Szczęścia można się nauczyć - Ewa Woydyłło, Agnieszka Radomska - ebook + audiobook
BESTSELLER

Szczęścia można się nauczyć ebook i audiobook

Ewa Woydyłło, Agnieszka Radomska

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

118 osób interesuje się tą książką

Opis

Wiele dróg prowadzi ku szczęściu. 

Jak odnaleźć własną? 

 

 

Czy istnieje przepis na szczęście?  „Często jestem o to pytana. Nie wiem jak inni, ale ja po prostu lubię życie i nauczyłam się akceptować rzeczy, na które nie mam wpływu” mówi dr Ewa Woydyłło.  

W książce Szczęścia można sięnauczyć dr Ewa Woydyłło i dziennikarka Agnieszka Radomska poruszają tematy, z których utkana jest nasza codzienność. Mówią o miłości i przyjaźni, radości i troskach, pracy i odpoczynku. Zastanawiają się, kiedy warto dawać z siebie wszystko, a kiedy lepiej odpuścić, jak budować relacje z innymi, by były trwałą wartością, a także jak zatroszczyć się o własny dobrostan.  

Być może właśnie te rozmowy staną się dla ciebie inspiracją, zachętą do najciekawszej z możliwych podróży w głąb siebie. I ku szczęściu.  

 

   

*** 

    

EwaWoydyłłodr psychologii, terapeutka uzależnień, publicystka i autorka wielu książek pełnych porad oraz wiary w to, że nasze szczęście zależy od nas samych, w tym bestsellerowychZakrętów życia(Wydawnictwo Zwierciadło). Propagatorka ruchu, miłośniczka tenisa na korcie i na trybunach. 

Agnieszka Radomska –dziennikarka. Fascynuje ją wszystko, co związane z emocjami i ludzką psychiką. Prywatnie mama nastolatki i miłośniczka kundelków.  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 218

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 20 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Magdalena Kumorek

Oceny
4,8 (209 ocen)
166
37
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zamonia

Dobrze spędzony czas

Mój ulubiony, nie tylko książkowy temat, poruszony przez jedną z moich ulubionych Autorek. Nie będę obiektywna. Niby wszystko wiemy ale inspiracji nigdy za dużo :)
10
Werona1993

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, którą pochłonęłam w mgnieniu oka! Poruszyła mnie do głębi i zmusiła do refleksji nad własnym postrzeganiem codzienności. To naprawdę ciepła, mądra i pełna pozytywnej energii lektura. Obowiązkowa pozycja dla każdego Polaka‑Smutniaka – daje nadzieję, inspirację i przypomina, jak ważne jest docenianie tego, co tu i teraz. Cóż, jestem szczęściarą, że mogłam ją przeczytać 😉 Polecam z całego ❤️
10
JustynaMyszor

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniałą książka mówiąca o najprostszych sprawach w życiu, konsekwencjach naszych działań i na co mamy wpływ w swoim życiu a na co nie mamy.
10
Natalijka1188

Nie oderwiesz się od lektury

przyjemna i bardzo świadoma pozycja. bardzo miło się słucha.
00
ECAB1

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam Panią Ewę! Krótkie wskazówki do wcielenia w życie od zaraz . Polecam gorąco !
00

Popularność




Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2025 Text © co­py­ri­ght by Ewa Woy­dyłło, Agnieszka Ra­dom­ska, 2025
Re­dak­cja: Agnieszka Wierz­bicka
Ko­rekty: Me­lanż
Pro­jekt okładki i pro­jekt gra­ficzny: Ada Ku­jawa
Zdję­cie Ewy Woy­dyłło: Alek­san­dra Mo­drze­jew­ska
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2025
ISBN: 978-83-8132-682-7
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603 798 616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

do­piero te­raz

kiedy mam się

czym mar­twić

wiem że nie warto

było

na za­pas

się mar­twić

trzeba było się

na za­pas cie­szyć

być nie­po­praw­nym

upra­wia­czem ra­do­ści

Jó­zef Ba­ran

Przy­pis do cier­pie­nia

Książka, którą trzy­masz w ręku, nie jest re­ceptą na szczę­ście. Nikt nie zna uni­wer­sal­nego prze­pisu na to, jak cie­szyć się ży­ciem. Każdy musi zna­leźć wła­sną drogę do speł­nie­nia. Mamy na­dzieję, że na­sze roz­mowy staną się in­spi­ra­cją i za­pro­sze­niem do re­flek­sji nad wszyst­kim, co w ży­ciu ważne.

W Szczę­ścia można się na­uczyć wska­zu­jemy kie­runki po­szu­ki­wań prawdy o so­bie po to, aby za­pew­nić w swoim ży­ciu miej­sce dla przy­jaźni, mi­ło­ści, pracy i od­po­czynku. Za­sta­na­wiamy się, czym są zdrowe wy­bory i jak wielką uzdra­wia­jącą moc ma ak­cep­ta­cja. Ob­ja­śniamy do­bro­stan i doj­rza­łość, która do niego przy­bliża. Mó­wimy też o trud­no­ściach, ja­kich można się spo­dzie­wać, ale trzeba się na­uczyć je po­ko­ny­wać.

Być może dzięki tej lek­tu­rze za­czniesz wpro­wa­dzać zmiany, wcale nie­wy­ma­ga­jące re­wo­lu­cji, a je­dy­nie no­wego spoj­rze­nia. Po­trak­tuj tę książkę jak szwedzki stół ‒ po­czę­stuj się tym, czego ze­chcesz spró­bo­wać, i zo­bacz, co się sta­nie...

Ewa Woy­dyłło,

Agnieszka Ra­dom­ska

.

Szczę­ście to nie cel.To pro­dukt uboczny czer­pa­nia z ży­cia w pełni.

Ele­anor Ro­ose­velt

.

Rzadko kiedy sły­szę od ko­goś zda­nie „je­stem szczę­śliwy/szczę­śliwa”. Może szczę­ście jest po­ję­ciem zbyt wznio­słym, gór­no­lot­nym, tro­chę ide­ali­stycz­nym? Lu­dzie na ogół są po pro­stu albo za­do­wo­leni, albo nie. I chyba ła­twiej nam przy­znać, że czu­jemy się nie­szczę­śliwi. Sama tak mam, a ty?

Gdyby wy­da­rzyło się coś nad­zwy­czaj­nego, i to ra­czej coś bar­dzo przy­krego, co spo­wo­do­wa­łoby kom­pletne za­ła­ma­nie i sy­tu­ację bez wyj­ścia, to fak­tycz­nie mo­gła­bym po­czuć cięż­kie prze­ra­że­nie, smu­tek, roz­pacz – ale wcale nie­ko­niecz­nie po­my­śla­ła­bym: „jaka je­stem nie­szczę­śliwa...”. Zresztą jaki sens ma wów­czas sta­wia­nie so­bie ta­kiego py­ta­nia? Prze­cież to oczy­wi­ste, że skoro wła­śnie się do­wie­dzia­łam, że np. moje dziecko nie zdało do na­stęp­nej klasy, to w tym mo­men­cie je­stem zmar­twiona. Zła­mał mi się ob­cas, gdy bie­głam do tram­waju? Cóż, taki pech... Nie musi to być od razu sy­no­ni­mem nie­szczę­ścia. Stwier­dze­nie „je­stem nie­szczę­śliwa” może mieć cha­rak­ter na­wy­kowy. Tym smut­nym i uża­la­ją­cym się zwro­tem nie­któ­rzy wy­ra­żają stan lub na­strój, a na­wet cza­sem prze­ko­na­nie, gdy im się ich ży­cie nie po­doba, gdy cier­pią w sy­tu­acjach trud­nych do roz­wią­za­nia, np. w nie­uda­nych mał­żeń­stwach, źle do­pa­so­wa­nych za­wo­dach, lub gdy nie po­tra­fią spro­stać ja­kimś ży­cio­wym wy­ma­ga­niom. Może to być zwią­zane z do­zna­nym roz­cza­ro­wa­niem, przy­krym za­sko­cze­niem, ale rów­nież z prze­wle­kłą bez­czyn­no­ścią, osa­mot­nie­niem czy nudą.

Nuda uniesz­czę­śli­wia?

Sie­dzi ktoś w domu i my­śli: wo­kół tylu szczę­śli­wych lu­dzi, a ja tu tkwię sam jak pa­lec. Osoba nie­śmiała, prze­mę­czona albo pa­sywna może w ta­kiej sy­tu­acji fak­tycz­nie czuć się nie­szczę­śliwa. Inna wyj­dzie z domu na spa­cer czy prze­biec się po parku, wy­bie­rze się do kina, do mi­łej są­siadki, do bi­blio­teki, za­te­le­fo­nuje do krew­nych czy zna­jo­mych; a jesz­cze inna umo­ści się wy­god­nie w fo­telu z kub­kiem her­baty i cie­kawą książką albo po­słu­cha mu­zyki w ra­diu czy wy­szuka coś cie­ka­wego w te­le­wi­zji. To na­prawdę za­leży od na­szych przy­zwy­cza­jeń. Gdy ktoś czeka na atrak­cje, może się nie do­cze­kać. Le­piej za­dbać o nie oso­bi­ście.

Z czego wy­ni­kają te róż­nice?

Wiele na­wy­ków wy­no­simy z domu, gdzie do­ro­śli prze­ka­zują dzie­ciom swoje wy­obra­że­nia o ży­ciu. W nie­któ­rych ro­dzi­nach pa­nuje prze­ko­na­nie, że ży­cie jest okrutne i cięż­kie, a los pra­wie za­wsze nie­życz­liwy. U mnie było od­wrot­nie. Mama za­wsze po­wta­rzała, że je­ste­śmy szczę­ścia­rami i mamy wszystko, czego nam po­trzeba. W szkole było spo­koj­nie i bez afer, na­uczy­cielki nas lu­biły i za­wsze pod­trzy­my­wały na du­chu. Ja więc do tej pory uwa­żam, że na świe­cie jest wię­cej do­brego niż złego – i jak pa­trzę do­okoła, to mi się to za­wsze spraw­dza. Oczy­wi­ście są rze­czy, które mnie złosz­czą, smucą albo krzyw­dzą. Jed­nak szczę­ście ro­zu­miem bar­dzo oso­bi­ście, na­wet in­tym­nie, i różne przy­kre czy nie­miłe sprawy trak­tuję jako dru­go­rzędne. Na­paść Ro­sji na Ukra­inę jest czymś strasz­nym, okrut­nym i nie­bez­piecz­nym; ostat­nia po­wódź na po­łu­dniu Pol­ski była wielką tra­ge­dią dla ty­sięcy po­szko­do­wa­nych – ale cho­ciaż jedno i dru­gie uwa­żam za wiel­kie nie­szczę­ścia, to nie od­biera mi to prawa, by cie­szyć się moją ro­dziną, moją pracą, mo­imi przy­ja­ciółmi i wszyst­kimi waż­nymi dla mnie rze­czami.

A samo po­ję­cie szczę­ścia nie jest dziś tro­chę prze­re­kla­mo­wane?

Moż­liwe, przy­naj­mniej w tym sen­sie, w ja­kim czę­sto się o nim mówi – jako o ja­kichś szcze­gól­nych przy­wi­le­jach. A prze­cież do­bre, przy­jemne ży­cie, które bu­dzi ra­dość, za­do­wo­le­nie, wcale nie musi wy­ni­kać z tego, że ktoś jest ja­koś wy­jąt­kowo uprzy­wi­le­jo­wany. Czę­sto bywa wręcz od­wrot­nie, a przy­kła­dów w hi­sto­rii i kul­tu­rze jest mnó­stwo. Oczy­wi­ście szcze­gól­nie rzu­cają się w oczy te po­wszech­nie znane, do­ty­czące ce­le­bry­tów. Uwa­żana za naj­pięk­niej­szą ko­bietę świata Ma­ri­lyn Mon­roe, wielka gwiazda, wy­koń­czyła się al­ko­ho­lem i psy­cho­tro­pami w wieku za­le­d­wie 36 lat; inna uta­len­to­wana ar­tystka, Amy Wi­ne­ho­use, mimo wspa­niale za­po­wia­da­ją­cej się ka­riery też ode­szła w tra­giczny spo­sób, usi­łu­jąc w nar­ko­ty­kach zna­leźć ucieczkę od swego spek­ta­ku­lar­nie za­po­wia­da­ją­cego się ży­cia. Ro­bin Wil­liams, naj­we­sel­szy wśród ak­to­rów, z wy­bit­nymi ro­lami na kon­cie, po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, choć mo­głoby się wy­da­wać, że jego ży­cie to pa­smo speł­nio­nych ma­rzeń. Sa­mot­ność i de­pre­sja to czę­ste ludz­kie dra­maty, które po­ka­zują, że szczę­śliwe ży­cie wcale nie za­leży od urody, bo­gac­twa czy ta­len­tów.

Skoro nie przy­wi­leje, to co czyni nas szczę­śli­wymi?

Czę­sto je­stem py­tana o „prze­pis na szczę­ście”. Nie wiem, jak inni, ale ja po pro­stu lu­bię ży­cie i na­uczy­łam się ak­cep­to­wać rze­czy, na które nie mam wpływu. Mnó­stwo lu­dzi wpada w zły na­strój już w paź­dzier­niku, bo za­raz po nim prze­cież bę­dzie li­sto­pad, z całą swoją sza­ro­ścią, a po nim zimny gru­dzień i sty­czeń, więc na pierw­szy po­wód do za­do­wo­le­nia trzeba cze­kać do wio­sny... Ta­kie osoby mają wi­dać pe­cha, bo ja na przy­kład bar­dzo lu­bię dłu­gie je­sienne i zi­mowe wie­czory. W ogóle lu­bię lu­bić bar­dziej niż nie lu­bić. I to od­nosi się do wielu rze­czy. Taką mam stra­te­gię, bo jak coś czy ko­goś lu­bię, to sama le­piej się czuję.

Nie my­ślę o szczę­ściu jako o sta­nie ide­al­nym. Pięk­nie po­ka­zuje to film „Bu­lion na­mięt­no­ści” ze zna­ko­mitą Ju­liette Bi­no­che. Jest to w pew­nym sen­sie film o szczę­ściu, choć bo­ha­te­rom da­leko do do­sko­na­ło­ści. Po­ka­zuje szczę­ście spo­wite w nie­do­syt, w ja­kieś nie­speł­nie­nie, a mimo to pełne wzru­szeń, ra­do­ści i pięk­nych uczuć i to za­równo wśród do­ro­słych, jak i dzieci. Na­to­miast ide­alne szczę­ście jest czę­sto po­strze­gane jako nad­zwy­czajne unie­sie­nie, wznio­słość, udu­cho­wie­nie czy eu­fo­ria – tyle że ta­kie mo­menty zda­rzają się w ży­ciu rzadko.

One są bar­dzo cenne, ale trzeba umieć je za­uwa­żyć.

To czę­sto są ta­kie chwilki, krót­kie mo­menty, które za­pa­mię­tu­jemy i do któ­rych chce nam się wra­cać pa­mię­cią. Gdy nie­dawno by­łam nad mo­rzem, wstą­pi­łam do ma­łej pry­wat­nej ga­le­rii sztuki. Na ścia­nach wi­siało wiele ob­ra­zów, ale moją uwagę przy­kuł je­den – przed­sta­wiał jakby roz­ża­rzone słońce, duży pro­mie­ni­sty okrąg in­ten­syw­nej czer­wieni i oranżu. Za­chwy­cił mnie, sta­łam i pa­trzy­łam onie­miała. Gdy przy­po­mi­nam so­bie tę chwilę, od razu robi mi się miło i cie­pło. I cho­ciaż na tym sa­mym wy­jeź­dzie zgu­bi­łam do­wód oso­bi­sty, co prze­cież za­wsze ozna­cza masę kło­po­tów i kom­pli­ka­cji, nie to utkwiło mi w pa­mięci, lecz tamta chwila za­chwytu, którą już za­wsze będę mo­gła przy­wo­łać. My­ślę, że szczę­ście to nie con­stans. Gdy mó­wię, że szczę­ście jest prze­re­kla­mo­wane, mam na my­śli to, że ktoś, kto chciałby być stale i nie­zmien­nie szczę­śliwy, nie stąpa po ziemi, tylko buja w wy­ima­gi­no­wa­nych ob­ło­kach. Bo co zrobi z tymi mo­men­tami, kiedy przy­pali gar­nek albo do­sta­nie man­dat? Jak to po­mie­ści w szczę­ściu?

A może waż­niej­sze od ja­kiejś uni­wer­sal­nej de­fi­ni­cji szczę­ścia, która pew­nie nie ist­nieje, jest uświa­do­mie­nie so­bie, czym jest ten stan dla każ­dego z nas? Bo prze­cież to, co jest szczę­ściem dla pani X czy pana Y, mnie czy cie­bie być może w ogóle by nie cie­szyło. Mnie na przy­kład dużo wię­cej ra­do­ści daje sie­dze­nie z mo­imi psami na tra­wie niż cho­dze­nie po ga­le­riach z ob­ra­zami.

To do­sko­nale po­twier­dza oso­bi­sty i in­dy­wi­du­alny wy­miar szczę­ścia. Od­nosi się to zresztą do wielu in­ten­syw­nych prze­żyć czło­wieka. Nie spo­sób po­rów­nać rów­nież ta­kich sta­nów emo­cjo­nal­nych i psy­cho­fi­zycz­nych jak ból, strach, ra­dość, smu­tek, za­zdrość czy złość. Mó­wimy prze­cież, że ktoś ma wy­soki próg bólu, a ktoś ni­ski; ktoś po­trafi za­pa­no­wać nad zło­ścią, a ktoś od razu wy­bu­cha; ktoś spo­koj­nie na coś czeka, a ko­goś roz­sa­dza nie­cier­pli­wość. Ze szczę­ściem może być po­dob­nie. Znowu przy­wo­łam wspo­mnianą aurę je­sienną – dla jed­nych to sym­bol chan­dry, dla dru­gich bło­giego pła­wie­nia się w do­mo­wym i ro­dzin­nym cie­ple. Sta­ro­żytni bar­dzo dużo wie­dzieli o czło­wieku. Oni, to co ważne na te­mat ludz­kiej na­tury i kon­dy­cji czło­wieka, ja­koś ge­nial­nie wy­czu­wali, po­nie­waż o wielu od­kry­ciach na­uko­wych ni­komu jesz­cze na­wet się nie śniło. Jed­nym z naj­waż­niej­szych prze­słań, które do dziś nie stra­ciło na ak­tu­al­no­ści, jest dawny na­pis na fron­to­nie świą­tyni Apol­lina w Del­fach: „Po­znaj sa­mego sie­bie”. Ta mą­drość del­ficka na­po­mina i za­chęca do zgłę­bia­nia sa­mo­wie­dzy tak, by nam słu­żyła i uła­twiała do­bre, szczę­śliwe ży­cie. Mamy różne ce­chy, skłon­no­ści, upodo­ba­nia, różne oso­bo­wo­ści i cha­rak­tery i każdy prze­żywa świat po swo­jemu. Zo­baczmy to na przy­kła­dzie. Wy­da­wa­łoby się, że nikt nie lubi bólu. A jed­nak ist­nieli, a być może są i dziś, bi­czow­nicy, któ­rzy sami so­bie za­da­wali ból i ro­bili to w eks­ta­zie przy­po­mi­na­ją­cej eu­fo­ryczne szczę­ście... Nie­któ­rzy lu­dzie czer­pią przy­jem­ność z ma­so­chi­stycz­nych prak­tyk sek­su­al­nych, w któ­rych ból jest klu­czo­wym skład­ni­kiem roz­ko­szy. Nie jest więc tak, że ab­so­lut­nie nikt nie lubi bólu. Pro­po­nuję za­tem: niech każdy szuka wła­snego szczę­ścia!

Tylko że to jest bar­dzo trudne – po­znać sie­bie. Lu­bię my­śleć, że mam prawo ufać so­bie, kie­ro­wać się in­tu­icją, bo to ja wiem naj­le­piej, co jest dla mnie do­bre. Ale skąd mam wie­dzieć, że wiem o so­bie wy­star­cza­jąco dużo?

Po­ru­szy­łaś pe­wien pa­ra­doks. Zgoda, ważne jest, by ufać so­bie, nie okła­my­wać sie­bie, roz­po­zna­wać swoje praw­dziwe uczu­cia i emo­cje, nie upięk­szać swego wi­ze­runku, ale go rów­nież nie po­ni­żać ani nie szpe­cić. Je­żeli cze­goś pra­gniesz albo coś bu­dzi w to­bie nie­chęć, to po­słu­chaj sie­bie. Tylko że może po­ja­wić się py­ta­nie: czy za­wsze za­ufa­nie do sie­bie jest wy­star­cza­ją­cym dro­go­wska­zem? Wi­dzę co naj­mniej kilka prze­szkód. Pierw­szym z brzegu jest brak do­świad­cze­nia. Jest to zresztą ce­cha mło­do­ści, bo z de­fi­ni­cji we wcze­snych la­tach ży­cia czło­wiek ma prawo wielu rze­czy nie wie­dzieć, nie umieć prze­wi­dy­wać kon­se­kwen­cji, nie roz­po­zna­wać ani pra­wi­dłowo oce­niać za­gro­żeń. Wy­obraź so­bie, że wy­bie­rasz się na stu­dia. Je­steś ob­da­rzona wy­jąt­ko­wymi pre­dys­po­zy­cjami, na przy­kład pięk­nie ry­su­jesz. Wy­bie­rasz więc ASP, za­czy­nasz zgłę­biać taj­niki ry­so­wa­nia i na­po­ty­kasz pierw­sze trud­no­ści, coś oka­zuje się zbyt trudne, spo­ty­kasz na swo­jej dro­dze wy­jąt­kowo an­ty­pa­tycz­nego i nie­życz­li­wego ci pro­fe­sora, więc się znie­chę­casz i po­rzu­casz te stu­dia. Mo­żesz uznać, że twój wy­bór był chy­biony, i się wy­co­fać. Tak ci pod­po­wiada in­tu­icja. Idziesz w zu­peł­nie inną stronę, np. na mar­ke­ting, a po ja­kimś cza­sie za­czy­nasz się mę­czyć i do­cho­dzisz do wnio­sku, że ty jed­nak je­steś po­wo­łana do...two­rze­nia sztuki! Za­ufa­nie do sie­bie, opie­ra­nie się na zmien­nych za­chcian­kach (po­zo­ru­ją­cych u nie­doj­rza­łych osób „in­tu­icję”) na ogół się nie spraw­dza.

Jak więc zy­ski­wać ten wgląd w sie­bie, bu­do­wać sa­mo­świa­do­mość?

Jak wszyst­kiego, tego też trzeba się na­uczyć. Tro­chę me­todą prób i błę­dów, ale tylko tro­chę. Opłaca się ob­ser­wo­wać in­nych lu­dzi, świat, ży­cie ak­tu­alne i mi­nione po­przez li­te­ra­turę, kino, te­atr, szkołę. Warto roz­ma­wiać o swo­ich wy­bo­rach, de­cy­zjach, wąt­pli­wo­ściach i py­ta­niach z tymi, któ­rzy nam do­brze ży­czą i nie do­ku­czają. Już na­wet dziecko może oma­wiać dzień spę­dzony w przed­szkolu, pod­su­mo­wy­wać go, wy­cią­gać wnio­ski. Co­dzienne prze­ży­cia spra­wiają, że uczy się o so­bie rze­czy, które przy­da­dzą się do końca ży­cia. Że na przy­kład źle jest rzu­cić kloc­kiem w ko­legę albo zjeść nie­smaczną pa­rówkę i po­tem mieć nie­smak w ustach. Pro­blem wielu osób po­lega na tym, że jako dzieci zo­sta­wali z ta­kimi spra­wami sami ze sobą i nikt z nimi o nich nie roz­ma­wiał. Wcho­dzą więc ta­kie dzieci czę­sto w ży­cie z pu­stymi rę­kami, ser­cami i umy­słami.

Trzeba po­zna­wać i ro­zu­mieć sie­bie w każ­dej dzie­dzi­nie, która wy­daje się cie­kawa. Po­zbyć się prze­ko­na­nia, że każdy do­ko­nany wy­bór jest osta­teczny. Kiedy je­steś naj­bar­dziej chłonna, do­kształ­caj się, do­wia­duj, za­da­waj py­ta­nia, po­szu­kuj od­po­wie­dzi. Rób je­den, drugi, trzeci fa­kul­tet, ucz się ję­zy­ków, spraw­dzaj, w czym je­steś do­bra, co cię in­te­re­suje i po­ciąga. Ni­gdy nie wiesz, jaka umie­jęt­ność ci się w ży­ciu przyda. To po­szu­ki­wa­nie jest bu­do­wa­niem ka­pi­tału. Gro­ma­dzisz wie­dzę, umie­jęt­no­ści, zbie­rasz do­świad­cze­nia – i two­rzysz swój wła­sny skar­biec, z któ­rego po­tem bę­dziesz czer­pać – ile i kiedy ze­chcesz. Uwa­żam, że szczę­ście jest w tym, że się robi coś, z czego czło­wiek jest nie tylko za­do­wo­lony, ale i dumny. Mam kilka wy­uczo­nych za­wo­dów: je­stem psy­cho­lożką, te­ra­peutką, dzien­ni­karką, tłu­maczką, hi­sto­ryczką sztuki i mogę so­bie wy­bie­rać, który z nich będę wy­ko­ny­wać. A tak na­prawdę to, co ro­bię, w pew­nym sen­sie po­zwala mi łą­czyć to wszystko i wy­ko­rzy­sty­wać wiele kom­pe­ten­cji, co daje mi mnó­stwo sa­tys­fak­cji i ni­gdy się nie znu­dzi.

Ważne jest, by dać so­bie prawo do do­świad­cza­nia?

Na­wet je­śli go so­bie nie dasz, to i tak bę­dziesz gro­ma­dzić ko­lejne do­świad­cze­nia. Do­brze by­łoby tylko, że­byś nie miała za dużo tych złych, a jak naj­wię­cej do­brych i bez­piecz­nych. Gdy pro­po­nuję: spraw­dzaj, co ci się po­doba, w czym i z czym czu­jesz się do­brze, to ktoś może po­my­śleć, że skoro lubi so­bie wy­pić bu­telkę wina, to zna­czy, że to jest dla niego do­bre. Al­ko­hol do­daje ani­mu­szu, jest sym­bo­lem do­brej za­bawy i łą­czą się z jego spo­ży­wa­niem roz­ma­ite atrak­cje. Nie­któ­rzy uwa­żają, że wła­śnie po to jest mło­dość, by tak ją spę­dzać! My­ślę, że to by­łaby ogromna nie­uczci­wość, gdyby zo­sta­wić ten wy­bór ko­muś, kto go­tów jest pójść za każdą za­chcianką. Bez­myślne słu­cha­nie wy­łącz­nie sie­bie, zwłasz­cza w mło­dym wieku, jest ry­zy­kowne. Smak, gust, a przede wszyst­kim sys­tem war­to­ści i zdol­ność od­róż­nia­nia do­bra od zła do­piero się kształ­tują i dla­tego młody czło­wiek wy­maga doj­rza­łego wy­cho­wa­nia i do­brych wzo­rów. Je­śli dziecko wy­biera źle, to ni­gdy nie jest to wina dziecka, tylko wina oto­cze­nia, tych do­ro­słych, któ­rzy są po­wo­łani do zaj­mo­wa­nia się mło­dymi ludźmi. Zwy­kle są to ro­dzice, krewni i na­uczy­ciele. Ich za­da­nia po­le­gają na bu­do­wa­niu pew­nych szla­ba­nów, czyli sys­temu ochrony przed nie­bez­piecz­nymi do­świad­cze­niami. Dziecko samo so­bie szla­banu nie po­stawi, pój­dzie ślepo przed sie­bie i zrobi so­bie krzywdę. Wy­zna­cza­nie gra­nic jest rolą do­ro­słego, ale prze­cież nie je­dyną. Na sa­mych ogra­ni­cze­niach nie­wiele się zbu­duje. Ro­dzic nie tylko okre­śla sys­tem za­ka­zów i na­ka­zów, ale także po­maga, po­cie­sza, uczy, wspiera, in­spi­ruje w roz­woju, za­chęca do po­szu­ki­wań i sa­mo­dziel­no­ści w co­raz to szer­szym za­kre­sie, po­nie­waż naj­le­piej zna swoje dziecko, ob­ser­wuje je i wie, ja­kie ono jest.

Każdy ma swoją de­fi­ni­cję szczę­ścia. Na ogół zmie­nia się ona z bie­giem lat i to, co uszczę­śli­wiało mnie, gdy mia­łam 20 lat – ta­kie ko­lek­cjo­no­wa­nie wra­żeń pod ha­słem: wię­cej, bar­dziej, moc­niej – te­raz by mnie po­twor­nie mę­czyło. Dziś wolę so­bie po­le­żeć w sau­nie. A skoro z wie­kiem zmie­niają się po­trzeby, warto może raz na ja­kiś czas za­dać so­bie py­ta­nie: czego mi dzi­siaj po­trzeba do szczę­ścia?

Po­patrz, w sa­mym py­ta­niu za­war­łaś już od­po­wiedź. Bo fak­tycz­nie te rze­czy, które spra­wiały ci ra­dość daw­niej, z cza­sem prze­stały być atrak­cyjne. Za to po­ja­wiły się nowe pa­sje, za­mi­ło­wa­nia i przy­jem­no­ści. Ja już jako dziecko za­wsze sły­sza­łam: je­śli cze­goś pra­gniesz, to jak naj­szyb­ciej to re­ali­zuj, bo po­tem ci przej­dzie. Może inni są bar­dziej ukie­run­ko­wani, ale ja szybko nu­dzi­łam się ko­lej­nymi spor­tami czy kół­kami za­in­te­re­so­wań. Dzięki temu wy­pró­bo­wa­łam i pły­wa­nie, i siat­kówkę, i łyżwy, i narty, i szer­mierkę. Ale aż do te­raz lu­bię tylko te­nis i ro­wer.

No wła­śnie. Pa­mię­tam swój wła­sny dy­le­mat: moja córka za­częła tre­no­wać judo i bar­dzo jej się po­do­bało, ale po dwóch la­tach się znie­chę­ciła. Stwier­dzi­łam wów­czas, że tro­chę szkoda czasu wło­żo­nego w tre­ningi, ale je­śli te za­ję­cia już jej nie cie­szą, to le­piej, żeby po­szu­kała cze­goś no­wego. Wcale nie wiem, czy do­brze zro­bi­łam. Ro­dzice ko­le­żanki za­de­cy­do­wali ina­czej. Uznali, że skoro coś za­częła, to musi to kon­ty­nu­ować, mimo że nie bu­dzi to już w niej en­tu­zja­zmu. Nie po­zwo­lili jej „ska­kać z kwiatka na kwia­tek”.

Ten przy­kład po­ka­zuje, że bywa róż­nie, dzieci i do­ro­śli też by­wają różni. No i oczy­wi­ście ro­dzice też – jedni dają wię­cej swo­body swoim dzie­ciom, inni mniej. Ty ze swoją córką wy­ne­go­cjo­wa­łaś, zna­jąc ją do­brze, że nie ma sensu kon­ty­nu­ować tre­nin­gów, skoro nie chce, i ja pew­nie zro­bi­ła­bym tak samo. Na­to­miast inny ro­dzic bę­dzie chciał na­uczyć dziecko kon­se­kwen­cji i wy­trwa­ło­ści, na­wet wbrew jego znie­chę­ce­niu, do ja­kiejś dys­cy­pliny spor­to­wej, uwa­ża­jąc, że jest to w ży­ciu bar­dzo ważne, bo po­maga re­ali­zo­wać cele. Skończ coś, co za­czę­łaś – to wcale nie jest zła wska­zówka. Dziecku w szkole też ra­czej nie po­zwo­lisz prze­stać się uczyć ma­te­ma­tyki czy hi­sto­rii, bo tych przed­mio­tów nie lubi. Je­śli więc taka była in­ten­cja tam­tych ro­dzi­ców, to po­stą­pili zgod­nie ze swo­imi prze­ko­na­niami. Tak już jest na świe­cie, że wszy­scy lu­dzie kie­rują się swo­imi za­sa­dami i swoją hie­rar­chią war­to­ści. Ja na przy­kład uwa­żam, że le­piej, by dziecko po­pró­bo­wało róż­nych spor­tów, niż w imię kon­se­kwen­cji zaj­mo­wało się ta­kim, który aku­rat je znu­dził. Bo osta­tecz­nie to tylko za­bawa, więc nie trak­to­wa­ła­bym tego tak pryn­cy­pial­nie jak tamci ro­dzice. Na­to­miast czym in­nym jest dys­cy­plina szkolna i ucze­nie się przed­mio­tów na­le­żą­cych do obo­wiąz­ko­wego pro­gramu. Miejmy na­dzieję, że tam­tej ma­łej dżu­doczce za bar­dzo te tre­ningi nie do­ku­czają, a może na­wet pew­nego dnia zo­sta­nie uho­no­ro­wana stop­niem ro­kyu albo na­wet ro­ku­dan pod­czas eg­za­minu dojo.

No wła­śnie, o dziwo, na nowo się jej spodo­bało! Dla mnie wtedy li­czyło się chyba głów­nie to, żeby moja córka miała prawo wy­boru. Bo trudno mi so­bie wy­obra­zić szczę­ście bez wol­no­ści, a wol­ność ozna­cza dla mnie nie tyle brak ogra­ni­czeń – bo tych świat na­kłada na nas prze­cież wiele – ile wła­śnie moż­li­wość wy­boru. Nie do­ty­czy to zresztą tylko upodo­bań, ale i war­to­ści. Nie po­tra­fi­ła­bym być szczę­śliwa, ro­biąc np. za­wo­dowo coś, co by­łoby nie­spójne z moim sys­te­mem war­to­ści – na przy­kład jako mar­ke­tin­go­wiec, sprze­da­jąc pro­dukty, które uwa­żam za zbędne, nie­po­trzebne, szko­dliwe, na­wet gdyby mi za to pła­cono kro­cie. Po pro­stu nie. Na tym chyba po­lega au­ten­tycz­ność – gdy­bym się czuła nie­uczci­wie wzglę­dem sie­bie, bar­dzo by mnie to mę­czyło.

Po­czu­cie wła­snej war­to­ści oraz sys­tem war­to­ści jako bu­sola pew­nie szczę­ścia nie gwa­ran­tują, nie dla każ­dego mu­szą być na­wet skła­do­wymi szczę­ścia, są jed­nak waż­nymi ele­men­tami cha­rak­teru i oso­bo­wo­ści. Gdy czło­wiek jest z sie­bie dumny, od­czuwa sza­cu­nek wo­bec sie­bie, dużo ła­twiej znosi prze­ciw­no­ści czy przy­kre zda­rze­nia niż ktoś nie­za­do­wo­lony i roz­cza­ro­wany sobą, choćby był ob­sy­pany wiel­kimi da­rami czy ta­len­tami. Po­czu­cie dumy i sza­cu­nek dla sie­bie skła­dają się na wi­ze­ru­nek wła­sny. A to od niego w du­żej mie­rze za­leży, czy czło­wiek po­trafi do­strze­gać i prze­ży­wać do­bre chwile. Czy ktoś, kto my­śli o so­bie źle, bo ro­bił w ży­ciu pa­skudne rze­czy, a ich nie na­pra­wił i nie za­dość­uczy­nił, może czuć się szcze­rze i au­ten­tycz­nie szczę­śliwy?

Wąt­pię...

No wła­śnie. Do­piero je­śli ro­bisz coś w zgo­dzie ze sobą, mo­żesz po­czuć się do­brze, a stąd już nie­da­leko do szczę­ścia. A przy­naj­mniej do za­do­wo­le­nia, które cza­sem tro­chę przy­po­mina szczę­ście. Nie cho­dzi o eu­fo­rię czy eks­tazę, ale o miłe, ci­che, do­bre szczę­ście, które za­pew­nia men­talny spo­kój, a spo­kój jest miarą bez­pie­czeń­stwa. Na­to­miast sprzecz­ność we­wnętrzna, kon­flikt i nie­zgoda z wła­snym sys­te­mem war­to­ści naj­czę­ściej wy­wo­łują przy­kre emo­cje: gniew, żal, roz­cza­ro­wa­nie, po­czu­cie winy albo krzywdy. W efek­cie rzu­casz to, co ro­bisz, bo już nie mo­żesz uda­wać, albo za­czy­nasz za­głu­szać w so­bie uczu­cie nie­chęci, a to na dłuż­szą metę jest trudne do znie­sie­nia.

Wtedy ogar­nia cię smu­tek, przy­gnę­bie­nie, złość – i nie ma mowy o żad­nym „szczę­ściu”. In­te­gral­ność, czyli zgod­ność po­mię­dzy ob­ra­zem wła­snej osoby a tym, co w rze­czy­wi­sto­ści ro­bisz, jest pod­stawą twego spo­koju, a więc i za­do­wo­le­nia z ży­cia. Cza­sem jed­nak mu­simy do­ko­ny­wać trud­nych, nie­kiedy kon­tro­wer­syj­nych wy­bo­rów.

Pra­cuję te­ra­peu­tycz­nie z ludźmi, któ­rym przy­tra­fiają się w ży­ciu różne dra­maty. Mąż do­wia­duje się, że jego żona jest śmier­tel­nie chora. Z jed­nej strony wie, że uczci­wie by­łoby po­wie­dzieć o tym dzie­ciom, ale z dru­giej zdaje so­bie sprawę, z jak ogrom­nym cier­pie­niem bę­dzie wią­zała się taka wia­do­mość. Kła­mać? Mó­wić prawdę? To są trudne sprawy. Pie­lę­gniarka, która ma pod opieką nie­ule­czal­nie cho­rego pa­cjenta i pa­trzy na jego cier­pie­nie, nie­po­zo­sta­wia­jące żad­nej na­dziei na wy­zdro­wie­nie, gdyby mo­gła zgod­nie z pra­wem jed­nym za­strzy­kiem ukró­cić jego mę­czar­nię, sta­nę­łaby przed tra­gicz­nym dy­le­ma­tem. W jej sys­te­mie war­to­ści nie mie­ści się prawo do ode­bra­nia czło­wie­kowi ży­cia. Jed­no­cze­śnie prze­żywa ka­tu­sze, pa­trząc na prze­dłu­ża­jące się ko­na­nie nie­ule­czal­nie cho­rego. Po­daję przy­kłady dy­le­ma­tów, w któ­rych czy­jaś pra­wość zde­rza się z ry­zy­kiem, że pój­ście za tymi war­to­ściami jako dro­go­wska­zem bę­dzie okru­cień­stwem wo­bec ko­goś. Dy­le­maty z de­fi­ni­cji nie mają do­brych roz­wią­zań. A po­nie­waż roz­ma­wiamy o szczę­ściu, to za­uważmy, że w nie­któ­rych sy­tu­acjach w ogóle nie­sto­sowne jest wpro­wa­dza­nie tego po­ję­cia. Cza­sami po pro­stu nie ma do niego do­stępu. Albo można je wtedy ro­zu­mieć jako po­go­dze­nie się z nie­szczę­ściem, uf­ność w to, że ja­koś się je prze­trwa, a ono w końcu samo prze­mi­nie.

Cza­sem może być tak, że nie spo­tyka nas ja­kieś szcze­gólne nie­szczę­ście, a mimo to na­sze ży­cie nie daje ra­do­ści. I wtedy po­ja­wia się po­mysł: zmie­nię to! Pa­mię­tam swoją roz­mowę z Paw­łem Ku­na­cho­wi­czem, au­to­rem książki „Zmiana. Jak na nowo na­pi­sać swoją ży­ciową hi­sto­rię”. Opi­sał w niej, jak po wielu la­tach kształ­ce­nia i prak­tyki za­wo­do­wej jako radca prawny uznał, że ta praca nie daje mu już sa­tys­fak­cji i jest po pro­stu nie­szczę­śliwy. Po­sta­no­wił prze­or­ga­ni­zo­wać całe swoje ży­cie, ra­dy­kal­nie je zmie­nić. Pod­jął nie­od­wra­calną de­cy­zję i dziś jest prze­wod­ni­kiem wy­so­ko­gór­skim. Ta­kie spek­ta­ku­larne hi­sto­rie fa­scy­nują, ale prze­cież nie za­wsze tak się da...

Bar­dzo piękna hi­sto­ria o po­szu­ki­wa­niu sensu w re­ali­za­cji ma­rze­nia o tym, co się na­prawdę ko­cha, o wy­trwa­ło­ści w dą­że­niu do ro­bie­nia tego i od­wa­dze po­rzu­ce­nia za­ję­cia, na które się kom­plet­nie nie ma ochoty. Tyle tylko, że po­dobne opo­wie­ści, choć in­spi­ru­jące, do­ty­czą nie­licz­nych. Nie­wielu lu­dzi może zdo­być się na coś ta­kiego – zwłasz­cza po mo­zol­nym osią­gnię­ciu względ­nej sta­bi­li­za­cji, no i za­ło­że­niu ro­dziny. W dzi­siej­szych cza­sach, choć moż­li­wo­ści jest o wiele wię­cej niż kie­dyś i mo­żemy urzą­dzać so­bie ży­cie w do­wol­nych miej­scach na świe­cie, to jed­nak taka spek­ta­ku­larna zmiana jest dla więk­szo­ści lu­dzi nie­wy­obra­żalna. Za to każdy może po­szu­kać szczę­ścia w tym miej­scu, w któ­rym ak­tu­al­nie się znaj­duje.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki