Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Bóg, który chciał pomagać zwykłym ludziom. Demon, który obiecał stać u jego boku. W świecie pełnym duchów i kłamstw nawet najczystsze intencje mogą prowadzić do tragedii.
Xie Lian próbuje rozwikłać historię upadłego królestwa i duchów, które nie zaznały spokoju. Towarzyszy mu Hua Cheng — potężny i nieprzenikniony demon, który widzi i wie więcej niż inni.
Wśród ruin i wspomnień powoli rodzi się zaufanie, a z nim pytania, na które nie ma prostych odpowiedzi. Czy można ocalić wszystkich? Co naprawdę znaczy kogoś chronić?
Wejdź w głąb Miasta Duchów i przekrocz próg Domu Gry — miejsca, gdzie można wygrać wszystko – lub wszystko stracić.
Błogosławieństwo Niebios to epicka opowieść z gatunku xianxia, która podbiła serca milionów czytelników na całym świecie. Po olbrzymim sukcesie w Azji, Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej kultowa powieść Mo Xiang Tong Xiu zachwyciła również polskich czytelników.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 321
Imię: Xie Lian
Aliasy: Hua Xie
Przydomki: Radujący Bogów, Kwietny Bóg-Wojownik, Kwietny Generał/Generał Hua
Ranking: bóg
Gdzie go szukać: Pawilon Xianle w stolicy Niebios
Miejsce urodzenia: Xianle (następca tronu)
Data urodzenia: 15 lipca
Wzrost: 178 cm
Sprzymierzeńcy: Ling Wen
Znaki szczególne: dwie Przeklęte Obręcze
Broń: wstęga Ruoye
Ekwipunek: słomkowy kapelusz, zawieszony na szyi pierścień
Istotne informacje: wniebowstąpił trzykrotnie, dwukrotnie zdegradowany
„Xie Lian był bezsilny. Chwycił kubek, dwukrotnie nim potrząsnął i jak się spodziewał, tym razem wypadły dwie piątki. To niezwykle ucieszyło demony, które coraz mocniej zaczęły się drażnić z Lang Qianqiu.
– Widzisz? Coraz lepiej!
Ale Xie Lian wiedział, że to zasługa Hua Chenga. Nie wiedział za to, czy ma się śmiać, czy płakać. Bo jednak nie istniało coś takiego jak prawidłowa postawa, a dla kogoś tak pechowego jak on każda postawa jest niewłaściwa. Może porzucić wszelkie nadzieje, że szczęście się odwróci. Kiedy już miał się poddać i potrząsnąć ostatni raz, Hua Cheng go powstrzymał”.
Imię: Hua Cheng
Przydomki: Krwawy Deszcz w Poszukiwaniu Kwiatu, Sanlang
Ranking: armagedon – władca demonów
Gdzie go szukać: Dom Gry lub Dom Najwyższej Uciechy w Mieście Duchów
Wzrost: 190 cm
Znaki szczególne: opaska na prawym oku
Broń: zakrzywione ostrze losu Eming
Ekwipunek: dzwoneczki przy butach, srebrne karwasze, wpleciony w warkocz czerwony koralik
Istotne informacje: jeden z Czterech Wielkich Gróz
Specjalna umiejętność: srebrne motyle
„Za podobną czerwonej chmurze zasłoną stał milczący osiemnasto-, może dziewiętnastoletni młodzieniec.
Hua Cheng, ale i Sanlang.
I jak wcześniej, miał szaty czerwone jak liść klonu i skórę białą niczym śnieg. I jak wcześniej, był niezwykle przystojny. Choć Xie Lian nie mógł się zbyt dokładnie przyjrzeć jego twarzy, przez zasłonę widział bowiem jedynie jej zarys, to jednak miała w sobie i tamtą wcześniejszą młodzieńczą świeżość, i więcej opanowania i spokoju. Hua Cheng był zarazem i młodzieńcem, i mężczyzną. Było w nim coś z nieposkromionej bezczelności. I jak wcześniej, miał głębokie, błyszczące jak gwiazdy oczy, którymi bacznie się w Xie Liana wpatrywał.
Ale lśniło jedynie lewe oko.
Prawe zasłaniała czarna opaska”.
Imię: Ling Wen
Przydomki: Czcigodna Ling Wen
Ranking: bóg
Gdzie jej szukać: Wyższe Niebiosa
Istotne informacje: jedna z Trzech Trucizn
„– Właśnie tak! Kiedy złapiesz kogoś w świecie ludzi, na pewno ci odpowie, że Ling Wen to mężczyzna!
Kiedy mówimy o bogu-urzędniku, możemy spokojnie przyjąć, że jest męski. Wielu ludzi sądzi bowiem, że boginie zajmują się tylko pielęgnowaniem swojej młodości i urody, nie myślą o niczym innym. Ale Ling Wen była chłodną urzędową maniaczką, a jej ulubione zajęcie to dociskanie swoich podwładnych, żeby razem z nią w transie przerzucali urzędowe dokumenty. W najgorętszym czasie w roku z pawilonu Ling Wen odsyłano ludzi z pianą na ustach i zastępowano ich przestraszonymi nowicjuszami, którzy przekopywali się przez kolejne sterty. I chociaż ona sama pracowała ciężko i zapamiętale niczym wół w kieracie, kadzideł nie dostawała zbyt wiele. Kilku rozgniewanych tym kapłanów nakazało wyrzeźbić jej męskie posągi i tak Czcigodna Ling Wen została zastąpiona Czcigodnym Ling Wenem. Wystarczyła tak mała zmiana, by natychmiast zaczęły płonąć kadzidła, a ludzie nagle uzmysłowili sobie, że Ling Wen jest prawdziwie światły! Popłynęły wyrazy uwielbienia. Później, gdy Ling Wen się pojawiała w snach albo dokonywała objawień, robiła to pod męską postacią. W przeciwnym razie nikt by jej nie poznał”.
Imię: Mu Qing
Przydomki: Xuanzhen, Bóg-Sprzątacz
Ranking: bóg
Gdzie go szukać: Wyższe Niebiosa
Miejsce urodzenia: Xianle
„Nieproszony gość [Xie Liana] był ubrany na czarno, miał jasną cerę, blade usta i nijaki wyraz twarzy. Bez wątpienia był bogiem-wojownikiem, choć wyglądał raczej jak urzędnik. Nie mógł to być nikt inny jak tylko Mu Qing.
– Nie zapytam, dlaczego wszedłeś przez okno – odezwał się Xie Lian. – Ale zapytam, po co w ogóle przyszedłeś.
Mu Qing rzucił coś w jego stronę. Buteleczka z lekarstwem.
Od czasu trzeciego wniebowstąpienia Xie Liana stosunek Mu Qinga do niego można było określić tylko jako niejednoznaczny. Ale teraz, kiedy Xie Lian napytał sobie biedy, bóg-wojownik niespodziewanie zdobył się na przyjazny gest”.
Imię: Feng Xin
Przydomki: Nanyang, Bóg Hojnie Obdarzony, Bóg Hojnie Obdarzający
Ranking: bóg
Gdzie go szukać: Wyższe Niebiosa
Miejsce urodzenia: Xianle
„– Dobra! – zawołał Feng Xin. – Spróbuję pierwszy.
Xie Lian (…) usiłował powstrzymać Feng Xina, krzycząc: „Zaczekaj! Nie rób tego!”, ale było za późno. W następnej chwili rozległy się donośne przekleństwa Feng Xina, które tym razem wyjątkowo pozwolimy sobie ocenzurować. Oprócz gniewu w jego głosie pobrzmiewał strach.
– Co się dzieje? – wypytywali zaniepokojeni niebianie.
– Uważaj, nie rzucaj kośćmi, to wyłącznie kwestia szczęścia! – przestrzegł Shi Qingxuan.
– Teraz mi to mówisz? – odparł głos Mu Qinga.
– Co? Mu Qing, ty też tam jesteś? Kto by pomyślał, że się martwisz o Jego Wysokość! – zawołał Shi Qingxuan.
– Gdzie wylądowali? – zapytał Xie Lian, zwracając się do autora zaklęcia.
– Z takim szczęściem musieli trafić do miejsca, którego boją się najbardziej.
Xie Lian ukrył twarz w dłoniach, bo wiedział, co to oznacza. Feng Xin nieustannie psioczył na zboczone kobiety, dla niego najstraszniejszym miejscem na świecie była z pewnością damska łaźnia!”
Imię: Fu Yao
Ranking: bóg
Gdzie go szukać: Niebiosa, dwór Mu Qinga
Istotne informacje: w konflikcie z Nan Fengiem, ma gwałtowne usposobienie
„– Że co? Kolumna z czystego złota wysokości trzystu chi? Macie pojęcie, ile to waży? Osiemdziesiąt jeden koni prędzej by się zesrało, niż to uciągnęło. Nie mówiąc o tym, że ulica, którą tu widzicie, jest pozostałością po dawnej Alei Boskiego Wojownika. Jak niby miałoby się tu zmieścić dziewięć razy po dziewięć koni jeden obok drugiego? Trochę tu jakby wąsko.
Ton tego głosu był lodowaty. Xie Lian się odwrócił i ujrzał wysokiego młodego mężczyznę w czarnych szatach, stojącego ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i chłodnym wyrazem twarzy na skraju tłumu. Oczywiście był to Fu Yao”.
Imię: Nan Feng
Ranking: bóg
Gdzie go szukać: Niebiosa, dwór Nan Yanga
Istotne informacje: w konflikcie z Fu Yao, spokojny
„– Skąd wiadomo, że był aroganckim, rozpustnym pajacem? – zainteresował się młody mężczyzna w tłumie.
Był o głowę wyższy od reszty zgromadzonych i nie było wątpliwości, że to Nan Feng. Taoista na moment stracił wątek.
– Tak jest zapisane w księgach – wyjaśnił.
Widać było, że Nan Feng z trudem powstrzymuje gniew.
– Skoro tak, to ja zaraz napiszę w jakiejś księdze, że wyrzuciłeś z domu osiemdziesięcioletnią matkę i nie jesteś cnotliwym synem.
Taoiście też zaczęły puszczać nerwy.
– Co ty bredzisz, chłopcze?
Xie Lian się bał, że Nan Feng za chwilę połamie kolumnę gołymi rękami albo wywoła w świątyni awanturę w stylu Feng Xina”.
Imię: Jun Wu
Przydomki: Władca Niebios, Pierwszy Bóg-Wojownik Trzech Światów, Cesarz Boski Wojownik
Ranking: bóg
Gdzie go szukać: Wyższe Niebiosa
Istotne informacje: większą część roku spędza na patrolowaniu gór i mórz
„Zgromadzeni w pawilonie niebianie byli skupieni, żaden nie ośmielił się odezwać, patrzyli tylko na ustawiony na podeście na tyłach sali zdobiony tron, na którym siedział bóg-wojownik w białej zbroi.
Twarz miał przystojną, oczy zamknięte. Milczał. Wyglądał poważnie i dostojnie. Wtem, jakby wyczuwając pojawienie się Xie Liana, otworzył oczy. Były czarne i głębokie, niczym lód skuwający jezioro przez milenia.
– Witaj, Xianle – powiedział z uśmiechem”.
Imię: Pei Ming
Przydomki: Świetlisty Generał
Ranking: bóg
Gdzie go szukać: Wyższe Niebiosa
Istotne informacje: jeden z Trzech Trucizn, uwodziciel, czczony jako bóg od spraw miłosnych
„– Mam zastrzeżenia. Ta sprawa jest skomplikowana – odezwał się nagle męski głos.
Dochodził z tyłu, był czysty i dźwięczny. Xie Lian się odwrócił i zobaczył boga-wojownika, który wchodził właśnie do sali, opierając dłoń na głowni miecza. Gdy mijał Xie Liana, zerknął na niego i uśmiechnął się samym kącikiem ust.
Nowo przybyły wyglądał na mniej więcej dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem lat, wydawał się pełen gracji, choć zdecydowany w działaniu. Sądząc po aparycji, musiał się podobać płci przeciwnej, już na pierwszy rzut oka wyglądał na kobieciarza”.
Imię: Lang Qianqiu
Przydomki: generał Taihua, Jego Wysokość Taihua
Ranking: bóg
Gdzie go szukać: Wyższe Niebiosa
Istotne informacje: następca tronu Yong’an, jedyny, który przeżył masakrę na Złotym Bankiecie
„Ach, no tak, to nie o niego chodziło. W Wyższej Izbie Niebios było kilku książąt, nietrudno więc o pomyłkę. Xie Lian zerknął szybko na tamtego i zamarł.
Młodzieniec świetnie się prezentował w szatach wojownika, choć nie otaczała go zrodzona na polu bitwy zabójcza aura, wydawał się raczej pogodnym i otwartym arystokratą. Miał może osiemnaście, dziewiętnaście lat, na jego urodziwej twarzy jaśniał szeroki uśmiech, inny niż u pozostałych niebian z Wyższej Izby – zwykły, szczery i pozbawiony ukrytych intencji uśmiech, który przywodził na myśl dziecięcą naiwność. Gdyby komentował to ktoś bardziej surowy, na przykład Mu Qing, pewnie nazwałby to głupotą”.
Imię: Shi Qingxuan
Przydomki: Pan Wiatru, Pani Wiatru
Ranking: bóg
Gdzie go szukać: Wyższe Niebiosa
Powiązania rodzinne: brat Shi Wudu, Pan Wody
Broń/ekwipunek: wachlarz oraz koński ogon
Istotne informacje: hojny, łatwo nawiązuje przyjaźnie
„– Na kogo czekasz? – spytał zaciekawiony.
– Na Panią Wiatru.
– Przecież właśnie tu jestem – odparł tamten, jeszcze bardziej zdziwiony.
– To ty? – Brwi Xie Liana powędrowały w górę.
Pan Wiatru rozłożył wachlarz.
– To ja, masz wątpliwości? – zapewnił, wachlując się. – Nie wiesz, kim jestem? Nie słyszałeś o Qingxuanie? (…)
– Ty jesteś Panią Wiatru? No dobrze. Ale czemu ostatnim razem byłeś kobietą?
– A co? Nieładnie mi tak było?
– Ładnie. Ale…
– Jak ładnie, to ładnie. Żadnego „ale” tu nie ma. Samo „ładnie” wystarczy! Oczywiście, że ubrałem się tak, żeby dobrze wyglądać!”
Imię: Ming Yi
Przydomki: Pan Ziemi, Wysłannik Wzrastającego Księżyca
Ranking: bóg
„Ogień zapłonął jasno, oświetlając sylwetkę mężczyzny w czerni, który ze zwieszoną głową opierał się o mur na końcu tunelu. Jego czarne włosy były w nieładzie, a twarz – biała jak papier. Spomiędzy kosmyków wyzierało dwoje iskrzących się jak bryłki lodu oczu. Intensywna woń krwi sugerowała, że był ciężko ranny i że prawdopodobnie był tu przetrzymywany wbrew swojej woli. Założył zapewne, że ktoś przyszedł go przesłuchać.
– To ty! – wykrzyknął Shi Qingxuan na widok twarzy mężczyzny.
Więzień wydawał się równie zaskoczony i wyglądało na to, że zamierza krzyknąć to samo, ale zmilczał. Xie Lian powstrzymał gotową do ataku Ruoye.
– Znacie się? – zapytał.
Shi Qingxuana ogarnęła wyraźna ulga. Po pokonaniu niezliczonych trudności wreszcie kogoś znaleźli! Już miał odpowiedzieć, ale mężczyzna go uprzedził.
– Ja go nie znam – stwierdził stanowczo”.
Imię: [chwilowo] nieznane
Przydomki: Wysłannik Ubywającego Księżyca
Gdzie go szukać: Miasto Duchów
Istotne informacje: Przeklęta Obręcz na prawym nadgarstku, shixiong boga zachodu Quan Yizhena
„Z tłumu wystąpił człowiek w czerni. Miał na twarzy maskę demona z wyrazem bezsilnego, gorzkiego uśmiechu.
– Wysłannik Ubywającego Księżyca! – wykrzyknęły demony.
Wysłannik ukłonił się przed Xie Lianem.
– Proszę za mną, Wasza Wielmożność. (…)
Kiedy opuszczali gwarne centrum Miasta Duchów, Xie Lianowi ciągle się wydawało, że prowadzący go Wysłannik Ubywającego Księżyca zaraz zniknie w ciemności, więc się spieszył, starając się go dogonić. Kiedy bezwiednie spojrzał na nadgarstek demona, zauważył ciemny ślad.
Znał go aż za dobrze.
Przeklęta Obręcz!”
Imię: Qi Rong
Przydomki: Zielony Demon, Nocny Wędrowiec Zielonej Latarni, Książę Lustrzanego Odbicia
Ranking: masakra – władca demonów
Gdzie go szukać: Góra Wielkiej Zieleni, mauzoleum władców Xianle
Istotne informacje: jeden z Czterech Wielkich Gróz
„Widok był wstrząsający. Mężczyzna miał w ustach krew i nie ulegało wątpliwości, że właśnie się posilał. Jeszcze bardziej szokowało to, że z wyglądu był podobny do Xie Liana! Miał wysoko uniesione brwi oraz wąskie oczy o wydłużonym kształcie, co nadawało mu nieco podstępny wygląd, był też przystojny, ale wyraz jego twarzy zdradzał, że jest trudny w obyciu. Pod tym jednym względem zupełnie Xie Liana nie przypominał”.
Nocne rozmowy w Kasztanowym Przybytku Losy splątane i rozplątane
– Krwawy Deszcz w Poszukiwaniu Kwiatu… – zagaił Xie Lian.
– Wasza Wysokość – odparł Hua Cheng.
Xie Lian się odwrócił.
– To pierwszy raz, gdy tak mnie nazwałeś.
Młodzieniec w czerwieni siedział na macie z jedną nogą wyprostowaną.
– I jak wrażenia?
Xie Lian milczał przez chwilę.
– Brzmi inaczej, niż kiedy inni się tak do mnie zwracają.
– To znaczy jak?
– Trudno powiedzieć, może… mówisz to tak poważnie.
W ustach innych, choćby Ling Wen, brzmiało to oficjalnie, ale większość niebian nazywała go Jego Wysokością z drwiną, jakby wtykała mu przyjacielskie szpileczki, z nutą protekcjonalnego sarkazmu, jak wtedy, gdy się nazywa brzydulę pięknością. Hua Cheng jednak wydawał się wypowiadać te dwa słowa z szacunkiem, zupełnie jakby naprawdę mówił o wysoko urodzonym członku rodziny królewskiej, któremu się należą pokłony.
– Ten pan młody z Góry Szlachetnych to byłeś ty? – zmienił temat Xie Lian.
Kącik ust Hua Chenga uniósł się nieco wyżej, a do Xie Liana dotarło, jak dwuznacznie to brzmi.
– Przebrany za pana młodego! – poprawił się natychmiast.
– Nie przebrałem się za pana młodego – odparł Hua Cheng.
To prawda. Nie oszukał Xie Liana, nie powiedział ani nawet nie zasugerował, że jest panem młodym. Właściwie w ogóle się nie odezwał, po prostu stanął przed lektyką i wyciągnął dłoń, którą zdezorientowany Xie Lian ujął i podążył za nim.
– No dobrze – podjął Xie Lian. – Ale dlaczego się wtedy tam pojawiłeś?
– Mogłem specjalnie podążać za Waszą Wysokością, mogłem też napotkać cię, gdy tamtędy przechodziłem i mi się nudziło. Jak myślisz, która z tych odpowiedzi jest bardziej wiarygodna?
Xie Lian policzył dni, które tamten przy nim spędził.
– Nie ośmielę się wybrać… – stwierdził w końcu. – Ale chyba naprawdę ci się nudzi. – Skupił na Hua Chengu całą swoją uwagę, zlustrował go wzrokiem od stóp do głów. – Jesteś inny, niż mówią legendy.
Hua Cheng zmienił pozycję, podparł podbródek o kolano, spojrzał na Xie Liana i spytał:
– Tak? Skąd więc wiedziałeś, że ja to ja?
Xie Lian miał w głowie tylko parasolkę i krwawy deszcz, brzęczące srebrne łańcuszki i zimne karwasze.
– Cokolwiek bym sprawdził, wszystko było bez zarzutu. Musisz więc być armagedonem. Nosisz się na czerwono, w kolorze krwi albo liści klonu. Nie ma rzeczy, której byś nie wiedział, której byś nie mógł dokonać, której byś się lękał. Taka persona nie może być nikim innym, jak tylko owym osławionym Krwawym Deszczem w Poszukiwaniu Kwiatu, którego imię sprawia, że nieśmiertelnych zdejmuje strach. Poza tym nie wkładałeś w to ukrywanie się zbyt wielkiego wysiłku.
– Czyli mogę uznać to za komplement? – dociekał Hua Cheng z uśmiechem.
– Przecież to właśnie miałem na myśli.
Brwi Hua Chenga się uniosły, a on sam wydawał się bardzo zadowolony.
– Dlaczego nie spytałeś mnie, Wasza Wysokość, jaki mam cel, próbując się do ciebie zbliżyć?
– Jeśli sam nie chcesz mi o tym powiedzieć, to nie ma sensu dociekać. Najpewniej i tak nie powiesz mi prawdy.
– Niekoniecznie – odparł Hua Cheng. – A poza tym, jeśli nie odpowiem albo przyjdzie ci do głowy, że się mijam z prawdą, możesz kazać mi odejść.
– Jeżeli naprawdę miałbyś złe zamiary, to cóż mi przyjdzie z tego, że każę ci odejść? Jesteś tak potężny, że z łatwością wrócisz pod inną postacią.
Patrzyli na siebie i się uśmiechali, gdy ciszę Kasztanowego Przybytku rozbił nagły dźwięk. Spojrzeli w stronę, z której dobiegł, ale nie dostrzegli tam nikogo, a za cały ten hałas odpowiedzialny był przetaczający się po ziemi ceramiczny słój.
Kiedy wrócili z Banyue, Xie Lian włożył Półksiężyc do opróżnionego słoika po kiszonkach. Chciał jej ułatwić adaptację do nowego miejsca – w końcu po wielu latach opuściła ojczyznę nagle i nie z własnej woli. Tak, duchy też mogą mieć problemy z adaptacją! A teraz słój się przewrócił i potoczył do wyjścia, ale zatrzymały go zrobione przez Hua Chenga drzwi i odbijał się od nich raz za razem. Xie Lian, bojąc się, że się zaraz roztrzaska, otworzył je, a słój wyturlał się na trawę i stanął pionowo. Choć był tylko zwykłym naczyniem, wydawało się, że spogląda w rozgwieżdżone niebo.
Xie Lian podążył za nim.
– Generale, czy młodszy generał Pei został złapany? – spytał cichy głos.
Hua Cheng też wyszedł z Kasztanowego Przybytku, stał obok, opierając się o drzewo.
– Co się z nim stanie? – nie przestawała dopytywać zamknięta w słoju Półksiężyc.
– Nie wiem. – Xie Lian schował dłonie w rękawach. – Ale zrobił coś złego, więc na pewno poniesie karę.
Półksiężyc zamilkła, by podjąć po chwili:
– Ludzie mówili, że mnie oszukał, ale ja tak nie uważam. Gdy otwierałam bramy, byłam już przygotowana na to, że nie dotrzyma obietnicy.
Xie Lian czuł, że Półksiężyc chce się komuś zwierzyć, więc usiadł obok.
– Poza tym, chociaż nie dotrzymał słowa, to nie jest takim złym człowiekiem – wymamrotała.
– Ach, doprawdy…?
– Tak. – Słoik się przetoczył. – Generale, twoje ciało wrzucono do rzeki, pamiętasz? Chciałam cię pochować i szłam wzdłuż rzeki, szukałam, wypatrywałam, aż wreszcie dotarłam na Równiny Centralne, do Yong’an.
– Przebyłaś tysiąc li… Taka wytrwałość…
– Nie mogło być inaczej, musiałam cię pochować – powiedziała żarliwie. – Dotarłam do Yong’an. Szłam ulicą, nikogo tam nie znałam, byłam bardzo głodna i bardzo zmęczona. Ostatecznie to właśnie generał Pei i jego rodzina zaoferowali mi posiłek. Taki smaczny! Zjadłam i nic nie zwymiotowałam. Na jedno posiedzenie pochłonęłam tyle, że było mi głupio, powiedziałam więc, że potem im wszystko zwrócę. Generał Pei tylko się śmiał, myślał chyba, że jestem zabawna. Powiedział: „Nie musisz oddawać nam jedzenia, przychodź tu, gdy tylko będziesz głodna”. Miał wtedy jakieś piętnaście, szesnaście lat, kochał się śmiać.
Xie Lian pomyślał o jego kamiennej twarzy.
– Naprawdę tego po nim nie widać… – przyznał. – I spotkałaś go dopiero w wieczór przed atakiem na miasto?
Nie była to więc desperacka próba znalezienia ratunku, ale zaufanie sprzed lat. Słój się zakołysał.
– Mhm – przytaknęła Półksiężyc. – Ale kiedy zarobiłam dość pieniędzy i wróciłam, by oddać dług, drzwi były zapieczętowane, a sam dom opustoszał. Rozpytałam się i powiedziano mi w końcu, że rodzinę spotkała kara. Tylko Pei został przymusowo wcielony do wojska, pozostali mężczyźni byli albo zbyt starzy, albo zbyt młodzi. Wygnano ich więc. Szukałam wszędzie, aż zobaczyłam generała Peia na jakimś skrzyżowaniu. Stał tam w odzieniu rekruta i nie ośmieliłam się podejść. – Westchnęła. – Pojawiła się grupa ludzi w łachmanach, nieśli ze sobą koce. Kilkoro z nich zobaczyło go i zaczęło wołać. Podbiegł, jak się okazało, do swoich rodziców i rodzeństwa. Wcisnął pieniądze eskortującemu ich strażnikowi, a następnie swojemu ojcu. Ten nakrzyczał na niego: „Po co tu przylazłeś? W wojsku pozwalają ci tak sobie chodzić, dokąd chcesz? Nie będę ci zabierał pieniędzy, wynoś się!”. Matka natychmiast wzięła go w obronę: „Dlaczego na niego krzyczysz? Wysyłają go na pogranicze, nas wygnano na cztery wiatry, nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy. Chcesz podczas ostatniego spotkania go zwyzywać?”. Ojciec westchnął. „Xiu, synu – powiedział. – Kiedy dotrzesz na pogranicze, musisz na siebie uważać”.
Ta scena musiała zrobić na Półksiężyc ogromne wrażenie, skoro po tylu latach pamiętała każde słowo, jakby to było wczoraj, jakby miała to wciąż przed oczami.
– Pei zapytał, co ojciec miał na myśli, czy ktoś umyślnie chciał zaszkodzić ich rodzinie – kontynuowała. – Ojciec z początku nie chciał o tym mówić, ale wreszcie dał się przekonać. Zaczęło się od zorganizowanych przez dwór królewski w ostatnim miesiącu poprzedniego roku zawodów, w których generał Pei brał udział i mierzył się z innymi zawodnikami w walce na miecze. Już wtedy jego zdolności szermiercze były niezrównane, wszyscy go podziwiali. Ale razem z nim w szranki stanął syn pewnego generała i jeśli Pei piąłby się w rankingach szermierczych, na pewno w końcu by na niego trafił, więc…
Xie Lian zrozumiał.
– Żeby temu zapobiec, Peiowi nie pozwolono więcej stanąć do walki? I właśnie dlatego całą jego rodzinę spotkała kara?
Nieszczęście, jakie spadło na nich wszystkich, wynikało z niczego innego, jak tylko z wyjątkowych umiejętności Peia. I tego, że stanął komuś na drodze.
– Ojciec go przestrzegł, żeby bardzo uważał na to, jak się zachowuje. Nie popisywał się, nie robił sobie wrogów, nie dawał innym powodów do knucia przeciw niemu, bo ludzie na pewno będą go obserwować. Nawet nie dokończył, gdy strażnik kazał im iść dalej. Młodsze rodzeństwo Peia ciągnęło go za szaty, matka krzyczała, żeby zabrał pieniądze z powrotem, bo lepiej się im przysłuży w armii. Pei patrzył, jak odchodzą, i płakał. – Słój zamarł. – Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby ktoś tak żałośnie płakał. Następnym razem zobaczyłam go już na Przełęczy Półksiężyca. Wyszedł tego dnia łapać węże skorpioogoniaste. Jeden z moich węży go ukąsił i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, gdzie go zesłano. Wyleczyłam go, przebudził się, ale teraz myślę, że mnie nie poznał. Każde z nas mówiło za siebie. Kiedyś dużo się śmiał, a wtedy nie tylko tego nie robił, lecz nawet nie mówił za wiele. Pewnego dnia spytał mnie, jak skłonić węże do posłuchu. W tamtym czasie czegokolwiek się imał, wkładał w to wszystkie siły. Myślałam, że chodzi mu o to, by jak najszybciej osiągnąć sukces, że chce ratować rodzinę. Nawet gdybym mu nie powiedziała, i tak by poszedł łapać węże, prędzej czy później zostałby znowu ukąszony, nauczyłam go więc, jak kontrolować kilka z nich.
– A więc to tak – powiedział Xie Lian – nauczył się twojej sztuki.
– Tak. To ja go nauczyłam. W noc przed oblężeniem poprosiłam go, by postarał się nie krzywdzić cywili. Ale przecież miecz jest ślepy. Na polu bitwy albo ty zabijasz, albo ciebie zabiją. Jak tu okazać miłosierdzie? Gdy teraz o tym myślę… Nie powinnam była mu tego mówić, sprawiłam, że przezwano go wiarołomcą. – Mówiła tak szczerze, bez przepraszania, bez żalu czy niechęci. – Otwarcie bram było moim własnym wyborem, nikogo nie winię – kontynuowała spokojnym tonem. – Generał Pei mógł działać w granicach wyznaczonych przez okoliczności i zrobił, co w jego mocy, by zminimalizować straty. Myślę też, że nie spodziewał się mojej śmierci. Pamiętam wyraz jego twarzy, gdy zobaczył, że Kemo powiesił mnie na murach. Sądzę, że mogłam… go wystraszyć.
Nie zrzucała na nikogo odpowiedzialności, nie mówiła o tym, że się nie kontrolowała, po prostu się martwiła, bo jej śmierć kogoś przestraszyła. Xie Lian nie wiedział, co powiedzieć, a jego serce powoli topniało.
– Nie wiem tylko, czy ostatecznie uratował swoich bliskich – wymamrotała jeszcze.
– Nie.
Człowiek i słoik odwrócili się w tę samą stronę. Hua Cheng stał niedaleko w cieniu drzew.
– Kiedy Pei Xiu wniebowstąpił, jego rodzina już od paru lat nie żyła, zmarli na wygnaniu. Dowiedział się o tym dopiero po masakrze miasta.
Próbował z całych sił, łamał obietnice, unurzał ręce we krwi po łokcie, ale i tak nie pomógł tym, którym pomóc pragnął najbardziej. Co to za życie…? Xie Lian westchnął.
– Przepraszam, generale.
– Dlaczego ciągle mnie przepraszasz? – Słowa Półksiężyc go zdziwiły.
– Chciałam pomagać zwykłym ludziom. Jak mówiłeś, generale.
– Czekaj! – Xie Lian przytrzymał słoik, zanim ten zdołał się znów odtoczyć, i spojrzał na Hua Chenga, który stał pod sąsiednim drzewem z ramionami skrzyżowanymi na piersi. – Naprawdę tak powiedziałem?
Zanim skończył siedemnaście lat, kochał szafować tym zdaniem, ale w ciągu kilkuset ostatnich nie wymówił go wcale, i bardzo dobrze!
Nie mógł go znieść.
– No tak, tak mówiłeś – odparła Półksiężyc.
– Nie mówiłem… – Xie Lian jeszcze próbował walczyć.
– Mówiłeś! – zapewniła go żarliwie. – Pewnego razu spytałeś, co chcę robić, kiedy dorosnę, i gdy odpowiedziałam, że nie wiem, ty co? Ty powiedziałeś: „Kiedy byłem mały, moim marzeniem było pomaganie zwykłym ludziom!”.
– A, to! – wykrzyknął Xie Lian. – Ja sobie luźno rzuciłem, a ty tak dobrze zapamiętałaś!
– Ale ja myślę, że powiedziałeś to bardzo serio! Poza tym później powtórzyłeś jeszcze kilkukrotnie, więc chyba ciągle miałeś to w głowie.
– Ha, ha, ha, ha, ha, naprawdę? Możliwe! W ogóle nie pamiętam!
– Niech pomyślę. Mówiłeś też: „Jeśli naprawdę chcesz iść naprzód, nic nie stanie na twojej drodze!”, „Nawet jeżeli sto razy wpadniesz w błoto, wyjdź z niego!”. Dużo takich myśli rzucałeś!
– Pfff…
Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że Hua Cheng wszystko usłyszał i się z niego śmieje!
Xie Lian nie dawał rady już dłużej utrzymać słoika. „…Plotłem takie bzdury? Ja? Ja taki nie jestem… A może jestem?”, pomyślał.
– Ale na sam koniec i tak wszystko zrobiłam źle.
Xie Lian zamarł.
– Chciałam tylko chronić ludzi. – Głos Półksiężyc brzmiał, jakby była zagubiona. – Tak jak ty, generale, nieważne, czy to Banyueńczycy, czy Yong’anczycy. Chciałam chronić ich wszystkich, dlatego z całych sił poświęciłam się praktyce duchowej. Ale jedynym, co ostatecznie mogłam zrobić, było pozwolić Kemo i jego ludziom, żeby powiesili mnie kilka razy i w ten sposób choć trochę ukoili swoją gorycz. I żywić nadzieję, że dzięki temu szybciej zaznają spokoju. Wiem, że zrobiłam źle, ale czy możesz mi powiedzieć, co mogłam zrobić, by było dobrze? Co zrobić, żeby naprawdę, tak jak mówiłeś, uratować zwykłych ludzi, uratować wszystkich?
– Przepraszam, ale nie wiem, jak ci odpowiedzieć. Wcześniej tego nie wiedziałem i nie wiem tego teraz.
– Generale, myślę, że całe moje życie było porażką – stwierdziła ze smutkiem po chwili milczenia.
Xie Lianowi jej słowa nie poprawiły humoru. Czy nie oznaczały one, że ostatnie osiemset lat jego życia było jeszcze większą porażką?
Zostawił smutną Półksiężyc, by patrzyła samotnie w rozgwieżdżone niebo, i wrócił z Hua Chengiem do Kasztanowego Przybytku.
– O co właściwie chodziło Peiowi? – spytał, gdy zamknął za sobą drzwi.
– Może chciał tej małej oszczędzić kilkukrotnego powieszenia. Kto wie – odparł Hua Cheng.
– Nie musiał łatać swojego planu śmiertelnikami. – Xie Lian pokręcił głową.
– Śmiertelnicy – powiedział Hua Cheng spokojnym głosem – znaczą mniej od mrówek. Dla boga to bez różnicy, czy zabije kilkuset śmiertelników, czy zgniecie kilkaset mrówek. Gdyby nie to, że jako symulakrum1 był osłabiony, obawiam się, że próbowałby zabić nas wszystkich.
Xie Lian zerknął na niego i przypomniał sobie, jak demon skoczył do otchłani skazańców i w jednej chwili wybił żołnierzy Banyue.
– Symulakrum jest osłabione? Twoje chyba jest dość mocne.
Hua Cheng uniósł brew.
– Oczywiście. Ale to jest moja prawdziwa postać.
Xie Lian odwrócił się zdziwiony.
– Serio? To twoja prawdziwa postać?
– Gwarancja oryginalności – odparł Hua Cheng.
Sam był sobie winien, to zabrzmiało niemal jak „przekonaj się sam”, więc Xie Lian, sam nie wiedząc kiedy, wyciągnął palec i dotknął opuszką policzka Hua Chenga. Dopiero gdy to zrobił, jakby ocknął się i żachnął w duchu. Był po prostu ciekawy, jaka jest w dotyku skóra tego władcy demonów. Nie spodziewał się, że jego własne ciało zadziała szybciej niż umysł. Tak po prostu go szturchnął, co to w ogóle ma być!
Hua Cheng chyba też trochę się zdziwił tym nagłym dotknięciem, ale wciąż był spokojny i niewzruszony, nic nie powiedział, w jego oczach tliło się rozbawienie i jakby czekał na wyjaśnienia Xie Liana. Który oczywiście żadnego nie udzielił, spojrzał tylko na swój palec i natychmiast go schował.
– Niezłe.
Hua Cheng wreszcie się roześmiał, skrzyżował ręce na piersi i przechylił głowę na bok.
– Co jest niezłe? Ta skóra?
– Tak, naprawdę niezła – powiedział szczerze Xie Lian. – Ale…
– Ale co?
Xie Lian przez chwilę uważnie się przypatrywał jego twarzy.
– Ale czy mógłbym zobaczyć, jak naprawdę wyglądasz?
Skoro powiedział „ta skóra”, to oznaczało, że chociaż samo ciało było prawdziwe, to jego wygląd nie był pierwotny. Nie miał przed sobą prawdziwego oblicza Hua Chenga.
Ale Hua Cheng nie odpowiedział od razu. Opuścił ramiona. Xie Lian nie wiedział, czy to tylko wrażenie, wydawało mu się jednak, że Hua Cheng spochmurniał. Serce zabiło mu mocniej. Pojął to w mgnieniu oka – nie powinien o to pytać. Chociaż przez ostatnie dni dogadywali się bardzo dobrze, nie oznaczało to jeszcze, że są na tyle blisko, by wysuwać takie prośby.
Natychmiast się uśmiechnął.
– Tak tylko rzuciłem, nie przejmuj się tym.
Hua Cheng zamknął oczy, po chwili odpowiedział uśmiechem.
– Jeśli później nadarzy się okazja, pokażę ci.
Gdyby to był ktoś inny, te słowa zabrzmiałyby jak zwykła wymówka. „Jeśli później nadarzy się okazja” to przecież dosłownie „Nawet o tym nie myśl, zapomnij”. Ale skoro Hua Cheng je wypowiedział, Xie Lian wiedział z całą pewnością, że to obietnica.
– Dobrze. – Uśmiechnął się. – Poczekam więc, aż uznasz, że to właściwy czas.
Był już zmęczony późną porą, położył się więc na macie, a Hua Cheng razem z nim. I nikt się nie dziwił, jak po odkryciu swoich tożsamości demon i bóg mogą spać na jednej macie. Nie mieli poduszki, więc Xie Lian, tak jak Hua Cheng, ułożył głowę na rękach.
– U was, w świecie demonów, nie trzeba składać raportów. Macie dużo wolnego.
Hua Cheng wyprostował nogi.
– A komu miałbym je składać? – spytał. – Ja jestem najpotężniejszy. A w świecie demonów każdy jest sobie panem, nikt nikim nie rządzi.
– A więc tak to działa. A spotkałeś pozostałych władców demonów?
– Spotkałem.
– Zielonego Demona też?
– Mówisz o tym śmieciu i bezguściu? Chciałem się z nim tylko przywitać, a on uciekł.
Xie Lian pomyślał, że raczej nie chodziło o zwykłe powitanie.
– A przy okazji dostałem przydomek „Krwawy Deszcz w Poszukiwaniu Kwiatu” – zakończył Hua Cheng spokojnie.
Aha, chodziło więc o raczej krwawe powitanie.
– Witasz się naprawdę niesamowicie. Żywisz jakąś urazę do Zielonego Demona?
– Tak.
– To znaczy?
– Nie mogę na niego patrzeć.
Xie Lian nie wiedział, co powiedzieć. „Czyżbyś rzucił wyzwanie trzydzieściorgu trojgu niebian też tylko dlatego, że nie mogłeś na nich patrzeć?”, pomyślał.
– Niebianie z Wyższej Izby Niebios mówią, że ma naprawdę kiepski gust i nawet świat demonów czuje do niego niechęć. Rzeczywiście tak jest?
– Rzeczywiście. Czarna Toń też nim gardzi.
– Kto to jest? – spytał Xie Lian i natychmiast dodał: – To ten Czarna Toń Zatapiająca Statki?
– Dokładnie. Nazywany jest też Niezgłębionym Demonem Czarnej Toni.
O ile dobrze zapamiętał, Niezgłębiony Demon Czarnej Toni również był armagedonem, za to z Zielonym Demonem można było sobie poradzić. Nic dziwnego, że reszta nim pogardzała.
– Dobrze go znasz? – spytał zaciekawiony Xie Lian.
– Nie. W świecie demonów znam zaledwie kilku – odparł Hua Cheng leniwie.
– Dlaczego?
– Nikt poniżej armagedonu nie jest godzien ze mną rozmawiać.
To bardzo aroganckie zdanie wypowiedział, jakby stwierdzał oczywisty fakt.
– To świetnie. – Xie Lian się ucieszył. – Nie to co w świecie niebian, jest ich aż tylu, że nie potrafię spamiętać ich imion.
– To nie spamiętuj.
– Ale jak nie zapamiętam, to ich zawstydzę, mogę kogoś urazić.
– Jeśli coś tak nieistotnego ich urazi, to są małostkowymi śmieciami.
Rozmawiali jeszcze chwilę, ale Xie Lian się obawiał, że konwersacja zmierzała w zbyt drażliwe rejony, nie podejmował więc już tematu różnic między dwoma światami. Rzucił okiem na zamknięte drzwi.
– Co z Półksiężyc? Kiedy wróci?
Pomyślał o tym niedawnym otrzeźwiającym „Chcę pomagać zwykłym ludziom”, a w jego głowie wezbrały obrazy, które natychmiast odepchnął.
– To brzmi dobrze – odezwał się Hua Cheng.
– Co?
– „Chcę pomagać zwykłym ludziom”.
Xie Lian poczuł, jakby ktoś wymierzył mu cios. Odwrócił się, zwinął jak suszona krewetka, zasłonił twarz dłońmi i wyglądało, jakby potrzebował jeszcze jednej pary rąk do zakrycia uszu.
– Sanlang… – jęknął.
Hua Cheng się przysunął.
– Hmm? A co z tym nie tak? – W jego głosie brzmiała powaga.
Ciągle pytał, ciągle argumentował, a Xie Lian nie mógł go przegadać. Odwrócił się i rzucił bezsilnie:
– Nic już nie mów! To bez sensu.
– O co ci chodzi? Czemu bez sensu? – zaoponował Hua Cheng. – Jeżeli ktoś ma odwagę mówić o zwykłych ludziach, nieważne, czy chodzi o pomaganie im, czy o zabijanie ich, to mam do niego szczery szacunek. Pierwsze jest dużo trudniejsze, więc jeszcze bardziej to szanuję.
Xie Lian nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać. Pokręcił głową i opadł bezradnie na matę.
– Nie wystarczy mówić, trzeba jeszcze robić. A co ważniejsze, zrobić, dopiero wtedy się liczy. I tyle. Dobra, nieważne. Kiedy byłem młodszy, mówiłem jeszcze głupsze rzeczy.
– Och? – zainteresował się Hua Cheng. – Jakie? Chętnie posłucham.
Xie Lian przez chwilę wydawał się nieobecny, ale się uśmiechnął, gdy coś sobie przypomniał.
– Wiele lat temu ktoś mi powiedział, że nie da rady żyć dalej. Pytał, po co właściwie ma żyć, jaki jest w tym sens. – Zerknął na Hua Chenga. – Wiesz, co odpowiedziałem?
Nie był pewien, czy dobrze widzi, ale wydawało mu się, że w oczach tamtego zapłonęła iskra.
– Co odpowiedziałeś? – spytał cicho.
– „Jeśli nie wiesz, po co żyć dalej, to żyj dla mnie. Jeżeli nie wiesz, jaki sens ma twoje dalsze życie, niech przez chwilę ja będę jego sensem, niech będę filarem, który je podtrzymuje”. Ha, ha, ha… – Nie mógł powstrzymać gorzkiego śmiechu. – Do tej pory nie mogę zrozumieć, co ja wtedy sobie myślałem. – Pokręcił głową. – Skąd miałem odwagę na taką gadkę, na żądanie, żeby stać się sensem czyjegoś życia?
Hua Cheng milczał.
– Naprawdę, tylko w młodym wieku można mieć czelność powiedzieć coś takiego – mówił dalej Xie Lian. – Wtedy myślałem, że wszystko mogę, niczego się nie bałem. Teraz już nie umiem wypowiedzieć takich słów. Nie wiem, co się potem stało z tamtym człowiekiem – przyznał w zadumie. – Bycie sensem czyjegoś życia to bardzo poważna sprawa, a co dopiero pomaganie ludziom.
W Kasztanowym Przybytku zapadła cisza.
– Pomaganie ludziom to nie jest błaha sprawa – podjął cicho Hua Cheng. – Chociaż to odważne mówić takie rzeczy w tak młodym wieku, to także głupie.
– Właśnie tak.
– Chociaż głupie, to i odważne.
– Bardzo ci dziękuję. – Xie Lian się roześmiał.
– Nie ma za co.
Patrzyli przez chwilę na dach Kasztanowego Przybytku. W końcu Hua Cheng się odezwał:
– Ale, Wasza Wysokość, znamy się tylko kilka dni, a już tak wiele mi powiedziałeś. To nie problem?
– Jaki problem? To nic takiego. Możesz znać kogoś i kilkadziesiąt lat, a wystarczy jeden dzień, by wasze drogi się rozeszły. Góra z górą się nie zejdzie, a ludzie nieustannie spotykają się i rozstają. Dogadujesz się z kimś, to się schodzicie, nie dogadujesz się, rozchodzicie. Przecież wszystko się kiedyś kończy.
Hua Cheng zaśmiał się cicho.
– A jeśli… – powiedział nagle.
Xie Lian się odwrócił.
– Jeśli co?
Hua Cheng nie patrzył na niego, a na sfatygowany dach. Xie Lian widział tylko lewy profil jego urodziwej twarzy.
– …jestem brzydki – dokończył cicho Hua Cheng.
– Co?
Hua Cheng wolno obrócił twarz ku niemu.
– Czy jeżeli w prawdziwej postaci nie wyglądam dobrze, i tak będziesz chciał mnie zobaczyć?
– Ty tak na poważnie? Od początku jestem przekonany, że musisz wyglądać dobrze.
– Niekoniecznie – odparł Hua Cheng pół żartem, pół serio. – A jeśli mam ostre kły i zieloną twarz, na której wszystko jest w nieładzie? Jeżeli jestem szpetny jak rakszasa albo jaksza2, co zrobisz?
Xie Lian odruchowo się zaciekawił: czyżby ten władca świata demonów, na dźwięk imienia którego na twarze nieśmiertelnych wypełzał strach, przejmował się swoim wyglądem? Ale też upomniał się szybko, że nie miał powodu w to wnikać.
Pamiętał mgliście, że wśród rozlicznych dotyczących Hua Chenga legend pojawiały się również takie, które mówiły, że był zdeformowanym dzieckiem. Jeśli to prawda, z pewnością go z tego powodu nękano. Być może dlatego właśnie był tak wrażliwy na tym punkcie. Xie Lian rozważał to przez chwilę, w końcu powiedział najbardziej serdecznym tonem, na jaki mógł się zdobyć:
– Ale u mężczyzny wygląd nie jest istotny…
– Serio? Ja sądzę, że jest bardzo istotny.
Xie Lian myślał usilnie, jak go pocieszyć.
– Nie jest. Jeżeli ktoś używa twojego wyglądu, by cię zaatakować, to znaczy, że nie ma żadnego innego powodu albo po prostu ci zazdrości. Co tylko potwierdza twoją wyjątkowość. Mnóstwo ludzi nie zwraca uwagi na wygląd, na przykład ja nigdy tego nie robiłem! No i zobacz, obaj tacy jesteśmy…
– Hę? Jacy?
Xie Lian nie miał jak się bronić.
– …tacy jesteśmy, więc się zaprzyjaźniliśmy, prawda? A między przyjaciółmi musi być szczerość. Bądź spokojny, tak długo, jak jesteś sobą, ja… Czemu się śmiejesz? Mówię szczerze.
Poczuł, że ciało młodzieńca obok delikatnie drży. Zamarł i pomyślał: „Powiedziałem to tak dobrze, że wzruszył się aż do łez?”, ale nie miał odwagi się odwrócić i upewnić. Gdy dobiegł go cichy śmiech, jakby Hua Chengowi się wypsnęło prychnięcie, Xie Lianowi zrobiło się smutno i szturchnął demona w ramię.
– Dlaczego się śmiejesz? Niby w czym nie mam racji?
Hua Cheng natychmiast przestał się trząść, zwrócił twarz ku niemu i powiedział:
– Masz całkowitą rację, mówisz bardzo mądrze.
– Nie jesteś szczery… – stwierdził Xie Lian ze smutkiem.
– Przysięgam, że w żadnym ze światów nie znajdziesz nikogo bardziej szczerego ode mnie.
Xie Lian nie miał już ochoty rozmawiać, odwrócił się do niego plecami.
– Dość tego, idziemy spać. Spać, a nie gadać.
– Następnym razem. – Hua Cheng zaśmiał się cicho.
Chociaż Xie Lian zamierzał już iść spać, kiedy tamten się odezwał, nie mógł się powstrzymać, by nie kontynuować rozmowy.
– Co następnym razem?
– Następnym razem, gdy się zobaczymy – szepnął Hua Cheng – ujrzysz mnie w prawdziwej postaci.
Xie Lian chciał dalej dopytywać, ale było już późno i nie dał rady, zapadł bowiem w głęboki sen.
Gdy się zbudził następnego ranka, miejsce obok niego było puste.
Zerwał się na równe nogi i ruszył zajrzeć w każdy kąt Kasztanowego Przybytku. Otworzył nawet drzwi, ale i za nimi nie było żywego ducha. Przy zagrabionych w stertę opadłych liściach stał jednak słój z Półksiężyc. Xie Lian wyszedł, wziął go w ramiona, wniósł do środka i postawił na ołtarzu. Dopiero wtedy zauważył, że na jego piersi coś się pojawiło.
Sięgnął ku temu palcami i pod Przeklętą Obręczą poczuł cienki łańcuszek, luźno oplatający jego szyję. Szybko go ściągnął i obejrzał. Srebrnego i lekkiego łańcuszka Xie Lian mógł nie poczuć, ale powinien zauważyć zawieszony na nim przejrzysty, kryształowy pierścień.
Potarł go palcami.
– Co to jest?
W Xianle kochano skarby, kochano złoto i drogie kamienie. Xie Lian znał się na nich, od dzieciństwa bawił się w szlifowanie klejnotów, był przyzwyczajony do kosztowności. Przyjrzał się uważniej pierścieniowi. Wydawał się brylantowy, musiał być dziełem mistrza, choć nawet rzemieślnik o największym kunszcie nie potrafiłby wyszlifować diamentu w tak doskonały kształt. Xie Lian nigdy dotąd nie widział klejnotu tak przejrzystego i lśniącego, aż nie potrafił ocenić, co właściwie ma w dłoni.
Nie ulegało wątpliwości, że był bardzo cenny. To zapewne pamiątka, którą Hua Cheng zostawił przed odejściem.
Zdziwiony Xie Lian postanowił go zatrzymać i przy następnej okazji spytać Hua Chenga, co sobie właściwie wyobrażał. W świątyni nie było miejsca na ukrycie tak cennego klejnotu. Xie Lian postanowił więc trzymać go przy sobie i zawiesił łańcuszek z powrotem na szyi.
Przez kilka dni odpoczywał potem w Kasztanowym Przybytku, a nadmiernie wręcz serdeczni wieśniacy przynosili mu niezjedzone bułeczki, kleik ryżowy i przekąski jako jałmużnę – nie, jako ofiarę. I tak upływał mu czas. Wreszcie jednak nadszedł kres sielanki i Ling Wen wezwała go do Stolicy Nieśmiertelnych.
– Co się dzieje? Wnioskuję z twojego tonu, że stało się coś ważnego.
– Tak. Chodź szybko do Pawilonu Boskiego Wojownika.
Zamarł, gdy usłyszał tę nazwę.
Jun Wu powrócił.
Książę wyrusza do Miasta Duchów i spotyka władcę demonów
Od czasu swojego trzeciego wniebowstąpienia Xie Lian jeszcze nie spotkał się z Jun Wu.
Władca Niebios, Pierwszy Bóg-Wojownik Trzech Światów, przez cały rok patrolował świat śmiertelnych, strzegł gór i mórz albo przebywał w odosobnieniu. Tym razem podjęcie decyzji o powrocie do Niebios było niełatwe, ale Xie Lian nie miał wyjścia, musiał złożyć raport.
Główną ulicą Stolicy Nieśmiertelnych była Aleja Boskiego Wojownika i chociaż w świecie śmiertelnych ludzie zbudowali niezliczone aleje Boskiego Wojownika ku czci Jun Wu, to były one tylko nieudolnymi imitacjami tej niebiańskiej. Jedynie ona mogła uchodzić za prawdziwą.
Xie Lian szedł aleją, kierując się do Pawilonu Boskiego Wojownika. Mijał wielu zdążających w pośpiechu bogów służebnych, ale żaden z nich nie ośmielił się go zaczepić.
Oczywiście Xie Lian nigdy innych nie obchodził. Tyle że dotąd oznaczało to po prostu, że nikt nie podchodził, żeby spytać, co u niego, ale jak najbardziej grzecznie pochylał głowę na powitanie. Teraz jednak traktowali go jak powietrze. Jeśli znaleźli się przed nim – szli szybko, jeżeli za nim – zwalniali, żeby znaleźć się jak najdalej. Xie Lian się tym nie przejmował, ostatecznie dopiero co zaszkodził młodszemu Peiowi. Dziwnym by było, gdyby go nie unikali.
Nagle usłyszał za plecami krzyk:
– Wasza Wysokość!
Xie Lian się zdziwił i pomyślał, że takie publiczne odezwanie się do niego to godna pozazdroszczenia odwaga. Ale gdy się zatrzymał i odwrócił, w pośpiechu minął go bóg służebny, który podbiegł do innego niebianina, wołając:
– Wasza Wysokość! Idziesz do Pawilonu Boskiego Wojownika, jak mogłeś zapomnieć pajdzy3?
Ach, no tak, to nie o niego chodziło. W Wyższej Izbie Niebios było kilku książąt, nietrudno więc o pomyłkę. Xie Lian zerknął szybko na tamtego i zamarł.
Młodzieniec świetnie się prezentował w szatach wojownika, choć nie otaczała go zrodzona na polu bitwy zabójcza aura, wydawał się raczej pogodnym i otwartym arystokratą. Miał może osiemnaście, dziewiętnaście lat, na jego urodziwej twarzy jaśniał szeroki uśmiech, inny niż u pozostałych niebian z Wyższej Izby – zwykły, szczery i pozbawiony ukrytych intencji uśmiech, który przywodził na myśl dziecięcą naiwność. Gdyby komentował to ktoś bardziej surowy, na przykład Mu Qing, pewnie nazwałby to głupotą.
Xie Lian przyglądał się stojącym przed nim bogom, ci zaś się odwrócili i spojrzeli na niego. Na widok Xie Liana bogu służebnemu natychmiast zrzedła mina. Xie Lian skinął mu lekko głową i uśmiechnął się do jego towarzysza.
– Dzień dobry, Wasza Wysokość. Ten książę najwyraźniej był beztroski i najwidoczniej nie znał Xie Liana, bo gdy usłyszał powitanie, uśmiechnął się promiennie i odpowiedział:
– Dzień dobry!
Bóg służebny trącił go, a książę, nieświadomy przyczyn takiego traktowania, spytał ze zdziwieniem:
– Czemu mnie szturchasz?
Xie Lian parsknął śmiechem, bóg służebny zaś szturchał tamtego jeszcze mocniej.
– Wasza Wysokość, spóźnisz się, chodźmy! – popędzał.
Nieznany książę nie miał więc wyjścia, musiał ruszyć, ale wyraz zdziwienia nie opuszczał jego twarzy. I kiedy Xie Lian potrząsnął głową z wrażeniem, że właśnie popełnił faux pas, podszedł do niego oddział uzbrojonych w długie włócznie żołnierzy. Najwyraźniej właśnie patrolowali okolicę, ich szyk był równy, krok miarowy, od stóp do głów pokrywała ich warstwa starej patyny – nie byli bowiem prawdziwymi ludźmi, a żołnierzami z brązu. Mimo to wyglądali dostojnie i nieskazitelnie, jak przystało cesarskiej gwardii, przybocznym władcy Stolicy Nieśmiertelnych Cesarza Boskiego Wojownika. Xie Lian się odsunął, żeby ich przepuścić, i przemknęło mu przez myśl, że gdy widział ich ostatnim razem, nie byli jeszcze aż tak zieloni. Przez te kilkaset lat pokryli się jeszcze grubszą patyną, a jednak wciąż byli w użyciu. Nagle dowódca oddziału go zauważył. Oczy rozbłysły mu zielonym światłem. Włócznie z głośnym trzaskiem uderzyły o ziemię. Xie Lian był otoczony.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Symulakr, symulakrum to reprezentacja lub imitacja rzeczy bądź osoby. Pozoruje własną rzeczywistość. Symulakry są wykorzystywane w celach religijnych, magicznych (przyp. red.). [wróć]
Rakszasa – demon w mitologii indyjskiej, jaksza – bóg w mitologii indyjskiej. Buddyzm mieszał się z chińskimi wierzeniami ludowymi, stąd obecność tych postaci w słowach Hua Chenga. Jakszom przypisuje się okrucieństwo, rakszasom krwiożerczość i wampiryzm (cechuje je jednak szacunek dla Buddy) (przypisy, o ile nie zaznaczono inaczej, pochodzą od tłumaczek). [wróć]
Pajdza – tabliczka noszona przez mongolskich urzędników, spopularyzowana w Chinach w czasach mongolskiej dynastii Yuan (1271–1368). [wróć]