Akademia wampirów. Tom I - Richelle Mead - ebook

Akademia wampirów. Tom I ebook

Richelle Mead

4,4

15 osób interesuje się tą książką

Opis

MAGIA, NAMIĘTNOŚCI I INTRYGI W SZKOLE DLA WAMPIRÓW 

W ukrytej przed światem Akademii Świętego Władimira wampiry czystej krwi – moroje – uczą się posługiwać swoimi nadprzyrodzonymi mocami, a mieszańce – dampiry – szkolą się na ich strażników. Najgroźniejszymi ich wrogami są strzygi, nieśmiertelne wampiry, które potrafią przeniknąć nawet do szkolnych klas i dormitoriów w poszukiwaniu kolejnych ofiar, władzy i krwi.

 

Lissa Dragomir jest morojską księżniczką, ostatnią przedstawicielką swojego królewskiego rodu. Musi być cały czas chroniona przed strzygami, które zagrażają śmiertelnym wampirom takim jak ona. 

Rose Hathaway to dampirka, w której żyłach płynie ludzka i wampirza krew. Jest nie tylko najlepszą przyjaciółką Lissy, ale też jej najbardziej oddaną opiekunką. Łączy je niezwykła telepatyczna więź. 

Po dwóch latach życia na wolności Lissa i  Rose wracają do Akademii. Przyjaciółki nie powinny ani na chwilę stracić czujności, tymczasem Lissa wpada w depresję, a Rose zostaje wystawiona na próbę nie tylko morderczych treningów, ale i zakazanej miłości. Staje przed wyborem między przyjaciółką, dla której żyje, a mężczyzną, bez którego nie może żyć...

 

Serial na podstawie powieści, którego twórczyniami są Julie Plec (odpowiedzialna za 
sukces m.in. Pamiętników wampirów)
 i Marguerite Macintyre, można obejrzeć na 
platformie SkyShowtime.

 

 

O autorce: 

 

Richelle Mead napisała kilkadziesiąt książek dla dorosłych i młodych czytelników, w różnych gatunkach i seriach. Światowy sukces odniosły jej powieści z serii Akademia wampirów oraz powiązane z nią Kroniki krwi.Najnowszy cykl jej autorstwa nosi tytuł The Glittering Court. Richelle pochodzi z Michigan, w dzieciństwie fascynowała się mitologią grecką, później studiowała folklor i religioznawstwo. Kiedy nie czyta i nie pisze, oddaje się piciu dużych ilości kawy, oglądaniu telewizji i kupowaniu sukienek.

Książki autorki przetłumaczono na ponad dwadzieścia języków, adaptowano na powieści graficzne oraz ekranizowano. Na podstawie Akademii wampirów powstał w 2014 roku film fabularny, a w 2022 miał premierę pierwszy sezon inspirowanego powieścią serialu telewizyjnego.

 

 

 

Recenzje: 

 

„Nie sposób jej się oprzeć!”. ENTERTEINMENT WEEKLY

„Pełna humoru i akcji, czadowa”.  THE GUARDIAN

„Ekscytująca, inspirująca i nieodkładalna”. MTV’S HOLLYWOOD CRUSH

„Bohaterka Akademii wampirów Rose Hathaway jest połączeniem Buffy i Lary Croft”. THE SEATTLE TIMES

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (152 oceny)
92
35
16
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anya9

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwszy raz przeczytałam tę serię prawie 10 lat temu i co jakiś czas do niej wracam. Mam jej parę rzeczy do zarzucenia i może z tego względu nie powinnam dać tej książce 5 gwiazdek, ale emocje robią swoje. Uwielbiam tę historię i uwielbiam bohaterów. I pewnie przeczytam ją jeszcze wiele razy w życiu, to dla mnie taki comfort read. Mam nadzieję, że Ci którzy nie znają tej historii, też ją polubią :) Wielka szkoda, że póki co nie zapowiada się na kontynuację serialu, bo chociaż przedstawiona tam wersja mocno odbiega od książek to jest naprawdę dobra.
50
Kajojciax

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham tę serię, czekałam kiedy pojawi się w wersji elektronicznej 😻 Mam nadzieję, że pozostałe części również się ukarzą ❤️
41
Rose_B
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wreszcie moja ukochana seria książek dostępna w wersji elektronicznej( tak mój nick to potwierdza przyznaję się) . Co do aktualnej okładki jako fanka się nie wypowiem ( ci co czytali wiedzą o czym mówię). Poza tym uwielbiam historię Rose i Lisy. Zwroty akcji, miłość, przyjaźń, śmierć i trudne decyzję to jest to co można tutaj znaleźć i uprzedzam ciężko się oderwać 😍
20
Tynka8

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na następne części! Wracam do niej po kilku latach i dalej uwielbiam równie mocno
20
skutebobo

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham ta serie calym sercem, czytalam ja pierwszy raz z dobre 8 lat temu i niesamowiscie mnie wtedy wciagnela. Teraz stalo sie dokladnie to samo
10

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Vam­pire Aca­demy
Co­py­ri­ght © 2007 by Ri­chelle Mead All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie prawa za­strze­żone
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two „Na­sza Księ­gar­nia”, War­szawa 2010 Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2023
Co­ver art co­py­ri­ght © 2022 Uni­ver­sal Te­le­vi­sion LLC. All ri­ghts re­se­rved
Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA
Re­dak­cja: ELŻ­BIETA MO­ŁO­DYŃ­SKA
Ko­rekta: AGNIESZKA ADA­MIAK
Ad­ap­ta­cja okładki: GRZE­GORZ ARA­SZEW­SKI / ga­rasz.pl
Wy­da­nie I w tej edy­cji
ISBN 978-83-67195-50-8
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział 1

Po­czu­łam jej strach, za­nim usły­sza­łam, że krzy­czy.

Kosz­mar, który ją drę­czył, wtar­gnął do mo­jego snu. Le­ża­łam na plaży i ja­kiś za­bój­czo przy­stojny męż­czy­zna sma­ro­wał mi plecy olej­kiem do opa­la­nia, kiedy na­gle za­ata­ko­wały mnie ob­razy kłę­biące się w jej gło­wie: ogień, krew, swąd dymu i wrak sa­mo­chodu. Za­czę­łam się du­sić. Na szczę­ście ra­cjo­nalna cząstka umy­słu pod­po­wie­działa mi, że to nie jest mój sen.

Obu­dzi­łam się mo­kra od potu, z ko­smy­kami ciem­nych wło­sów przy­kle­jo­nymi do czoła.

Lissa rzu­cała się w po­ścieli na są­sied­nim łóżku. Ze­rwa­łam się i pod­bie­głam do niej.

– Liss! – Po­trzą­snę­łam nią. – Obudź się.

Krzyk prze­ro­dził się w ci­che po­ję­ki­wa­nie.

– An­dre – szep­nęła. – O Boże.

Po­mo­głam jej usiąść.

– To tylko sen, Liss. Zbudź się.

Za­mru­gała. Wra­cała do przy­tom­no­ści. Od­dy­chała znacz­nie spo­koj­niej. Przy­su­nęła się i oparła głowę na moim ra­mie­niu. Przy­tu­li­łam ją i po­gła­ska­łam po wło­sach.

– Już do­brze – po­wie­dzia­łam ła­god­nie. – Wszystko jest w po­rządku.

– Mia­łam ten sen.

– Wiem.

Sie­dzia­ły­śmy w mil­cze­niu przez kilka mi­nut. Kiedy Liss nieco się uspo­ko­iła, się­gnę­łam do sto­lika i za­pa­li­łam lampkę nocną. Nie da­wała wiele świa­tła, ale nie było nam po­trzebne. Przy­ćmiony blask zwa­bił kota na­szej współ­lo­ka­torki, Oskara, który wsko­czył miękko na pa­ra­pet otwar­tego okna.

Ko­ci­sko omi­nęło mnie sze­ro­kim łu­kiem. Jak więk­szość zwie­rząt, nie lu­bił dam­pi­rów. Prze­sko­czył na łóżko i ocie­rał się o Lissę z ci­chym mru­cze­niem. Zwie­rzaki nie stro­nią od mo­ro­jów, a Lissę da­rzą szcze­gól­nym za­ufa­niem. Moja przy­ja­ciółka uśmiech­nęła się i po­dra­pała kota pod brodą. Czu­łam, że to ją od­pręża.

– Kiedy było ostat­nie kar­mie­nie? – spy­ta­łam, bo do­piero te­raz za­uwa­ży­łam, że po­bla­dła, a jej oczy ota­czały szare cie­nie. Wy­glą­dała kru­cho i bez­bron­nie.

W szkole było ostat­nio mnó­stwo ro­boty. Nie mo­głam so­bie przy­po­mnieć, kiedy da­wa­łam jej krew.

– Dwa dni temu? Trzy? Dla­czego nic nie mó­wi­łaś?

Wzru­szyła ra­mio­nami, uni­ka­jąc mo­jego wzroku.

– By­łaś za­jęta. Nie chcia­łam...

– Daj spo­kój! – Usa­do­wi­łam się wy­god­niej. Nic dziw­nego, że czuła się osła­biona. Wi­dząc, że się przy­su­wam, Oskar ze­sko­czył z łóżka i wró­cił na pa­ra­pet, skąd mógł nas bez­piecz­nie ob­ser­wo­wać. – Zróbmy to te­raz. No, weź.

– Rose...

– Pro­szę cię. Po­czu­jesz się le­piej.

Prze­chy­li­łam głowę i od­gar­nę­łam włosy, od­sła­nia­jąc szyję. Za­wa­hała się, ale wie­dzia­łam, że ta oferta sta­nowi dla niej nie­od­partą po­kusę. Lissa była głodna. Roz­chy­liła nieco wargi, uka­zu­jąc kły, które sta­ran­nie ukry­wała, ży­jąc mię­dzy ludźmi. Dłu­gie zęby nie pa­so­wały do jej twa­rzy. Była śliczną, de­li­katną blon­dynką. Bar­dziej przy­po­mi­nała anioła niż wam­pi­rzycę.

Kiedy się na­chy­liła, serce za­biło mi moc­niej z lęku i pod­nie­ce­nia. Nie ak­cep­to­wa­łam tych uczuć, ale nie umia­łam nad nimi za­pa­no­wać. Uwa­ża­łam je za oznakę sła­bo­ści cha­rak­teru.

Krzyk­nę­łam z bólu, kiedy Lissa za­to­piła kły w mo­jej szyi. Po chwili jed­nak ogar­nęło mnie cu­downe uczu­cie bło­go­ści, lep­sze niż dają al­ko­hol czy nar­ko­tyki. Lep­sze niż seks – w każ­dym ra­zie ta­kie mia­łam wra­że­nie, bo pierw­szy raz jesz­cze był przede mną. Od­prę­ży­łam się. Wszel­kie obawy i wąt­pli­wo­ści znik­nęły bez śladu. Nie wiem, jak długo Lissa piła moją krew. Sub­stan­cje w jej śli­nie uru­cho­miły wy­dzie­la­nie en­dor­fin w moim or­ga­ni­zmie. Stra­ci­łam po­czu­cie rze­czy­wi­sto­ści.

Na­gle zo­rien­to­wa­łam się z ża­lem, że już po wszyst­kim. Mi­nęła za­le­d­wie mi­nuta.

Lissa otarła usta ręką. Pa­trzyła na mnie.

– Do­brze się czu­jesz?

– Ja... Tak. – Po­ło­ży­łam się, czu­jąc za­wroty głowy wy­wo­łane utratą krwi. – Mu­szę się zdrzem­nąć. Wszystko w po­rządku.

Przy­glą­dała mi się uważ­nie zie­lo­nymi oczami w od­cie­niu ja­de­itu. Po­tem wstała.

– Przy­niosę ci coś do je­dze­nia.

Usi­ło­wa­łam za­pro­te­sto­wać, ale wy­szła, za­nim zdo­ła­łam co­kol­wiek po­wie­dzieć. Za­wroty głowy ustą­piły, kiedy ze­rwała na­szą bli­skość, ale na­dal sil­nie od­czu­wa­łam to, co zro­biła przed chwilą. Uśmiech­nę­łam się błogo i spoj­rza­łam na Oskara, który wciąż sie­dział na pa­ra­pe­cie.

– Nie wiesz, co tra­cisz – po­in­for­mo­wa­łam go.

Kot nie zwra­cał na mnie uwagi, czuj­nie ob­ser­wo­wał ulicę za oknem. Na­je­żył fu­tro i po­ru­szał ner­wowo ogo­nem.

Za­nie­po­ko­jona po­sta­no­wi­łam spraw­dzić, co tam się dzieje. Spró­bo­wa­łam się pod­nieść, ale znów za­krę­ciło mi się w gło­wie. Mu­sia­łam nieco od­cze­kać. Kiedy wresz­cie zdo­ła­łam wstać, do­słow­nie sła­nia­łam się na no­gach. Do­czła­pa­łam do okna. Oskar zer­k­nął z nie­chę­cią i po­wró­cił do ob­ser­wa­cji.

Wy­chy­li­łam się, czu­jąc po­wiew cie­płego wia­tru we wło­sach. Je­sień tego roku oka­zała się nie­ty­powo ła­godna dla Por­t­land. Na ulicy pa­no­wała ciem­ność i względna ci­sza. Była trze­cia nad ra­nem, je­dyna pora, gdy mia­steczko stu­denc­kie mil­kło, przy­naj­mniej do pew­nego stop­nia. Dom, w któ­rym od ośmiu mie­sięcy wy­naj­mo­wa­ły­śmy po­kój, stał w oto­cze­niu sta­rych bu­dyn­ków, zu­peł­nie do sie­bie nie­pa­su­ją­cych. La­tar­nia po dru­giej stro­nie ulicy mi­go­tała, jakby miała zga­snąć lada chwila, a w jej sła­bym świe­tle le­d­wie do­strze­ga­łam nie­wy­raźne kształty sa­mo­cho­dów i są­sied­nich ka­mie­nic. Na­sze po­dwórko wy­peł­niała czarna gę­stwina drzew i krza­ków.

Za­uwa­ży­łam tam ja­kie­goś męż­czy­znę. Pa­trzył na mnie.

Cof­nę­łam się w głąb po­koju. Ciemna po­stać skry­wała się pod drze­wem w od­le­gło­ści mniej wię­cej dzie­się­ciu me­trów od na­szego okna. Ten czło­wiek mógł z ła­two­ścią ob­ser­wo­wać, co działo się w miesz­ka­niu. Stał tak bli­sko, że tra­fi­ła­bym w niego czym­kol­wiek, gdy­bym chciała. Bez wąt­pie­nia wi­dział, co ro­bi­łam z Lissą.

In­truz cho­wał się w cie­niu, więc nie wi­dzia­łam jego twa­rzy, mimo że mam so­koli wzrok. Za­uwa­ży­łam tylko, że jest bar­dzo wy­soki. Po chwili się cof­nął i znik­nął w mroku po dru­giej stro­nie po­dwó­rza. Tam ktoś jesz­cze do­łą­czył do niego w ciem­no­ściach. Wkrótce stra­ci­łam ich z oczu.

Kim­kol­wiek byli nocni go­ście, nie spodo­bali się Oska­rowi. Kot nie to­le­ro­wał mo­jej obec­no­ści, ale zwy­kle po­zy­tyw­nie re­ago­wał na lu­dzi. De­ner­wo­wał się tylko w ob­li­czu bez­po­śred­niego za­gro­że­nia. Męż­czy­zna za oknem nie zro­bił nic, co mo­gło roz­draż­nić zwie­rzę, a mimo to ko­cur oka­zy­wał wy­raźny nie­po­kój.

Po­dob­nie re­ago­wał na mnie.

Na­gle prze­szedł mnie lo­do­waty dreszcz. Nie­zro­zu­miały lęk nie­mal za­tarł bło­gie uczu­cie po uką­sze­niu Lissy. Schy­li­łam się po dżinsy le­żące na pod­ło­dze i za­czę­łam się po­śpiesz­nie ubie­rać. O mało nie stra­ci­łam rów­no­wagi. Chwy­ci­łam na­sze płasz­cze i port­fele Wsu­nę­łam stopy w pierw­szą parę bu­tów, ja­kie wpa­dły mi w oko, i wy­bie­głam z po­koju.

W za­gra­co­nej kuchni sie­dział przy stole Je­remy, je­den z na­szych współ­lo­ka­to­rów. Pod­pie­rał czoło dłońmi, wpa­tru­jąc się z re­zy­gna­cją w pod­ręcz­nik do ma­te­ma­tyki. Lissa szpe­rała w lo­dówce, szu­ka­jąc cze­goś do je­dze­nia. Spoj­rzała na mnie zdzi­wiona. Wy­raź­nie za­sko­czyło ją moje wej­ście.

– Nie po­win­naś wsta­wać.

– Mu­simy stąd wyjść, i to na­tych­miast.

Pa­trzyła na mnie sze­roko otwar­tymi oczami. Po krót­kiej chwili po­ja­wił się w nich prze­błysk zro­zu­mie­nia.

– Czy... Na­prawdę? Je­steś pewna?

Ski­nę­łam głową. Nie umia­ła­bym wy­ja­śnić, skąd to wiem. Nie mia­łam jed­nak naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści.

Je­remy przy­glą­dał się nam z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Co się stało?

W tej chwili po­mysł był go­towy.

– Weź od niego klu­czyki, Liss.

Chło­pak pa­trzył na nas, nie ro­zu­mie­jąc, o czym mó­wimy.

– Co wy...

Lissa ru­szyła w jego stronę sta­now­czym kro­kiem. Wie­dzia­łam, że się boi, strach prze­ni­kał do mnie łą­czącą nas psy­chiczną pę­po­winą. Po­czu­łam coś jesz­cze. Lissa wie­rzyła, że po­tra­fię za­pew­nić nam bez­pie­czeń­stwo. W tam­tej chwili, tak jak wiele razy przed­tem, mo­głam tylko mieć na­dzieję, że jej nie za­wiodę.

Uśmie­cha­jąc się do Je­remy’ego, spoj­rzała mu głę­boko w oczy. Chło­pak, z po­czątku za­sko­czony, już po chwili pod­dał się uro­kowi. Wpa­try­wał się w Liss z nie­kła­ma­nym uwiel­bie­niem.

– Po­trze­bu­jemy two­jego sa­mo­chodu – po­wie­działa ła­god­nie. – Gdzie masz klu­czyki?

Je­remy się uśmiech­nął, a ja za­drża­łam. Sama od­porna na uroki, sil­nie od­czu­wa­łam ich dzia­ła­nie na in­nych. Poza tym przez całe ży­cie uczono mnie, że nie wolno wpły­wać na lu­dzi w taki spo­sób. Tym­cza­sem chło­pak już się­gał do kie­szeni. Po­dał Liss pęk klu­czy na gru­bym czer­wo­nym łań­cu­chu.

– Dzię­kuję. – Lissa ski­nęła głową. – Gdzie za­par­ko­wa­łeś?

– Na rogu ulicy – tłu­ma­czył, pa­trząc na nią z roz­ma­rze­niem. – Nie­da­leko Browna. Cztery domy da­lej.

– Dzię­kuję – po­wtó­rzyła, co­fa­jąc się. – Wra­caj do na­uki i za­po­mnij o tej roz­mo­wie.

Je­remy po­słusz­nie przy­tak­nął. Po­my­śla­łam, że sko­czyłby w prze­paść, gdyby go o to po­pro­siła. Wszy­scy lu­dzie są po­datni na uroki, ale on wy­da­wał się wy­jąt­kowo mało od­porny. Tej nocy bar­dzo nam to po­mo­gło.

– Prę­dzej – po­na­gla­łam. – Mu­simy już iść.

Wy­szły­śmy przed dom i po­dą­ży­ły­śmy we wska­za­nym przez chło­paka kie­runku. Wciąż krę­ciło mi się w gło­wie po uką­sze­niu. Po­ty­ka­łam się, nie by­łam w sta­nie iść szyb­ciej. Kilka razy o mało nie upa­dłam i Lissa mu­siała mnie pod­trzy­my­wać. Na­dal czu­łam jej strach. Usi­ło­wa­łam go od­pę­dzić, ale mną rów­nież tar­gał nie­po­kój.

– Rose... Co się sta­nie, je­śli nas zła­pią? – wy­szep­tała.

– Wy­klu­czone – od­par­łam sta­now­czo. – Nie do­pusz­czę do tego.

– Mogą nas śle­dzić...

– Już raz tak było, a prze­cież nie udało im się nas schwy­tać. Po­je­dziemy sa­mo­cho­dem na sta­cję i zła­piemy po­ciąg do Los An­ge­les. Zgu­bią ślad.

Sta­ra­łam się, żeby za­brzmiało to prze­ko­nu­jąco. Zwy­kle po­tra­fi­łam ją uspo­koić, mia­łam w tym wprawę. Cią­gła ucieczka przed isto­tami, wśród któ­rych do­ra­sta­ły­śmy, sta­wiała nie lada wy­zwa­nia. Od dwóch lat bez­u­stan­nie się prze­miesz­cza­ły­śmy, prze­no­si­ły­śmy do ko­lej­nych szkół w na­dziei, że wresz­cie uda nam się któ­rąś ukoń­czyć. Wła­śnie roz­po­czę­ły­śmy ostatni rok col­lege’u i wy­da­wało się, że w tym miej­scu je­ste­śmy bez­pieczne, a wol­ność jest na wy­cią­gnię­cie ręki.

Lissa nie po­wie­działa nic wię­cej, więc chyba mi uwie­rzyła. To ja po­dej­mo­wa­łam de­cy­zje i zmu­sza­łam ją do dzia­ła­nia. Czę­sto pro­wo­ko­wa­łam bra­wu­rowe ak­cje. Lissa była roz­sąd­niej­sza, zwy­kle długo nad czymś my­ślała, ba­dała sy­tu­ację, za­nim co­kol­wiek ro­biła. Obie me­tody miały wady i za­lety, ale tam­tej nocy po­trze­bo­wa­ły­śmy mo­jej bra­wury. Czas na­glił.

Za­przy­jaź­ni­ły­śmy się w dzie­ciń­stwie, gdy cho­dzi­ły­śmy ra­zem do przed­szkola. Wy­cho­waw­czyni po­sa­dziła nas koło sie­bie i po­le­ciła po­praw­nie na­pi­sać na­sze imiona i na­zwi­ska – Wa­sy­lisa Dra­go­mir i Ro­se­ma­rie Ha­tha­way. Uzna­łam, że sta­now­czo zbyt wiele od nas wy­maga. Za­re­ago­wa­łam gwał­tow­nie. Ci­snę­łam ze­szy­tem w na­uczy­cielkę i na­zwa­łam ją fa­szy­stow­ską świ­nią. Nie wie­dzia­łam, co zna­czą te słowa, ale wy­dały mi się nie­zwy­kle trafne. W każ­dym ra­zie osią­gnę­łam za­mie­rzony cel.

Od tam­tej pory sta­ły­śmy się nie­roz­łączne.

– Sły­szysz? – spy­tała na­gle.

Miała wy­ostrzone zmy­sły, wy­chwy­ciła ten dźwięk kilka se­kund wcze­śniej niż ja. Ktoś nas go­nił. Skrzy­wi­łam się. Od sa­mo­chodu dzie­liło nas jesz­cze około pięć­dzie­się­ciu me­trów.

– Bie­giem! – rzu­ci­łam, chwy­ta­jąc ją za ra­mię.

– Prze­cież nie mo­żesz...

– Prę­dzej!

Ze­bra­łam resztki sił. Ciało od­ma­wiało mi po­słu­szeń­stwa. Stra­ci­łam sporo krwi, a w do­datku wciąż jesz­cze nie ustał wpływ sub­stan­cji z jej śliny. Zmu­sza­łam mię­śnie do biegu. Bęb­ni­łam pię­tami o be­to­nowy chod­nik, trzy­ma­jąc się kur­czowo ra­mie­nia Lissy. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach prze­ści­gnę­ła­bym ją bez trudu, bo na do­da­tek bie­gła boso, ale by­łam tak osła­biona, że mu­sia­łam się na niej oprzeć.

Kroki zbli­żały się i sta­wały co­raz gło­śniej­sze. Przed oczami tań­czyły mi czarne plamy. Wi­dzia­łam już zie­loną hondę Je­remy’ego. Boże, oby się nam udało...

Do­bie­ga­ły­śmy do auta, gdy ja­kiś męż­czy­zna za­gro­dził nam drogę. Za­trzy­ma­ły­śmy się gwał­tow­nie. Od­cią­gnę­łam Lissę, szar­piąc ją za ra­mię. To on, czło­wiek, któ­rego wi­dzia­łam przez okno. Sporo od nas star­szy, wy­glą­dał na dwa­dzie­ścia parę lat. Nie po­my­li­łam się co do jego wzro­stu, mógł mie­rzyć ja­kieś sto dzie­więć­dzie­siąt cen­ty­me­trów. W in­nych oko­licz­no­ściach – gdyby nie za­mknął nam drogi ucieczki – po­my­śla­ła­bym, że jest sek­sowny. Ciemne włosy zwią­zane z tyłu i brą­zowe oczy, a do tego długi płaszcz, coś w ro­dzaju pro­chowca.

Jed­nak w tam­tej chwili jego uroda nie zro­biła na mnie więk­szego wra­że­nia. Był tylko prze­szkodą, nie po­zwa­lał nam wsiąść do sa­mo­chodu i ucie­kać. Od­głosy kro­ków za nami przy­ci­chły. Mają nas. Czu­łam, że zbli­żają się ze wszyst­kich stron, osa­czają. Boże. Wy­słali po nas co naj­mniej dwu­na­stu straż­ni­ków. Na­wet kró­lowa nie ma ta­kiej świty.

Wpa­dłam w pa­nikę. Nie my­śla­łam lo­gicz­nie i za­re­ago­wa­łam in­stynk­tow­nie. Przy­su­nę­łam się do Lissy i za­sło­ni­łam ją przed męż­czy­zną, który do­wo­dził całą bandą.

– Zo­staw­cie ją – wark­nę­łam. – Nie waż­cie się jej tknąć.

Miał nie­prze­nik­niony wy­raz twa­rzy, ale wy­cią­gnął do mnie ręce w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście. Po­czu­łam się jak zwie­rzę przed uśpie­niem.

– Nie zro­bię wam ni­czego złego – po­wie­dział i po­stą­pił krok na­przód.

Nie­do­brze.

Za­ata­ko­wa­łam. Sko­czy­łam na niego. Prze­rwa­łam tre­ningi dwa lata temu, po na­szej ucieczce. Nie prze­my­śla­łam tego ru­chu, za­de­cy­do­wał im­puls. Ale nie mia­łam szans. Był do­świad­czo­nym straż­ni­kiem, nie wy­słali po nas no­wi­cju­szy. A ja wciąż sła­nia­łam się na no­gach, bli­ska omdle­nia.

Był szybki. Za­po­mnia­łam już, jak sprawni są straż­nicy, po­ru­szają się zwin­nie jak ko­bry. Zwa­lił mnie z nóg jed­nym bły­ska­wicz­nym ge­stem, ja­kim od­pę­dza się mu­chę. Stra­ci­łam rów­no­wagę. Nie są­dzę, żeby chciał ude­rzyć tak mocno. Pew­nie za­mie­rzał tylko od­su­nąć mnie z drogi, ale nie wie­dział, w ja­kim je­stem sta­nie. Zie­mia usu­nęła mi się spod nóg. Za chwilę walnę bio­drem o twardy be­ton chod­nika. Bę­dzie bo­lało. Bar­dzo.

Nie upa­dłam.

Straż­nik zła­pał mnie w ostat­niej chwili. Kiedy od­zy­ska­łam chwiejną rów­no­wagę, za­uwa­ży­łam, że bacz­nie mi się przy­gląda. Wpa­try­wał się w moją szyję. Oszo­ło­mie­nie przy­tę­piło mi zmy­sły i nie od razu zo­rien­to­wa­łam się, na co pa­trzy. Po­woli unio­słam rękę i do­tknę­łam rany po ugry­zie­niu Lissy. Obej­rza­łam palce i zo­ba­czy­łam na nich plamę ciem­nej, gę­stej krwi. Za­wsty­dzona po­trzą­snę­łam głową i za­sło­ni­łam się wło­sami.

Ciemne oczy męż­czy­zny spo­czy­wały jesz­cze przez chwilę na mo­jej szyi. Po­tem spoj­rzał mi w same źre­nice. Wy­trzy­ma­łam jego wzrok i wy­szarp­nę­łam się z uści­sku. Po­zwo­lił na to, cho­ciaż wie­dzia­łam, że ma dość siły, żeby trzy­mać mnie tu przez całą noc. Wal­cząc z za­wro­tami głowy, przy­pra­wia­ją­cymi o mdło­ści, znów przy­su­nę­łam się do Lissy, zbie­ra­jąc się do ko­lej­nego ataku. Chwy­ciła mnie za rękę.

– Rose – po­wie­działa ci­cho. – Nie rób tego.

Jej słowa nie wy­warły na mnie wra­że­nia, ale na­ka­zała mi spo­kój w my­ślach. Prze­słała mi po­le­ce­nie przez łą­czącą nas men­talną pę­po­winę, a ja nie umia­łam się jej oprzeć. Nie uży­wała czaru wpływu, nie mo­głaby rzu­cić go na mnie. A jed­nak mu­sia­łam jej usłu­chać. By­ły­śmy osa­czone i bez­bronne. Wie­dzia­łam, że opór nie ma sensu. Czu­łam, jak opusz­cza mnie na­pię­cie. Zo­sta­łam po­ko­nana.

Straż­nik za­uwa­żył, że ska­pi­tu­lo­wa­łam. Pod­szedł te­raz do Lissy. Miał spo­kojną twarz. Zło­żył jej zgrabny ukłon. Za­sko­czyło mnie to, bo był na­prawdę wy­soki.

– Na­zy­wam się Dy­mitr Bie­li­kow – po­wie­dział. Wy­chwy­ci­łam w jego gło­sie słaby ro­syj­ski ak­cent. – Przy­by­łem, by od­wieźć pa­nią z po­wro­tem do Aka­de­mii Świę­tego Wła­di­mira, księż­niczko.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki