Zwierciadła - Melka Kowal - ebook + audiobook + książka

Zwierciadła ebook

Kowal Melka

0,0
42,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

A jeśli największa prawda o Tobie… to ta, że potrafisz kochać?

Chloe od lat kończy związki szybciej, niż zdążą zacząć się na poważnie. Nie dlatego, że nie chce miłości, ale nie potrafi inaczej. Kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że chłopak zamierza jej się oświadczyć, porzuca go i wyjeżdża do rodzinnej Irlandii. Tylko mieszkająca tam ukochana ciotka Sorcha może ją zrozumieć.

Szybko okazuje się, że kobiety oprócz więzów krwi, łączy skłonność do fatalnych zauroczeń. Sorcha wyjawia Chloe swój największy sekret. Historię miłości do chłopaka, który wyjechał przed laty za ocean, a ona nigdy potem nie pokochała już nikogo innego.

Chloe postanawia odnaleźć dawnego ukochanego Sorchy. Wylatuje do Teksasu, mając tylko szczątkowe informacje, karty tarota i intuicję. Skoro ona nie może zaznać szczęścia, może chociaż da komuś innemu szansę, której sama nigdy nie miała.

Zwierciadła to kontynuacja Masek Melki Kowal (@s0ymel). To nieodkładalna historia rozdzierająca serce na kawałki po to, by potem delikatnie złożyć je na nowo. Opowieść o tym, że czasem trzeba zrobić coś kompletnie irracjonalnego, żeby odnaleźć sens, samą siebie, a może czasem miłość?

„Melka Kowal stworzyła powieść na miarę światowego bestselleru. To romans idealny na wakacje. Książka porusza ważne tematy, ale jednocześnie zachowuje lekkość, ciepło i humor. Pokochałam historię Chloe całym sercem!”

Kamila Kolińska Zocharett

„Nareszcie doczekałam się historii ulubionej Chloe!

Jest dojrzalej. Pełniej. I bezbrzeżnie wzruszająco.

Melka z charakterystyczną dla siebie swadą i inteligentnym dowcipem zagrała na nosie sceptykom, którzy w powieści obyczajowej upatrują jedynie łzawego czytadła. Popełniła bowiem błyskotliwą, emanującą charyzmą romantyczno-komediową historię w iście międzynarodowym stylu! I wycisnęła ze mnie wszystkie łzy… W tym momencie stałam się największą fanką autorki.”

Małgorzata Tinc, ladymargot.pl

„Odnajdziecie w Zwierciadłach wiele odcieni miłości: piękną relację rodzinną, rodzącą się bliskość dwóch, zranionych dusz, ale też uczucie, które było silniejsze od dzielących ich kilometrów i lat. Wzruszycie się, uśmiechniecie, a finalnie ta historia zostanie w Waszych sercach na długo.”

Natalia Miśkowiec @prostymislowami

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 621

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Opieka re­dak­cyjna: DO­ROTA WIERZ­BICKA
Re­dak­cja: MAG­DA­LENA WO­ŁO­SZYN-CĘPA
Ko­rekta: AGNIESZKA MAŃKO, SARA PIESZKA, MAŁ­GO­RZATA SZEW­CZYK
Pro­jekt okładki: MAG­DA­LENA PA­LEJ
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Co­py­ri­ght © 2025 by Melka Ko­wal Au­torkę re­pre­zen­tuje Agen­cja Li­te­racka Book/lab w War­sza­wie. © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2025
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-08748-0
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
Ten e-book jest zgodny z wy­mo­gami Eu­ro­pej­skiego Aktu o Do­stęp­no­ści (EAA).
Wy­dawca za­ka­zuje eks­plo­ata­cji tek­stów i da­nych (TDM), szko­le­nia tech­no­lo­gii lub sys­te­mów sztucz­nej in­te­li­gen­cji w od­nie­sie­niu do wszel­kich ma­te­ria­łów znaj­du­ją­cych się w ni­niej­szej pu­bli­ka­cji, w ca­ło­ści i w czę­ściach, nie­za­leż­nie od formy jej udo­stęp­nie­nia (art. 26 [3] ust. 1 i 2 ustawy z dnia 4 lu­tego 1994 r. o pra­wie au­tor­skim i pra­wach po­krew­nych [tj. Dz.U. z 2025 r. poz. 24 z późn. zm.]).

Dla Cie­bie, cio­ciu T.

Cho­ciaż już tego nie prze­czy­tasz, chcę,

żeby świat wie­dział, że Sor­cha ma Twoje serce.

Z mi­ło­ścią, Melka

Stwo­rzy­łam dla was zbiór utwo­rów, przy któ­rych po­wsta­wała ta hi­sto­ria. Które po­ma­gały mi osa­dzić się w fa­bule i bez któ­rych trudno by­łoby mi od­dać wszyst­kie emo­cje.

Utwo­rów łącz­nie jest 32, ale je­śli nie ma­cie czasu słu­chać ca­ło­ści pod­czas czy­ta­nia, BŁA­GAM, po­słu­chaj­cie cho­ciaż tych czte­rech ka­wał­ków:

1. Suki Wa­ter­ho­use – Think Twice

2. TALK – Run Away to Mars

3. Sam Bar­ber ft. Avery Anna – In­digo

4. Sombr – back to friends

Z nimi w tle ta hi­sto­ria sma­kuje zu­peł­nie ina­czej. Po­dzię­ku­je­cie mi za to póź­niej :p

PEŁNA PLAY­LI­STA CHLOE

Bon Iver & St. Vin­cent – Ro­syln

Be­ach Ho­use – Space Song

Gigi Pe­rez – Sa­ilor Song

Ho­zier – Work Song

Witt Lowry ft. Ava Max – Into Your Arms (No Rap)

Ja­mes Ar­thur – Car’s Out­side

TALK – Run Away to Mars

TALK – A Lit­tle Bit Happy

TALK – How To Save A Life

TALK – Afraid of the Dark

The Fray – How to Save a Life

The Fray – You Fo­und Me

My­les Smith – Star­ga­zing (Aco­ustic)

Band of Hor­ses – The Fu­ne­ral

Tony Ann ft. AR­KAI – ICA­RUS (Or­che­stral Ver­sion)

Sle­eping At Last – Sa­turn

Pa­trick Wat­son – Je te la­is­se­rai des mots

Jo­nah Ka­gen – God Ne­eds The De­vil

Emma Lo­uise – Jun­gle

Jay­mes Young – I’ll Be Good

Di­stant Cow­boy – Core Me­mory

Nessa Bar­rett – the one that sho­uld’ve got away

Lana Del Rey – Mo­ney Po­wer Glory

Hugo – 99 Pro­blems

Sam Bar­ber ft. Avery Anna – In­digo

Sons of Ha­bit – Ma­de­line

Jes­sica Baio – life jac­ket

Sombr – back to friends

Suki Wa­ter­ho­use – Think Twice

Alek Ol­sen – so­me­day i’ll get it

Mon­tell Fish – Hol­low Lo­ver

John Le­gend – Co­nver­sa­tions in the Dark

Spo­tify

YouTube

1.

CZEGO MO­GŁA­BYM CHCIEĆ?

Lon­dyn, sty­czeń 2025

– Znów zni­kasz? – za­py­tała Poppy z ła­god­nym za­in­te­re­so­wa­niem, wcho­dząc do po­miesz­cze­nia w akom­pa­nia­men­cie ci­chego sze­le­stu drzwi.

– Sor­cha ma uro­dziny, jadę do niej – mruk­nę­łam pod no­sem, nie pod­no­sząc na nią wzroku.

Po ca­łym sa­lo­nie wa­lały się ubra­nia, ko­sme­tyki i buty, które dla ko­goś z ze­wnątrz mo­gły sta­no­wić zwy­kły chaos to­wa­rzy­szący po­śpiesz­nemu pa­ko­wa­niu, dla mnie jed­nak całe to zbio­ro­wi­sko było upo­rząd­ko­wane. Na ni­skiej ka­na­pie, od jej pra­wej strony, znaj­do­wały się rze­czy o ro­bo­czej na­zwie „must have”, tuż obok nich kupka pod ty­tu­łem „je­śli zdążą wy­schnąć” i na sza­rym końcu „nie, dzięki”.

– Masz, przyda ci się na­wod­nie­nie – rzu­ciła moja przy­ja­ciółka, za­trzy­mu­jąc mnie w miej­scu i wci­ska­jąc w moje dło­nie go­rący ku­bek. Na­pój, który się w nim znaj­do­wał, na­dal był za cie­pły i le­d­wie mo­głam utrzy­mać go w rę­kach.

– Dzięki, ale to ra­czej wy­gląda, jak­byś chciała mi za­fun­do­wać po­pa­rze­nie prze­łyku – od­par­łam i od­sta­wi­łam ku­bek na sto­jący obok sto­lik za­wa­lony świe­żym pra­niem, które jesz­cze obie­cy­wa­łam so­bie przej­rzeć.

Ru­szy­łam w kie­runku kuchni, choć nie było tam ni­czego, czego mo­gła­bym po­trze­bo­wać, ni­czego też nie szu­ka­łam. Mu­sia­łam zwięk­szyć dy­stans, bo Poppy... Ona wie­działa. Nie wiem skąd, ale wie­działa. A ja zo­rien­to­wa­łam się, że wie, gdy tylko usły­sza­łam jej ton. Upew­ni­łam się, gdy wy­czu­łam, że za­miast kawy przy­wio­zła mi ziółka.

Poppy nie ku­po­wała mi zió­łek. Ni­gdy. A kiedy pi­łam je w jej obec­no­ści, do­gry­zała mi, py­ta­jąc, czy wy­sta­wi­łam już krysz­tały na pa­ra­pet albo czy na­stęp­nym ra­zem za­sią­dziemy do stołu w chatce na ku­rzej łapce.

Dla­tego tak, by­łam cho­ler­nie pewna, że wie. Jed­nak sama myśl, że mia­ła­bym za­cząć mó­wić... Za­py­tać, skąd wie, czy, no nie wiem, za­cząć wy­ja­śniać... Sama myśl o tym spra­wiała, że w gar­dle ro­sła mi wa­to­po­dobna klu­cha i gro­ziła udu­sze­niem. A tak do­brze szło mi jej igno­ro­wa­nie. By­łam co­raz lep­sza w uda­wa­niu, że jej więk­sza część wcale nie za­le­gała na moim sercu, spra­wia­jąc, że stało się dziw­nie cięż­kie i po­dej­rza­nie obo­lałe. A te­raz po­wód, dla któ­rego moja fa­sada za­częła się sy­pać, po­czła­pał za mną do kuchni, zła­pał mnie za rękę, od­wró­cił do sie­bie przo­dem i prze­mó­wił gło­sem, który na­le­żał do mo­jej przy­ja­ciółki.

– Prze­cież to ja... – wy­mam­ro­tała Poppy; jej prze­szy­wa­jące ko­cie oczy wpa­try­wały się we mnie z tro­ską.

Nie zdą­ży­łam na­wet na­brać po­wie­trza, by za­cząć szlo­chać, a ona już mnie do sie­bie tu­liła. Jej drobna dłoń gła­dziła moje plecy. Nie wiem, kiedy za­czę­ły­śmy się ko­ły­sać ani kiedy zna­la­zły­śmy się na ka­na­pie, moje pole wi­dze­nia ogra­ni­czało się do mgły po­prze­ty­ka­nej gdzie­nie­gdzie pla­mami świa­tła. I szcze­rze mó­wiąc, w tam­tej chwili wo­la­ła­bym, żeby tak zo­stało. Wtedy nie mu­sia­ła­bym spoj­rzeć w lu­stro. Nie mu­sia­ła­bym pa­trzeć w twarz osoby od­po­wie­dzial­nej za tak wielką krzywdę...

Ja­kiś czas póź­niej ten sam ku­bek, który po­nie­kąd wy­ja­wił za­miary Poppy, znów wy­lą­do­wał w mo­jej dłoni, tym ra­zem jed­nak był za­le­d­wie letni, zaś ziółka w nim – po­trzebne bar­dziej niż wcze­śniej.

– To me­lisa – wy­ja­śniła Poppy, choć zo­rien­to­wa­łam się, gdy tylko her­batka do­tknęła mo­ich kub­ków sma­ko­wych.

Sie­dzia­ły­śmy w ci­szy i ba­ła­ga­nie. Sterty przy­go­to­wa­nych przeze mnie rze­czy zmie­szały się ze sobą, jed­nym ru­chem zrzu­cone na pod­łogę przez ko­bietę zbyt za­jętą na­głym przy­pad­kiem zła­ma­nego serca. Py­ta­nia pa­rzyły mnie w czu­bek ję­zyka, ale każda próba otwar­cia ust koń­czyła się nową por­cją łez i po­wro­tem wa­to­klu­chy. Wciąż tylko roz­chy­la­łam wargi i pró­bo­wa­łam je zmu­sić do dzia­ła­nia, ale słowa nie za­mie­rzały prze­do­stać się da­lej niż do tcha­wicy.

Poppy w końcu po­sta­no­wiła prze­rwać mil­cze­nie. Aż pod­sko­czy­łam, gdy w sa­lo­nie roz­brzmiał jej głos.

– Wpa­dłam na niego wczo­raj wie­czo­rem... – za­ga­iła ostroż­nie.

Wcią­gnę­łam z sy­kiem po­wie­trze. Nie wiem, czy bar­dziej prze­ra­ził mnie fakt, że wi­działa go tuż po, czy świa­do­mość, że po­znała wer­sję Oli­viera ja­kieś czter­na­ście go­dzin przed tym, jak po­znała moją...

– Nie wy­glą­dał do­brze – kon­ty­nu­owała. – Zde­cy­do­wa­nie nie był trzeźwy i... – Urwała, jakby na­gle ugry­zła się w ję­zyk, jed­nak szybko od­zy­skała re­zon. – I za­sta­na­wia­łam się, kiedy za­dzwo­nisz albo na­pi­szesz...

Zo­sta­wiła mi prze­strzeń, bym za­częła mó­wić, ale nie wie­dzia­łam, co mia­ła­bym po­wie­dzieć. Od czego za­cząć? Nie­przy­jemne uczu­cie osia­dło na dnie mo­jego żo­łądka, zmu­sza­jąc go, by bo­le­śnie się skur­czył.

– Dla­czego się nie ode­zwa­łaś? – pa­dło z po­zoru neu­tralne py­ta­nie, jed­nak kryło się w nim coś wię­cej. Coś, czego wo­la­ła­bym nie wi­dzieć.

Ode­tchnę­łam tak głę­boko, że płuca za­częły mnie szczy­pać, bo za­bra­kło im tlenu, który jesz­cze mo­głyby z sie­bie wy­pchnąć. Poppy cze­kała i wie­dzia­łam, że już się nie wy­winę.

– Mu­sia­łam po­być sama – rzu­ci­łam oględ­nie, a mój głos brzmiał, jak­bym mó­wiła przez grubą po­duszkę, do­kład­nie taką, pod jaką naj­chęt­niej ukry­ła­bym te­raz głowę.

Poppy rzu­ciła mi jedno z tych swo­ich spoj­rzeń, które po­tra­fiły roz­plą­tać na­wet naj­cia­śniej­szy su­pe­łek fał­szu. Unio­sła wy­soko jedną z ciem­nych brwi i zmru­żyła lekko oczy.

– Mu­sia­łaś czy pró­bo­wa­łaś się uka­rać? – za­py­tała z przy­ganą i za­plo­tła ręce na piersi.

Od­wró­ci­łam wzrok. Nie za­mie­rza­łam od­po­wia­dać, ale Poppy nie za­mie­rzała dłu­żej zno­sić ci­szy.

– Jako twoja przy­ja­ciółka chcę być przy to­bie, gdy dzieje się coś złego...

– To nie było złe... – we­szłam jej w słowo, jed­nak ona za­raz od­pła­ciła się tym sa­mym.

– Czyli wy­pła­ku­jesz so­bie oczy, bo było tak do­bre? – rzu­ciła iro­nicz­nie i tu mnie miała.

W nocy nie zmru­ży­łam oka; ob­ra­ca­łam w gło­wie każdą scenę z po­przed­niego wie­czoru ja­kiś mi­lion razy. Nie mia­łam siły na­wet wziąć prysz­nica i by­łam pra­wie pewna, że moje włosy przez ner­wowe prze­cze­sy­wa­nie za­częły od­sta­wać od głowy, jakby ja­kieś dzi­kie zwie­rzę urzą­dziło so­bie w nich gniazdo.

– Chloe, chcę wie­dzieć, dla­czego pła­czesz... – nie od­pusz­czała.

Do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę z po­wodu, ale wie­dzia­łam, że nie spo­cznie, do­póki nie usły­szy tego ode mnie. Dla­tego igno­ru­jąc drże­nie głosu, od­par­łam:

– Nie wiem jak ty, ale ja nie czer­pię żad­nej przy­jem­no­ści z ła­ma­nia in­nym serca. – Po­cią­gnę­łam no­sem, a cie­pła dłoń z bur­gun­do­wymi pa­znok­ciami spo­częła na mo­jej.

– I cią­gnę­ła­byś to jesz­cze dłu­żej tylko po to, by nie ro­bić ko­muś przy­kro­ści?

– Nie, oczy­wi­ście, że nie... – od­po­wie­dzia­łam, choć w moim gło­sie bra­ko­wało prze­ko­na­nia.

– W ta­kim ra­zie do­brze, że to ko­niec. Choć je­stem cie­kawa, co prze­są­dziło o jego lo­sie, bo wy­gląda na to, że i ja, i on nie mie­li­śmy po­ję­cia, że zbliża się ze­rwa­nie.

Nie po­wie­działa tego uszczy­pli­wie i chyba to wła­śnie spra­wiło, że oczy znów po­dej­rza­nie mnie za­pie­kły. Wo­la­ła­bym, żeby była na mnie zła, żeby zwy­zy­wała mnie od lek­ko­myśl­nych, wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­nych i nie­zde­cy­do­wa­nych dzie­wuch. Omia­tała mnie wzro­kiem, szu­ka­jąc na mo­jej twa­rzy za­pew­nie­nia, że wszystko ze mną w po­rządku. Im dłu­żej tak pa­trzyła, tym go­rzej się czu­łam, bo po­wo­dów ze­rwa­nia nie dało się ra­cjo­nal­nie wy­tłu­ma­czyć...

Uwol­ni­łam rękę z jej de­li­kat­nego uści­sku i wsta­łam. Opróż­ni­łam dusz­kiem ku­bek i od­sta­wi­łam go tam, gdzie aku­rat było miej­sce.

– To wy­da­rzyło się szybko. O wiele szyb­ciej niż po­przed­nio – za­czę­łam. Nogi same no­siły mnie po po­koju, jakby nie mo­gły po­zo­stać w miej­scu. – Mie­li­śmy wy­je­chać wczo­raj, jak wiesz, ale cią­gle czu­łam, że coś jest nie tak, spraw­dza­łam po kilka razy, czy żadne z nas nie zgu­biło pasz­portu, czy na pewno się od­pra­wi­li­śmy i czy wszystko spa­ko­wa­łam.

Wy­li­cza­jąc na pal­cach, nie mo­głam nie za­uwa­żyć, że brwi mo­jej przy­ja­ciółki lekko się zmarsz­czyły, a jej wzrok prze­biegł po roz­gar­dia­szu, który pa­no­wał wo­kół.

– Bo­lał mnie brzuch, a Oli­viera nie było jesz­cze w domu, nie od­bie­rał te­le­fonu i za­czę­łam się oba­wiać, że się spóź­nimy na sa­mo­lot. Wła­śnie wtedy wpadł przez drzwi, zzia­jany i ja­koś dziw­nie po­bu­dzony, a złe prze­czu­cie w moim żo­łądku za­częło na­ra­stać. Dla­tego nie­zbyt się zdzi­wi­łam, kiedy nasz lot od­wo­łano z po­wodu awa­rii sa­mo­lotu.

Poppy słu­chała uważ­nie, ki­wa­jąc głową. Mo­gła się śmiać z tego, że by­łam prze­sądna, ale ni­gdy nie wąt­piła w moją in­tu­icję.

– My­śla­łam, że cho­dziło o to, że ten lot po pro­stu nie wyj­dzie, ale kiedy Oli­vier ob­jął mnie na po­cie­sze­nie, moja bran­so­letka z kwar­cem się ze­rwała, choć nic o nią nie za­ha­czyło. Spa­dła, a ka­mień roz­trza­skał się na ka­wa­łeczki...

O tu, wła­śnie w tym kon­kret­nym mo­men­cie prze­wró­ciła lekko oczami, jed­nak ni­czego nie po­wie­działa... jesz­cze.

– Wiesz, o któ­rej bran­so­letce mó­wię, więc za­nim za­czniesz się śmiać, po­zwól, że za­py­tam. Ja­kiego ko­loru był ka­mień?

Na­wet się nie za­wa­hała.

– Ró­żowy. Na­wi­ja­łaś przez dwa ty­go­dnie o tym, jaki to Ol­lie nie jest do­myślny, że dał ci tak ro­man­tyczny pre­zent.

Po­ki­wa­łam głową, pró­bu­jąc nie do­pu­ścić do głosu lek­kiego za­że­no­wa­nia, które ogar­nęło mnie na to wspo­mnie­nie. W dwóch dłu­gich kro­kach po­de­szłam do wy­so­kiej szafki obok te­le­wi­zora i wy­cią­gnę­łam z niej nie­wielką ozdobną tackę. Za­trza­snę­łam drzwiczki i wró­ci­łam do Poppy.

– To ten sam ka­mień, zo­bacz, jest...

– Ja­sno­ró­żowy – do­koń­czyła za mnie i wzru­szyła ra­mio­nami.

– Nie, jest pra­wie biały – od­par­łam i umie­ści­łam go na sto­liku ka­wo­wym tuż przed nią. – Spójrz, kom­plet­nie zmie­nił ko­lor.

Poppy na­chy­liła się nad ozdobną tacką, pod­nio­sła je­den z odłam­ków i od­wró­ciła się w stronę świa­tła, by le­piej wi­dzieć.

– Czy­ta­łam gdzieś, że kwarc traci ko­lor albo ulega znisz­cze­niu, gdy uczu­cie się wy­pa­liło albo zwią­zek nie jest już dla cie­bie do­bry – wy­ja­śni­łam.

– Chloe, prze­cież to nie po­wód...

Uci­szy­łam ją ru­chem dłoni.

– Nie, to nie jest po­wód. – zgo­dzi­łam się. – Ale naj­pierw od­wo­łali nam lot, po­tem bran­so­letka pę­kła, jesz­cze póź­niej w tak­sówce, którą wra­ca­li­śmy, le­ciała pio­senka Ja­mesa Blunta Go­od­bye My Lo­ver, a w miesz­ka­niu, jak od­kła­da­łam pasz­porty do szu­flady, przy­pad­kiem strą­ci­łam ta­lię kart ta­rota.

Pe­ne­lope wes­tchnęła, przy­ło­żyła dłoń do czoła i lekko je po­tarła.

– Za­nim za­czniesz mi do­gry­zać, chcia­ła­bym do­dać, że wszyst­kie upa­dły fron­tami do pod­łogi... Wszyst­kie poza kartą przed­sta­wia­jącą Wieżę...

Poppy na­dal nie wy­glą­dała na prze­ko­naną, więc wes­tchnę­łam i zrzu­ci­łam bombę.

– Wiem, że nie wie­rzysz w ta­kie rze­czy, ale Wieża sym­bo­li­zuje za­koń­cze­nie, zmianę, i to taką, która wy­wraca ży­cie do góry no­gami. Zi­gno­ro­wa­ła­bym to, wszystko przy­pi­sa­ła­bym przy­pad­kowi, gdyby nie to, że część kart wpa­dła pod ko­modę i mu­sia­łam kuc­nąć, by je wy­cią­gnąć. Kiedy zbie­ra­łam je z pod­łogi, zna­la­złam ra­chu­nek od ju­bi­lera...

To w końcu zro­biło na niej wra­że­nie. Jej zie­lo­no­brą­zowe oczy lekko się roz­sze­rzyły, a cała syl­wetka jakby się wy­pro­sto­wała.

– Ze­rwa­łaś z fa­ce­tem, bo chciał ci się oświad­czyć? – za­py­tała gło­sem o kilka oktaw wyż­szym.

– Nie – od­po­wie­dzia­łam słabo, znów wal­cząc z wa­to­klu­chą. – Ze­rwa­łam z fa­ce­tem, bo nie by­łam w nim za­ko­chana na tyle, by po­wie­dzieć „tak”, a wszyst­kie znaki na nie­bie i ziemi zda­wały się mó­wić „nie”.

Ode­tchnę­łam drżąco i w końcu by­łam w sta­nie znów usiąść obok przy­ja­ciółki. Pod­kur­czy­łam ko­lana i ob­ję­łam je ra­mio­nami, a na mo­ich ple­cach jak na za­wo­ła­nie po­ja­wiła się dłoń, go­towa ścią­gnąć mi z bar­ków wszel­kie cię­żary – na­wet te, które we­dług niej nimi nie były.

– On za­mie­rzał mi się oświad­czyć na tym wy­jeź­dzie. Chyba wie­dzia­łam o tym od po­czątku, gdy tylko po­wie­dział mi o tej po­dróży. Ni­gdy wcze­śniej żad­nej wy­cieczki nie zor­ga­ni­zo­wał sam, czę­ściej wy­jeż­dża­łam w po­je­dynkę niż z nim, co bar­dzo mi pa­so­wało i jakby te­raz na to spoj­rzeć, już samo to wiele mówi o tym związku, ale czu­łam, że to nie bę­dzie taki wy­jazd jak wszyst­kie. Oszu­ki­wa­łam się, że pew­nie so­bie to wkrę­cam i że prze­cież Ol­lie na­prawdę się po­sta­rał, a mi na­wet tak bar­dzo nie prze­szka­dza to, że cały ten wy­pad kom­plet­nie od­biega od tego, co za­zwy­czaj pre­fe­ruję.

Sap­nę­łam zi­ry­to­wana na samą sie­bie.

– Uda­wa­łam, że nie wi­dzę, co się święci, bo do ostat­niej chwili wy­da­wało mi się, że to to... Że to już ten je­dyny i będę miała swoje szczę­śliwe za­koń­cze­nie...

– I mo­głaś je mieć. Nie po­my­śla­łaś, że być może zwy­czaj­nie ob­le­ciał cię strach? Oświad­czyny i mał­żeń­stwo to po­ważna de­cy­zja...

– To nie strach... – za­opo­no­wa­łam.

– W ta­kim ra­zie co? Chloe, kiedy go po­zna­łaś, mó­wi­łaś mi, że jest do­kład­nie taki, jak so­bie wy­ma­rzy­łaś. Twier­dzi­łaś wręcz, że go so­bie wy­ma­ni­fe­sto­wa­łaś. Co się zmie­niło? – wes­tchnęła i lekko po­krę­ciła głową. – Nie za­mie­rzam cię osą­dzać, za­wsze je­stem po two­jej stro­nie, ale mar­twię się, że po­peł­niasz błąd i za ja­kiś czas bę­dziesz chciała po­wrotu, a ten okaże się nie­moż­liwy. Tym ze­rwa­niem zra­ni­łaś was oboje.

– Wiem... – wy­szep­ta­łam, a moje gar­dło znów się za­ci­snęło. – Uwierz mi, że o ni­czym in­nym nie my­ślę – Ol­lie był dla mnie przez dłuż­szy czas do­kład­nie tym, czego szu­ka­łam, a po­tem... – Głos mi się za­ła­mał i mu­sia­łam od­chrząk­nąć, by móc da­lej mó­wić. – Po­tem oka­zało się, że czu­łam co­raz mniej i mniej... Za­czę­łam za­uwa­żać, jak bar­dzo się róż­nimy, i w któ­rymś mo­men­cie mu­sia­łam prze­stać się oszu­ki­wać, że to się uda. Gdy­bym nie zna­la­zła tego ra­chunku, po­je­cha­ła­bym ni­czego nie­świa­doma na uro­cze grec­kie wa­ka­cje, a on, nie daj lo­sie, po­pro­siłby mnie o rękę przy lu­dziach...

Poppy par­sk­nęła ci­cho.

– Zna­jąc cie­bie, zgo­dzi­ła­byś się tylko po to, by nie zro­bić mu wstydu.

– Na bank wła­śnie tak by było, a po­tem za­sta­na­wia­ła­bym się, jak to, kurwa, od­krę­cić tak, żeby nie wyjść na naj­gor­szą sukę świata.

Poppy po­słała mi dziwne spoj­rze­nie. Na tyle dziwne, że mo­men­tal­nie usia­dłam pro­sto, a moje serce zna­cząco przy­śpie­szyło.

– Co?

– Nic, tylko...

Wa­ha­nie Poppy spra­wiło, że zro­biło mi się nieco zbyt duszno.

– No co? Mów i miejmy to z głowy.

Zmarszczki wo­kół jej oczu nieco się po­głę­biły, wy­gięła lekko palce pra­wej dłoni i ode­tchnęła ciężko.

– Pops... prze­ra­żasz mnie... – wy­szep­ta­łam dziw­nie ze­sztyw­nia­łymi ustami.

Pe­ne­lope po­tarła czoło tuż nad li­nią brwi, za­ło­żyła nie­ist­nie­jący ko­smyk za ucho i wresz­cie prze­mó­wiła.

– Spo­tka­łam go wczo­raj i chwilę roz­ma­wia­li­śmy. Nie był w zbyt do­brym sta­nie, wy­pił tro­chę za dużo, pła­kał i zde­cy­do­wa­nie po­trze­bo­wał pod­wózki do domu...

Wcią­gnę­łam z sy­kiem po­wie­trze. Nie mia­łam po­ję­cia, do­kąd zmie­rza ta hi­sto­ria, ale w du­chu li­czy­łam tylko na ewen­tu­alne czysz­cze­nie ta­pi­cerki.

Poppy po­ki­wała głową, przy­brała minę zbi­tego psa, co rów­nież nie wró­żyło zbyt do­brze, i kon­ty­nu­owała:

– Przez całą drogę mó­wił tylko o to­bie, co chwilę spraw­dzał te­le­fon z na­dzieją, że za­dzwo­nisz i wszystko od­wo­łasz. Kilka razy py­tał mnie, czy może z tobą roz­ma­wia­łam, czy coś mó­wi­łaś na jego te­mat, pro­sił, że­bym prze­mó­wiła ci do roz­sądku. Chloe, ja... – za­jąk­nęła się. – Ni­gdy chyba nie wi­dzia­łam ni­kogo tak za­ła­ma­nego... – Za­wie­siła głos, jakby li­czyła, że coś od­po­wiem.

Nie mo­głam. Pod­czas gdy ona pa­trzyła na mnie ze współ­czu­ciem, ja czu­łam, jakby moje gar­dło cał­ko­wi­cie się za­mknęło, prze­szyte igłą bólu prze­wle­czoną grubą ni­cią po­czu­cia winy. Ode­brało mi głos. Moje ra­miona opa­dły, a czu­bek nosa za­szczy­pał, jakby z da­leka mógł wy­czuć nad­cią­ga­jące łzy.

Ale Poppy jesz­cze nie skoń­czyła i cho­ciaż sza­le­nie ce­ni­łam so­bie szcze­rość na­szej re­la­cji i choć sama pro­si­łam, żeby po­wie­działa mi, co wie, z każ­dym jej sło­wem za­czy­na­łam ża­ło­wać co­raz moc­niej, że na wstę­pie nie oznaj­mi­łam, że nie chcę o nim wię­cej sły­szeć. Ale nie by­łam czło­wie­kiem, który ot tak po­tra­fił się od­ciąć, choć bio­rąc pod uwagę, że z nim ze­rwa­łam, tak wła­śnie mo­gło się wy­da­wać. Sie­dzia­łam więc sztywna, jakby każdy z mo­ich mię­śni skur­czył się o pół cen­ty­me­tra, i pró­bo­wa­łam się nie wzdry­gnąć, gdy Poppy do­dała zło­wiesz­czo:

– Są­dzi­łam, że prze­sa­dza, aż tak prze­ży­wa­jąc ze­rwa­nie, ale kiedy odro­binę się uspo­koił, wy­znał, że bab­cia po­da­ro­wała mu pier­ścio­nek, który nie­dawno ka­zał zmniej­szyć z my­ślą o to­bie...

Urwała i znów po­słała mi to dziwne spoj­rze­nie z ukosa, od któ­rego żo­łą­dek pod­jeż­dżał mi do gar­dła. Czyli to na­dal nie był ko­niec? Czy mo­gło być coś gor­szego? I gdy tylko to po­my­śla­łam, po­czu­łam osia­da­jące w żo­łądku wra­że­nie, że wła­śnie wy­wo­ła­łam wilka z lasu. Tym bar­dziej że Poppy zda­wała się dła­wić ko­lej­nymi sło­wami, które za­mie­rzała wy­po­wie­dzieć.

Ja. Pier. Do. Lę.

– Jest coś jesz­cze, prawda? – do­py­ta­łam.

Przy­ja­ciółka to za­ci­skała usta, to je otwie­rała, i tak w kółko. Nie mo­głam tego znieść. By­łam zwo­len­niczką me­tody szyb­kiego od­ry­wa­nia pla­stra. Na­wet je­śli bo­lało. Zwłasz­cza kiedy bo­lało.

– Wy­duś to z sie­bie wresz­cie. – Nie mo­głam wy­trzy­mać peł­nej na­pię­cia ci­szy.

– Chloe on... On ku­pił dla cie­bie... Dla was... Dom.

Pisz­czało mi w uszach, więc z obawy, że nie do­sły­sza­łam, za­py­ta­łam kur­tu­azyj­nie:

– Że co, kurwa, zro­bił?!

Gdyby nogi nie od­mó­wiły mi po­słu­szeń­stwa, być może ze­rwa­ła­bym się z ka­napy jak opa­rzona. Mia­łam jed­nak wra­że­nie, że słowa Poppy były nieco za bar­dzo roz­bu­do­wa­nym za­klę­ciem Drę­twota z Harry’ego Pot­tera, bo do­słow­nie nie mo­głam się ru­szyć.

Poppy, wle­pia­jąc we mnie te swoje oczy­ska, roz­ło­żyła dło­nie w ge­ście pod ty­tu­łem „a co ja mogę” i z całą nie­win­no­ścią, jaką w so­bie miała, od­po­wie­działa:

– Też mnie tym za­sko­czył.

Za­sko­czył ją.

ON.

JĄ.

ZA­SKO­CZYŁ.

Za­sko­czył ją wy­zna­niem o pie­przo­nym pier­ścionku, pier­do­lo­nych za­rę­czy­nach i je­ba­nym domu. A czy ja po­czu­łam za­sko­cze­nie? To mało po­wie­dziane. Te wie­ści w kon­tek­ście ze­rwa­nia i mo­ich prze­sła­nek, które do niego pro­wa­dziły, to była tra­ge­dia. TRA­GE­DIA. Gdyby ktoś wło­żył mi w rękę in­kru­sto­wany szty­let, ubrał mnie w togę i jed­nak wy­słał mnie do tej Gre­cji, to ja­kiś współ­cze­sny So­fo­kles miałby uży­wa­nie.

Tym­cza­sem moje lon­dyń­skie miesz­ka­nie wy­peł­niło się przy­spie­szo­nym bi­ciem mo­jego serca, ude­rze­niami go­rąca i zimna, na zmianę, a mo­men­tami jed­no­cze­śnie, po­wie­trzem zbyt gę­stym, by nim od­dy­chać, i sło­wami, które nie do­cie­rały przez ogłu­sza­jący pisk. To mój mózg pisz­czał, nie mo­gąc prze­two­rzyć tych in­for­ma­cji, a może to by­łam mała ja, ukryta gdzieś głę­boko w środku, która kie­dyś ma­rzyła o bia­łej sukni, domku z ogród­kiem i kimś ta­kim jak Ol­lie.

– Sły­szysz, co do cie­bie mó­wię?

Chłodne dło­nie Poppy na mo­ich po­licz­kach wcią­gnęły mnie z po­wro­tem do rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej wo­la­ła­bym ak­tu­al­nie nie prze­by­wać. Oczy przy­ja­ciółki znaj­do­wały się te­raz o wiele bli­żej, do­kład­nie na­prze­ciw mo­ich, a na­sze nosy nie­mal się sty­kały.

– Nie, moje uszy prze­stały funk­cjo­no­wać, kiedy bę­benki wy­bu­chły mi na wieść o za­rę­czy­nach i domu.

Poppy ode­tchnęła z ulgą, prze­wró­ciła oczami i lekko pchnęła dłońmi moją twarz.

– Nie strasz mnie tak, kre­tynko. My­śla­łam, że do­sta­łaś udaru.

– Chcia­ła­bym – od­po­wie­dzia­łam sztywno i zgod­nie z prawdą.

Wsta­łam i ru­szy­łam do kuchni, nie zwa­ża­jąc na to, co po dro­dze dep­czę; tym ra­zem nie pró­bo­wa­łam ucie­kać, pró­bo­wa­łam je­dy­nie nie ze­mdleć. Po­trze­bo­wa­łam wody. Dużo i na­tych­miast. Nie ba­wiąc się w kon­we­nanse, po­chy­li­łam się, od­krę­ci­łam kran, wło­ży­łam pod niego głowę i za­czę­łam chłep­tać łap­czy­wie bez­po­śred­nio ze źró­dła. Przy oka­zji ochla­pa­łam też twarz, która zda­wała się tak go­rąca, że można było usma­żyć na niej jajko.

Ku­pił dom.

Ku­pił pie­przony dom...

– Za­kła­dam, że nie mia­łaś o tym po­ję­cia – za­uwa­żyła Poppy bły­sko­tli­wie.

Od­wró­ci­łam się gwał­tow­nie w jej kie­runku, po­sy­ła­jąc wo­kół ma­leń­kie kro­ple wody.

– Ależ oczy­wi­ście, że wie­dzia­łam, za­re­ago­wa­łam tak je­dy­nie z eks­cy­ta­cji i wdzięcz­no­ści, że mi o tym przy­po­mnia­łaś – od­par­łam, a mój głos brzmiał, jak­bym zja­dła wia­dro żwiru.

Nie za­re­ago­wała na moją sar­ka­styczną od­po­wiedź, po pro­stu stała i pa­trzyła na mnie prze­ni­kli­wym wzro­kiem. W czar­nym gol­fie wpusz­czo­nym w ciemne je­ansy wy­glą­dała ele­gancko i ko­bieco, mimo że był to dość zwy­czajny strój. Ale Poppy na­wet w ju­to­wym worku wy­glą­da­łaby jak ktoś, kto wy­biera się na se­sję zdję­ciową do „Vo­gue’a”. W każ­dym jej ru­chu prze­ja­wiała się ta dziwna, ma­gne­tyczna ete­rycz­ność. Na­wet wtedy, gdy mi­ni­mal­nie się prze­chy­liła, by oprzeć się o sto­jącą obok niej lo­dówkę.

– Nie dał ci żad­nych wska­zó­wek co do swo­ich pla­nów?

O dziwo nie od­po­wie­działa rów­nie iro­nicz­nie. Za­ło­żyła ręce na piersi i unio­sła jedną brew. Kor­ciło mnie, by znów nie od­po­wia­dać wprost, ale pa­trząc na nią, czu­łam, że tylko od­wle­kam nie­unik­nione.

– My... eee... nie roz­ma­wia­li­śmy o tym... – wy­mam­ro­ta­łam.

– Nie roz­ma­wia­li­ście o zmia­nie lo­kum? – drą­żyła.

– Nie... To zna­czy nie roz­ma­wia­li­śmy o tym, ale też... My w ogóle nie roz­ma­wia­li­śmy o przy­szło­ści.

Poppy zmarsz­czyła brwi; wie­dzia­łam, co usły­szę, za­nim jesz­cze pa­dło:

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że by­li­ście w związku po­nad rok, po dwóch mie­sią­cach za­miesz­ka­li­ście ra­zem, ale nie ga­da­li­ście o przy­szło­ści?

Po­ki­wa­łam głową po­woli, czu­jąc, jak moje po­liczki i szyję ob­lewa ru­mie­niec. Do­sko­nale wie­dzia­łam, jak dzi­wacz­nie to brzmi.

– Prze­cież wiesz, że jak za­czę­li­śmy się spo­ty­kać, nie by­łam go­towa na nic po­waż­nego. Ol­lie sam za­pro­po­no­wał, że mo­żemy po pro­stu miło spę­dzać czas i nie wska­ki­wać do żad­nej szu­fladki...

Gwizd wcią­ga­nego przez Poppy po­wie­trza za­kłuł mnie w uszy. Na­gle moje stopy wy­dały mi się sza­le­nie cie­kawe.

– Prze­cież by­li­ście ra­zem, ofi­cjal­nie...

Czu­łam się jak idiotka i chyba nią by­łam, a już na pewno w oczach mo­jej przy­ja­ciółki, zwłasz­cza po tym, gdy po­wie­dzia­łam:

– Nie do końca. Ni­gdy ofi­cjal­nie nie usta­li­li­śmy, że je­ste­śmy parą, to po pro­stu ja­koś tak wy­szło. Ni­gdy z ust żad­nego z nas nie pa­dła de­kla­ra­cja od­no­śnie do tego, na ja­kim eta­pie jest na­sza re­la­cja, i je­śli mam być szczera, od­po­wia­dało mi, że tak było... Nie lu­bię pre­sji.

Gło­śne pla­śnię­cie ręki ude­rza­ją­cej o czoło zmu­siło mnie do spoj­rze­nia na moją przy­ja­ciółkę.

– Chloe O’Ril­ley, czy ty chcesz mi wła­śnie po­wie­dzieć, że we­dług cie­bie wy na­wet nie by­li­ście w związku?

– N-n-n-nie? – za­prze­czy­łam, choć brzmiało to bar­dziej, jak­bym ją py­tała.

Poppy spoj­rzała w su­fit, wzdy­cha­jąc roz­dzie­ra­jąco, jakby szu­kała po­mocy w nie­bio­sach.

– Co­raz mniej z tego ro­zu­miem – wy­mam­ro­tała, jakby bar­dziej do sie­bie niż do mnie.

– Po pro­stu są­dzi­łam, że do­brze się ra­zem ba­wimy. Nie de­kla­ro­wał się przez cały czas trwa­nia tego z... – Urwa­łam, bo zre­flek­to­wa­łam się, że omal nie po­wie­dzia­łam „związku”. – Tej re­la­cji. – Po­pra­wi­łam się, co oczy­wi­ście nie uszło uwa­dze Poppy, ale kon­ty­nu­owa­łam, za­nim miała szansę coś do­dać. – Żadne z nas się nie de­kla­ro­wało. Po­wie­dzia­ła­bym ci, gdyby tak było, wiesz o tym.

Poppy po­ki­wała głową, ale choć tej jed­nej rze­czy była pewna, miała minę, jakby spo­glą­dała wła­śnie na osobę nie­spełna ro­zumu.

– Do­brze. W ta­kim ra­zie skoro żadne z was się nie de­kla­ro­wało, to dla­czego Ol­lie uznał, że to do­sko­nały mo­ment, żeby się oświad­czyć?

– Nie wiem, ty mi po­wiedz! Bo może wczo­raj po­in­for­mo­wał cię też o tym. – Nie chcia­łam tego, ale mój głos zo­stał lekko za­bar­wiony wy­rzu­tem.

– Po­in­for­mo­wał – rzu­ciła tak po pro­stu. – Bie­dak są­dził, że go ko­chasz, że od­wza­jem­niasz jego uczu­cia, tylko nie je­steś zbyt wy­lewna, je­śli cho­dzi o emo­cje.

Jej głos lekko za­drżał na końcu zda­nia, a spoj­rze­nie miała tak wy­mowne, że choć sy­tu­acja była nie­we­soła, aż par­sk­nę­łam.

– Przez wszyst­kie lata, które przy­szło mi się z tobą uże­rać, to jedno mogę po­wie­dzieć na pewno: Chloe, je­śli ist­nieje ktoś, kogo można na­zwać Wy­le­wem Emo­cjo­nal­nym, to je­steś to ty. Zresztą pa­trząc na to, jaki ka­lej­do­skop emo­cji za­pre­zen­to­wa­łaś od mo­mentu, kiedy prze­szłam przez drzwi, nie po­trze­buję ni­czego wię­cej na po­par­cie swo­ich słów.

Miała ra­cję. By­łam ste­reo­ty­po­wym ru­dziel­cem, a ir­landz­kiej krwi za­wdzię­cza­łam nie tylko ko­lor wło­sów, ale i tem­pe­ra­ment.

– Nie ro­zu­miem tylko jed­nego – kon­ty­nu­owała za­my­ślo­nym gło­sem. – Dla­czego po­zwo­li­łaś mu się wpro­wa­dzić i cią­gnę­łaś to tak długo, skoro naj­wy­raź­niej nie za­mie­rza­łaś się de­kla­ro­wać, a już na pewno nie pla­no­wa­łaś prze­cho­dze­nia na wyż­szy le­vel?

Do­piero co roz­ma­wia­ły­śmy o emo­cjach, a le­d­wie skoń­czyła mó­wić i moje oczy znów były pełne łez. Wzię­łam dwa głę­bo­kie od­de­chy, za­nim od­po­wie­dzia­łam.

– Na­prawdę wy­da­wało mi się, że to bę­dzie on, a kiedy opa­dło pierw­sze za­uro­cze­nie, pró­bo­wa­łam oży­wić trupa, by nie po­zwo­lić odejść na­dziei.

Poppy po­krę­ciła głową, wpra­wia­jąc w ruch ta­flę błysz­czą­cych ciem­nych wło­sów.

– A nie po­my­śla­łaś, że być może wcale nie chcesz się ustat­ko­wać? Przez samo prze­czu­cie, że wa­sza re­la­cja mo­głaby się stać po­waż­niej­sza, wzię­łaś nogi za pas...

De­li­kat­nie strzą­snę­łam jej ręce i ru­szy­łam do sa­lonu. Za­czę­łam zbie­rać po­roz­rzu­cane rze­czy, nie my­śląc o tym, że prze­cież po­win­nam się spa­ko­wać. Mo­głam wy­je­chać do ro­dzi­ców o do­wol­nej po­rze. Je­dyne, co mnie go­niło, to świa­do­mość, że zła­ma­łam serce do­brego czło­wieka, ra­niąc przy tym swoje. Te­raz, gdy ten te­mat le­żał mię­dzy mną a moją przy­ja­ciółką roz­grze­bany na do­bre, na­gle prze­stało mi się śpie­szyć.

– A czego niby mo­gła­bym chcieć, Poppy? Awansu, by jesz­cze bar­dziej na­ra­żać swoje ży­cie w gów­nia­nej pracy? Czy może po­wrotu do ro­dzin­nego domu i pu­co­wa­nia ku­fli w pu­bie ro­dzi­ców?

Pod­no­si­łam wła­śnie z pod­łogi po­je­dyn­czą skar­petkę, gdy obok mnie uklę­kła Poppy, dzier­żąc w wy­cią­gnię­tej w moim kie­runku ręce drugą do pary.

– Nie wiem, ja­kim cu­dem za­po­mnia­łaś, że mo­żesz i po­win­naś chcieć wszyst­kiego. Wszyst­kiego, ro­zu­miesz?

Ro­zu­mia­łam, aż za do­brze, bo na­gle wła­śnie tego za­pra­gnę­łam.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki