Bogowie saren - Kaźmierczak Marek - ebook + książka

Bogowie saren ebook

Kaźmierczak Marek

4,0

Opis

 

Czy to, czego szukamy, jest rzeczywiście tym, co zgubiliśmy?

 

W czasach, kiedy wiary w bóstwa uczono się od zwierząt, w puszczy na ziemi goślińskiej, pośród istnień nie tylko ludzkich, żyje plemię Strugi, które czci bogów saren. Jeden z synów Strugi, wracając z polowania, gubi łuk. To duży błąd i zły znak. Jednak wówczas jeszcze nikt nie przypuszcza, że to początek walki o przetrwanie plemienia. Struga wyprawia syna po zgubioną broń. Gdy ten długo nie wraca, posyła następnego, który ma odnaleźć łuk i przyprowadzić brata. To wydarzenie nie byłoby warte zapamiętania, gdyby nie pojawienie się strzygi dążącej do zgładzenia Strugi i jej ludu…

 

Tak zaczyna się opowieść, w której oczywiste staje się nieoczywiste, mgła przemienia się w niedźwiedzia, autorytet okazuje się złudzeniem, a ktoś niepozorny zostaje wielkim wojownikiem. Jest to historia o dzielnych kobietach i mężczyznach, o zwierzętach i drzewach mądrzejszych niż ci, co przynoszą zniszczenie. O nadzwyczajnych strażnikach puszczy oraz o nadziei nieprzeniknionej jak spojrzenia saren, w oczach których bogowie rozniecili Iskrę.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 477

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (9 ocen)
3
4
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kikii98

Całkiem niezła

„Bogowie saren” historia o czasach kiedy wiarę w bóstwa uczono się od zwierząt. To opowieść plemienia Strugi, żyjącego w puszczy goślińskiej, które czci bogów saren. Pojawiają się złe znaki. Ludzie zaczynają popełniać błędy. Zło nadchodzi, a strzyga staje na jego czele. Długo zastanawiałam się jak opisać tę powieść. Do jakiej kategorii ją zaliczyć i co mi przypomina. Finalnie stwierdziłam, że „Bogowie saren” bardziej przypominają trochę legendę, a trochę baśń. Zaskoczyło mnie to. Po opisie nastawiałam się na coś zupełnie innego, coś bardziej zbliżonego do fantastyki. Nie ukrywam, że właśnie to wrażenie i przekonanie, iż to będzie trochę inny typ historii sprawiło mi lekki zawód. Tak ta historia jest na swój sposób magiczna, ma swój niesamowity klimat. Pozwala odetchnąć pełną piersią wśród otaczającej ludzi natury. Natury, która odgrywa w tej powieści ważną rolę. Ta puszcza, te drzewa, sarny… Magia! To z pewnością coś nowego, coś innego i intrygującego. Jednak pomimo tak wielu p...
10

Popularność




© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2022

© Copyright by Marek Kaźmierczak, 2022

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta: Renata Kufirska-Biegajło

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Piotr Tarasiuk

Zdjęcie na okładce: © Nejron Photo / AdobeStock

Zdjęcie Marka Kaźmierczaka: © Marta Grabowska-Kaźmierczak

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2022

ISBN: 978-83-67084-37-6 (EPUB); 978-83-67084-38-3 (MOBI)

Lira Publishing Sp. z o.o.

al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

PROLOG

Tych słów nikt nie wypowiedział.

Tych słów nikt nie wypowiedział.

Tych słów nikt nie może powtórzyć. To trzeba przeżyć, aby zrozumieć sens tych słów. Bez nich opowieść o ludzie Strugi staje się tylko historią o tych, którzy chcieli być niewidzialni, żeby przetrwać w ogromnej puszczy.

Raihan był nią. Raihan był nim. Raihan był nimi.

Gdy cierpią – płaczą.

Gdy ostrzegają – szczekają.

Pygargos był nią. Pygargos był nim. Pygargos był nimi.

Gdy cierpią – płaczą.

Gdy ostrzegają – szczekają.

Wśród drzew, krzewów, liści ich trwanie.

Żyjącym nie przynoszą śmierci, a dla martwych nie stają się życiem. Krwi nie lubią, nie karmią się nią, w ten sposób oddają cześć życiu. Są, by chronić przed purga. Gorsza niż życie, gorsza niż śmierć jest właśnie purga, czyli nieśmierć i nieżycie – zawieszenie zamknięte po kres tego, co trwa.

Bogowie są w oczach saren, w ich nozdrzach, w ich uszach, w ich dotyku, w nogach, są w ich strachu, w ich głodzie, w radości, w ich cierpieniu, w ich miłości.

Za każdym razem, gdy ginie sarna, jej bóg oddala się od świata. Gdy zginie ostatnia, ostatni z bogów odwróci się od życia, a wtedy purga stanie się więzieniem dla wszystkich żyjących, którzy będą marzyli o śmierci. Purga to już nie życie, ale jeszcze i nie śmierć. Liść unoszony przez wartki strumień nie wróci do drzewa, z którego opadł, i długo będzie błądził, nim zniknie. Sarny nie mają dusz, nie grozi im więc purga; na cóż im dusze, skoro są rzeką, drzewem, niebem, nocą i słońcem dla zamieszkujących w nich bogów?

Czcić bogów saren oznacza czcić życie dobre, nieskażone śmiercią innych zwierząt. Czcić bogów saren to być gotowym na zmianę, to być czujnym na każdy dźwięk, to myśleć obrazami i zapachami. Bogowie saren stają się ofiarami innych stworzeń, w tym ludzi; są ulegli, nie walczą, choć potrafią pamiętać o zadanej im krzywdzie; są czujni, są wcieloną siłą natury. Można dojrzeć ich cienie nawet w oczach martwych saren, ale kto potrafi wytrzymać spojrzenie martwej sarny tak długo, aż imiona pierwszych bóstw Raihan i Pygargos nie zostaną wypowiedziane od początku do końca i od końca do początku? Tylko ktoś, kto przebóstwi śmierć, tylko ktoś, kto nie liczy się z życiem – tylko ktoś zamknięty w purga.

Bogowie saren nie chcą ofiary. I nie chcą, żeby się ich bać. Albo się bogów wybierze, albo nie. Nikt nie może nakazać wiary w nich, bo taka wiara prędzej czy później doprowadzi do zła, do zdrady, do zniszczenia, do rozpadu. Bogowie saren nie chcą poświęcenia, lecz sami wiernie trwają, troszcząc się o tych, którzy im i w nich uwierzyli.

Tylko ten, kto o tym wie, może chcieć dobra. Tylko ten, kto o tym wie, może przewodzić ludowi. Tylko ten, kto o tym wie, przetrwa. Lecz czy przetrwanie na pewno jest powołaniem człowieka?

Struga to wie. Strzyga też to wie. Wiedzieć jednak to za mało, żeby żyć. Trzeba też umieć wybrać. Struga wybrała życie. Strzyga stworzyła purga dla swych poddanych, wybrała śmierć dla tych, którzy nie zgadzają się na jej panowanie.

Każdy, kto zabije sarnę, sprowadza przekleństwo na siebie i swoją rodzinę. To nie bogowie saren chcą zemsty. Oni nie wiedzą nawet, czym jest zemsta. To natura, w której są władaniu, przekształca śmierć w zniszczenie. Uważaj więc na życie, które nosi w sobie czystość, bo marnując je, zrobisz dużo złego. Gdy pochłonie cię purga, będziesz przeklęty. Nie zabijaj saren, oj nie, nie przepędzaj z tego świata ich bogów, bo nawet nie wiesz, ile miejsca na zło zostawiasz po każdej zabitej sarnie. A to zło wlewa się w życie różnych stworzeń.

Każdy, kto zabije sarnę, sprowadza przekleństwo na siebie i na swoją rodzinę.

Uważaj. Ja nie żartuję.

Sarna przebiegła przez ulicę.

Tym razem nic się jej nie stało.

I

Ziemię pokrywały jeziora, mokradła, bagna i puszcza. Nad wszystkim unosiła się mgła. Puszcza była gęsta, ogromna, jeziora głębokie, drzewa sięgały nieba. W nocy królowała w niej nieprzyjazna czerń, a w dzień najczęściej było tylko trochę jaśniej. Zbierano po łąkach i w puszczy to, co zjeść można było: grzyby, owoce, korzenie roślin, zioła, choć zazwyczaj wszystko rodziło się skarłowaciałe. Dużo zwierzyny żyło w lasach: jelenie, sarny, dziki, lisy, wilki, rysie, niedźwiedzie, tury, żubry, dzikie konie, zające, jeże, myszy. Życie było tu trudne. Latem panowały chłód i wilgoć. Wiosną zazwyczaj było mokro. Jesienią trochę padał śnieg, a trochę deszcz. Plucha i szarość królowały na polach, w puszczy, w chatach, a nawet w kurhanach, żeby zmarli, odchodząc stąd, zawsze pamiętali, kim są. I tylko zima była uczciwa – cięła mrozem wszystko, jak popadnie, a śnieg był ciężki niczym głazy. Ludzie zimą spali z psami, z bydłem, a psy i bydło tuliły się do ludzi. Zima była naprawdę mroźna, sroga, nie wszyscy, co kładli się spać, budzili się następnego dnia. Mrok zapadał wcześnie, wcześniej, niż chcieli tego ludzie, wcześniej, niż chciały tego zwierzęta, wcześniej, niż pragnęli tego bogowie chroniący to, co w ich świecie dobre. Ziemia była nieurodzajna lub ludzie nie umieli jej uprawiać, ale nic z tym nie dało się zrobić, nic. Plemiona rzadko walczyły między sobą w okresie zimowym, częściej w połowie lata i wczesną jesienią, wtedy było co jeść, pić, a spać można było byle gdzie. Niepokój, co ciekawe, nasilał się wiosną, bo jeśli coś miało nadejść, to właśnie wtedy, a można było to przyjąć z mieczem w ręku lub z amuletem. Bez różnicy, bo martwemu na nic miecz, na nic amulet.

Wiosna tego roku przyszła niespodziewanie. Jednego dnia w puszczy leżał śnieg, następnego nagle zrobiło się zielono. Zbyt zielono, zbyt nagle.

Żyło się tutaj trudno i dlatego, że przez ziemię goślińską wciąż przewalały się jakieś plemiona mówiące w językach nieznanych stworzeń i obcych bogów. Były to plemiona zachłanne, waleczne, dzikie, umiejące się komunikować głównie przemocą. Ogień dawał nie tylko ciepło – dawał też śmierci prawo do zabierania wszystkiego, co tylko chciała i kiedy chciała, choć niekiedy śmierć stawała się marzeniem tych, co wpadali w sidła strzygi. Śmierć lubiła przychodzić po swoje, zresztą do dziś tak ma.

Żyło się tym, co tam umieli przeżyć, źle albo niełatwo, co nie oznaczało, że nieszczęśliwie, bo radość ludzi nie brała się z tego, jak jest, tylko z tego, kim są. Pośród lasów ogromnych, choć bogatych w zwierzynę, to jednak wciąż niebezpiecznych z powodu mroku, starało się przetrwać niewielkie plemię Strugi. Na poletkach schowanych głęboko w puszczy ciężko pracowali, aby otrzymywać zawsze dużo mniej, niż chcieli mieć. Przed obcymi plemionami umieli się ukrywać, zresztą w swych chatach żyli jak lisy w norach, więc żeby na nich trafić, trzeba było się wykazać niemałym kunsztem i dużą odwagą. Mgłą zagradzali innym dostęp do siebie. Swoich zmarłych chowali w kurhanach blisko osady, aby – gdy musieli się przenosić – móc palić ich szczątki w świętym ogniu, a potem popioły w specjalnych popielnicach przenosić do świata wiecznego oddalenia.

II

Struga była stara. Włosy miała długie, szare, białawate, jak mawiała o sobie, mętny wzrok, skórę zniszczoną, palce przeżarte ziemią i zęby koloru lisiego futra, prawie wszystkie, choć to „prawie” było widoczne. Małe usta przypominały kształtem i kolorem korę topoli. Stopy jej były zniekształcone od mrozu, zimnej wody, błota, kamieni, reumatyzmu. Niektórzy mylili jej halluksy z dodatkowymi palcami, przypisując Strudze tym samym status nadludzki. Skoro palców miała więcej, to i większe rzeczy mogła robić niż inni. Struga o tym wiedziała, więc umiejętnie korzystała z ludzkiego strachu, by jeszcze sprawniej rządzić swym plemieniem, które tylko jej się bało. No i upiorów, trochę może też bogów, ale tylko tych nieznanych, bo przed swoimi bóstwami nie odczuwało żadnego lęku, tylko szacunek. Bać się jednak bogów saren może tylko ten, kto mylił je z innymi bóstwami. Były to zresztą czasy, w których wierzono w bóstwa nie ze strachu, a z ciekawości. Strach w wierzeniach pojawić się miał dużo później, gdy spośród strażników wiecznego ognia i zielarzy wyłonili się kapłani i kapłanki, ale to już na inną opowieść.

Gdyby ktoś zobaczył Strugę w puszczy, a zawsze poruszała się bezszelestnie, to gotów by pomyśleć, że widzi strzygę, ducha, a w najlepszym razie czarownicę. I bardzo by się pomylił.

Struga zimą była czujniejsza, lepszy miała słuch, wzrok, węch. Jakby już z daleka chciała wiedzieć, kto i co się zbliża, w jakim celu. Latem, choć częściej widywała bitwy, latające strzały, topory, noże, miecze, młoty ciskane w stronę wrogów, to zawsze traktowała te znaki śmierci i cierpienia na tyle zwyczajnie, że nie budziły w niej większej grozy. Zimą zaś, zawsze gdzieś w mroku, działy się rzeczy, które dziać się nie powinny. Za to pewnej wiosny (do dziś nie wiadomo, jak to było możliwe) nieznany lud napadł plemię Strugi, złupił domostwa i kurhany, szukając w nich cennych ozdób, które zawsze przynależeć mogą tylko do bogów. To właśnie wtedy jej mąż, Kierat, zginął w walce nierównej, bo choć walczył dzielnie z trzema napastnikami naraz, to został ugodzony strzałą pierwszą, drugą, trzecią, czwartą, piątą. Umierał długo, jakby chciał jeszcze zobaczyć, co się dzieje z jego ludem. Struga wtedy była zwyczajną żoną – jedną z trzech – wojowniczego przywódcy ich plemienia. Tego samego roku zimą dwie starsze od niej żony jej męża, Lila i Reka, umarły jednej nocy, plując krwią; może nawet ktoś je otruł, ale to tylko plotki, noc wtedy była posłuszna śmierci. Bezradne umarły w tym samym więc roku, co ich przebóstwiony mąż. Zimą roku następnego umarły dwie córki Lili, Kora i Mana, bliźniaczki – od ukąszenia żmii, bo ślady ukąszenia były na ich prawych rękach. Od strzał plemion mówiących językami nieznanych stworzeń zginęli trzej synowie Reki: najstarszy Róg i młodsi Osad oraz Krzem, a jej dwie córki, Dana i Rysa, zmarły „od zimna”, jak potem mówiono w osadzie, ale właściwie to nie wiedziano, jaka była przyczyna ich zgonu.

Tak więc Struga miała powody, by bać się zimy i wiosny. Zimą wzmagała się jej samotność. Jej synowie, Igła i Kieł, przeżyli tylko dlatego, że matka chroniła ich najlepiej, jak umiała. Po śmierci Kierata wszyscy w społeczności uznali, że to właśnie Struga ma im dalej przewodzić. Dlaczego? Zadecydował jeden ważny czynnik: Struga nie płakała. Nie umiała płakać. Dla wielu był to znak, że jest twardsza niż kamień, chłodniejsza niż lód. Wystarczyło. Struga została więc przywódczynią. Wszystkim się to spodobało, nawet bóstwom – tak przynajmniej wierzono. Zwierzyny udało się wtedy więcej upolować, poza sarnami, latem nikt nie atakował osady i to nie dlatego, że była dobrze ukryta w głębi puszczy, ale dlatego, że bóstwa chciały być czczone przez żywych, a nie przez zmarłych.

III

Gdy ostatnio myśliwi wracali z polowania, zgubili łuk. Duża strata, bo ktoś mógł znaleźć ten łuk, i to w miejscu, w którym nie powinien być zostawiony żaden ślad wskazujący na to, że w pobliżu może istnieć jakaś osada. Struga nie okazała zdenerwowania. Widziała, jak mężczyźni cieszyli się z upolowanych głuszców i zajęcy. Szkoda – pomyślała – że ludzie lubią krew. To ich naraża na działanie strzygi. Wezwała Igłę, jako że był najszybszy.

– Idź – powiedziała – znajdź łuk, zatrzyj ślady. Żyjemy w tym lesie, bo jesteśmy prawie niewidzialni dla tych wszystkich, którzy mogą być dla nas zagrożeniem.

Igła skinął tylko głową i jak stał, tak natychmiast pomknął pośród drzew. Był trochę postrzelony, często najpierw działał, a dopiero potem myślał, więc i tym razem ruszył, nim cokolwiek zdołał pomyśleć. Sprawa wydawała mu się łatwa, nie chciał tracić czasu. Pędził, minął zagajnik, za którym skręcił w lewo. Uświadomił sobie, jak wiele śladów pozostawił z myśliwymi, wracając z polowania: odciski stóp, plamy krwi upolowanej zwierzyny na liściach, złamane gałęzie drzew i krzewów. Łatwo było odtworzyć drogę, którą przebyli, zbyt łatwo. Postanowił, że po powrocie do osady opowie Strudze o własnej lekkomyślności, bo to on był odpowiedzialny za mgłę, jak nazywali w osadzie zacieranie śladów. Radość z udanego polowania była jednak tym razem tak ogromna, że niedbale wykonał zadanie, które mu powierzono. Szybko dotarł na miejsce. Znalazł łuk tam, gdzie oczywiście zostawił go Kieł. Jednak coś się nie zgadzało – łuk był oparty o drzewo. Kieł nigdy go nie opierał, zawsze kładł bokiem, aby się nie odkształcił. Ktoś więc tu jest lub przed chwilą był – stwierdził Igła. Jeśli tak, to ten ktoś znajdował się zbyt blisko osady.

Gdy Igła zorientował się w sytuacji, było już za późno. Poczuł gwałtowne szarpnięcie z dwóch stron, na wysokości żeber wbiły się w jego ciało – niczym bardzo ostre kły lisa – groty strzał. Igła padł. Był na tyle przytomny, aby udać, że umarł od razu. Zatem napastników było przynajmniej dwóch. Kto zawiadomi ludzi w osadzie? – pomyślał, tracąc świadomość. Kto...

*

Struga zebrała wszystkich przy świętym ogniu. Ludzie cieszyli się z powodu zbliżającego się posiłku. Nikt się nie zastanawiał, dlaczego Igła jeszcze nie wrócił.

Struga poczuła dwa bolesne ukłucia w okolicy żeber kilka godzin po tym, jak syn wyruszył po łuk. Wiedziała, że to bogowie dali jej znać. To było ostrzeżenie – Igła został zraniony. Nie wiedziała tylko, przez kogo i w której części puszczy się to stało. Gdy więc wszyscy stawili się na jej prośbę, licząc na wspólną wieczerzę, srogo się rozczarowali, słysząc krótką komendę:

– W puszczę!

Nikt nie pytał, o co chodzi. Nikt nie zawodził. Natychmiast zgaszono ogniska. Zabrano ze sobą broń. Dzieci ukryto w kurhanach pośród zwierzęcych i ludzkich kości. Bóstwa zwierzęce zawsze ochronią bezbronne stworzenia, a przodkowie, póki nie odejdą do krainy wiecznego oddalenia, zawsze czuwają, aby ich potomkowie byli przyjaciółmi szczęśliwego losu. „W puszczę!” oznaczało, że jest niebezpiecznie, że należy być gotowym na wszystko. Jedzenie ukryto w specjalnych norach w ziemi, a były one tak zabezpieczone, aby po ich odkryciu złodziej – czy to człowiek, czy upiór – pomyślał, że znalazł jedynie stare kości zwierzęce.

Zanim pierwsza sowa ruszyła na łowy, w osadzie zrobiło się pusto. Pusto! A to znaczyło, że bezpiecznie. Kobiety, uzbrojone w łuki, weszły na drzewa, były gotowe do walki. Nigdy nie walczono w okolicy osady, aby nie niepokoić duchów pomarłych i bóstw. Mężczyźni ukryli się w ziemi, w specjalnie wydrążonych otworach przykrytych gałęziami, listowiem, mchem. Walczono „z nieba”, aby strachem i zaskoczeniem zatrzymać potencjalnego wroga. Gdy ten parł naprzód, wtedy ziemia „się ruszała”. Wróg miał w ten sposób stracić rozeznanie co do natury swojego przeciwnika. Walczono w najmroczniejszej, najgłębszej części puszczy. Dla intruzów była to przestrzeń oddziaływania niebezpiecznych mocy, ale dla ludu Strugi – bezpieczny świat, gdzie nie obawiano się ataków. Byli jednak ciekawi, kto tym razem zakłócił ich spokój, którego nie naruszono od bardzo długiego czasu. Dopiero teraz ludzie uświadomili sobie, że Igła nie wrócił. Zmartwili się, bo nikt inny nie potrafił wprowadzać intruza w błąd, wszak umysł Igły był bardziej niezgłębiony niż puszcza.

Ukryli się zatem, liczyło się teraz przede wszystkim bezpieczeństwo. Tylko Wic krzątał się jeszcze przez chwilę w miejscu, w którym rozpalano święty ogień. Chciał zasłonić je tak, żeby nie zbezcześcić cudownego popiołu, a jednocześnie skutecznie ukryć je przed obcymi. Dzieci w kurhanach zachowywały się cicho, wiedziały, że bóstw nie należy budzić ze snu. Struga czuwała, siedząc w koronie rozłożystego dębu. Wpatrywała się w mrok. Puszcza o tej godzinie ożywała, słychać było uciekającą zwierzynę i tę polującą, co pewien czas rozlegał się trzask gałęzi, a każdy szelest rozbrzmiewał echem odbijającym się od ścian ludzkiego strachu i przemocy wpisanej w kołowrót natury. Struga była czujna. Jeśli Igła nie wróci do rana, to znak, że cała osada jest w niebezpieczeństwie.

IV

Gdy Igła się ocknął, ujrzał dwie postaci wyglądające jak ludzie. O czymś rozmawiali w języku, którego nie był w stanie zrozumieć, bo tak był wycieńczony. Krew w miejscach, w które został ugodzony, zaschła. Stracił jej dużo. A jednak go nie związano. Poruszył się bezszelestnie, nie chciał zwrócić na siebie uwagi. Miał nadzieję, że uznano go za zmarłego. Leżał od nich na odległość lotu strzały. Wystarczyła chwila, by umknął. Cóż z tego, skoro czuł, że nie ma siły wspiąć się na drzewo ani tym bardziej biec. Był też bez broni – a to znaczy, że zaatakowali go ludzie. Dobrze. Z bóstwami nie umiał się dogadać, strzygi nigdy nie widział, na czarach się nie znał. Czuł, jak przez rany wdzierają się do jego ciała mrok i słabość, jakby zakradały się na biesiadę, w której to śmierć może się okazać najprzyjemniejszym z gości. Nagle jedna z postaci ruszyła w jego stronę. W ręku miała miecz. Oznaczało to więc, że wciąż mają go za umarłego. Ten, który się zbliżał, zamierzał zrobić coś z jego ciałem. Igła wiedział, jak powalić przeciwnika. Z jednym da radę. Z dwoma mógł być kłopot. Miał przymknięte oczy, liczył kroki postaci, aby wyczuć odpowiedni moment na reakcję. Czekał, gotowy do obrony. Nagle poczuł, jakby jakiś zwierz zaczaił się gotowy do skoku. Tego już za wiele! – pomyślał. Śmierć niejedno ma imię. Nie otworzył oczu. Żegnaj, Strugo – powiedział w myślach, uznał bowiem, że i tak nie miał szans w walce. Był poważnie ranny, a tu z jednej strony nadchodził intruz, z drugiej zaś zaczaiło się jakieś dzikie zwierzę.

*

Struga, skryta pośród konarów dębu, wypatrywała Igły, choć wiedziała, że czyni to nadaremno. Igła, jeśli nawet żył, z pewnością był ranny. Wezwała więc Kła, mlaszcząc tak językiem, że komuś, kto nie znał tego kodu, mogło się zdawać, iż słyszy, jak głodny wilk wbija swe zęby w ciało upolowanej właśnie łani. Każdy z plemienia przywoływany był innym dźwiękiem, a system okazał się skuteczny.

Kieł za chwilę pojawił się pośród gałęzi rozłożystego, choć niewysokiego dębu.

– Idź – powiedziała. – Przyprowadź Igłę lub uspokój jego ducha. Inaczej nie zejdziemy. Bądź ostrożny. Weź tylko miecz.

Kieł był bardzo silny, zwinny, miał doskonały słuch. Ponoć gdy był jeszcze dzieckiem, to przeżył atak niedźwiedzia, dlatego na plecach miał ślady po jego kłach i pazurach. Imię otrzymał dla upamiętnienia swego cienia, niedźwiedzia.

Cieniem nazywano każde zwierzę, które zaatakowało kogoś z osady. Liczył się pierwszy grożący śmiercią kontakt człowieka ze zwierzęciem, bo to wtedy moc zwierzęcia stawała się drugim sercem, trzecią ręką, trzecim okiem zaatakowanej osoby. Struga utwierdzała swój lud w przekonaniu, że dobrze mieć swój cień, gdyż w ten sposób zyskuje się siłę tego stworzenia, które mogło być lub było niebezpieczne, potężniejsze, dzielniejsze. Świadomość istnienia cienia powodowała większą czujność, pozwalała także czuć się większym, mocniejszym, kimś, kto ze śmiercią umie się spotkać. Ludzie wierzyli, że cień przekazuje swoją moc człowiekowi. Ta wiara dodawała im odwagi, aby kolejny raz i następny wędrować w mroku, nie bać się walczyć i chcieć żyć, przekształcając strach w potęgę. Tak żyło się łatwiej.

Kieł czuł w sobie siłę niedźwiedzia, a im więcej osób podziwiało go za to, że jako dziecko przetrwał spotkanie z groźnym zwierzem, tym bardziej ów niedźwiedź w nim dojrzewał, pozwalając chłopcu stać się wojownikiem i myśliwym, po prostu mężczyzną.

Kieł nie mógł pojąć, że zgubił swój łuk. Nigdy wcześniej nic takiego się mu nie przydarzyło. Gdy napomknął o tym Strudze, ta rzekła:

– To nie ty zostawiłeś łuk, uczynili to bogowie saren. Inaczej nie zorientowalibyśmy się, że grozi nam niebezpieczeństwo. Idź. Pamiętaj, że bogowie nam sprzyjają. Idź – powtórzyła.

Pomknął, aby już za chwilę zniknąć w mroku.

*

Igła usłyszał, jak nieopodal niego rozgorzała walka. Nie otwierał wciąż oczu. Po dźwiękach rozpoznał, że druga postać ruszyła w stronę, z której dochodziły odgłosy starcia. Nie był jednak w stanie rozpoznać, czy był to niedźwiedź, czy jakiś upiór albo wilkołak. Po chwili już dwaj napastnicy walczyli przeciw bestii – tak, nie mogło to być zwyczajne zwierzę. I to właśnie ta chwila okazała się najlepszym momentem do ucieczki dla Igły. Otworzywszy oczy, zorientował się, że zwierzę podobne do niedźwiedzia, choć to było coś o wiele większego niż niedźwiedź, walczy z dwoma intruzami, którzy wcześniej postrzelili go z łuków. Walka była zaciekła. Igła tak szybko, jak tylko pozwoliło mu jego obolałe i okaleczone ciało, wszedł na drzewo. Obserwował walkę z góry i sam nie wiedział, kto ją wygra, podobnie jak nie wiedział, kto okaże się łatwiejszym dla niego do pokonania przeciwnikiem. Bo to, że będzie musiał stoczyć bój, wydawało się pewne. Tempo nierównego pojedynku, ryk zwierzęcia, okrzyki dwóch intruzów, szybkość zadawanych ciosów, uniki bestii tworzyły przerażający obraz. Starły się dwie siły, z których każda była nadludzka. Ryk i hałas dudniły w tej części puszczy, zagłuszając wszystkie inne dźwięki.

Igłę przerażało to, co widział. Intruzi wykazywali się ogromną zręcznością, posługiwali się różnymi rodzajami broni, której wcześniej nie widział, nie znał, a przecież w osadzie uchodził za sprawnego wojownika i myśliwego. Zwierzę z kolei było szybkie, więc mężczyźni hakami na sznurach tworzących sieć na próżno usiłowali je pokonać. Igła w mroku dostrzegał tylko cienie walczących, a choć księżyc był niemal w pełni, to jego światło słabo docierało do tej części puszczy. Zwierzęcia chłopak nie rozpoznał, choć nabrał przekonania, że na pewno nie był to zwykły niedźwiedź. Ludzie o nieprzeciętnej sile, którzy walczyli z bestią, nie pochodzili stąd. Igła nie rozumiał ich mowy, nie widział wcześniej takiej broni ani nie znał tak osobliwych strojów. Zwierzę w czasie walki wydawało coraz to straszniejsze odgłosy, aż syn Strugi odniósł wrażenie, że nawet drzewo, na którym się skrył, trzęsło się ze strachu. Walka była zacięta. Igła czuł każdym skrawkiem swego ciała, że przegra: czy to z bestią, czy to z intruzami. Nie miał do czynienia nigdy wcześniej z tak potężnym przeciwnikiem. Był zbyt słaby.

Strugo – wołał w myślach – Strugo, ratuj! Liście niosły jego modlitwę ponad ziemią, która niejedną tej nocy kroplę krwi musiała przyjąć.

Walka skończyła się nagle, gdy bestia urwała głowę jednego przeciwnika. Drugi w tym czasie wbił miecz w okolicę lewego ramienia zwierza, a ten wyprowadził cios, po którym atakujący mężczyzna stracił prawą rękę. Widok był straszny. Ciekawe, że mężczyzna, który właśnie został pozbawiony ramienia, nawet nie wrzasnął. Ryczało wściekle tylko to dziwne stworzenie, które natychmiast dopadło przeciwnika i wbiło się w jego klatkę piersiową kłami czy czymkolwiek, co miało w pysku, ale i wtedy mężczyzna nawet nie krzyknął. Za chwilę już nie żył. Bestia uniosła łeb znad trupa, jakby węszyła.

Oby się tylko nie odwróciła i nie wróciła w miejsce, w którym znajdował się Igła, który przed chwilą dopiero co wykorzystał odpowiedni moment w całym tym zamieszaniu i ukrył się na kolejnym drzewie. Oby nie!

*

Kieł biegł zwinnie w ciemności, omijając konary drzew. Starał się być niesłyszalny. Nie myślał o tym, że coś lub ktoś może go zaatakować. Mrok zawsze był jego sojusznikiem. Spośród wychowanych przez Strugę dzieci, w tym tych, których rodzice pomarli lub zginęli z rąk wrogich plemion, tylko Kieł nigdy nie płakał, gdy nastawała ciemność. Sprawiał nawet wrażenie, jakby się w nią wtulał, jakby mrok był ciepłym i miękkim futrem. Strudze reakcja chłopca głęboko zapadła w serce, ucieszyła ją, był to bowiem znak, że bogowie saren obdarzają jej lud, w tym jej dziecko, różnymi talentami.

Kieł myślał tylko o tym, że musi odnaleźć Igłę, bez niego na pewno nie wróci do Strugi, do swoich. I ten łuk! Jak mógł go zostawić w lesie! Dzisiejsza noc wyglądałaby inaczej, gdyby nie jego roztargnienie. A tak, głodny, zdeterminowany, ale też przekonany o tym, że odnajdzie swego brata, biegł szybko, coraz szybciej.

Nagle zobaczył, że w oddali coś się poruszyło. Przystanął. Szybko wszedł na drzewo i zaczął obserwować zbliżający się ku niemu jakby cień delikatnego stworzenia przypominającego człowieka. Gdy postać podeszła bliżej, okazała się kobietą. Tu, w głębi lasu, w mroku, samotna kobieta? To pewnie czary – pomyślał Kieł i wstrzymał oddech. Kobieca postać zbliżała się do dębu, na którym się skrył, powoli, jakby była osłabiona, ranna. Pomóc, nie pomóc? – zastanawiał się mężczyzna. A może to zasadzka? Mnóstwo wątpliwości kłębiło się w jego głowie. Tymczasem kobieca postać przystanęła pod drzewem. Pomimo mroku z tej odległości Kieł już widział nawet zarys pięknej twarzy. Niewiasta podniosła głowę. Wiedziała więc, że ukrył się przed nią na drzewie! Zwróciła się do niego:

– Pomóż mi, pomóż... – Po tych słowach upadła.

*

Zwierzę węszyło, rozglądało się. Na pewno było ranne. Może tak zeskoczyć i je zaatakować? – pomyślał Igła. Nie, to bez sensu – uznał po chwili. Był bez broni. Poza tym widział przed chwilą, co to zwierzę zrobiło z dwoma nadludzko silnymi wojownikami. Nie miał szans.

Strugo, Strugo, pomóż! Albo już i nawet żegnaj... Bez łuku, bez szans, a nawet bez możliwości ostrzeżenia swego plemienia wpadł w gorzką rozpacz zrodzoną przez strach. Co robić, co robić?! – myślał gorączkowo. Na razie nic – sam sobie odrzekł. Ale lepiej być żywym niż martwym. Żywy może pomóc swoim. Może bestia nie wróci do miejsca, w którym straciła go z pola widzenia.

Zwierzę w tym czasie nerwowo węszyło. Zachowywało się jak pies, który szuka tropu. Na domiar złego Igle bardzo, ale to bardzo zaczął dokuczać pęcherz. Przecież teraz się nie wysika. Zdradzi się w ten sposób. Zwierzę przeszło obok drzewa, na którym Igła się ukrywał. Nawet nie podniosło łba. Był to jakby niedźwiedź, ale większy niż te, które syn Strugi dotychczas widział. Na pewno nie była to strzyga, tyle mógł stwierdzić. Zwierzę zniknęło w mroku. Na pewno było osłabione. Niepokoiło Igłę to, że zwierzę mijając go, poszło w stronę, z której on przybiegł, zmierzało więc w kierunku jego osady i choć było ranne, to jednak wciąż niebezpieczne. Musi swoich ostrzec, pomyślał, ale dopóki jest na drzewie, to nic innego nie może zrobić, jak czekać. Bał się przecież konfrontacji z bestią. Pęcherz jednak tak mu już dokuczał, iż po kilku chwilach postanowił zejść z drzewa. Wolał zginąć w walce z tym ogromnym niedźwiedziem, niż umierać w męczarniach z powodu tak naturalnej potrzeby jak oddanie moczu. Chyba jednak strach połączony z utratą sił odebrał mu rozum, bo wyglądało na to, że niezbyt poważnie potraktował sytuację, której był świadkiem. Zaczął jednak powoli schodzić z buka.

*

Struga była przekonana, że ta noc odmieni los jej ludu. Nie wiedziała tylko, czy wraz z nowym dniem przywita ich los dobry, czy też zły. Wszyscy byli przygotowani, by zmierzyć się z tym, co ma się zdarzyć. Czekali na jej znak, na to, by natychmiast wyjść z ukrycia i wrócić do osady albo czekać na walkę z wrogiem, kimkolwiek lub czymkolwiek był, po kres swoich sił i możliwości. Gdy w mroku przemawiała do swego plemienia głosem puszczyka, to znaczyło, że ich uspokaja. Jeśli Igła i Kieł nie pojawią się do rana, wtedy wszyscy wrócą do osady, zabiorą stamtąd dzieci, trochę pożywienia i ruszą przed siebie, najcenniejsze rzeczy ukryje niezastąpiony w takich sytuacjach Ganaz. Wszyscy pójdą w nieznane, ale razem. Każdy dzień to nieznane. Dopóki będą razem, nic strasznego stać się im nie może. Przekonywała nawet bardziej siebie niż swój lud. Oni mają ją, a ona? Ona ma wiarę w nich. W głębi duszy jednak martwiła się o Igłę i Kła. Młodzi, waleczni, nieskazitelni, jej ukochani synowie. Planowała im ożenek, aby narodziły się im dzieci tak wspaniałe jak rodzice: z przyrzeczonych Igle i Kłowi zdrowych, krzepkich i mądrych córek Krainy i Krzemienia – Rosy i Zamieci. Sila, która się z nimi przyjaźniła, była już innemu przyrzeczona, a Iskra, jej flamen, czyli i siostra, i brat, do większych spraw była stworzona, bo bogowie saren dali jej moc bycia ponad dwojgiem ludzi – ponad mężczyzną i ponad kobietą – w jednym ciele.

Losy ich wszystkich były splecione niczym korzenie drzew. Nie bali się życia, bo niemal wszyscy wierzyli w mądrość Strugi, ufali jej bezgranicznie.

Siedząc teraz w puszczy, byli tak czujni, że słyszeli każdy krok stawiany przez cztery sarny, które przeszły właśnie z lewej strony drzewa, na którym skryła się Struga. Wydarzeniem niezwykłym stawał się trzask każdej pękniętej gałęzi, nawet spadające na ziemię gałązki wydawały się większe, dużo większe niż były, bo mrok powiększa i zniekształca; o tym wiedzieli wszyscy, musieli o tym wiedzieć, mieszkając i żyjąc w gęstej puszczy, która niczym płaszcz ozdobny okrywała ziemię goślińską, swą oblubienicę. Spadająca gałązka, szuranie jeża zdawały się strzałami przeszywającymi mrok. Napięcie, które wszystkim się udzieliło, było dla nich całkowicie nowym doświadczeniem.

Nagle Struga dojrzała dziwną sylwetkę, jakby idące drzewo, rozerwane przez piorun. Szła wolno, bardzo wolno. Struga zeszła z drzewa. Kto jak kto, ale ona nie może się w puszczy niczego bać. Wyszła naprzeciw zbliżającej się postaci.

V

Była to kobieta o urodzie niezwykłej. Gdy chłopak ją ujrzał, nawet noc, nawet strach, nawet Igła nagle stracili znaczenie. Kieł znał słowo „piękno”. Do tej chwili odnosiło się ono do nieba pełnego gwiazd, do uśmiechu Strugi, do celnego strzału z łuku, do najwyższego dębu przy polanie, na której znajdowała się ich osada, do biegnących saren, do śniegu, do wdzięku przyrzeczonej mu Zamieci. Wraz z tą młodą, ranną kobietą przyszło do niego nowe piękno, które nim zawładnęło. Czegoś takiego nigdy wcześniej nie poczuł. Struga zawsze mówiła, że jeśli coś cię opanowuje, jeśli coś powoduje, że tracisz kontrolę nad sobą, wyobraź sobie, że jesteś kroplą wody, którą los zaciska w swej dłoni. „Nie bój się losu, ale też nie bój się swojej natury” – mówiła.

Kobieta była poważnie ranna. Skąd znała jego mowę, tego nie wiedział. Jak doszła do tego miejsca, skoro on nie słyszał, żeby ktoś się zakradał czy walczył w pobliżu? Nie widział też żadnej wypłoszonej zwierzyny. Pierwszy zresztą raz ujrzał w tej części puszczy kogoś obcego, spoza jego plemienia. Skoro jednak kobieta doszła aż tutaj, to musiała być dzielna – stwierdził. Musiała także cieszyć się przychylnością bogów saren, bo inaczej nie pozwoliliby jej dojść aż tak daleko.

Struga! Trzeba szybko tę kobietę zanieść do Strugi. Ona będzie wiedziała, co zrobić. Odkąd jednak pamiętał, nikt z jego plemienia nie przyprowadził nikogo nowego do osady. Czy wiodąc tę kobietę do kryjówki, nie narazi swojego ludu na ryzyko? Nie, przecież taka krucha kobieta nie mogłaby im zagrozić. W ich plemieniu walczyć umieli wszyscy, a Iskra oraz jej dwaj bracia, Gać i Bodusz – dzieci Przebęda i Wełny – są tak waleczni i silni, że mogliby samymi rękami powalić niedźwiedzia.

Pochylony nad kobietą Kieł okrył ją swym lekkim płaszczem, który był dla niego niczym druga skóra, zawsze zabierał go ze sobą, lecz ten się zsunął, a może niewiasta go zrzuciła. Wziął ją na ręce, upewnił się, że nikt ich nie śledzi, i pobiegł w stronę kryjówki Strugi i jej ludu. Postanowił, że możliwie szybko, jak się da, zostawi kobietę w rękach matki i wróci po brata. A może ta nowo przybyła ma coś wspólnego ze zniknięciem Igły – pomyślał. Lecz nawet nie zdążył się nad tym zastanowić, gdy kobieta wyrzekła jedno tylko słowo:

– Szybko...

*

Igła poczuł ulgę, gdy skierował strumień moczu na pień drzewa i uwolnił się przynajmniej od jednego bólu. Piekły go rany po strzałach. Leżąc na ziemi po tym, jak został trafiony, musiał chyba stracić przytomność, bo nie pamiętał momentu, w którym ktoś wyjął strzały z jego pleców. Ciała martwych napastników były rozrzucone w różnych miejscach, bez głów, bez kończyn. Ich broń również leżała, gdzie popadnie. Natrafił na jedną sakwę, w której było wiele ostrych haków i trochę suszonego mięsa. Znalazł też łuk Kła. Zabrał go i postanowił szybko wrócić do osady. Wiedział, że musi biec drogą na skróty, aby – jeśli to możliwe – zdążyć przed bestią. Czasu miał mało, nawet nie wiedział, jak mało. Bestia była ranna, ale on także. Nawet się nie zatrzymał, żeby ukryć ciała napastników. Nie pochował ich z dwóch powodów. Nie wiedział, którym bogom służyli, a nie chciał ich prowadzić do światów, w których nie zaznają odpoczynku. Miał też świadomość, że jeśli ktoś zabłądzi w to miejsce i zobaczy ciała w takim stanie, to na pewno nie będzie chciał pójść dalej, wystraszy się – między innymi w taki właśnie sposób jego lud grodził się od innych ludzi: śmiercią.

Strój ofiar bestii znacznie odbiegał od tego, co Igła dotychczas widział. Martwi mieli na sobie skóry ze zwierząt, których nie znał lub nie rozpoznał, być może jednak były one inaczej wyprawione. Odzienie w dotyku okazało się sztywne, porównać je można do drewna. Ci napastnicy musieli być z bardzo daleka. Może to zwiadowcy – pomyślał. A jeśli tak, to nie pojawili się w tej części puszczy przypadkowo.

Ludzie opowiadali sobie, że zwiadowcy to jedni z najlepszych wojowników, ponoć niezwyciężeni, groźni, ni to ludzie, ni to duchy, na usługach strzygi. O, uchowajcie, bogowie saren, przed większą liczbą takich wojowników! – pomyślał. Nie są jednak niezwyciężeni, bestia ich pokonała. Igła jednak pierwszy w życiu raz zwątpił, że synowie Przebęda, ich wyjątkowa flamen Iskra i wiele innych osób byliby w stanie pokonać oddział składający się choćby tylko z dziesięciu takich zwiadowców. Pochodzili z odważnego i zaprawionego w boju plemienia, ale nigdy wcześniej nie musieli się mierzyć z kimś tak brutalnie, dynamicznie i zaciekle walczącym, a przy tym odpornym na razy, jak ci dwaj. Igła miał świadomość, że im większa liczba zwiadowców, tym mniejsza szansa na ich pokonanie. Nie było innej rady, jak natychmiast ruszyć do swoich, do osady, zachowując ostrożność.

Nim zdołał jednak zrobić kilka kroków, padł. Stracił przytomność.

*

Kieł biegł, trzymając na rękach tę delikatną, ranną i nieprzytomną kobietę. Zostawi ją u stóp Strugi i zawróci po Igłę – postanowił. Mknął szybko, lekko i zwinnie niczym sarna. Zdarzało się, że zagłębiał się sam w puszczę, aby nikt go nie widział, i modlił się do bogów saren. Gdy teraz biegł, to właśnie myśli o nich narzucały mu się coraz intensywniej. Struga zawsze mówiła, że każde żywe stworzenie ma swoich bogów, a jej plemię było ostatnim, w którym szanowano bóstwa saren. Nie wiedzieli jednak, że są ostatni; gdyby mieli tego świadomość, może nie zdarzyłoby się to, co zdarzyć się miało.

Ponoć bogowie wilków żyją razem, a gdy umrze któryś wilk, to jego ducha przenoszą w stronę księżyca, aby mógł dalej polować. Kiedy więc Kieł widział wilka wyjącego w stronę jasnej tarczy na niebie, wiedział, że nie należy mu przeszkadzać; był to wyraźny znak, że wilk się modli do swych bogów albo pozdrawia duchy swych braci i sióstr, duchy przodków. Bogowie niedźwiedzi z kolei żyją w odosobnieniu. Dają one tym zwierzętom siłę i odwagę. Gdy więc niedźwiedź stawał na tylnych łapach, to wcale nie chciał atakować, tylko modlił się do swych bogów, aby potem z łatwością pokonywać przeszkody i wrogów.

Najbardziej Kła fascynowali jednak bogowie saren. Wiedział od Strugi, że bogowie saren są liczni i zwinni, wiedział też, że to jedyni bogowie, których człowiek może zobaczyć na własne oczy. Jest tylko jeden warunek: należy podejść do sarny na odległość liścia dębu i spojrzeć jej w oczy. Tam ujrzy się bogów, najczujniejszych bogów, którzy władali instynktem (ich duchem opiekuńczym), sercami i umysłami (bo każde stworzenie ma umysł) saren. To dzięki tym bogom sarny mogły trwać pomimo ludzkich wojen, pożarów, podstępnych rysi, watah wygłodniałych wilków, mroźnych zim i suszy latem. Ludzie, wiedząc, że w oczach saren można zobaczyć ich bogów, zbyt często na nie polowali, łudząc się, że w martwych wielkich źrenicach, które zawsze śmierć wypełniała szklistym lodem, uda się dojrzeć choć jedno bóstwo. Na próżno. Zawsze – a potwierdzi to każdy, kto polował na te stworzenia, w oczach upolowanej sarny dostrzec można było tylko niewinne, wyzbyte życia, zapłakane piękno.

Struga ostrzegała, aby nikt nie odważył się polować na sarny. A gdy pytano ją:

– A co, jak pomrzemy z głodu?

– Lepiej z głodu niż z powodu zemsty bogów saren, bo każdy, kto zabijał sarnę, zawsze tracił kogoś z rodziny lub z rodu, zawsze, i to do trzech pokoleń – odpowiadała. Myliła się jednak co do tych bóstw, to nie one się mściły.

Poza tym zabicie bogów, którzy cię chronią, przybliża strzygę do twego serca. Bogowie saren są czujni. Bogowie saren są silni. Bogowie saren są szybcy. Bogowie saren są pamiętliwi. Bogowie saren są mądrzy. Ludzie wiedzieli więc, że gdyby ktokolwiek ujrzał oblicza bogów w oczach przynajmniej jednej zabitej sarny, to przy życiu nie ostałby się nikt. Oczywiście, że bogowie wciąż patrzyli na świat ludzi oczyma każdej sarny, nawet zabitej. Stawali się niewidzialni, ale dostrzegali los oprawcy, widzieli zło, które wyrządził, i znali jego przyszłość. Bogowie saren są pamiętliwi. A przecież Swar z Lelem upolowali ostatnio aż cztery sarny i w tajemnicy przed Strugą ich martwe ciała przynieśli do osady. Kieł udawał, że niczego nie widzi, podobnie uczynił Igła. Zawiedli swą matkę, zawiedli bogów. Może właśnie i Swar, i Lel, i pozostali, w tym Kieł i Igła, swym działaniem ściągnęli na osadę niebezpieczeństwo.

Struga miała rację – pomyślał teraz Kieł, mknąc przez puszczę z ranną dziewczyną w ramionach. Zbyt szybko chcieli zakończyć polowanie i przynieść trofea. Brak cierpliwości może ich wiele kosztować, a złamanie zakazu Strugi może sprowadzić śmierć nie tylko na myśliwych, ale też na cały lud. Struga zawsze powtarzała, że myśliwi są tchórzami, bo zabijają słabszych od siebie. Tej niesprawiedliwości nie mogą im wybaczyć bogowie zwierząt, w tym saren. Niecierpliwość – ten niebezpieczny duch mieszkający w niektórych ludziach i zwierzętach – spowodował, że myśliwi z jej ludu popełnili błąd. Kieł jednak coraz lepiej rozumiał, że inaczej być nie mogło, że to nie porzucony łuk był przyczyną niebezpieczeństwa, tylko zabicie saren. Bogowie saren są czujni – powtarzał w myślach, gdy biegł, trzymając w rękach nieprzytomną kobietę. Biegł tak szybko, że nawet skacząc ponad krzewami czy korzeniami drzew, w ogóle nie czuł, że niesie ciężar. Bogowie saren są czujni – ta myśl wciąż wracała, wypędzając wszystkie inne, nawet tę o Igle. Bogowie saren są pamiętliwi.

VI

Igła podniósł się z ziemi i otarł twarz z mchu i liści. Tym razem nikt do niego nie strzelił z łuku, nikt go nie zaatakował. Upadł, gdyż zemdlał – a to oznaczało, że stracił dużo krwi i sił. Zrozumiał, że nie zdąży wyprzedzić bestii, nawet zranionej, nie zdoła przed nią dotrzeć do swego ludu i go ostrzec. Co więc mógł zrobić? Próbować iść w stronę osady.

Szedł jednak wolno. Chwilami był tak słaby, że tylko mu się zdawało, że idzie. Myśli jego szły przed nim, ale co chwilę musiały się zatrzymywać i zniecierpliwione czekały, aż Igła się ocknie. Myśli, które są szybsze od naszych działań – rozważał – szybko ogarnia przerażenie. Muszę iść. Muszę pilnować łuku. Muszę za sobą zacierać ślady. Muszę iść – powtarzał sobie.

Przypomniało mu się, że kiedyś w rzece, na którą Struga i najstarsi z ludu mówili Gostla, zobaczył karpia, który coś do niego mówił. Igła był wtedy młodym jeszcze chłopakiem. Pochylił się, lecz ryba nawet nie drgnęła, nie spłoszyła się. Wciąż jej nie słyszał, więc włożył głowę do wody, a wtedy jego uszu doszły słowa:

– Szanuj moich bogów, szanuj, a zostaniesz żywym wojownikiem wśród martwych. Szanuj moich bogów.

Dziwne – pomyślał. Nie rozumiał mowy różnych ludów, które spotykał w lesie, a rozumiał mowę karpia. A może to karp znał jego mowę?

Kiwnął głową, potwierdzając, że rozumie. Od tego czasu nigdy nie jadł żadnej ryby. Myślał, że Struga, gdy jej o tym opowie, nie uwierzy mu, ale się mylił. Struga bardzo przejęła się tą historią. Powiedziała wtedy do niego słowa, których nigdy nie zapomni:

– Dopóki będziesz blisko wody, dopóty będziesz żywy, nigdy przy wodzie nie umrzesz.

Teraz, myśląc o tamtym wydarzeniu, zrozumiał, że nie powinien kierować się w stronę osady, przy której był co prawda strumień, ale to wciąż zbyt daleko. Wiedział, że tam nie dojdzie, że wcześniej umrze – a właściwie to już umierał, miał tego świadomość. Struga mu tłumaczyła, że kiedy karpia trzyma się w ręku na powietrzu, to karp się dusi, że umiera i szeptem modli się do swych bóstw, otwierając rytmicznie pyszczek; modli się, aby umarł najszybciej, jak się da. Struga powiedziała, że każda ryba wyjęta z wody modli się w ten sam sposób.

– Nigdy – ostrzegała Igłę i innych – nie bierz karpia w ręce, bo on odczuwa taki ból, jaki ty odczuwasz, wkładając sobie palec w oko.

Igła wiedział, że najpierw musi znaleźć wodę. Jeśli dotrze do jakiegoś strumienia, jeziora, to na pewno przeżyje. Jego myśli otwierały pyszczki niczym karpie wyjęte z wody i łykały zachłannie każde tchnienie ożywczej nadziei. Przy wodzie przecież nie umrze, mówiła Struga, a ona znała się z bogami i na bogach.

Wyglądał okropnie. Jego skóra była coraz bielsza, usta wyschnięte. Pełzając, bo nie mógł już iść, dostrzegł małe jezioro. Było nazywane jeziorem niedźwiedzim, ponoć te zwierzęta odbywały w tym miejscu swoje narady. Jeśli natknę się na nie – pomyślał – zginę. Ale właściwie to bez znaczenia, powoli i tak było mu wszystko jedno.

Na półprzytomny legł na brzegu jeziora. Nie natknął się na żadnego niedźwiedzia. Nie oznacza to jednak, że nikt go nie obserwował.

*

Im bardziej postać zbliżała się do Strugi, tym bardziej przypominała człowieka. Po kolejnych kilku krokach okazało się, że to Kieł, który na rękach trzyma jakąś młodą kobietę.

– Co z Igłą? – zapytała Struga.

– Nie znalazłem go jeszcze. Znalazłem tę kobietę. Zaopiekuj się nią, proszę, Strugo. Wszystko ci później wyjaśnię, gdy wrócimy z Igłą.

– Gdzie ją spotkałeś?

– Sama mnie znalazła, gdy ukryty na drzewie spodziewałem się, że z mroku wyjdzie ktoś, kto mnie zaatakuje. Gdy tak wyczekiwałem w napięciu, bo słyszałem, że ktoś się zbliża, z mroku wyłoniła się ona i upadając pod drzewem, na którym się skryłem, wyrzekła: „Pomóż!”. Musiała mnie widzieć wcześniej, może nawet tam była, też w ukryciu, a gdy zrozumiała, że jestem sam, wyszła, prosząc mnie o pomoc.

– Dziś ten mrok was połączył – rzekła Struga – i aby jedno z was przeżyło, drugie musi żyć. Zajmiemy się więc dziewczyną, bo młoda jeszcze, przeżyje. Ty, zanim pójdziesz, napijesz się oskoły, po którą zaraz wyślę Wija. Woda z brzozy doda ci sił, a i tej dziewczynie przyniesie ulgę.

Struga wezwała Lela i Swara, ojca i syna, nakazując im, aby dziewczynę zabrali do osady.

– Nie bójcie się – odezwała się do wszystkich osób ukrytych po kniei – zagrożenie minęło. Wracamy. Ta kobieta wybrała nas, a więc bogowie nam sprzyjają.

Kobiety i mężczyźni wyszli z ukrycia i zaczęli iść w stronę osady. Nie zdążyli ujść daleko, gdy Wij był już z bukłakiem oskoły.

– Najpierw dziewczynie dam – rzekła Struga, po czym delikatnie nabrawszy oskoły w usta i pochyliwszy się nad wciąż nieprzytomną kobietą, dawała jej ze swoich ust kropla po kropli tej wspaniałej i ożywczej wody. Po chwili dopiero pozwoliła, aby i Kieł się napił.

Gdy podawała dziewczynie wodę brzozową, widziała, że jej usta – jak ziemia wyschnięta – przyjmują każdą kroplę. Dobrze – pomyślała – dziewczyna chce żyć, chce też od nas przyjąć gościnę. Bogowie nam sprzyjają. Nie może też być nikim złym, bo zło nie lubi oskoły, a widać, że ta napełnia się słodyczą oskoły, że powoli, powoli, ale wracają jej siły. Dobrze.

Ukradkiem Struga widziała również, że Kieł ani na chwilę nie spuścił z dziewczyny wzroku i najchętniej sam by ją niósł. Struga jednak chciała, aby odpoczął, nim znów wyruszy na poszukiwania Igły.

Lel i Swar dziwnie się czuli, niosąc nieprzytomną dziewczynę, bo czuli, że ją niosą, a jednocześnie jakby nie nieśli, jakby powietrze mieli tylko w garści, a nie kogoś rzeczywistego.

Struga wiedziała, że Kieł już zapadł się w dziewczynę, a więc i przyrzeczenie trzeba będzie odmienić, bo jeśli dziewczyna odejdzie, to i Kieł wraz z nią, choćby i w niewolę.

Gdy doszli do osady, okazało się, że dzieci i starcy powychodzili z ukrycia i każdy się już krzątał wokół swoich spraw. Nie ma piękniejszego widoku – myślała Struga. Jakby na świecie były tylko spokój i dobro. Krzątanina z bliska stwarzała pozór chaosu, ale z dala oglądana pełna była harmonii.

Dziewczynę ułożono w chacie Strugi, jedynej osoby w osadzie, która nie spała na skórach, tylko na ściółce. Od skór miała złe sny, bo spać dla niej na ciele nieżywego zwierzęcia to wciąż drażnić śmierć i otulać się cudzym cierpieniem. Struga czuła, że jeśli ma dziewczynę do życia przywrócić, to nie może jej kłaść na skórach martwych zwierząt, więc kazała ją przynieść do siebie. Rozpalono duży ogień. Struga rozgrzanym nożem, który kiedyś otrzymała od męża jako dar na zaślubiny, oczyściła rany nieprzytomnej – pod łopatką. Dziwne miejsce zranienia. Krawędzie ran wskazywały na to, że dziewczynę mocno uderzono czymś ostrym. Struga najpierw przemyła to miejsce wodą z ziołami, a potem wypaliła rozgrzanym w ogniu nożem. Krew przestała płynąć. Ranna niewiasta wciąż była nieprzytomna, ale na pewno żyła.

Sila, jak zawsze w tak trudnych sytuacjach, w wielkim skupieniu pomagała Strudze – głównie dlatego, że chciała nauczyć się tego wszystkiego, co ludziom pomaga żyć i budzić się z choroby i umierania.

Gdy obie zdejmowały z nieprzytomnej suknię z lnu, znanego w tej części ziemi goślińskiej jako lenen, oczom Strugi odsłonił się fragment pięknego, delikatnego ciała i prawa pierś, zwarta jak sarna skacząca nad strumieniem. Tak, Kieł już wybrał. Oby dobrze – pomyślała Struga.

VII

Sila akceptowała każdą decyzję Strugi dotyczącą jej losu, dlatego też przystała na to, żeby przyrzeczono ją mężczyźnie. Wolała się jednak uczyć od Strugi, niż rodzić dzieci. Zresztą to, czego już doświadczyła jako kobieta, nie zapowiadało, że bogowie odsłaniają przed nią rozkosze większe niż te, które czerpać można z wiedzy, leczenia i czarów. Mężczyźni w jej osadzie byli dzicy i zbyt gwałtowni, i niecierpliwi. Wielu z nich spróbowała, choć myśleli, że to oni ją posiedli. Głupcy – myślała wtedy. Nie znała przyrzeczonego sobie Swara jako mężczyzny, dopiero po związaniu się mogli się przy sobie położyć. Nie będzie im to dane, ale o tym Sila nie wiedziała.

Leczenie, wiedza i czary wymagały czasu, a czas był oblubieńcem Sili. Mężczyźni, którzy z nią się próbowali, byli łatwopalni jak suche siano. Wiedziała więc, że to, czego szukała i czego chciała, zależy przede wszystkim od niej. Niekiedy mroczne myśli są jak lisy: zakradają się do głowy tak sprytnie, że zanim się człowiek spostrzeże, to wnet się okaże, że w ich kłach jest ludzki spokój. Dlatego Sila starała się koncentrować tylko na tym, co było dla niej ważne i co mogła opanować za pomocą swej wiedzy i swych pragnień. W tej młodej kobiecie ujrzała coś, czego wcześniej nie widziała u żadnego człowieka – moc, której sama pragnęła. To nie mogła być zwyczajna kobieta. Sila oczywiście wiedziała, że każda kobieta jest nadzwyczajna, choć przecież kobiety mają różne talenty i moce; umieją walczyć, zbierać zioła, owoce i inne rośliny, z których przyrządzają jedzenie, leki, jakby czarowały z niczego. Rodzą dzieci, potrafią też ich nie rodzić. Mają ciała pełne tajemnic, dają wytchnienie, rozkosz, są mądrością, wiedzą i milczeniem. Przyjmują ból i go zadają. Są różne, co jest ich siłą; są tak różne jak ona i jej flamen Iskra, wojowniczka, która pragnie walczyć z każdym, kto zagrozi jej plemieniu, a od mężczyzn pragnie tego samego, czego zazwyczaj pragną mężczyźni od kobiety – chwili zapomnienia.

Iskra nie była kruchą istotą, lecz dębem i brzozą, które wrosły się w jedno ciało, dając flamen Sili siłę kobiety i siłę mężczyzny, odbierając zaś przynależność do jednego tylko z dwóch światów. Iskra była deszczem, ulewą, gradem i śniegiem. Sila była jak rosa, gdy myślimy o jej powierzchowności, była jednak twardsza niż kieł niedźwiedzia, gdy mowa o jej pragnieniu wiedzy i działania.

Kobiety – myślała – znoszą ból lepiej niż mężczyźni, radują się bardziej powściągliwie niż oni. Potrafią rządzić. W tej rannej młodej kobiecie było jednak coś nie z tego świata – uznała.

Ułożyły dziewczynę na lewym boku i odetchnęły z ulgą. Rana wyglądała lepiej, a i twarz dziewczyny pojaśniała. Po wszystkim przyszedł do nich Kieł. Nie mógł od dziewczyny oderwać oczu. Struga zerknęła na niego i powiedziała:

– Jeśli się napiłeś, biegnij i przyprowadź nam Igłę.

Ten tylko skinął głową i natychmiast zniknął. W chacie, chociaż był już dzień, wciąż panował półmrok. Światło biło tylko od rozpalonego ognia. Było cicho i przyjemnie. Struga poprosiła Silę, aby czuwała, sama zaś postanowiła sprawdzić, czy wszystko jest w porządku z ludem. Czasami paradoksalnie półmrok chaty bywa upragnionym pożywieniem dla targanego strachem ludzkiego serca. Dawał trochę ukojenia. Do wnętrza chaty dochodziły odgłosy krzątaniny, nawoływania zwierząt zapędzanych do zagród, płacz dziecka, które za chwilę pewnie zaśnie. Życie. Osada Strugi była niczym bijące serce puszczy, jedno z wielu, wcale nie ważniejsze niż legowiska saren czy gniazda sów.

Sila kucnęła przy chorej i czuwała, wyobrażając sobie, jak to kiedyś posiądzie całą wiedzę potrzebną do tego, by leczyć i uzdrawiać wszystkie stworzenia, nie tylko ludzi. Wtedy dostrzegła, że ranna właśnie otworzyła oczy.

VIII

Kieł był już daleko od osady. Starał się nadrobić czas, który poświęcił na przyniesienie dziewczyny do Strugi. Ta obca całkowicie nim zawładnęła, miał nadzieję, że zaraz znów spotka ją w lesie, że znów poniesie ją na rękach, a przecież wiedział, że jest teraz w chacie Strugi. Miała w sobie dziwny blask. Kieł nigdy wcześniej nie znał kogoś o takiej urodzie i takiej niewysłowionej mocy. Wobec tej dziewczyny był bezradny. Jego myśli należały już do niej, jego głowa była tylko naczyniem do przetrzymywania uczuć i słów, które były już, z niewiadomych powodów, własnością dziewczyny. Nie miał pojęcia, jak to się stało. Nawet się nie opierał – dał się w nią wrzucić jak mały kamień w wodę. Zaraz jednak jego myśli powędrowały do brata. Igła... Gdzie może być jego druh, jego brat, który przecież przez niego zaginął gdzieś w lesie? On marzy o dziewczynie, której jeszcze wczoraj nie znał, na pewno nie znały jej też jego sny i marzenia, a jego brat, z którym polowali na niedźwiedzie, walczyli zeszłego lata z plemieniem ludzi wielkich i mówiących mową gorzką oraz niezrozumiałą, z którym znali się od samego początku życia, leży gdzieś w lesie i potrzebuje pomocy albo został pojmowany i teraz cierpi w niewoli. Gdy jednak Kieł pomyślał o Igle, na chwilę doznał ukojenia, że nie do końca zawładnęła nim dziewczyna. To dobrze, bo może myśli o niej były tylko rezultatem rzuconego na niego czaru.

Biegł, mknął; trudno powiedzieć, czy po to, aby jak najszybciej odnaleźć Igłę, czy też po to, by móc wrócić do osady, a właściwie do dziewczyny. Poczuł głód, więc nie przystając, zza pazuchy wyjął kawał suchego mięsa, które ktoś mu podał, gdy opuszczał osadę. Nie pierwszy to raz tak właśnie się posilał, był przecież łowcą. Słońce było wysoko, choć w lesie panował półmrok. Drzewa, gęste, potężne, nie traciły jeszcze swego czarno-zielonego majestatu. Poza ptakami nie widział żadnej zwierzyny, żadnych oznak ludzi również nie dostrzegł. Mknął. Trzeba przyznać, że z daleka było go słychać, gdyby więc w pobliżu był ktoś, kto mógłby mu zagrozić, to do ataku zdołałby się odpowiednio przysposobić. Kieł całkowicie się zapomniał, wiedział o tym, ale z pewnych powodów czuł się nieśmiertelny, niezniszczalny, jakby wraz z myślą o dziewczynie weszła w niego wyjątkowa moc.

Po jakimś czasie dotarł do miejsca, w którym niedawno stoczono walkę. Ciała dwóch martwych wojów, bez głów, jedno bez ręki, a drugie z dziurą na wysokości klatki piersiowej, były rozrzucone. Walka musiała być zacięta. Kim byli ci ludzie, a kim ten, kto oddał ich w ramiona śmierci? To nie mógł być Igła, który jest waleczny, ale na pewno nie jest okrutny i tak potężny, żeby aż tak wielkich wojowników uśmiercić. Puszcza jest wciąż mrocznym i nieprzeniknionym światem, Kieł uświadomił sobie, że musi być bardzo, ale to bardzo ostrożny. Zatrzymał się, rozejrzał. Nikt i nic. Niemal idealna cisza. Znów zaczął biec, kierując się instynktem. W oddali dostrzegł dużą kłodę unoszącą się nad powierzchnią niedźwiedziego jeziora. Gdy podszedł bliżej, uświadomił sobie, że to nie jest kłoda, tylko Igła, który unosi się w powietrzu, jakby leżał na plecach. Głowę miał odchyloną, ręce opuszczone, nogi zgięte, był nieprzytomny i bezwładny.

*

Igła upadł na brzegu jeziora, wycieńczony. Czuł, że umiera, że idzie się spotkać z bogami wilków, saren, niedźwiedzi lub ludzi, to bez znaczenia. Już nawet nie myślał o tym, że życie jest tak kruche, iż wyprawiając się po łuk, można spotkać własną śmierć. Mokra ziemia na brzegu jeziora miała intensywny zapach zgnilizny, z której na pewno wyłoni się życie, bo taka jest kolej rzeczy. Jego twarz zanurzyła się w tej zgniliźnie. Skoro był tak słaby, to znaczy, że strzały, które go ugodziły, zadały mu większe cierpienie, niż myślał, a późniejsze krwawienie spowodowało utratę dużej ilości krwi, zbyt dużo krwi. Igła, który miał stać się wielkim wojownikiem, tracił światło w oczach. Rozpadał się jak gnijący liść. Umierał. Czuł, że nadchodząca śmierć była słodka, słodsza, a do tego uśmiechnięta, zimną ręką przywoływała go do siebie. Był taki zmęczony... Tylko on i ona. Nagle poczuł, jak odrywa się od ziemi. A więc to tak wygląda, to tak duch ulatuje z ciała! Jakie to proste – pomyślał. Jakie to proste. Poczuł ulgę.

IX

Struga wyszła z chaty i zaczęła się rozglądać po osadzie. Wszystko wyglądało dobrze, zbyt dobrze, jakby nie było ostatniej nocy i ostatnich przygód. Brak chłopców nie dawał jej jednak spokoju. Czuła, że coś się dzieje z nimi – jeśli nawet nie złego, to na pewno dziwnego.

Lel i Swar zajęli się drewnem na ogień, gdyż chcieli jak najszybciej wyjąć z ukrycia mięso upolowanej wcześniej zwierzyny i upiec je dla wszystkich. Nikt przecież od wczoraj nie zjadł nic porządnego. Struga, patrząc na nich, wiedziała, że osada pełna jest szlachetnych kobiet i mężczyzn. Lel był rówieśnikiem Strugi, zajmował się polowaniem i oprawą zwierzyny, wyrabianiem skór, wymyślał też narzędzia do uprawy ziemi. Swar był synem Lela, znakomicie gotował, zawsze potrafił krzesać ogień. Mógł padać gęsty deszcz, drewno mogło być mokre, a jednak on zawsze potrafił rozpalić ogień i utrzymywać płomienie i żar tak długo, jak tylko było trzeba. Swar miał jedną zasadę: nigdy nie gasi się ognia, trzeba pozwolić mu zgasnąć. Choć polował, to nie lubił tego, chodził na łowy, bo ojciec mu kazał. Nie znosił przemocy, nie lubił walczyć, nie umiał nawet trzymać łuku i strzały jednocześnie, choć nie wiadomo skąd biegły był we władaniu nożem.

– Strugo, dziwna rzecz się zdarzyła, gdy nieśliśmy do osady tę dziewczynę – ozwał się Lel. Czułem, że mam ją na rękach, ale jednocześnie czułem, jakbym niósł powietrze. Co to może znaczyć? – zapytał z nietypową dla niego ciekawością, choć ostatnio coraz więcej wywiadywał się od mieszkańców o różne sprawy, które dotyczyły Strugi.

Wiedziała o tym bardzo dobrze. Ludzie jej nie donosili, tylko przy okazji mówili, że Lel pytał o to i o to, a oni nie wiedzieli, co mają odpowiedzieć, bo albo nie pamiętali, albo sami nic na taki temat powiedzieć nie potrafili.

– Nic ponad to, że ta młoda kobieta jest delikatna, drobniutka, lekka – odrzekła.

– Nie, nie, Strugo, to coś innego, czułem, jakby jej nie było. Nie byłem przy tym zdenerwowany. Dziwne tylko, że sama w tak wielkiej i ciemnej puszczy, idąc od drogi łopuchowej, zaszła tak daleko.

– Może i masz rację, ale na razie nic nie zrobimy.

Struga przemilczała to, czego się domyślała na temat dziewczyny, jakie miała przeczucie.

– Poczekamy, aż wyzdrowieje, wtedy nam powie, kim jest – zdecydowała. – Ale może masz rację, może jest powietrzem. – Starała się zażartować, aby w ten sposób zbagatelizować ciekawość Lela. – Tylko co by to znaczyło? – zapytała na koniec.

Swar właśnie wracał z mięsem. Chłopak potrafił znajdować korzenie roślin, z których przyrządzał pyszne dania i substancje potrzebne na pierwszą noc po zaślubinach, aby małżonkowie nie mogli zasnąć, a jednocześnie znaleźli radość w tym, że nie mogą spać. Znał chyba wszystkie gatunki grzybów, owoców, uprawiał w lesie trochę owsa, z którego przygotowywał smaczną potrawę, dodając jaj do zmielonych ziaren zboża. Gdy chłopak przechodził obok, zdziwiło Strugę, że mięso miało kolor krwi, jakby zwierzę nie było ubite dzień wcześniej, ale właśnie przed chwilą. Nie znosiła widoku zabitych zwierząt. Nie umiała jednak dać ludowi swojemu, szczególnie zimą, żadnego bezmięsnego pożywienia w odpowiedniej ilości. Poza sarnami polować mogli więc na inne zwierzęta.

– Coś musiało zakłócić porządek podczas wczorajszego polowania, co zatrzymało lub odwróciło dotychczasowy bieg rzeczy. Tyle razy ostrzegałam – mówiła trochę do siebie, a trochę do Lela i Swara – żeby nie zabijano więcej zwierząt niż trzeba.

Wszystko stało się dla niej jasne: bogowie nie zgodzili się na zabranie zwierząt z puszczy. Bogowie zajęcy, kiedy indziej łosi albo dzików, albo cietrzewi mogli nawet zapragnąć zemsty na myśliwych, którzy może wzięli to, czego zabrać nie powinni, na przykład brzemienną lochę albo klępę. Przynajmniej na sarny nie polują. Niedobrze, niedobrze – westchnęła. Czuła, że wszystkie zdarzenia z nocy są ze sobą powiązane jak liście na gałązce akacji. Poleciła, zawracając w stronę swojej chaty, żeby Swar nie przyrządzał dziczyzny, bo bogowie nie chcą im tego mięsa dać.

– Popatrzcie na ten kolor! Jakby wciąż to zwierzę cierpiało! Nie zjemy tego, co wczoraj zostało upolowane, dopóki Igła i Kieł nie wrócą z lasu. Jeśli zjawią się cali i zdrowi, to znaczy, że niepotrzebnie wiążę ich sytuację z wczorajszym zabiciem zwierzyny.

Tak chciałabym się mylić... – mówiła już tylko do siebie, nerwowo miętosząc końce swoich długich, siwych włosów.

Lel i Swar pierwszy raz dostrzegli na jej twarzy chyba przestrach – a może tak im się tylko zdawało.

– Nie będzie więc mięsa – rzekła już bardzo głośno, powoli cedząc słowa, jakby jeszcze o czymś myślała.

Swar i Lel przyjęli polecenie Strugi. Przyrządzą coś innego, choć nie bardzo wiedzieli, co to będzie. Niby kury znów zaczęły nieść jajka po zimie, niby będzie je można podać wygłodniałym ludziom z dodatkiem młodych pokrzyw, a z dodatkiem gwiazdnicy tej rannej dziewczynie, żeby rana się lepiej zwierała, ale przecież nikt się tym nie naje do syta. Trzeba dać coś jeszcze – myśleli trochę zaskoczeni obrotem spraw Lel i Swar.

– Muszę wrócić do dziewczyny – mówiła do siebie Struga.

Gdy przekroczyła próg chaty, okazało się, że nie ma w niej ani dziewczyny, ani Sili.

X

Igła śnił, że jego duch zgubił się w ciele sarny, a właściwie to do niej przywarł. Śnił – już jako sarna – że ucieka przed myśliwymi, lecz daremnie, gdyż jego gardło przeszywa strzała, która następnie – słyszy to, wszystkie dźwięki lasu słyszy naraz – wbija się w drzewo za nim. Czuje wzmagający się w sobie lęk, czuje, że opada z sił, jakby cztery nogi sarny stawały się niewyobrażalnie długie, dłuższe, za długie. Wreszcie pada. Ziemia taka wilgotna, ale to właściwie przestaje mieć znaczenie. Nie rozumie całej sytuacji. Nic nie może zrobić z tym, że życie opuszcza jego sarnie ciało. Jak przez mgłę widzi, że inna sarna jeszcze patrzy w jego stronę, ale za chwilę już znika pośród drzew. A więc tak to się kończy... Samotność, brak siły i wszystkie dźwięki, które wchłania cisza. Najpierw światło, puszcza, szukanie jedzenia, żerowanie z całym stadem, zima, wiosna, lato, jesień, zima, wiosna, ucieczka, mgła, mrok, śmierć, chyba śmierć i cisza, w której zamknięty jest duch. We śnie Igły pojawia się Łopuch, który podnosi sarnę, przykłada jej pyszczek do swych ust i wprowadza tchnienie, przywracając życie. Łopuch jest spokojny. Łopucha słucha życie, słucha go śmierć. To chyba jeszcze sen, skoro oczyma sarny Igła widzi Łopucha. Kim jest Łopuch?

*

Kieł widział Igłę, gdy ten unosił się nad powierzchnią jeziora. To na pewno był Igła, tylko jak to możliwe, że unosił się jak ptak nad wodą? Mężczyzna podszedł bliżej, ostrożnie stawiając krok za krokiem. Zrozumiał, że jego bratem porusza jakaś siła. Ciało Igły lekko wirowało, było ułożone na plecach: ręce opuszczone, nogi delikatnie zgięte w kolanach, głowa odchylona. Temu wszystkiemu towarzyszył szum, ale łagodny, porównywalny do chwil, gdy delikatny wiatr podrywa liście z ziemi. Kieł, podchodząc ostrożnie bliżej i bliżej, dostrzegł, że usta Igły były wykrzywione, jakby krzyczał, ale niczego nie było słychać. A gdy podszedł jeszcze bliżej, ujrzał istotę, która trzymała kostur w ręku. Widać było, że ruch unoszącego się w powietrzu Igły zależy od poruszenia kosturem. Postać zajęta była czarami, dlatego Kieł mógł podejść tak blisko. Postanowił, że wyrwie kostur z rąk postaci, a wtedy uwolni Igłę. Dostrzegł, że na brzegu leży jego zagubiony łuk. Podszedł więc jeszcze bliżej, w każdym momencie gotowy do skoku na postać, gdy nagle ta zniknęła. Mógłby kto pomyśleć, że wszystko przywidziało się Kłowi, gdyby nie to, że Igła wciąż lewitował nad powierzchnią jeziora.

– Możesz wybrać: albo zabierzesz łuk, albo się rzucisz, by ratować Igłę. Po co ci łuk, skoro nie masz strzały? Możesz również zabrać mi kostur. Weź, ale co z nim zrobisz, skoro to mój kostur?

– Kim jesteś? – zapytał Kieł, zaskoczony i trochę oszołomiony, gdy się zorientował, że tajemnicza postać stoi tuż za nim.

Jak to możliwe? – pomyślał. Nie mogła tak szybko, tym bardziej niezauważona, znaleźć się obok niego.

– Wybieraj – powtórzyła postać. – Albo łuk, który uratuje życie twojemu ludowi, albo Igła. Możesz wybrać, jeszcze możesz.

Kieł zaatakował. Gwałtownie starał się chwycić ową postać, lecz na próżno – stanęła obok. Postać była niemal dwa razy mniejsza od Kła, na pewno dużo starsza, z łysą głową, białą, rzadką brodą, ciemnymi oczami i zębami we wszystkich odcieniach błota, w płaszczu z grubego, ciemnego lnu. W lewym ręku trzymała kostur, palce u rąk były okropnie powyginane. Przypominała dziada, a nie kogoś, kto ma moc unoszenia ludzkiego ciała nad ziemią i czarowania.

– Jeszcze możesz wybrać. – Usłyszał.

– Kim jesteś? – ponowił pytanie zniecierpliwiony Kieł.

Zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z jakimś duchem, więc zdecydował, że możliwie najszybciej, jak się da, podbiegnie do Igły i zabierze go ze sobą do osady, do Strugi.

– A więc wybrałeś: rezygnujesz z łuku, wolisz zabrać Igłę. Dobrze. Rezygnujesz z uratowania swego ludu. Dobrze.

Kieł odpowiedział:

– Igła jest częścią mojego ludu. Jeśli więc zabiorę łuk, bo powiedziałeś, że on uratuje mój lud, to znaczy, że uratuje również Igłę. Nie powiedziałeś, co się stanie, gdy wybiorę Igłę, dlatego wolę wrócić z nim, jako że to po niego poszedłem, a nie po łuk.

– Wybierając Igłę, uratujesz cały swój lud. Dobrze wybrałeś. Jestem Łopuch.

– Czy to z twojego powodu Igła unosi się w powietrzu?

– I tak, i nie. Tak, bo mam moc oczyszczania, i nie, bo to Igła zabił sarnę, którą ukochali szczególnie bogowie wszystkich saren. To, co widzisz, to oczyszczanie. Igła się oczyszcza, jego duch wrócił do momentu, gdy zabił tę sarnę. Gdy go oczyszczę, już nigdy nie zapoluje na sarnę, nigdy więcej nie zje żadnego zwierzęcia. Jest ranny. Strzelili do niego ci dwaj, których martwych widziałeś w lesie. Twój brat, unosząc się nad wodą śni i wraca do momentu, gdy strzela do sarny. Zabicie każdego zwierzęcia jest zabiciem siebie, tyle że zanim się umrze, trzeba pocierpieć. To właśnie ludzie nazywają życiem.

– Dziwnie mówisz i nie wszystko rozumiem. Powiedz lepiej, starcze, kim byli ci dwaj, których ciała się mija, idąc w to miejsce – chciał wiedzieć Kieł. – I skąd wiesz, że ich widziałem?

– Żeby tutaj trafić, musiałeś przejść obok nich. Pytasz, kim są ci dwaj? Wszystkim i nikim. Wszystkim, bo przez chwilę od nich zależało życie Igły, a nikim, bo już są martwi. Ranny Igła miał ich doprowadzić do waszej osady. W taki sposób polują na konkretnych ludzi, których potrzebuje strzyga z różnych powodów, pozostałe ofiary po prostu zabijają. Zranią kogoś z osady, opola, grodu, zawsze strzelają tak, żeby wywołać krwawienie, ale nie zabić i zbytnio nie osłabić. Nie krępują swoich ofiar. Potem pozwalają rannej osobie uciec. Igła umarłby w osadzie, bo strzały, które go ugodziły, nie dotarły jeszcze do celu. Strzała wystrzelona przez nich leci tak długo, aż krew ludzi nie przestanie być ciepła. Po zapachu krwi Igły ci dwaj trafiliby do waszej osady, nawet nie po jego śladach. Pozwoliliby mu się oddalić na tyle daleko, żeby pomyślał, że ich zgubił. Igła zachowałby się dokładnie tak, jak sobie zaplanowali. Gdyby uciekł, to odzyskałby siłę, nabrałby pewności siebie i straciłby czujność. Bezbłędnie trafiliby za nim do waszej osady. – Gdy Łopuch mówił to wszystko, nad powierzchnią jeziora wciąż wirowało ciało Igły. – Zostali posłani, by porwać Strugę.

– Strugę? – zapytał zdziwiony, ale też rzeczywiście już przejęty Kieł. – Strugę? – powtórzył.

– Tak. I wyruszą po nią następni.

– Kto? Kto? Mów, Łopuchu! – Kieł zaczął się denerwować i gdyby nie wirujący w powietrzu Igła, to natychmiast rzuciłby się w stronę osady, by ostrzec Strugę.

– Słudzy strzygi. Krótki jest czas Strugi. Tym razem wam pomogliśmy, lecz teraz my potrzebujemy waszej pomocy. Dzięki twojej zręczności Dola, trojanka, trafiła już do waszej osady, ale jest ciężko ranna. Trojanka może być jedną z trzech istot. Ginie wtedy, gdy w każdym wcieleniu zostaje uśmiercona. Dola może być człowiekiem, sarną i niedźwiedziem. Trojanki i trojanie mogą zginąć trzy razy, ale dopiero ostatnia ich śmierć będzie ostateczną. To prawa natury określają, w jakie trzy istoty mogą się wcielać trojanka i trojan. Gdyby Dola zginęła jako niedźwiedź, to odrodzi się jako człowiek i jako sarna, lecz straci już siłę i mądrość niedźwiedzia. Gdy zginie jako sarna, to odrodzi się już tylko jako człowiek, lecz gdy zginie jako człowiek, to puszcza straci obrońcę, bo trojanie to prawdziwi obrońcy natury. Dola zmierzyła się ostatniej nocy, jak się okazało, z dwoma zwiadowcami. Jeden z nich mocno ją zranił.

– Ze zwiadowcami? – Wszystko, o czym słuchał Kieł, było dla niego za trudne, aby pojąć od razu. O zwiadowcach niewiele słyszał, o trojance, trojankach czy trojanach nic nie wiedział.

– Tak, za każdym razem przychodzą dwaj lub i więcej. Ci byli pierwsi, ale bardzo szybko pojawią się następni, aż osiągną swój cel, zawsze przynosząc zniszczenie i śmierć. Wasz kres nadchodzi. Kres Igły, kres Strugi. Kres waszego świata i waszej osady, a być może całej puszczy.

Kieł nie mógł już słuchać Łopucha.

– Dość – powiedział – dość. Oddaj mi Igłę.

Gdy kończył wypowiadać ostatnie słowa, ciało jego brata spadło do jeziora i zniknęło. Kieł rzucił się do wody, by go ratować.