Błogosławieństwo Niebios. Tom 2 - Mo Xiang Tong Xiu - ebook

Błogosławieństwo Niebios. Tom 2 ebook

Mo Xiang Tong Xiu

3,7
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Bóg, który chciał pomagać zwykłym ludziom. Demon, który obiecał stać u jego boku. W świecie pełnym duchów i kłamstw nawet najczystsze intencje mogą prowadzić do tragedii.

Xie Lian próbuje rozwikłać historię upadłego królestwa i duchów, które nie zaznały spokoju. Towarzyszy mu Hua Cheng — potężny i nieprzenikniony demon, który widzi i wie więcej niż inni.

Wśród ruin i wspomnień powoli rodzi się zaufanie, a z nim pytania, na które nie ma prostych odpowiedzi. Czy można ocalić wszystkich? Co naprawdę znaczy kogoś chronić?

Wejdź w głąb Miasta Duchów i przekrocz próg Domu Gry — miejsca, gdzie można wygrać wszystko – lub wszystko stracić.

Błogosławieństwo Niebios to epicka opowieść z gatunku xianxia, która podbiła serca milionów czytelników na całym świecie. Po olbrzymim sukcesie w Azji, Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej kultowa powieść Mo Xiang Tong Xiu zachwyciła również polskich czytelników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 321

Oceny
3,7 (3 oceny)
1
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wkładka zdjęć

Xie Lian

Imię: Xie Lian

Aliasy: Hua Xie

Przy­domki: Radu­jący Bogów, Kwietny Bóg-Wojow­nik, Kwietny Gene­rał/Gene­rał Hua

Ran­king: bóg

Gdzie go szu­kać: Pawi­lon Xianle w sto­licy Nie­bios

Miej­sce uro­dze­nia: Xianle (następca tronu)

Data uro­dze­nia: 15 lipca

Wzrost: 178 cm

Sprzy­mie­rzeńcy: Ling Wen

Znaki szcze­gólne: dwie Prze­klęte Obrę­cze

Broń: wstęga Ruoye

Ekwi­pu­nek: słom­kowy kape­lusz, zawie­szony na szyi pier­ścień

Istotne infor­ma­cje: wnie­bo­wstą­pił trzy­krot­nie, dwu­krot­nie zde­gra­do­wany

„Xie Lian był bez­silny. Chwy­cił kubek, dwu­krot­nie nim potrzą­snął i jak się spo­dzie­wał, tym razem wypa­dły dwie piątki. To nie­zwy­kle ucie­szyło demony, które coraz moc­niej zaczęły się draż­nić z Lang Qia­nqiu.

– Widzisz? Coraz lepiej!

Ale Xie Lian wie­dział, że to zasługa Hua Chenga. Nie wie­dział za to, czy ma się śmiać, czy pła­kać. Bo jed­nak nie ist­niało coś takiego jak pra­wi­dłowa postawa, a dla kogoś tak pecho­wego jak on każda postawa jest nie­wła­ściwa. Może porzu­cić wszel­kie nadzieje, że szczę­ście się odwróci. Kiedy już miał się pod­dać i potrzą­snąć ostatni raz, Hua Cheng go powstrzy­mał”.

Hua Cheng

Imię: Hua Cheng

Przy­domki: Krwawy Deszcz w Poszu­ki­wa­niu Kwiatu, San­lang

Ran­king: arma­ge­don – władca demo­nów

Gdzie go szu­kać: Dom Gry lub Dom Naj­wyż­szej Ucie­chy w Mie­ście Duchów

Wzrost: 190 cm

Znaki szcze­gólne: opa­ska na pra­wym oku

Broń: zakrzy­wione ostrze losu Eming

Ekwi­pu­nek: dzwo­neczki przy butach, srebrne kar­wa­sze, wple­ciony w war­kocz czer­wony kora­lik

Istotne infor­ma­cje: jeden z Czte­rech Wiel­kich Gróz

Spe­cjalna umie­jęt­ność: srebrne motyle

„Za podobną czer­wo­nej chmu­rze zasłoną stał mil­czący osiem­na­sto-, może dzie­więt­na­sto­letni mło­dzie­niec.

Hua Cheng, ale i San­lang.

I jak wcze­śniej, miał szaty czer­wone jak liść klonu i skórę białą niczym śnieg. I jak wcze­śniej, był nie­zwy­kle przy­stojny. Choć Xie Lian nie mógł się zbyt dokład­nie przyj­rzeć jego twa­rzy, przez zasłonę widział bowiem jedy­nie jej zarys, to jed­nak miała w sobie i tamtą wcze­śniejszą mło­dzień­czą świe­żość, i wię­cej opa­no­wa­nia i spo­koju. Hua Cheng był zara­zem i mło­dzień­cem, i męż­czy­zną. Było w nim coś z nie­po­skro­mio­nej bez­czel­no­ści. I jak wcze­śniej, miał głę­bo­kie, błysz­czące jak gwiazdy oczy, któ­rymi bacz­nie się w Xie Liana wpa­try­wał.

Ale lśniło jedy­nie lewe oko.

Prawe zasła­niała czarna opa­ska”.

Ling Wen

Imię: Ling Wen

Przy­domki: Czci­godna Ling Wen

Ran­king: bóg

Gdzie jej szu­kać: Wyż­sze Nie­biosa

Istotne infor­ma­cje: jedna z Trzech Tru­cizn

„– Wła­śnie tak! Kiedy zła­piesz kogoś w świe­cie ludzi, na pewno ci odpo­wie, że Ling Wen to męż­czy­zna!

Kiedy mówimy o bogu-urzęd­niku, możemy spo­koj­nie przy­jąć, że jest męski. Wielu ludzi sądzi bowiem, że bogi­nie zaj­mują się tylko pie­lę­gno­wa­niem swo­jej mło­do­ści i urody, nie myślą o niczym innym. Ale Ling Wen była chłodną urzę­dową maniaczką, a jej ulu­bione zaję­cie to doci­ska­nie swo­ich pod­wład­nych, żeby razem z nią w tran­sie prze­rzu­cali urzę­dowe doku­menty. W naj­go­ręt­szym cza­sie w roku z pawi­lonu Ling Wen odsy­łano ludzi z pianą na ustach i zastę­po­wano ich prze­stra­szo­nymi nowi­cju­szami, któ­rzy prze­ko­py­wali się przez kolejne sterty. I cho­ciaż ona sama pra­co­wała ciężko i zapa­mię­tale niczym wół w kie­ra­cie, kadzi­deł nie dosta­wała zbyt wiele. Kilku roz­gnie­wa­nych tym kapła­nów naka­zało wyrzeź­bić jej męskie posągi i tak Czci­godna Ling Wen została zastą­piona Czci­god­nym Ling Wenem. Wystar­czyła tak mała zmiana, by natych­miast zaczęły pło­nąć kadzi­dła, a ludzie nagle uzmy­sło­wili sobie, że Ling Wen jest praw­dzi­wie świa­tły! Popły­nęły wyrazy uwiel­bie­nia. Póź­niej, gdy Ling Wen się poja­wiała w snach albo doko­ny­wała obja­wień, robiła to pod męską posta­cią. W prze­ciw­nym razie nikt by jej nie poznał”.

Mu Qing

Imię: Mu Qing

Przy­domki: Xuan­zhen, Bóg-Sprzą­tacz

Ran­king: bóg

Gdzie go szu­kać: Wyż­sze Nie­biosa

Miej­sce uro­dze­nia: Xianle

„Nie­pro­szony gość [Xie Liana] był ubrany na czarno, miał jasną cerę, blade usta i nijaki wyraz twa­rzy. Bez wąt­pie­nia był bogiem-wojow­ni­kiem, choć wyglą­dał raczej jak urzęd­nik. Nie mógł to być nikt inny jak tylko Mu Qing.

– Nie zapy­tam, dla­czego wsze­dłeś przez okno – ode­zwał się Xie Lian. – Ale zapy­tam, po co w ogóle przy­sze­dłeś.

Mu Qing rzu­cił coś w jego stronę. Bute­leczka z lekar­stwem.

Od czasu trze­ciego wnie­bo­wstą­pie­nia Xie Liana sto­su­nek Mu Qinga do niego można było okre­ślić tylko jako nie­jed­no­znaczny. Ale teraz, kiedy Xie Lian napy­tał sobie biedy, bóg-wojow­nik nie­spo­dzie­wa­nie zdo­był się na przy­ja­zny gest”.

Feng Xin

Imię: Feng Xin

Przy­domki: Nany­ang, Bóg Hoj­nie Obda­rzony, Bóg Hoj­nie Obda­rza­jący

Ran­king: bóg

Gdzie go szu­kać: Wyż­sze Nie­biosa

Miej­sce uro­dze­nia: Xianle

„– Dobra! – zawo­łał Feng Xin. – Spró­buję pierw­szy.

Xie Lian (…) usi­ło­wał powstrzy­mać Feng Xina, krzy­cząc: „Zacze­kaj! Nie rób tego!”, ale było za późno. W następ­nej chwili roz­le­gły się dono­śne prze­kleń­stwa Feng Xina, które tym razem wyjąt­kowo pozwo­limy sobie ocen­zu­ro­wać. Oprócz gniewu w jego gło­sie pobrzmie­wał strach.

– Co się dzieje? – wypy­ty­wali zanie­po­ko­jeni nie­bia­nie.

– Uwa­żaj, nie rzu­caj kośćmi, to wyłącz­nie kwe­stia szczę­ścia! – prze­strzegł Shi Qin­gxuan.

– Teraz mi to mówisz? – odparł głos Mu Qinga.

– Co? Mu Qing, ty też tam jesteś? Kto by pomy­ślał, że się mar­twisz o Jego Wyso­kość! – zawo­łał Shi Qin­gxuan.

– Gdzie wylą­do­wali? – zapy­tał Xie Lian, zwra­ca­jąc się do autora zaklę­cia.

– Z takim szczę­ściem musieli tra­fić do miej­sca, któ­rego boją się naj­bar­dziej.

Xie Lian ukrył twarz w dło­niach, bo wie­dział, co to ozna­cza. Feng Xin nie­ustan­nie psio­czył na zbo­czone kobiety, dla niego naj­strasz­niej­szym miej­scem na świe­cie była z pew­no­ścią dam­ska łaź­nia!”

Fu Yao

Imię: Fu Yao

Ran­king: bóg

Gdzie go szu­kać: Nie­biosa, dwór Mu Qinga

Istotne infor­ma­cje: w kon­flik­cie z Nan Fen­giem, ma gwał­towne uspo­so­bie­nie

„– Że co? Kolumna z czy­stego złota wyso­ko­ści trzy­stu chi? Macie poję­cie, ile to waży? Osiem­dzie­siąt jeden koni prę­dzej by się zesrało, niż to ucią­gnęło. Nie mówiąc o tym, że ulica, którą tu widzi­cie, jest pozo­sta­ło­ścią po daw­nej Alei Boskiego Wojow­nika. Jak niby mia­łoby się tu zmie­ścić dzie­więć razy po dzie­więć koni jeden obok dru­giego? Tro­chę tu jakby wąsko.

Ton tego głosu był lodo­waty. Xie Lian się odwró­cił i ujrzał wyso­kiego mło­dego męż­czy­znę w czar­nych sza­tach, sto­ją­cego ze skrzy­żo­wa­nymi na piersi ramio­nami i chłod­nym wyra­zem twa­rzy na skraju tłumu. Oczy­wi­ście był to Fu Yao”.

Nan Feng

Imię: Nan Feng

Ran­king: bóg

Gdzie go szu­kać: Nie­biosa, dwór Nan Yanga

Istotne infor­ma­cje: w kon­flik­cie z Fu Yao, spo­kojny

„– Skąd wia­domo, że był aro­ganc­kim, roz­pust­nym paja­cem? – zain­te­re­so­wał się młody męż­czy­zna w tłu­mie.

Był o głowę wyż­szy od reszty zgro­ma­dzo­nych i nie było wąt­pli­wo­ści, że to Nan Feng. Tao­ista na moment stra­cił wątek.

– Tak jest zapi­sane w księ­gach – wyja­śnił.

Widać było, że Nan Feng z tru­dem powstrzy­muje gniew.

– Skoro tak, to ja zaraz napi­szę w jakiejś księ­dze, że wyrzu­ci­łeś z domu osiem­dzie­się­cio­let­nią matkę i nie jesteś cno­tli­wym synem.

Tao­iście też zaczęły pusz­czać nerwy.

– Co ty bre­dzisz, chłop­cze?

Xie Lian się bał, że Nan Feng za chwilę poła­mie kolumnę gołymi rękami albo wywoła w świą­tyni awan­turę w stylu Feng Xina”.

Jun Wu

Imię: Jun Wu

Przy­domki: Władca Nie­bios, Pierw­szy Bóg-Wojow­nik Trzech Świa­tów, Cesarz Boski Wojow­nik

Ran­king: bóg

Gdzie go szu­kać: Wyż­sze Nie­biosa

Istotne infor­ma­cje: więk­szą część roku spę­dza na patro­lo­wa­niu gór i mórz

„Zgro­ma­dzeni w pawi­lo­nie nie­bia­nie byli sku­pieni, żaden nie ośmie­lił się ode­zwać, patrzyli tylko na usta­wiony na pode­ście na tyłach sali zdo­biony tron, na któ­rym sie­dział bóg-wojow­nik w bia­łej zbroi.

Twarz miał przy­stojną, oczy zamknięte. Mil­czał. Wyglą­dał poważ­nie i dostoj­nie. Wtem, jakby wyczu­wa­jąc poja­wie­nie się Xie Liana, otwo­rzył oczy. Były czarne i głę­bo­kie, niczym lód sku­wa­jący jezioro przez mile­nia.

– Witaj, Xianle – powie­dział z uśmie­chem”.

Pei Ming

Imię: Pei Ming

Przy­domki: Świe­tli­sty Gene­rał

Ran­king: bóg

Gdzie go szu­kać: Wyż­sze Nie­biosa

Istotne infor­ma­cje: jeden z Trzech Tru­cizn, uwo­dzi­ciel, czczony jako bóg od spraw miło­snych

„– Mam zastrze­że­nia. Ta sprawa jest skom­pli­ko­wana – ode­zwał się nagle męski głos.

Docho­dził z tyłu, był czy­sty i dźwięczny. Xie Lian się odwró­cił i zoba­czył boga-wojow­nika, który wcho­dził wła­śnie do sali, opie­ra­jąc dłoń na głowni mie­cza. Gdy mijał Xie Liana, zer­k­nął na niego i uśmiech­nął się samym kąci­kiem ust.

Nowo przy­były wyglą­dał na mniej wię­cej dwa­dzie­ścia sześć, dwa­dzie­ścia sie­dem lat, wyda­wał się pełen gra­cji, choć zde­cy­do­wany w dzia­ła­niu. Sądząc po apa­ry­cji, musiał się podo­bać płci prze­ciw­nej, już na pierw­szy rzut oka wyglą­dał na kobie­cia­rza”.

Lang Qianqiu

Imię: Lang Qia­nqiu

Przy­domki: gene­rał Taihua, Jego Wyso­kość Taihua

Ran­king: bóg

Gdzie go szu­kać: Wyż­sze Nie­biosa

Istotne infor­ma­cje: następca tronu Yong’an, jedyny, który prze­żył masa­krę na Zło­tym Ban­kie­cie

„Ach, no tak, to nie o niego cho­dziło. W Wyż­szej Izbie Nie­bios było kilku ksią­żąt, nie­trudno więc o pomyłkę. Xie Lian zer­k­nął szybko na tam­tego i zamarł.

Mło­dzie­niec świet­nie się pre­zen­to­wał w sza­tach wojow­nika, choć nie ota­czała go zro­dzona na polu bitwy zabój­cza aura, wyda­wał się raczej pogod­nym i otwar­tym ary­sto­kratą. Miał może osiem­na­ście, dzie­więt­na­ście lat, na jego uro­dzi­wej twa­rzy jaśniał sze­roki uśmiech, inny niż u pozo­sta­łych nie­bian z Wyż­szej Izby – zwy­kły, szczery i pozba­wiony ukry­tych inten­cji uśmiech, który przy­wo­dził na myśl dzie­cięcą naiw­ność. Gdyby komen­to­wał to ktoś bar­dziej surowy, na przy­kład Mu Qing, pew­nie nazwałby to głu­potą”.

Shi Qingxuan

Imię: Shi Qin­gxuan

Przy­domki: Pan Wia­tru, Pani Wia­tru

Ran­king: bóg

Gdzie go szu­kać: Wyż­sze Nie­biosa

Powią­za­nia rodzinne: brat Shi Wudu, Pan Wody

Broń/ekwi­pu­nek: wachlarz oraz koń­ski ogon

Istotne infor­ma­cje: hojny, łatwo nawią­zuje przy­jaź­nie

„– Na kogo cze­kasz? – spy­tał zacie­ka­wiony.

– Na Panią Wia­tru.

– Prze­cież wła­śnie tu jestem – odparł tam­ten, jesz­cze bar­dziej zdzi­wiony.

– To ty? – Brwi Xie Liana powę­dro­wały w górę.

Pan Wia­tru roz­ło­żył wachlarz.

– To ja, masz wąt­pli­wo­ści? – zapew­nił, wachlu­jąc się. – Nie wiesz, kim jestem? Nie sły­sza­łeś o Qin­gxu­anie? (…)

– Ty jesteś Panią Wia­tru? No dobrze. Ale czemu ostat­nim razem byłeś kobietą?

– A co? Nie­ład­nie mi tak było?

– Ład­nie. Ale…

– Jak ład­nie, to ład­nie. Żad­nego „ale” tu nie ma. Samo „ład­nie” wystar­czy! Oczy­wi­ście, że ubra­łem się tak, żeby dobrze wyglą­dać!”

Ming Yi

Imię: Ming Yi

Przy­domki: Pan Ziemi, Wysłan­nik Wzra­sta­ją­cego Księ­życa

Ran­king: bóg

„Ogień zapło­nął jasno, oświe­tla­jąc syl­wetkę męż­czy­zny w czerni, który ze zwie­szoną głową opie­rał się o mur na końcu tunelu. Jego czarne włosy były w nie­ła­dzie, a twarz – biała jak papier. Spo­mię­dzy kosmy­ków wyzie­rało dwoje iskrzą­cych się jak bryłki lodu oczu. Inten­sywna woń krwi suge­ro­wała, że był ciężko ranny i że praw­do­po­dob­nie był tu prze­trzy­my­wany wbrew swo­jej woli. Zało­żył zapewne, że ktoś przy­szedł go prze­słu­chać.

– To ty! – wykrzyk­nął Shi Qin­gxuan na widok twa­rzy męż­czy­zny.

Wię­zień wyda­wał się rów­nie zasko­czony i wyglą­dało na to, że zamie­rza krzyk­nąć to samo, ale zmil­czał. Xie Lian powstrzy­mał gotową do ataku Ruoye.

– Zna­cie się? – zapy­tał.

Shi Qin­gxu­ana ogar­nęła wyraźna ulga. Po poko­na­niu nie­zli­czo­nych trud­no­ści wresz­cie kogoś zna­leźli! Już miał odpo­wie­dzieć, ale męż­czy­zna go uprze­dził.

– Ja go nie znam – stwier­dził sta­now­czo”.

Wysłannik Ubywającego Księżyca

Imię: [chwi­lowo] nie­znane

Przy­domki: Wysłan­nik Uby­wa­ją­cego Księ­życa

Gdzie go szu­kać: Mia­sto Duchów

Istotne infor­ma­cje: Prze­klęta Obręcz na pra­wym nad­garstku, shi­xiong boga zachodu Quan Yizhena

„Z tłumu wystą­pił czło­wiek w czerni. Miał na twa­rzy maskę demona z wyra­zem bez­sil­nego, gorz­kiego uśmie­chu.

– Wysłan­nik Uby­wa­ją­cego Księ­życa! – wykrzyk­nęły demony.

Wysłan­nik ukło­nił się przed Xie Lia­nem.

– Pro­szę za mną, Wasza Wiel­moż­ność. (…)

Kiedy opusz­czali gwarne cen­trum Mia­sta Duchów, Xie Lia­nowi cią­gle się wyda­wało, że pro­wa­dzący go Wysłan­nik Uby­wa­ją­cego Księ­życa zaraz znik­nie w ciem­no­ści, więc się spie­szył, sta­ra­jąc się go dogo­nić. Kiedy bez­wied­nie spoj­rzał na nad­gar­stek demona, zauwa­żył ciemny ślad.

Znał go aż za dobrze.

Prze­klęta Obręcz!”

Qi Rong

Imię: Qi Rong

Przy­domki: Zie­lony Demon, Nocny Wędro­wiec Zie­lo­nej Latarni, Książę Lustrza­nego Odbi­cia

Ran­king: masa­kra – władca demo­nów

Gdzie go szu­kać: Góra Wiel­kiej Zie­leni, mau­zo­leum wład­ców Xianle

Istotne infor­ma­cje: jeden z Czte­rech Wiel­kich Gróz

„Widok był wstrzą­sa­jący. Męż­czy­zna miał w ustach krew i nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że wła­śnie się posi­lał. Jesz­cze bar­dziej szo­ko­wało to, że z wyglądu był podobny do Xie Liana! Miał wysoko unie­sione brwi oraz wąskie oczy o wydłu­żo­nym kształ­cie, co nada­wało mu nieco pod­stępny wygląd, był też przy­stojny, ale wyraz jego twa­rzy zdra­dzał, że jest trudny w oby­ciu. Pod tym jed­nym wzglę­dem zupeł­nie Xie Liana nie przy­po­mi­nał”.

Rozdział ósmy

Nocne roz­mowy w Kasz­ta­no­wym Przy­bytku Losy splą­tane i roz­plą­tane

– Krwawy Deszcz w Poszu­ki­wa­niu Kwiatu… – zagaił Xie Lian.

– Wasza Wyso­kość – odparł Hua Cheng.

Xie Lian się odwró­cił.

– To pierw­szy raz, gdy tak mnie nazwa­łeś.

Mło­dzie­niec w czer­wieni sie­dział na macie z jedną nogą wypro­sto­waną.

– I jak wra­że­nia?

Xie Lian mil­czał przez chwilę.

– Brzmi ina­czej, niż kiedy inni się tak do mnie zwra­cają.

– To zna­czy jak?

– Trudno powie­dzieć, może… mówisz to tak poważ­nie.

W ustach innych, choćby Ling Wen, brzmiało to ofi­cjal­nie, ale więk­szość nie­bian nazy­wała go Jego Wyso­ko­ścią z drwiną, jakby wty­kała mu przy­ja­ciel­skie szpi­leczki, z nutą pro­tek­cjo­nal­nego sar­ka­zmu, jak wtedy, gdy się nazywa brzy­dulę pięk­no­ścią. Hua Cheng jed­nak wyda­wał się wypo­wia­dać te dwa słowa z sza­cun­kiem, zupeł­nie jakby naprawdę mówił o wysoko uro­dzo­nym członku rodziny kró­lew­skiej, któ­remu się należą pokłony.

– Ten pan młody z Góry Szla­chet­nych to byłeś ty? – zmie­nił temat Xie Lian.

Kącik ust Hua Chenga uniósł się nieco wyżej, a do Xie Liana dotarło, jak dwu­znacz­nie to brzmi.

– Prze­brany za pana mło­dego! – popra­wił się natych­miast.

– Nie prze­bra­łem się za pana mło­dego – odparł Hua Cheng.

To prawda. Nie oszu­kał Xie Liana, nie powie­dział ani nawet nie zasu­ge­ro­wał, że jest panem mło­dym. Wła­ści­wie w ogóle się nie ode­zwał, po pro­stu sta­nął przed lek­tyką i wycią­gnął dłoń, którą zdez­o­rien­to­wany Xie Lian ujął i podą­żył za nim.

– No dobrze – pod­jął Xie Lian. – Ale dla­czego się wtedy tam poja­wi­łeś?

– Mogłem spe­cjal­nie podą­żać za Waszą Wyso­ko­ścią, mogłem też napo­tkać cię, gdy tam­tędy prze­cho­dzi­łem i mi się nudziło. Jak myślisz, która z tych odpo­wie­dzi jest bar­dziej wia­ry­godna?

Xie Lian poli­czył dni, które tam­ten przy nim spę­dził.

– Nie ośmielę się wybrać… – stwier­dził w końcu. – Ale chyba naprawdę ci się nudzi. – Sku­pił na Hua Chengu całą swoją uwagę, zlu­stro­wał go wzro­kiem od stóp do głów. – Jesteś inny, niż mówią legendy.

Hua Cheng zmie­nił pozy­cję, pod­parł pod­bró­dek o kolano, spoj­rzał na Xie Liana i spy­tał:

– Tak? Skąd więc wie­dzia­łeś, że ja to ja?

Xie Lian miał w gło­wie tylko para­solkę i krwawy deszcz, brzę­czące srebrne łań­cuszki i zimne kar­wa­sze.

– Cokol­wiek bym spraw­dził, wszystko było bez zarzutu. Musisz więc być arma­ge­do­nem. Nosisz się na czer­wono, w kolo­rze krwi albo liści klonu. Nie ma rze­czy, któ­rej byś nie wie­dział, któ­rej byś nie mógł doko­nać, któ­rej byś się lękał. Taka per­sona nie może być nikim innym, jak tylko owym osła­wio­nym Krwa­wym Desz­czem w Poszu­ki­wa­niu Kwiatu, któ­rego imię spra­wia, że nie­śmier­tel­nych zdej­muje strach. Poza tym nie wkła­da­łeś w to ukry­wa­nie się zbyt wiel­kiego wysiłku.

– Czyli mogę uznać to za kom­ple­ment? – docie­kał Hua Cheng z uśmie­chem.

– Prze­cież to wła­śnie mia­łem na myśli.

Brwi Hua Chenga się unio­sły, a on sam wyda­wał się bar­dzo zado­wo­lony.

– Dla­czego nie spy­ta­łeś mnie, Wasza Wyso­kość, jaki mam cel, pró­bu­jąc się do cie­bie zbli­żyć?

– Jeśli sam nie chcesz mi o tym powie­dzieć, to nie ma sensu docie­kać. Naj­pew­niej i tak nie powiesz mi prawdy.

– Nie­ko­niecz­nie – odparł Hua Cheng. – A poza tym, jeśli nie odpo­wiem albo przyj­dzie ci do głowy, że się mijam z prawdą, możesz kazać mi odejść.

– Jeżeli naprawdę miał­byś złe zamiary, to cóż mi przyj­dzie z tego, że każę ci odejść? Jesteś tak potężny, że z łatwo­ścią wró­cisz pod inną posta­cią.

Patrzyli na sie­bie i się uśmie­chali, gdy ciszę Kasz­ta­no­wego Przy­bytku roz­bił nagły dźwięk. Spoj­rzeli w stronę, z któ­rej dobiegł, ale nie dostrze­gli tam nikogo, a za cały ten hałas odpo­wie­dzialny był prze­ta­cza­jący się po ziemi cera­miczny słój.

Kiedy wró­cili z Banyue, Xie Lian wło­żył Pół­księ­życ do opróż­nio­nego sło­ika po kiszon­kach. Chciał jej uła­twić adap­ta­cję do nowego miej­sca – w końcu po wielu latach opu­ściła ojczy­znę nagle i nie z wła­snej woli. Tak, duchy też mogą mieć pro­blemy z adap­ta­cją! A teraz słój się prze­wró­cił i poto­czył do wyj­ścia, ale zatrzy­mały go zro­bione przez Hua Chenga drzwi i odbi­jał się od nich raz za razem. Xie Lian, bojąc się, że się zaraz roz­trza­ska, otwo­rzył je, a słój wytur­lał się na trawę i sta­nął pio­nowo. Choć był tylko zwy­kłym naczy­niem, wyda­wało się, że spo­gląda w roz­gwież­dżone niebo.

Xie Lian podą­żył za nim.

– Gene­rale, czy młod­szy gene­rał Pei został zła­pany? – spy­tał cichy głos.

Hua Cheng też wyszedł z Kasz­ta­no­wego Przy­bytku, stał obok, opie­ra­jąc się o drzewo.

– Co się z nim sta­nie? – nie prze­sta­wała dopy­ty­wać zamknięta w słoju Pół­księ­życ.

– Nie wiem. – Xie Lian scho­wał dło­nie w ręka­wach. – Ale zro­bił coś złego, więc na pewno ponie­sie karę.

Pół­księ­życ zamil­kła, by pod­jąć po chwili:

– Ludzie mówili, że mnie oszu­kał, ale ja tak nie uwa­żam. Gdy otwie­ra­łam bramy, byłam już przy­go­to­wana na to, że nie dotrzyma obiet­nicy.

Xie Lian czuł, że Pół­księ­życ chce się komuś zwie­rzyć, więc usiadł obok.

– Poza tym, cho­ciaż nie dotrzy­mał słowa, to nie jest takim złym czło­wie­kiem – wymam­ro­tała.

– Ach, doprawdy…?

– Tak. – Słoik się prze­to­czył. – Gene­rale, twoje ciało wrzu­cono do rzeki, pamię­tasz? Chcia­łam cię pocho­wać i szłam wzdłuż rzeki, szu­ka­łam, wypa­try­wa­łam, aż wresz­cie dotar­łam na Rów­niny Cen­tralne, do Yong’an.

– Prze­by­łaś tysiąc li… Taka wytrwa­łość…

– Nie mogło być ina­czej, musia­łam cię pocho­wać – powie­działa żar­li­wie. – Dotar­łam do Yong’an. Szłam ulicą, nikogo tam nie zna­łam, byłam bar­dzo głodna i bar­dzo zmę­czona. Osta­tecz­nie to wła­śnie gene­rał Pei i jego rodzina zaofe­ro­wali mi posi­łek. Taki smaczny! Zja­dłam i nic nie zwy­mio­to­wa­łam. Na jedno posie­dze­nie pochło­nę­łam tyle, że było mi głu­pio, powie­działam więc, że potem im wszystko zwrócę. Gene­rał Pei tylko się śmiał, myślał chyba, że jestem zabawna. Powie­dział: „Nie musisz odda­wać nam jedze­nia, przy­chodź tu, gdy tylko będziesz głodna”. Miał wtedy jakieś pięt­na­ście, szes­na­ście lat, kochał się śmiać.

Xie Lian pomy­ślał o jego kamien­nej twa­rzy.

– Naprawdę tego po nim nie widać… – przy­znał. – I spo­tka­łaś go dopiero w wie­czór przed ata­kiem na mia­sto?

Nie była to więc despe­racka próba zna­le­zie­nia ratunku, ale zaufa­nie sprzed lat. Słój się zako­ły­sał.

– Mhm – przy­tak­nęła Pół­księ­życ. – Ale kiedy zaro­bi­łam dość pie­nię­dzy i wró­ci­łam, by oddać dług, drzwi były zapie­czę­to­wane, a sam dom opu­sto­szał. Roz­py­ta­łam się i powie­dziano mi w końcu, że rodzinę spo­tkała kara. Tylko Pei został przy­mu­sowo wcie­lony do woj­ska, pozo­stali męż­czyźni byli albo zbyt sta­rzy, albo zbyt mło­dzi. Wygnano ich więc. Szu­ka­łam wszę­dzie, aż zoba­czy­łam gene­rała Peia na jakimś skrzy­żo­wa­niu. Stał tam w odzie­niu rekruta i nie ośmie­li­łam się podejść. – Wes­tchnęła. – Poja­wiła się grupa ludzi w łach­ma­nach, nie­śli ze sobą koce. Kil­koro z nich zoba­czyło go i zaczęło wołać. Pod­biegł, jak się oka­zało, do swo­ich rodzi­ców i rodzeń­stwa. Wci­snął pie­nią­dze eskor­tu­ją­cemu ich straż­ni­kowi, a następ­nie swo­jemu ojcu. Ten nakrzy­czał na niego: „Po co tu przy­la­złeś? W woj­sku pozwa­lają ci tak sobie cho­dzić, dokąd chcesz? Nie będę ci zabie­rał pie­nię­dzy, wynoś się!”. Matka natych­miast wzięła go w obronę: „Dla­czego na niego krzy­czysz? Wysy­łają go na pogra­ni­cze, nas wygnano na cztery wia­try, nie wia­domo, czy jesz­cze kie­dyś się zoba­czymy. Chcesz pod­czas ostat­niego spo­tka­nia go zwy­zy­wać?”. Ojciec wes­tchnął. „Xiu, synu – powie­dział. – Kiedy dotrzesz na pogra­ni­cze, musisz na sie­bie uwa­żać”.

Ta scena musiała zro­bić na Pół­księ­życ ogromne wra­że­nie, skoro po tylu latach pamię­tała każde słowo, jakby to było wczo­raj, jakby miała to wciąż przed oczami.

– Pei zapy­tał, co ojciec miał na myśli, czy ktoś umyśl­nie chciał zaszko­dzić ich rodzi­nie – kon­ty­nu­owała. – Ojciec z początku nie chciał o tym mówić, ale wresz­cie dał się prze­ko­nać. Zaczęło się od zor­ga­ni­zo­wa­nych przez dwór kró­lew­ski w ostat­nim mie­siącu poprzed­niego roku zawo­dów, w któ­rych gene­rał Pei brał udział i mie­rzył się z innymi zawod­ni­kami w walce na mie­cze. Już wtedy jego zdol­no­ści szer­mier­cze były nie­zrów­nane, wszy­scy go podzi­wiali. Ale razem z nim w szranki sta­nął syn pew­nego gene­rała i jeśli Pei piąłby się w ran­kin­gach szer­mier­czych, na pewno w końcu by na niego tra­fił, więc…

Xie Lian zro­zu­miał.

– Żeby temu zapo­biec, Peiowi nie pozwo­lono wię­cej sta­nąć do walki? I wła­śnie dla­tego całą jego rodzinę spo­tkała kara?

Nie­szczę­ście, jakie spa­dło na nich wszyst­kich, wyni­kało z niczego innego, jak tylko z wyjąt­ko­wych umie­jęt­no­ści Peia. I tego, że sta­nął komuś na dro­dze.

– Ojciec go prze­strzegł, żeby bar­dzo uwa­żał na to, jak się zacho­wuje. Nie popi­sy­wał się, nie robił sobie wro­gów, nie dawał innym powo­dów do knu­cia prze­ciw niemu, bo ludzie na pewno będą go obser­wo­wać. Nawet nie dokoń­czył, gdy straż­nik kazał im iść dalej. Młod­sze rodzeń­stwo Peia cią­gnęło go za szaty, matka krzy­czała, żeby zabrał pie­nią­dze z powro­tem, bo lepiej się im przy­służy w armii. Pei patrzył, jak odcho­dzą, i pła­kał. – Słój zamarł. – Ni­gdy wcze­śniej nie widzia­łam, żeby ktoś tak żało­śnie pła­kał. Następ­nym razem zoba­czy­łam go już na Prze­łę­czy Pół­księ­życa. Wyszedł tego dnia łapać węże skor­pio­ogo­nia­ste. Jeden z moich węży go uką­sił i dopiero wtedy zda­łam sobie sprawę z tego, gdzie go zesłano. Wyle­czy­łam go, prze­bu­dził się, ale teraz myślę, że mnie nie poznał. Każde z nas mówiło za sie­bie. Kie­dyś dużo się śmiał, a wtedy nie tylko tego nie robił, lecz nawet nie mówił za wiele. Pew­nego dnia spy­tał mnie, jak skło­nić węże do posłu­chu. W tam­tym cza­sie cze­go­kol­wiek się imał, wkła­dał w to wszyst­kie siły. Myśla­łam, że cho­dzi mu o to, by jak naj­szyb­ciej osią­gnąć suk­ces, że chce rato­wać rodzinę. Nawet gdy­bym mu nie powie­działa, i tak by poszedł łapać węże, prę­dzej czy póź­niej zostałby znowu uką­szony, nauczy­łam go więc, jak kon­tro­lo­wać kilka z nich.

– A więc to tak – powie­dział Xie Lian – nauczył się two­jej sztuki.

– Tak. To ja go nauczy­łam. W noc przed oblę­że­niem popro­si­łam go, by posta­rał się nie krzyw­dzić cywili. Ale prze­cież miecz jest ślepy. Na polu bitwy albo ty zabi­jasz, albo cie­bie zabiją. Jak tu oka­zać miło­sier­dzie? Gdy teraz o tym myślę… Nie powin­nam była mu tego mówić, spra­wi­łam, że prze­zwano go wia­ro­łomcą. – Mówiła tak szcze­rze, bez prze­pra­sza­nia, bez żalu czy nie­chęci. – Otwar­cie bram było moim wła­snym wybo­rem, nikogo nie winię – kon­ty­nu­owała spo­koj­nym tonem. – Gene­rał Pei mógł dzia­łać w gra­ni­cach wyzna­czo­nych przez oko­licz­no­ści i zro­bił, co w jego mocy, by zmi­ni­ma­li­zo­wać straty. Myślę też, że nie spo­dzie­wał się mojej śmierci. Pamię­tam wyraz jego twa­rzy, gdy zoba­czył, że Kemo powie­sił mnie na murach. Sądzę, że mogłam… go wystra­szyć.

Nie zrzu­cała na nikogo odpo­wie­dzial­no­ści, nie mówiła o tym, że się nie kon­tro­lo­wała, po pro­stu się mar­twiła, bo jej śmierć kogoś prze­stra­szyła. Xie Lian nie wie­dział, co powie­dzieć, a jego serce powoli top­niało.

– Nie wiem tylko, czy osta­tecz­nie ura­to­wał swo­ich bli­skich – wymam­ro­tała jesz­cze.

– Nie.

Czło­wiek i słoik odwró­cili się w tę samą stronę. Hua Cheng stał nie­da­leko w cie­niu drzew.

– Kiedy Pei Xiu wnie­bo­wstą­pił, jego rodzina już od paru lat nie żyła, zmarli na wygna­niu. Dowie­dział się o tym dopiero po masa­krze mia­sta.

Pró­bo­wał z całych sił, łamał obiet­nice, unu­rzał ręce we krwi po łok­cie, ale i tak nie pomógł tym, któ­rym pomóc pra­gnął naj­bar­dziej. Co to za życie…? Xie Lian wes­tchnął.

– Prze­pra­szam, gene­rale.

– Dla­czego cią­gle mnie prze­pra­szasz? – Słowa Pół­księ­życ go zdzi­wiły.

– Chcia­łam poma­gać zwy­kłym ludziom. Jak mówi­łeś, gene­rale.

– Cze­kaj! – Xie Lian przy­trzy­mał słoik, zanim ten zdo­łał się znów odto­czyć, i spoj­rzał na Hua Chenga, który stał pod sąsied­nim drze­wem z ramio­nami skrzy­żo­wa­nymi na piersi. – Naprawdę tak powie­dzia­łem?

Zanim skoń­czył sie­dem­na­ście lat, kochał sza­fo­wać tym zda­niem, ale w ciągu kil­ku­set ostat­nich nie wymó­wił go wcale, i bar­dzo dobrze!

Nie mógł go znieść.

– No tak, tak mówi­łeś – odparła Pół­księ­życ.

– Nie mówi­łem… – Xie Lian jesz­cze pró­bo­wał wal­czyć.

– Mówi­łeś! – zapew­niła go żar­li­wie. – Pew­nego razu spy­ta­łeś, co chcę robić, kiedy doro­snę, i gdy odpo­wie­dzia­łam, że nie wiem, ty co? Ty powie­dzia­łeś: „Kiedy byłem mały, moim marze­niem było poma­ga­nie zwy­kłym ludziom!”.

– A, to! – wykrzyk­nął Xie Lian. – Ja sobie luźno rzu­ci­łem, a ty tak dobrze zapa­mię­ta­łaś!

– Ale ja myślę, że powie­dzia­łeś to bar­dzo serio! Poza tym póź­niej powtó­rzy­łeś jesz­cze kil­ku­krot­nie, więc chyba cią­gle mia­łeś to w gło­wie.

– Ha, ha, ha, ha, ha, naprawdę? Moż­liwe! W ogóle nie pamię­tam!

– Niech pomy­ślę. Mówi­łeś też: „Jeśli naprawdę chcesz iść naprzód, nic nie sta­nie na two­jej dro­dze!”, „Nawet jeżeli sto razy wpad­niesz w błoto, wyjdź z niego!”. Dużo takich myśli rzu­ca­łeś!

– Pfff…

Nie musiał się odwra­cać, żeby wie­dzieć, że Hua Cheng wszystko usły­szał i się z niego śmieje!

Xie Lian nie dawał rady już dłu­żej utrzy­mać sło­ika. „…Plo­tłem takie bzdury? Ja? Ja taki nie jestem… A może jestem?”, pomy­ślał.

– Ale na sam koniec i tak wszystko zro­bi­łam źle.

Xie Lian zamarł.

– Chcia­łam tylko chro­nić ludzi. – Głos Pół­księ­życ brzmiał, jakby była zagu­biona. – Tak jak ty, gene­rale, nie­ważne, czy to Bany­ueń­czycy, czy Yong’anczycy. Chcia­łam chro­nić ich wszyst­kich, dla­tego z całych sił poświę­ci­łam się prak­tyce ducho­wej. Ale jedy­nym, co osta­tecz­nie mogłam zro­bić, było pozwo­lić Kemo i jego ludziom, żeby powie­sili mnie kilka razy i w ten spo­sób choć tro­chę uko­ili swoją gorycz. I żywić nadzieję, że dzięki temu szyb­ciej zaznają spo­koju. Wiem, że zro­bi­łam źle, ale czy możesz mi powie­dzieć, co mogłam zro­bić, by było dobrze? Co zro­bić, żeby naprawdę, tak jak mówi­łeś, ura­to­wać zwy­kłych ludzi, ura­to­wać wszyst­kich?

– Prze­pra­szam, ale nie wiem, jak ci odpo­wie­dzieć. Wcze­śniej tego nie wie­dzia­łem i nie wiem tego teraz.

– Gene­rale, myślę, że całe moje życie było porażką – stwier­dziła ze smut­kiem po chwili mil­cze­nia.

Xie Lia­nowi jej słowa nie popra­wiły humoru. Czy nie ozna­czały one, że ostat­nie osiem­set lat jego życia było jesz­cze więk­szą porażką?

Zosta­wił smutną Pół­księ­życ, by patrzyła samot­nie w roz­gwież­dżone niebo, i wró­cił z Hua Chen­giem do Kasz­ta­no­wego Przy­bytku.

– O co wła­ści­wie cho­dziło Peiowi? – spy­tał, gdy zamknął za sobą drzwi.

– Może chciał tej małej oszczę­dzić kil­ku­krot­nego powie­sze­nia. Kto wie – odparł Hua Cheng.

– Nie musiał łatać swo­jego planu śmier­tel­ni­kami. – Xie Lian pokrę­cił głową.

– Śmier­tel­nicy – powie­dział Hua Cheng spo­koj­nym gło­sem – zna­czą mniej od mró­wek. Dla boga to bez róż­nicy, czy zabije kil­ku­set śmier­tel­ni­ków, czy zgnie­cie kil­ka­set mró­wek. Gdyby nie to, że jako symu­la­krum1 był osła­biony, oba­wiam się, że pró­bo­wałby zabić nas wszyst­kich.

Xie Lian zer­k­nął na niego i przy­po­mniał sobie, jak demon sko­czył do otchłani ska­zań­ców i w jed­nej chwili wybił żoł­nie­rzy Banyue.

– Symu­la­krum jest osła­bione? Twoje chyba jest dość mocne.

Hua Cheng uniósł brew.

– Oczy­wi­ście. Ale to jest moja praw­dziwa postać.

Xie Lian odwró­cił się zdzi­wiony.

– Serio? To twoja praw­dziwa postać?

– Gwa­ran­cja ory­gi­nal­no­ści – odparł Hua Cheng.

Sam był sobie winien, to zabrzmiało nie­mal jak „prze­ko­naj się sam”, więc Xie Lian, sam nie wie­dząc kiedy, wycią­gnął palec i dotknął opuszką policzka Hua Chenga. Dopiero gdy to zro­bił, jakby ock­nął się i żach­nął w duchu. Był po pro­stu cie­kawy, jaka jest w dotyku skóra tego władcy demo­nów. Nie spo­dzie­wał się, że jego wła­sne ciało zadziała szyb­ciej niż umysł. Tak po pro­stu go szturch­nął, co to w ogóle ma być!

Hua Cheng chyba też tro­chę się zdzi­wił tym nagłym dotknię­ciem, ale wciąż był spo­kojny i nie­wzru­szony, nic nie powie­dział, w jego oczach tliło się roz­ba­wie­nie i jakby cze­kał na wyja­śnie­nia Xie Liana. Który oczy­wi­ście żad­nego nie udzie­lił, spoj­rzał tylko na swój palec i natych­miast go scho­wał.

– Nie­złe.

Hua Cheng wresz­cie się roze­śmiał, skrzy­żo­wał ręce na piersi i prze­chy­lił głowę na bok.

– Co jest nie­złe? Ta skóra?

– Tak, naprawdę nie­zła – powie­dział szcze­rze Xie Lian. – Ale…

– Ale co?

Xie Lian przez chwilę uważ­nie się przy­pa­try­wał jego twa­rzy.

– Ale czy mógł­bym zoba­czyć, jak naprawdę wyglą­dasz?

Skoro powie­dział „ta skóra”, to ozna­czało, że cho­ciaż samo ciało było praw­dziwe, to jego wygląd nie był pier­wotny. Nie miał przed sobą praw­dziwego obli­cza Hua Chenga.

Ale Hua Cheng nie odpo­wie­dział od razu. Opu­ścił ramiona. Xie Lian nie wie­dział, czy to tylko wra­że­nie, wyda­wało mu się jed­nak, że Hua Cheng spo­chmur­niał. Serce zabiło mu moc­niej. Pojął to w mgnie­niu oka – nie powi­nien o to pytać. Cho­ciaż przez ostat­nie dni doga­dy­wali się bar­dzo dobrze, nie ozna­czało to jesz­cze, że są na tyle bli­sko, by wysu­wać takie prośby.

Natych­miast się uśmiech­nął.

– Tak tylko rzu­ci­łem, nie przej­muj się tym.

Hua Cheng zamknął oczy, po chwili odpo­wie­dział uśmie­chem.

– Jeśli póź­niej nada­rzy się oka­zja, pokażę ci.

Gdyby to był ktoś inny, te słowa zabrzmia­łyby jak zwy­kła wymówka. „Jeśli póź­niej nada­rzy się oka­zja” to prze­cież dosłow­nie „Nawet o tym nie myśl, zapo­mnij”. Ale skoro Hua Cheng je wypo­wie­dział, Xie Lian wie­dział z całą pew­no­ścią, że to obiet­nica.

– Dobrze. – Uśmiech­nął się. – Pocze­kam więc, aż uznasz, że to wła­ściwy czas.

Był już zmę­czony późną porą, poło­żył się więc na macie, a Hua Cheng razem z nim. I nikt się nie dzi­wił, jak po odkry­ciu swo­ich toż­sa­mo­ści demon i bóg mogą spać na jed­nej macie. Nie mieli poduszki, więc Xie Lian, tak jak Hua Cheng, uło­żył głowę na rękach.

– U was, w świe­cie demo­nów, nie trzeba skła­dać rapor­tów. Macie dużo wol­nego.

Hua Cheng wypro­sto­wał nogi.

– A komu miał­bym je skła­dać? – spy­tał. – Ja jestem naj­po­tęż­niej­szy. A w świe­cie demo­nów każdy jest sobie panem, nikt nikim nie rzą­dzi.

– A więc tak to działa. A spo­tka­łeś pozo­sta­łych wład­ców demo­nów?

– Spo­tka­łem.

– Zie­lo­nego Demona też?

– Mówisz o tym śmie­ciu i bez­gu­ściu? Chcia­łem się z nim tylko przy­wi­tać, a on uciekł.

Xie Lian pomy­ślał, że raczej nie cho­dziło o zwy­kłe powi­ta­nie.

– A przy oka­zji dosta­łem przy­do­mek „Krwawy Deszcz w Poszu­ki­wa­niu Kwiatu” – zakoń­czył Hua Cheng spo­koj­nie.

Aha, cho­dziło więc o raczej krwawe powi­ta­nie.

– Witasz się naprawdę nie­sa­mo­wi­cie. Żywisz jakąś urazę do Zie­lo­nego Demona?

– Tak.

– To zna­czy?

– Nie mogę na niego patrzeć.

Xie Lian nie wie­dział, co powie­dzieć. „Czyż­byś rzu­cił wyzwa­nie trzy­dzie­ściorgu trojgu nie­bian też tylko dla­tego, że nie mogłeś na nich patrzeć?”, pomy­ślał.

– Nie­bia­nie z Wyż­szej Izby Nie­bios mówią, że ma naprawdę kiep­ski gust i nawet świat demo­nów czuje do niego nie­chęć. Rze­czy­wi­ście tak jest?

– Rze­czy­wi­ście. Czarna Toń też nim gar­dzi.

– Kto to jest? – spy­tał Xie Lian i natych­miast dodał: – To ten Czarna Toń Zata­pia­jąca Statki?

– Dokład­nie. Nazy­wany jest też Nie­zgłę­bio­nym Demo­nem Czar­nej Toni.

O ile dobrze zapa­mię­tał, Nie­zgłę­biony Demon Czar­nej Toni rów­nież był arma­ge­do­nem, za to z Zie­lo­nym Demo­nem można było sobie pora­dzić. Nic dziw­nego, że reszta nim pogar­dzała.

– Dobrze go znasz? – spy­tał zacie­ka­wiony Xie Lian.

– Nie. W świe­cie demo­nów znam zale­d­wie kilku – odparł Hua Cheng leni­wie.

– Dla­czego?

– Nikt poni­żej arma­ge­donu nie jest godzien ze mną roz­ma­wiać.

To bar­dzo aro­ganc­kie zda­nie wypo­wie­dział, jakby stwier­dzał oczy­wi­sty fakt.

– To świet­nie. – Xie Lian się ucie­szył. – Nie to co w świe­cie nie­bian, jest ich aż tylu, że nie potra­fię spa­mię­tać ich imion.

– To nie spa­mię­tuj.

– Ale jak nie zapa­mię­tam, to ich zawsty­dzę, mogę kogoś ura­zić.

– Jeśli coś tak nie­istot­nego ich urazi, to są małost­ko­wymi śmie­ciami.

Roz­ma­wiali jesz­cze chwilę, ale Xie Lian się oba­wiał, że kon­wer­sa­cja zmie­rzała w zbyt draż­liwe rejony, nie podej­mo­wał więc już tematu róż­nic mię­dzy dwoma świa­tami. Rzu­cił okiem na zamknięte drzwi.

– Co z Pół­księ­życ? Kiedy wróci?

Pomy­ślał o tym nie­daw­nym otrzeź­wia­ją­cym „Chcę poma­gać zwy­kłym ludziom”, a w jego gło­wie wez­brały obrazy, które natych­miast ode­pchnął.

– To brzmi dobrze – ode­zwał się Hua Cheng.

– Co?

– „Chcę poma­gać zwy­kłym ludziom”.

Xie Lian poczuł, jakby ktoś wymie­rzył mu cios. Odwró­cił się, zwi­nął jak suszona kre­wetka, zasło­nił twarz dłońmi i wyglą­dało, jakby potrze­bo­wał jesz­cze jed­nej pary rąk do zakry­cia uszu.

– San­lang… – jęk­nął.

Hua Cheng się przy­su­nął.

– Hmm? A co z tym nie tak? – W jego gło­sie brzmiała powaga.

Cią­gle pytał, cią­gle argu­men­to­wał, a Xie Lian nie mógł go prze­ga­dać. Odwró­cił się i rzu­cił bez­sil­nie:

– Nic już nie mów! To bez sensu.

– O co ci cho­dzi? Czemu bez sensu? – zaopo­no­wał Hua Cheng. – Jeżeli ktoś ma odwagę mówić o zwy­kłych ludziach, nie­ważne, czy cho­dzi o poma­ga­nie im, czy o zabi­ja­nie ich, to mam do niego szczery sza­cu­nek. Pierw­sze jest dużo trud­niej­sze, więc jesz­cze bar­dziej to sza­nuję.

Xie Lian nie wie­dział, czy się śmiać, czy pła­kać. Pokrę­cił głową i opadł bez­rad­nie na matę.

– Nie wystar­czy mówić, trzeba jesz­cze robić. A co waż­niej­sze, zro­bić, dopiero wtedy się liczy. I tyle. Dobra, nie­ważne. Kiedy byłem młod­szy, mówi­łem jesz­cze głup­sze rze­czy.

– Och? – zain­te­re­so­wał się Hua Cheng. – Jakie? Chęt­nie posłu­cham.

Xie Lian przez chwilę wyda­wał się nie­obecny, ale się uśmiech­nął, gdy coś sobie przy­po­mniał.

– Wiele lat temu ktoś mi powie­dział, że nie da rady żyć dalej. Pytał, po co wła­ści­wie ma żyć, jaki jest w tym sens. – Zer­k­nął na Hua Chenga. – Wiesz, co odpowie­działem?

Nie był pewien, czy dobrze widzi, ale wyda­wało mu się, że w oczach tam­tego zapło­nęła iskra.

– Co odpo­wie­dzia­łeś? – spy­tał cicho.

– „Jeśli nie wiesz, po co żyć dalej, to żyj dla mnie. Jeżeli nie wiesz, jaki sens ma twoje dal­sze życie, niech przez chwilę ja będę jego sen­sem, niech będę fila­rem, który je pod­trzy­muje”. Ha, ha, ha… – Nie mógł powstrzy­mać gorz­kiego śmie­chu. – Do tej pory nie mogę zro­zu­mieć, co ja wtedy sobie myśla­łem. – Pokrę­cił głową. – Skąd mia­łem odwagę na taką gadkę, na żąda­nie, żeby stać się sen­sem czy­je­goś życia?

Hua Cheng mil­czał.

– Naprawdę, tylko w mło­dym wieku można mieć czel­ność powie­dzieć coś takiego – mówił dalej Xie Lian. – Wtedy myśla­łem, że wszystko mogę, niczego się nie bałem. Teraz już nie umiem wypowie­dzieć takich słów. Nie wiem, co się potem stało z tam­tym czło­wie­kiem – przy­znał w zadu­mie. – Bycie sen­sem czy­je­goś życia to bar­dzo poważna sprawa, a co dopiero poma­ga­nie ludziom.

W Kasz­ta­no­wym Przy­bytku zapa­dła cisza.

– Poma­ga­nie ludziom to nie jest błaha sprawa – pod­jął cicho Hua Cheng. – Cho­ciaż to odważne mówić takie rze­czy w tak mło­dym wieku, to także głu­pie.

– Wła­śnie tak.

– Cho­ciaż głu­pie, to i odważne.

– Bar­dzo ci dzię­kuję. – Xie Lian się roze­śmiał.

– Nie ma za co.

Patrzyli przez chwilę na dach Kasz­ta­no­wego Przy­bytku. W końcu Hua Cheng się ode­zwał:

– Ale, Wasza Wyso­kość, znamy się tylko kilka dni, a już tak wiele mi powie­dzia­łeś. To nie pro­blem?

– Jaki pro­blem? To nic takiego. Możesz znać kogoś i kil­ka­dzie­siąt lat, a wystar­czy jeden dzień, by wasze drogi się roze­szły. Góra z górą się nie zej­dzie, a ludzie nie­ustan­nie spo­ty­kają się i roz­stają. Doga­du­jesz się z kimś, to się scho­dzi­cie, nie doga­du­jesz się, roz­cho­dzi­cie. Prze­cież wszystko się kie­dyś koń­czy.

Hua Cheng zaśmiał się cicho.

– A jeśli… – powie­dział nagle.

Xie Lian się odwró­cił.

– Jeśli co?

Hua Cheng nie patrzył na niego, a na sfa­ty­go­wany dach. Xie Lian widział tylko lewy pro­fil jego uro­dzi­wej twa­rzy.

– …jestem brzydki – dokoń­czył cicho Hua Cheng.

– Co?

Hua Cheng wolno obró­cił twarz ku niemu.

– Czy jeżeli w praw­dzi­wej postaci nie wyglą­dam dobrze, i tak będziesz chciał mnie zoba­czyć?

– Ty tak na poważ­nie? Od początku jestem prze­ko­nany, że musisz wyglą­dać dobrze.

– Nie­ko­niecz­nie – odparł Hua Cheng pół żar­tem, pół serio. – A jeśli mam ostre kły i zie­loną twarz, na któ­rej wszystko jest w nie­ła­dzie? Jeżeli jestem szpetny jak rak­szasa albo jak­sza2, co zro­bisz?

Xie Lian odru­chowo się zacie­ka­wił: czyżby ten władca świata demo­nów, na dźwięk imie­nia któ­rego na twa­rze nie­śmier­tel­nych wypeł­zał strach, przej­mo­wał się swoim wyglą­dem? Ale też upo­mniał się szybko, że nie miał powodu w to wni­kać.

Pamię­tał mgli­ście, że wśród roz­licz­nych doty­czą­cych Hua Chenga legend poja­wiały się rów­nież takie, które mówiły, że był zde­for­mo­wa­nym dziec­kiem. Jeśli to prawda, z pew­no­ścią go z tego powodu nękano. Być może dla­tego wła­śnie był tak wraż­liwy na tym punk­cie. Xie Lian roz­wa­żał to przez chwilę, w końcu powie­dział naj­bar­dziej ser­decz­nym tonem, na jaki mógł się zdo­być:

– Ale u męż­czy­zny wygląd nie jest istotny…

– Serio? Ja sądzę, że jest bar­dzo istotny.

Xie Lian myślał usil­nie, jak go pocie­szyć.

– Nie jest. Jeżeli ktoś używa two­jego wyglądu, by cię zaata­ko­wać, to zna­czy, że nie ma żad­nego innego powodu albo po pro­stu ci zazdro­ści. Co tylko potwier­dza twoją wyjąt­ko­wość. Mnó­stwo ludzi nie zwraca uwagi na wygląd, na przy­kład ja ni­gdy tego nie robi­łem! No i zobacz, obaj tacy jeste­śmy…

– Hę? Jacy?

Xie Lian nie miał jak się bro­nić.

– …tacy jeste­śmy, więc się zaprzy­jaź­ni­li­śmy, prawda? A mię­dzy przy­ja­ciółmi musi być szcze­rość. Bądź spo­kojny, tak długo, jak jesteś sobą, ja… Czemu się śmie­jesz? Mówię szcze­rze.

Poczuł, że ciało mło­dzieńca obok deli­kat­nie drży. Zamarł i pomy­ślał: „Powie­dzia­łem to tak dobrze, że wzru­szył się aż do łez?”, ale nie miał odwagi się odwró­cić i upew­nić. Gdy dobiegł go cichy śmiech, jakby Hua Chen­gowi się wypsnęło prych­nię­cie, Xie Lia­nowi zro­biło się smutno i szturch­nął demona w ramię.

– Dla­czego się śmie­jesz? Niby w czym nie mam racji?

Hua Cheng natych­miast prze­stał się trząść, zwró­cił twarz ku niemu i powie­dział:

– Masz cał­ko­witą rację, mówisz bar­dzo mądrze.

– Nie jesteś szczery… – stwier­dził Xie Lian ze smut­kiem.

– Przy­się­gam, że w żad­nym ze świa­tów nie znaj­dziesz nikogo bar­dziej szcze­rego ode mnie.

Xie Lian nie miał już ochoty roz­ma­wiać, odwró­cił się do niego ple­cami.

– Dość tego, idziemy spać. Spać, a nie gadać.

– Następ­nym razem. – Hua Cheng zaśmiał się cicho.

Cho­ciaż Xie Lian zamie­rzał już iść spać, kiedy tam­ten się ode­zwał, nie mógł się powstrzy­mać, by nie kon­ty­nu­ować roz­mowy.

– Co następ­nym razem?

– Następ­nym razem, gdy się zoba­czymy – szep­nął Hua Cheng – ujrzysz mnie w praw­dzi­wej postaci.

Xie Lian chciał dalej dopy­ty­wać, ale było już późno i nie dał rady, zapadł bowiem w głę­boki sen.

Gdy się zbu­dził następ­nego ranka, miej­sce obok niego było puste.

Zerwał się na równe nogi i ruszył zaj­rzeć w każdy kąt Kasz­ta­no­wego Przy­bytku. Otwo­rzył nawet drzwi, ale i za nimi nie było żywego ducha. Przy zagra­bio­nych w stertę opa­dłych liściach stał jed­nak słój z Pół­księ­życ. Xie Lian wyszedł, wziął go w ramiona, wniósł do środka i posta­wił na ołta­rzu. Dopiero wtedy zauwa­żył, że na jego piersi coś się poja­wiło.

Się­gnął ku temu pal­cami i pod Prze­klętą Obrę­czą poczuł cienki łań­cu­szek, luźno opla­ta­jący jego szyję. Szybko go ścią­gnął i obej­rzał. Srebr­nego i lek­kiego łań­cuszka Xie Lian mógł nie poczuć, ale powi­nien zauwa­żyć zawie­szony na nim przej­rzy­sty, krysz­ta­łowy pier­ścień.

Potarł go pal­cami.

– Co to jest?

W Xianle kochano skarby, kochano złoto i dro­gie kamie­nie. Xie Lian znał się na nich, od dzie­ciń­stwa bawił się w szli­fo­wa­nie klej­no­tów, był przy­zwy­cza­jony do kosz­tow­no­ści. Przyj­rzał się uważ­niej pier­ście­niowi. Wyda­wał się bry­lan­towy, musiał być dzie­łem mistrza, choć nawet rze­mieśl­nik o naj­więk­szym kunsz­cie nie potra­fiłby wyszli­fo­wać dia­mentu w tak dosko­nały kształt. Xie Lian ni­gdy dotąd nie widział klej­notu tak przej­rzy­stego i lśnią­cego, aż nie potra­fił oce­nić, co wła­ści­wie ma w dłoni.

Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że był bar­dzo cenny. To zapewne pamiątka, którą Hua Cheng zosta­wił przed odej­ściem.

Zdzi­wiony Xie Lian posta­no­wił go zatrzy­mać i przy następ­nej oka­zji spy­tać Hua Chenga, co sobie wła­ści­wie wyobra­żał. W świą­tyni nie było miej­sca na ukry­cie tak cen­nego klej­notu. Xie Lian posta­no­wił więc trzy­mać go przy sobie i zawie­sił łań­cu­szek z powro­tem na szyi.

Przez kilka dni odpo­czy­wał potem w Kasz­ta­no­wym Przy­bytku, a nad­mier­nie wręcz ser­deczni wie­śniacy przy­no­sili mu nie­zje­dzone bułeczki, kleik ryżowy i prze­ką­ski jako jał­mużnę – nie, jako ofiarę. I tak upły­wał mu czas. Wresz­cie jed­nak nad­szedł kres sie­lanki i Ling Wen wezwała go do Sto­licy Nie­śmier­tel­nych.

– Co się dzieje? Wnio­skuję z two­jego tonu, że stało się coś waż­nego.

– Tak. Chodź szybko do Pawi­lonu Boskiego Wojow­nika.

Zamarł, gdy usły­szał tę nazwę.

Jun Wu powró­cił.

Rozdział dziewiąty

Książę wyru­sza do Mia­sta Duchów i spo­tyka władcę demo­nów

Od czasu swo­jego trze­ciego wnie­bo­wstą­pie­nia Xie Lian jesz­cze nie spo­tkał się z Jun Wu.

Władca Nie­bios, Pierw­szy Bóg-Wojow­nik Trzech Świa­tów, przez cały rok patro­lo­wał świat śmier­tel­nych, strzegł gór i mórz albo prze­by­wał w odosob­nie­niu. Tym razem pod­ję­cie decy­zji o powro­cie do Nie­bios było nie­ła­twe, ale Xie Lian nie miał wyj­ścia, musiał zło­żyć raport.

Główną ulicą Sto­licy Nie­śmier­tel­nych była Aleja Boskiego Wojow­nika i cho­ciaż w świe­cie śmier­tel­nych ludzie zbu­do­wali nie­zli­czone aleje Boskiego Wojow­nika ku czci Jun Wu, to były one tylko nie­udol­nymi imi­ta­cjami tej nie­biań­skiej. Jedy­nie ona mogła ucho­dzić za praw­dziwą.

Xie Lian szedł aleją, kie­ru­jąc się do Pawi­lonu Boskiego Wojow­nika. Mijał wielu zdą­ża­ją­cych w pośpie­chu bogów słu­żeb­nych, ale żaden z nich nie ośmie­lił się go zacze­pić.

Oczy­wi­ście Xie Lian ni­gdy innych nie obcho­dził. Tyle że dotąd ozna­czało to po pro­stu, że nikt nie pod­cho­dził, żeby spy­tać, co u niego, ale jak naj­bar­dziej grzecz­nie pochy­lał głowę na powi­ta­nie. Teraz jed­nak trak­to­wali go jak powie­trze. Jeśli zna­leźli się przed nim – szli szybko, jeżeli za nim – zwal­niali, żeby zna­leźć się jak naj­da­lej. Xie Lian się tym nie przej­mo­wał, osta­tecz­nie dopiero co zaszko­dził młod­szemu Peiowi. Dziw­nym by było, gdyby go nie uni­kali.

Nagle usły­szał za ple­cami krzyk:

– Wasza Wyso­kość!

Xie Lian się zdzi­wił i pomy­ślał, że takie publiczne ode­zwa­nie się do niego to godna pozaz­drosz­cze­nia odwaga. Ale gdy się zatrzy­mał i odwró­cił, w pośpie­chu minął go bóg słu­żebny, który pod­biegł do innego nie­bia­nina, woła­jąc:

– Wasza Wyso­kość! Idziesz do Pawi­lonu Boskiego Wojow­nika, jak mogłeś zapo­mnieć paj­dzy3?

Ach, no tak, to nie o niego cho­dziło. W Wyż­szej Izbie Nie­bios było kilku ksią­żąt, nie­trudno więc o pomyłkę. Xie Lian zer­k­nął szybko na tam­tego i zamarł.

Mło­dzie­niec świet­nie się pre­zen­to­wał w sza­tach wojow­nika, choć nie ota­czała go zro­dzona na polu bitwy zabój­cza aura, wyda­wał się raczej pogod­nym i otwar­tym ary­sto­kratą. Miał może osiem­na­ście, dzie­więt­na­ście lat, na jego uro­dzi­wej twa­rzy jaśniał sze­roki uśmiech, inny niż u pozo­sta­łych nie­bian z Wyż­szej Izby – zwy­kły, szczery i pozba­wiony ukry­tych inten­cji uśmiech, który przy­wo­dził na myśl dzie­cięcą naiw­ność. Gdyby komen­to­wał to ktoś bar­dziej surowy, na przy­kład Mu Qing, pew­nie nazwałby to głu­potą.

Xie Lian przy­glą­dał się sto­ją­cym przed nim bogom, ci zaś się odwró­cili i spoj­rzeli na niego. Na widok Xie Liana bogu słu­żeb­nemu natych­miast zrze­dła mina. Xie Lian ski­nął mu lekko głową i uśmiech­nął się do jego towa­rzy­sza.

– Dzień dobry, Wasza Wyso­kość. Ten książę naj­wy­raź­niej był bez­tro­ski i naj­wi­docz­niej nie znał Xie Liana, bo gdy usły­szał powi­ta­nie, uśmiech­nął się pro­mien­nie i odpo­wie­dział:

– Dzień dobry!

Bóg słu­żebny trą­cił go, a książę, nie­świa­domy przy­czyn takiego trak­to­wa­nia, spy­tał ze zdzi­wie­niem:

– Czemu mnie sztur­chasz?

Xie Lian par­sk­nął śmie­chem, bóg słu­żebny zaś sztur­chał tam­tego jesz­cze moc­niej.

– Wasza Wyso­kość, spóź­nisz się, chodźmy! – popę­dzał.

Nie­znany książę nie miał więc wyj­ścia, musiał ruszyć, ale wyraz zdzi­wie­nia nie opusz­czał jego twa­rzy. I kiedy Xie Lian potrzą­snął głową z wra­że­niem, że wła­śnie popeł­nił faux pas, pod­szedł do niego oddział uzbro­jo­nych w dłu­gie włócz­nie żoł­nie­rzy. Naj­wy­raź­niej wła­śnie patro­lo­wali oko­licę, ich szyk był równy, krok mia­rowy, od stóp do głów pokry­wała ich war­stwa sta­rej patyny – nie byli bowiem praw­dzi­wymi ludźmi, a żoł­nie­rzami z brązu. Mimo to wyglą­dali dostoj­nie i nie­ska­zi­tel­nie, jak przy­stało cesar­skiej gwar­dii, przy­bocz­nym władcy Sto­licy Nie­śmier­tel­nych Cesa­rza Boskiego Wojow­nika. Xie Lian się odsu­nął, żeby ich prze­pu­ścić, i prze­mknęło mu przez myśl, że gdy widział ich ostat­nim razem, nie byli jesz­cze aż tak zie­loni. Przez te kil­ka­set lat pokryli się jesz­cze grub­szą patyną, a jed­nak wciąż byli w uży­ciu. Nagle dowódca oddziału go zauwa­żył. Oczy roz­bły­sły mu zie­lo­nym świa­tłem. Włócz­nie z gło­śnym trza­skiem ude­rzyły o zie­mię. Xie Lian był oto­czony.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Symu­lakr, symu­la­krum to repre­zen­ta­cja lub imi­ta­cja rze­czy bądź osoby. Pozo­ruje wła­sną rze­czywistość. Symu­lakry są wyko­rzy­sty­wane w celach reli­gij­nych, magicz­nych (przyp. red.). [wróć]

Rak­szasa – demon w mito­lo­gii indyj­skiej, jak­sza – bóg w mito­lo­gii indyj­skiej. Bud­dyzm mie­szał się z chiń­skimi wie­rze­niami ludo­wymi, stąd obec­ność tych postaci w sło­wach Hua Chenga. Jak­szom przy­pi­suje się okru­cień­stwo, rak­sza­som krwio­żer­czość i wam­pi­ryzm (cechuje je jed­nak sza­cu­nek dla Buddy) (przy­pisy, o ile nie zazna­czono ina­czej, pocho­dzą od tłu­ma­czek). [wróć]

Paj­dza – tabliczka noszona przez mon­gol­skich urzęd­ni­ków, spo­pu­la­ry­zo­wana w Chi­nach w cza­sach mon­gol­skiej dyna­stii Yuan (1271–1368). [wróć]