A życie toczy się dalej - Katarzyna Kalicińska - ebook + audiobook + książka

A życie toczy się dalej ebook i audiobook

Katarzyna Kalicińska

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy pomyślisz, że właśnie znalazłaś już swoje szczęście, los szykuje ci nowy życiowy zakręt.

 


Dominika wreszcie czuje się naprawdę spełniona. Zaręczyny z Jeremim sprawiły, że na dobre uwierzyła w ich wspólną przyszłość. Wizja nadchodzącego „żyli długo i szczęśliwie” oddala się jednak, gdy mężczyzna z dnia na dzień staje się coraz bardziej obcy. Po powrocie z ferii spędzonych z dziećmi i byłą żoną Jeremi oznajmia, że w ich wspólnym, patchworkowym życiu muszą nastąpić poważne zmiany. Tylko że Mika ani ich nie chce, ani nie może ich zaakceptować. Do tego musi poradzić sobie z chorobą mamy i komornikiem wiszącym nad jej kontem. Więc kiedy nadarza się okazja służbowego wyjazdu do Australii, Mika nie waha się ani chwili. Tam, na końcu świata, spotyka swoją dawną miłość. Czy można i czy warto wejść do tej samej wody?...

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 24 min

Lektor: Kinga Suchan

Oceny
4,1 (28 ocen)
12
9
5
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dorotka_hq

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
ole5ka

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna
00

Popularność




Rozdział pierwszy

Obudziłam się w Nowy Rok w ramionach mężczyzny idealnego. Na moim serdecznym palcu lśnił pierścionek zaręczynowy. Gapiłam się w jasny sufit i uśmiechałam. Nie mogłam przestać się uśmiechać. E tam, najchętniej chichotałabym jak nastolatka, ale czułam na skórze ciepły oddech Jeremiego, którego nie chciałam obudzić. Spał z nosem przyciśniętym do mojego ramienia.

Z czułością dotknęłam jego lekko posrebrzonej czupryny. Czyżby to właśnie on miał być zapowiedzią nowego, lepszego życia? Spokojnego, ustabilizowanego, gwarantującego, że tym razem wszystko będzie się układało przewidywalnie? Pragnęłam zwyczajnych dni. Wręcz nudnych. W dużym pokoju okrągły stół, cztery krzesła, kwiaty w wazonie. Mąż wraca z pracy, zupa paruje na stole, chłopaki uczą się u siebie…

Prychnęłam, bo wyobraziłam sobie Stasia nad zeszytem. Z książką to może jeszcze, ale żeby z zeszytem? Nie przesadzajmy z tym poukładanym życiem.

Dmuchnęłam w grzywkę i pomyślałam, że jestem szczęściarą. Przypłynęło do mnie wspomnienie wczorajszego wieczoru, chłodnej rozgwieżdżonej nocy i błyszczących oczu Jeremiego, gdy otwierał kwadratowe pudełeczko. Dotknęłam pierścionka, a Jeremi poruszył się i zamruczał. Pocałowałam go w czoło. Czy naprawdę mam za niego wyjść? Co z tego, że to będzie mój trzeci ślub. Przecież mówi się, że do trzech razy sztuka. Jestem teraz mądrzejsza i dojrzalsza, doświadczona przez życie, starsza… No ale przecież nie stara. Czeka mnie jeszcze mnóstwo wspaniałych chwil u boku Jeremiego.

Tak, tak, tak.

Chcę się zestarzeć z tym facetem.

Jeremi kochał nie tylko mnie, lecz także moje dzieci. Mój młodszy syn Stasiek go uwielbiał, zaprzyjaźnili się. Staś miał również dobre relacje z synami Jeremiego, zwłaszcza ze swoim rówieśnikiem Julkiem. Mieli zupełnie różne charaktery, dzięki czemu w ogóle nie rywalizowali, a opowiadali sobie o swoich zainteresowaniach i uczyli się od siebie nawzajem. Lubili wspólnie trenować tenis, chodzić na basen, grać online i kibicować.

Także Mateusz, mój dorosły syn, lubił Jeremiego. Potrafili rozmawiać długo w noc na tematy, które mnie zupełnie nie interesowały, jak najnowsze modele samochodów czy loty w kosmos. I oczywiście kobiety… Przyjaciele i znajomi też za nim przepadali. Był kulturalny, przystojny, pełen uroku. Rozmowa z nim stawała się przyjemnością. Interesował się wieloma rzeczami, miał własne poglądy, no i dbał o mnie. To powinnam doceniać najbardziej. Czułam jego wsparcie. Wyciągał do mnie pomocną dłoń, gdy tylko tego potrzebowałam, uratował od zalania kuchnię w domu rodziców na obiedzie zapoznawczym, odrabiał ze Stasiem matematykę. Facet idealny.

No, prawie…

Czułabym się pewniej, gdybym wiedziała, co się z nim dzieje, gdy znika co jakiś czas na dzień czy dwa, oraz skąd bierze pieniądze. A zdawało się, że nie narzeka na ich brak. Moja przyjaciółka Majka insynuowała jednak coś zupełnie przeciwnego. Mówiła, że Jeremi ma jakieś problemy finansowe, ale kto ich dzisiaj nie ma? Sama borykałam się z brakiem kasy, więc gdyby nie to, że znałam Majkę od lat i miałam do niej słabość, wkurzyłabym się za takie gadanie.

Dzisiejszego szczęśliwego poranka nie chciałam jednak zaprzątać sobie głowy żadnymi problemami i niczym Scarlett O’Hara z Przeminęło z wiatrem powiedziałam do siebie: „Pomyślę o tym jutro”.

Prawda była taka, że nie umiałam żyć bez miłości. Była mi potrzebna do szczęścia jak powietrze. Usychałam, gdy nie czułam, że patrzą na mnie rozmiłowane oczy. A Jeremi wydawał się idealnym kandydatem na partnera na całe życie. Mogło się spełnić moje największe marzenie. Zawsze pragnęłam mieć rodzinę. Roześmiane dzieciaki ganiające się wokół stołu, rodziców na niedzielnym obiedzie i cały ten rozgardiasz, który towarzyszy wizytom w dużych domach. Plotkujący ciocie i wujkowie, babcie wiecznie niepokojące się błahostkami, troska dająca poczucie bezpieczeństwa. Uśmiechałam się do sufitu i byłam szczęśliwa.

Moja rodzina się powiększy. Teraz Jeremi będzie jej filarem. Pozszywamy ją jakoś z naszymi synami. Mateusz z mojego pierwszego małżeństwa, Stasiek z drugiego i chłopcy Jeremiego. I ja jako rodzynek w tym męskim gronie. No proszę, będę jak księżniczka. Będę żoną Jeremiego i macochą jego dwóch świetnych chłopaków…

Gdy jednak wyobraziłam sobie nas wszystkich w moim wynajętym mieszkaniu, od razu pomyślałam, że trzeba znaleźć coś większego. We dwoje damy radę finansowo. Przecież kiedyś Jeremi miał pieniądze, dopóki nie przyszedł ten jego rozwód, a firma nie zbankrutowała…

Westchnęłam i delikatnie wyswobodziłam się spod ciężkiej ręki, która przygniatała mój biust. Jeremi odwrócił się na drugi bok i coś mruknął. Chyba: „Jeszcze nie…”. A może mi się tylko zdawało.

Nie udało się moje pierwsze małżeństwo, nie udało się drugie… ale mocno wierzyłam, że teraz trafiłam w dziesiątkę! Nieważne, że Jeremi nie był biologicznym ojcem moich dzieci, czułam, że szczerze je kocha. Gdy byli razem, zachowywali się jak zżyci kumple. A mnie to uszczęśliwiało. Z jego synami miałam słabszy kontakt niż on z moimi, bo jego była żona czasami nie wyrażała zgody na nasze wspólne niedziele, ale gdy już przychodzili, spędzaliśmy czas przyjemnie i wesoło. Starałam się. Matko Święta, naprawdę się starałam. Zależało mi na spokoju. Na zwyczajnym, spokojnym życiu.

Piękniałam, pieszczona wzrokiem Jeremiego, jego dbałością o mnie i odwzajemniałam się tym samym ze wszystkich sił. Jemu, jego chłopakom. Gdy ponosiła mnie wyobraźnia, żałowałam, że Jeremi nie ma córek. Plotłabym im warkocze, siedziała z nimi na ławeczce w parku i opowiadała śmieszne rzeczy, gadała o sukienkach, no i uczyła różnych babskich sztuczek w kuchni i nie tylko… Ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Może jeszcze uda mi się zajść w ciążę i urodzić córeczkę?

„Dosyć tych marzeń”, upomniałam samą siebie. Delikatnie się podniosłam i wstałam z łóżka. Uważałam przy tym, aby nie zbudzić Jeremiego. Naciągnęłam grube skarpety i zakopiański sweter. Zbiegłam do kuchni na poranną kawę. Nasi przyjaciele Chmiele chyba jeszcze spali, bo w całym domu panowała niczym niezmącona cisza. Poczucie radosnego uniesienia mnie nie opuszczało. Wyobrażałam sobie, jak mówię rodzicom, że ich niesforna córka układa sobie życie, że pragnie się ustatkować i teraz będzie wiodła przykładny żywot kury domowej, a nie „wiecznie te koleżaneczki”, jak mawiała mama. Siostry też się ucieszą, a przyjaciółki? Co do tych ostatnich to nie byłam taka pewna, bo one mówiły: „Oj, Mika, uważaj na niego. Jest cudowny, ale…”. Majka przyjaźniła się z byłą żoną Jeremiego. Regina również ją znała. Ale żadna z nich nie miała pojęcia, jak silna jest nasza miłość.

Ekspres zabulgotał i do filiżanki popłynęła kawa. Ustawiłam ją na tacy ozdobionej serwetką, zawahałam się, a po chwili zamiast delikatnego ciasteczka dołożyłam pajdę góralskiego chleba grubo posmarowanego masłem i słoiczek dżemu. To wszystko zaniosłam na górę i ustawiłam na szafce obok stolika.

Cmoknęłam Jeremiego w policzek.

– Dzień dobry, narzeczona przyniosła ci kawę. – Uśmiechnęłam się promiennie.

Przeciągnął się leniwie, patrząc na mnie półotwartym okiem.

– A która to godzina, że ty mnie tak nagabujesz? Uuuu, jak pachnie… – Otworzył szerzej oczy i zobaczył tacę. Roześmiał się głośno. – Witaj, moja przyszła żono. Czy tak będzie codziennie?

Uniósł się na łokciu i zamiast po filiżankę sięgnął po mnie, przyciągnął do siebie i jednym zręcznym ruchem przerzucił na drugą połowę łóżka.

– Pragnę cię… zawsze – wyszeptałam mu w szyję.

Natychmiast poczułam, jak wzbiera we mnie pożądanie. Zaczęłam go całować, a on odwzajemniał pocałunki. Jego cudownie gorące usta znalazły drogę pod sweter, a ja znów zachichotałam. „A jeśli już mi tak zostanie? – pomyślałam. – Co mi tam! Jeżeli tylko nadal będę taka szczęśliwa”. Jeremi całował moje ciało, coraz wolniej i wolniej, ale za to dokładniej, namiętniej. Skupił się na lewym sutku, przytrzymywał mi przy tym jedną rękę wysoko nad głową, wciskając ją w poduszkę, żebym mu nie przeszkadzała. Przestałam się wiercić i już nie usiłowałam się wymknąć, pocałunki przestały mnie łaskotać, ciało się poddało. Zamruczałam przyzwalająco i drugą ręką poszukałam jego męskości. Przeszył mnie dreszcz podniecenia, zdecydowanie wsunęłam się pod ciało Jeremiego, a jego ruchy stały się energiczniejsze. Wydobył mi się z ust niekontrolowany jęk.

Zrzuciłam sweter i oplotłam Jeremiego nogami. Teraz to ja przyciskałam go do siebie mocno, aby nie mógł uciec. Zresztą wcale nie zamierzał. Pracował całym ciałem rytmicznie, słyszałam jego coraz gwałtowniejsze oddechy, co jeszcze bardziej mnie podniecało. „Tak, tak, proszę, tak, tak, tak!” Pierwszy narzeczeński poranek uczciliśmy gwałtowną, niczym nieposkromioną rozkoszą.

Po chwili leżeliśmy obok siebie, dysząc jak po maratonie.

– O, teraz to mogę się napić kawy. Trochę przestygła, ale nic to.

Odsłoniłam zasłony i wpuściłam do pokoju słońce. To dobry znak na nowy rok i resztę życia. Będzie jasno i słonecznie.

– Nasz ostatni dzień w górach, wstawaj, misiu! – zawołałam. – Jutro o świcie musimy wracać do Warszawy.

– O nie, kochanie, marudzisz już jak stara żona – zażartował.

Zeszliśmy na dół. Chmiele krzątali się po kuchni i przygotowywali śniadanie. Byli tacy kochani, pogodni i serdeczni. Mimo że nie znaliśmy się dobrze, nie czułam przy nich żadnego skrępowania.

– Cześć, gołąbeczki – powitała nas wesoła Kaśka Chmielowa.

– Dzień dobry. Co za zapachy. – Jeremi wciągnął powietrze i się uśmiechnął. – Widzę, że jajecznica gotowa. Ja już po porannej kawie, była niesamowicie słodka. – Pocałował mnie czule. – Ale chętnie wypiję teraz małą białą – dodał radośnie.

Wisiałam na jego ramieniu i trzymałam go mocno za rękę, jakby w obawie, że się rozdzielimy. Pragnęłam wciąż czuć ciepło jego ciała. Chmiel gestem zaprosił nas do stołu. Jedliśmy z apetytem i umawialiśmy się na narty. Koniecznie trzeba pojeździć przy takiej pogodzie. Słońca i śniegu nie wolno zmarnować. Wspominaliśmy też wczorajszą noc i romantyczne oświadczyny Jeremiego. „A więc to nie był sen, jestem prawdziwą narzeczoną”, pomyślałam, szczęśliwa. Śniadanie skończyliśmy w szampańskich nastrojach.

Wróciliśmy na górę, a ja szybko wskoczyłam w strój narciarski. Jeremi jeszcze się grzebał w łazience. Skorzystałam z okazji i zajrzałam na Facebooka. Wrzuciłam nasze zdjęcie ze stoku, na którym pozowaliśmy czule objęci. Piękne zdjęcie w słońcu. Dorzuciłam dwie emotikonki splecionych serduszek. Pstryknęłam fotkę pierścionka na dłoni i również dodałam, podobnie jak zdjęcie z jakiejś zakopiańskiej knajpy, na którym jestem uwieszona ramienia Jeremiego. Gapimy się w obiektyw ze szczęśliwymi minami. Zmieniłam swój status na „w związku” i ustawiłam fotki tak, aby mógł je zobaczyć każdy, a nie tylko moi znajomi. Niech cały świat cieszy się wraz ze mną!

Jeremi wreszcie się ubrał i mogliśmy pojechać pod Kasprowy, aby odstać swoje w ogonku do kolejki na szczyt. Przed południem udało nam się zjechać dwa razy, po czym postanowiliśmy zrobić przerwę na herbatę z sokiem.

– Kochani, chodźcie, mamy tutaj stolik! – zawołałam do Chmieli i Jeremiego.

Popijaliśmy noworoczną herbatę z malinami, wznosząc toasty:

– Oby ten rok był cudowny i żebyśmy bawili się do upadłego na waszym weselu – zawołała Kaśka.

– Zdrowie przyszłej młodej pary!

Tuliliśmy się do siebie z Jeremim jak para nastolatków. Wyjęłam telefon.

– Zobaczę, ile lajków ma mój nowy status na Fb. – Roześmiałam się zachwycona. – Prawie pięćset! A ile komentarzy! „Gratulacje”, „wiwat młoda para”, „Dominika, do trzech razy sztuka!”, „wyglądacie cudownie…” – odczytywałam.

– Co ty zrobiłaś?! – zapytał zaskoczony Jeremi.

Nie był zadowolony. Więcej! Był wściekły.

– Ludzi cieszą dobre informacje – powiedziałam powoli.

Patrzyłam na niego zdziwiona. Jeremi nie był na żadnym portalu społecznościowym. Nie lubił tego i uważał za niepotrzebne, ale takiej reakcji się nie spodziewałam.

– Dominika, skasuj to – polecił poważnie.

– Dlaczego? Jestem taka szczęśliwa. To nic wielkiego, zmieniłam tylko status z „wolna” na „w związku”… Przecież to prawda. Zaktualizowałam dane, bo chyba coś się wczoraj w moim życiu zmieniło?

– Ale po co o tym pisać w internecie? To dziecinne. Skasuj to – powtórzył.

Atmosfera siadła. Usunęłam zdjęcia, przywróciłam status „wolna” i zrobiłam naburmuszoną minę. Niech wie, że to jego zachowanie jest dziecinne. I tak wszyscy się dowiedzą. „Już wiedzą”, zachichotałam w duchu. Magia Facebooka. Było nawet kilka udostępnień, ale tego mu już nie powiedziałam. Po co drażnić lwa.

Dopiłam grzecznie herbatę i wróciliśmy na stok. Było cudownie, pogoda znakomita, chociaż ja jakby ciut mniej szczęśliwa. W głowie plątały mi się dziwne insynuacje Majki pod adresem Jeremiego.

W drodze powrotnej zadzwoniłam do rodziców, aby spytać, jak się czuje mama, i złożyć im noworoczne życzenia. Nie czekały na mnie dobre wiadomości. Ostatnia chemia sprawiła, że mama była jeszcze słabsza.

– Zmartwiłeś mnie tą informacją – powiedziałam do taty.

– Przykro mi… Mama była tak słaba, że odwiozłem ją do szpitala. Sam bym sobie nie poradził w domu. – Westchnął ciężko. – W nocy nie mogła oddychać!

– Dlaczego do mnie nie zadzwoniliście?

– A co by to dało. Nie chciałem ci psuć sylwestra.

– Tato, zaraz będziemy – zawołałam.

Z emocji zupełnie zapomniałam, że mamy do domu ponad czterysta kilometrów.

– Spokojnie. Na drogach są trudne warunki, a teraz z mamą jest twoja siostra. Chodzimy tam z Anią i Sylwią na zmianę.

– A ja tak chciałam mamę ucieszyć – szepnęłam.

– Czym, dziecko, czym? – zapytał tata.

– Mam cudowną wiadomość: Jeremi mi się oświadczył!

– Och, to rzeczywiście miłe. – Czułam, że tata się uśmiechnął. – Powiesz jej to, jak przyjedziecie, bo chyba nie zdoła porozmawiać przez telefon. Bardzo polubiliśmy Jeremiego. To wspaniały facet.

Jeremi patrzył na mnie zaniepokojony. Gdy zobaczył moją zatroskaną minę, zapytał:

– Co się stało?

– Mama jest w szpitalu… Znowu.

– Jutro wracamy do Warszawy. Powiedz ojcu, że startujemy o świcie i najpóźniej w południe będziemy na miejscu.

Umówiłam się z tatą na telefon, pożegnałam i rozłączyłam.

Bach!

Czar zaręczyn, cudownej narzeczeńskiej nocy prysł jak bańka mydlana. Powróciły znajomy przyspieszony oddech i ból brzucha. Znowu zaczęłam się martwić. Codzienność pukała do drzwi.

Rozdział drugi

Wyjechaliśmy z Zakopanego wcześnie rano, żeby zdążyć przed korkami i zapowiadaną burzą śnieżną.

– Zatrzymaj się na stacji benzynowej – poprosiłam. – Muszę kupić papierosy.

– Miałaś nie palić! – upomniał mnie Jeremi.

– Wiem, wiem. – Westchnęłam.

– Tyle razy cię prosiłem! Niszczysz tylko zdrowie. Pomyśl o mamie. Twój wypalony papieros jej nie pomoże!

Pokiwałam głową w milczeniu.

– Więc po co to robisz!? – zapytał wściekły.

– O co ci chodzi? Jesteś na mnie o coś zły, bo przecież nie robisz chyba takiej afery o jednego papierosa?

Nagle mnie olśniło.

Facebook! Zmiana statusu.

„Ale to aż niewiarygodne, żeby tak długo złościł się o taki drobiazg”, pomyślałam.

– Chodzi ci o te zdjęcia na fejsie? O to, że napisałam prawdę? Że chciałam wykrzyczeć całemu światu, jaka jestem szczęśliwa? – Pokręciłam głową zszokowana.

Jeremi nie odezwał się słowem. A więc miałam rację.

„Dlaczego mam robić tajemnicę z naszych zaręczyn?”, zastanawiałam się.

– To dziecinne. – W końcu się odezwał. – Wirtualny świat, awatary zamiast prawdziwych przyjaciół. Jesteś za mądra na coś takiego. To, co jest między nami, to sprawa nasza i naszych bliskich, a nie post na jakimś portalu – skwitował.

Po raz pierwszy się tak na mnie zdenerwował, ale teraz zaczęłam rozumieć, co miał na myśli. Internetowy ekshibicjonizm był jak malowanie trawy na zielono. Każdy się chwalił, przedstawiał w jak najlepszym świetle. Wszyscy daliśmy się wciągnąć w ten wirtualny świat, który kradł nasz realny czas. Z Facebooka powoli robił się śmietnik – urodziny, imieniny, wakacje, pobyty w szpitalach, polityka, hejt, pieski, kotki, dzieci, a przy tym wszystkim miliony prywatnych zdjęć, informacji, wyznań, gróźb… A mój post stał się tego częścią.

Co prawda, Jeremi zabrał mi swoją złością trochę radości, którą chciałam się podzielić, ale niech mu będzie. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że jego złość ma drugie dno. Bardzo realne…

Dalsza droga upłynęła nam w milczeniu. Gdy przejeżdżaliśmy przez Janki, zadzwonił tata i podał mi adres szpitala, do którego zabrali mamę. Jeremi uruchomił nawigację.

– Kochanie, za pół godziny będziemy na miejscu – powiedział, po czym chwycił moją dłoń i mocno ścisnął, bo wiedział, że wyleję potok łez.

Nie byłam na to gotowa. Nie byłam gotowa na powolne odchodzenie mamy. Dlaczego każdy nowy dzień musi być taki trudny?! Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie mamę. Była niegdyś piękną kobietą, zawsze gustownie ubraną, z burzą czarnych włosów i ogromnym biustem, maszerującą na wysokich obcasach. Trzymała nas w ryzach, ale za każdym razem miała uśmiech na twarzy. Gdy trzeba było, potrafiła nas ostro ustawić do pionu. Trzy dziewczyny w domu i mąż o duszy artysty… Musiała ogarniać wiele spraw. Ktoś musiał, bo tata żył z głową w chmurach.

A teraz widziałam ją łysą, bezbronną i umierającą w bólu, bez świadomości, gdzie jest. „Nasza rodzina bez kapitana na pokładzie. Kto teraz będzie wyznaczał kurs? No kto?”, pytałam samą siebie w myślach.

Gdy dotarliśmy na miejsce, tuż po wejściu zwymiotowałam w toalecie od zapachu płynów, lekarstw i środków do dezynfekcji. Zawsze tak działały na mnie szpitale. Jeremi czekał na korytarzu. Objął mnie i razem odszukaliśmy właściwą salę.

Mama była podpięta do aparatu tlenowego i niewiele już do niej docierało z otaczającej ją rzeczywistości. Piękna, energiczna i charakterna kobieta leżała bezwolna, sztucznie podtrzymywana przy życiu. Sylwia siedziała na krześle przy stoliku i wpatrywała się w okno. Na nasz widok podniosła się bez słowa. Objęłyśmy się. Miałam twarz mokrą od łez. Jeremi otoczył nas ramionami i tak trwaliśmy dłuższą chwilę. Po pokoju rozchodził się szmer oddechu mamy, a może tylko mi się wydawało.

– Co mówi lekarz? – zapytałam.

Sylwia wzruszyła ramionami. Wyglądała na wyczerpaną. I bezradną.

– Czeka nas leczenie paliatywne. I że musimy być silni – powiedziała.

– Przejdziemy przez to razem. Musimy! – Niemal krzyknęłam.

Tak naprawdę to chciałam zwiać, po prostu uciec. Zawsze w sytuacji zagrożenia, wiszących nade mną ogromnych problemów najpierw dostawałam ataku paniki. Ból brzucha, mięśni, głowy, wymioty… A potem przymusowy nakaz ewakuacji. Ucieczki, odsunięcia od siebie kłopotów. Forma obrony przed złym stanem organizmu.

Jeśli nie uciekłam, czułam się jak pusty worek. Wypalona, pozbawiona energii do działania. Tu, w szpitalu, wszystkie moje problemy – praca, a właściwie jej brak, rozwody, plotki, zawirowania z synami – wydały się małe i nieistotne. Przesłaniał je strach o mamę. Nie mogłam znieść widoku tej strasznej choroby, tego, co zrobiła z pełną życia, wspaniałą i mądrą kobietą. Nie mogłam patrzeć na powolną śmierć w bólu, cierpieniu, mamę odartą z godności. Chciałam biec przed siebie, gdziekolwiek, byle dalej stąd, żeby tylko nie widzieć jej cierpienia. Jakby moja ucieczka mogła sprawić, że ten koszmar zniknie. Chciałam uciekać przed swoim strachem, przed paniką, która ściskała mi gardło niewidzialną obręczą, gigantycznymi kleszczami.

Przed strachem nie ma jednak ucieczki, trzeba się z nim zmierzyć. Nie wiedziałam wtedy, że będę musiała się tego nauczyć. Tego i wielu innych trudnych rzeczy, które dopiero mnie czekały.

Wyszłam ze szpitala i wypłakałam się Jeremiemu w rękaw. Przytulał mnie, pocieszał, jak tylko on potrafi. Dobry, wyrozumiały i czuły. Odwiózł mnie do domu, a sam pojechał do synów. Trudno było mi się z nim rozstać.

W domu czekał na mnie Staś. W czasie mojej nieobecności zajmował się nim Mateusz.

– Co z babcią? – zapytał natychmiast.

– Stasiu, z babcią nie jest dobrze – powiedziałam powoli, bo znów poczułam ucisk w gardle. – Musimy się przygotować na najgorsze…

– Mamo, bo wy mnie nie słuchacie i nie wierzycie w leczenie, które proponuję – wypalił.

Jakiś czas wcześniej wkręcił się w tematy ekologii i alternatywnych metod leczenia. Gdy sam był chory, odmawiał przyjmowania jakichkolwiek antybiotyków.

– Wierzę w naukę i lekarzy – odpowiedziałam.

– I co to dało? Nic! Babcia umiera! Nie da się z wami gadać! – Odwrócił się do mnie plecami.

Starałam się go przytulić, ale jak przytulić nastolatka? Wyrwał się i ukradkiem wycierał łzy.

– Mamo, pamiętasz, że trzeba zapłacić za obóz narciarski? – Gwałtownie zmienił temat.

– Pamiętam. – Pokiwałam głową.

Oczywiście, że pamiętałam, po prostu zastanawiałam się, skąd wziąć na to pieniądze.

– I potrzebuję nowych butów na zimę, stare są już za małe.

– Dobrze. Pojedziemy do sklepu. Narty wypożyczymy albo weźmiesz te Mateusza. Jesteście już tego samego wzrostu.

– Przerosnę go! – powiedział z zadowoleniem.

Popatrzyłam na niego i z całych sił starałam się uśmiechnąć, żeby nie wyczuł mojego zmartwienia. „Potrzebne mu są też rękawice narciarskie – przypomniałam sobie – bo poprzednie zgubił przecież na ubiegłorocznym obozie”. Skąd mam na to wszystko brać?

Nie umiałam mu powiedzieć, że teraz nas na to nie stać. Wiedziałam, że coś wymyślę. Zawsze wymyślałam. Chociaż kosztowało mnie to coraz więcej zdrowia. Poszłam do łóżka, zwinęłam się w embrion i naciągnęłam na siebie koc. Przykryłam też głowę. Chciałam zniknąć, uporać się z emocjami, które we mnie szalały. Płakałam. Długo płakałam, by następnego dnia móc pokazać światu tylko uśmiechniętą twarz.

Rozdział trzeci

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty

Projekt okładkiNastka Drabot

RedakcjaOlga Gorczyca-Popławska

KorektaMarzena KłosLena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

Copyright © by Katarzyna Kalicińska, 2023

Copyright © by Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2023

Wielka Litera Sp. z o.o.

ul. Wiertnicza 36

02-952 Warszawa

978-83-8032-958-4

www.wielkalitera.pl