Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Szybkie motocykle, kuszące ryzyko i uczucie, które stawia wszystko na ostrzu noża
Weronika, zastępczyni szefa ABW, szykuje się do ślubu z Przemkiem. W gorączce weselnych przygotowań nie przestaje myśleć o pracy. Planuje ryzykowną akcję, w której może pomóc tylko jej były, Łukasz. Kiedyś połączyła ich miłość do życia na krawędzi. Nic się nie zmieniło - oboje nadal lubią ryzyko.
Loki specjalizuje się w pracy pod przykrywką. Ma zinfiltrować gang motocyklowy Braci Peruna, który prawdopodobnie zajmuje się handlem ludźmi. Wszystko idzie zgodnie z planem, dopóki na jego drodze nie staje Ewa, córka szefa gangu.
Za samo zbliżenie się do niej grozi śmierć. Zresztą jest obiecana komuś innemu. Czasem jednak uczucie uderza nagle jak błyskawica Peruna. I nie ma już odwrotu.
__
Emilia Szelest, pisarka rodzinnie i zawodowo związana z Sanokiem. Miłośniczka hokeja, motocykli i życia na pełnych obrotach. Zadebiutowała jako autorka opowiadań fanfiction, szczególną popularność przyniosły jej książki udostępniane w serwisach internetowych. Jak sama twierdzi, łatwiej jej powstrzymać potrzebę jedzenia niż pisania. Swoją pierwszą powieścią powieścią "Niebezpieczna gra" podbiła serca czytelników.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 306
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dedykuję tę książkę moim starszym siostrom – Gabrieli i Izabeli. Użyczałyście mi swoich skrzydeł, gdy moje nie wytrzymywały. Trzymałyście mocno, gdy nie potrafiłam odnaleźć drogi. Udzielałyście wskazówek,
Weronika siedziała na leżaku przy pomniku Chopina z nogami skrzyżowanymi w kostkach. O tej porze alejkami parku Łazienkowskiego spacerowali głównie starsi ludzie i matki z dziećmi. Czerwcowi wagarowicze skrywali się w cieniu przed czujnym okiem strażników miejskich. Zza ciemnych okularów spoglądała na bramę. Co jakiś czas podnosiła leżącą na swoich kolanach książkę i dla niepoznaki podsuwała ją pod nos. W końcu ich dostrzegła. Przeszli przez furtę i pogrążeni w luźnej rozmowie, ruszyli parkową ścieżką. Znała jednego z nich. Wyższy, krótko obstrzyżony brunet czujnie rozglądał się na boki; drugi – w czapce z daszkiem i ciemnych okularach – co chwilę zerkał przez ramię.
Miała ochotę zawołać: „Tutaj jestem!”. Nie zrobiła tego jednak. Czekała, aż się oddalą. Dopiero wtedy wstała, schowała książkę do workowatego plecaka i zarzuciła go na ramiona. Nieśpiesznie skierowała się w stronę krzaków na końcu alejki, a potem zbiegła na przełaj po stromej górze. Podeszła do pałacu Na Wodzie od przeciwnej strony niż mężczyźni. Zanim ją dostrzegli, usiadła na murku i zaczęła swobodnie machać nogą przerzuconą przez drugie kolano.
Karol dostrzegł ją dokładnie w tej samej chwili, gdy przekręciła głowę w ich stronę i spojrzała na jego towarzysza.
– Poczekaj tu – rzucił do kumpla.
Chłopak w czapeczce podążył za jego wzrokiem i zmrużył oczy.
– To ona? – zapytał szeptem, nieprzerwanie lustrując Weronikę.
– Tak, przygotuj się.
Karol powoli ruszył w kierunku byłej koleżanki z pracy.
– Pani kapitan…
– Synu marnotrawny – rzuciła ironicznie Weronika.
– Daruj sobie. Sama nie jesteś święta, Wera, i dobrze o tym wiesz.
Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
– Ja nie podpierdalałam do przestępców.
– Ale im pomagałaś, gdy było ci to na rękę…
– To on? – przerwała mu Weronika, spoglądając na nieznajomego.
– On.
– Co chce w zamian za informacje? – Zsunęła okulary na czubek nosa i zerknęła ponad nimi na Karola.
– Żebyś kogoś ochroniła.
– Dobrze wiesz, że wypadłam z gry. Praca w terenie odpada. Media, te sprawy…
– Nie jesteś w stanie nikogo znaleźć do tej roboty?
Weronika potarła kark, żeby rozmasować mięśnie odrętwiałe od siedzenia przed komputerem.
– Może jestem. Ale po pierwsze, muszę znaleźć dla niego miejscówkę, a po drugie, muszę wiedzieć, kto to jest.
– Opowie ci wszystko, jak przystaniesz na warunki.
Spojrzała na niego z ironią.
– Karolku, mam w ciemno zaufać przestępcy?
– Jesteś w stanie pomóc czy tylko dużo ryczysz?
Weronika zeskoczyła z murka i stanęła przed kolegą.
– Jeżeli uznam informacje, które mi przekaże, za przydatne, to dostanie kryjówkę. Osoba, którą mam chronić, też.
– Posłuchaj…
– Nie, Karol, to ty posłuchaj. – Uniosła palec wskazujący jak nauczycielka, która karci niesfornego ucznia. – Nie ufam ci. Jemu tym bardziej. Dlatego nie oczekuj, że pozwolę się wpierdolić na jakąś minę. Albo przystajesz na moje warunki, albo szukaj innego głupiego, który ochroni twojego kumpla. Nawróceni apostołowie, kurwa mać… Szkoda, że nie byłeś taki prawy, jak jeszcze pracowałeś w policji.
– Dobra, Wera. Ja pierdolę… – fuknął Karol. – Gdzie i o której?
Kobieta zerknęła na zegarek.
– Spotkajmy się o dwudziestej na drodze wyjazdowej w kierunku Piaseczna.
– Siedemdziesiątkadziewiątka?
– Tak. – Ze zniecierpliwieniem przewróciła oczami i znów spojrzała na jegomościa w czapce. – Zapytaj go, czy jest pewien. To jest tego warte?
– A jak myślisz?
Uśmiechnęła się kpiąco, po czym obróciła się na pięcie.
– No jasne – szepnęła, zanim odeszła.
Kolejka przed klubem Niebo zakręcała aż za sąsiedni budynek.
– Czemu akurat tutaj? Mogliśmy iść wszędzie… – Przemek zrzędził od momentu, gdy skręcili z głównej ulicy na Nowym Świecie.
– Lubię tu przychodzić. – Weronika wzruszyła ramionami. – Mają dwa bary i świetny klimat.
– I kolejkę jak za komuny – mruknął nerwowo, przeczesując włosy palcami.
– Dlatego mam ciebie. – Puściła do niego oczko.
Budynek miał dwoje drzwi. Przy jednych tłoczyła się kolejka, ale przy drugich było pusto – te służyły do wypuszczania gości na zewnątrz i do wpuszczania VIP-ów. Weronika podeszła do ochroniarza i błysnęła uśmiechem.
– Weronika Kardasz. A to mój kolega, Przemysław Rej. Mieliśmy rezerwację.
Postawny mężczyzna zerknął na nią, a następnie przeniósł wzrok na Przemka.
– To ten aktor? – mruknął.
Przemek skrzywił się z niesmakiem.
– Powiedz głośniej, bo nikt nie usłyszał – burknął.
Ochroniarz się naburmuszył, ale chwycił klamkę. W tej samej chwili jakaś dziewczyna z kolejki krzyknęła:
– Laski, patrzcie, tam stoi Rej! Ale mamy szczęście!
Ona i jej koleżanki, wyraźnie ożywione, wyrwały się w ich stronę, by już po chwili zderzyć się z górą mięsa w postaci rosłego ochroniarza, który w ostatniej chwili zamknął za Przemkiem i Werą drzwi.
Weronika minęła szatnię, skręciła w prawo i ruszyła w stronę baru.
– Mogę wiedzieć, po co mnie tu przyciągnęłaś? – burknął Przemek za jej plecami. – Owszem, chciałem potańczyć, ale to chyba najbardziej zatłoczony lokal w mieście.
Obróciła się i spojrzała na niego. Pochylił głowę, licząc, że nie będzie się wyróżniał, jednak tej pięknej twarzy nie sposób było pomylić z żadną inną. Weronika widziała, jak reagują przechodzący obok ludzie, ale nie miała teraz do tego głowy. Rozejrzała się po stolikach przy pierwszym barze. W otoczonej egzotycznymi kwiatami i malunkami części Nieba nie znalazła jednak tego, czego szukała. Postanowiła iść dalej.
– Weronika… – Przemek podjął kolejną próbę, coraz bardziej zirytowany jej zachowaniem.
– Co, Remeczku? – W progu kolejnej sali ponownie się obróciła. Niebieskie światła błyskały za jej plecami. Wciąż lubiła to przezwisko.
– Mówiłem, że chciałem potańczyć…
– To tańcz. – Skierowała wzrok w stronę kolejnego baru.
– A ty?! – Próbował przekrzyczeć muzykę Przemek.
Weronika westchnęła. Zaczęła żałować, że zabrała go ze sobą. Myślała jednak, że zdoła odbębnić za jednym zamachem wyjście do klubu i rozmowę, którą musiała odbyć z pewną osobą.
– Muszę kogoś znaleźć! – odkrzyknęła i zawróciła.
Spojrzała do góry. Nad nią znajdował się balkon, z którego można było obserwować tańczących. Nie czekając na Przemka, ruszyła z powrotem do sali, gdzie muzyka była stłumiona. Nagle poczuła na ramieniu jego dłoń.
– A powiesz mi, kogo szukasz?
Przystanęła i spojrzała na niego z miną zbitego psa.
– Będziesz zły…
– Z pewnością. Ale skoro nie chcesz tańczyć, to może chociaż ci pomogę?
– Metr dziewięćdziesiąt, czarne włosy, szare oczy, skórzana kurtka, czarne spodnie i T-shirt, pewnie też czarny – wyrecytowała, jakby widziała tę osobę oczami wyobraźni.
– Zakładam, że to nie dziewczyna? – sarknął Przemek, co w sumie ją rozbawiło. – Skąd wiesz, że tak wygląda?
– Bo zawsze wygląda tak samo… – Weronika skupiła wzrok, gdyż wydawało się jej, że widzi go po przeciwnej stronie szatni, idącego do trzeciej części klubu.
– Byłeś tu już kiedyś? – zapytała Przemka.
Skinął głową.
– Dawno temu, ale…
– Nie pamiętasz? A to ci nowość – prychnęła.
– Ale tylko na chwilę – dokończył i dodał: – Dobrze wiedzieć, że we mnie wierzysz.
– Za szatnią są drugie schody. – Zignorowała jego uwagę. – Sprawdź, czy go tam nie ma. Ja wejdę na balkon.
– Wera, tak na dobrą sprawę nawet nie wiem, jak on wygląda.
– Jak go zobaczysz, będziesz wiedział, że to on.
– A ma jakieś znaki szczególne? Tatuaż na czole? Skąd niby mam wiedzieć, że to on? Tutaj co drugi koleś może tak wyglądać.
Dziewczyna zachichotała.
– Poznasz go. Mówię ci.
– A ja pytam: po czym?
– Jest większym dupkiem od ciebie. – Weronika wystawiła język i weszła na schody, zostawiając Przemka za sobą.
Na balkonie rozejrzała się po twarzach gości siedzących na sofach, ale tutaj również go nie było. Podeszła do balustrady i wychyliła się, lustrując tańczących na dole. Nieważne, że całe lata go nie widziała. Tego skurczybyka poznałaby wszędzie… Nagle poczuła wibrowanie komórki w tylnej kieszeni spodni. Wyjęła ją i spojrzała na wyświetlacz. SMS od Przemka: „Chyba go mam. Pośpiesz się”.
– Brawo, Remeczku – mruknęła, schowała telefon i zbiegła schodami w dół.
Wróciła do pierwszej sali, w której DJ miksował akurat latynoską muzykę. Jej wzrok od razu powędrował w stronę baru, gdzie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. I nogi się pod nią ugięły.
Środek sali stał się ringiem dla dwóch walczących mężczyzn. Jednym z nich był on. Najwyraźniej przegrywał. Nic dziwnego – kiedy poderwał głowę, Weronika zobaczyła, że jest zalany w trupa. Już miała zakasać rękawy i rozdzielić agresorów, gdy przybiegła ochrona. Drugi mężczyzna, postawny blondyn, wyciągnął rękę w stronę czarnowłosej zgrabnej dziewczyny. A więc o to całe zamieszanie, pomyślała Weronika, patrząc, jak pracownicy klubu wywlekają delikwenta z sali. Słaniał się na nogach, a z jego nosa ciekła strużka krwi.
Obok niej stanął Przemek, który oglądał całe widowisko z rogu sali.
– I co teraz?
– Idziemy za nimi. – Wera chwyciła go za rękę.
– Powiesz mi…
– Później.
– Ale Weronika…
– Powiedziałam: później! – krzyknęła, wypadając przez frontowe drzwi.
Tuż za bramkami ochroniarz wypuścił mężczyznę. Ten, zwiotczały, opadł na kolana. Kiwał się przez chwilę, aż w końcu runął jak długi. Zanim jego twarz spotkała się z zimnym asfaltem, Weronika chwyciła go za ramiona i szarpnęła do góry. Chłopak spojrzał na nią, mrużąc oczy.
– Co jest… – wymamrotał, po czym zaśmiał się w głos.
Weronika pokręciła głową. Spojrzała na Przemka, który wodził wzrokiem od niej do zalanego faceta, oczekując wyjaśnień.
– Kochanie, poznaj Łukasza Trachmana. Podkomisarza Trachmana – powiedziała spokojnym głosem.
Przemek wytrzeszczył oczy. Że niby ten typ spod ciemnej gwiazdy, przypominający członka gangu motocyklowego, jest policjantem?
– Bez jaj…
Wera wzruszyła ramionami.
– Dobra, pomóż mi. Weź go pod ramię.
– Że co? Co chcesz z nim zrobić?
– Wykorzystać seksualnie. – Skrzywiła się. – Przemek, na litość boską, zabieramy go stąd, bo ludzie się gapią.
– Ale… dokąd go zabierzemy? – Przemek założył ręce na piersi. Ten typ mu się nie podobał, a już na pewno nie powinien kręcić się wokół Weroniki. Minął prawie rok, odkąd wyszli z niezłego gówna. Nie miał ochoty pakować się w następne problemy. A ten cały Łukasz wyglądał na takiego, który problemy przyciąga.
– Do biura. No pomóż mi! – podniosła głos Wera.
Przemek westchnął i chwycił faceta pod ramię. Wspólnymi siłami zawlekli go w kierunku samochodu. Na szczęście nikt nie zwracał na nich uwagi, nawet kiedy wyszli na ruchliwą ulicę. Taka właśnie jest Warszawa – wleczenie pijanego przez pół miasta nie jest tu niczym dziwnym.
– Serio, on też jest alkoholikiem? – dopytywał Przemek.
– Jak to „też”? – sapnęła Weronika.
– Nieważne. Gnojek jest ciężki – mruknął Przemek, poprawiając rękę mężczyzny na swoim ramieniu. Podkomisarz z każdą minutą robił się coraz cięższy.
– Co to znaczy „on też jest alkoholikiem”? – ponowiła pytanie Weronika. Minęli skrzyżowanie przy palmie; z oddali widziała już samochód.
– No wiesz… ty też dużo piłaś, jak cię poznałem – odpowiedział z ociąganiem Przemek.
Zatrzymała się i prawie puściła Trachmana.
– Odezwał się, kurwa, abstynent!
– Wera! Trzymaj go, do diabła!
Na powrót chwyciła podkomisarza pod ramię.
– Jest mała różnica – wycedziła.
– Taaa? A niby jaka? – zapytał Przemek, stękając ciężko.
– Taka, że ja piłam z rozpaczy, a Trachman po prostu lubi się najebać. Znajome? – zapytała szyderczo, gdy drzwi auta się odblokowały i usadowili mężczyznę z tyłu.
– Rzuciłaś nim jak workiem kartofli. – Przemek próbował zapiąć pasażera w pas.
– Zostaw go. Nic mu nie będzie.
Zanim się obejrzał, Wera siedziała już za kierownicą.
– A ty gdzie?
– Rzadko dajesz mi prowadzić.
– Dobra, ten jeden raz. – Wystawił w jej stronę palec wskazujący i zatrzasnął tylne drzwi, by samemu zająć miejsce z przodu. – Dokąd teraz? – zapytał, biorąc głębszy oddech.
– Ty do domu, ja do biura – odparła, włączając się do ruchu.
– Zwariowałaś? Jadę z tobą!
– Nie ma mowy. Muszę z nim pogadać!
– Z kim? Z tymi zwłokami?
– Boże, doprowadzasz mnie do szału!
– Pomogę ci go chociaż zawlec na miejsce, a później pojadę, okej?
Wera westchnęła z rezygnacją.
– Niech ci będzie.
– Skąd ty go w ogóle znasz?
– Długa historia. – Wzruszyła ramionami.
Przez kilka minut milczeli, pokonując kolejne skrzyżowania.
– Czego mi nie mówisz? Byłaś z nim czy coś?
– Przemek, daj żyć…
– Czyli byłaś?
– Czyli kiedyś ci opowiem.
– Świetnie. Najlepiej nic mi, kurwa, nie mów – warknął Przemek, opadając na oparcie fotela. – W ogóle olej fakt, że będziesz moją żoną.
– No i czemu się obrażasz?
– Nieważne. Po co go szukałaś?
– Potrzebuję go. Wyjaśnię ci wszystko, jak wrócę do domu, okej? A teraz – Wera wskazała na budynek ABW, pod który właśnie podjechali – zabieramy go.
– Dobrze, że chociaż jest winda.
Kiedy dotarli do biura, posadzili zalanego w trupa podkomisarza na jasnej sofie, po czym Wera chlusnęła mu w twarz szklanką zimnej wody.
Łukasz otworzył oczy i nieprzytomnym wzrokiem zlustrował ją od stóp do głów. Przemek cały czas stał z boku.
– Ja jebię… – sapnął podkomisarz. – Więc jednak mi się nie śniło. To naprawdę ty… Czego, kurwa, chcesz? – Jak na pijanego mówił nadzwyczaj składnie.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, Loki.
Mężczyzna przeniósł spojrzenie szarych oczu na Przemka i wykrzywił twarz.
– To twój nowy partner?
Zanim Wera zdążyła odpowiedzieć, odezwał się Przemek:
– Narzeczony.
Łukasz zaczął chichotać.
– Ale się wpierdoliłeś! Stary, nawet nie wiesz! Ale mam dla ciebie radę…
– Mianowicie? – rzucił Przemek obojętnym tonem.
– Idź już. – Weronika pchnęła go delikatnie, ale on nawet nie drgnął.
– Zabierz ją stąd, zanim wytrzeźwieję, bo przysięgam, że ją zabiję! – wrzasnął Łukasz.
Przemek dopadł do niego i chwycił za kołnierzyk koszulki polo.
– Powiedz to, kurwa, jeszcze raz, a przysięgam, że nie zdążysz wytrzeźwieć – syknął złowrogo, wykorzystując swoje aktorskie zdolności.
– No i się zaczyna – westchnęła Weronika.
Podkomisarz Łukasz Trachman odchylił głowę i roześmiał się. W skroniach pulsowało mu wściekle; miał już dość tych krzyków. Darli się na siebie od dobrych pięciu minut. Kilka razy próbował wtrącić, że nie mówił poważnie. Owszem, jeszcze dwa lata temu miał ochotę udusić Weronikę Kardasz, ale złość mu przeszła. Nie sądził, że ten facet zareaguje tak gwałtownie na jego słowa.
– Oboje siebie warci – mruknął pod nosem, po czym, przykładając palce do skroni, ryknął: – Czy możecie, do jasnej cholery, przestać się wydzierać?!
Para jednak nic sobie z niego nie robiła. Weronika uparcie wypychała Przemka za drzwi, a on groził jej, że jeżeli znowu wpakuje się w jakieś gówno, to ją zabije.
– Ostatnim razem to ty mnie wpakowałeś w gówno! Pamiętasz? No już! Spieprzaj! Pogadamy w domu!
Zdezorientowany patrzył, jak Wera zawisa na szyi aktora, a on wtula twarz w jej szyję. Szepnął coś jeszcze, po czym namiętnie pocałował ją w usta. Przez chwilę zdawali się bez reszty pochłonięci sobą. W końcu Łukasz chrząknął. Weronika oderwała się od Przemka i zerknęła na niego przez ramię, mrużąc oczy.
– Widzimy się w domu – powiedziała do narzeczonego i zamknęła za nim drzwi.
Stała jeszcze przez kilka sekund z ręką na klamce, aż wreszcie się obróciła i splotła ręce na piersi.
– Masz szczęście, że jestem pijany – wychrypiał Łukasz, lustrując ją wzrokiem.
– To nigdy nie była moja wina, Loki, wiesz o tym – powiedziała Weronika, nie ruszając się z miejsca. – Nie możesz mnie winić za swoje niepowodzenia. Masz szczęście, że cię nie wyrzucili. Popatrz, wróciłeś do kryminalnych…
– Półtora roku siedziałem jak ostatni kołek w drogówce, bo wtedy wziąłem twoją zmianę, pamiętasz? – przerwał jej.
– Nikt ci nie kazał do niego strzelać. Zresztą uznano to za wypadek.
– Ten facet miał broń, Weronika. Groził, że zabije swoją żonę. Trzymał lufę przy jej skroni! Co miałem zrobić? Ostrzegałem go…
– Dobrze postąpiłeś. Po prostu takie mamy prawo. Ale to nie była moja wina i dobrze o tym wiesz.
– Wziąłem twoją zmianę… – mruknął, opuszczając głowę. – Czego ode mnie chcesz, Kardasz? Musiałaś czuć się winna. Unikałaś mnie długi czas. – Zerknął na nią spod byka.
– Czułam się winna. Chociaż teraz sądzę, że niepotrzebnie. Wiesz, co się stało z Michałem. Ja też wtedy podjęłam decyzję i dlatego wiem, że to nie była moja wina.
Weronika podeszła do dystrybutora i nalała zimnej wody do kubka. Podała go Łukaszowi bez cienia uśmiechu.
– Pij. Muszę z tobą pogadać.
– Wiedziałaś, że coś do ciebie czułem. Wtedy zrobiłbym dla ciebie wszystko. – Gdy brał od niej kubek, ich palce się zetknęły. Miał lodowate dłonie.
Weronikę przeszedł dreszcz. Spojrzała na niego i uniosła brew.
– A teraz? – zapytała.
– A teraz masz narzeczonego. – Skinął głową w stronę drzwi, za którymi zniknął Przemek.
– Nie o to mi chodzi – westchnęła. – Mam dla ciebie propozycję.
Trachman rozejrzał się wkoło.
– Właściwie to gdzie my jesteśmy?
– W moim biurze.
– A ono jest w ABW, tak? Słyszałem o twoim awansie. Więc czego chce ode mnie prawa ręka Bąka? Twój aktor cię nie zaspokaja?
Wera prychnęła.
– Nie zaczynaj, Trachman. Nie mogło nam wyjść i dobrze o tym wiesz. Byliśmy zbyt podobni do siebie. Zostaw to.
– Co? – Podniósł się z ociąganiem. Górował nad nią. Jego język przesunął się po spierzchniętych ustach. – Zawsze to jakoś działało. Na co dzień nie mogliśmy się dogadać, ale zawsze między nami iskrzyło. – Wyciągnął dłoń, żeby dotknąć jej policzka, ale odtrąciła ją.
– Przestań, Loki. Było minęło. Teraz mam Przemka. – Przełknęła ślinę i spojrzała w jego szare oczy. Chyba zwariowałam, myśląc, że Łukasz się zmienił, przemknęło jej przez głowę. Wciąż tak cholernie pewny siebie.
– Myślisz o naszym pierwszym razie, prawda? – Cichy szept przy jej uchu sprawił, że podskoczyła.
Odsunęła się na krok i spojrzała na niego z gniewem.
– Nie, idioto! Myślałam o tym, że nic się nie zmieniłeś. – Pomimo usilnych starań obraz, o którym mówił, napłynął do jej głowy, wypełniając ją do reszty.
Pamiętała każdy szczegół tamtej nocy. Studencki pocałunek, pełen dymu papierosowego. Ona okrakiem na jego kolanach, jego duże dłonie czule głaszczące jej plecy. Jakby tego było mało, przypomniała sobie o Przemku, który – gdy poszli do łóżka – był pewien, że jest dziewicą. Później, przy jakiejś kłótni, wykrzyczała mu, że tak nie było. Tak naprawdę straciła cnotę z mężczyzną, który teraz przed nią stał. Ale to już nieważne. To przeszłość, która nie miała żadnego znaczenia.
– A mimo to zadałaś sobie trud, żeby mnie znaleźć. – Łukasz uśmiechnął się szeroko.
– Potrzebuję twojej pomocy…
Jego wzrok prześlizgujący się po jej ciele sugerował, o jakiej pomocy myśli. Weronika z całych sił starała się zapanować nad sobą. Zacisnęła dłonie w pięści, by nie przywalić temu zarozumiałemu dupkowi.
– Dobrze wyglądasz. Naprawdę dobrze. To jego zasługa? – zapytał z nieskrywaną zazdrością.
– Tak. A tobie nic do tego. – Podeszła do biurka i usiadła na swoim skórzanym fotelu, by zachować dystans.
Nieskrępowany jej zachowaniem Łukasz przysiadł na skraju blatu i spojrzał na nią z uśmiechem. Był jeszcze pijany, ale z tyłu głowy czuł już nadchodzący ból, zwiastujący gigantycznego kaca. Dzisiejszy wieczór nie należał do najlepszych. Pokłócił się z dziewczyną, upił się, wdał w bójkę o inną dziewczynę, z którą chciał odreagować stres, ale niestety okazała się zajęta, wyrzucili go z dyskoteki, a na koniec obudził się w biurze Weroniki Kardasz. Kobiety, która kilka lat temu wstrząsnęła jego światem. Swoją zapalczywością i poczuciem humoru szturmem przejęła każdą myśl policjanta, a następnie zniknęła. Skutecznie unikała go przez dwa lata, zresztą wcale jej nie szukał. Obwiniał ją o wydarzenia tamtego dnia, gdy wziął jej zmianę i zabił człowieka. W głębi duszy wiedział, że to nie była jej wina. Poprosiła go wtedy o zamianę, bo jej przyjaciel miał urodziny, a ona wraz z jego narzeczoną chciała mu zorganizować niespodziankę. Łukasz też miał tam być. Zamiast tego skończył dzień w pokoju przesłuchań, a Weronika, jak na złość, nie odbierała telefonu. Do zakończenia sprawy sądowej Łukasza zawiesili, a następnie ukarali przeniesieniem do wydziału ruchu drogowego. Był na nią wściekły. Przez długi czas uważał, że to przez nią jego kariera legła w gruzach. Patrzył na nią teraz. Zaszła tak daleko… Złość wezbrała w nim nową falą. Był ciekaw, jak by się potoczyło jej życie zawodowe, gdyby nie wziął wtedy jej zmiany. Słyszał, że załamała się po śmierci Michała, ale nigdy nie sprawdził, co u niej. A teraz siedziała przed nim, stukając wypielęgnowanymi paznokciami w podłokietnik krzesła, i patrzyła chłodnym wzrokiem. Zastępca szefa ABW, narzeczona aktora, którego ojciec, dopóki żył, piastował stanowisko szefa. Tak się można ustawić, zadając się z odpowiednimi ludźmi, pomyślał, przygryzając wnętrze policzka.
– To jaką masz dla mnie propozycję? – zapytał, przesuwając po blacie bloczek samoprzylepnych karteczek. Sięgnął po długopis, by móc niedbale bazgrolić, gdy ona zacznie mówić. Nie chciał, by myślała, że interesuje go cokolwiek, co ma do powiedzenia. Prawda jednak była taka, że z całych sił pragnął zmienić coś w swoim życiu.
– Dalej jeździsz na motocyklu? – zapytała niespodziewanie.
Uśmiechnął się.
– A co? Masz ochotę poprzytulać się do moich pleców, a później… – Zawiesił głos i mrugnął do niej zawadiacko.
Przewróciła oczami, ale zaraz rozbłysły w nich wesołe iskierki.
– Oczywiście. – Nachyliła się przez biurko i zniżyła głos do zmysłowego szeptu: – A później wziąłbyś mnie pod drzewem, tak mocno i…
– Stanął mi… – jęknął Łukasz.
Wera skrzywiła się i odchyliła na oparcie krzesła.
– Ty pieprzony erotomanie – parsknęła. – Trzymaj swoją gąsieniczkę, bo ci się wyśliźnie.
W zdumieniu uniósł brwi. Zanim się zorientowała, chwycił jej dłoń i przyciągnął do siebie tak mocno, że uderzyła o biurko, z piersiami przyciśniętymi do blatu. Spoglądała na niego z dołu, co bardzo mu się podobało.
– Nawet z najbrzydszej gąsienicy wykluwa się motyl, nie zapomniałaś przypadkiem? Mam ci przypomnieć, ile razy chwaliłaś go za niebywałe…
– Dość! – wrzasnęła, wyrywając się z jego uścisku. – Zamknij się, Trachman, bo przysięgam, że dokończę to, co zaczął ten facet z dyskoteki.
Podniosła się i okrążyła biurko. Co chwilę zerkała na niego z oburzeniem, a on tylko śmiał się cicho.
– Co wiesz o handlu ludźmi? – zapytała.
– Nic, to nie moja działka. – Wzruszył ramionami. – Zajmuję się narkotykami.
– A broń? Słyszałeś coś? Z naszych doniesień wynika, że jedno może być powiązane z drugim.
– Nic nie wiem, Wera. Wróciłem do kryminalnych dwa miesiące temu. Myślisz, że wszystko mi powiedzieli na starcie? Nie ufają mi. Poza tym jak to się ma do twojego pytania o motocykl? – Mrugnął do niej filuternie.
Weronika miała ochotę przywalić mu krzesłem. Ale nie mogła tego zrobić. Potrzebowała go. Łukasz Trachman był na tyle szalony, żeby się tego podjąć, i na tyle inteligentny, by nie zwrócić na siebie uwagi.
– Słuchaj, Łukasz, zanim zaczniemy tę rozmowę, chcę mieć pewność, że mogę ci ufać – powiedziała z przesadną emfazą.
Spojrzał na nią z politowaniem.
– Oczywiście, że możesz. Zabiłem za ciebie człowieka.
Weronika zgrzytnęła zębami.
– Musisz to robić?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Lubię cię wkurzać.
– Właśnie widzę. – Zepchnęła go z biurka, ale ustał na nogach. Po chwili powlókł się w stronę sofy.
– No więc co z tym handlem ludźmi? – zapytał. – Co ja mam z tym wspólnego?
– Jeszcze nic.
– Jeszcze?
– Dostaliśmy cynk, że na Podkarpaciu działa gang motocyklowy, który macza w tym paluchy. W zamian za to dostaje broń. Dużo broni, na sprzedaż.
– A co to ma wspólnego ze mną? – Łukasz spojrzał na swoje paznokcie. Miał pod nimi zaschniętą krew po bójce w klubie.
– Potrafisz jeździć na motocyklu, majsterkujesz, jesteś postawny i kiedyś sam należałeś do takiego stowarzyszenia. Wiesz, jak się poruszać między takimi ludźmi…
– Nie ma, kurwa, mowy. – Pokręcił głową, gdy nagle zrozumiał jej intencje.
– Chcę, żebyś do nich przeniknął. Dowiedział się, co w trawie piszczy…
– Znając moje kurewskie szczęście i biorąc pod uwagę fakt, że ty maczasz w tym palce, albo kogoś zabiję, albo ktoś zabije mnie. Dlatego mówię: nie! – Poderwał się z kanapy, ale zakręciło mu się w głowie. Jęknął, wczepiając palce we włosy.
– Nic ci się nie stanie, Łukasz! Jesteś inteligentny, poradzisz sobie. Tydzień, góra dwa. Tyle wystarczy, żebyś coś wywąchał. – Weronika położyła mu dłoń na ramieniu, ale szarpnął się, strącając ją.
– Nie ma takiej opcji, Kardasz. Zresztą czemu sama nie pojedziesz?
– Bo jestem rozpoznawalna!
– Daj spokój, kto cię pozna na Podkarpaciu?
– Zdziwiłbyś się. Łukasz, proszę… Naprawdę nikt inny nie przychodzi mi do głowy.
– Nie ma takiej opcji – powtórzył uparcie. – Szukaj dalej. Ja lubię swoją robotę. Ścigam gnojków z trawką i to mi wystarcza.
– Gówno prawda. Nigdy ci nie wystarczało i nie będzie. Znam cię. Jesteś taki jak ja. Zawsze chcesz więcej…
Trachman już był w drodze do drzwi, ale odwrócił się i spojrzał z zamyśleniem na Weronikę.
– Dwa lata to kupa czasu, Wera. Masz rację, kiedyś taki byłem, ale dzisiaj jedyne, czego chcę, to spokój. – Jego spojrzenie zahaczyło o niewielkie lustro wiszące na ścianie. Jasny szlag! Wyglądam, jakbym przeżył spotkanie z kombajnem, pomyślał. Miał podkrążone oczy, zakrwawione usta i rozczochrane włosy, na jego prawym policzku wykwitł siniak. – Mogłaś mi powiedzieć, że wyglądam jak gówno – warknął, dotykając twarzy. Wiedział, że jak już całkiem wytrzeźwieje, gęba będzie go niesamowicie boleć. Zresztą pewnie nie tylko ona.
– Mogłam, ale chciałam się nasycić tym widokiem – odpowiedziała Wera złośliwie.
– Podziękuj swojej złośliwości za to, że ci nie pomogę. – Chwycił za klamkę i nacisnął.
– Zastanów się, Łukasz. To, co robisz, ci nie wystarczy. Walka, adrenalina to część naszego życia…
Zanim zdołała dodać coś jeszcze, Trachman zatrzasnął za sobą drzwi jej gabinetu.
Weronika przysiadła na sofie i westchnęła.
– Dobra robota, Wera – mruknęła pod nosem. – Ty i twoje zajebiste pomysły…
Odchyliła głowę na oparcie. W domu czekał na nią jeszcze jeden problem. Zdjęła buty i rozciągnęła się wygodnie. W sumie nie musiała jeszcze wracać. Problemy poczekają. One zawsze czekają.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Redaktor prowadząca: Marta Budnik
Wydawca: Monika Rossiter
Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta: Małgorzata Lach
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © Alex Iby, © Jose Ros (Unsplash.com)
Copyright © 2020 by Emilia Szelest
Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2020
ISBN 978-83-66520-20-2
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek