Wśród płonących kwiatów (Korzenie chaosu #0,5) - Samantha Shannon - ebook
NOWOŚĆ

Wśród płonących kwiatów (Korzenie chaosu #0,5) ebook

Samantha Shannon

0,0

39 osób interesuje się tą książką

Opis

Ogień powrócił. Smoki budzą się ze snu, a wraz z nimi nadciąga chaos, który na zawsze odmieni losy świata.

Wraz z przebudzeniem smoków ziemia pogrąża się w niebezpieczeństwie. Wśród płonących kwiatów przygląda się pierwszym iskrom ognia powoli obejmującego świat Zakonu Drzewa Pomarańczy.

Wkrocz na pierwsze karty epickiej opowieści.

Yscalin, kraina słońca i lawendy, wkrótce stanie w płomieniach.

Minęły stulecia, odkąd Smocza Armia opuściła świat, zgładziwszy niemal całą ludzkość.

Marosa Vetalda żyje niczym uwięziona we własnym domu, pozostając pod kontrolą swojego oschłego ojca, króla Sigoso. Po drugiej stronie gór jej narzeczony, Aubrecht Lievelyn, nieformalnie rządzi Mentendonem. Wspólnie zamierzają zaprowadzić lepszy świat.

Estinie Melaugo – łowczyni ziejących ogniem potworów, które od wieków drzemały w głębi ziemi – lepszy świat jawi się jako odległa mrzonka.

Gdy wielki wyrm Fýredel zbudzi się ze snu, jako pierwszy jego ofiarą padnie Yscalin…

Wśród płonących kwiatów to opowieść o sile ludzkiego ducha w obliczu tragicznych okoliczności, przybliżająca czytelnikowi dramatyczne wydarzenia, które dały początek fabule bestsellerowemu Zakonowi Drzewa Pomarańczy.

Bogato opatrzona magicznymi ilustracjami autorstwa Roviny Cai (@rovinacai).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Spis treści
Okładka
Strony tytułowe
Dedykacja
Nota odautorska
Motto
Mapy
PRZED
Marosa
Marosa

Melaugo Melaugo Marosa Melaugo Melaugo PO Aubrecht Aubrecht Marosa Marosa Aubrecht Marosa Marosa Marosa Chronologia Bohaterowie opowieści Glosariusz Podziękowania

Strona redakcyjna

Dla mojego brata, Alfiego

Nota odautorska

Wśród płonących kwiatów jest krótkim prequelem Zakonu Drzewa Pomarańczy. Nowi czytelnicy mogą potraktować go jako wprowadzenie do cyklu Korzenie chaosu, a ci już zaznajomieni ze światem powieści – jako historię pogłębiającą jej tło fabularne.

Na kolejnych stronach znajdziecie dwie mapy świata, a na końcu książki glosariusz i spis postaci.

Fikcyjne krainy, o których przeczytacie w tym cyklu, są owocem inspiracji wydarzeniami i legendami z wielu różnych stron świata. Żadna z nich nie ma reprezentować danego kraju czy kultury w określonym punkcie na osi czasu.

W burzy owych straszliwych wydarzeń runęło szlachetne drzewo Nadziei, a jego liście, rzekłbyś, wiatr rozwiał daleko po wielkim ogrodzie dziejów.

— JAHĀN-MALEK KĀTUN

PRZED

Marosa

Cárscaro Królestwo Yscalinu 1003 EP

Na długo zanim zostało miastem, Cárscaro było kopalnią.

W owych czasach północno-wschodnią częścią rozległego kontynentu Edin władali Gulthagańczycy. Zapragnąwszy podbić resztę ziem, Imperator Gulthagi posłał swe wojska ku górom graniczącym z miastem od zachodu, do obcej krainy, by wydobywali miedź na pancerze i miecze.

Po drugiej stronie skutych lodem Wrzecion żołnierze zwietrzyli miedź i zabrali się do kopania. Ale plemiona zachodniego Edin, zwane Yscalińczykami, darzyły góry swojej krainy czcią. Przeklęły przybyszy za otwarcie kopalni na górze Frumie, w owym szczycie widziały bowiem skamieniałego boga – giganta, który stworzył ich lud.

Yscalińczycy stanęli do boju uzbrojeni w krzemień i drewno; Gulthagańczycy walczyli brązem. Wojna była stracona, nim jeszcze się zaczęła. Zmuszeni do ciężkiej pracy w kopalniach Yscalińczycy w geście pokuty cięli sobie skórę, obawiając się gniewu swego boga.

Gulthagańczycy nazwali ów posterunek Karkara, co znaczy „klatka dla ptaków”. Nawet po tym, jak w końcu – dwa stulecia od swojego przybycia – zostali wyparci z Yscalinu, Karkara pozostała więzieniem, miejscem zesłania. Ci, którym udało się z niej zbiec, ginęli na rozciągniętej u stóp miasta równinie, a ich kości obracały się w proch.

Owe czasy dla wielu były już tylko odległą przeszłością. Dawni bogowie gór zostali zapomniani, zastąpieni obcym kultem Świętego. Stare kopalnie miedzi pod Cárscaro – teraz przekształconym we wspaniałą stolicę Yscalinu – leżały opuszczone, a mieszkańcy miasta mogli przekraczać jego bramy bez ograniczeń.

Przywilejem tym nie mogła się cieszyć przyszła królowa Yscalinu, donmata Marosa.

Siódmego dnia wiosny jej powieki uniosły się tak gwałtownie, jakby sam Święty zstąpił z niebiańskiego dworu w Halgalancie, by ją obudzić. Obok niej leżała dama sypialniana z ciemnymi lokami rozsypanymi na poduszce. Priessa zawsze miała głęboki sen.

Marosa nasłuchiwała, wciąż jeszcze zawieszona między tu i teraz a innym miejscem i czasem. Przez jej umysł przemknęły urywki trzech wspomnień: ktoś szepczący jej do ucha, dłoń zaciśnięta na jej własnej, krzyk.

Gdy nic już nie zakłócało panującej w komnacie ciszy, Marosa wstała i zasznurowała suknię bez rękawów, którą narzuciła na koszulę nocną. Powietrze było gęste i parne; nawet najmniejszy ruch przyprawiał o pot. Marosa otworzyła drzwi komnaty, marząc o powiewie chłodnego wiatru, mrożonym napoju.

Po kładącym się na korytarzu mdłym świetle wnosiła, że już świta. Rzadko sama z siebie budziła się o tak wczesnej porze.

– Donmato.

Głos dobiegł od jej lewej strony, gdzie przy oknie stał uzbrojony w pistolet i rapier Ermendo Vuleydres, trzymając w pogotowiu halabardę. W swoim pozłacanym pancerzu musiał gotować się jak krab.

– Ermendo – zwróciła się do niego Marosa. – Czy ty także przed chwilą coś poczułeś?

– Drobny wstrząs.

– Czy to nie już szósty w ciągu ostatnich dni?

– Tak sądzę.

Jego ogorzała twarz niczego nie zdradzała. Vardya była zbyt zdyscyplinowana, by okazywać tak niskie emocje jak strach.

– Chciałabym przejść się moją stałą trasą – powiedziała Marosa. – Jeśli jesteś do dyspozycji.

– Oczywiście, Wasza Promienistość.

W Cárscaro zdarzały się wstrząsy, jednak nigdy dotąd nie tak liczne i tak częste. Mimo to Marosa już do nich przywykła. Każdy mieszkaniec Cárscaro dobrze wiedział, że pod miastem raz na pewien czas zadrży ziemia.

Podążali tą samą ścieżką, którą szli już setki razy; za nimi, niczym cienie, kroczyli jeszcze dwaj strażnicy. Od czasu do czasu Marosa przyglądała się ich odbiciom, przepływającym na wypolerowanych ścianach Pałacu Zbawienia. Ścianach, które lśniły, jakby były świeżo pomalowane atramentem.

Jej więzienie było wysoką na pięćset stóp budowlą z czarnego kamienia, tufu i bazaltu, przyozdobioną wulkanicznym szkłem. Nawet na najniższych poziomach, gdzie liczne okna łukowe wpuszczały do środka świeże powietrze, panował ciągły skwar. Sto tysięcy pochodni nie zdołałoby rozświetlić jego ponurych wnętrz. Mury pałacu były nie tylko opresyjnie ciasne, lecz także pełne wąskich schodów i ślepych korytarzy, mających zmylić intruzów.

Gdy królowa Rozaria III nakazała jego budowę, puściła mimo uszu słowa swoich doradców. Ostrzegali ją, że czarny kamień będzie nagrzewać się od gorąca; że tylko na dalekiej północy, w Hróth, istniała potrzeba, by wznosić fortece z tak ciemnego surowca. Rozaria pozostawała nieugięta. Dla niej miał być to pomnik siły Yscalinu, wykuty w samym sercu Cárscaro. Pragnęła, by budził trwogę niczym wyrm i stanowił świadectwo tego, jak Yscalin powstał z popiołów Żałoby Wieków.

I dopięła swego, mimo że nie dożyła dnia, w którym forteca wyrosła ponad stolicą. Przypominała wszystkim mieszkańcom miasta o Fýredelu, którego potworne skrzydła pogrążyły niegdyś cały świat w cieniu.

Wyrmie, który nigdy nie został zgładzony.

Ermendo otworzył drzwi, a Marosa wyszła na półokrągły balkon. Zatrzymawszy się przy balustradzie, objęła wzrokiem rozpościerającą się w dole stolicę Yscalinu.

Cárscaro często nazywano Wysokim Miastem. Żaden inny gród na kontynencie nie cieszył się silniejszą pozycją obronną. Wzniesioną na szczycie klifu stolicę otaczały od wschodu, niczym wartownicy, okryte śnieżnymi czapami Wrzeciona, od zachodu natomiast Wielka Równina Yscalińska. Porastające ją pola lawendy właśnie kwitły, malując na fioletowo całą ziemię aż po horyzont.

– Zapowiada się piękny dzień – powiedział Ermendo. – Wyobrażam sobie, że królowa Sahar z radością spędziłaby go wśród pól.

Marosa nieznacznie skinęła głową. Często wyprawiała się na równinę wraz z matką, która zawsze wolała ją od miasta. Niektórzy Cárscarczycy odważali się zejść z klifu, zwykle by wybrać się na konną przejażdżkę lub polowanie, ale na polach kwiatów niepodzielnie rządziła królowa Sahar.

W wypadach na równinę, oprócz faworyt i innych gości, często towarzyszyły królowej damy sypialniane: Sennera Yelarigas, Denarva uq-Bardant, Aryete Feyalda. Razem jadały w cieniu pikantne czerwone kiełbaski, ser i winogrona i rozmawiały, przekrzykując huk wodospadu Gloriza. Marosa w tym czasie bawiła się z innymi dziećmi. W szczególnie upalne dni brodziły w płytkich wodach jeziora pod wodospadem. Eskapady te były ich wytchnieniem od mrocznej fortecy.

Ojciec ani razu nie wybrał się tam wraz z nimi.

Owe pełne słodyczy dni były najszczęśliwszymi wspomnieniami Marosy. Matka tańcząca z nią, rozbawiająca ją do łez, ucząca jeździć konno. Odkąd Marosa osiągnęła wiek odpowiedni do zamążpójścia, królowa Sahar wykorzystywała ich eskapady, by rozmawiać z nią na osobności, odpowiadać na jej pytania i rozjaśniać wszelkie wątpliwości.

Zdawało się, że od tamtego czasu upłynęło całe stulecie. Teraz zarówno wodospad, jak i matka były tylko wspomnieniem. Marosa odwróciła wzrok od pól lawendy i spojrzała ku płynącej przez Cárscaro rzece ognia.

Rzeka wytrysnęła ze szczeliny we Wrzecionach, gdy Marosa miała siedemnaście lat. Skwiercząca, gorejąca struga powoli wypalała sobie drogę naprzód. Nie minęło wiele czasu, gdy dotarła pod Gmach Vatany, gdzie w potężnej erupcji pary zniszczyła wodospad Gloriza.

Każdy inny król przeniósłby stolicę do innego miasta, ale nie Sigoso Vetalda. Sprowadził murarzy i alchemików, by nie bacząc na koszty, zatamowali lawę. Gdy przedsięwzięcie się nie powiodło, przekierowali ognistą rzekę do istniejących kanałów i wykopali nowe, by rozdzielić nurt na kilka odnóg.

Wszyscy byli przekonani, że lawa w końcu zakrzepnie. Minęła jednak niemal dekada, a tak się nie stało. Teraz mieszkańcy stolicy przekraczali rzekę zabudowanymi kamiennymi mostami, a każda z odnóg nosiła nazwę od jednej z Sześciu Cnót.

Jej ojciec nazywał rzekę Tundana. Jej odnogi łączyły się na skraju klifu, a stamtąd spływały na Wielką Równinę Yscalińską, gdzie zastygały w czarne skały. U stóp Cárscaro wypiętrzył się w ten sposób gigantyczny stos – niby smolista plama na zboczach gór – wypalając wielką połać lawendy. Niekiedy lawa wysychała w wąską strużkę, a wówczas zapadała noc, jednak w tym roku już od wczesnej wiosny płynęła wartkim, jasnym nurtem. Marosa od tygodni nie widziała gwiazd – czerwone opary zupełnie zasłaniały niebo.

Patrzyła przed siebie tak długo, że zaczęły piec ją oczy. Na miasto, które było tak blisko, a zarazem tak daleko. Dla jej ojca pałac był orlim gniazdem, które chroniło kruche jajo jego dziedzictwa. Traktował Marosę tak, jak gdyby nie miała już lat pięciu i dwudziestu, jak gdyby nie była już wyklutym i opierzonym ptakiem, gotowym rozwinąć skrzydła.

Być może to dlatego ogarnęło ją nagle przemożne pragnienie, by rzucić się w dół.

Pragnienie, które czuła co dzień od dziewięciu lat, od tamtej nocy, gdy dowiedziała się, że jej matka odeszła.

Zaciśnięte na balustradzie dłonie zaczęły się pocić. Marosa oddychała niespokojnie, skrępowana klatką żeber. Czuła, że powoli przechyla się w przód.

– Donmato?

Ermendo przypadł do niej. Marosa zacisnęła powieki, czekając, aż uczucie minie; zawsze mijało.

– Wszystko w porządku. – Wyprostowała się. – Dziękuję, Ermendo. Chciałabym już wrócić do swoich komnat.

Na miejscu czekała na nią kąpiel. W wannie parowała gorąca woda z wodociągów. Góra Fruma za życia Marosy nigdy nie wybuchła, ale jej żar wciąż ogrzewał Cárscaro. Priessa zaczekała, aż woda nieco się ochłodzi, po czym pomogła księżniczce usiąść w balii. Wyszorowała Marosę oliwkowym mydłem, a potem otuliła lnianym ręcznikiem. Kiedy donmata była już sucha, Priessa naoliwiła i uczesała jej długie włosy.

Komnaty były równie mroczne jak reszta pałacu, o sklepionych sufitach, podłogach z czarnego samańskiego marmuru i oknach przesłoniętych prześwitującymi zasłonami. Priessa za pomocą luster rozjaśniała wnętrze, a każdego ranka kazała przynosić świeże kwiaty. Dzisiaj były to maki.

Gdy Marosa miała dwanaście lat, jej matka wybrała trzy dziewczęta na jej damy sypialniane. Jedną z nich była daleka kuzynka – Priessa Yelarigas. Cztery lata później, po tym, jak król Sigoso rozwiązał dwór Marosy i przemodelował go na własną modłę, tylko ona oparła się wiatrowi zmian. Jej ojciec był sekretarzem stanu, jednym z najważniejszych yscalińskich dygnitarzy.

Marosa ufała Priessie bardziej niż komukolwiek innemu, być może z wyjątkiem Ermendo, swojego wiernego ochroniarza, który służył jej, odkąd była dzieckiem. Siostry Ruzio i Yscabel Afleytan także zdobyły jej zaufanie. Nie próbowały wkupić się w jej łaski pochlebstwami w przeciwieństwie do większości służek, które przysyłał jej ojciec.

W całym pałacu, zamieszkiwanym przez setki osób, tylko na czterech mogła polegać. Co gorsza, one także były tu uwięzione.

– Do ciebie. – Priessa wyciągnęła list. – Gołąb przyleciał wczoraj rano.

Pieczęć została już przełamana. Marosa otworzyła list i ujrzała rzędy liter zapisanych eleganckim pismem po yscalińsku.

Z: Ascalonu w Królowiectwie Inys

Pełnia wiosny, 1003 EP

Lady Maroso, prosimy, byś opowiedziała nam, jak się miewasz. Od dawna nie otrzymałyśmy wieści od Ciebie i choć król Sigoso z pewnością ręczy za swą wierną następczynię, z największym zainteresowaniem przeczytamy o tym w Twoich własnych słowach.

Tegoroczna zima w Inys była krótka i łagodna. W Hróth topnieją już śniegi, co wydaje się niespotykane jak na tę porę roku.

Mamy nadzieję, że znów uściskamy Cię podczas Twoich zaślubin z księciem Aubrechtem, kiedy te już nastąpią. Gdybyś zaś potrzebowała wsparcia duchowego, Arcyświętarz z radością odwiedzi Cię w Cárscaro.

Z wyrazami przyjaźni i szacunku

Sabran, królowa Inys

Marosa odłożyła list, zastanawiając się, jak przyjął go jej ojciec. Z pewnością zranił jego dumę. Ojciec odkładał jej zaślubiny tak długo, że teraz głowa Imperium Cnót czuła się w obowiązku zaoferować jej wsparcie królowieckiego świętarza, który musiałby przymierzyć setki mil, przebyć morze i niedostępne tereny, by dotrzeć do Cárscaro. Stawiałoby to w niekorzystnym świetle króla, który powinien zdołać uporządkować swoje sprawy rodzinne bez zaprzątania głowy władczyni Inys.

– Odpowiem niezwłocznie – powiedziała Marosa. – To bardzo uprzejme ze strony królowej Sabran, że troszczy się o mój dobrostan.

– Tak.

Priessa pomogła jej założyć letnią halkę, gorset, fortugał i suknię z płowego jedwabiu, pasującą do koloru jej oczu. Dekolt zasłoniła partletem. W ostatnich latach, przez wzgląd na upały, w Yscalinie zapanowała moda na suknie, które odsłaniały ramiona, ale w murach pałacu nie było miejsca na taką nieobyczajność. Ojciec Marosy uznałby to za obrazę Rycerki Uprzejmości.

Kiedy Priessa postąpiła krok w tył, Marosa dotknęła złotych seiikineskich pereł w uszach. Prezent zaręczynowy od Aubrechta, przywieziony na Zachód znad Morza Słonecznego Tańca, tysiące mil od Yscalinu.

– Priesso, czy nic się nie zmieniło? – zapytała.

Oczy przyjaciółki napotkały lustrzane odbicie jej oczu.

– Nie – odpowiedziała cicho Priessa. – Nic się nie zmieniło.

Marosa

Cárscaro Królestwo Yscalinu 1003 EP

Każdą godzinę każdego dnia odmierzano niczym drogocenny olejek. O ósmej Marosa modliła się w prywatnym sanktuarium. Zastygła na klęczniku, dawała wyraz swej nieskończonej miłości do Świętego – pogromcy Bezimiennego, zbawiciela świata – i sześciu członkom jego Przeświętego Zastępu, z których każdy uosabiał jedną z Cnót Rycerskich.

O dziewiątej jadła śniadanie z Priessą i siostrami Afleytan. Nigdy nie zapraszała do stołu pozostałych dam, które mieszkały w wytwornych komnatach na niższym piętrze; te jednak zadowalały się swoim skromnym wynagrodzeniem i prestiżem, jaki towarzyszył służbie u księżniczki.

O dziesiątej praktykowała grę na harfie. Nie miała władzy nad własnym życiem, ale mogła przynajmniej kontrolować nastrój i rytm muzyki. Zdecydowała się na Łabędzi śpiew – jedną z ulubionych ballad Aubrechta, skomponowaną ku chwale jego przodka.

Kolejne godziny wypełniała nauka historii i języka Mentendonu, który za sprawą małżeństwa wkrótce miał się stać także jej ojczyzną. Aubrecht potrafił pisać po yscalińsku, a oboje mówili po inysycku, jednak jako jego przyszła małżonka musiała opanować język, o którego zachowanie przez stulecia pod rządami Hróth walczył jego lud. Zrozumieć triumfy i klęski jego przeszłości.

Królowa Sahar, jak wielu Ersyrczyków, wysoko ceniła edukację. Do szesnastego roku życia Marosa pobierała nauki u najznamienitszych uczonych Imperium Cnót. Po śmierci matki wszyscy zniknęli, odprawieni bez żadnego wyjaśnienia. Teraz Marosa sama była sobie nauczycielką. Biblioteka Isalarica dostarczała jej księgi i dokumenty, których poszukiwała. Była również połączona z innymi piętrami pałacu, dzięki czemu księżniczka mogła słuchać dworzan na niższych piętrach, dyskutujących o kwestiach państwowych, mimo że ich głosy docierały do niej przytłumione i zniekształcone.

W żadnym ze źródeł, z którymi zetknęła się Marosa, monarcha nie izolował swojego następcy od spraw dworu. Gdy miała dziewiętnaście lat, poprosiła ojca, by pozwolił jej dołączyć do obrad lub wziąć udział w królewskiej audiencji, by mogła zgłębiać sztukę sprawowania rządów.

– Zaiste osobliwa prośba – odparł chłodno król Sigoso. – Czyżbyś już pożądała tronu, Maroso?

Wyobrażać sobie śmierć władcy równało się zdradzie. Marosa nigdy więcej nie poruszyła tego tematu. Ale z dala od wzroku ojca studiowała historię i politykę, rolnictwo i religię, filozofię i retorykę, poezję. Nie zamierzała wstępować na tron niedouczona.

Dzisiaj czytała o czasie Terroru w Brygstadzie, kiedy to epidemia potów zdziesiątkowała mentyjski dwór – to właśnie ona była powodem, dla którego rządy miał objąć Aubrecht. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, jako potomek drugiego syna wysokiego księcia zostałby świętarzem, nie monarchą.

Marosa zamierzała pomagać mu wzmacniać jego pozycję, dopóki nie zostanie królową Yscalinu. Z jej wiedzy wynikało, że obecny wysoki książę – Leovart, cioteczny dziadek Aubrechta – większość swoich obowiązków delegował na krewnych. Aubrecht jeszcze przed swoją koronacją będzie potrzebował wsparcia. W ten sposób ona będzie mogła doskonalić się w sztuce prowadzenia polityki i wykorzystać zdobytą wiedzę po latach izolacji.

W południe, gdy panował największy upał, Marosa wracała do swoich komnat. O trzeciej wychodziła na ukwiecony taras, gdzie jadła tuńczyka zapiekanego w cieście. Ryba była doprawiona szafranem i skropiona sokiem z czerwonej pomarańczy, ciasto zaś bogato nadziewane suszonymi winogronami, orzeszkami piniowymi i blanszowanymi migdałami.

Na środku stołu stała misa czerwonych gruszek. Wiekowego symbolu jej dynastii, tego samego, który lśnił na jej szyi. Yscabel jadła jabłko cukrowe, Ruzio nalewała wszystkim mrożonego perry, Priessa zaś, marszcząc ciemne brwi, wyglądała za balustradę.

Jej cierpliwość została wynagrodzona. Na balustradzie wylądował mały ptaszek, zwabiony ziarnami, które dziewczęta rozsypały tam rano.

– Och, jaki śliczny – westchnęła Yscabel. – Czy to dzwoniec, Esso?

– Kulczyk – odparła Priessa. – Prawdopodobnie przyleciał z Inys.

Kulczyk dziobał ziarna. Miał czarno-żółte pióra i rozwidlony ogon, którym balansował w powietrzu. Odkąd po okolicy rozlała się rzeka lawy, ptaki rzadko przylatywały do Cárscaro.

– Piękny ptak – rzekła Marosa. – Dokąd odlatuje zimą?

– Do Lasyi albo Ersyru. – Na ustach Priessy zaigrał nikły uśmiech. – Taki ptak widuje wiele zakątków świata.

Kulczyk zaświergotał i odleciał. Marosa patrzyła, jak znika w oddali.

– Donmato – dobiegł ją głos Ermendo – lord Wilstan Fynch, Książę Umiarkowania, książę wdowiec Inys.

Marosa odstawiła kieliszek.

– Dziękuję, Ermendo.

Wilstan Fynch wkroczył na taras. Po jego spoconym czole Marosa wnioskowała, że miał za sobą trudną wspinaczkę; był jednak krzepki jak na swój wiek i często wyprawiał się na równinę z hróthańskimi ambasadorami. Na jej widok z jego pociągłej twarzy zniknęła surowość, a w kącikach oczu pojawiły się drobne zmarszczki.

– Donmato. – Zdjął czapkę, ukłonił się. – Dzień dobry.

– Wasza Miłość – powiedziała po inysycku Marosa. – Upał jest dziś nader uciążliwy. Czy reflektowałbyś na kieliszek mrożonego wina?

– Nie, dziękuję. Jeśli można, poprosiłbym o szklankę mleka z gałką muszkatołową.

– Oczywiście.

Priessa weszła do środka, by przynieść mu napój. Fynch zajął miejsce naprzeciwko Marosy. Większość wysoko urodzonych Inysytów, według ostatniej mody, odziewała się zgodnie z porą roku, lecz książę wdowiec, odkąd Marosa go znała, zawsze nosił tylko żałobne szare szaty i żadnej biżuterii z wyjątkiem sygnetu. Tworzył uderzający kontrast ze swoją córką, królową Sabran, która przy każdym kroku mieniła się złotem.

– Tak dawno się nie widzieliśmy, Wasza Promienistość – rzekł ciepłym głosem Fynch. – Jak się miewasz?

– Doskonale, Wasza Miłość – odparła Marosa. – Ufam, że wciąż czujesz się tu swobodnie.

– Gościnność Cárscaro jest niezrównana. Podobnie jak hojność, z jaką zapraszasz mnie do stołu.

Marosa bardzo chciałaby móc przypisać tę zasługę Rycerce Hojności. Zagraniczni dyplomaci byli jej jedynym oknem na świat poza Yscalinem. Zdążyła zaprzyjaźnić się z sir Robrechtem Teldanem, ambasadorem Mentendonu, który okazał się człowiekiem życzliwym i inteligentnym.

Jej ojciec nigdy nie zabronił jej wysyłania zaproszeń, ale czuła, że lepiej było, gdy o nich nie wiedział. Szczęśliwie Fynch, podobnie jak sir Robrecht, rozumiał jej potrzebę prywatności.

– Donmato, przychodzę… – Urwał, by odebrać szklankę od Priessy. – Dziękuję, lady Priesso. Jesteś równie szybka, jak mówią.

Priessa skłoniła głowę.

– Dobrze znam inysyckie upodobanie do gałki muszkatołowej, Wasza Miłość.

– Cóż, bardzo pomaga na upały, gdy nie ma kto upuścić nam krwi.

Marosa wymieniła spojrzenia z Priessą, której usta lekko drgnęły. Inys mogło być kolebką wiary, która zjednoczyła cztery narody, a mimo to wydało kilku najgorszych lekarzy w dziejach.

– Wasza Promienistość – podjął znów Fynch – nie będę nazbyt długo ci się narzucać, ale jest pewien delikatny temat, który chciałbym poruszyć.

Marosa odprawiła swoje dwórki nieznacznym skinieniem głowy.

– Król Sigoso od jesieni odmawia mi audiencji, a nawet wówczas nie poświęcił mi wiele czasu, jako że owego dnia cierpiał na migrenę. Jego Wysokość i ja mamy wiele do przedyskutowania. Czy dobrze się miewa?

– Mój ojciec jest pobożnym człowiekiem, Wasza Miłość – odpowiedziała. – Wiele czasu spędza na modlitwie.

– Jego oddanie Świętemu jest godne podziwu, jednak Jego Wysokość jest monarchą, nie świętarzem.

Fynch wprawiał jej ojca w niepokój. Zauważyła to, gdy tylko książę wdowiec zjawił się na dworze, zastępując mniej uważnego inysyckiego ambasadora, który zadowalał się podziwianiem pięknych widoków i łaźni parowych Cárscaro i rozmawiał tylko z sekretarzem stanu.

– Yscalin był pierwszym sojusznikiem Inys w wierze w Świętego – ciągnął Fynch. – Historia świata nie zna większej przyjaźni między dwoma państwami. Nie zasmucajmy Rycerki Przyjaźni, pozwalając jej zardzewieć.

Trzymając dłonie na kolanach, Marosa dyskretnie obróciła pierścionek na małym palcu.

– Jak mniemam, istnieje ku temu dobry powód – powiedziała – ale przyjmij moje przeprosiny, Wasza Miłość. Poproszę ojca, by udzielił ci pilnej audiencji, lecz obawiam się, że niewiele więcej mogę zrobić.

– Jego Wysokość z pewnością słucha własnej córki.

– Nie tak często, jak mógłbyś przypuszczać.

Słowa wyrwały jej się mimowolnie, jak kaszel, który zbyt długo palił ją w gardle. Fynch, niczym ciekawski ptak, utkwił w niej czujne spojrzenie małych, brązowych oczu.

– Donmato – zaczął – czy mógłbym zapytać, kiedy ostatnio opuściłaś Pałac Zbawienia?

– Z okazji obchodów tysiąclecia rządów rodu Bere­thnet.

– Czyli trzy lata temu.

– Zgadza się.

Ojciec wysłał ją do Inys w otoczeniu oddziału straży. Przez całą drogę w dół klifu Marosie wydawało się, że lada chwila zmieni zdanie i odwoła całą wyprawę. A jednak powóz jechał dalej, tocząc się przez pola lawendy.

Po wyczerpującej podróży została eskortowana na królewski galeon, Księcia Therico. Był to pierwszy raz, kiedy ujrzała morze, targane sztormami wybrzeże Inys – a potem jego legendarną stolicę, Ascalon. Stolicę Imperium Cnót.

Królowa Sabran hojnie ją ugościła. Jej elegancja i bystry umysł oczarowały Marosę. Obie były w zbliżonym wieku i obie wcześnie straciły matki. Być może to dlatego Sabran tak bardzo dbała o dobrostan Marosy, gdy przedstawiała ją kolejnym osobistościom. Być może to także dlatego Sabran powstrzymała się od wydania osądu, czy królowa Sahar utraciła miejsce w Halgalancie, pozostawiając tę decyzję Arcyświętarzowi Yscalinu.

W ciągu dwunastu dni uroczystości Marosa wieczerzała z mentyjskimi dworzanami, którzy przy tej okazji złożyli wyrazy szacunku swojej przyszłej wysokiej księżnej. Tańczyła z lordami i wodzami, grała w karty z damami sypialnianymi, polowała w lesie Chesten. Udało jej się nawet spotkać z ersyrskim ambasadorem Chassarem uq-Ispadem, który od czasu, gdy obwieszczono śmierć jej matki, nie postawił stopy w Cárscaro. Tamten dzień położył kres stosunkom dyplomatycznym między Yscalinem i Południem, lecz Inys zachowało serdeczne relacje z Ersyrem, a Chassar – potężny, czarujący mężczyzna – chciał się upewnić, że Marosa jest cała i zdrowa.

„Donmato – powiedział wówczas zniżonym głosem – gdybyś kiedykolwiek zapragnęła odwiedzić Ersyr, twój wuj i twoja ciotka z radością ugoszczą cię w Rauce”.

„To bardzo uprzejme, Wasza Ekscelencjo, ale nie wydaje mi się, by było to możliwe”.

„Jeszcze”.

– Od tamtej pory minęło wiele czasu – powiedział Fynch, wytrącając Marosę z zamyślenia. – Czy nie myślałaś o tym, by odwiedzić resztę Yscalinu?

Chciała mu powiedzieć, że ojciec zastanawiał się całymi miesiącami, zanim pozwolił jej na wyjazd do Inys. Że pozwolił jej opuścić pałac tylko dlatego, że sam nie zamierzał udać się do Ascalonu, a następczyni była jedyną osobą, która mogła reprezentować go w zastępstwie. Że od tamtego czasu jego kontrola nad nią jeszcze mocniej się zacieśniła.

– Oczywiście – odparła – ale Jego Wysokość nie ma innych potomków. Sądzę, że obawia się o moje bezpieczeństwo.

Fynch nie odpowiedział od razu, ale Marosa wiedziała, o czym myślał. Jej przedwczesna śmierć wywołałaby kryzys sukcesyjny, ale nawet niezamężna i bezpotomna królowa Sabran nie spędzała dni zamknięta w pałacu, a to jej krew była łańcuchem pętającym Bezimiennego.

– Rozumiem – rzekł w końcu Fynch. – Czy są już wieści o twoich zaślubinach z księciem Aubrechtem?

– Jego Wysokość w swoim czasie wyznaczy termin.

Fynch znów uprzejmie milczał, a Marosa znów odgadła jego myśli. Od dawna była już zdolna do poczęcia potomka; nie było wyraźnego powodu, dla którego miałaby zwlekać z zamążpójściem.

Być może to nagłe zainteresowanie ze strony Inysytów wreszcie skłoni jej ojca do działania. Ta myśl dodała jej otuchy.

– W przyszłym tygodniu wypływam do Ascalonu – powiedział Fynch. – Te upały stają się dla mnie nazbyt dokuczliwe. – Dopił napój. – Wrócę do Cárscaro na Ucztę Umiarkowania.

– Wątpię, że do tego czasu upał ustanie – rzekła Marosa – ale rozumiem twoją potrzebę wytchnienia, lordzie Fynch.

– Jesteś bardzo łaskawa, pani.

Inys było wyspą chłodu i deszczów, smaganą silnymi wichrami znad Morza Popielnego. Zdawało się cudem, że Fynchowi w ogóle udawało się znosić yscalińską aurę, a jednak odpływał do ojczyzny tylko raz czy dwa razy do roku, by odwiedzić swoją córkę.

Marosa doskonale rozumiała dlaczego. Pałac Zbawienia był miejscem na wskroś przeniknionym pustką; gdyby miała wybór, sama nie pozostałaby tu długo.

– Ufam, że otrzymałaś dzisiaj list od Jej Wysokości. – Fynch wstał od stołu. – Królowa Sabran z chęcią ugości cię w Ascalonie, jeżeli tylko zdecydujesz się na wizytę. Dobrego popołudnia, Wasza Promienistość.

– I tobie, Wasza Miłość.

Tej nocy Marosa znów klęczała w prywatnym sanktuarium, ze wzrokiem utkwionym w płaskorzeźbę Glorian Łowczyni, dziesiątej królowej Inys. U jej stóp wyryto inskrypcję z jej imieniem, jako że każda królowa z rodu Berethnet wyglądała dokładnie tak samo jak jej poprzedniczka.

Marosa zastanawiała się, jak sama by się czuła, gdyby tak było w jej przypadku. Mimo że z wyglądu bardzo przypominała matkę, pozostawała także sobą; silniejsze podobieństwo musiałoby być bolesne. Ale każda kobieta z rodu Berethnet rodziła tylko jedną córkę, która wyrastała na jej lustrzane odbicie. Uznawano to za znak ich boskości – cała linia identycznych kobiet, ciągnąca się przez tysiąc lat.

Minęło sześć stuleci, odkąd Isalarico Miłosierny, król Yscalinu, ujrzał ten znak na własne oczy, gdy okręt Glorian rozbił się na jego wybrzeżu. Oczarowany jej urodą, wyrzekł się dawnych bogów gór, by ją poślubić. Tak wykuty został Puklerz Imperium Cnót. To miłość była powodem, dla którego Yscalin przyrzekł wierność Świętemu.

Marosa opuściła wzrok na swój pierścionek zaręczynowy, myśląc o Aubrechcie. Mężczyźnie, który miał być jej towarzyszem do końca jej dni, a potem zasiadać u jej boku w Halgalancie.

Spędzili ze sobą tylko dwanaście dni, zawsze pod okiem przyzwoitki z Rady Cnót albo jednej z jej dam. Gdy spotkali się po raz pierwszy, Aubrecht zabiegał o jej względy. Marosę zaskoczyło, że jej ojciec brał pod uwagę ich małżeństwo. Mentendon zawsze był czarną owcą Imperium Cnót, a jego handel z Seiiki – wyspą, która czciła morskie wyrmy – odwieczną kością niezgody. Zawsze sądziła, że wyjdzie za mąż za inysyckiego lorda albo hróthańskiego wodza.

Aubrecht był uosobieniem kurtuazji. Wciąż pamiętała jego ciemne oczy i gęste włosy koloru miedzi, jego uśmiech, gdy po raz pierwszy ją ujrzał. Marosa, niepewna, jak powinna się zachować, odnosiła się do niego z rezerwą. Szczęśliwie Aubrecht był Mentyjczykiem, a nawet najbardziej powściągliwych Mentyjczyków cechowała nieposkromiona ciekawość. Podczas wieczerzy zasypywał ją pytaniami o jej życie, zainteresowania, plany, jakie żywiła wobec Yscalinu. A kiedy Marosa odpowiadała, Aubrecht słuchał tak, jakby w sali nie było nikogo poza nimi dwojgiem.

Okazał się nie tylko człowiekiem światłym i oczytanym, ale także znakomitym opowiadaczem. Mentyjczycy słynęli ze swoich obrazów olejnych; Aubrecht malował słowami. Przeniosły ją daleko do Mentendonu, by mogła sobie wyobrazić siebie jako jego wysoką księżną. W świecie, który rozpościerał się przed  ej oczami, przyglądali się statkom kołyszącym się na wietrze w portach Ostendeuru, spacerowali brukowanymi uliczkami Brygstadu, jechali konno przez Las Małżeński. Marosa słuchała szumu wartkiej rzeki Hundert, czuła ciepło grubych futer, które miała nosić, gdy nadejdzie zima.

Pod koniec tygodnia sam jego widok sprawiał jej radość. A kiedy Aubrecht odjechał z Cárscaro, czuła się, jakby straciła starego przyjaciela.

Aubrecht wrócił sześć miesięcy później, gdy ich zaręczyny zyskały moc prawną. Marosa obawiała się, że ich więź przez ten czas zdążyła osłabnąć, ale Aubrecht wydawał się szczęśliwy z ich ponownego spotkania, a ona odwzajemniała to uczucie. Wznieśli za swój sojusz toast pucharem najprzedniejszego wina z Doliny Groneyso. Odbyła się uczta, a potem taniec.

Później, gdy oboje siedzieli na tarasie, spoglądając na rozpościerające się w dole Cárscaro, Aubrecht ujął ją za rękę i włożył jej na palec pierścionek zaręczynowy.

„Oto znak mojej przysięgi. Obiecuję, że zawsze będę cię miłować”.

Marosa nie była naiwna. Wiedziała, że dwa spotkania to za mało, by rozkwitła między nimi wielka miłość, mimo że jego nieobecność bolała niczym złamane żebro. Wiedziała, że mężczyźni potrafią ukrywać swoje prawdziwe oblicze; kurtuazja Aubrechta mogła być tylko maską, tak jak uśmiech jej ojca, który był jedynie pochwą na sztylet.

Mimo to chciała ufać Aubrechtowi. Potrzebowała go i nie zmieniłoby się to, nawet gdyby był oschłym starcem.

Kiedy już wezmą ślub, Marosa, jako jego małżonka, będzie mieć swoje powinności w Mentendonie. Ojciec będzie musiał pozwolić jej opuścić Cárscaro. Gdy tylko zajdzie w ciążę, powie mu, że opary wulkaniczne są niebezpieczne dla jej zdrowia, a gdy urodzi – że lawa stanowi zagrożenie dla dziecka.

Nie pozwoli się dłużej więzić w tym pałacu.

Wraz z myślami o ucieczce powróciło uczucie duszności. W sanktuarium nie było okien. Żeby zająć uwagę czymś innym, zsunęła pierścionek zaręczynowy z palca i przeczytała słowa wyryte na jego wewnętrznej stronie.

CZASU • PRZYJACIEL • AŻ PO KRES

Dla Aubrechta siódmą cnotą była cierpliwość. Nawet jeśli musieli czekać, czas tylko umocni ich przyjaźń, budując silny fundament dla ich małżeństwa.

Silny fundament dla jej planu.

Jej marzenia, dojrzewającego w ukryciu niczym wino z każdym upływającym rokiem.

Marosa założyła pierścionek na palec. Obejrzawszy się przez ramię, podważyła luźną płytkę podłogową, pod którą ukryte było lusterko z miniaturą jej matki, zawieszone na srebrnym łańcuszku.

Uśmiechająca się z obrazu królowa Sahar emanowała pewnością siebie. Dworska portrecistka była jedną z jej dam i wiernie oddała jej rysy. Jej czarne włosy zostały zaczesane do tyłu, by wyeksponować złote ersyrskie kolczyki i uderzające brązowe oczy o gęstych rzęsach. Marosa powiodła palcem wzdłuż ramy obrazu, czując ukłucie w piersi.

„Dlaczego musiałaś mnie opuścić?”

Ostrożnie uniosła naszyjnik, uważając, by nie pomazać szkła. Owalny naszyjnik został misternie wykonany, brzegi lusterka zdobił srebrny filigran. Matka nosiła go pod partletem. Był symbolem wiary w Dwyna, religii, która nawet na Południu powoli odchodziła w zapomnienie.

Symbolem zakazanym w Imperium Cnót.

„Ujrzyj samą siebie w innych. Traktuj ich tak, jak chciałabyś, by traktowano ciebie – mawiała jej matka – i ufaj, że odwzajemnią ci się tym samym. Oto droga Dwyna”.

Widok naszyjnika i miniatury wciąż sprawiał jej ból. Marosa wypolerowała srebro, by nie zmatowiało, a potem spojrzała we własne odbicie. Jej oczy miały odcień tak jasnego bursztynu, że zdawały się niemal pomarańczowe. Oczy Oderiki Kowalki, uwięzionej w dawnym Cárscaro, późniejszej pierwszej królowej Yscalinu. Ona także przez dziewięć lat żyła w ciemności.

Marosa z powrotem ukryła lusterko pod podłogą i zasunęła płytkę.

Wprowadzenie planu w życie może potrwać dziewięć lat albo jeszcze dłużej. Być może nawet będzie musiała poświęcić na to resztę swoich dni.

Zamierzała zreformować Yscalin na podobieństwo Lasyi, gdzie tych, którzy odrzucali dominującą religię, nie karano egzekucją; gdzie ludzie tacy jak jej matka nie musieli wyrzekać się wiary; gdzie mogłaby objąć swojego wuja i nie zostać posądzona o zdradę Świętego; gdzie ludzie traktowali się nawzajem tak, jak sami chcieli być traktowani.

Jej małżeństwo z Aubrechtem miało być pierwszym krokiem ku tej przyszłości, kluczem, dzięki któremu wydostanie się z klatki. Miała nadzieję, że Aubrecht okaże się jej sojusznikiem, gdy już zbierze się na odwagę i powie mu prawdę. W przeciwieństwie do pozostałych państw Imperium Cnót w Mentendonie nie zabijano innowierców; pozwalano nawet uczonym kwestionować Sześć Cnót. Dom Lievelyn dowiódł swojej lojalności wobec Świętego, lecz Mentyjczycy nie zapomnieli, że niegdyś zostali nawróceni siłą. Aubrecht z pewnością zrozumie potrzebę zaprowadzenia tolerancji.

Marosa będzie cierpliwa. W imię Świętego i jego Przeświętego Zastępu, dla dobra królestwa i własnego ocalenia będzie ze wszystkich sił wiernie trwać przy Czerwonym Księciu Mentendonu.

„Święty, ty ofiarowałeś swą łaskę i współczucie Damie, kobiecie, która nie wyznawała twojej wiary. – Marosa dotknęła swojej broszy patrona, tarczy, symbolu Rycerza Odwagi. – Pomóż mi okazać tę łaskę Yscalinowi”.

Among The Burning Flowers

Copyright © by Samantha Shannon-Jones 2025

Copyright © for the Polish translation by Kamila Regel 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Magdalena Świerczek-Gryboś

Korekta – Kornelia Dąbrowska, Katarzyna Myszkorowska

Projekt typograficzny i skład – Natalia Patorska

Przygotowanie e-booka – Natalia Patorska

Okładka – Carmen R. Balit

Ilustracja okładkowa – Ivan Belikov

Adaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracje w książce – Rovina Cai

Mapy i rysunki nad rozdziałami – Emily Faccini

Zdjęcie autorki – Jamie Drew

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików. Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN epub: 9788384063101

ISBN mobi: 9788384063095

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Małgorzata Pokrywka, Patrycja Talaga

E-commercei IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Anna Bosowiec

finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl

Spis treści

Okładka

Strony tytułowe

Dedykacja

Nota odautorska

Motto

Mapy

PRZED

Marosa

Marosa

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Spis treści