Księżna - Danielle Steel - ebook + książka

Księżna ebook

Danielle Steel

4,4

Opis

Osierocona. Zdradzona. Gotowa na wszystko.

Angélique dorasta we wspaniałej wiejskiej posiadłości w Anglii pod opieką ojca, księcia Westerfield. Po jego śmierci przyrodni bracia wyrzekają się dziewczyny i wypędzają ją z domu.

Osiemnastoletnia Angélique jest piękna, ma głowę do interesów i pieniądze, które w tajemnicy zdążył przekazać jej zmarły ojciec. Nie mogąc znaleźć bezpiecznej posady, podejmuje desperacką próbę ułożenia sobie życia w Paryżu. Będzie do tego potrzebować wszystkich swych zasobów… a także odrobiny szczęścia.

Angélique obiera ryzykowną, niekonwencjonalną drogę i osiąga sukces. Żyje jednak w cieniu skandalu. Czy zdoła ułożyć sobie przyszłość?

Z Anglii przez Paryż do Nowego Jorku… Wybierz się w podróż z Danielle Steel, która w Księżnej snuje frapującą opowieść o niezwykłej kobiecie.

Danielle Steel

Jedna z najbardziej znanych i najchętniej czytanych autorek na świecie. Jej powieści sprzedano w blisko miliardzie egzemplarzy. Do licznych międzynarodowych bestsellerów Steel należą: Romans, Sąsiedzi, To, co bezcenne, Pegaz i inne wysoko oceniane powieści. Jest również autorką książek: Światło moich oczu: historia życiaNicka Trainy, opowiadającej o losach jej syna; Życie na ulicy, wspomnień z pracy z bezdomnymi; Expect a Miracle, zbioru jej ulubionych cytatów niosących inspirację i pocieszenie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 428

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (157 ocen)
92
40
18
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AOlbych

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna nastepna ksiazka .której nie można odłożyć. Jak różne bywają losy ludzkie .Nie mniej jednak dobro zwycięża. Ludzie wyrafinowani źli i zazdrośni zostają ukarani.Szlachetnosc zostaje nagrodzona..Polecam
00
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
TeresaKrzywicka

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.Ciekawa książka..
00
Olgaicloud

Nie oderwiesz się od lektury

Momentami miałam ochotę przewrócić kilka stron na raz, ale obawa, że ominę coś ciekawego była za mocna :D Bardzo ciekawa historia kobiety która potrafi walczyć o swoje, troszczy się o bliskich. Bogata fabuła która pokazuje, że w najmniej spodziewanych momentach wracają do nas duchy z przeszłości :)
00
krysfil62

Nie oderwiesz się od lektury

To piękna książka, ciężko się od niej oderwać. Pokazująca, że zło powraca do tych, którzy je czynią. Polecam. 😊😊😊
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: The Du­chess
Co­py­ri­ght © 2017 by Da­niel­le Ste­el All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­ne­sy 2022 Co­py­ri­ght for the Po­lish Trans­la­tion © © by Agniesz­ka My­śli­wy 2017, 2022
Wy­daw­ca: NA­TA­LIA GO­WIN
Ko­rek­ta: DO­MI­NI­KA ŁA­DYC­KA / e-DY­TOR
Zdjęcie na okład­ce © JEFF COT­TEN­DEN
Ad­ap­ta­cja okład­ki: Pa­weł Pan­cza­kie­wicz//PAN­CZA­KIE­WICZ.ART.DE­SIGN – www.pan­cza­kie­wicz.pl
Skład i ła­ma­nie: JS Stu­dio
War­sza­wa 2022
ISBN 978-83-67406-77-2
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­ne­sy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skie­go 11a 01-527 War­sza­wawww.wy­daw­nic­two­lu­na.plfa­ce­bo­ok.com/wy­daw­nic­two­lu­nain­sta­gram.com/wy­daw­nic­two­lu­na
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Dla mo­ich uko­cha­nych dzie­ci,

Be­atrix, Tre­vo­ra, Tod­da, Nic­ka, Sa­man­thy,

Vic­to­rii, Va­nes­sy, Ma­xxa i Zary.

Za­wsze walcz­cie o to, co wa­szym zda­niem słusz­ne.

Za­bie­gaj­cie o spra­wie­dli­wo­ść i o wszyst­ko,

co się wam na­le­ży.

Bóg i prze­zna­cze­nie za­dba­ją o resz­tę.

Ko­cham was z ca­łe­go ser­ca i ka­żdą ko­mór­ką mo­je­go cia­ła.

Z mi­ło­ścią,

Ma­mu­sia/ds

Od­wa­ga to nie brak lęku i roz­pa­czy,

lecz siła, by je prze­zwy­ci­ężyć.

Roz­dział 1

Zamek Bel­gra­ve stał w sa­mym ser­cu Hert­ford­shi­re i po­ra­żał prze­py­chem już od je­de­na­stu po­ko­leń i pra­wie trzy­stu lat, od szes­na­ste­go wie­ku. Poza kil­ko­ma uno­wo­cze­śnie­nia­mi i de­ko­ra­cyj­ny­mi ak­cen­ta­mi nie­wie­le się zmie­ni­ło w jego wy­glądzie. Wła­ści­cie­le rów­nież do­cho­wy­wa­li wier­no­ści tra­dy­cji już od po­nad dwu­stu lat, co było krze­pi­ące. Za­mek sta­no­wił gniaz­do ro­do­we Phil­li­pa, ksi­ęcia We­ster­field. Wy­bu­do­wa­ła go ro­dzi­na La­tha­mów. Był jed­nym z naj­wi­ęk­szych zam­ków w An­glii, a ta­kże jed­nym z naj­le­piej utrzy­ma­nych, dzi­ęki for­tu­nie ksi­ęcia.

Jak okiem si­ęgnąć ota­cza­ły go zie­mie ogrom­nej po­sia­dło­ści: lasy, duże je­zio­ro, któ­re słu­żba ob­fi­cie za­ry­bia­ła, a ta­kże far­my dzie­rżaw­ców, któ­rych przod­ko­wie byli pod­da­ny­mi La­tha­mów. Ksi­ążę do­glądał wszyst­kie­go od cza­sów mło­do­ści, od­kąd jego oj­ciec zgi­nął w wy­pad­ku pod­czas po­lo­wa­nia u sąsia­dów. Pod jego czuj­nym okiem Bel­gra­ve i ota­cza­jące go zie­mie roz­kwi­tły. Te­raz miał już sie­dem­dzie­si­ąt czte­ry lata, a przez kil­ka ostat­nich przy­uczał swo­je­go naj­star­sze­go syna Tri­sta­na do za­rządza­nia po­sia­dło­ścią. Phil­lip czuł, że syn jest go­to­wy do prze­jęcia od­po­wie­dzial­no­ści i że so­bie po­ra­dzi. Miał też jed­nak pew­ne oba­wy. Tri­stan miał czter­dzie­ści pięć lat, żonę i dwie cór­ki. Młod­szy syn ksi­ęcia, Edward, miał czter­dzie­ści dwa lata, ni­g­dy się nie oże­nił i nie miał żad­ne­go pra­wo­wi­te­go po­tom­ka, choć spło­dził wie­le nie­ślub­nych dzie­ci. Nikt nie wie­dział, ile ich jest, na­wet sam Edward. Miał skłon­no­ść do nad­uży­wa­nia al­ko­ho­lu i ha­zar­du, fol­go­wał so­bie na wszel­kie mo­żli­we spo­so­by, zwłasz­cza je­śli w grę wcho­dzi­ły szyb­kie ko­nie lub ko­bie­ty. To by­ła­by ka­ta­stro­fa, gdy­by to on uro­dził się pierw­szy. Na szczęście tak się jed­nak nie sta­ło, choć w su­mie ża­den z sy­nów Phil­li­pa nie do­cze­kał się syna i dzie­dzi­ca.

Tri­stan i Edward uro­dzi­li się ze zwi­ąz­ku ksi­ęcia z pierw­szą żoną, Ara­bel­lą, cór­ką hra­bie­go i ku­zyn­ką Phil­li­pa w dru­giej li­nii, rów­nież bar­dzo za­mo­żną damą. Jej ro­dzi­na cie­szy­ła się nie­ska­zi­tel­ną re­pu­ta­cją i ary­sto­kra­tycz­nym po­cho­dze­niem. Ara­bel­la była bar­dzo mło­da, gdy się po­bra­li. Oba rody po­pa­rły ten zwi­ązek – Phil­lip miał wte­dy dwa­dzie­ścia osiem lat, a Ara­bel­la le­d­wie sie­dem­na­ście. Była nie­zwy­kle pi­ęk­na. Zo­sta­ła gwiaz­dą swo­je­go pierw­sze­go lon­dy­ńskie­go se­zo­nu w to­wa­rzy­stwie. Nie za­wio­dła po­kła­da­nych w niej ocze­ki­wań, by wła­śnie wte­dy zna­le­źć so­bie męża. Phil­lip szyb­ko jed­nak od­krył, że jest z na­tu­ry zim­na i o wie­le bar­dziej in­te­re­su­je ją ży­cie to­wa­rzy­skie i ko­rzy­ści pły­nące z ty­tu­łu ksi­ężnej niż wła­sny mąż i dzie­ci. Była sku­pio­na na so­bie i po­wszech­nie po­dzi­wia­na za uro­dę. Zma­rła na gry­pę, gdy chłop­cy mie­li po czte­ry i sie­dem lat. To Phil­lip ich wy­cho­wał z po­mo­cą gu­wer­nant­ki, licz­nej słu­żby i swo­jej mat­ki, ksi­ężnej wdo­wy.

Mło­de ko­bie­ty z sąsied­nich po­sia­dło­ści i lon­dy­ńskie go­spo­dy­nie, któ­re przyj­mo­wa­ły go, ile­kroć udał się do mia­sta, ro­bi­ły, co mo­gły, by zwró­cić na sie­bie jego uwa­gę. Chłop­cy byli już jed­nak do­ro­śli, kie­dy Phil­lip po­znał ko­bie­tę, któ­ra ocza­ro­wa­ła go bez resz­ty i w któ­rej za­ko­chał się od pierw­sze­go wej­rze­nia. Ma­rie-Isa­bel­le była cór­ką fran­cu­skie­go mar­ki­za, ku­zyn­ką w pierw­szej li­nii kró­la, któ­ry padł ofia­rą re­wo­lu­cji. Wy­wo­dzi­ła się z Bur­bo­nów oraz z ksi­ążąt or­le­ańskich – mia­ła więc człon­ków ro­dzin kró­lew­skich w obu ga­łęziach drze­wa ge­ne­alo­gicz­ne­go. Przy­szła na świat w pierw­szym roku re­wo­lu­cji. Jej ro­dzi­ce zo­sta­li za­bi­ci. Wkrót­ce po­tem ich po­sia­dło­ść spa­lo­no, a ma­jątek roz­kra­dzio­no lub znisz­czo­no. Jej oj­ciec, prze­czu­wa­jąc te wy­da­rze­nia, kie­dy była nie­mow­lęciem, ode­słał ją do swo­ich przy­ja­ciół w An­glii i za­pew­nił jej środ­ki na utrzy­ma­nie, na wy­pa­dek gdy­by we Fran­cji zda­rzy­ło się naj­gor­sze. Do­ra­sta­ła więc szczęśli­wie oto­czo­na an­giel­ską ro­dzi­ną, któ­ra zgo­dzi­ła się ją przy­jąć i ob­da­rzy­ła uczu­ciem. Wy­ro­sła na cza­ru­jącą mło­dą damę o nie­zwy­kłej uro­dzie – mia­ła nie­mal bia­łe wło­sy, ogrom­ne nie­bie­skie oczy, wspa­nia­łą fi­gu­rę i por­ce­la­no­wą cerę. Ksi­ążę ocza­ro­wał ją pod­czas pierw­sze­go spo­tka­nia w ta­kim sa­mym stop­niu jak ona jego. Byli tak samo do­brze uro­dze­ni, obo­je wi­ęzy krwi łączy­ły z mo­nar­cha­mi. Ma­rie-Isa­bel­le za­ko­cha­ła się w nim od razu. Po­bra­li się czte­ry mie­si­ące pó­źniej, gdy sko­ńczy­ła osiem­na­ście lat. Phil­lip pierw­szy raz w ży­ciu za­znał praw­dzi­we­go szczęścia, i to z ko­bie­tą, któ­rą ubó­stwiał. Sta­no­wi­li uro­dzi­wą parę. On był wy­so­ki, po­tężnie zbu­do­wa­ny i ele­ganc­ki, a Ma­rie-Isa­bel­le łączy­ła w so­bie ary­sto­kra­tycz­ne zwy­cza­je An­gli­ków, wśród któ­rych do­ra­sta­ła, z fran­cu­skim uro­kiem swo­ich przod­ków. Ide­al­nie uzu­pe­łnia­ła jego ży­cie. Po­ko­cha­ła Bel­gra­ve rów­nie moc­no jak on i po­ma­ga­ła mu upi­ęk­szać po­sia­dło­ść. Za­mek ja­śniał jej obec­no­ścią, wszy­scy ją ko­cha­li z po­wo­du jej we­so­łe­go uspo­so­bie­nia i uwiel­bie­nia dla męża. Cho­ciaż Phil­lip miał pi­ęćdzie­si­ąt pięć lat, gdy się po­bie­ra­li, przy niej znów czuł się jak mło­dy chło­pak.

Ich wspól­ne ży­cie ukła­da­ło się jak w baj­ce, lecz za­ko­ńczy­ło się przed­wcze­śnie. Ma­rie-Isa­bel­le po­częła dziec­ko w pierw­szym roku ma­łże­ństwa i zma­rła dwa dni po uro­dze­niu cór­ki, któ­rej nada­li imię An­géli­que, po­nie­waż wy­gląda­ła jak anioł z wło­sa­mi w naj­ja­śniej­szym od­cie­niu blon­du i błękit­ny­mi ocza­mi odzie­dzi­czo­ny­mi po mat­ce. Po­grążo­ny w żalu po śmier­ci żony Phil­lip po­świ­ęcił się bez resz­ty cór­ce, któ­ra sta­ła się ra­do­ścią jego ży­cia. Wszędzie ją ze sobą za­bie­rał i wta­jem­ni­czył ją w spra­wy za­rządza­nia po­sia­dło­ścią w rów­nym stop­niu jak swo­ich sy­nów, a może na­wet bar­dziej. An­géli­que po­dzie­la­ła jego mi­ło­ść do zie­mi i ma­jąt­ku, mia­ła też wro­dzo­ny in­stynkt w tej ma­te­rii. Wie­le dłu­gich zi­mo­wych wie­czo­rów po­świ­ęca­li na dys­ku­sje do­ty­czące za­rządza­nia Bel­gra­ve i far­ma­mi, a la­tem ra­zem je­ździ­li kon­no, by oglądać zmia­ny i ulep­sze­nia, któ­re wpro­wa­dzał Phil­lip. Oj­ciec za­wsze tłu­ma­czył jej, dla­cze­go są one ta­kie wa­żne. Do­sko­na­le ro­zu­mia­ła skom­pli­ko­wa­ne me­cha­ni­zmy funk­cjo­no­wa­nia po­sia­dło­ści, mia­ła gło­wę do liczb i fi­nan­sów, za­wsze da­wa­ła mu mądre rady.

An­géli­que po­bie­ra­ła na­uki w domu, bie­gle mó­wi­ła po fran­cu­sku dzi­ęki fran­cu­skiej gu­wer­nant­ce, któ­rą za­trud­nił dla niej Phil­lip. Pra­gnął, by po­słu­gi­wa­ła się języ­kiem mat­ki. Ma­rie-Isa­bel­le rów­nież zna­ła fran­cu­ski i an­giel­ski dzi­ęki sta­ra­niom ro­dzi­ny, któ­ra wzi­ęła ją na wy­cho­wa­nie.

Z cza­sem to An­géli­que prze­jęła opie­kę nad oj­cem – czu­wa­ła nad nim, mar­twi­ła się o nie­go, gdy czuł się go­rzej, i pie­lęgno­wa­ła go, kie­dy nie­do­ma­gał. Była cór­ką ide­al­ną, a Phil­lip od­czu­wał wy­rzu­ty su­mie­nia, że nie za­bie­ra jej częściej do Lon­dy­nu. Wy­jaz­dy do sto­li­cy co­raz bar­dziej go jed­nak męczy­ły, a już daw­no temu stra­cił za­in­te­re­so­wa­nie ba­la­mi i wy­da­rze­nia­mi to­wa­rzy­ski­mi. Za­brał jed­nak cór­kę na ko­ro­na­cję swo­je­go ku­zy­na kró­la Je­rze­go IV w opac­twie West­min­ster w 1821 roku, gdy dziew­czy­na mia­ła dwa­na­ście lat. Nie­wie­le dzie­ci wzi­ęło udział w ce­re­mo­nii, lecz przez wzgląd na jej po­kre­wie­ństwo król na to ze­zwo­lił. An­géli­que z za­afe­ro­wa­niem ob­ser­wo­wa­ła pom­pę ce­re­mo­nia­łu i to­wa­rzy­szące mu uro­czy­sto­ści. Phil­lip miał już wte­dy sze­śćdzie­si­ąt osiem lat. Cho­ro­by co­raz częściej da­wa­ły o so­bie znać. Choć cie­szył się, że mógł ją za­brać na dwór, z ulgą po­wró­cił na wieś. An­géli­que oświad­czy­ła, że ni­g­dy tego nie za­po­mni, i jesz­cze dłu­go opo­wia­da­ła o ko­ro­na­cji.

Od tam­tej pory ksi­ążę często my­ślał o pierw­szym se­zo­nie to­wa­rzy­skim cór­ki i balu, któ­ry po­wi­nien dla niej wy­dać w ich lon­dy­ńskim domu na Gro­sve­nor Squ­are, a ta­kże o mężczy­znach, któ­rych po­win­na przy tej oka­zji po­znać. Nie mógł się jed­nak po­go­dzić z my­ślą o de­biu­cie An­géli­que. Wie­dział, że po­zna mężczy­znę, któ­ry ją mu od­bie­rze. Była zbyt pi­ęk­na, by do tego nie do­szło, a on my­ślał o tym z oba­wą.

Kil­ka lat temu zgo­dził się, by Tri­stan, jego żona i dwie cór­ki prze­pro­wa­dzi­li się do lon­dy­ńskie­go domu, po­nie­waż sam już tam nie by­wał. Męczył go wir to­wa­rzy­skich ak­tyw­no­ści w sto­li­cy, le­piej i swo­bod­niej czuł się w Bel­gra­ve. An­géli­que po­wta­rza­ła upar­cie, że jest szczęśli­wa z nim w Hert­ford­shi­re i też nie musi je­ździć do Lon­dy­nu. Wo­la­ła zo­stać w domu z oj­cem.

Ma­łżon­ka Tri­sta­na Eli­za­beth mo­gła wzi­ąć na sie­bie obo­wi­ązek czu­wa­nia nad An­géli­que pod­czas jej pierw­sze­go se­zo­nu, a na­wet zor­ga­ni­zo­wać dla niej bal, za któ­ry ksi­ążę by za­pła­cił. Tri­stan był jed­nak za­zdro­sny o sio­strę od dnia, w któ­rym przy­szła na świat. Uczu­cie to za­po­cząt­ko­wa­ła nie­na­wi­ść do jej mat­ki i gniew na ojca, któ­ry po­wtór­nie się oże­nił. Cho­ciaż Ma­rie-Isa­bel­le na­le­ża­ła do ary­sto­kra­cji, Tri­stan i jego młod­szy brat na­zy­wa­li ją mi­ędzy sobą „fran­cu­ską dziw­ką”. Phil­lip o tym wie­dział i wy­wo­ły­wa­ło to w nim nie­wy­po­wie­dzia­ny żal. Ta­kże otwar­ta wro­go­ść sy­nów wo­bec sio­stry z ka­żdym ro­kiem przy­spa­rza­ła mu co­raz wi­ęk­szych trosk.

We­dług pra­wa ty­tuł, po­sia­dło­ść i znacz­na część jego ma­jąt­ku na­le­ża­ły się w spad­ku Tri­sta­no­wi, z pew­ny­mi ustęp­stwa­mi na rzecz Edwar­da, młod­sze­go syna. Edward miał odzie­dzi­czyć Do­wer Ho­use, czy­li ogrom­ną bo­ga­tą po­sia­dło­ść, w któ­rej miesz­ka­ła aż do swo­jej śmier­ci jego bab­ka. Phil­lip usta­lił dla nie­go ta­kże pen­sję, dzi­ęki któ­rej Edward ży­łby wy­god­nie, gdy­by zbyt­nio so­bie nie do­ga­dzał. Phil­lip wie­dział, że gdy­by Edward zna­la­zł się w ta­ra­pa­tach, mógł li­czyć na star­sze­go bra­ta – za­wsze byli so­bie bli­scy. Tri­stan ni­g­dy nie po­zwo­li­łby Edwar­do­wi żyć w nędzy. Cór­ce jed­nak Phil­lip mógł zo­sta­wić tyl­ko po­sag, i to gdy­by wy­szła za mąż. Wie­le razy mó­wił Tri­sta­no­wi, że jego pra­gnie­niem jest, by An­géli­que miesz­ka­ła w zam­ku tak dłu­go, jak tyl­ko będzie chcia­ła, a na sta­ro­ść prze­nio­sła się do domu w ob­rębie po­sia­dło­ści, któ­ry wszy­scy na­zy­wa­li Chat­ką, na­wet gdy­by w mi­ędzy­cza­sie wzi­ęła ślub.

Chat­ka do­rów­ny­wa­ła roz­mia­ra­mi Do­wer Ho­use, mia­ła po­dob­nie licz­ną słu­żbę, a Phil­lip wie­dział, że jego cór­ce będzie tam wy­god­nie. Osta­tecz­na de­cy­zja na­le­ża­ła jed­nak do Tri­sta­na, a nikt nie mógł mieć pew­no­ści, na jaką hoj­no­ść zdo­będzie się wo­bec sio­stry. Pra­wo nie zo­bo­wi­ązy­wa­ło go do opie­ki nad nią. Phil­lip za­ży­czył so­bie rów­nież, by Tri­stan wspie­rał ją fi­nan­so­wo i prze­zna­czył dla niej hoj­ną sumę w po­sa­gu, jak przy­sta­ło na ich po­zy­cję w świe­cie i jej szla­chet­ne po­cho­dze­nie. Nie chciał zo­sta­wić An­géli­que bez gro­sza przy du­szy, nie chciał, by ze­pchni­ęto ją na mar­gi­nes po jego śmier­ci, jed­nak w świe­tle pra­wa nie mógł zro­bić nic, by temu za­po­biec. Wie­dział, że po­zo­sta­wi cór­kę na ła­sce bra­ci, po­nie­waż sama nie mo­gła po nim bez­po­śred­nio dzie­dzi­czyć. Często dys­ku­to­wał na ten te­mat z An­géli­que, a ona po­wta­rza­ła mu, żeby się nie mar­twił. Nie­wie­le po­trze­bo­wa­ła do szczęścia, pra­gnęła tyl­ko miesz­kać w Bel­gra­ve. Zna­jąc jed­nak me­cha­ni­zmy rządzące świa­tem, ry­zy­ko pły­nące z tego, że po­sia­dło­ść przy­pad­nie naj­star­sze­mu z jego sy­nów, twar­dy cha­rak­ter Tri­sta­na oraz chci­wo­ść jego ma­łżon­ki, Phil­lip wie­le bez­sen­nych nocy spędził, za­mar­twia­jąc się o cór­kę, szcze­gól­nie gdy z wie­kiem za­czął pod­upa­dać na zdro­wiu.

Od mie­si­ąca cho­ro­wał na płu­ca, a jego stan stop­nio­wo się po­gar­szał, co przy­spa­rza­ło trosk An­géli­que. Wie­le razy wzy­wa­ła le­ka­rza, zwłasz­cza że oj­ciec za­czął go­rącz­ko­wać. Nad­sze­dł li­sto­pad, tem­pe­ra­tu­ra spa­dła, po­ko­jów­ki mu­sia­ły więc sta­le pod­sy­cać ogień w jego sy­pial­ni, aby ją ogrzać. Zimą w Bel­gra­ve by­wa­ło chłod­no. Tego roku po­go­da była wy­jąt­ko­wo nie­przy­chyl­na – śnieg spa­dł już w pa­ździer­ni­ku, a wiatr hu­lał po po­lach, gdy An­géli­que sie­dzia­ła przy łó­żku ojca i mu czy­ta­ła. Tego po­po­łud­nia kil­ka­krot­nie za­pa­dał w sen. Ile­kroć się bu­dził, wy­da­wał się oży­wio­ny, a jego po­licz­ki pa­ła­ły go­rącz­ką. Pani Whi­te, go­spo­dy­ni, zaj­rza­ła do nie­go, gdy spał, i zgo­dzi­ła się z An­géli­que, że trze­ba znów po­słać po le­ka­rza. Po­ko­jo­wiec ksi­ęcia John Mar­kham był tego sa­me­go zda­nia. Mar­kham roz­po­czął słu­żbę wie­le lat przed na­ro­dze­niem An­géli­que, nie­mal do­rów­ny­wał wie­kiem swo­je­mu pra­co­daw­cy i był mu głębo­ko od­da­ny. Wszy­scy mar­twi­li się sta­nem zdro­wia Phil­li­pa. Ksi­ążę często za­no­sił się głębo­kim, przej­mu­jącym kasz­lem, nie chciał też jeść ani pić, choć Mar­kham co chwi­la przy­no­sił pe­łne tace do jego po­ko­ju.

Do­mem za­rządzał ka­mer­dy­ner o na­zwi­sku Hob­son, któ­ry nie­ustan­nie ry­wa­li­zo­wał z Mar­kha­mem o uwa­gę ksi­ęcia, lecz te­raz, gdy ksi­ążę pod­upa­dł na zdro­wiu, Hob­son nie wtrącał się do opie­ki nad nim. An­géli­que była wdzi­ęcz­na słu­żbie za od­da­nie, ja­kie prze­ja­wia­li wo­bec jej ojca – wszy­scy go ko­cha­li, oka­zy­wał im bo­wiem do­broć, dbał o nich i był wra­żli­wym, a ta­kże od­po­wie­dzial­nym pra­co­daw­cą. Te same war­to­ści prze­ka­zał cór­ce.

Zna­ła z imie­nia i na­zwi­ska wszyst­kich lo­ka­jów i po­ko­jów­ki, in­te­re­so­wa­ła się ich ży­ciem, ser­decz­nie od­no­si­ła się rów­nież do ogrod­ni­ków, sta­jen­nych, a ta­kże do dzie­rżaw­ców i ich ro­dzin. Roz­ma­wia­ła z nimi, gdy spo­ty­ka­li się w ci­ągu dnia w zwi­ąz­ku z jej obo­wi­ąz­ka­mi – kie­dy prze­gląda­ła bie­li­znę po­ście­lo­wą z pa­nią Whi­te czy wy­słu­chi­wa­ła pro­ble­mów w kuch­ni. Ku­char­ka, pani Wil­liams, była su­ro­wa, lecz do­bre­go ser­ca. Pro­wa­dzi­ła kuch­nię że­la­zną ręką i do­wo­dzi­ła pod­ku­chen­ny­mi jak ge­ne­rał swo­ją ar­mią, a po­si­łki, któ­re go­to­wa­ła, były wy­bor­ne i god­ne ka­żde­go szla­chet­ne­go domu. Sta­ra­ła się na­kło­nić ksi­ęcia do je­dze­nia, przy­go­to­wu­jąc jego ulu­bio­ne da­nia, ale od trzech dni tace wra­ca­ły do kuch­ni nie­tkni­ęte. La­men­to­wa­ła, oba­wia­jąc się, że to zły znak, a inni po­dzie­la­li jej nie­po­kój. Ksi­ążę wy­glądał na po­wa­żnie cho­re­go, co nie umknęło rów­nież uwa­dze An­géli­que. Jako osiem­na­sto­let­nia pan­na była nad wiek doj­rza­ła. Wie­dzia­ła, jak za­rządzać do­mem ojca, i opie­ko­wa­ła się nim już nie raz w ostat­nich la­tach. Tym ra­zem jed­nak było ina­czej. Oj­ciec cho­ro­wał już od mie­si­ąca, jego stan się nie po­pra­wiał, a po trwa­jącej nie­mal od ty­go­dnia go­rącz­ce prze­sta­ły go ob­cho­dzić sta­ra­nia in­nych. Chciał tyl­ko spać, co było do nie­go w ogó­le nie­po­dob­ne. Mimo sie­dem­dzie­si­ęciu czte­rech lat wci­ąż ema­no­wał wi­tal­no­ścią i in­te­re­so­wał się wszyst­kim – aż do te­raz.

Le­ka­rza nie­po­ko­ił stan zdro­wia ksi­ęcia. Po jego wy­jściu An­géli­que pró­bo­wa­ła prze­ko­nać ojca do zje­dze­nia ugo­to­wa­ne­go przez pa­nią Wil­liams bu­lio­nu, w któ­rym pły­wa­ły drob­ne ka­wa­łki go­to­wa­ne­go kur­cza­ka, ale on nie chciał o tym sły­szeć. Mach­nął tyl­ko ręką, gdy spoj­rza­ła na nie­go ze łza­mi w oczach.

– Tato, pro­szę... Spró­buj tyl­ko tej zupy. Jest pysz­na i zro­bisz przy­kro­ść pani Wil­liams, je­śli nie zjesz choć tro­chę.

Za­czął pro­te­sto­wać, co po­skut­ko­wa­ło pi­ęcio­mi­nu­to­wym ata­kiem kasz­lu, po któ­rym osu­nął się na po­dusz­ki wy­ra­źnie wy­czer­pa­ny. Nik­nął w oczach, chu­dł i tra­cił siły, nie dało się już dłu­żej za­prze­czać, że stał się kru­chy, choć za­zwy­czaj pró­bo­wa­ła uda­wać, że jest ina­czej. Znów za­pa­dł w sen, a ona trzy­ma­ła go za rękę i ob­ser­wo­wa­ła. Mar­kham zaj­rzał kil­ka razy do po­ko­ju – za­trzy­my­wał się w pro­gu, po czym nie­zau­wa­że­nie wy­cho­dził.

Hob­son za­uwa­żył go na scho­dach do kuch­ni i za­py­tał ci­cho:

– Jak się czu­je Jego Ksi­ążęca Mość?

– Bez zmian – od­pa­rł Mar­kham z nie­po­ko­jem w oczach.

Pani Whi­te przy­słu­chi­wa­ła się wy­mia­nie zdań. W kuch­ni pa­no­wał ruch, choć ani An­géli­que, ani jej oj­ciec nie je­dli. Go­spo­dy­ni za­mie­rza­ła po­słać An­géli­que ko­la­cję na górę. Mia­ła jesz­cze dwa­dzie­ścio­ro pi­ęcio­ro słu­żących do wy­kar­mie­nia. W Bel­gra­ve ży­cie to­czy­ło się wart­ko, zwłasz­cza w części prze­zna­czo­nej dla słu­żby.

– Co się sta­nie z tą kru­szy­ną? – za­py­ta­ła pani Whi­te ka­mer­dy­ne­ra, gdy Mar­kham usia­dł z in­ny­mi do ko­la­cji. – Znaj­dzie się na ła­sce bra­ci, je­śli coś sta­nie się Jego Ksi­ążęcej Mo­ści.

– Nic na to nie po­ra­dzi­my – od­pa­rł Hob­son, uda­jąc, że wca­le nie mar­twi go to tak jak go­spo­dy­nię.

Za­trud­nił się jako ka­mer­dy­ner wie­le lat temu, gdy jego żona i cór­ka pa­dły ofia­rą epi­de­mii gry­py. Szyb­ko od­krył, że słu­żba mu od­po­wia­da, i zo­stał. Wie­dział, że naj­bez­piecz­niej­szym roz­wi­ąza­niem dla An­géli­que by­łby ślub, za­nim jej oj­ciec umrze, dzi­ęki cze­mu zna­la­zła­by się pod opie­ką męża za­bez­pie­czo­na przez ojca po­sa­giem. Dziew­czy­na była jed­nak jesz­cze bar­dzo mło­da i nie wzi­ęła udzia­łu w lon­dy­ńskim se­zo­nie tego lata – choć w tym roku mo­gła we­jść do to­wa­rzy­stwa. Te­raz było już na to za pó­źno, gdy­by jej oj­ciec nie wy­zdro­wiał, chy­ba że Tri­stan ze­zwo­li­łby na to w przy­szłym roku, co wy­da­wa­ło się mało praw­do­po­dob­ne. Przy­szło­ść An­géli­que go nie in­te­re­so­wa­ła, co ja­sno da­wał wszyst­kim do zro­zu­mie­nia. Miał dwie cór­ki w wie­ku szes­na­stu i sie­dem­na­stu lat, któ­re nie mo­gły się rów­nać uro­dą z za­le­d­wie rok od nich star­szą ciot­ką. An­géli­que zo­sta­ła­by gwiaz­dą ka­żde­go lon­dy­ńskie­go se­zo­nu, sta­no­wi­ąc dla nich kon­ku­ren­cję, a tego nie chcie­li ani Tri­stan, ani jego ma­łżon­ka.

Pani Whi­te i pan Hob­son rów­nież za­sie­dli do ko­la­cji, a wkrót­ce po­tem Mar­kham znów udał się na górę, by zaj­rzeć do ksi­ęcia. Bie­gał po scho­dach przez cały dzień. Gdy wsze­dł do po­ko­ju, Jego Ksi­ążęca Mość spał, a An­géli­que grze­ba­ła wi­del­cem w je­dze­niu, któ­re jej przy­nió­sł. Wi­dać było, że pła­ka­ła. Mia­ła wra­że­nie, że go­dzi­ny ojca są po­li­czo­ne. Za­wsze wie­dzia­ła, że ten dzień na­dej­dzie, lecz jesz­cze nie była nań go­to­wa.

Stan ksi­ęcia nie po­gor­szył się ani nie po­lep­szył przez na­stęp­ne trzy dni. Kie­dy zbu­dził się pew­nej nocy, jego oczy pa­ła­ły go­rącz­ką. Czuj­na An­géli­que za­uwa­ży­ła, że jest bar­dziej przy­tom­ny i wy­da­je się sil­niej­szy.

– Chcę iść do ga­bi­ne­tu – oświad­czył sta­now­czo.

Za­brzmiał jak daw­niej, a ją ogar­nęła na­dzie­ja, że to znak, iż go­rącz­ka w ko­ńcu ustępu­je, a on wra­ca do zdro­wia. Roz­pacz­li­wie się o nie­go mar­twi­ła, lecz sta­ra­ła się tego nie oka­zy­wać i te­raz rów­nież przy­bra­ła dziel­ną minę.

– Nie dzi­siaj, tato. Tam jest za zim­no.

Po­ko­jów­ki nie na­pa­li­ły w sąsia­du­jącej z jego sy­pial­nią ma­łej bi­blio­te­ce, w któ­rej no­ca­mi często prze­glądał ksi­ęgi ra­chun­ko­we ma­jąt­ku. Nie wsta­wał z łó­żka od po­nad ty­go­dnia, więc An­géli­que zwol­ni­ła je z tego obo­wi­ąz­ku, a te­raz nie chcia­ła, by oj­ciec opu­ścił cie­płe łó­żko.

– Nie kłóć się ze mną – prze­rwał jej su­ro­wo. – Mu­szę ci coś dać.

Za­sta­na­wia­ła się przez chwi­lę, czy może ma­ja­czyć, lecz wy­da­wał się ca­łko­wi­cie świa­do­my i w pe­łni przy­tom­ny.

– Mo­że­my to za­ła­twić ju­tro, oj­cze. Albo po­wiedz mi, co to jest, a ja po to pój­dę.

Już mia­ła wstać, gdy oj­ciec od­su­nął ko­łdrę, pod­nió­sł się i spoj­rzał na nią z wy­ra­zem de­ter­mi­na­cji na twa­rzy. Pod­bie­gła do nie­go, oba­wia­jąc się, że upad­nie po tylu dniach spędzo­nych w łó­żku. Wi­dząc, że nie zdo­ła go po­wstrzy­mać, oto­czy­ła go ra­mie­niem, by mógł się oprzeć. Gó­ro­wał nad nią, gdy szli do ga­bi­ne­tu, a ona ro­bi­ła, co mo­gła, aby się nie prze­wró­cił. Była bar­dzo drob­na, tak jak mat­ka, i mia­ła­by ogrom­ne trud­no­ści z pod­nie­sie­niem go, gdy­by się po­tknął.

Chwi­lę pó­źniej zna­le­źli się w ma­łym, pe­łnym ksi­ążek ga­bi­ne­cie, gdzie pa­no­wał lo­do­wa­ty chłód, tak jak się oba­wia­ła. Wie­dząc do­kład­nie, po co tu przy­sze­dł, oj­ciec pod­sze­dł do bi­blio­tecz­ki, si­ęgnął po dużą, opra­wio­ną w skó­rę ksi­ęgę i ci­ężko usia­dł na krze­śle. Za­pa­li­ła świe­cę na biur­ku i w jej świe­tle za­uwa­ży­ła, że Phil­lip otwie­ra ksi­ążkę atra­pę. Wy­jął z niej skó­rza­ną sa­kiew­kę oraz list, po czym spoj­rzał z po­wa­gą na cór­kę. Znów wstał, odło­żył ksi­ążkę na pó­łkę i z sa­kiew­ką w dło­ni za­wró­cił do sy­pial­ni, opie­ra­jąc się ci­ężko na An­géli­que. Wy­si­łek szyb­ko go wy­czer­pał.

An­géli­que zdmuch­nęła świe­cę w ga­bi­ne­cie, po czym po­mo­gła mu się po­ło­żyć. Po­dał jej za­wi­ni­ąt­ko i spoj­rzał na nią z mi­ło­ścią.

– Chcę, byś scho­wa­ła to w bez­piecz­nym miej­scu, An­géli­que, tak żeby nikt tego nie zna­la­zł. To dla cie­bie, na wy­pa­dek gdy­by coś mi się sta­ło. Odło­ży­łem to dla cie­bie już ja­kiś czas temu. Ni­ko­mu nie mów. Mu­sisz za­cho­wać to dla sie­bie. Pra­gnę wie­rzyć, że twój brat za­opie­ku­je się tobą, gdy mnie za­brak­nie, ale pra­wo w ża­den spo­sób cię nie chro­ni. Pew­ne­go dnia mo­żesz tego po­trze­bo­wać. Za­cho­waj to, ukryj i nie wy­da­waj, do­pó­ki nie będziesz mu­sia­ła. Nie ko­rzy­staj z tego te­raz. Za­cho­waj to na po­tem, gdy­by coś się sta­ło. Będziesz mo­gła ku­pić za to dom, gdy będziesz star­sza, albo za­in­we­sto­wać, by żyć wy­god­nie, gdy­byś nie chcia­ła dłu­żej miesz­kać w Bel­gra­ve lub gdy­by oka­za­ło się, że nie mo­żesz. – Mó­wił do niej z po­wa­gą i z pe­łną świa­do­mo­ścią o wy­da­rze­niach, któ­rych nie była so­bie w sta­nie wy­obra­zić, o któ­rych na­wet nie chcia­ła my­śleć. Sam jed­nak nie mógł my­śleć o ni­czym in­nym.

– Tato, nie mów tak – od­pa­rła ze łza­mi w oczach. – Dla­cze­go mia­ła­bym nie chcieć tu dłu­żej miesz­kać, dla­cze­go mia­ła­bym ku­pić so­bie dom? Bel­gra­ve jest na­szym do­mem. – Jego sło­wa wy­wo­ła­ły w niej kon­ster­na­cję, nie spodo­ba­ły się jej. Spra­wi­ły, że prze­sze­dł ją dreszcz. Wy­gląda­ła jak prze­ra­żo­ne dziec­ko, gdy wręczył jej sa­kiew­kę oraz list.

– Nie mu­sisz czy­tać go te­raz, moja dro­ga. Otwo­rzysz go, gdy mnie za­brak­nie. Gdy to się wy­da­rzy, dom przej­dzie na wła­sno­ść Tri­sta­na i Eli­za­beth. Będziesz mu­sia­ła po­le­gać na ich hoj­no­ści i żyć we­dług ich za­sad. Mają dwie cór­ki, o któ­rych mu­szą my­śleć, mniej wi­ęcej w two­im wie­ku. Nie będą się trosz­czyć o cie­bie. Ja o ni­czym in­nym nie my­ślę. W środ­ku jest dwa­dzie­ścia pięć ty­si­ęcy fun­tów, dość, byś żyła wy­god­nie przez dłu­gi czas, gdy­by za­szła taka po­trze­ba. Ko­rzy­staj z tych pie­ni­ędzy roz­sąd­nie. Na ra­zie ich nie ty­kaj. Po­win­ny wy­star­czyć, by przy­kuć uwa­gę sza­cow­ne­go dżen­tel­me­na, któ­ry cię po­ko­cha i po­ślu­bi. Dzi­ęki nim mo­żesz też ni­g­dy nie wy­cho­dzić za mąż. Mam na­dzie­ję, że Bel­gra­ve na za­wsze po­zo­sta­nie two­im do­mem, ko­cha­nie, że będziesz mo­gła miesz­kać tu do ślu­bu, ale nie mogę być tego pe­wien. Po­pro­si­łem Tri­sta­na, by po­zwo­lił ci tu miesz­kać, w domu albo w Chat­ce, gdy będziesz star­sza. Jest rów­nie wy­god­na jak Do­wer Ho­use, któ­ry po­da­ro­wa­łem Edwar­do­wi. Wo­la­łbym, że­byś zo­sta­ła tu­taj jesz­cze przez ja­kiś czas. Ale będę spał spo­koj­niej, wie­dząc, że ci to da­łem. Prze­ka­zu­ję ci to z całą moją mi­ło­ścią. List po­twier­dza, że po­da­ro­wa­łem ci to za ży­cia, że wszyst­ko na­le­ży do cie­bie i że mo­żesz roz­po­rządzać tym we­dle wła­snej woli.

Łzy spły­wa­ły po jej po­licz­kach, gdy go słu­cha­ła. Za­uwa­ży­ła jed­nak, że oj­ciec się uspo­ko­ił i ode­tchnął z ulgą, po­da­ro­waw­szy jej sa­kiew­kę i list. W jej oczach była to for­tu­na. Jej przy­szło­ść mu­sia­ła bar­dzo mar­twić ojca. Uło­żył gło­wę na po­dusz­kach ze zmęczo­nym uśmie­chem, gdy wzi­ęła sa­kiew­kę w drżące dło­nie.

– Nie chcę, tato. Nie po­trze­bu­ję. Nie po­wi­nie­neś da­wać mi tego te­raz. – Wie­dzia­ła, że to pierw­szy krok do chwi­li, gdy zo­sta­wi ją na za­wsze, i nie chcia­ła po­ma­gać mu wstąpić na tę ście­żkę. Nie chcia­ła go też jed­nak de­ner­wo­wać, choć nie mo­gła so­bie wy­obra­zić, co mia­ła­by po­cząć z dwu­dzie­sto­ma pi­ęcio­ma ty­si­ąca­mi fun­tów. Była to za­wrot­na suma, choć ni­cze­go wi­ęcej nie mia­ła. Dzi­ęki niej sta­ła­by się mniej za­le­żna od bra­ta, gdy­by nie da­wał jej dość na utrzy­ma­nie. Oj­ciec chro­nił ją tym hoj­nym da­rem. – Dzi­ęku­ję ci, tato – wy­jąka­ła więc tyl­ko, po czym po­chy­li­ła się nad nim i po­ca­ło­wa­ła, a on za­mknął oczy. Po jej po­licz­kach spły­wa­ły łzy.

– Prze­śpię się te­raz – oświad­czył ci­cho i chwi­lę pó­źniej za­snął.

An­géli­que sie­dzia­ła u jego boku wpa­trzo­na w ogień, z sa­kiew­ką na ko­la­nach. To było ta­kie ty­po­we dla jej ojca, któ­ry my­ślał o wszyst­kim i ro­bił dla niej, co w jego mocy. Gdy­by stał się te­raz sta­ry, sła­by lub nie­do­łężny, mia­ła dość, by żyć wy­god­nie, je­śli nie wy­staw­nie przez wie­le lat. Gdy jed­nak pa­trzy­ła na ojca, pra­gnęła tyl­ko jed­ne­go – by to on żył jesz­cze bar­dzo, bar­dzo dłu­go. Zna­czy­ło to dla niej wi­ęcej niż wszyst­ko, co mó­głby jej po­da­ro­wać. Jej oj­ciec był hoj­nym, ko­cha­jącym czło­wie­kiem.

Prze­czy­ta­ła jego list, któ­ry po­twier­dził wszyst­ko, co jej po­wie­dział na te­mat pie­ni­ędzy. Za­strze­gł w nim rów­nież, że będzie mo­gła za­trzy­mać całą bi­żu­te­rię, któ­rą ku­pił dla jej mat­ki w krót­kim okre­sie ich ma­łże­ństwa. Wie­dzia­ła, że na ży­cze­nie Tri­sta­na będzie mu­sia­ła zwró­cić wszyst­kie ro­dzin­ne klej­no­ty, któ­re oj­ciec jej po­da­ro­wał, lecz jego pi­ęk­ne po­dar­ki dla dru­giej żony mo­gła za­trzy­mać. Nic wi­ęcej nie mógł dla niej te­raz zro­bić, tyl­ko mo­dlić się, by Tri­stan był dla niej do­bry i by re­spek­to­wał jej pra­wa jako swo­jej sio­stry zgod­nie z ży­cze­niem Phil­li­pa. An­géli­que nie mia­ła wąt­pli­wo­ści, że Tri­stan tak wła­śnie po­stąpi po­mi­mo swo­jej nie­chęci do jej mat­ki. Bądź co bądź byli ro­dzi­ną, a on mu­siał usza­no­wać ży­cze­nia ojca. Była tego pew­na.

Tej nocy spa­ła przy łó­żku ojca. List i sa­kiew­kę scho­wa­ła w głębo­kiej kie­sze­ni spód­ni­cy. Nie chcia­ła go zo­sta­wiać, by za­nie­ść te rze­czy do swo­je­go po­ko­ju – przy niej pie­ni­ądze były bez­piecz­ne. Za­pa­dła w głębo­ki sen zwi­ni­ęta w kłębek w fo­te­lu. Obec­no­ść ojca sta­no­wi­ła dla niej po­cie­chę, po­dob­nie obec­no­ść cór­ki dla nie­go.

Roz­dział 2

Ran­kiem znów po­sła­no po le­ka­rza, gdy Mar­kham i pani Whi­te zgo­dzi­li się z An­géli­que, że ksi­ążę wy­gląda go­rzej. Miał spo­koj­ną noc, ale go­rącz­ka wzro­sła, gdy się obu­dził. Kasz­lał tak bar­dzo, że nie­mal nie mógł od­dy­chać, i dy­go­tał pod ko­ca­mi i ko­łdrą, któ­ry­mi otu­li­ła go cór­ka, by było mu cie­plej. Nic nie po­ma­ga­ło. Rano wy­pił tyl­ko łyk her­ba­ty.

Le­karz prze­ba­dał go, po czym wy­sze­dł z sy­pial­ni, marsz­cząc brwi, i wprost oświad­czył, że stan Jego Ksi­ążęcej Mo­ści się po­gor­szył. An­géli­que prze­ra­zi­ła myśl, że mógł się prze­zi­ębić pod­czas noc­nej wy­ciecz­ki do ga­bi­ne­tu, ale le­karz wy­ja­śnił jej, że przy­czy­ną wszyst­kich zmar­twień jest in­fek­cja płuc. Za­pro­po­no­wa­łby upusz­cze­nie krwi, gdy­by ksi­ążę nie był taki sła­by. Za­mie­rzał za­su­ge­ro­wać An­géli­que, by po­sła­ła po swo­ich bra­ci, ale nie chciał jej jesz­cze bar­dziej prze­stra­szyć. Już bo­la­ła nad sta­nem zdro­wia ojca. Zo­sta­wi­ła go pod opie­ką po­ko­jo­we­go tyl­ko po to, by udać się do swo­jej sy­pial­ni, ukryć sa­kiew­kę w za­my­ka­nej szu­fla­dzie biur­ka, wy­kąpać się i prze­brać, po czym wró­ci­ła do nie­go. Ksi­ążę spał i wy­da­wał się jesz­cze bar­dziej roz­pa­lo­ny niż wcze­śniej. Miał po­pęka­ne war­gi, ale nie pił, a ona za­uwa­ży­ła, ja­kie chu­de i bia­łe są jego dło­nie spo­czy­wa­jące na na­rzu­cie. Na­gle wy­dał się jej bar­dzo sta­ry. Przez cały dzień nie opusz­cza­ła jego po­ko­ju i ob­ser­wo­wa­ła z tro­ską jego wal­kę o ka­żdy od­dech.

Obu­dził się pó­źnym po­po­łud­niem i za­mie­nił z nią kil­ka słów. Za­py­tał, czy scho­wa­ła sa­kiew­kę w bez­piecz­nym miej­scu, a ona za­pew­ni­ła go, że tak, w za­my­ka­nej szu­fla­dzie. Wte­dy za­mknął oczy i znów za­snął. Do­cho­dzi­ła pó­łnoc, gdy się obu­dził, roz­chy­lił po­wie­ki i uśmiech­nął się do niej. Wy­glądał o wie­le le­piej, choć go­rącz­ka nie ustąpi­ła. Ujął jej dłoń, uca­ło­wał jej pal­ce, a ona po­chy­li­ła się nad nim, by po­ca­ło­wać go w po­li­czek.

– Mu­sisz wy­zdro­wieć, tato. Po­trze­bu­ję cię.

Po­ki­wał gło­wą, za­mknął oczy i znów za­snął, a ona ob­ser­wo­wa­ła go przez wi­ęk­szo­ść nocy. Nie­mal się nie po­ru­szał, na jego twa­rzy ma­lo­wał się spo­kój, a ona trzy­ma­ła go za rękę. Od­cho­dził po­wo­li, aż w ko­ńcu prze­stał od­dy­chać. Od razu to za­uwa­ży­ła, po­ca­ło­wa­ła go w czo­ło, pró­bo­wa­ła nim de­li­kat­nie po­trząsnąć, by go obu­dzić, ale on od­sze­dł po sie­dem­dzie­si­ęciu czte­rech la­tach trosz­cze­nia się o tych, któ­rzy na nim po­le­ga­li, i o po­sia­dło­ść, któ­rą mu po­wie­rzo­no. Był wspa­nia­łym oj­cem, mężem i wła­ści­cie­lem ma­jąt­ku, któ­ry prze­ka­zy­wał te­raz naj­star­sze­mu sy­no­wi w do­sko­na­łym sta­nie. An­géli­que rów­nież otrzy­ma­ła od nie­go na ko­niec wspa­nia­ły dar. A te­raz uma­rł. Tri­stan prze­jął ty­tuł ksi­ęcia We­ster­field, o czym jesz­cze nie wie­dział.

Sie­dzia­ła przy ojcu przez całą noc, a ran­kiem po­wie­dzia­ła Hob­so­no­wi, co się sta­ło. Ka­mer­dy­ner po­słał jed­ne­go z lo­ka­jów po le­ka­rza, któ­ry zja­wił się wkrót­ce po­tem i po­twier­dził, że Phil­lip La­tham, ksi­ążę We­ster­field, zma­rł w nocy. Zło­żył An­géli­que wy­ra­zy wspó­łczu­cia, po czym wy­sze­dł, a wie­ść roz­cho­dzi­ła się po­wo­li po domu i w ko­ry­ta­rzach wśród słu­żby. An­géli­que czu­ła się tak, jak­by żyła w kosz­ma­rze, gdy po­ma­ga­ła Mar­kha­mo­wi wy­kąpać i ubrać ojca. Lo­ka­je za­nie­śli go do bi­blio­te­ki na dole i wy­sta­wi­li tam na wi­dok pu­blicz­ny do przy­jaz­du jego naj­star­sze­go syna. Je­den ze słu­żących po­je­chał po­wo­zem do Lon­dy­nu, by do­nie­ść Tri­sta­no­wi o śmier­ci ojca. An­géli­que sie­dzia­ła w bi­blio­te­ce przez wi­ęk­szo­ść dnia. Lo­kaj wró­cił z Lon­dy­nu po zmro­ku z wia­do­mo­ścią, że Jego Ksi­ążęca Wy­so­ko­ść przy­będzie ran­kiem. Po­czu­ła ból, sły­sząc, jak ty­tu­łu­ją Tri­sta­na, ale to on był te­raz ksi­ęciem We­ster­field, a ta­kże pa­nem zam­ku Bel­gra­ve i ca­łe­go ma­jąt­ku.

Przez wi­ęk­szo­ść nocy do­trzy­my­wa­ła ojcu to­wa­rzy­stwa w bi­blio­te­ce, aż w ko­ńcu pani Whi­te na­mó­wi­ła ją, by od­po­częła. Kręci­ło się jej w gło­wie, gdy wy­szła za nią z bi­blio­te­ki, by zje­ść tro­chę bu­lio­nu przy­go­to­wa­ne­go przez pa­nią Wil­liams. Nie pa­mi­ęta­ła, kie­dy ostat­nio coś ja­dła, i nie zwa­ża­ła na to. Oj­ciec, któ­re­go bar­dzo ko­cha­ła, od­sze­dł. Nie­wa­żne, co się te­raz sta­nie – nie wy­obra­ża­ła so­bie bez nie­go ży­cia w Bel­gra­ve ani też gdzie­kol­wiek in­dziej. Ty­si­ące wspo­mnień na­pły­nęło do jej gło­wy. Te­raz była sie­ro­tą, stra­ci­ła ostat­nie­go ży­jące­go ro­dzi­ca. Wie­dzia­ła, że nikt go ni­g­dy nie za­stąpi. Ża­den brat, mąż ani inny czło­wiek. Jej świat na­gle opu­sto­szał.

Na pro­śbę pani Whi­te resz­tę nocy spędzi­ła we wła­snym łó­żku, po raz pierw­szy od wie­lu dni. Była tak wy­czer­pa­na, że do­pie­ro pó­źnym ran­kiem obu­dził ją stu­kot kół po­wo­zu i krzy­ki na ze­wnątrz, gdy sta­jen­ni za­trzy­ma­li ko­nie. Lo­ka­je na­wo­ły­wa­li się, a w ko­ńcu roz­le­gł się głos Tri­sta­na. Przy­je­chał. Wyj­rza­ła przez szpa­rę w za­sło­nach i zo­ba­czy­ła, jak wcho­dzi do środ­ka. Miał na so­bie ża­łob­ny strój, a ona wie­dzia­ła, że słu­żba dzień wcze­śniej ude­ko­ro­wa­ła drzwi ca­łu­nem. Nie za­uwa­ży­ła na­to­miast Eli­za­beth, naj­wi­docz­niej przy­je­chał sam. W po­śpie­chu ubra­ła się i ucze­sa­ła, by god­nie po­wi­tać go na dole. Obo­je utra­ci­li uko­cha­ne­go ro­dzi­ca, pra­gnęła więc zło­żyć mu wy­ra­zy wspó­łczu­cia.

Tri­stan jadł śnia­da­nie w mil­cze­niu i pod­nió­sł gło­wę, gdy we­szła do po­ko­ju. Mia­ła na so­bie czar­ną suk­nię z wy­so­kim ko­łnie­rzy­kiem, czy­li sto­sow­ny strój ża­łob­ny, któ­ry jed­nak pod­kre­ślał jej wąską ta­lię. Na jej twa­rzy ma­lo­wał się żal. Od razu po­de­szła do bra­ta i uści­snęła go, choć ten sie­dział przy sto­le nie­ru­cho­mo. Zszo­ko­wa­ło ją, że usia­dł u szczy­tu sto­łu, na miej­scu ojca, i wy­da­wał się nie­skrępo­wa­ny, lecz tego nie sko­men­to­wa­ła. To krze­sło na­le­ża­ło te­raz do nie­go. To on był pa­nem Bel­gra­ve i ca­łe­go ma­jąt­ku.

– Dzień do­bry, Tri­sta­nie – po­wie­dzia­ła ci­cho, sia­da­jąc obok nie­go. – Czy wi­dzia­łeś już ojca?

Po­kręcił gło­wą, po czym spoj­rzał na nią.

– Pój­dę po śnia­da­niu. By­łem bar­dzo głod­ny, gdy przy­je­cha­łem.

Po­ki­wa­ła gło­wą, nie wie­dząc, co po­wie­dzieć. Sama nie mo­gła nic prze­łk­nąć z żalu i dzi­wi­ło ją, że nie po­sze­dł naj­pierw do ojca.

– Eli­za­beth przy­je­dzie wie­czo­rem. Na­ka­za­łem Hob­so­no­wi i pani Whi­te przy­go­to­wać po­ko­je... Dziew­częta przy­ja­dą z nią. Edward zja­wi się ju­tro. Po­my­śla­łem, że po­grzeb mo­gli­by­śmy zor­ga­ni­zo­wać w nie­dzie­lę. – Mó­wił tak rze­czo­wo, jak­by pla­no­wał zwy­kłą ko­la­cję, a nie po­grzeb wła­sne­go ojca.

Mie­li zło­żyć jego cia­ło w ro­dzin­nym mau­zo­leum. Zie­mia była zbyt zmar­z­ni­ęta, aby wy­ko­pać grób. Jej mat­ka rów­nież spo­czy­wa­ła w mau­zo­leum, tak jak mat­ka Edwar­da i Tri­sta­na oraz wie­le po­ko­leń La­tha­mów.

Po śnia­da­niu uda­ła się na górę i ze zdu­mie­niem za­uwa­ży­ła, że po­ko­jów­ki wie­trzą kom­na­ty jej ojca i kła­dą czy­stą po­ściel na łó­żku. Naj­pierw po­my­śla­ła, że tyl­ko sprząta­ją, lecz po­tem przy­nio­sły wa­zo­ny ze świe­ży­mi kwia­ta­mi z ora­nże­rii i roz­pa­li­ły ogień w ko­min­ku, jak­by ktoś za­mie­rzał tych po­ko­jów jesz­cze tej nocy uży­wać.

– Po co to ro­bi­cie? – za­py­ta­ła. – Nie ma ta­kiej po­trze­by. – Po­rząd­ki wzbu­dzi­ły w niej jesz­cze wi­ęk­szy smu­tek, jak­by jej oj­ciec miał tu spać tego wie­czo­ru, cho­ciaż mia­ło to już ni­g­dy nie na­stąpić.

– Pani Whi­te na­ka­za­ła nam przy­go­to­wać po­ko­je dla Jego Ksi­ążęcej Wy­so­ko­ści i ksi­ężnej – od­pa­rła głów­na po­ko­jów­ka Mar­ga­ret.

An­géli­que onie­mia­ła, pró­bu­jąc przy­swo­ić to, co wła­śnie usły­sza­ła.

– Będą dzi­siaj spa­li tu­taj? – za­py­ta­ła szep­tem.

Mar­ga­ret przy­tak­nęła ze wspó­łczu­ciem. Jej brat po­sta­no­wił na­tych­miast za­jąć miej­sce ojca, na­wet jego łó­żko. Na samą myśl An­géli­que prze­sze­dł dreszcz. Gdy za­częła wy­py­ty­wać, oka­za­ło się, że dla jej bra­ta­nic przy­go­to­wa­ny zo­sta­nie ta­kże je­den z dwóch naj­lep­szych apar­ta­men­tów w zam­ku, o wie­le ład­niej­szy niż po­ko­je, w któ­rych za­zwy­czaj no­co­wa­ły pod­czas swo­ich wi­zyt w Bel­gra­ve. Kom­na­ty te słu­ży­ły ro­dzi­nie kró­lew­skiej, gdy ta od­wie­dza­ła te stro­ny. Nie tra­ci­li cza­su, urządza­jąc się tu jak w domu.

Ukry­ła się w swo­jej sy­pial­ni i przez ja­kiś czas sie­dzia­ła w fo­te­lu, trzęsąc się, aż w ko­ńcu upo­mnia­ła się w du­chu, że po­win­na się na coś przy­dać i po­móc im w zmia­nach, któ­re pra­gnęli tu wpro­wa­dzić, na­wet je­śli to wszyst­ko dzia­ło się zbyt szyb­ko. Jej oj­ciec nie zo­stał jesz­cze na­wet po­cho­wa­ny, wci­ąż le­żał na ka­ta­fal­ku w bi­blio­te­ce. Nie żył do­pie­ro je­den dzień. Zmu­si­ła się, by wró­cić na dół, i nie­mal od razu wpa­dła na bra­ta, któ­ry z po­wa­żną miną wy­cho­dził z bi­blio­te­ki od ojca.

– A wła­śnie! – Przy­szpi­lił ją lo­do­wa­tym spoj­rze­niem. – Eli­za­beth uzna­ła, że po­win­naś się prze­nie­ść do jed­ne­go z mniej­szych po­ko­jów go­ścin­nych. Pra­gnie, by dziew­częta czu­ły się tu­taj swo­bod­nie, a Gwy­neth za­wsze po­do­bał się wi­dok z two­ich okien.

Nie mo­gła uwie­rzyć w to, co sły­szy. To był prze­cież jej dom. Te­raz jed­nak na­le­żał do nie­go, Eli­za­beth i ich có­rek. Była tu­taj go­ściem, sta­ła się nim do­słow­nie w jed­ną noc. Zmia­ny, któ­rych oba­wiał się jej oj­ciec, już się roz­po­częły.

– Oczy­wi­ście. Przy­go­tu­ję po­kój – od­pa­rła skrom­nie. – A żó­łty apar­ta­ment jest prze­zna­czo­ny dla Lo­uisy? – po­twier­dzi­ła.

Były to naj­lep­sze po­ko­je w zam­ku. Tri­stan do­sko­na­le o tym wie­dział, tam bo­wiem no­co­wał z Eli­za­beth pod­czas swo­ich krót­kich, spo­ra­dycz­nych wi­zyt u ojca. Eli­za­beth za­wsze po­wta­rza­ła, że nu­dzą się na wsi. Naj­wy­ra­źniej to rów­nież mia­ło się zmie­nić.

Nie za­py­ta­ła go, któ­ry po­kój prze­zna­czy­li dla niej, lecz sama wy­bra­ła dla sie­bie je­den z mniej­szych na ko­ńcu ko­ry­ta­rza, by mieć odro­bi­nę pry­wat­no­ści i im nie prze­szka­dzać. Za­nim jed­nak zdo­ła­ła zre­ali­zo­wać swój plan, Tri­stan znów się do niej zwró­cił.

– Eli­za­beth uzna­ła, że naj­le­piej ci będzie w po­ko­jach na gó­rze.

Nad ich gło­wa­mi znaj­do­wa­ło się całe pi­ętro mniej­szych po­ko­jów go­ścin­nych, go­rzej urządzo­nych i wy­po­sa­żo­nych w sta­re me­ble. Po­mi­mo ko­min­ków w ka­żdym z po­miesz­czeń wszyst­kie one były pe­łne prze­ci­ągów i zim­ne. An­géli­que za­czy­na­ła po­wo­li ro­zu­mieć, jak będzie wy­glądał jej los w ich rękach, i prze­pro­wadz­ka do Chat­ki, któ­rej ży­czył so­bie dla niej oj­ciec, na­gle wy­da­ła się jej roz­sąd­nym pla­nem. Po­sta­no­wi­ła za­cze­kać i zo­ba­czyć, jak się to wszyst­ko uło­ży, gdy już przy­ja­dą Eli­za­beth i dziew­częta, ale zda­wa­ła so­bie spra­wę, że ukry­cie się w Chat­ce mo­gło­by oka­zać się z po­żyt­kiem dla nich wszyst­kich.

Nie by­ła­by w sta­nie wy­pro­wa­dzić się ze swo­ich po­ko­jów w kil­ka go­dzin, lecz od razu za­bra­ła się do pra­cy i opró­żni­ła dla Gwy­neth kil­ka wi­szących sza­fek i szu­fla­dy w ko­mo­dzie, scho­wa­ła też swo­je pa­pie­ry, by zro­bić miej­sce na biur­ku. Sa­kiew­kę za­bra­ła ze sobą i za­mknęła ją w szu­fla­dzie w po­ko­ju na gó­rze. Było to małe, za­gra­co­ne po­miesz­cze­nie z przy­gnębia­jący­mi me­bla­mi i wi­do­kiem na traw­nik. Ogro­dy znaj­do­wa­ły się tuż pod okna­mi, a w od­da­li roz­po­ście­ra­ły się pierw­sze far­my dzie­rżaw­ców, któ­rych nie za­sła­nia­ły na­gie te­raz drze­wa. Je­zio­ro za­ma­rzło. Za­mie­rza­ła za­pro­sić swo­je bra­ta­ni­ce na ły­żwy w ty­go­dniu po po­grze­bie, gdy­by za­mie­rza­ły tu­taj zo­stać. Za­sta­na­wia­ła się, jak szyb­ko będzie mo­gła wró­cić do swo­je­go po­ko­ju. Do­szła do wnio­sku, że po­win­na po­stępo­wać we­dług ży­czeń Eli­za­beth, do­pó­ki ta będzie tu­taj. Nie było sen­su po­pa­dać z nimi w kon­flikt. Mu­sia­ła usza­no­wać, że dom na­le­ży te­raz do nich, i mo­żli­wie jak naj­le­piej się do tego przy­sto­so­wać.

Prze­nio­sła swo­je rze­czy na górę z po­mo­cą jed­nej z po­ko­jó­wek, po czym ze­szła na dół, aby skon­tro­lo­wać przy­go­to­wa­ne dla ro­dzi­ny po­ko­je. Pani Whi­te do­pil­no­wa­ła wszyst­kie­go – po­miesz­cze­nia wy­gląda­ły ide­al­nie. Za­wa­ha­ła się w drzwiach sy­pial­ni ojca i nie od­wa­ży­ła się we­jść do środ­ka. Nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć, dla­cze­go Eli­za­beth chcia­ła­by tu spać, je­śli jej teść zma­rł tak nie­daw­no. Za ka­żdym ra­zem, gdy słu­żba ty­tu­ło­wa­ła Tri­sta­na Jego Ksi­ążęcą Mo­ścią, mu­sia­ła się po­wstrzy­my­wać, by się nie wzdry­gnąć. Trud­no jej było my­śleć o nim jako o wła­ści­cie­lu tego wszyst­kie­go. Nim jed­nak wła­śnie się stał. Za­wsze wie­dzia­ła, że kie­dyś ten dzień na­dej­dzie, lecz nie spo­dzie­wa­ła się, że tak szyb­ko. Tri­stan był czło­wie­kiem do­stoj­nym, nie­co za­du­fa­nym w so­bie i nie miał ani gra­ma do­bro­ci ojca, lecz praw­dzi­wą tra­ge­dią by­ło­by, gdy­by to Edward odzie­dzi­czył ty­tuł i ma­jątek. Wszyst­ko by roz­trwo­nił.

Tri­stan za­mie­rzał ty­dzień po po­grze­bie spędzić na kon­sul­ta­cjach z za­rząd­cą ojca, aby le­piej zro­zu­mieć funk­cjo­no­wa­nie po­sia­dło­ści. Go­dzi­na­mi dys­ku­to­wał o niej z oj­cem za ży­cia, lecz te­raz chciał po­znać wszel­kie szcze­gó­ły. Miał za­miar pro­wa­dzić in­te­re­sy od­po­wie­dzial­nie, lecz ina­czej niż oj­ciec, któ­ry jego zda­niem za­wsze był tro­chę za mi­ęk­ki, za ła­god­ny i zbyt hoj­ny wo­bec swo­ich pra­cow­ni­ków. An­géli­que często by­wa­ła świad­kiem jego su­ro­wo­ści wo­bec słu­żących i spo­so­bu, w jaki się do nich zwra­cał – zu­pe­łnie ina­czej niż Phil­lip, któ­re­go wszy­scy ko­cha­li. Tri­stan wo­lał za­rządzać po­przez strach. Już za­de­cy­do­wał, że ogra­ni­czy wy­dat­ki na go­spo­dar­stwo do­mo­we, pla­no­wał to od dłu­ższe­go cza­su. Jego zda­niem oj­ciec za­trud­niał zbyt licz­ną słu­żbę i za do­brze pła­cił.

Nowy ksi­ążę wy­wo­łał oczy­wi­sty nie­po­kój na dole. Tego dnia zaj­rzał we wszyst­kie za­ka­mar­ki i za­dał Hob­so­no­wi mnó­stwo py­tań o pro­wa­dze­nie domu. Hob­son pró­bo­wał nie po­ka­zy­wać po so­bie ura­zy, lecz An­géli­que za­uwa­ży­ła, że od­da­ny ka­mer­dy­ner ojca jest po­de­ner­wo­wa­ny, choć przy Tri­sta­nie ukry­wał to wszyst­ko pod po­zo­ra­mi nie­na­gan­nej uprzej­mo­ści.

Pó­źnym po­po­łud­niem nad­je­cha­ła Eli­za­beth w ogrom­nym, bar­dzo krzy­kli­wym lan­dzie ze zło­żo­nym da­chem, któ­ry ci­ągnęły czte­ry czar­ne ko­nie po­wo­żo­ne przez dwóch wo­źni­ców. To­wa­rzy­szy­ły jej obie cór­ki. Wszyst­kie mia­ły na so­bie szy­kow­ne suk­nie o sze­ro­kich spód­ni­cach w ko­lo­rze ża­łob­nej czer­ni i czar­ne ręka­wicz­ki. Eli­za­beth wło­ży­ła rów­nież ogrom­ny czar­ny ka­pe­lusz z wo­al­ką, a ra­mio­na otu­li­ła czar­ny­mi li­sa­mi. Ka­pe­lu­sze dziew­cząt wy­gląda­ły na wy­ko­na­ne w Pa­ry­żu. Eli­za­beth nie szczędzi­ła wy­dat­ków na sie­bie i uwiel­bia­ła ubie­rać się we­dług naj­now­szej mody.

Wkro­czy­ła do głów­ne­go holu z dum­nie unie­sio­ną gło­wą, ro­zej­rza­ła się, po czym na jej twa­rzy po­ka­zał się gry­mas nie­za­do­wo­le­nia. Słu­żba usta­wi­ła się w rzędzie i cze­ka­ła kar­nie w cien­kiej odzie­ży na mro­zie. Eli­za­beth nie zwró­ci­ła na to uwa­gi i zo­sta­wi­ła ich tam, wcho­dząc od razu do środ­ka. Chwi­lę pó­źniej po­wie­dzia­ła na tyle gło­śno, by pani Whi­te mo­gła ją usły­szeć:

– Za­sta­na­wiam się, ile nam zaj­mie do­pro­wa­dze­nie tego miej­sca do po­rząd­ku.

Dom był nie­ska­zi­tel­ny, a pani Whi­te chlu­bi­ła się tym, jak pie­czo­ło­wi­cie jest utrzy­my­wa­ny.

An­géli­que po­wi­ta­ła nową pa­nią Bel­gra­ve w drzwiach wraz ze słu­żbą. Eli­za­beth prze­mknęła obok niej, nie za­szczy­ciw­szy jej po­ca­łun­kiem ani kon­do­len­cja­mi, a Gwy­neth i Lo­uisa po­sła­ły jej wy­nio­słe spoj­rze­nia, jak­by chcia­ły dać jej do zro­zu­mie­nia, że już się tu nie li­czy. Sama za­czy­na­ła się tak czuć.

Za­pro­wa­dzi­ła Gwy­neth do apar­ta­men­tu i po­wie­dzia­ła, że ma na­dzie­ję, iż po­byt tu­taj jej się spodo­ba, na co dziew­czy­na spoj­rza­ła na nią i wy­buch­nęła śmie­chem.

– Prze­cież ja się tu te­raz wpro­wa­dzam. Mat­ka po­wie­dzia­ła, że mogę. Resz­tę swo­ich rze­czy za­bie­rzesz ju­tro.

An­géli­que nie po­wie­dzia­ła ani sło­wa. Uzna­ła, że po­roz­ma­wia o tym z Eli­za­beth. Ode­bra­ła­by to jako upo­ko­rze­nie, gdy­by Eli­za­beth za­mie­rza­ła ze­słać ją do ma­łych, okrop­nych po­ko­jów na gó­rze, któ­rych nikt od czter­dzie­stu lat nie re­mon­to­wał. Jej apar­ta­ment prze­sze­dł ge­ne­ral­ny re­mont trzy lata temu, na jej pi­ęt­na­ste uro­dzi­ny. Był to pre­zent od ojca. Po­je­cha­li do Włoch od­wie­dzić jego sta­re­go przy­ja­cie­la we Flo­ren­cji, a gdy wró­ci­li, wszyst­ko było już go­to­we, dzie­ci­ęce wy­po­sa­że­nie znik­nęło. Za­stąpi­ły je ele­ganc­kie ró­żo­we ak­sa­mi­ty i fran­cu­skie me­ble, któ­re oj­ciec ku­pił spe­cjal­nie dla niej w Pa­ry­żu.

Po chwi­li do po­ko­ju we­szła Lo­uisa i po­sła­ła swo­jej mło­dej ciot­ce, za­le­d­wie dwa lata od niej star­szej, ko­lej­ne wy­nio­słe, pe­łne po­gar­dy spoj­rze­nie. Prze­pro­wadz­ka do Chat­ki sta­wa­ła się z ka­żdą mi­nu­tą co­raz bar­dziej ku­sząca. Z Eli­za­beth przy­je­cha­ła jej po­ko­jów­ka i jesz­cze jed­na dla dziew­cząt, by zaj­mo­wa­ła się ich gar­de­ro­bą. Gdy An­géli­que ze­szła na dół, za­uwa­ży­ła, że Eli­za­beth wy­da­je po­le­ce­nia pani Whi­te i zmie­nia menu na wie­czór, ogrom­nie utrud­nia­jąc za­da­nie pani Wil­liams. Ku­char­ka była bar­dzo kre­atyw­na, nie była jed­nak ma­gi­kiem, a poza tym cała słu­żba była wci­ąż wstrząśni­ęta i smut­na z po­wo­du śmier­ci sta­re­go ksi­ęcia, a więc w nie naj­lep­szej for­mie. Eli­za­beth nie zwa­ża­ła jed­nak na ich uczu­cia i wy­ma­ga­ła, by jej ży­cze­nia były re­ali­zo­wa­ne nie­zwłocz­nie. Wy­ja­śni­ła, że cała ro­dzi­na ma de­li­kat­ne żo­łąd­ki i nie może spo­ży­wać wiej­skie­go je­dze­nia, na co pani Wil­liams ob­la­ła się szka­rłat­nym ru­mie­ńcem, po­nie­waż szczy­ci­ła się swo­ją wy­ra­fi­no­wa­ną kuch­nią. Często dzie­li­ła się prze­pi­sa­mi ze zna­jo­my­mi ku­char­ka­mi pra­cu­jący­mi w naj­słyn­niej­szych do­mach Lon­dy­nu, ko­rzy­sta­ła też z fran­cu­skich re­cep­tur, któ­re ko­pio­wa­ła z mod­nych ma­ga­zy­nów. Nie po­da­wa­ła na stół „wiej­skie­go je­dze­nia”.

Szyb­ko sta­ło się ja­sne, że ta zmia­na nie będzie ła­twa ta­kże dla słu­żby, lecz na to An­géli­que nic nie mo­gła po­ra­dzić. Do­pó­ki w domu re­zy­do­wa­li Tri­stan i jego ro­dzi­na, czu­ła, że nie może ni­czym za­rządzać ani wy­da­wać roz­ka­zów. To już nie był jej dom. Sta­ła się le­d­wie to­le­ro­wa­nym go­ściem w miej­scu, któ­re jesz­cze kil­ka go­dzin temu na­le­ża­ło do niej.

Ko­la­cja oka­za­ła się dla niej bar­dzo trud­nym do­świad­cze­niem, po­nie­waż pod­czas po­si­łku Eli­za­beth otwar­cie mó­wi­ła o wszyst­kich zmia­nach, któ­re za­mie­rza wpro­wa­dzić, o pla­nach re­mon­to­wych i prze­sta­wia­niu me­bli. An­géli­que ogar­nęło przez to oso­bli­we uczu­cie, że po­ru­sza się po ru­cho­mych pia­skach. Jej bra­ta­ni­ce bar­dzo nie­grzecz­nie trak­to­wa­ły słu­żbę, lecz nikt nie zwró­cił im uwa­gi. Po ko­la­cji uda­ły się na górę do daw­nych po­ko­jów An­géli­que, nie mó­wi­ąc na­wet ciot­ce do­bra­noc. Tri­stan i Eli­za­beth prze­szli na­to­miast do ga­bi­ne­tu, nie za­pra­sza­jąc jej, by do nich do­łączy­ła, po czym za­trza­snęli jej drzwi przed no­sem, tłu­ma­cząc, że mają pry­wat­ne spra­wy do omó­wie­nia.

An­géli­que po­szła na kil­ka mi­nut do bi­blio­te­ki, aby po­sie­dzieć z oj­cem, de­li­kat­nie do­tknęła jego dło­ni, uca­ło­wa­ła jego zim­ny, sza­ry po­li­czek, po czym uda­ła się na górę do po­ko­ju, któ­ry jej przy­dzie­lo­no, gdzie wy­buch­nęła pła­czem. Szlo­cha­ła na łó­żku, aż usły­sza­ła pu­ka­nie do drzwi. To pani Whi­te przy­szła do­wie­dzieć się, jak to wszyst­ko zno­si. Pod­czas ko­la­cji słu­żba sko­men­to­wa­ła za­mia­nę po­ko­jów, a pani Whi­te ostrze­gła dys­kret­nie młod­sze po­ko­jów­ki, by uwa­ża­ły na sie­bie, gdy na­stęp­ne­go dnia zja­wi się sir Edward. Do­brze ją zro­zu­mia­ły, a nie­któ­re z nich za­częły chi­cho­tać. Przy­dy­bał w kącie nie­jed­ną pod­czas swo­ich wcze­śniej­szych wi­zyt i do­pro­wa­dził na­wet do zwol­nie­nia kil­ku z nich. Uka­ra­no je w ten spo­sób za ule­ga­nie jego za­chcian­kom. Po­mi­mo swo­je­go ze­psu­cia był przy­stoj­nym mężczy­zną. Pani Whi­te nie to­le­ro­wa­ła na­to­miast ta­kie­go za­cho­wa­nia u swo­ich pod­wład­nych, choć ni­g­dy nie tłu­ma­czy­ła się z tego Jego Ksi­ążęcej Mo­ści. Nie mu­sia­ła.

– Do­brze się czu­jesz? – za­py­ta­ła te­raz dziew­czy­nę z głębo­ką tro­ską.

Obie wie­dzia­ły, ja­kie to wszyst­ko trud­ne dla An­géli­que, któ­ra stra­ci­ła ojca, a te­raz mu­sia­ła mie­rzyć się z Tri­sta­nem, jego ma­łżon­ką i cór­ka­mi, któ­rzy jej nie sza­no­wa­li i nie­na­wi­dzi­li za to, że ist­nia­ła i że zma­rły ksi­ążę ją fa­wo­ry­zo­wał. Te­raz już nie mógł zro­bić nic, by ją chro­nić, tak jak słu­żba nie mo­gła jej wes­przeć w ża­den zna­czący spo­sób. Mo­gli jej tyl­ko wspó­łczuć. Przez całe swo­je ży­cie oka­zy­wa­ła im tyl­ko do­broć, tak jak jej oj­ciec, za co wszy­scy ją bar­dzo lu­bi­li. Otwar­cie dys­ku­to­wa­li tego wie­czo­ru pod­czas ko­la­cji o tym, jaką aro­ganc­ką wie­dźmą jest nowa ksi­ężna.

An­géli­que po­ki­wa­ła gło­wą, pró­bu­jąc dziel­nie uśmie­chać się przez łzy. Pani Whi­te była dla niej jak mat­ka. Miesz­ka­ła w Bel­gra­ve jesz­cze przed ślu­bem ksi­ęcia z Ma­rie-Isa­bel­le i uwa­ża­ła Fran­cuz­kę za uro­czą dziew­czy­nę. Na­le­ża­ła do pierw­szych osób, któ­re trzy­ma­ły na rękach An­géli­que po jej na­ro­dzi­nach, i bra­ła ją w ra­mio­na z uczu­ciem, ile­kroć tyl­ko mia­ła oka­zję, gdy ta była dziec­kiem.

– Wszyst­ko bar­dzo się zmie­ni­ło – od­pa­rła An­géli­que ostro­żnie; wsty­dzi­ła się na­rze­kać. Nie chcia­ła, żeby ją uzna­no za źle wy­cho­wa­ną.

– Mu­sia­ło się zmie­nić – oświad­czy­ła pani Whi­te, sta­jąc obok łó­żka i de­li­kat­nie głasz­cząc ją po wło­sach – cho­ciaż nie tak szyb­ko. Bar­dzo się spie­szą, żeby nam wszyst­kim dać do zro­zu­mie­nia, że Bel­gra­ve na­le­ży te­raz do nich.

An­géli­que przy­tak­nęła w du­chu, po czym pod­nio­sła wzrok na star­szą ko­bie­tę, wdzi­ęcz­na za tę wi­zy­tę. Fio­na Whi­te trak­to­wa­ła ją jak wła­sne dziec­ko, któ­re­go ni­g­dy nie mia­ła. Po­świ­ęci­ła ma­łże­ństwo i dzie­ci dla słu­żby. Była cór­ką jed­ne­go z dzie­rżaw­ców, jej ro­dzi­na słu­ży­ła ksi­ążętom We­ster­field od po­ko­leń, a ona była dum­na, że kon­ty­nu­uje tę tra­dy­cję. Awans na sta­no­wi­sko głów­nej go­spo­dy­ni uwa­ża­ła za swo­je wiel­kie osi­ągni­ęcie, któ­re mia­ło dla niej ogrom­ne zna­cze­nie.

– Wkrót­ce się znu­dzą i wró­cą do Lon­dy­nu – do­da­ła z uśmie­chem. – Nie wy­obra­żam so­bie, by za­miesz­ka­li na wsi. Szyb­ko by się zmęczy­li.

Z tego, co dziew­częta mó­wi­ły pod­czas ko­la­cji, wy­ni­ka­ło jed­nak, że za­mie­rza­ją tu zo­stać.

– Mam na­dzie­ję, że ma pani ra­cję.

– Je­stem o tym prze­ko­na­na, nie­dłu­go wszyst­ko wró­ci do nor­my.

Tyle że An­géli­que wie­dzia­ła, iż nie będzie już przy niej ojca, a to dla niej zmie­nia­ło wszyst­ko w o wie­le wi­ęk­szym stop­niu niż dla słu­żby. Nowy ksi­ążę i jego ro­dzi­na po­trze­bo­wa­li słu­żących, lecz już ja­sno dali wszyst­kim do zro­zu­mie­nia, że nie po­trze­bu­ją ani nie chcą An­géli­que. Dla Tri­sta­na była tyl­ko przy­rod­nią sio­strą, cór­ką ko­bie­ty, któ­rą znie­na­wi­dził od pierw­sze­go wej­rze­nia. Chcie­li sio­strę ukryć gdzieś na stry­chu – nie tra­ci­li cza­su, re­kwi­ru­jąc jej po­ko­je.

Pani Whi­te zo­sta­ła z nią jesz­cze kil­ka mi­nut, po czym wró­ci­ła na dół. Hob­son za­trzy­mał go­spo­dy­nię, gdy tyl­ko ją zo­ba­czył.

– Jak ona się czu­je? – za­py­tał z wy­ra­źną tro­ską. Ży­wił wo­bec An­géli­que oj­cow­skie uczu­cia, od­kąd po raz pierw­szy zo­ba­czył ją jako dziec­ko.

– Jest wstrząśni­ęta i kto by ją za to wi­nił? – od­pa­rła pani Whi­te. – Jej oj­ciec jesz­cze nie osty­gł, a oni już trak­tu­ją ją jak jed­ną z nas.

Hob­son po­ki­wał gło­wą. Prze­ra­zi­ło go to, jak szyb­ko usu­ni­ęto ją z jej po­ko­jów, nie­mal tak bar­dzo jak wia­do­mo­ść, że Tri­stan i Eli­za­beth za­mie­rza­ją tę noc spędzić w apar­ta­men­tach zma­rłe­go ksi­ęcia.

– Jego Ksi­ążęcej Mo­ści to by się nie spodo­ba­ło – oświad­czył po­nu­ro.

Ksi­ążę Phil­lip już jed­nak od­sze­dł, a ten, któ­ry za­jął jego miej­sce, wy­da­wał się nie mieć ser­ca, zwłasz­cza gdy w grę wcho­dzi­ła jego przy­rod­nia sio­stra.

Tej nocy An­géli­que przez wie­le go­dzin le­ża­ła w łó­żku, pró­bu­jąc oswo­ić się ze wszyst­kim, co wy­da­rzy­ło się w ci­ągu ostat­nich dwóch dni. W po­ko­ju, w któ­rym spa­ła, pa­no­wał przej­mu­jący chłód, okna były bo­wiem nie­szczel­ne. Lo­do­wa­ty wiatr dmu­chał na nią przez całą noc, więc pra­wie za­ma­rzła, za­nim ran­kiem ze­szła na dół.

Do­łączy­ła do Tri­sta­na, któ­ry jadł śnia­da­nie w ja­dal­ni. Nie po­wie­dział do niej ani sło­wa, tyl­ko czy­tał ga­ze­tę. Eli­za­beth i jej cór­ki zja­dły śnia­da­nie w łó­żku, cze­go An­géli­que ni­g­dy nie ro­bi­ła. Co­dzien­nie za­sia­da­ła do po­ran­ne­go po­si­łku z oj­cem. Ga­wędzi­li i śmia­li się, oma­wia­li ksi­ążki, któ­re czy­ta­li, lub wy­da­rze­nia ze świa­ta, a ta­kże swo­je pla­ny na dany dzień. Tri­stan nie miał jej nic do po­wie­dze­nia. Do­pie­ro gdy sko­ńczy­ła jeść, przy­po­mniał jej, że po­win­na zwró­cić wszyst­kie ro­dzin­ne klej­no­ty, któ­re po­da­ro­wał jej oj­ciec, z wy­jąt­kiem tych, któ­re ku­pił dla jej mat­ki. An­géli­que wręczy­ła mu bi­żu­te­rię pół go­dzi­ny pó­źniej ze sto­ic­ką miną.

Po­ra­nek po­świ­ęci­ła na dys­kret­ne upew­nie­nie się, że dom funk­cjo­nu­je bez za­rzu­tu, i trzy­ma­ła się z dala od Eli­za­beth i swo­ich bra­ta­nic. Uda­wa­ło się jej to aż do obia­du. Eli­za­beth za­ży­czy­ła so­bie skom­pli­ko­wa­nych dań, któ­re pani Wil­liams do­pro­wa­dzi­ła do per­fek­cji, co An­géli­que stwier­dzi­ła z nie­ma­łym za­do­wo­le­niem. Nie byli kmiot­ka­mi, za któ­rych uwa­ża­ła ich Eli­za­beth.

Tuż po obie­dzie nad­je­chał Edward w ele­ganc­kim po­wo­zie ci­ągni­ętym przez czte­ry szyb­kie ko­nie, pro­wa­dząc za sobą jesz­cze dwa. Na tyl­nym sie­dze­niu wió­zł ka­se­tę ze szpa­dą. Nie ufał staj­niom ojca, uwa­żał jego ru­ma­ki za zbyt ła­god­ne, a za­mie­rzał je­ździć kon­no pod­czas swo­je­go po­by­tu na wsi. Wiej­skie ży­cie da­rzył jesz­cze wi­ęk­szą nie­chęcią niż jego brat i bra­to­wa. Uwa­żał je za nie­zno­śnie nu­żące i dla­te­go rzad­ko przy­je­żdżał. Lon­dyn ofe­ro­wał wi­ęcej roz­ry­wek.

Ca­łko­wi­cie zi­gno­ro­wał An­géli­que i z za­do­wo­le­niem po­wi­tał luk­su­so­wy apar­ta­ment, któ­ry przy­dzie­li­ła mu bra­to­wa. Resz­tę po­po­łud­nia spędził na ko­ńskim grzbie­cie, pod­czas gdy miej­sco­wi licz­nie na­pły­wa­li do zam­ku, by po­że­gnać zma­rłe­go ksi­ęcia. We fron­to­wych drzwiach sta­li dwaj lo­ka­je, dwaj inni za­jęli miej­sce w bi­blio­te­ce. Dzie­rżaw­cy mie­li na so­bie naj­lep­sze nie­dziel­ne ubra­nia. Sta­li wo­kół ojca An­géli­que przez dłu­gi czas, szep­tem pro­wa­dząc roz­mo­wy, a wie­lu z nich pła­ka­ło, gdy wy­cho­dzi­li.

Wszyst­ko to zło­ży­ło się na ko­lej­ny wy­czer­pu­jący dzień. An­géli­que po­ło­ży­ła się do łó­żka z kil­ko­ma go­rący­mi ce­gła­mi owi­ni­ęty­mi w ręcz­ni­ki, by się ogrzać, po­za­ty­ka­ła szpa­ry w oknach ko­ca­mi i roz­pa­li­ła ogień w ko­min­ku, lecz mimo to znów zma­rzła. Na­stęp­ne­go ran­ka w ka­pli­cy od­był się po­grzeb. Miej­sco­wy pa­stor od­pra­wił mszę, po któ­rej Phil­lip La­tham, ksi­ążę We­ster­field, zo­stał zło­żo­ny w mau­zo­leum ra­zem ze swo­imi ro­dzi­ca­mi, dziad­ka­mi i obie­ma żo­na­mi. An­géli­que zo­sta­ła z nim na kil­ka mi­nut, po tym jak wszy­scy inni wró­ci­li do domu, by coś zje­ść. Na mszy zja­wi­li się miej­sco­wi przy­ja­cie­le Phil­li­pa, któ­rzy zo­sta­li na obie­dzie. Pod ko­niec po­si­łku An­géli­que czu­ła się wy­czer­pa­na za­rów­no fi­zycz­nie, jak i psy­chicz­nie. Gdy ostat­ni go­ście wy­szli, a jej krew­ne uda­ły się na górę, Tri­stan po­pro­sił, by do­łączy­ła do nie­go w bi­blio­te­ce, gdzie jesz­cze kil­ka go­dzin temu spo­czy­wał ich oj­ciec. Edward prze­ko­ma­rzał się z bra­ta­ni­ca­mi w dro­dze na pi­ętro. Od swo­je­go przy­jaz­du z roz­my­słem igno­ro­wał An­géli­que lub do­ku­czał jej w nie­wia­ry­god­nie nie­grzecz­ny spo­sób, kie­dy tyl­ko nada­rzy­ła się oka­zja. Eli­za­beth we­zwa­ła do sie­bie pa­nią Whi­te, by omó­wić menu na na­stęp­ny dzień. Usta­le­nia tej roz­mo­wy mia­ły zo­stać prze­ka­za­ne pani Wil­liams. Eli­za­beth wci­ąż nie była za­do­wo­lo­na z ja­ko­ści po­si­łków i już zdąży­ła na­po­mknąć pani Whi­te, że być może za­stąpi ku­char­kę, spro­wa­dza­jąc ko­goś z Lon­dy­nu. W ogó­le nie zwa­ża­ła na fakt, że pani Wil­liams pra­cu­je dla ro­dzi­ny od dwu­dzie­stu lat.

– Chcia­łem z tobą przez chwi­lę po­roz­ma­wiać – oświad­czył lek­ko Tri­stan, pod­czas gdy An­géli­que sta­ra­ła się nie wra­cać my­ślą do tego, jak jej oj­ciec le­żał w tym po­ko­ju.

Za­sta­na­wia­ła się, co pra­gnie po­wie­dzieć jej Tri­stan. Przez chwi­lę roz­wa­ża­ła, czy za­su­ge­ru­je, by prze­pro­wa­dzi­ła się do Chat­ki. Wszy­scy już dali jej ja­sno do zro­zu­mie­nia, że im prze­szka­dza. Prze­pro­wadz­ka do Chat­ki, na­wet gdy­by mia­ła się do­ko­nać wcze­śniej, niż za­pla­no­wał dla niej oj­ciec, mo­gła oka­zać się wła­ści­wym roz­wi­ąza­niem dla nich wszyst­kich. Nie mo­gła dłu­żej no­co­wać w zim­nej sy­pial­ni na gó­rze bez na­ra­ża­nia się na cho­ro­bę. Nie było tam też miej­sca na jej rze­czy. Mu­sia­ła­by za­adap­to­wać jesz­cze je­den po­kój na gar­de­ro­bę, po­nie­waż Gwy­neth za­żąda­ła, by ciot­ka opró­żni­ła sza­fy, ro­bi­ąc miej­sce dla jej wy­my­śl­nych to­a­let.

– Roz­ma­wia­łem z Eli­za­beth – roz­po­czął Tri­stan. – Zda­ję so­bie spra­wę, jaka to musi być dla cie­bie nie­zręcz­na sy­tu­acja, a poza tym, szcze­rze mó­wi­ąc, może dez­orien­to­wać słu­żbę. Oj­ciec po­zwa­lał ci pro­wa­dzić dom, ale nie mu­sisz dłu­żej tego ro­bić. Eli­za­beth wszyst­ko prze­or­ga­ni­zu­je i spra­wi, że wszyst­ko po­to­czy się gład­ko.

Jego sło­wa od­czu­ła jak po­li­czek, jak­by była kimś, kto nie wie, co robi, po­nie­waż mia­ła le­d­wie osiem­na­ście lat. Tym­cza­sem prze­cież do­sko­na­le so­bie ra­dzi­ła od dłu­ższe­go cza­su, o wie­le le­piej niż jej ró­wie­śni­ce, któ­re wy­cho­dzi­ły za mąż i ni­g­dy na­wet nie wi­dzia­ły domu tak du­że­go i z taką licz­ną słu­żbą.

– To będzie dla cie­bie upo­ka­rza­jące, je­śli oka­że się, że nie masz tu nic do ro­bo­ty, a my nie chce­my, żeby słu­żba mia­ła wąt­pli­wo­ści co do tego, komu jest win­na lo­jal­no­ść.

– Na pew­no do tego nie doj­dzie – od­pa­rła ner­wo­wo. – Wszy­scy do­sko­na­le wie­dzą, że to te­raz twój dom i że Eli­za­beth będzie go pro­wa­dzić. Prze­cież od po­cząt­ku się tego spo­dzie­wa­li. Tak jak ja. Tata cho­ro­wał już od dłu­ższe­go cza­su. – Gdy te­raz o tym my­śla­ła, jego śmie­rć zła­ma­ła jej ser­ce, lecz nie była nie­spo­dzian­ką. Po pro­stu nie chcia­ła wi­dzieć, że ko­niec się zbli­ża. – A ja oczy­wi­ście nie będę prze­szka­dzać.

– Świet­nie. Wła­śnie o to nam cho­dzi.

– Tata za­pla­no­wał, że pew­ne­go dnia prze­pro­wa­dzę się do Chat­ki. Może po­win­nam zro­bić to od razu – za­su­ge­ro­wa­ła z wa­ha­niem, my­śląc, że będzie to ulga dla nich wszyst­kich, a Eli­za­beth i dziew­częta ucie­szą się, po­zbyw­szy się jej z domu.

– Nie ma mowy – zbył ten po­my­sł Tri­stan. – Dziew­czy­na w two­im wie­ku nie może miesz­kać sama, a poza tym mamy już pla­ny co do tego domu. Mat­ka Eli­za­beth czu­je się co­raz go­rzej, wiej­skie po­wie­trze może jej po­słu­ży. Eli­za­beth pra­gnie wy­re­mon­to­wać ten dom dla niej. Szcze­rze mó­wi­ąc, dla cie­bie za­pla­no­wa­li­śmy coś in­ne­go. Jak za­pew­ne wiesz, An­géli­que, oj­ciec nie za­pew­nił ci żad­nych środ­ków. Nie mógł. Za­su­ge­ro­wał pew­ną sumę, któ­rą mó­głbym ci prze­ka­zy­wać jako pen­sję, ale to by­ło­by moim zda­niem nie­od­po­wie­dzial­ne. Oj­ciec się sta­rzał i przy­cho­dzi­ły mu do gło­wy nie­do­rzecz­ne po­my­sły. Nie mogę roz­da­wać tego, co jest mi po­trzeb­ne, by za­rządzać ma­jąt­kiem, poza tym po­stąpi­łbym nie­spra­wie­dli­wie wo­bec wła­snych có­rek. Oj­ciec odło­żył pew­ną sumę dla Edwar­da, ale to­bie nie zo­sta­wił nic, po­nie­waż nie mógł. Ma­jo­rat na to nie ze­zwa­la, we­dług pra­wa wszyst­ko przy­pa­dło mnie. A ja je­stem pe­wien, że nie chcesz być dla nas ci­ęża­rem.

– Oczy­wi­ście, że nie – wtrąci­ła za­wsty­dzo­na. Nie była pew­na, do cze­go zmie­rza, wy­klu­czył bo­wiem mo­żli­wo­ść jej prze­pro­wadz­ki do Chat­ki.

– Smut­ne, moja dro­ga, jest to, że mło­de ko­bie­ty w ta­kiej sy­tu­acji nie mają in­ne­go wy­bo­ru, jak tyl­ko iść do pra­cy. A ro­bić mo­żesz nie­wie­le. Nie masz wy­kszta­łce­nia, żeby być na­uczy­ciel­ką. Szla­chet­nie uro­dzo­ne mło­de ko­bie­ty bez środ­ków do ży­cia zo­sta­ją gu­wer­nant­ka­mi i żyją pod opie­ką ro­dzin, dla któ­rych pra­cu­ją. Nie masz żad­ne­go do­świad­cze­nia jako gu­wer­nant­ka, ale nic nie stoi na prze­szko­dzie, byś zo­sta­ła nia­nią, a z cza­sem z pew­no­ścią awan­su­jesz. Ra­zem z Eli­za­beth pra­gnie­my ci po­móc. Gdy oj­ciec za­czął cho­ro­wać, spo­dzie­wa­jąc się ta­kie­go ob­ro­tu spraw, roz­ma­wia­łem z bar­dzo mi­ły­mi lu­dźmi, któ­rych znam. Są oni go­to­wi wy­świad­czyć ci wiel­ką przy­słu­gę. Zgo­dzi­li się nająć cię na nia­nię za nie­wiel­ką pen­sję na po­czątek, po­nie­waż nie po­sia­dasz żad­ne­go do­świad­cze­nia. Miesz­ka­ją w Hamp­shi­re, mają czwo­ro ma­łych dzie­ci i są bar­dzo życz­li­wi. Oj­ciec pani był ba­ro­nem, a jej mąż nie po­sia­da ty­tu­łu, ale pro­wa­dzą bar­dzo sza­cow­ny dom. Nie tak duży jak ten, rzecz ja­sna, ale są go­to­wi pła­cić ci za opie­kę nad dzie­ćmi. Do­praw­dy, moja dro­ga, nie masz in­ne­go wy­jścia. Już za­de­kla­ro­wa­łem, że przyj­miesz po­sa­dę. Bar­dzo się cie­szę. My­ślę, że to ide­al­ne roz­wi­ąza­nie dla nas wszyst­kich. Wiem, że za­dba­ją tam o cie­bie, dla nas nie będziesz ci­ęża­rem i nie będziesz mu­sia­ła zno­sić nie­zręcz­no­ści miesz­ka­nia tu­taj po śmier­ci ojca. My­ślę, że będziesz tam bar­dzo szczęśli­wa. – Uśmiech­nął się do niej tak, jak­by wła­śnie prze­ka­zał jej cen­ny dar, a ona po­win­na być mu za to nie­sko­ńcze­nie wdzi­ęcz­na.

Przez chwi­lę An­géli­que oba­wia­ła się, że ze­mdle­je, ale nie za­mie­rza­ła dać mu tej sa­tys­fak­cji. Ze­bra­ła się w so­bie i usia­dła pro­sto, choć po­bla­dła jak ścia­na. Oj­ciec miał ra­cję, nie wie­rząc, że Tri­stan za­opie­ku­je się nią po jego śmier­ci. Jej brat oka­zał się żmi­ją. Obie­cał ojcu, że się nią zaj­mie, a za­miast tego wy­rzu­cał ją z domu, wy­sy­łał do pra­cy u ob­cych, do lu­dzi, któ­rych na­wet nie zna­ła. Nie­mal nie mie­ści­ło się jej to w gło­wie, choć prze­cież wie­dzia­ła, jak bar­dzo Tri­stan, Edward i Eli­za­beth jej nie­na­wi­dzą, jak po­gar­dza­ją nią za bli­ską re­la­cję z oj­cem. Te­raz opa­dli ją jak sta­do wil­ków.

– Wszyst­ko już usta­li­li­śmy – za­pew­nił ją brat.

Co do tego nie mia­ła wąt­pli­wo­ści.

– Nie będziesz po­trze­bo­wać wi­ęk­szo­ści swo­ich rze­czy, mo­żesz je tu­taj zo­sta­wić. Prze­cho­wa­my je dla cie­bie na stry­chu. Mo­żesz po nie przy­słać, je­śli oka­żą ci się po­trzeb­ne, ale bar­dzo w to wąt­pię. Wy­my­śl­ne suk­nie na nic ci się nie przy­da­dzą... Będziesz no­si­ła pro­ste su­kien­ki od­po­wied­nie dla nia­ni i far­tuch do pra­cy. Za­mie­rza­li­śmy ci o tym po­wie­dzieć za ty­dzień lub dwa, ale ich nia­nia wła­śnie od­cho­dzi, więc po­trze­bu­ją cię szyb­ciej. W za­sa­dzie do­sko­na­le się skła­da. Nie mu­sisz tu zo­sta­wać, opła­ki­wać ojca. Będziesz u Fer­gu­so­nów zbyt za­jęta, by my­śleć o ta­kich rze­czach.

Jego zda­niem ta­kie roz­wi­ąza­nie mia­ło same do­bre stro­ny, ca­łko­wi­cie igno­ro­wał podło­ść swo­je­go po­stęp­ku. Zdra­dzał wła­sną sio­strę i wy­sy­łał ją w świat bez pen­sa przy du­szy, by pra­co­wa­ła gdzieś jako nia­nia. Była to osta­tecz­na ze­msta za to, jak bar­dzo ko­chał ją oj­ciec. Tri­stan w ko­ńcu wy­rów­nał ra­chun­ki po tym, jak przez całe ży­cie jej nie­na­wi­dził. Na­de­szła jego pora i te­raz zwy­czaj­nie się jej po­zby­wał, na­wet się nad tym nie za­sta­na­wia­jąc.

– Kie­dy się mnie spo­dzie­wa­ją? – zdo­ła­ła wy­krztu­sić, wpa­tru­jąc się w nie­go z prze­ra­że­niem.

– W za­sa­dzie ju­tro. Wy­je­dziesz rano. Wy­ślę cię do Hamp­shi­re w ma­łej dwu­kó­łce, a nie w po­wo­zie ojca, rzecz ja­sna. Nie chcesz na­ro­bić so­bie wsty­du, zja­wia­jąc się tam w ofi­cjal­nym po­wo­zie czy też w dy­li­żan­sie. Je­steś te­raz ko­bie­tą pra­cu­jącą, An­géli­que. Na pew­no do­sko­na­le so­bie po­ra­dzisz i kie­dyś zo­sta­niesz gu­wer­nant­ką. Mo­żesz uczyć dzie­ci fran­cu­skie­go.

Za­wsze za­zdro­ścił jej tego, że zna język obcy, a on nie, ale też ni­g­dy się żad­ne­go nie na­uczył. Był za­zdro­sny o wszyst­ko, co mia­ła i kim była. Wie­le lat cze­kał, by jej to ode­brać, a te­raz miał wła­dzę. Ma­jo­rat uła­twił mu spra­wę, po­nie­waż odzie­dzi­czył wszyst­ko i do­ko­nał wy­bo­ru, by ni­cze­go jej nie da­wać. W ko­ńcu po­jęła, dla­cze­go oj­ciec przed śmier­cią prze­ka­zał jej sa­kiew­kę. Bał się, że doj­dzie do cze­goś ta­kie­go, i tyl­ko w ten spo­sób mógł ją za­bez­pie­czyć, nie wie­rząc, że Tri­stan to zro­bi. Na­wet oj­ciec nie mógł jej jed­nak uchro­nić te­raz przed po­sa­dą nia­ni, pó­jściem na słu­żbę do ob­ce­go domu i eks­mi­sją z wła­sne­go. Oj­ciec po­wie­dział jej, by nie wy­da­wa­ła pie­ni­ędzy lek­ko­my­śl­nie ani do­pó­ki na­praw­dę nie będzie mu­sia­ła, a jesz­cze do tego nie do­szło. Po­sta­no­wi­ła je prze­cho­wać do dnia, kie­dy będzie mu­sia­ła za­pew­nić so­bie dom bez żad­ne­go in­ne­go do­cho­du, co rów­nież mo­gło się zda­rzyć, gdy­by zo­sta­ła zwol­nio­na lub po­sta­no­wi­ła zre­zy­gno­wać. Poza tym była za mło­da, by ku­pić so­bie dom. Nie mia­ła na­wet po­jęcia, jak się do tego za­brać. Od­sy­ła­li ją za kil­ka­na­ście go­dzin, nie mia­ła więc cza­su, by się przy­go­to­wać ani by opra­co­wać al­ter­na­tyw­ny plan.

Na szczęście dzi­ęki ma­chi­na­cjom bra­ta zy­ska­ła po­sa­dę i względ­ne bez­pie­cze­ństwo w domu pra­co­daw­ców. Zo­sta­nie tam tak dłu­go, jak będzie trze­ba, a po­tem znaj­dzie ja­kiś inny spo­sób, by się utrzy­mać. Była am­bit­na. Te­raz mia­ła wra­że­nie, że zo­sta­ła sprze­da­na w nie­wo­lę.

– No to wszyst­ko usta­lo­ne – skwi­to­wał Tri­stan, po czym wstał, da­jąc jej znak, że roz­mo­wa do­bie­gła ko­ńca. – Masz dzi­siaj wie­le do zro­bie­nia, będziesz się pa­ko­wać. Nie mu­sisz się że­gnać z Eli­za­beth i dziew­częta­mi... Po­wie­dzia­ły mi, bym po­że­gnał cię w ich imie­niu. Gdy będziesz wy­je­żdżać, będą jesz­cze spa­ły.

Wy­gna­li ją więc. Zo­sta­ła od­pra­wio­na. Jej