty nigdy nie śpisz, Lem?

− Rzadko kiedy. Goście nie pozwalają. Na górze jest seans – dodał. Wyglądał na zmęczonego. – Robią niezły harmider ze stołem. Dzisiaj wyglądasz o wiele lepiej, jeśli mogę zauważyć.

− Dziękuję. Czy dzwonił mój przyjaciel?

− Będzie dzisiaj o dwudziestej pierwszej. Daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.

− Dzięki. Miłego dnia.

− Nawzajem, panienko.

Jak na właściciela noclegowni był dziwnie pomocny. Zamknęłam drzwi i przekręciłam klucz.

Natychmiast upuściłam pistolet. Osunęłam się na podłogę i oparłam głowę o kolana.

Po kilku minutach wróciłam do malutkiej, dusznej łazienki, zdjęłam koszulę nocną i obejrzałam w lustrze moje obrażenia. Najbardziej widoczna była cięta rana powyżej oka, zamknięta szwami, i płytka rana zakrzywiająca się na policzku. Byłam bardzo szczupła, niemal wychudzona. Miałam łamliwe paznokcie, ziemistą cerę, wystające biodra i żebra. Właściciel zmierzył mnie czujnym wzrokiem, kiedy przyniósł mi pierwszą tacę z jedzeniem. Bacznie przyglądał się moim poranionym dłoniom i podbitemu oku. Nie rozpoznał we mnie Bladej Śniącej, faworyty jego sekcji, protegowanej Białego Spoiwa.

Kiedy weszłam do kabiny i włączyłam panel, przed moimi oczami pojawiła się ciemność. Gorąca woda zamknęła się nad moimi ramionami, łagodząc napięcie w mięśniach.

Trzasnęły drzwi.

Dłonią chwyciłam ukryty nóż pod mydelniczką. Wyszłam pochylona z kabiny i skryłam się za drzwiami. Adrenalina buzowała mi w żyłach, ostrze trzymałam tuż przy klatce piersiowej.

Po kilku minutach moje serce zaczęło bić wolniej. Odkleiłam się od wilgotnych kafelków, mokra od potu i wody. To nic, nic. To tylko stół na górze.

Roztrzęsiona oparłam się o zlew. Mokre strąki włosów kleiły mi się do twarzy, były kruche i matowe.

Popatrzyłam na swoje odbicie. W kolonii moje ciało było traktowane jak czyjaś własność, ciągnięte, łapane i bite przez Refaitów i czerwonych. Odwróciłam się tyłem do lustra i palcami dotknęłam małej smugi tkanki na ramieniu. XX-59-40. To piętno pozostanie tu do końca życia.

Ale przeżyłam. Ponownie włożyłam koszulę. Przeżyłam i rodzina Sargas odczuje to boleśnie.

***

Kiedy otworzyłam drzwi Nickowi, po raz pierwszy od dwóch dni, objął mnie delikatnie, uważając, by nie urazić moich ran i sińców. Widziałam go w tak wielu wspomnieniach, przywołanych przez noumen Naczelnika, ale żadne z nich nie było tak wiarygodne jak Nick Nygård we własnej osobie.

− Cześć, sötnos[2].

− Cześć.

Uśmiechnęliśmy się do siebie. Posępnie, delikatnie.

Żadne z nas się nie odezwało. Nick rozłożył jedzenie na stole, podczas gdy ja otworzyłam drzwi na mały balkon. Wiatr przyniósł zapach sajońskiej jesieni – benzynę i dym z chałturniczych piecyków – ale woń z pudełek była tak boska, że ledwo to zauważyłam. To było prawdziwe święto: malutkie gorące placki nadziewane kurczakiem i szynką, świeżo pieczony chleb, złote frytki przyprószone solą i pieprzem. Nick położył na stole małą odżywczą kapsułkę.

− Jedz. Tylko nie za szybko.

Placki były glazurowane roztopionym masłem i polane gęstym, bogatym sosem. Posłusznie połknęłam kapsułkę.

− Jak twoje ramię? – Nick wziął je w dłonie i przyglądnął się okrągłemu poparzeniu. – Boli?

− Już nie. – Ból wart był pozbycia się tego mikroczipu.

− Uważaj na nie. Wiem, że Dani jest dobra, ale nie jest lekarzem. – Przyłożył rękę do mojego czoła. – Masz jakieś bóle głowy?

− Nie większe niż zazwyczaj. – Porwałam kromkę chleba na małe kawałki. – W Oku Sajonu wciąż milczą.

− Milczą, konsekwentnie.

Też milczeliśmy. Worki pod oczami zdradzały nieprzespane noce. Zamartwianie się. Niekończące się czekanie. Objęłam dłońmi kubek z kawą i patrzyłam na cytadelę, na ten wznoszący się pas metalu i szkła, i światła, prowadzący w nieskończoność. Michael był gdzieś tam, prawdopodobnie chował się pod mostem albo gdzieś w bramie. Gdyby uzbierał jakieś pieniądze, mógłby się przespać w przytułku, ale Stróże sprawdzali te miejsca każdej nocy, by przed powrotem do swoich posterunków wyrobić normę aresztowań.

− Mam coś dla ciebie. – Nick przesunął na stole słuchawkę z mikrofonem, identyczną z tą, której używał w Wieży. – Nienamierzalny telefon. Zmieniaj moduły tożsamości, a Sajon nie będzie w stanie cię namierzyć.

− Skąd to masz? – Sajon nie produkował tych telefonów, ten musiał być importowany.

− Od przyjaciela z rynku Old Spitalfields. Normalnie bym go wyrzucił, ale dilerzy biorą dużo pieniędzy za zestawy słuchawkowe. – Wręczył mi małe pudełko. – Nie przyda się do odbierania telefonów, bo za każdym razem będziesz miała inny numer, będziesz mogła jednak z niego dzwonić. Ale tylko w nagłych wypadkach.

− Jasne. – Schowałam urządzenie do kieszeni. – Jak w pracy?

− Dobrze, przynajmniej tak mi się wydaje. – Dotknął kilkudniowego zarostu pokrywającego jego szczękę; taki nerwowy odruch. – Jeżeli ktokolwiek widział, jak wsiadałem do pociągu…

− Nikt cię nie widział.

− Miałem na sobie mundur Sajonu.

− Nick, Sajon to duża organizacja. Szanse, że ktokolwiek skojarzy szanowanego doktora Nicklasa Nygårda z kolonią karną, są nikłe. – Posmarowałam chleb masłem. – Wyglądałoby to o wiele bardziej podejrzanie, gdybyś nie wrócił.

− Wiem. Nie szkoliłem się na uniwersytetach przez wszystkie te lata, żeby teraz się poddać. – Spojrzał na moją twarz, a na jego ustach pojawił się wymuszony uśmiech. – O czym myślisz?

− Przy Wieży straciliśmy wielu ludzi. – Nagle odechciało mi się jeść. – Obiecałam im, że zabiorę ich do domu.

− Przestań Paige. Mówię ci, zadręczysz się, jeśli będziesz myśleć w ten sposób. To Sajon jest za to odpowiedzialny, nie ty.

Nic nie odpowiedziałam. Nick ukląkł obok mojego krzesła.

− Kochanie, spójrz na mnie. Popatrz na mnie. – Podniosłam głowę i popatrzyłam w jego zmęczone oczy, ale ich widok tylko pogłębił mój ból. – Jeśli ktokolwiek ponosi za to winę, to ten Refaita, nieprawdaż? To on wsadził cię do pociągu. Pozwolił ci odejść. – Kiedy nie odpowiedziałam, objął mnie ramieniem. – Odnajdziemy pozostałych więźniów, obiecuję.

Siedzieliśmy tak przez chwilę. Miał rację, oczywiście, że miał rację.

Ale być może jeszcze ktoś był winny. Ktoś ukrywający się za zasłoną Sajonu.

Czy Naczelnik wiedział, że pociąg zatrzyma się w Westminster, w samej jaskini lwa? Zdradził mnie w ostatniej chwili? Był przecież Refaitą – potworem, nie człowiekiem – ale musiałam wierzyć, że zrobił to wszystko w dobrej wierze.

Gdy zjedliśmy, Nick uprzątnął resztki. Pukanie do drzwi sprawiło, że poderwałam się na nogi, sięgając po broń, ale Nick wyciągnął rękę.

− Wszystko w porządku. – Otworzył drzwi. – Zadzwoniłem po przyjaciela.

Kiedy Eliza Renton, z puklami mieniącymi się kroplami deszczu, weszła do pokoju, nie zatrzymała się nawet, żeby się przywitać. Podeszła prosto do kanapy. Miała spojrzenie, jakby chciała walnąć mnie w twarz, ale skończyło się na tym, że złapała mnie i objęła.

− Paige, ty idiotko. – Jej głos zabarwiony był złością. – Ty cholerna idiotko. Po co jechałaś wtedy metrem? Wiedziałaś, że będą tam Podstrażnicy, wiedziałaś o kontrolach…

− Zaryzykowałam. Byłam głupia.

− Dlaczego po prostu nie poczekałaś, aż Nick zawiezie cię do domu? Myśleliśmy, że Hektor cię sprzątnął, albo Sajon…

− Sajon. – Pogłaskałam ją po plecach. – Ale już wszystko okej.

Delikatnie, ale stanowczo Nick odciągnął ją ode mnie.

− Ostrożnie. Ma siniak na siniaku. – Skierował ją do przeciwległej kanapy. – Pomyślałem, że jeszcze jedno z nas powinno o tym wiedzieć, Paige. Potrzebujemy tak wielu sprzymierzeńców, jak to tylko możliwe.

− Macie sprzymierzeńców – warknęła Eliza. – Jax się o ciebie zamartwia, Paige.

− Nie wyglądał na zmartwionego, kiedy mnie dusił – powiedziałam.

To było dla niej coś nowego. Popatrzyła na nas badawczo, nic nie rozumiejąc.

Zaciągnęłam zasłony. Siedzieliśmy w mroku, trzymając w rękach szklane kubki z salepem z piersiówki Nicka. Był to kremowy napar z bulw orchidei i gorącego mleka, poprószony cynamonem, sprzedawany w wielu kawiarniach. Po miesiącach przymierania głodem jego smak przynosił prawdziwe ukojenie.

Na ekranie telewizora pojawił się jeden z małych gawędziarzy.

Liczba Stróżów w Pierwszej Kohorcie ma się podwoić w ciągu kilku następnych tygodni w związku z instalacją drugiego prototypu skanera tarczy czuciowej, jedynej technologii znanej z wykrywania odmienności, zaplanowanej jeszcze przed grudniem. Mieszkańcy powinni się spodziewać częstszych wyrywkowych kontroli w metrze, autobusach i autoryzowanych taksówkach Sajonu. Dywizja Podstrażników prosi mieszkańców o współpracę. Jeżeli nie masz nic do ukrycia, nie masz się czego obawiać! A teraz przejdźmy do pogody w tym tygodniu.

− Więcej Stróżów – powiedział Nick. – Co oni wyprawiają?

− Próbują znaleźć uciekinierów – powiedziałam. – Nie rozumiem jednak, dlaczego nic o tym nie powiedzieli.

− Myślę, że chodzi o coś innego. Za dwa miesiące rozpoczyna się Święto Listopadowe – zauważyła Eliza. – Zawsze wtedy zwiększają środki ostrożności. A w tym roku zapraszają Wielkiego Inkwizytora Paryża.

− Aloys Mynatt był na Dwusetnicy – to asystent Inkwizytora Ménarda. Jeżeli nie żyje, wątpię w to, żeby Ménard był w imprezowym nastroju.

− Nie odwołają tego.

− Zaufaj mi, jeżeli Nashira Sargas powie „odwołać”, odwołają.

− Kto to jest Nashira?

Cóż za prostolinijne pytanie. Nie ma na nie łatwej odpowiedzi. Kim była Nashira? Koszmarem. Potworem. Morderczynią.

− Tarcza Czuciowa wszystko zmieni – powiedziałam, patrząc na ekran. – Czy Eteryczne Stowarzyszenie coś już z tym zrobiło?

Eteryczne Stowarzyszenie składało się z trzydziestu sześciu mim-lordów i mim-królowych cytadeli, z których każdy miał nadzorować działalność syndykatu w swojej sekcji. Wszyscy byli względnie autonomiczni, ale czuwał nad nimi Zwierzchnik, Haymarket Hektor, odpowiedzialny za zwoływanie spotkań.

− Była jakaś rozmowa w lipcu – powiedział Nick. – Ulica Grub wysłała wiadomość, że byli świadomi sytuacji, ale od tamtej pory nic się nie działo.

− Hektor nie ma pojęcia, co robić – uświadomiłam sobie. – Nikt z nich tego nie wie.

− Ten prototyp Tarczy Czuciowej to jeszcze nie najgorsze, co nas czeka. Zgodnie z tym, co niesie plotka, może wyśledzić tylko trzy pierwsze kategorie.

Te słowa sprawiły, że Eliza odwróciła wzrok. Była medium. Trzecia kategoria. Nick wziął ją za rękę.

− Nic ci nie będzie. Dani pracuje nad urządzeniem zagłuszającym – powiedział. – Ma zakłócić działanie Tarczy Czuciowej. Dość skomplikowana praca, ale Dani da sobie radę.

Eliza skinęła, ale nadal miała zmarszczone brwi.

− Twierdzi, że może wyrobi się do lutego.

To nie było wystarczająco wcześnie i wszyscy o tym wiedzieliśmy.

− W jaki sposób dostaliście się do kolonii? – zapytałam Nicka. – Musiały być przecież niesamowite zabezpieczenia.

− Do sierpnia Jax prawie się poddał – przyznał Nick. – Do tego czasu byliśmy przekonani, że nie ma cię w Londynie. Nie mieliśmy żadnego zawiadomienia o okupie od innych gangów, żadnego dowodu twojej śmierci, nie było też ani śladu po tobie w mieszkaniu ojca. Naprowadził nas dopiero ten incydent na Trafalgar Square, kiedy powiedziałaś, że zabrali cię do Oksfordu.

− Od tego czasu stałaś się jedynym celem Jaxona – powiedziała Eliza, kierując na mnie ostre spojrzenie. – Miał obsesję na twoim punkcie.

Tylko w połowie mnie to zdziwiło. Dla Jaxona utrata cenionego śniącego wędrowca byłaby ogromnie irytująca, nawet upokarzająca – niemniej nie oczekiwałabym, że zaryzykuje wszystko, aby wyrwać mnie ze szpon Sajonu. Na tego rodzaju poświecenia zdobywa się względem ludzi, nie własności.

− W pracy starałem się dowiedzieć czegoś więcej o Oksfordzie, ale wszystkie dane były zaszyfrowane – mówił dalej Nick. − Minęło kilka tygodni, zanim byłem w stanie dostać się do biura głównej przełożonej i skorzystać z jej komputera. Dotarłem do tajemniczej sieci Sajonu, części niedostępnej dla zwykłych ludzi. Nie było tam wielu szczegółów, tylko miasto Oksford figurowało w ograniczonym sektorze Typu A, o którym wiedzieliśmy. Poza tym odkryliśmy, że poniżej Archonu jest stacja metra. Była tam także lista nazwisk sięgająca setek lat wstecz. Zaginionych ludzi. Twoje nazwisko też tam było, pod sam koniec listy.

− Dani zabrała ją stamtąd – powiedziała Eliza. – Znalazła wejście do tunelu. Jedynie oddział wybranych inżynierów miał tam dostęp, ale ona rozpracowała, kiedy pozostaje otwarty. Pociąg miał być poddany naprawie trzydziestego pierwszego sierpnia. Jax powiedział, że właśnie wtedy pojedziemy. Zostałam tu pilnować naszych spraw.

− To niepodobne do Jaxa. Dlaczego chciałby się angażować w coś takiego osobiście?

− Zależy mu na tobie, Paige. Zrobiłby wszystko, żeby zapewnić nam bezpieczeństwo. A przede wszystkim tobie.

To nie prawda. Eliza zawsze wierzyła w świat Jaxona Halla – w końcu dał nam pewien świat – ale ja dostrzegałam w jego zachowaniu zbyt wiele szczegółów, które przemawiały za czymś zupełnie innym. Był w stanie okazywać uprzejmość, ale nie był uprzejmy. Mógł zachowywać się, jakby mu zależało, ale to zawsze była tylko gra. Zajęło mi lata całe, zanim przejrzałam na oczy i to dostrzegłam.

− Tej nocy, kiedy skończyli naprawiać pociąg – powiedział Nick – Dani dostała się do tunelu za pomocą karty, którą ukradła jednemu z członków oddziału. Wpuściła nas do środka.

− Nikt was nie rozpoznał?

− Nie widzieli nas. Zanim wsadzili wysłanników do pociągu, zdążyliśmy już się zamknąć w przedziale konserwacji z tyłu. Stróże nie mieli do niego dostępu, więc przez tę część podróży byliśmy bezpieczni. Potem oczywiście musieliśmy wysiąść z pociągu.

− W towarzystwie widzących Stróżów eskortujących wysłanników? Jak wam się to, do cholery, udało?

− Czekaliśmy, aż wysłannicy przejdą przez drzwi. Strażnik po drugiej stronie je zamknął, co sprawiło że byliśmy zdani na własne siły, ale znaleźliśmy tunel gospodarczy za metalową kratą. Dzięki temu wydostaliśmy się na ulicę. Przeszliśmy do Guildhall przez tylne drzwi.

Tunel gospodarczy. Gdyby Naczelnik o nim wiedział, sam byłby w stanie bezpiecznie uciec. Odetchnęłam z ulgą.

− Wszyscy żeście powariowali.

− Musieliśmy cię odzyskać, Paige – powiedziała Eliza. – Jax był w stanie zrobić wszystko.

− Jax nie jest głupi. Wsadzenie grupy gangsterów do sajońskiego pociągu, gdy nie ma się zielonego pojęcia o tym, co czeka u kresu podróży, graniczy z totalną głupotą.

− Cóż, może znudziło mu się siedzenie w biurze.

− Odzyskaliśmy cię. Tylko to się liczy. – Nick pochylił się do przodu. – Twoja kolej.

Popatrzyłam na mój salep.

− To długa opowieść.

− Zacznij od tej nocy, kiedy cię zabrali – powiedziała Eliza.

− To nie zaczęło się wtedy. Tylko w 1859 roku.

Popatrzyli po sobie.

Trochę to zajęło. Wyjaśniłam, jak w 1859 dwie rasy zwane Refaitami i Emmitami przybyły z Międzyświatów – stanu pomiędzy życiem i śmiercią – po zerwaniu eterycznej granicy, kiedy liczba tułających się dusz wzrosła do tego stopnia, że zasłona pomiędzy tymi dwoma światami stała się bardzo cienka.

− Okej – powiedziała Eliza, z miną, jakby miała wybuchnąć śmiechem – ale kim są ci Refaici?

− Nadal tego nie wiem. Wyglądają jak my – odparłam – ale ich skóra przypomina metal, poza tym są bardzo wysocy. Mają żółtawe oczy, ale kiedy się karmią, odzwierciedlają kolor aury, która się posilili.

− A Emmici?

Tu zabrakło mi słów.

− Nigdy nie widziałam żadnego z nich za dnia, ale… − Wydmuchałam powietrze. – W kolonii nazywają ich Szerszeniami albo gnijącymi olbrzymami. Duchy trzymają się od nich z daleka. Karmią się ludzkim mięsem.

Nie wyobrażałam sobie, że Nick potrafi być jeszcze bardziej blady – a jednak.

Opowiedziałam im o pakcie pomiędzy Refaitami a rządem – ochrona przed Emmitami w zamian za zniewolonych jasnowidzów – co doprowadziło do założenia Sajonu. O kolonii karnej Szeol I, wybudowanej na ruinach Oksfordu jako radiolatarnia duchowej aktywności, odciągająca Emmitów od cytadeli takich jak Londyn. O tym, jak wsiadłam do wieczornego pociągu i zostałam poddana wyrywkowej kontroli. O tym, jak zaatakowałam dwóch Podstrażników, jak ścigali mnie w mieszkaniu ojca i jak zostałam zaatakowana fluxem przez Nadzorcę. O tym, jak obudziłam się w miejscu internowania.

Następnie opowiedziałam, jak zostałam przydzielona Arcturusowi Mesarthimowi, inaczej zwanemu Naczelnikiem – narzeczonemu Nashiry – żeby wyszkolił mnie na żołnierza. Wyjaśniłam im system kolonii karnej, dokładnie opisując każdą kategorię. Elitarni czerwoni, którzy zdobyli przychylność Refaitów w zamian za ich usługi jako żołnierze; cyrkowcy, wyrzuceni do slumsów, używani jako źródło aury; ręce ślepców ściskające kraty, kiedy nie zapracowywali się na śmierć.

Powiedziałam im, jak Refaici bili ludzi i karmili się nimi, i jak wyrzucali ich, jeżeli nie zdali testu.

Nasze napoje wystygły.

Mówiłam im też o tym, jak śmierć Seba umożliwiła mi zdobycie kolejnej tuniki. O tym, jak trenowałam z Naczelnikiem na łące. O jeleniu i o Szerszeniu w lesie, o Julianie i o Liss. O próbie zatrzymania Antoinette Carter na Trafalgar Square, zakończonej postrzeleniem mnie przez Nicka.

Zaczynało mnie boleć gardło od mówienia, ale opowiedziałam całą historię, do samego końca. Wszystko z wyjątkiem prawdy na temat mojego związku z Naczelnikiem. Z każdą nową informacją o Refaitach przez ich twarze przelewały się fale obrzydzenia i przerażenia. Nie zrozumieliby, gdybym powiedziała im, jak blisko byłam z moim opiekunem. Nie powiedziałam im o wspomnieniach pod wpływem szałwii ani jego muzyce w kaplicy, ani o chwilach, w których pozwolił mi wejść w swój senny krajobraz. W mojej opowieści był małomówną kreaturą, z którą rzadko rozmawiałam, która od czasu do czasu mnie karmiła i w końcu pozwoliła odejść. Nick oczywiście doszukał się dziury w całym.

− Nie rozumiem – powiedział. – Kiedy przywieźli cię na Trafalgar Square, nie mógł cię zostawić, tylko zabrał cię z powrotem do Szeolu I. I teraz mówisz, że ci pomógł?

− Chciał, żebym ja pomogła jemu. Próbował obalić rodzinę Sargas w 2039 roku. Nashira poddała go torturom.

− Po czym postanowiła go poślubić?

− Nie wiem, czy to było później. Mogli sobie być zaręczeni, jeszcze zanim tu przybyli.

Eliza wydęła policzki.

− To ci dopiero narzeczeństwo. – Leżała na boku, opierając bose stopy o poduszki. – Niemniej, czy zdrada nie jest podstawą do zerwania zaręczyn?

− Myślę, że to był element kary. Wiedziała, jak bardzo on jej nienawidzi. Tym większą było dla niego udręką pozostać dalej jej narzeczonym, wzgardzonym przez innych Refaitów.

− Dlaczego go po prostu nie zabiła? Dlaczego utrzymywała go przy życiu?

− Śmierć nie może być dla nich karą – powiedział Nick. – Oni, w przeciwieństwie do nas, są nieśmiertelni.

− My, ludzie, powinniśmy się zastanowić nad ważniejszymi rzeczami. – Utkwiłam wzrok w telewizorze. – Naczelnik nie ma już najmniejszego znaczenia.

Kłamczucha.

Usłyszałam jego głos tak wyraźnie, jakby był ze mną w pokoju, było to tak przejrzyste wspomnienie, że je poczułam. Poczułam drżenie wzdłuż ramion, biegnące aż do czubków palców.

− Czy myślisz, że ich układ jest nadal wiążący? – zapytał Nick. – Uciekliśmy z kolonii, co oznacza, że ich tajemnica nie jest już bezpieczna.

− Musi być. – Skinęłam na wiadomości na ekranie. – Nie wydaje mi się, żeby ta wzmożona kontrola bezpieczeństwa była związana ze Świętem Listopadowym. Muszą zmieść z powierzchni ziemi wszystkich, którzy o tym wiedzą.

− I co wtedy? – zapytała Eliza.

− Kolejny Czas Żniw. Żeby zastąpić tych ludzi, których stracili.

− Ale będą musieli umieścić ich gdzie indziej – zauważył Nick. – Nie mogą dalej korzystać z pierwszej kolonii, nie teraz, kiedy jej lokalizacja została ujawniona.

− Planują wybudować Szeol II we Francji, ale nie wydaje mi się, żeby poczynili już ku temu jakieś konkretne kroki – powiedziałam. – Teraz ich najwyższym celem będzie znalezienie nas.

Nastała krótka cisza.

− Wiec Naczelnik chce pomóc ludziom – powiedziała Eliza. – Dokąd on się udał?

− Nie mamy wyraźnego dowodu, że on jest po naszej stronie, Paige. – Nick schował swój nośnik danych. – Ja nie ufam nikomu. Refaici są naszymi wrogami, dopóki kategorycznie nie przekonamy się o tym, że jest inaczej. To samo dotyczy Naczelnika.

Poczułam ukłucie w środku, jakby paznokieć wbił mi się we wnętrzności. Nick wstał i popatrzył na cytadelę.

Nie mogłam powiedzieć mu o pocałunku. Pomyślałby, że zwariowałam. Zaufałam Naczelnikowi, ale prawdą było, że nie rozumiałam jego prawdziwych zamiarów – kim lub czym był.

Eliza pochyliła się nad stołem.

− Wrócisz do Tarcz, prawda?

− Odchodzę – powiedziałam.

− Jax przyjmie cię z powrotem. Tarcze to dla ciebie najbezpieczniejsze miejsce, a on jest dobrym mim-lordem. Nigdy nie zmusił cię, żebyś poszła z nim do łóżka. Mogłaś trafić na kogoś o wiele gorszego.

− Więc mam mu być wdzięczna za to, że nie zrobił ze mnie swojego nocnego wędrowca? Za to, że nie jest Hektorem? Nie znasz go. Nie wiesz, do czego jest zdolny. – Podwinęłam rękaw bluzki, pokazując jej prążkowaną białą bliznę na prawym ramieniu. – Niezły z niego świr.

− Nie wiedział, kim jesteś, kiedy ci to zrobił.

− Wiedział doskonale, że tłucze śniącego wędrowca. Jestem jedynym wędrowcem, jakiego zna.

− Nic to nie da. – Nick potarł kącik oka. – Eliza, powiedz Jaxowi, że wkrótce wrócimy z Paige do Tarcz. Na razie musimy wymyślić jakiś plan działania.

Eliza zmarszczyła brwi.

− Co masz na myśli, mówiąc „plan działania”?

− Musimy coś zrobić z Refaitami. Nie możemy tak po prostu pozwolić, by kontynuowali Czas Żniw.

− Nie wiem, co o tym myśleć.

Eliza włożyła płaszcz.

− Słuchajcie, odbiliśmy Paige. Powinniśmy teraz wszyscy… spróbować skupić się na powrocie do pracy. Jax mówi, że nasze dochody bardzo spadły, odkąd zaginęłaś – powiedziała. – Naprawdę potrzebujemy cię w Garden.

− Chcesz z powrotem wysłać mnie na czarny rynek? – Popatrzyłam jej prosto w oczy. – Sajon jest rządem marionetkowym. Przetrzymują jasnowidzów w obozie śmierci.

− Jesteśmy marginesem społecznym, Paige. Jeżeli nie będziemy się wychylać, nigdy tam nie wylądujemy.

− Nie jesteśmy tylko marginesem społecznym. Jesteśmy Siedmioma Pieczęciami, jednym z najniebezpieczniejszych gangów w Centralnej Kohorcie. I w ogóle nie musielibyśmy chodzić ze spuszczonymi głowami, gdyby nie Sajon. Nie bylibyśmy przestępcami. Czy też marginesem społecznym, jak wolisz. Musimy doprowadzić do zjednoczenia syndykatu, i to szybko, zanim wprowadzą Tarczę Czuciową.

− I niby co mamy robić?

− Walczyć.

− Z Sajonem? – Potrząsnęła głową. – Paige, daj spokój. Eteryczne Stowarzyszenie nigdy się na to nie zgodzi.

− Poproszę o zebranie i przedłożę całą sprawę.

− I wydaje ci się, że ci uwierzą?

− Cóż, wy mi wierzycie, prawda? – Kiedy jej wyraz twarzy się nie zmienił, wstałam. – Wierzycie?

− Nie było mnie tam – powiedziała cicho. – Słuchaj, jestem pewna, że mają tam gdzieś jakieś więzienie, ale byłaś pod wpływem fluxu, a to wszystko brzmi…

− Eliza daj spokój. Ja też tam byłem – przerwał jej Nick.

− Nie byłam pod wpływem fluxu przez całe sześć miesięcy – syknęłam. – Widziałam, jak niewinni ludzie umierali, usiłując wydostać się z tego piekła. Oni znowu to robią. Powstanie Szeol II, Szeol III, Szeol IV. Nie zamierzam udawać, że to się nie wydarzyło naprawdę.

Przez dłuższą chwilę zapanowała cisza.

− Powiem Jaxowi, że niedługo obydwoje wrócicie – Eliza w końcu odezwała się, owijając szalik wokół szyi. – Mam nadzieję, że będę mówić prawdę. Już krążą plotki, że odeszłaś ze stanowiska.

− A co jeżeli odeszłam? – zapytałam miękko.

− Tylko pomyśl, Paige. Nie przetrwasz długo bez gangu, dobrze o tym wiesz.

Zamknęła za sobą drzwi. Odczekałam, aż przestanę słyszeć odgłosy jej kroków, zanim spróbowałam się uspokoić.

− Ona zwariowała. Co jej się, do cholery, wydaje? Że niby co będzie, kiedy zainstalują na ulicach Tarczę Czuciową?

− Ona się boi, Paige. – Nick westchnął głęboko. – Eliza zawsze funkcjonowała tylko w syndykacie. Wylądowała na ulicy jako dziecko i wychowała się w jakiejś parszywej piwnicy w Soho. Skończyłaby jako nocny wędrowiec, gdyby Jax nie dał jej szansy.

Zaskoczył mnie. Nie spodziewałam się tego.

−Myślałam, że pracowała w groszowym teatrze…

− Pracowała. Dostała tę pracę, żeby zapłacić za czynsz, ale skończyło się na tym, że całą swoją pensję wydawała na astra i imprezy. Kiedy skontaktowała się z Jaxonem, on rozpoznał w niej talent. Dał jej drogie farby, bezpieczne miejsce do spania, muzy, o których wcześniej mogła sobie tylko marzyć. Pamiętam ten dzień, kiedy zjawiła się w melinie. Była tak bardzo zszokowana, że aż wybuchła płaczem. Utrzymanie Pieczęci razem jest dla niej najważniejszą rzeczą na świecie.

− Gdyby złapali ją jutro, Jax zastąpiłby ją kimś innym w ciągu jednego dnia, i ty dobrze o tym wiesz. On nie dba o nas. Tylko o nasze talenty. – Zamilkłam na chwilę, pocierając palcami miejsce między brwią a powieką. – Słuchaj, wiem, że to gruba sprawa. Grubsza niż my wszyscy razem wzięci. Ale jeżeli się poddamy, oni wygrają.

Nick popatrzył na mnie.

− Refaici wiedzą, że syndykat stanowi dla nich zagrożenie – mówiłam dalej. – To potwór, którego stworzyli i którego nie są w stanie kontrolować. Ale pod przywództwem Hektora to nic innego jak melina pełna złodziei. Mamy setki jasnowidzów w syndykacie. Wszyscy znają swoje miejsce. Stanowimy potęgę. Jeżeli będziemy mogli użyć jej przeciwko Refaitom zamiast grać w tarocchi i tłuc się nawzajem, może uda nam się ich pozbyć. Muszę porozmawiać z Eterycznym Stowarzyszeniem.

− Jak? Hektor nie zwołał spotkania od… – zamilkł. – Nigdy nie zwołał spotkania.

− Każdy może to zrobić.

− Serio?

− Nauczyłam się co nieco jako faworyta. – Wzięłam notes z szafki nocnej. – Każdy członek syndykatu ma prawo wysłać zawiadomienie do Zwierzchnika o potrzebie zwołania Stowarzyszenia. – Napisałam to, dodając na końcu moją sekcję, i włożyłam do koperty, po czym wręczyłam Nickowi. – Czy możesz, proszę, dostarczyć to do Klubu Spirytualistycznego?

Wziął kopertę.

− To jest zawiadomienie? Do Stowarzyszenia?

− Skrzynka Hektora jest pełna, nigdy jej nie otwiera. Klub wyśle kuriera, który dostarczy to osobiście.

− Jaxon się wścieknie, jeśli się o tym dowie.

− Odchodzę, zapomniałeś?

− Niewiele możesz zdziałać bez mim-lorda. Eliza ma rację. Potrzebujesz gangu, inaczej syndykat cię wyeliminuje.

− Muszę spróbować.

Włożył kopertę do kieszeni, ale nie wyglądał na przekonanego.

− To nie jest coś, co wydarzy się w ciągu jednej nocy. Nie uwierzą w ani jedno twoje słowo, a Hektor będzie miał to gdzieś. A nawet jeżeli uwierzą, to stawisz czoła dziesiątkom lat tradycji i korupcji. Wiekom. Wiesz, co się dzieje, kiedy wsadzasz kij w mrowisko.

− Mrówki zaczynają atakować. – Położyłam ręce na parapecie. – Nie mamy na co czekać. Refaici muszą coś jeść, a nie zostało im zbyt wielu jasnowidzów w mieście. Wcześniej czy później przyjdą po nas. Nie wiem, jak możemy z nimi walczyć, nie wiem nawet, czy możemy z nimi walczyć, ale nie mogę siedzieć spokojnie i pozwolić Sajonowi decydować, jak ma wyglądać moje życie. Nie mogę tego zrobić, Nick.

Milczał przez chwilę.

− Nie – odpowiedział. – Ja też nie mogę.

3Zostało nas pięcioro

Następny dzień był taki sam. I kolejny także. Spałam, kiedy świeciło słońce, budziłam się w nocy.

Nie było żadnej odpowiedzi od Eterycznego Stowarzyszenia. Postanowiłam poczekać jeszcze tydzień, zanim wyślę kolejną wiadomość. Kurierzy w Klubie Spirytualistycznym byli szybcy, ale Hektor mógł nawet nie spojrzeć na mój list.

Jedyne, co mogłam zrobić, to czekać. Nie wiedząc, co dzieje się w Archonie, nie byłam w stanie nic zaplanować. W chwili obecnej ruch należał do Nashiry.

Piątego dnia obejrzałam moje rany. Siniak na plecach wyblakł i zrobił się bladobrązowy, a większość małych ranek się zagoiła. Po sprawdzeniu wiadomości – nadal nic ciekawego – usiadłam na kanapie i łapczywie pożarłam śniadanie przyniesione przez właściciela noclegowni.

Nick przywiózł mi kilka kolejnych rzeczy z Siedmiu Tarcz, łącznie z respiratorem i maską tlenową, która podtrzymywała moje funkcje życiowe, kiedy używałam swojego daru przez dłuższe okresy. Położyłam się na łóżku i przyłożyłam ją do ust i nosa. Nie zagłębiałam się w senny krajobraz od wielu dni, ale jeżeli miałam spróbować walczyć, zarówno moje ciało, jak i mój talent musiały być w pełni sprawne. Teraz dojrzały, mój duch będzie moją najlepszą bronią. Włączyłam maskę i zanurzyłam się w świecie umysłu.

Bolało. Kiedy w końcu się przełamałam, usychające maki ocierały moje policzki. Otworzyłam senne oczy. Stałam na skraju strefy słonecznej, pod nogami miałam płatki kwiatów, a niebo nade mną pulsowało czerwienią i żarem. Jałowy wiatr smagał mi włosy. Ogromne skrawki pola zostały wyrwane. To było płótno mojego umysłu, rozerwane i rozproszone, jakby przeorał je jakiś piekielny silnik.

Uklękłam obok umierającego maku i wzięłam jego ziarenka do ręki. Czując dotyk mojej dłoni, każde z nich wypuściło malutką łodyżkę i zakwitło – ale nie były to już maki. Były bardziej czerwone. Miały mniejsze kwiaty. I woń ognia.

Krew Adonisa. Jedyna rzecz, która była w stanie zagrozić Refaitom. Przeszyły mój senny krajobraz czerwoną falą.

Setki tysięcy zawilców wieńcowych.

***

Nie próbowałam wędrować. Mój umysł potrzebował czasu, żeby naprawić wszelkie uszkodzenia. Wiedziałam, że musi minąć jeszcze kilka dni, zanim znów spróbuję wejść w zaświaty.

Rozważałam swoje możliwości. Istniało spore prawdopodobieństwo, że Hektor nie wysłucha mojego wezwania. Gdyby tego nie zrobił, musiałabym sama wykonać ruch.

Miałam jednak dwa poważne problemy: pieniądze i szacunek. A mówiąc ściślej: ich brak.

Gdybym odeszła od Jaxa, potrzebowałabym sporo pieniędzy, żeby przeżyć. Miałam pewną sumkę zaszytą w poduszce w melinie. Może moglibyśmy z Nickiem założyć własny gang…? Gdybyśmy zebrali swoje oszczędności – jego pieniądze z Sajonu i moje od Jaxona – moglibyśmy nawet kupić małą melinę w jednej z odległych od centrum kohort albo coś podobnego. Wtedy moglibyśmy zacząć szukać sprzymierzeńców.

Z założonymi rękami podeszłam do balkonu. Był jeszcze drugi problem. Jedyną rzeczą nieosiągalną za gotówkę był szacunek. Nie byłam mim-królową. Bez Jaxona nie byłam nawet faworytą.

Istniały pewne sztywne zasady. Gdybyśmy mieli z Nickiem stworzyć nowy gang w innej sekcji, musielibyśmy się ubiegać o pozwolenie tamtejszej mim-królowej lub mim-lorda. Zwierzchnik musiałby dać nam swoje błogosławieństwo, a tego nie robił prawie nigdy. Gdybyśmy jednak i tak postawili na swoim, to wydalibyśmy na siebie w zasadzie wyrok śmierci, jeśli zatrudnilibyśmy niewłaściwą osobę.

Z drugiej jednak strony, gdybym wróciła do Siedmiu Tarcz, Jaxon powitałby mnie, nie żałując grosza, i kipiałby z radości. Gdybym nie zgodziła się dla niego pracować, straciłabym nie tylko cały szacunek, na jaki zapracowałam, ale stałabym się pariasem w syndykacie, omijanym szerokim łukiem przez innych jasnowidzów. A gdyby Frank Weaver wyznaczył nagrodę za moją głowę, ci sami jasnowidze prześcigiwaliby się w sposobach dostarczenia mnie do Archonu.