Ashes falling for the sky Tom 1 - Nine Gorman, Mathieu Guibé - ebook

Ashes falling for the sky Tom 1 ebook

Nine Gorman, Mathieu Guibé

4,6

Opis

Zaczynając naukę na uniwersytecie, Sky postanawia zrzucić z siebie kostium grzecznej dziewczynki. Jej uwagę przykuwa Ash – równie atrakcyjny, co nieznośny chłopak. Gotowa wplątać się w relację bez przyszłości, Sky podejmuje uwodzicielską grę, ale… ponosi porażkę.

Ash ucieka, pozostawiając po sobie niezatarty ślad – ciemność, jaką nosi w sobie ktoś, kto widział już wszystko, co najgorsze…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (34 oceny)
23
8
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ak1708

Nie oderwiesz się od lektury

I to zakończenie…A nie ma 2 części🥲
10
AlicjaAmi

Dobrze spędzony czas

Dobrze napisany,emocjonalny romans.Cierpiący bohaterowie z trudną przeszłością,tajemnice do odkrycia.Skomplikowana relacja,która wydaje się skazana na bolesny koniec.Książka kończy się w trudnym i oczywiście ciekawym momencie.Polecam.
00
muckers

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa i bardzo emocjonująca .
00
kocykowa

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
00

Popularność




Ostrzeżenie

Powieść poru­sza trudne tematy, takie jak prze­moc fizyczna i emo­cjo­nalna, uza­leż­nie­nia, żałoba, gwałt oraz samo­bój­stwo. Lek­tura może być zatem bole­sna dla osób, które ich doświad­czyły.

Prolog

– SKY –

Game over

„I don’t know why, I don’t know why We need to break so hard”.

Let It All Go, Birdy + Rho­des

Jestem oszo­ło­miona. Nie­mal spa­ra­li­żo­wana. Wierz­chołki drzew ską­pane są w popo­łu­dnio­wym słońcu, które ma odcień poma­rań­czy. Cały czas mam w gło­wie to, że jeste­śmy na cmen­ta­rzu. W miej­scu sym­bo­li­zu­ją­cym tylko jedno: koniec.

Jed­nak wciąż mam nadzieję.

– Nie rozu­miem, Ash… Jak możesz na­dal trzy­mać mnie na dystans?

Jestem zroz­pa­czona. Ash spo­gląda na mnie wyzy­wa­jąco. Naj­wy­raź­niej myśl o ode­pchnię­ciu mnie nie budzi w nim żad­nych emo­cji. Ukrył gdzieś głę­boko roz­pacz i prze­szedł do defen­sywy.

– Podaj mi przy­naj­mniej jeden powód, dla któ­rego nie powi­nie­nem tego robić.

– Mówisz serio?

Jego słowa mnie ranią. Nie przy­pusz­cza­łam, że sprawy przy­biorą tak dra­ma­tyczny obrót, że Ash bru­tal­nie mnie ode­pchnie. I że sprawi mi to taki ból. Moje dło­nie drżą. To zbyt trudne.

– Nie jestem ci nic winien. Zero uczuć. Pamię­tasz?

Usi­łuję stać pro­sto, tłu­miąc szloch. To praw­dziwa tor­tura. Tak, pamię­tam. Spo­glą­dam na jego tatu­aże. Mam wra­że­nie, że ze mnie kpią, a dzi­siej­sze wyda­rze­nia nadają im nowe zna­cze­nie. Przy­wo­łują na myśl momenty, w któ­rych odkry­wa­łam jego ciało, pokry­wa­łam je poca­łun­kami, pozna­wa­łam je. Tatu­aże opo­wia­dały pewną histo­rię, a ja nie umia­łam jej odczy­tać. Teraz one rów­nież wydają mi się obce. Przede mną stoi nowy Ash. Syl­wetka chło­paka, któ­rego zna­łam, znika jak we mgle. Każdy, kto kie­dyś był dla mnie ważny, w końcu ujaw­nił swą praw­dziwą naturę. Fałsz, mani­pu­la­cje, inte­re­sow­ność. Teraz Ash, usi­łu­jąc się ode mnie odsu­nąć, tak samo mną mani­pu­luje. Ta myśl jest nie do znie­sie­nia.

Jestem gotowa to zaak­cep­to­wać, ponie­waż wiem, że ma ku temu powody, i jestem świa­doma jego cier­pie­nia. Ale dla­czego znów mnie odpy­cha?

– Nie­uczci­wość nie była czę­ścią umowy, Ash.

– Ni­gdy nie kła­ma­łem. Naj­wy­raź­niej na­dal nie pamię­tasz reguł gry.

– Daj spo­kój z tą cho­lerną grą!

Mimo­wol­nie pod­no­szę głos. Wiem, że Ash tego nie lubi, ale napię­cie, strach, złość, ból, to miej­sce i słowa, które padają pod moim adre­sem – to dla mnie za wiele. Przez chwilę czuję, że jest wstrzą­śnięty, że zasko­czyła go agre­sja w moim gło­sie. Prze­ra­sta mnie, że oka­zuje taką obo­jęt­ność po tym wszyst­kim, przez co razem prze­szli­śmy. Mimo to muszę sta­wić czoła fak­tom: od kiedy się poja­wi­łam, wciąż mnie odrzuca. A może ni­gdy nie wpu­ścił mnie do swo­jego życia?

– Liczy­łaś na coś wię­cej niż gra?

Ledwo śmiem spoj­rzeć mu w oczy. Jego głos przy­biera dziwny ton. Czy naprawdę o to pyta? Czego on się spo­dziewa?

Cię­żar tego, co nie zostało wypo­wie­dziane, budzi bole­sne uczu­cia, któ­rych nie chcę już doświad­czać. Pod­su­mo­wuję w myślach swoje cier­pie­nia. Nie podej­rze­wa­ła­bym, że z powodu Asha ich lista się wydłuży. Mam dość mani­pu­la­cji, które zdo­mi­no­wały moją mło­dość. Ash także powie­lił ten sche­mat.

Wziął ode mnie to, co chciał, chwile szczę­ścia i wol­no­ści, by potem delek­to­wać się gory­czą i upad­kiem. Nie chcę, dłu­żej tego nie zniosę. Instynk­tow­nie robię krok w tył, by się chro­nić, i mój umysł też się wyco­fuje.

– Jasne, że nie. Nie zako­chu­jemy się w nie­zna­jo­mych.

Nie roz­po­znaję już jego głosu. Patrzy na mnie swoim cho­ler­nym, prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem. Przez uła­mek sekundy się waham. Czy ktoś zauwa­żył, że zła­mane serce bije moc­niej? Cóż za iro­nia. Czuję ból w piersi. Nie będę już grać w tę głu­pią grę. Ni­gdy wię­cej. Nie wiem już, kim jestem. Odwra­cam się, gotowa odejść, bez żalu i wyrzu­tów sumie­nia.

– Nic już dla mnie nie zna­czysz, Ash. Naprawdę nic – rzu­cam, odwra­ca­jąc się. – Dzięki za roz­grywkę.

I wanna get lost with you

– SKY –

I wanna get lost with you

„I wanna get lost with you It’s the only thing I wanna do”.

I Wanna Get Lost With You, The Ste­reo­pho­nics

Z sze­roko otwar­tych okien impo­nu­ją­cego budynku Beta Tau Gamma dobiega opę­tań­cza muzyka, a ja stoję przed wej­ściem, gotowa sta­wić czoła pierw­szej impre­zie roku aka­de­mic­kiego jako świeżo upie­czona stu­dentka Uni­wer­sy­tetu Indiany Blo­oming­ton.

Zapada zmierzch, ale póź­no­sierp­niowe powie­trze wciąż jest przy­jem­nie roz­grzane. Zało­ży­łam zwiewną, let­nią sukienkę i pła­skie buty, by czuć się swo­bod­nie. Spo­glą­dam na werandę domu, na drew­niane filary w stylu grec­kiej świą­tyni. Wid­nie­jące nad nimi trzy litery two­rzące sym­bol brac­twa wyrzeź­biono, a następ­nie poma­lo­wano na złoto.

Roz­le­gają się okrzyki zachęty, gdy hono­rowa warta stu­den­tów usta­wia się po obu stro­nach holu. Chło­pak o nagim tor­sie roz­pę­dza się, prze­la­tuje nad trzema stop­niami pro­wa­dzą­cymi do wej­ścia i ląduje na plan­dece zanu­rzo­nej w wodzie z mydłem, po czym wcho­dzi w ślizg i zatrzy­muje się tuż przede mną. Kro­pelki mydlin spa­dają na moje san­dały. Akro­bata pod­nosi się, mruga do mnie poro­zu­mie­waw­czo, posyła mi szel­mow­ski uśmiech, po czym sięga po szota i wypija go jed­nym hau­stem. Następ­nie rusza ku nowym przy­go­dom. Zapo­wiada się obie­cu­jący wie­czór.

Wysy­łam SMS-a do mojej współ­lo­ka­torki z infor­ma­cją, że jestem na miej­scu. Mam nadzieję, że ma przy sobie tele­fon. Wygląda na to, że tak, ponie­waż chwilę póź­niej wycho­dzi mi na spo­tka­nie z drin­kiem w dłoni.

Pierw­szo­kla­si­ści mają przy­dzie­lone aka­de­miki. Dzielę pokój z Vero­niką, zdrowo postrze­loną stu­dentką dru­giego roku, która jest na bie­żąco ze wszyst­kim, co dzieje się w oko­licy. Uosa­bia to, czego potrze­bo­wa­łam po przy­by­ciu na kam­pus. Gdy wyje­cha­łam z Liber­ty­ville, posta­no­wi­łam, że będę korzy­stać: z życia, ze stu­diów, z nowych doświad­czeń. Nie­mniej jed­nak nie sądzi­łam, że dra­styczna zmiana, otwar­cie się na nie­ocze­ki­wane wyda­rze­nia, wyj­ście poza strefę kom­fortu będą wyma­gać tak wiel­kiej odwagi. Ale mogę to zro­bić. Muszę to zro­bić. Chcę to zro­bić.

– Dobra, szybki brie­fing przed imprezą: nie zbłaź­nij się, Sky, bo w prze­ciw­nym razie…

– Prze­kre­ślę swoje życie towa­rzy­skie na rok – koń­czę zda­nie.

Zbłaź­nić się, czyli popeł­nić błąd, który zepsuje mój wize­ru­nek na nad­cho­dzące mie­siące. A jeśli, tak jak ja, nie jest się przy­zwy­cza­jo­nym do imprez stu­denc­kich – do imprez w ogóle – nie będzie o to trudno. Muszę przy­znać, że Vero­nica tro­chę dra­ma­ty­zuje. Chce mnie nastra­szyć, ale chyba się nie myli.

Mogę to zro­bić.

Moim kolej­nym kro­kom towa­rzy­szą sza­leń­cze okla­ski zagrze­wa­jące kolej­nego śmiałka, ja jed­nak odno­szę wra­że­nie, że są one dla mnie, że dodają mi otu­chy. Vero­nica odciąga mnie na bok i pro­wa­dzi do bramy ogrodu. Główne wej­ście jest zare­zer­wo­wane na wodne atrak­cje. Nad traw­ni­kiem, mię­dzy drze­wami a dachem werandy, zawie­szono gir­landy kolo­ro­wych świa­te­łek. Mimo ich nastro­jo­wo­ści atmos­fera jest impre­zowa. Tańce, piwny ping-pong, gorące dys­ku­sje, basen pełen piany i namięt­nie cału­jące się pary to jedy­nie namiastka dzi­siej­szego wie­czora.

Docie­ramy do kuchni, w któ­rej stoją beczki piwa i butelki róż­nego rodzaju alko­holi. Jest też kilka sala­te­rek z che­eto­sami dla tych, któ­rzy potrze­bują przy­spie­szyć meta­bo­lizm alko­holu. Vero­nica podaje mi czer­wony kubek wypeł­niony po brzegi piwem, po czym roz­gląda się wokół.

– Szu­kasz Par­kera?

Przy­ja­ciółka w odpo­wie­dzi cią­gnie mnie za rękę. Dołą­czamy do grupy impre­zo­wi­czów stło­czo­nych na kana­pie. Vero­nica bez­ce­re­mo­nial­nie siada na kola­nach Par­kera, a następ­nie przed­sta­wia mnie resz­cie zna­jo­mych.

Przy­je­cha­łam tu dwa tygo­dnie temu. Vero­nica podob­nie, ale z innego powodu niż ja. Musiała zdać egza­min, do któ­rego nie mogła przy­stą­pić w pierw­szym ter­mi­nie przez kło­poty ze zdro­wiem. Mia­łam szczę­ście, że pozna­łam ją zaraz po prze­pro­wadzce. Jest pią­tek, do początku roku zostało jesz­cze kilka dni, a ja już odby­łam przy­spie­szony kurs wpro­wa­dze­nia do życia stu­denc­kiego.

Impreza powi­talna Beta Tau Gamma jest pierw­szą ofi­cjalną w kalen­da­rzu brac­twa. Według Vero­niki to świetna oka­zja dla nowi­cju­szy. Więk­szość stu­den­tów pojawi się w mia­steczku dopiero w ciągu naj­bliż­szych dwóch tygo­dni. Dzi­siej­szy wie­czór jest jedyną szansą, aby zostać zauwa­żo­nym, wyróż­nić się z tłumu. A to jest mój cel na ten rok aka­de­micki.

Jason, wyspor­to­wany chło­pak o syl­wetce koszy­ka­rza, pro­po­nuje, by zagrać w alko-grę. Sądząc po sta­nie upo­je­nia gra­czy, nie jest to ich pierw­sza roz­grywka. Wygląda na to, że Vero­nica też zaczęła chwilę temu. Jest lekko wsta­wiona. Dostaję dwie kostki do gry, ktoś wyja­śnia mi pokrótce zasady: mam trzy próby. Jeśli wyrzucę pięć oczek, piję, jeśli sie­dem, też piję. Do dna. Szanse na unik­nię­cie picia są nikłe. Chu­cham w kostki do gry i wyrzu­cam je na mały sto­lik.

Pięć oczek. Prze­gra­łam.

– Do dna! Do dna! – roz­lega się wer­dykt.

Się­gam po szota, któ­rego podaje mi uśmiech­nięty od ucha do ucha Par­ker, po czym wypi­jam go jed­nym hau­stem, a moja twarz wykrzy­wia się w gry­ma­sie. Prze­ka­zuję kości Carry, którą pozna­łam w aka­de­miku. Będzie następną ofiarą gry.

Runda wokół sto­lika dobiega końca. Wszy­scy pono­simy sro­motną klę­skę. Choć naj­wy­raź­niej celem nie było zwy­cię­stwo.

Gra scho­dzi na drugi plan, roz­mowa staje się coraz bar­dziej oży­wiona, kilka osób idzie na par­kiet. Jestem wsta­wiona, ale jesz­cze nie cał­kiem pijana.

– Sky, nie mia­łaś cza­sem zna­leźć sobie faceta? – pyta Vero­nica w chwili, gdy kości wra­cają do mnie. Jej pyta­nie mnie zawsty­dza.

– Słu­cham?

– Jak to „słu­cham”? Od tygo­dnia o niczym innym nie mówisz! „Chcę zmiany, do dia­bła z kon­se­kwen­cjami, chcę żyć chwilą”. Mówię o chło­paku na jedną noc.

Nie­mal krztu­szę się piwem. Piana ciek­nie mi nosem, co wywo­łuje ogólną weso­łość.

– Ciszej! – bła­gam, mając nadzieję, że nikt nie zauwa­żył mojego skrę­po­wa­nia.

– Spo­koj­nie. Musia­ła­bym krzyk­nąć „Sky szuka part­nera sek­su­al­nego”, by kto­kol­wiek usły­szał.

Czuję na sobie spoj­rze­nia. Gdy­bym mogła uto­pić się w kuflu z piwem, zro­bi­ła­bym to. Gdy­bym mogła uto­pić Vero­nikę w jej drinku, rów­nież bym to zro­biła. Wiem, że nie cho­dzi tylko o seks, ale w moim przy­padku sedno pro­blemu leży wła­śnie tam… Pra­gnę przy­gody na jedną noc, bez przy­szło­ści, bez histo­rii i przede wszyst­kim bez kon­se­kwen­cji. Do moich uszu dobiega śmiech, odwra­cam więc głowę. Dwie dziew­czyny wyko­nują lap dance przed chło­pa­kiem o wyglą­dzie roc­kowca. Nie przej­mują się tym, że wzrok impre­zo­wi­czów spo­czywa na nich. Zazdrosz­czę im, że potra­fią się wylu­zo­wać.

Po chwili mój wzrok pada na niego. Ma ciemne włosy, dłuż­sze na czubku głowy. Kosmyki opa­dają mu na czoło, a boki są sta­ran­nie wygo­lone. Tatu­aże na szyi się­gają powy­żej koł­nie­rza skó­rza­nej, czar­nej ramo­ne­ski. Wydaje mi się, że w gór­nej war­dze ma pier­cing, ale nie widzę dokład­nie z miej­sca, w któ­rym się znaj­duję. Na jego dzie­cię­cej twa­rzy maluje się tajem­ni­czy uśmiech, z któ­rego można wywnio­sko­wać, że podoba mu się scena roz­gry­wa­jąca się przed jego oczami. Przy­glą­dam mu się dokład­niej. Zauwa­żam, że jego ręka dys­kret­nie utrzy­muje dystans mię­dzy nim a stu­dent­kami. Zaczy­nam osten­ta­cyj­nie się w niego wpa­try­wać.

– To zły pomysł – ostrzega Vero­nica, spro­wa­dza­jąc mnie na zie­mię.

– Dla­czego?

– To jedyny chło­pak, któ­rego powin­naś uni­kać. Ash to naj­więk­szy kolek­cjo­ner dziew­czyn na kam­pu­sie – mówi. W tym miej­scu robi pauzę i stara się utrzy­mać rów­no­wagę. Na próżno, za dużo wypiła. – I Ned też. Z powodu higieny oso­bi­stej.

Ash musiał poczuć, że mu się przy­glą­da­łam, albo usły­szał Vero­nikę, która nie jest zbyt dys­kretna, bo teraz patrzy pro­sto na mnie. To nie­zwy­kle krę­pu­jące, zwłasz­cza że jedną ręką obej­muje w talii obie dziew­czyny, ich bio­dra przy­warły do sie­bie. Nagle, zapewne znu­dzony tym, co mam do zaofe­ro­wa­nia, odwraca wzrok, po czym unosi kufel do ust. Spo­sób, w jaki trzyma szklankę z piwem, w jaki ją opróż­nia… Wlewa w sie­bie alko­hol, jakby liczył na to, że wraz z nim znikną wszyst­kie jego pro­blemy. Nie bie­rze aktyw­nego udziału w roz­mo­wach, poprze­staje na kon­wen­cjo­nal­nym uśmie­chu, który tuszuje kom­pleksy. Czy zna­jomi to dostrze­gają? Na pierw­szy rzut oka wygląda na typo­wego uwo­dzi­ciela. W jego wzroku dostrze­gam nato­miast pustkę, samot­ność i znu­że­nie.

Mój tele­fon wibruje. Nowa wia­do­mość. Otwie­ram ją bez namy­słu. Serce mi pęka, gdy widzę imię Adriena Clarksa.

Jak on śmie?

Żegnaj, bez­tro­sko. W ułamku sekundy dopada mnie widmo prze­szło­ści. Do oczu napły­wają mi łzy. Nie będę pła­kać z jego powodu. Uno­szę głowę, szu­ka­jąc roz­rywki. Lekar­stwa. Cze­go­kol­wiek, co pozwoli mi się zatra­cić w chwili i zapo­mnieć. Pod­no­szę wzrok i spo­glą­dam na Asha. To sza­lone, nie­roz­sądne, nie­spo­dzie­wane.

– Tylko nie mów, że cię nie ostrze­ga­łam! – rzuca Vero­nica w stronę moich ple­ców, gdy pod­cho­dzę do bad boya, gotowa zła­mać wszel­kie zasady.

New player

– ASH –

New player

„You’re never gonna get it I’m a hazard to myself I’ll break it to you easy”.

We Don’t Have to Dance, Andy Black

Dziew­czyna, która bez­wstyd­nie mi się przed chwilą przy­glą­dała, prze­ci­ska się mię­dzy cia­łami tań­czą­cych i zmie­rza w moją stronę. Rzuca mi wyzwa­nie. Nie pasuje do oto­cze­nia, jest jak kolo­rowy pik­sel w czarno-bia­łym fil­mie. Nie należy do tego świata. Wcale czy jesz­cze nie? To jest pyta­nie, na które lada moment dostanę odpo­wiedź.

– Napi­jesz się cze­goś? – pyta pro­sto z mostu.

Moje towa­rzyszki, któ­rych imion już nie pamię­tam, lustrują ją od stóp do głów, nie kry­jąc obu­rze­nia. Przy­wo­dzą na myśl psy bro­niące swo­jego terenu. Bawi mnie jej śmia­łość. Może nie ma doświad­cze­nia, ale ma jaja. Jest tylko jeden pro­blem. Nie jestem nią zain­te­re­so­wany.

– Pro­po­nu­jesz mi drinka na impre­zie z dar­mo­wym alko­ho­lem? Nie stać cię na nic lep­szego? Poza tym mam już piwo i dwie kel­nerki.

– Ty też pre­zen­tu­jesz rażący brak klasy – odpo­wiada, nie spusz­cza­jąc ze mnie wzroku – ale nikt nie jest ide­alny. Co do obsługi nie była­bym taka pewna, czy mi dorów­nuje.

W odpo­wie­dzi uno­szę brew z podzi­wem. Podoba mi się, że dziew­czyna się ze mną dro­czy. Na moich oczach nabiera piwa w usta i zbliża się do mnie. Obej­muje mnie za szyję. Jej dło­nie lekko drżą, zdra­dza­jąc obawę. Naprawdę chce mnie w ten spo­sób napoić? Ma odwagę, ale brak jej pią­tej klepki. Nie mam naj­mniej­szej ochoty sta­wić czoła jej wyzwa­niu, ucierpi na tym moja ramo­ne­ska. Poza tym z napęcz­nia­łymi policz­kami wygląda jak cho­mik, który zamie­rza poca­ło­wać mnie z języcz­kiem.

Kładę dłoń na jej twa­rzy i deli­kat­nie ją odpy­cham. Dziew­czyny, które zabie­gały o moje względy, zaczy­nają się z niej nabi­jać – i tracą moje zain­te­re­so­wa­nie.

Nowa zawod­niczka nieco sto­puje, otwiera oczy i wybu­cha śmie­chem, nie­chcący oplu­wa­jąc piwem blon­dynki. Wygląda na to, że jest prze­bie­głą lisicą, która nie lubi prze­gry­wać, i że zemściła się na moich towa­rzysz­kach za to, że dostała kosza. Nic bar­dziej myl­nego. Jej śmiech jest szczery. Naprawdę się uba­wiła.

– Sorry, dziew­czyny. Wyobra­zi­łam sobie to, co chcia­łam zro­bić, i nie mogłam się powstrzy­mać. Cho­lera, co ja sobie myśla­łam? Prze­cież mogłam się udła­wić.

Blon­dy­nek nie inte­re­suje jej tłu­ma­cze­nie. Jesz­cze przed momen­tem śmiały się w naj­lep­sze, a teraz wrzesz­czą wnie­bo­głosy. Są całe w piwie. Ruszają do toa­lety, więc liczba zawod­ni­czek spa­dła. Na placu bitwy została tylko spry­ciara. Tym razem dokład­nie się jej przy­glą­dam. Ma deli­kat­nie krę­cone, ciemne włosy do ramion i jasne oczy. Jej dzie­cięca twarz wyraża świe­żość i walecz­ność. Ma smu­kłą syl­wetkę. Dla­czego uparła się grać rolę, która do niej nie pasuje?

Spo­glą­dam na nią i nie mogę powstrzy­mać uśmie­chu. Odzywa się jako pierw­sza.

– Słowo, któ­rego szu­kasz, brzmi „dzię­kuję” – oświad­cza, po czym sięga po moje piwo i wypija dusz­kiem. – Przy­kro mi, nie mia­łam spo­sob­no­ści skosz­to­wać mojego.

Ma tupet.

– Dzię­kuję? Wła­ści­wie za co?

– Pomy­li­łam się? Dobrze się bawi­łeś w ich towa­rzy­stwie? Bo z mojej per­spek­tywy wyglą­dało, że nie­zbyt.

Muszę przy­znać, że jej odwaga mnie zdu­miewa. Idzie na całego.

– Laski na jedną noc.

Nie odpo­wiada. Tra­fi­łem w samo sedno. Bez­li­to­sna prawda. W tym momen­cie zaczyna się bać. Nie jest gotowa. Mógł­bym ją zno­kau­to­wać i zakoń­czyć tę maska­radę, która cią­gnie się w nie­skoń­czo­ność, ale nie robię tego.

– To nie wyglą­dało na wyzwa­nie.

– Co dwie laski, to nie jedna – uci­nam, sta­wia­jąc na aro­gan­cję.

– Uprze­dzano mnie, że jesteś kolek­cjo­ne­rem, ale po roz­mo­wie z tobą stwier­dzam, że jesteś raczej padli­no­żercą, prawda?

– A pijana pta­sia mama chcąca nakar­mić z dzióbka padli­no­żercę to dobry pomysł na wyzwa­nie?

Dziew­czyna milk­nie. Lekko marsz­czy brwi, zasta­na­wia­jąc się nad odpo­wie­dzią.

– Jaki jest twoim zda­niem dobry pomysł na wyzwa­nie?

– Nie chcesz wie­dzieć. Ale na pewno nie cho­dzi o zakład z kum­plami o pod­ryw na impre­zie.

– Słu­cham?

– Prze­cież powie­dzia­łaś, że cię przede mną uprze­dzano.

– Nie, ja… Oni nie mają z tym nic wspól­nego. Tu nie cho­dzi o żaden zakład. Mylisz się.

Po raz pierw­szy dziew­czyna unika mojego spoj­rze­nia. O czym myśli? Jej przy­ja­ciele nie spusz­czają z nas wzroku. Pew­nie myślą, że zaraz sku­tecz­nie ją spła­wię, a ona podziela ich zda­nie. Stchó­rzy, jeśli powiem, żeby­śmy poszli do mnie?

– Kurwa, gdzie ja mia­łam rozum? – mówi nagle. Uno­szę brew, nie spusz­cza­jąc z niej wzroku. – Czy możemy uznać, że odpo­wie­dzial­ność za moje zacho­wa­nie ponosi alko­hol?

Inte­re­su­jący wybieg. Daję jej kre­dyt zaufa­nia, a dziew­czyna kon­ty­nu­uje wywód:

– Przy­kro mi, że się pomy­li­łam. Dam ci spo­kój, możesz wró­cić do swo­ich kole­ża­nek.

Szach i mat. Odpu­ściła. Jed­nak nie odcho­dzi. Co wię­cej, cią­gnie wywód:

– Może się tro­chę zapo­mnia­łam w fer­wo­rze akcji, ale jestem zda­nia, że dziew­czyny nie można spro­wa­dzić do wyzwa­nia lub nagrody. To doty­czy zarówno ich, jak i mnie.

Tym razem obraca się na pię­cie, ale w ostat­nim momen­cie zatrzy­muje się w pół kroku. Przez chwilę stoi w bez­ru­chu, zaci­ska­jąc pię­ści. Resztki walecz­no­ści? Zerka ponad ramie­niem, ale nie patrzy mi pro­sto w oczy.

– To doty­czy rów­nież cie­bie.

Koniec roz­grywki. Ale dla­czego, skoro od początku chcia­łem ją zno­kau­to­wać, mam poczu­cie prze­gra­nej? To doty­czy rów­nież cie­bie.

– No to cześć – mam­ro­cze na odchod­nym.

– Wiesz, nie mam o sobie wyso­kiego mnie­ma­nia. Mogę być chło­pa­kiem na pocie­sze­nie.

Nasze oczy się spo­ty­kają i widzę, jak w jej źre­ni­cach roz­bły­skuje tysiące sprzecz­nych uczuć. Jak się skoń­czy ten Wielki Wybuch? Wycią­gam do niej dłoń, chcąc uprze­dzić moment, w któ­rym do głosu prze­mówi jej roz­są­dek i dziew­czyna uciek­nie w pod­sko­kach. Spo­gląda na moją dłoń, na moją twarz, po czym zagryza górną wargę. Waha się, wbrew ocze­ki­wa­niom. I kiedy już mi się wydaje, że nie zdo­bę­dzie się na odwagę, znów mnie zaska­kuje, poda­jąc mi dłoń.

First game

– SKY –

First game

„All he wants to do is party With his pretty baby, yeah”.

Cola, Lana Del Rey

Przez uła­mek sekundy wpa­truję się w niego. Mówi poważ­nie czy się ze mnie nabija? Wpa­truje się we mnie tak inten­syw­nie, że widzę w jego oczach chęć zakoń­cze­nia wyzwa­nia na pię­trze. A ja? Czy pójdę z nie­zna­jo­mym do jego pokoju? Po tym, jak powie­dzia­łam, że nie można spro­wa­dzać kobiet do przed­mio­tów, do wul­gar­nych nagród pocie­sze­nia? Czy Ash chce mi uświa­do­mić, że moje słowa i zacho­wa­nie sobie prze­czą? Serce bije mi jak osza­lałe. Mam wra­że­nie, że wpa­dłam we wła­sne sidła.

Przez chwilę się waham. Nie spo­dzie­wa­łam się, że sprawa przy­bie­rze taki obrót. Jego ostat­nie zda­nie – „Nie mam o sobie wyso­kiego mnie­ma­nia” – brzmiało szcze­rze. Trudno mi go oce­nić.

„Mogę być chło­pa­kiem na pocie­sze­nie”. Na pocie­sze­nie. Wra­cam myślami do SMS-a od Adriena. Pocie­sze­nie: dokład­nie tego szu­ka­łam, gdy posta­no­wi­łam z nim poroz­ma­wiać. Nie­ważne, czy kie­ro­wał mną ego­izm. Nie jestem mu nic winna. Jutro rano będzie tylko mgli­stym wspo­mnie­niem. Gdy wyciąga ku mnie ramiona, odpo­wiedź mojego ciała zagłu­sza zdrowy roz­są­dek. Ash bie­rze mnie za rękę i przy­ciąga ku sobie.

Składa na moich ustach poca­łu­nek. Jestem zasko­czona, że nie czuć w nim woni alko­holu. Jego oddech jest świeży, rów­nie miękki jak język, któ­rym mnie pie­ści. Ten dotyk mnie roz­pala, nie­siona namięt­no­ścią pra­gnę deli­kat­nie ugryźć wargę Asha. Tracę nad sobą kon­trolę. Poca­łu­nek… chwila unie­sie­nia. Drugą ręką pie­ści moje udo, dociera do koron­ko­wej bie­li­zny. Pod­ciąga wysoko moją sukienkę, prze­kra­cza­jąc gra­nice przy­zwo­ito­ści. Wokół nas roz­le­gają się wymowne gwizdy, ale to nie na nich sku­piam uwagę. Jego dło­nie namięt­nie piesz­czą moje krą­głe pośladki. Robi się gorąco, tracę oddech.

– Idziemy na górę?

Jesz­cze son­duje sytu­ację, chce potwier­dze­nia. Pew­nie myśli, że jestem pru­de­ryjną, zagu­bioną dziew­czyną, wysta­wioną na próbę przez przy­ja­ciół. Czy nie dałam mu wystar­cza­jąco dużo dowo­dów? Łagodny ton jego głosu, doj­rzal­szy, niż mogłaby na to wska­zy­wać chło­pięca twarz, zahip­no­ty­zo­wał mnie od pierw­szych słów. Wpa­dłam w sidła Asha, choć chcia­łam sobie udo­wod­nić, że jest ina­czej. Gdyby wie­dział, do jakiego stanu mnie dopro­wa­dził. Z moim eks nie było mowy o mani­fe­sto­wa­niu uczuć w miej­scu publicz­nym. Nawet na osob­no­ści mało kiedy zapa­la­li­śmy świa­tło. Ale on… jestem gotowa się mu oddać, tu i teraz, na środku salonu. Pokój brzmi nie­źle. Przy­ta­kuję bez słowa.

Non­sza­lancko pro­wa­dzi mnie za rękę na klatkę scho­dową. Kciu­kiem pie­ści wnę­trze mojej dłoni – opie­kuń­czy i dziwny jak na grę wstępną gest. Chyba że fizyczny kon­takt, który roz­pala moje pra­gnie­nia, nie jest jego celem.

Znaj­duje dla nas wolny pokój. Idę za nim. Zamy­kam za sobą drzwi, prze­krę­cam zamek i włą­czam świa­tło. Chcę go widzieć. Spo­gląda na mnie, pod­cho­dząc do łóżka. Roz­pina ramo­ne­skę, wyj­muje z wewnętrz­nej kie­szeni pre­zer­wa­tywę, odkłada ją na łóżko i rzuca kurtkę na pod­łogę. Jest w samej koszulce bez ręka­wów. Jego ramiona są pokryte tatu­ażami.

Pożera mnie wzro­kiem. Deli­kat­nie zsu­wam, jedno po dru­gim, ramiączka sukienki, która opada na moje kostki. Stoję przed nim topless, tylko w figach. Po raz pierw­szy w życiu nie obcho­dzi mnie, jak oce­nia mnie chło­pak, czy widzi moje wady, które codzien­nie rano dostrze­gam w lustrze. Pew­nie dla­tego, że nie zależy mi na nim, jutro już nie będzie „nas”. Albo może dla­tego, że nie widzę w jego spoj­rze­niu oceny.

Nie­spo­dzie­wane… zaczy­nam lubić to słowo.

Pod­cho­dzę do niego. Ujmuje moją twarz w dło­nie i znowu mnie całuje, pro­wa­dząc w stronę łóżka. Moja noga opiera się o jego brzeg. Opa­dam na miękki mate­rac, a Ash zawisa nade mną. Patrzymy sobie pro­sto w oczy. Koniusz­kiem języka zmy­słowo zwilża kol­czyk na war­dze, po czym znów mnie całuje. Mój oddech przy­spie­sza, gdy jego tors ociera się o moje piersi.

Dotyka mojego ciała, odkry­wa­jąc je niczym nie­znane tery­to­rium. Obsy­puje poca­łun­kami moje policzki, koniu­szek ucha, szyję, zosta­wia­jąc na nich wil­gotny ślad. Mięk­kość jego ust w kon­tra­ście z zim­nym, sta­lo­wym kol­czy­kiem spra­wiają, że nie­mal tracę zmy­sły. Gdy dociera do moich piersi, głę­boko wzdy­cham.

Jutro już mnie tu nie będzie. On jest tego świa­dom, dla­tego nie­spiesz­nie poznaje moje ciało. Potra­fię doce­nić to, co dostaję, nie jestem ego­istką. Poza tym mam swój honor. Nie chcę, by wspo­mnie­nie wspól­nej nocy zostało w oka­mgnie­niu wyma­zane przez kolejną, pierw­szą lep­szą laskę, która wylą­duje w jego łóżku.

Lata spę­dzone na łonie rodziny potę­pia­ją­cej seks przed­mał­żeń­ski i były chło­pak wywo­dzący się z podob­nego śro­do­wi­ska zro­biły swoje. Nie­jed­no­krot­nie eks­pe­ry­men­to­wa­łam z gra­ni­cami „nie-seksu”. Jeśli mia­ła­bym pochwa­lić się jakąś umie­jęt­no­ścią z tej dzie­dziny, byłaby to wła­śnie gra wstępna.

Deli­kat­nie prze­wra­cam go na plecy i zaczy­nam cało­wać. Czuję, że się uśmie­cha. Bawi go ten zwrot akcji? Unosi ramiona, pozwa­la­jąc, bym prze­jęła kon­trolę. Roz­pi­nam mu pasek, zsu­wam spodnie i bok­serki, zdej­muję buty, po czym zrzu­cam je na pod­łogę.

Prze­su­wam się na skraj łóżka i zaczy­nam pie­ścić dłońmi jego uda. Chło­pak odchyla głowę do tyłu, przez chwilę spo­gląda w sufit, po czym patrzy mi w oczy, pod­pie­ra­jąc się na łok­ciach. Kładę dłoń na jego peni­sie i deli­kat­nie, ale zde­cy­do­wa­nym ruchem zaczy­nam go pie­ścić. Pra­gnę przy­własz­czyć sobie te chwile pożą­da­nia. Powoli wypra­co­wu­jemy rytm, dosto­so­wuję się do przy­spie­szo­nego odde­chu, a gdy biorę go w usta, chło­pak wydaje głę­bo­kie wes­tchnie­nie roz­ko­szy. Pod­no­szę głowę. Jego nie­bie­skie oczy, na które opa­dają kosmyki wło­sów, wpa­trują się we mnie. Jest pocią­ga­jący, nic dziw­nego, że cie­szy się taką repu­ta­cją. Dło­nią piesz­czę jego wyrzeź­biony tors, czuję, jak jego mię­śnie napi­nają się przy każ­dym odde­chu roz­ko­szy.

– Zacze­kaj.

Pod­no­szę głowę, a on obraca mnie na bok i całuje… z wdzięcz­no­ścią? Wodzi języ­kiem po moim ciele. Gdy dociera do koron­ko­wej bie­li­zny, chwyta dłońmi moje figi i je zsuwa. Bez­u­stan­nie pokrywa moje ciało poca­łun­kami, zbli­ża­jąc się do łech­taczki. Wygi­nam się z roz­ko­szy w łuk, tracę oddech. Jak może doko­ny­wać takich cudów tylko przy pomocy…

Pra­gnę go. Nic innego się nie liczy. Zanu­rzam dłoń w jego wło­sach, a gdy pod­nosi głowę, na widok jego peł­nych pożą­da­nia oczu nie­mal mdleję. Przy­cią­gam go do sie­bie.

– Kochaj się ze mną – mru­czę.

Jego ciało się spina. Dociera do mnie, co powie­dzia­łam. Idiotka ze mnie! Prze­kli­nam w duchu wro­dzoną roman­tyczkę. Ash spo­gląda na mnie, pożą­da­nie w jego oczach zga­sło. Cho­lera! Bez słowa wstaje i zbiera ciu­chy.

– Zacze­kaj! Prze­cież nie o to mi cho­dziło. Mogę wyje­chać ze stan­dar­do­wymi świń­stew­kami, chcesz?

Wkłada tylko bok­serki, nie tra­cąc czasu na resztę. Chcę mu uświa­do­mić, że to głu­pota, że moje słowa nic nie zna­czą.

– Weź mnie! Zerżnij mnie! Prze­leć mnie! – traj­ko­czę jak auto­ma­tyczna sekre­tarka.

– Chcia­łaś grać, to masz. Przy­zwy­cza­jaj się.

– Chyba mnie nie zosta­wisz z powodu róż­nic seman­tycz­nych. To tylko słowa!

– Na twoją obronę powiem tylko, że nie znasz reguł gry. Nie obwi­niaj się.

To mnie dobija. Nie wiem już, co myśleć. Chyba nie wyj­dzie z powodu jed­nego głu­piego zda­nia? A jed­nak.

Patrzę, jak opusz­cza pokój, oszo­ło­miona nagłym zwro­tem akcji. Upo­ko­rzona, sama, naga, usi­łuję stłu­mić pożą­da­nie, które we mnie roz­pa­lił. Dostrze­gam nową towa­rzyszkę, która roz­go­ściła się w pokoju. Fru­stra­cję.

No cóż, zde­cy­do­wa­nie się zbłaź­ni­łam.

Tie game

– ASH –

Tie game

„I lost all my defen­ses this mor­ning Won’t you show me the way it used to be?”

Mor­ning, Beck

Nad Blo­oming­ton, nie­wiel­kim mia­stecz­kiem ota­cza­ją­cym kam­pus, wstaje słońce. Nie­śmiałe pro­mie­nie sub­tel­nie roz­świe­tlają uliczki cen­trum mia­sta. Vil­lage Deli przy Kir­kwood Ave­nue jest nie­mal opu­sto­szałe. Tylko nie­liczni week­en­dowi pra­cow­nicy jedzą śnia­da­nie. Sie­dzę przy sto­liku i popi­jam kawę, delek­tu­jąc się ciszą, któ­rej tak potrze­bo­wa­łem po wczo­raj­szej gwar­nej impre­zie. Nie mogę prze­stać myśleć o dziew­czy­nie. Od początku powi­nie­nem był być dla niej bar­dziej surowy. Nie był­bym zmu­szony zacho­wać się tak, jak się zacho­wa­łem. Unik­nę­li­by­śmy nie­kom­for­to­wej dla niej sytu­acji. Sta­ram się zro­zu­mieć, dla­czego dałem się wcią­gnąć w tę grę. Dziew­czyna ma cha­rak­ter, muszę przy­znać. Choć prze­cież sama się okła­muje, to jasne jak słońce.

Z zamy­śle­nia wyrywa mnie rosnący cień prze­chod­nia czła­pią­cego chod­ni­kiem niczym nie­wy­spane zom­bie. Też jestem w podob­nym sta­nie. Upi­jam łyk czar­nej kawy. Nagle ktoś wali w szybę tuż obok mnie. Pod­ska­kuję w miej­scu, omal nie krztu­sząc się napo­jem. Moje oczy z tru­dem przy­zwy­cza­jają się do świa­tła, które ota­cza twarz osoby przy­kle­ja­ją­cej nos do szyby, by mi się lepiej przyj­rzeć. I w tym momen­cie ją roz­po­znaję.

– Niech mnie ktoś uszczyp­nie.

To ona. Dziew­czyna z imprezy.

– To ty! – woła. Szyba nieco tłumi jej głos.

Dziew­czyna wpa­ro­wuje przez drzwi wej­ściowe. Odno­szę wra­że­nie, że knajpa się skur­czyła, a ja wpa­dłem w pułapkę. Dziew­czyna ma zmierz­wione włosy i roz­ma­zany maki­jaż. Jedno ramiączko sukienki zwisa jej na ramie­niu. Jest boso, san­dały trzyma w dłoni. Naj­wy­raź­niej odzy­skała bojowy nastrój, bo jak gdyby ni­gdy nic siada przy moim sto­liku. Poje­dy­nek na spoj­rze­nia? To nie dla mnie. Uno­szę fili­żankę do ust, prze­no­sząc wzrok na prze­jeż­dża­jące samo­chody. Dziew­czyna mil­czy. Na pewno nie podoba się jej, że ją igno­ruję. Po dłuż­szej chwili zer­kam na nią. Uważ­nie stu­diuje menu.

– Czego chcesz? – pytam, chcąc mieć to za sobą.

– Nale­śni­ków z jago­dami i syro­pem klo­no­wym.

– Nie. Pytam, czego chcesz ode mnie?

– Prze­cież ci powie­dzia­łam! Chcę nale­śniki.

– Co takiego?

– Obie­ca­łeś, że mnie pocie­szysz. Póki co wygląda na to, że stać cię jedy­nie na doło­wa­nie mnie. Więc jeśli sza­nowny pan nie potrafi zaspo­koić mojego popędu sek­su­al­nego, mam nadzieję, że będzie tak uprzejmy i postawi mi śnia­da­nie. Cho­ciaż tyle możesz zro­bić, prawda?

– Nie jestem ci nic winien.

– Co to za hałasy w mojej restau­ra­cji? – war­czy stara Parks, wła­ści­cielka Vil­lage Deli. – Kim jest ta dziew­czyna?

– No wła­śnie, Ash – pod­chwy­ciła dziew­czyna, kła­dąc nacisk na moje imię. W zasa­dzie jak ona się nazywa?

Lustruje mnie, na jej ustach poja­wia się trium­falny uśmiech. Koniusz­kiem języka zwil­żam kol­czyk w war­dze i wzdy­cham roz­ba­wiony, co ona uznaje za przy­zna­nie się do porażki.

Przy­kro mi, że znów cię zawio­dłem.

– Pani Parks, oto Sky. Obec­nie pro­wa­dzi despe­rac­kie poszu­ki­wa­nia part­nera sek­su­al­nego.

Celowo zaak­cen­to­wa­łem dwa ostat­nie słowa, by przy­cią­gnąć uwagę obec­nej w restau­ra­cji klien­teli. Moja prze­śla­dow­czyni kur­czy się na kana­pie i zasła­nia twarz menu, a na jej policz­kach wykwita rumie­niec.

– Dla­czego…

– Myśla­łaś, że nikt nie sły­szał słów two­jej przy­ja­ciółki?

Odkłada menu na stół.

– Pytam, dla­czego musi­cie wrzesz­czeć, gdy poru­sza­cie ten temat?

– Temat two­jego part­nera sek­su­al­nego?

– Ciii!

– Oj, Ash, twoja sprawa, jeśli byłeś na tyle głupi, żeby przejść obo­jęt­nie obok takiej ślicz­notki. Ale choć raz zacho­waj się jak dżen­tel­men i przy­go­tuj jej śnia­da­nie, i to migiem! – rzuca pani Parks.

– Nie­źle się wku­rzyła – mru­czy Sky tak, bym tylko ja usły­szał. – Cze­kaj, pra­cu­jesz tu?

– A myślisz, że czemu cię jesz­cze nie prze­go­ni­łem?

Dziew­czyna wybu­cha nie­po­ha­mo­wa­nym śmie­chem.

– No co? – pytam poiry­to­wany.

– Musia­łeś roz­gnie­wać karmę! Nie dość, że posta­wisz mi śnia­da­nie, to jesz­cze mi je przy­go­tu­jesz! Czy to nie jest roman­tyczne, panie Nie-Chcę-Zobo­wią­zań?

– Ucie­kam nie od zobo­wią­zań, tylko od kom­pli­ka­cji. A ty jesteś piękna – rzu­ci­łem i skie­ro­wa­łem kroki do kuchni.

Znad blatu, przy któ­rym przy­go­to­wuję nale­śniki, posy­łam jej prze­lotne spoj­rze­nie. Sky usia­dła na krze­śle baro­wym przy kon­tu­arze i obser­wuje każdy mój ruch. Przy­pusz­czam, że na widok mnie w popla­mio­nym far­tuszku i sta­rej ban­da­nie na gło­wie popra­wia się jej humor.

– Dla­czego tu pra­cu­jesz?

– A ty ni­gdy nie musia­łaś na sie­bie zara­biać?

– Myśla­łam, że stu­diu­jesz.

– Bo stu­diuję.

– Podzi­wiam.

– Jest mi nie­zmier­nie miło, że prze­szli­śmy od nie­chęci do podziwu. Pro­szę, twoje nale­śniki.

– Mało jagód. Powin­nam była się tego po tobie spo­dzie­wać.

– Otóż to.

– Posłu­chaj. Wiem, że nie jestem w twoim typie. Uznaj mnie za świę­toszkę, roman­tyczkę, córeczkę tatu­sia. Nie będę zaprze­czać. Chcia­ła­bym tylko posta­wić kropkę nad i. Wczo­raj nie cho­dziło mi o zakład. Byłam szczera, wiesz? Pew­nie nie jestem jak dziew­czyny, które potra­fią zapo­mnieć się na jedną noc i nie myśleć o kon­se­kwen­cjach, ale dążę do tego. To będę nowa ja.

– Jeśli potrze­bu­jesz sesji tera­peu­tycz­nej, możemy wró­cić na kanapę.

Dziew­czyna rzuca mi wymowne spoj­rze­nie.

– Chcę powie­dzieć, że mimo tego, że źle to roze­gra­łam, ja też nie chcę kon­se­kwen­cji.

– Powie­działa dziew­czyna, która napa­stuje mnie w pracy, by „posta­wić kropkę nad i”.

Sky zwie­sza głowę nad tale­rzem i w mil­cze­niu pała­szuje nale­śniki. Nie mam nic wię­cej do doda­nia. Zer­kam na nią w prze­rwach mię­dzy przy­go­to­wy­wa­niem kolej­nych zamó­wień. Iskierka, która wczo­raj roz­pa­lała jej twarz, zga­sła. Zmę­cze­nie? Zmar­twie­nie? Pochy­lam się nad barową ladą i zabie­ram jej pusty talerz.

– Jeśli chcesz się zmie­nić, musisz być pewna, że będzie to zmiana na lep­sze.

– Nie rozu­miem. Taki jesteś na co dzień? Bez­tro­ski, zre­lak­so­wany, trzy­ma­jący się z dala od pro­ble­mów?

– Obec­nie dzieli mnie od nich jedy­nie kon­tuar.

Mój doci­nek wywo­łał gry­mas na jej twa­rzy, co dodało jej oczom nieco bla­sku.

– Poza tym ni­gdy nie uwa­ża­łem się za dobrego czło­wieka. Skoń­czy­łaś?

Obser­wuje mnie w mil­cze­niu. Jej oczy są szare, z domieszką błę­kitu, czego wczo­raj nie zauwa­ży­łem. W odcie­niu dzi­siej­szego lazu­ro­wego nieba. Jej imię ide­al­nie do niej pasuje. Sky.

– Tak, dzię­kuję. Było pyszne.

Z uśmie­chem wyciąga ku mnie dłoń. Jej twarz jest roz­pro­mie­niona. Nie wiem, czy to wpływ śnia­da­nia, czy naszej roz­mowy. Ani wczo­raj, ani dziś rano pod­czas sprzeczki nie wyda­wała się bar­dziej szczę­śliwa. Odwza­jem­niam jej uścisk, mimo wszystko zacho­wu­jąc for­ma­lizm.

– Cześć, Ash.

– Cześć, Sky.

W końcu remis.

A taste of ashes

– SKY –

A taste of ashes

„But there’s no way I’m giving in (…) To their lies I’m gonna fight (…) Let’s burn it all into ashes”.

Empire to Ashes, Sle­eping With Sirens

O świ­cie wyszłam z imprezy sama, bo Vero­nica prze­pa­dła gdzieś z Par­ke­rem. Ruszy­łam Kir­kwood Ave­nue w stronę aka­de­mika. I wtedy go zoba­czy­łam. Sie­dział w knaj­pie przy oknie, popi­ja­jąc kawę. Bez namy­słu zaczę­łam wrzesz­czeć i walić pię­ścią w szybę. Nie spo­dzie­wa­łam się, że tak szybko go zoba­czę. A już na pewno nie przy śnia­da­niu. Cały ranek roz­my­śla­łam o naszym spo­tka­niu i o tym, jak zosta­wił mnie w pokoju. Nie ocze­ki­wa­łam, że cał­kiem straci ape­tyt czy coś w tym stylu, ale cho­lera, żeby sie­dzieć sobie jak gdyby ni­gdy nic i ze sto­ic­kim spo­ko­jem raczyć się kawką?

Wbrew pozo­rom nie czu­łam do niego wro­go­ści. Dobrze wie­dzia­łam, że choć zare­ago­wał prze­sad­nie, to ja wszystko spie­przy­łam. Dosta­łam szansę, by przy­wró­cić naszej rela­cji rów­no­wagę, być może usły­szeć prze­pro­siny, ponie­waż nie dotrzy­mał obiet­nicy, oraz by samej prze­pro­sić za nie­do­trzy­ma­nie tej, którą zło­ży­łam.

„Jeśli chcesz się zmie­nić, musisz być pewna, że będzie to zmiana na lep­sze”.

Nie jest typem, za jakiego go uwa­ża­łam. Jasne, to kobie­ciarz, ale uczci­wie uprze­dza, co ma do zaofe­ro­wa­nia. W końcu sama tego chcia­łam, prawda? Noc bez zobo­wią­zań. Ale czy na pewno chcę zmie­nić się na lep­sze? Mam dość tego układ­nego wize­runku dziew­czynki, który narzu­cono mi od uro­dze­nia. Mam dość repry­mend za to, że byłam szczera, śmia­łam się za gło­śno lub opo­wia­da­łam nie­sto­sowne żarty. Przez osiem­na­ście lat zacho­wy­wa­łam się tak, jak tego ode mnie ocze­ki­wano, i z jakim skut­kiem? Te czasy już minęły.

Wczo­raj się upo­ko­rzy­łam, ale cie­szę się, że stało się to z Ashem.

Wycią­gam ku niemu dłoń. Po chwili waha­nia ją ujmuje. Uśmie­cha się do mnie. Nie jest to uśmiech, który widzia­łam wczo­raj, gry­mas pod­ry­wa­cza. Nie. Wygląda dużo mło­dziej, pogod­niej, po pro­stu milej. Żegnamy się, a ja mam wra­że­nie, że na krze­śle baro­wym w Vil­lage Deli została cząstka daw­nej mnie. Zapewne ni­gdy nie stanę się bez­tro­ską pusz­czal­ską, która będzie się zapo­mi­nać w ramio­nach nie­zna­jo­mego, kiedy tylko zechce, ale na pewno nie będę już dziew­czyną, która nie podej­muje żad­nego ryzyka i nie potrafi korzy­stać z życia. Wła­ściwa droga leży gdzieś pośrodku. A czy ty, Ash, zmie­nisz się na lep­sze? Tego ci życzę, jeśli do tego dążysz.

Wkła­dam san­dały i opusz­czam knajpę, po raz ostatni spo­glą­da­jąc za sie­bie. Ash przy­kłada dwa palce do czoła i salu­tuje mi na poże­gna­nie niczym żoł­nierz. Nie­re­for­mo­walny pozer. Popy­cham drzwi i wycho­dzę, gotowa ruszyć w dal­szą drogę. Oddy­cham pełną pier­sią, roz­ko­szu­jąc się rześ­kim, poran­nym powie­trzem. Chcę zacząć nowe życie.

Nagle roz­brzmiewa dzwo­nek wiszący nad drzwiami Vil­lage Deli. Ash wyszedł za mną? Odwra­cam się. Na chod­niku jest pusto, ale zza wpó­ło­twar­tych drzwi dobiega śmiech dziecka. Mały chłop­czyk z bru­nat­nymi wło­sami pod­biega do baru, Ash wycho­dzi mu na spo­tka­nie i bie­rze go w ramiona. Try­ska rado­ścią. Chłopcu towa­rzy­szy kobieta w let­nim kape­lu­szu z sze­ro­kim ron­dem. Pod­cho­dzi do nich, a Ash pochyla się nad nią i ją całuje. Ośle­pia­jące pro­mie­nie słońca, kape­lusz, zmę­cze­nie. Nie widzę ich dokład­nie, ale jestem pewna, że ta scena nie była wytwo­rem mojej wyobraźni. Ele­menty ukła­danki zaczy­nają do sie­bie paso­wać.

I wła­śnie ten sce­na­riusz odbiera mi oddech.

„Ni­gdy nie uwa­ża­łem się za dobrego czło­wieka”.

Zadzi­wia­jące … Ash jest w związku, ma syna, ale zali­cza kolejne dziew­czyny. Może to jego eks? Ale skoro się roz­stali, to dla­czego ją cało­wał? Nie dzi­wię się, że tak się wczo­raj zacho­wy­wał, że nie chce kon­se­kwen­cji, a moje naj­ście w restau­ra­cji nie wzbu­dziło w nim entu­zja­zmu. Wzbiera we mnie gniew. Dla­czego? Nie powinno mi na nim zale­żeć, a jed­nak…

Powin­nam wró­cić do knajpy i zro­bić scenę, upo­ko­rzyć go na oczach dziew­czyny / żony / byłej dziew­czyny / czy cho­lera wie kogo. Ale ma syna, który na to nie zasłu­żył; nie musi widzieć ojca w złym świe­tle. Czuję ucisk w żołądku. Że też sku­si­łam się na jego nale­śniki! Czuję się zdra­dzona. To kłamca, mani­pu­la­tor, taki jak wszy­scy inni. Nie powin­nam była się z nim zada­wać. Vero­nica miała rację.

Z ser­cem peł­nym żalu kie­ruję się do aka­de­mika, przy­spie­sza­jąc kroku. Chcę jak naj­szyb­ciej zamknąć kolejny roz­dział życia, w któ­rym znów zapi­sały się kłam­stwa.

A fresh start

– SKY –

A fresh start

„It’s a new life for me And I’m feeling good”.

Feeling Good, Muse

Mecha­nicz­nie odku­rzam czer­wono-brą­zowy dywan w Magic The­ater. To stare kino w Blo­oming­ton jest miej­scem, w któ­rym zaczę­łam pra­co­wać dwa tygo­dnie temu. Nie lubię tego przy­zna­wać, ale decy­zję o pod­ję­ciu doryw­czej pracy zawdzię­czam Ashowi. Uświa­do­mił mi – choć nie znał mojej sytu­acji – że korzy­stam z pie­nię­dzy, które dostaję, a ni­gdy nie sta­ra­łam się zna­leźć innego roz­wią­za­nia, pod­czas gdy on, podob­nie jak wielu innych stu­den­tów, ma trud­no­ści z opła­ce­niem cze­snego. Nie obcho­dzi mnie, że uważa mnie za boga­tego dzie­ciaka – to nie­prawda. Nato­miast cią­głe uza­leż­nia­nie się od for­tuny Clar­ków przy­pra­wia mnie o mdło­ści. Wtedy zgo­dzi­łam się, by rodzice wzięli na sie­bie opła­ca­nie moich stu­diów, ponie­waż za wszelką cenę chcia­łam wyje­chać z Liber­ty­ville. Ale teraz mogę się od tego uwol­nić. Praca na pół etatu w Magic The­ater rzecz jasna nie pozwala mi na bycie w pełni samo­wy­star­czalną, ale to dobry począ­tek. Jedy­nie pół­tora mie­siąca roz­łąki z rodziną i Adrie­nem wystar­czyły, bym poczuła się lepiej. Po raz pierw­szy od dłu­giego czasu czuję, że żyję we wła­snym ryt­mie i doko­nuję wła­snych wybo­rów. Jest połowa paź­dzier­nika, jesień na dobre zado­mo­wiła się w mie­ście.

Liście drzew w parku na kam­pu­sie mie­nią się odcie­niami mie­dzi i złota, podob­nie jak lasy ota­cza­jące Blo­oming­ton.

Począ­tek seme­stru był inten­sywny, ale dobrze sobie radzę. Zna­la­złam rów­no­wagę w natłoku zajęć, mię­dzy pracą w kinie, nauką i impre­zami. Nie liczę już, że znajdę przy­godę na jedną noc na impre­zach, na które wyciąga mnie Vero­nica – w zupeł­no­ści wystar­czył mi nie­wy­pał z Ashem. Wpa­dłam na niego kil­ka­krot­nie na kam­pu­sie, ale nie zamie­ni­li­śmy ze sobą ani słowa. Vero­nica nato­miast opo­wie­działa mi o nim w szcze­gó­łach, przed­sta­wia­jąc mi go jako dziw­nego i nie­zrów­no­wa­żo­nego faceta, któ­rego jedyną inte­rak­cją spo­łeczną jest zacią­ga­nie dziew­czyn do łóżka. W pierw­szej chwili myśla­łam, że ona także była jedną z jego ofiar, ale tak się nie stało. „Po moim tru­pie” – powie­działa, gdy ją o to zapy­ta­łam. Jej była współ­lo­ka­torka spo­ty­kała się z Ashem, ale gdy tylko zro­zu­miał, że się do niego przy­wią­zała, odpra­wił ją z kwit­kiem. Doszłam do wnio­sku, że to typ faceta, który ucieka od zobo­wią­zań, co jest nieco para­dok­salne, gdy myślę o kobie­cie i małym chłopcu, któ­rych widzia­łam w Deli.

– Cześć, Sky.

Wyłą­czam odku­rzacz i odwra­cam się, żeby odpo­wie­dzieć.

– Cześć, Sybille. Wybacz, nie sły­sza­łam cię.

– Nie szko­dzi. Pro­si­łam, żebyś włą­czyła maszynę do popcornu. Nie­długo otwie­ramy.

– Tak. Już koń­czę odku­rzać.

– Okej, otwo­rzę kasę. Dziś ty zaj­mu­jesz się sło­dy­czami.

– W porządku.

Sybille też jest stu­dentką, ale pra­cuje tu już dwa lata. To ona mnie szko­liła, gdy się tu zatrud­ni­łam, i spra­wiła, że poczu­łam się swo­bod­nie. Uwiel­biam, gdy mamy razem dyżur, bo w jej towa­rzy­stwie czas się nie dłuży. To ener­giczna mety­ska, która nawet w chwi­lach powagi i sku­pie­nia zawsze się uśmie­cha.

Ledwo skoń­czy­ły­śmy przy­go­to­wa­nia, a już poja­wili się pierwsi klienci. Dzi­siej­szy wie­czór poświę­cony jest Jame­sowi Deanowi. W reper­tu­arze Magic The­ater znaj­dują się głów­nie seanse tema­tyczne i kino nie­za­leżne. Leżące na obrze­żach mia­sta mul­ti­pleksy wyświe­tlają popu­larne block­bu­stery. Powin­nam była u nich sta­rać się o pracę, cią­gle szu­kają ludzi, ale zako­cha­łam się w tym magicz­nym miej­scu, peł­nym wspo­mnień.

Gdy ostatni klienci weszli na salę, ode­tchnę­ły­śmy z ulgą. Przed nami dwie godziny spo­koju.

– Dziś przy­szło dużo ludzi, szef będzie zado­wo­lony. Wie­czorny klub fil­mowy zawsze cie­szy się powo­dze­niem – wzdy­cha Sybille, opie­ra­jąc się łok­ciami o ladę ze sło­dy­czami. – Ty orga­ni­zu­jesz wie­czo­rek Hal­lo­ween? Dener­wu­jesz się?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki