Przyjaciele na zawsze - Danielle Steel - ebook + książka

Przyjaciele na zawsze ebook

Danielle Steel

4,5

Opis

Gabby, Billy, Izzie, Andy i Sean to piątka przyjaciół o odmiennych charakterach i talentach. Łączy ich właściwie tylko jedno: magiczna nić porozumienia, którą najłatwiej jest odnaleźć w dzieciństwie. Poznają się pewnego słonecznego wrześniowego poranka w ekskluzywnej Atwood School i z miejsca się stają nierozłączni. Wszyscy nazywają ich Wielką Piątką. Są dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Nie zmieniają się, pomimo upływającego czasu.

Jednak z biegiem lat w ich pozornie idealnym życiu pojawiają się pierwsze rysy: problemy z rodzicami, niefortunne wybory, mniejsze lub większe niepowodzenia. W trudnych chwilach każde z nich może się zwrócić o pomoc do reszty przyjaciół, by odzyskać równowagę i sprowadzić swoje życie na właściwe tory. Po skończeniu Atwood School jednak ich dalsza droga okazuje się jeszcze bardziej wyboista. Ścieżki Wielkiej Piątki stopniowo się rozchodzą, wyzwania i porażki stają się coraz poważniejsze, straty dotkliwsze, a wybór właściwych dróg coraz trudniejszy.

W swojej być może najbardziej intrygującej i naszpikowanej emocjami powieści Danielle Steel opowiada chwytającą za serce i zarazem podnoszącą na duchu historię. Rozgrywa się ona na przestrzeni kilku dekad, splata ze sobą losy barwnych bohaterów i porusza temat codziennych trosk, którym czasem, przy odrobinie szczęścia, możemy stawić czoła z niezawodnym przyjacielem u boku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 360

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
7
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Friends Fo­re­ver
Co­py­ri­ght © 2012 by Da­nielle Steel All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023 Co­py­ri­ght for the Po­lish Trans­la­tion © by Mał­go­rzata Szu­bert
Wy­dawca: NA­TA­LIA GO­WIN
Ko­rekta: KOR­NE­LIA DĄ­BROW­SKA/e-DY­TOR
Pro­jekt okładki: SHAST O’LE­ARY SO­UDANT
Zdję­cie na okładce: Io­foto/Shut­ter­stock
Ad­ap­ta­cja pol­skiej wer­sji okładki: PA­WEŁ PAN­CZA­KIE­WICZ // PAN­CZA­KIE­WICZ.ART.DE­SIGN – www.pan­cza­kie­wicz.pl
Skład i ła­ma­nie: JS Stu­dio
War­szawa 2023
ISBN 978-83-67790-13-0
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Książkę tę po­świę­cam

Nic­kowi Ta­ri­nie i Ma­xowi Le­avit­towi,

wspa­nia­łym lu­dziom, któ­rzy na za­wsze po­zo­sta­wili

ślad w na­szych ser­cach.

A także mym naj­uko­chań­szym dzie­ciom:

Be­atrix, Tre­vo­rowi, Tod­towi, Sa­mowi, Vic­to­rii, Va­nes­sie, Ma­xxowi i Za­rze.

Pro­szę Boga, aby­ście za­wsze byli z nami.

Tak bar­dzo Was ko­cham!!!

Mama/ds

ROZ­DZIAŁ 1

Pro­ces na­boru do Atwood School – te wszyst­kie dni otwarte, spo­tka­nia, do­cie­kliwe roz­mowy z mat­kami lub oj­cami, a cza­sem z oboj­giem ro­dzi­ców, prze­świe­tla­nie każ­dego dziecka – po­chła­niał pół roku i do­pro­wa­dzał ro­dzi­ców na skraj sza­leń­stwa. Ro­dzeń­stwo uczniów miało więk­sze szanse, ale i tak naj­bar­dziej li­czyły się mocne strony sa­mego dziecka, nie­za­leż­nie od tego, czy w szkole uczył się już jego brat lub sio­stra. Atwood na­le­żała do nie­licz­nych pry­wat­nych szkół ko­edu­ka­cyj­nych w San Fran­ci­sco – więk­szość tam­tej­szych szkół z tra­dy­cjami przyj­mo­wała albo tylko dziew­czynki, albo tylko chłop­ców – i była je­dyna, która za­pew­niała pełny cykl kształ­ce­nia, od ze­rówki do ma­tury, co czy­niło ją nie­zwy­kle po­żą­daną dla ro­dzi­ców, któ­rzy nie chcieli prze­cho­dzić po raz ko­lejny przez pro­ces na­boru do gim­na­zjum i li­ceum.

Li­sty z de­cy­zją o przy­ję­ciu lub nie­przy­ję­ciu dziecka przy­cho­dziły pod ko­niec marca i były wy­cze­ki­wane z ta­kim sa­mym nie­po­ko­jem jak li­sty z Ha­rvardu czy Yale. Nie­któ­rzy ro­dzice przy­zna­wali, że omal nie po­pa­dli wów­czas w obłęd, utrzy­my­wali jed­nak, że było warto, po­nie­waż Atwood jest wspa­niałą, przy­da­jącą pre­stiżu szkołą, w któ­rej dzieci trak­to­wane są in­dy­wi­du­al­nie i któ­rej ucznio­wie, je­śli ukoń­czą li­ceum, zwy­kle do­stają się na naj­lep­sze uczel­nie, także te na­le­żące do Ivy Le­ague[1]. Umiesz­cze­nie dziecka w Atwood było nie lada wy­czy­nem. Szkoła li­czyła około sze­ściu­set pięć­dzie­się­ciu uczniów, po­ło­żona była w do­sko­na­łym miej­scu, przy Pa­ci­fic He­ights, a na jed­nego na­uczy­ciela przy­pa­dała za­ska­ku­jąco nie­wielka liczba wy­cho­wan­ków. Atwood gwa­ran­to­wała przy­szłą ka­rierę, wstęp do col­lege’u i opiekę psy­cho­loga.

Gdy nad­szedł w końcu wielki dzień roz­po­czę­cia na­uki przez pierw­szo­rocz­nia­ków – była to środa po Świę­cie Pracy – w San Fran­ci­sco pa­no­wał upał nie­ty­powy jak na wrze­sień. Od nie­dzieli tem­pe­ra­tura w dzień prze­kra­czała 32 stop­nie Cel­sju­sza, w nocy nie spa­dała po­ni­żej 20 stopni. Tak upalna po­goda zda­rzała się naj­wy­żej raz czy dwa razy do roku i wszy­scy wie­dzieli, że skoń­czy się, gdy tylko na­staną mgły; bę­dzie wtedy wiał silny, chłodny wiatr, a tem­pe­ra­tura wróci do po­ziomu około 15 stopni w dzień i około 10 stopni w nocy.

Ma­ri­lyn Nor­ton na ogół lu­biła upały, ale te­raz zno­siła je źle, była bo­wiem w dzie­wią­tym mie­siącu ciąży, za dwa dni miała ro­dzić. Ocze­ki­wała dru­giego dziecka, rów­nież chłopca, który za­po­wia­dał się na bar­dzo du­żego no­wo­rodka. Cho­dze­nie spra­wiało jej trud­no­ści, kostki u nóg i stopy tak opu­chły, że uda­wało się wci­snąć na nie tylko gu­mowe ja­ponki. Ma­ri­lyn miała na so­bie ob­szerne białe szorty, te­raz już na nią za cia­sne, i biały T-shirt swego męża, opi­na­jący brzuch. Żadne ubra­nia na nią nie wcho­dziły, ale nie przej­mo­wała się tym, bo dziecko miało się uro­dzić lada chwila. Cie­szyła się, że udało jej się wci­snąć w co­kol­wiek, tak że mo­gła to­wa­rzy­szyć sy­nowi pierw­szego dnia szkoły. Ma­lec bar­dzo się de­ner­wo­wał, dla­tego Ma­ri­lyn chciała być przy nim w tej waż­nej chwili. Gdyby mu­siała je­chać do pracy, Billy’ego od­wió­złby jego oj­ciec Larry; w tym wy­padku chłopca obie­cała ode­brać ze szkoły są­siadka. Billy, jak wszyst­kie dzieci, wo­lał jed­nak być z mamą tego pierw­szego dnia, Ma­ri­lyn była więc szczę­śliwa, że tu jest, a gdy wcho­dzili do no­wo­cze­snego, pięk­nego gma­chu, syn trzy­mał ją mocno za rękę. Nowe bu­dynki szkolne wy­bu­do­wano przed pię­ciu laty przy hoj­nym wspar­ciu fi­nan­so­wym ze strony ro­dzi­ców obec­nych uczniów oraz wdzięcz­nych ro­dzi­ców wy­cho­wan­ków, któ­rym się po­wio­dło w ży­ciu.

Billy rzu­cał matce nie­spo­kojne spoj­rze­nia, kur­czowo przy­ci­ska­jąc małą fut­bo­lówkę. Oboje mieli bujne, krę­cone rude włosy i sze­ro­kie uśmie­chy. Uśmiech Billy’ego spra­wiał, że Ma­ri­lyn także mu­siała się uśmie­chać; ma­lec wy­glą­dał tak uro­czo bez dwóch przed­nich zę­bów. Był wspa­nia­łym, spo­koj­nym dziec­kiem, pra­gną­cym wszyst­kich za­do­wo­lić, za­wsze mi­łym dla matki i lu­bią­cym spra­wiać przy­jem­ność ojcu. Wie­dział, że Larry naj­bar­dziej lubi roz­ma­wiać o spo­rcie. Pa­mię­tał wszystko, co opo­wia­dał mu o każ­dym me­czu. Miał pięć lat i od roku po­wta­rzał, że pew­nego dnia chce grać w fut­bol w 49ers[2]. „Taki jest mój chło­piec!” – mó­wił z dumą Larry Nor­ton, który miał bzika na punk­cie sportu, fut­bolu, bejs­bolu i ko­szy­kówki. W week­endy gry­wał ze swymi klien­tami w golfa i te­nisa. Co­dzien­nie rano su­mien­nie ćwi­czył i za­chę­cał do tego żonę. Ma­ri­lyn, silna i sprawna, grała z nim w te­nisa, do­póki nie zro­biła się w ciąży zbyt gruba, by szybko do­biec i od­bić pi­łeczkę.

Ma­ri­lyn miała trzy­dzie­ści lat. Larry’ego po­znała osiem lat wcze­śniej, gdy po ukoń­cze­niu col­lege’u tra­fiła do tej sa­mej firmy ubez­pie­cze­nio­wej, w któ­rej on pra­co­wał. Był o osiem lat od niej star­szy i bar­dzo przy­stojny. Od razu ją za­uwa­żył i dro­czył się z nią z po­wodu jej ru­dych wło­sów. Wszyst­kie ko­biety w fir­mie uwa­żały, że jest cu­downy, i chciały z nim cho­dzić. Szczę­śliwą zwy­cięż­czy­nią zo­stała Ma­ri­lyn. Po­brali się, gdy miała dwa­dzie­ścia cztery lata. Bar­dzo szybko za­szła w ciążę i uro­dziła Billy’ego; na na­stępne dziecko cze­kała pięć lat. Larry nie po­sia­dał się z ra­do­ści, że bę­dzie to rów­nież chło­piec. Chcieli dać mu na imię Brian.

Larry gry­wał przez krótki czas w bejs­bol w dru­go­li­go­wych ze­spo­łach, od­no­sząc duże suk­cesy. Sły­nął z moc­nego ude­rze­nia, tak że wszy­scy byli prze­ko­nani, iż trafi do ze­społu pierw­szej ligi. Kres jego ka­rie­rze po­ło­żyła kon­tu­zja łok­cia, od­nie­siona pod­czas wy­padku na nar­tach, roz­po­czął więc pracę w ubez­pie­cze­niach. Po­cząt­kowo bar­dzo tym roz­go­ry­czony, za­czął zbyt dużo pić i flir­to­wać z ko­bie­tami. Nie­odmien­nie utrzy­my­wał, że pije tylko dla to­wa­rzy­stwa. Był du­szą każ­dego przy­ję­cia. Po ślu­bie z Ma­ri­lyn po­rzu­cił pracę w fir­mie i po­szedł na swoje. Z na­tury sprze­dawca, zo­stał ma­kle­rem ubez­pie­cze­nio­wym, a za­ło­żona przez niego firma od­nio­sła duży suk­ces, dzięki czemu mógł za­pew­nić ro­dzi­nie wy­godne, luk­su­sowe wręcz ży­cie. Nor­to­no­wie ku­pili oka­zały dom przy Pa­ci­fic He­ights, a Ma­ri­lyn nie wró­ciła już do pracy. Ulu­bio­nymi klien­tami Larry’ego byli pierw­szo­li­gowi za­wod­nicy, któ­rzy mieli do niego za­ufa­nie i stali się te­raz pod­stawą bytu jego firmy. W wieku trzy­dzie­stu ośmiu lat Larry Nor­ton był wła­ści­cie­lem so­lid­nej, sta­bil­nej firmy i cie­szył się do­brą re­pu­ta­cją. Na­dal od­czu­wał roz­cza­ro­wa­nie, że nie zo­stał za­wo­do­wym bejs­bo­li­stą, chęt­nie jed­nak przy­zna­wał, że ży­cie uło­żyło mu się wspa­niale, że ma naj­lep­szą żonę i syna, który pew­nego dnia zo­sta­nie za­wo­do­wym gra­czem, je­śli on bę­dzie miał w tej spra­wie coś do po­wie­dze­nia. Choć jego ży­cie oka­zało się inne, niż pla­no­wał, Larry Nor­ton był szczę­śli­wym czło­wie­kiem. Tego rana nie to­wa­rzy­szył Billy’emu roz­po­czy­na­ją­cemu na­ukę w szkole, po­nie­waż umó­wił się na śnia­da­nie z jed­nym z za­wod­ni­ków 49ers, któ­remu miał sprze­dać do­dat­kowe ubez­pie­cze­nie. W tego ro­dzaju sy­tu­acjach klienci za­wsze mieli pierw­szeń­stwo, zwłasz­cza je­śli byli gwiaz­dami. W szkole po­ja­wiło się zresztą nie­wielu oj­ców, Billy nie miał więc żalu. Oj­ciec obie­cał mu piłkę z au­to­gra­fem i kilka kart ze zdję­ciem za­wod­nika, z któ­rym miał zjeść śnia­da­nie; karty przy­da­dzą się na wy­mianę. Pod­nie­cony tym Billy cie­szył się, że przy­szedł do szkoły tylko z mamą.

Na­uczy­cielka sto­jąca w drzwiach ze­rówki, gdzie zbie­rali się pierw­szo­rocz­niacy, spoj­rzała na chłopca z cie­płym uśmie­chem, on zaś zer­k­nął na nią nie­śmiało, wciąż trzy­ma­jąc matkę za rękę. Na­uczy­cielka, ładna i młoda, miała dłu­gie blond włosy. Wy­glą­dała na świeżo upie­czoną ab­sol­wentkę col­lege’u. Z iden­ty­fi­ka­tora wy­ni­kało, że jest asy­stentką na­uczy­cielki i ma na imię Pam. Billy rów­nież miał iden­ty­fi­ka­tor. Po wej­ściu do bu­dynku Ma­ri­lyn za­pro­wa­dziła syna do jego klasy, gdzie ba­wiło się już kil­ka­na­ścioro dzieci. Na­uczy­cielka od razu przy­wi­tała się z nim i za­py­tała, czy chciałby zo­sta­wić piłkę w swo­jej szafce, aby mieć ręce wolne do za­bawy. Była to Miss June, mniej wię­cej w wieku Ma­ri­lyn.

Billy za­wa­hał się, a po­tem prze­cząco po­krę­cił głową. Bał się, że ktoś ukrad­nie mu piłkę. Ma­ri­lyn za­pew­niła go, że tak się nie sta­nie, i na­mó­wiła, aby po­szedł za radą na­uczy­cielki. Po­mo­gła mu zna­leźć szafkę w rzę­dzie otwar­tych sza­fek, gdzie inne dzieci już zło­żyły swoje rze­czy. Gdy wró­cili do klasy, Miss June za­pro­po­no­wała, aby Billy po­ba­wił się kloc­kami, do­póki nie przyj­dzie reszta ko­le­gów. Za­sta­na­wiał się nad pro­po­zy­cją, nie spusz­cza­jąc oczu z matki, która ła­god­nie po­pchnęła go do przodu.

– W domu lu­bisz się ba­wić kloc­kami – przy­po­mniała. – A ja ni­g­dzie nie zniknę. Dla­czego nie chcesz się po­ba­wić? Będę tu cały czas.

Po­ka­zała sy­nowi małe krze­sełko i z wy­raźną trud­no­ścią opa­dła na nie, my­śląc przy tym, że trzeba bę­dzie dźwigu, żeby ją stąd pod­nieść. Miss June za­pro­wa­dziła Billy’ego do ką­cika z kloc­kami, a on za­brał się do bu­do­wa­nia z naj­więk­szych cze­goś w ro­dzaju twier­dzy. Był du­żym chłop­cem, wy­so­kim i sil­nym, co bar­dzo cie­szyło jego ojca. Larry bez trudu po­tra­fił wy­obra­zić so­bie syna jako fut­bo­li­stę i spra­wił, że stało się to rów­nież ma­rze­niem Billy’ego od chwili, gdy był już na tyle duży, że można było z nim po­waż­nie roz­ma­wiać. Larry ma­rzył o ka­rie­rze pił­kar­skiej dla syna, za­nim jesz­cze do­rodny, pię­cio­ki­lo­gra­mowy chło­piec przy­szedł na świat. Billy był ma­syw­niej­szej bu­dowy niż więk­szość jego ró­wie­śni­ków, a przy tym ła­godny i czuły. Ni­gdy nie prze­ja­wiał agre­sji wo­bec in­nych dzieci, a pod­czas re­kru­ta­cji do Atwood wy­warł na ko­mi­sji bar­dzo do­bre wra­że­nie. Oka­zał się nie tylko sprawny ru­chowo, lecz także zna­ko­mi­cie roz­gar­nięty. Ma­ri­lyn wciąż z tru­dem mo­gła wy­obra­zić so­bie, że drugi syn bę­dzie rów­nie wspa­niały jak pierw­szy. Billy był prze­cież naj­wspa­nial­szy. Te­raz za­jął się kloc­kami i za­po­mniał o matce, pod­czas gdy ona sie­działa w nie­wy­god­nej po­zy­cji na krze­sełku, ob­ser­wu­jąc wcho­dzące do klasy dzieci.

Za­uwa­żyła ciem­no­wło­sego chłopca o nie­bie­skich oczach, niż­szego i szczu­plej­szego niż Billy. Za pa­sek krót­kich spode­nek miał wci­śnięty mały re­wol­wer, a do ko­szuli przy­piętą gwiazdę sze­ryfa. Po­my­ślała, że tego ro­dzaju za­bawki nie są do­zwo­lone w szkole, ale naj­wy­raź­niej umknęły uwa­dze Miss Pam, wi­ta­ją­cej w drzwiach gro­madkę jed­no­cze­śnie wcho­dzą­cych dzieci. Sean rów­nież był z matką, ładną blon­dynką w dżin­sach i bia­łym T-shir­cie, o kilka lat star­szą od Ma­ri­lyn. Tak jak Billy Sean trzy­mał matkę za rękę, a kilka chwil póź­niej zo­sta­wił ją, aby za­jąć się kloc­kami, matka zaś ob­ser­wo­wała go z uśmie­chem. Sean i Billy za­częli się ba­wić ra­mię przy ra­mie­niu, pod­kra­da­jąc so­bie klocki, lecz nie zwra­ca­jąc na sie­bie więk­szej uwagi.

Kilka mi­nut póź­niej Miss June za­uwa­żyła re­wol­wer i ru­szyła po­roz­ma­wiać z Se­anem, ob­ser­wo­wana przez matkę chłopca. Con­nie O’Hara wie­działa, że syn nie bę­dzie mógł za­trzy­mać tej za­bawki w szkole. W Atwood uczył się w siód­mej kla­sie jej star­szy syn, Ke­vin, znała więc obo­wią­zu­jące w szkole za­sady. Sean upie­rał się jed­nak, że musi za­brać ze sobą re­wol­wer. Con­nie sama uczyła w szkole przed za­mąż­pój­ściem i zda­wała so­bie sprawę z obo­wią­zu­ją­cych w ta­kich pla­ców­kach re­guł, ale po­nie­waż nie udało jej się prze­ko­nać Se­ana do zo­sta­wie­nia „broni” w domu, po­sta­no­wiła po­zo­sta­wić roz­wią­za­nie pro­blemu na­uczy­cielce. Miss June po­de­szła do chłopca z mi­łym uśmie­chem.

– Scho­wamy to w two­jej szafce, Se­anie, do­brze? Mo­żesz za­trzy­mać gwiazdę sze­ryfa.

– Nie chcę, żeby ktoś za­brał moją broń – od­parł Sean, pa­trząc su­rowo na na­uczy­cielkę.

– Dajmy ją więc two­jej ma­mie. Odda ci broń, gdy bę­dzie cię od­bie­rała z za­jęć. Ale w two­jej szafce re­wol­wer też bę­dzie bez­pieczny – za­pew­niła Miss June, choć nie mo­gła wy­klu­czyć, że chło­piec prze­krad­nie się w któ­rymś mo­men­cie do szafki i znów włoży re­wol­wer za pa­sek spode­nek.

– Mogę go po­trze­bo­wać – oznaj­mił Sean, zma­ga­jąc się z du­żym kloc­kiem, który chciał uło­żyć na szczy­cie pi­ra­midki. Mimo za­le­d­wie prze­cięt­nego wzro­stu i szczu­płej bu­dowy był sil­nym chłop­cem. – Może będę mu­siał ko­goś aresz­to­wać – wy­ja­śnił.

Miss June z po­wagą ski­nęła głową.

– Ro­zu­miem, ale nie są­dzę, że­byś mu­siał ko­goś tu aresz­to­wać. Wszy­scy twoi ko­le­dzy to fajni fa­ceci.

– Może do szkoły przyj­dzie ja­kiś zło­dziej albo inny zły czło­wiek.

– Nie po­zwo­limy na to. Tu nie przy­cho­dzą źli lu­dzie. Od­dajmy re­wol­wer ma­mie – na­ka­zała Miss June sta­now­czo.

Sean pa­trzył jej w oczy, oce­nia­jąc, na ile po­waż­nie ona mówi, i do­szedł do wnio­sku, że mówi se­rio. Nie po­do­bało mu się to, ale po­woli wy­jął re­wol­wer zza pa­ska i po­dał na­uczy­cielce, która po­de­szła do Con­nie i wrę­czyła jej „broń”. Con­nie, sto­jąca obok cię­żar­nej matki Billy’ego, prze­pro­siła Miss June, wsu­nęła re­wol­wer do to­rebki i usia­dła na krze­sełku koło Ma­ri­lyn.

– Wie­dzia­łam, że tak bę­dzie. Znam za­sady. Mam tu syna w siód­mej kla­sie. Ale Sean nie chciał wyjść bez tego z domu. – Uśmiech­nęła się do Ma­ri­lyn z za­kło­po­ta­niem.

– Billy przy­niósł swoją piłkę. Wło­żył ją do szafki. – Ma­ri­lyn wska­zała głową syna ba­wią­cego się obok Se­ana.

– Ma wspa­niałą rudą czu­prynę – po­wie­działa z za­chwy­tem Con­nie.

Chłopcy ba­wili się spo­koj­nie, nic nie mó­wiąc, gdy do ką­cika z kloc­kami po­de­szła dziew­czynka, istne uoso­bie­nie ide­ału ma­łej dziew­czynki. Miała piękne, dłu­gie ja­sne włosy, całe w lo­kach, i duże nie­bie­skie oczy, a na so­bie ładną ró­żową su­kienkę, białe skar­petki i ró­żowe la­kierki. Wy­glą­dała jak anioł. Od razu, bez słowa, wy­jęła z rąk Billy’ego naj­więk­szy klo­cek i uznała go za swój. Chło­piec na­wet nie za­pro­te­sto­wał. Gdy tylko usta­wiła klo­cek za­brany Billy’emu, zo­ba­czyła, że Sean chce do­ło­żyć ko­lejny klo­cek do bu­do­wa­nej przez sie­bie twier­dzy, i też mu go za­brała. Rzu­ciła przy tym obu ko­le­gom spoj­rze­nie ostrze­ga­jące, żeby z nią nie za­dzie­rali, i przy­stą­piła do gro­ma­dze­nia kupki kloc­ków, pod­czas gdy chłopcy pa­trzyli na nią zdu­mieni.

– To wła­śnie po­doba mi się w ko­edu­ka­cji – szep­nęła Con­nie do matki Billy’ego. – W ten spo­sób wcze­śnie uczą się ra­dzić so­bie także z dziew­czyn­kami, jak w praw­dzi­wym ży­ciu, nie tylko z sa­mymi chłop­cami. 

Billy wy­glą­dał tak, jakby za chwilę miał się roz­pła­kać, po­nie­waż dziew­czynka za­brała mu jesz­cze je­den klo­cek, a Sean rzu­cił jej po­nure spoj­rze­nie, gdy zro­biła to samo jemu. 

– Do­brze, że re­wol­wer mam w to­rebce. On na pewno za­raz by ją za to aresz­to­wał. Mam tylko na­dzieję, że jej nie ude­rzy – po­wie­działa Con­nie.

Ko­biety ob­ser­wo­wały swych sy­nów, pod­czas gdy blond anioł, czy może de­mon, bu­do­wał klo­cek po klocku wła­sną twier­dzę, nie przej­mu­jąc się chłop­cami. Dziew­czynka – na jej iden­ty­fi­ka­to­rze wid­niały dwa imiona, „Ga­brielle” i „Gabby” – nie­po­dziel­nie kró­lo­wała te­raz w ką­ciku z kloc­kami; chłopcy się pod­dali. Po­trzą­sała dłu­gimi blond lo­kami, oni zaś pa­trzyli na nią oszo­ło­mieni.

Do ką­cika po­de­szła druga dziew­czynka, za­trzy­mała się na dwie se­kundy, po czym skie­ro­wała się do są­sied­niego ką­cika ku­chen­nego. Za­częła uwi­jać się mię­dzy garn­kami i pa­tel­niami, otwie­rała i za­my­kała drzwiczki pie­kar­nika, wkła­dała różne rze­czy do pie­cyka i do lo­dówki. Miała miłą twa­rzyczkę i brą­zowe włosy, sta­ran­nie za­ple­cione w dwa war­ko­cze. Ubrana była w ogrod­niczki, te­ni­sówki i czer­wony T-shirt. Po­chło­nięta za­bawą, zda­wała się nie zwra­cać uwagi na inne dzieci, ale cała trójka uważ­nie się przy­pa­try­wała, jak do dziew­czynki pod­cho­dzi ko­bieta w gra­na­to­wym ko­stiu­mie i ca­łuje ją na do wi­dze­nia. Ko­bieta miała ta­kie same brą­zowe włosy jak córka, tylko upięte w kok. Mimo upału ubrana była w ża­kiet, białą je­dwabną bluzkę, poń­czo­chy i pan­to­fle na wy­so­kich ob­ca­sach. Wy­glą­dała na ban­kowca, praw­niczkę bądź sze­fową firmy. A jej córka spra­wiała wra­że­nie, jakby zu­peł­nie nie przej­mo­wała się tym, że matka zo­sta­wia ją samą. Naj­wy­raź­niej przy­wy­kła do jej nie­obec­no­ści, w prze­ci­wień­stwie do obu chłop­ców, któ­rzy chcieli, by matki zo­stały z nimi.

Dziew­czynka z war­ko­czy­kami miała na imię, jak gło­sił iden­ty­fi­ka­tor, Iz­zie. Gdy za jej matką za­mknęły się drzwi, obaj chłopcy po­de­szli nie­pew­nie do Iz­zie. Ta druga dziew­czynka bu­dziła w nich strach, zi­gno­ro­wali ją więc i zo­sta­wili w ką­ciku z kloc­kami. Nie­ważne, że była ładna, skoro oka­zała się nie­miła. Iz­zie, krzą­ta­jąca się po kuchni, wy­da­wała się bar­dziej przy­stępna.

– Co ro­bisz? – za­py­tał ją Billy.

– Lunch – od­parła, ob­rzu­ca­jąc go spoj­rze­niem mó­wią­cym, że od­po­wiedź jest prze­cież oczy­wi­sta. – Na co masz ochotę? 

W ką­ciku ku­chen­nym stały ko­szyki z pla­sti­ko­wym je­dze­niem; Iz­zie wyj­mo­wała atrapy pro­duk­tów i po­traw z lo­dówki i pie­kar­nika, po czym ukła­dała je na ta­ler­zach. Obok stał stół pik­ni­kowy. Ze­rówka w Atwood była wspa­niale wy­po­sa­żona w za­bawki. Nie­zmien­nie ro­biło to wra­że­nie na zwie­dza­ją­cych pla­cówkę ro­dzi­cach. Na te­re­nie szkoły znaj­do­wał się rów­nież ogromny plac za­baw i ob­szerna sala gim­na­styczna z pierw­szo­rzęd­nym sprzę­tem spor­to­wym. Bar­dzo po­do­bało się to ojcu Billy’ego, Larry’emu, Ma­ri­lyn na­to­miast naj­bar­dziej przy­padł do gu­stu pro­gram na­ucza­nia. Chciała, aby Billy na­uczył się cze­goś wię­cej niż tylko gry w piłkę. Larry był spryt­nym biz­nes­me­nem i ge­nial­nym sprze­dawcą, miał nie­zwy­kły wdzięk, ale nie wy­niósł wiele ze szkoły. Ma­ri­lyn pra­gnęła mieć pew­ność, że w wy­padku jej syna sta­nie się ina­czej.

– Se­rio? – za­py­tał Billy, aby się upew­nić, czy cho­dzi o praw­dziwy lunch. W jego sze­roko otwar­tych oczach ma­lo­wała się dzie­cięca uf­ność i na­iw­ność.

Iz­zie ro­ze­śmiała się.

– Oczy­wi­ście, że nie, głupku – zbesz­tała go żar­to­bli­wie. – To tylko na niby. Co byś chciał zjeść? – Spra­wiała wra­że­nie, że na­prawdę ją to ob­cho­dzi.

– Och... Po­pro­szę ham­bur­gera i hot doga, z ke­czu­pem i musz­tardą, i z fryt­kami. Bez ogór­ków – zło­żył za­mó­wie­nie Billy.

– Już się robi – rzu­ciła rze­czowo Iz­zie, po czym wrę­czyła mu ta­lerz, na któ­rym pię­trzyła się sterta je­dze­nia, i wska­zała stół.

Billy usiadł, a wtedy przy­szła ko­lej na Se­ana. Iz­zie od­ru­chowo za­częła mat­ko­wać chłop­com, trosz­czyć się o nich.

– A co ty zjesz? – za­py­tała z uśmie­chem.

– Pizzę – od­po­wie­dział z po­wagą Sean. – I lody z go­rą­cym so­sem cze­ko­la­do­wym.

Iz­zie miała w ma­ga­zy­nie pla­sti­ko­wego je­dze­nia i jedno, i dru­gie, od razu więc mu po­dała. Wy­glą­dała jak ku­charz przy­go­to­wu­jący pro­ste da­nia w ba­rze szyb­kiej ob­sługi. I wtedy w ką­ciku ku­chen­nym po­ja­wił się anioł w ró­żo­wej su­kience i błysz­czą­cych ró­żo­wych bu­ci­kach.

– Czy twój oj­ciec ma re­stau­ra­cję? – za­py­tała za­cie­ka­wiona Gabby. Iz­zie bo­wiem do­sko­nale ra­dziła so­bie w kuchni i spra­wiała wra­że­nie zna­ją­cej się na rze­czy.

– Nie. Jest praw­ni­kiem. Po­maga bied­nym lu­dziom, któ­rych ktoś skrzyw­dził. Pra­cuje dla ACLU[3]. Mama też jest praw­ni­kiem, pra­cuje dla firm. Dzi­siaj mu­siała iść do sądu, dla­tego nie mo­gła tu zo­stać. Mu­siała zło­żyć wnio­sek. Mama nie umie go­to­wać, ale tata umie.

– Mój tata sprze­daje sa­mo­chody. Mama do­staje co roku no­wego ja­gu­ara. Wy­glą­dasz na do­brą ku­charkę – po­wie­dział uprzej­mie anioł.

Gabby wy­da­wała się o wiele bar­dziej za­in­te­re­so­wana Iz­zie niż chłop­cami. Co prawda dziew­czynki trzy­mały się zwy­kle ra­zem i miały po­dobne za­in­te­re­so­wa­nia, a chłopcy two­rzyli od­rębną grupę, ale prze­cież wszy­scy byli w jed­nej kla­sie i w pe­wien spo­sób na­wza­jem się tem­pe­ro­wali. 

– Czy mogę do­stać ma­ka­ron z se­rem? I pączka? – za­py­tała Gabby, po­ka­zu­jąc pla­sti­ko­wego pączka z ró­żową po­sypką.

Iz­zie po­dała jej ta­lerz z ma­ka­ro­nem i pączka na ró­żo­wej tacy. Gabby po­cze­kała, aż Iz­zie weź­mie dla sie­bie pla­sti­ko­wego ba­nana i pączka z cze­ko­ladą, a po­tem oby­dwie do­łą­czyły do chłop­ców. Sie­dzieli przy stole ni­czym czwórka przy­ja­ciół, któ­rzy spo­tkali się na lun­chu.

Za­czy­nali wła­śnie uda­wać, że je­dzą przy­go­to­wany przez Iz­zie po­si­łek, gdy pod­biegł do nich wy­soki, szczu­pły chło­piec. Miał pro­ste ja­sne włosy, a na so­bie białą ko­szulę z koł­nie­rzy­kiem z ro­gami przy­pi­na­nymi na gu­ziki oraz nie­na­gan­nie wy­pra­so­wane spodnie w ko­lo­rze khaki. Wy­glą­dał na star­szego niż inne dzieci, ra­czej na ucznia dru­giej klasy niż malca z ze­rówki.

– Spóź­ni­łem się na lunch? – wy­rzu­cił z sie­bie bez tchu.

Iz­zie uśmiech­nęła się do niego.

– Oczy­wi­ście, że nie – za­pew­niła. – Co chciał­byś zjeść?

– Ka­napkę z in­dy­kiem i ma­jo­ne­zem na bia­łym chle­bie. 

Iz­zie po­dała mu coś, co z grub­sza przy­po­mi­nało ka­napkę, i do­rzu­ciła garść chip­sów ziem­nia­cza­nych, a chło­piec usiadł przy stole. Zer­k­nął na swoją matkę, która wła­śnie wy­cho­dziła z klasy z te­le­fo­nem ko­mór­ko­wym przy­ci­śnię­tym do ucha. Wy­da­wała ko­muś po­le­ce­nia i bar­dzo się gdzieś śpie­szyła. 

– Moja mama od­biera dzieci, gdy się ro­dzą. Te­raz ko­muś mają uro­dzić się tro­jaczki. Dla­tego nie mo­gła zo­stać ze mną. Tata jest psy­chia­trą, roz­ma­wia z ludźmi, je­śli są sza­leni albo smutni. – Chło­piec, na któ­rego iden­ty­fi­ka­to­rze wid­niało imię „Andy”, spra­wiał wra­że­nie po­waż­nego. Włosy miał ob­cięte jak do­ro­sły i był do­brze wy­cho­wany. Po skoń­czo­nym „po­siłku” po­mógł Iz­zie od­nieść wszystko do kuchni.

Tym­cza­sem Miss Pam wró­ciła już do klasy i wraz z Miss June po­pro­siły wszyst­kie dzieci, by usia­dły w kole. Tych pię­cioro, któ­rzy „je­dli lunch” przy stole pik­ni­ko­wym, za­sia­dło jedno obok dru­giego; już się prze­cież znało. Gdy na­uczy­cielki roz­da­wały in­stru­menty mu­zyczne i ob­ja­śniały, jak one dzia­łają, Gabby ści­skała Iz­zie za rękę i uśmie­chała się do no­wej przy­ja­ciółki.

Po za­po­zna­niu się z in­stru­men­tami dzieci do­stały sok i cia­steczka, a po­tem wy­szły na plac za­baw. Matki, które z nimi zo­stały, rów­nież po­czę­sto­wano so­kiem i ciast­kami, ale Ma­ri­lyn od­mó­wiła, wy­ja­śnia­jąc, że te­raz na­wet woda przy­pra­wia ją o zgagę. Nie mo­gła już do­cze­kać się na­ro­dzin dziecka. Prze­pra­sza­jąc, ma­so­wała so­bie brzuch, a po­zo­stałe ko­biety pa­trzyły na nią ze współ­czu­ciem. W tym upale wy­glą­dała na znę­kaną.

Matki sie­działy w ma­łych gru­pach w ro­gach klasy. Do Ma­ri­lyn i Con­nie do­łą­czyła już wcze­śniej matka Gabby. Wy­glą­dała młodo i była ude­rza­jąco piękna. Miała uta­pi­ro­wane blond włosy, białą ba­weł­nianą mi­ni­spód­niczkę i buty na wy­so­kich ob­ca­sach. Głę­boki de­kolt jej ró­żo­wego T-shirtu od­sła­niał ro­wek mię­dzy pier­siami. Uma­lo­wana i uper­fu­mo­wana wy­róż­niała się wśród in­nych ma­tek, ale nic so­bie z tego nie ro­biła. Przed­sta­wiła się jako Judy. Była miła, przy­ja­ciel­ska i pełna współ­czu­cia dla Ma­ri­lyn. Wy­znała, że w cza­sie ostat­niej ciąży przy­było jej dwa­dzie­ścia pięć ki­lo­gra­mów. Miała trzy­let­nią có­reczkę Mi­chelle, dwa lata młod­szą od Gabby. Nie­za­leż­nie jed­nak od tego, jak bar­dzo kie­dyś przy­brała na wa­dze, naj­wy­raź­niej po­zbyła się zbęd­nych ki­lo­gra­mów i miała fan­ta­styczną fi­gurę. Wy­zy­wa­jąca, ale bar­dzo ładna, wy­glą­dała na ko­bietę jesz­cze przed trzy­dziestką. Wspo­mniała coś o kon­kur­sach pięk­no­ści, w któ­rych brała udział w cza­sie stu­diów, co mo­gło być prawdą, zwa­żyw­szy na jej urodę. Po­wie­działa, że przed dwoma laty wraz z ro­dziną mu­siała prze­pro­wa­dzić się do San Fran­ci­sco z po­łu­dnio­wej Ka­li­for­nii i że tę­skni za upa­łami, dla­tego bar­dzo po­doba jej się taka go­rąca je­sień.

Trzy ko­biety roz­ma­wiały o pod­wo­że­niu dzieci do szkoły na zmianę i miały na­dzieję, że znajdą jesz­cze dwie ochot­niczki, tak żeby każda z nich mo­gła jeź­dzić tylko raz w ty­go­dniu. Judy, matka Gabby, do­dała, że w swoje dni bę­dzie mu­siała za­bie­rać ze sobą trzy­let­nią có­reczkę, ale bę­dzie jeź­dziła va­nem, tak że dla wszyst­kich dzieci star­czy miejsc z pa­sami bez­pie­czeń­stwa. Ma­ri­lyn po­in­for­mo­wała, że nie bę­dzie w sta­nie jeź­dzić przez pierw­sze ty­go­dnie po uro­dze­niu dziecka, ale z przy­jem­no­ścią się tym zaj­mie, gdy tylko bę­dzie mo­gła za­bie­rać nie­mow­laka ze sobą.

Con­nie zgo­dziła się zor­ga­ni­zo­wać pod­wo­że­nie dzieci, po­nie­waż ro­biła już to wcze­śniej, gdy jej siód­mo­kla­si­sta był młod­szy. Przez chwilę miała na­dzieję, że rano bę­dzie od­wo­ził Se­ana do szkoły jego brat, Ke­vin, ale chłopcy roz­po­czy­nali na­ukę o róż­nych go­dzi­nach, a po­nadto Ke­vin nie chciał za­wra­cać so­bie głowy młod­szym bra­tem, dla­tego ka­te­go­rycz­nie od­mó­wił. Pod­wo­że­nie dzieci na zmianę było więc ważne tak samo dla Con­nie, jak dla po­zo­sta­łych ma­tek.

Po po­wro­cie dzieci z placu za­baw przy­szła pora na gło­śne czy­ta­nie. Ma­lu­chy w na­pię­ciu słu­chały opo­wiastki czy­ta­nej przez Miss June, a matki mo­gły już wyjść, obie­caw­szy, że wrócą po po­łu­dniu, gdy za­ję­cia się skoń­czą. Billy i Sean byli nieco za­nie­po­ko­jeni, ale Iz­zie i Gabby z uwagą słu­chały Miss June, trzy­ma­jąc się za ręce. Na placu za­baw przy­rze­kły so­bie, że będą naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami. Chłopcy bie­gali wów­czas do­okoła i krzy­czeli, a dziew­czynki ba­wiły się na huś­taw­kach.

– Sły­sza­ły­ście o ze­bra­niu dziś wie­czo­rem? – za­py­tała Con­nie inne matki, gdy ko­biety zna­la­zły się już na ze­wnątrz, tak że dzieci nie mo­gły ich usły­szeć. – To ze­bra­nie w za­sa­dzie dla ro­dzi­ców uczniów star­szych klas. – Con­nie zni­żyła głos. – La­tem po­wie­sił się uczeń tej szkoły, z dru­giej klasy li­ceum, na­prawdę miły dzie­ciak. Ke­vin go znał, choć tam­ten, czło­nek dru­żyny bejs­bo­lo­wej, był o trzy lata od niego star­szy. Ro­dzice i szkoła wie­dzieli, że miał mnó­stwo pro­ble­mów emo­cjo­nal­nych, ale i tak wszy­scy prze­żyli wstrząs. Za­pro­szono psy­cho­loga, aby po­roz­ma­wiał z ro­dzi­cami o tym, jak roz­po­znać u dzieci oznaki za­mia­rów sa­mo­bój­czych i od­po­wied­nio za­re­ago­wać.

– Przy­naj­mniej nie mu­simy się mar­twić o na­sze dzieci, są jesz­cze za małe na coś ta­kiego – po­wie­działa Judy z wi­doczną ulgą. – Cią­gle usi­łuję od­uczyć Mi­chelle mo­cze­nia się w nocy. Co ja­kiś czas jej się to zda­rza, ale ona ma do­piero trzy lata. Nie są­dzę, żeby sa­mo­bój­stwo w wieku trzech czy pię­ciu lat było moż­liwe – do­rzu­ciła bez­tro­sko.

– Nie, ale w wy­padku ośmio- czy dzie­wię­cio­lat­ków to już inna sprawa – rze­kła Con­nie po­nuro. – Nie boję się o Ke­vina, ale cza­sami za­cho­wuje się jak sza­lony. Nie jest tak spo­kojny jak Sean, ni­gdy nie był. Nie znosi sto­so­wa­nia się do re­guł. Ten chło­piec, który się za­bił, był na­prawdę mi­łym dziec­kiem.

– Ro­dzice są roz­wie­dzeni? – za­py­tała Ma­ri­lyn, pa­trząc zna­cząco.

– Nie – od­parła spo­koj­nie Con­nie. – Do­bra ro­dzina, do­bre, trwałe mał­żeń­stwo, matka nie pra­cuje. Chyba nie przy­pusz­czali, że coś ta­kiego może się zda­rzyć. My­ślę, że chło­piec roz­ma­wiał z psy­cho­lo­giem szkol­nym, ale głów­nie o pro­ble­mach z do­trzy­ma­niem kroku kla­sie. Wszyst­kim się przej­mo­wał. Za­wsze pła­kał, gdy jego dru­żyna bejs­bo­lowa prze­grała. Moim zda­niem w domu wy­wie­rano na niego za dużą pre­sję. Ale ro­dzina jest po­rządna. Chło­piec był je­dy­na­kiem.

Ma­ri­lyn i Judy wy­da­wały się po­ru­szone sło­wami Con­nie, ale zgo­dziły się, że te­mat ze­bra­nia ich nie do­ty­czy, i wy­ra­ziły na­dzieję, że ni­gdy nie bę­dzie do­ty­czył. Po pro­stu przy­kro było sły­szeć, że ko­muś przy­tra­fiło się ta­kie nie­szczę­ście. Było nie do po­my­śle­nia, aby któ­reś z ich dzieci po­peł­niło sa­mo­bój­stwo. I tak prze­cież się mar­twiły, że dzieci spo­tka coś złego, że utoną na ba­se­nie, za­cho­rują lub będą miały wy­pa­dek w ro­dzaju tych, ja­kie zda­rzają się ma­łym dzie­ciom. Sa­mo­bój­stwo było, ku ich wiel­kiej uldze, czymś z in­nego świata.

Con­nie obie­cała za­dzwo­nić, gdy znaj­dzie jesz­cze dwie osoby chętne do pod­wo­że­nia dzieci, po czym ko­biety się ro­ze­szły. Zo­ba­czyły się jesz­cze tego dnia, gdy każda z nich była w swoim sa­mo­cho­dzie, i po­ma­chały do sie­bie. Iz­zie i Gabby wy­bie­gły w pod­sko­kach ze szkoły, trzy­ma­jąc się za ręce, a Gabby opo­wie­działa matce, jak do­brze się ba­wiły tego dnia. To samo opo­wie­działa Iz­zie swej opie­kunce, która po nią przy­je­chała. Billy wy­szedł ze szkoły, przy­ci­ska­jąc do sie­bie kur­czowo piłkę wy­jętą ze szkol­nej szafki. Sean po­pro­sił matkę o re­wol­wer sze­ryfa w chwili, gdy wsiadł do sa­mo­chodu. Andy’ego ode­brała go­spo­sia, po­nie­waż jego ro­dzice byli jesz­cze w pracy.

Wszy­scy pię­cioro uwa­żali, że pierw­szy dzień w szkole Atwood był wspa­niały; po­do­bały im się na­uczy­cielki, cie­szyli się, że mają no­wych przy­ja­ciół. Ma­ri­lyn uznała, że warto było przejść całą tę żmudną pro­ce­durę na­boru. W dro­dze po­wrot­nej ze szkoły ode­szły jej wody i po­czuła pierw­sze bóle po­ro­dowe. Bria­nowi spieszno było na świat. Uro­dził się w nocy.

ROZ­DZIAŁ 2

Na po­czątku trze­ciej klasy Iz­zie, Gabby, Billy, Sean i Andy, te­raz już ośmio­letni, two­rzyli grupę zgra­nych przy­ja­ciół. Sys­tem pod­wo­że­nia na zmianę na­dal dzia­łał, w ra­zie po­trzeby obo­wią­zek od­wo­że­nia i przy­wo­że­nia dzieci ze szkoły przej­mo­wały opie­kunki Andy’ego i Iz­zie. Cała piątka uczniów czę­sto ba­wiła się poza szkołą. Con­nie O’Hara, matka Se­ana, chęt­nie za­pra­szała przy­ja­ciół syna do swego domu. Star­szy syn Con­nie, Ke­vin, pięt­na­sto­la­tek, był uczniem dru­giej klasy li­ceum w Atwood i jak za­wsze zbie­rał upo­mnie­nia i kary za roz­mowy na lek­cjach lub nie­odro­bie­nie pracy do­mo­wej. Ale choć nie­ła­two było dojść z nim do ładu, choć kłó­cił się z ro­dzi­cami i czę­sto gro­ził Se­anowi, że go zbije, po­zo­sta­wał dla swego brata bo­ha­te­rem; Sean uwiel­biał go i uwa­żał, że brat jest cool.

Con­nie lu­biła to­wa­rzy­stwo dzieci, za­równo przy­ja­ciół Ke­vina, jak i Se­ana. Ochot­ni­czo uczest­ni­czyła w wy­ciecz­kach i roz­ma­itych przed­się­wzię­ciach szkol­nych, dzia­łała w PTA[4]. Jako była na­uczy­cielka i od­dana matka z ra­do­ścią wi­działa wo­kół sie­bie dzieci i ich przy­ja­ciół. A przy­ja­ciele Ke­vina bar­dzo lu­bili z nią roz­ma­wiać. Do­brze ro­zu­miała pro­blemy nie tylko ośmio­let­nich mal­ców, lecz także na­sto­lat­ków. Wszy­scy wie­dzieli, że trzyma w swej kuchni po­jem­nik na ciastka wy­peł­niony pre­zer­wa­ty­wami, które ko­le­dzy Ke­vina mo­gli brać bez py­ta­nia. Po­dobny sto­su­nek do dzieci miał Mike O’Hara – także lu­bił wi­dzieć je w swoim domu, tre­no­wał Małą Ligę i pro­wa­dził za­stęp skau­tów, do któ­rego na­le­żał jego star­szy syn. Con­nie i Mike byli re­ali­stami, wie­dzieli, co ro­bią ich dzieci, do­sko­nale zda­wali so­bie sprawę, że mło­dzież w wieku Ke­vina eks­pe­ry­men­tuje z ma­ri­hu­aną i al­ko­ho­lem. Sta­rali się temu prze­ciw­dzia­łać, a jed­no­cze­śnie oczy mieli otwarte. Po­tra­fili być za­ra­zem sta­now­czy, opie­kuń­czy, za­an­ga­żo­wani i prak­tyczni. Ła­twiej ra­dzili so­bie z Se­anem niż z Ke­vi­nem, ale Sean był znacz­nie młod­szy. Gdy się ma pięt­na­ście lat, nic nie jest pro­ste, a do tego Ke­vin za­wsze bar­dziej lu­bił ry­zyko niż Sean, który bez oporu sto­so­wał się do na­ka­zów i za­ka­zów.

Se­anowi do­brze szło w szkole, a jego naj­bliż­szymi przy­ja­ciółmi na­dal były dzieci, z któ­rymi za­przy­jaź­nił się w ze­rówce. Nie chciał już być sze­ry­fem, tylko po­li­cjan­tem, a po­tem stra­ża­kiem, ale w wieku ośmiu lat wró­cił do ma­rzeń o pracy w po­li­cji. Oglą­dał wszel­kiego ro­dzaju pro­gramy te­le­wi­zyjne zwią­zane z tą te­ma­tyką. Chciał prze­strze­gać prawa i po­rządku w ży­ciu wła­snym oraz przy­ja­ciół. Rzadko ła­mał za­sady w szkole i w domu, w prze­ci­wień­stwie do brata, który uwa­żał, że za­sady po to są, żeby je ła­mać. Sean i Ke­vin mieli tych sa­mych ro­dzi­ców, ale bar­dzo się od sie­bie róż­nili. W ciągu ostat­nich trzech lat, od kiedy Sean po­szedł do ze­rówki w Atwood, firma Mike’a roz­kwi­tła, on zaś mógł spę­dzać z sy­nami znacz­nie wię­cej czasu. Ro­dzi­nie po­wo­dziło się do­sko­nale. Trwał wielki boom bu­dow­lany, a Mike był wy­ko­nawcą tak wy­soko ce­nio­nym, że o jego usługi za­bie­gali wszy­scy za­mie­rza­jący coś bu­do­wać przy Pa­ci­fic He­ights. O’Ha­ro­wie wie­dli bez­pieczne i wy­godne ży­cie, la­tem wy­jeż­dżali na atrak­cyjne wa­ka­cje, a przed dwoma laty Mike wy­bu­do­wał piękny dom nad Ta­hoe, z wi­do­kiem na je­zioro; wszy­scy bar­dzo po­lu­bili ten dom. Mike był z wy­kształ­ce­nia eko­no­mi­stą, ale za­wsze po­cią­gało go bu­do­wa­nie do­mów. Przed laty za­ło­żył wła­sną firmę; za­czy­nał skrom­nie, te­raz jed­nak był wła­ści­cie­lem naj­więk­szego pry­wat­nego przed­się­bior­stwa bu­dow­la­nego w mie­ście. Con­nie od po­czątku wspie­rała męża i pod­trzy­my­wała go na du­chu.

Ma­ri­lyn Nor­ton, matka dwóch ma­łych chłop­ców, wio­dła mniej spo­kojne ży­cie niż Con­nie. Billy miał te­raz osiem lat, Brian trzy i wy­ma­gał cią­głej opieki, był jed­nak spo­koj­nym, grzecz­nym dziec­kiem. Jego ojca, Larry’ego, bo­le­śnie roz­cza­ro­wał fakt, że Brian w ogóle nie in­te­re­so­wał się spor­tem, nie chciał na­wet rzu­cać piłki. Billy odzie­dzi­czył po ojcu mi­łość do sportu i prze­ja­wiał ją już jako trzy­la­tek. Brian – prze­ciw­nie. Go­dzi­nami mógł sie­dzieć i ry­so­wać, w wieku trzech lat za­czął czy­tać i był bar­dzo uzdol­niony mu­zycz­nie. Larry’ego nie in­te­re­so­wały jed­nak mocne strony Briana. Skoro syn nie chciał być spor­tow­cem, oj­ciec uznał, że nie bę­dzie z niego po­żytku, i le­d­wie z nim roz­ma­wiał. Do­pro­wa­dzało to Ma­ri­lyn do szału i czę­sto sta­wało się po­wo­dem kłótni, zwłasz­cza je­śli Larry za dużo wy­pił.

– Nie mo­żesz z nim po pro­stu po­roz­ma­wiać? – py­tała roz­draż­niona, nie­zmien­nie pod­no­sząc głos. – Po­wiedz coś do niego, po­święć mu choćby pięć mi­nut. To jest także twój syn. – De­spe­racko chciała skło­nić Larry’ego do za­ak­cep­to­wa­nia Briana, ale bez po­wo­dze­nia.

– On jest twoim sy­nem – od­po­wia­dał ze zło­ścią Larry.

Nie cier­piał, gdy go do cze­goś na­ma­wiano. Jego sy­nem był Billy; tak wiele ich łą­czyło. Billy chciał speł­nić ma­rze­nia ojca i zo­stać za­wo­do­wym fut­bo­li­stą, tylko o tego ro­dzaju ka­rie­rze mó­wił. Nie za­mie­rzał zo­stać stra­ża­kiem ani po­li­cjan­tem. Chciał tylko grać. Brian był dziec­kiem spo­koj­nym, po­waż­nym, mniej otwar­tym. Drob­nej bu­dowy, w prze­ci­wień­stwie do ojca i brata, nie miał ta­len­tów spor­to­wych. Billy grał w szkole w bejs­bol i piłkę nożną, a Larry cho­dził na wszyst­kie jego me­cze. Cie­szył się, gdy dru­żyna Billy’ego wy­gry­wała, a ro­bił sy­nowi pie­kło, gdy prze­grała. Utrzy­my­wał, że nie ma uspra­wie­dli­wie­nia dla prze­gra­nej. Wy­bu­chowy tem­pe­ra­ment i wy­ma­ga­nia ojca spra­wiały, że Brian czuł się przy nim nie­swojo, ale nie pe­szyły Billy’ego.

Larry’emu rów­nież szło co­raz le­piej w in­te­re­sach, po­wo­dze­niu to­wa­rzy­szyło jed­nak wię­cej na­pięć w ży­ciu ro­dziny. Larry rza­dziej by­wał w domu, czę­ściej spę­dzał wie­czory z klien­tami, któ­rych więk­szość sta­no­wili te­raz za­wo­dowi ko­szy­ka­rze, bejs­bo­li­ści i gra­cze fut­bolu ame­ry­kań­skiego. Po­świę­cał im mnó­stwo czasu; z klien­tami, któ­rzy byli gra­czami Giants, jeź­dził na wio­senne tre­ningi w Scot­ts­dale. Nie­któ­rzy z nich stali się jego naj­bliż­szymi przy­ja­ciółmi; część tych mło­dych lu­dzi miała, po­dob­nie jak Larry, skłon­ność do wy­bry­ków. Ma­ri­lyn rzadko uczest­ni­czyła w wie­czor­nych spo­tka­niach męża z klien­tami, wo­lała zo­sta­wać z chłop­cami w domu. Po uro­dze­niu Briana od­zy­skała dawną fi­gurę i w wieku trzy­dzie­stu trzech lat wy­glą­dała świet­nie, ale dziew­czyny więk­szo­ści klien­tów Larry’ego były dwu­dzie­sto­lat­kami, to­też Ma­ri­lyn nie umiała zna­leźć z nimi wspól­nego ję­zyka. Nie chciała za­da­wać się z tym zbyt jak dla niej roz­ryw­ko­wym to­wa­rzy­stwem; wo­lała spę­dzać czas z dziećmi. Na szkolne uro­czy­sto­ści nie­mal za­wsze cho­dziła sama, a gdy po­ja­wiał się na nich Larry, nie­odmien­nie wy­pi­jał za dużo wina. Nie tak dużo, aby za­uwa­żyli to inni ro­dzice, ale Ma­ri­lyn za­wsze wie­działa, kiedy wy­chy­lił kilka kie­lisz­ków wina czy parę piw albo szkla­ne­czek bo­ur­bona z lo­dem przed wyj­ściem z domu. Mo­głoby się wy­da­wać, że tylko w ten spo­sób uda­wało mu się znieść nudne jego zda­niem wie­czory. Szkoła i na­uka chłop­ców go nie in­te­re­so­wały, z wy­jąt­kiem wy­da­rzeń spor­to­wych, któ­rym wier­nie ki­bi­co­wał. A po­nadto nie­raz po­wta­rzał, że Judy Tho­mas, matka Gabby, to praw­dziwa ślicz­notka. Miał oko do ład­nych ko­biet.

Ma­ri­lyn i Judy za­przy­jaź­niły się, a Ma­ri­lyn uda­wała, że nie sły­szy uwag męża na te­mat przy­ja­ciółki. Wie­działa, że choć Judy wy­gląda wy­zy­wa­jąco, sza­leje na punk­cie swego męża, Adama, i jest do­brze wy­cho­wana. Judy skoń­czyła wła­śnie trzy­dzie­ści lat i już zro­biła dużo dla swego wy­glądu, włącz­nie z li­po­suk­cją, ko­rek­cją brzu­cha, im­plan­tami piersi i re­gu­lar­nymi za­strzy­kami z bo­toksu. Przy­ja­ciółki mó­wiły jej, że zgłu­piała, ale ona wy­glą­dała wspa­niale. Nie wy­zbyła się na­wy­ków my­ślo­wych mło­dziut­kiej uczest­niczki kon­kur­sów pięk­no­ści. Przy­znała się Ma­ri­lyn i Con­nie, że gdy Gabby miała cztery, a po­tem pięć lat, zgło­siła ją do kon­kur­sów pięk­no­ści, które dziew­czynka z ła­two­ścią wy­grała, Adam wpadł jed­nak w szał i wy­mu­sił na żo­nie obiet­nicę, że ni­gdy wię­cej tego nie zrobi, ona zaś usza­no­wała wolę męża. Adam uwiel­biał obie swoje córki, choć Gabby nie­wąt­pli­wie była jego oczkiem w gło­wie. Miała sil­niej­szą oso­bo­wość i więk­szy tem­pe­ra­ment niż jej o wiele spo­koj­niej­sza młod­sza sio­stra Mi­chelle. Zda­niem Judy Gabby miała wszel­kie szanse za­bły­snąć. Mi­chelle żyła na­to­miast w cie­niu sio­stry, ale po­nie­waż skoń­czyła do­piero sześć lat, po­rów­ny­wa­nie dziew­czy­nek by­łoby nie w po­rządku.

W trze­ciej kla­sie Gabby za­częła brać lek­cje gry na pia­ni­nie i śpiewu; wy­da­wało się, że na­prawdę ma ta­lent. Judy pró­bo­wała prze­ko­nać wła­dze szkolne do wy­sta­wie­nia mu­si­calu An­nie i po­wie­rze­nia córce głów­nej roli. Na ra­zie uznano jed­nak, że to zbyt po­ważne przed­się­wzię­cie i że nie­wielu uczniów tak do­brze jak Gabby jest przy­go­to­wa­nych do wy­stępu na szkol­nej sce­nie w mu­si­calu wy­sta­wia­nym na Broad­wayu. Gabby wie­działa już, że chce zo­stać w przy­szło­ści ak­torką, Judy zaś nie wąt­piła, że córka ma do tego pre­dys­po­zy­cje. Gabby od trze­ciego roku ży­cia uczyła się tańca ba­le­to­wego, Mi­chelle na­to­miast, choć też lu­biła ta­niec, nie wy­ka­zy­wała wiel­kich uzdol­nień. Gabby była gwiazdą, Mi­chelle tylko małą dziew­czynką.

Adam i Judy, któ­rzy mieli w szkole dwie córki, zro­bili dla Atwood naj­wię­cej, hoj­nie wspie­rali pla­cówkę fi­nan­sowo. Mi­chelle uczyła się le­piej niż sio­stra, do­sta­wała same piątki, ale to uta­len­to­wana Gabby przy­cią­gała ogólną uwagę. Mi­chelle była po pro­stu ładna, Gabby – ła­twiej­sza w kon­tak­tach i nie­skoń­cze­nie bar­dziej za­uwa­żalna.

Adam chęt­nie na szkolną au­kcję prze­ka­zał od swej firmy range-ro­vera. Szkoła za­ro­biła w ten spo­sób for­tunę, a Adam zo­stał gwiazdą wie­czoru. Tho­ma­so­wie wy­da­wali się krzy­kliwi i mało sub­telni, byli jed­nak mi­łymi ludźmi i lu­bili ich wszy­scy z wy­jąt­kiem kil­korga ro­dzi­ców, któ­rzy uwa­żali tę parę za zbyt pre­ten­sjo­nalną i nie ro­zu­mieli, ja­kim cu­dem córki Tho­ma­sów zna­la­zły się w szkole ta­kiej jak Atwood. Naj­wy­raź­niej jed­nak dziew­czynki miały tu zo­stać, czy to się ko­muś po­do­bało, czy też nie.

W trze­ciej kla­sie Gabby i Iz­zie na­dal były naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami. W wieku lat ośmiu lu­biły się jesz­cze bar­dziej niż jako pię­cio­latki. Dzie­liły się lal­kami Bar­bie i wy­mie­niały ubra­niami. Iz­zie spę­dzała w domu Gabby week­endy tak czę­sto, jak jej na to po­zwa­lano. Dziew­czynki wy­ryły swoje ini­cjały na biurku w po­koju Iz­zie, co nie spo­tkało się z apro­batą matki, a Iz­zie mu­siała zo­stać na week­end w domu, choć bar­dzo lu­biła by­wać u Gabby, po­nie­waż mo­gła tam przy­mie­rzać piękne, wręcz olśnie­wa­jące ubiory przy­ja­ciółki. Gabby miała dwa ró­żowe ża­kie­ciki przy­brane praw­dzi­wym bia­łym fu­ter­kiem i ró­żowe fu­tro przy­wie­zione przez matkę z Pa­ryża. Dziew­czynki miały ta­kie same wy­miary i wy­mie­niały się stro­jami, je­śli do­stały po­zwo­le­nie, które nie obej­mo­wało jed­nak pa­ry­skiego fu­tra. Iz­zie lu­biła Mi­chelle, choć Gabby utrzy­my­wała, że nie cierpi sio­stry, i cią­gle miała do niej ja­kieś pre­ten­sje. Nie zno­siła, gdy matka ka­zała im się ba­wić z młod­szą sio­strą, po­nie­waż chciała mieć przy­ja­ciółkę tylko dla sie­bie. Iz­zie chęt­nie jed­nak po­zwa­lała Mi­chelle włą­czać się do gry i cza­sem na­wet da­wała jej wy­grać. Nie­kiedy było jej żal dziew­czynki, bo wy­da­wało się, że ni­gdy nie bawi się ona tak do­brze jak Gabby, a ro­dzice chyba mniej się nią in­te­re­sują. Iz­zie była z na­tury bar­dzo opie­kuń­cza, zwłasz­cza wo­bec słab­szych, i by­wało, że opie­ko­wała się na­wet Gabby, gdy przy­ja­ciółka miała zły na­strój albo się prze­zię­biła. Iz­zie do­sko­nale spraw­dzała się w roli przy­ja­ciółki.

Judy po­wta­rzała, że jej star­sza córka jest ska­zana na suk­ces we wszyst­kim, czego się tknie, i wy­da­wało się, że ma ra­cję. Za­nim jesz­cze Gabby zdała do trze­ciej klasy, po­zo­wała do kilku re­klam ubrań dla dzieci i do zdjęć w ogól­no­kra­jo­wej kam­pa­nii Gap Kids. Nikt nie wąt­pił, że któ­re­goś dnia zo­sta­nie gwiazdą. Już te­raz żyła we wła­snym ma­łym świe­cie. Iz­zie cie­szyła się, że jest jej naj­lep­szą przy­ja­ciółką, ale bar­dzo lu­biła też trzech chłop­ców z ich kółka.

Od czasu do czasu oj­ciec Iz­zie, Jeff, za­bie­rał dziew­czynki na pizzę i krę­gle, co uwiel­biały, choć le­d­wie uda­wało im się pod­nieść kulę. Raz na ja­kiś czas wy­bie­rała się z nimi matka Iz­zie, zwy­kle jed­nak pra­co­wała do póź­nego wie­czoru. Ka­the­rine za­wsze za­bie­rała mnó­stwo pracy do domu, dla­tego mu­siał tam pa­no­wać spo­kój. Jeff zaj­mo­wał się więc dziew­czyn­kami poza do­mem albo pod­rzu­cał córkę do Gabby, je­śli długo się na­pra­szała. Jej matce zu­peł­nie to nie prze­szka­dzało. Iz­zie sły­szała nie­kiedy, jak ro­dzice się o to kłócą. Tata py­tał, dla­czego mama nie może zro­bić so­bie przy­naj­mniej jed­nego wie­czoru wol­nego, i za­czy­nało się. Ka­the­rine za­wsze na­zy­wała klien­tów swego męża z ACLU po­spól­stwem. Ile­kroć Iz­zie usły­szała to słowo, wie­działa, że za­raz wy­buch­nie na­prawdę wielka awan­tura.

Cza­sami roz­ma­wiała o tym z An­dym, rów­nież je­dy­na­kiem, któ­rego ro­dzice byli rów­nie jak jej za­pra­co­wani. Za­sta­na­wiała się, czy oni też się kłócą. Andy mó­wił, że nie, choć jego mama pra­cuje do późna, a cza­sami na­wet musi zo­sta­wać na noc, żeby ode­brać po­ród. Ro­dzice Iz­zie byli praw­ni­kami, a Andy’ego – le­ka­rzami. Gdy ro­dziło się dużo dzieci, jego matce zda­rzało się nie wra­cać do domu przez dwa lub trzy dni. Oj­ciec z ko­lei czę­sto po­dró­żo­wał – jeź­dził z wy­kła­dami albo pro­mo­wał w te­le­wi­zji swą naj­now­szą książkę. Gdy nie przyj­mo­wał w domu pa­cjen­tów, spo­ty­kał się w róż­nych mia­stach z czy­tel­ni­kami. Andy mó­wił, że jego oj­ciec jest jesz­cze bar­dziej za­pra­co­wany niż matka. Pi­sze książki o pro­ble­mach lu­dzi. Andy lu­bił jed­nak go­spo­się, która z nimi miesz­kała, nie miało więc dla niego zna­cze­nia, jak bar­dzo za­jęci są ro­dzice. Iz­zie zaj­mo­wała się opie­kunka, a nie miesz­ka­jąca na stałe go­spo­sia. Dom Andy’ego był jed­nak więk­szy.

Po­dob­nie jak Iz­zie Andy naj­bar­dziej lu­bił by­wać u Se­ana, po­nie­waż jego ro­dzice byli bar­dzo mili, choć uwa­żał, że on też ma mi­łych ro­dzi­ców, tylko że czę­sto pra­cują na mie­ście, pod­czas gdy O’Ha­ro­wie za­wsze obecni byli w domu i mieli czas roz­ma­wiać. Iz­zie lu­biła uda­wać, że Con­nie, matka Se­ana, jest jej cio­cią, choć ni­gdy o tym Se­anowi nie po­wie­działa, za­cho­wu­jąc to dla sie­bie. Con­nie za­wsze ją ści­skała i ca­ło­wała na po­wi­ta­nie. Iz­zie uwa­żała, że wszyst­kie mamy przy­ja­ciół są miłe, z wy­jąt­kiem – cza­sami – jej wła­snej, która miała tak dużo pracy i wra­cała do domu tak zmę­czona, że zda­rzało jej się za­po­mnieć o uści­ska­niu córki. Ale tata nie za­po­mi­nał ni­gdy. Bie­gał, trzy­ma­jąc ją na ba­rana, do­okoła domu, za­bie­rał do kina i do parku. W to­wa­rzy­stwie przy­ja­ciół Iz­zie na­cho­dziła nie­kiedy myśl, że do­brze by­łoby mieć sio­strę lub brata, wie­działa jed­nak, że nie ma na to szans. Za­py­tała kie­dyś matkę, a ona od­parła, że nie ma czasu, a poza tym była star­sza niż inne matki. Ka­the­rine Wal­lace miała czter­dzie­ści dwa lata, a jej mąż – czter­dzie­ści sześć. Oboje mó­wili, że są za sta­rzy na na­stępne dziecko, a oj­ciec za­wsze do­da­wał, że wolą nie mieć dru­giego, po­nie­waż wie­dzą, że nie by­łoby ta­kie wspa­niałe jak ona. Iz­zie zda­wała so­bie jed­nak sprawę, że ro­dzice po pro­stu nie chcą wię­cej dzieci.

Pod ko­niec roku szkol­nego Ke­vin O’Hara znów wpadł w ta­ra­paty. Iz­zie do­wie­działa się o tym od Se­ana w szkole pod­czas lun­chu. Wie­działa, że stało się coś złego, po­nie­waż Con­nie przez dwa dni opu­ściła swoją ko­lejkę pod­wo­że­nia dzieci do szkoły. Mu­siały za­stą­pić ją Ma­ri­lyn i Judy, choć żadna nie wy­ja­śniła dzie­ciom dla­czego. Iz­zie od razu wy­czuła kło­poty.

– To przez Ke­vina – po­wie­dział Sean, bio­rąc od Iz­zie jabłko w za­mian za ró­żowe ciastko, na które nie miał ochoty.

Iz­zie za­wsze do­sta­wała zdrowe je­dze­nie, zda­niem Se­ana – lep­sze. Te­raz ugry­zła ciastko i ubru­dziła so­bie na ró­żowo wargi i nos, co roz­śmie­szyło chłopca.

– Z czego się śmie­jesz? – za­py­tała ura­żona.

Sean się z nią dro­czył, ale i tak go lu­biła; był jej przy­ja­cie­lem, kimś w ro­dzaju brata, tylko lep­szego, po­nie­waż ni­gdy jej nie ude­rzył. Kie­dyś na­wet po­pchnął czwar­to­kla­si­stę, który ją prze­zy­wał.

– Śmieję się z cie­bie. Masz ró­żowy nos.

Iz­zie wy­tarła nos rę­ka­wem. 

– Ke­vin wpadł w kło­poty na za­ba­wie w szkole – cią­gnął Sean. – Tata mówi, że mogą go wy­rzu­cić. Musi sie­dzieć w domu przez cały ty­dzień. Jest za­wie­szony czy coś w tym ro­dzaju.

– Co on zro­bił? Po­bił się z kimś?

Iz­zie wie­działa, że star­szemu bratu Se­ana już się to zda­rzało. W wy­padku Ke­vina nie było w tym nic nad­zwy­czaj­nego; matka chłop­ców ma­wiała, że winna jest ich go­rąca ir­landzka krew. Ale ich oj­ciec ni­gdy nie wda­wał się w bójki, a prze­cież także był Ir­land­czy­kiem.

– Wziął na za­bawę bu­telkę al­ko­holu ojca i czę­sto­wał chło­pa­ków. To był chyba dżin. W każ­dym ra­zie wszy­scy na­prawdę się upili, Ke­vin też. Zwy­mio­to­wał i za­pa­sku­dził całą ła­zienkę chłop­ców.

– Je­śli tak, to do­brze, że już nie miesz­kasz z nim w jed­nym po­koju – po­wie­działa roz­sąd­nie Iz­zie.

Sean do­stał wła­sny po­kój, gdy skoń­czył sześć lat, a Ke­vin był wów­czas trzy­na­sto­lat­kiem. 

– Mu­siało okrop­nie śmier­dzieć – do­dała.

Sean ski­nął głową, pa­mię­tał bo­wiem, jak wy­glą­dał brat, gdy przy­nie­siono go do domu.

– No. Tata był okrop­nie zły. Od razu we­zwali go do szkoły i mu­siał za­brać Ke­vina. Ke­vin miał za­tru­cie al­ko­ho­lowe, trzeba było za­wieźć go na po­go­to­wie i dać mu ja­kieś le­kar­stwa. Mama pła­kała przez cały ty­dzień, boi się, że wy­rzucą go ze szkoły, bo on chyba nie ma do­brych stopni.

Oboje uznali, że sprawa przed­sta­wia się po­waż­nie.

– Ojej! Kiedy bę­dziesz wie­dział, czy go wy­rzucą?

– Chyba w tym ty­go­dniu.

Sean nie był tego pewny. Ro­dzice bez końca roz­ma­wiali o in­cy­den­cie z udzia­łem Ke­vina, ale tylko raz z młod­szym sy­nem. A po­nadto zde­cy­do­wali się wy­słać star­szego syna na letni obóz dla mło­dzieży ma­ją­cej pro­blemy w szkole. To, co mó­wili o obo­zie, bar­dzo się nie po­do­bało Se­anowi. Trzeba tam bę­dzie ro­bić mnó­stwo bar­dzo trud­nych rze­czy, ta­kich jak: wspi­na­nie się po ska­łach, wę­drówki po gó­rach czy sa­motne spę­dze­nie nocy w le­sie. Na­prawdę prze­ra­ża­jące. Sean mar­twił się o brata. Pod­słu­chał, jak oj­ciec mó­wił Ke­vi­nowi, że je­śli tak da­lej pój­dzie, chło­pak skoń­czy w wię­zie­niu. Sean miał na­dzieję, że to nie­prawda, ale już samo wy­rzu­ce­nie z Atwood by­łoby z pew­no­ścią czymś okrop­nym, bo mama po­wie­działa, że je­śli tak się sta­nie, Ke­vin pój­dzie do szkoły pań­stwo­wej. A je­śli znów się upije, wy­ślą go na od­wyk. Ke­vin mó­wił, że nic go to nie ob­cho­dzi i nie oka­zy­wał wy­rzu­tów su­mie­nia z po­wodu ca­łej tej hi­sto­rii. Po­wie­dział, że świet­nie się ba­wili, do­póki ich nie przy­ła­pano. Zo­stał za­wie­szony i jesz­cze długo nie bę­dzie miał prawa wstępu do Atwood. Iz­zie i Se­anowi wy­da­wało się, że jak na pięt­na­sto­latka i dru­go­kla­si­stę Ke­vin ma po­ważne pro­blemy, ale prze­cież on bez prze­rwy wpa­dał w ta­ra­paty czy to w szkole, czy w domu.

– Twoi ro­dzice mu­szą być prze­ra­żeni – po­wie­działa Iz­zie.

Ke­vin był je­dy­nym star­szym chłop­cem, któ­rego Iz­zie znała bli­żej, choć ni­gdy nie zwra­cał uwagi na nią ani in­nych przy­ja­ciół młod­szego brata. Gdy przy­cho­dziła do Se­ana, na­zy­wał ją smar­kulą i od razu pro­wa­dził do kuchni. W szkole ni­gdy nie za­mie­nił z nią ani słowa. Był wy­so­kim, przy­stoj­nym chłop­cem o kru­czo­czar­nych wło­sach, ta­kie same włosy miał jego młod­szy brat. Grał daw­niej w dru­ży­nie bejs­bo­lo­wej, ale w tym roku od­padł. Oświad­czył, że sport nie jest dla niego, co – jak mó­wił Sean – zmar­twiło ojca, który uwa­żał, że upra­wia­nie sportu przy­nio­słoby Ke­vi­nowi po­ży­tek.

Osta­tecz­nie wła­dze szkolne po­sta­no­wiły za­wie­sić star­szego O’Harę na ko­lejne dwa ty­go­dnie i wy­ra­zić wa­run­kową zgodę na kon­ty­nu­owa­nie na­uki. Nie wy­rzu­cono go więc. Mike i Con­nie wsta­wili się za sy­nem i prze­ko­nali szkołę, by dała mu drugą szansę. Mike i dy­rek­tor Atwood uprze­dzili jed­nak chło­paka, że je­śli znów zrobi coś po­dob­nego, wy­leci na do­bre. Ke­vin za­pew­nił, że ro­zu­mie, i do końca roku szkol­nego za­cho­wy­wał się wła­ści­wie, a po­tem wy­je­chał na obóz w gó­rach Sierra. Po po­wro­cie wy­da­wał się zdrow­szy, sil­niej­szy, le­piej umię­śniony, za­cho­wy­wał się grzecz­nie i ro­bił wra­że­nie bar­dziej od­po­wie­dzial­nego. La­tem skoń­czył szes­na­ście lat i jak za­uwa­żył Mike w roz­mo­wie z Con­nie, nie wy­glą­dał już jak chło­piec, lecz jak męż­czy­zna. Na obo­zie zy­skał pew­ność sie­bie. Ro­dzice mieli na­dzieję, że zmieni się na ko­rzyść.

– Chcia­ła­bym, żeby wy­do­ro­ślał – po­wie­działa z wes­tchnie­niem, wciąż pełna nie­po­koju, Con­nie.

Przez kilka pierw­szych ty­go­dni po przy­jeź­dzie z obozu Ke­vin spra­wo­wał się do­sko­nale, po­ma­gał na­wet matce w domu. Sean wie­dział jed­nak, że to tylko po­zory. Ty­dzień po po­wro­cie brata wi­dział go po­pi­ja­ją­cego ukrad­kiem piwo i za­uwa­żył paczkę pa­pie­ro­sów w jego ple­caku. Sean ni­gdy nie do­no­sił na niego ro­dzi­com, ale wie­dział, co się dzieje, le­piej, niż Ke­vin przy­pusz­czał. Nie był głupi.

Pierw­szego dnia czwar­tego roku na­uki Sean i Iz­zie, któ­rzy przy­je­chali do szkoły jed­no­cze­śnie, we­szli ra­zem do klasy, a tuż za nimi zja­wili się: Billy, Andy i Gabby. Ta piątka przy­ja­ciół trzy­mała się za­wsze ra­zem, była nie­roz­łączna przez cztery lata i są­dziła, że za­wsze tak bę­dzie. Wszy­scy pię­cioro co roku wy­rzy­nali na swo­ich szkol­nych ław­kach słowa: „Przy­ja­ciele na za­wsze”. Wieczną przy­jaźń przy­rze­kli so­bie już w dru­giej kla­sie. Con­nie na­zy­wała ich Wielką Piątką. Przy­jaź­nili się od ze­rówki i Con­nie miała na­dzieję, że więź ta prze­trwa. Sta­no­wili coś w ro­dzaju ro­dziny. Iz­zie i Gabby uda­wały cza­sem wo­bec no­wych na­uczy­cieli czy nie­zna­jo­mych, że są sio­strami, a Billy, Sean i Andy wmó­wili kie­dyś w krę­gielni ja­kie­muś czło­wie­kowi, że są tro­jacz­kami, i ten ktoś uwie­rzył. Ta piątka była ni­czym pię­cio­raczki z róż­nych ro­dzi­ców, ale o jed­nym sercu i jed­nej du­szy. Przy­ja­ciele na za­wsze.