39,99 zł
Zrób mi dobrze.
Szybciej. Mocniej. Głębiej. Pobudzaj. Rozpalaj. Zaskakuj. Ssij. Ściskaj. Drażnij. Eksperymentuj. Czuj. Przeżywaj.
Daj mi coś więcej niż tylko mechaniczny seks między myciem zębów a oglądaniem Netflixa.
ZróbMY z seksu sztukę.
Seksuolożka i psycholożka Dania Schiftan zabierze cię w ekscytującą podróż po różnych obszarach intymności. Odkryjesz nieznane rodzaje podniecenia, poznasz wrażliwe punkty, o których rzadko się mówi, i przekroczysz granice wyobraźni. Zrozumiesz, jak działa pożądanie, nauczysz się spełniać swoje erotyczne fantazje, a swoje ciało zobaczysz w zupełnie nowym świetle. Ta książka to zaproszenie do głębszego poznania siebie i swojego partnera.
Nie odkładajmy przyjemności na później. ZróbMY sobie dobrze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 276
Data ważności licencji: 12/31/2029
Tytuł oryginału: Keep It Coming. Guter Sex ist Übungssache
© 2021 Piper Verlag GmbH, München
Z komentarzami Franka Mielkego, specjalisty od terapii par, rodzinnej i seksuologicznej. www.sexualtherapie-mielke.de
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2025
Copyright © for the translation by Agata Teperek
Opieka wydawnicza: Ewelina Tondys
Opieka redakcyjna: Anna Małocha
Przyjęcie tłumaczenia: Magdalena Kaczmarek
Projekt graficzny wnętrza książki: Atelier 2
Adaptacja makiety na potrzeby wydania: Pracownia 12A
Grafiki w książce: Martina Frank, München
Adiustacja, korekta: Pracownia 12A
Projekt okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Ilustracja na okładce: @joce_cova
ISBN 978-83-8135-544-5
Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za zawartość stron, do których odsyłają linki zamieszczone w niniejszej publikacji.
Cytat zamieszczony na s. 5 pochodzi z piosenki J. Cliffa z 1970 r. pt. You Can Get It If You Really Want.
www.otwarte.eu
Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o. ul. Smolki 5/302 30-513 Kraków
Wydanie I, 2025
Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
You can get it if you really want
Ta książka ma cię uwolnić. Uwolnić od myślenia, że do szczęścia musi wystarczyć ci seks, który twoim zdaniem można określić na przykład jako „przeciętny”, „kiepski”, „już nie tak ekscytujący”, „jeszcze nigdy dostatecznie ekscytujący”, „przewidywalny”, a może też „całkiem okej, choć szału nie ma”.
Wyjście z tej sytuacji, postrzeganej często jako dylemat, jest być może zaskakujące. Nie chodzi bowiem o to, żeby znaleźć nowego, bardziej podniecającego partnera lub bardziej ponętną partnerkę, wdać się w romans lub podczas seksu wyobrażać sobie, że kochamy się właśnie z ulubioną gwiazdą filmową, czy do znudzenia powtarzać jak mantrę: „Jest mi dobrze! Jest mi dobrze!”. Jasne, jeśli chcesz, droga wolna. Ale twój problem zniknie zapewne – jeśli w ogóle – tylko na pewien czas.
Możesz mi wierzyć lub nie, ale naprawdę da się doświadczać cudownego i w pełni satysfakcjonującego seksu, sypiając z osobą, która trwa u twojego boku od pięciu, dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu lat, a może nawet dłużej, i dla której bije twoje serce, nawet jeśli już nie powoduje mimochodem, że w majtkach na sam jej widok bucha ci ogień. Tak samo możesz uprawiać dający poczucie szczęścia seks z osobą poznaną przez internet, która pasuje do ciebie pod każdym względem, „tylko” w jednym aspekcie życia – dopasowania fizycznego – coś między wami szwankuje. I możesz także spełniać się seksualnie, nawet jeśli dotąd nie opuszczało cię poczucie, że to „szczęście” jest dla ciebie niedostępne.
Brzmi zbyt pięknie, żeby mogło być prawdziwe?
Nic podobnego!
Udany – czyli ekscytujący, przyjemny, satysfakcjonujący, zaspokajający, harmonijny – seks nie jest bowiem przypadkiem, łutem szczęścia czy czymś zarezerwowanym wyłącznie dla świeżo zakochanych par. Udany seks to po prostu:
Kwestia ćwiczeń!
Oczywiście ta zasada nie oznacza wcale, że masz uprawiać seks z kimkolwiek, nawet jeśli (już) tego nie chcesz. W tego rodzaju ćwiczeniach nie chodzi bowiem o samą technikę, liczą się też doznania seksualne, podniecenie i przyjemność, a także to, gdzie i jak w ciele je odczuwasz. Jeśli chcesz, naprawdę możesz odkryć zupełnie nowy świat seksualności. Masz szansę urządzić go wedle własnego uznania i tak uformować, że kłopoty, które miewasz w łóżku z partnerem lub partnerką, nie tylko rozpłyną się jak mgła, lecz także zapewnią ci dobrą zabawę.
Pokażę ci, jak to może wyglądać. Najpierw – w pierwszej części – poznasz absolutne podstawy: to, jak kształtują się wzorce podniecenia i przyjemności seksualnej, a także to, jak je zmienić i dlaczego. Poza tym krótki test pomoże ci określić, gdzie w tej chwili znajdujesz się seksualnie, i wyznaczyć cel, do którego chcesz dojść. W drugiej części dowiesz się, jakie dziesięć cegiełek składa się na spełnienie seksualne – możesz potraktować je jako krótki kurs i checklistę, które z nich warto mocniej ugruntować w twoim przypadku. Konkretne trudności i praktyczne zastosowanie poszczególnych cegiełek omówię wnikliwiej w trzeciej części, gdzie opiszę również przykłady ze swojej praktyki zawodowej.
Pozostawiam ci wolną rękę co do tego, jak będziesz czytać tę książkę: możesz to robić klasycznie, czyli od deski do deski. Ale jeśli masz akurat specyficzny problem seksualny, nic absolutnie nie stoi na przeszkodzie, żeby od razu zajrzeć w odpowiednie miejsce, gdzie piszę na ten konkretny temat – niech za drogowskaz posłuży ci spis treści!
Na koniec ważna wskazówka: to moja druga książka po bestsellerowym Coming Soon, w której to pokazuję (w przeważającej mierze) czytelniczkom płci żeńskiej, jak w dziesięciu krokach osiągnąć orgazm przez stymulację pochwy. Jako że w kwestii problemów seksualnych dotyczących par to (niestety) na ogół kobiety szukają porady, również i w tej przyjmuję przede wszystkim kobiecą perspektywę – choć korzyść z lektury wyniesie oczywiście każda i każdy, kto tylko po nią sięgnie. Czytelnicy płci męskiej, nawet jeśli będą podczytywać tę książkę jedynie ukradkiem, znajdą rozważania mojego kolegi po fachu, Franka Mielkego, mającego typową perspektywę (wyspecjalizowanego w temacie) mężczyzny we fragmentach zatytułowanych Między nami mężczyznami.
Jeszcze drobna uwaga na temat języka: po długich rozważaniach i wielu dyskusjach – niejednokrotnie bardzo gorących – z innymi autorkami i autorami postanowiłam ze względów gramatycznych i dla lepszej czytelności tekstu zrezygnować z form niebinarnych. Bardzo je sobie cenię przede wszystkim w krótszych tekstach i artykułach – tam są moim zdaniem praktyczne, ale doszłam do wniosku, że taka pisownia w całej książce byłaby nadmiarem szczęścia. Ponieważ jednak ogromnie leży mi na sercu to, żeby nikt nie czuł się tu pominięty, zdecydowałam się celowo – tam, gdzie to tylko możliwe – na bardziej neutralne sformułowania i zdania bezosobowe. Bo love is love bez względu na to, kto ją do kogo czuje.
Mając to na uwadze – zaczynajmy!
Zajmowało cię może kiedyś pytanie, dlaczego jakaś konkretna rzecz cię podnieca – a coś innego w ogóle na ciebie nie działa? Dlaczego osiąganie orgazmów wychodzi ci najlepiej w pewien określony sposób, podczas gdy u innych ludzi działa to zupełnie inaczej? Na kolejnych stronach poznasz podstawy tego, jak kształtują się nasze upodobania seksualne i wzorce podniecenia. Zamieściłam tu także test, który pomoże ci rozstrzygnąć, na czym obecnie stoisz, jeśli chodzi o życie seksualne, i być może znajdziesz inspirację, jak je ewentualnie zmienić w przyszłości. Bo tylko wiedząc, co chcesz osiągnąć, możesz wyruszyć w drogę.
Być może już cię coś takiego spotkało: po miesiącach lub latach spędzonych z tą samą osobą u boku coraz rzadziej uprawiacie seks i nie jest on może aż tak spektakularny jak na początku. Jeśli tak się faktycznie dzieje, na ogół zakłada się, że:
tak już po prostu jest i nic się na to nie poradzi, ogień namiętności nie płonie przecież wiecznie.
Z dwóch tez zawartych w tym stwierdzeniu tylko jedna jest prawdziwa. Obronić daje się wyłącznie druga z nich.
Ogromna pasja odczuwana na początku związku rzeczywiście w pewnym momencie słabnie, czy tego chcemy, czy nie. Pewnego dnia, często już po kilku miesiącach, wybudzamy się powoli ze stanu oszołomienia, w którym najchętniej byśmy w ogóle nie odstępowali się na krok. I to pomimo że zabujaliśmy się po uszy i trudno nam to sobie w ogóle wyobrazić. W przejściowym stanie zakochania (nie należy go mylić z długowieczną miłością) kierują nami substancje przekaźnikowe wydzielane przez organizm. Zaliczają się do nich substancje płciowe takie jak feromony. Choć są bezwonne, wabią partnerów, których nosy mogą je wychwytywać i decydują, czy „chemia się zgadza”, przekazując nam informacje o układzie odpornościowym drugiej osoby. Mówiąc dokładniej: o jej głównym układzie zgodności tkankowej (MHC, ang. major histocompatibility complex), czyli grupie genów w DNA, która odpowiada w naszym organizmie za obronę immunologiczną. Im bardziej zróżnicowane MHC rodziców (biologicznych), tym ich potomstwo ma lepszą ochronę przed chorobami, bo hipotetyczny niemowlak dziedziczy większy zakres ochronnych genów odpowiadających za odporność. Stąd właśnie osoby wyraźnie różniące się od nas na poziomie MHC wydają się nam bardziej atrakcyjne od tych, które pod tym względem są do nas podobne.
Wróćmy jednak do zakochania: jeśli nas dopadnie, aktywuje się przede wszystkim neuroprzekaźnik dopamina – dzięki niemu z przysadki mózgowej i podwzgórza uwalniają się wywołujące stan upojenia endorfiny. Decydujące jest przy tym jedno: powstający w naszym organizmie chemiczny koktajl potęguje znacząco podniecenie i w wielu przypadkach pojawia się ono jakby samoistnie. Dlatego świeżo zakochani często mają wrażenie, że idealnie do siebie pasują – są dla siebie wręcz stworzeni i pod względem psychicznym, i fizycznym. Gdy po pewnym czasie nadprodukcja hormonów znów się jednak uspokoi, ekscytacja tym, co nowe, zostaje wyparta przez przyzwyczajenie, a wtedy ewentualna radość z perspektywy budowania wspólnego życia nie wprawia nas już w taką euforię jak na początku, dochodzi często do swoistego otrzeźwienia. Nagle ogarnia nas wrażenie, że chyba się myliliśmy i być może fizycznie – a także pod innymi względami – nie pasujemy do siebie wcale aż tak dobrze, jak nam się na początku wydawało. Tutaj mogę – przynajmniej w większości przypadków – odwołać alarm. Bowiem nie jest „tak już po prostu” i seks nie musi wcale zacząć nieuchronnie zionąć nudą lub stać się rzadszy. Da się na to coś zaradzić, a wynika to przede wszystkim z faktu, o którym już krótko wspomniałam:
Podniecenie i przyjemność seksualna to kwestie wyuczone indywidualnie!
Moment, czy zastanawiasz się właśnie, jak to w ogóle możliwe? Biologicznie jesteśmy przecież do siebie bardzo podobni. Ten, kto urodzi się jako kobieta, ma określone narządy płciowe, a ten, kto urodzi się jako mężczyzna, też ma określone narządy. To prawda. Gdyby jednak decydować miał biologiczny „hardware”, to jak wyjaśnić, że niektóre kobiety osiągają orgazm jedynie podczas stymulacji łechtaczki, a dokładniej tylko jej górnego zakończenia, małej, widocznej części tego narządu, który w przeważającej mierze znajduje się pod skórą, a z kolei inne kobiety szczytują, gdy w ich pochwie znajduje się penis lub jakaś zabawka erotyczna? Dlaczego są mężczyźni, którzy tak szybko się podniecają i w mgnieniu oka dochodzi u nich do ejakulacji, innym z kolei zajmuje to znacznie więcej czasu? Dlaczego niektórych ludzi podnieca, kiedy ktoś pieści płatki ich uszu, a innych – okolice tylnej części kolan? Dlaczego niektórym podoba się lakier i skóra, a innym nie?
Nie zrozum mnie źle: jedno zachowanie nie jest wcale lepsze ani gorsze od drugiego. Orgazm wywołany stymulacją zewnętrznych części łechtaczki jest dokładnie tak samo dobry jak ten powstały w wyniku stymulacji pochwy, szybki wytrysk nie jest gorszy od takiego mniej szybkiego, a płatki uszu są równie cudownym miejscem odczuwania podniecenia, jak kolana. O ile tylko tobie i osobie u twojego boku sprawia to przyjemność. Jeśli tak się jednak nie dzieje, dobrze jest wiedzieć, że wzorce pobudzenia daje się zmienić.
Te wzorce i stan zakochania mają bowiem wspólną cechę: stanowią wynik indywidualnej historii seksualnej danej osoby.
Ale po kolei!
Używane i dotykane części ciała stają się bardziej wrażliwe
Pewne obszary naszego ciała są z natury bardziej wrażliwe niż inne. Należy do nich na przykład łechtaczka, żołądź penisa, wargi, język i opuszki palców. Znajduje się w nich więcej receptorów czuciowych niż w innych częściach ciała i odpowiadają im większe obszary kory mózgowej.
Liczba receptorów zmysłowych, za których pomocą odbieramy wrażenia, pozostaje niezmienna. Nie znaczy to jednak, że jesteśmy skazani wyłącznie na pakiet podstawowy. Daje się bowiem zmienić coś innego: połączenia synaptyczne między komórkami nerwowymi (neuronami), które przewodzą impulsy od receptorów do rdzenia kręgowego, a stamtąd albo są kierowane dalej do mózgu, albo od razu wysyłana jest odpowiedź. Terminem „synapsa” określa się połączenie między dwoma komórkami nerwowymi, komórką nerwową i komórką mięśniową lub komórką nerwową i receptorem. W przeciwieństwie do samych neuronów, które od czasu ich powstania w okresie embrionalnym nie mogą się już w ogóle tworzyć lub mogą to robić jedynie w ograniczonym zakresie, do wytwarzania nowych połączeń między neuronami dochodzi nawet w podeszłym wieku – i w mózgu, i w reszcie ciała.
Jeśli jakaś określona część ciała jest stale dotykana, przesyła nerwami informację o stymulacji do obszaru mózgu przypisanemu tej części. Dopiero tam stymulacja podlega ocenie i jest interpretowana jako określone odczucie, po czym ewentualnie dochodzi do reakcji.
Przy czym doznanie nie jest wcale równoznaczne z odczuciem. Ucisku koszulki na skórę doznajemy, kiedy receptory zmysłowe prześlą tę informację do mózgu. Nasz mózg ocenia wtedy takie doznanie i na ogół uznaje je za nieistotne, bo nie wymaga ono żadnej reakcji. Stąd też je „pomija”. Przez większość czasu nie czujesz, że masz na sobie koszulkę. W każdym razie tak długo, jak się na tym nie skupisz lub koszulka nie będzie obcierać nieprzyjemnie sutków. Taki filtr ma sens, bez niego poleglibyśmy pod natłokiem wrażeń bombardujących nas przez cały dzień.
Identyczna zasada obowiązuje jednak także w drugą stronę: jeśli skupiasz się na jakimś określonym obszarze i raz za razem świadomie go dotykasz, na przykład głaszcząc lub masując, możesz doprowadzić do jego uwrażliwienia. Tym samym potęgujesz swoją zdolność odczuwania – możesz czuć więcej, jeśli tylko chcesz! Weźmy na przykład okrągły obszar w górnej części pochwy, mniej więcej wielkości monety o wartości dwóch euro, zwany punktem G. Nosi taką nazwę, bo odkrył go w 1950 roku niejaki Ernst Gräfenberg. Jeśli jakaś kobieta nie jest przyzwyczajona do dotyku w tym miejscu, może on jej się wydawać na początku nieprzyjemny. Tak jakby musiała się wysiusiać, bo ten obszar graniczy bezpośrednio z cewką moczową. Jeśli jednak regularnie dotyka się punktu G i masuje go, to wraz z potęgowanym uwrażliwieniem daje się to lepiej rozróżnić i dotyk może podniecać.
Uwrażliwianie można wyobrazić sobie jako linę, która najpierw jest bardzo cienka. Przy każdym jednak użyciu zostają do niej wplecione kolejne stabilizujące włókna. W ten sposób staje się coraz mocniejsza, a informacje mogą przemieszczać się po niej w obie strony szybciej i z coraz większą łatwością.
A to jeszcze nie wszystko. Przy częstszej stymulacji określonej partii ciała również w mózgu wzrasta liczba przynależnych temu miejscu połączeń synaptycznych, a to oznacza, że dana część ma do dyspozycji więcej miejsca w korze mózgowej. Często używanemu kciukowi odpowiada tym samym stosunkowo duża powierzchnia kory mózgowej, a małemu palcowi u nogi, który przez większość z nas jest używany w znacznie mniej zróżnicowany sposób, odpowiada tylko niewielki fragment. Zupełnie inaczej wygląda to jednak u kogoś, kto używa nóg i palców u stóp do wszystkich codziennych aktywności. Dzięki treningowi nerwy stają się stabilniejsze, a ta używana część ciała otrzymuje większą zdolność odczuwania. Dzięki temu lepiej się sprawdza. Ten, kto choć raz złamał sobie rękę, zna to zapewne z autopsji. Jeśli nagle trzeba coś napisać ręką, której normalnie się do tego nie używa, idzie to z początku jak po grudzie, z czasem jednak nabiera się wprawy.
Na podobnej zasadzie jak dłonie i palce czy stopy i palce u nóg działają też narządy płciowe i wszystkie inne miejsca na powierzchni naszego ciała: jeśli jakiś wybrany obszar jest stymulowany dotykiem i konkretnymi działaniami, staje się bardziej wrażliwy.
Nawyki seksualne decydują o naszych doznaniach seksualnych
Teraz, kiedy dysponujesz już tą wiedzą, może myślisz sobie tak: to, że podniecasz się i dochodzisz do orgazmu w dany sposób, podczas gdy inna stymulacja na ciebie nie działa, ma bardzo dużo wspólnego z twoimi nawykami seksualnymi.
To znaczy z tym, w jaki sposób i przy wykorzystaniu jakich części ciała pobudzasz się na własną rękę, i z tym, czy wolisz się pocierać, głaskać, uciskać, stosować lubrykanty i olejki do masażu, a może jakieś wibrujące zabawki. Wszystkie te czynniki wpływają bowiem na to, jakiego rodzaju receptory zmysłowe reagują na stymulację i które drogi nerwowe są wzmacniane, a które nie. Ponadto duże znaczenie ma przy tym napięcie ciała i oddech, o tym dowiesz się jednak więcej trochę później.
Oczywiście nasze erotyczne indywidualne neuronowe układy scalone kształtowane są nie tylko podczas autoerotyzmu, lecz także podczas seksu z inną osobą. Mówiąc o seksie, mam na myśli wszystko, co się z nim jakoś wiąże: grę wstępną, petting, przytulanie się, seks analny czy oralny – wszystko, co w jakikolwiek sposób idzie w parze z dotykiem. A to wciąż nie wszystko, bo teoretycznie nie musi wcale chodzić o działanie motywowane seksualnie. Na twoje odczucia erotyczne może wpływać masaż, który funduje ci fryzjer podczas mycia głowy, albo ćwiczenia gimnastyczne wykonywane regularnie w klubie fitness, albo przyjemnie podniecające telepanie wagonu, kiedy metro przejeżdża przez tunel. Możliwości są nieskończone.
Przyjrzyjmy się jednak przez chwilę stosunkowi płciowemu: znaczenie ma tu na przykład to, w jakich pozycjach na ogół ze sobą śpicie (chociaż ze „spaniem” ma to w zasadzie niewiele wspólnego). W zależności od pozycji napięcie mięśni się różni, znacząco wpływając na nasze odczucia. Także pobudzany obszar ciała może być zdecydowanie inny w zależności od pozycji. Równie ważne podczas seksu – czy to w pojedynkę, czy we dwójkę – jest to, czy dużo, czy mało się poruszamy i jak się poruszamy. Wkrótce więcej na ten temat, bo ruch daje nam wspaniałe możliwości, żeby wyzwolić i spotęgować rozkosz z seksu.
Poza tym pewne znaczenie ma też to, czy stymulujesz się podniecającymi obrazami w swojej głowie, na przykład jakąś określoną fantazją lub pornografią, albo czy poszukujesz konkretnego dreszczyku emocji. Może lubisz chodzić na imprezy swingersów, kręci cię seks z obcymi czy pod gołym niebem lub tam, gdzie inni mogą cię przyłapać.
I wreszcie dochodzą do tego jeszcze tak zwane kody przyciągania seksualnego, czyli to, co uważamy za seksowne i podniecające w swoim partnerze lub partnerce albo podczas seksu. Te kody mogą dotyczyć wyglądu zewnętrznego – decydują na przykład o tym, że podobają ci się długie lub krótkie włosy, szczupłe lub przysadziste sylwetki, ludzie o jasnych czy ciemnych włosach. Ale takie preferencje istnieją na wszystkich poziomach percepcji, mogą odnosić się na przykład do zapachów (choćby określonych perfum) albo do tego, jakie coś jest w dotyku lub jak brzmi. Niektórzy ludzie uznają za erotyczną pościel z jedwabiu, na zmysły innych działa określona muzyka lub odurza ich, kiedy partner lub partnerka pojękuje. To tylko kilka dowolnie wybranych przykładów, bo w gruncie rzeczy wszystko, co daje się dostrzec w stanie pobudzenia seksualnego, może być takim sygnałem. Oznacza to, że dane drogi nerwowe zyskały na stabilności i odpowiednie sygnały celnie naciskają w nas „włącznik podniecenia”.
To, co pobudza nas seksualnie, ma często związek z osobistymi doświadczeniami. Czasem te powiązania mogą wydawać się przypadkowe. Jeśli wasz pierwszy pocałunek był cudowny i podniecający, a osoba, z którą się całowaliście, pachniała mydłem różanym, może być tak, że jeszcze wiele lat później zapach tego mydła będzie wydawać się wam czymś erotycznym. A jeśli pierwsza osoba, w której byliście zakochani na zabój, miała zielone oczy, całkiem możliwe, że również później na widok zielonych oczu nogi będą się pod wami uginać szybciej niż na widok brązowych lub niebieskich.
Na nasze kody przyciągania seksualnego wpływ ma często też to, co uchodzi za piękne lub seksowne w danym społeczeństwie. Jeśli w mediach stale widzi się wytrenowane i wystylizowane sylwetki, przekłada się to niepostrzeżenie na nasze upodobania. W psychologii nazywa się to efektem czystej ekspozycji. Moda bardzo dobrze uwidacznia, jak nasze oczy dostosowują się do określonych bodźców, nawet jeśli nie chodzi przy tym o bezpośrednie podniecenie. W szerszym sensie moda wpływa oczywiście także na to, co sami w sobie i w innych ludziach uważamy za atrakcyjne. Wciąż na przykład bardzo dobrze pamiętam, jak moja teściowa pojawiła się na spotkaniu rodzinnym w bluzce w panterkę, a ja w pierwszej chwili zareagowałam z niedowierzaniem: kto chodzi w czymś takim?! Nagle jednak cętki znalazły się na półkach wszystkich sklepów, na bluzkach, topach, szalach i legginsach. Po trzech miesiącach w końcu sama pomyślałam, że przymierzę takie legginsy. Już samo nieustanne oglądanie leopardzich cętek, które sprzedawano jako coś absolutnie pięknego, doprowadziło we mnie do zmiany oceny tego wzoru i odczuć na jego widok.
Wróćmy jednak do seksu: ponieważ większość z nas podczas masturbacji czy seksu z partnerem lub partnerką jest „niewolnikiem swoich przyzwyczajeń”, z czasem na wszystkich płaszczyznach naszych odczuć zmysłowych utrwalają się określone wzorce podniecenia. Przez to często się zdarza, że pewnego dnia dopada nas wrażenie, że możemy tylko tak, a nie inaczej. Sądzimy, że potrzebujemy konkretnego układu, scenerii i dotyku, żeby poczuć podniecenie. Jeśli potencjalny nowy partner lub potencjalna nowa partnerka wnoszą jakiś rodzaj zwiększonego pobudzenia, który nie jest kompatybilny z naszym wzorcem, może to wywołać przekonanie, że nie pasujemy do siebie fizycznie. Klasycznym przykładem jest mężczyzna, który szybko osiąga orgazm przez krótkie i urywane tarcia penisa, oraz kobieta, która „potrzebuje dłużej”, żeby dojść, a orgazm osiąga tylko przy określonej stymulacji, na przykład łechtaczki. Kiedy ten mężczyzna sypia z nią tylko tak, jak przyzwyczaił się do tego podczas masturbacji – gwałtownymi pchnięciami bez dodatkowego pieszczenia łechtaczki – ona nie ma żadnych szans na orgazm.
Dlaczego najmniejszy wspólny mianownik na dłuższą metę nie jest wcale dobrym rozwiązaniem
Ludzie często próbują rozwiązać rzekome problemy z dopasowaniem, stosując konkretne techniki i wcielając w życie porady, których w internecie i prasie można znaleźć w bród. Zaleca się na przykład, żeby mężczyzna myślał o czymś odstręczającym, co zahamuje nieco jego popęd. Lub żeby penis regularnie „pauzował”, a „uwiązany” do niego mężczyzna nie dochodził aż tak szybko, dzięki czemu jego partner lub partnerka będą mieli więcej czasu, żeby doświadczyć przyjemności. Poza tym nic się nie zmienia. Zgodnie z inną popularną strategią obie strony mają dojść niezależnie, na przykład dzięki seksowi oralnemu. Albo ty masz zadowolić się na własną rękę, kiedy twoja druga połowa już dojdzie. Jeśli taki układ pasuje wszystkim, to w porządku. Często jednak takie układy są postrzegane co najmniej jako częściowo niezadowalające – przynajmniej, jeśli ma to być trwałe rozwiązanie. Zarządzane samodzielnie stop-and-go może zaburzyć erekcję lub doprowadzić do jej braku, o pożądaniu nie ma już nawet co wspominać. Dające rozkosz flow nie występuje zresztą też u drugiej strony, wręcz przeciwnie: nie osiąga ona orgazmu przy wsuwaniu i wysuwaniu penisa z pochwy, więc takie sztuczne przedłużanie stosunku może działać na nią wręcz irytująco, a to prawdziwy zabójca pożądania. Do tego często dochodzi poczucie winy w stosunku do naszej drugiej połówki, skoro sami już „skończyliśmy” i najchętniej rozkoszowalibyśmy się tym stanem lub odprężyli. Ten, kto kieruje swoją uwagę na partnera lub partnerkę, zamiast myśleć o własnych doznaniach, często w rezultacie traci ochotę na seks. Przypomina to odbębnianie przykrego obowiązku, a nie źródło rozkoszy.
A to wielka szkoda.
Dlatego też jestem zwolenniczką równania:
Pożądanie do potęgi dziesiątej zamiast najmniejszego wspólnego mianownika.
W tej książce podejście do spełniania pragnień i potrzeb seksualnych jest inne. Nie znajdziecie tu technik zabijających pożądanie – tak zwanych strategii antyerotycznych – którymi można sztucznie hamować podniecenie. Nie będę ci tu podsuwać żadnych trików ani patentów na to, jak uatrakcyjnić swoje życie seksualne. One bowiem nie istnieją – jak już mówiłam, namiętny i udany seks to kwestia bardzo indywidualna. Zamiast tego pokażę ci, jak zmodyfikować tradycyjne wzorce podniecenia i tym samym poszerzyć repertuar doznań odbieranych przez ciało. Zamiast ograniczać się do szukania w seksie najmniejszego wspólnego mianownika, który tak naprawdę nikogo w pełni nie zadowoli, dzięki swojemu ciału otrzymasz możliwość otwarcia przed sobą nowych obszarów pożądania i przyjemności. Wzbogacisz tym swoje życie seksualne. Powiększysz repertuar, zamiast dopasowywać się do czegoś z góry danego. W ten sposób twoje życie seksualne ma szansę stać się piękniejsze i znów bardziej ekscytujące, nawet jeśli nie masz konkretnych problemów, lecz jedynie pragniesz znów odczuć więcej przyjemności i radości, nie ograniczając się w kółko do tego samego.
Jak dokładnie wypracować nowe wzorce podniecenia?
Ta książka kręci się właśnie wokół odpowiedzi na to pytanie. Pod koniec znajdziesz możliwe rozwiązania częstych i specyficznych trudności. Kryjąca się za nimi zasada nie różni się jednak niczym od szukania „po prostu” nowego impulsu do urozmaicenia życia seksualnego. Sprowadza się to niezmiennie do następujących czterech kroków:
• Krok 1: ustalenie status quo
Żeby zmierzać do jakiegoś celu, trzeba najpierw wiedzieć, skąd się w ogóle wyrusza. „Na czym stoję?” oznacza więc konkretnie: jakie mam wzorce podniecenia i rozkoszy? Jak wyglądają wzorce mojego partnera lub mojej partnerki? Skąd wzięły się te wzorce? Jeśli zadajecie sobie właśnie pytanie, skąd macie to wszystko wiedzieć, najważniejsze punkty omówimy już w następnym rozdziale.
• Krok 2: wyznaczanie celu
Zastanawiasz się: jak chcę się czuć w przyszłości podczas seksu – zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie – a jak nie chcę? Może zależy ci na tym, żeby rozwiązać konkretny problem, który aktualnie odbiera ci ochotę na seks. A może marzy ci się większy wpływ na to, jak szybko lub jak długo dochodzisz do orgazmu. Czy też pragniesz rozkoszować się bardziej seksem oralnym. Cieszyć się seksem bez żadnej presji oczekiwań podczas ciąży lub po niej. A może chcesz odkryć nowe możliwości, żeby seks w parze znów stał się bardziej podniecający i w mniejszym stopniu przebiegał wedle utartego schematu. Wprawdzie nie w następnym rozdziale, ale w jeszcze kolejnym poświęcimy się wyznaczaniu celu.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
