Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lily Thomas to mistrzyni narciarstwa przygotowująca się do igrzysk olimpijskich. Niestety jej udział w olimpiadzie został przekreślony przez tragiczny wypadek. Ojciec dziewczyny wszystkie nadzieje pokładał w córce. Teraz jego marzenia przepadły.
Z ich losami splecie się życie innych osób: Jessie – neurochirurg, która została jedynym rodzicem czwórki dzieci; Joego – finansisty, doprowadzonego do bankructwa z powodu nieuczciwego partnera; Carole – psycholog ze szpitala Mass General, która cudem wyleczyła się z raka piersi, a jej ciało oraz serce znaczą blizny po przebytej chorobie; Teddy’ego – mierzącego się z urazem kręgosłupa jeszcze poważniejszym niż Lily, marzącego o pójściu na studia i zostaniu artystą.
W zgliszczach dawnego życia cała szóstka znajdzie siłę, aby odmienić przeznaczenie, nie godząc się na przegraną. Gdy Bill zbuduje centrum rehabilitacyjne dla córki, zmieni się życie niezliczonej liczby osób.
Opowieść o ludziach, którzy za nic w świecie nie chcą uznać swojej porażki bez względu na to, z jak wielkimi przeciwnościami muszą się zmierzyć. Gdy Lily ponownie wsiądzie na narty i wystartuje w paraolimpiadzie, jej zmagania o nowe życie skończą się zwycięstwem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 431
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Co jest błogosławieństwem dla jednej osoby,
jest błogosławieństwem dla wszystkich.
Mary Baker Eddy
Moim ukochanym dzieciom:
Beatrix, Trevorowi, Toddowi, Nickowi,
Samancie, Victorii, Vanessie, Maxxowi i Zarze.
Obyście zawsze byli szczęśliwi i mieli szczęście,
a także siłę, odwagę i wytrwałość, aby zwyciężać.
Kocham Was bardzo, mama D.S.
ROZDZIAŁ 1
W śnieżny styczniowy poranek obudził Lily Thomas dzwonek budzika. Otworzyła na moment oczy: za oknem wynajętego przez ojca domu wirowały gęste płatki śniegu. Przez ułamek sekundy miała ochotę przewrócić się na drugi bok i znowu zasnąć. Z dala dobiegły odgłosy wybuchów dynamitu, które miały zapobiec osuwaniu się lawin. Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedziała, co to za dzień... Prawie nic nie było widać w gęstej zamieci i nawet jeśli stoki były dostępne, to nie na długo. Uwielbiała jednak wyzwanie, jakim była jazda w takich warunkach. To będzie znakomity trening, no i nie chciała stracić ani jednego dnia z ulubionym instruktorem, Jasonem Yee.
Przyjeżdżali tu z ojcem co roku na świąteczne ferie. Obchodzili Boże Narodzenie w domu, w Denver, lecieli samolotem do San Francisco, gdzie ojciec odwiedzał znajomych i załatwiał jakieś sprawy biznesowe, głównie z firmami wysokiego ryzyka kapitałowego w Dolinie Krzemowej, po czym jechali do Squaw Valley. Lily uwielbiała tę tradycję, podobnie jak jazdę na nartach. Przyjeżdżali tu, odkąd jako małe dziecko zaczęła brać udział w zawodach. Trzy lata temu, jako czternastolatka, zdobyła brąz w olimpiadzie juniorów. Teraz trenowała do kolejnej zimowej olimpiady, która miała się odbyć za rok. Tym razem miała nadzieję na złoto.
Przeciągnęła się po raz ostatni w ciepłym, wygodnym łóżku, wstała i poszła pod prysznic. Zerknęła przez okno: śnieg wciąż padał gęsto, na ziemi było go z sześćdziesiąt centymetrów więcej niż wieczorem. Uśmiechnęła się na myśl o czekającym ją ranku. Obfite opady mogły trochę spowolnić ich tempo, ale Jason zawsze wysoko stawiał jej poprzeczkę, i to właśnie w nim lubiła. Uwielbiała z nim jeździć, był fajniejszy niż trener z Denver, który przygotowywał ją do startu w olimpiadach, odkąd skończyła dwanaście lat.
To był pomysł ojca, żeby zaczęła jeździć na nartach, a potem, kiedy zobaczył, że ma do tego talent, startować w zawodach. Uwielbiał narty, kiedy był w jej wieku. Był głównie samoukiem, pasjonował się tym sportem i jeździł na każdym sprzęcie, na jaki mógł sobie pozwolić. Po skromnych początkach w górniczym mieście w Pensylwanii jako dwudziestoparolatek był już właścicielem fortuny, którą zarobił na spekulacji na rynku towarów, a później na inwestycjach wysokiego ryzyka przynoszących gigantyczne zyski. Odtąd inwestował ostrożniej i majątek, który kiedyś miała odziedziczyć Lily, był bezpieczny. Nigdy o tym nie myślała, choć zdawała sobie sprawę, jakie ma szczęście. Ojciec zawsze wyznawał zasadę dyscypliny i ciężkiej pracy, a Lily go w tym przypominała. Była doskonałą uczennicą i utalentowaną sportsmenką. Chodziła do szkoły średniej i miała nadzieję dostać się na którąś z uczelni Ligi Bluszczowej[1], ale na razie ostro trenowała do olimpiady. Miała trzy lata, kiedy zmarła jej matka, i od tej pory to ona była oczkiem w głowie ojca i ośrodkiem jego życia. Żył tylko dla niej, a ona go uwielbiała.
Bill Thomas ukończył stanowy college w Pensylwanii. Jego ojciec był górnikiem i zmarł, kiedy syn miał kilkanaście lat. Bill dobrze wiedział, jak wygląda skrajna bieda, i jedyne, o czym marzył jako młody człowiek, to żeby rodzinie, którą miał nadzieję kiedyś założyć, zapewnić lepsze życie, niż miał on. Stypendium umożliwiło mu naukę w Harvard Business School i odmieniło jego los. Dzięki ukończonym tam studiom menedżerskim i własnemu zmysłowi przedsiębiorczości osiągnął wszystko, co postawił sobie za cel jako chłopiec. Matka nie doczekała jego dyplomu, a brat w wieku dziewiętnastu lat zginął w kopalni. Tylko Billowi udało się uciec do lepszego świata i nigdy nie zapomniał, skąd pochodzi i co osiągnął. Był znakomitym biznesmenem. Spełnił swoje marzenia i dziś, w wieku pięćdziesięciu dwóch lat, pracował w domu, zarządzając inwestycjami, tak by jak najwięcej czasu spędzać z Lily. Od czternastu lat był dla niej ojcem i matką, i był z niej niesłychanie dumny.
Lily wzięła prysznic, ubrała się i po paru minutach zjawiła się przy stole. Była boso, w narciarskich spodniach i termoaktywnym podkoszulku. Długie ciemne włosy miała wilgotne po kąpieli. Ojciec z uśmiechem podniósł na nią oczy znad filiżanki kawy.
– Myślałem, że zaśpisz. Na dworze jest okropnie.
Zaledwie to powiedział, znowu dał się słyszeć odgłos detonacji. Wyciągi krzesełkowe jeszcze nie chodziły, ale Lily była pewna, że niedługo zaczną, przynajmniej na jakiś czas.
– Nie chcę stracić dnia – powiedziała, wsypując brązowy cukier do płatków owsianych, które zamówił dla niej na śniadanie. Posiłki, jak co roku, dostarczano im z pobliskiego hotelu, który zapewniał im pełną obsługę. – Uwielbiam jeździć z Jasonem, tatusiu – dodała, odkrywając resztę zamówionego śniadania: jajecznicę, bekon i tost z pełnego ziarna. Skrzywiła się. – Nie dam rady zjeść tego wszystkiego.
Lily była szczupła, wysportowana i w doskonałej formie. Ładna jak matka, miała takie same jak ona lawendowobłękitne oczy, ciemne włosy i kremową cerę, a uśmiech szeroki jak u ojca. Bill był tak jasny, jak ona była ciemna, i nie wyglądał na swoje lata. Nie ożenił się ponownie i nie miał zamiaru, dopóki Lily była w domu. Od dwóch lat spotykał się z tą samą kobietą. Penny, niezamężna i bezdzietna, była bardzo zajęta swoją pracą w PR i wiele podróżowała służbowo. Nie przeszkadzało jej więc, że najważniejszą kobietą w życiu Billa jest Lily, że jej poświęca większość czasu i niespecjalnie interesuje się kimkolwiek innym. Mieli ze sobą milczącą umowę, która obojgu odpowiadała: kiedy mieli czas i znajdowali się w tym samym mieście, spędzali razem wieczór, poza tym zaś każde z nich żyło odrębnym życiem. Ale było im miło, kiedy udało im się zejść.
Penny była przystojną, rudowłosą kobietą. Ciężko pracowała, by utrzymać znakomitą sylwetkę, w której tu i ówdzie coś niecoś poprawiła i uwydatniła. Bill lubił mieć ją u boku, kiedy gdzieś wychodzili. Była młodsza od niego, ale nie na tyle, żeby czuł się głupio, kiedy widziano ich razem.
Udało im się nawet wyjechać wspólnie parę razy, zwykle do ośrodków, które reprezentowała Penny, tak że mogła upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Nigdy nie proponował jej wspólnej przyszłości ani też jej nie planował, ona zaś, kobieta niezależna, zdawała się jej nie pragnąć ani z nim, ani z kimkolwiek innym. Miała czterdzieści dwa lata. Lily ją lubiła; wiedziała, że Penny jej nie zagraża. Ojciec rzadko dopuszczał córkę do swego osobistego życia, czas przeznaczony dla rodziny spędzali tylko we dwoje, tak jak tutaj w Squaw. Penny była teraz na otwarciu jakiegoś nowego ośrodka na St. Bart’s. Bill nigdy jej nie zapraszał, by pojechała z nimi na ferie do Squaw Valley; lubił spędzać ten czas tylko z córką. W domu była zawsze taka zajęta, szkołą, kolegami, sportem, zajęciami pozalekcyjnymi... Nie cierpiał myśli, że niedługo wyjedzie na studia, i próbował ją namówić, by wybrała jakąś uczelnię w Denver lub okolicy. Lily jednak upodobała sobie Ligę Bluszczową na Wschodnim Wybrzeżu i miała odpowiednie oceny, by się tam dostać.
– Na pewno chcesz dzisiaj wyjść? – spytał, gdy zjadła trochę jajecznicy i skubnęła bekonu.
– Myślę, że dzisiaj wcześnie zamkną trasy. Chcę przedtem zaliczyć jak najwięcej zjazdów – odparła i wstała, by dokończyć ubieranie.
– Jeśli będzie za ciężko, masz wrócić – przypomniał jej. Podziwiał jej umiejętności i dyscyplinę, nie chciał jednak, by podejmowała zbyt szalone ryzyko podczas złej pogody. Ale Lily była też rozsądna.
– Wiem, tatusiu – powiedziała z olśniewającym uśmiechem, oglądając się na niego przez ramię. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Nikt tu nie zna gór tak jak Jason.
Była to jedna z przyczyn, dla których Bill zatrudnił go kilka lat temu. Chciał, żeby Lily miała rozrywkę, ale nade wszystko chciał, żeby była bezpieczna. Stracił kiedyś żonę i nie chciał stracić także córki. Matka Lily, prowadząc wieczorem samochód, jechała zbyt szybko i trafiła na oblodzenie. Zginęła na miejscu w wieku dwudziestu pięciu lat, pozostawiając Billa samego z trzyletnim dzieckiem. Traktował więc Lily, jakby była ze szkła.
Po dziesięciu minutach wróciła, w swetrze, narciarskich spodniach i butach turystycznych, z przerzuconą przez ramię kurtką olimpijką i kaskiem w ręce. Narty wraz z butami zjazdowymi i kijkami zostawiała co wieczór w skrytce u podnóża gór. Teraz musiała podjechać tam wahadłowym autobusem, by spotkać się z Jasonem. Włożyła kurtkę i zaciągnęła zamek. Bill podniósł na nią wzrok od komputera, przy którym siedział, sprawdzając rynek towarów.
– Ślicznie wyglądasz – powiedział z szerokim uśmiechem. Olimpijska kurtka i kask mówiły same za siebie: była kimś. Na każdym stoku obie te rzeczy stanowiły symbol statusu. Na sam jej widok znowu poczuł przypływ dumy. – I wracajcie, jeśli pogoda się jeszcze bardziej pogorszy – przypomniał, a ona schyliła się, by pocałować go przelotnie w czubek głowy.
– Jasne! – rzuciła pogodnie. Już w drzwiach pomachała ku niemu rękawicami i wyszła, żeby pojeździć, ile się da, zanim zamkną trasy. Był pewien, że nastąpi to około południa, i ona także.
Wstał i wyjrzał za nią przez okno. Patrzył, jak idzie w stronę autobusu, jak wsiada. Ona go nie widziała. Bill poczuł ucisk w piersiach. Była taka ładna, taka młoda i tak podobna do zmarłej matki! Wyglądała niemal jak jej siostra. Wspomnienie żony jeszcze teraz rozdzierało mu czasem serce. Miałaby trzydzieści dziewięć lat, gdyby żyła... Trudno uwierzyć. W jego pamięci pozostała na zawsze młoda, niewiele starsza od siedemnastoletniej obecnie Lily. Wrócił do komputera. Oby ta Lily wróciła jak najszybciej! Śnieg zdawał się padać gęściej, a na górze zalega mgła, wiedział o tym. Tylko najtwardsi, jak Lily, odważą się dzisiaj wyjść... Miała urodę matki, ale determinację, zajadłość i upór ojca. Właśnie dlatego był pewien, że talent i niezmordowany trening przyniosą jej złoto na olimpiadzie.
Jadąc wahadłowcem do bazy, Lily miała czas, by napisać SMS-y do swojego chłopaka, Jeremy’ego, i najlepszej przyjaciółki, Veroniki. Oboje byli, jak ona, z olimpijskiej drużyny narciarskiej i tego dnia trenowali w Denver. Nie miała czasu, by przyjaźnić się z kimkolwiek spoza drużyny, a z Veronicą znały się jeszcze od przedszkola. Jeremy odpisał krótko: „Kocham cię”. Veronica nie odpowiedziała; pewnie jeszcze spała.
Spotkali się z Jasonem, zgodnie z umową, przy skrytkach. Miał na sobie kurtkę szkółki narciarskiej i w połączeniu z jej kombinezonem drużyny olimpijskiej wyglądali bardzo oficjalnie. Włożyli buty i narty, zwykłe obuwie zamknęli w schowkach i z kijkami w rękach ruszyli do wyciągu. Z powodu zadymki oboje mieli gogle. Pokazali swoje skipassy operatorowi, a gdy skinął głową, Jason z uśmiechem spojrzał na Lily. Przed nimi czekało na krzesełko tylko troje ludzi; wyciąg ruszył zaledwie parę minut temu. Dwoje innych było już wysoko w górze. Lily odprowadzała ich wzrokiem. Jakie to podniecające – być na zewnątrz w taki dzień! Uwielbiała jazdę w zadymce. To właśnie Jason w niej podziwiał: nic nie mogło jej powstrzymać.
– Albo musisz być nienormalna, skoro wyszłaś w taki dzień jak dzisiaj – powiedział ze śmiechem – albo bardzo młoda, albo jedno i drugie. Nie sądzę, żeby trasy były zbyt długo otwarte. – Oboje wiedzieli jednak, że jest bezpiecznie, inaczej wyciągi by nie chodziły. No i tylko najlepsi odważyliby się dziś jeździć, a oni mieli odpowiednie po temu umiejętności. Oboje byli doskonałymi narciarzami: on zwyciężył w krajowych mistrzostwach, kiedy miał tyle lat co ona, był także znakomitym nauczycielem. Zawsze uczyła się od niego czegoś nowego, choć jej stały trener w Denver również należał do mistrzów w swoim fachu.
– To znaczy, że jestem nienormalna – zaśmiała się Lily. – Mój tato też uważa, że jesteśmy czubki.
Znowu dobiegł ich odgłos wybuchu. Lily wsiadła do pierwszego wolnego krzesełka, Jason poczekał na kolejne, tuż za nią. Krzesło uniosło Lily w powietrze. Spojrzała w dół, na drzewa i dziewiczy śnieg na stoku, i poczuła ten sam co zawsze dreszcz ekscytacji. Na stokach nie było widać ani jednego narciarza; widocznie ta część gór została zamknięta, kiedy zmierzali ku szczytowi. Wiatr chłostał ją po twarzy, a ona radowała się ciszą, w której słychać było tylko szum wyciągu. Raptem usłyszała kolejny wybuch dynamitu, dziwnie blisko, całkiem jakby to było tuż obok, i równocześnie, w chwili gdy zbliżali się do żlebu, zobaczyła w górze jak gdyby smagnięcie gigantycznego węża. Uniosła głowę i w tejże chwili poczuła, że spada. Nie miała nawet czasu, by pojąć, że to pękła lina, na której były zawieszone krzesełka. Runęła w śnieg. Przez chwilę widziała wokół wyłącznie biel, potem oczy jej się zamknęły i zapadła w głęboki sen. Nie zdążyła się obejrzeć na Jasona, gdy spadali. Wylądował w żlebie. W chwili upadku był martwy.
ROZDZIAŁ 2
Bill przez cały ranek obserwował wskaźniki Dow Jonesa. Później czytał „New York Timesa” i „Wall Street Journal”, dostarczone mu przez hotel, który obsługiwał ich wynajęty dom. Od czasu do czasu wyglądał przez okno i stwierdzał, że śnieg pada coraz gęściej, a góry zniknęły we mgle. Nie wiedział nawet, czy wyciągi w ogóle działają ani czy stoki są dostępne. Był jednak pewien, że nawet jeśli tak, to lada moment zostaną zamknięte. Lily z pewnością była bezpieczna z Jasonem, który znał góry jak własną kieszeń, ale jednak niechby jak najszybciej wróciła... Pogoda była po prostu fatalna.
Często spotykał się z nią u podnóża na lunchu i postanowił, że spotka się i dziś. Z pewnością jest wyczerpana po paru przejazdach w takich warunkach... Nawet w jej wieku to mordęga, wymagająca wysiłku i koncentracji. Miał nadzieję, że namówi ją na dobry lunch, a po południu być może na popływanie w hotelowym basenie... albo na masaż, jemu też dobrze by zrobił. Właśnie wkładał kurtkę, kiedy usłyszał w dali wycie syreny. Czy to już południe? Spojrzał na zegarek: była dopiero jedenasta trzydzieści. Za oknem przeleciał z warkotem helikopter, za nim drugi. Pewnie ktoś zaginął we mgle pod szczytem albo jest ranny... Myśl należała do nieprzyjemnych, ale pewien był, że to nie Lily – jest przecież z Jasonem.
Parę minut później wyjechał z parkingu wynajętym samochodem – był to escalade, doskonały do jazdy z San Francisco – i ruszył w stronę stoku. Na miejscu zastał parę ambulansów, wozy policyjne, dwa wozy strażackie, zaparkowane byle gdzie, i patrol pogotowia górskiego, wyjeżdżający właśnie skuterem śnieżnym, który ciągnął za sobą tobogan. Bill z miejsca się zaniepokoił. Wysiadł i pośpieszył do policjanta, aby spytać, co się stało. Po drodze spostrzegł, że wyciąg nie działa; najwyraźniej zamknięto stoki. W górze przeleciał helikopter. A ile tu było karetek! O wiele za dużo jak na jednego rannego.
– Wypadek na górze? – spytał Bill policjanta. Wokół stali ludzie o zatroskanych, posępnych twarzach.
Policjant wskazał na wyciąg i dopiero teraz Bill zwrócił uwagę, że lina zwisa luźno. W pierwszej chwili nie zrozumiał dlaczego. Operator rozmawiał z ratownikami medycznymi, otoczony grupką ludzi z patrolu narciarskiego. Naradzali się nad czymś posępnie.
– Lina się zerwała. Jeszcze nie wiemy, co się stało. Straż Narciarska już tam jest. Zwożą pierwsze ofiary.
Billowi krew ścięła się w żyłach. Jedyne, co mógł, to modlić się, żeby Lily dotarła do szczytu przed zerwaniem.
– Pogoda nam nie sprzyja – dodał funkcjonariusz. – Na górze mgła jak mleko. – Helikoptery zniknęły w tej mgle, z dołu nie było ich już widać. Policjant poprosił Billa, by odstąpił na bok, i wskazał mu przestrzeń za linią z żółtej taśmy, którą wydzielono dla czekających.
– Tam jest moja córka – powiedział Bill zdławionym głosem. Mroźny wiatr miotał mu w twarz igiełki śniegu. Mógł sobie wyobrazić, jaka pogoda jest na górze... A widok leżących na ziemi rannych sprawiał, że wszystko stało się jeszcze gorsze.
– Sama? – W głosie funkcjonariusza była troska. Podjeżdżały kolejne wozy strażackie z ratownikami medycznymi.
– Z instruktorem ze szkółki narciarskiej, Jasonem Yee. – Policjant widział już nazwisko Jasona na liście ofiar, ale przemilczał to. – Nazywa się Lily Thomas, w kurtce olimpijce i kasku – mówił Bill, powstrzymując łzy przerażenia.
– Połączę się z patrolem i helikopterami – powiedział szybko policjant. – Ciężko jest, bo mgła i drzewa... Widzialność bliska zera. Jak dotąd zwieźliśmy tylko dwoje ludzi. Zechce pan poczekać. – Znowu wskazał na wyznaczony obszar. – Dam panu znać, jak tylko się czegoś dowiemy.
Bill skinął głową i stanął za taśmą wraz z grupką zaniepokojonych ludzi, którzy nadeszli, gdy rozmawiał. Dwoje z nich było rodzicami instruktorów narciarskich, którzy przebywali w górach, było też parę innych osób o spanikowanym wyglądzie. Większość obecnych to byli ratownicy, a parę chwil wcześniej przemknęła obok flota pojazdów śnieżnych. Wszyscy dostępni instruktorzy zostali zmobilizowani, wraz z patrolem straży narciarskiej poszukiwali poszkodowanych. Operator wyciągu nie był pewien, ile osób pojechało w górę, gdyż większość miała dzienne skipassy. Wiedział tylko, że wyciąg na moment się zaciął i w chwilę później lina zwisła, a krzesełka jedno za drugim pospadały. Ktoś powiedział, że brzmiało to jak grzmot, głośniej niż detonowany wcześniej dynamit. Jedyne, co słyszał Bill wokół siebie, to warkot podjeżdżających pojazdów ratowniczych i krzyki mężczyzn.
Po upływie godziny z góry zjechał tobogan w otoczeniu ludzi z patrolu ratowniczego. Bill nie wytrzymał i rzucił się ku nim, z miejsca zobaczył jednak, że to młody chłopak. Zdawał się oszołomiony, gdy przenoszono go do karetki. Ktoś powiedział, że ma złamane obie nogi, ale żyje. Za chwilę zwieziono jego starszego brata, okrytego plandeką; był martwy. Wyciągano go ze żlebu na linach. Młodszy wpadł w zaspę tuż obok. Bill patrzył na kolejne ponure sceny i ogarniało go coraz większe przerażenie. Nie było żadnych wiadomości ani o Jasonie, ani o Lily. Nawet nie wiedział, że łzy spływają mu po policzkach... Nie mógł się powstrzymać i co chwila podchodził do policjantów i strażaków z przypomnieniem, gdzie stoi i że Lily ma na sobie kurtkę i kask drużyny olimpijskiej, tak by po odnalezieniu można ją było szybko zidentyfikować.
Patrol ratowników na górze był w stałej łączności radiowej z ludźmi na dole i uprzedzał, że kogoś zwożą i w jakim jest stanie. Jak dotąd zwieziono tylko troje żywych, z których wszyscy ucierpieli od wychłodzenia, i dwie osoby martwe. Lily nie było jednak ani wśród żywych, ani wśród zabitych. Tylko jednemu mężczyźnie udało się wyjść bez szwanku; był wychłodzony i miał odmrożenia, ale upadł z dolnych partii wyciągu, trafił w zaspę i o ile było wiadomo, nie miał nic złamanego. Billowi pozostało tylko mieć nadzieję, że Lily okaże się jedną z tych, co mieli szczęście... W pamięci wciąż powracało mu wspomnienie tamtej nocy, kiedy pod drzwiami zjawili się policjanci z wiadomością o śmierci jej matki. Pojechała spotkać się z przyjaciółką na kolacji i zginęła na miejscu, kiedy jej samochód natrafił na lód i wpadł na drzewo.
I wreszcie ujrzał, jak zjeżdża kolejny tobogan. Z miejsca rozpoznał znajomą kurtkę i kask. Rzucił się ku ratownikom, którzy ciągnęli tobogan, oni jednak krzyknęli: „Z drogi!”. Uskoczył w samą porę, mignęła mu tylko śmiertelnie blada twarz Lily i jej zamknięte oczy. Okryta plandeką i kocami termicznymi, rękaw kurtki miała odcięty, a do ramienia podłączoną kroplówkę. Zaledwie się zatrzymali, Bill już był przy nich. Ratownicy, nawołując się wzajemnie, dźwignęli nosze i wsunęli je do ambulansu; wskoczył za nimi. Szybko powiedział, że jest ojcem, i nikt się nie sprzeciwił. Zatrzaśnięto drzwiczki i ruszyli z maksymalną szybkością. Lily była nieprzytomna; dwaj ratownicy sprawdzali jej oznaki życia.
Była bardzo wychłodzona, co – jak wyjaśnił mu jeden z ratowników – mogło uratować jej życie pomimo odniesionych ran. Jeszcze nie znali dokładnie jej stanu, sądząc jednak z pozycji, w jakiej ją znaleziono, ciśniętą bezwładnie na śnieg jak szmaciana lalka, zakładali, że ma urazy pleców i karku. Atmosfera w ambulansie była napięta. Próbując rozgrzać Lily, okryto ją dodatkowymi kocami termicznymi i elektryczną poduszką. Na szczęście leżała w śniegu tylko parę godzin; dłuższy czas mógł mieć katastrofalne skutki, w żadnym razie jednak nie można było powiedzieć, że zagrożenie minęło. Ciśnienie krwi miała alarmująco niskie, nie poruszała się. Cały czas ją monitorowano. Ojciec patrzył na nią zdruzgotany. Dotknął lekko jej ręki: była lodowata... Ambulans mknął na pełnej szybkości z włączoną syreną i po paru minutach byli pod szpitalem. Na parkingu czekał już na nich zespół medyczny. Była czwartą ofiarą wypadku, którą przywieziono.
Przeniesiono ją prosto na oddział urazowy. Bill pobiegł za noszami. Pielęgniarka zatrzymała go w drzwiach.
– Musi pan zostać w poczekalni – powiedziała zdecydowanie.
Bill spiorunował ją wzrokiem. Nikt mu nie przeszkodzi, by był przy córce, skoro jest ona w takim stanie! Wyglądała bardziej na umarłą niż na żywą. Już rozcinano jej ubranie, a zespół lekarzy i pielęgniarek zabierał się do pracy.
– To moja córka! – Bill usiłował sforsować wejście. – Będziecie musieli wynieść mnie siłą – powiedział buntowniczo.
– To się da zrobić – odparła pielęgniarka tak samo nieustępliwie. – Nie może pan tam wejść.
– No to zaraz pani zobaczy – rzucił z determinacją i siłą wdarł się na oddział. Zastał Lily w pierwszej sali, już bez ubrania, okrytą tylko elektrycznie ogrzewanymi kocami. Do wszystkich części ciała miała popodłączane monitory. – Co z nią? – wychrypiał do najbliższego lekarza. Ten zanadto był zajęty, by odpowiedzieć, rzucił tylko znaczące spojrzenie młodemu stażyście, by usunął Billa, zanim zacznie im przeszkadzać. Starali się uratować dziewczynie życie. Była młoda i silna i mieli nadzieję, że się uda, ale nic nie było pewne, no i nie sprawdzili jeszcze jej obrażeń. Walczyli z hipotermią i niskim ciśnieniem. Prawie nie oddychała i zamierzali ją intubować. Nie chcieli, by Bill był tego świadkiem.
– Nie może pan tu zostać – rzucił szorstko jeden z lekarzy. Stażysta mocno ujął Billa za ramię i wyprowadził go z sali. Tam razem się nie opierał, przytłoczony tym, co zobaczył. Lily nawet nie wiedziała, że on tam jest; była głęboko nieprzytomna i pozostawała w tym stanie od chwili, gdy odnaleziono ją w śniegu.
Stażysta wyprowadził go do pobliskiej poczekalni. Bill usiadł, sam blady jak śmierć.
– Nic panu nie jest? – spytał spokojnie stażysta.
Skinął głową, choć bynajmniej nie czuł się dobrze. Bał się, że Lily umrze, tak jak jej matka... Tam, w sali, wyglądała, jakby była na krawędzi życia i śmierci.
– Zrobimy wszystko, co możliwe – zapewnił go młody lekarz. Bill patrzył na niego z paniką w oczach.
– Co jej jest? Ma jakieś złamania? – spytał drżącym głosem.
– Jeszcze nie wiemy. Próbujemy to ustalić.
– Co z głową? – wykrztusił zdławionym szeptem.
– Patrol ratowników twierdzi, że miała na głowie kask, kiedy ją znaleźli. Znacznie bardziej martwi nas kręgosłup.
Bill skinął w milczeniu głową. Pochylił się ciężko, wsparł łokcie na kolanach i ujął głowę w dłonie. Stażysta usiadł naprzeciw niego.
– Potrzebujemy jej danych. Ile ma lat?
– Właśnie skończyła siedemnaście.
– Alergie?
– Żadnych.
– Jakieś problemy zdrowotne? Serce? Płuca? Operacje?
– Żadnych. Jest zdrowa... albo raczej była... – Głos mu się załamał.
– A narkotyki? Cokolwiek, o czym powinniśmy wiedzieć?
Bill pokręcił bezradnie głową.
– Kiedy będziecie wiedzieli, jakie ma obrażenia? Z jak wysoka spadła?
– Z najwyższego punktu wyciągu. O włos uniknęła żlebu. Jej instruktor nie miał tyle szczęścia – powiedział posępnie młody lekarz.
– Jason...? – Bill był w szoku. Nie słyszał o tym dotąd.
– Znaleziono go jeszcze przed pańska córką. Była głęboko w śniegu. Jedyną dobrą rzeczą jest to, że utrzymywanie ciała w niskiej temperaturze powstrzymało rozwój obrzęków w miejscach obrażeń. To może być pomocne. Teraz już muszę iść – powiedział cicho stażysta. – Niedługo przyjdzie ją obejrzeć chirurg ortopeda, i mamy pod telefonem neurochirurga, jeśli będzie potrzebny.
– Co to za jedni? – Bill znowu wpadł w panikę. – Nie pozwolę, żeby operował ją byle kto! – Momentalnie stał się lwicą broniącą swojego młodego. – Muszę wiedzieć, kim oni są! Może sprowadzić kogoś samolotem?
– Nie ma takiej potrzeby. Mamy tu doskonały zespół, najlepszy, jaki może być. – Stażysta wyglądał na urażonego, ale Bill miał to w nosie. Lily musi mieć najlepszych dostępnych lekarzy! Jeśli będzie potrzebna operacja, nie może jej spaprać jakiś miejscowy szarlatan. Znajdowali się w supernowoczesnym szpitalu urazowo-ortopedycznym w Tahoe, ale nie był gotów, by powierzyć komukolwiek z nich swoje dziecko.
– Możemy nie mieć czasu, żeby sprowadzać kogoś z zewnątrz. Musimy ustabilizować jej stan i zrobić rentgen, tomografię i USG. Właśnie teraz to robią. Jak tylko będziemy coś wiedzieli, ordynator wyjdzie do pana, żeby porozmawiać.
Lekarz wstał, starając się nie okazywać niepokoju. Bill sprawiał wrażenie, jakby miał go udusić, gdyby nie udzielił mu właściwej odpowiedzi albo gdyby nie zdołali dziewczyny uratować... Patrol narciarski i ratownicy medyczni, którzy ją znaleźli, myśleli z początku, że nie żyje, i byli zdumieni, kiedy wyczuli jej puls.
Stażysta wyszedł, a Bill przez dwie godziny siedział w poczekalni, szalejąc z niepokoju. Pomyślał, żeby zadzwonić do Penny, ale tak naprawdę nie miał ochoty z nią rozmawiać. Dobrze im było razem, ale nawet po dwu latach nie było między nimi tego typu bliskości. Nie miał pojęcia, do kogo zadzwonić, i nigdy w życiu nie czuł się taki samotny – od tamtej nocy sprzed czternastu lat, kiedy zginęła matka Lily. Nie zamierzał jednak pozwolić, aby i z Lily stało się tak samo. Już miał ponownie sforsować wejście do sali, kiedy drzwi się otworzyły i wyszedł główny lekarz oddziału urazowego. W oczach Billa wyglądał jak studenciak; towarzyszył mu wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w laboratoryjnym kitlu z wyhaftowanym na kieszeni nazwiskiem: „dr med. Ben Steinberg”. Wyglądał na nieco starszego od kolegi, około czterdziestki. Natychmiast przedstawił się Billowi i powiedział, że jest chirurgiem ortopedą.
– Co z moją córką? – Z napięcia i strachu głos Billa brzmiał surowo.
– Staramy się ją ustabilizować. Zanim przystąpimy do jakiejkolwiek interwencji, musimy jej podnieść temperaturę ciała. Oceniamy jej obrażenia. Wciąż jest nieprzytomna, częściowo z powodu hipotermii. Leżała w śniegu przez parę godzin – wyjaśniał lekarz. – Nie znamy jeszcze rozmiaru obrażeń wewnętrznych. Ma złamaną rękę i uszkodzony rdzeń na wysokości klatki piersiowej, ale nie wiemy, jakie są tego implikacje. Zrobiliśmy wstępne prześwietlenia i tomografię całego ciała, ale wyniki nie są ostateczne. Moja koleżanka jest neurochirurgiem, zamierzam ją wezwać, żeby oceniła stan pańskiej córki.
– Co to znaczy? I co to za uszkodzenie rdzenia? Czy jest sparaliżowana? – Bill wyglądał jak osaczony byk. Ben Steinberg zdał sobie sprawę, że musi go traktować w rękawiczkach. Stażysta uprzedził go o tym, ale teraz na własne oczy mógł ocenić poziom lęku ojca pacjentki. Bill sprawiał wrażenie, jakby lada moment miał stracić panowanie nad sobą. To, co się działo z córką, przerastało jego siły.
– Nie znamy jeszcze odpowiedzi na te pytania i właśnie dlatego chcę, żeby zbadał ją neurochirurg. Moja koleżanka jest jedną z najlepszych. Tak czy inaczej potrzebujemy jeszcze trochę czasu, żeby ustabilizować Lily. Aby zniosła operację, musi mieć wyższą temperaturę ciała i ciśnienie krwi.
– Nie wyraziłem jeszcze zgody na operację – przypomniał mu Bill. – I pytałem, czy jest sparaliżowana. – Utkwił płonące spojrzenie w jego oczach.
– Trudno to ocenić, dopóki jest nieprzytomna, wydaje się jednak, że ograniczona jest funkcja nóg. Musimy ocenić stopień urazu, zanim damy panu wiarygodną odpowiedź. Po prostu nie znamy dotąd pełnego zakresu jej obrażeń.
– Kiedy przyjdzie neurochirurg i dlaczego, do diabła, jeszcze jej tu nie ma? – Chciał mieć wszystko natychmiast – odpowiedzi, ale przede wszystkim pomoc dla Lily.
– Powinna być za kwadrans do dwudziestu minut. Właśnie do niej zadzwoniłem – powiedział spokojnie doktor Steinberg. Współczuł Billowi, rozumiał jego troskę o córkę, zachowywał się w sposób kojący, nic jednak nie mogło Billa zadowolić oprócz wiadomości, że zagrożenie minęło. A nikt mu tego nie mógł powiedzieć, nawet neurochirurg. Wypadek był bardzo poważny i nie wiadomo było, czy pacjentka przeżyje.
– Mogę zobaczyć córkę? – spytał Bill z męką w oczach. Lekarz skinął głową. Zdecydowanie wolałby, żeby ojciec pacjentki nie oglądał jej w tej sytuacji, ale nie miał serca odmówić. No i, być może, pozwoli mu to zrozumieć, w jak kruchym stanie jest dziewczyna. Jej życie wisiało na włosku.
Bill bez słowa ruszył za nimi na oddział urazowy. Lily przeniesiono już na salę intensywnej opieki medycznej. Były przy niej dwie pielęgniarki i lekarz. Kontrolowali jej czynności życiowe i robili ocenę neurologiczną na potrzeby chirurga. Lily wciąż była przykryta paroma kocami elektrycznymi. Długie ciemne włosy krył chirurgiczny czepek, a twarz bladością przypominała ducha. Do ust miała przyklejoną taśmą rurkę: maszyna pomagała jej oddychać. Do obu rąk podłączone były kroplówki, a do wszystkich kończyn – monitory dostarczające kompletu informacji o stanie pacjentki. Gdyby zatrzymało się serce albo ustał oddech, natychmiast włączyłby się alarm.
Jej widok wstrząsnął Billem jeszcze bardziej. Nie było ani kawałka jej ciała, który mógłby objąć i ucałować, jedyne, co mógł, to patrzeć – i delikatnie dotknąć palcem zdrowego ramienia. Drugie miała w gipsie, a na twarz po stronie, na którą upadła, zaczynał już wypełzać potworny siniak. Bill stał i płakał. Po paru minutach pielęgniarka wyprowadziła go z sali. Nie było tam dla niego miejsca, przeszkadzał im, a choć bardzo chciał być przy niej, nie chciał też wchodzić im w drogę. Nie miał złudzeń co do tego, jak fatalny jest jej stan... Usiadł na powrót w poczekalni, a pielęgniarka zaproponowała mu filiżankę kawy albo coś do jedzenia. Pokręcił tylko głową, odchylił ją na oparcie i zamknął oczy. Teraz, kiedy ją zobaczył, niemal nie potrafił uwierzyć, że będzie żyła. I po raz pierwszy od czternastu lat zaczął się modlić.
ROZDZIAŁ 3
Jessie Matthews uwijała się przez całe popołudnie. Jej wolne dni zawsze tak wyglądały, ale trudno tego uniknąć przy czwórce dzieci, a zresztą Jessie to uwielbiała. Najstarszy syn, Chris, miał osiemnaście lat i rzekomo był teraz bardziej niezależny. Miał prawo jazdy i samochód, ale wciąż we wszystkim trzeba mu było pomagać. Nadal radził się rodziców w większych i mniejszych sprawach, potrzebował pomocy przy pisaniu prac semestralnych i sporządzaniu szkolnych projektów, opróżniał lodówkę i zapominał zmyć naczynia... Jessie mu prała, a on prosił ją o radę w sprawach sercowych. Uwielbiał też grać w koszykówkę z ojcem, kiedy ten miał czas. Jessie była neurochirurgiem, a ojciec Chrisa, Tim, anestezjologiem. Pracowali na zmianę, zgodnie z grafikiem, z wyjątkiem nagłych wypadków, co zdarzało się dość często. Wychodzili wówczas równocześnie, a Chris zostawał z młodszym rodzeństwem i rozwoził je, ilekroć było trzeba. Jesienią miał pójść na studia; liczył, że uda mu się dostać albo na uniwersytet w Boulder, albo w Denver, ze względu na narty. Adam, jego jedenastoletni brat, twierdził, że nie może się już doczekać, kiedy Chris wyjedzie. Czasami można było mieć wrażenie, że kłócą się od dnia narodzin Adama, choć dzieliło ich siedem lat.
Heather miała lat piętnaście i chodziła do drugiej klasy w tej samej szkole co Chris. Układało im się z bratem zupełnie dobrze, z wyjątkiem sytuacji, kiedy nazywała go głupkiem czy świnią albo kiedy odmawiał podwiezienia jej gdzieś, bo chciał się zobaczyć ze swoją dziewczyną. Ale ku uldze rodziców, odkąd poszła do liceum, było lepiej.
A Jimmy, sześcioletni, był oczkiem w głowie wszystkich członków rodziny. Był owocem wpadki, nieuwagi Jessie – pięć lat po Adamie! – teraz jednak oboje z Timem byli za nią wdzięczni losowi. Należał do najczulszych dzieci, z jakimi kiedykolwiek Jessie miała do czynienia. Każdego pobudzał do śmiechu. Uwielbiał swoją dużą rodzinę i stanowił dla wszystkich radość i wytchnienie. Gdy tylko Tim go zobaczył, z miejsca wybaczył Jessie to obciążenie czwartym dzieckiem ich i tak już napiętych finansów. Jimmy’emu nie sposób było się oprzeć; każdy, kto go znał, za nim przepadał. Całe jego spojrzenie na świat było podbarwione faktem, że nigdy nie spotkał nikogo, kto by go nie lubił. Zakochiwali się w nim klienci z kolejki w supermarkecie, gdziekolwiek się ruszył, zyskiwał przyjaciół. Nawet uliczni włóczędzy uśmiechali się do niego, gdy Jimmy przystawał, żeby powiedzieć im „cześć” albo spytać o samopoczucie.
Kiedy Jessie wróciła z zakupami, Tim właśnie się przebudził. Wykorzystała wolny dzień, żeby załatwić tysiąc spraw, podrzuciła Heather na jakieś potrzebne jej zakupy i zabrała Adama do fryzjera, chociaż nie chciał i był o to wściekły. Teraz czekały ją dwie kolejki prania i obiecała ugotować kolację. Wypakowywała z Jimmym produkty, kiedy Tim, ziewając, w piżamie, wszedł do kuchni. Całą noc był na nogach, cztery operacje jedna po drugiej; wrócił do domu dopiero o dziesiątej rano. Nastawił ekspres do kawy i pomógł jej powkładać żywność do lodówki.
– Wygląda, że nieźle się dzisiaj nabiegałaś – zauważył i uśmiechnął się do niej ponad głową Jimmy’ego. Był to ten sam uśmiech, który przez wszystkie te lata sprawiał, że serce zaczynało jej szybciej bić. Pobrali się na studiach medycznych, mając po dwadzieścia cztery lata. Po dziewiętnastu latach i przyjściu na świat czworga dzieci nadal byli zakochani i było to po nich widać. Adam przewracał oczami z widocznym niesmakiem, kiedy się całowali, a Chris i Heather sprawiali wrażenie zakłopotanych. Jimmy uważał, że to zabawne, i na zajęciach „pokaż i opowiedz” zaprezentował obrazek przedstawiający całujących się rodziców. Jessie nie miała pojęcia, że go narysował... W obrazku nie było nic niestosownego, a klasa uznała, że jest śmieszny. Tom i Jessie wiedzieli, że to nieczęste wśród ludzi – nadal być zakochanymi po prawie dwudziestu latach małżeństwa, ale ich dzieci uważały to za normalne. – Wybacz, że ci dziś nie pomagam – przeprosił żonę Tim, kiedy odłożyła puste torby, a Jimmy poszedł na górę. – Byłem nieprzytomny ze zmęczenia.
– Nie ma sprawy, masz za sobą ciężką noc. – Widziała, że jest wyczerpany.
– Było troszkę ryzykownie – przyznał. Nalał sobie kawy i usiadł z kubkiem przy kuchennym stole. – Mieliśmy paskudne, skomplikowane złamanie, osiemdziesięciosiedmioletnią staruszkę ze złamanym biodrem, złamany wyrostek i kobietę, która urodziła ośmiomiesięczne bliźniaki. Jednego o małośmy nie stracili, ale ludzie z neonatologii stanęli na rzęsach i uratowali go, a potem jego matka dostała krwotoku i o mało się nie wykrwawiła, i ją też uratowali. A tylko dwóch anestezjologów było wczoraj na dyżurze... Dwoje jest na urlopie, a troje choruje, więc nikogo nie można było wezwać. Zwariowana noc.
Często mu się tak zdarzało, ale wiedziała, że uwielbia swoją pracę.
– Chyba mi się zepsuł telefon – zauważył. – Przez cały dzień nie zadzwonili do mnie z wezwaniem do nagłego wypadku! Jak miło.
Uśmiechnęła się do niego i schyliła się, żeby go pocałować, a on objął ją w pasie. Choć urodziła czworo dzieci, wciąż miała tę samą szczupłą sylwetkę, jak wtedy, gdy się poznali. Z długimi blond włosami, które zwykle splatała w warkocz, dużymi niebieskimi oczyma i drobnymi piegami na policzkach i nosie wyglądała jak dziewczynka.
– A co tam mamy dzisiaj w grafiku? Może udałoby się odwieźć dzieciaki do kolegów i wykraść dla nas romantyczny wieczór we dwoje, bez obawy, że Chris i Adam się pozabijają albo trzeba będzie gdzieś podrzucić Heather? – spytał z nadzieją.
Roześmiała się.
– Nie ma szans. Heather idzie z koleżankami do kina i obiecałam, że ją podrzucę. Chris ma chyba randkę. Adam spędza noc u Parkerów i musimy go do nich zawieźć. No i obiecałam Jimmy’emu kręgle. Możesz z nami pójść, jeśli masz ochotę. Obiecuję mu od tygodnia i nie mam serca znowu odkładać na później.
– Super – powiedział ze smętnym uśmiechem. – Miałem nadzieję, że zaproponujesz, żebyśmy pograli w kręgle we dwoje. – Wciągnął ją na kolana, żeby pocałować, gdy wtem zadzwonił jej telefon.
– Doktor Matthews, słucham – powiedziała, odrywając usta od jego ust. Mówiła oficjalnym tonem, ale uśmiechała się do niego, a na ekraniku BlackBerry widać było, że dzwoni Ben. Współpracowali ze sobą od dziesięciu lat, od chwili, gdy po przyjściu na świat Adama Tim ją przekonał, żeby przeprowadzili się do Tahoe. Przedtem mieszkali w Palo Alto, a ona dopiero co dołączyła do zespołu szpitala Stanforda i opuszczenie go było poświęceniem z jej strony. Wiedziała, że w Squaw Valley nie będzie miała takich możliwości zawodowych jak w szpitalu akademickim, jakim był Stanford. Ale zrobiła to dla Tima i dzieci, i polubiła to miejsce. A praca okazała się ciekawa również tutaj. Specjalizowała się w urazach kręgosłupa i co roku miała parę interesujących przypadków, które stanowiły wyzwanie dla jej umiejętności. Oboje z Timem skończyli studia medyczne w Harvardzie i robili staż w Stanfordzie, oboje też uwielbiali zdrowe wiejskie życie w Lake Tahoe. Tim zawsze najlepiej się czuł na świeżym powietrzu, wśród przyrody; Jessie trochę brakowało miejskiego życia, no ale od czasu do czasu jeździli na weekend do San Francisco.
Tim obserwował żonę. Przez chwilę słuchała, co mówi Ben, po czym zmarszczyła brwi i rzuciła mężowi zaskoczone spojrzenie.
– Słyszałam wycie syren, ale myślałam, że to jakiś wypadek samochodowy. Przy tej pogodzie... Strasznie byłam zajęta, przez cały dzień nie włączałam radia. – I znów słuchała, zadając mnóstwo pytań.
Z tego, co słyszał Tim, wynikało, że mają jakiś przypadek urazu rdzenia, jak również że dziś wieczorem czekają go samotne kręgle z najmłodszym synem. Jessie obiecała, że przyjedzie najszybciej, jak się da, i zakończyła rozmowę. Wstała i spojrzała na Tima wielkimi oczami.
– Zerwała się lina od wyciągu. Nie wiem, jak mogłam przegapić taką wiadomość... Parę przypadków śmiertelnych, dużo rannych. Ben ma siedemnastoletnią dziewczynę z hipotermią i urazem rdzenia. Jestem potrzebna – powiedziała tonem usprawiedliwienia.
– Zorientowałem się już. – Wstał i ją pocałował.
– Zabierzesz Jimmy’ego na kręgle? Obiecałam mu... Powiedziałam też dzieciom, że zrobię im na wieczór tacos. Jakby ci się nie chciało gotować, to kupiłam parę mrożonych pizz. Przepraszam, naprawdę... Myślałam, że i wieczór będę miała wolny.
– Dam sobie radę. Jak myślisz, będziesz dziś operować?
– Na to wygląda. Ben mówi, że ją stabilizują i wciąż jeszcze diagnozują. Jak będzie stabilna, bierzemy się do roboty. Jeśli nie, będziemy musieli zaczekać do jutra. Podobno nie wygląda to dobrze... Spadła z krzesełkiem z najwyższego punktu. Instruktor, z którym była, nie żyje.
– Ciekawe, czy wezwą i mnie. – Tim zerknął na własny telefon, ale nie było żadnych wiadomości. Pewnie pojawili się inni anestezjolodzy.
– Mam nadzieję, że nie. Gdyby cię wezwali, Chris będzie musiał odwieźć Heather i Adama i niańczyć Jimmy’ego. Randkę diabli wezmą, będzie wściekły.
– Zrobię, co mogę, żeby nie spaprać mu wieczoru – obiecał Tim i Jessie poszła na górę, żeby się przebrać, bo dotąd miała na sobie wytarte dżinsy i stary sweter. Benowi zależało, żeby przyjechała jak najszybciej i pomogła im w diagnozie, więc po pięciu minutach była z powrotem na dole, w golfie, czarnych dżinsach i długich butach. Przechodząc, złapała kurtkę z wieszaka. Wyglądała nieco poważniej niż w starym swetrze i podartych dżinsach, ale i tak nikt by jej nie dał czterdziestu trzech lat.
– Jak tylko będę coś wiedziała, zadzwonię... co robię i czy zostaję na noc – rzuciła w przelocie, pocałowała go i po chwili jechała już jeepem Tima w kierunku szpitala. Zostawiła mu swojego vana, bo musiał porozwozić dzieci. Droga była oblodzona, więc jechała bardzo ostrożnie. Już teraz myślała o pacjentce, o której mówił Ben, i o ludziach poszkodowanych w katastrofie wyciągu. To jedna z tych rzeczy, które mogą się przydarzyć w ośrodku sportów zimowych... choć modlimy się, żeby się nie zdarzyły. Na samą myśl o tym dreszcz ją przeszedł i z niepokojem pomyślała o własnych dzieciach. Wszystkie były zapalonymi narciarzami, zwłaszcza Chris i Adam. A jakby to któryś z nich znalazł się dziś na wyciągu? Odepchnęła tę myśl, bo koła straciły na mgnienie przyczepność, natychmiast jednak odzyskała kontrolę nad samochodem. Przyzwyczajona była do jazdy po śniegu i lodzie. Po paru minutach wjeżdżała już na szpitalny parking. Zaparkowała, weszła do budynku i skierowała się do swojej szafki, żeby się przebrać w biały kitel z wyhaftowanym na kieszonce nazwiskiem. Pięć minut później znalazła się już na oddziale urazowym. Pacjentka była ustabilizowana, ale wciąż nieprzytomna. Jessie badała ją, słuchając zarazem, co mówi Ben. Podejrzewał uraz rdzenia T10 i Jessie zgadzała się z jego oceną. Jeśli mieli rację, to Lily nigdy więcej nie będzie chodzić. Jessie chciała operować ją jeszcze tej nocy, tak aby zrobić wszystko, co się da.
Ben wyszedł z nią do poczekalni, by wspólnie wyjaśnić to ojcu pacjentki. Siedział w fotelu z wyciągniętymi przed siebie nogami, odchyliwszy głowę na oparcie. Widać było po nim, że jest załamany i przybity. Kiedy się pojawili, natychmiast otworzył oczy. Jessie spojrzała w nie z powagą i przedstawiła się. Ben wyjaśnił, że ona jest neurochirurgiem, na którego czekali. Bill nie wyglądał na uradowanego. Taka młoda?
– Czy nie ma w zespole kogoś starszego? – spytał prosto z mostu. Jessie przez moment była zaskoczona. Nikt nie zadał jej dotąd takiego pytania! Zdawała sobie jednak sprawę, jak niepokoi się o córkę ten mężczyzna, i rozumiała go.
– My jesteśmy najstarsi w zespole – powiedziała spokojnie, wskazując siebie i Bena. – Praktykujemy tu od dziesięciu lat.
– A co pani robiła wcześniej? – spytał, świdrując ją wzrokiem.
– Pracowałam w szpitalu Stanforda, gdzie odbywałam staż.
Ben sprawiał wrażenie urażonego, ale Jessie nie. Miała dzieci w wieku Lily, a Ben był bezdzietnym kawalerem.
– Gdzie pani studiowała? – badał dalej Bill, nie spuszczając z niej agresywnego, wyzywającego spojrzenia. Jessie zauważyła, że Ben się zjeżył.
– W Harvardzie – wyjaśniła spokojnie.
– To śmieszne – nie wytrzymał Ben. – Doktor Matthews jest jednym z najbardziej poważanych neurochirurgów w całym stanie! Przysyłają do niej na konsultacje przypadki urazów rdzenia. A ja studiowałem w Los Angeles, jeśli to także pana interesuje. A staż robiłem w San Francisco. – Był wściekły, że Bill wypytuje ich o referencje, ale Jessie nie miała mu tego za złe. Też by ją interesowały podobne rzeczy, gdyby ktoś miał operować któreś z jej dzieci.
– Mam syna niemal w tym samym wieku co Lily. Wiem, co pan czuje – powiedziała ze współczuciem. Billa to jednak nie uspokoiło. Zanadto był wystraszony, by zachowywać się wobec nich miło czy choćby uprzejmie.
– Skąd mam wiedzieć, czy pani zna się na tym, co robi?
Jessie nie drgnęła.
– Nie może pan wiedzieć. Musi nam pan zaufać. Nie mamy zbyt wielkiego wyboru, panie Thomas. Chciałabym operować Lily dziś w nocy. Jeśli wolałby pan poczekać do jutra, aby sprawdzić nasze referencje, rozumiem to, ale myślę, że będzie z korzyścią dla Lily, jeśli zoperujemy ją wcześniej. Obrzęk może się powiększyć, co może negatywnie wpłynąć na jej przyszłe funkcje motoryczne.
– Co to znaczy? – Patrzył na nią zmrużonymi oczami. Nie wyglądał sympatycznie.
– Nie znamy rozległości jej urazu. Wiemy, że ma uszkodzony rdzeń kręgowy, ale USG i rentgen nie mówią wszystkiego, co potrzebujemy wiedzieć, na przykład o uszkodzeniach nerwu. Jeśli uraz jest kompletny, nie będzie mogła chodzić. – Wiedziała, że musi być z nim szczera. Wyglądał, jakby był bliski omdlenia. – Jeśli jest niekompletny, to mamy szansę. Mam nadzieję, że jest niekompletny, ale będziemy to wiedzieli na pewno, dopiero jak się dostaniemy do środka i zobaczymy. Możemy jednak poczekać z tym do jutra, jeśli tak pan woli. Ja bym raczej nie czekała, ale nie mogę postąpić wbrew pańskiej woli. – Cały ciężar odpowiedzialności kładła na nim.
– A jeśli pani nie zna się na tym, co robi, to wyrządzi jej pani krzywdę i będzie do końca życia sparaliżowana. Tak czy nie? – spytał ze złością. Ale to była złość na los, który do tego wszystkiego dopuścił, ten sam, który już raz go kiedyś zdradził, a teraz znowu Lily... Oczy miał pełne łez, więc Jessie przebaczyła mu te ostre słowa. Ben – nie. Ledwie się powstrzymał, by nie złapać go za ramię i nie potrząsnąć.
– Załóżmy, że znam się na tym, co robię – powiedziała Jessie spokojnie.
– Czy operacja stanowi zagrożenie dla jej życia?
– Nie mamy wyboru – wyjaśniła po prostu. – Jedyną zmienną jest: kiedy. I zależy to od pana, panie Thomas.
Ojciec pacjentki skinął głową i z udręką w oczach przegarnął włosy dłonią.
– Jeśli ją pani zabije, ja zabiję panią, przysięgam – zagroził i wyglądało, że mówi serio. Ben już miał interweniować, ale Jessie powstrzymała go spojrzeniem. Nie bała się Billa Thomasa. Sama potrafiła sobie z nim poradzić.
– Rozumiem pańskie uczucia – powiedziała kojącym głosem, ale do Billa to nie docierało. Był oszalały ze strachu o swoje dziecko. – A może zastanowi się pan przez chwilę? Będę na miejscu, nigdzie stąd nie idę.
Wrócili z Benem na OIOM, sprawdzili stan Lily, wciąż kiepski, lecz stabilny, i poszli do barku na kawę. Jessie miała wrażenie, że czeka ją długa i ciężka noc. Chciała zadzwonić do Tima i dowiedzieć się, jak sobie radzi, ale przedtem chciała mieć pewność, co czeka ją.
– Jak mogłaś pozwolić, żeby ten dupek tak z tobą rozmawiał? – spytał Ben, wściekły, podając jej filiżankę. Czuł się znieważony.
– On jest ojcem, Ben. Zgodnie z kartą, jest to jego jedyne dziecko. Stracił żonę, a teraz boi się, że straci dziecko albo że będzie sparaliżowane. Może trzeba być rodzicem, żeby to rozumieć... – Siorbnęła łyk parującego napoju. Zgodzili się, że w szpitalu robią najgorszą kawę na tej planecie, ale i tak ją pili, jak zawsze.
– Groził, że cię zabije! – Bill był cały zjeżony. – Zachowywał się tak, jakbyśmy dopiero co skończyli studia! – I roześmiał się. – Zdaje się, że zrobiło na nim wrażenie jak cholera, kiedy powiedziałaś, że skończyłaś Harvard. A co on myślał? Że kupiliśmy sobie dyplom przez internet?
– Jest zrozpaczony – łagodziła Jessie, kiedy skończywszy kawę, wracali schodami na górę. Bill czekał na nich przed boksem Lily na OIOM-ie. Nie było żadnej zmiany, i Jessie nie spodziewała się jej przed operacją. To była jedyna nadzieja dla tej dziewczyny.
– W porządku, niech pani operuje – warknął na ich widok Bill. – Niech pani operuje moją córkę, ale słowo daję, jeśli... – Tym razem nie dokończył, a Jessie skinęła głową.
– Przyniosę papiery do podpisania.
– Kiedy pani będzie operować? – spytał nerwowo. Z chęcią oddałby Lily w tej chwili własne życie... i w każdej innej też.
Jessie już ustaliła, że sala operacyjna jest wolna. Spojrzała na zegarek.
– Potrzebujemy czasu, żeby ją przygotować. Myślę, że za jakieś dwie godziny. Muszę przejrzeć jeszcze raz z doktorem Steinbergiem wyniki rentgena i tomografii – powiedziała, spoglądając na Bena. Skinął głową.
– Ile czasu potrwa operacja?
– Trudno powiedzieć. Około ośmiu godzin, może dłużej. Może nawet do dwunastu godzin. To zależy od tego, co zastaniemy w środku. To bardzo delikatna procedura.
Bill nienawidził siebie za tę decyzję – powierzył córkę jakiejś nieznanej lekarce, bo nie było czasu, żeby ją sprawdzić... Ale Ben miał rację – Harvard i Stanford robiły wrażenie. Cóż, miał nadzieję, że podjął właściwą decyzję. Nie chciał ryzykować dłuższego czekania, zwłaszcza jeśli mogło ono spowodować jeszcze większe szkody. Powierzał życie Lily w ręce tej kobiety.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy – zapewniła go jeszcze raz.
– Dziękuję – tyle tylko zdołał powiedzieć drżącym głosem i wrócił do poczekalni. Jessie zaczęła przeglądać z Benem wyniki badań, a pielęgniarka wyjęła stosowne papiery i wyniosła je Billowi do podpisu na podkładce z klipsem. Łzy ciekły mu po policzkach, gdy podpisywał zgodę na operację. Pielęgniarka bez słowa wyjęła mu podkładkę z ręki i odeszła.
Jessie, naradzając się z Benem, wysłała Timowi SMS-a: „Pacjentka w stanie krytycznym. Ojciec szaleje. Operacja za godzinę. Do zobaczenia jutro. Całuję, J.”. Po minucie przyszła odpowiedź: „Trzymam kciuki. Kocham cię, T.”. Z uśmiechem wsunęła z powrotem telefon do kieszeni. Miała nadzieję, że Tim zabrał Jimmy’ego na kręgle, ale nie chciała pisać jeszcze raz i pytać. Mieli z Benem dużo do obgadania przed operacją. Miał jej asystować. Zespół OIOM-u przygotowywał Lily do operacji, a oni układali plan postępowania.
Bill siedział w poczekalni. Miał wrażenie, że śni koszmarny sen. Tuż przed przewiezieniem Lily na salę operacyjną był u niej na chwilę. Gdy nachylił się, aby pocałować ją w czoło, jego łzy stoczyły się na jej twarz. Jessie była już na górze i czekała. Kiedy przewieziono ją na salę operacyjną, Bill wyszedł na chwilę na dwór, żeby zaczerpnąć trochę powietrza. Stał w ciemności na parkingu i płakał. Było mroźno i łzy szczypały go w oczy i policzki. Po paru minutach, wracając, omal nie pośliznął się na jakimś oblodzeniu. To najgorsza noc w jego życiu... Położył się na kanapie i zamknął oczy. W pełni przytomny, myślał wyłącznie o Lily. Miał nadzieję, że lekarka wie, co robi, i potrafi uleczyć jej urazy... Leżał bezsennie całą noc. Oby tylko Lily żyła i mogła chodzić!
ROZDZIAŁ 4
Na kolacji w domu byli Adam, Heather i Jimmy; Chris pojechał na randkę. Wychodząc, zatrzymał się w kuchni, żeby powiedzieć ojcu „cześć”. Tim wyjmował właśnie z piecyka dwie upieczone mrożone pizze. Jedna trochę się przypaliła. Wszyscy użalili się nad spaloną pizzą i poszli na górę poczekać, aż gotowa będzie reszta kolacji. Tim włożył pizze z powrotem do pieca i zmniejszył płomień.
– Baw się dobrze, tato – zażartował Chris.
Tim spojrzał na niego z męczeńskim uśmiechem.
– To nie jest śmieszne. Chyba powinienem był zamówić gotową pizzę. – Spojrzał na syna z powagą. – Jedź ostrożnie, jest zimno jak cholera. Drogi będą oblodzone.
Wszystkie ich samochody miały zimowe opony, ale i tak nie lubił, kiedy Chris prowadził w złych warunkach. Wieczorem temperatura dramatycznie się obniżyła. Chris jednak się nie przejmował.
– Mama Becky robi kolację, a my zamierzamy posiedzieć w domu i obejrzeć film.
Tim odrobinę się odprężył. Wiedział, że Becky mieszka raptem o parę kilometrów. No ale i tak Chris musiał pokonać tę odległość.
– Tylko jedź ostrożnie – ostrzegł syna, próbując makaronu, który przygotował. Chris wyszedł; Tim, stawiając kolację na stole, słyszał, jak zamykają się wejściowe drzwi. Do makaronu przyrządził sałatkę. Zawołał młodsze dzieci i po chwili cała trójka zbiegła z łomotem po schodach i zajęła swoje zwykłe miejsca przy kuchennym stole. Jimmy na widok makaronu i pizzy przejawił rozczarowanie.
– Mama powiedziała, że zrobi nam tacos – poskarżył się i wziął tylko trójkącik pizzy. Adam uraczył się całą połówką i nałożył sobie na talerz górę makaronu.
– Musiała pójść do pracy – wyjaśnił Tim, podając talerze z jedzeniem wszystkim dzieciom po kolei. Gdy zjedli, obiecał, że zaraz podwiezie Heather i Adama, musi tylko posprzątać kuchnię. – A my idziemy na kręgle – zwrócił się do Jimmy’ego, który odpowiedział mu radosnym uśmiechem.
Po niedługim czasie poszli razem na górę, żeby się przygotować do wyjścia. Wtedy właśnie Tim dostał SMS-a Jessie i odpisał jej. Wiedział, że to będzie dla niej trudna noc, i miał nadzieję, że nie jest zanadto zmęczona. Nawet nie zjadła przed wyjściem... Ale cóż, tak wyglądało ich życie. Któreś z nich zawsze musiało gnać do pracy, bo zdarzył się wypadek. Przyzwyczaili się do tego, i dzieci też. Była to znakomita rodzicielska sztafeta.
Po dwudziestu minutach pozostawił Adama u kolegi. Chłopak był zaproszony na noc, więc nie musiał dziś po niego przyjeżdżać. Heather także chciała zostać na noc u przyjaciółki, mieli więc spać z Jimmym tylko we dwóch. Pół godziny po wyjeździe z domu byli już w kręgielni. Kiedy wypożyczyli buty, Jimmy poprosił o colę. Tim kupił też butelkę dla siebie i popcorn dla nich obu, i zaczęli grać. Zaprezentował synkowi parę bardziej wyrafinowanych szczegółów. Obaj dobrze się bawili i wyszli z kręgielni o dziesiątej. Była to dla Jimmy’ego wielka przyjemność – do tak późna poza domem! No i uwielbiał przebywać z tatą.
– Chcę zostać lekarzem, tak jak ty, tatusiu – ogłosił nieoczekiwanie Jimmy, gdy wracali do samochodu. Tim uśmiechnął się do niego.
– To bardzo ważna decyzja – powiedział, otwierając auto. Usadził Jimmy’ego na tylnym siedzeniu i zapiął. W międzyczasie zrobiło się jeszcze zimniej, a gdy wracał na miejsce kierowcy, czuł, że jest ślisko. Znowu zatroskał się o Chrisa. Miał nadzieję, że wrócił cały i zdrowy... Wolałby, żeby syn nie prowadził, martwił się o niego cały wieczór i wiedział, że martwi się również Jessie. Uśmiechnął się do Jimmy’ego w lusterku, włączył silnik i powoli wyprowadził wóz z parkingu. Jechał ostrożnie, rozmawiając równocześnie z synkiem. Jimmy zadawał ojcu pytania na temat studiów medycznych, a Tim odpowiadał, nie spuszczając oczu z drogi.
– Zróbmy ciasto na piwie korzennym, jak wrócimy! – zaproponował Jimmy.
Tim znowu uśmiechnął się do niego w lusterku. Właśnie zatrzymali się na światłach. Po chwili zmieniły się na zielone i ruszyli. W tym momencie Tim poczuł, że auto ślizga się na jakimś oblodzeniu. Skoncentrowany na tym, co robi, nie zauważył pędzącego z naprzeciwka samochodu. Nastoletni kierowca niemal równocześnie wpadł w poślizg i gwałtownie nacisnął hamulec, co tylko zwiększyło poślizg. Stracił kontrolę nad samochodem i na pełnej szybkości uderzył w auto Tima. Jimmy patrzył na to, przerażony, z tylnego siedzenia. Rozległ się upiorny trzask zgniatanego metalu, samochód zakręcił się jak bąk i uderzył w słup sygnalizacyjny. Drugi z samochodów wpadł na drzewo. Po chwili było po wszystkim. Otoczyła ich milcząca noc. W kompletnej ciszy Tim siedział, wychylony bezwładnie do przodu, zapadły w poduszkę powietrzną. Jimmy nie wymówił ani słowa. Jedyne, co widział, to strumyczek krwi, sączący się z ojcowskiego ucha.
Siedział tak, niezdolny się poruszyć ani wydać jakiegokolwiek dźwięku. Wreszcie usłyszał dźwięk syren. Policjant otworzył drzwiczki i wyciągnął go z samochodu. Było bardzo zimno, więc posadzono go w policyjnym aucie i jeden z funkcjonariuszy spytał, czy nic go nie boli, a drugi sprawdzał ich samochód i ten, który uderzył w drzewo.
– Mój tatuś chyba jest ranny – powiedział Jimmy cichutkim, wystraszonym głosikiem do klęczącego przed nim na ziemi policjanta.