Zrost - Robert Małecki - ebook + audiobook
BESTSELLER

Zrost ebook i audiobook

Robert Małecki

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

528 osób interesuje się tą książką

Opis

Komisarz Bernard Gross powraca!

Czy śmierć przerwie zmowę milczenia?

W jeziorze niedaleko Chełmży komisarz Gross znajduje ciało starszego człowieka. Nieszczęśliwy wypadek, samobójstwo, a może jednak morderstwo? By wyjaśnić sprawę, policjant zagłębia się w przeszłość ofiary. Szybko przekonuje się, że historia zmarłego mężczyzny skrywa w sobie mrok.

Granice człowieczeństwa przesuwają się, gdy na szali leży życie najbliższych. Czy ten, kto ignoruje krzywdę ofiar, by zapewnić bezpieczeństwo rodzinie, staje po stronie katów?

Niezabliźnione rany z odległej przeszłości jątrzą się, a pakt milczenia utrudnia rozwikłanie tajemnicy. Bernard Gross staje przed jednym z największych wyzwań w swojej policyjnej karierze, jednocześnie zmagając się z poszukiwaniem odpowiedzi, kto stoi za krzywdą jego własnej rodziny.

Kontynuacja bestsellerowej i wielokrotnie nagradzanej serii Roberta Małeckiego to literacki majstersztyk, trzymający w napięciu do samego końca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 466

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 57 min

Lektor: Piotr Grabowski

Oceny
4,5 (783 oceny)
494
209
63
14
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
drara

Z braku laku…

Najsłabsza z serii, zakończenie bardzo słabe. W ogóle mam wrażenie, że polscy autorzy (Janiszewska, Gorzka, Małecki) po pierwszych kilku dobrych książkach, idą na ilość a nie jakość. Te książki są po prostu słabe i powtarzalne.
61
Jolka2022

Dobrze spędzony czas

Temat niezwykle ciężki. To nie jest kryminał dla rozrywki, trzeba się nastawić na trudne godziny podczas lektury.
50
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] „Zrost” Roberta Małeckiego to długo wyczekiwana kontynuacja serii kryminalnej z komisarzem Grossem, tom czwarty, który równie dobrze można czytać jako powieść osobną, bo wszystko, co musimy wiedzieć do wczucia i zrozumienia tej historii, jest tu przypomniane. Historia dzieje się zimą 2018 roku, skupia się na dziwnej śmierci starszego mężczyzny – ciężko powiedzieć czy było to samobójstwo czy zabójstwo. Śledczy się nie zrażają, uważnie badają sprawę, przesłuchują świadków, szukają powiązań i myślą, dedukują. W międzyczasie prowadzą też własne życie – powraca wątek sprawy sprzed lat, przez którą żona Grossa leży w śpiączce, jak i próby Skalskiej prowadzenia normalnego życia u boku kogoś, z kim warto być. Sama intryga prowadzona jest w tempie spokojnym, bardzo zimowym, bardzo małomiasteczkowym, osnuta tajemnicą sprzed lat – historia współczesna przeplata się z tą, toczącą się u schyłku II wojny światowej, na początku 1945 roku. Jaki związek ma opowieść z przeszłości z...
51
Ewaor

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna jak zwykle,choć koniec mógłby być inny ale chyba rozumiem dlaczego tak. Polecam gorąco
BeataT65

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna .Autor nie obniza lotów , jak to bywa z seriami.Akcja w trzech planach.No i lektor, bardzo trafnie interpretuje.I ten spokojny głos bardzo relaksujący , pomimo okropieństw wojny i morderstwa.Dziekuje za wspaniały czas
21

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: EWE­LINA KO­RO­STYŃ­SKA
Re­dak­cja: BIANKA DZIAD­KIE­WICZ
Ko­rekta: ANNA DO­BOSZ, MI­CHAŁ KO­WAL, MA­RIA ROLA, AGNIESZKA STĘ­PLEW­SKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: TO­MASZ MA­JEW­SKI
Zdję­cie na okładce: Je­remy Kwok/Unsplash
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Ro­bert Ma­łecki © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07899-0
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

DZIEŃ PIERW­SZY

Nie­ru­chome ciało, kil­ku­krot­nie prze­wią­zane liną w pa­sie, uno­siło się na ta­fli je­ziora.

Dry­fo­wało na brzu­chu, z koń­czy­nami i głową za­nu­rzo­nymi w lo­do­wa­tej wo­dzie, więc nie było wąt­pli­wo­ści, że ko­bieta lub męż­czy­zna – co wciąż nie było ja­sne – nie żyje od dłuż­szego czasu.

Drugi ko­niec czar­nego sznura zni­kał w toni. Raz się na­pi­nał, a raz roz­luź­niał, utrzy­mu­jąc zwłoki na uwięzi.

Ko­mi­sarz Ber­nard Gross za­uwa­żył to­pielca kwa­drans temu, gdy wszedł na stary drew­niany po­most węd­kar­ski. Noc roz­pły­wała się wtedy w sza­ro­ściach przed­świtu, a zi­mowa mgła z wolna ustę­po­wała.

Po­de­szwy jego skó­rza­nych pół­bu­tów śli­zgały się na ob­lo­dzo­nych de­skach i oba­wiał się, że wpad­nie do zim­nej wody. Stą­pał uważ­nie za każ­dym ra­zem, za­nim prze­niósł cię­żar ciała z jed­nej nogi na drugą, opie­rał but o de­skę i po­cie­rał lekko pro­tek­to­rem, aż ten zła­pał przy­czep­ność.

Kładka, wzdłuż któ­rej ro­sło si­to­wie, li­czyła nie wię­cej niż kil­ka­na­ście me­trów dłu­go­ści. Ucie­szył się, gdy wresz­cie do­tarł na sam jej ko­niec. Sta­nął tuż przed ostat­nim zmur­sza­łym i za­pad­nię­tym przę­słem ob­my­wa­nym przez wodę. Ci­chy chlu­pot drob­nych fal li­żą­cych stare de­ski zda­wał się je­dy­nym dźwię­kiem w tej po­zor­nej ci­szy bu­dzą­cego się do ży­cia mroź­nego gru­dnio­wego dnia.

Mgła uno­siła się i od­sła­niała co­raz więk­szą po­łać je­ziora, któ­rego ko­lor przy­po­mi­nał gładką, wy­po­le­ro­waną stal.

Gross ro­zej­rzał się, się­gnął po la­tarkę, a po­tem ją włą­czył.

Stru­mień świa­tła ukła­dał się miękko na ta­fli, gła­dząc ją, kiedy po­li­cjant prze­su­wał nim z jed­nej strony na drugą. W pew­nej chwili do­strzegł nie­okre­ślony czarny kształt tuż za trzci­no­wi­skiem.

Po­cząt­kowo są­dził, że wi­dzi pień drzewa.

I wtedy, jak na za­wo­ła­nie, po­wiał lo­do­waty wiatr. Przed­miot się prze­su­nął, a wów­czas Gross już do­sko­nale wie­dział, z czym ma do czy­nie­nia.

Serce za­biło mu moc­niej.

Kil­ku­krot­nie w swo­jej ka­rie­rze po­li­cjanta służby kry­mi­nal­nej ob­ser­wo­wał dry­fu­jące zwłoki. Lecz po raz pierw­szy spo­tkał się z tym, żeby ciało opla­tał sznur, który przy­wią­zany do spo­czy­wa­ją­cego na dnie cięż­kiego przed­miotu, nie po­zwa­lał to­piel­cowi od­pły­nąć.

Ale w opi­nii Grossa nie to było naj­waż­niej­sze.

Cho­dziło o coś jesz­cze.

O coś, co spra­wiało, że trup utrzy­my­wał się na po­wierzchni ni­czym wy­tre­no­wany pły­wak, który na chwilę roz­luź­nił mię­śnie i te­raz od­po­czywa, ko­rzy­sta­jąc z praw fi­zyki i wy­por­no­ści ciała.

Bo prze­cież to­pielcy w słod­kich wo­dach za­wsze idą na dno.

Nad je­zioro w Biel­czy­nach ko­mi­sarz Gross do­tarł dwie go­dziny wcze­śniej.

Krótko przed szó­stą rano za­dzwo­nił do niego ofi­cer dy­żurny i wy­bu­dziw­szy go z płyt­kiego, ner­wo­wego snu, prze­ka­zał mu in­for­ma­cję o od­kry­ciu zwłok star­szego męż­czy­zny w wy­zię­bio­nym domu w po­bliżu je­ziora. Ko­mi­sarz po­sta­no­wił wy­brać się w to miej­sce z tech­ni­kami kry­mi­na­li­styki, któ­rzy mieli przy­je­chać z To­ru­nia i za­cze­kać na niego pod chełm­żyń­skim ko­mi­sa­ria­tem. Kiedy do­tarł we wska­zane miej­sce, z rury wy­de­cho­wej nie­ozna­ko­wa­nej ki­janki bu­chały siwe kłęby spa­lin. Ko­mi­sarz usiadł na tyl­nej ka­na­pie i po­pro­sił ko­le­gów, by po dro­dze za­brali Mo­nikę Skal­ską, jego prawą rękę w wy­dziale kry­mi­nal­nym, ale oka­zało się, że aspi­rantka szta­bowa po­je­chała na miej­sce z pa­tro­lem pre­wen­cji. Ru­szyli więc pro­sto do wsi, po­ło­żo­nej na pół­nocny za­chód od Chełmży.

Gę­sta mgła, ciem­ność i ob­lo­dze­nie dróg utrud­niały jazdę. Szu­miał sil­nik, ra­dio szem­rało, kie­rowca od czasu do czasu po­chrzą­ki­wał, jakby zma­gał się z prze­zię­bie­niem. Mimo dzia­ła­ją­cego na­wiewu szyby za­cho­dziły parą. Tę przy swoim sie­dze­niu Gross prze­tarł rę­ka­wem kurtki, ale i tak nie­wiele mógł do­strzec.

Wró­cił my­ślami do nie­ty­po­wego zgło­sze­nia.

Ja­nusz Ko­wal, za­żywny sześć­dzie­się­ciocz­te­ro­letni wła­ści­ciel pie­karni, wra­cał z pracy i prze­jeż­dża­jąc obok po­se­sji Sta­ni­sława Są­dec­kiego, star­szego, sa­mot­nie miesz­ka­ją­cego są­siada, za­uwa­żył, że we wszyst­kich po­miesz­cze­niach włą­czono lampy. Ale nie to za­nie­po­ko­iło męż­czy­znę. Jego obawy wzbu­dziły otwarte na oścież drzwi i żółta plama świa­tła, roz­lana na nie­rów­no­ściach śniegu za­le­ga­ją­cego przed wej­ściem. Wo­kół nie było ży­wej du­szy.

Za­zwy­czaj po noc­nej zmia­nie Ko­wal przy­wo­ził sta­rusz­kowi, który wsta­wał przed świ­tem, świeżo wy­pie­czony chleb żytni. Tak było i tym ra­zem. Skrę­cił więc w grun­tową drogę, pro­wa­dzącą do nie­wiel­kiego sza­rego domu z pła­skim da­chem. Ale na­wet gdyby po­przed­niego dnia osiem­dzie­się­cio­ośmio­letni są­siad nie za­mó­wił bo­chenka, Ko­wal i tak zaj­rzałby do niego. Prze­czu­wał bo­wiem, że stało się coś złego.

Wy­siadł z wozu i mi­nął otwartą furtkę. Otrze­pał buty na wy­cie­raczce i pró­bo­wał wy­wo­łać są­siada. Od­po­wie­działa mu zło­wroga ci­sza, dla­tego za­stu­kał w drzwi i po­no­wił we­zwa­nie. Od­cze­kał chwilę, a na­stęp­nie wszedł do środka. Mi­nął ko­ry­tarz, po­tem roz­świe­tloną kuch­nię i ru­szył w głąb wy­zię­bio­nego domu.

Pa­mię­tał, że gdy był już we­wnątrz miesz­ka­nia, z ust wy­do­by­wała mu się para.

Ostroż­nie zbli­żył się do progu sa­lonu i za­marł w bez­ru­chu.

Wszystko wy­glą­dało tak jak za­wsze, z jed­nym wy­jąt­kiem. Ulu­biony fo­tel Są­dec­kiego stał od­wró­cony ty­łem do wej­ścia i włą­czo­nego te­le­wi­zora, z któ­rego do­bie­gał tylko biały szum.

Nad opar­ciem fo­tela Ko­wal do­strzegł wy­sta­jącą głowę są­siada, który nie re­ago­wał na ko­lejne we­zwa­nia. Mimo to pie­karz nie pod­szedł do niego i nie spraw­dził, w ja­kim sta­nie jest męż­czy­zna. Nie wie­dział też, czy stary Są­deś, jak go na­zy­wano, jest ranny i po­trze­buje po­mocy me­dycz­nej. Wy­stra­szony sy­tu­acją Ko­wal po pro­stu uciekł do sie­bie, żeby za­dzwo­nić na po­li­cję. W kie­szeni kurtki miał roz­ła­do­wany te­le­fon, który padł jesz­cze w pracy. Ła­do­warkę zo­sta­wił w domu.

Jed­nak za­nim tam do­tarł i pod­ła­do­wał te­le­fon, upły­nęło tro­chę czasu.

W końcu za­dzwo­nił. Ode­brał dy­żurny chełm­żyń­skiego ko­mi­sa­riatu.

Kiedy Gross z ekipą tech­ni­ków do­tarł na miej­sce, Ko­wal stał przed po­li­cjan­tem blo­ku­ją­cym wej­ście do domu Są­dec­kiego i chu­chał w zzięb­nięte dło­nie.

Ra­dio­wóz pa­trolu pre­wen­cji, który do­tarł tu jako pierw­szy, żeby za­bez­pie­czyć miej­sce zda­rze­nia, stał wzdłuż ogro­dze­nia, ty­łem do nich. Nie­bie­skie świa­tło od­bi­jało się od okien domu Są­dec­kiego, ryt­micz­nymi ude­rze­niami sma­gało war­stwę zmar­z­nię­tego śniegu i gi­nęło miękko w gę­stej mgle.

Ko­wal roz­ma­wiał z ni­skim sier­żan­tem, ale gdy tylko funk­cjo­na­riusz ski­nął głową w kie­runku nad­jeż­dża­ją­cej kii, męż­czy­zna za­czął się śli­zgać w kie­runku jezdni, da­jąc znak kie­rowcy, żeby się za­trzy­mał.

Gross do­strzegł go przez boczną szybę. Otwo­rzył drzwi, ale nie zdą­żył wy­siąść, bo Ko­wal był szyb­szy i na­chy­lił się do wnę­trza sa­mo­chodu.

– Jezu! On znik­nął! – rzu­cił ner­wowo, a parę z jego ust po­chło­nął mrok.

Gross spoj­rzał na niego py­ta­jąco.

– No, mó­wię panu, znik­nął. Przy­się­gam – go­rącz­ko­wał się pie­karz. – Sta­siu tam był, sie­dział w fo­telu, ale te­raz go nie ma – do­dał, wska­zu­jąc szyb­kim ge­stem na dom Są­dec­kiego.

Ko­mi­sarz ka­zał Ko­wa­lowi się od­su­nąć, po czym wy­siadł z ra­dio­wozu.

W otwar­tych drzwiach domu za­uwa­żył ciemną ko­biecą po­stać i jej cień, wy­ko­śla­wiony na śniegu. Roz­po­znał Mo­nikę Skal­ską po bejs­bo­lówce i dłu­gich pro­stych wło­sach, spię­tych w koń­ski ogon, który prze­ło­żyła przez tylną prze­lotkę w czapce. Lśniąca czarna kita zwie­szała się do po­łowy ple­ców.

– Niech pan tu za­czeka – po­le­cił Gross i po­pro­sił tech­nika, żeby po­dał mu ochra­nia­cze na buty i parę gu­mo­wych rę­ka­wi­czek, a na­stęp­nie ru­szył do pod­wład­nej.

Skałka, jak ją na­zy­wali, miała za­czer­wie­nione, zzięb­nięte dło­nie, które szybko wsu­nęła w pu­chowy ocie­placz za­ło­żony na czarny po­lar.

Kiedy szedł w jej stronę, pa­trzyła na niego, in­ten­syw­nie żu­jąc gumę.

– Mo­żesz mi wy­ja­śnić, o co tu cho­dzi? – spy­tał.

– Oba­wiam się, że nie – po­krę­ciła głową i przed­sta­wiła mu to, czego wcze­śniej, w trak­cie roz­py­ta­nia, do­wie­działa się od Ko­wala. – W każ­dym ra­zie po Są­dec­kim nie ma śladu.

– Jak to: nie ma śladu?

– No, zwy­czaj­nie. Nie ma go w domu. Ni­g­dzie nie ma ciała.

– A skąd wiemy, że Są­decki zmarł? Skąd to prze­ko­na­nie? – zi­ry­to­wał się ko­mi­sarz.

Skal­ska mil­czała, za­sko­czona jego na­pa­stli­wo­ścią.

– Przed chwilą sama mi po­wie­dzia­łaś – kon­ty­nu­ował ko­mi­sarz, po­zwa­la­jąc, by kłę­biący się w nim gniew zna­lazł uj­ście – że Ko­wal go nie do­ty­kał, wi­dział za­le­d­wie czu­bek głowy sta­ruszka. Jak niby miał stwier­dzić, że ten czło­wiek nie żyje?

– Jezu, prze­cież mó­wię ci tylko, co ten chłop mi po­wie­dział – ob­ru­szyła się, a Gross przy­mknął na mo­ment oczy i ode­tchnął.

– Krę­cił się tu­taj, kiedy pod­je­cha­li­ście?

– Nie. Przy­szedł chwilę póź­niej. Być może ob­ser­wo­wał nas z okna. Mieszka w po­bliżu.

– Prze­cież jest mgła. Nie­wiele wi­dać. – Ro­zej­rzał się osten­ta­cyj­nie, a Skal­ska wzru­szyła ra­mio­nami.

– Ko­guta do­strzegł na pewno. – Wska­zała brodą na ra­dio­wóz z bły­ska­ją­cym świa­tłem i chciała odejść, ale Gross po­wstrzy­mał ją ge­stem.

– A we­wnątrz co? – spy­tał.

– Nic. Sam zer­k­nij, to po­ga­damy. Ja na ra­zie przy­ci­snę Ko­wala. I od­wo­łam pro­ku­ra­tor Bil­ską.

Ski­nął głową.

– No ja­sne, bo co jej po­ka­żemy? Pu­sty fo­tel? – prych­nął. – I do­trzyj do ro­dziny Są­dec­kiego. Może miał ja­kieś pro­blemy ze zdro­wiem i ktoś go za­wiózł do szpi­tala albo za­brał do sie­bie, a Ko­wal to prze­ga­pił. Może nie­po­trzeb­nie pa­ni­ku­jemy.

– Okej. Tak zro­bię. – Już miała odejść, ale się za­wa­hała. – Tro­chę nam to zaj­mie. A cho­dzi o star­szego czło­wieka. Może ma pro­blemy z pa­mię­cią, kon­cen­tra­cją. Mróz i ta cho­lerna mgła nie po­ma­gają...

– Tak, wiem. Ro­zej­rzymy się. Wy­wo­łaj dy­żur­nego i po­proś o wspar­cie. Na ra­zie bez pa­niki, bo może rze­czy­wi­ście sta­ru­szek jest już bez­pieczny u ro­dziny lub w szpi­talu, ale po­win­ni­śmy spraw­dzić oko­licę, przy­drożne rowy.

– A je­zioro?

– Mgła, jak na złość, nie ustę­puje. Dla­tego z tym aku­rat mu­simy po­cze­kać do świtu. Ale je­śli ten star­szy fa­cet wszedł do je­ziora, to po­śpiech nie bę­dzie już ko­nieczny – do­dał, a Skal­ska się od­wró­ciła.

Ob­ser­wo­wał ją, jak szła w kie­runku kii, tam gdzie ka­zał za­cze­kać na sie­bie Ko­wa­lowi. Męż­czy­zna prze­stę­po­wał z nogi na nogę.

Obok sa­mo­chodu krę­cił się tech­nik Ma­rian Chę­ciń­ski, wy­soki, zgar­biony męż­czy­zna w weł­nia­nej czapce. Ja­rek Bloch, niż­szy, krępy funk­cjo­na­riusz we fly­er­sie w ko­lo­rze khaki, z tru­dem utrzy­mał rów­no­wagę na ob­lo­dzo­nej jezdni. Gdy tylko zdo­łał przy­trzy­mać się ma­ski, wy­pro­sto­wał się i za­pa­lił pa­pie­rosa.

Chmura si­wego dymu ucie­kła na bok.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki