Jak stać się szczęśliwym człowiekiem - Ania Kęska - ebook

Jak stać się szczęśliwym człowiekiem ebook

Ania Kęska

4,0

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Wyjątkowy poradnik zawierający liczne przykłady. Do przeczytania minimum dwa razy - pierwsze czytanie lekkie i przyjemne, drugie nastawione na wprowadzanie przedstawionych rozwiązań do codziennego życia.

Fragmenty opinii z portalu lubimyczytac.pl

marquisdered: "Książkę pozornie czyta się bardzo szybko, jednak ja wolałam oszczędnie dawkować sobie tę przyjemność i delektować się "daniem głównym" przez kilka dni, aby mieć wystarczająco dużo czasu na przemyślenia i celebrowanie chwil poświęconych podróży do samego siebie. Każde słowo ze mną "rezonowało", niejednokrotnie odnosiłam wrażenie, iż czas ten jest spotkaniem z moją Lepszą Wersją."

fkamila: "Nie przepadam za poradnikami. Mam czasem wrażenie jakby były pisane przez członków sekty :). W tym przypadku już po kilku stronach lektury odetchnęłam z ulgą - ta książka jest zupełnie inna. Autorka nie przedstawia swoich poglądów jako jedynych słusznych.

Książka jest spójna, co bardzo mi się podoba. Każdy kolejny rozdział wynika z poprzedniego i większość z nich zawiera nawiązania do opisanych już wskazówek. Kolejny plus za konkretne (!) przykłady, ćwiczenia. Najlepsze jest jednak to, że po przeczytaniu poradnika i przemyśleniu poruszanych w nim kwestii chce się do niego wracać.

Bardzo inspirująca publikacja."

Monik100: "Bardzo lubię taki styl książek. Tę należy przeczytać kilka razy! (...)Pierwsze czytanie przyjemne, ale czułam niedosyt ;)Teraz wcielam zasady krok po kroku.Zupełnie inaczej spojrzałam na rady, ale dopiero po przykładzie z gąsienicami! Polecam każdemu"

Kielonek 21: "Polecam! Świetna książka :) garść prostych porad, które każdy może wykorzystać. Można powiedzieć, że to taka "recepta" na początek drogi w poszukiwaniu szczęścia, poszukiwaniu siebie i swojej drogi :)

BTW. Podziwiam talent autorki do pisania prosto i bez zbędnych ozdobników ;) uwielbiam kiedy ktoś wie, co chce napisać i nie plącze się w tym przez milion stron!"

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 100

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2329 ocen)
1062
633
384
185
65
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
njaros

Z braku laku…

Z braku laku… mignęła mi recenzja w internecie. Pochlebna. Uznałam ze przekartkuje. Przekartkowalam. Bez zaskoczeń. Ale kartkuję się szybko, więc jeśli ktoś chce sobie poprawić średnią czytelnictwa to w sam raz ;) książka to raczej zbiór krótkich przemyśleń, młodej kobiety, która znalazła sposób aby poczuć się lepiej i nim się dzieli. Zbiór krótkich komentarzy na temat różnych technik, które inne książki opisują szczegółowo. Książka poziomem przypomina artykuł z niezłego czasopisma dla kobiet.
40
Ann00

Nie polecam

Poradnik najniższej jakości
30
MartaS77

Dobrze spędzony czas

niby człowiek wszystko wie, ale nie stosuje. Polecam warto przeczytać i zastosować niektóre pomysły.
10
MariusPio

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi sie spodobala, fajna lektura dla wewnetrznego uspokojrnia “JA” .. jeszcze wroce do niej ponownie.
10
Jagoda94

Dobrze spędzony czas

Krótka, treściwa i bardzo pozytywna.
10

Popularność




 ANIA KĘSKA

Jak stać się szczęśliwym człowiekiem

Praktyczne wskazówki i tricki

Copyright © by Ania Kęska

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i/lub kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży zgodnie z Regulaminem Wydaje.pl

projekt okładki: Anna Gawryś

korekta: Justyna Bachniak

skład: Paweł Grad

Jak stać się szczęśliwym człowiekiem

Ania Kęska

Wydanie II

ISBN: 978-83-64936-03-6

Co ja w ogóle wiem o problemach?

Pewnie zastanawiasz się, kim ja jestem, że mam czelność pisać Ci o podnoszeniu się z beznadziejnych sytuacji. Co ja mogę wiedzieć o kłopotach? Więc może krótko to opiszę.

Od urodzenia mam problemy z oskrzelami. Uparły się i produkują dużo za dużo śluzu. Dzięki temu regularnie fundują mi bezsenne noce, zadyszkę i bardzo częste infekcje. W moich oskrzelach panują więc wprost idealne warunki do życia... dla bakterii. Problem tkwi w tym, że lekarze do tej pory nie postawili mi konkretnej diagnozy. Oczywiście nie przeszkadzało im to w faszerowaniu mnie bardzo silnymi lekami, które – nie czarujmy się – miały skutki uboczne. Część z nich, np. ponad roczny zanik miesiączki, odczuwam do dzisiaj. 

Na przestrzeni ostatnich pięciu lat czułam się jak dogasające ognisko. Przewlekła choroba w znaczącym stopniu utrudnia mi życie. I nie mam na myśli tak nieistotnych problemów, jak spędzanie masy godzin w szpitalach i u lekarzy, bo to da się jakoś przeżyć. Do niedawna cały czas zadawałam sobie pytania: Dlaczego ja? Co ja takiego zrobiłam, że jestem chora? Leczenie było dość kosztowne, dlatego kolejnym ciosem był brak stypendium, o które starałam się na studiach. Pracowałam na nie cały rok, miałam świetną średnią, dodatkowe osiągnięcia i bardzo na nie liczyłam. Włożyłam w naukę wiele wysiłku, nierzadko wypruwając sobie flaki, bo przy kłopotach z oddychaniem i ograniczonej ilości czasu (szpital, wizyty u lekarzy, badania) kosztowało mnie to wszystko dużo więcej energii niż innych. W tamtym czasie stypendium stanowiło dla mnie być albo nie być. Przez problemy z oskrzelami i słabą wydolność fizyczną nie mogłam podjąć żadnej pracy. Każdego dnia odkrztuszałam prawie 200 mililitrów flegmy! Po sesji zakończonej sukcesem byłam pewna, że mi się udało. To dodało mi skrzydeł i stwierdziłam, że mimo trudów zdecyduję się na drugi kierunek studiów, czyli dziennikarstwo. W liceum, kiedy moje oskrzela jeszcze aż tak mi nie dokuczały (a może raczej – kiedy leki jeszcze nie zdążyły tak bardzo spustoszyć mojego organizmu), odniosłam sukcesy w różnych konkursach literackich, dostałam się na warsztaty dziennikarskie dla uzdolnionej młodzieży z regionu, skończyłam je z wyróżnieniem... Czułam, że dziennikarstwo jest czymś, co pomoże mi się rozwinąć. Studia nie kosztowałyby dużo – i tak każdego dnia spędzałam ponad dwie godziny na dojeżdżaniu, więc skoro już byłam w mieście, to mogłam złapać dwie sroki za ogon. Wiedziałam, że mając stypendium, uda mi się podołać.

W tym czasie systematycznie zaczynałam czuć się dużo, dużo gorzej. Temperatura mojego ciała spadała do 33 stopni Celsjusza. Latem. Zdarzały się dni, że wynosiła 32 stopnie z kreskami! Byłam bardzo blada i nie miałam na nic energii. Lekarze, jak to lekarze, najpierw nie wierzyli, potem sami mierzyli mi temperaturę, a na końcu drapali się po głowie i skonsternowani mruczeli coś o ogólnym osłabieniu. Kierowano mnie na masę badań i momentami miałam wrażenie, że poruszam się po omacku. Bez celu i sensu. Skończyły się wakacje, ja wciąż słabłam. Wtedy przyszedł cios – nie dostałam stypendium. Zmieniły się zasady. W trakcie gry. Zamiast stypendium dla 10% osób z najwyższą średnią na roku, miało je dostać 5%, przy czym kryteria były już inne – dodatkowe osiągnięcia. Czułam się dość pewnie, bo je miałam... Niestety, moja uczelnia postanowiła wysoko honorować punktami wolontariaty. Jako osiągnięcia naukowe. Nie mam nic przeciwko wolontariatom, sama w miarę możliwości często się udzielałam, ale nigdy nie myślałam o zbieraniu za to zaświadczeń. W końcu chodzi o sam akt pomagania! Sytuacja była niedorzeczna – na stypendium załapali się studenci, którzy mieli poprawki i średnią niewiele wyższą niż 4.0 oraz dostęp do osób, które mogły im wystawić zaświadczenia. Okazało się, że realniej zdobyć stypendium z niskimi ocenami i zaświadczeniem za udział w organizacji np. jednodniowego festynu, niż za wysoką średnią i całorocznymi osiągnięcia. Czułam się rozgoryczona, oszukana, zawiedziona. W dodatku moje zdrowie systematycznie się pogarszało.

Spróbowałam rozpocząć ten drugi kierunek. Musiałam bardzo dobrze organizować czas, żeby każdego dnia manewrować między dwoma wydziałami. Często dochodził też do tego szpital. Starałam się nie poddawać. Jednocześnie byłam coraz bardziej wyczerpana. Leczenie nie przynosiło efektów, było wręcz coraz gorzej. W grudniu okazało się, że w tym, co odkrztuszam, jest całkiem pokaźna ilość gronkowca. Sto tysięcy tworzących kolonie jednostek w mililitrze flegmy. Nawet nie potrafiłam sobie tego wyobrazić! A potem było już tylko gorzej. Niemożliwe stało się pogodzenie dwóch kierunków studiów – było za dużo praktyk, a z częścią wykładowców na dziennikarstwie nawet nie było o czym dyskutować. Akurat tego za bardzo nie żałuję, bo studia były zbyt teoretyczne i nie nauczyłam się na nich niczego ponad to, co na warsztatach, które prowadzili praktycy. Z dnia na dzień, przy pierwszym lepszym pretekście zrezygnowałam z drugiego kierunku. Chwilę później okazało się, że ten cholerny gronkowiec nie reaguje na antybiotyki. W dodatku z badań wynikało, że moje serce bije wolniej. Momentami nawet dwa razy wolniej niż powinno. Wyglądałam jak chodząca śmierć. A, zapomniałabym – diagnozowano mnie w kierunku mukowiscydozy. Nie muszę chyba pisać, jak podziałało to na moje samopoczucie i na moją wyobraźnię. Tym bardziej, że badania wskazywały na tę nieszczęsną mukowiscydozę. 

Podsumujmy: miałam poważne problemy ze zdrowiem i z kasą. Byłam rozgoryczona i załamana. Czy może być gorzej? Może. 

Babcia podpaliła niechcący dom. Na szczęście udało się to w porę ugasić i ucierpiał tylko parter. Zdechł mi pies. Wyniki badań były złe, a leczenie coraz droższe. A, jeszcze jedno – mój dziadek wylądował na kardiochirurgii z nożem w sercu. Do tej pory nie wiem, jak można uznać, że człowiek, który nie miał siły samodzielnie wejść w górę po schodach bez kilku przystanków, sam wbił sobie w serce długi nóż. Trzy razy. Nóż wyjęto operacyjnie w szpitalu, śledztwo umorzono, dziadka przeniesiono na oddział psychiatryczny, jako niedoszłego samobójcę. To był moment, w którym zaczęłam zastanawiać się, kiedy w końcu zza rogu wyjdzie ekipa z kwiatami i powie: Jesteś w ukrytej kamerze! Niestety, nie byłam. 

Żeby było śmieszniej – wtedy właśnie okazało się, że przyznawanie stypendiów za wolontariaty było niezgodne z prawem. Rzecz jasna, nikt nie miał zamiaru naprawiać błędów.

W tamtym czasie zaczęłam mieć tego wszystkiego dość. Wypożyczyłam z wszystkich bibliotek w mieście całą literaturę dotyczącą oskrzeli i płuc. Przeczytałam podręczniki dla studentów medycyny i badania naukowe. Wertowałam ze słownikiem zagraniczne publikacje. Zainteresowałam się naturalnymi metodami leczenia. Samodzielnie pozbyłam się gronkowca przez wdychanie dymu brzozowego. Byłam zdesperowana i skłonna chwycić się wszystkiego. Zdziwiło mnie, że zadziałało! Kiedy w kolejnym badaniu okazało się, że gronkowca rzeczywiście nie ma, lekarka zapytała, czy coś na niego brałam. Powiedziałam, że wdychałam brzozę. Odpowiedziała tylko aha, pomruczała coś nad moją kartą i skierowała mnie do innego szpitala specjalistycznego.

Historia zaczęła się na nowo, w szpitalu powitano mnie słowami: Jak to możliwe, że przez 21 lat nikt nie postawił Pani diagnozy? Znam te formułki na pamięć – zawsze się tak zaczyna i nigdy się dobrze nie kończy. Ze szpitala wyszłam z poczuciem rozczarowania. Zdenerwowało mnie, że lekarka próbowała mi wmówić, że boli mnie w klatce piersiowej, skoro mnie nie bolało. Jak to nie boli, musi boleć! W efekcie plan był taki, żeby zrobić mi badania. Te same, które miałam robione z milion razy. Np. celem wykluczenia ostrej astmy, którą wykluczano już u mnie dziesiątki razy.

Byłam już wszędzie. To był ostatni szpital specjalistyczny. Wyszłam z niego, płacząc, bo straciłam wszelką nadzieję. Miałam zmarnować kolejny rok na serię badań, które miałam robione już wiele razy, tylko po to, żeby mieć w karcie jakiekolwiek wpisy? Czy nikt nie zamierzał mi pomóc? 

Tydzień później obudziłam się w środku nocy. Ciężko oddychałam i czułam się słabo. W pewnym momencie zaczęłam się dusić. Jestem do tego przyzwyczajona, często się tak dzieje. Tylko że tym razem wyglądało to gorzej. Nie mogłam złapać oddechu już dłuższy czas. Gdzieś w gardle utkwiła mi gęsta flegma, której nie mogłam w żaden sposób odkrztusić. Z rozdziawionymi ustami i łzami w oczach spowodowanymi bólem czułam, że to już koniec. Nie miałam jak wezwać pomocy, bo nie byłam w stanie nic zrobić. Pomyślałam tylko w panice: Serio? W ten sposób? Nie mogę umrzeć, dusząc się flegmą! Robiło mi się coraz ciemniej przed oczami i poczułam, że nigdy nie pragnęłam niczego tak bardzo, jak tego jednego oddechu. W tym momencie lepki glut w końcu się oderwał i, robiąc salto, wylądował na ścianie półtora metra dalej. Złapałam oddech. I powiedziałam sobie: Dość! Tak nie może się więcej dziać. To był dzień, w którym zaczęłam wstawać i powoli przejmować odpowiedzialność za swoje życie.

O czym jest ta książka?

O tym, jak podnieść się, wstać i stawić czoła wszystkim problemom. Zacząć żyć TU i TERAZ. Szczęśliwie.

 Zapewne masz już serdecznie dość tych wszystkich przegadanych poradników, które nie wnoszą nic konkretnego do Twojego życia, poza krótkim pobudzeniem Twojej motywacji. Dlatego dobra wiadomość dla Ciebie – to nie jest kolejny przegadany poradnik. W tej książce postaram się dostarczyć Ci konkretnych ćwiczeń i rozwiązań, które pomogą zmienić Twoje życie. Tak, TOBIE!

 Zapamiętaj raz na zawsze, że jedyna zmiana, na jaką masz realny wpływ, to zmiana, jaka dokona się w Tobie. W Twoich myślach, w Twoim zachowaniu, w Twojej postawie. Nie marudź, że rząd, że lekarze, że korupcja, że bezrobocie, że kiepska sytuacja. Rusz tyłek i zmień COŚ w sobie.

Nauczenie się tego wszystkiego zajęło mi kilka lat. Nie był to proces łatwy i nie obyło się bez błędów. Wiele razy chciałam się poddać i wrócić do starych bezpiecznych nawyków. Do zrzucania winy na innych, do postawy ofiary, do jęczenia: Dlaczego ja? A jednak dzisiaj stoję w miejscu, w którym jest mi dobrze. Czuję się dobrze z samą sobą i mogę tak bardzo nie po polsku powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Mam nadzieję, że pomogę Tobie zmienić coś w Twoim życiu. Nie miej złudzeń – od samego czytania nic się nie stanie. Jeśli jednak obiecasz mi, że zastosujesz się do tego, o czym napisałam w tej książce, i wykonasz ćwiczenia, gwarantuję Ci, że rozpocznie się wspaniały ciąg pozytywnych zmian na lepsze. Wspaniały, bo nieustający!

Nie ma jednej drogi

Do Rzymu prowadziło wiele dróg. Niektórzy mawiają, że wszystkie. Wierzę, że tak samo jest z życiem. Można je przeżyć na wiele sposobów i nie jestem na tyle przemądrzała, żeby wyrokować, która z dróg jest lepsza, a która gorsza. Do szczęścia też można iść na wiele sposobów. Są drogi proste i kręte, długie i krótkie, wyboiste, dziurawe i z idealną nawierzchnią. Z dróg można zawracać, skręcać i rezygnować. Jesteśmy istotami, które mają wybór. I to jest piękne, choć jednocześnie niebezpieczne.

Nie ma jednej drogi, jeśli chodzi o odżywianie czy odchudzanie. Można schudnąć, rezygnując z mięsa i decydując się na dietę wegetariańską. Można też iść krok dalej i zrezygnować z produktów odzwierzęcych, takich jak mleko, jaja i miód, przechodząc na weganizm. Istnieje wiele świadectw i badań, które pokazują, że te sposoby odżywiania są dobre, korzystne dla zdrowia i samopoczucia oraz... prawdopodobnie tyle samo badań, które pokazują, że jest dokładnie na odwrót. Istnieją też zwolennicy diety paleo, która ma być zbliżona do jadłospisu praktykowanego ponoć przez ludzi pierwotnych. Podstawą tej diety jest mięso, a zwolennicy zapewniają, że czują się lekko oraz mają masę energii. Ich zachwyty podzielają naukowcy, którzy w wielu badaniach potrafią udowodnić, że jest to optymalny sposób odżywiania. Oczywiście są też badania, które prezentują skrajnie inne stanowisko. Są zwolennicy diety Dukana, rozdzielnej, makrobiotycznej, braku diety i tacy, którzy po prostu odrzucają żywność przetworzoną. I w każdej z tych grup znajdą się ludzie, którzy osiągają swoje cele!

Jak to możliwe, że tak różne i niemal całkowicie przeciwstawne sposoby odżywiania przynoszą dobre rezultaty? Bez trudu możemy odnaleźć okazy zdrowia zarówno wśród wegetarian, jak i wśród osób stosujących dietę paleo. Co więcej – głównym założeniem obu tych systemów jest znalezienie się bliżej natury! Odpowiedź jest prosta: nie ma jednej drogi, jeśli chodzi o odżywianie.