Rodzinny dom - Danielle Steel - ebook + książka

Rodzinny dom ebook

Danielle Steel

4,7

Opis

Connie i Preston Whittierowie wychowali szóstkę pociech w swojej niegdyś imponującej rezydencji na Manhattanie. Teraz ich dzieci są już dorosłe, ale dom nadal pozostaje sercem rodziny i miejscem, do którego lubią wracać, zwłaszcza na życiowych zakrętach. Nieoczekiwanie coroczny wyjazd Connie i Prestona na narty kończy się tragedią, gdy na alpejskim stoku porywa ich lawina. A przecież Whittierom i bez tego nie brakuje problemów. Lyle odnosi sukcesy w życiu zawodowym, ale nie jest szczęśliwy w małżeństwie. Gloria to samotna geniuszka z Wall Street. Bliźniaki Caroline i Charlie poświęcają długie godziny rozwijaniu swojej marki modowej, ale brakuje im czasu, aby cieszyć się życiem. Benjie mierzy się z wyzwaniami w życiu osobistym i wymaga dodatkowego wsparcia. A buntowniczka Annabelle wpada w złe towarzystwo.

Przyszłość Whittierów – i ich rodzinnego domu – staje pod znakiem zapytania. Dom był zawsze ich naturalnym azylem… jednak każde z nich będzie musiało nauczyć się żyć dalej bez bezpiecznego parasola rodziców oraz stawić czoło wyzwaniom, pozostając w zgodzie z samymi sobą i wspierając resztę rodzeństwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (26 ocen)
18
7
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AOlbych

Nie oderwiesz się od lektury

Typowa piekna opowieść Danielle steel z happy endem.Pelna szacunku i miłości do rodziny i rodzeństwa Lekka przyjemna lektura którą warto przeczytać
00
TeresaKrzywicka

Dobrze spędzony czas

ciekawa,lekka opowiem rodzinna.
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super widok
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: The Whit­tiers
Co­py­ri­ght © 2022 by Da­nielle Steel All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023 Co­py­ri­ght for the Po­lish Trans­la­tion © by Gra­żyna Woź­niak 2023
Wy­dawca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­cja: ITA TU­RO­WICZ
Ko­rekta: MI­LENA NA­PIÓR­KOW­SKA, ANNA GO­DLEW­SKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: PA­WEŁ PAN­CZA­KIE­WICZ // PAN­CZA­KIE­WICZ.ART.DE­SIGN – www.pan­cza­kie­wicz.pl
Zdję­cie na okładce: BRIAN GO­OD­MAN / Shut­ter­stock
Skład i ła­ma­nie: JS Stu­dio
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67790-46-8
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Moim cu­dow­nym dzie­ciom,

Be­atie, Tre­vo­rowi, Tod­dowi, Nic­kowi, Sa­man­cie, Vic­to­rii, Va­nes­sie, Ma­xxowi i Za­rze –

do­ce­niaj­cie i sza­nuj­cie sie­bie na­wza­jem

oraz wszyst­kie te piękne wspo­mnie­nia, które po­zo­staną z nami na za­wsze.

Z wy­ra­zami naj­szczer­szej mi­ło­ści

Mama

ROZ­DZIAŁ 1

Każ­dego roku trzy ty­go­dnie po Bo­żym Na­ro­dze­niu Pre­ston i Con­stance Whit­tie­ro­wie opusz­czali swój dom w No­wym Jorku, uda­jąc się na wa­ka­cje. Gdy dzieci były młod­sze, ich uko­chana nie­miecka go­spo­sia Frieda wraz z jedną z re­gu­lar­nie zmie­nia­ją­cych się nia­niek opie­ko­wała się szóstką ich po­ciech. Wra­cali do domu wy­po­częci i pełni ener­gii po ro­man­tycz­nym dwu- albo trzy­ty­go­dnio­wym wspól­nym wy­pa­dzie. Oboje uwiel­biali jeź­dzić na nar­tach i naj­chęt­niej wy­bie­rali się do jed­nej z Trzech Do­lin we fran­cu­skich Al­pach. Jeź­dzili do Co­ur­che­vel, Val d’Isère czy Me­gève we Fran­cji lub Ze­rmatt albo St. Mo­ritz w Szwaj­ca­rii. Od czasu do czasu szu­so­wali w Aspen lub też Vail w sta­nie Ko­lo­rado, jed­nak od­kąd ich dzieci do­ro­sły, wy­bie­rali na miej­sce co­rocz­nego urlopu we dwoje ra­czej Eu­ropę niż Stany.

Pod­czas fe­rii zi­mo­wych Con­nie i Pre­ston czę­sto za­bie­rali dzieci na narty do Aspen. Na­to­miast wspólne wy­pady do Eu­ropy trak­to­wali jako swoją spe­cjalną na­grodę. Czę­sto koń­czyli je week­en­dem w Pa­ryżu lub w Lon­dy­nie przed po­wro­tem do ro­dzin­nego ży­cia w No­wym Jorku. W miarę jak ich dzieci ro­biły się co­raz star­sze, lu­biły dro­czyć się z ro­dzi­cami, na­zy­wa­jąc ich wy­cieczki „zi­mo­wym mie­sią­cem mio­do­wym”.

Lata wszy­scy ra­zem spę­dzali na Shel­ter Is­land w du­żym ro­dzin­nym domu, który osta­tecz­nie sprze­dali, gdy dzieci prze­stały z nimi jeź­dzić na wa­ka­cje, a sama nie­ru­cho­mość stała się ra­czej kulą u nogi niż miej­scem wy­po­czynku. W ostat­nich la­tach Con­nie i Pre­ston sta­rali się upro­ścić swoje ży­cie, ogra­ni­cza­jąc nie­po­trzebne wy­datki i re­zy­gnu­jąc z pro­jek­tów, które przy­spa­rzały im za dużo pracy. La­tem wy­naj­mo­wali dom w Ma­ine, Hamp­tons albo na Cape Cod, na tyle duży, by po­mie­ścić dzieci, które mia­łyby ochotę wpaść na parę dni albo z week­en­dową wi­zytą. Wy­naj­mo­wa­nie było ła­twiej­sze niż po­sia­da­nie, a cię­żar utrzy­my­wa­nia let­niego domu spo­czy­wał wtedy na cu­dzych bar­kach. Dzieci ni­gdy nie przy­jeż­dżały wszyst­kie w tym sa­mym cza­sie, więc nie po­trze­bo­wali nie wia­domo jak du­żego domu. Pre­ston i Con­nie na­dal kul­ty­wo­wali tra­dy­cję zi­mo­wego mie­siąca mio­do­wego, któ­rej to na­zwy sami za­częli w końcu uży­wać. Te wy­jazdy były dla nich ważne i co roku wy­cze­ki­wali ich z nie­cier­pli­wo­ścią. Po czter­dzie­stu czte­rech la­tach od ślubu wciąż czuli się jak no­wo­żeńcy. Con­stance, nie wie­dzieć kiedy, stuk­nęło sześć­dzie­siąt pięć lat. Nie mo­gła uwie­rzyć, że ma już do­ro­słe dzieci. Na­wet naj­młod­sza An­na­belle, która uro­dziła się późno i nie była pla­no­wana, skoń­czyła już dwa­dzie­ścia je­den lat.

Ich naj­star­szy po­to­mek, czter­dzie­sto­dwu­letni Lyle, miał żonę oraz dwoje dzieci: dzie­się­cio­let­niego Tommy’ego i sied­mio­let­nią De­von. Jego żona, Amanda, roz­cza­ro­wała całą ro­dzinę. Dzie­sięć lat temu, gdy Lyle cie­szył się uro­kami ka­wa­ler­stwa, ro­biąc bły­sko­tliwą ka­rierę w branży za­go­spo­da­ro­wa­nia te­renu i nie­ru­cho­mo­ści ko­mer­cyj­nych, dziew­czyna, z którą prze­lot­nie się spo­ty­kał, za­szła w ciążę, a on się z nią oże­nił. Amanda ni­gdy nie po­lu­biła Whit­tie­rów, tak samo jak oni nie prze­pa­dali za nią. Od po­czątku miała wy­bu­jałe am­bi­cje to­wa­rzy­skie. Con­stance uwa­żała ją za chciwą, Pre­ston miał nieco wię­cej wy­ro­zu­mia­ło­ści. Amanda była by­stra, ży­wio­łowa, roz­ryw­kowa, sek­sowna i po­tra­fiła roz­to­czyć swój urok przed Ly­lem, jed­nak krótko po ich ślu­bie Con­nie od­nio­sła wra­że­nie, że jej syn nie wy­gląda na szczę­śli­wego. Sam Lyle ni­gdy się jed­nak nie skar­żył. Był cał­ko­wi­cie lo­jalny wo­bec żony i ro­bił wszystko, żeby ich mał­żeń­stwo się udało.

Od czasu ślubu Amanda nie prze­pra­co­wała ani jed­nego dnia. Uwiel­biała ota­czać się kosz­tow­nymi przed­mio­tami i miała wy­gó­ro­wane wy­ma­ga­nia wo­bec męża, ofe­ru­jąc mu nie­wiele w za­mian, przy­naj­mniej w opi­nii Con­nie, która mimo wszystko ko­chała swoje wnuki i chęt­nie spę­dzała z nimi czas.

Za­równo dwu­dzie­sto­jed­no­let­nia An­na­belle, jak też jej o sie­dem lat star­szy brat Ben­jie, dwoje naj­młod­szych dzieci Con­nie i Pre­stona, na­dal miesz­kali w ro­dzin­nym domu. Con­nie bar­dzo się cie­szyła, że wciąż ma ostat­nie z dzieci przy so­bie. Po­zo­stała czwórka, po­świę­ca­jąca się ka­rie­rze, wy­pro­wa­dziła się z domu lata temu. Glo­ria, nieco młod­sza niż Lyle, była szy­chą na Wall Street i chęt­nie udzie­lała ro­dzeń­stwu biz­ne­so­wych po­rad, cza­sem na­wet nie­pro­szona. Ku­piła so­bie na Up­per West Side apar­ta­ment, który od­tąd był jej oczkiem w gło­wie. Czę­sto od­wie­dzała ro­dzi­ców, ale czuła się naj­szczę­śliw­sza, miesz­ka­jąc sama, cho­ciaż miała już trzy­dzie­ści dzie­więć lat.

Ca­ro­line i Char­lie, bliź­nięta, wspól­nie ku­pili miesz­ka­nie w SoHo. W wieku trzy­dzie­stu trzech lat ura­biali so­bie ręce po łok­cie, roz­wi­ja­jąc wła­sną markę dam­skich ubrań. Oboje pra­co­wali bez wy­tchnie­nia i prze­ro­bili loft w sta­rym ma­ga­zy­nie na prze­strzeń miesz­kalną, którą byli za­chwy­ceni. Nie­roz­łączni w dzie­ciń­stwie i mło­do­ści, w do­ro­słym ży­ciu po­sta­no­wili za­miesz­kać ra­zem i stwo­rzyć wspólny biz­nes. Obojgu to pa­so­wało.

Lyle jako je­dyny z szóstki ro­dzeń­stwa był już po ślu­bie. Glo­rię, Char­liego i Ca­ro­line zbyt zaj­mo­wała ka­riera, a w ich dy­na­micz­nie zmie­nia­ją­cym się ży­ciu nie za­no­siło się na mał­żeń­stwo ani na­wet na po­waż­niej­szy zwią­zek. Ben­jie na­dal po­trze­bo­wał po­mocy ro­dzi­ców, z ko­lei An­na­belle była zbyt młoda na mał­żeń­stwo i ab­so­lut­nie się nim nie in­te­re­so­wała, w prze­ci­wień­stwie do my­śli o wła­snym miesz­ka­niu, któ­rego za­kup ne­go­cjo­wała wła­śnie z Pre­sto­nem i Con­nie. Unie­za­leż­nie­nie się od ro­dzi­ców było obec­nie jej je­dy­nym ce­lem. Nie­dawno zre­zy­gno­wała ze stu­diów, co nie­szcze­gól­nie ich ucie­szyło, i po­now­nie wpro­wa­dziła się do ro­dzin­nego domu. W tej sy­tu­acji nie­ła­two ich było prze­ko­nać, że po­winni jej dać wię­cej swo­body. Po­mysł prze­pro­wadzki do wła­snego miesz­ka­nia mu­siała więc chwi­lowo od­wie­sić na ko­łek. Za to Ben­jiego po­wrót sio­stry bar­dzo ucie­szył.

Con­nie i Pre­ston po­znali się pod­czas jej no­wo­jor­skiego de­biutu na sa­lo­nach – sta­ro­świec­kiego ry­tu­ału to­wa­rzy­skiego, któ­rego ro­dzina Con­nie upar­cie prze­strze­gała. Pre­ston, dzie­sięć lat od niej star­szy, kom­plet­nie nie zwra­cał na nią uwagi. Była po pro­stu jedną z dwu­dzie­stu pię­ciu osiem­na­sto­let­nich, ubra­nych w śliczne białe su­kienki, dziew­cząt, które dy­gały przed zgro­ma­dzo­nym to­wa­rzy­stwem i miały to­wa­rzy­szy w swoim wieku. Ko­lejny raz spo­tkali się w pierw­szej pracy Con­nie po ukoń­cze­niu przez nią Vas­sar[1]. Zo­stała młod­szą re­dak­torką w wy­daw­nic­twie, w któ­rym Pre­ston pia­sto­wał już sta­no­wi­sko star­szego re­dak­tora. Od razu zwró­cił na nią uwagę, a także do­ce­nił jej urodę i in­te­li­gen­cję. Na­stęp­nego lata wzięli ślub i nie zwle­ka­jąc, za­ło­żyli ro­dzinę.

Con­nie zre­zy­gno­wała z pracy, by wy­cho­wy­wać dzieci, które oboje pla­no­wali. W końcu Pre­ston zo­stał wy­dawcą i zaj­mo­wał się tym przez resztę ka­riery. Obec­nie sie­dem­dzie­się­cio­pię­cio­letni prze­by­wał na eme­ry­tu­rze od dzie­się­ciu lat. Mał­żon­ko­wie cie­szyli się tym, że mogą wresz­cie spę­dzać wię­cej czasu tylko we dwoje. Pre­ston miał za sobą bły­sko­tliwą ka­rierę i dzie­lił sze­reg za­in­te­re­so­wań z żoną. Ni­gdy nie nu­dzili się w swoim to­wa­rzy­stwie i na­dal mię­dzy nimi iskrzyło, a pod­czas ro­man­tycz­nych zi­mo­wych wy­pa­dów do Eu­ropy ta iskra prze­mie­niała się w pło­mień.

Po­cho­dzili z po­dob­nych śro­do­wisk. Ro­dzina Pre­stona do­ro­biła się wiel­kiej for­tuny na stali i mie­dzi na prze­ło­mie XIX i XX wieku. Wielki kry­zys za­po­cząt­ko­wany w 1929 roku dał im się mocno we znaki, ale nie wy­klu­czył ich ro­dziny z rynku, w prze­ci­wień­stwie do wielu in­nych. Ro­dzina Whit­tie­rów miała je­dy­nie mniej pie­nię­dzy niż przed­tem i mu­siała nimi roz­sąd­niej go­spo­da­ro­wać. Jed­nak ani Pre­ston, ani Con­nie nie gu­sto­wali w luk­su­sie. Cho­ciaż for­tuna Pre­stona skur­czyła się przez lata, na­dal mieli dość pie­nię­dzy, aby żyć na przy­zwo­itym po­zio­mie. Pre­ston mą­drze in­we­sto­wał i go­dzi­wie za­ra­biał. Mo­gli so­bie spo­koj­nie po­zwo­lić na szóstkę dzieci oraz wy­godny i sta­bilny styl ży­cia, cho­ciaż bez eks­tra­wa­gan­cji. Ich dzieci były do­brze wy­kształ­cone i któ­re­goś dnia miały otrzy­mać w spadku po okrą­głej sumce, ni­gdy jed­nak nie osią­ga­jąc po­ziomu bo­gac­twa swo­ich przod­ków. War­tość domu oraz in­we­sty­cji po­czy­nio­nych przez Pre­stona, po od­li­cze­niu po­dat­ków, po śmierci jego i Con­nie miała zo­stać po­dzie­lona na sześć. Za te pie­nią­dze ich dzieci będą mo­gły ku­pić so­bie domy, wy­kształ­cić wła­sne po­tom­stwo i roz­krę­cić swoje firmy. Spa­dek miał im za­pew­nić wy­godne ży­cie, nie czy­niąc z nich jed­nak kre­zu­sów.

Con­nie rów­nież odzie­dzi­czyła pewną kwotę po swo­ich ary­sto­kra­tycz­nych ro­dzi­cach i dziad­kach, ale ich for­tuna nie mo­gła się rów­nać z tą Pre­stona, z sa­mego spadku zaś nie­wiele już zo­stało. Jed­nak jej mąż po­tra­fił za­dbać o ro­dzinę.

Naj­bar­dziej war­to­ścio­wym do­brem, ja­kie mieli po­zo­sta­wić dzie­ciom w spadku, był dom, w któ­rym za­miesz­kali jesz­cze przed na­ro­dzi­nami Lyle’a. Była to stara, swego czasu luk­su­sowa po­sia­dłość, za­ku­piona za śmieszne pie­nią­dze w dro­dze li­cy­ta­cji ko­mor­ni­czej, o któ­rej Con­nie prze­czy­tała w ga­ze­cie. Nikt nie chciał się bić o tak duży dom, więc ku­pili go za cenę, na jaką mo­gli so­bie w tam­tych cza­sach po­zwo­lić. Mie­ścił się przy East Se­ven­ties, a kon­kret­nie mię­dzy Fi­fth i Ma­di­son Ave­nue, czyli pod nie­zwy­kle pre­sti­żo­wym ad­re­sem. Za­mie­nili tę ba­jecz­nie ele­gancką re­zy­den­cję w ro­dzinny dom, po­mimo jego roz­mia­rów i hi­sto­rii. Lo­ka­li­za­cja przy­da­wała war­to­ści do­mowi i Con­nie z Pre­sto­nem spo­dzie­wali się, że ich dzieci sprze­da­dzą go któ­re­goś dnia za od­po­wied­nio wy­soką cenę. Jego za­kup był praw­dziwą oka­zją. Pre­ston po­cząt­kowo oba­wiał się, że dom jest dla nich za duży, jed­nak po przyj­ściu na świat szóstki dzieci oka­zał się wprost stwo­rzony dla nich. Miał piękne sztu­ka­te­rie, im­po­nu­jąco wy­so­kie su­fity, sty­lowo wy­so­kie okna i kilka po­miesz­czeń wy­ło­żo­nych drew­nem. Con­nie i Pre­ston do­brze o niego dbali, jed­nak przy odro­bi­nie wy­siłku nowi wła­ści­ciele z ła­two­ścią mo­gliby mu przy­wró­cić dawny blask. Od­po­wied­niemu kup­cowi taka nie­ru­cho­mość przy­nio­słaby for­tunę. Dom oka­zał się naj­ko­rzyst­niej­szą in­we­sty­cją w ży­ciu Pre­stona i Con­nie i był wart znacz­nie wię­cej, niż za­pła­cili za niego czter­dzie­ści dwa lata temu.

Nie wcho­dziło ra­czej w grę, aby szóstka ich dzieci ze­chciała po­now­nie w nim za­miesz­kać w do­ro­słym ży­ciu, szcze­gól­nie po za­ło­że­niu wła­snych ro­dzin. Jak oboje ro­dzice za­zna­czyli w swo­ich te­sta­men­tach, nie­ru­cho­mość miała zo­stać sprze­dana. Dzieci były wpraw­dzie mocno przy­wią­zane do ro­dzin­nego domu, lecz jego sprze­daż miała zna­cząco po­więk­szyć kwotę, jaką Con­nie i Pre­ston pla­no­wali zo­sta­wić w spadku swoim po­tom­kom. Obec­nie, gdy z ro­dzi­cami miesz­kało już tylko dwoje naj­młod­szych, dom za­pew­niał znacz­nie wię­cej prze­strzeni, niż było im to po­trzebne. Jak do­tąd tylko Lyle miał żonę i dzieci, ale gdy po­zo­stali za­łożą wła­sne ro­dziny i tak nie będą chcieli tego domu. Za­trzy­ma­nie go by­łoby nie­prak­tyczne, a ro­dzice nie wy­obra­żali so­bie, by któ­re­kol­wiek z dzieci było stać na spła­ce­nie reszty ro­dzeń­stwa.

Do­tych­czas Lyle od­niósł naj­więk­szy spo­śród nich suk­ces; do­stał szansę, by za­ro­bić praw­dziwe pie­nią­dze i ją wy­ko­rzy­stał. Glo­ria rów­nież za­ra­biała przy­zwo­icie, do tego do­sta­wała w pracy pre­mie. Dom był jed­nak za duży dla Lyle’a, Amandy i ich dwójki dzieci, poza tym mieli piękny apar­ta­ment nieco da­lej od cen­trum, na East Side. Nie przy­dałby się także Glo­rii, trzy­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­niej sin­gielce, która miała za sobą se­rię nie­uda­nych związ­ków i za­rę­czyny ze­rwane tuż przed ślu­bem, szes­na­ście lat wcze­śniej. Glo­ria upar­cie twier­dziła, że mał­żeń­stwo nie jest dla niej, i całą ener­gię po­świę­cała ka­rie­rze. Con­nie nie była pewna, czy jej naj­star­sza córka kie­dy­kol­wiek wyj­dzie za mąż, a Glo­ria uwiel­biała swoje miesz­ka­nie w dziel­nicy West Side, w sta­rej ka­mie­nicy z wi­do­kiem na park. Char­les i Ca­ro­line wal­czyli o od­nie­sie­nie suk­cesu w branży mo­do­wej i ko­chali swój loft w SoHo. Miesz­kali i pra­co­wali wspól­nie.

Po tym, jak An­na­belle zre­zy­gno­wała ze stu­diów na ostat­nim roku, bo się nimi „znu­dziła”, jej ro­dzice chcieli, aby wró­ciła na uczel­nię albo zna­la­zła pracę, za­nim ku­pią jej skromną ka­wa­lerkę. Obec­nie nie było jej stać na czynsz, więc wró­ciła do ro­dzin­nego domu. Ben­jie też w nim miesz­kał, cho­ciaż był star­szy od An­na­belle, ale jemu to pa­so­wało.

Con­nie i Pre­ston nie mieli więc wąt­pli­wo­ści co do tego, że któ­re­goś dnia dom zo­sta­nie sprze­dany. Po­zo­sta­wała na­dzieja, że będą w nim mo­gli zo­stać jak naj­dłu­żej. Na ra­zie oboje cie­szyli się do­brym zdro­wiem i miesz­ka­niem w re­zy­den­cji. Uwiel­biali swój wielki, stary dom i nie za­mie­rzali go sprze­da­wać w naj­bliż­szej przy­szło­ści. Nie mieli zresztą ku temu po­wodu. Na­dal mo­gli so­bie na niego po­zwo­lić, cho­ciaż rzadko już w niego in­we­sto­wali, ogra­ni­cza­jąc się do naj­bar­dziej nie­zbęd­nych re­mon­tów.

Frieda, ich dawna go­spo­sia, wciąż z nimi miesz­kała. Do­bie­gła już sześć­dzie­się­ciu ośmiu lat. Mieli też na po­do­rę­dziu mło­dego męż­czy­znę, któ­remu zle­cali cięż­sze prace. Pre­ston uwiel­biał sam się krzą­tać po domu i do­ko­ny­wać drob­nych na­praw, utrzy­mu­jąc go w do­brym sta­nie, cho­ciaż nie ra­dził so­bie z elek­tryką czy hy­drau­liką.

Gry­wał wciąż w golfa z ko­le­gami, któ­rzy tak jak on prze­szli na eme­ry­turę, a Con­nie na­dal gry­wała w te­nisa raz w ty­go­dniu z grupą przy­ja­ció­łek. Co ja­kiś czas spę­dzali week­end w Ver­mont, jeż­dżąc na nar­tach. Oboje byli w do­brej for­mie i ko­chali narty. Wie­dli nie­zwy­kle przy­jemne ży­cie, dumni ze swo­ich dzieci, cho­ciaż An­na­belle przy­spa­rzała im obec­nie zmar­twień. Po­winna wró­cić na stu­dia albo zna­leźć so­bie pracę, ale jak do­tąd nie kwa­piła się do żad­nej z tych rze­czy. Jej ro­dzice uwa­żali, że tro­chę za bar­dzo an­ga­żuje się w nocne ży­cie No­wego Jorku, im­pre­zu­jąc i spo­ty­ka­jąc się ze zna­jo­mymi. Lu­dzie w jej wieku mieli ja­śniej za­ry­so­wany cel w ży­ciu. Lyle za­raz po ukoń­cze­niu Yale roz­po­czął stu­dia biz­ne­sowe na Co­lum­bii. Glo­ria zro­biła na Ha­rvar­dzie za­równo li­cen­cjat, jak też ma­gi­sterkę z biz­nesu. Bliź­nięta ukoń­czyły Szkołę Pro­jek­to­wa­nia Par­sons i za­ko­chały się w branży mo­do­wej już jako na­sto­latki. Otwo­rzyły firmę od razu po otrzy­ma­niu dy­plo­mów. Ca­ro­line pro­jek­to­wała, a Char­lie ob­jął funk­cję dy­rek­tora do spraw fi­nan­so­wych, przy tym do­sko­nale znał się na mo­dzie. Ben­jie był szcze­rze od­dany swo­jej pracy w schro­ni­sku dla zwie­rząt. Tylko An­na­belle wciąż nie wie­działa, co ze sobą zro­bić, ale prze­cież na­dal była młoda. Matka miała na oku i ją, i Ben­jiego. Na tym eta­pie ży­cia Pre­ston chęt­nie ustę­po­wał Con­nie pola w kwe­stii to­wa­rzy­sze­nia ży­ciu dzieci. Star­szej czwórce po­świę­cił wię­cej uwagi, jed­nak w wieku sie­dem­dzie­się­ciu pię­ciu lat nie czuł się już na si­łach, by stro­fo­wać An­na­belle za późne po­wroty do domu, spa­nie do po­łu­dnia czy za­da­wa­nie się z nie­od­po­wied­nimi ludźmi. Con­nie le­piej so­bie z tym ra­dziła i na­dal speł­niała się na fron­cie ma­cie­rzyń­stwa, lu­biła być bli­sko swo­ich dzieci. Co do Pre­stona, to chęt­nie udzie­lał im rad, je­śli go o nie po­pro­siły, ale nie chciał ich już dłu­żej nad­zo­ro­wać; zresztą te star­sze nie wy­ma­gały tego od lat. Lu­bił prze­peł­nione sza­cun­kiem doj­rzałe re­la­cje, które go z nimi łą­czyły.

Przez dwa albo trzy bło­gie ty­go­dnie stycz­nia Con­nie i Pre­ston mo­gli o tym wszyst­kim za­po­mnieć. Ich dzieci już do­ro­sły i świet­nie ra­dziły so­bie same, gdy ich ro­dzice się ba­wili i cie­szyli swoim to­wa­rzy­stwem. Była to jedna z ko­rzy­ści doj­rza­łego wieku, któ­rym oboje się roz­ko­szo­wali. Ten rok ni­czym się pod tym wzglę­dem nie róż­nił od po­zo­sta­łych. Wa­runki do jazdy na nar­tach w Co­ur­che­vel były wspa­niałe, a po­siłki wy­borne. Za­trzy­mali się w prze­zna­czo­nym dla ro­dzin ho­telu, do któ­rego przy­jeż­dżali od lat. Nie był może zbyt wy­szu­kany, za to przy­tulny, wy­godny i ro­man­tyczny. Dzieci nie miały z nimi kon­taktu od czasu ich wy­jazdu i wcale nie ocze­ki­wały, że ro­dzice będą się do nich od­zy­wać. Były wy­star­cza­jąco do­ro­słe, by po­zwo­lić Con­nie i Pre­sto­nowi na­cie­szyć się ich zi­mo­wym mie­sią­cem mio­do­wym. Star­sze ro­dzeń­stwo spraw­dzało, czy u An­na­belle i Ben­jiego wszystko w po­rządku. Char­lie re­gu­lar­nie od­wie­dzał Ben­jiego, a Ca­ro­line dzwo­niła do An­na­belle, cho­ciaż ona za tym nie prze­pa­dała.

W so­botę rano Lyle zna­lazł w kuchni li­ścik od Amandy, w któ­rym na­pi­sała tylko tyle, że może późno wró­cić do domu, bo umó­wiła się z przy­ja­ciół­kami. Zo­sta­wiła mu go­dzinę roz­po­czę­cia i lo­ka­li­za­cję me­czu piłki noż­nej Tommy’ego, co ozna­czało, że nie pla­nuje go tam za­wieźć. Lyle nie miał nic prze­ciwko temu, by sa­memu to zro­bić. Spra­wiało mu to na­wet przy­jem­ność. Przez cały ty­dzień ciężko pra­co­wał i lu­bił spę­dzać week­endy z dziećmi. W so­boty Amanda czę­sto wy­bie­rała się z przy­ja­ciół­kami na za­kupy. Nie było w tym nic nad­zwy­czaj­nego, cho­ciaż wo­lałby, żeby spę­dzała ten czas z nimi, w domu. Amanda jed­nak uwa­żała so­boty za swoje „wy­chodne”; Lyle zo­sta­wał wtedy z dziećmi, więc ona nie mu­siała. Wo­lała spę­dzić ten czas ze zna­jo­mymi.

Lyle obu­dził dzieci, do­pil­no­wał, żeby się ubrały, i zro­bił im śnia­da­nie. Od­po­wied­nio wcze­śnie przed me­czem Tommy’ego przy­go­to­wał lunch, usiadł z nimi przy ku­chen­nym stole i wy­słu­chał, co cie­ka­wego ro­biły przez cały ty­dzień. Lu­bił być za­an­ga­żo­wa­nym oj­cem. Tommy’ego cie­szyła jego obec­ność na me­czach piłki noż­nej, a De­von ni­gdy się nie skar­żyła, że musi tam z nimi jeź­dzić. W przy­szłym roku, po ósmych uro­dzi­nach, pla­no­wała za­pi­sać się do dziew­czę­cej dru­żyny piłki noż­nej. Lu­biła upra­wiać sport i była za­pa­trzona w star­szego brata. Naj­czę­ściej do­brze się ze sobą do­ga­dy­wali, cho­ciaż Tommy był trzy lata star­szy od niej. Cho­dził do pią­tej klasy, a De­von do dru­giej.

Było zimno, kiedy wy­szli z miesz­ka­nia, opa­tu­leni cie­pło dla za­bez­pie­cze­nia przed stycz­nio­wym chło­dem. Lyle ka­zał córce wło­żyć do­dat­kowy swe­ter pod pu­chową ró­żową kurtkę. Mecz miał się za­cząć o dru­giej i wie­dzieli, że zo­staną w parku mniej wię­cej do czwar­tej. Spa­ko­wał ter­mos go­rą­cej cze­ko­lady, którą mieli po­pi­jać w cza­sie me­czu, i tro­chę cia­ste­czek. We­szli do ga­rażu i po­je­chali na bo­isko w za­chod­niej czę­ści Cen­tral Parku, gdzie roz­gry­wano me­cze. Kilka ma­tek zwró­ciło na nich uwagę, gdy zmie­rzali w stronę try­bun. Tommy zdjął kurtkę i do­łą­czył do ko­le­gów z dru­żyny oraz tre­nera. Na po­le­ce­nie ojca wło­żył bie­li­znę ter­mo­ak­tywną pod strój pił­kar­ski z jego na­zwi­skiem na ko­szulce. Lyle usiadł na try­bu­nach, a gdy De­von wtu­liła się w niego, ob­jął ją ra­mie­niem. Miała na so­bie dzier­ganą ró­żową czapkę z rę­ka­wicz­kami do kom­pletu, do tego na­usz­niki i wy­ście­łane flau­szem buty, żeby nie zmar­z­nąć. De­von przy­po­mi­nała urodą ojca; oboje mieli ciemne włosy i duże brą­zowe oczy. Tommy był nie­bie­sko­okim blon­dy­nem jak jego matka.

– Cześć, Lyle – przy­wi­tała się z nim jedna z ma­tek, atrak­cyjna blon­dynka, która przy­je­chała na mecz z córką, Lyle’a wszy­scy już ko­ja­rzyli, bo czę­sto przy­wo­ził dzie­ciaki na me­cze. – Gdzie Amanda? – za­gad­nęła.

– Jest dziś za­jęta – od­parł krótko Lyle, nie wy­ja­śnia­jąc nie­obec­no­ści żony.

Nie wi­dział ku temu po­wodu. Nie zwra­cał uwagi na matki, które spo­glą­dały na niego z try­bun. Po­ma­chał do jed­nego ze zna­jo­mych oj­ców i ten po chwili przy­siadł się do nich. De­von nie od­stę­po­wała ojca ani na mo­ment. Męż­czyźni ga­wę­dzili ze sobą do chwili roz­po­czę­cia me­czu, póź­niej zaś skon­cen­tro­wali się na grze. Matki były bar­dziej za­in­te­re­so­wane roz­mo­wami, pod­czas gdy ich córki albo młodsi sy­no­wie ba­wili się nie­da­leko.

Lyle pa­trzył, jak je­den z chłop­ców strze­lił bramkę, a Tommy spu­dło­wał, i przez cały czas do­pin­go­wał syna.

Osta­tecz­nie dru­żyna Tommy’ego wy­grała, cho­ciaż jemu nie udało się wbić ani jed­nego gola. Grał jed­nak cał­kiem przy­zwo­icie, a Lyle – w prze­ci­wień­stwie do nie­któ­rych ro­dzi­ców – ni­gdy nie wy­wie­rał na niego pre­sji. Dwie inne matki po­de­szły do nich w cza­sie me­czu, żeby za­mie­nić parę słów. Lyle trak­to­wał wszyst­kich ser­decz­nie, ale ni­gdy nie flir­to­wał z żadną z ko­biet. Był wy­soki, miał ciemne włosy i oczy w cie­płym od­cie­niu brązu, tak jak jego oj­ciec. Two­rzyli z Amandą ładną parę. Ona bar­dzo o sie­bie dbała i cho­dziła na si­łow­nię trzy–cztery razy w ty­go­dniu. Miała świetną fi­gurę i nie wy­glą­dała na swój wiek. Przy swo­ich trzy­dzie­stu sied­miu la­tach mo­głaby ucho­dzić o dzie­sięć lat młod­szą.

Za­trud­niali go­spo­się i godną za­ufa­nia nia­nię w jed­nej oso­bie, co za­pew­niało Aman­dzie mnó­stwo wol­nego czasu. Spę­dzała go głów­nie na za­ku­pach i lun­chach z przy­ja­ciół­kami, na za­ję­ciach jogi albo na si­łowni. Molly od­wo­ziła dzieci do szkoły i je stam­tąd od­bie­rała; Amanda ni­gdy nie ro­biła żad­nej z tych rze­czy. Za­wsze miała wtedy coś do za­ła­twie­nia i czę­sto wra­cała do domu póź­niej niż one ze szkoły. Lyle wo­lałby, żeby le­piej do­ga­dy­wała się z jego ro­dziną, a szcze­gól­nie z sio­strami, jed­nak Aman­dzie ni­gdy na tym nie za­le­żało i wie­działa, co reszta Whit­tie­rów o niej my­śli. Wszy­scy byli zda­nia, że wro­biła Lyle’a w mał­żeń­stwo, ale prze­cież on sam je za­pro­po­no­wał, jak cier­pli­wie tłu­ma­czył swoim ro­dzi­com, bra­ciom i sio­strom, sta­jąc w obro­nie żony.

– Amanda nie zmu­siła mnie do ślubu – mó­wił im za każ­dym ra­zem, gdy ten te­mat wy­pły­wał, czyli do­syć re­gu­lar­nie, ku jego wiel­kiemu nie­za­do­wo­le­niu. – Sam chcia­łem się z nią oże­nić. Do­ko­na­łem wy­boru, i to słusz­nego.

Glo­ria, z którą miał naj­bliż­szy kon­takt, otwar­cie na­zy­wała Amandę łow­czy­nią po­sa­gów. Na­to­miast Lyle za­wsze pod­kre­ślał, że wcze­śniej czy póź­niej i tak wzię­liby ślub, w co reszta ro­dziny nie do końca wie­rzyła. W cza­sie, gdy za­czął się spo­ty­kać z Amandą, Lyle uga­niał się za spód­nicz­kami, ale dawno prze­szła mu na to ochota. Ko­biety chęt­nie za­wie­szały na nim oko, on jed­nak uda­wał, że tego nie wi­dzi – z sza­cunku dla Amandy. Oświad­czył się jej, gdy tylko oznaj­miła, że jest w ciąży. Nie wi­dział in­nego roz­wią­za­nia. Parę razy za­po­mniał o za­bez­pie­cze­niu, a Amanda mimo to go­dziła się na zbli­że­nie. Skoro więc za­szła w ciążę, po­stą­pił jak męż­czy­zna i wziął za to od­po­wie­dzial­ność. Ni­gdy nie ża­ło­wał swo­jej de­cy­zji ze względu na dzieci, cho­ciaż żar na­mięt­no­ści do niej szybko w nim przy­gasł, w ostat­nich zaś la­tach już go na­wet nie po­cią­gała.

Amanda rów­nież nie pró­bo­wała się z nim ko­chać. Żadne z nich nie miało ochoty na seks. Nic ich ze sobą nie łą­czyło. Amanda uwiel­biała styl ży­cia, który za­pew­niał jej mąż, oraz to, że nie mu­siała pra­co­wać, ale nie roz­pły­wała się na jego wi­dok tak jak wtedy, gdy zo­ba­czyła go po raz pierw­szy. Wła­ści­wie nie pa­mię­tała już, co wtedy czuła, on zaś przy­zwy­czaił się do ży­cia po­zba­wio­nego czu­ło­ści i in­tym­nego do­tyku. Prawdę mó­wiąc, seks spra­wiał im swego czasu naj­więk­szą przy­jem­ność po kłótni, a kłó­cili się co­raz czę­ściej.

Nie byli jed­nak tak bli­sko ze sobą zwią­zani, jak ży­czyłby so­bie tego Lyle. Amanda nie oka­zy­wała cie­pła ani jemu, ani dzie­ciom. Po­zo­sta­wała jed­nak jego żoną, a on – tak jak jego ro­dzice – uwa­żał, że mał­żeń­stwo jest zo­bo­wią­za­niem na całe ży­cie, więc cie­szył się z tego, co mu da­wała, cho­ciaż było tego nie­wiele. Amanda nie ce­niła so­bie in­te­lek­tu­al­nych wy­zwań i nie prze­pa­dała za ro­dzin­nym ży­ciem, choć dla niego było to ważne. Nie in­te­re­so­wała się jego pracą i rzadko roz­ma­wiali ze sobą o czym­kol­wiek. Wo­lała ra­czej uni­kać to­wa­rzy­stwa męża.

Wró­cili do domu przed piątą. Dzieci ro­ze­szły się do swo­ich po­koi, by po­oglą­dać filmy przed ko­la­cją. Lyle za­kła­dał, że Amanda bę­dzie wtedy już w domu i w ocze­ki­wa­niu na jej po­wrót za­jął się pracą. Zja­wiła się do­piero za dwa­dzie­ścia siódma, czyli póź­niej niż zwy­kle, a wy­szła z domu rano, przed ósmą, na długo przed otwar­ciem skle­pów.

Naj­pierw od­były z przy­ja­ciół­kami po­ranną se­sję ćwi­czeń w domu jed­nej z nich, póź­niej wzięły prysz­nic, prze­brały się i wy­szły na mia­sto. Po za­ku­pach wstą­piły do Plazy na kie­li­szek mar­tini, co było po­wo­dem jej póź­nego po­wrotu. Uwiel­biała się spo­ty­kać z ko­le­żan­kami, pod­czas gdy ro­dzinne ży­cie z Ly­lem ją nu­dziło.

– Gdzieś ty się, u li­cha, po­dzie­wała? – za­py­tał ją po­iry­to­wany mąż. Sta­rał się za­pew­nić Aman­dzie czas dla sie­bie, ale nie lu­bił, gdy zo­sta­wiała ich sa­mych w week­end.

– By­łam na za­ku­pach. Przed po­wro­tem do domu wstą­pi­ły­śmy jesz­cze na drinka.

– Dzieci za tobą tę­sk­niły – od­parł krótko. – Po­dob­nie jak więk­szość oj­ców na me­czu. Wszy­scy do­py­ty­wali, gdzie je­steś.

Za­zdro­ścił pa­rom, które spę­dzały czas ra­zem, tak jak jego ro­dzice. Amanda za­wsze oka­zy­wała nie­za­leż­ność, na­wet na po­czątku ich mał­żeń­stwa. Jej ro­dzice roz­wie­dli się, gdy była młoda, i nie miała się na kim wzo­ro­wać w kwe­stii mał­żeń­stwa.

Po­wie­rzała też go­sposi prace, któ­rymi – zda­niem Lyle’a – po­winna się zaj­mo­wać sama, skoro nie cho­dziła do pracy. Oka­zało się, że nie ma zbyt sil­nego in­stynktu ma­cie­rzyń­skiego. Wo­lała spę­dzać czas na si­łowni albo z przy­ja­ciół­kami niż z dziećmi.

– I co im po­wie­dzia­łeś? – spy­tała.

– To, co za­wsze, kiedy nie przy­cho­dzisz na me­cze Tommy’ego: że je­steś za­jęta.

Mó­wiąc to, za­czął się za­sta­na­wiać, czy jego żona nie ma przy­pad­kiem ro­mansu, choć wy­da­wało się to mało praw­do­po­dobne. Po pro­stu nie była nim już za­in­te­re­so­wana. Bar­dziej in­te­re­so­wało ją to, co mógł jej ku­pić. Lyle za­wsze był szczo­dry wo­bec Amandy i nie miał do niej pre­ten­sji o to, że mu­sieli wziąć ślub. Wy­peł­nił swoją część obiet­nicy. Amanda była te­raz jego ro­dziną. Po­zo­stał na wskroś mi­łym fa­ce­tem, mimo że mał­żeń­stwo roz­cza­ro­wało ich oboje. Ni­gdy nie zmu­szał jej do kon­tak­tów ze swoją ro­dziną. Amanda szybko po­róż­niła się z Glo­rią, gdy ta bła­gała brata, żeby się nie że­nił. Za bar­dzo róż­niła się od ko­biet, z któ­rymi się wcze­śniej spo­ty­kał. Nie po­szła do col­lege’u i nie miała żad­nych am­bi­cji za­wo­do­wych. Od czasu do czasu pra­co­wała jako mo­delka albo ho­stessa w re­stau­ra­cji. W wieku szes­na­stu lat od­cięła się od wła­snej ro­dziny i było ja­sne, że za­leży jej na po­ślu­bie­niu męż­czy­zny z pie­niędzmi. Glo­ria za­su­ge­ro­wała, żeby Lyle ło­żył na utrzy­ma­nie dziecka, ale nie brał ślubu z Amandą, co wy­dało mu się nie­uczciwe, nie­za­leż­nie od jej po­bu­dek. Poza tym po­ko­chał Tommy’ego od pierw­szej chwili, gdy go zo­ba­czył. W ostat­nich la­tach oj­co­stwo na­bie­rało dla niego co­raz więk­szego zna­cze­nia i da­wało mu wię­cej sa­tys­fak­cji niż mał­żeń­stwo. Za­su­ge­ro­wał więc ko­lejne dziecko, co wy­da­wało mu się czymś na­tu­ral­nym. Amanda nie była za­chwy­cona tym po­my­słem, do­szła jed­nak do wnio­sku, że ko­lejne dziecko osta­tecz­nie sce­men­tuje ich mał­żeń­stwo i sprawi, że ro­dzina Lyle’a ją za­ak­cep­tuje. Nie udało się. Amanda z dwójką dzieci była dla nich tak samo nie do za­ak­cep­to­wa­nia jak z jed­nym. Po­ja­wie­nie się dru­giego dziecka prze­ko­nało tylko ro­dzinę Whit­tie­rów, że Lyle ni­gdy jej nie zo­stawi, on zaś po­ko­chał De­von rów­nie mocno jak Tommy’ego. Jego fi­zyczny po­ciąg do Amandy zna­cząco osłabł po tym, jak uro­dziła córkę, cho­ciaż szybko do­szła do formy, do tego wciąż była piękna i młoda. Nie in­te­re­so­wało jej jed­nak do­mowe ży­cie. Sama po­cho­dziła z ro­dziny, w któ­rej oj­ciec bił matkę al­ko­ho­liczkę i w końcu ją zo­sta­wił, a Amanda mu­siała się usa­mo­dziel­nić w wieku szes­na­stu lat, po tym, jak jej matka zmarła na mar­skość wą­troby. Nie miała po­ję­cia, gdzie się po­dziewa jej oj­ciec, ani na­wet, czy wciąż żyje. Lyle jej współ­czuł. Do­ra­stała po­zba­wiona wszyst­kiego, co miał on: ko­cha­ją­cej ro­dziny, od­po­wie­dzial­nych ro­dzi­ców, edu­ka­cji i pie­nię­dzy. Sza­no­wał ją za to, co prze­szła w ży­ciu, ale co jed­no­cze­śnie po­zba­wiło ją wraż­li­wo­ści.

Amanda lu­biła się ota­czać dro­gimi przed­mio­tami i nie­za­leż­nie od tego, ile za­ra­biał jej mąż, wszyst­kiego cią­gle było dla niej za mało. Wy­da­wała jego pie­nią­dze lekką ręką, głów­nie na sie­bie. Tam­tego dnia wró­ciła z kil­koma tor­bami peł­nymi po brzegi za­ku­pów z eks­klu­zyw­nych skle­pów, które od­wie­dziła. Ni­gdy nie prze­pra­szała za to, ile wy­dała, i za­cho­wy­wała się tak, jakby Lyle był jej to wi­nien. Czuła, że ma do wszyst­kiego prawo, i nie musi za to oka­zy­wać wdzięcz­no­ści. Po­szła do gar­de­roby, żeby scho­wać za­kupy, a Lyle sta­rał się na nią nie wście­kać. W końcu do­łą­czył do niej i za­py­tał, co z ko­la­cją. Nie chciał się z nią kłó­cić w obec­no­ści dzieci.

– Za­mówmy coś – rzu­ciła bez­tro­sko.

Molly, ich go­spo­sia, nie pra­co­wała w week­endy. Amanda ni­gdy nie za­wra­cała so­bie głowy go­to­wa­niem. Lyle cza­sami coś upich­cił w nie­dzielny wie­czór. Ona ni­gdy tego nie ro­biła.

– Je­stem zmę­czona – wy­ja­śniła.

Lyle ski­nął głową i po­szedł za­py­tać dzieci, na co mają ochotę. Oboje po­pro­sili o pizzę, więc po­szedł ją za­mó­wić. Amanda po­wie­działa, że zrobi so­bie sa­łatkę, a Lyle po­sta­no­wił zjeść z dziećmi. Usie­dli ra­zem przy stole. Gdy już za­ja­dali pizzę, Tommy oznaj­mił, że wy­grali mecz, lecz Amanda przy­jęła to obo­jęt­nie. Wie­dział, że nie in­te­re­suje się piłką nożną, ani tym, kto wy­grał, ale wciąż szu­kał apro­baty matki i chciał jej za­im­po­no­wać. Jego za­smu­cona mina do­tknęła Lyle’a do ży­wego. Amanda nie pró­bo­wała na­wet uda­wać za­in­te­re­so­wa­nej. Gdy dzieci już ode­szły od stołu po skoń­czo­nej ko­la­cji, Lyle wciąż był na nią zły.

– Mo­głaś przy­naj­mniej uda­wać, że ucie­szy­łaś się ze zwy­cię­stwa jego dru­żyny – po­wie­dział, wy­rzu­ca­jąc resztki pizzy do ko­sza, i gło­śno od­sta­wił na­czy­nia do zlewu. – Dla niego to ważne.

Tommy nie­stru­dze­nie za­bie­gał o uwagę Amandy, tak jak przez lata czy­nił to Lyle, tylko że jemu prze­stało już na tym za­le­żeć. Za­wsze mu się wy­da­wało, że pod ma­ską obo­jęt­no­ści kryje się cie­pła, ser­deczna ko­bieta, ale te­raz wie­dział już, że to mrzonka. Tommy jesz­cze so­bie tego nie uświa­do­mił. Prze­moc do­mowa, któ­rej była świad­kiem w dzie­ciń­stwie, uczy­niła z Amandy zimną, po­zba­wioną uczuć kró­lową lodu.

Po­pa­trzyła chłodno na męża.

– Prze­cież wie, że nie pa­sjo­nuję się spor­tem.

Nie in­te­re­so­wało jej nic poza czub­kiem wła­snego nosa, za­ku­pami i przy­ja­ciół­kami. Amanda i Lyle ni­gdy nie mieli wspól­nego grona zna­jo­mych. Ona wo­lała tych bar­dziej krzy­kli­wych i prze­bo­jo­wych, po­dob­nych do niej. Po dzie­się­ciu la­tach mał­żeń­stwa uwa­żała Lyle’a za nu­dzia­rza. Ni­gdy nie za­adap­to­wała się do nieco bar­dziej kon­ser­wa­tyw­nego stylu ży­cia, w któ­rym się wy­cho­wał. Gdy za­częli się ze sobą spo­ty­kać, był bar­dziej roz­ryw­kowy, ale szybko się ustat­ko­wał. Amanda wie­działa już, że ni­gdy nie do­równa jego ro­dzi­nie, i prze­stała na­wet pró­bo­wać. Nie cier­piała Whit­tie­rów. Lyle był mo­stem łą­czą­cym ze sobą dwie zwa­śnione strony, uwię­ziony mię­dzy mło­tem a ko­wa­dłem. Amanda lu­biła wy­zy­wa­jące ciu­chy: krót­kie i ob­ci­słe, z wiel­kimi de­kol­tami, pod­kre­śla­jące jej fi­gurę, a Lyle ni­gdy jej za to nie kry­ty­ko­wał, cho­ciaż zda­niem jego sio­stry Glo­rii wy­glą­dała w nich tan­det­nie. Lyle był jed­nak to­le­ran­cyjny i pe­łen sza­cunku wo­bec in­nych. Kil­ka­krot­nie pro­sił Amandę, żeby ubrała się nieco skrom­niej na spo­tka­nie z jego ro­dziną, ale i tak wkła­dała to, co chciała, żeby za­grać im na no­sie i przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji przy­po­mnieć im o tym, że to ona wy­grała dzie­sięć lat temu, gdy Lyle oże­nił się z nią, bę­dącą w trze­cim mie­siącu ciąży. Nie mu­siała w tym celu ubie­rać się jak na od­pust, ale i tak to ro­biła, nie przej­mu­jąc się uczu­ciami Lyle’a. Ro­dzice męża ni­gdy nie ko­men­to­wali stro­jów Amandy, ale jego sio­stry już tak.

Amanda nie sta­rała się do nich do­pa­so­wać. Miała to, na czym jej za­le­żało: męż­czy­znę, który pła­cił jej ra­chunki. Dzieci były dla niej wy­łącz­nie do­dat­kiem, kartą prze­tar­gową, któ­rej mo­gła użyć, by do­stać to, czego chciała. A Lyle już od kilku lat miał świa­do­mość, że nie zdoła jej zmie­nić. Amanda ni­gdy nie zo­sta­nie żoną i matką z jego snów, zresztą na­wet nie za­mie­rzała się sta­rać. Nie mu­siała. Uwa­żała jego ro­dzinę za bandę nud­nych sno­bów i szcze­rze nimi gar­dziła. Lyle wie­dział już, że Amanda ni­gdy nie upodobni się do jego matki ani żad­nej z jego sióstr czy cho­ciażby żon jego przy­ja­ciół; i że nie zmieni jej ani prośbą, ani groźbą, dla­tego po­go­dził się z tym, jaka była. Amanda lu­biła się po­pi­sy­wać, wy­glą­dać sek­sow­nie i ta­nio, a on już dawno mach­nął na to ręką, cho­ciaż czę­sto się ze sobą kłó­cili. Nie pró­bo­wał jej zmie­nić. Amanda nie przej­mo­wała się ani nim, ani ich dziećmi. Za­le­żało jej na bar­dziej roz­ryw­ko­wym ży­ciu z ludźmi po­dob­nymi do niej, w któ­rym Lyle nie miał za­miaru uczest­ni­czyć.

Po ko­la­cji obej­rzał z dziećmi film, a po­tem utu­lił De­von do snu i wsu­nął głowę do po­koju Tommy’ego, by po­wie­dzieć mu „do­bra­noc”. Chło­piec aku­rat oglą­dał swój ulu­biony pro­gram w te­le­wi­zji, gdy oj­ciec ci­cho za­mknął za sobą drzwi i wró­cił do sy­pialni, gdzie Amanda oglą­dała re­ality show.

– Po­win­naś spę­dzać wię­cej czasu z dziećmi – po­wie­dział ła­god­nie. Czę­sto jej to po­wta­rzał, ku nie­za­do­wo­le­niu Amandy. Po­gło­śniła dźwięk w te­le­wi­zo­rze, żeby go za­głu­szyć. – Nie było cię przez cały dzień. Mo­głaś cho­ciaż po­sie­dzieć z nimi wie­czo­rem.

– Dla­czego? – spy­tała, nie pa­trząc na niego. – Je­stem z nimi przez cały ty­dzień. Cie­bie mają tylko w week­endy. So­boty i nie­dziele po­win­nam mieć wolne. – Jed­nak w dni ro­bo­cze to nia­nia spę­dzała z nimi naj­wię­cej czasu.

– Nie mamy cze­goś ta­kiego jak „dni wolne” i to Molly jest z nimi w ty­go­dniu, a nie ty. Ni­gdy nie ma cię w domu, kiedy wra­cają ze szkoły.

– Ja też nie za­sta­wa­łam ni­kogo w domu, gdy by­łam dziec­kiem, i ja­koś żyję. Poza tym cho­dzę wtedy na jogę – od­parła roz­draż­niona. Lyle bez prze­rwy cio­sał jej kołki na gło­wie o to, że po­winna czę­ściej sie­dzieć w domu.

– Mamy dwoje dzieci. Ja tylko pro­szę, że­byś spę­dzała z nimi wię­cej czasu. To nic ta­kiego. Moja matka za­wsze była w domu, gdy wra­ca­li­śmy ze szkoły – do­dał nieco bar­dziej na­pię­tym to­nem.

– A moja sie­działa w ba­rze na rogu i piła albo le­żała nie­przy­tomna – oznaj­miła chłodno Amanda, po czym wstała i wy­szła z po­koju. Lyle po­szedł za nią do gar­de­roby peł­nej ciu­chów ku­pio­nych za jego pie­nią­dze. Ni­gdy jej tego nie wy­po­mi­nał.

– Je­śli ci na mnie nie za­leży, Amando, to trudno. Ale dla nich mu­sisz się bar­dziej po­sta­rać. To, co im da­jesz, nie wy­star­cza. Wiem, że mia­łaś trudne dzie­ciń­stwo, ale na­sze dzieci cię po­trze­bują – po­wie­dział jak naj­ła­god­niej, sta­ra­jąc się do niej do­trzeć, ale bez suk­cesu.

– Nic im nie do­lega – oznaj­miła z ka­mienną twa­rzą, aż Lyle’owi za­drżał mię­sień w szczęce.

– Te­raz pew­nie nie, ale któ­re­goś dnia to się może zmie­nić.

Nie chciał, żeby stały się ta­kie jak ona: twarde, zimne, zgorzk­niałe, sku­pione na so­bie i chciwe. Były słod­kimi ma­lu­chami i nie chciał, by ich po­zba­wiona uczuć matka je ze­psuła.

– Oce­niasz wszyst­kich we­dług stan­dar­dów pa­nu­ją­cych w two­jej ro­dzi­nie – za­rzu­ciła mu Amanda. – A twoi krewni sami są ża­ło­śni i nie­sa­mo­dzielni. Bliź­nięta miesz­kają ra­zem w wieku trzy­dzie­stu trzech lat. Glo­ria od dzie­się­ciu lat nie była w po­waż­nym związku i cią­gle prze­sia­duje u two­ich ro­dzi­ców. Ty sam bez prze­rwy wi­sisz z nimi na te­le­fo­nie. Ben­jie mieszka w domu jak dziecko za­miast zo­stać umiesz­czony w od­po­wied­niej in­sty­tu­cji. An­na­belle po­woli za­mie­nia się w dziwkę, a twoja ro­dzina pa­trzy na to przez palce. Wy­daje się wam, że wszy­scy je­ste­ście do rany przy­łóż, pod­czas gdy żadne z was nie ma po­ję­cia o praw­dzi­wym ży­ciu.

Lyle zda­wał so­bie sprawę z tego, co wy­czy­niała An­na­belle, lecz i tak ura­ził go opis Amandy. War­to­ści i więzi pa­nu­jące w jego ro­dzi­nie nic dla niej nie zna­czyły.

– Wiem, że ich nie cier­pisz i że po­tra­fią ci cza­sem do­piec. Kiep­sko za­czę­li­ście, ale je­steś dla nich nie­spra­wie­dliwa. To, co po­wie­dzia­łaś na te­mat Ben­jiego, nie jest prawdą. Do­brze so­bie ra­dzi w domu; ma pracę, a matka świet­nie się nim zaj­muje. Ce­nią go w schro­ni­sku dla zwie­rząt. Pra­cuje tam od pię­ciu lat i wszy­scy go uwiel­biają. Daje so­bie radę – oznaj­mił sta­now­czo Lyle, bro­niąc brata.

– Gdyby uro­dził się w nor­mal­nej ro­dzi­nie, tra­fiłby do ośrodka lata temu. Nie może miesz­kać sam. I co się z nim sta­nie po śmierci two­ich ro­dzi­ców? Nie licz na to, że trafi tu­taj. Nie za­mie­rzam pro­wa­dzić domu opieki – od­parła ostro, a Lyle’owi za­szkliły się oczy.

Amanda po­tra­fiła być cza­sem okrutna i bez serca. On sam uwiel­biał naj­młod­szego brata, który miał wy­soki ilo­raz in­te­li­gen­cji i znaj­do­wał się na wyż­szym końcu sze­roko po­ję­tego spek­trum au­ty­zmu. Prze­ja­wiał co prawda nie­które ob­jawy ze­społu Asper­gera w re­la­cjach spo­łecz­nych, ale w po­zo­sta­łych dzie­dzi­nach ra­dził so­bie cał­kiem do­brze, a poza tym był by­strym i ko­cha­ją­cym mło­dym czło­wie­kiem.

– Ben­jie świet­nie so­bie ra­dzi i jest wspa­niałą osobą. Nie po­trze­buje domu opieki, zresztą nie martw się, ni­gdy bym go tu nie spro­wa­dził. Nie po­tra­fisz się przy­zwo­icie za­cho­wać na­wet w sto­sunku do wła­snych dzieci. Nie umiesz być dla nich matką. Nie po­wie­rzył­bym ci opieki nad moim bra­tem, któ­rego nie ode­ślę do żad­nego ośrodka, do­póki będę żył. Cza­sami bywa mą­drzej­szy niż reszta z nas, cho­ciaż miewa pro­blemy w kon­tak­tach z ludźmi. I uwa­żaj na to, co mó­wisz, Amando. Stą­pasz po cien­kim lo­dzie. Na wiele rze­czy ci po­zwa­lam, ale le­piej nie ty­kaj mo­jej ro­dziny, je­śli chcesz, że­bym ro­bił to na­dal.

Po­pa­trzyła na niego i cho­ciaż nie wzięła so­bie do serca tego, co po­wie­dział, do­tarło to do niej. Nie po­do­bało się jej, że ka­zał jej spę­dzać wię­cej czasu z dziećmi. Po­świę­cała im go do­kład­nie tyle, ile chciała, czyli nie­wiele. Wy­na­gra­dzała so­bie w ten spo­sób wszystko to, czego nie miała wcze­śniej. Pie­nią­dze, które na sie­bie wy­da­wała, za­stę­po­wały jej mi­łość. Nie znała in­nych spo­so­bów na jej wy­ra­ża­nie.

– Gdyby twoi ro­dzice mieli tro­chę ro­zumu, sprze­da­liby to swoje do­misz­cze i po­dzie­lili pie­nią­dze mię­dzy dzieci, żeby le­piej się wam żyło. Po co ma­cie cze­kać, aż umrą? Nie po­trze­bują prze­cież ta­kiej wiel­kiej cha­łupy. An­na­belle lada mo­ment się wy­pro­wa­dzi, więc zo­staną sami z Ben­jiem.

– To ich de­cy­zja. Mają prawo żyć, jak chcą. To są ich pie­nią­dze i ich dom. Nie sie­dzę tu i nie cze­kam z za­par­tym tchem na spa­dek. Pie­nię­dzy nam nie bra­kuje, a ja się cie­szę, że wciąż mam ro­dzi­ców.

Zda­niem Lyle’a su­ge­stia Amandy była obrzy­dliwa, ale sły­szał ją już wcze­śniej, wię­cej razy, niżby so­bie ży­czył. Wie­dział, co jego żona są­dzi na te­mat łą­czą­cych Whit­tie­rów więzi oraz tego, co miał w przy­szło­ści odzie­dzi­czyć.

– Mógł­byś być dużo bo­gat­szy, gdyby sprze­dali dom – ob­sta­wała upar­cie przy swoim. Pie­nią­dze były dla niej wszyst­kim; głów­nym po­wo­dem, dla któ­rego w ogóle za­in­te­re­so­wała się Ly­lem i trwała w ich mał­żeń­stwie.

– To ich dom miej­sce, w któ­rym wszy­scy do­ra­sta­li­śmy. Dla cie­bie li­czą się tylko pie­nią­dze.

Amandy żą­dza po­sia­da­nia nie znała gra­nic. Ta ko­bieta nie miała sen­ty­men­tów: ro­dzice, ro­dzeń­stwo i dom Lyle’a nic dla niej nie zna­czyły.

– Je­ste­ście jak ro­dzina Ad­dam­sów. Przy­pra­wia­cie mnie cza­sem o dresz­cze – rzu­ciła ostro.

Dresz­cze... ale z dru­giej strony pro­wa­dziła ży­cie w ta­kim stylu, na który w in­nym ra­zie nie mo­głaby so­bie po­zwo­lić, czego jed­nak nie po­tra­fiła do­ce­nić. Chciała mieć jesz­cze wię­cej pie­nię­dzy, które jej zda­niem słusz­nie im się na­le­żały.

– Le­piej dla cie­bie, że­byś nie kon­ty­nu­owała tego te­matu – fuk­nął Lyle i wy­szedł z gar­de­roby, trza­ska­jąc drzwiami.

Wło­żył spor­towe buty, cie­płą kurtkę i wy­szedł po­bie­gać po­mimo chłodu, żeby cał­kiem nie stra­cić nad sobą kon­troli.

Kiedy wró­cił, Amanda już spała. Wziął prysz­nic, wśli­zgnął się do łóżka obok niej i długo nie mógł za­snąć, roz­my­śla­jąc nad ich mał­żeń­stwem. Wie­dział, że dzie­sięć lat temu po­stą­pił słusz­nie, że­niąc się z nią, jed­nak z każ­dym upły­wa­ją­cym ro­kiem było mu co­raz trud­niej żyć z kon­se­kwen­cjami tej de­cy­zji i cza­sami za­sta­na­wiał się, do­kąd ich to wszystko za­pro­wa­dzi. Stą­pał po polu mi­no­wym i wie­dział, że któ­re­goś dnia doj­dzie do eks­plo­zji. Ro­dzina była dla niego świę­to­ścią, dla­tego Amanda lu­biła w nią ude­rzać, do­bit­nie przy­po­mi­na­jąc mę­żowi o tym, ja­kim sama była czło­wie­kiem – cho­ciaż wcale tego nie po­trze­bo­wał. Na­wet ich wła­sne dzieci nie­wiele ją ob­cho­dziły, a tym bar­dziej mąż, do­póki utrzy­my­wał ją na po­zio­mie, który zda­niem Amandy po pro­stu jej się na­le­żał. Lyle od dzie­się­ciu lat był lo­jal­nym i ko­cha­ją­cym mę­żem, nie­wiele do­sta­jąc w za­mian. Ro­dzina – ro­dzice, bra­cia, sio­stry i dzieci – była dla niego wszyst­kim. W ich ży­łach pły­nęła krew Whit­tie­rów, czego nie dało się po­wie­dzieć o jego żo­nie. Amanda po­sta­no­wiła trzy­mać się poza ich ro­dzin­nym krę­giem i któ­re­goś dnia za­płaci za to słoną cenę, je­śli prze­cią­gnie strunę. Ona rów­nież o tym wie­działa, a mimo to wciąż grała mę­żowi na ner­wach. Lyle’owi po­woli koń­czyła się cier­pli­wość.

Cza­sami się za­sta­na­wiał, czy przy­pad­kiem nie na tym za­le­żało Aman­dzie i czy nie chciała go do­pro­wa­dzić do osta­tecz­no­ści – tylko co po­tem?

ROZ­DZIAŁ 2

Ury­wały się te­le­fony, lu­dzie ga­niali jak opę­tani, przy­jeż­dżały ko­lejne do­stawy, a w ką­cie du­żego po­miesz­cze­nia ga­wę­dziło ze sobą stadko mo­de­lek. Char­lie i Ca­ro­line Whit­tie­ro­wie ku­pili bu­dy­nek sta­rej fa­bryki na Lo­wer East Side po ukoń­cze­niu Par­sons je­de­na­ście lat wcze­śniej i stwo­rzyli od zera wła­sną markę mo­dową. Szyli ele­ganc­kie, sty­lowe ubra­nia dla ko­biet przy uży­ciu pięk­nych ma­te­ria­łów z Fran­cji i Włoch. Dwa razy w roku pre­zen­to­wali swoje ko­lek­cje w cza­sie no­wo­jor­skiego ty­go­dnia mody w lu­tym i wrze­śniu. Kilka lat wcze­śniej pod­nie­śli ceny, a ich ubra­nia za­częto sprze­da­wać w naj­lep­szych skle­pach w kraju. Byli dumni z tego, co udało im się osią­gnąć i jak da­leko za­szli w ciągu tych je­de­na­stu lat.

Przez więk­szość czasu pra­co­wali od świtu do nocy, a Ca­ro­line wy­dzie­liła so­bie w ich lof­cie w SoHo nie­wielką prze­strzeń do pro­jek­to­wa­nia, żeby móc pra­co­wać z domu, gdy ją coś za­in­spi­ruje. Pra­co­wała przez więk­szość wie­czo­rów i w week­endy. Była pro­jek­tantką i dy­rek­torką kre­atywną ich marki, ale wkład Char­liego w jej roz­wój był rów­nie cenny. Miał głowę do fi­nan­sów i rów­nież znał się na mo­dzie. Caro za­wsze po­ka­zy­wała mu swoje pro­jekty, a brat czę­sto do­da­wał od sie­bie ja­kiś szcze­gół, dzięki któ­remu sta­wały się jesz­cze lep­sze. Miał do­bre oko.

Caro wie­działa, że sam mógłby pro­jek­to­wać, gdyby tylko ze­chciał, wo­lał jed­nak pia­sto­wać sta­no­wi­sko dy­rek­tora fi­nan­so­wego i zaj­mo­wać się tą stroną in­te­resu. Roz­krę­cali swoją firmę pra­wie od zera, ko­rzy­sta­jąc z po­życzki od ojca i pie­nię­dzy in­we­sto­rów, a te­raz byli już uznaną marką. Firma na­zy­wała się CCW, a jej logo two­rzyło duże „W” z mniej­szymi „C” po obu stro­nach, co było akro­ni­mem od Char­lesa i Ca­ro­line Whit­tie­rów. Na do­bre roz­go­ścili się w świe­cie mody, a je­de­na­ście lat cią­głego roz­wi­ja­nia firmy mi­nęło jak z bi­cza strze­lił. Żadne z nich nie bało się cięż­kiej pracy, która grała w ich ży­ciu pierw­sze skrzypce. Jako bliź­nięta byli ze sobą nad­zwy­czaj bli­sko zwią­zani. Za­nim jesz­cze na­uczyli się mó­wić, wy­pra­co­wali swój wła­sny ję­zyk, a jako na­sto­latki in­stynk­tow­nie wy­czu­wali, co my­śli to dru­gie. Kiedy Ca­ro­line miała wąt­pli­wo­ści w ja­kiejś kwe­stii, za­wsze się oka­zy­wało, że Char­lie rów­nież nie był co do niej prze­ko­nany, i wspól­nie znaj­do­wali wyj­ście z sy­tu­acji. Cza­sami Ca­ro­line miała wra­że­nie, jakby sta­no­wili dwie po­łówki jed­nego jabłka, i wie­działa, że to dla­tego, iż są bliź­nię­tami. Byli też do sie­bie bar­dzo po­dobni – oboje mieli bar­dzo ja­sne blond włosy, nie­bie­skie oczy i de­li­katne rysy twa­rzy, jak ich matka.