Podejrzani - Danielle Steel - ebook + książka

Podejrzani ebook

Danielle Steel

4,2

Opis

Theodora Morgan należy do elity świata mody. Założycielka popularnego internetowego serwisu zakupowego jest jedną z najlepiej prosperujących biznesmenek na świecie. Nie lubi jednak rozgłosu, zwłaszcza w ostatnim czasie. Rok wcześniej jej rodzinę dotknął niewyobrażalny dramat, gdy mąż Theodory, magnat branży modowej, Matthieu Pasquier, oraz ich syn zostali porwani dla okupu – koszmar, który zakończył się tragedią.

Pomimo dowodów łączących ze zbrodnią zagranicznych konkurentów Matthieu sprawa ucichła i Theo niechętnie wraca do pracy. Lecąc do Nowego Jorku na bankiet z okazji otwarcia jednego ze swoich butików, na pokładzie spotyka Pierre’a de Vaumonta, który zajmuje się budowaniem sieci międzynarodowych biznesowych relacji. Zaprasza go na swoją imprezę – nie wiedząc, że jest on obiektem zainteresowania CIA.

Podejrzane kontakty zagraniczne Pierre’a bada Mike Andrews, wysoki rangą agent CIA. Na wiadomość, że Theodora Morgan leci z tym mężczyzną jednym samolotem, zaczyna obawiać się o jej bezpieczeństwo i rozpoczyna tajną misję. Podając się za prawnika, pojawia się na bankiecie z okazji otwarcia butiku Theo. Kiedy ją poznaje, natychmiast nawiązuje się między nimi więź, jednak Theo jest całkowicie nieświadoma rzeczywistego celu i tożsamości Mike’a… Ani tego, że jej życie, które stara się odbudować, jest poważnie zagrożone.

Danielle Steel

To jedna z najbardziej znanych i najchętniej czytanych autorek na świecie, a jej powieści sprzedano w blisko miliardzie egzemplarzy. Do licznych międzynarodowych bestsellerów Steel należą: RomansSąsiedziTo, co bezcennePegaz i inne wysoko oceniane powieści. Jest również autorką książek: Światło moich oczu: historia życiaNicka Trainy, opowiadającej o losach jej syna; Życie na ulicy, wspomnień z pracy z bezdomnymi; Expect a Miracle, zbioru jej ulubionych cytatów niosących inspirację i pocieszenie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (88 ocen)
49
21
10
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marzeneczka33

Nie oderwiesz się od lektury

Super lektura,trzyma w napięciu
00
Master89wt

Nie polecam

Strasznie nudna ta książka. Lubię romanse, zwłaszcza z nutka sensacji, ale ta autorka zupełnie do mnie nie trafia. To moja kolejna proba przeczytania jej ksiazki, ale niestety jest sto razy bardziej naiwna niż sporo książek tego gatunku, jezyk jakiś taki dziwny, zbyt prosty, fabuly w zasadzie brak. Plus za to, że nie zawiera wulgaryzmów.
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
krysfil62

Nie oderwiesz się od lektury

To kolejna niesamowita książka tej autorki. Słuchałam z zapartym tchem. Podziwiam pisarkę, za jej dar pisania, talent i cudowną wrażliwość.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: Su­spects
Co­py­ri­ght © Da­niel­le Ste­el 2022 All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­ne­sy 2022 Co­py­ri­ght for the Po­lish Trans­la­tion © by Mag­da­le­na Rabsz­tyn-Anioł 2022
Wy­daw­ca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­cja: ITA TU­RO­WICZ
Ko­rek­ta: AGNIESZ­KA LU­BE­RADZ­KA, IRE­NA PIE­CHA / e-DY­TOR
Zdjęcia na okład­ce: po­sta­ci © Li­sa­5201/Get­ty Ima­ges; tło © Ju­lien Fo­ur­niol/Ba­lo­ulu­mix/Get­ty Ima­ges; nie­bo © Shut­ter­stock
Ad­ap­ta­cja okład­ki: Pa­weł Pan­cza­kie­wicz//PAN­CZA­KIE­WICZ.ART.DE­SIGN – www.pan­cza­kie­wicz.pl
Skład i ła­ma­nie: JS Stu­dio
War­sza­wa 2022 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67406-76-5
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­ne­sy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skie­go 11a 01-527 War­sza­wawww.wy­daw­nic­two­lu­na.plfa­ce­bo­ok.com/wy­daw­nic­two­lu­nain­sta­gram.com/wy­daw­nic­two­lu­na
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Dla mo­ich uko­cha­nych dzie­ci,

Tre­vo­ra, Tod­da, Be­atrix, Nic­ka, Sa­man­thy,

Vic­to­rii, Va­nes­sy, Ma­xxa i Zary,

tak bez­gra­nicz­nie mi dro­gich –

gdzie­kol­wiek je­ste­śmy, roz­świe­tla­cie mi świat.

Bądźcie za­wsze bez­piecz­ni, wol­ni od za­gro­żeń

i ob­da­rze­ni wszel­kim bło­go­sła­wie­ństwem.

Tak bar­dzo was ko­cham,

bar­dziej, niż mogą to wy­ra­zić sło­wa

i niż si­ęga nie­bo.

Mama/d.s.

Roz­dział 1

Pier­re de Vau­mont wy­glądał po­wa­żnie i ele­ganc­ko, wy­cho­dząc ze swo­je­go miesz­ka­nia przy rue Ja­cob w mod­nej le­wo­brze­żnej szó­stej dziel­ni­cy Pa­ry­ża. Nie zno­sił wcze­sno­po­ran­nych lo­tów, ale ko­rzy­stał z nich, ile­kroć miał spra­wy w No­wym Jor­ku. Do mia­sta do­cie­rał przed po­łud­niem, co da­wa­ło mu czas na to, żeby zje­ść z kimś lunch i od­być umó­wio­ne po­po­łu­dnio­we spo­tka­nia. Wie­czo­ra­mi był za­wsze za­pra­sza­ny na istot­niej­sze wy­da­rze­nia to­wa­rzy­skie, wa­żne przy­jęcia lub dys­kret­ne roz­mo­wy, cza­sem prze­ra­dza­jące się w nie­cie­ka­we ak­tyw­no­ści, je­śli wy­ma­ga­ły tego oso­by, z któ­ry­mi prze­by­wał. Pier­re był wszech­stron­ny i otwar­ty nie­mal na wszyst­ko. Wy­so­ki, szczu­pły, przy­stoj­ny, o lek­ko si­wie­jących blond wło­sach, miał czter­dzie­ści sze­ść lat i pe­łnił w swo­im świe­cie rolę ko­goś w ro­dza­ju po­śred­ni­ka, mo­żna po­wie­dzieć: „swa­ta”.

Łączył ze sobą lu­dzi, aby uła­twiać im nie­co­dzien­ne trans­ak­cje do­ty­czące prze­ró­żnych kwe­stii. Cza­sa­mi były to bar­dzo nie­zwy­kłe przed­si­ęw­zi­ęcia. Znał wszyst­kich, któ­rych na­le­ża­ło znać w ca­łej Eu­ro­pie i na Bli­skim Wscho­dzie, a jego kon­tak­ty si­ęga­ły te­raz Azji, gdzie chi­ńscy biz­nes­me­ni dys­po­no­wa­li ogrom­ny­mi pie­ni­ędz­mi. Pra­wie wszy­scy jego zna­jo­mi byli mi­liar­de­ra­mi. De Vau­mont za­ra­biał na ży­cie, i to ca­łkiem wy­staw­ne, dzi­ęki pro­wi­zjom. To, co ro­bił, nie było nie­le­gal­ne, choć cza­sa­mi ocie­ra­ło się o gra­ni­ce przy­zwo­ito­ści. Im wi­ęk­sze ry­zy­ko, tym wi­ęk­sze pie­ni­ądze i tym wi­ęk­szy zysk. W No­wym Jor­ku pla­no­wał spo­tkać się z kil­ko­ma ró­żny­mi gru­pa­mi lu­dzi. Za­mie­rzał zo­stać tam tyl­ko parę dni, w za­le­żno­ści od prze­bie­gu i po­wo­dze­nia tych roz­mów.

Zaj­mo­wał się spra­wa­mi mody na ogrom­ną ska­lę, a ta­kże to­wa­ra­mi luk­su­so­wy­mi, nie­ru­cho­mo­ścia­mi, tech­no­lo­gia­mi oraz ropą naf­to­wą. Przez lata sta­ran­nie usta­wiał się na stra­te­gicz­nych po­zy­cjach, aby móc przed­sta­wiać so­bie na­wza­jem wła­ści­wych lu­dzi. I brał za to so­wi­tą pro­wi­zję. Lu­dzie po­szu­ki­wa­li go ze względu na jego kon­tak­ty. Nie mu­siał za nimi go­nić. Już nie. Przez ostat­nie dwa­dzie­ścia lat zbu­do­wał swo­ją mar­kę i umie­jęt­no­ści. Po­tra­fił do­sto­so­wać się do ró­żnych sy­tu­acji i był skłon­ny po­śred­ni­czyć w nie­mal ka­żdym ro­dza­ju trans­ak­cji.

Roz­po­czął dzia­łal­no­ść w Eu­ro­pie, a z cza­sem roz­sze­rzył ją na Azję, jako że do­ra­stał w Hong­kon­gu, gdzie oj­ciec pra­co­wał w kor­pu­sie dy­plo­ma­tycz­nym. Po jego śmier­ci wró­cił do Fran­cji, ma­jąc dwa­dzie­ścia kil­ka lat. Mat­ka zma­rła, gdy prze­by­wał w an­giel­skiej szko­le z in­ter­na­tem. Nie miał żad­nej in­nej ro­dzi­ny ani zwi­ąz­ków, nie miał też dzie­ci. Oj­ciec zo­sta­wił mu tro­chę pie­ni­ędzy, ale nie na tyle dużo, by mógł pro­wa­dzić ta­kie ży­cie, ja­kie­go pra­gnął, więc kom­bi­no­wał. Za­wsze chciał do­brze żyć, za­zdro­ścił bo­ga­tym lu­dziom, i miał kosz­tow­ne upodo­ba­nia.

Mó­wił bie­gle po man­da­ry­ńsku i kan­to­ńsku. W ci­ągu ostat­nich dwóch lat za­wa­rł kil­ka bar­dzo lu­kra­tyw­nych trans­ak­cji w Ro­sji i język ro­syj­ski znał rów­nież do­brze. Jego pre­fe­ren­cje sek­su­al­ne były dość płyn­ne i trud­ne do okre­śle­nia. Często wi­dy­wa­no go z bar­dzo zna­ny­mi i bar­dzo pi­ęk­ny­mi ko­bie­ta­mi, z któ­rych wie­le było mężat­ka­mi, a od cza­su do cza­su prze­by­wał w to­wa­rzy­stwie nie­zwy­kle atrak­cyj­nych mło­dych mężczyzn. Bez względu na to, co spra­wia­ło przy­jem­no­ść jego klien­tom, chęt­nie ją za­pew­niał i w tej sfe­rze rów­nież miał do­sko­na­łe kon­tak­ty. Był ka­me­le­onem, kie­dy za­cho­dzi­ła taka ko­niecz­no­ść. Dys­po­no­wał wia­ry­god­ny­mi źró­dła­mi trud­nych do zdo­by­cia in­for­ma­cji, któ­re do­brze słu­ży­ły jego klien­tom. Przy­stoj­na twarz i wro­dzo­na ele­gan­cja wpły­wa­ły na jego wi­ze­ru­nek, a on sam nie wy­glądał na swój wiek. Lu­bił ty­tuł „swa­ta”, choć nie był ani sen­ty­men­tal­ny, ani za­in­te­re­so­wa­ny ro­man­sem w kla­sycz­nym sen­sie. Pod wie­lo­ma względa­mi mo­żna by go uznać za na­praw­dę nie­zwy­kłe­go czło­wie­ka i nie­mal ko­goś, kto się li­czy w kon­tak­tach z naj­bo­gat­szy­mi. Bez oce­nia­nia i z otwar­tym umy­słem pod­cho­dził do tego, kim byli jego klien­ci i w jaki spo­sób za­ra­bia­li pie­ni­ądze.

Wszy­scy chcie­li znać Pier­re’a de Vau­mon­ta. Ka­żdy, kto się li­czył, był jego zna­jo­mym, a przy­naj­mniej o nim sły­szał. Mężczy­zna miał ele­gan­cję Fran­cu­zów, nie­wy­mu­szo­ną męsko­ść Bry­tyj­czy­ków i odro­bi­nę wło­skie­go sek­sa­pi­lu. By­łby ide­al­nym dwo­rza­ni­nem Lu­dwi­ka XVI – uwiel­biał in­try­gi i zna­ko­mi­cie je wy­ko­rzy­sty­wał do wła­snych ce­lów.

W nie­na­gan­nie skro­jo­nym gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze, uszy­tym przez lon­dy­ńskie­go kraw­ca, je­chał na lot­ni­sko ben­tley­em pro­wa­dzo­nym przez szo­fe­ra, z któ­re­go usług ko­rzy­stał za­wsze, ile­kroć po­trze­bo­wał kie­row­cy. Gdy chciał za­cho­wać wi­ęk­szą dys­kre­cję lub wy­stępo­wał in­co­gni­to, sam pro­wa­dził sa­mo­chód. W pe­łni cie­szył się wszyst­kim, co eks­klu­zyw­ne.

Kie­dy do­ta­rł na lot­ni­sko imie­nia Char­les’a de Gaul­le’a, dwóch człon­ków ob­słu­gi VIP-ów sta­ło przy kra­wężni­ku, wy­pa­tru­jąc jego ben­tleya, a na­stęp­nie dwóch ko­lej­nych pra­cow­ni­ków ob­słu­gi na­ziem­nej po­spie­szy­ło mu na po­wi­ta­nie, gdy po­twier­dzo­no jego przy­by­cie. Li­nie lot­ni­cze, z któ­rych usług ko­rzy­stał, do­brze go zna­ły. Jego ba­ga­że zo­sta­ły na­tych­miast za­bra­ne i od­pra­wio­ne. Na­stęp­nie za­pro­wa­dzo­no go do pry­wat­ne­go sa­lo­ni­ku w po­cze­kal­ni dla pa­sa­że­rów pierw­szej kla­sy, gdzie cze­kał już wy­staw­ny bu­fet zło­żo­ny z jego ulu­bio­nych dań. Na­lał so­bie fi­li­żan­kę moc­nej kawy, wzi­ął na ta­le­rzyk kil­ka owo­ców i otwo­rzył kom­pu­ter. Po­dzi­ęko­wał go­to­wym ob­słu­gi­wać go pra­cow­ni­kom, po czym ca­łko­wi­cie po­chło­nęło go to, co oglądał na ekra­nie lap­to­pa. Wie­dział, że wej­dzie na po­kład ostat­ni, tak jak wo­lał, i zaj­mie miej­sce w pierw­szej kla­sie, gdzie po­zo­sta­nie przez cały lot, ukry­ty za za­sło­na­mi, któ­re za­pew­nią mu pry­wat­no­ść. Prze­le­ciał już w su­mie po­nad pó­łto­ra mi­lio­na ki­lo­me­trów, a wszel­kie jego pre­fe­ren­cje li­nie od­no­to­wy­wa­ły w kar­to­te­ce VIP-ów i prze­ka­zy­wa­ły za­ło­dze ka­żde­go lotu, w któ­rym uczest­ni­czył.

Miał za­pla­no­wa­nych kil­ka spo­tkań w No­wym Jor­ku, do Pa­ry­ża za­mie­rzał wró­cić za kil­ka dni lub naj­pó­źniej za ty­dzień. Dla nie­go był to już dłu­gi po­byt. Cza­sa­mi przy­la­ty­wał na jed­no wa­żne spo­tka­nie i wra­cał jesz­cze tego sa­me­go dnia. Lu­bił za­ła­twiać wi­ęk­szo­ść swo­ich spraw twa­rzą w twarz, a nie za po­śred­nic­twem pocz­ty elek­tro­nicz­nej, ese­me­sów czy te­le­fo­nów. Miał dar prze­ko­ny­wa­nia i w pe­łni go wy­ko­rzy­sty­wał, aby uzy­skać po­żąda­ne re­zul­ta­ty.

Pier­re de Vau­mont sie­dział w swo­im pry­wat­nym sa­lo­ni­ku w po­cze­kal­ni dla pa­sa­że­rów pierw­szej kla­sy i po­pi­jał dru­gą fi­li­żan­kę kawy, kie­dy pod stre­fę dla VIP-ów pod­je­chał mer­ce­des z szo­fe­rem. Z przo­du wy­sia­dł mężczy­zna, naj­wy­ra­źniej ochro­niarz, a na tyl­nym sie­dze­niu cze­ka­ła szczu­pła ko­bie­ta w czar­nym ka­pe­lu­szu z sze­ro­kim ron­dem i w ciem­nych oku­la­rach. Ochro­niarz za­nió­sł jej pasz­port do sta­no­wi­ska dla pa­sa­że­rów pierw­szej kla­sy i zgło­sił ją do od­pra­wy. Pra­cow­ni­cy ski­nęli gło­wa­mi, uj­rzaw­szy jej na­zwi­sko, i po­zwo­li­li mu od­pra­wić ją bez dal­szych py­tań. Zna­li pro­ce­du­ry i zo­sta­li wcze­śniej uprze­dze­ni o jej przy­je­ździe, aby nie było żad­nych po­my­łek. Wie­dzie­li, że to jed­na z ich naj­cen­niej­szych klien­tek, cen­niej­sza na­wet niż de Vau­mont.

Była to pierw­sza od po­nad roku pod­róż, w jaką wy­bra­ła się The­odo­ra Mor­gan. Za­ło­ży­ciel­ka i wła­ści­ciel­ka od­no­szące­go ogrom­ne suk­ce­sy Theo.com, in­ter­ne­to­we­go ser­wi­su za­ku­po­we­go o ugrun­to­wa­nej po­zy­cji, któ­ry po­bił wszel­kie re­kor­dy po­wo­dze­nia na ca­łym świe­cie. Rok wcze­śniej, w wie­ku trzy­dzie­stu sied­miu lat, cie­szy­ła się opi­nią jed­nej z naj­le­piej pro­spe­ru­jących przed­si­ębior­czyń na świe­cie, a ta­kże iko­ny mody, za­wsze fo­to­gra­fo­wa­nej, ile­kroć po­ja­wia­ła się pu­blicz­nie, cho­ciaż ce­lo­wo uni­ka­ła roz­gło­su, zwłasz­cza w mi­nio­nych dwu­na­stu mie­si­ącach. Nie­daw­no zo­sta­ła wdo­wą po wła­ści­cie­lu kil­ku­na­stu naj­wi­ęk­szych ma­rek mo­do­wych na świe­cie i war­tym mul­ti­mi­liar­dy po­ten­ta­cie mody luk­su­so­wej. Ona i Mat­thieu Pa­squ­ier po­zna­li się, gdy Theo jako dwu­dzie­sto­dwu­lat­ka, świe­żo po stu­diach na Ha­rvar­dzie, za­ło­ży­ła wła­śnie racz­ku­jącą fir­mę. Wy­star­to­wa­ła, dys­po­nu­jąc nie­wiel­kim bu­dże­tem, i szyb­ko udo­wod­ni­ła, że przy­jęty przez nią mo­del biz­ne­so­wy jest sku­tecz­ny. Za­częły o niej pi­sać cza­so­pi­sma fi­nan­so­we i pra­sa biz­ne­so­wa. Pa­squ­ier za­pra­gnął ją po­znać. Star­szy od niej o dwa­dzie­ścia pięć lat, był sto­su­jącym bez­par­do­no­we me­to­dy przed­si­ębior­cą. Za­ko­chał się w jej śmia­łym, ry­zy­kow­nym, no­wa­tor­skim biz­ne­spla­nie oraz w jej ła­god­no­ści i de­ter­mi­na­cji, któ­re za tym sta­ły, a ta­kże w jej mło­do­ści i uro­dzie. Po­bra­li się le­d­wie rok pó­źniej i prze­ży­li w ma­łże­ństwie czter­na­ście lat. Była jego trze­cią żoną, z po­przed­nich zwi­ąz­ków nie miał dzie­ci, a ona jesz­cze bar­dziej go ocza­ro­wa­ła, dzie­si­ęć mie­si­ęcy po ślu­bie ro­dząc mu syna, Axe­la.

Hi­sto­ria jej wła­snej ro­dzi­ny w pe­wien spo­sób przy­go­to­wa­ła ją do ma­łże­ństwa ze star­szym mężczy­zną. Jej oj­ciec był pra­wie dwa­dzie­ścia lat star­szy od jej mat­ki. Mia­ła sta­bil­ny, ko­cha­jący dom, w któ­rym do­brze się roz­wi­ja­ła jako je­dy­ne dziec­ko. W okre­sie do­ra­sta­nia często wo­la­ła to­wa­rzy­stwo do­ro­słych.

Ro­dzi­ce przy ka­żdej mo­żli­wo­ści włącza­li ją w swo­je ży­cie. Mia­ła spo­koj­ny cha­rak­ter i oka­za­ła się zdol­ną uczen­ni­cą. Ro­dzi­ce spo­dzie­wa­li się po niej do­sko­na­łych wy­ni­ków na stu­diach i za­chęca­li ją do nich. Jej oj­ciec po­dzi­wiał suk­ces, któ­ry od­nio­sła. Zro­bił wszyst­ko, co mógł, aby wes­przeć ją w ma­rze­niach o wła­snej fir­mie i po­móc w ich re­ali­za­cji.

Na stu­diach wi­ęcej cza­su po­świ­ęca­ła roz­wi­ja­niu swe­go biz­ne­spla­nu niż na­wi­ązy­wa­niu przy­ja­źni. Zwi­ązek z dużo star­szym mężczy­zną, któ­re­go uwa­ża­no za ge­niu­sza w dzie­dzi­nie de­ta­licz­nej sprze­da­ży dóbr luk­su­so­wych, wy­da­wał się wprost dla niej stwo­rzo­ny. Ro­dzi­ce byli po­cząt­ko­wo po­wści­ągli­wi i lek­ko za­nie­po­ko­je­ni jej ma­łże­ństwem z Mat­thieu, ale z cza­sem prze­ko­na­li się do nie­go.

Kie­dy Theo i Mat­thieu się po­zna­li, mó­wi­ła po fran­cu­sku wy­star­cza­jąco do­brze, żeby mo­gli się po­ro­zu­mie­wać. Uczy­ła się pil­nie i po roku wła­da­ła tym języ­kiem bie­gle, za­rów­no w roz­mo­wach słu­żbo­wych, jak i to­wa­rzy­skich, co uła­twi­ło jej prze­pro­wadz­kę do Pa­ry­ża. Po­cząt­ko­wo tęsk­ni­ła za No­wym Jor­kiem, ale sto­li­ca Fran­cji szyb­ko sta­ła się jej do­mem i te­raz wo­la­ła miesz­kać tu­taj.

Oka­za­ła się od­da­ną mat­ką i często pra­co­wa­ła z domu. Sku­tecz­nie pro­wa­dzi­ła wła­sną fir­mę, któ­rej, mimo pró­śb męża, ni­g­dy nie po­łączy­ła z jego im­pe­rium. Po­zo­sta­ła nie­za­le­żna za­wo­do­wo, będąc jed­no­cze­śnie ko­cha­jącą żoną dla Mat­thieu i mat­ką dla ich je­dy­ne­go dziec­ka. Uwiel­bia­ła Axe­la, któ­re­go uwa­ża­ła za naj­wi­ęk­sze osi­ągni­ęcie swo­je­go ży­cia. Fir­ma sta­no­wi­ła jej pa­sję. Mąż był jej men­to­rem i naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, a ma­łże­ństwo oka­za­ło się trwa­łe. Mimo ude­rza­jącej uro­dy ni­g­dy nie spoj­rza­ła na in­ne­go mężczy­znę.

Wszyst­ko zo­sta­ło bru­tal­nie prze­rwa­ne rok temu, gdy Mat­thieu wraz z ich sy­nem zo­stał po­rwa­ny z wiej­skie­go châte­au, pod­czas gdy Theo pra­co­wa­ła w mie­ście.

Za­rów­no Mat­thieu, jak i Theo w pi­ąt­ko­we wie­czo­ry cza­sa­mi mu­sie­li po­pra­co­wać dłu­żej, niż pla­no­wa­li, a w ta­kich sy­tu­acjach to z ro­dzi­ców, któ­re było wol­ne, za­bie­ra­ło Axe­la do ich châte­au pod Pa­ry­żem, dru­gie zaś do­je­żdża­ło pó­źniej. Mat­thieu wo­lał, żeby week­en­dy spędza­li tyl­ko we trój­kę, bez kręcące­go się wo­kół nich per­so­ne­lu. Theo też to lu­bi­ła. Obo­je przez cały ty­dzień byli oto­cze­ni pra­cow­ni­ka­mi i pro­wa­dze­nie pro­ste­go ży­cia oraz sa­mo­dziel­ne dba­nie o swo­je po­trze­by w pi­ąt­ko­we wie­czo­ry, so­bo­ty i nie­dzie­le przy­no­si­ło im ulgę. Cza­sa­mi Axel za­bie­rał ze sobą ja­kie­goś ko­le­gę, ale wte­dy tego nie zro­bił. Ce­ni­li so­bie pry­wat­no­ść oraz czas dla ro­dzi­ny, tak od­mien­ne od wy­ma­gań zwi­ąza­nych z pro­wa­dze­niem biz­ne­su, z czym mie­li do czy­nie­nia w ci­ągu ty­go­dnia.

W tam­ten fa­tal­ny pi­ątek Theo mia­ła pó­źne spo­tka­nie, z któ­re­go nie mo­gła się wy­mi­gać, więc pó­źnym po­po­łud­niem Mat­thieu po­je­chał do châte­au z Axe­lem. Gdy Theo do­ta­rła tam krót­ko po ósmej wie­czo­rem, nie za­sta­ła żad­ne­go z nich. Na scho­dach fron­to­wych le­żał je­den z bu­tów do bie­ga­nia Axe­la. Drzwi we­jścio­we były otwar­te. W po­bli­żu po­zo­sta­ły śla­dy wal­ki, więc z ło­mo­czącym z prze­ra­że­nia ser­cem za­dzwo­ni­ła na po­li­cję. Ta po zba­da­niu miej­sca zda­rze­nia po­wia­do­mi­ła DGSI, Dy­rek­cję Ge­ne­ral­ną Bez­pie­cze­ństwa We­wnętrz­ne­go, fran­cu­ski od­po­wied­nik FBI. Po dal­szym do­cho­dze­niu, gdy na te­re­nie zna­le­zio­no pu­stą pacz­kę po ro­syj­skich pa­pie­ro­sach, spra­wę prze­ka­za­no DGSE, fran­cu­skiej CIA, czy­li Ge­ne­ral­nej Dy­rek­cji Bez­pie­cze­ństwa Ze­wnętrz­ne­go. Za­ist­nia­ło bo­wiem sil­ne po­dej­rze­nie, że po­ry­wa­cze są ob­co­kra­jow­ca­mi.

*

Pu­sta pacz­ka po ro­syj­skich pa­pie­ro­sach zo­sta­ła zna­le­zio­na w ustron­nym miej­scu, gdzie po­ry­wa­cze praw­do­po­dob­nie cze­ka­li na przy­jazd Axe­la i Mat­thieu. Do ne­go­cja­cji trze­ba było spro­wa­dzić tłu­ma­cza, aby uła­twić ko­mu­ni­ka­cję z prze­stęp­ca­mi, któ­ry­mi rze­czy­wi­ście oka­za­li się Ro­sja­nie. Spra­wą na­dal zaj­mo­wa­ła się DGSE, jako że ban­dy­ci po­cho­dzi­li z in­ne­go kra­ju, a do usta­le­nia ich to­żsa­mo­ści wy­ko­rzy­sta­no za­gra­nicz­nych in­for­ma­to­rów. Ci nie byli jed­nak w sta­nie do­star­czyć jed­no­znacz­nych wska­zó­wek do­ty­czących zle­ce­nio­daw­cy po­rwa­nia, DGSE mia­ła po­wa­żne po­dej­rze­nia, ale żad­nych twar­dych do­wo­dów, wła­dze zaś ro­syj­skie nie po­tra­fi­ły przed­sta­wić żad­nych fak­tów na ich od­rzu­ce­nie. To nie wy­star­czy­ło, żeby do­ko­nać aresz­to­wa­nia. Pó­źniej ban­dy­ci, któ­rzy po­rwa­li Axe­la i Mat­thieu, znik­nęli bez śla­du.

Oj­ciec i syn zo­sta­li po­rwa­ni przez sze­ściu mężczyzn, któ­rych za­uwa­żył miesz­ka­jący w po­bli­żu far­mer, jak za­ma­sko­wa­ni i za­kap­tu­rze­ni od­je­żdża­li z miej­sca zda­rze­nia ci­ęża­rów­ką oraz podąża­jącym za nią sa­mo­cho­dem oso­bo­wym. W żad­nym z po­jaz­dów nie wi­dać było Mat­thieu ani Axe­la. Za­rów­no ci­ęża­rów­kę, jak i sa­mo­chód zna­le­zio­no po­rzu­co­ne w po­bli­skiej wio­sce. Oba po­jaz­dy oka­za­ły się skra­dzio­ne.

Ne­go­cja­cje w spra­wie oku­pu w wy­so­ko­ści stu mi­lio­nów euro roz­po­częły się na­stęp­ne­go dnia. Były nie­udol­nie pro­wa­dzo­ne przez po­li­cję, któ­ra sta­ra­ła się zwo­dzić po­ry­wa­czy i zy­skać na cza­sie, aby ró­żne wła­dze mo­gły od­kryć ich to­żsa­mo­ść, ale to się nie uda­ło. Wła­dze opó­źnia­ły wy­pła­tę, jed­no­cze­śnie go­rącz­ko­wo pró­bu­jąc usta­lić miej­sce prze­trzy­my­wa­nia po­rwa­nych. Theo bła­ga­ła po­li­cję, by po­zwo­li­ła jej za­pła­cić okup, co mo­gła uczy­nić dzi­ęki wła­snej fir­mie i fir­mie Mat­thieu. W ko­ńcu po­li­cja zgo­dzi­ła się na prze­ka­za­nie po­ło­wy żąda­nej kwo­ty, czy­li pi­ęćdzie­si­ęciu mi­lio­nów, w na­dziei, że dzi­ęki temu słu­żby zdo­ła­ją od­na­le­źć w oko­li­cy Mat­thieu, Axe­la i po­ry­wa­czy. Po­ło­wicz­na za­pła­ta roz­wście­czy­ła prze­stęp­ców i wy­wo­ła­ła ich pa­ni­kę. W trak­cie ne­go­cja­cji oka­za­li się ner­wo­wi, nie­kon­se­kwent­ni i nie­pro­fe­sjo­nal­ni, kłó­cąc się mi­ędzy sobą i z po­li­cją. Ne­go­cja­cje trwa­ły sie­dem­na­ście pe­łnych cier­pie­nia i nie­po­ko­ju dni, naj­dłu­ższych w ży­ciu Theo.

Po­li­cja po­in­for­mo­wa­ła ją, że roz­mo­wy w przy­pad­ku wi­ęk­szo­ści po­rwań pro­wa­dzo­ne są rów­nie rze­czo­wo jak roz­mo­wy biz­ne­so­we, bo­wiem prze­stęp­com cho­dzi o zdo­by­cie pie­ni­ędzy z po­bu­dek po­li­tycz­nych lub oso­bi­stych, a ofia­ry są szyb­ko zwra­ca­ne po do­star­cze­niu oku­pu. Jed­nak, zda­niem po­li­cji, z uwa­gi na brak pro­fe­sjo­na­li­zmu po­ry­wa­czy, Theo na­ra­zi­ła­by ży­cie Mat­thieu i Axe­la, gdy­by prze­ka­za­ła im całą wy­ma­ga­ną sumę. Za­ufa­ła wła­dzom, a pó­źniej tego gorz­ko ża­ło­wa­ła. W spra­wę było za­an­ga­żo­wa­nych zbyt wie­le agen­cji i zbyt wie­le osób mia­ło od­mien­ne opi­nie. Po­li­cja do­star­czy­ła po­ry­wa­czom po­ło­wę oku­pu, pi­ęćdzie­si­ąt mi­lio­nów euro, w od­le­głe miej­sce, na­dal gra­jąc na zwło­kę, aby ze­brać wi­ęcej in­for­ma­cji. Po­ry­wa­cze spa­ni­ko­wa­li, za­bi­li dwóch po­li­cjan­tów, któ­rzy prze­ka­za­li im go­tów­kę, za­bra­li pie­ni­ądze i ucie­kli. Za­nim opu­ści­li oko­li­cę, za­strze­li­li Mat­thieu i Axe­la, a na­stęp­nie za­ko­pa­li ich cia­ła w kop­cu świe­żej zie­mi, w la­sku po­ło­żo­nym kil­ka ki­lo­me­trów od châte­au, aby na pew­no zo­sta­li od­na­le­zie­ni. Na pod­sta­wie ran po­strza­ło­wych, ni­tek z ubra­nia Axe­la na ubra­niu jego ojca i cza­su ich zgo­nu po­li­cja była w sta­nie wy­wnio­sko­wać, że Axel zo­stał za­strze­lo­ny w ra­mio­nach ojca, a Mat­thieu chwi­lę pó­źniej. Cia­ła zna­le­zio­no dość szyb­ko, po­dob­nie jak dwóch mar­twych po­li­cjan­tów w miej­scu, gdzie zo­sta­wio­no okup. Theo pa­mi­ęta­ła dni, któ­re na­stąpi­ły pó­źniej, jako mie­sza­ni­nę okrop­nej pust­ki, żalu i roz­pa­czy. Przez rok żyła w od­osob­nie­niu, pro­wa­dząc fir­mę z domu i nie spo­ty­ka­jąc się z ni­kim poza pre­ze­sa­mi obu firm, swo­jej i Mat­thieu. Roz­wa­ża­ła, czy nie sprze­dać wszyst­kie­go. Po stra­cie męża i syna nic nie mia­ło dla niej zna­cze­nia.

Przez mi­nio­ny rok pie­ni­ądze z oku­pu nie wy­pły­nęły ni­g­dzie w Eu­ro­pie. DGSE nie dys­po­no­wa­ła ni­czym wi­ęcej poza do­wo­da­mi, któ­re zna­ła w dniu śmier­ci Mat­thieu i Axe­la. Ist­nia­ły po­dej­rze­nia, ale żad­nych twar­dych fak­tów, ozna­czo­ne zaś bank­no­ty z oku­pu znik­nęły. Po­ry­wa­czom, cho­ciaż za­cho­wy­wa­li się jak ama­to­rzy, uda­ło się po­pe­łnić zbrod­nię po­zor­nie do­sko­na­łą. A Theo mu­sia­ła żyć da­lej z jej roz­dzie­ra­jący­mi ser­ce skut­ka­mi.

Od mie­si­ęcy nie opusz­cza­ła swo­je­go pa­ry­skie­go domu, wresz­cie dy­rek­tor ge­ne­ral­ny jej fir­my, Ja­cqu­es Fer­rier, prze­ko­nał ją do po­wro­tu do biu­ra, żeby roz­wi­ąza­ła pew­ne pro­ble­my, z któ­ry­mi nikt inny nie mógł so­bie po­ra­dzić tak sku­tecz­nie jak ona. Nie­chęt­nie na to przy­sta­ła i z za­sko­cze­niem prze­ko­na­ła się, że pra­ca ją uspo­ka­ja. To było coś, na czym się zna­ła i w czym była do­bra – roz­wi­ązy­wa­nie pro­ble­mów w Theo.com i w fir­mie Mat­thieu przy­cho­dzi­ło jej w spo­sób na­tu­ral­ny. Od­wra­ca­ło jej uwa­gę od my­śle­nia o tym, co stra­ci­ła, przy­naj­mniej pod­czas tych go­dzin, któ­re spędza­ła w biu­rze. Po­tem mu­sia­ła wró­cić do domu, do swo­je­go pu­ste­go miesz­ka­nia, i sta­wić czo­ła du­chom.

Sta­ra­nia dy­rek­to­ra jej fir­my, aby spro­wa­dzić ją do pra­cy, były jego spo­so­bem na przy­wró­ce­nie jej do ży­cia. Skie­ro­wał jej uwa­gę na skle­py typu pop-up, któ­re za­kła­da­li w Dal­las, Los An­ge­les i No­wym Jor­ku. Zor­ga­ni­zo­wa­nie tych otwie­ra­nych na krót­ki czas pla­có­wek wy­ma­ga­ło wie­le pra­cy, ale oka­za­ły się one bar­dzo sku­tecz­nym na­rzędziem przy­ci­ąga­nia no­wych klien­tów oraz zwi­ęk­sza­nia sprze­da­ży i roz­po­zna­wal­no­ści mar­ki na ca­łym świe­cie. Theo mia­ła do nich wy­jąt­ko­wy ta­lent. Na­wet kie­dy nie była w naj­lep­szej for­mie, jej kre­atyw­ne po­my­sły oka­zy­wa­ły się nie­za­wod­ne. Rok po tra­ge­dii po­wo­li wra­ca­ła do sie­bie, ci­ężko pra­cu­jąc nad przy­go­to­wa­niem trzech ko­lej­nych skle­pów tego typu w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Za­mie­rza­ła sama tam po­je­chać, aby nad­zo­ro­wać otwar­cie i re­ali­za­cję pro­jek­tów trzech tym­cza­so­wych pla­có­wek han­dlo­wych. Ich stwo­rze­nie było kosz­tow­ne, ale za­wsze się opła­ca­ło.

Cho­ciaż była Ame­ry­kan­ką i wy­cho­wa­ła się w No­wym Jor­ku, nie­mal po­ło­wę ży­cia miesz­ka­ła we Fran­cji, łącząc per­spek­ty­wę eu­ro­pej­ską z ame­ry­ka­ńską. Kie­dy wy­szła za mąż za Mat­thieu, prze­nio­sła swo­ją do­brze pro­spe­ru­jącą dzia­łal­no­ść z No­we­go Jor­ku do Pa­ry­ża. Dało jej to do­stęp do pro­wa­dzo­nej przez nie­go znacz­nie wi­ęk­szej or­ga­ni­za­cji, i do­brze na tym wy­szła. Mat­thieu udo­stęp­nił jej po­wierzch­nię biu­ro­wą w bu­dyn­ku, któ­re­go był wła­ści­cie­lem, oraz ma­ga­zy­ny, ale ona ni­g­dy nie prze­ka­za­ła mu udzia­łów w swo­jej fir­mie, co go ba­wi­ło. Lu­bił się prze­chwa­lać tym, jaka to jego żona jest twar­da w in­te­re­sach i mądra. Jej oj­ciec był ban­kie­rem in­we­sty­cyj­nym i do­brze jej do­ra­dzał, je­śli cho­dzi­ło o za­sa­dy do­bre­go biz­ne­su i przed­si­ębior­czo­ści. Stu­dio­wa­ła eko­no­mię na Ha­rvar­dzie i stu­dia uko­ńczy­ła z wy­ró­żnie­niem. Pla­no­wa­ła kszta­łcić się da­lej, ale za­ło­ży­ła już swo­ją fir­mę, któ­ra roz­wi­ja­ła się w za­wrot­nym tem­pie. Mia­ła na­tu­ral­ną smy­ka­łkę do in­te­re­sów, a jej ła­god­ne uspo­so­bie­nie i ko­bie­cy styl by­cia spra­wia­ły, że lu­dziom, zwłasz­cza mężczy­znom w Eu­ro­pie, wy­da­wa­ło się, iż mogą ją wy­ko­rzy­stać. Mat­thieu był mądrzej­szy i z przy­jem­no­ścią ob­ser­wo­wał że­la­zną kon­se­kwen­cję w dzia­ła­niach żony. Często pro­sił ją o radę w spra­wach do­ty­czących swo­ich głów­nych luk­su­so­wych ma­rek odzie­żo­wych, i uwa­gi, ja­kie czy­ni­ła, były za­wsze traf­ne. Mia­ła wy­szu­ka­ny gust i zde­cy­do­wa­ny styl, a ich ma­łże­ństwo opie­ra­ło się na wza­jem­nym po­dzi­wie i sza­cun­ku.

Przez ostat­ni rok Theo żyła w pró­żni, w sa­mot­nym, pe­łnym ci­szy świe­cie. Rzad­ko opusz­cza­ła pa­ry­ski dom, od cza­su zaś po­rwa­nia nie po­sta­wi­ła sto­py w châte­au. Stał pu­sty, za­mkni­ęty i prze­pe­łnio­ny strasz­ny­mi wspo­mnie­nia­mi. Spo­ty­ka­ła się z Ja­kiem, dy­rek­to­rem na­czel­nym swo­jej fir­my, któ­rej do­gląda­ła, a ta­kże z dy­rek­to­rem na­czel­nym fir­my Mat­thieu, aby mieć oko na spra­wy jego ogrom­ne­go przed­si­ębior­stwa. Przez resz­tę cza­su snu­ła się po domu jak duch, od­twa­rza­jąc w my­ślach wszyst­ko, co się wy­da­rzy­ło, i za­sta­na­wia­jąc się, czy spra­wy mo­gły­by po­to­czyć się ina­czej. Wła­dze fran­cu­skie przy­jęły błęd­ne za­ło­że­nia, co przy­nio­sło ka­ta­stro­fal­ne skut­ki.

Po­li­cja po­wie­dzia­ła, że śmie­rć jej syna była „tra­gicz­nym wy­pad­kiem w wy­ni­ku tego wy­da­rze­nia” i do­wio­dła, że po­ry­wa­cze byli ama­to­ra­mi. Pro­fe­sjo­na­li­ści ne­go­cjo­wa­li­by sku­tecz­niej i szyb­ko do­szli­by z nią do po­ro­zu­mie­nia, a ani Mat­thieu, ani Axe­lo­wi nie sta­ła­by się żad­na krzyw­da. Fran­cu­skie, bry­tyj­skie oraz inne eu­ro­pej­skie wła­dze, jak rów­nież sieć in­for­ma­to­rów, od roku bez­sku­tecz­nie po­szu­ki­wa­ły od­po­wie­dzi, in­for­ma­cji z pó­łświat­ka oraz spraw­ców. Nikt nie wie­dział, kim byli po­ry­wa­cze ani gdzie się po­dzia­ło pi­ęćdzie­si­ąt mi­lio­nów euro, któ­re Theo im za­pła­ci­ła. Chcie­li stu. Je­dy­nym mo­ty­wem, któ­ry wy­da­wał się po­li­cji i DGSE praw­do­po­dob­ny, była ze­msta za nie do ko­ńca uda­ne przed­si­ęw­zi­ęcie biz­ne­so­we. Mat­thieu od daw­na nie­chęt­nie otwie­rał skle­py w Ro­sji. Go­spo­dar­ka tego kra­ju była zbyt nie­sta­bil­na, na­to­miast prak­ty­ki biz­ne­so­we mało wia­ry­god­ne, a często wręcz po­dej­rza­ne. Mimo tych obaw po­ja­wił się ro­syj­ski in­we­stor, któ­ry za­ofe­ro­wał wy­ło­że­nie stu mi­lio­nów euro na po­kry­cie części kosz­tów otwar­cia dwóch fla­go­wych skle­pów w Ro­sji. Po­my­sł ten za­czął się Mat­thieu co­raz bar­dziej po­do­bać i wbrew po­cząt­ko­wym oba­wom w ko­ńcu na nie­go przy­stał. In­we­stor, Dmi­trij Alek­sandr, sam był mi­liar­de­rem i znał ro­syj­ski ry­nek. Nie było ta­jem­ni­cą, że w tym kra­ju są ogrom­ne pie­ni­ądze i lu­dzie sko­rzy do ich wy­da­wa­nia.

Przy­go­to­wa­nie dwóch skle­pów w Mo­skwie szyb­ko sta­ło się kosz­ma­rem, w któ­rym lu­dzie trwo­ni­li pie­ni­ądze na ła­pów­ki, bu­do­wa się opó­źnia­ła, kosz­ty mno­ży­ły po­nad wszel­ką mia­rę, a do­brej ja­ko­ści ma­te­ria­ły bu­dow­la­ne za­stępo­wa­no gor­szy­mi. Mat­thieu w ko­ńcu stra­cił cier­pli­wo­ść i wy­co­fał się z pro­jek­tu, jesz­cze za­nim pla­ców­ki zo­sta­ły otwar­te. Wy­da­wa­ło się, że była to naj­roz­sąd­niej­sza de­cy­zja, w prze­ci­wie­ństwie do dal­sze­go do­rzu­ca­nia pie­ni­ędzy i po­stra­da­nia jesz­cze wi­ęk­szej sumy niż dwie­ście mi­lio­nów, któ­re już w ten pro­jekt wło­żył. Mat­thieu stra­cił ogrom­ne pie­ni­ądze, ale ode­tchnął z ulgą, gdy po­sta­no­wił ów pro­jekt po­rzu­cić. Ro­sja­nin na­to­miast nie przy­jął swo­jej stra­ty ze spo­ko­jem. Prze­pa­dło sto mi­lio­nów, któ­re za­in­we­sto­wał, a na­wet tro­chę wi­ęcej. Mat­thieu po­go­dził się z nie­ko­rzyst­ną dla sie­bie sy­tu­acją fi­nan­so­wą, mógł so­bie na to po­zwo­lić. Ro­syj­ski in­we­stor z ko­lei twier­dził, że jego na to nie stać, utrzy­mu­jąc, że stra­ta go zruj­nu­je, w co Mat­thieu nie wie­rzył.

Zda­niem władz fran­cu­skich mo­ty­wem po­rwa­nia i pó­źniej­szych mor­derstw było to, że kto­kol­wiek je za­ini­cjo­wał, chciał su­ro­wo uka­rać Mat­thieu za wy­co­fa­nie się i od­zy­skać wi­ęk­szo­ść uto­pio­nych pie­ni­ędzy za spra­wą oku­pu. Po­li­cja uzna­ła, że była to trans­ak­cja han­dlo­wa, w któ­rej cho­dzi­ło o to, żeby pie­ni­ądze wró­ci­ły do kie­sze­ni ro­syj­skie­go in­we­sto­ra, Dmi­tri­ja Alek­san­dra. Miał on po­tężne ko­nek­sje w pó­łświat­ku, któ­re go chro­ni­ły, spra­wia­jąc, że był nie do ru­sze­nia. We­dług in­for­ma­to­rów Mat­thieu i Axel mie­li być uży­tecz­ny­mi pion­ka­mi i ni­czym wi­ęcej. Po­słu­ży­li Alek­san­dro­wi w pla­nie od­zy­ska­nia pie­ni­ędzy za nie­uko­ńcze­nie dwóch skle­pów. Nikt jed­nak nie był w sta­nie udo­wod­nić tej teo­rii. Opie­ra­ła się tyl­ko na do­my­słach. A ów roz­ju­szo­ny, nie­za­do­wo­lo­ny in­we­stor był bo­ga­tym, od­no­szącym suk­ce­sy czło­wie­kiem, któ­re­go uwa­ża­no za nie­ty­kal­ne­go.

Wia­do­mo­ść o śmier­ci Axe­la i Mat­thieu wstrząsnęła świa­tem i zdru­zgo­ta­ła Theo, lecz cała spra­wa z wol­na znik­nęła z ła­mów pra­sy i od tam­tej pory nie po­ja­wia­ły się żad­ne nowe wia­do­mo­ści. Pie­ni­ądze na­dal ni­g­dzie nie wy­pły­nęły, nie zła­pa­no też prze­stęp­ców, któ­rzy za­bi­li naj­bli­ższe jej oso­by. W tej hi­sto­rii nie do­szła do gło­su spra­wie­dli­wo­ść ani nie po­ja­wi­ła się żad­na po­cie­cha dla niej, któ­ra stra­ci­ła męża i syna.

Mi­nio­ny rok był dla Theo nie­opi­sa­ną udręką, jed­nak dy­rek­tor ge­ne­ral­ny jej fir­my w ko­ńcu zdo­łał ją prze­ko­nać, aby po­je­cha­ła do No­we­go Jor­ku, by nad­zo­ro­wać przy­go­to­wa­nie trzech eks­klu­zyw­nych skle­pów tym­cza­so­wych w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Nikt tak jak ona nie ro­zu­miał biz­ne­su i klien­tów. Od roku nie wy­stępo­wa­ła pu­blicz­nie ani nie udzie­la­ła wy­wia­dów, dy­rek­tor zaś prze­ko­nał ją, że nad­sze­dł czas, by znów wy­szła do lu­dzi. Nie mia­ła ocho­ty na ten wy­jazd, ale zda­ła so­bie spra­wę, że nie może się wiecz­nie ukry­wać. Ja­cqu­es po­wie­dział, że je­śli chce za­cho­wać swój biz­nes, musi po­now­nie prze­jąć nad nim kon­tro­lę. W ci­ągu pierw­szych dni po po­wro­cie za­la­ła ją bo­le­sna fala ży­wych wspo­mnień.

*

Z oka­zji uru­cho­mie­nia w No­wym Jor­ku skle­pu, któ­ry miał być otwar­ty je­dy­nie przez dwa ty­go­dnie, za­pla­no­wa­no ogrom­ne i hucz­ne przy­jęcie or­ga­ni­zo­wa­ne przez dużą no­wo­jor­ską fir­mę zaj­mu­jącą się kre­owa­niem wi­ze­run­ku. Theo nie mia­ła za­mia­ru iść na tę im­pre­zę, ale chcia­ła się upew­nić, że sklep zo­sta­nie od­po­wied­nio urządzo­ny, a wy­strój i at­mos­fe­ra będą do­kład­nie od­po­wia­da­ły wi­ze­run­ko­wi jej fir­my. W ko­lej­nych ty­go­dniach za­pla­no­wa­no po­dob­ne wy­da­rze­nia w Los An­ge­les oraz Dal­las, i je rów­nież za­mie­rza­ła nad­zo­ro­wać. Nikt nie obie­cy­wał, że będzie uczest­ni­czy­ła w przy­jęciach. Po­nad­to w No­wym Jor­ku nie było ni­ko­go, z kim chcia­ła­by się spo­tkać. Jej ro­dzi­ce już nie żyli, a z daw­ny­mi przy­ja­ció­łmi stra­ci­ła kon­takt. Jej mar­ka i fir­ma dzia­ła­ły bez za­rzu­tu, mimo że ona sama nie po­ka­zy­wa­ła się pu­blicz­nie. Fir­ma Mat­thieu rów­nież dzia­ła­ła spraw­nie, za­rządza­na przez tych sa­mych lu­dzi, któ­rzy pra­co­wa­li dla jej męża za jego ży­cia. Przed­si­ębior­stwo było zbyt duże i so­lid­ne, by upa­ść, na­wet kie­dy go za­bra­kło. Theo po­zo­sta­wa­ła w kon­tak­cie z wła­dza­mi fir­my i za­sia­da­ła w jej za­rządzie. Prze­ja­wia­ła ak­tyw­no­ść za ku­li­sa­mi, zwłasz­cza będąc te­raz wła­ści­ciel­ką fir­my Mat­thieu, choć in­te­re­so­wa­ło ją to o wie­le mniej niż jej wła­sna mar­ka, w któ­rej jej wkład miał duże zna­cze­nie, jako że była mniej­sza niż im­pe­rium Mat­thieu i opie­ra­ła się na jej wi­ze­run­ku oraz na sprze­da­wa­nych pro­duk­tach.

Nie ogło­szo­no ni­g­dzie, że je­dzie do No­we­go Jor­ku, aby nad­zo­ro­wać otwar­cie skle­pu, ona zaś sama nie mia­ła za­mia­ru po­ja­wić się pu­blicz­nie przed, w trak­cie ani po ca­łym wy­da­rze­niu. Chcia­ła się tyl­ko upew­nić, że duży sklep przy Ma­di­son Ave­nue, któ­ry wy­na­jęli na dwa ty­go­dnie za ogrom­ne pie­ni­ądze, będzie wy­glądał spek­ta­ku­lar­nie. Theo czu­ła się za­rów­no pod­eks­cy­to­wa­na, jak i prze­ra­żo­na fak­tem, że znów prze­by­wa w świe­cie. Od mie­si­ęcy żyła w cie­niu. Te­raz pra­gnęła znów zo­ba­czyć, jak coś się dzie­je, ale w tym nie uczest­ni­czyć. Chcia­ła być nie­wi­dzial­na.

Po­nie­waż po­ry­wa­cze nie zo­sta­li do tej pory schwy­ta­ni, mu­sia­ła pod­ró­żo­wać z ochro­ną oso­bi­stą i mieć przy so­bie ochro­nia­rza za­wsze, ile­kroć wy­cho­dzi­ła z domu, na­wet na spa­cer. Często się zmie­nia­li, a ich ro­ta­cję nad­zo­ro­wa­ła jej asy­stent­ka Mar­ti­ne. Theo lu­bi­ła nie­któ­rych z nich bar­dziej niż in­nych, ale po­trze­bo­wa­ła ochro­ny na wy­pa­dek, gdy­by po­ry­wa­cze wró­ci­li ta­kże po nią. We­dług po­li­cji praw­do­po­do­bie­ństwo tego było zni­ko­me, ale nie mo­gła go zi­gno­ro­wać. Za­zwy­czaj nie zno­si­ła my­śli, że nie wol­no jej ni­g­dzie sa­mej wy­jść. Jed­nak po śmier­ci Mat­thieu była wła­ści­ciel­ką jed­nej z naj­wi­ęk­szych, naj­le­piej pro­spe­ru­jących firm na świe­cie i sta­no­wi­ła rów­nie wiel­ki cel, jak jej zma­rły mąż, a pod pew­ny­mi względa­mi, jako ko­bie­ta na ta­kim sta­no­wi­sku, na­wet wi­ęk­szy. Po­li­cja uwa­ża­ła za mało praw­do­po­dob­ne, aby ta sama gru­pa mężczyzn wró­ci­ła, ale sko­ro nie do­sta­li stu mi­lio­nów, po któ­re przy­szli, to wła­dze uzna­ły, że po­ry­wa­cze mogą spró­bo­wać te­raz upro­wa­dzić ją, by do­stać resz­tę. Theo mia­ła wszyst­kie od­po­wied­nie do­ku­men­ty i pe­łno­moc­nic­twa, to­też pre­zes fir­my Mat­thieu mógł w sto­sun­ko­wo krót­kim cza­sie za­pła­cić okup, gdy­by zo­sta­ła upro­wa­dzo­na. Te­raz wie­dzie­li, cze­go mogą się spo­dzie­wać.

W ci­ągu ostat­nie­go roku zda­rza­ły się okre­sy, że nie dba­ła o to, czy zo­sta­nie upro­wa­dzo­na, czy nie. Bez syna nie mia­ła już po co żyć. Bała się cze­ka­jących ją dłu­gich lat bez nie­go. A ża­den z obu biz­ne­sów nie był w sta­nie za­pew­nić jej sen­su ży­cia i dać siły do nie­go. Za­mi­ło­wa­nie do pro­wa­dze­nia in­te­re­sów osła­bło, więc na­mó­wie­nie jej na wy­jazd do No­we­go Jor­ku było szcze­gól­nie wiel­kim zwy­ci­ęstwem dy­rek­to­ra ge­ne­ral­ne­go jej fir­my. W ko­ńcu zgo­dzi­ła się w ostat­niej chwi­li. Cze­ka­jąc w sa­mo­cho­dzie na wia­do­mo­ść o opó­źnio­nym lo­cie, my­śla­ła o tym, co będzie mu­sia­ła zro­bić po przy­je­ździe. Po­dob­no w sa­mo­lo­cie wy­kry­to drob­ny pro­blem tech­nicz­ny, któ­ry obie­ca­no jak naj­szyb­ciej na­pra­wić. Wca­le jej to opó­źnie­nie nie prze­szka­dza­ło. Nie mia­ła żad­nych umó­wio­nych spo­tkań ani usta­lo­nych pla­nów. Za­mie­rza­ła tyl­ko nad­zo­ro­wać osta­tecz­ne przy­go­to­wa­nia i wy­gląd skle­pu. Pra­cow­ni­cy tym­cza­so­wo za­trud­nie­ni w No­wym Jor­ku na­wet nie wie­dzie­li o jej przy­je­ździe. Nie chcia­ła, aby sku­pia­no na niej uwa­gę. Mia­ła na­dzie­ję, że uda jej się za­snąć pod­czas lotu, po­nie­waż te­raz przez wi­ęk­szo­ść nocy rzad­ko za­pa­da­ła w moc­ny sen.

*

Pier­re de Vau­mont na­dal cze­kał w sa­lo­ni­ku dla pa­sa­że­rów pierw­szej kla­sy, pra­cu­jąc na kom­pu­te­rze i de­ner­wu­jąc się opó­źnie­niem, któ­re być może zmu­si go do od­wo­ła­nia umó­wio­ne­go lun­chu. Wy­pił już dru­gą fi­li­żan­kę kawy, ob­słu­ga na­ziem­na zo­sta­wi­ła go sa­me­go w prze­py­chu pry­wat­ne­go sa­lo­ni­ku, pod­czas gdy ze­spół ob­słu­gu­jący VIP-ów cze­kał w po­bli­żu, tuż za drzwia­mi.

*

Pas­cal Mar­tin sie­dział przy swo­im biur­ku na lot­ni­sku im. Char­les’a de Gaul­le’a, gdzie od pi­ęt­na­stu lat zaj­mo­wał sta­no­wi­sko sze­fa ochro­ny. W ostat­nim cza­sie, w zwi­ąz­ku z ro­snący­mi oba­wa­mi o ter­ro­ryzm i ata­ka­mi na in­nych lot­ni­skach, pra­ca ta sta­ła się o wie­le bar­dziej skom­pli­ko­wa­na. Do tej pory na CDG mie­li szczęście.

Jed­ną z no­wo­ści, któ­ry­mi nie cier­piał się zaj­mo­wać, były bar­dziej ry­go­ry­stycz­ne prze­pi­sy do­ty­czące wszyst­kich lo­tów do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. De­par­ta­ment Bez­pie­cze­ństwa Kra­jo­we­go tego pa­ństwa ocze­ki­wał od nich, że loty do USA będą pod­le­ga­ły wy­ższym stan­dar­dom bez­pie­cze­ństwa i że za­wsze będą uwzględ­nia­ły ame­ry­ka­ńską li­stę za­ka­zu lo­tów. Li­nie lot­ni­cze i lot­ni­ska przy oka­zji ka­żde­go lotu mu­sia­ły prze­ka­zy­wać li­sty pa­sa­że­rów, aby wła­dze ame­ry­ka­ńskie mo­gły je spraw­dzić w swo­ich sys­te­mach i upew­nić się, że żad­ne oso­by nie­po­żąda­ne czy po­ten­cjal­ni ter­ro­ry­ści nie do­sta­ną się do ich kra­ju nie­zau­wa­że­ni. Ozna­cza­ło to opó­źnie­nia pra­wie wszyst­kich lo­tów w ocze­ki­wa­niu na zgo­dę De­par­ta­men­tu Bez­pie­cze­ństwa Kra­jo­we­go, a w ra­zie wąt­pli­wo­ści ta­kże CIA. Tym­cza­sem nic nie­podej­rze­wa­jących pa­sa­że­rów in­for­mo­wa­no, że w sa­mo­lo­cie wy­stąpił drob­ny pro­blem tech­nicz­ny, któ­ry w ma­gicz­ny spo­sób zni­kał po za­apro­bo­wa­niu li­sty przez Ame­ry­ka­nów. Za­zwy­czaj ci, któ­rzy nie uzy­ska­li zgo­dy USA na przy­lot, byli usu­wa­ni z sa­mo­lo­tu przed we­jściem na po­kład. Gdy­by wy­da­no po­zwo­le­nie na start bez za­twier­dze­nia li­sty przez USA, ist­nia­ło ry­zy­ko, że przy­la­tu­jący z za­gra­ni­cy sa­mo­lot zo­sta­nie za­tan­ko­wa­ny na pa­sie star­to­wym i ode­sła­ny na lot­ni­sko, z któ­re­go przy­był, a ża­den z pa­sa­że­rów nie opu­ści po­kła­du, więc Pas­cal na­uczył się, że le­piej jest po­zwo­lić im cze­kać na opó­źnio­ny od­lot niż na­ra­żać na na­tych­mia­sto­wy po­wrót, co było znacz­nie gor­sze.

Ame­ry­ka­ńskie prze­pi­sy do­ty­czące tego, kto może la­tać, a kto nie, były su­row­sze niż re­gu­la­cje obo­wi­ązu­jące w ja­kim­kol­wiek in­nym kra­ju. I cały czas za­ostrza­ne. Taki przy­jęto spo­sób na utrzy­ma­nie nie­po­żąda­ne­go ele­men­tu poza swo­imi gra­ni­ca­mi. Spe­łnie­nie ry­go­ry­stycz­nych ame­ry­ka­ńskich pro­ce­dur bez­pie­cze­ństwa wy­ma­ga­ło cza­su, a pa­sa­że­rom nie mo­żna było tego wy­tłu­ma­czyć, po­nie­waż nikt ofi­cjal­nie nie przy­znał, że li­sta za­ka­zu lo­tów ist­nie­je. Zda­rza­ło się, że za­gro­że­nie przy­pi­sy­wa­ne wy­ty­po­wa­ne­mu przez nich pa­sa­że­ro­wi oka­zy­wa­ło się fa­łszy­wym alar­mem, ale na­wet Pas­cal się zga­dzał, że na wszel­ki wy­pa­dek le­piej dmu­chać na zim­ne, cho­ciaż cza­sa­mi kosz­to­wa­ło go to nie­wy­obra­żal­nie dużo ner­wów. Od trzech lat miał pro­ble­my z żo­łąd­kiem i nad­ci­śnie­nie. Do eme­ry­tu­ry bra­ko­wa­ło mu pi­ęciu lat i nie mógł się do­cze­kać, kie­dy na nią przej­dzie.

Tego dnia za­dzwo­nił do nie­go szef per­so­ne­lu na­ziem­ne­go du­żej li­nii lot­ni­czej z in­for­ma­cją, że pa­sa­żer pierw­szej kla­sy lotu do No­we­go Jor­ku zo­stał ozna­czo­ny jako po­ten­cjal­ny pro­blem. Co naj­gor­sze, oko­licz­no­ści nie były ja­sne. Ów pa­sa­żer nie wid­niał na li­ście za­ka­zu lo­tów, któ­rej ist­nie­niu za­prze­czał De­par­ta­ment Bez­pie­cze­ństwa Kra­jo­we­go, ale kod, jaki się po­ja­wił przy jego na­zwi­sku, wska­zy­wał, że po­trzeb­na jest do­dat­ko­wa zgo­da na wpusz­cze­nie go do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Pas­cal naj­bar­dziej nie zno­sił nie­ja­snych sy­tu­acji. Gdy­by od­mó­wi­li tej oso­bie we­jścia na po­kład, mo­gła­by po­zwać li­nie lot­ni­cze za kło­po­tli­wą sy­tu­ację i za­prze­pasz­czo­ne spo­tka­nia biz­ne­so­we. Gdy­by ją zo­sta­wi­li, sa­mo­lot wraz z pa­sa­że­ra­mi mó­głby zo­stać za­wró­co­ny i ode­sła­ny z No­we­go Jor­ku z po­wro­tem do Pa­ry­ża.

– Cho­le­ra – mruk­nął Pas­cal, gdy prze­czy­tał wy­druk i zo­ba­czył kod. „Wąt­pli­wy pa­sa­żer, wy­ma­ga­ne ze­zwo­le­nie”. W No­wym Jor­ku była pierw­sza nad ra­nem, sa­mo­lot miał wy­star­to­wać z Pa­ry­ża za go­dzi­nę, a o tej po­rze nie­ła­two było skon­tak­to­wać się z kimś z De­par­ta­men­tu Bez­pie­cze­ństwa Kra­jo­we­go w No­wym Jor­ku, kto mó­głby udzie­lić im ze­zwo­le­nia. Czuł, że żo­łądek, jak ostat­nio za­wsze w ta­kich sy­tu­acjach, za­czy­na mu się prze­wra­cać i ści­skać. Żona chcia­ła, by prze­sze­dł na wcze­śniej­szą eme­ry­tu­rę, ale on przez wi­ęk­szo­ść cza­su, o ile nie miał ta­kich pro­ble­mów jak ten, na­dal lu­bił swo­ją pra­cę.

Pas­cal wie­dział, do kogo na­le­ży za­dzwo­nić w De­par­ta­men­cie Bez­pie­cze­ństwa Kra­jo­we­go na lot­ni­sku JFK, i miał na­wet nu­mer te­le­fo­nu ko­mór­ko­we­go, po­zwa­la­jący na bez­po­śred­ni kon­takt z oso­bą. Nie zno­sił jed­nak z nie­go ko­rzy­stać, je­śli nie miał do czy­nie­nia z praw­dzi­wą sy­tu­acją awa­ryj­ną, ale ta ła­two mo­gła się nią stać, zwłasz­cza z wi­ze­run­ko­we­go punk­tu wi­dze­nia dla li­nii lot­ni­czych. Bez tru­du od­szu­kał ów nu­mer w swo­im te­le­fo­nie. Za­sta­na­wiał się, czy jego od­po­wied­nik w No­wym Jor­ku też ma nad­ci­śnie­nie. Pas­cal nie chciał jed­nak po­dej­mo­wać tej de­cy­zji sam. Jej waga i kon­se­kwen­cje były zbyt duże, aby mia­ły spo­czy­wać wy­łącz­nie na jego bar­kach. W ta­kie po­ran­ki jak ten nie lu­bił swo­jej pra­cy i ża­ło­wał, że nie zo­stał w woj­sku. Tam wszyst­ko było o wie­le prost­sze – znacz­nie mniej „nie­ja­snych sy­tu­acji” jak te, z któ­ry­mi miał do czy­nie­nia pra­wie co­dzien­nie na CDG.

*

Ra­fa­el Gon­za­les już nie spał, ale wci­ąż le­żał w łó­żku, cze­ka­jąc, aż ode­zwie się bu­dzik, któ­ry na­sta­wiał na dru­gą w nocy, aby zdążyć do biu­ra przed czwar­tą. Trwał pra­co­wi­ty okres: ty­dzień mody w No­wym Jor­ku, nad­kom­ple­ty lo­tów z ca­łej Eu­ro­py oraz co­rocz­ne spo­tka­nia Or­ga­ni­za­cji Na­ro­dów Zjed­no­czo­nych. W tym cza­sie do No­we­go Jor­ku zje­żdża­li się lu­dzie z ca­łe­go świa­ta, wi­ęk­szo­ść z nich z im­mu­ni­te­ta­mi dy­plo­ma­tycz­ny­mi, co dla ochro­ny było skom­pli­ko­wa­ne. Mie­li do czy­nie­nia z gło­wa­mi pa­ństw oraz wy­so­ki­mi ran­gą urzęd­ni­ka­mi z ca­łe­go świa­ta, a po­nad­to do mia­sta jak za­wsze przy­je­żdża­li z ró­żnych po­wo­dów biz­nes­me­ni. To był do­bry mo­ment, żeby do kra­ju wśli­znęły się nie­wła­ści­we oso­by, a do nie­go na­le­ża­ło do­pil­no­wa­nie, by pra­cow­ni­cy od­pra­wy cel­nej i kon­tro­li pasz­por­to­wej za­cho­wa­li czuj­no­ść w tym względzie.

Za­dzwo­nił te­le­fon ko­mór­ko­wy, któ­ry na­tych­miast ode­brał.

– Gon­za­les – po­wie­dział, sta­ra­jąc się brzmieć po­wa­żnie i ofi­cjal­nie, jak­by sie­dział przy biur­ku, a nie le­żał w łó­żku w bie­li­źnie.

Pas­cal na­tych­miast się przed­sta­wił i prze­pro­sił za pó­źną porę.

– Nie ma spra­wy – za­pew­nił go Rafe Gon­za­les. – Za­czy­nam dziś wcze­śnie. Mamy tu dużo pra­cy.

– My po­dob­nie – przy­tak­nął Pas­cal Mar­tin.

– Co się dzie­je? – Gon­za­les od razu prze­sze­dł do rze­czy.

– Nie je­stem pe­wien, czy mamy pro­blem, ale na od­lo­tach po­ja­wi­ła się uwa­ga do­ty­cząca pa­sa­że­ra pierw­szej kla­sy. Oby­wa­tel Fran­cji. Mogę wy­słać mail z tym, co mamy. Żad­nych szcze­gó­łów, tyl­ko tyle, że po­trze­bu­je­my od pana do­dat­ko­wej zgo­dy, aby po­zwo­lić mu le­cieć. Opó­źni­li­śmy wy­lot do cza­su, do­pó­ki jej nie do­sta­nie­my.

– Pro­szę mi wy­słać, co pan ma, a ja spraw­dzę go w na­szym sys­te­mie. Być może jest to zwi­ąza­ne z ja­ki­miś in­ny­mi oko­licz­no­ścia­mi albo jest już nie­ak­tu­al­ne i ta oso­ba po­win­na być już za­twier­dzo­na.

Obaj wie­dzie­li, że by­łby to naj­lep­szy z mo­żli­wych sce­na­riu­szy. W naj­gor­szym Pas­cal będzie miał sil­ny ból brzu­cha, wście­kłe­go pa­sa­że­ra, z któ­rym przyj­dzie mu się zmie­rzyć, oraz obu­rzo­ne szy­chy z li­nii lot­ni­czej. To wszyst­ko było częścią obo­wi­ąz­ków zwi­ąza­nych z jego pra­cą.

– Po­trze­bu­ję pi­ęciu mi­nut. Za­raz od­dzwo­nię, żeby nie mu­siał pan wstrzy­my­wać lotu – do­dał Gon­za­les.

– Dzi­ęku­ję, będę wdzi­ęcz­ny – od­pa­rł uprzej­mie.

Rafe odło­żył słu­chaw­kę i za­dzwo­nił do ofi­ce­ra ope­ra­cyj­ne­go, któ­ry o tej po­rze pe­łnił dy­żur na lot­ni­sku, pro­sząc go o spraw­dze­nie, czy Pier­re Geof­frey de Vau­mont znaj­du­je się w ich ba­zie da­nych. Ra­fa­el zo­stał na li­nii, a Char­lie, ofi­cer ope­ra­cyj­ny, ode­zwał się po nie­spe­łna trzech mi­nu­tach.

– Żad­nych aresz­to­wań, żad­nej kry­mi­nal­nej prze­szło­ści, nic z In­ter­po­lu. Uwa­gi są tro­chę nie­ja­sne. We­dle in­for­ma­cji fa­cet dzia­ła w in­we­sty­cjach i ma „po­dej­rza­ne po­wi­ąza­nia” z kil­ko­ma Ro­sja­na­mi – przy­naj­mniej je­den z nich ma kon­tak­ty z SWR, ro­syj­ską Słu­żbą Wy­wia­du Za­gra­nicz­ne­go – i nie­wy­klu­czo­ne, że jest przez nich ob­ser­wo­wa­ny. Nie ma tu nic, za co mo­gli­by­śmy za­bro­nić mu wjaz­du. Może to po pro­stu je­den z tych śli­skich ty­pów, któ­ry zna wszyst­kich nie­wła­ści­wych lu­dzi albo ro­bił ja­kieś po­dej­rza­ne in­te­re­sy, ale nic, za co mo­gli­by­śmy go przy­skrzy­nić – wy­ja­śnił Char­lie swo­je­mu sze­fo­wi, a Rafe przy­tak­nął, słu­cha­jąc i ro­bi­ąc szyb­kie no­tat­ki. – Nie ma tu nic, co by na­ka­zy­wa­ło trzy­mać go z dala od Sta­nów Zjed­no­czo­nych, a tyl­ko do­brze mieć go na oku.

Rafe zmarsz­czył brwi, za­sta­na­wia­jąc się, czy ma wy­star­cza­jąco dużo in­for­ma­cji, czy też po­wi­nien drążyć da­lej.

– Dzi­ęki, Char­lie – po­wie­dział wresz­cie roz­tar­gnio­nym to­nem.

Po za­ko­ńcze­niu roz­mo­wy przez chwi­lę sie­dział w ci­szy, a po­tem zde­cy­do­wał, że chce do­wie­dzieć się nie­co wi­ęcej o de Vau­mon­cie, za­nim ze­zwo­li mu na przy­lot do No­we­go Jor­ku.

Wie­dział, kogo na­le­ży o to za­py­tać, znał nu­mer, pod któ­rym mógł się z tą oso­bą skon­tak­to­wać, i chciał mieć pew­no­ść. Szyb­ko wy­ko­nał te­le­fon, ma­jąc świa­do­mo­ść, że Pas­cal Mar­tin cze­ka w Pa­ry­żu, i że to na nim spo­czy­wa od­po­wie­dzial­no­ść za to, czy prze­pu­ścić de Vau­mon­ta, czy wy­klu­czyć go z tego lotu. Rafe wie­dział, ja­kie to może wy­wo­łać za­mie­sza­nie, zwłasz­cza je­śli oba­wy nie oka­żą się uza­sad­nio­ne. Fa­cet nie wy­glądał na nie­bez­piecz­ne­go, ale ni­g­dy nic nie wia­do­mo.

*

Mike An­drews sie­dział w po­ko­ju, któ­ry wy­ko­rzy­sty­wał jako biu­ro, kie­dy pra­co­wał z domu, zwy­kle pó­źnym wie­czo­rem, gdy było ci­cho i miał czas na nad­ro­bie­nie za­le­gło­ści. Był star­szym agen­tem pro­wa­dzącym w CIA i sze­fem lo­kal­ne­go biu­ra Dy­rek­cji Ope­ra­cyj­nej, któ­ra dzia­ła­ła głów­nie za gra­ni­cą z „ob­cy­mi ak­ty­wa­mi w te­re­nie”, zaj­mu­jąc się prze­pły­wem taj­nych in­for­ma­cji wy­wia­dow­czych, ter­ro­ry­zmem i bro­nią. W ra­zie po­trze­by jego biu­ro Dy­rek­cji wspó­łpra­co­wa­ło z lot­ni­skiem JFK. Po stu­diach Mike przez osiem lat słu­żył w ma­ry­nar­ce wo­jen­nej, w wy­wia­dzie woj­sko­wym, a na­stęp­nie prze­nió­sł się do Lan­gley w Wir­gi­nii, gdzie prze­sze­dł szko­le­nie dla CIA. Ma­jąc czter­dzie­ści dzie­wi­ęć lat, od dzie­wi­ęt­na­stu pra­co­wał w Cen­tral­nej Agen­cji Wy­wia­dow­czej. Jego biu­ro mie­ści­ło się w nie­bu­dzącym po­dej­rzeń bu­dyn­ku na Man­hat­ta­nie, daw­nym ma­ga­zy­nie przy East Se­ven­te­enth Stre­et, a w domu miał w pe­łni za­bez­pie­czo­ny kom­pu­ter, żeby w do­wol­nym mo­men­cie móc uzy­skać do­stęp do wszel­kich po­trzeb­nych in­for­ma­cji.

Żył pra­cą i nie zaj­mo­wał się ni­czym in­nym. Jego miesz­ka­nie przy­po­mi­na­ło ra­czej biu­ro, z go­ły­mi ścia­na­mi i kom­ple­tem naj­bar­dziej nie­zbęd­nych me­bli ku­pio­nych z dru­giej ręki. Pa­so­wa­ło do jego ka­wa­ler­skie­go ży­cia. Jak wie­lu naj­lep­szych agen­tów CIA, ide­al­nie nada­wał się do tej or­ga­ni­za­cji: był od­da­ny pra­cy i nie miał żad­nych zwi­ąz­ków, żad­nej ro­dzi­ny poza sio­strą, ani żad­nych ob­ci­ążeń. Przez pierw­szych dzie­si­ęć lat w CIA pra­co­wał jako taj­ny agent w Ame­ry­ce Środ­ko­wej i Po­łu­dnio­wej, a po­tem osia­dł w oj­czy­źnie, w ka­wa­ler­ce przy uli­cy Bo­we­ry. Był do­stęp­ny dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny na dobę i nie miał nic prze­ciw­ko temu, żeby dzwo­nio­no do nie­go o ka­żdej po­rze.

Rafe prze­pro­sił, gdy tyl­ko Mike ode­brał te­le­fon.

– Nie przej­muj się, na­dal pra­cu­ję. Co mogę dla cie­bie zro­bić? – rze­kł spo­koj­nie Mike, mimo pó­źnej pory.

– My­ślę, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku – od­pa­rł Rafe nie­pew­nym to­nem. – Do­sta­li­śmy te­le­fon od sze­fa ochro­ny na lot­ni­sku CDG w Pa­ry­żu. Sys­tem ofla­go­wał im pa­sa­że­ra pierw­szej kla­sy. Są spi­ęci, od kie­dy za­częli­śmy od­sy­łać sa­mo­lo­ty. Za­cho­wu­ją się ostro­żniej. Wy­gląda na to, że ten fa­cet to ja­kiś biz­nes­men, być może z po­dej­rza­ny­mi ko­nek­sja­mi. Ro­sja­nie. Je­den z nich może mieć po­wi­ąza­nia z ro­syj­ską SWR. Wy­gląda na to, że w Ro­sji ho­du­ją wie­lu szpie­gów. W ra­por­cie nie ma nic wi­ęcej na jego te­mat, nic o In­ter­po­lu, żad­nych wy­tycz­nych, że nie może wje­chać do USA. Chcę mieć pew­no­ść, że nie po­pe­łnię błędu i że nie będzie­my mu­sie­li za­wra­cać lotu, gdy do­trą na JFK.

Roz­mów­ca słu­chał uwa­żnie i był spo­koj­ny, gdy od­po­wia­dał.

– To za mało, żeby wstrzy­mać lot lub od­mó­wić mu we­jścia na po­kład. – Mike wy­da­wał się pew­ny swo­jej oce­ny na pod­sta­wie tego, co po­wie­dział mu Rafe. – Wy­gląda na to, że nic ci nie gro­zi. Może i jest ja­ki­mś po­dej­rza­nym ty­pem, ale na ra­zie nie mu­si­my się nim przej­mo­wać ani go za­trzy­my­wać. Za­wsze może się to zmie­nić, ale w tym, co mi po­wie­dzia­łeś, nie ma nic, co bu­dzi­ło­by nie­po­kój. Prze­każ im, że może le­cieć – za­ko­ńczył Mike.

W jego gło­sie po­brzmie­wał ko­jący ton. Ra­fa­el ni­g­dy go nie spo­tkał, ale roz­ma­wiał z nim już wcze­śniej i go po­lu­bił. Mike nie był pa­ni­ka­rzem, po­zo­sta­jąc jed­nak ostro­żnym i do­kład­nym. Już się zda­rzy­ło, że ra­zem zde­cy­do­wa­li o nie­wpusz­cze­niu pa­sa­że­rów, zwłasz­cza we­ne­zu­el­skie­go han­dla­rza nar­ko­ty­ków czy sy­ryj­skiej pary, któ­ra trzy mie­si­ące pó­źniej zo­sta­ła aresz­to­wa­na w An­glii z bom­bą. Wte­dy im się uda­ło. Ko­bie­ta wy­ko­ny­wa­ła ka­mi­zel­ki sa­mo­bój­cze dla ko­mór­ki ter­ro­ry­stycz­nej pod Lon­dy­nem. Ale Pier­re de Vau­mont ewi­dent­nie nie na­le­żał do tej sa­mej ligi, był zu­pe­łnie inny. Wy­da­wa­ło się, że nie będzie sta­no­wił po­wa­żne­go za­gro­że­nia, je­śli po­zwo­lą mu wje­chać do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. To, że był biz­nes­me­nem z ro­syj­ski­mi po­wi­ąza­nia­mi, nie da­wa­ło do­sta­tecz­ne­go po­wo­du, żeby za­bro­nić mu wjaz­du do kra­ju.

– Cie­szę się, że mo­głem po­móc – po­wie­dział Mike.

– Za­tem dzwo­nię na CDG, żeby za­częli wpusz­czać lu­dzi na po­kład – skwi­to­wał Rafe.

– Na pew­no się ucie­szą – do­dał Mike i za­ko­ńczy­li po­łącze­nie.

Rafe na­tych­miast od­dzwo­nił do Pas­ca­la Mar­ti­na i prze­ka­zał mu ze­zwo­le­nie, in­for­mu­jąc, że we­dle CIA de Vau­mont jest czy­sty i nie będzie pro­ble­mu z jego wjaz­dem do USA. Pas­cal po ode­bra­niu in­for­ma­cji po­czuł, że żo­łądek mu się roz­lu­źnia, i na­tych­miast po­wia­do­mił li­nię lot­ni­czą. Lot będzie opó­źnio­ny je­dy­nie o go­dzi­nę, co nie po­win­no za­nad­to roz­dra­żnić pa­sa­że­rów.

Mike po­pro­sił Rafe’a, żeby ten wy­słał mu pocz­tą elek­tro­nicz­ną li­stę pa­sa­że­rów i wska­zał tego pro­ble­ma­tycz­ne­go. Nie za­szko­dzi rzu­cić okiem na wy­pa­dek, gdy­by w sa­mo­lo­cie była jesz­cze ja­kaś inna po­ten­cjal­nie po­dej­rza­na oso­ba. Spoj­rzał na li­stę parę mi­nut pó­źniej i za­uwa­żył tyl­ko jed­no zna­ne na­zwi­sko. The­odo­ra Mor­gan Pa­squ­ier. Czy­tał o tam­tej spra­wie rok wcze­śniej w me­diach i pa­mi­ętał, że sko­ńczy­ła się tra­gicz­nie. Ko­bie­ta stra­ci­ła męża i syna w wy­ni­ku nie­udol­nie pro­wa­dzo­ne­go po­rwa­nia. Za­sta­no­wił się, czy uda­ło się zła­pać po­ry­wa­czy, ale nie przy­po­mi­nał so­bie, żeby po­da­wa­no ta­kie wia­do­mo­ści. Na li­ście lotu nie było żad­ne­go in­ne­go na­zwi­ska, któ­re by mu coś mó­wi­ło.

Po­my­ślał jed­nak, że sko­ro de Vau­mont ma ja­kieś nie­ja­sne po­wi­ąza­nia z ro­syj­skim wy­wia­dem za­gra­nicz­nym, czy to jako po­dej­rza­ny, czy jako łącz­nik, to jed­nak do­brze by było, żeby ktoś tu na miej­scu go śle­dził. W naj­gor­szym ra­zie będzie to stra­ta cza­su i pie­ni­ędzy po­dat­ni­ków, ale być może zbio­rą ja­kieś cie­ka­we in­for­ma­cje, któ­re mogą przy­dać się im, bry­tyj­skiej MI6 lub fran­cu­skiej DGSE. Mike uwa­żał, że obec­no­ść Ro­sjan jest ostat­nio bar­dzo za­uwa­żal­na, a już daw­no tak nie było. Krąży­ło mnó­stwo pie­ni­ędzy, lo­ko­wa­nych w dziw­nych miej­scach i w ce­lach, któ­ry­mi in­te­re­so­wa­ło się kil­ka rządów. Za­dzwo­nił do dzia­łu ope­ra­cyj­ne­go i zle­cił śle­dze­nie Pier­re’a de Vau­mon­ta, po­da­jąc nu­mer jego lotu i czas przy­by­cia. Za­wsze będzie mógł to od­wo­łać, je­że­li agent po­wie, że nie dzie­je się nic cie­ka­we­go.

Na­stęp­nie wy­ko­nał ko­lej­ny te­le­fon, tym ra­zem do zna­jo­me­go z MI6 w Lon­dy­nie, któ­ry do wy­wia­du do­stał się przez Sco­tland Yard. Mike usia­dł wy­god­nie w swo­im du­żym, kom­for­to­wym fo­te­lu. Był wy­so­kim mężczy­zną o ciem­nych wło­sach, któ­re już za­czy­na­ły si­wieć na skro­niach, i o brązo­wych oczach. Na stu­diach grał w dru­ży­nie fut­bo­lu aka­de­mic­kie­go swo­jej uczel­ni, uni­wer­sy­te­tu No­tre Dame. Po­cho­dził z ir­landz­kiej ro­dzi­ny miesz­ka­jącej w Bo­sto­nie. Jak do­tąd lu­bił swo­ją pra­cę i zaj­mo­wa­nie się bez­pie­cze­ństwem na­ro­do­wym da­wa­ło mu sa­tys­fak­cję. Na jego biur­ku sta­ło zdjęcie ład­nej blon­dyn­ki. Fo­to­gra­fia była sta­ra, a on często na nią pa­trzył. Bec­ky Ja­mes. Ra­zem prze­szli przez Lan­gley. Zgi­nęła pod­czas taj­nej ope­ra­cji, któ­rą obo­je pro­wa­dzi­li w Ekwa­do­rze na po­cząt­ku jego ka­rie­ry w CIA. Była je­dy­ną ko­bie­tą, któ­rą kie­dy­kol­wiek na­praw­dę ko­chał, i wy­ci­ągnął z tego na­ucz­kę. Zwi­ąz­ki oso­bi­ste były bar­dzo ry­zy­kow­ne, gdy pra­co­wa­ło się w słu­żbach, zwłasz­cza „pod przy­kryw­ką”. To był luk­sus, na któ­ry nie mógł so­bie po­zwo­lić i któ­re­go po­tem uni­kał, ale Bec­ky była taką słod­ką dziew­czy­ną. Mike uśmie­chał się jesz­cze, kie­dy Ro­bert Rich­mond ode­brał te­le­fon w swo­im biu­rze w MI6.

– Wie­ki nie ga­da­li­śmy. Gdzie te­raz je­steś, sta­ry? – przy­wi­tał Mike’a.

– W No­wym Jor­ku. – Mike za­wsze lu­bił z nim roz­ma­wiać. Od kil­ku lat dzie­li­li się in­for­ma­cja­mi do­ty­czący­mi licz­nych spraw.

– Pra­cu­jesz nad czy­mś cie­ka­wym? – Ro­bert uznał, że roz­ma­wia­ją słu­żbo­wo, i się nie my­lił.

– Nic wiel­kie­go. Jest ca­łkiem spo­koj­nie – od­pa­rł Mike.

– Chcia­łbym móc po­wie­dzieć to samo. W Eu­ro­pie mamy mnó­stwo pro­ble­mów. Ter­ro­ry­ści, ro­syj­scy szpie­dzy i po­dwój­ni agen­ci. Mam wra­że­nie, że zno­wu trwa zim­na woj­na.

– Nie od­czu­wa­my tego aż tak jak wy. Wy­gląda na to, że wi­ęk­szo­ść ro­syj­skich szpie­gów osie­dla się w An­glii – po­wie­dział Mike, a Ro­bert się z nim zgo­dził. – Mia­łem dziś te­le­fon w spra­wie pa­sa­że­ra na lot­ni­sku CDG. Oby­wa­tel Fran­cji. Pier­re de Vau­mont. Kom­pu­ter go ozna­czył, ale brak cze­goś kon­kret­ne­go. Po­dob­no ma ja­kieś wąt­pli­we po­wi­ąza­nia, ale to może ozna­czać wszyst­ko.

– Czy chcesz, że­bym rzu­cił okiem na to, co mamy na jego te­mat? – za­pro­po­no­wał Rich­mond.

– Do­brze by było. Może ma­cie coś wi­ęcej niż my. Ma­cie go bli­żej.

Ro­bert wpi­sał po­da­ne na­zwi­sko do kom­pu­te­ra i prze­czy­tał, co zna­la­zł.

– To ra­czej ja­kaś płot­ka i utra­pie­nie, ba­je­rant, je­den z tych, co to mają zna­jo­mo­ści i kon­tak­ty, więc pró­bu­ją się wkręcić w ka­żdą trans­ak­cję i żyją z pro­wi­zji. Wy­gląda na to, że zna wszyst­kich z du­ży­mi pie­ni­ędz­mi w Eu­ro­pie. Im­pre­zo­wicz, a nie­któ­rzy lu­dzie, z któ­ry­mi się za­da­je na Bli­skim Wscho­dzie i w Ro­sji, są praw­do­po­dob­nie za­mie­sza­ni w brzyd­kie spra­wy, ale nie ma na to nie­zbi­tych do­wo­dów. Je­śli chcesz, wy­ślę ci to, co mamy. Nie wy­da­je mi się, żeby sta­no­wił duży, a na­wet mały pro­blem. Kil­ka lat temu miesz­kał w Ro­sji i pew­nie wte­dy na­wi­ązał część kon­tak­tów. Czy na li­ście jest jesz­cze ktoś in­te­re­su­jący?

– Nikt, kogo bym ko­ja­rzył, a sys­tem nie za­zna­czył ni­ko­go in­ne­go. Je­dy­nym na­zwi­skiem, na któ­re zwró­ci­łem uwa­gę, jest The­odo­ra Mor­gan. Nie wiem, czy ją pa­mi­ętasz. Była żoną wiel­kiej szy­chy od luk­su­so­wych ma­rek, on i jego syn zo­sta­li po­rwa­ni w ze­szłym roku i obaj zgi­nęli w wy­ni­ku za­mie­sza­nia z do­star­cze­niem oku­pu. Mam wra­że­nie, że wszy­scy spar­ta­czy­li swo­ją ro­bo­tę, a ona stra­ci­ła męża i syna.

– Czy­ta­łem o tym – przy­po­mniał so­bie Ri­chard. – Rze­czy­wi­ście, wy­gląda­ło na to, że wszy­scy spie­przy­li spra­wę. Szcze­gól­nie smut­ne było to, że za­bi­to dzie­cia­ka. Chy­ba ni­g­dy ich nie zła­pa­no. To Ro­sja­nie, o ile pa­mi­ętam, ale z tego, co czy­ta­łem, wy­gląda­li na ama­to­rów. Też było mi jej żal. No, a co tam u cie­bie? Go­to­wy na eme­ry­tu­rę?

– Cze­ka mnie jesz­cze szes­na­ście lat – od­pa­rł Mike z uśmie­chem. – Nie na­rze­kam. Lu­bię swo­ją pra­cę.

– Tak, ja też. Za wy­jąt­kiem sy­tu­acji, kie­dy wszyst­ko idzie nie tak. Zda­rza się.

– Nam też, ale to wspa­nia­łe uczu­cie, kie­dy wszy­scy ro­bią, co po­win­ni, i zgar­nia­my tego, któ­re­go szu­ka­li­śmy.

– To ab­sur­dal­ne za­jęcie dla do­ro­słych, praw­da? – ro­ze­śmiał się Ro­bert. – Zu­pe­łnie jak za­ba­wa w po­li­cjan­tów i zło­dziei do ko­ńca ży­cia.

Ale lu­dzie byli praw­dzi­wi, a nie­któ­rzy z nich gi­nęli, jak Bec­ky. Mike ni­g­dy nie bał się o swo­je ży­cie. Ry­zy­ko było wpi­sa­ne w tę pra­cę i li­czył się z nim, kie­dy się do niej zgło­sił. Nie prze­szka­dza­ło mu sa­mot­ne ży­cie. Miał co ro­bić, a sta­wia­nie czo­ła uzbro­jo­nym strzel­com wy­da­wa­ło mu się o wie­le mniej nie­bez­piecz­ne niż za­ko­cha­nie się.

Po kil­ku mi­nu­tach on i Ro­bert Rich­mond roz­łączy­li się, po czym Mike po­ło­żył się na parę go­dzin do łó­żka, spo­koj­ny o spra­wę Pier­re’a de Vau­mon­ta. Gdy­by pod­czas po­by­tu w No­wym Jor­ku za­mie­rzał coś kom­bi­no­wać, śle­dzący go agent to za­uwa­ży i do­nie­sie Mike’owi. Mie­li wszyst­ko pod kon­tro­lą. Pięć mi­nut pó­źniej spał już głębo­ko, kie­dy sa­mo­lot wy­star­to­wał z Pa­ry­ża i skie­ro­wał się do No­we­go Jor­ku.