Niebezpieczna gra - Emilia Szelest - ebook + audiobook + książka

Niebezpieczna gra ebook i audiobook

Emilia Szelest,

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mocne połączenie ostrego „Pitbulla” i seksownych kryminałów Pauliny Świst

Zasady są dwie: nie zakochać się i przeżyć

Weronika Kardasz, jedna z najlepszych policjantek w Wydziale Kryminalnym Komendy Stołecznej Policji, traci w dramatycznej akcji najlepszego przyjaciela. Kobieta nie może uwolnić się od poczucia winy. Pewnego dnia komendant powierza jej ważne zadanie – musi chronić świadka zabójstwa.

Jest nim znany, zabójczo przystojny i nadzwyczaj arogancki aktor Przemysław Rej. Gwiazdor po mocno zakrapianej imprezie nie jest w stanie przypomnieć sobie wydarzeń minionej nocy. Aby nie wzbudzać podejrzeń otoczenia i paparazzich, Wera mimo wielkiej niechęci musi udawać przed wszystkimi jego dziewczynę.

Na pozór prosta sprawa zaczyna się komplikować, gdy okazuje się, że Rej nie mówi jej całej prawdy. Oboje zostają wplątani w niebezpieczną grę, w której stawką będzie nie tylko życie.

Porywający debiut Emilii Wituszyńskiej

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 369

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 31 min

Lektor: Emilia Wituszynska
Oceny
4,4 (1976 ocen)
1189
520
207
47
13
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZosiaiAntosia

Dobrze spędzony czas

Śwista pokochałam całym swoim serduszkiem, ale Pani Emilia również przypadła mi do gustu, bardzoooo. Fajna, lekka pozycja, która czyta się sama. Przyjemne dialogi, choć wulgarne. Ale jak dla mnie nie rażą. Seks... E tam Seks, sama relacja i to napięcie między bohaterami wystarczy. Sięgam po kontynuację z zaciekawieniem.
40
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Kapitalnie się czyta. Trochę grozy, trochę humoru i trudnych początków uczucia. Polecam.
30
Empaga

Nie oderwiesz się od lektury

szybka. ciekawa. petarda 👍
20
Donka_90

Nie polecam

Książka nudna, mdła i nijaka. Dialogi suche, to samo tyczy się poczucia humoru. Głowni bohaterowie bez wyrazu, charakteru i osobowości. Do tego bałagan z czyjej perspektywy opisywana jest w danej chwili historia.
21
JoaDac

Nie oderwiesz się od lektury

Ekstra książka trzymająca w napięciu i wywołująca wiele emocji . Idę po więcej .,,
10

Popularność




Prolog

Maj 2016 roku

Wszystko było wyłożone jak na tacy. To miało być rutynowe zatrzymanie. Czterech funkcjonariuszy powoli skradało się pod oknami grupy przestępczej, która handlowała ludźmi, przerzucając ich ze Wschodu na Zachód. Było to prawdziwe utrapienie dla polskich funkcjonariuszy, ponieważ Polska była krajem tranzytowym, a takie sprawy w toku policja liczyła w setkach. Tego dnia całą akcją dowodziła komisarz Weronika Kardasz, pseudonim Wera, wraz ze swoim partnerem Michałem Ochódzkim. Mieli sprawdzone doniesienia od jej informatora, że w tym właśnie opuszczonym budynku w podwarszawskich Łomiankach przebywali wszyscy sprawcy przestępstwa razem z porwanymi kobietami, których tranzyt miał zostać skierowany do Austrii.

Był maj, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Cała czwórka przykucnęła pod otwartym oknem. Weronika podniosła się ostrożnie i powoli zajrzała do wnętrza budynku. W małym pomieszczeniu paliło się światło, ale w środku nie było nikogo.

– Jest za cicho – powiedział do niej szeptem Michał. Spojrzała na niego z niepewnością. Jako funkcjonariusz policji nie powinna okazywać strachu, jednakże z Michałem pracowała od dawna, praktycznie od początku swojej służby w policji. Wspólnie pięli się po kolejnych szczeblach kariery, byli niemal nierozłączni. Na komendzie często się z nich śmiali, że są jak bliźniaki jednojajowe. Zanim jedno pomyślało, drugie już to robiło. Rozumieli się bez słów.

– Informacje były sprawdzone. – Uniosła lekko brew, by odczytać myśli przyjaciela.

– Wera, znasz zasady. Nigdy nie powinniśmy w stu procentach ufać naszym wtyczkom – odezwał się podkomisarz Karol Zabłocki.

– Wiem o tym, ale współpracujemy z nim od lat i jego informacje zawsze były sprawdzone.

– Wera, decyzja należy do ciebie, to tobie komendant przydzielił dowodzenie tą akcją. – Jej jasnowłosy przyjaciel się uśmiechnął.

– Wchodzimy! – Skinęła głową i wszyscy jednomyślnie wykonali jej komendę.

Chyląc plecy, skradali się do wejścia. Ich frontową formacją byli ona i on. Weronika nigdy by nie dopuściła, by wejściem na squat mieli zająć się młodsi policjanci. Widziała na ich twarzach lęk, chociaż dumnie wypinali piersi z nałożonymi na nie kevlarami mającymi im w razie czego uratować życie. Waga tego cholerstwa na początku przytłaczała, ale po tylu latach dziewczyna nie odczuwała jego ciężaru.

Weronika poszła do szkoły policyjnej tuż po maturze. Pochodziła z małego miasteczka, gdzie nie miała szans na dobrą pracę, więc opuściła rodzinne strony i przeprowadziła się do stolicy. Wcześniej jednak odbyła półroczne szkolenie w Szkole Oficerskiej w Słupsku, a swój pierwszy przydział jako funkcjonariusz dostała w Piasecznie – to właśnie tam ustanowili ją z Michałem partnerami, i tak zostało do dziś.

Wera omiotła wzrokiem swoich towarzyszy. Wedle jej informatora w środku powinno być trzech mężczyzn. Każdy z nich miał broń krótką, ale nie byli wyćwiczeni w strzelaniu do ruchomego celu. Tacy ludzie jak ci, których mieli zaraz zatrzymać, byli zabójcami słabych, ale w walce z silniejszymi padali jak muchy.

– Na mój znak. – Kobieta uniosła ręce i na trzech palcach prawej ręki bez słowa odliczyła do trzech.

Kiedy schowała ostatni palec, nie musiała mówić, co mają robić, każdy doskonale to wiedział. Ona i Michał z impetem naparli na drzwi dynamicznym wykopem. Siła tych dwojga sprawiła, że ledwo trzymające się w zawiasach skrzydło otworzyło im drogę do opuszczonego domu. Obydwoje przekroczyli próg, osłaniani przez dwóch pozostałych ludzi. Przy wejściu po lewej znajdował się oświetlony pokój. Gdy Weronika przekręciła głowę w drugą stronę, ujrzała kolejne pomieszczenie, w którym było ciemno. Instynktownie odbezpieczyła broń, wyjęła latarkę i rozświetliła ciemny pokój. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się normalne, aż nazbyt. Wiedziała, że być może ludzie, którzy zamieszkiwali ten dom, również mieli swoją wtyczkę w policji, zostali poinformowani o zasadzce i rozpierzchli się jak karaluchy. Wtedy cały plan trafiłby szlag. Przykro o tym mówić, ale takie rzeczy się zdarzają. Jednakże zespół Weroniki był jednym z lepszych – przydzielany do najgorszych zadań, zawsze sobie z nimi radził.

Dziewczyna w dalszym ciągu lustrowała pomieszczenie, a gdy światło padło na podłogę, w rogu dostrzegła martwego informatora. Wiedziała, że mają przesrane. To nie oni zrobili zasadzkę, to zasadzka czekała na nich. Wtem usłyszała szmer w drugim końcu korytarza i opuściła latarkę, głośno krzycząc:

– To zasadzka! Odwrót!

Michał plądrował oświetlone pomieszczenie. Kiedy Wera z pozostałą dwójką opuściła pokój, on był dopiero w progu. Wtedy padł pierwszy strzał, który powalił jej przyjaciela na ziemię tuż pod jej nogi. Towarzysze Wery otworzyli ogień do postaci, która wyszła przed dom z bronią w ręku. Ona sama nie dobyła broni. Stała w szoku i patrzyła, jak jej przyjaciel leży twarzą do ziemi.

Karol szarpnął ją za ramię, gdy z wnętrza domu dobiegły kolejne strzały. Jeżeli ktoś by ją zapytał, jak udało jej się biec, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Łzy w jej gardle sprawiły, że się dławiła. Gnani wystrzałami, pędzili do bezpiecznego miejsca w samochodzie. Tak trzeba było postąpić. Należy uciekać, jeżeli nie ma się szans z napastnikiem. Chronić życie swoich towarzyszy, a przede wszystkim własne. Tego jednak nie zrobiła. Nie ochroniła Michała, nie zareagowała w żaden sposób. Po raz pierwszy w życiu sparaliżował ją strach.

* * *

Kiedy kolejny oddział policji przybył na miejsce, poza martwym ciałem Michała Ochódzkiego nie znalazł tam nic. Tak zwykle bywało. Gdy kryjówka była spalona, przestępcy kryli się w kolejnym miejscu, a cały proces wykrycia ich zaczynał się na nowo.

Weronika nie pamiętała, jak przeżyła pogrzeb przyjaciela, chociaż podobno wygłosiła piękną mowę. Dlaczego się na to zgodziła? Nie wiedziała. W tamtym czasie działała jak na autopilocie i pozostało tak do dziś. Do teraz w jej głowie brzmiała salwa honorowa wystrzeliwana dla poległego w służbie ojczyźnie. To tyle, co po nas pozostaje – pomyślała. Nazajutrz poszła do swojego komendanta i błagała o przeniesienie.

– Dokąd chcesz się przenieść? – zapytał, patrząc ze zmartwieniem w jej smutne niebieskie oczy. – Weź sobie tak długi urlop, jakiego potrzebujesz, Wera, ale nie odchodź. Nie chcę stracić kolejnego dobrego człowieka. – Komendant ją cenił. Była dla niego jak córka. Dowodził Wydziałem Kryminalnym od dziesięciu lat, a ona była z nimi od sześciu.

– Potrzebuję czasu. Przenieś mnie, proszę. – Jej zwykle wyprostowana postawa była teraz inna. Wera się garbiła, jakby chciała skryć się sama w sobie.

– Dokąd chcesz się przenieść? – ponowił pytanie. – Do którego wydziału? – Komendant Ryszard Bąk z powodu zmęczenia pił już czwartą kawę. Przejechał prawą dłonią po twarzy, zostawiając na niej czerwone ślady.

– Przenieś mnie do ochrony informacji – powiedziała bez namysłu, nie siląc się na tytułowanie szefa.

– Na rok. Po tym czasie, jeżeli nie zdecydujesz się wrócić, nie będzie tu dla ciebie miejsca, Wera. – Zmartwiony spojrzał w jej dokumentację, którą miał rozłożoną przed sobą. Ta zaledwie dwudziestoośmioletnia kobieta miała większe jaja niż niejeden facet w policji. Z bólem serca podniósł telefon i spojrzał na nią. – Załatwię to. Spocznij, komisarz Kardasz.

Weronika nie musiała spoczywać, robiła to od dłuższego czasu, ale miała głęboko w dupie konwenanse obowiązujące podczas spotkania z komendantem. Skinęła głową i szepcząc ciche „dziękuję”, opuściła pokój.

Nazajutrz przeniesiono ją do Wydziału Ochrony Informacji Niejawnych i Archiwum, w którym pracowała do dziś.

Rozdział 1

Rok później

W małej kawalerce na warszawskiej Ochocie kobieta drzemała w fotelu. Wokół niej walały się puste, zgniecione puszki po piwie, a z popielniczki wysypywały się wypalone papierosy. Telewizor już dawno zapomniał, jaki program nadawał, a na ekranie biły się ze sobą czarno-białe mrówki. Na niskim stoliku obok fotela podświetlił się telefon, by po chwili głośną wibracją wybudzić kobietę ze snu. Weronika otworzyła oczy, przykładając dłoń do czoła. Często zdarzało jej się nie dotrzeć do łóżka znajdującego się zaledwie kilka kroków dalej i zasypiała w fotelu. Następnego dnia długo masowała zesztywniały kark, zanim w ogóle zdołała utrzymać pion. Brunetka próbowała zlokalizować, skąd dochodziło źródło tego uporczywego burczenia. Przeniosła wzrok na szklany stolik, gdzie telefon już się wygaszał, ale po chwili zaczął znów brzęczeć. Z niechęcią wzięła go w drżące dłonie. Rozpoznała numer i zastanowiła się, czego od niej chcą o tak późnej porze. Tuż obok wskaźnika prawie rozładowanej baterii zegar wskazywał trzecią nad ranem. Ziewnęła i poczekała, aż sygnał umilknie. W razie gdyby nie zadzwonili trzeci raz, nie oddzwaniałaby. Niestety telefon znów rozbłysnął.

– Jasny szlag – wymamrotała. Wypity alkohol wyraźnie dawał jej popalić. W gardle czuła suszę. Zbierając w ustach ślinę, nacisnęła przycisk zatwierdzający połączenie.

– Wera, co, do diabła? – Nie kryła irytacji. Było późno, a ona miała kaca. Usłyszała ciche westchnienie wydobywające się ze słuchawki.

– Możesz przyjechać? – Od razu rozpoznała głos rozmówcy.

– Nie, nie mogę. Ochujałeś, Karol? Dzwonić o tej porze? Ja nawet nie pracuję w waszym wydziale – prychnęła. Chciała jak najszybciej zakończyć rozmowę.

– Nie musisz być taka miła, wiesz? – W głosie podkomisarza pobrzmiewało zdenerwowanie. – Komendant chce cię widzieć rano. Jesteś w stanie przyjechać czy wysłać kogoś po ciebie? – Koledzy z komendy doskonale wiedzieli, że Weronika od dłuższego czasu ma problemy z alkoholem. Zrezygnowała też z codziennych treningów. Na siłowni pojawiała się sporadycznie, zazwyczaj na kacu. Śmierć Michała ją załamała. Na samo wspomnienie przyjaciela dziewczyna drżała. Mimo że wszyscy wiedzieli, z czym się zmaga, nikt się nie wtrącał. Pozwalali jej na to z nadzieją, że z czasem się poprawi, jednakże z dnia na dzień było coraz gorzej. Wiele razy rozważała odejście z policji, chociaż robota, którą teraz wykonywała, czyli podsłuchiwanie rozmów ludzi niemających o tym pojęcia, nie była wymagająca. Miała dość, czuła, że wypaliła się dawno temu, ale zostało jej jeszcze sześć lat, nim będzie mogła przejść na emeryturę. Da radę.

– Poradzę sobie. Czego on ode mnie chce? – warknęła.

– Przyjedź, sama zobaczysz.

– Dobra.

Od razu się rozłączyła, nie poczekała na pożegnanie. Wygasiła telewizor i nie rozbierając się, przeszła parę kroków małego mieszkanka, rzuciła się na łóżko, po czym od razu położyła się na boku. Bała się, że gdyby leżała na wznak, zwymiotowałaby wszystko, co miała w żołądku. W takiej pozycji chwilę później zasnęła.

* * *

Obudziła się rano z jeszcze silniejszym bólem głowy. Światło, które świeciło za oknem, raziło ją niemiłosiernie. Wczorajszego wieczoru zapomniała o opuszczeniu rolet. Zwlekła się z łóżka, głośno prychając. Lekki zawrót głowy sprawił, że gdy szła do kuchni, chwyciła się framugi. Rozejrzała się po pomieszczeniu. To, co zobaczyła, mogła opisać jednym prostym słowem – syf. Każdego dnia obiecywała sobie, że dzisiaj posprząta, ale kiedy tylko wracała, otwierała zimne piwo i siadała w fotelu, a następnie patrzyła w przestrzeń. Czasami zerkała na telewizor, ale miała wrażenie, że to, co mówią w tych wszystkich programach, nie dociera do niej. Ten stan utrzymywał się od około dziewięciu miesięcy, a właściwie od momentu, gdy dziewczyna Michała – Sandra – poinformowała ją, że jest w ciąży. Fakt, że jej przyjaciel nigdy nie ujrzy swojego dziecka, załamał ją do reszty.

Weronika weszła do kuchni tylko po to, by sięgnąć po małą puszkę zimnej coli, która chłodziła się w lodówce, i zaraz miała złagodzić jej kaca. W ustach czuła smak papierosów i suchość. Zimny napój ukoił jej pragnienie i wprowadził namiastkę kofeiny do organizmu. Spojrzała w dół na swoje ubranie i doszła do wniosku, że musi się przebrać. Czwarty dzień w tych samych ciuchach był przesadą nawet dla niej. Nie wiedziała, kiedy się tak zaniedbała. Dawniej była ładna, a koledzy w komendzie oglądali się za nią i cicho pogwizdywali, gdy przechodziła korytarzem. Denerwowało ją to czasami i zwykle odbijała w ich stronę piłeczkę, nie przebierając w słowach. Jej ciało, niegdyś tak umięśnione i wysportowane, teraz było po prostu chude.

Wera otworzyła górną szafkę i sięgnęła po tabletki przeciwbólowe, by uśpić łomoczący ból w tyle czaszki. Miała wrażenie, że za chwilę głowa jej eksploduje. Nie kłopotała się ze śniadaniem. W lodówce leżały zgniły pomidor i kilka plasterków szynki sprzed dwóch dni. Nie robiła wczoraj zakupów. Cały dzień podsłuchiwała gościa, który nielegalnie handlował samochodami, i zmęczyło ją jego pieprzenie. Chciała jak najszybciej wrócić do domu. Poszła do łazienki, wzięła szybki prysznic i ubrała się. Zwykłe jeansy i bluza z kapturem. Dzisiaj miała wolne, a mimo to wezwali ją do pracy. Przeklinała w duchu, gdy zjeżdżała windą i gdy później przemierzała całą drogę do komendy. Nie bała się patrolu policyjnego. Mogła jechać pijana w trzy dupy. Dopóki nie zrobiłaby nikomu krzywdy, jej koledzy też nic by nie zrobili, a nawet gdyby nabroiła, dałoby się z tego wymiksować. Dojechała do pracy szybko, po drodze łamiąc kilka przepisów ruchu drogowego. Wysiadła z samochodu i na oczy nasunęła okulary. Powolnym krokiem pokonała stopnie komendy głównej. Zaalarmował ją głos z dyżurki.

– Proszę się zatrzymać. – Weronika obróciła się i szybkim ruchem ściągnęła okulary.

– To ja, idioto! – Wywróciła oczami i spojrzała na kolegę.

– Wera? O kurde, co ty tak kiepsko wyglądasz? Zresztą nieważne. Wchodzisz tu zamaskowana jak ninja i masz pretensje, że cię zatrzymuję? – Dyżurny Robert Karski pouczył ją, mówiąc o procedurze, którą znała.

– Dobra, Robcio, skończ pieprzyć. Po prostu się nie pomalowałam. – Przetarła dłonią zmęczone oczy. – Mam spotkanie u komendanta Bąka. – Sięgnęła po plakietkę i machnęła mu nią przed oczami, a następnie obróciła się do kamery nad wejściem. Z głupkowatym uśmiechem pomachała monitorującym kolegom.

– Wracasz do kryminalnych?

Spojrzała wymownie na kolegę.

– Nie, jeszcze nie. – Uniosła rękę na pożegnanie, a dyżurny otworzył drzwi.

Przesraną miał robotę. Był pierwszą osobą, która zderzała się z obywatelami. Zawsze szedł na pierwszy ogień i widział wszystko. Pijanych, płaczących, zmartwionych, awanturników. Przez komendę przewijała się prawdziwa śmietanka i dusze towarzystwa, uczestnicy życia nocnego Warszawy. Weronika nie zazdrościła mu roboty. Może jej praca, jeszcze z czasów Wydziału Kryminalnego, była bardziej niebezpieczna, ale gdyby miała pracować na dyżurce, powystrzeliwałaby ludzi jak kaczki.

Z ociąganiem weszła na górę, po drodze witając się z kolegami i koleżankami, którzy nie kryli przerażenia, gdy ją widzieli. To fakt, że nie wyglądała najlepiej. Włosy miała jeszcze mokre i w nieładzie. Nie kłopotała się nałożeniem makijażu, a jej cera była ziemista, jak zdążyła dostrzec dzisiaj w lustrze. Właściwie miała to w dupie. Nie wygląd liczył się w życiu. Zresztą mogło być gorzej. Mogła nie żyć. Nie potrafiła jednak nic poradzić na otaczający ją świat i na fakt, że wartość człowieka mierzy się przez pryzmat tego, jak wygląda.

Zatrzymawszy się przed gabinetem Bąka, wyciągnęła rękę i zapukała gwałtownie w drzwi.

– Wejdź! – Dawno nie słyszała jego donośnego głosu, brakowało jej go. Nacisnęła klamkę i przekroczyła próg. Zamknęła za sobą drzwi, złożyła meldunek i stanęła wyprostowana.

– Spocznij, komisarz Kardasz. – Kiedy dziewczyna stanęła w bardziej wyluzowanej pozie, komendant przyjrzał się jej.

– Boże, Wera, wyglądasz jak gówno – wymamrotał, a dziewczyna się zawstydziła. Nie wiedziała dlaczego, ale przygana w głosie tego mężczyzny ją dotknęła.

– Chciał mnie pan widzieć – powiedziała, nadal stojąc.

– Chciałem. – Uniósł głowę i spod biurka wyciągnął papierowy kubek. W pokoju rozniósł się aromatyczny zapach kawy. Bez słowa podał jej kubek, a ona przyjęła go z wdzięcznością. Wyczekując, co mężczyzna ma do powiedzenia, upiła łyk napoju.

– Przed wyjściem z komendy zabierz rzeczy ze swojego wydziału – powiedział i mrużąc oczy, czekał na jej reakcję.

Weronika spanikowała. Czyżby ją wyrzucali? Co ona teraz zrobi? Dowiedzieli się o jej alkoholizmie? Jej głowa eksplodowała tysiącem pytań.

– D-dlaczego? – zająknęła się, a kawa nagle straciła smak.

– Wracasz do nas. – Nadkomisarz Ryszard Bąk ułożył ręce na stole. Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu.

– Ale…

– Żadnego „ale”, Wera. Minął rok, a my cię potrzebujemy. – Komendant wstał, ona odruchowo podniosła się za nim. – Właściwie to nie masz wyboru, a teraz za mną. – Gdy mężczyzna skierował się w stronę wyjścia, dziewczyna ruszyła za nim. – Mam dla ciebie zadanie.

– Tak od razu?

– A co, chcesz bąki zbijać? – Roześmiał się – Tylko ja mam do tego uprawnienia. – Nagle przystanął i spojrzał na nią smutno. – I serio, dziecko. Zrób coś z sobą. Życia mu nie przywrócisz tym, że będziesz się staczać. – Jego ton był surowy, doprowadzał Werę do pionu. Niepewnie skinęła głową.

– Więc czego dotyczy sprawa? – zapytała z niechęcią.

– Nie wiesz, co się stało? – Zdumienie na jego twarzy sprawiło, że wzruszyła ramionami.

– Oglądam niewiele telewizji.

– A słuchasz radia w aucie?

– Nie, wolę swoją muzykę. – Rozciągnęła usta w wyrazie przepraszającego zakłopotania.

– Rozumiem. To teraz uważaj, bo możesz przeżyć szok. Kandydat na premiera Leon Wasilewski został wczoraj znaleziony na Wilanowie martwy. Trzy pchnięcia nożem w klatkę piersiową. – Dziewczyna rzeczywiście przeżyła szok. Leon Wasilewski miał duże poparcie, większość społeczeństwa chciała, by został premierem. Na tej informacji zakończyła śledzenie wiadomości.

– Jak to? Ale że taki, kurwa, martwy, naprawdę martwy? – zapytała, zszokowana.

– Sztywny Pal Azji – potwierdził komendant.

– Jasna cholera. – Przyłożyła dłoń do ust. Kiedy mężczyzna ruszył, ona z zaciekawieniem poszła za nim korytarzem.

– Motywów możemy się domyślić. Ktoś był zazdrosny. – Jej mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach, kiedy intensywnie myślała nad tym, dlaczego Wasilewski został zabity.

– Co znaleźli na miejscu? Ślady zostały zabezpieczone?

– Niewiele ich było. To naprawdę profesjonalna robota.

– Dlaczego jesteśmy przed pokojem przesłuchań? Macie kogoś zatrzymanego? Są jacyś świadkowie?

– Mamy i nie mamy świadka. – Mina mężczyzny wyrażała rezygnację.

– Jak to, kurwa, mamy i nie mamy? To oznacza, że mamy, ale jest sztywny, czy co? Nic z tego nie rozumiem.

– Sama zobacz. – Pchnął drzwi i weszli do małego zaciemnionego pomieszczenia, w którym po drugiej stronie lustra weneckiego na biurku leżał mężczyzna. Jego jasna grzywka opadała na blat. Był ubrany w wysokiej klasy garnitur, cholernie brudny, jakby czołgał się po poligonie przez ostatnie kilka godzin.

– Kto to jest? – zapytała, bo poza głową i ubraniem mężczyzny niewiele mogła dostrzec. – Czy on śpi?

– Ma kaca. – Spojrzał na nią wymownie, a ona zaczęła współczuć biedakowi, bo wiedziała, przez co przechodzi.

– Schlany był?

– Prawie trzy promile.

– O, to pojechał po bandzie. Więc co miało znaczyć to „mamy i nie mamy”?

– No bo jak widzisz – mężczyzna wyciągnął rękę – fizycznie go mamy, ale on nic nie pamięta.

– Jaja sobie robisz?

– No właśnie nie.

– To co, mam go przesłuchać? – zapytała. – Jak się nazywa?

– Niezupełnie. Posłuchaj mnie. To ważny gość. Może razem chlali, ja nie wiem. Kilka godzin wcześniej w pałacu w Wilanowie odbywała się jakaś impreza. – Weronika spojrzała na swojego przełożonego, unosząc jedną brew. – Nie pytaj mnie, Wera, nie nadążam za ich durnowatymi imprezami. Przecież co chwilę je organizują. – Machnął ręką.

– No dobra, i co z nim?

– Myślę, że ściemnia.

– Na jakiej podstawie tak uważasz?

– On poprosił o ochronę, rozumiesz? Jak już go tu dowieźliśmy, to bełkotał, że potrzebuje ochrony, bo on się teraz boi. Mamrotał bez ładu i składu. A kiedy obudził się rano, nadal jej żądał. – Odpowiedź komendanta zdziwiła Werę.

– No dobra, ale kto to jest?

– Chodź, zobaczysz. – Razem opuścili ciemne pomieszczenie i przeszli do drugiego pokoju, w którym przebywał potencjalny świadek. Po drodze Weronika zahaczyła o automat z piciem, wrzuciła kilka drobniaków i zgarnęła schłodzoną colę.

– Tylko nie piszcz z radości – mruknął do niej komendant. Spojrzała na niego, zdziwiona. Na dźwięk otwieranych drzwi mężczyzna uniósł głowę. Jego włosy były w nieładzie, a dłuższa grzywka opadła na oczy. Wera zmrużyła powieki, nie wierząc w to, co widzi. Miał lekki zarost. Wpatrywał się w nich brązowymi oczami z obojętnym wyrazem twarzy.

– Weronika, przedstawiam ci Przemysława Reja, chyba poznajesz – powiedział z nutką ironii w głosie. No jasne, że go poznała. Był na wszystkich bilbordach w związku z promocją ostatniego filmu. W wywiadach straszny dupek, raczej kiepski aktor. Wydawało mu się, że Pana Boga za nogi złapał. Stały bywalec wszystkich imprez. Celebryta. Weronika nie pałała do niego sympatią. W ręce ściskała puszkę coli, którą zamierzała przekazać mężczyźnie leżącemu na stole, jednak kiedy zobaczyła, kto to jest, zrezygnowała i schowała napój za plecami, krzyżując ręce.

– A ona to kto? – zapytał głębokim, zachrypniętym głosem, zaczesując grzywkę do tyłu. Miał wąskie, ale kształtne usta. Lekki zarost pokrywający jego ostro zarysowaną szczękę dodawał mu uroku i męskości.

– Weronika Kardasz. Twoja ochrona – powiedział nadkomisarz, a Weronikę zamurowało. Nie zastanawiając się, bo po prostu jej mózg nie zdążył jeszcze przetrawić tej informacji, wypaliła:

– Że co, kurwa? – Widząc karcący wzrok przełożonego i zaciekawione spojrzenie mężczyzny, który z rękami skrzyżowanymi na piersi odchylał się na krześle i wpatrywał w nią z wyrazem politowania na twarzy, ugryzła się w język.

Rozdział 2

– To jakiś żart? Chcecie mi dać babę do ochrony? Przecież ona wygląda jak cień człowieka. – Przemysław Rej wymownie zlustrował kobietę stojącą przed nim. Chude sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu przypominało raczej głodzącą się modelkę niż zdrową policjantkę, gdyby nie ta twarz. Z szarą cerą i fioletowymi workami pod oczami wyglądała jak pacjentka oddziału onkologii. Brązowe włosy miała mokre, a mężczyzna w pierwszej chwili pomyślał, że są koszmarnie tłuste. Jedyną rzeczą wyróżniającą się w niej były duże niebieskie oczy otoczone całkiem gęstymi czarnymi rzęsami. Cała reszta wyglądała nijako. Przemek do tej pory prowadzał się z samymi pięknościami. Policja zrobiła sobie zwyczajne jaja, stawiając przed nim tę imitację kobiety.

– O tak, obrażaj mnie, dupku! Chcesz się zmierzyć? Zrobię z twojej gęby takie tortellini, że jedyny angaż, jaki dostaniesz, będzie w Koszmarze z ulicy Wiązów! – Komentarz aktora mówiącego o niej jak o wraku człowieka wkurwił ją niemiłosiernie.

– Wera, uspokój się – pouczył ją szef. Tylko osoby, które dobrze go znały, mogły zauważyć, że mężczyzna z całych sił powstrzymuje się, by nie wybuchnąć śmiechem.

– A kogo będę tam grał? Twojego męża? – odszczeknął aktor.

– Będę zbyt piękna dla rozkwaszonego pomidora. – Weronika w słownej pyskówce nigdy nie pozostawała dłużna. W policji niejednokrotnie musiała sobie radzić z gorszymi chamami, więc nic jej nie raziło.

– Raczej w to wątpię. Tim Burton już nakręcił Gnijącą pannę młodą, ale może rozważy opcję stworzenia drugiej części. – Aktor nie lubił, gdy go obrażano, więc nie zważając na to, że osoba stojąca przed nim jest kobietą, mówił, co mu ślina na język przyniosła. Przy tym uśmiechał się do niej głupkowato, ponieważ pomimo braku atrakcyjności fizycznej była nawet zabawna.

– Pożałujesz, gnoju… – Wera szybko pokonała kilka kroków do stolika i z hukiem stawiając przed rozmówcą puszkę z napojem, napawała się, jak ten przykłada dłonie do uszu i odchyla się na krześle. Boli cię głowa? Dobrze ci tak, padalcu – pomyślała, wykrzywiając usta w grymasie uśmiechu. Przed popełnieniem kolejnego głupstwa powstrzymał ją szef.

– Weronika, proszę cię, wyjdź. Wróć do mojego gabinetu. Tam się spotkamy. – Dziewczyna była jednak głucha na jego słowa, więc nadkomisarz musiał użyć swojego statusu, by wydać dziewczynie rozkaz. – Komisarz Kardasz, proszę w tej chwili opuścić pomieszczenie i wrócić do mojego gabinetu. – Dziewczyna wyprostowała się jak struna i obracając się na pięcie, skinęła głową swojemu przełożonemu. W pośpiechu opuściła pokój.

* * *

– Panie komendancie, z całym szacunkiem, ale to jakiś żart. Dajcie mi konkretną ochronę – odezwał się Przemysław Rej tuż po opuszczeniu pomieszczenia przez porywczą kobietę.

– Panie Przemysławie, od ochrony są specjalne firmy. Zgodziłem się na to tylko dlatego, że był pan na miejscu zdarzenia i jest pan osobą znaną. Niemniej jednak nie uważam, żeby groziło panu jakieś większe niebezpieczeństwo. Chyba że nie mówi nam pan całej prawdy. – Komendant wypowiadał słowa spokojnym głosem. Był zmęczony. Już dawno powinien przejść na emeryturę, ale pewne sprawy wciąż były otwarte, a on nie chciał zostawiać burdelu.

Aktor zaplatał palce, trzymając dłonie na stoliku.

– Powiedziałem wam prawdę – odparł, przeciągając zgłoski. – Nie wiem, kto go zabił. Byłem tak napruty, że nawet nie jestem w stanie stwierdzić kto to. Faktycznie ktoś z nim rozmawiał, ale czy to były dwie, czy cztery osoby, nie wiem. Odszedłem i upadłem. Kiedy mnie znaleźliście, leżałem nieprzytomny na ławce.

– Tak, kilka metrów od miejsca zdarzenia. – Komendant pokiwał głową. – Więc czego się pan boi?

– Tego, że chociaż ja nie widziałem ich, to może oni widzieli mnie, panie nadkomisarzu. – Ciemne oczy ze szczerością wpatrywały się w mężczyznę.

– Dobrze, więc proszę mnie zrozumieć, panie Rej. Mamy braki kadrowe, nie jestem w stanie dać panu dobrych ludzi, ponieważ wszyscy pracują w terenie. Pani Weronika jest jednym z najlepszych pracowników w Wydziale Kryminalnym, proszę dać jej szansę. Wróciła po rocznej przerwie i weźmie się za siebie.

– Ale co ja powiem ludziom? Jakby chodził ze mną gość…

– Toby wzięli pana za pedała. Przecież nie będzie, do cholery, paradował z panem w mundurze. – Bąk wywrócił oczami.

– I co będę mówił, że kim ona jest? Moją siostrą? Przecież moje życie jest znane wzdłuż i wszerz. – Nerwowo zacisnął na jasnej grzywce trzęsące się ręce.

– Dziewczyną. Powie pan, że jest pana dziewczyną – nadkomisarzowi wpadł do głowy szalony pomysł.

– No bez jaj. Ona? Nie zgadzam się. – Chłopak zauważył, że na skraju stolika stoi puszka z colą, więc sięgnął po nią. – Już wolę powiedzieć, że jest kuzynką.

– To nie dostanie pan ochrony. Kuzynki nie będzie pan ciągał po tych swoich celebrity party, czy jak wy to tam nazywacie. Więc albo zgadza się pan na moje warunki, albo nie ma ochrony. Albo niech się pan zwróci do BOR-u, oni na pewno odmówią.

* * *

Weronika spacerowała po biurze komendanta. Co za kawał kutasa z tego Reja. Przemądrzały bufon. Wielki aktor, kurwa jego mać – dziewczyna prowadziła wewnętrzny monolog. Gwiazda z niego jak z koziej dupy trąba. Podeszła do okna i otworzyła je. Wychylając się, odpaliła papierosa. Wtedy drzwi za nią się otworzyły i stanął w nich spocony i czerwony na twarzy przełożony. Podszedł do okna, a z kieszonki na piersi wyciągnął swoją paczkę i stanął obok dziewczyny.

– Ta praca mnie wykończy – mruknął, a obłoczek dymu opuścił jego usta.

– Co ty, kurwa, nie powiesz? – odpowiedziała ironicznie. – Niech zgadnę, wydasz mi teraz polecenie służbowe? – zapytała, odchodząc od okna, i zgasiła niedopałek w popielniczce na biurku. – Zgodzę się pod jednym warunkiem, Rysiek. – Kiedy nikt ich nie słyszał, dziewczyna zwracała się do przełożonego po imieniu.

– Jakim?

– Gdy skończę to zadanie, pozwolisz mi dołączyć do sprawy tych Ukraińców.

Nie musiała więcej tłumaczyć.

– Zemsta to niedobra rzecz, sprawia, że przestajesz logicznie myśleć – odpowiedział z ciężkim wydechem.

– Obiecaj mi to albo niech kto inny zajmie się gogusiem.

– Dobra. Obiecuję. – Komendant się poddał. – Wiesz, dlaczego przydzieliłem ci to zadanie, Wera?

Pokręciła głową, patrząc w jego oczy.

– Bo tylko tobie ufam, dziecino.

– Dziękuję. – Ciepło rozlało się w sercu Wery. Łzy zaszkliły się w jej oczach, ale szybko zamrugała, unosząc wzrok na sufit.

– Trzymaj. – Komendant wręczył jej plik kluczy. – To kluczyki do jego apartamentu, tu masz adres. – Na świstku zobaczyła zapisany ładnym pismem adres. – Zapamiętałaś? – Skinęła głową, a mężczyzna zmielił kartkę w niszczarce. – Pojedziesz do niego i weźmiesz mu jakieś czyste ciuchy. Wybierz, co będziesz chciała, byleby było czyste. Mówi, że brudny się nie pokaże. – Przewróciwszy oczami, kontynuował: – Jedź do siebie i weź najpotrzebniejsze rzeczy, okej?

– Jak to? – zapytała.

– Zamieszkasz u niego na jakiś czas. – Mężczyzna wiedział, że przed nim najtrudniejsza część zadania.

– A co ja będę tam robić?

– Będziesz chronić go dwadzieścia cztery godziny na dobę i udawać jego dziewczynę – powiedział szybko na bezdechu, po czym zmrużył oczy.

– Zajebię cię, Rysiek – warknęła przez zaciśnięte zęby. Bąk chwycił ją za ramiona i potrząsnął nią.

– Słuchaj! Nikt o tym nie może wiedzieć. O tej akcji. To coś więcej, niż on mówi. Mam przeczucie, ty wiesz, że nigdy mnie nie zawiodło. Wypiszę ci zaległy urlop. Gdyby ktoś pytał, to mów, że przyszłaś tutaj po niego, bo spotykacie się od jakiegoś czasu. Pod budynkiem stoją już paparazzi, wyjdź tylnym wyjściem. Nikt nie może wiedzieć, że jesteś jego ochroną, rozumiesz? Publicznie grasz jego dziewczynę, Wera, a do tego będziesz miała okazję coś wywęszyć, skoro wciągnie cię do tego świata. Czuję, że on nam leje wodę jak pęknięta rynna. Zgadzasz się?

Gdy słuchała monologu szefa, to wszystko wydawało jej się strasznie popierdolone, ale rozumiała. Na jego pytanie skinęła głową. Rozumiała, jaki ciąży na niej obowiązek.

– Wróć jak najszybciej. Ogarnij trochę twarz, nałóż te swoje mazidła. Następnym razem, jak stąd wyjdziesz, będziesz już jego dziewczyną.

– Ja pierdolę, ale nie oczekuj, że poza tym wszystkim będę dla niego miła – powiedziała szybko.

– Nie oczekuję i chyba nie masz na co liczyć również z jego strony. Zresztą to straszny dupek. Pan Przemek jest zwyczajnie przewrażliwiony na swoim punkcie, myślę, że nic ci nie grozi. Wiem, że nic ci nie grozi – dopowiedział, a ona opuściła gabinet i korzystając z tylnego wyjścia, pobiegła do samochodu, by wykonać powierzone jej zadanie. Nie kryła przy tym irytacji. Była ciekawa, w jakiej desperacji znalazł się aktor, że zgodził się na coś takiego. Albo faktycznie był przewrażliwiony na punkcie tego, kim jest. Tak, zdecydowanie to drugie – przytaknęła sobie w myślach, jadąc samochodem w kierunku dzielnicy Bielany, gdzie znajdował się apartament, pożal się Boże, aktora.

Rozdział 3

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26

Redaktor prowadząca: Marta Budnik

Redakcja: Studio Editio, Remigiusz Makówka

Korekta: Małgorzata Lach

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © Andreas Gradin (Shutterstock.com), © Alter-ego (Shutterstock.com)

Copyright © 2019 by Emilia Wituszyńska

Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2019

ISBN 978-83-66338-25-8

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek