Palazzo - Danielle Steel - ebook + książka

Palazzo ebook

Danielle Steel

4,5

Opis

Bajeczne Włochy, bezwzględny świat włoskiej mody i pełna emocji historia o miłości, rodzinie i dziedzictwie.

Po tragicznej śmierci rodziców w wypadku Cosima Saverio przejmuje rodzinną luksusową markę modową. Młoda kobieta mierzy się nie tylko z wyzwaniami, jakie niesie prowadzenie firmy; musi także utrzymać elegancką rodzinną posiadłość – czterystuletni Palazzo w Wenecji – oraz opiekować się młodszą siostrą Allegrą, ocalałą po tragedii, która zabiła jej rodziców, oraz bratem Lucą, ze słabością do szalonych imprez, pięknych kobiet i kasyn.

Cosima, stawiając czoło osobistym i zawodowym trudnościom, okazuje się mądra ponad wiek, jednak sukces ma swoją cenę – jej potrzeby stale schodzą na dalszy plan. Jest poślubiona firmie, a wolny czas oddaje tym, którzy na niej polegają… do momentu, gdy poznaje Oliviera Bayarda, założyciela najpopularniejszej francuskiej marki produkowanych seryjnie torebek.

Jednak gdy Luca traci kontrolę nad swoim hazardowym nałogiem, Cosima, aby go ocalić, musi dokonać wyboru niemożliwego. Palazzo, rodzinna firma, czy zostawienie brata samemu sobie? A może jest inny sposób, by uratować wszystko, o co walczyła, zanim cały jej świat zginie w płomieniach?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 312

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (41 ocen)
22
16
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zksiazkaprzykawie

Nie oderwiesz się od lektury

Danielle Steel to bestsellerowa autorka powieści obyczajowych, kiedyś dość często sięgałam po książki autorki, jej warsztat pisarski jest naprawdę bogaty, ale z czasem przeniosłam się na czytanie książek naszych polskich autorek, to jednak gdy ta książka trafiła w moje ręce z miłą chęcią po nią sięgnęłam i jak zwykle dostałam świetną powieść obyczajową, którą pochłonęłam w jeden wieczór. Autorka zabrała nas do Włochy i pokazała jak wygląda świat włoskiej mody, a dodatkowo dostajemy powieść pełną emocji o miłości, rodzinie i dziedzictwie. Młoda Cosima Saverio przejmuje rodzinną firmę po tragicznej śmierci rodziców, lecz nie tylko prowadzenie firmy na nią spadło a również opieka nad młodszą siostrą Allegrą, która ucierpiała w wypadku i nad rozwydrzonym bratem Lucą, którego słabością są piękne kobiety, kasyna i szalona zabawa. A na domiar wszystkiego jest jeszcze czterystuletni pałac palazzo w Wenecji, który należy do rodziny od pokoleń, a utrzymanie nie jest wcale tanie... Ale Cosima si...
00
coolturka

Całkiem niezła

"Palazzo" to najnowsza książka królowej powieści dla kobiet, Danielle Steel. To historia trójki rodzeństwa Saverio, właścicieli luksusowej marki modowej, które musi poradzić sobie po tragicznej śmierci ukochanych rodziców. Największy ciężar spoczywa na barkach Cosimy odpowiedzialnej za firmę, rodzinną posiadłość oraz młodsze rodzeństwo, poszkodowaną w wypadku siostrę Allegrę oraz niesfornego brata Lucę — rozrywkowego kobieciarza. Gasząca kolejne pożary Cosima nie ma czasu na życie prywatne i miłość. Oczywiście pierwszym co budzi zachwyt, jest miejsce akcji, czyli niesamowite Włochy. Ta nazwa niesie tyle wspaniałych konotacji: piękne opisy przyrody, zabytki, kultura, styl życia, unoszące się zewsząd zapachy kuchni włoskiej. Powieść wprowadziła mnie w sielski wakacyjny klimat, wzmogła moją tęsknotę za latem i możliwościami, które ono daje. Zwłaszcza, gdy za oknem dziś -24°C 🥶. Książka napisana została z lekkością i dużą znajomością tematu, ale czego innego można spodziewać się po św...
00
CelSki

Nie oderwiesz się od lektury

Książka super, z resztą jak każda powieść Danielle Steel. Jej powieści czyta się szybko, lekko i przyjemnie. Autorka opisuje perypetie trojga rodzeństwa po śmierci ich rodziców... Mimo wielu przeciwniści losu w końcu wszystko się dobrze kończy.
00
krysfil62

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ładna, zresztą jak wszystkie powieści D. Steel. Polecam🥰
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Pa­lazzo
Co­py­ri­ght © 2023 by Da­nielle Steel All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023 Co­py­ri­ght for the Po­lish Trans­la­tion © by Alek­san­dra Żak 2023
Wy­dawca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­cja: EW­DO­KIA CY­DEJKO
Ko­rekta: KA­MILA SO­WIŃ­SKA, ŁU­KASZ HAJ­DRYCH / Book Flow
Ad­ap­ta­cja pol­skiej wer­sji okładki: DA­WID GRZE­LAK
Zdję­cia na okładce: ko­bieta © Ni­kaa / Tre­vil­lion Ima­ges, tło © Ja­CZhou 2015 / Getty ima­ges
Skład i ła­ma­nie: JS Stu­dio
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67859-58-5
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Moim uko­cha­nym dzie­ciom:

Be­atie, Tre­vo­rowi, Tod­dowi, Nic­kowi, Sa­man­cie, Vic­to­rii, Va­nes­sie, Ma­xxowi i Za­rze.

Niech wszyst­kie Wa­sze hi­sto­rie i wspo­mnie­nia zo­staną na wieki po­bło­go­sła­wione przez anioły, niech każdy z Was się nimi cie­szy, bądź­cie ze sobą bli­sko we wspo­mnie­niach, życz­li­wo­ści, współ­czu­ciu, prze­ba­cze­niu i wdzięcz­no­ści za wszystko, co ra­zem prze­ży­li­śmy.

Ko­cham Was ca­łym ser­cem.

Mama/D.S.

ROZ­DZIAŁ 1

Cosima Sa­ve­rio sie­działa na ta­ra­sie swo­jego pen­tho­use’u w Rzy­mie, oglą­da­jąc z góry zna­jome za­bytki i da­chy bu­dyn­ków w świe­tle wscho­dzą­cego słońca. W od­dali wi­działa Ba­zy­likę Świę­tego Pio­tra i Wa­ty­kan, ko­pułę ba­zy­liki świę­tych Am­bro­żego i Ka­rola przy Corso, a na pół­nocy Willę Me­dy­ce­uszy i ogrody Bor­ghese. Ten wi­dok ni­gdy jej nie nu­żył. Po­ra­nek był jej ulu­bioną porą dnia: mia­sto miało do­piero obu­dzić się do ży­cia. Już te­raz było cie­pło, a przed po­łu­dniem cał­kiem zrobi się go­rąco. Gdy parę mi­nut póź­niej stała przy ba­lu­stra­dzie bal­konu, wi­działa w dole Plac i Schody Hisz­pań­skie, Fon­tanę della Bar­cac­cia i ko­ściół Tri­nità dei Monti.

Apar­ta­ment znaj­do­wał się na naj­wyż­szym pię­trze sklepu, który na­le­żał do jej ro­dziny. Sa­ve­rio­wie wy­twa­rzali naj­do­sko­nal­sze ar­ty­kuły skó­rzane w ca­łych Wło­szech i Eu­ro­pie; do­rów­ny­wał im je­dy­nie Her­mès. Wy­roby Sa­ve­rio sprze­da­wano wy­łącz­nie w dwóch skle­pach – jed­nym w We­ne­cji, dru­gim w Rzy­mie. Oba na­le­żały do ro­dziny.

Po­dob­nie jak jej przod­ko­wie, Co­sima uro­dziła się w We­ne­cji, w sław­nej ro­dzi­nie, któ­rej hi­sto­ria się­gała pięt­na­stego wieku. Pa­łac Sa­ve­rio w We­ne­cji – Pa­lazzo Sa­ve­rio z wło­ska – wciąż był ich wła­sno­ścią, choć oj­ciec prze­niósł ro­dzinę do Rzymu nie­długo po na­ro­dzi­nach Al­le­gry, jej młod­szej sio­stry. Ko­bieta całe ży­cie miesz­kała z ro­dzi­cami, bra­tem i sio­strą w tym sa­mym apar­ta­men­cie na naj­wyż­szym pię­trze nad skle­pem. Jej młod­szy brat Luca miał te­raz wła­sną willę przy Via Ap­pia An­tica, a sio­stra ulo­ko­wała się w mniej­szym miesz­ka­niu na pię­trze po­ni­żej, gdzie miała też stu­dio pro­jek­towe. Dla Al­le­gry było to wy­god­niej­sze, bo mo­gła ko­rzy­stać z windy, która nie do­jeż­dżała na ostat­nie pię­tro. Co­sima cie­szyła się więc luk­su­sem w tym sa­mym lo­kum, w któ­rym do­ra­stała, w po­je­dynkę. Wcho­dziła do pen­tho­use’u wą­skimi scho­dami, a z ta­rasu miała wi­dok na wszyst­kie strony mia­sta; uwa­żała je za swój dom. Ro­dzina była przez po­ko­le­nia zwią­zana z We­ne­cją, jed­nak Co­sima żyła i pra­co­wała w Rzy­mie, tu pro­wa­dziła ro­dzinną firmę, odzie­dzi­czoną przez nią pięt­na­ście lat temu, gdy miała dwa­dzie­ścia trzy lata.

W mło­do­ści wcale nie pla­no­wała pro­wa­dzić firmy, ani na­wet w niej pra­co­wać. Kiedy dzieci Sa­ve­riów były jesz­cze małe, oj­ciec za­pla­no­wał, że to Luca, jej młod­szy brat, za­stąpi go kie­dyś na sta­no­wi­sku szefa. Chło­pak ni­gdy się tym jed­nak nie in­te­re­so­wał, na­wet gdy był bar­dzo młody. Ko­le­go­wał się z roz­piesz­czo­nymi, opły­wa­ją­cymi w luk­susy sy­nami in­nych wło­skich moż­nych, a sam od wcze­snej mło­do­ści pa­sjo­no­wał się szyb­kimi sa­mo­cho­dami i pięk­nymi ko­bie­tami. Nie po­dzie­lał oj­cow­skiego za­in­te­re­so­wa­nia biz­ne­sem, nie miał też rze­mieśl­ni­czej smy­kałki dziadka, który po­tra­fił wy­cza­ro­wy­wać ze skóry prze­piękne rze­czy. Ot­ta­vio Sa­ve­rio sam za­pro­jek­to­wał każdy je­den przed­miot w swoim we­nec­kim skle­pie – czy to sio­dło, czy to­rebkę ze skóry ali­ga­tora, czy wspa­niałą parę bu­tów wy­ko­na­nych na za­mó­wie­nie. Lu­dzie, któ­rzy znali się na wszyst­kim, co wy­bitne, po­tra­fili wszę­dzie roz­po­znać dzieło stwo­rzone przez Sa­ve­ria.

Ot­ta­vio Sa­ve­rio był ósmym dziec­kiem i je­dy­nym sy­nem sza­no­wa­nego we­nec­kiego ban­kiera. Odzie­dzi­czył pa­lazzo w We­ne­cji, kiedy wszyst­kie jego sio­stry po­wy­cho­dziły za mąż i wy­pro­wa­dziły się do Flo­ren­cji, Rzymu czy in­nych miast w Eu­ro­pie. Kiedy do­ro­sły, żadna z nich nie miała ochoty zaj­mo­wać się pa­ła­cem. Bu­dy­nek miał czte­ry­sta lat, był stary i kło­po­tliwy, a przy tym drogi w utrzy­ma­niu. Ot­ta­vio wy­ko­rzy­stał swój spa­dek, by wy­ku­pić udziały sióstr w pa­lazzo. Za resztę za­ło­żył sklep w jed­nej z wą­skich uli­czek od­cho­dzą­cych od placu świę­tego Marka i tam two­rzył swoje skó­rzane ar­cy­dzieła, które przy­nio­sły mu sławę w ca­łych Wło­szech, a w końcu i w ca­łej Eu­ro­pie. Każdy przed­miot był ży­wym ucie­le­śnie­niem piękna i luk­susu, wy­ko­na­nym z naj­lep­szych ga­tun­kowo skór i naj­bar­dziej eg­zo­tycz­nych ma­te­ria­łów. Każde dzieło było z po­czątku uni­ka­tem. Póź­niej jed­nak wzory po­wie­lano, Sa­ve­rio spraw­nie re­ali­zo­wał za­mó­wie­nia i nie mi­nęła de­kada, a firma za­częła od­no­sić za­dzi­wia­jące suk­cesy. Przez wszyst­kie te lata, kiedy ją pro­wa­dził, to on był głów­nym rze­mieśl­ni­kiem i ge­niu­szem re­pre­zen­tu­ją­cym pra­cow­nię. Wy­cho­dzące spod jego ręki rze­czy sprze­da­wano tylko w skle­pie w We­ne­cji. Ko­biety cze­kały rok, a cza­sem na­wet dwa na od­biór za­mó­wień i ni­gdy nie były roz­cza­ro­wane efek­tami. Na li­ście klien­tów znaj­do­wały się przed­sta­wi­cielki ro­dzin kró­lew­skich, sławne ko­biety, gwiazdy kina i bo­ga­cze z ca­łego świata.

Jego syn Al­berto, je­dy­nak, ni­gdy nie zo­stał rze­mieśl­ni­kiem jak oj­ciec, choć Ot­ta­vio szko­lił go dwa lata, by ten po­znał sprze­da­wane pro­dukty i pro­ces ich wy­twa­rza­nia. Al­berta jed­nakże in­te­re­so­wała bar­dziej biz­ne­sowa strona przed­się­wzię­cia. Po odzie­dzi­cze­niu sklepu pod­trzy­mał tra­dy­cję: sprze­da­wał pro­dukty Sa­ve­rio tylko w ich wła­snym skle­pie i ni­g­dzie in­dziej.

Po śmierci ojca Al­berto za­cho­wał sklep w We­ne­cji i ra­zem z żoną Ti­zianną oraz trójką dzieci prze­pro­wa­dził się do Rzymu. Ku­pił bu­dy­nek, w któ­rym mie­ścił się sklep, i urzą­dził miesz­ka­nie na naj­wyż­szym pię­trze, bę­dące do­mem dla ca­łej ro­dziny, to samo, które Co­sima zaj­mo­wała te­raz sama. Za­pro­jek­to­wała dla Al­le­gry miesz­ka­nie pię­tro ni­żej, kiedy ta osią­gnęła od­po­wiedni wiek, by za­miesz­kać w po­je­dynkę – obie miały dzięki temu pry­wat­ność. Luca wy­pro­wa­dził się już wcze­śniej, kiedy skoń­czył dwa­dzie­ścia je­den lat, a Al­le­gra miała tylko sie­dem­na­ście lat.

Otwarty przez ojca sklep w Rzy­mie oka­zał się spek­ta­ku­lar­nym suk­ce­sem i ogrom­nie zwięk­szył zy­ski firmy. Al­berto przy­go­to­wy­wał syna do po­pro­wa­dze­nia in­te­resu, od­kąd Luca był mal­cem, ni­gdy jed­nak nie udało mu się go tym za­in­te­re­so­wać. Chło­piec nie poj­mo­wał ma­gii tkwią­cej w tym, co ro­bili, zresztą i tak go ona nie ob­cho­dziła.

Al­berto pra­gnął, by firma się roz­wi­jała, a za­ra­zem nie chciał re­zy­gno­wać z tra­dy­cji ojca. Nie­ła­two było za­cho­wać ba­lans. A przy tym męż­czy­zna miał am­bitne plany, za­wsze odro­binę kosz­tow­niej­sze, ani­żeli prze­wi­dy­wał, to­też biz­nes nie przy­no­sił aż ta­kich zy­sków, ja­kie mógł. Miał świetne oko do ja­ko­ści – i ogól­nie es­te­tyki – i sam był nie­zwy­kle ele­ganc­kim męż­czy­zną. Ra­zem z Ti­zianną ucho­dzili za du­sze to­wa­rzy­stwa za­równo w We­ne­cji, jak i w Rzy­mie, ema­no­wali wprost aurą ele­gan­cji i szyku.

Co­sima odzie­dzi­czyła po nich część tych cech, ale była bar­dziej wy­co­fana niż ro­dzice i uwiel­biała tkwić z no­sem w książce. Czuła ulgę, że ni­gdy nie bę­dzie mu­siała pro­wa­dzić firmy. Pra­co­wała w skle­pie w Rzy­mie przez mie­siąc w każde wa­ka­cje, by za­do­wo­lić ojca, i to wszystko. Była usłużną córką. Luca ja­kimś cu­dem tego unik­nął, może dla­tego, że był pięć lat od niej młod­szy, a Al­le­gra cią­gle jesz­cze była mała.

Każ­dego roku w lipcu i sierp­niu ro­dzina la­tała do swego let­niego domu na Sar­dy­nii. Spę­dzali tam dwa mie­siące, że­glu­jąc na swo­ich jach­tach i po­dej­mu­jąc przy­ja­ciół, za­pro­szo­nych na wa­ka­cje. Każdy chciał być go­ściem w ich domu. Oboje zresztą, i Al­berto, i Ti­zianna, byli wspa­nia­łymi go­spo­da­rzami i go­ście chęt­nie od­wza­jem­niali się im za­pro­sze­niami, cza­sem za­pra­szali ich też nowi zna­jomi, li­cząc na to, że w re­wanżu zo­staną u nich ugosz­czeni. Sa­ve­rio­wie, szczo­drzy jako go­spo­da­rze, hojną ręką dbali o swych go­ści. Co­sima wciąż pa­mię­tała eks­tra­wa­ganc­kie przy­ję­cia wy­pra­wiane przez ro­dzi­ców, za­równo w miesz­ka­niu w Rzy­mie, jak i w pa­lazzo w We­ne­cji, gdzie or­ga­ni­zo­wali huczne bale.

Po dłu­gich dys­ku­sjach z oj­cem Co­sima zde­cy­do­wała się na ka­rierę praw­niczki. Pod­jęła stu­dia w Rzy­mie, na­dal miesz­ka­jąc w ro­dzin­nym domu. Była za­chwy­cona la­tami spę­dzo­nymi na uni­wer­sy­te­cie, stu­diami i na­wią­za­nymi tam przy­jaź­niami. Oj­ciec dro­czył się z nią, że bę­dzie kie­dyś do­rad­czy­nią prawną jego firmy. Nie spo­dzie­wał się, by kie­dyś na­prawdę roz­po­częła ka­rierę praw­ni­czą, ale są­dził, że wie­dza przyda się jej w in­te­re­sie, o ile wcze­śniej nie wyj­dzie za mąż. Jej matka ni­gdy nie pra­co­wała, i Al­berto nie ocze­ki­wał, że jego córki będą pra­co­wać.

Al­le­gra, naj­młod­sza z ca­łej trójki, odzie­dzi­czyła ta­lent dziadka i pa­sjo­no­wała się pro­jek­to­wa­niem. Cią­gle szki­co­wała na skrawku pa­pieru ja­kąś su­kienkę, to­rebkę czy but. Miała po­godną, ra­do­sną na­turę i lu­biła prze­by­wać w tęt­nią­cym od spo­tkań świe­cie ro­dzi­ców już od wcze­snego dzie­ciń­stwa. Po­zwa­lali jej na chwilę po­ja­wiać się na przy­ję­ciach, a ona wiecz­nie ża­ło­wała, że nie może zo­stać cały wie­czór. Co­simę mniej in­te­re­so­wały ich fety, ale to do niej lgnęła gro­madka ad­o­ra­to­rów – sy­no­wie go­ści – choć Al­le­gra miała na­turę o wiele bar­dziej ko­kie­te­ryjną niż jej sio­stra. Co­sima była po­waż­niej­sza i bar­dziej re­flek­syjna, czym róż­niła się od młod­szego ro­dzeń­stwa.

Luca był pięć lat młod­szy od Co­simy, Al­le­grę dzie­liło od sio­stry dzie­więć lat, zaś od brata – cztery; nie lu­biła, kiedy trak­to­wano ją jak małe dziecko. Nie mo­gła się do­cze­kać, gdy do­ro­śnie i od­kryje świat. Luca nie prze­pa­dał za spę­dza­niem czasu z ro­dziną, wo­lał prze­by­wać z wła­snymi zna­jo­mymi. Jako na­sto­la­tek po­tra­fił za­sza­leć. Ro­dzice usi­ło­wali nad nim za­pa­no­wać, ale nie­wiele pod tym wzglę­dem osią­gali.

Kiedy Co­sima miała dwa­dzie­ścia trzy lata, od ukoń­cze­nia stu­diów praw­ni­czych w Rzy­mie dzie­lił ją rok. Przy­le­ciała do ro­dzin­nego domu na Sar­dy­nii po mie­siącu pracy wa­ka­cyj­nej w skle­pie – tak jak za­wsze. Zaj­mo­wała się kwe­stiami ad­mi­ni­stra­cyj­nymi, a nie klien­tami, i bar­dzo ją chwa­lono za efek­tyw­ność. Miała pre­cy­zyjny umysł przy­szłej praw­niczki, ale też ja­sną, de­li­katną urodę swo­jej matki. Ro­dzeń­stwo, Al­le­gra i Luca, odzie­dzi­czyło ciemne włosy ojca, Co­sima zaś i Al­le­gra in­ten­syw­nie nie­bie­skie oczy mamy. Ti­zianna po­cho­dziła z Flo­ren­cji; Co­sima prze­jęła w ge­nach jej ty­powo flo­rencką sub­telną urodę. Z ko­lei Luca i jego oj­ciec mieli kla­syczne ary­sto­kra­tyczne rysy, które można by zna­leźć na rzym­skich mo­ne­tach.

La­tem przed ostat­nim ro­kiem stu­diów Co­sima przy­była na Sar­dy­nię wła­śnie wtedy, gdy ro­dzice mieli wy­ru­szyć na week­end w Por­to­fino do miesz­ka­ją­cych tam przy­ja­ciół, któ­rzy wła­śnie ku­pili nową mo­to­rówkę. Luca chciał po­je­chać z nimi, ale w ostat­niej chwili zmie­nił zda­nie, gdy do­wie­dział się o urzą­dza­nej przez zna­jo­mych im­pre­zie w Porto Ro­tondo, to­też zo­stał na Sar­dy­nii. Po­dob­nie jak Co­sima. Była wy­czer­pana po tym, jak spę­dziła mie­siąc, pra­cu­jąc w skle­pie przez sześć dni w ty­go­dniu. Ro­dzice wy­je­chali więc na ty­dzień, za­brali też ze sobą czter­na­sto­let­nią Al­le­grę, po­nie­waż go­spo­da­rze mieli córkę w tym sa­mym wieku. Mieli też syna wie­kowo mniej wię­cej ta­kiego jak Luca, ale on uwa­żał go za nu­dzia­rza i chęt­nie wy­krę­cił się od week­endu w Por­to­fino. Na­wet po­kusa prze­pły­nię­cia się nową mo­to­rówką nie prze­ko­nała go do wy­jazdu.

Po wy­jeź­dzie go­spo­da­rzy dom po­grą­żył się w ci­szy. Luca szybko znik­nął z przy­ja­ciółmi, a Co­sima re­lak­so­wała się i le­żała w słońcu, cie­sząc się, że wresz­cie może po­być tro­chę sama. Wie­działa, że w na­stępny week­end dom bę­dzie pe­łen go­ści, a ro­dzice za­żą­dają od niej po­mocy w ich za­ba­wia­niu, to­też te­raz z ra­do­ścią od­da­wała się lek­tu­rze i od­po­czyn­kowi, nim wróci reszta ro­dziny.

Week­end w Por­to­fino skoń­czył się tra­gicz­nie. Go­spo­da­rze po­zwo­lili, by ich ży­wio­łowy, nie­od­po­wie­dzialny dzie­więt­na­sto­letni sy­na­lek prze­wiózł ich wszyst­kich nową mo­to­rówką. Ste­ru­jąc nie­znaną so­bie ło­dzią z nie­bez­pieczną pręd­ko­ścią, wbił się w inną roz­pę­dzoną łódź. Obie się roz­biły i wy­bu­chły w po­wie­trzu. I jedni, i dru­dzy ro­dzice zgi­nęli na miej­scu, po­dob­nie jak syn go­spo­da­rzy, który kie­ro­wał, oraz ich nie­let­nia córka. Prze­żyła je­dy­nie Al­le­gra, która do­znała jed­nakże głę­bo­kich roz­le­głych po­pa­rzeń i urazu rdze­nia krę­go­wego tak po­waż­nego, że mu­siano ją prze­trans­por­to­wać he­li­kop­te­rem do Rzymu na ope­ra­cję.

O ca­łym zda­rze­niu po­wia­do­miono Co­simę w so­botę po po­łu­dniu przez te­le­fon. Sły­sząc dzwo­nie­nie, wstała z le­żaka przy ba­se­nie i po­szła ode­brać. Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej kom­plet­nie już ubrana cze­kała na tak­sówkę na lot­ni­sko, by po­le­cieć do Rzymu i po­być z Al­le­grą. Ro­dzice nie żyli – dziew­czyna była w szoku, nie mo­gła uwie­rzyć w to, co się stało. Roz­darta mię­dzy ża­łobą po ro­dzi­cach a lę­kiem o sio­strę, wprost sza­lała z roz­pa­czy. Wszystko te­raz spo­czy­wało na niej, mu­siała też wziąć od­po­wie­dzial­ność za brata. Na­gle sta­nęła twa­rzą w twarz z do­ro­słymi de­cy­zjami. Przed wy­jaz­dem nie zdo­łała się skon­tak­to­wać z Lucą, który pły­wał ro­dzinną ło­dzią w Porto Ro­tondo. Mu­siała mu zo­sta­wić li­ścik z dra­ma­tyczną wia­do­mo­ścią. Za­dzwo­nił do niej we łzach, kiedy do­tarła do Rzymu, i ra­zem szlo­chali za ro­dzi­cami i nad lo­sem Al­le­gry.

Ko­lejne ty­go­dnie Co­sima spę­dziła w szpi­talu u boku sio­stry. Al­le­gra mu­siała od­być re­kon­wa­le­scen­cję po ope­ra­cji i była utrzy­my­wana w śpiączce far­ma­ko­lo­gicz­nej do czasu za­go­je­nia się po­pa­rzeń. Jej sio­stra miała sporo czasu na roz­my­śla­nia i prze­ży­wa­nie ża­łoby po ro­dzi­cach. Po ope­ra­cji le­ka­rze za­po­wie­dzieli jej, że Al­le­gra już ni­gdy nie bę­dzie cho­dzić. Jej rdzeń krę­gowy uległ trwa­łemu uszko­dze­niu. Był to na­stępny po­tworny cios po stra­cie ro­dzi­ców.

Co­sima zo­sta­wiła Al­le­grę tylko na czas po­grzebu ro­dzi­ców w We­ne­cji, a po­tem jak naj­szyb­ciej wró­ciła do szpi­tala w Rzy­mie, do sio­stry. Po­zwo­liła, by Luca wró­cił po po­grze­bie na Sar­dy­nię, tak jak chciał. Nie mo­gła spę­dzać z nim czasu, kiedy Al­le­gra le­żała w szpi­talu, a on nie chciał przez resztę lata tkwić w Rzy­mie.

Luca – z po­czątku bar­dzo przy­bity – po­grą­żył się w głę­bo­kiej ża­ło­bie po ro­dzi­cach. Z cza­sem jed­nak, gdy po­czuł się tro­chę le­piej, wró­cił do daw­nych zwy­cza­jów i pod ko­niec lata znów już sza­lał z ko­le­gami, któ­rzy zjeż­dżali się do niego z ca­łych Włoch. Co­sima nie miała nad nim kon­troli, była w Rzy­mie i nie chciała zo­sta­wiać Al­le­gry sa­mej. Al­le­grze zresztą też było trudno po stra­cie ro­dzi­ców i wła­dzy w no­gach. Co­sima zo­sta­wiała ją na krótko, tylko aby po­je­chać do biura ojca i pró­bo­wać po­jąć to, co mu­siała po­jąć. Asy­stent ojca i praw­nik ro­dziny, Gian Bat­ti­sta di San Mar­tino, byli bar­dzo po­mocni, sta­rali się jej prze­ka­zać jak naj­wię­cej in­for­ma­cji w jak naj­krót­szym cza­sie. Nie­mal co­dzien­nie przy­wo­zili jej do szpi­tala ja­kieś pa­piery do pod­pi­sa­nia. Stale obecny Gian Bat­ti­sta udzie­lał jej dużo wspar­cia. Cza­sami za­bie­rał ją na obiad tylko po to, by mo­gła choć na chwilę zmie­nić oto­cze­nie po szpi­tal­nej sali.

Dwa mie­siące póź­niej, we wrze­śniu, udało jej się wresz­cie jako tako za­pa­no­wać nad Lucą i ścią­gnąć go z po­wro­tem do Rzymu.

Brat nie chciał wra­cać na uni­wer­sy­tet, gdzie stu­dio­wał, i upie­rał się, że po­trze­buje czasu, by „prze­żyć ża­łobę”, jak się wy­ra­ził, co w jego przy­padku ozna­czało udział w każ­dej hu­lance w mie­ście, zni­ka­nie z domu co wie­czór i pi­cie du­żych ilo­ści al­ko­holu. Wró­cił jed­nak do ich wspól­nego miesz­ka­nia, a Co­sima na­kło­niła go do kon­tak­to­wa­nia się z nią kilka razy dzien­nie, przy­naj­mniej więc wie­działa, gdzie jest – choć czę­sto wra­cał do domu do­piero nad ra­nem. Za­su­ge­ro­wała, że mógłby pra­co­wać w skle­pie, ale od­mó­wił. Nie ma­jąc żad­nych in­nych obo­wiąz­ków, ro­bił, co chciał. Wra­cał późno, po czym prze­sy­piał pół dnia. Ona nie miała czasu, żeby na niego na­ci­skać. Była za­jęta Al­le­grą. A Lucę co­raz trud­niej było kon­tro­lo­wać. Po­do­bało mu się, że jako osiem­na­sto­la­tek nie ma nad sobą wła­dzy ro­dzi­ców, i nie zwra­cał zbyt wiel­kiej uwagi na Co­simę i jej wy­ma­ga­nia.

Po­wrót do zdro­wia Al­le­gry na­stę­po­wał po­woli, ale rów­no­mier­nie. Prze­szła kilka prze­szcze­pów skóry i bo­le­snych ope­ra­cji, lecz była za­dzi­wia­jąco dzielna i re­flek­syj­nie pod­cho­dziła do swo­ich ura­zów. Po stra­cie ro­dzi­ców stała się bar­dziej mil­cząca niż do­tych­czas. Jed­nak w prze­ci­wień­stwie do brata wró­ciła do szkoły przed Bo­żym Na­ro­dze­niem z za­ska­ku­jąco po­zy­tyw­nym na­sta­wie­niem. Miała resztę ży­cia spę­dzić na wózku, ale Co­sima opie­ko­wała się nią z mat­czyną mi­ło­ścią, a bez ro­dzi­ców sio­stry zbli­żyły się do sie­bie jesz­cze bar­dziej. Co­sima za­trud­niła po­moc­nika, który zno­sił Al­le­grę po scho­dach do miesz­ka­nia. Luca pra­wie ni­gdy nie przy­cho­dził im po­ma­gać.

W ciągu sze­ściu mie­sięcy Co­sima stała się jesz­cze po­waż­niej­sza, niż była do­tąd, wciąż prze­ży­wała ża­łobę po ro­dzi­cach i mu­siała sko­czyć na głę­boką wodę do­ro­sło­ści. Pro­wa­dziła firmę, uczyła się wszyst­kiego na bie­żąco. To był naj­trud­niej­szy rok w jej ży­ciu, a kiedy Al­le­gra wy­szła ze szpi­tala, la­tała do We­ne­cji, kiedy tylko mo­gła, by nad­zo­ro­wać tam­tej­szy sklep. Cza­sami Gian Bat­ti­sta wy­bie­rał się wraz z nią, je­śli miał czas. Kiedy go z nią nie było, to pa­łac w We­ne­cji, gdzie ro­dzina spę­dzała wa­ka­cje i wspólne ważne chwile, wy­da­wał się bo­le­śnie pu­sty. Co­sima cier­piała, wspo­mi­na­jąc, ja­kim ży­ciem tęt­niło to miej­sce za ży­cia ro­dzi­ców, i my­śląc, ja­kie smutne jest te­raz. Nie miała czasu na spo­tka­nia z przy­ja­ciółmi ani na co­kol­wiek poza pracą w skle­pach i opieką nad sio­strą. Gian Bat­ti­sta sta­no­wił w jej ży­ciu je­dyną otu­chę i wspar­cie.

Al­le­gra po po­wro­cie do domu ze szpi­tala po­sta­no­wiła od­zy­skać nie­za­leż­ność. Wciąż mó­wiła o tym, że chcia­łaby kie­dyś zo­stać pro­jek­tantką w fir­mie, jakby utwier­dza­jąc samą sie­bie w prze­ko­na­niu, że ma przed sobą ak­tywną przy­szłość. Gdy Co­sima była w pracy, po­ma­gała jej dłu­go­let­nia go­spo­sia Fla­via. Kiedy star­sza sio­stra nie pra­co­wała ani nie była z Al­le­grą, usi­ło­wała do­paść Lucę i po­móc mu zna­leźć ja­kiś kie­ru­nek w ży­ciu. On w pełni wy­ko­rzy­sty­wał brak ro­dzi­ciel­skiej kon­troli i wal­czył z Co­simą na każ­dym kroku.

Ma­ją­tek ro­dzi­ców zo­stał po­dzie­lony mię­dzy nich po równo. Co­sima szybko od­kryła, że oj­ciec, pro­wa­dząc firmę, wię­cej wy­da­wał, niż za­ra­biał: na ich styl ży­cia, cią­głe przy­ję­cia, kilka nie­ru­cho­mo­ści, luk­su­sowe ło­dzie i sa­mo­chody, eks­tra­wa­ganc­kie ulep­sze­nia w skle­pie. Wciąż usi­ło­wała za­pa­no­wać nad wy­dat­kami, opła­cić ra­chunki i ure­gu­lo­wać długi ro­dzi­ców, wal­czyła o utrzy­ma­nie pra­cowni przy ży­ciu. Nie mo­gła po­zwo­lić na upa­dek firmy. Chciała usza­no­wać pa­mięć ojca, co było ko­lo­sal­nym za­da­niem dla dwu­dzie­stocz­te­ro­let­niej dziew­czyny. Wła­sne stu­dia odło­żyła na bok. Miała te­raz waż­niej­sze sprawy na gło­wie: mu­siała pro­wa­dzić firmę, opie­ko­wać się Al­le­grą i kon­tro­lo­wać Lucę.

Oj­ciec ku­pił przed śmier­cią inny więk­szy bu­dy­nek w Rzy­mie, przy Via Con­dotti. Li­czył na to, że pew­nego dnia po­więk­szy sklep i stwo­rzy coś jesz­cze wspa­nial­szego. Co­sima sprze­dała tę nie­ru­cho­mość, gdy tylko mo­gła, jesz­cze przed roz­po­czę­ciem prac bu­dow­la­nych. Stra­ciła na trans­ak­cji, ale po­trze­bo­wała tych pie­nię­dzy do za­in­we­sto­wa­nia w firmę. Pro­ces pro­duk­cji oka­zał się tak dro­bia­zgowy i po­wolny, że nie mo­gła od razu zwięk­szyć przy­chodu i mu­siała szu­kać pie­nię­dzy z in­nych źró­deł, żeby tylko utrzy­mać firmę przy ży­ciu – opła­cić wy­datki i pra­cow­ni­ków.

A mieli ich bar­dzo wielu, zwłasz­cza w Rzy­mie – to byli do­sko­nali, wy­soko opła­cani rze­mieśl­nicy, a także sprze­dawcy z ogra­ni­czoną ilo­ścią to­waru. Wielu dłu­go­let­nich pra­cow­ni­ków czuło nie­chęć do niej jako mło­dej wła­ści­cielki, nie po­do­bało im się, w ja­kim kie­runku zmie­rza Co­sima, cią­gle mar­twiąc się o koszty. Pil­no­wała prze­pływu pie­nię­dzy czuj­niej niż jej oj­ciec. Nie po­do­bało się to pra­cow­ni­kom, to­też mu­siała z nimi wal­czyć o trzy­ma­nie się no­wych wy­tycz­nych, wska­zó­wek i ogra­ni­czeń, ja­kie im na­rzu­ciła. Ten okres znio­sła z naj­wyż­szym tru­dem, co­dzien­nie to­czyła walkę o ży­cie, przez którą jesz­cze bar­dziej tę­sk­niła za ro­dzi­cami, choć te­raz już ro­zu­miała, że nie­które jej trud­no­ści fi­nan­sowe są winą ojca.

Rok po śmierci ro­dzi­ców Co­sima wy­sta­wiła na sprze­daż dom na Sar­dy­nii. Luca usil­nie się temu sprze­ci­wiał, ale po­wie­działa mu wprost, że bra­kuje im pie­nię­dzy, a po­nie­waż on nie mógł za­pro­po­no­wać żad­nego roz­wią­za­nia i sam nie chciał pra­co­wać, w końcu wy­ra­ził zgodę na sprze­daż ich let­niej re­zy­den­cji. Udało się ją sprze­dać pod ko­niec sierp­nia za nie­złą cenę, ra­zem z jach­tami. Dzięki temu Co­sima zy­skała pie­nią­dze na spłatę reszty dłu­gów ro­dzi­ców, a także opła­ce­nie wy­dat­ków firmy i ro­dziny. Luca, po otrzy­ma­niu od niej swo­jej czę­ści, prze­hu­lał pie­nią­dze w kilka mie­sięcy na nowe sa­mo­chody i za­ba­wia­nie nie­przy­jem­nych lu­dzi, któ­rymi się ota­czał, a któ­rzy wy­ko­rzy­sty­wali go dla pie­nię­dzy i tego, co mógł im dać. Nie po­tra­fiła go po­wstrzy­mać, choć dziel­nie sta­rała się prze­ko­nać, by ostroż­niej i sta­ran­niej do­bie­rał so­bie przy­ja­ciół. Ale tylko się z niej śmiał.

Chcąc nie chcąc, Co­sima mu­siała się sku­pić na fir­mie, wy­cią­gnąć z ba­gna, w które wpę­dził ją oj­ciec, i kon­ty­nu­ować jej funk­cjo­no­wa­nie. Po­trze­bo­wała ko­lej­nego roku in­ten­syw­nej pracy i sku­pie­nia, ale w końcu zwięk­szyła zy­ski, a gdy mi­nął jesz­cze je­den rok, na­resz­cie mo­gła ode­tchnąć.

Pięć lat po śmierci ro­dzi­ców in­te­res kwitł za­równo w Rzy­mie, jak i w We­ne­cji. Co­sima zwięk­szyła tempo pro­duk­cji, za­trud­nia­jąc no­wych rze­mieśl­ni­ków i tnąc koszty w in­nych ob­sza­rach, mimo na­rze­kań sta­rej gwar­dii, które nie­ugię­cie igno­ro­wała. Al­le­gra stu­dio­wała już wtedy wzor­nic­two i spraw­nie funk­cjo­no­wała w co­dzien­nym ży­ciu na wózku. Luca miesz­kał w wy­staw­nym miesz­ka­niu w Me­dio­la­nie i uma­wiał się z mo­del­kami. W wieku dwu­dzie­stu trzech lat zy­skał re­pu­ta­cję ko­bie­cia­rza i w Rzy­mie, i w Me­dio­la­nie. Nie­ustan­nie pro­sił Co­simę o pie­nią­dze. Prze­hu­lał już więk­szość swo­jego spadku i wcią­gnął się w ha­zard: za­glą­dał do ka­syn w We­ne­cji, San Remo i Monte Carlo. Co­sima przez ostat­nie pięć lat nie­ustan­nie ha­ro­wała, ale przy­nio­sło to owoce: firma była na ra­zie bez­pieczna.

Te­raz mi­jało pięt­na­ście lat od śmierci ro­dzi­ców, a ona pa­trzyła na wschód słońca nad Rzy­mem ze swo­jego ta­rasu. Nie jeź­dziła już la­tem na dwu­mie­sięczne wa­ka­cje – wy­po­czy­wała tylko parę ty­go­dni z Al­le­grą, cały czas po­zo­sta­jąc w kon­tak­cie z biu­rem. Dni eks­tra­wa­gan­cji i wiel­kiego luk­susu ode­szły do prze­szło­ści. Ciężko pra­co­wała przez ostat­nie pięt­na­ście lat, tak jak i Al­le­gra. Obie sio­stry jeź­dziły do nad­mor­skich ku­ror­tów, gdzie ceny były przy­stęp­niej­sze, do miejsc przy­ja­znych oso­bom na wózku. Al­le­gra od­zy­skała nie­za­leż­ność i pew­ność sie­bie. Ukoń­czyła wzor­nic­two i Co­sima po­zwo­liła jej wpro­wa­dzić w fir­mie nie­wiel­kie skó­rzane ak­ce­so­ria wła­snego pro­jektu. Ma­rzyła, że bę­dzie kie­dyś pro­jek­to­wała dla pra­cowni to­rebki w bar­dziej no­wo­cze­snym stylu, ale Co­sima upar­cie trzy­mała się tra­dy­cyj­nych mo­deli. Nie chciała ry­zy­ko­wać utraty firmy i wpro­wa­dzać in­no­wa­cji czy nad­mier­nie no­wo­cze­snej es­te­tyki. Mieli swój nie­za­wodny ze­staw, lo­jalną bazę klien­tów, i Co­sima bała się ją utra­cić, trzy­mała więc Al­le­grę krótko, je­śli cho­dzi o przy­dzie­lane jej pro­jekty. Ża­den nie da­wał młod­szej sio­strze oka­zji do wy­ko­rzy­sta­nia ta­lentu ani nie sta­no­wił wy­zwa­nia, co ją fru­stro­wało. Co­sima w pro­wa­dze­niu firmy nie lu­biła ry­zyka i kon­ty­nu­owała to, co dzia­łało od za­wsze.

Al­le­gra rzadko te­raz jeź­dziła do We­ne­cji. Po­ru­sza­nie się na wózku po pa­lazzo, a także mie­ście było zbyt skom­pli­ko­wane. Je­dy­nie Luca od czasu do czasu tam przy­jeż­dżał i urzą­dzał sza­lone im­prezy, za które Co­sima su­szyła mu głowę, ale on od­ci­nał jej się tym, że jest współ­wła­ści­cie­lem nie­ru­cho­mo­ści i firmy, że ma taki sam udział jak ona i że sio­stra nie może mu roz­ka­zy­wać. Re­zy­den­cją opie­ko­wała się dwójka star­szych do­zor­ców. Co­sima mo­gła je­dy­nie ko­eg­zy­sto­wać z bra­tem, wie­dząc, że ko­niec koń­ców bę­dzie mu­siała li­kwi­do­wać po nim ba­ła­gan i po­ży­czać mu pie­nią­dze. Za­cho­wy­wał się jak syn bo­ga­cza, który ma do dys­po­zy­cji nie­ogra­ni­czoną for­tunę – a wszystko to za­pew­niała Co­sima, byle tylko uni­kać kon­flik­tów i byle brat nie pa­ko­wał się w kło­poty. Wy­pła­cała mu co mie­siąc spore kie­szon­kowe, choć czuła, że kwota jest więk­sza, niż za­słu­żył, bo za­wsze wszystko mar­no­tra­wił i prze­pusz­czał w ka­sy­nie wię­cej, niż był go­tów przy­znać. Spę­dzał z nią moż­li­wie naj­mniej czasu i wszyst­kim opo­wia­dał, że star­sza sio­stra go ty­ra­ni­zuje i jest nu­dziarą, która nie chce, by się do­brze ba­wił, i do­pro­wa­dza go do szału. Co­sima miała po­czu­cie, że całe ży­cie po nim sprząta i pró­buje go po­wstrzy­mać przed wy­da­wa­niem astro­no­micz­nych kwot. W efek­cie, gdy tylko mógł, uni­kał jej i pró­bo­wał skłó­cić z Al­le­grą. Jego ma­ni­pu­la­cje były do bólu oczy­wi­ste, bez­wstyd­nie dzwo­nił do Co­simy po pie­nią­dze, któ­rych nie chciała mu da­wać. Cza­sami na­wet za­po­ży­czał się u Al­le­gry. Ona o wiele roz­sąd­niej ob­cho­dziła się z pie­niędzmi niż brat i za­wsze miała tro­chę oszczęd­no­ści. Luca nie miał su­mie­nia ani wstydu, gdy cho­dziło o to, od kogo bie­rze pie­nią­dze. Nie wy­rósł na ko­goś, z kogo Co­sima mo­głaby być dumna. Był cię­ża­rem, które mu­siała dźwi­gać. Usi­ło­wała w miarę moż­no­ści ogra­ni­czyć szkody, ale nic wię­cej nie mo­gła z tym zro­bić. Nie można go było po­wstrzy­mać, a je­dy­nie odro­binę ścią­gnąć cu­gle, jak u mło­dego wierz­chowca.

Te­raz jed­nak nad Rzy­mem wsta­wał dzień i choć raz Co­sima nie mar­twiła się o firmę ani nie my­ślała o bra­cie, czy na­wet o przy­szło­ści Al­le­gry, o którą także się nie­po­ko­iła. Po pro­stu chło­nęła wi­dok z ta­rasu na ele­ganc­kie sklepy przy Via Con­dotti i zna­jomy ob­szar wo­kół Piazza di Spa­gna oraz nie­od­party urok i ma­gię Rzymu, nim po­rwą ją co­dzienne sprawy i de­cy­zje, które bę­dzie mu­siała po­dej­mo­wać do wie­czora przy swoim biurku.

Nie­dawno zna­la­zła na­jem­ców do Pa­lazzo Sa­ve­rio w We­ne­cji. Miała mocne po­sta­no­wie­nie, że ni­gdy go nie sprzeda, by kon­ty­nu­ować hi­sto­rię ro­dziny. Wy­na­jem był jed­nym ze spo­so­bów, by unie­moż­li­wić bratu nad­uży­wa­nie prawa wła­sno­ści. Dzięki temu oszczę­dzali, po­nie­waż ona nie­mal nie ko­rzy­stała z pa­lazzo, a Al­le­gra nie jeź­dziła tam wcale, ze względu na wiele po­zio­mów i brak windy, przez co – bez bu­dowy udo­god­nień – był dla Al­le­gry nie­przy­stępny. Przez ostat­nie sześć mie­sięcy, od­kąd za­częła wy­naj­mo­wać pa­łac, Co­sima za­trzy­my­wała się pod­czas po­by­tów w We­ne­cji w nie­wiel­kim ho­telu i przy­zwy­cza­jała się do tego. Wy­na­jęła pa­lazzo bar­dzo bo­ga­temu ame­ry­kań­skiemu mał­żeń­stwu, wła­ści­cie­lom sieci do­mów to­wa­ro­wych.

Bill i Sally John­so­no­wie po­cho­dzili z Tek­sasu, byli bar­dzo sym­pa­tyczni i chęt­nie sprze­da­wa­liby w swo­ich skle­pach ar­ty­kuły Sa­ve­rio, ale Co­sima wy­ja­śniła, że to nie­moż­liwe. Było to wbrew za­mia­rom ro­dziny, która chciała, by ich to­wary sprze­da­wano je­dy­nie w ich skle­pach – tę tra­dy­cję pod­trzy­mała, by uho­no­ro­wać swo­jego dziadka. Sally i Bill przy­jęli to z god­no­ścią, a do pa­lazzo spro­wa­dzili de­ko­ra­tora, który wy­peł­nił wnę­trza tek­sań­skim luk­su­sem. Co­sima zgo­dziła się na to, o ile John­so­no­wie nie wpro­wa­dzą trwa­łych zmian kon­struk­cyj­nych.

W ten week­end urzą­dzali pa­ra­pe­tówkę, na którą Co­sima zgo­dziła się przyjść, choć ni­gdy nie by­wała na du­żych przy­ję­ciach. Uwa­żała, że nie­grzecz­nie by­łoby od­mó­wić, poza tym cie­ka­wiło ją, jak urzą­dzili re­zy­den­cję. Miała też obawy. Była prze­ko­nana, że miej­sce bę­dzie wy­glą­dać wul­gar­nie, że nie bę­dzie w ogóle przy­po­mi­nać wnę­trza z okresu, gdy żyli ro­dzice – nie­stety te­raz mu­siała pod­cho­dzić do ży­cia prak­tycz­nie. Wy­na­jęła pa­lazzo za astro­no­miczną kwotę, tak by nie mu­sieć go sprze­da­wać. John­so­no­wie zgo­dzili się na tę cenę bez wa­ha­nia i na­rze­ka­nia. Uwiel­biali We­ne­cję, spę­dzali tu co roku dwa mie­siące i cie­szyli się, że mają do dys­po­zy­cji pa­łac. Sally po­wie­działa Co­si­mie, że na przy­ję­cie przy­będą lu­dzie z ca­łych Sta­nów i Eu­ropy.

Po­mimo tego, jak wy­lewni i eks­tra­wa­ganccy byli John­so­no­wie, Co­sima ich po­lu­biła. Mieli do­ro­słe dzieci, któ­rych ni­gdy nie po­znała, i cie­kawy gust. Moż­liwe było prze­cież, że pięk­nie urzą­dzili pa­lazzo, cho­ciaż słynny de­ko­ra­tor, z któ­rego usług sko­rzy­stali, sły­nął ze skłon­no­ści do prze­sytu. Urzą­dzał pe­wien za­mek we Fran­cji; Co­sima krzy­wiła się, kiedy oglą­dała zdję­cia. Miała na­dzieję, że John­so­no­wie nie prze­sa­dzili z wy­stro­jem w Pa­lazzo Sa­ve­rio, acz­kol­wiek było dość praw­do­po­dobne, że jed­nak to zro­bili. Nie ku­pili go prze­cież – jak da­leko po­su­nę­liby się w wy­na­ję­tej nie­ru­cho­mo­ści? Wkrótce miała się o tym prze­ko­nać.

W ty­go­dniu przed przy­ję­ciem miała ważne spo­tka­nia. Mu­siała za­twier­dzić całą je­sienną li­nię pro­jek­tów i pod­jąć pewne de­cy­zje w ści­słej współ­pracy z pro­jek­tan­tami. Przed pię­ciu laty do­dali ko­lek­cję je­dwab­nych i kasz­mi­ro­wych ubrań dla męż­czyzn i ko­biet. Cie­szyła się wiel­kim po­wo­dze­niem, oka­zało się, że przy­nosi świetne zy­ski. Za­częli też pro­du­ko­wać odzież my­śliw­ską dla męż­czyzn. Była bar­dzo po­pu­larna, po­dob­nie jak ar­ty­kuły zwią­zane z jazdą konną, in­spi­ro­wane sio­dłami wy­twa­rza­nymi przez jej dziadka.

Je­dy­nym praw­dzi­wym kon­ku­ren­tem Sa­ve­rio była firma Her­mès, a na­wet dzia­dek mó­wił, że na świe­cie jest miej­sce dla nich obu. Każda pra­cow­nia miała swój wła­sny, nie­po­wta­rzalny styl i lo­jal­nych klien­tów. Obie trzy­mały się wielu spo­śród tych sa­mych sta­rych za­sad, by chro­nić swoją eks­klu­zyw­ność i markę. Wielu klien­tów Sa­ve­rio uwiel­biało przy­la­ty­wać do Włoch na za­kupy.

Co­sima za­pew­niała atrak­cje naj­waż­niej­szym klien­tom, kiedy przy­by­wali do Rzymu: za­pra­szała ich na ko­la­cje do swego miesz­ka­nia albo ulu­bio­nych re­stau­ra­cji, a na­wet po­zwa­lała im prze­cha­dzać się w spo­koju po skle­pie po go­dzi­nach, by mo­gli do­strzec to­wary, któ­rych ina­czej by nie za­uwa­żyli. Sprze­dawcy przy­no­sili im no­wo­ści wprost z warsz­ta­tów. To­rebka bę­dąca wi­zy­tówką firmy – o na­zwie Ti­zianna, na cześć jej matki – zo­stała roz­sła­wiona przez So­phię Lo­ren. Grace Kelly za­mó­wiła trzy jej eg­zem­pla­rze, kiedy po­ja­wiły się na rynku, i no­siła je na prze­mian z mo­de­lami Her­mès Kelly. Była też mniej­sza wer­sja na wie­czór, którą jej dzia­dek na­zwał Ad­ria, po babci Co­simy. Ona, wła­ści­cielka, miała Ti­ziannę w każ­dym ko­lo­rze i co­dzien­nie któ­rąś no­siła. Była to ide­alna torba do pracy.

Luca gwał­tow­nie sprze­ci­wiał się po­my­słowi fla­go­wych to­reb firmy; zwykł ma­wiać, że to tylko jesz­cze je­den sta­ro­modny ga­dżet, który unie­moż­li­wia im wej­ście w wielki świat. Uwa­żał, że wszystko w pra­cowni Sa­ve­rio jest prze­sta­rzałe, nie miał sza­cunku do tra­dy­cji. Al­le­gra za­pro­jek­to­wała torbę, którą na­zwała Co­sima, i bar­dzo pra­gnęła, żeby pod­jęto jej pro­duk­cję, ale nie zga­dzała się na to sama Co­sima. Uwa­żała, że jest zbyt awan­gar­dowa i no­wo­cze­sna jak na ich li­nię. Upie­rała się, że Sa­ve­rio nie kie­ruje się prze­mi­ja­ją­cymi tren­dami w mo­dzie. Cho­dziło – jak prze­ko­ny­wała – o po­nad­cza­sową ele­gan­cję i styl. Ich pro­dukty miały być kla­syczne – i były. Jako dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­latka, Al­le­gra pra­gnęła się roz­wi­jać w dzie­dzi­nie de­si­gnu, ale sio­stra ogra­ni­czała ją re­gu­łami i hi­sto­rią marki.

Lucę tym­cza­sem to wszystko nu­dziło, ob­cho­dziło go tylko, że dzięki zy­skom mógł opła­cać swe ra­chunki. Bar­dziej in­te­re­so­wało go ku­po­wa­nie szyb­kich koni i ha­zard, albo co­kol­wiek, co przy­no­siło ła­twe do­chody. Wszystko zresztą, co da­wało pie­nią­dze prędko i bez wy­siłku, mu się po­do­bało. Uwa­żał pro­dukty Sa­ve­rio za re­likt prze­szło­ści, prze­wi­dy­wał, że któ­re­goś dnia pra­cow­nia sta­nie się di­no­zau­rem w branży. Ba­ga­te­li­zo­wał suk­ces sio­stry, któ­rej udało się utrzy­mać firmę i jej re­pu­ta­cję jed­nej z naj­bar­dziej sza­no­wa­nych ma­rek na świe­cie, nie­za­leż­nie od wą­skiej dys­try­bu­cji. To była część ma­gii pro­duk­tów Sa­ve­rio. Fakt, że trudno je było do­stać, spra­wiał, że były bar­dzo po­żą­dane, ale Luca tego nie poj­mo­wał ani nie do­ce­niał. Nie in­te­re­so­wała go hi­sto­ria, tylko ła­twe pie­nią­dze, które po­tra­fił wy­da­wać jesz­cze szyb­ciej, niż je za­ra­biali.

Co­sima opu­ściła ta­ras, by wziąć prysz­nic i się ubrać. Przed wyj­ściem do biura chciała się za­trzy­mać na kawę u Al­le­gry. Lu­biła być przy biurku przed ósmą rano. Mu­siała od­po­wie­dzieć na całą masę mejli od do­staw­ców i waż­nych klien­tów, lu­dzi, któ­rzy do­ce­niali Sa­ve­rio i ni­gdy nie mieli dość ich pro­duk­tów – było wśród nich wiele sław, a także nowi klienci bła­ga­jący o moż­li­wość za­kupu któ­re­goś z ar­ty­ku­łów. Firma od­no­siła już te­raz o wiele więk­sze suk­cesy niż za cza­sów jej ojca. Wciąż jesz­cze była to cza­sami walka, ale Co­sima miała wiel­kie ma­rze­nia i wie­rzyła, że pew­nego dnia nie bę­dzie już mu­siała się mar­twić o pie­nią­dze. Do tego czasu dbała o to, by uho­no­ro­wać imię firmy, kon­ty­nu­ować tra­dy­cje – jak by tego chcieli jej dzia­dek i oj­ciec. Roz­wój firmy przez ostat­nich pięt­na­ście lat był długą, mor­der­czą wspi­naczką – sprze­daż tylko w tych dwóch mia­stach, gdzie chcieli sprze­da­wać oj­ciec i dzia­dek, usza­no­wała jed­nak ich ży­cze­nie.

Jako trzy­dzie­sto­ośmio­latka, czuła, że do­piero za­czyna. Wciąż mieli do prze­by­cia długą drogę, ale była pewna, że się uda. My­ślała o otwar­ciu tym­cza­so­wego sklepu na dwa ty­go­dnie z oka­zji ty­go­dnia mody w Me­dio­la­nie, tak by marka po­zo­stała w obiegu i utrzy­mała wi­docz­ność w in­nym mie­ście w cza­sie, gdy bę­dzie tam pa­no­wał duży ruch, co przy­cią­gnę­łoby uwagę. Cią­gle miała nowe po­my­sły na roz­wój marki. Bio­rąc pod uwagę, od czego za­czy­nała jako dwu­dzie­sto­trzy­latka – nie­przy­go­to­wana do pro­wa­dze­nia firmy – bar­dzo do­brze so­bie po­ra­dziła. Nie­stety, było jesz­cze mnó­stwo do zro­bie­nia. Każ­dego dnia mu­siała się mie­rzyć z no­wymi wy­zwa­niami. Każ­dego ranka nie mo­gła się do­cze­kać mo­mentu, w któ­rym wresz­cie usią­dzie za biur­kiem. Ko­chała tę firmę i wszystko, co re­pre­zen­to­wała. Był to szczyt ele­gan­cji i szyku.

Wsta­wał nowy dzień, po­ra­nek za­pie­rał swym pięk­nem dech w pier­siach. Co­sima prze­cze­sała swoje dłu­gie blond włosy i nie pa­trząc w lu­stro, upięła je w kok. Po pięt­na­stu la­tach pro­wa­dze­nia firmy wciąż się cie­szyła na to, co ją czeka, gdy wcho­dziła pod prysz­nic i roz­po­czy­nała dzień. Była wdzięczna za to, jak da­leko za­szli. Mi­łość do firmy na­pę­dzała ja do dzia­ła­nia. Wie­działa, że sa­mo­dziel­nie utrzy­my­wała ją przy ży­ciu przez ostat­nie pięt­na­ście lat i że dzięki pa­sji i cięż­kiej pracy oca­liła ją i udo­sko­na­liła. Ro­dzina i firma to było całe jej ży­cie.

ROZ­DZIAŁ 2

Oli­vier Bay­ard sie­dział w swoim ga­bi­ne­cie w Pa­ryżu w cie­pły czerw­cowy po­ra­nek i wy­glą­dał przez okno z po­czu­ciem, że jest szczę­ścia­rzem. Biura jego firmy zaj­mo­wały pięć pię­ter od­no­wio­nego bu­dynku na le­wym brzegu Se­kwany – nie­ru­cho­mość sta­no­wiła ich wła­sność, po­zo­stałe lo­kale wy­naj­mo­wali agen­cji re­kla­mo­wej i pew­nej re­no­mo­wa­nej kan­ce­la­rii praw­nej. Oli­vier cie­szył się opi­nią wy­traw­nego przed­się­biorcy i miał nie­ru­cho­mo­ści w ca­łym Pa­ryżu. Na­le­żała do niego naj­więk­sza, od­no­sząca naj­więk­sze suk­cesy fran­cu­ska firma pro­du­ku­jąca to­rebki, do­stępne w skle­pach na ca­łym świe­cie. W jej skład wcho­dziły wy­twór­nie we Fran­cji i Wło­szech, gdzie pro­du­ko­wano droż­sze ar­ty­kuły. Bar­dziej bu­dże­tową li­nię wy­twa­rzali czę­ściowo w Chi­nach, mo­gli ją dzięki temu ofe­ro­wać za przy­stępną cenę, a za­ra­zem utrzy­my­wać modny, no­wo­cze­sny wy­gląd przy­po­mi­na­jący lep­sze torby. Ich pro­dukty były na cza­sie, miały duże grono od­bior­ców i świet­nie się sprze­da­wały.

Oli­vier wszedł w branżę mo­dową w mło­do­ści, od razu jako przed­się­biorca. Miał in­stynkt biz­ne­sowy, ukoń­czył HEC, czyli har­wardzką szkołę biz­nesu we Fran­cji. Jego ro­dzina, choć uni­kała roz­głosu, po­sia­dała słynny dom mody haute co­uture, a on już jako młody chło­pak ro­zu­miał, że haute co­uture to po­woli wy­mie­ra­jąca sfera mody: wy­śmie­nite, ręcz­nie szyte na za­mó­wie­nie ubra­nia za ba­joń­skie kwoty dla co­raz węż­szej grupy bo­ga­tych ko­biet – był prze­ko­nany, że znikną one w dal­szych po­ko­le­niach. Miał ra­cję. Jego ro­dzina mocno się trzy­mała swo­ich prze­ko­nań i za­sad, nie chciała wejść na ry­nek ubrań szy­tych ma­sowo. Uwa­żali je za wul­garne i po­spo­lite, i tak szla­chetny dom haute co­uture z wie­lo­let­nią hi­sto­rią ci­cho za­koń­czył ży­wot przed dwu­dzie­stu laty.

Oli­vier pra­gnął za­trud­niać mło­dych pro­jek­tan­tów i za­rzą­dzać ko­mer­cyjną li­nią tań­szych ar­ty­ku­łów, by ura­to­wać firmę, oj­ciec jed­nak ani my­ślał try­wia­li­zo­wać ro­dzin­nej marki. Syn wy­ko­rzy­stał więc umie­jęt­no­ści przed­się­biorcy do stwo­rze­nia wła­snej ko­lek­cji to­re­bek. W dwa­dzie­ścia lat po star­cie sprze­da­wała się ona naj­le­piej spo­śród wszyst­kich ko­mer­cyj­nych ko­lek­cji to­re­bek na świe­cie. Były to zgodne z modą torby ze śred­niej półki ce­no­wej, no­szone przez ko­biety przez je­den se­zon, a po­tem za­stę­po­wane czymś no­wym.

Gdy o ro­dzin­nej fir­mie szy­ją­cej piękną odzież dam­ską haute co­uture dawno już nikt nie pa­mię­tał, marka Bay­ard wciąż była roz­po­zna­walna na świe­cie. Oj­ciec nie do­żył suk­cesu han­dlo­wego swego syna; Oli­vier czę­sto my­ślał, że może tak na­wet było le­piej. Nowe pro­dukty po­ja­wia­jące się cztery razy do roku ku­siły ko­lo­rami, któ­rym ko­biety nie po­tra­fiły się oprzeć; młod­sze na wi­dok ich kształ­tów czuły, że mu­szą je mieć. Ty­powa klientka była znacz­nie młod­sza niż klienci haute co­uture. Prędko za­cho­dzące zmiany we współ­cze­snej mo­dzie spra­wiały, że torby bły­ska­wicz­nie wy­mie­niało się na nowe. Młode ko­biety nie szu­kały cze­goś, co prze­trwa wiele lat. Chciały mieć to, co ak­tu­al­nie modne. Oli­vier ni­gdy nie stwo­rzył ko­lek­cji to­reb z naj­niż­szej półki, które wy­glą­da­łyby tan­det­nie i roz­pa­dały się po krót­kim cza­sie. Jego pro­dukty od­zna­czały się trwa­ło­ścią, ale wcale nie mu­siały ta­kie być, bo klientki, które je ku­po­wały, za­po­mi­nały o nich w no­wym se­zo­nie i nie trzy­mały ich zbyt długo. Cho­dziło w nich przede wszyst­kim o wy­gląd, a nie o naj­wyż­szą ja­kość. Nie były to by­naj­mniej śmieci, lecz nie miały nic wspól­nego z ta­kimi tor­bami jak te od Her­mèsa czy Sa­ve­rio. Nie­które sta­no­wiły dość wierną imi­ta­cję ich sty­li­styki z wy­ko­rzy­sta­niem żyw­szych tka­nin czy krzy­kli­wych barw, co nada­wało im świe­żo­ści. Zni­kały z pó­łek, gdy tylko sprze­dawcy je na nich po­ło­żyli.

W głębi du­szy Oli­vier czuł, że chęt­nie po­pro­wa­dziłby także markę z wyż­szej półki, ot dla sa­mej przy­jem­no­ści, ale praw­dziwe pie­nią­dze były tam, gdzie umiej­sco­wił swoją li­nię. Za­ra­białby jesz­cze wię­cej na naj­niż­szej półce ce­no­wej, tyle że ni­gdy nie chciał scho­dzić po­ni­żej pew­nego stan­dardu. Nie wsty­dził się sprze­da­wa­nych wy­ro­bów, nie do­rów­ny­wały one jed­nak stan­dar­dom ja­ko­ści z cza­sów jego do­ra­sta­nia. Ma­rze­niem by­łoby wy­kre­owa­nie także marki z wyż­szej półki, oprócz wła­snej ory­gi­nal­nej. Nie mógł jed­nak fi­nan­sowo uza­sad­nić po­sia­da­nia ko­lek­cji pre­sti­żo­wej, ale mniej zy­skow­nej, to­też trzy­mał się tej, która się do­brze sprze­da­wała. To był biz­nes, a nie mi­łość. Po­dzi­wiano go w branży za mą­dre de­cy­zje biz­ne­sowe, za do­bry in­stynkt i za uczci­wość.

W ży­ciu oso­bi­stym Oli­vier był mniej roz­sądny, za­częło się ono od za­wi­ro­wań. Kiedy był na stu­diach, za­szła z nim w ciążę pewna dziew­czyna z Sor­bony. Piękna i sek­sowna, po­cho­dziła z in­nego świata. Jego ro­dzice mieli do­bre wy­kształ­ce­nie: matka wy­wo­dziła się z ary­sto­kra­tycz­nego rodu i od­zna­czała nie­zwy­kłą ele­gan­cją. Oj­ciec na­le­żał do sza­no­wa­nej za­moż­nej ro­dziny i stu­dio­wał me­dy­cynę, po­rzu­cił jed­nak stu­dia i za­jął się ro­dzinną pra­cow­nią haute co­uture. Ota­czali się in­te­lek­tu­ali­stami i peł­nymi god­no­ści ludźmi.

Oli­vier ni­gdy się nie uma­wiał z ko­bie­tami z wła­snego śro­do­wi­ska, wo­lał ładne, nie­skom­pli­ko­wane osóbki, swo­bod­niej­sze w oby­ciu od tych, z któ­rymi do­ra­stał. Był ja­kiś czas za­uro­czony dziew­czyną, z którą się spo­ty­kał, ale nie na tyle, by się z nią oże­nić. Jej matka han­dlo­wała kwia­tami. Oj­ciec pra­co­wał jako dys­po­zy­tor w fir­mie trans­por­to­wej i nim do­znał urazu barku, sam jeź­dził cię­ża­rówką. Oboje byli po­rząd­nymi ludźmi, a Mo­ni­que jako pierw­sza w ro­dzi­nie po­szła na stu­dia, zde­ter­mi­no­wana, żeby się roz­wi­jać. Chciała zo­stać ak­torką, ale była na tyle mą­dra, że po­sta­no­wiła naj­pierw ukoń­czyć uni­wer­sy­tet. Kiedy za­szła w ciążę, wszyst­kie te plany – za­równo jej, jak i Oli­viera – le­gły w gru­zach. Na wieść o no­wej sy­tu­acji jej oj­ciec po­czę­sto­wał Oli­viera cio­sem w szczękę, a i on czuł, że za­słu­żył na to – za swoją nie­ostroż­ność. Oboje mieli po osiem­na­ście lat i oboje tak samo lek­ko­myśl­nie pod­cho­dzili do ry­zyka ciąży. Ro­dzice dziew­czyny byli za­go­rza­łymi ka­to­li­kami, abor­cja nie wcho­dziła w grę. Zresztą i ona by jej nie chciała. Oli­vier zro­bił to, co na­le­żało i – ku prze­ra­że­niu swo­jej ro­dziny – oże­nił się z nią. Krót­kie mał­żeń­stwo dało obojgu wiele oka­zji do prze­ko­na­nia się, jak nie­wiele ich łą­czy. Mo­ni­que nie lu­biła być żoną, nie lu­biła też by­cia po­rów­ny­waną do wy­obra­że­nia Oli­viera o tym, jaka po­winna być żona. Zdra­dziła go kilka razy nie­długo po na­ro­dzi­nach dziecka. Roz­stali się, kiedy ich syn Ma­xime – Max – miał sześć mie­sięcy.

Ro­dzice Oli­viera opła­cali ali­menty na wnuka, ale nie chcieli, żeby z nimi za­miesz­kał w ich domu. Z ko­lei jej ro­dzice zgo­dzili się, acz nie­chęt­nie, by mały za­miesz­kał u nich pod opieką niani wy­na­ję­tej przez Bay­ar­dów. Mo­ni­que nie wró­ciła już na stu­dia i nie­długo po­tem wy­je­chała z Pa­ryża z głową pełną ma­rzeń: chciała jeź­dzić po Eu­ro­pie i pró­bo­wać swo­ich sił w ak­tor­stwie. Wpa­dła w na­łóg nar­ko­ty­kowy i zmarła z przedaw­ko­wa­nia, kiedy Max miał dwa lata. Chło­piec da­lej miesz­kał z dziad­kami od strony matki; Oli­vier utrzy­my­wał go od mo­mentu, gdy zna­lazł pierw­szą pracę. Re­gu­lar­nie się z nim spo­ty­kał, kiedy chło­pak był mały, choć rza­dziej, niżby chciał. Póź­niej opła­cał mu szkoły z in­ter­na­tem – z więk­szo­ści go wy­da­lono za ścią­ga­nie i okra­da­nie in­nych uczniów, a na­wet na­uczy­cieli. Max za­zdro­ścił ko­le­gom, był też w pełni świa­dom tego, że ma bo­ga­tego ojca, a on sam jest efek­tem błędu mło­do­ści. Ro­dzice mamy wy­ja­śnili mu to bez ogró­dek. Wy­ko­rzy­sty­wał re­la­cję z oj­cem i jego po­czu­cie winy dla wła­snej ko­rzy­ści, ni­gdy jed­nak nie był ko­cha­ją­cym, uro­kli­wym dziec­kiem. Odzie­dzi­czył naj­gor­sze ce­chy swo­jej matki, a gdy nieco pod­rósł, za­czął się za­da­wać ze szkol­nymi ło­bu­zami. Oli­vier ro­bił, co mógł, żeby go po­kie­ro­wać we wła­ściwą stronę – bez­sku­tecz­nie. Li­cząc, że po­może mu to obrać kie­ru­nek, dał sy­nowi pracę w swo­jej fir­mie, gdy ten miał dwa­dzie­ścia pięć lat.

Te­raz Max był trzy­dzie­sto­lat­kiem, a Oli­vier do­bie­gał pięć­dzie­siątki. Ich re­la­cja ni­gdy nie była pro­sta. Max czuł się zdra­dzony, a Oli­vier do dziś dźwi­gał cię­żar od­po­wie­dzial­no­ści za niego, choć syn nie wy­rósł na ta­kiego, ja­kiego by so­bie ży­czył. Zro­bił dla niego, co tylko mógł. Chło­pak oka­zał się by­stry w in­te­re­sach, nie­stety wciąż szu­kał skró­tów, szyb­kich roz­wią­zań, ła­twego spo­sobu, by zy­skać to, czego chciał. Oli­vier wy­pła­cał mu do­brą pen­sję za pracę w dziale mar­ke­tingu Bay­ard Bags. Syn – szorstki i nie­przy­jemny, ale przy­stojny – umiał wy­ko­rzy­sty­wać urok i kłam­stwa, byle tylko osią­gnąć to, czego chciał. Cel uświę­cał dla niego środki. Wy­da­wał pie­nią­dze na ko­biety i krzy­kliwe sa­mo­chody, uwiel­biał też ha­zard. Oli­vier nie był z niego dumny, ale brał za niego pełną od­po­wie­dzial­ność, a Max wy­zy­ski­wał to na wszel­kie moż­liwe spo­soby.

Dwa