Akademia Wampirów 5. W mocy ducha - Richelle Mead - ebook

Akademia Wampirów 5. W mocy ducha ebook

Richelle Mead

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

 

NIEZWYKŁE EMOCJE I ŚMIERTELNE NIEBEZPIECZEŃSTWA W PIĄTYM TOMIE SERII AKADEMIA WAMPIRÓW

To już koniec wielkiej miłości Rose? A może Adrian zajmie miejsce Dymitra? Po   brawurowej   wyprawie   na   Syberię   Rose   Hathaway   powróciła   w bezpieczne mury Akademii. Wkrótce, po zdaniu końcowego egzaminu na strażniczkę, będzie mogła opuścić szkołę i zacząć dorosłe życie, być może jako opiekunka przyjaciółki i księżniczki Lissy.
Mimo ekscytujących wyzwań i zbliżenia z morojem Adrianem Rose wciąż opłakuje przeszłość. I znów zaczyna się bać. Dymitr grozi jej i zapowiada, że nie spocznie, póki dawna ukochana nie dołączy do niego –  tym razem na zawsze.
Rose   postanawia   działać.   Nowy   plan   wymaga   konszachtów   z   wrogami, wsparcia przyjaciół i posługiwania się mocą ducha. Ale ta dampirka już nieraz dowiodła, że jeśli walczy o miłość, to niczego się nie boi i nigdy się nie poddaje. 

Serial na  podstawie  Akademii wampirów, którego  twórczyniami    Julie Plec (odpowiedzialna za sukces m.in. Pamiętników wampirów) i Marguerite Macintyre, można obejrzeć na platformie SkyShowtime.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 495

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: Vam­pire Aca­demy. Spi­rit Bo­und
Co­py­ri­ght © 2010 by Ri­chelle Mead All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie prawa za­strze­żone
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two „Na­sza Księ­gar­nia”, War­szawa 2011 Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2025
Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA
Ko­rekta: JO­LANTA KU­CHAR­SKA
Pro­jekt okładki: ILONA GO­STYŃ­SKA-RYM­KIE­WICZ
Fo­to­gra­fia na okładce: Ca­nva­sPi­xel­Dre­ams / Adobe Stock Pho­tos
Wy­da­nie I w tej edy­cji
ISBN 978-83-67784-77-1
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­twolin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niaktik­tok.com/@po­rad­nia_k
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jemu agen­towi, Ji­mowi McCar­thy’emu.

Dzię­kuję za Twoją ciężką pracę.

Te książki nie po­wsta­łyby bez Cie­bie!

Roz­dział 1

Ist­nieje wielka róż­nica mię­dzy li­stem z po­gróż­kami a ta­kim z wy­zna­niem mi­ło­snym, na­wet je­śli nadawca twier­dzi, że da­rzy cię uczu­ciem. Ale cóż, może nie po­win­nam tego ko­men­to­wać – w końcu sama pró­bo­wa­łam za­bić uko­chaną osobę.

Spo­dzie­wa­łam się tego li­stu. Wręcz mia­łam pew­ność, że przyj­dzie. Prze­czy­ta­łam go czte­ro­krot­nie i cho­ciaż by­łam już spóź­niona, nie mo­głam się po­wstrzy­mać, żeby nie wró­cić do tre­ści po raz piąty.

Naj­droż­sza Rose!

Jedną z nie­wielu wad prze­bu­dze­nia jest to, że nie po­trze­buje się snu; my, strzygi, nie śnimy. Ża­łuję, bo gdy­bym mie­wał sny, z pew­no­ścią ty byś się w nich po­ja­wiała. Czuł­bym Twój za­pach i je­dwa­bi­stą mięk­kość Two­ich czar­nych wło­sów mię­dzy pal­cami. Gład­kość Two­jej skóry i na­mięt­ność po­ca­łun­ków.

Po­zo­staje wy­obraź­nia, która pod­suwa mi nie­mal rze­czy­wi­ste ob­razy. Wi­dzę nas po tym, jak za­biorę Cię ze świata ży­wych. Przy­kro mi, lecz nie po­zo­sta­wi­łaś mi in­nego wy­boru. Nie chcia­łaś po­łą­czyć się ze mną na wiecz­ność, od­rzu­ci­łaś moją mi­łość. Ro­zu­miesz więc, dla­czego nie po­zwolę, by ktoś tak nie­bez­pieczny jak Ty cho­dził po ziemi. Oczy­wi­ście mógł­bym prze­bu­dzić Cię wbrew Two­jej woli, ale masz tylu wro­gów po­śród strzyg, że ktoś z pew­no­ścią ze­chciałby Cię wy­eli­mi­no­wać. Skoro już mu­sisz umrzeć, to zgiń z mo­jej ręki.

Ży­czę Ci po­wo­dze­nia na eg­za­mi­nach, choć je­stem pe­wien, że do­sko­nale so­bie po­ra­dzisz. Nie ro­zu­miem, dla­czego każą Ci się wy­ka­zy­wać. Je­steś naj­lep­szą uczen­nicą. Dziś wie­czo­rem do­sta­niesz znaki obiet­nicy, co sprawi, że spo­tka­nie z Tobą bę­dzie dla mnie jesz­cze więk­szym wy­zwa­niem – nie mogę się go do­cze­kać.

Bo spo­tkamy się znowu. Otrzy­masz dy­plom i wy­je­dziesz z Aka­de­mii. Ma­gia szkoły nie bę­dzie Cię dłu­żej chro­nić i wtedy Cię od­najdę. Nie ma ta­kiego miej­sca na świe­cie, w któ­rym mo­gła­byś się przede mną ukryć. Ob­ser­wuję Cię.

Z wy­ra­zami mi­ło­ści

Dy­mitr

Poza ży­cze­niami po­wo­dze­nia nie zna­la­złam w tym li­ście nic po­zy­tyw­nego. Rzu­ci­łam go na łóżko i wy­szłam prze­peł­niona mie­sza­nymi uczu­ciami. Sta­ra­łam się nie przej­mo­wać groź­bami Dy­mi­tra, lecz w głębi du­szy kieł­ko­wał lęk. „Nie ma ta­kiego miej­sca na świe­cie, w któ­rym mo­gła­byś się przede mną ukryć”.

Nie wąt­pię, że to prawda. Dy­mitr ma wielu szpie­gów. Mój dawny na­uczy­ciel i ko­cha­nek zo­stał prze­mie­niony w strzygę i od tam­tej pory wy­wal­czył so­bie zna­czącą po­zy­cję w świe­cie nie­umar­łych wam­pi­rów. Przy­czy­ni­łam się do tego, za­bi­ja­jąc jego zwierzch­niczkę. Po­dej­rze­wa­łam, że na usłu­gach strzyg pra­cuje wielu lu­dzi, któ­rzy tylko cze­kają, aż wy­ściu­bię nos poza te­ren Aka­de­mii. Wam­piry w ciągu dnia nie mają do mnie do­stępu.

Nie­dawno prze­ko­na­łam się, jak bar­dzo nie­któ­rzy lu­dzie pra­gną zo­stać prze­mie­nieni w be­stie. Wie­rzą, że nie­śmier­tel­ność jest warta swej okrut­nej ceny: utraty du­szy i za­bi­ja­nia. Robi mi się nie­do­brze, kiedy ich so­bie przy­po­mi­nam.

Ale to nie myśl o lu­dziach za­przą­tała mnie, kiedy szłam po świe­żej zie­lo­nej tra­wie po­ra­sta­ją­cej dzie­dzi­niec szkoły. Roz­my­śla­łam o Dy­mi­trze. Nie­zmien­nie. Ko­cha­łam go. Pra­gnę­łam oca­lić jego du­szę. Mój uko­chany zmie­nił się w be­stię, którą pew­nie będę mu­siała za­bić. Po­wta­rza­łam so­bie, że po­win­nam o nim za­po­mnieć i żyć da­lej, prze­ko­na­łam przy­ja­ciół, że mi się to udało, ale na­dal no­si­łam go w sercu. Dy­mitr był obecny w każ­dej mo­jej my­śli, bra­łam go pod uwagę, po­dej­mu­jąc wszel­kie de­cy­zje.

– Wy­glą­dasz, jak­byś ru­szała na wojnę.

Ock­nę­łam się z po­nu­rych roz­my­ślań o Dy­mi­trze i jego li­ście. Za­po­mnia­łam o ca­łym świe­cie i nie za­uwa­ży­łam, jak do­łą­czyła do mnie naj­lep­sza przy­ja­ciółka Lissa. Uśmie­chała się kpiąco. Rzadko uda­wało jej się mnie za­sko­czyć, po­nie­waż łą­czy nas szcze­gólna więź, dzięki któ­rej za­wsze wiem, gdzie ona prze­bywa i co czuje. Mu­sia­łam być nie­źle za­krę­cona, skoro nie za­uwa­ży­łam Lissy. Taki brak czuj­no­ści nie wró­żył nic do­brego.

Po­sła­łam jej krze­piący uśmiech, a w każ­dym ra­zie mia­łam na­dzieję, że tak to wy­glą­dało. Lissa wie­działa, co przy­da­rzyło się Dy­mi­trowi i że za­mie­rzał mnie za­bić po tym, jak pró­bo­wa­łam go uni­ce­stwić. Czu­łam, że przy­ja­ciółka nie­po­koi się li­stami, które Dy­mitr przy­sy­łał mi re­gu­lar­nie co ty­dzień, a miała do­sta­tecz­nie dużo wła­snych pro­ble­mów, żeby za­mar­twiać się moim nie­umar­łym aman­tem.

– W pew­nym sen­sie tak jest – stwier­dzi­łam.

Był letni wie­czór i słońce jesz­cze nie za­szło nad Mon­taną. Cie­szyły mnie złote pro­mie­nie pa­da­jące na na­sze twa­rze, ale dla Lissy – ży­wej wam­pi­rzycy – były mę­czące. Słońce ją osła­biało.

Ro­ze­śmiała się, od­gar­nia­jąc dłu­gie ja­sne włosy na ra­mię. Jej blada skóra na­brała w zło­tym bla­sku nie­mal aniel­skiego wy­glądu.

– Ro­zu­miem. Ale nie są­dzi­łam, że aż tak się tym przej­mu­jesz.

Wie­dzia­łam, do czego pije. Na­wet Dy­mitr uwa­żał, że nie mu­szę sta­wać do eg­za­minu. Osta­tecz­nie wy­bra­łam się sa­mot­nie aż do Ro­sji, żeby go od­na­leźć, i tam wal­czy­łam z praw­dzi­wymi strzy­gami. Wiele za­bi­łam. Nie mia­łam po­wo­dów, by bać się próby, lecz czu­łam pre­sję ocze­ki­wań. Serce za­biło mi ży­wiej. Co je­śli na­walę? Je­śli okaże się, że nie je­stem tak do­bra, jak my­ślę? Straż­nicy, któ­rzy będą mnie ata­ko­wali pod­czas eg­za­minu, choć nie są praw­dzi­wymi strzy­gami, to mają do­świad­cze­nie i umie­jęt­no­ści więk­sze od mo­ich. Może przyj­dzie mi za­pła­cić za aro­gan­cję, a za nic nie chcia­łam za­wieść przy­ja­ciół, któ­rzy we mnie wie­rzyli.

Poza tym mar­twiło mnie coś jesz­cze.

– Oceny mogą za­wa­żyć na mo­jej przy­szło­ści – przy­zna­łam szcze­rze. Cze­kał mnie koń­cowy eg­za­min na straż­niczkę. Dy­plom ukoń­cze­nia Aka­de­mii Świę­tego Wła­di­mira jest prze­pustką dla no­wi­cju­szy pra­gną­cych ob­jąć służbę w obro­nie mo­ro­jów przed strzy­gami. Wy­nik te­stu de­cy­duje o przy­dziale pod­opiecz­nego.

Lissa po­pa­trzyła na mnie ze współ­czu­ciem. Ode­bra­łam przez więź, że i ona się tym nie­po­koi.

– Al­berta twier­dzi, że mamy szansę. Jest na­dzieja, że zo­sta­niesz moją straż­niczką.

Skrzy­wi­łam się.

– Al­berta po­wie­dzia­łaby wszystko, żeby za­trzy­mać mnie w szkole. – Kilka mie­sięcy temu zre­zy­gno­wa­łam z na­uki i wy­ru­szy­łam na po­szu­ki­wa­nie Dy­mi­tra. Co prawda wró­ci­łam, lecz moja wcze­śniej­sza de­cy­zja z pew­no­ścią zo­stała od­no­to­wana w pa­pie­rach. Po­zo­sta­wał jesz­cze je­den nie­sprzy­ja­jący szcze­gół: kró­lowa Ta­tiana nie­na­wi­dziła mnie i nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, że do­łoży wszel­kich sta­rań, aby od­su­nąć mnie od Lissy. – Al­berta do­brze wie, że po­zwo­li­liby mi chro­nić cie­bie tylko wtedy, gdy­bym zo­stała ostat­nią straż­niczką na świe­cie. A i to nie jest pewne.

Okrzyki tłumu zgro­ma­dzo­nego na bo­isku przy­bie­rały na sile. Te­ren spor­towy zo­stał tym­cza­sowo prze­kształ­cony w arenę do walki, jak za cza­sów rzym­skich gla­dia­to­rów. Wo­kół, jak w am­fi­te­atrze, usta­wiono ławki. Część zbito z de­sek, ale za­dbano także o wy­ście­łane po­dusz­kami za­cie­nione sie­dze­nia dla mo­ro­jów. Wo­kół bo­iska ło­po­tały na wie­trze ja­skrawe flagi. Nie wi­dzia­łam do­brze z tej od­le­gło­ści, ale wie­dzia­łam, że na za­ple­czu po­sta­wiono ba­raki, w któ­rych cze­kali zde­ner­wo­wani no­wi­cju­sze. Nie­długo każą nam wyjść na arenę sta­no­wiącą praw­dziwy tor prze­szkód. Są­dząc po wrza­sku na try­bu­nach, wi­dow­nia cze­kała na igrzy­ska.

– A ja nie tracę na­dziei – oświad­czyła Lissa. Znowu po­czu­łam, że mówi szcze­rze. To było w niej cu­downe: nie­za­chwiana wiara i opty­mizm, które po­ma­gały jej wy­cho­dzić z naj­więk­szych opre­sji. Po­stawa Lissy kon­tra­sto­wała z moim świeżo na­by­tym cy­ni­zmem. – I mam coś, co po­winno ci dziś po­móc.

Lissa przy­sta­nęła i się­gnęła do kie­szeni dżin­sów. Wy­jęła z niej mały srebrny pier­ścio­nek wy­sa­dzany drob­nymi ka­mie­niami przy­po­mi­na­ją­cymi oli­winy. Nie mu­sia­łam py­tać, żeby zro­zu­mieć, co mi ofia­ro­wała.

– Och, Liss... Sama nie wiem. Nie chcę żad­nych środ­ków do­pin­gu­ją­cych.

Moja przy­ja­ciółka prze­wró­ciła oczami.

– Do­brze wiesz, że nie o to cho­dzi. Przy­się­gam, że nie od­czu­jesz skut­ków ubocz­nych.

Pier­ścio­nek, który mi po­da­ro­wała, był za­cza­ro­wany. Lissa na­peł­niła go rzad­kim ro­dza­jem ma­gii. Mo­roje ro­dzą się z da­rem pa­no­wa­nia nad jed­nym z ży­wio­łów: ziemi, po­wie­trza, wody, ognia lub du­cha. Ten ostatni wy­stę­puje u tak nie­licz­nych wam­pi­rów, że mało kto pa­mięta o jego ist­nie­niu. Do­piero nie­dawno Lissa oraz kilku mo­ro­jów od­kryło, że nim włada. Moc du­cha prze­ja­wia się w nie­zwy­kłych zdol­no­ściach umy­słu. Do tej pory nie zgłę­biono wszyst­kich spo­so­bów jej wy­ko­rzy­sta­nia.

Lissa od nie­dawna uczyła się uży­wać swego daru, wła­ści­wie eks­pe­ry­men­to­wała w tej dzie­dzi­nie. Jej naj­moc­niej­szą stroną było le­cze­nie, to­też sku­piała się głów­nie na wy­twa­rza­niu przed­mio­tów o wła­ści­wo­ściach uzdra­wia­ją­cych. Ostat­nio po­da­ro­wała mi taką bran­so­letkę, którą no­si­łam na ra­mie­niu.

– Pier­ścio­nek po­może ci od­go­nić mrok pod­czas eg­za­minu – rzu­ciła lek­kim to­nem, lecz obie zda­wa­ły­śmy so­bie sprawę z wagi tych słów. Dary du­cha miały swoją ciemną stronę, którą obie od­czu­wa­ły­śmy jako nie­kon­tro­lo­wane emo­cje, w tym gniew i za­gu­bie­nie. Były to tak in­ten­sywne uczu­cia, że mo­gły pro­wa­dzić do obłędu. Zda­rzało się, że mrok prze­ni­kał we mnie po­przez więź z Lissą. Ktoś pod­po­wie­dział mi, że uzdra­wia­jąca moc przy­ja­ciółki może prze­zwy­cię­żyć ne­ga­tywne emo­cje, mu­sia­ły­śmy się jed­nak na­uczyć, jak to osią­gnąć.

Wzru­szyła mnie tro­ska Lissy, więc uśmiech­nę­łam się do niej blado i przy­ję­łam pier­ścio­nek. Nie po­pa­rzy­łam się, co uzna­łam za do­bry znak. Nic nie po­czu­łam. Tak dzia­łały przed­mioty uzdra­wia­jące albo... bez­u­ży­teczne. Po­my­śla­łam, że w obu przy­pad­kach nic nie tracę. Pier­ścio­nek oka­zał się jed­nak tak mały, że le­dwo zdo­ła­łam go wsu­nąć na naj­mniej­szy pa­lec.

– Dzięki – po­wie­dzia­łam i na­tych­miast od­czu­łam, że Lissa jest uszczę­śli­wiona. Po­szły­śmy da­lej. Wy­cią­gnę­łam przed sie­bie rękę i po­dzi­wia­łam blask zie­lo­nych ka­mieni. Nie po­win­nam no­sić bi­żu­te­rii do walki, ale mia­łam za­miar wło­żyć rę­ka­wiczki.

– Trudno uwie­rzyć, że nie­długo opu­ścimy szkołę i za­miesz­kamy w re­al­nym świe­cie – my­śla­łam na głos, nie za­sta­na­wia­jąc się nad tym, co mó­wię.

Lissa ze­sztyw­niała i na­tych­miast po­ża­ło­wa­łam swo­ich słów. „Za­miesz­ka­nie w re­al­nym świe­cie” ozna­czało, że Lissa i ja po­dej­miemy wy­zwa­nie, co przed dwoma mie­sią­cami po­chop­nie mi obie­cała.

Na Sy­be­rii usły­sza­łam od ko­goś, że ist­nieje spo­sób, żeby przy­wró­cić Dy­mi­tra do daw­nej po­staci dam­pira. Nie wie­dzia­łam, czy to prawda. Poza tym, bio­rąc pod uwagę, że Dy­mitr chciał mnie za­bić, nie mia­łam złu­dzeń: je­śli do­pad­nie mnie pierw­szy, to będę mu­siała go po­ko­nać lub zgi­nąć. Je­śli jed­nak na­prawdę ist­niała szansa, by go oca­lić, to mu­sia­łam spró­bo­wać.

Nie­stety, je­dyną osobą, która mo­gła nam po­móc, był prze­stępca. Nie byle jaki prze­stępca, bo sam Wik­tor Dasz­kow. Mo­roj kró­lew­skiego rodu, który kie­dyś tor­tu­ro­wał Lissę i nie co­fał się przed żad­nym okru­cień­stwem, żeby za­mie­nić na­sze ży­cie w pie­kło. Spra­wie­dli­wo­ści stało się za­dość, Wik­tor tra­fił do wię­zie­nia, co te­raz kom­pli­ko­wało sprawę. Ma­jąc przed sobą do­ży­wo­cie za krat­kami, Wik­tor nie wi­dział po­wodu, by ujaw­nić nam miej­sce po­bytu przy­rod­niego brata – je­dy­nego mo­roja, który twier­dził, że wskrze­sił strzygę. Uzna­łam – może bez­pod­staw­nie – że Wik­tor zdra­dzi nam ta­jem­nicę w za­mian za je­dyną rzecz, która te­raz się dla niego li­czyła: wol­ność.

Mój plan miał kilka sła­bych punk­tów. Po pierw­sze, nie by­łam pewna, czy Dasz­kow zgo­dzi się nam po­móc. Po dru­gie, nie wpa­dłam jesz­cze na to, jak go uwol­nić, zwłasz­cza że nikt nie po­tra­fił wska­zać, gdzie znaj­duje się wię­zie­nie. Na do­miar złego za­mie­rza­ły­śmy uwol­nić na­szego śmier­tel­nego wroga. Sama myśl o tym przy­pra­wiała mnie o drże­nie. A co do­piero mu­siała czuć Lissa? Bała się Wik­tora, a jed­nak po­sta­no­wiła mi to­wa­rzy­szyć. W ciągu ostat­nich mie­sięcy wie­lo­krot­nie pro­po­no­wa­łam, że zwol­nię ją z da­nej obiet­nicy, lecz od­ma­wiała. Cóż, być może ni­gdy nie uda nam się do­wie­dzieć, gdzie jest to ta­jem­ni­cze wię­zie­nie.

Spró­bo­wa­łam prze­rwać nie­zręczną ci­szę i roz­to­czy­łam przed Lissą wi­zję świę­to­wa­nia jej uro­dzin, które przy­pa­dały w przy­szłym ty­go­dniu. Prze­rwał nam Stan, in­struk­tor, któ­rego zna­łam od dawna.

– Ha­tha­way! – wark­nął, idąc w na­szą stronę. – Miło, że do nas do­łą­czy­łaś. Pa­kuj się do środka!

Lissa na­tych­miast za­po­mniała o Wik­to­rze. Uści­skała mnie po­śpiesz­nie.

– Po­wo­dze­nia – szep­nęła mi do ucha. – Cho­ciaż nie bę­dzie ci po­trzebne.

Wy­raz twa­rzy Stana mó­wił, że to dzie­się­cio­se­kun­dowe po­że­gna­nie było o dzie­sięć se­kund za dłu­gie. Uśmiech­nę­łam się do Lissy z wdzięcz­no­ścią i od­pro­wa­dzi­łam ją wzro­kiem na try­bunę, gdzie za­sie­dli już nasi przy­ja­ciele. Po­tem po­szłam po­słusz­nie za Sta­nem.

– Masz szczę­ście, że nie star­tu­jesz jako pierw­sza – wark­nął. – Sta­wiano za­kłady, czy w ogóle się po­ja­wisz.

– Se­rio? – zdzi­wi­łam się we­soło. – A ja­kie są za­kłady? Mo­gła­bym po­sta­wić na sie­bie i wy­grać tro­chę forsy. Mia­ła­bym kie­szon­kowe.

Zmru­żone oczy Stana po­słały mi ostrze­że­nie. We­szli­śmy na te­ren, gdzie znaj­do­wały się po­cze­kal­nie. W po­przed­nich la­tach nie­odmien­nie zdu­mie­wała mnie sta­ran­ność przy­go­to­wań do eg­za­mi­nów. Także i te­raz by­łam pod wra­że­niem. Za­da­szone ba­raki dla ocze­ku­ją­cych na walkę no­wi­cju­szy zbu­do­wano z drewna. Spra­wiały wra­że­nie so­lid­nych, jakby sta­no­wiły stałą część kam­pusu. A prze­cież wznie­siono je w re­kor­do­wym cza­sie i wie­dzia­łam, że zo­staną ro­ze­brane tuż po igrzy­skach. Wej­ście sze­ro­ko­ści trzech osób ogra­ni­czało wi­dok na arenę. Zo­ba­czy­łam ko­le­żankę z klasy, która ner­wowo ocze­ki­wała wy­wo­ła­nia jej na­zwi­ska. Na bo­isku zbu­do­wano tor prze­szkód, gdzie no­wi­cju­sze mu­sieli wy­ka­zać się umie­jęt­no­ścią za­cho­wa­nia rów­no­wagi i ko­or­dy­na­cją. Jed­no­cze­śnie w każ­dej chwili mo­gli spo­dzie­wać się ataku ukry­tych straż­ni­ków.

Po prze­ciw­le­głej stro­nie areny wznie­siono drew­niane ściany two­rzące ciemny i za­wiły la­bi­rynt. Tu i ów­dzie roz­wie­szono sieci albo po­usta­wiano chwiejne po­de­sty – wszystko po to, by pod­dać pró­bie na­sze umie­jęt­no­ści walki w trud­nych wa­run­kach.

Kilku no­wi­cju­szy tło­czyło się przy bra­mie w na­dziei, że uła­twią so­bie za­da­nie, ob­ser­wu­jąc po­czy­na­nia po­przed­ni­ków. Nie mia­łam za­miaru do nich do­łą­czać. Po­sta­no­wi­łam, że wejdę tam z mar­szu i będę wal­czyć z każdą prze­szkodą, jaką przede mną po­sta­wią. Pod­glą­da­jąc, za­czę­ła­bym kom­bi­no­wać albo, co gor­sza, wpa­dła­bym w pa­nikę. Po­trze­bo­wa­łam spo­koju.

Opar­łam się o ścianę jed­nego z ba­ra­ków i ro­zej­rza­łam do­okoła. Wy­glą­dało na to, że rze­czy­wi­ście zgło­si­łam się jako ostat­nia. Cie­kawe, czy ktoś stra­cił pie­nią­dze, uznaw­szy, że nie przyjdę. Część ko­le­gów szep­tała w ma­łych grup­kach, inni roz­cią­gali się i roz­grze­wali przed walką. Jesz­cze inni roz­ma­wiali ze swo­imi in­struk­to­rami. Na­uczy­ciele byli sku­pieni, udzie­lali ostat­nich wska­zó­wek pod­opiecz­nym. Do­cie­rały do mnie po­je­dyn­cze słowa: kon­cen­tra­cja i spo­kój.

Pa­trzy­łam na nich ze ści­śnię­tym ser­cem. Jesz­cze nie tak dawno ina­czej wy­obra­ża­łam so­bie ten dzień: sta­ła­bym z Dy­mi­trem, który po­wta­rzałby, że eg­za­min to po­ważna sprawa i że nie mogę stra­cić głowy. Od czasu, kiedy wró­ci­łam z Ro­sji, tre­no­wa­łam pod okiem Al­berty, któ­rej na­uki wiele mi dały, ale jako ka­pi­tan straży była te­raz na are­nie, za­jęta licz­nymi obo­wiąz­kami. Nie miała czasu trzy­mać mnie za rękę. Zna­jomi – Ed­die, Me­re­dith i inni – prze­ży­wali te­raz swoje lęki. Zo­sta­łam sama.

Nie ma­jąc u boku Al­berty, Dy­mi­tra – ko­go­kol­wiek – po­czu­łam się roz­pacz­li­wie sa­motna. To było nie­spra­wie­dliwe. Nie tak to miało wy­glą­dać. Dy­mitr po­wi­nien mi to­wa­rzy­szyć. Za­mknę­łam oczy i wy­obra­zi­łam so­bie, że on jest przy mnie, stoi obok i roz­ma­wia ze mną.

– Spo­koj­nie, to­wa­rzy­szu. Będę wal­czyć z za­mknię­tymi oczami. Do dia­bła, może na­prawdę mi się uda. Masz prze­pa­skę? Je­śli bę­dziesz miły, to po­zwolę ci za­wią­zać ją na mo­ich oczach. – Ta fan­ta­zja roz­gry­wała się po na­szej wspól­nie spę­dzo­nej nocy. Mia­łam na­dzieję, że Dy­mitr po­może mi rów­nież zdjąć prze­pa­skę... Kiedy już bę­dziemy sami.

Zo­ba­czy­łam w wy­obraźni, jak mój uko­chany kręci głową z re­zy­gna­cją.

– Rose, słowo daję, każdy dzień spę­dzony z tobą to dla mnie próba.

Ale wie­dzia­łam, że w końcu się uśmiech­nie, a jego wzrok pe­łen dumy i za­chęty bę­dzie mi to­wa­rzy­szył na are­nie.

– Me­dy­tu­jesz?

Otwo­rzy­łam oczy, za­sko­czona brzmie­niem tego głosu.

– Mama? Co ty tu ro­bisz?

Przede mną stała Ja­nine Ha­tha­way, moja matka. Była kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów niż­sza ode mnie, ale umie­jęt­no­ściami i go­to­wo­ścią do walki biła na głowę dwu­krot­nie wyż­szych od sie­bie. Nie­bez­pieczny wy­raz jej opa­lo­nej twa­rzy onie­śmie­lał każ­dego, kto spró­bo­wałby się z nią zmie­rzyć. Uśmiech­nęła się iro­nicz­nie i oparła rękę na bio­drze.

– Na­prawdę my­śla­łaś, że nie przyjdę zo­ba­czyć two­jej walki?

– Sama nie wiem – przy­zna­łam, bo na­gle ogar­nęły mnie wy­rzuty su­mie­nia, że w nią zwąt­pi­łam. Nie mia­ły­śmy kon­taktu przez dłu­gie lata i do­piero ostat­nie wy­da­rze­nia – w więk­szo­ści złe – spra­wiły, że za­czę­ły­śmy zbli­żać się do sie­bie. Wciąż czu­łam się za­gu­biona. Trak­to­wa­łam ją na prze­mian jak tę­sk­niące dziecko albo zbun­to­wana na­sto­latka, która zo­stała po­rzu­cona. Nie by­łam pewna, czy prze­ba­czy­łam jej „przy­pad­kowy” cios, kiedy wal­czy­ły­śmy ze sobą na tre­ningu. – Wła­ści­wie są­dzi­łam, że masz waż­niej­sze sprawy.

– Nie prze­ga­pi­ła­bym tego za nic w świe­cie. – Ski­nęła głową w kie­runku areny, po­trzą­sa­jąc brą­zo­wymi lo­kami. – Twój oj­ciec także nie.

– Co ta­kiego?

Pod­bie­głam do bramy i wyj­rza­łam na try­buny. Mia­łam stąd ogra­ni­czony wi­dok, bo prze­sła­niał mi go tor prze­szkód, ale zo­ba­czy­łam go od razu. Abe Ma­zur z czarną brodą i wą­sami miał na so­bie długą szatę i szma­rag­do­wo­zie­lony szal. Do­strze­głam z da­leka na­wet blask złota, któ­rym się ob­wie­szał. Mu­siał się sma­żyć w tym upale, ale wie­dzia­łam, że za nic nie zre­zy­gno­wałby z szy­kow­nego stroju.

Mia­łam słaby kon­takt z matką, ale moja re­la­cja z oj­cem po pro­stu nie ist­niała. Po­zna­łam go w maju tego roku, nie wie­dząc, kim jest. Od­kry­łam prawdę do­piero po po­wro­cie do Aka­de­mii. Dam­piry ro­dzą się ze związ­ków mo­ro­jów z dam­pi­rami. Mój oj­ciec był mo­ro­jem. Nie zde­cy­do­wa­łam jesz­cze, co do niego czuję. Jego hi­sto­ria na­dal po­zo­staje dla mnie ta­jem­nicą, lecz zdą­ży­łam już na­słu­chać się plo­tek o ciem­nych in­te­re­sach, ja­kie rze­komo pro­wa­dzi. Sły­sza­łam, że spe­cja­li­zuje się w uszka­dza­niu rze­pek ko­la­no­wych, i cho­ciaż nie wi­dzia­łam tego na wła­sne oczy, to ła­two mo­głam uwie­rzyć. W Ro­sji na­zy­wano go Żmi­jem.

Wpa­try­wa­łam się w ojca w osłu­pie­niu, kiedy matka sta­nęła przy mnie.

– Bę­dzie szczę­śliwy, kiedy wyj­dziesz na arenę – po­wie­działa. – Zdaje się, że sporo na cie­bie po­sta­wił. Może ta wia­do­mość po­prawi ci na­strój.

Jęk­nę­łam.

– No ja­sne. Po­win­nam się do­my­ślić. Któż inny mógłby być ta­jem­ni­czym buk­ma­che­rem... – Na­gle opa­dła mi szczęka. – Czy on roz­ma­wia z Ad­ria­nem?

Nie my­li­łam się. Obok Abe’a za­sia­dał Ad­rian Iwasz­kow, mój tak zwany chło­pak. Ad­rian na­le­żał do kró­lew­skiego rodu mo­ro­jów, a w do­datku wła­dał mocą du­cha, po­dob­nie jak Lissa. Miał bzika na moim punk­cie (w ogóle był lekko stuk­nięty), ale dla mnie długo li­czył się tylko Dy­mitr. Obie­ca­łam jed­nak Ad­ria­nowi, że dam mu szansę, je­śli wrócę z Ro­sji. Ku memu zdzi­wie­niu ukła­dało nam się cał­kiem do­brze. Na­wet świet­nie. Na­pi­sał do mnie list, w któ­rym wy­ja­śnił w punk­tach, dla­czego po­win­nam się z nim zwią­zać. Zna­la­zły się tam ar­gu­menty w ro­dzaju: „Rzucę pa­le­nie, chyba że na­prawdę będę mu­siał się­gnąć po pa­pie­rosa” albo „Będę cię za­ska­ki­wał ro­man­tycz­nymi pro­po­zy­cjami każ­dego ty­go­dnia, ta­kimi jak pik­niki, bu­kiety róż albo wy­pady do Pa­ryża. Oczy­wi­ście nie spo­dzie­waj się żad­nej z wy­mie­nio­nych pro­po­zy­cji, bo te już cię nie za­sko­czą”.

Ad­rian był zu­peł­nie inny niż Dy­mitr, lecz uzna­łam, że każda re­la­cja wy­gląda nieco ina­czej. Na­dal co­dzien­nie bu­dzi­łam się z uczu­ciem tę­sk­noty za Dy­mi­trem i na­szą mi­ło­ścią. Za­drę­cza­łam się, że nie udało mi się za­bić uko­cha­nego na Sy­be­rii i uwol­nić jego du­szy.

Roz­pacz nie po­zba­wiła mnie jed­nak zdol­no­ści do ro­man­tycz­nych uczuć, choć tro­chę trwało, za­nim się do tego przy­zna­łam. Nie­ła­two było mi się po­zbie­rać, ale Ad­rian umiał mnie uszczę­śli­wić. Osta­tecz­nie po­sta­no­wi­łam cie­szyć się dniem dzi­siej­szym i nie mar­twić przy­szło­ścią.

Co nie zna­czyło, że chcia­łam, by Ad­rian bra­tał się z moim oj­cem pi­ra­tem.

– To nie jest dla niego od­po­wied­nie to­wa­rzy­stwo! – obu­rzy­łam się.

Moja matka prych­nęła.

– Wąt­pię, czy Ad­rian może wpły­nąć na Abe’a w ja­ki­kol­wiek spo­sób.

– Nie mó­wię o Ad­ria­nie! On stara się za­cho­wy­wać przy­zwo­icie. Abe wszystko ze­psuje. – Poza pa­le­niem Ad­rian obie­cał rów­nież zre­zy­gno­wać z al­ko­holu oraz in­nych uży­wek. Przy­glą­da­łam się im obu z da­leka, za­cho­dząc w głowę, o czym roz­ma­wiają z ta­kim oży­wie­niem. – Co ich tak za­in­te­re­so­wało?

– My­ślę, że te­raz to jest naj­mniej­szy z two­ich pro­ble­mów – za­uwa­żyła jak za­wsze prak­tyczna Ja­nine Ha­tha­way. – Masz przed sobą eg­za­min.

– My­ślisz, że roz­ma­wiają o mnie?

– Rose! – Matka szturch­nęła mnie w ra­mię i oprzy­tom­nia­łam. – Bądź po­ważna. Nie wolno ci się te­raz roz­pra­szać.

To samo po­wie­działby Dy­mitr. Słu­cha­jąc jej, nie mo­głam po­wstrzy­mać uśmie­chu. Jed­nak nie by­łam sama.

– Co cię tak roz­ba­wiło? – spy­tała po­dejrz­li­wie.

– Nic. – Uści­ska­łam ją. W pierw­szej chwili ze­sztyw­niała, ale od­wza­jem­niła mój gest. – Cie­szę się, że przy­szłaś.

Ja­nine Ha­tha­way nie była ty­pem uczu­cio­wym i te­raz wy­trą­ci­łam ją z rów­no­wagi.

– Cóż – za­częła z za­kło­po­ta­niem. – Mó­wi­łam, że nie mo­gła­bym tego prze­ga­pić.

Zer­k­nę­łam na arenę.

– Ale nie je­stem pewna, czy cie­szę się z wi­doku Abe’a – do­da­łam.

Za­raz... A może? Coś mi przy­szło do głowy. Abe ob­ra­cał się w szem­ra­nym to­wa­rzy­stwie, ale miał ko­nek­sje. Udało mu się prze­słać wia­do­mość do uwię­zio­nego Dasz­kowa. Chciał mi po­móc i za­pro­po­no­wał Wik­to­rowi coś w za­mian za in­for­ma­cje o jego przy­rod­nim bra­cie. Kiedy Dasz­kow od­rzu­cił ofertę mo­jego ojca, za­po­mnia­łam o spra­wie i za­czę­łam roz­wa­żać od­bi­cie więź­nia o wła­snych si­łach. Może jed­nak obec­ność ojca była mi na rękę?

– Ro­se­ma­rie Ha­tha­way!

To był głos Al­berty, dźwięczny i silny. Za­brzmiał jak trąbka wzy­wa­jąca do walki. W jed­nej chwili od­su­nę­łam od sie­bie my­śli o Abie, Ad­ria­nie i, tak, na­wet o Dy­mi­trze. Zdaje się, że matka ży­czyła mi po­wo­dze­nia, ale nie zro­zu­mia­łam jej słów. Ru­szy­łam na arenę, gdzie cze­kała Al­berta. Po­czu­łam przy­pływ ad­re­na­liny. Sku­pi­łam się wy­łącz­nie na tym, co mnie cze­kało: na eg­za­mi­nie, po któ­rym zo­stanę straż­niczką.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki